Rozdział I
Strider, dozorca demona Porażki kopniakiem otworzył masywne drzwi fortecy w
Budzie, którą dzielił z grupą braci i sióstr, nie z racji krwi lecz z powodu okoliczności, no
i oczywiście dlatego, że sprawiało mu to ogromną przyjemność.
Był, cholernie dumny z siebie. Wygrał. Po tym jak schwytał ich wroga i
przehandlował za jeden z czterech artefaktów, niezbędnych do zniszczenia Puszki
Pandory. Nie wspominając już o tym, że prawie zjadły go owady, ale w końcu mu się
udało, wygrał. I psiakrew jeśli nie był gotowy na świętowanie.
- Jestem królem świata, chodźcie i ogrzejcie się w mojej chwale. – Jego głos
wypełnił całe foyer, próżno czekając na odzew.
Nikt nie odwzajemnił powitania.
Ciągle jeszcze szczerząc zęby w uśmiechu, przesunął do wygodniejszej pozycji
kobietę zwisającą bezwładnie na jego ramieniu . Wygodniejszej dla niego oczywiście.
Była wrogiem ścigał ją długo i wytrwale, głównie dlatego, że zrobiła z niego idiotę. Nie
potrafił już się doczekać, kiedy powie wszystkim, kim była. Wyprostował się dumnie i
czekał na nagrodę jak dziecko.
Zawołał. - Tatuś jest w domu. Jest tu ktokolwiek?
Ponownie, zero odpowiedzi. Uśmiech zbladł mu trochę na twarzy.
Psiakrew. Kiedy przegrywał wyzwanie, zmagał się z bólem, przez wiele dni.
Kiedy wygrywał..., bogowie, to było prawie jak seksualny odlot, energia buzowała w
jego mięśniach, ogrzewając go i wzmacniając. Będąc w takim nastroju domagał się
towarzystwa . I piekło, jak to możliwe, że 12 wojowników i ich żeńskie towarzyszki,
mieszkające tutaj, nie czekali, by go powitać? Nawet jeśli byli cholernie zajęci, powinni
zauważyć jego przejście przez bramę, jakieś pięć minut temu?
Nie zrobili tego zdał sobie sprawę.
Ale prawda była taka, że zasłużył sobie na to, powinien sobie zasłużyć. Siedem
dni minęło odkąd po raz ostatni pisał lub zadzwonił. Technicznie, rzecz biorąc nie
popełnił żadnego błędu. Był trochę za bardzo zajęty polowaniem, i rozkoszą z tym
związaną, by zawracać sobie głowę takimi bzdurami jak telefon. Poza tym miał ją.
Wiedział jak wielkie poruszenie wywoła jej pojawienie się w tym miejscu.
Dobra, fajnie, niech tak będzie. Prawda była taka, że nikt nie chciał się z nim
zobaczyć.
Cóż, teraz będzie mógł zatroszczyć się o swój mały interes. - Dzięki kochasie.
Jesteście najlepsi. Naprawdę. - A teraz możecie się wszyscy wypchać.
Strider ruszył naprzód. Na pocieszenie, wyobraził sobie minę swojego więźnia,
kiedy się ocknie i odkryje że siedzi zamknięta w celi cztery na cztery metry. Uśmiechnął
się szeroko. Zaraz potem jego spojrzenie padło na wystrój domu. Uśmiech zamarł na jego
wagach.
Nie było go przecież tylko parę tygodni, i sądził, że wszystko zastanie po staremu,
na swoim miejscu. Cały ten koszmarny wystrój, który uważał, za jakże sobie bliski,
twardy kamień i cegły. Teraz podłoga była z białego, błyszczącego marmuru
przetykanego bursztynowego żyłkami. Dodatkowo, ceglaste ściany, mieniły się
wypolerowanym drewnem różanym.
Wcześniej wijące się schody były czarne, teraz błyszczały nieskalanym złotym
blaskiem, podobnie jak żyrandole zwisające z sufitu. W rogu stało białe obite, aksamitem
krzesło, pchnięte pod ścianę. Poza tym pełno było różnych dziwnych błyskotek, naczyń,
mis, za szklaną gablotą.
Żadnej z tych rzeczy nie było tu wcześniej.
Wszystkie te zmiany zaszły w przeciągu zaledwie miesiąca? Wydawało się być
niemożliwe, nawet jeśli Tytani postanowili się rozerwać i wpaść tutaj. Być może dlatego
że ci sami bogowie byli z reguły bardziej skoncentrowani na morderstwach i intrygach,
niż nad dekorowaniem wnętrz. Chociaż być może... być może Strider powinien
gratulować sobie doskonale wykonanej pracy. Być może wdarł się do niewłaściwego
domu? Co już wcześniej mu się zdarzało.
Gdyby tak było, miałby nie lada kłopot. Nie było bowiem żadnego logicznego
wyjaśnienia dla niezwykłego bagażu, jaki ze sobą ciągnął. Nie wspominając już o tym, że
nie miał jak wyjaśnić krwi na swoich rzeczach.
