Dziewczynka087

  • Dokumenty562
  • Odsłony70 949
  • Obserwuję106
  • Rozmiar dokumentów1.0 GB
  • Ilość pobrań42 022

Christi Samantha - Abstract Love

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :2.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Christi Samantha - Abstract Love.pdf

Dziewczynka087 Ksiazki
Użytkownik Dziewczynka087 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 253 stron)

: _

AAbbssttrraakktt LLoovvee Samantha Christy Tłumaczenie : Saute

Wszystkie tłumaczenia w całości należą do autorów książek jako ich prawa autorskie, tłumaczenie jest tylko i wyłącznie materiałem marketingowym służącym do promocji twórczości danego autora. Ponadto wszystkie tłumaczenia nie służą uzyskiwaniu korzyści materialnych, a co za tym idzie każda osoba, wykorzystująca treść tłumaczenia w celu innym niż marketingowym, łamie prawo.

PPrroolloogg Wszyscy mnie obserwują. Dziesiątki oczu są wpatrzone właśnie we mnie. Zastanawiają się nad tym, o czym myślę, co zrobię, jeśli wkrótce Jace nie przejdzie przez te duże, podwójne drzwi. Spojrzeniem wciąż wędruję od drzwi do pustego miejsca, które powinien zajmować. Pozostali są na swoich miejscach, cierpliwie czekają ze zmartwionymi minami. Nikt ze mną nie rozmawia, ale wiem o czym myślą. Biedna Keri, co ona teraz zrobi? Ciekawią się, czy będę płakać. Może myślą, że się załamię. Jestem pewna, że niektórzy myślą, że wybiegnę przez te drzwi by go odszukać. Ludzie zaczynają niespokojnie się kręcić i słyszę szepty w wyjątkowo cichym pomieszczeniu. Można by usłyszeć muchę. Często czyjś kaszel albo wibrujący telefon. Powietrze jest gęste od niezadanych pytań. Dlaczego się nie pojawił? Po tym wszystkim, co razem przeżyliśmy. Głęboki ryk klaksonu z pobliskiego jachtu wyrywa mnie z myśli. Spoglądam na ogromną panoramę, jaką widać przez okno na tyle sali. Okno, zza którego rozpościerał się widok na przystań obok tego budynku oraz zakotwiczone tam łodzie w wszelkich rozmiarach. Łodzie przypominają mi o moim tacie i jego zmyślanych historiach o naszej trójce opływającej świat. Tylko on, mama i ja oraz każda przygoda, jaką przeżylibyśmy w portach. Z tego powodu wybrałam to miejsce. Gdy tak patrzę przez okno, czuję się bliżej niego, jednocześnie okropnie za nim tęsknię i pragnę, by był ze mną w takich dniach jak ten. Wtedy słyszę otwierające się drzwi i raptownie odwracam się, by zobaczyć wszystkie głowy, które również się obróciły i – z oczami pełnymi nadziei – obserwujące, czy to Jace przez nie przejdzie. Następnie słyszę zbiorowe westchnienie, gdy zobaczyli, że to nie on. Spóźnia się. Za bardzo. Zamykam oczy i pozwalam głowie opaść w porażce. Czuję silną, lecz delikatną dłoń na moim ramieniu. Spoglądam we współczujące oczy

mojego najlepszego przyjaciela, który próbuje mnie pocieszyć, ponieważ wie to, co wiedzą wszyscy znajdujący się w tym pomieszczeniu. Jace nie przyjdzie. Kap… kap… kap… Skupiam wzrok na kroplówce, gdy obserwuję rytmiczne skapywanie trucizny, mieszającej się z płynami wprowadzanymi do mojego ciała. Liczę krople, próbując zająć czymś myśli, by nie powracać wciąż do słów usłyszanych tutaj pierwszego dnia. „Są tylko dwa powody, z jakich ludzie nie pojawiają się na chemioterapii...”

RRoozzddzziiaałł ppiieerrwwsszzyy Dwa miesiące wcześniej… Nazwij je jak chcesz. Piersi, cycki, dyndki, balony, mleczarnia, cyce, donice, biust, bufory, dziewczynki, melony, zderzaki. Mam obsesję na ich punkcie. Nie mogę przestać o nich myśleć. Patrzę na nie przez cały czas i nie tylko na moje mizerne o miseczce B, ale na wszystkie. Patrzę, jak podskakują, jak mieszczą się pod ubraniami, jak czasami napinają guziki bluzki albo jak wylewają się poza krawędzie małych bikini. Nigdy nie byłam jedną z tych kobiet, która określała się przez rozmiar swoich cycków. Ale gdy myślałam o ich utracie, stały się centrum mojej uwagi. Że tak powiem. Kiedy doktor Olsen poinformował mnie kilka krótkich miesięcy temu, że mam raka piersi stadium drugiego, chwyciłam za nie – właściwie położyłam nad nimi dłonie, jakbym w jakiś sposób chroniła je przed mężczyzną, który najprawdopodobniej chciałby je odciąć. Na szczęście, w końcu – po dwudziestu przerażających minutach – okazało się, że najprawdopodobniej ich nie stracę, chyba że leczenie nie odniesie spodziewanych skutków. Więc teraz moim życiem kierują liczby. Szansa na przeżycie pięciu lat – dziewięćdziesiąt trzy procent. Liczba cykli chemoterapii, jaką muszę wycierpieć – trzynaście. Liczba jajeczek zabranych z moich jajników na wypadek gdyby chemia usmażyła moje wnętrzności – osiem. Możliwość utraty włosów – sześćdziesiąt pięć procent. Gdy siedzę w klinice chemioterapii, to ostatnia liczba jest tą, która dzisiaj dręczy moje myśli. To drugi cykl chemii. Włosy zaczynają najczęściej wypadać właśnie w drugim tygodniu. Nie jestem szczególnie płytką osobą, ale myśl o utracie moich długich, falistych blond włosów, które opadają, jak na ironię, na cycki, strasznie mnie przeraża.

Patrzę na otaczających mnie ludzi, którzy co tydzień spędzają ze mną poniedziałkowy poranek, i liczę, ilu z nich straciło włosy. Taa, powiedziałabym, że więcej niż połowa nie ołysiała. Kobiety przeważnie zakrywały łyse głowy chustami. Jedna ze starszych pań, Grace, która również ma raka piersi, nosi perukę, przekrzywiła się, lecz nikt jej tego nie powiedział. Melanie, pacjentka, która mając trzydzieści osiem lat jest najbardziej zbliżona wiekiem do moich dwudziestu czterech lat, wygląda fantastycznie z niedawno ogoloną głową. W ostatnim tygodniu narzekała na wypadające kłaki, a dzisiaj pojawiła się z lśniącą łysą głową, odmawiając zakrycia jej. Podziwiam jej odwagę, ponieważ wiem, że ja nie byłabym w stanie pogodzić się z tym faktem, tak jak ona to zrobiła. Dwóch mężczyzn, z naszej ośmioosobowej grupy, zdołało, jak na razie, zachować włosy. To czego się dowiedziałam było zdecydowanie niesprawiedliwe. Zapewne mężczyźni nie przejmowaliby się równie bardzo jak kobiety. Sięgam do torebki, żeby wyciągnąć iPoda i krzywię się z powodu przeszywającego moje ramię bólu, wywołanego ciągnięciem drenu kroplówki wetkniętego w tylną część mojej dłoń. Stacy, miła rudowłosa pielęgniarka, ma szalone umiejętności, jeśli chodzi o wkłuwanie kroplówki. Jest taka dobra, że zapomniałam o niej, zaraz po tym, jak początkowe pieczenie spowodowane przepływem płynów przeszyło moje ramię. Naprawdę nie chcę być nietowarzyska, ale czuję się trochę nieswojo ze względu na wiek. Nie sądzę, żeby poza siedzącą dwa miejsca dalej Melanie, była tutaj osoba poniżej pięćdziesiątki. Tydzień temu, podczas pierwszej chemii, wszyscy byli bardzo mili i próbowali sprawić, że poczuję się komfortowo. Opowiadali mi o tym miejscu. Nigdy nie pij kawy, jest do dupy. Wstąp do starbucksa po drodze. Za ciastka można umrzeć. To prawda, zjadłam jedno. Nie odmów masażu stopy lub ramion, kiedy przychodzi Trina, masażystka z kliniki. Są cudowne. Ale, co najważniejsze, nie opuszczaj cyklu chemii. Są tylko dwa powody, z jakich ludzie nie wracają. Pierwszy – mieli wypadek w drodze do kliniki, albo drugi – nie żyją. Albo są tego bardzo

bliscy, leżąc gdzieś w szpitalnym łóżku na granicy życia i śmierci. Więc zasadą opartą na doświadczeniach jest to, żeby zadzwonić w razie ominięcia wizyty. W taki sposób reszta z nas nie będzie zamartwiać się tworząc w głowie scenariusze tego, co się stało. Zastanawiałam się, czy nie poprosić o przeniesienie, abym mogła siedzieć obok Melanie, ale dzisiaj przyszła z przyjacielem. Możemy przyprowadzić kogoś, kto spędzi z nami długi, nudny cykl. Możesz znaleźć sobie tylko kilka innych zajęć, jeśli nie chcesz oglądać programu podróżniczego, który najwidoczniej ciągle chce oglądać Steven, facet z rakiem okrężnicy. I myślę, że on jest najbardziej chory z naszej bandy, więc to chyba niepisana zasada, że godzimy się na jego wybór programu. Modlę się po cichu, abym nigdy nie była tą, która będzie miała pilota. Po dwóch i pół godzinie zerkam na zegarek. Jest trochę po jedenastej. Pozostało tylko trzydzieści minut. Duże, podwójne drzwi otwierają się i odwracamy głowy, by zobaczyć, kto wejdzie, bo rzadko zdarza się, że ktoś przez nie przechodzi po rozpoczęciu się sesji. W pierwszej chwili pomyślałam, że to doktor. Bardzo atrakcyjny, wysoki i umięśniony dwudziestoparolatek podchodzi do rejestracji. Jednak bez pewności siebie i białego fartucha lekarza. Rozgląda się, beznamiętnie patrząc na wszystko i nic w tym samym czasie. Podaje dokumenty Stacy, pielęgniarce. Kiwa głową i wprowadza coś do komputera. – Okej, poznajcie Jace'a. – Wskazuje na niego – Jace, poznaj Keri, Grace, Melanie, Stevena, Johna, Ann, Marjorie i Peggy. – Wskazuje na każdego z nas, wypowiadając imiona i przebiega przez półokrąg stworzony z dużych, wygodnych, skórzanych foteli, które stały się naszym domem w każdy poniedziałkowy poranek. – Jace dołączy do nas na jedenaście cykli. – Wskazuje na jego szyję i zauważam owinięty wokół niej bandaż. – Jace nie mówi zbyt dużo, ale nie dajcie się oszukać, słyszałam, że wciąż potrafi czarować, więc, panie, strzeżcie się. – Mruga do niego. Jace przewraca oczami i idzie za Stacy do jego miejsca między Johnem a Ann, prawie po drugiej stronie pokoju ode mnie. Niektórzy pacjenci mówią do niego, aby

uspokoić go, ale ja milczę, gdy wciąż przyzwyczajam się do tej wersji siebie. Próbuję się nie gapić, oczywiście to do dupy, że tutaj jest, ale w tym samym czasie cieszę się, widząc kogoś, kto wygląda na starszego ode mnie nie więcej niż o pięć lat. Siedząca przy mnie Grace spogląda wciąż na mnie i unosi brwi, zanim szepcze: – Więc, teraz wiemy, Keri, że rak objawia się w różnych formach. I co za przepyszną figurę ma ten chłopiec – zachichotała. – Jeśli tylko byłabym o czterdzieści lat młodsza… Kiedy Stacy sprawdza jego stan zdrowia i pobiera krew, jestem w stanie dobrze mu się przyjrzeć. Ma jasnobrązowe włosy, które opadając w każdym kierunku, zarazem wyglądają na idealnie zadbane. Twarz ma o ostrych rysach i wyraźnie zaakcentowaną szczękę, a gdy Stacy mówi coś zabawnego, zauważam dołeczek w lewym policzku. Ubrany jest w ciemne dżinsy, podkreślające jego szczupłą talię i dopasowaną koszulkę polo, przylegającą do niego jak druga skóra i ukazującą każdą krzywiznę jego umięśnionego tułowia. Jest wspaniały. Spoglądam na siebie, muszę ukarać się za swój wybór – spodnie na czarną godzinę i za dużą bluzę stanu Floryda, która kiedyś należała do mojego taty. Widocznie Jace nie został poinformowany, by ubrać się wygodnie. Samolubnie martwię się, że te cudowne włosy mogą wypaść. Przez co zaczynam zastanawiać się, jakby wyglądał będąc łysym. Cóż, to lepsze niż oglądanie kanału podróżniczego. Piętnaście minut później większość z nas zmierza ku końcowi, ale jako że Jace przybył tak późno, zostanie z następną grupą. Próbuję nie patrzeć na niego przepraszającym wzrokiem, mimo to zastanawiam się, czy zdaje sobie sprawę na co jest skazany. Teraz wygląda doskonale, ale wieczorem może błagać o śmierć. Nie że chemia ma taki wpływ na każdego, ale to właśnie dlatego wybrałam poniedziałkowe poranki. To daje mi szansę na powrót do zdrowia przed pracą w weekend. Delikatnie macham do niego, gdy przechodzę obok w drodze do wyjścia. Kiedy dochodzę do drzwi, odwracam się i widzę jak się na mnie patrzy. Zauważam również, jak szybko

odwraca spojrzenie. Na zewnątrz kliniki Melanie mówi: – Keri, musisz sprawić, by Stacy posadziła cię obok tego świetnego kawałka mięska. – Pracuję w barze, Mel, więc mam dobre wyczucie kiedy i gdzie podrywać gości, i jestem całkiem pewna, że klinika chemoterapii nie jest najlepszym do tego miejscem. Kręci głową i śmieje się ze mnie. – Dziewczyno, jeśli czekasz na oświecenie, zanim się obejrzysz, będziesz tak stara jak ja i będziesz mieszkać z gromadą kotów. – Po pierwsze, nie jesteś stara. Po drugie, skąd w ogóle wiesz, że jestem singielką? I po trzecie, mam alergię na koty. – Nie muszę pytać czy jesteś sama. Widziałam w jaki sposób patrzyłaś na Jace'a od pierwszej minuty, gdy wszedł. Co więcej, to twój drugi raz na chemii i każdy gość przy zdrowych zmysłach, mając tak gorącą dziewczynę jak ty, przyszedłby do tej pory cię wesprzeć. Jej słowa dotykają mnie, gdy się żegnamy. Ma rację. Prawie każdy w klinice miał kogoś, z kim przyszedł dzisiaj czy tydzień temu. Ja nie. Jest tylko jedna osoba, która kiedykolwiek przyszła ze mną. Mój współlokator, najlepszy przyjaciel, pokrewna dusza, powód, dzięki któremu nie leżę gdzieś w rowie. Ale nie przychodzi ze mną, ponieważ muszę chodzić na chemię. Pracuje na dwie zmiany, aby pomóc mi opłacić leczenie i wziął nawet pracę dorywczą w dzień. Tanner wypruwa z siebie flaki. Chciał także, żebym wzięła wolne w barze, ale nie mogłam zrzucić całego ciężaru na jego barki. Poza tym, do czasu gdy nastał piątek w zeszłym tygodniu, prawie całkowicie odzyskałam siłę. Jest moim oparciem, moim wybawcą. Mogę się założyć, że jeśli spytalibyście się go, powiedziałby dokładnie to samo o mnie. Co jest prawdą, bo zrobiłabym dla niego wszystko. Wiem także, że śliniłby się na widok Jace'a, ponieważ jest gejem. Zastanawiałam się, czy przypadkiem Jace nie jest gejem, nigdy nic nie

wiadomo. Mam na myśli, że Tanner jest tak bardzo samcem alfa, jak tylko facet może być. Kobiety podrywają go przez cały czas i są wielce zawiedzione, gdy dowiadują się, że gra w innej drużynie Zgaduję, że właśnie dlatego zbiera najlepsze napiwki – otrzymuje je od obu płci, podczas gdy ja jedynie od facetów. Może mogłabym ich umówić. Tanner zawsze próbuje robić to w pracy. Mówię mu, żeby nie zawracał sobie głowy. Nigdy nie jestem zainteresowana. Tanner zaspokaja wszystkie moje potrzeby. No cóż, wszystkie oprócz seksu. W każdym razie, tą część związaną z seksem mogłabym zając się sama, a z tego co pamiętam, z doświadczeń jakie miałam z kilkoma facetami jakiś czas temu, nie była to jakaś najlepsza rzecz. Nie, Tanner jest wszystkim, czego potrzebuję. Uzupełniamy siebie nawzajem tak jak wyobrażam sobie, że robi to większość starszych małżeństw. Dokańczamy swoje zdania, dokładnie wiemy, co zamówi, lub nie, druga osoba, lubimy te same filmy i taką samą muzykę, a także zrobimy dla siebie wszystko – wszystko. Więc dlaczego, leżąc z głową przyciśniętą do zimnych płytek łazienkowej podłogi, po godzinach wyrzygiwania wnętrzności, nie robię nic innego, niż zastanawiam się, czy Jace robi dokładnie to samo.

RRoozzddzziiaałł ddrruuggii W środowe popołudnie czuję się na tyle dobrze, że decyduję się wstąpić do The Freeway Station, by im pomóc. Nigdy nie potrafię trzymać się z dala zbyt długo. Z tego powodu uczę się tak ciężko, by uzyskać potrzebne wykształcenie. W tym miejscu poznałam Tannera. Niektórzy ludzie mówią o nich, że to dzieci sprawiające kłopoty. Niechciane. Sama byłam tak nazywana, gdy mieszkałam tutaj przez dziesięć miesięcy. Nazywano mnie też „długoterminową”. Widzimy dzieci, które pozostają na kilka dni, a czasem przez cały rok. Większość mieszkańców ma problemy z prawem, a w ten sposób unikają poprawczaka. Dla większości dzieciaków jasne jest, że pokuta, jaką muszą zapłacić, oznacza koniec. Ale dla mnie… dla mnie była wybawieniem. Na koniec swojego pobytu przysięgłam, że skończę liceum i pójdę do college'u, bym mogła pomagać dzieciakom, tak jak mi pomogli. Więc teraz zgłaszam się na ochotnika kiedykolwiek mogę, co ostatnio oznacza tylko kilka godzin, raz na jakiś czas. Chaz, główny psycholog i jeden z najbardziej niezwykłych ludzi, jakich znam, był dla mnie wspaniały. Był opiekunem w czasie, gdy Tanner i ja tutaj przebywaliśmy. Pozwalał mi siedzieć z boku na sesjach terapeutycznych. Nie potrzebuje dodatkowego personelu, ale obiecał mi pełno etatowe stanowisko, gdy otrzymam dyplom. – Keri! – Wciąga mnie w ramiona, gdy zauważa jak wchodzę. – Tak się cieszę, że cię widzę. Jak się masz? – Trzymam się, Chaz. – Rozglądam się po dużym, pustym domu. – Miałam nadzieję, że zobaczę dzisiaj niektóre dzieciaki. Pokręcił głową. – Większość z nich poszła na plażę. Będzie im przykro, że się z tobą minęli. Smutna spoglądam na ziemię, że w jeden z dni, kiedy czuję się wystarczająco dobrze by wpaść, ich tutaj nie ma. Ale cieszę się, że wyszli miło spędzić czas.

Odwracam się i kieruję do kuchni, by przygotować dla nich ciastka i słyszę pisk. Przechodzę z pokoju do pokoju zanim orientuję się, że dźwięk wydobywa się z wykrywacza dymu w głównym holu. Patrzę na sufit i wzdrygam się, gdy zaczyna znowu piszczeć. – Chaz! – krzyczę przez ramię w stronę jego biura. Wybiega z niego. – Co się stało, Keri? – Spogląda na sufit, żeby sprawdzić na co się gapię. – Wykrywacz dymu. Bateria jest słaba i piszczy – mówię, gdy czuję, że serce zaczyna mi szybciej bić. – Och, dzięki. Myślę, że mamy gdzieś w zapasie baterie. Wymienię je. – Kiedy ostatnio je wymieniałeś? – Nie wiem – odpiera. – Musiałbym sprawdzić rejestr. – Cóż, musisz wszystkie wymienić. – Oddycham szybciej. – Może to po prostu jakaś wadliwa bateria. Zdarza się czasem. – Nie – unoszę głos. – Jeśli ta się popsuła, to reszta też może się popsuć. Chaz, musisz wszystkie wymienić. Musisz. Nie obchodzi mnie, co mówi rejestr. Ten piszczy, więc i reszta może się w każdej chwili aktywować. Nie możesz czekać aż baterie się rozładują. Musisz je wymienić. Ogromne ramię obejmuje mnie w zrozumieniu. – Keri, jest w porządku. – Spokojnie na mnie spogląda, jego duża postura góruje nad moją maleńką. – W tej chwili idę po baterie i wymienię je dzisiaj. Nie martw się, zajmę się wszystkim. Obiecuję. Trzyma mnie do czasu, aż się nie uspokoję. Wydaje się to znajome, tak samo jak osiem lat temu, gdy mieszkałam tutaj, a nie byłam wolontariuszką. Jest w nim coś kojącego. Przytula mnie. Jest jak duży pluszowy miś. Myślę, że to jeden z powodów, dlaczego go tak bardzo lubię. Sprawia, że złe rzeczy znikają. Jest moim mentorem. Moim przyjacielem. Podczas gdy odsuwamy się od siebie, czuję małe rączki tulące mnie od tyłu. – Cześć, Keri – mówi do moich pleców Kimberly.

Odwracam się by ją odpowiednio przytulić. – Kimberly, tak się cieszę, że ciebie widzę. – Nie muszę pytać czemu została w domu. Cięcia na jej ramionach są tylko wierzchołkiem góry lodowej. Nikomu nigdy nie pozwoliłaby zobaczyć się w czymś innym niż w spodniach i koszulce z długim rękawem, co jest trudne do wytrzymania w upalnej Florydzie. Czuję się najmocniej związana z Kimberly. Byłam dokładnie taka sama jako dziecko, oprócz ciągłego cięcia się – ja okradałam sklepy, by uśmierzyć ból. Ona również straciła rodziców i była przerzucana z jednego domu zastępczego do następnego, aż skończyła tutaj. Niektórzy z opiekunów mają z nią problemy, ale my nawiązałyśmy więź i nienawidzę faktu, że nie mogę być tutaj dla niej częściej. Spędzamy kilka następnych godzin na pieczeniu ciasteczek i brownies dla pozostałych dwunastu dzieciaków. Następnie, wycieńczona, decyduję się na powrót do domu, ale wcześniej zatrzymuje mnie Kimberly. Posyła mi nieśmiały uśmiech dwunastolatki i podaje coś. – To dla ciebie. Sama zrobiłam. To na czas, gdy wypadną ci włosy. Przyglądam się dobrze… kapeluszowi? Nie jestem pewna jak to nazwać. Przypomina jeden z tych kapeluszy, jakie noszą myśliwi, z opadającymi na uszy bokami. Myślę, że chciała, by przypominało to włosy. Jest brązowe, zielone, żółte i całkowicie ohydne. – Kimberly, jakie piękne! – Ściska mnie w gardle, a oczy wypełniają się łzami. – To najbardziej wyjątkowa rzecz, jaką kiedykolwiek dostałam. Dziękuję. – Wiem, że jest do dupy i nie musisz tego nosić, jeśli… – Żartujesz sobie? – przerywam jej, gdy zakładam go na głowę. – Lepiej bądź przygotowana, by zrobić więcej, ponieważ kiedy pojawię się w tym w klinice, będziesz przyjmowała zamówienia. Uśmiecha się dumnie, gdy ją przytulam, a następnie kieruję się w stronę drzwi wyjściowych.

*** Idąc do kliniki na trzeci cykl chemii, przeprowadzam wewnętrzną kontrolę tego, jak się czułam przez weekend. Trochę gorzej niż przed tygodniem, ale można było się tego spodziewać. Ostrzeżono mnie, że będę czuć się tym gorzej, im dłużej będę przyjmowała chemioterapię. Po pierwszej okropnej nocy leczenia, a następnie po kilku dniach wracania do zdrowia, czułam się względnie dobrze i byłam w stanie przepracować trzy zmiany w weekend. Wychodzę zza rogu budynku i wpadam na ścianę. Cóż, na coś co przypomina ścianę. Prawdę mówiąc to człowiek. A teraz mam kawę na moich spodniach. – Kurwa mać! Nie możesz patrzeć, gdzie idziesz? Latte rozlała się na moje spodnie i spóźnię się i… – przestaję mówić, gdy patrzę w urzekająco zielone oczy Jace'a, który wydaje się przerażony. Jego oczy są rozszerzone i wygląda, jakby chciał coś powiedzieć, ale go ubiegam: – Co? – odgryzam się. Sięga do kurtki, wyciąga kawałek papieru i długopis. Och, Boże. Całkowicie zapomniałam, że nie może mówić. Teraz czuję się jak totalna suka. Bazgra coś, następnie odrywa kawałek kartki i podaje mi go. Przepraszam… Carrie, tak? Nie patrzyłem, gdzie idę. Jeśli podasz mi swój numer telefonu, będę mógł przeprosić jak należy w sms, ponieważ teraz jesteśmy spóźnieni. Unoszę brew. Poważnie? – Żartujesz, prawda? Zdobyłeś dużo numerów od dziewczyn, grając tą kartą? Śmieje się bezgłośnie, a następnie piszę coś jeszcze. To nie tak. Mam dziewczynę. Naprawdę chcę tylko przeprosić. – No cóż, przeprosiłeś. Dwa razy – mówię, zanim odwracam się, by pójść w stronę kliniki. Po zajęciu stałego miejsca, wyjmuję laptopa i zaczynam uczyć się na zajęcia z współczesnej teorii społeczeństwa. To jeden z trzech przedmiotów, na które

uczęszczam w tym semestrze, by otrzymać dyplom z socjologii. Mam ogromną nadzieję, że nie będę musiała rzucić szkoły i powtórzyć lekcji w następnym roku. Jestem tak blisko ukończenia. Po półgodzinie terapii otworzyły się drzwi i, oczywiście, wszyscy przestaliśmy robić to czym się zajmowaliśmy, by zobaczyć kto wchodzi o tak dziwnej porze. Zauważam kto to jest i spoglądam na Jace'a, który wzrusza ramionami i nieśmiało się uśmiecha. Podaje kilka kartek dla gościa w fartuchu starbucksa trzymającego tacę z kilkunastoma kawami. Koleś rozgląda się po sali i zatrzymuje się, gdy jego spojrzenie ląduje na mnie, wtedy zaczyna iść i zatrzymuje się naprzeciwko mnie. – Nie powiedział jaki rodzaj latte chcesz, więc mam kilka do wyboru. Wyciągam tak głowę, aby spojrzeć zza gościa od kawy na Jace'a, który ma na twarzy ogromny uśmiech ukazujący uroczy dołeczek w lewym policzku. Następnie przejrzałam opisy na kubkach, gdy w końcu trafiłam na ten, co chciałam. Gdy wzięłam kubek, dostawca podaje mi kawałek kartki, na której napisano jedynie. Przepraszam, kolejny raz. A pod spodem był zapisany numer telefonu. Zamykam laptopa i cieszę się, obserwując wszystkich innych, włącznie z pielęgniarkami, które wybierają kubki i rozkoszują się niespodziewaną późno poranną uprzejmością zafundowaną przez Jace'a. No cóż, uprzejmość Jace'a wpadającego na mnie i rozlewającego kawę na moje spodnie. Spodnie, które nie są zwykle wygodnym strojem na chemię. Ale z jakiegoś powodu tego ranka byłam zmuszona do założenia ulubionej pary przetartych dżinsów, które sprawiają, że mój tyłek wygląda fantastycznie. Nie jestem pewna czemu, bo jedyne co tutaj robię, to siedzę na nim przez kilka godzin, nie pozostawiając nikomu szansy na podziwianie go. Wyciągam telefon i dodaję numer naskrobany na kawałku papieru do listy moich kontaktów. Następnie zaczynam pisać wiadomość. Ja: Przeprosiny przyjęte. Keri. Wiem, że natychmiastowo ją czyta. Jego oczy rozświetlają się, a na usta powoli wkrada mu się uśmiech. Wow, naprawdę jest na co patrzeć. Przez jeden krótki

moment jest mi smutno, ponieważ ma dziewczynę. Okej, może trochę dłużej niż przez krótką chwilę, jeśli mam być szczera. Jace: Dzięki Bogu. Chciałbym zapłacić za wypranie twoich dżinsów. Wielką szkodą byłoby, gdybyś musiała je wyrzucić. Keri przez K. Och! Zauważył. Pierwszy punkt dla Keri. Przez K. Ja: Nie martw się o te znoszone spodnie, były na nich gorsze rzeczy niż rozlana kawa. Mimo to, dziękuję za propozycję. Jace: Nie ma za co. Więc, co jest interesującego na twoim laptopie? Małe ukłucie przechodzi przeze mnie na myśl, że chce dalej rozmawiać po całej sprawie z przepraszaniem. Ja: Rzeczy, które są przeciwieństwem interesujących. Współczesna teoria społeczeństwa. Ale jest środkiem do celu. Jace: Chodzisz do szkoły? Jaki kierunek? Nie, pozwól mi zgadnąć… Przygląda mi się, co wydaje się trwać przez wieczność, te zielone oczy prześwietlają moje, gdy kiwa głową z jednej strony na drugą w głębokiej zadumie. Jace: Mam. Studia feministyczne. Chcesz opowiadać się za równym wynagrodzeniem przez całą drogę na szczyt. Czekaj, nie jesteś lesbijką, prawda? Odpowiadam na ten komentarz przewróceniem oczami. Ja: Nie jestem, ale jaką różnicę ci to robi, panie „mam dziewczynę, ale i tak chcę twój numer”. Kręcę głową, gdy wciskam wyślij. Jace: Przepraszam! Jezu! Tak, mam dziewczynę. Wspaniałą… i piękną. Po prostu, pomyślałem, że odkąd jesteśmy tu jedynymi ludźmi poniżej czterdziestki, moglibyśmy razem spędzić ten czas. Ja: Melanie jest przed czterdziestką, ale nie tak wiele. Okej, możemy spędzić czas, ale wpierw przejdźmy przez oczywistości, możemy? Jace: W porządku. Stadium 2. Gardła. Ty? Ja: Także stadium 2. Piersi. Muszę powstrzymać się od sięgnięcia do nich. Wygląda na to, że za każdym

razem, gdy o nich mówię, jestem zmuszona do upewnienia się, że wciąż tam są. Ale, jakoś nie wydaje mi się by macanie się w tej chwili było właściwe, zwłaszcza że mnie obserwuje. Szybko otwieram laptopa. Muszę poznać liczby. Googluję raka gardła. Jace: Googlujesz mojego raka, czyż nie? Na moją twarz wypływa rumieniec i marszczę nos. Jace: To urocze – nie rób tego więcej. Och, okej. Mogę równie dobrze jego zapytać, ale uprzedza mnie następną wiadomością. Jace: Co chcesz o nim wiedzieć? Ja: Cóż, tak jakby mam obsesję na punkcie liczb. Kiwa głową ze zrozumieniem. Jace: 80 Och, nie. To nie jest tak dobre jak moje 93. Rozczarowanie przemknęło przez moją twarz. Z drugiej strony, większość ludzi w tym pokoju ma mniejszą szansę przeżycia pięciu lat niż ja. Jace: Co jeszcze? Chciałabym, żeby po prostu podszedł do mnie i opowiedział mi o swoich bandażach. Mam na myśli, że to jest oczywiste, ale nienawidzę być taka drobiazgowa i pytać o to, tak jak zakładam, że reszta robi. Musi widzieć, że wpatruję się w bandaże, ponieważ zaczyna pisać wiadomość. Jace: Miałem operację kilka tygodni temu, zanim zacząłem tutaj. Nie boli już za bardzo, ale całkowite efekty będę znał dopiero za kilka miesięcy. Ja: Całkowite efekty? Chodzi o to, czy nie ma żadnych komórek nowotworowych? Jace: Nie, są całkiem pewni, że je usunęli. Miałem na myśli to, że nie wiem, czy będę w stanie mówić. O mój Boże. I nagle czuję się jak głupiec, bo opłakuję piersi, które wciąż mam. Cycki, które mogą zostać zastąpione przez operację plastyczną. Nie ma żadnego

zastępstwa po utracie głosu. Jestem w rozterce. Nie wiem, co mu powiedzieć. Po prostu zaczynam pisać. Ja: Komu potrzebny głos, gdy jest tak przystojny jak ty? Naciskam wyślij, zanim naprawdę dociera do mnie, co napisałam. Jestem taką idiotką. Pomyśli, że jestem płytka i że mi się spodobał, czy coś. Nie mogę uwierzyć, że właśnie zbagatelizowałam jego niemożność mówienia. Znienawidzi mnie. Ale gdy spoglądam na niego, patrzy wprost na mnie z uśmieszkiem na ustach. Zaczyna pisać wiadomość, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Jace: Keri, to najlepsza reakcja, jaką kiedykolwiek otrzymałem. Większość ludzi mówi mi, jak bardzo im przykro i że powinienem nauczyć się języka migowego i inne takie bzdury. Ale nie ty, jesteś inna. I pozwól, że odwzajemnię komplement i powiem, że pomimo uważania twoich piersi za całkiem atrakcyjne… nie że gapiłem się czy coś… ale wciąż będziesz bez nich bardzo seksowna. Wow! Po prostu… wow! Nie odpowiadam. Nie potrafię. Chodzi o to, że Tanner powiedział mi dokładnie to samo, ale tego od niego się wymaga, bo jest moim najlepszym przyjacielem. Powinien skłamać i powiedzieć nie, ta sukienka nie sprawia, że mój tyłek wygląda ogromnie i inne takie. Ale nigdy nie słyszałam tego od innego mężczyzny. Z jakiegoś powodu znaczyło to więcej, bo pochodziło od Jace'a, pozornego nieznajomego, ale czuję tę natychmiast rodzącą się między nami więź. Jace: Więc, myślisz, że jestem przystojny, tak? Nie odpowiadam. Po prostu zamykam oczy i kręcę głową na moją śmiałość. Jace: Nie przejmuj się, Keri. Tak jak mówiłem, mam wspaniałą dziewczynę… I tak zaczęła się niekończąca opowieść o jego dziewczynie Morgan i o tym, jak to są ze sobą od lat. Ich rodziny są blisko ze sobą i praktycznie razem dorastali. Sposób w jaki o niej mówi sprawia, że go podziwiam. Jest z niej dumny i zanim sesja dobiega końca szczerze wierzę, że po prostu chce ze mną spędzać czas podczas chemii. Oczywista jest jego bezwzględna lojalność wobec Morgan. Mówię mu o Tannerze, odkąd jest, istotnie, najważniejszą osobą w moim

życiu. Nie jestem pewna, czy Jace wierzy, że jest tylko moim współlokatorem, a nie ma sensu w napomykaniu o orientacji seksualnej Tannera, więc to pomijam. Patrzę na zegarek i zauważam, że prawie skończyliśmy. Jestem zaskoczona, że czas tak szybko minął, i jestem wdzięczna za to, że będziemy mieli siebie, by spędzać razem te poniedziałkowe ranki. Ja: Miałeś jakieś objawy po pierwszym cyklu? Siedzę i nie ruszam się, czekając na odpowiedź. Ludzie mają zróżnicowane reakcje na chemioterapię. Nie wszyscy chorują, tak jak ja. Mam nadzieję, że on nie. Jace: Tak. Wypuszczam oddech, który powstrzymywałam i bezgłośnie przeklinam raka milionowy raz w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Ja: Tak źle? Tabletki na nudności tobie też nie pomagają, co? Jace: Powiedzmy, że gdy leżałem na brzuchu na podłodze w łazience, to zastanawiałem się, czy robisz to samo. Cofnęłam się myślami do ostatniej poniedziałkowej nocy i przez chwilę rozmyślałam, czy myśleliśmy o sobie dokładnie w tym samym momencie.

RRoozzddzziiaałł ttrrzzeeccii Przez cały tydzień nie miałam wieści od Jace'a. Nie napisał do mnie. Nie żebym tego oczekiwała. Po prostu dotrzymywaliśmy sobie towarzystwa podczas leczenia, nic więcej. Ale myślałam o nim. Często. Szczególnie, gdy znosiłam moje poniedziałkowe wieczory na odreagowywaniu chemii. A kiedy szłam spać, śniłam o przystojnym zielonookim mężczyźnie, który nie mógł rozmawiać ze mną słowami, ale jakimś sposobem dokładnie wiedziałam, co mówił. Praca stała się odrobinę cięższa, ale daję sobie radę. Tanner nalegał, byśmy pracowali na tych samych zmianach, żeby mógł przejąć moją robotę. Dzisiaj, w niedzielną, względnie spokojną noc, Tanner przyciągnął krzesło za bar, bym mogła usiąść, kiedy będę tego potrzebowała. Siadam i jeszcze raz streszczam mu całą moją zeszłotygodniową „rozmowę” z Jacem. Nie wiem czemu wciąż o to pyta.. Tak jakby analizuje ją, i próbuje dojść czy Jace żywi do mnie jakieś romantyczne uczucia. Zapewniam go, że nie, mimo to dba o mnie tak, jak brat o siostrę. – Obczajał twoje cycki i tyłek, to wiemy na pewno – mówi. – Tak, ale całkowicie w platoniczny sposób, który sprawił, że poczułam się lepiej we własnej skórze. Nie jak dziwny prześladowca. Ponadto, nie napisał do mnie przez cały tydzień. – Wciąż uważam, że powinienem pójść z tobą, żeby go sprawdzić. Przewracam oczami. – Tanner, nie możesz wziąć dnia wolnego w twojej nowej, tymczasowej pracy, by niańczyć mnie podczas chemioterapii. Przewija okienko w telefonie, ponownie czytając wszystkie wiadomości od Jace'a. – W porządku, dopóki pozwalasz mi czytać wasze rozmowy. Ale, Keri, tak szybko jak pomyślę, że przekroczył linię… – Wiem – przerywam mu – dam ci pełną zgodę na przyjście i obczajenie go,

skopanie jego tyłka, czy jakąkolwiek nadopiekuńczą rzecz, którą wymyślisz. Ale mogę już teraz cię zapewnić, że nie będziesz musiał tego robić. Jest całkowicie zakochany w tej Morgan – wzdycham. – O mój Boże, właśnie westchnęłaś! – Śmieje się. – Jesteś tak bardzo nim zainteresowana. Wyciągam rękę by go klepnąć, ale odsuwa się, sprawiając, że przewracam się, prawie uderzając w krawędź baru. Tanner mnie łapie i powstrzymuje od uderzenia twarzą o podłogę. Śmiejemy się oboje, ale nie jest już nam do śmiechu, gdy zauważamy, co ma w dłoniach. Wszystko staje się prawdziwe. W jego rękach są setki kosmków moich długich, blond włosów. Moje włosy. Nawet nie poczułam rwania, gdy mnie łapał. Tanner patrzy na mnie i nie ma zielonego pojęcia co zrobić. Jeśli nie wiedziałabym lepiej i jeśli nie byłoby tutaj tak ciemno, powiedziałabym, że jego oczy wypełniły się łzami, które próbował powstrzymać. – Keri, tak mi przykro. Nie chciałem cię zranić. – Wygląda na załamanego. – To nie twoja wina. Nie zraniłeś mnie. Nawet tego nie poczułam. Myślę, że teraz wiemy, że jestem jedną z sześćdziesięciu pięciu procent. W każdym razie i tak nigdy nie chciałam być mniejszością – mówię ze słabym uśmiechem, próbując nawiązać do jego orientacji. – Wiesz, że cię kocham i jeśli chcesz, to ogolę się na łyso jeszcze dzisiaj. Przejdziemy przez to razem. Ani przez sekundę nie wątpię, że zrobiłby to dla mnie. ~~~ Jace: Skąd ta smutna mina, słonko? Ja: Chcesz przemądrzałą odpowiedź czy prawdziwą? Bierze głęboki oddech i patrzy mi w oczy. W takim razie prawdziwa. Ja: Wczoraj zaczęły wypadać mi włosy. Jace: Cholera.

Jace: Hej, dostrzeż jasną stronę. Będziesz najgorętszą, łysą, laską bez cycków jaką kiedykolwiek widziałem. Śmieję się z tego absurdu. Oraz wiem, że tylko kumplowi również chorującemu na raka uszłoby na sucho powiedzenie czegoś takiego. Niespodziewanie staję się świadoma, że mamy więź, jakiej nikt inny nie chciałby dzielić. Ja: Więc, widziałeś dużo takich, co? Jace: Cholera, jasne, że tak. Na tej planecie jest pełno łysych lasek bez cycków. Ale wszystkie są do dupy w rankingu atrakcyjności. Wygrałabyś z łatwością. Ja: OMG… Chciałabym podziękować wszystkim fanom, dzięki którym dzisiaj się tutaj znalazłam. Śmieje się bezgłośnie. Jace: Rządzisz, Keri. Wiesz o tym, prawda? Ja: Ty też, Jace. I dziękuję. Jace: Do usług. Pielęgniarka podchodzi do niego, by uregulować przepływ kroplówki i zostaje na chwilę porozmawiać. Cóż, ona mówi, on pisze. Obserwuję go i zauważam, że przeoczyłam coś, gdy wszedł. Wygląda na chudszego niż tydzień temu. Wciąż jest cudowny i umięśniony, ale koszulka już się na nim nie opina i jego twarz nie jest zaokrąglona. Marszczę brwi. Pieprzona chemia. Jace: Czym martwią się teraz twoje piękne, niebieskie oczy? Spoglądam w górę, a on się uśmiecha. Ja: Jakim cudem wiesz, że mam niebieskie oczy, skoro siedzisz naprzeciwko mnie w odległości sześciu metrów? Śledzisz mnie? Jace: Kiedy wylałem na ciebie kawę, no wiesz, kiedy mnie ochrzaniałaś. Nie mogłem nie zauważyć twoich intrygujących, niebieskich oczu. Uśmiecham się do niego, ale nie jestem pewna jak odpowiedzieć na taki komentarz, wiedząc, że ma dziewczynę. Wspaniałą dziewczynę, którą wielbi i jest z nią od dzieciństwa. Dziewczynę, którą tak szczegółowo opisał, że prawdopodobnie mogłabym ją narysować.

Och, cholera. Dziewczyna, która właśnie weszła przez główne drzwi sali. Jace podąża za moim wzrokiem i widzę uśmiech, który wykwita na jego twarzy. Następnie zerka na ułamek sekundy w moją stronę. Lecz przez tę króciutką chwilę myślę, że zauważyłam coś w jego wyrazie twarzy. Poczucie winy? Żal? Smutek? Przez całą godzinę, gdy Morgana jest z nim, chcę ją znienawidzić. Jest piękną brunetką ściętą w krótką, uroczą fryzurkę, ma zaokrągloną figurę i uroczy chichot. A także perfekcyjne piersi, zgaduję, że miseczkę C, którą eksponuje odpowiednio dużym dekoltem – nie przesadnie rozkosznym ani zdzirowatym. Jace pisze, a ona szepcze mu do ucha. Pod koniec wizyty odwraca się i patrzy na mnie, a ja czuję, jakbym została przyłapana na gapieniu się. Ponieważ się gapiłam. Przez cały czas. Ale po prostu uśmiecha się do mnie słodko. Nie uszło mojej uwadze, że ani razu nie spojrzała na innego pacjenta. Może obawia się starszych ludzi. Albo łysych. Zanim wychodzi, podchodzi i mnie przytula. Unoszę brwi w kierunku Jace'a z nadzieją, że otrzymam telepatycznie jakieś wyjaśnienie, podczas gdy ona mnie obejmuje i mówi: – Keri, dziękuję, że Jace może porozmawiać z tobą, gdy przechodzi przez tę próbę. Bardzo dobrze o tobie mówi i wiem, że ty również potrzebujesz wiele wsparcia. Co, czy ona boi się słowa rak albo chemia? Próba? Tym to dla niej jest? To zmieniająca, wysycająca życie choroba, która może mieć katastrofalny rezultat, ale ona nazywa ją próbą. Koncentruję się na tej jednej malutkiej pomyłce, ponieważ pod każdym innym względem Morgan jest idealna. – Proszę. – Podaje mi kartkę z zapisanym numerem telefonu. – Jeśli potrzebowałabyś czegokolwiek, po prostu do mnie zadzwoń. – Kiwa głową w stronę Jace'a. – Nie poprosi o pomoc. I nie mówi mi zbyt dużo o swojej próbie, ponieważ wie, że mnie to przeraża. Ale jeśli będziesz uważała, że ma kłopoty, prawdziwe kłopoty, zadzwoń do mnie, proszę. – W porządku – to wszystko, co mogę powiedzieć, ponieważ byłam przytulana

przez dziewczynę faceta, o którym śnię każdej nocy. Faceta, który sprawił, że myślę o randce przy kawie, wieczorach filmowych i o wzajemnym dotykaniu się nogami pod stołem podczas kolacji. Chociaż próbowałam ją znienawidzić… próbowałam ją znienawidzić przez całe sześćdziesiąt minut, lecz nie potrafię. Tak jakby trochę się w niej zakochałam po wszystkim, co powiedział mi na jej temat Jace, a także po tym jak zobaczyłam ją z nim. Sposób, w jaki mu odpowiadała, jakby był jej całym światem. Przysięgam tu i teraz nie śnić o nim nigdy więcej. Morgan jest świetna. Wygląda na to, że bardzo go kocha, a on się przy niej rozpogadza. Zatem przysięgam nie myśleć o jego przydługich włosach ani o tym, w jaki sposób je odgarnia, gdy wpadają mu do oczu, zaraz po tym, jak spuszcza wzrok, by napisać sms. Nie myśleć o tych silnych palcach, które uderzają w malutką klawiaturę i o tym, co mogłyby zrobić mojemu ciału. Nie fantazjować o ustach, którymi porusza w roztargnieniu, gdy stuka w ekran. Obserwuję, jak całuje go na pożegnanie i jestem pewna na sto procent. Jestem zazdrosna. Jakim cudem mogłam zakochać się w gościu po kilku godzinach wymieniania się wiadomościami? To nienormalne. Szczególnie gdy wcale nie gorsi faceci sami mi się narzucają przez trzy noce w tygodniu. Goście, do których uśmiecham się tylko przez uprzejmość. Kolesie, którzy znaczą dla mnie tylko tyle, że od ich napiwków zależy czy kupię na obiad hamburgera czy zupkę chińską. Jace: Przepraszam. Nie zamierzałem cię ignorować, gdy tutaj była. Myślę, że po prostu mnie zaskoczyła i kompletnie zapomniałem o wszystkim innym. Spogląda na mnie ze skruchą. Ja: Pffft. Nie musisz przepraszać, to twoja dziewczyna i to wspaniałe z jej strony, że przyszła. Dlaczego się jej nie spodziewałeś? Jace: Pffft? Nie jestem pewien, czy byłbym w stanie to powiedzieć, nawet gdybym mógł mówić. A nie spodziewałem się, że przyjdzie, ponieważ mimo że jest wspaniała, ciężko znosi moją chorobę. Nie jestem pewien, czy wypowiedziała do tej pory słowo 'rak'.