Dziewczynka087

  • Dokumenty562
  • Odsłony70 620
  • Obserwuję106
  • Rozmiar dokumentów1.0 GB
  • Ilość pobrań41 864

Wolf - Jessica Gadziala

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :867.9 KB
Rozszerzenie:pdf

Wolf - Jessica Gadziala.pdf

Dziewczynka087 Ksiazki
Użytkownik Dziewczynka087 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 284 stron)

Jessica Gadziala „Wolf” Tłumaczenie : beataaa_13

Tłumaczenie to, w całości należy do autora książki, jako jego prawa autorskie. Tłumaczenia są tylko i wyłącznie materiałem marketingowym służącym do promocji danego autora. Tłumaczenia nie służą do otrzymywania korzyści materialnych.

Rozpowszechnianie tłumaczenia bez mojej zgody jest ZABRONIONE!!! Dla silnych i milczących typów. Osobiście, jesteście moimi ulubionymi. Prolog Detektyw Collings Nienawidził nowej krwi. Winił o to swoją nadchodzącą emeryturę. To był jakiś okrutny żart od losu, że na chwilę przed ostatecznym odejściem postanowili przydzielić mu dzieciaka, który był zielony jak bożonarodzeniowe drzewko. Rozumiał, że młodych zawsze łączyli z kimś starszym, ale on nie miał cierpliwości dla tego super głupka. Szczególnie, że nie pochodził z tego obszaru. Faktem w tym mieści było to, że prawo nie jest tu najważniejsze. To nie ono rządzi tym miastem. Jasne, zajmowano się rozbojami, sporami domowymi i sporadycznymi walkami ulicznych gangów, ale to nie one były powodem ogólnego bałaganu. Były to duże przestępcze przedsięwzięcia. The Henchmen – handlarze bronią. Richard Lyon i jego kokaina. Hailstorm i ich różnorodne talenty. Rodzina

Mallicks – rekiny pożyczkowe. Był też Lex Keith, który maczał swoje palce we wszystkim: narkotyki, wymuszanie, prostytucja. Collings też kiedyś był świeżą krwią. Miał w sobie nadmiar testosteronu i uważał, że zdoła zniszczyć każdego przestępcę po tej stronie rzeki. Właśnie wtedy utracił małżeństwo i opiekę nad córką. Utracił bardzo wiele. Połowa departamentu była skorumpowana. Sędziowie, jak i cała reszta. On, mając portfel czysty od brudnych pieniędzy, szybko nauczył się, gdzie jego miejsce. Nie mógł nachodzić The Henchmen i próbować odnaleźć nielegalne strzelby. Nie mógł opowiadać o nielegalnej działalności Hailstorm. Nie mógł nawet ścigać Mallicksów, gdy jeden z ich klientów trafił do szpitala ze zmiażdżonym kolanem. Niestety to nie były rzeczy, które zrozumie nowa krew. Gdy dzieciak podszedł do biurka Collingsa, od razu zaczął rozmowę i próbował podzielić się swoim genialnym planem na zniszczenie Lexa Keitha. - Synu, mam w domu zimne piwo i resztki chińczyka. Nie potrzebuję... Wybuchy potrząsnęły budynkiem i ziemią pod stopami. Oczy nowej krwi rozszerzyły się na chwilę, a potem adrenalina wzięła górę i z podnieceniem wybiegł na zewnątrz. Colligns chwycił pistolet z westchnieniem, zdając sobie sprawę, że jego piwo i jedzenie będą musiały poczekać, a następnie powoli podążył za dzieciakiem na zewnątrz. Jeden

Janie Moja ręka płonęła. Nie czułam tego, dopóki nie spojrzałam w dół. Zobaczyłam wtedy, że czarny rękaw mojej bluzy był pochłonięty płomieniami. To była adrenalina. Mój system miał jej aż za dużo. To dlatego nic nie czułam. Nawet moje uszy przestały dzwonić od dźwięków eksplozji. Było sześć ładunków umieszczonych wokół rezydencji Lexa. Wiedziałam o tym, ponieważ sama je tam założyłam. Byłam też tą, która wyrzuciła butelki zapalające z okna pierwszego piętra. Pochodziły z najnowszej przesyłki whisky, którą Lex przechwycił. To akurat nie było konieczne. Bomby wykonały swoją robotę, ale, cóż, naprawdę chciałam się upewnić, że to pieprzone miejsce spłonie. Z sykiem szarpnęłam bluzę i odrzuciłam ją niedbale na bok. Moje przedramię od nadgarstka po łokieć było czerwone, a skóra schodziła zniekształcając tatuaż pod spodem. Potrzebowałam medyka tak szybko, jak tylko to było możliwe; każda sekunda, którą marnowałam, zwiększała szansę na poważną infekcję. Ale nie przejmowałam się tym. To, na czym mi zależało, to upewnienie się, że wszystko zostało zrobione. Jedyną rzeczą na świecie, do której dałam z siebie wszystko, było wykonanie planu i upewnienie się, że Lex Keith nie żyje. Ignorując strażników wyglądających bez swojego przywódcy jak bezgłowe kurczaki, przeleciałam przez jego płonący teren szukając ukrytych drzwi do

piwnicy. Wiedziałam, że gdzieś tam były. Jasne, na tym etapie, założę się, że zastanawiasz się, jak idiotycznym pomysłem musi być pójście do piwnicy płonącego budynku, skoro w każdej chwili może zacząć się rozpadać i na mnie runąć. Cóż, niektóre rzeczy były warte ryzyka. Musiałam się tam dostać i upewnić się, że ten sukinsyn nie odpoczywa gdzieś w bezpiecznym miejscu. - Wiedziałam – powiedziałam, chwytając za klamkę do wejścia, ukrytego za ozdobnymi sosnami. Zbiegłam po schodach, ledwie zatrzymując się, by zauważyć krew na podłodze. Wiedziałam do kogo należała, zanim jeszcze zobaczyłam krwawiącą twarz Alex. W tym samym momencie Breaker i Shooter pojawili się na mojej drodze. Oboje byli jednymi z powodów, dla których bomby wybuchły dzisiejszej nocy – Lex przetrzymywał Shootera w piwnicy, wykorzystując go jako dźwignię przetargową przeciwko jego najlepszemu przyjacielowi, Breakerowi. Ten, gdy się o tym dowiedział, porwał hakerkę Alex. Problem w tym, że Breaker nie wiedział, że Alex była kobietą, a on się z nimi nie pieprzył. Kiedy dostał ją w swoje ręce i zrozumiał, jakie są plany Lexa, szybko zmienił taktykę. Razem ukrywali się w jego domu i próbowali dowiedzieć się, jak wydostać Shootera z gównianej sytuacji. Krótko mówiąc, Alex zdecydowała, że musi uciec od Breakera, by nie znalazł się w niebezpieczeństwie z jej powodu. Pomogłam jej to zrobić, ale zanim zdążyłam przewieźć ją do bezpiecznej lokalizacji, Lex ją dopadł. Breaker za to postanowił zgrywać bohatera i zdecydował się wydostać ją samodzielnie. Tak,

mężczyźni, myślący, że mogą sami pokonać całą armię byli genialni. Postanowiłam więc zwrócić uwagę wszystkich na siebie, a bomby dały im rozproszenie, którego potrzebowali. Jeśli byli wystarczająco sprytni, za niedługo będą już w drodze do Kanady lub Meksyku. Musieli pobyć tam chwilę i poczekać aż wszystko się uspokoi. Jeśli będę żyła tak długo, mój plan był podobny. Jedyna różnica polegała na tym, że ja nigdy nie mogłam już tutaj wrócić. Ale nie chciałam teraz o tym myśleć. Przeszłam przez drzwi prowadzące do kolejnych pomieszczeń i minęłam ozdobny bar wywracając butelki z alkoholem. Nie byłam głupia. Wiedziałam, że bezpieczne pokoje były praktycznie niewidoczne, ale gdzieś musiało być wejście. - Cholera! - krzyknęłam, otwierając ostatnią szafkę. - Pomocy! Mój słuch był nadwyrężony, a głos cichy, ale go usłyszałam. Spojrzałam w górę i przebiegłam wzrokiem po pomieszczeniu, zatrzymując się na osobie w garniturze. Jego twarz była zakrwawiona i opuchnięta, ale wyobrażałam sobie, że musiał być przystojny. Jedno oko, które nie było podbite, przebijało się odcieniem zieleni. Już miałam wzruszyć ramionami i krzyknąć „pierdol się”, gdy zauważyłam, że jego ręce były skute kajdankami. - Cholera – warknęłam i ruszyłam w jego stronę. Nie interesowałoby mnie,

gdyby umarł jeden ze strażników Lexa, ale nie jego więźeń. - Dlaczego tu jesteś? Miejsce wkrótce się zapadnie. - Myślę, że moja noga jest złamana – syknął. Przez nogawkę jego spodni widziałam, jak krawędź kości przebija się przez materiał. - Myślisz? - parsknęłam, potrząsając głową. Nie znalazłam bezpiecznego pokoju. Nie było też mowy, że będę mieć wystarczającą ilość czasu, by wynieść tego gościa, a potem znaleźć wejście i załatwić sprawę. Westchnęłam i uklękłam obok niego, owijając ramię wokół jego pleców. Zawsze wkurzała mnie jedna rzecz. Bez względu na to, ile trenowałam, nigdy nie byłam w stanie osiągać dobrych wyników w Hailstorm, w którym pracowałam i mieszkałam, ponieważ byłam mała. Mogłam być szybka i mieć dobre instynkty w walce, ale kiedy do niej dochodziło, przegrywałam z brutalną siłą, co oznaczało, że przegrywałam... dużo. A ten facet był wysoki, więc kiedy oparł się na mnie, musiałam zablokować kolana, aby nie upaść. - Jestem Joshua – powiedział, podskakując obok mnie. - Nie jestem w nastroju do zawierania przyjaźni, Josh. Właśnie spieprzyłeś moje plany. - Jakie? - zapytał z twarzą wykrzywioną bólem. Zrozumiałam, że musiał rozmawiać, by zająć się czymś innym, niż myśleniem

o wewnętrznej części jego ciała, która nagle znalazła się w połowie drogi na zewnątrz, więc postanowiłam mu pomóc. - Zabicie Lexa Keitha. - Czyli to ty? - Machnął wokół wolną ręką. Na moje skinienie zaśmiał się cicho. - Chyba jestem ci winien podziękowania, co? - Za? - zapytałam. Zaczęliśmy wchodzić po schodach i musiałam mocno trzymać się balustrady, byśmy się nie przewrócili. - Gdyby to miejsce nie wybuchło, byłbym już martwy. Znaleźliśmy się na zewnątrz i wtedy usłyszałam w oddali syreny. Musiałam się stąd wydostać. - Lepszy kaleka niż trup, jak sądzę. - Nie ma nadziei na chodzenie bez utykania, prawda? - zapytał, choć znał już odpowiedź. - Nie – powiedziałam szczerze. - Pomogę ci przejść przez bramę. - Pokuśtykaliśmy na podjazd. - A potem musisz zapomnieć, że mnie widziałeś. - Tak po prostu mnie opuścisz? - Mogłam poczuć na sobie jego wzrok, oskarżający mnie, bezgłośnie nazywający mnie człowiekiem bez serca. - Wolałbyś, żebym została i pozwoliła się zamknąć, po tym jak uratowałam ci życie? - Rozumiem twój punkt widzenia – przyznał. - Policja już prawie tu jest. Dotrą za pięć, może dziesięć minut. Muszę się stąd

wydostać. Nigdy mnie nie widziałeś – przypomniałam mu. - Widziałem kogo? - zapytał, a ja kiwnęłam głową. - Są szanse, że on nadal żyje, a najwyraźniej ma coś do ciebie. Moja rada? Zmień tożsamość i wynoś się stąd, jak tylko obudzisz się po operacji. Po tych słowach odwróciłam się i przebiegłam przez drogę, modląc się, że nadal mam wystarczająco czasu, by nie zostać postrzeloną przez gliniarzy. Byłam piętnaście minut poza terenem Lexa, kiedy to do mnie dotarło. Nie musiałam się nad tym zastanawiać, by mój mózg mocno to podkreślił. Moje płuca zapłonęły w ogniu, a ja padłam na kolana głośno krzycząc. Poniosłam porażkę. Zawiodłam, a teraz już nie miałam siły oddychać swobodnie. Uniosłam dłonie do twarzy próbując zatrzymać łzy. Nie mogłam płakać. Nie mogłam na to pozwolić. Gdybym zaczęła, wiedziałam, że nigdy nie przestanę. Kiedy nadal walczyłam ze łzami, usłyszałam dudnienie ciężarówki przejeżdżającej obok mnie, a potem zatrzymującej się kilka metrów przed miejscem, w którym leżałam na ziemi. - Jedź dalej, jedź dalej – mamrotałam do siebie, mając nadzieję, że to nie byli dobrzy ludzi i zajmą się swoimi sprawami. Usłyszałam trzask drzwi i kroki, które się zbliżały. Cholera. Wciągnęłam powietrze, które płonęło w moich płucach i próbowałam zebrać się

w sobie, by zmierzyć się z tym, który zdecydował się zatrzymać i pomóc lasce na poboczu drogi. - Kobieto – zawołał głęboki, męski głos. Och, na litość boską. I oto był... całe pięć milionów stóp. Okej, niezupełnie tyle, ale był wysoki. Miał także szerokie ramiona, wypiętą klatkę piersiową i umięśnione nogi. Ubrany był w czarne dżinsy, które nie były ani obcisłe ani za luźne i nie pasowały do tych, które zazwyczaj nosili gangsterzy. Jego czarna koszulka była za to dopasowana i nie miała w sobie nic, co mogłoby ukryć brutalną siłę pod materiałem. Skórzana kurtka była mocno zużyta i wyglądała na taką, którą dostał na osiemnaste urodziny. Nie musiałam widzieć tyłu, by wiedzieć, jaki emblemat tam znajdę. The Henchmen. Nie musiałam też pytać, czy był ich członkiem. Był trzecim dowódcą za Reignem (liderem) i Cashem (jego bratem). Wiedziałam o tym wszystkim, ponieważ około rok wcześniej Hailstorm pracował z nimi trzema (plus jakimś małym dzieckiem o imieniu Repo, które jeszcze nie zostało zatwierdzone). Reign zakochał się w kobiecie, która należała do V, największej handlarki żywym towarem w okolicy. Więc kiedy V zabrała dziewczynę, Reign przyszedł do Hailstorm z prośbą o pomoc. Lo, beznadziejna romantyczka, zgodziła się natychmiast, więc wytoczyliśmy ogień. Summer podążyła za moimi instrukcjami. Mamut przede mną wracał z jej

domu, w którym odbywało się przyjęcie, o które ją prosiłam. Za jakieś dwie minuty, ten gigant otrzyma sms, że jego klub również został zbombardowany. Wiedziałam o tym, ponieważ sama to zrobiłam. To długa historia. - Zostaw mnie w spokoju, Wolf – zażądała, nie odrywając wzroku od jego twarzy. Jego dziwaczne oczy w kolorze miodu wpatrywały się w moje, a pod ciemną brodą, zaciskał usta w prostej linii. W rzeczywistości był naprawdę przystojnym mężczyzną, jeśli lubisz typ górskiego motocyklisty. Na szczęście mnie to nie dotyczyło. Ale to nie znaczyło, że potrafiłam z łatwością utrzymać jego wzrok. Było w nim coś, co sprawiało, że czułam się odsłonięta, bezbronna... jakby on wiedział wszystko. Choć nie mógł wiedzieć. Nikt nie wiedział, oprócz Lo, a nawet ona nie znała całej historii. - Nie – odpowiedział po dłuższej chwili i pochylił głowę tak, że czułam się naga pod jego wzrokiem. - Och, nie próbuj zgrywać macho, Wolf. Powiedziałam, żebyś zostawił mnie w spokoju. - Powiedziałem nie. Chryste. Był upartym sukinsynem. Wspaniale. Właśnie tego potrzebowałam. - Nie chcę twojej... - Dzwonię do Lo. - Nie – krzyknęłam histerycznie. To sprawiło, że zmarszczył brwi.

- Żadnej Lo – powiedział w sposób, który był jednocześnie deklaracją i pytaniem. - Żadnej Lo – potwierdziłam, próbując zwolnić szaleńcze bicie serca. Jeśli istniała osoba, z którą nie potrafiłabym się teraz zmierzyć, to była Lo. Byłam tak pochłonięta własnymi zmartwieniami, że nie zauważyłam, jak jego oczy oderwały się od mojej twarzy i podążyły do ramienia, dopóki nie poczułam jego dłoni na swoim nadgarstku. Spojrzałam na jego twarz szukając jakiejkolwiek reakcji, ale nic mi nie dał. Oprócz tego, że Wolf nie potrafił ułożyć normalnego zdania, był też cholernie spokojny. Jego oczy powoli przeniosły się do mojej twarzy, a on wypuścił ciężki oddech. Wiedziałam, że już się zorientował. Wiedział, że to ja podłożyłam bomby. - Kurwa, kobieto... Tak... idealne podsumowanie. Dwa Wolf Kolacja była dziwna jak cholera. Gdy próbowałem odmówić Summer, jej oczy zapełniły się łzami. Nie mogłem pozwolić, by płakała nad czymś tak głupim jak moja obecność na przyjęciu. Więc poszedłem.

Zjadłem. I jak najszybciej się stamtąd wydostałem. Dlaczego musiała zaprosić nas wszystkich naraz; handlarzy bronią, dilerów narkotykowych, przywódcę armi... Kobiety. Bomby zaczęły eksplodować, kiedy byłem w połowie drogi do domu. Ziemia się zatrzęsła i zmusiła mnie do zatrzymania, by zobaczyć, co się kurwa działo. W dół wzgórza, posesja Lexa Ketiha pokrywała się ogniem. Nie zamierzałem kłamać – widząc to, prawie się roześmiałem. Stałem tam przez dłuższą chwilę z rękami schowanymi w kieszeniach, obserwując jak sługi tego drania biegają idiotycznie bez ich przywódcy, który powiedziałby im, co mają robić. Cholernie zabawne. Jeśli ktokolwiek zasługiwał na to, by jego miejsce zostało zdmuchnięte z powierzchni ziemi, był to Lex Keith. Zmówiłem cichą modlitwę za to, by cierpiał gdzieś w środku. Nigdy nie byłem miłosierny. Poza tym, ten skurwiel nie zasłużył na niczyje łaski po tym, co robił ludziom, a szczególnie kobietom. Był sadystycznym gwałcicielem, który zasługiwał na najbardziej bolesną śmierć, jaką można sobie wyobrazić. Wróciłem do samochodu i pojechałem w dół, a jakieś dziesięć minut później zobaczyłem kogoś na poboczu drogi. Osoba klęczała na ziemi. Początkowo myślałem, że to jeden ze sługusów Lexa, ale moje światła ukazały długie,

ciemne włosy i małe, prawie dziecinne ciało. Wiedziałem już, że to nie był jeden z jego ludzi. To była kobieta. Prawdopodobnie któraś z tych, którą Lex przetrzymywał w swojej posiadłości. Prostytutka lub niewolnica seksualna. Z westchnieniem zatrzymałem ciężarówkę na boku i wysiadłem. Wtedy zrozumiałem, że ta kobieta nie była nikim innym, jak małą współpracownicą Lo, Janie. Poznałem ją, kiedy pomagała Reignowi uratować Summer około rok temu. Była zdystansowaną, mądrą i wyrachowaną kobietą, posiadającą szacunek u wszystkich mężczyzn i kobiet w Hailstorm. A, biorąc pod uwagę ogromną ilość kryminalistów i byłych wojskowych w tym miejscu, nie trzeba dodawać, że musiała być kimś wyjątkowym. Widziałem, jak pewnie dzierżyła broń. Może nie miała najlepszego cela, ale byłem pewny, że potrafiła zabić z zimną krwią. Janie była młoda. Miała dwadzieścia cztery lub pięć lat, choć wyglądała na młodszą. Była niska i chuda. Nawet w obcisłym podkoszulku, jej piersi i biodra praktycznie nie istniały. To nie znaczyło, że nie była gorąca. Miała swój rodzaj piękna z długimi włosami, dużymi niebieskimi oczami i kolorowymi tatuażami. Jej największą wartością była pewność siebie, którą zawsze ze sobą nosiła. Cóż, to sprawiało, że była jeszcze gorętsza. Teraz jednak wyglądała inaczej, klęcząc na ziemi i wykrzywiając twarz w sposób, który mówił mi, że walczyła ze łzami. Kiedy mnie zobaczyła, splunęła. Kłóciła się ze mną, dopóki nie wspomniałem o

Lo, a wtedy cofnęła się, jakbym ją uderzył. Nie chciała Lo. To było dziwne, ponieważ z tego, co wiedziałem, obie były do siebie bardzo przywiązane. Potem przeskanowałem jej ciało, zauważając plamę na nogawce lewej nogi. Nie byłem pewny, ale postawiłbym duże pieniądze, że to krew. Podążyłem wyżej i zobaczyłem, że zwykle blada skóra na jej ramieniu, była teraz czerwona i obrzęknięta. Moja dłoń zakręciła się wokół jej nadgarstka, nieznacznie unosząc jej rękę. Nie musiałem być geniuszem, by zrozumieć, w jaki sposób to się stało. Była na drodze, która prowadziła od posiadłości Lexa. Umieściła tam bomby. Dlaczego? Nie miałem pojęcia. Oczywiście nie zrobiła tego z rozkazu Hailstorm i Lo, w przeciwnym razie dzwoniłaby do niej, zamiast nalegać, bym tego nie robił. Nie wiedziałem, co się dzieje. Wiedziałem jednak, że musiała spieprzać z tej drogi, a nie klęczeć na niej. Musiała zniknąć z pola widzenia, zanim gliniarze zaczną tu węszyć. I, na pewno, potrzebowała kogoś, kto zajmie się jej ramieniem. Odpowiedzi mogłem poznać później. - Kurwa, kobieto... - powiedziałem, puszczając jej nadgarstek. Gdy jej ramię opadło bezwładnie, wzdrygnęła się lekko. Powinna czuć ogromny ból. Zostałem poparzony wiele razy w życiu i dopóki nie zastosowałem odpowiednich kremów, ból był ostry i nieustępliwy. Może była w szoku. To by wyjaśniało jej dziwny nastrój.

- Chodź. - Machnąłem ręką w kierunku ciężarówki. - Nigdzie z tobą nie pójdę, Wolf. - Uniosła wyzywająco podbródek. Wszystko w jej wyrazie krzyczało, że nie potrzebowała pomocy ode mnie lub kogokolwiek innego. To nie był dobry dzień, a jej zwykła żarliwość została zastąpiona czymś, czego nie potrafiłem wytłumaczyć; żalem lub strachem. To było coś silnego, co powodowało, że jej wargi drżały, a ramiona opadały do przodu. To była zaskakująca zmiana, która mi się nie podobała. Kobiety takie jak ona, silne i niezależne, nigdy nie powinny wyglądać na tak zagubione. - Kobieto... - Nie – powtórzyła, unosząc brwi. - Nic mi nie jest. Nie potrzebuję twojej pomocy. - Policja jest niedaleko – próbowałem, szarpiąc głową na wzgórze, gdzie dźwięk syren stawał się coraz głośniejszy. Janie spojrzała przez ramię, a jej oddech przyspieszył. - Podwózka – powiedziała, odwracając się do mnie. - Tylko tyle. Żadnych pytań. Żadnych wyjaśnień. Tylko podwózka. Rozumiesz? Poczułem, jak moje usta drgają, ale kiwnąłem głową. Od razu prześlizgnęła się obok mnie, wsiadła do ciężarówki i zatrzasnęła za sobą drzwi. Zamierzałem dać jej ciszę, o jaką prosiła. Zamierzałem dać jej też podwózkę. Po prostu nie powiedziałem, że nie podwiozę jej tam, gdzie chciała, bym ją

zabrał. Nie, zabierałem ją do siebie. Czy tego chciała, czy nie. Trzy Janie - Powiedziałam, żebyś zatrzymał samochód, Wolf! - krzyknęłam, a dźwięk rozniósł się echem po zamkniętej kabinie ciężarówki. - Nie. Prowadziliśmy tą rozmowę już od pięciu minut. Ja krzyczałam, przeklinałam i trzaskałam ręką o deskę rozdzielczą, a on odpowiadał spokojnie jedną sylabą, która czyniła mnie jeszcze bardziej wkurzoną. Drzwi były zamknięte, a on jechał dalej. Tylko garstka ludzi wiedziała, gdzie mieszka Wolf. Był to mały dom pośrodku niczego. Jedynym powodem, dla którego wiedziałam o jego chacie w lesie (niczym z horroru) był fakt, że gdy nie potrafiłam spać, przeszukiwałam internet w poszukiwaniu informacji o różnych ludziach. A często miałam problemy ze snem, więc o miejscu Wolfa dowiedziałam się już dziesięć miesięcy temu. Wiedząc to, byłam pewna, że właśnie w tym kierunku prowadził samochód. To było dokładnie przeciwne do miejsca, do którego prosiłam, by mnie zabrał, pełnego wszystkiego, co zabrałam z Hailstorm i zapasów, jakie spakowałam na nowe życie. - Naprawdę zamierzasz mnie teraz, kurwa, porwać? - spytałam, krzyżując

ramiona na piersi. - Tak. To nie mogło być moje życie. Po pierwsze, spieprzyłam swój plan. Nie miałam pojęcia, czy Lex Keith żyje, czy nie. Po drugie, nie udało mi się uciec. Po trzecie, zostałam porwana przez kogoś, z kim wcześniej walczyłam po jednej stronie. - Przysięgam na Boga, zabiję cię w momencie, w którym zatrzymasz ten samochód – powiedziałam. Nie byłam na tyle głupia, by ryzykować własnym życiem, walcząc z nim, gdy był za kierownicą. Wolałam więc zaczekać, gdy silnik zostanie wyłączony i uniknąć gwałtownej śmierci przez wjechanie w drzewo. Nie otrzymałam odpowiedzi. Prawdopodobnie dlatego, że mi nie wierzył. Wyobrażałam to sobie. Byłam żyjącym, oddychającym, gorącym facetem, odpowiednikiem giganta na szczycie łodygi Jasia, któremu groziła śmiercią mała dziewczynka. Tak, to było śmieszne. Ale byłam wkurzona.... poważnie wkurzona. Pragnęłam krwi. A ponieważ nie mogłam mieć Lexa Keitha, nie miałam nic przeciwko jego. Przynajmniej części. Tyle, ile udałoby mi się zdobyć, zanim mnie zabije. Nie miałam co do tego wątpliwości. W żaden sposób nie mogłam tego wygrać. Nawet gdyby po prostu stał i pozwolił mi uderzać, prawdopodobnie

złamałabym sobie ręce, zanim spowodowałabym jakiekolwiek obrażenia. Ale to nie znaczyło, że nie chciałam wyładować na nim odrobiny swojej frustracji. To znaczy... kto normalny zabierał kogoś wbrew jego woli? Nawet jeśli próbował postąpić słusznie i odciągnąć mnie od gliniarzy. Może powinnam być mu wdzięczna. Zaproponował mi podwózkę i zachował zimną krew. Nie mogłam być jednak uwięziona w jego chacie w lesie. Musiałam wyrwać się z miasta. Chryste, co, jeśli Josh postanowił mnie wydać? Im dalej będę, tym lepiej. Możliwe, że ryzykowałam swoje relacje ze wszystkimi, na których mi zależało, robiąc to, ale nie byłam zbyt zainteresowana ideą bycia uwięzionym za kratkami przez resztę swojego życia. Wolf podjechał ciężarówką pod samą górę, którą mogłeś pokonać jedynie wielkim samochodem lub pieszo. To chyba dlatego zawsze zostawiał swój motor w klubie. - Zamierzasz mnie skuć? - zapytałam. Wolf patrzył na mnie przez dłuższą chwilę i mogłabym przysiąc, że wyglądał na urażonego. - Nie. - Więc nie dasz rady mnie tu zatrzymać – odpowiedziałam, odwracając wzrok. - W porządku. - Jego ton był dziwny. Jakby wiedział coś, czego ja nie. Podjazd zdawał się ciągnąć bez końca, prowadząc nas coraz głębiej w las. Wbrew sobie, czułam się zrelaksowana. Było coś kojącego w sytuacji, gdy

wiesz, że jesteś gdzieś, gdzie nikt nie będzie cię szukał. Zwłaszcza po tych lekkomyślnych i niewybaczalnych rzeczach, które zrobiłam tej nocy. Wolf w końcu zajechał ciężarówką pod małą chatkę, która nie mogła być większa niż małe mieszkanie. - Mieścisz się w nim? Wolf wydał z siebie parsknięcie, a kiedy na niego spojrzałam, zobaczyłam, że jego miodowe oczy błyszczą. - Chodź – powiedział, otwierając zamki. Bez większego wyboru, podążyłam za nim, skacząc po drewnianych schodach. Cieszyłam się jak dziecko, kiedy lądowałam ciężko na stopniach, a uderzenie odbijało się echem. Gdy uniosłam wzrok, zobaczyłam, że stoi przy drzwiach, a jego wargi drgają. - No co, nie wszyscy możemy być Paulami Bunyanami. - Zatrzymałam się przed nim, rozstawiłam szeroko nogi i wyciągnęłam szyję, by na niego spojrzeć. - Gdyby moje ramię nie pulsowało jak cholera, dotrzymałabym obietnicy, ale w tej sytuacji muszę to oczyścić i wziąć jakiś środek na ból. Nie myśl jednak, że o tym zapomniałam. Radziłabym ci nie zasypiać dzisiejszej nocy. Jego wargi nadal drgały, ale kiwnął głową, uznając moje groźbę w taki sposób, w jaki rodzic potwierdza oświadczenie dziecka, że jest Supermanem, kiedy użyje poszewki jako peleryny. Kiedy nic nie odpowiedział, westchnęłam. - Masz w tym domu instalację wodną, czy wychodek jest gdzieś na zewnątrz

pośrodku krzaków? Ponownie, jego wargi drgnęły. Najwyraźniej wszystko, co miałam do powiedzenia, go bawiło. Byłam jednocześnie zirytowana i zadowolona z tej sytuacji. Zirytowana, ponieważ nic, co powiedziałam, nie miało być zabawne, szczególnie ta część, w której mu groziłam. Zadowolona, bo cóż, nikt nigdy się ze mnie nie śmiał, a wiedziałam, że Wolf nie był typem mężczyzny, którego łatwo rozbawić. Był jednym z tych poważnych gości. Otworzył frontowe drzwi i wszedł do środka, zostawiając je otwarte. Nic nie powiedział, ale rzadko to robił, więc podążyłam za nim. Wewnątrz jego chatki znajdowała się prosta kuchnia z małym stołem po lewej. Z tyłu stał skórzany fotel oraz potężny telewizor, a po prawej stronie stało gigantyczne łóżko z flanelową kołdrą; prawdziwy styl górskiego mężczyzny. Były też dwoje drzwi, które, jak się domyślałam, prowadziły do łazienki i szafy. Tyle. Chyba osądziłam go trochę zbyt ostro, biorąc pod uwagę fakt, że spędziłam ostatnie osiem lat w Hilstorm, obozie survivalistycznym, zbudowanym z kontenerów bez okien, gdzie spałam w pomieszczeniu z grupą mężczyzn i kobiet. Jeśli chcesz mieć sanktuarium w lesie, dlaczego nie pójść na całego i uczynić go bardziej, cóż... leśnym.

Mimo to, było tu przytulnie. Ściany z bali, drewniane podłogi, okna bez zasłon i plecione dywany. To krzyczało „dom” dla kogoś, kto prawie zapomniał, jakie to uczucie. Gdyby miał masywne półki na książki i połączenie wifi, mogłabym tu zamieszkać. Poczułam, jak złapał nadgarstek mojej zdrowej ręki i zaciągnął mnie do jednych z drzwi. - Przestań tak robić – narzekałam, bezskutecznie próbując wyswobodzić rękę z jego uścisku. Otworzył je i zapalił światło, a następnie wciągnął nas do środka i zatrzasnął drzwi, aby dać nam trochę więcej miejsca w tej małej przestrzeni z lustrem, kabiną prysznicową i toaletą. Tyle. Bez szafki na pościel. Boże, całe to miejsce krzyczało „jestem mężczyzną i nie potrzebuję tego bezużytecznego gówna jak ręcznik dla gości, czy maty do kąpieli”. Nagle zostałam odwrócona, mój brzuch przylgnął do umywalki, zmiażdżony przez solidne mięśnie Wolfa. Sięgnął nade mną i odkręcił wodę, wkładając korek. - Co ty... - zaczęłam, a potem moje poparzone przedramię zostało zanurzone w zimnej wodzie, przytrzymywane przez jego owiniętą wokół mnie rękę. Powtarzam; jego ręka trzymała moją. Nigdy czegoś takiego nie doświadczyłam. A tutaj działo się to po raz pierwszy z moim porywaczem. Skoncentrowałam się na tym, by trzymać rękę pod wodą i nie rozmyślać. Nie chciałam, żeby się dowiedział, jak wielką sprawą był jego dotyk. Wolną ręką otworzył szufladę przy moim udzie i wyciągnął różne przedmioty, kładąc je

obok mnie. Była tam fabrycznie zapakowana gaza, taśma i ogromna tubka z naklejką na receptę. - Co to jest? - zapytałam, unosząc ją, by przeczytać etykietę. „Sól srebrowa”. Rzuciłam mu pytające spojrzenie. - Maść na oparzenia – odpowiedział, wziął ją z mojej ręki i odłożył z powrotem na ladę. Nie zamierzał wyjaśniać więcej. Nie sądzę, że tego oczekiwałam. Nie był gadułą. Co, biorąc pod uwagę fakt, że sama nigdy się nie zamykałam, trochę mnie niepokoiło. Nie mogłam rozmawiać z kimś bez odpowiedzi. To znaczy, mogłam, ale wyglądałabym na szaloną. A teraz okazało się, że nie chciałam tak wyglądać. Normalnie nie obchodziło mnie to, co kto o mnie myślał, ale z powodów, których postanowiłam nie analizować, nie chciałam, by Wolf tak myślał. Więc stałam cicho w łazience, obserwując swoje ramię pod zimną wodą. Właściwie to nie patrzyłam na swoje ramię. Patrzyłam na rękę Wolfa. Podobnie jak cała reszta, była ogromna. Miałam wrażenie, że nigdy nie męczył się z uniesieniem czegoś. Jezu Chryste. Zaczynałam myśleć jak Lo. Nie, ja nie byłam taką kobietą. Nie miałam romantycznej duszy. Nie mogłam myśleć o poetyckich sposobach opisywania rąk mężczyzny. Co było ze mną nie tak? Kiedy byłam zajęta swoimi myślami, moja dłoń została w końcu uwolniona i