Nah, zdecydował sekundę później. To było właściwe miejsce. Musiało być.
Wzdłuż ściany przy schodach wisiało zdjęcie Sabina, dozorcy demona Zwątpienia.
Nagiego.
Tylko jedna osoba miała mięśnie tak potężne jak Sabin, lub coś w tym rodzaju.
Anya bogini Anarchii, która była związana z Lucienem, dozorcą demona Śmierci,
zadbała o to. Dziwna para, jeśli ktoś chciał znać zdanie Stridera, tyle, że nikt nie chciał
go znać, więc zatrzymał je dla siebie. Poza tym lepiej było siedzieć cicho, niż stracić
ulubioną część ciała. Anya nie była miła dla nikogo, kto próbował jej ubliżać, lub
dogryzać.
Nieważne z jakiego powodu.
- Yo, Tor Tor, - zawołał ponownie.
Torin, dozorca demona Zarazy nigdy nie opuszczał fortecy. Zawsze tu był,
obserwując wszystko przez kamery, zabezpieczając dom, przed ewentualną inwazją.
Z początku nie było żadnej odpowiedzi, tylko echo jego głosu i Strider zaczął się
martwić. Czyżby coś strasznego się tu wydarzyło? Całkowite wykasowanie demonów?
Jeśli tak, dlaczego sam ciągle jeszcze tu był? A może Kane, dozorca demona
Katastrofy, miał kolejny wypadek…
Kroki były coraz bliżej i bliżej, zalała go wielka ulga. Spojrzał na schody, Torin
zatrzymał się na stopniach. Zamrugał szybko widząc go, jego białe włosy powiewały
dookoła jego diabelskiej twarzy, a zielone oczy błyszczały jak szmaragdy.
- Witam w domu, - Torin powiedział. – Wyglądasz jak gówno.
- Ładne powitanie.
- Nie pisałeś, nie dzwoniłeś a chcesz dostać kwiaty?
- Tak, właśnie chcę.
- Palant.
Torin ubierał się na czarno, od głowy, aż po stopy. Jego ręce był schowane w
czarnych rękawiczkach, mających chronić innych przed jego śmiertelnym dotykiem. By
uratować rodzaj ludzki przed śmiercią. Choć i tak było to niewykonalne. Nawet
pojedynczy dotyk skóry Torina do innej skóry wywoływał plagę. Jego demon pompował
jakiś rodzaj trucizny do jego żył, tak, że każdy, nawet pojedynczy dotyk, wywoływał
katastrofę.
Nawet jeśli chodziło o Stridera. Ale nieśmiertelni tak jak on nie mogli umrzeć z
powodu małego kaszlu/gorączki/krwawych wymiotów. Nie to, co ludzie, którzy mogli
przestać istnieć, gdyby jakaś globalna zaraza rozprzestrzeniła się na świecie i nie została
w porę powstrzymana. Strider przekazałby chorobę każdemu, kogo by dotknął, na
szczęście nie zależało mu na zbytnim spoufalaniu się z ludźmi.
- Więc, wszystko tutaj w porządku? – Strider zapytał. – Wszyscy zdrowi?
- Teraz chcesz wiedzieć?
- Tak.
- Palant. Cóż w większości wszystko jest w porządku. Znaczna większość
naszych ukrywa się gdzieś razem z artefaktami i szukają ostatniego artefaktu. Ci którzy
zostali, polują na Galena. – Torin zszedł kilka kolejnych stopni, zatrzymując się
gwałtownie na podeście, przypominając sobie o zachowaniu dystansu. Jak zawsze. Jego
spojrzenie prześlizgnęło się do kobiety, zwisającej bezwładnie z ramienia wojownika. –
Więc jesteś kolejnym z nas, który się zakochał? Gnojek! Myślałem, że masz więcej
rozumu.
- Proszę. Nic mnie nie łączy z tą wściekłą suką. – Kłamstwo. Coś ścisnęło go w
żołądku, pożądał jej coraz bardziej i bardziej. I nienawidził siebie coraz bardziej I
bardziej. Mogła być chodzącym seksem, ale była też śmiercią, czekającą na niego.
Idealne męskie wargi wygięły się w ironicznym uśmiechu.
- Tak samo mówił Maddox o Ashlyn, a Lucien o Anyi, Reyes o Danice, Sabin…
- Okej, okej kapuję. – Strider przewrócił oczami. – Możesz się już zamknąć. –
Mimo iż punkowa dziewczyna robiła na nim wrażenie, nigdy nie byłby tak głupi, by
zaryzykować z nią cokolwiek.
Lubił kiedy jego kobiety były uległe.
Kłamca. Lubisz właśnie tę. Taka jaka jest. Miał nadzieję, że potrafi oszukać
swego demona, ale… Nawet teraz, na jedną myśl o niej jego ciało ożywało.
Torin skrzyżował dłonie na piersi. – Więc kim ona jest? Człowiekiem z
nadnaturalnymi zdolnościami? Boginią? Harpią?
Faceci tutaj nie mieli specjalnego wyboru pomiędzy kobietami z mitów albo
legend.
Kobiety były znacznie potężniejsze niż ich demony. Ashlyn słyszała głosy z
przeszłości, Anya mogła wywoływać pożary samą tylko myślą (pomijając inne jej
zdolności), Danika zaglądała zarówno do nieba jak i do piekła, a żona Sabina, Gwen…
cóż miała swoją mroczną stronę, którą mogłeś obejrzeć tylko na chwilę przed śmiercią.
Bolesną śmiercią.
- Mój przyjacielu, to, co mam tutaj jest jak dobrze się orientuję łowcą. – Strider
klepnął dziewczynę w pośladki jak gdyby mucha usiadła na nich, a on nie mógł żyć, ani
sekundy dłużej, bez zabicia jej. To proste działanie przypomniało mu, że ona nic dla
niego nie znaczy. Tak przynajmniej mu się wydawało. Nie powiedział przyjacielowi, kim
łowczyni była, mimo, że wcześniej był tak podniecony na myśl o wyznaniu im tego.
Zupełnie nie wiedział dlaczego tak było. Naprawdę nie wiedział. Był zmęczony, to
wszystko, i nie zamierzał właśnie teraz zmierzać się z chwałą, która mu przypadnie.
Jutro, po bardzo długim odpoczynku, wszystko im wyjaśni.
Dziewczyna nie zareagowała na jego klaps, ale nie oczekiwał po niej żadnej
reakcji.
Wielokrotnie ją narkotyzował, kiedy tak ją ciągał z jednego kąta świata do
drugiego. Z Rzymu do Grecji, potem do Nowego Jorku, potem do L.A. aż w końcu do
Budapesztu, wprowadzając tym samym jej przyjaciół w niezłe zamieszanie i
uniemożliwiając im odszukanie jej.
Coś czego wcześniej nigdy nie robił.
Wygramy! Jego demon roześmiał się.
Psiakrew, racja, wygramy. Zadrżał z radości.
- Łowczyni? – Cała radość uciekła z twarzy jego przyjaciela, światło w jego
szmaragdowych oczach zamieniło się w ostre sztylety. .
- Obawiam się, że tak. – Łowczyni, ich najwięksi wrogowie. Fanatycy pragnący
ich zniszczyć. Bękarty uważający ich za skończone zło. Największe jakie kiedykolwiek
chodziło po tej ziemi. Dupki, które winiły ich za wszystkie nieszczęścia świata.
Najlepsze w tym wszystkim było to, że byli swego rodzaju organizacją militarną,
a Strider zamierzał posłać do piekła ich szefa w swoim czasie.
- Nie powinieneś jej tu przyprowadzać, - Torin przypomniał mu. – Teraz Sabin
będzie koniecznie chciał z nią porozmawiać.
- Porozmawiać, - czyli torturować ją za pomocą umysłu Sabina. – Wiem, że
będzie chciał.
To dlatego ciągle jeszcze żyje. – Wiedziała różne rzeczy na temat bogów, i
potrafiła zrobić kilka niemożliwych rzeczy, jak zdematerializować się przed nim i uciec z
jego bronią. Coś, co tylko anielscy wojownicy potrafią robić. A ona nie miała skrzydeł.
Poza tym, dziewczyna miała temperament.
Strider chciał wiedzieć, jak wiele ona wie i jak zrobiła, to, co zrobiła.
Co więcej nie chciał być tym, który zdecyduje o jej przyszłym losie. Za każdym
razem, kiedy patrzył w tę jej piękną twarz zaczynał się wahać. Wahanie rodziło coraz
większe pożądanie. Z każdym dniem coraz bardziej walczył ze sobą, by jej nie
pocałować.
Sabin nie dałby mu spokoju z takim gównem. Sabin jeździłby po nim przez
cholernie długi czas, za takie gówno. Strider nie miał wyboru, musiał oddać ją w ręce
swoich przyjaciół i zapomnieć. Ponieważ… Jego ręce zacisnęły się w pięści. Ponieważ ta
kobieta, była chodząca atrakcyjnością…
Zazgrzytał zębami, szczęka zaskrzypiała tak mocno, że impuls bólu przetoczył się
po jego mózgu. Zachowywał się tak samo, za każdym razem, kiedy myślał, o tym, co
zrobił. Ta kobieta pomogła zabić jego przyjaciela, Badena, dozorcę demona
Niedowierzania.
Strider nie mógł i nie potrafił wybaczyć tego faktu.
To wszystko wydarzyło się tysiące lat temu, ale ból w środku nadal był żywy,
jakby to się stało tego ranka. Razem z jego przyjacielem umarł kawałek jego własnej
duszy. Nie potrafił jej tego zapomnieć, co zresztą skwapliwie okazywał jej podczas całej
podróży do fortecy.
Litość nie była czymś, co posiadał w nadmiarze. Dla nikogo. A szczególnie dla
niej.
Myślał, że zabił ją, dawno temu. Całe centurie temu. Przywołał przed oczy obraz
jej roztrzaskanego ciała, jej blond włosów rozwiewanych przez skały. Bulgotanie jej
ostatniego oddechu. Tylko, że teraz, ciągle jeszcze była żywa, wpędzając go w obłęd.
Być może jednak ją zabił. Być może ona ożyła. A być może jej dusza wepchnęła
się w inne ciało. Lub co gorsza, była bardziej nieśmiertelna niż on był i znała jakiś
sposób na uzdrowienie się. Nie wiedział, co to było i prawdę mówiąc nie dbał o to.
Jedyne, co miało znaczenie, to czy była tą samą Hadiee z Grecji? Cóż, kazała się
nazywać Haidee. Z Hadiee na Haidee. Ewidentnie przerobiła swoje imię. Nie żeby to
cokolwiek jej dało. On nazywał ją Ex, (skrót od Egzekutorki Demonów) i tym właśnie
dla niego była.
Dowód na jej zbrodnie był widoczny w jej oczach. Zimnych i szarych.
Przypatrujących się mu z wrogim wręcz uprzedzeniem i dumą. Jej głos za każdym razem
kiedy mówiła o tamtej fatalnej nocy. Podobał mi się sposób w jaki jego głowa toczyła się
po podłodze. Atobie nie? No i te tatuaże na jej plecach. Tatuaż przedstawiający wyniki jej
potyczek.
Haidee 1, Lords 4.
Zasługiwała na wszystko, co on i Sabin będą w stanie jej zrobić.
- Zabieram ją do lochów, - powiedział sam nie dowierzając, jak wiele niesmaku i
żalu było w jego własnym głosie. Ruszył do przodu, potrząsając ramieniem – Jeśli byłbyś
tak kochany, poinformuj Zwątpienie że…
- Nie, nie mogę, Strider kochaniutki. Jest coś, co powinieneś zobaczyć. – Dziwna
obawa i strach, towarzyszyła temu oświadczeniu.
Strider zatrzymał się, jego stopa zawisła w powietrzu. Ciągle jeszcze za bardzo
oszołomiony, odwrócił się na pięcie, stając na wprost Torina. Strach zakiełkował w jego
umyśle, kiedy tylko dostrzegł nienaturalnie bladą skórę przyjaciela. – Mówiłeś, że
wszystko jest w porządku? Co się stało?
Torin potrząsnął głową. - Nie sposób to wyjaśnić, dopóki tego nie zobaczysz. A
poza tym powiedziałem, w większości przypadków wszystko jej w porządku. Teraz chodź.
- Dziewczyna…
- Przynieś ją. Będzie bezpieczna, przekonasz się. – Torin machnął ręką i ruszył do
góry, biorąc po dwa stopnie jednocześnie.
Ze ściśniętym sercem, Strider ruszył do góry, z Ex przewieszoną przez jego
ramię. Jeśli się obudzi… Odetchnął głęboko, przerażony chęcią posiadania jej. Żołądek
skręcił mu się z bólu aż do kości. Walczyłaby z nim, na tyle na ile byłaby w stanie.
Szkoda, że narkotyki były tak oszałamiającą bronią. Dobra walka mogłaby nieźle
uspokoić jego nerwy.
Co było na tyle ważne, że Torin nie chciał by poświęcił kilka minut i zamknął pod
kluczem, tego obrzydliwego łowcę?
Jego myśli rozproszyły się na chwile, kiedy wszedł na piętro.
Jedyne, co był w stanie zrobić, to patrzeć. Anioły. Tak wiele aniołów. Nic
dziwnego, że dom został przedekorowany. Inwencja anielska, i tak dalej. Co było jeszcze
bardziej dziwne, bo aniołowie nie znosili ich.
Stali wzdłuż jednej ze ścian, każdą wolną przestrzeń pomiędzy nimi wypełniały
skrzydła.
Białe, obsypane złotem, skrzydła wojowników. Ich dziwne zapachy wypełniały
powietrze. Mieszanina orchidei, czekolady i szampana. Wszyscy byli smukli i wysocy,
żaden z nich nie miał mniej niż sześć stóp wzrostu. Nosili białe długie szaty, a ich
umięśnione sylwetki spokojnie mogły rywalizować z mięśniami Stridera.
Mężczyźni, idealnie wysportowani i wyszkoleni, tylko do jednego do zabijania
demonów.
Kiedy tylko dopadli swoją ofiarę, tworzyli z powietrza świetlisty miecz,
przynajmniej tak mu mówiono, że potrafią to zrobić. Założył, że właśnie z tego powodu
tutaj byli.
Przyglądał się im ,szukając w ich twarzach odpowiedzi. Dwudziestu trzech, ale
nikt z nich nie wydawał się pełnić obowiązki dowódcy. Trzymali oczy szeroko otwarte,
ich miny były poważne, dłonie trzymali za plecami. Nie wydawali żadnego dźwięku, nic,
nawet nie oddychali.
Psychicznie ich obecność wprawiała go w … trans. Było to cholernie kłopotliwe i
wkurzające, nawet dla niego. Ich hipnotyczny magnetyzm oszałamiał go, niczym
narkotyk.
Mieli bardzo różne kolory włosów. Od czarnych poprzez brązy do jasnych,
prawie białych jak śnieg. Ale jego ulubione były złote. Takie czyste, jak woda, takie
królewskie niczym skąpane w promieniach słońca. Prawie jak żywe.
Mogli nie chcieć go zaatakować, mogli, go nawet nie widzieć, ale śmierć i tak
promieniowała od nich.
Coś ścisnęło jego gardło.
Strider zamrugał, Torin wrócił na korytarz. Jego przyjaciel stał po środku piętra.
Prawdopodobnie czekał, aż Strider ochłonie na widok tylu aniołów. To dopiero
było krępujące.
- Dlaczego? – Zapytał.
Torin zrozumiał. – Aeron i William zabrali Amuna do piekła na bardzo ryzykowną
misję.
I wyciągnęli stamtąd Legion. Żyje, gojąc się, ale Amun…
Strider zatrzymał się, miał ochotę ze złości walnąć pięścią w ścianę. Dozorca
demona Sekretów miał nowy głos w swojej głowie.
Był z Amunem przez setki lat. Przez eony, co oznaczało niezliczone milenia.
Wiedział, że demon wojownika wsysał w siebie mroczne głosy, myśli i najmroczniejsze
tajemnice, każdego, kogo dotknął. Wszystko to było straszne dla Amuna, uciążliwe i
upokarzające.
A jeśli Amun był w piekle, demony wędrowały po jego myślach, raniąc je,
kalecząc i niszcząc jego duszę. Mroczne szepty i okrutne obrazy wypełniały go całego,
kształtując go na nową przerażającą istotę, jaką w istocie nie był.
Lub raczej, zabijając to kim był.
- Aniołowie? – Strider zaskrzypiał. Yah, wiedział, że było niegrzecznie
dyskutować jak gdyby ich tutaj nie było, ale po prostu nie dbał o takie bzdury. Nie kochał
zbyt wielu ludzi, ale kochał każdego dozorcę demona zamieszkującego tę fortecę. Może
nawet kochał ich bardziej niż samego siebie.
- Oni chcą go zabić, ale…
- Kurwa, nie! – Wrzasnął. Nikt nie dotknie jego przyjaciela. Stracą swoje ręce…
wszystkie swoje kończyny, wszystkie organy, a kiedy już się zmęczy
torturowaniem ich, stracą również swoje życie.
Poruszył ramieniem, na którym zwisała ciągle jeszcze Ex. Nie zastanawiając się
ani chwilę, opuścił ją na podłogę, wyciągnął ostrze i ruszył na przód.
Porażka oszołomiona i ogarnięta szałem zabijania śmiała się. Wygraj!
- Stój! – Torin wyrósł przed nim, unosząc ramię do góry, gotowy w każdej chwili
go powstrzymać, mimo to i tak zachował od niego dystans. – Pozwól mi skończyć,
psiakrew, oni chcą go zabić, powinni go zabić, ale nie zrobili tego. I nie zrobią.
Jeszcze. Psiakrew, powietrze zaciskało się wokół jego szyi. Strider zmusił się, by
zignorować pętlę ściskającą jego gardło.
Wygraj? Jego demon jęczał.
Żadne wyzwanie nie zostało rzucone. Dlatego mógł się wycofać unikając
bolesnych konsekwencji.
Oh, wydawało mu się, że dosłyszał jęk zawodu - Dlaczego w takim razie, tu są? –
Warknął żądając odpowiedzi.
Zielone oczy zniknęły pod zasłoną rzęs, kiedy Torin spuścił głowę, przestępując z
nogi na nogę. Jego usta to otwierały się to zamykały, w końcu jednak odezwał się. –
Amun nie tylko wchłonął nowe myśli i wspomnienia. On wchłonął w siebie nowe
demony. Setki nowych demonów.
- Co? Jak do kury jest to możliwe? Żyję z nim przez setki lat i jakoś nigdy nie
próbował wchłonąć mojego demona.
- Ani mojego. Ale nasze to Wysocy Lordowie potrafią związać się z ludźmi.
Tamci, byli zwykłymi sługusami i jak wiesz oni nigdy z nikim się nie wiążą. Piekło, on
jest teraz o wiele bardziej niebezpieczny niż dotyk mojej skóry. Aniołowie chronią go.
Utrzymują go przy życiu i pilnują, by nie opuszczał tego miejsca i nie robił sobie
krzywdy, ani nikomu innemu.
Strider zaklął. Amun nigdy się nie odzywał, w obawie, że wyjawi sekrety innych.
Przez setki lat nieświadomie kradł wspomnienia innych i nikt nie był w stanie się przed
nim ochronić. Wszystko to obciążało jego umysł stając się ciężarem nie do zniesienia.
Czy naprawdę był aż taki niebezpieczny. Nie! Strider nie mógł w to uwierzyć.
- Wyjaśnij to lepiej, - zażądał, dając Torinowi koleją szansę na wytłumaczenie co
się z nim dzieje.
Od kiedy połączyli się kilka miesięcy temu po kilku wiekach bycia osobno,
wiedział że Torin używał swego uśmiechu i żartów, by zamaskować swoją samotność,
tyle, że Strider widział jak bardzo Zaraza potrafił być gwałtowny. Tym razem nie zrobił
nic takiego. – Zło emanuje z niego. Wystarczy tylko wejść do pokoju, a poczujesz to od
razu.
Zobaczysz obrazy. – Zadrżał. – Złe rzeczy. I nie będziesz w stanie zapanować nad
tym, ani przerwać tego. Zło przylgnie do ciebie na wiele dni.
Strider nadal nie przejmował się tym i nadal nie wierzył w to. – Chcę go
zobaczyć.
Torin nieznacznie pokiwał głową. – Ale dziewczyna… - Zamarł…
Nim Strider zdążył obrócić się do dziewczyny, zobaczył jednego z aniołów
podnoszącego ją z podłogi i układającego ją sobie w cieple jego ramion. Anioł ruszył
prosto do sypialni mieszczącej się tuż obok pokoju Amuna.
Stridor ruszył naprzód, zagradzając drogę niebiańskiej istocie. Mógłby poradzić
sobie z tym aniołem, w końcu nie był Lizanderem, dowódcą wojsk anielskich. Problem
polegał na tym, że to były bardzo rozumne istoty, potrafiące przeniknąć jego myśli na
wskroś.
Mogli się dowiedzieć, jak wiele nienawiści i złości nosił w sobie do tej kobiety.
Mogli odkryć, że życzył jej śmierci. Mogli również odkryć, że była niewinną kobietą w
potrzebie, potrzebującą troskliwej opieki. Amun był znacznie ważniejszy niż jakaś tam
łowczyni. Strider pozostał, więc na miejscu.
- Wiedz, że ona jest gorsza niż demony. – Powiedział, ostrym tonem. – Więc jeśli
chcesz ją chronić, będziesz musiał jej pilnować niczym Amuna. Ale nie zabijaj jej, -
Ostatnie zdanie powiedział, nim zdążył się nad nim zastanowić. Nie, żeby mieli taki
zamiar. – Ona … ma informacje…, które mogą być nam potrzebne.
Anioł zatrzymał się tuż przed Striderem. Jak u Torina jego oczy były zielone. W
przeciwieństwie do Torina, nie było w nich żadnego cienia. Tylko czyste światło,
trzaskające, intensywne… gotowe by uderzyć w każdej chwili.
- Wyczuwam jej chorobę. – Jego głos był głęboki, lekko chropowaty. – Upewnię
się, że nie opuści fortecy. I że będzie żyć. Jak na razie.
Infekcja? Strider nic nie wiedział o infekcjach, ale ponownie, nie obchodziło go
to. – Dzięki. – Piekło, nigdy nie sądził, że będzie dziękował zabójcy demonów za
cokolwiek?
Cóż, może poza Olivią, Aerona.
Potrząsnął głową, Wyparł Ex i wszystko inne ze swoich myśli i pomaszerował za
Torinem.
Na końcu holu, ostatnie drzwi po prawej, Torin zatrzymał się, głośno wciągając
powietrze, zaraz potem przekręcił gałkę. – Bądź ostrożny wewnątrz. – Powiedział
wchodząc do środka, pozwalając by Strider wszedł tuż za nim, nie dając mu jednocześnie
czasu na zastanowienie się.
Pierwsze, co Strider zauważył, to powietrze. Duszące i mroczne, prawie mógł
poczuć zapach siarki i czerwonego popiołu. A potem dźwięk… och, bogowie, dźwięki.
Krzyki wdzierały się do jego uszu, raniąc je, niszcząc, dźwięki, które nie sposób było
zapomnieć.
Tysiące tysięcy demonów tańczyły razem tworząc przyprawiającą o zawrót głowy
kakofonię dźwięków.
Pochylił się nad łóżkiem, patrząc w dół. Amun leżał na wierzchu materaca,
trzymając się kurczowo za uszy i jęcząc. Nie, Strider zrozumiał kilka chwil później, te
dźwięki nie pochodziły z ust Amuna. One wydobywały się z jego ciała. Amun był cicho,
choć jego usta były otwarte w niemym krzyku.
Jego ciemna skóra była podrapana i porozcinana, aż do krwi. Jako nieśmiertelny
wojownik, bardzo szybko się leczył. Ale rany, które miał na sobie, sprawiały wrażenie,
jakby nie mogły się zagoić, lub co gorsza, jakby je raz po raz sam sobie rozdzierał.
Tatuaż motyla, znak jego demona, był kiedyś owinięty dookoła jego prawej łydki. Tylko,
że teraz ten tatuaż przemieszczał się. Przesuwając do góry, wzdłuż jego nogi, falując na
jego żołądku, łącząc się z setką innych drobnych motyli wyrytych na jego skórze, aż w
końcu zniknął na jego plecach.
Jak to się stało? Dlaczego?
Stridor potrząsając głową, koncentrując się na twarzy przyjaciela. Twarz Amuna
była zapadnięta, uszy krwawiące, a oczy obrzmiałe. Wielkie niczym piłeczki golfowe,
przesiąknięte krwią. Skóra wokół nich była obrzmiała i porozdzierana. Och bogowie.
Żołądek ścisnął się Striderowi z bólu, płacz ugrzązł gdzieś w gardle. Wiedział, co
te rany wokół oczu oznaczały. Amun próbował je sobie wydrapać.
By zatrzymać obrazy tworzące się wewnątrz jego głowy?
To było ostatnie, o czym zdążył pomyśleć Strider. Ostatnia myśl, jaką zdołał
kontrolować.
Ciemność okryła go gęstym całunem, napełniając jego myśli strasznymi
obrazami, raniąc go i niszcząc. Noże i różnego rodzaju broń była przyczepiona do jego
ciała. Powinien jej użyć, teraz, zaraz, wyciągnąć ją i ciąć. O tak ciąłby, siebie, Amuna.
Aniołów wewnątrz tego pokoju. Krew płynąca, gęstniejący szkarłat. Kości pękałyby jak
zapałki. Głowy spadałyby na podłogę, śmierć i zwątpienie.
Mógł pić krew i jeść kości, i nic nie mogło go powstrzymać. Nie, on mógłby
kąpać się w tych krzykach, zadawać ból. Mógłby rozkoszować się terrorem i przemocą. A
potem śmiałby się, o tak, śmiałby się.
Śmiał się głośno, a dźwięk ten wydał mu się najpiękniejszą muzyką.
Porażka nie wiedziała jak zareagować. Demon zajęczał, potem zapiszczał, aż w
końcu wycofał się do wnętrza umysłu Stridera. Bał się? Bać się!
Coś silnego i twardego ścisnęło jego ramiona i szarpnęło go do tyłu, odciągając
go od wrzeszczącej ciemności, wprost do światła. Bardzo jasnego światła. Jego oczy
płonęły.
Łzy kapały mu ciurkiem po twarzy, ale obrazy w jego głowie nadal były żywe i
wyraźne.
Nie dało się ich wymazać, ani spalić.
Strider zamrugał kilkakrotnie. Ciągle jeszcze drżał od nadmiaru przemocy, jego
dłonie krwawiły, ponieważ porozcinał je sobie wyciągając noże zza paska. Właściwie
ciągle jeszcze je ściskał, tnąc dłonie jeszcze głębiej, aż do kości. Ból był surowy, ale
oczyszczający. Powoli otworzył dłonie, ostrza upadły na podłogę z głośnym stukotem.
Jeden z aniołów zatrzymał się tuż za nim, kolejny przed nim. Jarzyli się wokół
niego, niczym dwa słońca. Uparcie walczył, o jeden czysty haust powietrza, potem drugi.
Dzięki bogom. Nie było już siarki, ani popiołu. Tylko zapach znienawidzonej i jakże
ukochanej rosy. Znienawidzonej, ponieważ zapach ten pochodził z anielskich istot.
Czy tak właśnie wyglądała egzystencja Amuna?
Strider spróbował, zaledwie tylko skubnął, to z powodu czego jego przyjaciel tak
cierpiał, mroku i terroru, który trwał w nim każdego dnia, każdej nocy. Nikt nie był stanie
wyobrazić sobie jak ciężko jest zmierzyć się z takim okrucieństwem. Być może nawet
sam Amun?
- Wojowniku? – Anioł przed nim przemówił.
- Ciągle jeszcze jestem sobą, - powiedział. Kłamca. Być może już nigdy nie
będzie taki sam.
Spojrzał ponad ramieniem anioła i zobaczył Torina. Spojrzeli po sobie znacząco,
nim ponownie Strider skierował swoją uwagę na anioła. – Dlaczego do diabła tutaj
stoisz?
Niech ktoś cię zmieni. - Warknął nisko. Gardło Stridera było wyschnięte na wiór,
odarte aż do krwi, słowa ślizgały się po jego podniebieniu jak potłuczone szkło. – I do
cholery zabierzcie go na czwarte piętro. On potrzebuje dobrego jedzenia. Potrzebuje
leków.
Dwaj aniołowie spojrzeli po sobie dokładnie tak jak Strider i Torin kilka chwil
wcześniej.
W ich spojrzeniu pełno było walki i cierpienia. W końcu jeden z nich, poruszył się
z wolna i opuścił sypialnię Amuna.
Ten który został powiedział. – Był już na czwartym piętrze, wcześniej. Kilka razy
faktycznie. Ale to nic nie dało. Wyrywał sobie kroplówki z ciała. Jedyne co możemy
zrobić, to skuć go i pilnować by żył. Troszczymy się o niego, dbamy o niego. Myjemy
jego zęby. Kąpiemy go. Czyścimy jego rany. Troszczymy się o niego na wszelkie
możliwe sposoby.
- To co robicie nie wystarcza. – Strider powiedział.
- Jesteśmy otwarci na każdy pomysł, jaki masz.
Oczywiście nie był w stanie na to odpowiedzieć. Być może znowu mógł
kontrolować własne myśli, ale jak Torin mówił chęć do zabijania, do wyrządzania
krzywdy niewinnym nie opuściła go całkowicie. Była na nim niczym warstwa szlamu
przyklejona do jego skóry.
Miał wrażenie, że nie byłby w stanie zmyć z siebie tego co poczuł i zobaczył,
nawet gdyby zdarł z siebie całą skórę.
Jak Amun miał to przetrwać?
Rozdział II
W chwilach jasności, Amun wiedział, kim jest, co zrobił i jakim potworem teraz
się stał. Chciał umrzeć, całkowicie, szczęśliwie, ale nikt nie chciał okazać mu litości i
zakończyć jego mękę. Nie ważne jak bardzo się starał, a starał się. Nie był w stanie sam
siebie skrzywdzić tak mocno, by jego ciało umarło.
Tak, więc walczył, by wydrzeć z własnej głowy mroczne obrazy i zniszczyć
straszne impulsy bombardujące go głowę. Niemożliwe do wykonania, wiedział, że
przegra. Było ich zbyt wiele, były zbyt silne i kawałek po kawałku paliły jego
nieśmiertelną duszę, niszcząc jego ostatnie przebłyski własnej woli. Nie żeby miał nad
nimi jakąś kontrolę.
Walczył każdą cząstką samego siebie. Aż do samego końca. Gdyby udało mu się
wygrać…przegonić obrazy…demony…
Przeszyły go dreszcze. Wiedział, co może się stać, mógł poczuć jak umiera jego
wola i mózg. Mógł poczuć słodki smak zniszczenia w swoich ustach.
Słodki… tak…
W każdej kolejnej chwili, tracił cząstkę siebie. Tak wiele obrazów wirowało w
jego głowie, potop różnych wspomnień, nie wiedział, które należą do niego, a które do
demonów, albo ich ofiar.
Porwania. Morderstwa. Przepełniał go zachwyt dla każdej z tych czynności.
Ból. Trauma. Śmierć. Paraliżujący strach niszczył go całkowicie.
Jedyne, co wiedział, to, że ogień otaczał go z każdej strony, paląc jego skórę,
pokrywając bąblami jego gardło. Tysiąc drobnych pluskiew krążyło w jego żyłach,
ucztując na nim. Zapach gnicia wypełniał jego nos, i wżerał się w każdą jego komórkę.
Te….
Martwe ciała gromadziły się dookoła niego, na nim, uderzając w niego, paląc
go… nagle zrozumiał.
Wpadł w pułapkę. Dusił się.
Pomocy! Krzyczał wewnątrz własnej głowy. Niech ktoś mi pomoże! Ale nikt
nigdy go nie usłyszał.
Godziny mijały, może dni. Jego siła słabła, aż w końcu osłabł zupełnie. Był
spragniony. Och bogowie, jakże był spragniony. Potrzebował czegoś, cokolwiek, by
zmyć ogień z własnych ust.
Proszę! Pomocy!
Nadal nikt nie przychodził. To była jego kara. Miał tutaj umrzeć. Zanim powróci
do życia, i będzie cierpiał jeszcze mocniej. Desperacja na nowo rozpaliła jego walkę, ale
to tylko pogorszyło sytuację.
Zbyt wiele ciał, dusiło go , wciągając w bezkresne morze smrodu, zgnilizny i
beznadziei. Nie było żadnej drogi ucieczki. Naprawdę miał tutaj umrzeć.
Ale wtedy otoczenie się zmieniło, ponownie. Patrzył z góry na dół, na stos ciał, na
których stał kołysząc się i szczerząc zęby z zadowolenia.
To ciało również miało wkrótce umrzeć. Pomyślał, przyglądając się duszy
kobiety, którą trzymał w swoich ramionach. Dusze w piekle były tak rzeczywiste jak
ludzkie ciała na ziemi. Przez siedemdziesiąt dwa lata trzymał ją skrępowaną grubymi
łańcuchami. Była zupełnie bezbronna, a on ciął ją kawałek po kawałku, dręcząc ją. Śmiał
się, kiedy błagała go litość, na moment zwiódł ją obiecując łaskę, lecz był tylko wybieg,
odwleczenie wyroku i skazanie jej na jeszcze większe cierpienie. Zmusił ją, by
oczekiwała na śmierć, patrząc, co robił jej rodzinie.
Tak wiele zabawy…
Łzy kobiety nigdy nie robiły na nim wrażenia, zamierzał cieszyć się jej
cierpieniem, przynajmniej przez kolejne siedemdziesiąt lat. