Dziewczynka087

  • Dokumenty562
  • Odsłony70 214
  • Obserwuję106
  • Rozmiar dokumentów1.0 GB
  • Ilość pobrań41 723

K. Webster - Sweet Jayne PL

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.4 MB
Rozszerzenie:pdf

K. Webster - Sweet Jayne PL.pdf

Dziewczynka087 Ksiazki
Użytkownik Dziewczynka087 wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 271 stron)

                                           

2         Sweet Jayne K W E B S T E R Tłumaczenie: adulka1996 Korekta: mlody2202

3 „Harmonia nadejdzie jedynie z zagładą.”  Shannon A. Tompson „Death Before Daylight”                                        

S P I S T R E Ś C I P R O L O G................................................................................................................ 5 R O Z D Z I A Ł 1..................................................................................................... 17 R O Z D Z I A Ł 2 ................................................................................................... 28 R O Z D Z I A Ł 3 .................................................................................................... 39 R O Z D Z I A Ł 4 ................................................................................................... 49 R O Z D Z I A Ł 5..................................................................................................... 63 R O Z D Z I A Ł 6 .................................................................................................... 74 R O Z D Z I A Ł 7.................................................................................................... 86 R O Z D Z I A Ł 8 .................................................................................................. 100 R O Z D Z I A Ł 9 ................................................................................................... 115 R O Z D Z I A Ł 10................................................................................................. 126 R O Z D Z I A Ł 11 ................................................................................................. 142 R O Z D Z I A Ł 12.................................................................................................. 151 R O Z D Z I A Ł 13................................................................................................. 162 R O Z D Z I A Ł 14................................................................................................. 175 R O Z D Z I A Ł 15................................................................................................. 186 R O Z D Z I A Ł 16................................................................................................. 198 R O Z D Z I A Ł 17 ................................................................................................. 212 R O Z D Z I A Ł 18................................................................................................ 224 R O Z D Z I A Ł 19................................................................................................. 231 R O Z D Z I A Ł 20 ............................................................................................... 238 R O Z D Z I A Ł 21................................................................................................. 247 E P I L O G ............................................................................................................. 259    

5  P R O L O G Nadia Kurewsko nienawidzę Donovana Jayne. Wzburzony krzyk tkwi w moim gardle, ale jedno zdesperowane, błagające spojrzenie matki, a oddalam się od dupka w naszej drogiej kuchni, kierując się do drzwi z mocno zaciśniętymi wargami. Słowa jak: „pieprz się” lub „zjedz gówno i zgiń”, czy też „przestań gapić się na swoją siedemnastoletnią pasierbicę, kutasie” zostają przemilczane i czekają na końcu języka, pragnąc go zaatakować. Prawdę mówiąc, gdyby nie to, że mama kocha tego dupka, podzieliłabym się z nim swoimi myślami. Ale go kocha… przynajmniej tak mówi. Mama zasługuje na każdy kawałek szczęścia, jaki tylko może dostać. Tak długo była przygnębiona. Odkąd tata zginął w wypadku w hucie, w której pracował w okolicach Buenos Aires sześć lat temu, była zagubiona. Piękny uśmiech, który dawniej rozświetlał jej twarz, zachmurzył się. To, że wbiegła do ośrodka wczasowego nadętego magnata Donovana Jayne, było przypadkiem. Pracowała jako sprzątaczka w jednym z największych hoteli w Argentynie. Podczas swojej zmiany otworzyła drzwi, gotowa pozbierać brudne ręczniki, myśląc że nikogo tam nie było. Wychodził z łazienki po prysznicu, kiedy weszła. Gorąco przeprosiła i ruszyła do wyjścia, ale nie pozwolił jej odejść. Miłość od pierwszego wejrzenia, obydwoje tak twierdzą. Żart. Jakby ktokolwiek mógł kochać tego egocentrycznego dupka za mną. Nie tylko zabrał nas i przeniósł do Kolorado, aby się z nią ożenić, ale też w ostatniej klasie licealnej musiałam zostawić wszystkich swoich znajomych. Opuściłyśmy nasze proste, dwupokojowe mieszkanie w mieście, na które mama mogła sobie pozwolić za skromną wypłatę gosposi dla zapierającej dech willi na pieprzonej górze. Lecz jej uśmiech wrócił. Mama uśmiechała się jak wtedy, gdy tata jeszcze żył i to jedyny powód, dla którego tolerowałam gówno Donovana.

6  A przez gówno, mam na myśli jego zaborczość w stosunku do „rodziny”. Sposób, w jaki pyszni się w tym mieście, przechwalając się jakbyśmy były parą cennych koni. Ale jeżeli ktoś źle na nas spojrzy, zamienia się w narcystycznego kretyna, który przypomina im, kto jest właścicielem tego miasta. My jesteśmy, mówi. Szczerze mówiąc, jestem zakłopotana byciem częścią „my”. Jeszcze dziesięć miesięcy. Mogę to przeboleć, ugryźć się w język i pozwolić mu pociągać za sznurki jeszcze dziesięć miesięcy. A następnie idę na studia. Nie wiem jeszcze gdzie, ale będzie to z całą pewnością daleko, daleko od Donovana i jego kompleksu wyższości.  Nadia Jayne! Kulę się na najniższym schodku przy przednim przedsionku i rozważam przebiegnięcie reszty drogi do przystanku autobusowego, aby uniknąć rozmowy z nim. Ale Donovan nie poddaje się tak łatwo. Jest przebiegły i zdeterminowany. Najlepiej pozwolić mu na wygłoszenie bzdur, a później odejść. Więc, w zamian, unoszę brodę i spoglądam na niego z uniesioną brwią, bez wątpienia ukazując moją pogardę dla niego.  Co?  syczę, mając nadzieję, że jad w moim głosie ukłuje. Znikome wzdrygnięcie na mój ton jest jedyną wskazówką, że go zraniłam, nim szybko maskuje to wyrazem obojętności. Musiał wcześniej przygotować się do pracy, skoro już nosi swój dziewiczy, ciemnoszary garnitur. Nigdy, ani razu, nie widziałam go bez garnituru. Ma trzydzieści sześć lat, jest dobrze zbudowany oraz przystojny. Ciemne włosy układa w sposób, który ma wyglądać niechlujnie, a szaroniebieskie oczy są przenikliwe. Zawsze kalkuluje i wyznacza następny ruch. Nie jestem ślepa na fakt, że fizycznie jest atrakcyjny. Lecz jego wnętrze czyni go świrem. A jest największym przeklętym świrem w okolicy. Widziałam sposób, w jaki na mnie patrzy, jakby chciał mnie przelecieć. Jego oczy ociągają się na moich gołych nogach, które odkrywa śmiesznie krótki mundurek szkolny; celowo go podciągnęłam, żeby już pierwszego dnia nie wyglądać jak stara panna, nim napotyka mój wzburzony wzrok.  Zapomniałaś pieniędzy na lunch  mówi, machając szeleszczącym studolarowym banknotem.  I dać staruszkowi pożegnalny uścisk.

7  Gniew rozgrzewa moją klatkę piersiową. Czuję, jak wbija szpony w moją szyję, odsłaniając mnie przed nim. Jego uśmieszek mówi, że wie, że pociągnął za strunę. Zaciskam pięści, żeby powstrzymać się od zrobienia czegoś głupiego, jak pokazanie mu środkowego palca. Już i tak dostałam szlaban na samochód, który kupił mi latem po oficjalnej przeprowadzce. Nie prowadziłam go jeszcze ani razu.  Pyskujesz, więc twoje przywileje zostaną zabrane. Mój dom, moje zasady.  Pieprzyć go i jego zasady.  Nie jesteś moim ojcem.  Tracę opanowanie. Wizje mojego kochającego taty przemykają przez głowę i czuję znajomy ból w klatce piersiowej z powodu jego straty. Robi kilka kroków w moją stronę i błyska szerokim uśmiechem, ukazując idealne, białe zęby.  Z technicznego punktu widzenia jestem twoim ojcem. Jeśli zapomniałaś, może ponownie powinnaś sprawdzić swój dowód. W oczach wzbierają łzy, lecz zaciskam szczękę. Nie pozwolę im wypłynąć i dać mu satysfakcję, że może mnie tak łatwo zirytować. Ale ma rację. Donovan jest dobry w tym, co robi. Przystępuje do akcji, nabywa nieruchomości  w tym wypadku matkę i mnie  i oznacza swoim nazwiskiem. Dupek upewnił się, żeby legalnie mnie zaadoptować, więc także noszę nazwisko Jayne. Nie jestem już Nadią Blanco. Od dwóch miesięcy oficjalnie nazywam się Nadia Jayne. Z irytacją dreptam po schodach i podchodzę do miejsca, gdzie stoi. Jego oczy błyszczą podnieceniem, gdy się zbliżam. Idę o pięć dolców, że jest twardy. Przepływa przeze mnie więcej gorąca, tym razem torując sobie drogę do moich policzków, i drżę na ten pomysł. Boże, moja biedna mama. Wyciąga pieniądze, ale kiedy sięgam po nie, ściska mój nadgarstek. Jego oczy ciemnieją i przyszpila mnie stanowczym wzrokiem.  Nie zawstydź mnie. Dyrektor szkoły zasiada w zarządzie mojej firmy. Nie dopuszczę, żebyś zhańbiła nazwisko Jayne  mówi chłodno.  Nie chcę musieć przełożyć cię przez kolano za bycie złą dziewczynką. Moja szczęka opada i gapię się na niego. Wiedziałam, że ten sukinsyn był zboczeńcem, ale przeszedł na zupełnie nową płaszczyznę szaleństwa.

8   Och, nie udawaj tak zdziwionej, Nadia. Wiesz, że nie jestem przeciwny dyscyplinowaniu cię. Jeżeli dobrze pamiętam, nadal masz szlaban na samochód za nastawienie. Byłbym bardziej niż szczęśliwy próbując innych metod karania. Oczywiście twoja postawa wciąż jest do dupy. Być może małe lanie tyłka będzie dla ciebie dobre. Gdy próbuję wyrwać rękę z jego uścisku, chwyta mocniej i przyciąga mnie bliżej. Jego woda kolońska atakuje moje płuca i niemalże duszę się przez mocny zapach.  ¡Te odio!  syczę. Nienawidzę cię. Wyszarpuję rękę, biorę kilka kroków do tyłu. Kącik jego ust unosi się w diabelsko przystojnym uśmiechu.  Powiedz, że będziesz grzeczna. Piorunuję go wzrokiem i potakuję, nie dając mu satysfakcji poprzez słowa. Jego oczy leniwie muskają moją twarz i zatrzymują się na ustach.  Dobrze  mówi, jego uśmiech słabnie, a oczy znowu odnajdują moje. – Miłego pierwszego dnia w szkole, słoneczko.  Jego wzrok łagodnieje na krótką chwilę. Przez jedną niewielką sekundę wydaje mi się, że Donovan Jayne potrafi być człowiekiem. Nie jakimś dupkiem, któremu muszę się podporządkowywać aż do dnia, gdy skończę osiemnaście lat i będę mogła uciec.  Chodź tutaj.  Tym razem jego głos jest zachrypnięty. Z arogancją pozostaje w tyle; przyłapuję się na tym, że chętnie do niego podchodzę. Z jakiegoś dziwnego powodu, niemalże szukając pocieszenia. Kiedy jestem wystarczająco blisko, pokonuje resztę dystansu swoimi długimi nogami, potem jego silne ramiona owijają się wokół mnie, przyciągając do twardej piersi. Sztywność, jaką zawsze podtrzymuję, kiedy przebywam obok niego, topi się, gdy mnie obejmuje. Tym razem nasz uścisk jest inny. Choć raz niewymuszony. Jego zapach, jak zawsze, okrywa mnie, i z doświadczenia wiem, że będę go czuć przez cały dzień. Stałe przypomnienie jego żelaznej kontroli nad moim życiem. Jednak dzisiaj mam nadzieję, że doda mi uncję jego pewności siebie, kiedy będę starała się poznać nowych przyjaciół w nowej szkole.

9   Tutejsi chłopcy nie są ciebie godni  mówi z żartobliwym pomrukiem.  Wiem o tym, bo się tu wychowałem. Trzymaj się od nich z daleka. Nie zasługują na ciebie. Niewielki uśmiech szarpie moje usta. Prawdopodobnie jest to najsłodsza rzecz, jaką kiedykolwiek do mnie powiedział. Unoszę głowę i spoglądam w jego oczy, które lśnią emocjami, jakich przyczyny mogę nigdy nie poznać.  Może nie lubię chłopców.  Unoszę wyzywająco brew. Jego miękkie rysy przechodzą w grymas niezadowolenia, chwilowo mnie ogłuszając.  Nie powinnaś lubić nikogo. Szkoła powinna być twoim głównym priorytetem. Zabronię ci randkowania – z chłopcami lub dziewczynami – jeśli twoje oceny spadną. Boże, nienawidzę go. Jak mogłam się tak łatwo zapomnieć? Zanim mnie wypuszcza, klepie w tyłek i całuje czubek głowy. Kiedy tylko się odsuwa, wyszarpuję pieniądze z jego uchwytu i uciekam. Jestem w połowie długiego, żwirowego podjazdu, gdy zdaję sobie sprawę z łez na policzkach.  Nadia  woła mnie z cieniem żalu w głosie. Wycieram łzy, odwracam się, żeby spojrzeć na niego. Na całej twarzy ma wypisane przeprosiny, ale jego uparte usta odmawiają wypowiedzenia ich.  Co?  popędzam. Pociera policzki dłońmi, przybierając niemal wściekły grymas. Jego kroki przyspieszają, gdy podchodzi do drzwi i otwiera je, wołając do mnie przez ramię:  Miłego dnia w szkole. Nie odpowiadam, kiedy drzwi zatrzaskują się za nim, ale w zamian mu macham. Gdyby nie on i jego „nieśmiertelna” pieprzona miłość do mojej matki, pisałabym z moją przyjaciółką Julienne, próbując wymyśleć sposób, żeby zmyć się z ostatnich zajęć. Zamiast tego znajduję się w innym kraju, będę w zupełnie nowej szkole i całkowicie bez przyjaciół, z nikim, z kim mogłabym porozmawiać oprócz mamy i irytująco przystojnego ojczyma. Dzięki, tatusiu. Kiedy docieram do drogi przy skrzynce pocztowej, siadam na trawniku i ignoruję zimno porannej rosy, moczącej mój tyłek przez spódnicę. Wierzchem dłoni ocieram łzy i próbuję pominąć fakt, że mój ojczym jest kutasem. To było

10  głupie, myśleć że za garniturem i twardym wzrokiem skrywa się naprawdę miły mężczyzna. Wątpię, że kiedykolwiek znowu popełnię ten błąd, opuszczając swój pancerz obronny.  Proszę, nie mów mi, że tutaj mieszkasz  woła głos z drogi. Odnajduję dźwięk młodego głosu i dostrzegam dziewczynę, mniej więcej w moim wieku, która podchodzi do mnie. Jej włosy na czubku są pofarbowane na czarno, a poniżej na jasny blond. Podtrzymuje je w niechlujnym koku, który uwidacznia parę kolczyków w uszach. Mundurek, który ma na sobie, wygląda jak mój, ale jest pognieciony i lekko workowaty.  Proszę, powiedz mi, że jesteś tutaj, aby pomóc mi uciec  odpowiadam. Marszczy brwi, gdy podchodzi i sprawdza mnie.  Dlaczego płaczesz? Spuszczam wzrok na kolana i szarpię luźną nitkę spódnicy.  Nienawidzę mojego ojczyma. Siada obok i naśladuje moją pozę ze skrzyżowanymi nogami. Obserwuję z fascynacją, jak wyciąga paczkę papierosów i zapala jednego.  Zabawne. Ja też nienawidzę mojego ojczyma. Podmuch dymu otacza nas, gdy wypuszcza powietrze. Chwilę siedzimy w ciszy, ona pali, a ja planuję sposoby na zabójstwo Donovana. W końcu przemawia:  Jestem Kasey. Podaje mi papierosa i delikatnie biorę go od niej. Nie palę, jednak nie chcę odstraszyć mojego pierwszego potencjalnego przyjaciela byciem przemądrzałą.  Nadia. Biorę macha, a następnie kaszlę, nim oddaję jej papierosa.  Jesteś nowa w Aspen High?  pyta. Lustrując ją, przyglądam się jej rysom. Mimo ciemnego eyelinera i mocnej purpurowej szminki, ukrywa się tam ładna twarz. Orzechowe oczy wyglądają na smutne, jakby miała do opowiedzenia całe swoje życie.  Tak. Przeniosłam się tutaj z Argentyny, latem tego roku. Marszczy brwi w zakłopotaniu.  Nie brzmisz jak obcokrajowiec. Śmieję się i przewracam oczami. – Jak dokładnie brzmi obcokrajowiec?

11  Jej policzki lekko czerwienieją, ale próbuje ukryć zakłopotanie zaciągając się papierosem.  Nie wiem. Na przykład, nie mówisz w innym języku lub masz akcent czy cokolwiek innego.  Los Americanos pueden ser tan ignorantes  mówię jej z uśmieszkiem. Amerykanie potrafią być takimi ignorantami.  Czy to jest lepsze? Marszczy na mnie nos.  Co powiedziałaś?  Obraziłam cię – mówię, wzruszając ramionami.  Jeżeli ci wyjaśnię, to odbierze całą zabawę.  Suka  mówi z uśmiechem i pokazuje mi środkowy palec. Przebiegam palcami przez długie, ciemne kosmyki, które są nadal gładkie po prostowaniu tego ranka.  W mojej starej szkole uczyliśmy się i angielskiego, i hiszpańskiego. Wszyscy tam mówią płynnie w obydwu językach. Matka zawsze wpajała mi, że znajomość wielu języków pomoże odnieść sukces, zwłaszcza gdy wyjadę na studia do innego kraju, takiego jak USA. To jej marzenie, nie moje. Chyba się spełniło. Śmieje się.  Studia. Musi być miło mieć takie możliwości.  Każdy ma takie możliwości  mówię z dezaprobatą, marszcząc brwi. Szybko się podrywa i strzepuje w połowie spalonego papierosa na ulicę.  Nie, gdy jesteś biedna  mówi i wskazuje na przyczepę za linią drzew po drugiej stronie drogi.  Kiedy jesteś biedna, jedyną opcją jest znalezienie pracy w tym gównianym mieście i wyskoczenie z kilkoma dzieciakami. Twoje przeznaczenie, jeśli jesteś jak ja, to bycie workiem bokserskim dla jakiegoś dupka. Żoną pijaka, który cię bije. Nie masz przyszłości. Brak miłości. Długo i kurewsko szczęśliwie. Wystarczy zapytać moją matkę. Unoszę brodę, aby zobaczyć, że jej wyraźnie drży. Nie wiele wiedząc o tej dziewczynie, a jednocześnie nie chcąc jej zdenerwować, szybko mówię pierwszą rzecz, która przychodzi mi do głowy:  Na zdrowie  wypowiadam z kpiną.  Za matki z całego świata, które poślubiły pieprzonych dupków.

12  Patrzy na mnie i niewielki uśmiech pojawia się na jej ustach. Za pomocą paru szybkich mrugnięć odgania przygnębienie w oczach i znów się opanowuje.  Twoje zdrowie.  Wiesz  mówię do niej, kiedy zrywam źdźbło mokrej trawy i próbuję je związać  możesz iść na studia. Nie musisz być jak twoja mama. Odpowiada sarkastycznym śmiechem.  Boże, brzmisz jak Taylor  mówi ze smutkiem, ale potem jej dolna warga drży.  Kim jest Taylor?  pytam, myśląc nad jej nagłą zmianą nastroju. Gapi się na mnie tak, jakbym straciła rozum, ale potem odpowiada:  To po prostu ktoś, kogo kiedyś znałam.  Wyczuwam kłamstwo w jej słowach. Był kimś więcej niż to. Wiele więcej.  Poza tym  mówi, zmieniając temat  za jakie pieniądze pójdę na studia? Tym razem ja jestem tą, która patrzy na nią jakby właśnie wypełzła spod skały.  Um, dotacje? Stypendia? Duh. Wzrusza ramionami.  Może. Ale studiowanie nie jest tym, co chcę robić. Czekam na rozwinięcie, jednak nie robi tego. W końcu, po kilku minutach pytam:  Więc co chcesz robić? Odwraca się, obserwując mnie z wyrazem zakłopotania, zębami szarpiąc dolną wargę. Ekspresja sprawia, że wygląda na młodszą, kontrastuje z mocnym makijażem. Z jakiegoś powodu Kasey chowa się za wyglądem emo. Zastanawiam się, jak wyglądałaby w naturalnym kolorze włosów, jakikolwiek mógłby być.  Będziesz się ze mnie śmiać. Przewracam oczami.  Dobrze, będę pierwsza. Moje także jest śmieszne. Możemy śmiać się razem. Kąciki jej warg wyginają się w małym uśmiechu.  W porządku.  Zawsze chciałam zostać kucharzem. Być może zastępcą szefa kuchni lub cukiernikiem. Nie jestem stuprocentowo pewna, ale kocham jedzenie. Jak widać  mruczę i wskazuję swoje atrakcyjne ciało. Kładzie dłonie na biodrach i unosi na mnie brwi.  Żartujesz? Zabiłabym za twoje ciało. Nadal czekam na cycatą wróżkę, by pokazała się i obsypała mnie

13  jakimś magicznym pyłem. Ale oczywiście ona przypadkowo rozsypała cały słoik na ciebie. Obie wybuchamy śmiechem i ocieram łzy  tym razem ze śmiechu.  Uważaj, czego sobie życzysz  drażnię.  A teraz powiedz mi. Zapala kolejnego papierosa, jakby na odwagę, by zacząć mówić. Po kilku machach napotyka mój wzrok.  Chcę zajmować się dziećmi.  Wydaje się całkowicie wykonalne. Coś jak gotycka opieka nad dziećmi?  pytam z uśmiechem.  Wszystkie będą nosiły koszulki z Metallicą i przeklinały? Będą miały chwilę na papierosa zamiast przerwy?  Ugryź mnie.  Śmieje się i kopie do mnie kilka kamieni z podjazdu. Wciąż się uśmiecham, gdy pisk opon zwraca moją uwagę na drogę. Kasey strząsa wciąż zapalonego papierosa na ulicę i obie obserwujemy jak czarny SUV pędzi ulicą, zmierzając w naszą stronę.  Zwolnij, dupku!  krzyczy i pokazuje pojazdowi środkowy palec, gdy się zbliża. Pisk opon ogłusza mnie, kiedy zatrzymuje się przed miejscem, na którym siedzę, obok skrzynki pocztowej. Drzwi zostają otwarte z szarpnięciem, i zanim dowiaduję się do kogo należą, widzę czarne glany. Rzucając spojrzenie na Kasey, dostrzegam nerwowość na jej twarzy, kiedy robi krok do tyłu. Gdy odwracam głowę w stronę samochodu, widzę dlaczego. Wielki mężczyzna, ubrany na czarno, w kominiarce zakrywającej twarz, atakuje ją. Dzieje się to tak szybko, że mój sparaliżowany tyłek siedzi na ziemi i mogę tylko patrzeć na to, co rozgrywa się naprzeciwko. Wypuszcza przeraźliwy pisk, kiedy on biegnie za nią. Kasey nie jest daleko, zanim ma on swoje masywne ramiona owinięte wokół jej talii. Jej długie nogi kopią dziko, kiedy ciągnie ją do samochodu. W momencie gdy jej przerażone spojrzenie napotyka moje, rzucam się do działania.  Nie! Przestań!  krzyczę, kiedy wspinam się na kolana, gdy przechodzi obok mnie.  Puść ją. Chrząka z wysiłku przez jej poczynania, ale zręcznie napotyka mój wzrok. Oczy pod maską są dzikie i szalone. Próbuję zyskać lepszy widok na mężczyznę,

14  gdy unosi kolano w powietrze. Spód jego wielkich butów uderza w mój policzek z siłą huraganu. Ciemność wybucha przede mną, oślepiając na mężczyznę, który porywa moją przyjaciółkę i znowu opadam na trawę, uderzając głową o ziemię. Gdy próbuję odzyskać zmysły, słyszę trzaśnięcie drzwi pojazdu, pierwsze, kiedy wpycha ją do samochodu. Kolejne po tym, jak umościł się w środku. SUV piszczy i transportuje idiotę w dół drogi. Ogarnia mnie fala zawrotów głowy, ale szybko przekręcam się na bok i próbuję odczytać tablicę rejestracyjną. Zbyt rozmazana. Za daleko. Następnie koc ciemności przyćmiewa moją wizję i tracę przytomność * * * Nie jestem pewna czy to minuty, czy godziny później, kiedy słyszę przejęty głos Donovana i powoli odzyskuję przytomność.  Nadia, dziecko  mruczy, gdy kołyszę moją głowę w ręku.  Co się stało? Moje oczy skupiają się tylko na drodze, gdzie w połowie spalony papieros Kasey z czerwoną wiśnią na końcówce, wiruje na wietrze. Kiedy nie odpowiadam, wślizguje pode mnie ramiona i przyciąga do swojej piersi. Zazwyczaj nienawidzę Donovana, ale teraz go potrzebuję. Potrzebuję, żeby trzymał mnie jak robiłby to tata. Żeby powiedział mi, że wszystko będzie w porządku. Żeby zapewnił, że Kasey i mężczyzna, który ją zabrał to tylko głupi wytwór mojej nastoletniej wyobraźni.  Selene!  Donovan krzyczy do mamy.  Zadzwoń pod 911! Nadia chyba została zaatakowana. Jej nos krwawi i jest zdezorientowana. Jego ciemne brwi są zaciśnięte w szczerej trosce i to mnie pociesza.  Kasey  mruczę i powoli mrugam. Wielka migrena owija swe diabelskie pazury wokół mojej czaszki i miażdży mnie.  On zabrał Kasey.

15  Jego oczy rozszerzają się i znów rzuca spojrzenie w dół ulicy, jakby chciał dostrzec pojazd, który dawno zniknął. Gdy ponownie odwraca się, by spojrzeć na mnie, wyciska niewinny pocałunek na moim czole, po czym przyszpila palącym spojrzeniem.  Cii. Powiemy policji. Już jesteś bezpieczna, Nadia. Dopilnuję, by nic ci się nie stało.  Wtedy przeklina.  Jezu Chryste, to mogłaś być ty. Chcę poczuć się lepiej, że to nie byłam ja, ale nie. Wszystko, o czym mogę myśleć to jej przerażony wyraz twarzy. Fakt, że ktoś ją zabrał. Że, jeżeli policja nie będzie w stanie jej odnaleźć, nigdy nie będzie trzymała dzieci, opiekując się nimi jak marzyła. Ktoś mógł ją wykorzystać. Nawet zgwałcić. A co gorsza, zabić. Kasey miała rację. Nie ma przyszłości. Donovan wnosi mnie po schodach naszego domu, w którym przed chwilą zachowywał się jak zboczeniec i obmacywał mój tyłek. Wydaje się to takie małe w porównaniu do tego, z czym obecnie mierzy się Kasey  zabrana przez jakiegoś pokręconego sępa. Gdy irytowałam się i byłam niemiła dla ojczyma, ona traciła pieprzony rozum w szponach szaleńca. Naprawdę jestem zepsutym bachorem. Dziewczyną, która nie wie, jak ma dobrze.  Proszę, pomóż mi ją odnaleźć  błagam go ze łzami w oczach. Wpatruje się we mnie przez dłuższy moment, marszcząc brwi, szargając swoją przystojną twarz. Kiedy w końcu otrząsa się z tego, co go powstrzymywało, potakuje.  Zrobię, co mogę, skarbie. Przysięgam na pieprzonego Boga, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby ją odnaleźć.  Intensywność jego przysięgi, aby odnaleźć przypadkową dziewczynę, obcą mu, zaskakuje mnie. Nowo odnaleziony szacunek dla niego zaczyna się we mnie głęboko zakorzeniać. W tej chwili zdaję sobie sprawę, że Donovan nie może być taki zły. Iskra człowieczeństwa, którą ujawnił wcześniej, znów powraca. Widzę obietnicę w jego przenikliwym spojrzeniu  obietnicę, że mnie uszczęśliwi. Rozpieści swoją małą dziewczynkę.

16  A jeśli podlizywanie się jest tym, czego potrzeba, żeby odnaleźć Kasey, to jest to, co zrobię. Muszę ją uratować. Przysięgam na Boga, że w jakiś sposób znajdę ją i uratuję. Będzie miała przyszłość. Swoje szczęśliwe zakończenie. Dopilnuję tego.

17  R O Z D Z I A Ł 1 Kasper Około dziesięciu lat później… Nienawiść. Dziewięcioliterowe słowo, które zżarło dziewięć lat mojego życia. Dziewięć pieprzonych lat. Dyktuje każdą moją myśl, każdą reakcję i każdy ruch. Stałem się duchem osoby, jaką byłem wcześniej i chętnie przyjąłem nowy wizerunek. Nową maskę. Stałem się koszmarem. Jasne, możesz nazwać mnie jednym z tych dobrych. Ale ja wiem lepiej. Mimo wyborów zawodowych i porządnego zachowania, wewnątrz jestem czymś mrocznym i zaciekłym. Pod krzywymi uśmieszkami i zarozumiałą fasadą, jestem piekielną burzą furii i wściekłości. Mój ogień płonie dla jednej osoby. Tak jasny i lśniący  niezwykle gorący. Pragnę zdziesiątkować wszystko na jej drodze, łącznie z nią. Uczyniłem ze swojego życia misję, by ją zniszczyć. Nie chcę jej zabić. Nie, to byłoby zbyt cholernie łatwe dla suki. Zamiast tego pragnę wykorzystać każdą pojedynczą rzecz, o którą się troszczy i zniszczyć ją. Chcę, żeby oglądała jak drę i rozszarpuję całe jej życie, wtedy zrównam pozostałości z ziemią. Musi zapłacić za bycie głupią, bezużyteczną cipą.  Przyjdziesz na sobotni mecz?  pyta Rhodes w drzwiach mojego biura.  Ashley była wściekła, bo zrobiła dla ciebie roladki, a ty nie zjawiłeś się ostatniego weekendu. Wiesz, jak emocjonalny staje się jej ciążowy tyłek. Uśmiecham się złośliwie i wzruszam ramionami. Jason Rhodes i ja znamy się od dawna. Od licealnych lat. Jest jednym z niewielu facetów na posterunku, których szczerze lubię i nie przeszkadzają mi wspólne wyjścia.  Nie wiem, stary.

18  Wiesz, jak to jest o tej porze roku. Każdy chce wybudować to gówno, by móc się nim cieszyć na wiosnę. Zrobiłem już dwa piętra i altanę, a mamy dopiero drugi tydzień listopada. Jeżeli będę wolny, wpadnę. Kręci głową.  Za dużo pracujesz. Co, bycie porucznikiem i naczelnym suk nie wystarczy? Zamierzasz spędzić cały swój wolny czas budując to cholerstwo?  Jego radio piszczy i odpowiada, że jest w drodze. Nim odwraca się do wyjścia, błyska łobuzerskim uśmieszkiem.  Ash mówi, że Cassidy przyjdzie. Chce wrócić na twojego oziębłego fiuta, odkąd bzyknąłeś ją na mojej trzydziestce w zeszłym miesiącu.  Ssij mi, detektywie  chrząkam, chwytając swojego penisa.  Nie masz lepszego gówna do roboty niż zamartwianie się o moje życie seksualne? Tłumi śmiech i kieruje się na korytarz, wychodząc z mojego biura i rzuca przez ramię:  Tylko o tym pomyśl. Obciąganie, kiełbasa i mnóstwo piwa. Jest lepszy sposób na spędzenie sobotniej nocy? Gdy odchodzi, uśmiech opuszcza moje wargi i gwałtownie otwieram plik, by kontynuować pracę. Szczypię grzbiet nosa i zamykam oczy. Jak zawsze, mój umysł mknie do niej. Suka. Odpowiedzialna za moją siostrę. Żołądek podchodzi mi do gardła, nienawiść wypełnia wnętrzności. Ze wzburzeniem otwieram oczy i zaczynam przeszukiwać dokumenty w szufladach. Moja zmiana zakończyła się pół godziny temu i jestem zmęczony jak diabli. Chcę wrócić do domu, przeprowadzić trochę badań i, kurwa, odlecieć. Kiedy biurko jest czyste, wyciągam z kieszeni klucz do szuflady i otwieram ją. Wewnątrz znajduje się jeden plik. Plik, na którego punkcie mam obsesję, od kiedy dołączyłem do wydziału policji w Aspen pięć lat temu. Wtedy otrzymałem odpowiedzi na pytania, które mnie zadręczały, tak myślałem. Przypuszczałem, że rozwikłam tajemnicę, której nikt inny nie był w stanie. Zamiast tego, znalazłem jej oświadczenie. Znalazłem jej zdjęcia.

19  Znalazłam wizytówkę jej kosztownego prawnika i zeznania jej ojczyma. Ze wszystkich ludzi, pieprzony Donovan Jayne. Lecz nigdzie nie znalazłem żadnej wskazówki naprowadzającej na kutasa, który zabrał Kasey. Głupia suka przyglądała się, gdy ten chory skurwiel porywał moją siostrę i nic nie zrobiła. Kompletnie nic. Obserwowała, jak on  mężczyzna ubrany na czarno, w masce  wepchnął Kasey do swojego czarnego samochodu  żadnej marki czy modelu  i odjechał. „Nie pamiętam.” „Nie wiem.” Te dwa zwroty zostały użyte w raporcie więcej razy, niż mogłem zliczyć. Ale to kłamstwo, ponieważ policzyłem. W rzeczywistości, zakreśliłem każdy raz, kiedy nie pamiętała. Wszystkie dwadzieścia sześć razy. I wszystkie osiemnaście razy, kiedy nie wiedziała. Bogata dziwka nadal miała kurewsko wspaniałe życie. Tymczasem moja siostrzyczka prawdopodobnie została rozczłonkowana i leżała na dnie jakiegoś pieprzonego jeziora. Z hukiem ciskam pięścią w biurko, rozlewając i rozpryskując zimną kawę na dokument. Przerzucam go do tyłu i przebiegam palcami po dacie ostatniego nagrania. Jest to ostatni raz, kiedy widziałem durną sukę. Na kilka lat wyjechała do szkoły w Los Angeles. Następnie wróciła do Kolorado, do pracy w Aspen Pines Lodge na szczycie góry Donovana. Myślałem, że to będzie moja szansa. Że może w końcu wykorzystam okazję, by zamienić jej życie w piekło. Nawet wprawiłem w ruch plany. Ale potem, kurwa, zniknęła. Na trzy cholerne lata. I do tej pory próbuję ją zlokalizować. Mój telefon brzęczy i widzę wiadomość od matki, która sprawia, że kawa w moim żołądku kwaśnieje. Mama: Tęsknię za tobą. Przyjdź zobaczyć się z nami w The Joint.

20  Przewracam oczami, ignoruję jej wiadomość i pakuję plik z powrotem do biurka. Kiedy zostaje zamknięte, wystukuję odpowiedź. Ja: Może. Jest tam dupek? Stoję za biurkiem i rozciągam się, zanim chwytam kluczyki z narożnika. Nie jestem w nastroju, by widzieć się z Dalem, ale wiem, że mama będzie mnie kurewsko nękać, dopóki nie przyjdę w odwiedziny, więc decyduję się wpaść na kilka minut, aby załatwić to po drodze z pracy do domu. Nim opuszczam biuro, pobieżnie omiatam je wzrokiem, żeby upewnić się, że wszystko jest na miejscu. Rhodes żartuje ze mnie, mówi, że jestem socjopatą albo jakieś inne gówno, ale nie poświęcam mu żadnej uwagi. To spostrzegawcza natura czyni mnie dobrym śledczym i zapewniła awans na zastępcę w młodym wieku dwudziestu dziewięciu lat ubiegłego roku. Dbałość o szczegóły jest moją specyficzną cechą, która dobrze spełnia swoją funkcję. Chciałbym udzielić tej suce lekcję albo dwie o zwracaniu pieprzonej uwagi na istotne szczegóły. Zamierzam opuścić pokój, kiedy zauważam, że tabliczka na moim biurku została przesunięta. Ze zirytowanym pomrukiem wyrównuję ją, więc porucznik Kasper Grant jest idealnie proste. Jakikolwiek pieprzony dupek to zrobił, mam zamiar go zranić. Na moich ustach igra uśmiech, wiedząc, że prawdopodobnie to Rhodes. Dorwę kutasa później. Zamykam biuro, nim ruszam korytarzem. Kiedy mijam drzwi szefa, woła mnie.  Ghost, pozwolisz tu na chwilę? Z westchnieniem skręcam i wchodzę do jego biura. Ma skrzywioną minę i marszczy brwi, patrząc w telefon. Czekam cierpliwie, aż jego rysy złagodnieją, a wtedy spogląda na mnie z lśniącym, głupim uśmiechem. Myśli, że może mnie oszukać. Lecz zapomina, że znam go od zawsze. Znam te jego lśniące uśmiechy oraz niefrasobliwe osobowości, są wszystkim oprócz szczerości. Są wymuszone. Wszystko jest częścią tego, co przychodzi z jego prestiżową posadą szefa policji. Chociaż, kim, do cholery, jestem, aby osądzać? Ludzie się zmieniają. Widocznie

21  Logan chce być teraz kimś uprzejmiejszym. Nabiera całe miasto, więc myślę, że wykonuje cholernie dobrą robotę.  Wracasz do domu?  pyta, chowając telefon do kieszeni sztywnej, białej koszuli. Odznaka, ukazująca jego imię, naczelny Logan Baldwin, jest schludna i prosta. To jeden z powodów, dla którego dobrze dogaduję się z Loganem. On też widzi wartość w detalach. W niektórych trudnych przypadkach przeprowadzamy burzę mózgów i znajdujemy odpowiedzi, na które wielu detektywów nie zwraca uwagi. Mogę nie wierzyć jego sztucznym uśmiechom, ale jest cholernie dobrym gliną. Którego szanuję.  Zamierzam udać się na chwilę do The Joint i odwiedzić mamę  mówię mu, przebiegając palcami przez zarośnięte, prawie czarne włosy. Potrzebuję je przyciąć, ale odkąd pieprzyłem Reginę przy kontuarze w salonie po godzinach kilka tygodni temu, zrobiła się przylepna i prześladuje mój tyłek. Jeśli pójdę po nową fryzurę, będzie chciała ssać mojego fiuta lub kto wie co jeszcze. I szczerze mówiąc, nie była w tym zbyt dobra za pierwszym razem. Nie jestem chętny na drugie podejście. Muszę po prostu zabrać dupę do Quick Cut albo Ashley zrobi to przy następnej wizycie.  Ach, The Joint. Będzie Dale?  pyta, marszcząc brwi. Oboje kurewsko go nienawidzimy. Ze względu na konflikt interesów, nie wolno mi ścigać Dalea, jako że to mój ojczym i w ogóle. Ale było kilka zdarzeń, kiedy pobił mamę, a ona dzwoniła do mnie z płaczem, i Logan zajął się nim. To, że twój szef wie, iż jesteś produktem białej biedoty to jedno. Zupełnie inną rzeczą jest, kiedy wiedzą twoi podwładni. Większości z tych dupków nie podoba się przyjmowanie poleceń od „dzieciaka”, jak niektórzy mnie nazywają. Jeżeli wiedzieliby o mojej pojebanej rodzinie, byliby więcej niż zadowoleni, trując o tym i straciłbym cały szacunek, na jaki zapierdalałem. Więc Logan wkracza, kiedy tego potrzebuję i jestem mu za to wdzięczny.  Być może. Postaram się go nie zabić  żartuję.  Czego potrzebujesz?  Mógłbyś podjechać do mieszkania Jimmyꞌego Salem? Jest w interesach poza miastem. Zadzwonił i powiedział, że jeden z jego sąsiadów doniósł mu, że widział jakieś dzieci próbujące się włamać. Prawdopodobnie to tylko dzieciaki,

22  ale zerkniesz, dobra? Jimmy i ja znamy się od dawna, więc powiedziałem mu, że sprawdzimy. Zrobiłbym to, ale muszę załatwić coś pilnego.  Wstaje i przesuwa ręką po marynarce.  Pewnie  mówię, gdy ruszam do wyjścia.  Do jutra. Dzwoni telefon stacjonarny i pospiesznie wyszczekuje rozkazy do jednego z mundurowych. Pozostawiając go, żeby poradził sobie z problemem na własną rękę, wychodzę z budynku, śpiesząc do mojego służbowego Camaro. Jedynymi nieoznakowanymi samochodami policyjnymi w departamencie jeździmy Logan i ja, podczas gdy reszta chłopaków prowadzi typowe radiowozy. Kiedy podał mi kluczyki do czarnej maszyny, prawie, kurwa, umarłem. Od zawsze słyszałem, że wydziałom policji brakowało funduszy. Nie naszemu. W jakiś sposób Loganowi udało się pozyskać znaczne wsparcie ze strony społeczności. Z wrodzonym urokiem i dobrym wyglądem, uśmiechem wyciągnął darowizny od wielkich tyłków. Cholera, nie narzekam. Naciskam przycisk, żeby odblokować pojazd i piszczy w odpowiedzi. Gdy podchodzę do samochodu, moje myśli wracają do niej. Tej, która okazała się za głupia, aby zapamiętać numery rejestracyjne. Bądź też przypomnieć sobie jeden drobny pieprzony szczegół, który mógłby doprowadzić policję do mojej siostry. Żadnejpieprzonejrzeczy. Podnoszę iPoda, przeskakuję przez muzykę, dopóki nie odnajduję „(Donꞌt Fear) The Reaper” Blue Oyster Cult, a następnie ruszam w drogę. Zastanawiam się gdzie, do cholery, podziewała się przez ostatnie trzy lata. Śledziłem jej konta w mediach społecznościowych, a nawet podglądałem biuro Donovana, z nadzieją że być może zjawi się tam pewnego dnia. Nic. Całkowicie opuściła sidła. Przez moment rozważałem przesłuchanie Donovana odnośnie jej miejsca pobytu, ale wiedziałem, że tylko zatrudni prawnika i uniknie odpowiedzi jak zawsze to robi. Wtedy miałbym Logana na tyłku, czego nie potrzebuję. Jeżeli wiedziałby, że od prawie dekady wciąż badam ten wypadek, pewnie poprosiłby o opinię psychiatry.

23  Nie potrzebuję opinii psychiatry. Potrzebuję jedynie mojej siostry. Jestem zagubiony w myślach o niej, gdy wjeżdżam na parking Jimmyꞌego Salem. Kilka puszek po piwie zaśmieca okolicę, dowody imprezy dzieciaków, ale nic nie wygląda niepokojąco. Po szybkim omieceniu miejsca wzrokiem, migam światłami w ciemne narożniki budynku i włączam się do ruchu, aby udać się w kierunku The Joint. Mój umysł kolejny raz staje się otępiały, kiedy zastanawiam się, dokąd odeszła. Gdy zwalniam na czteropasmowej jezdni przy znaku stop, coś wielkiego i białego mknie po mojej prawej stronie, reflektory odbijają się, kiedy nadjeżdża. Moje oczy koncentrują się na dużym Fordzie 250, który przyspiesza w kierunku skrzyżowania, nie zatrzymując się. Przedziera się obok i pędzi dalej, rozpoznaję winylową kalkomanię korony królewskiej na tylnej szybie, która ujawniła się pod czerwonym światłem hamowania. Nie ma, kurwa, mowy. Włączam migacz i jadę za samochodem. Rzeczywiście, kiedy podążam za nim, rozpoznaję ciężarówkę Logana. Problem polega na tym, że wiem, iż dzisiaj prowadzi służbowego Tahoe, a nie ciężarówkę. Ktoś faktycznie ukradł samochód szefa policji? Co za pieprzony kretyn. Adrenalina pędzi w moich żyłach, kiedy przyspieszam za ciężarówką. Nie wykazuje żadnych oznak spowolnienia, chociaż siedzę mu na ogonie, mrugając czerwonymi i niebieskimi światłami. Śledzę go dobre pół mili, zanim zdaję sobie sprawę, że ten, kto siedzi za kierownicą, przyspiesza i nie ma zamiaru zjechać na pobocze. Wiedząc, że zaraz będzie zakręt, szarpię kierownicę w prawo i wciskam gaz. Gdy docieramy do zakrętu, jadąc obok siebie, przesuwam się na prawy pas. Nie chcę zniszczyć mojego ani Logana samochodu, ale nie zamierzam pozwolić tej osobie uciec. Kiedy delikatnie uderzam w bok ciężarówki, szarpie w prawo i wpada do rowu. Gwałtownie hamując, zjeżdżam na bok kawałek za ciężarówką i wyskakuję z pojazdu. Światła oślepiają mnie, więc wyciągam 9 mm glocka oraz nakierowuję go na pojazd.

24   Ręce na kierownicy!  krzyczę, gdy powoli podchodzę do samochodu. Jako że robi się ciemno, nie widzę przez szybę. Włosy stają mi na karku, kiedy się zbliżam. Ktokolwiek to jest, skurwysyn zapłaci za zarysowanie mojego samochodu. Kiedy sięgam do okna od strony kierowcy, zaglądam do środka. Kobieta o ciemnych włosach osunęła się na kierownicę. Serce wali mi w piersi, gdy bronią dotykam szyby.  Proszę pani,  warczę  proszę położyć ręce, żebym mógł je zobaczyć. Jej ciało drży i zastanawiam się, czy nie ma przeklętego napadu. Patrząc na nią, szarpię za klamkę. Drzwi otwierają się i rozpętuje się piekło. Odwraca się, wytrącając mi pistolet z ręki, ale wcześniej wystrzela w las. Tak szybko jak moja dupa upada na trawę, ona wstaje i biegnie sprintem. Z burknięciem podnoszę się, zgarniam broń i rozpoczynam pościg.  Zatrzymaj się albo będę strzelać!  warczę w jej kierunku. Jest niska, zapewne dobre sześć cali niższa niż moja wynosząca sześć stóp postura, ale pędzi jakby ją diabeł gonił. Reflektory oświetlają jej zgrabne nogi z kwiecistą spódnicą i kowbojkami. Jak, kurwa, jest w stanie biec w tych butach, przekracza moje pojęcie. Zbliżam się do niej, moje nogi z łatwością pokonują dystans i powalam ją na ziemię.  Ach!  woła w chwili, gdy jej twarz zderza się z ziemią. Przyciskam kolano do jej krzyża i szarpię wijące się ramiona, skuwając ją kajdankami. Gdy tylko zostaje skrępowana, przewracam ją na plecy, więc mogę ostrzec:  Masz prawo pozostać… Pluje mi w twarz, uciszając mnie.  Puść mnie! Muszę iść! Teraz! Spanikowany głos sprawia, że serce mi wali w piersi. Ale kiedy odgarniam włosy z jej twarzy i napotykam ciemnoczekoladowe oczy, przestaje bić. Znajoma złość przegania moment oszołomienia i zaciskam pięści. Kurwa, znalazłem ją. Słodka Nadia Jayne dorosła.

25  Złość pochłania mnie i łapię jej szczękę palcami, wbijając je w jej ciało na tyle mocno, by zaskomlała.  Pójdziesz siedzieć, ty głupia, głupia kobieto. Ukradłaś samochód szefa policji  szydzę i obnażam zęby. Moje palce rwą się, by chwycić ją za szyję i wyssać z niej pieprzone życie. Pieprzyć służbę i ochronę. Więcej karania i nadużyć, jeśli chodzi o Nadię Jayne.  Proszę  błaga, gorące łzy płyną z jej oczu.  Nic nie rozumiesz. Muszę się stąd wydostać. Puszczam jej szczękę i uśmiecham się.  Nie wybierasz się nigdzie, oprócz posterunku, gdzie zdejmę twoje odciski palców, a twój bogaty tatuś będzie miał zabawę, próbując cię uratować. Jej oczy rozszerzają się ze strachu.  Znasz Donovana? Proszę, nie dzwoń po niego. Błagam cię jak człowiek człowieka. On nie wie, że jestem w Aspen. Nie rozumiesz... Wewnętrzny ból sprawia, że przerywam. Nie podoba mi się sposób, w jaki błaga  w jaki na mnie działa. Głupia suka ma język cholernego węża. Pozwoliła mojej siostrze zniknąć, nie mogę o tym zapomnieć. Ignorując ją, chwytam telefon i dzwonię do Logana.  Nigdy nie uwierzysz  mówię ze śmiechem.  Zatrzymałem kobietę, która ukradła twoją ciężarówkę. Dzieciak Donovana Jayne. Dasz wiarę? Chciałbym zobaczyć, jak próbuje z tego wybrnąć…  Masz Nadię?  Jego ton jest chłodny, nie tego się spodziewałem.  Zatrzymałem ją na Plantation Road po drodze do The Joint. Próbowała, kurwa, uciec, Logan – warczę, mój gniew powraca jak burza. Klnie do telefonu.  Podnieś ją z ziemi, cholera. Będę za dziesięć minut. Kiedy się rozłącza, chowam telefon do kieszeni, patrzę w dół, by zobaczyć że jej twarz wykrzywiła się w jednej z tych min, które brzydkie kaczątka czasem robią. Irytuje mnie i chcę dać jej powód, żeby naprawdę się, kurwa, rozpłakała. Zastanawiam się, czy gdybym kopnął ją w twarz jak ten kutas, który porwał moją siostrę dziewięć lat temu, przypomniałaby sobie całą tę scenę. Jej zapominalska natura wydaje się wymówką.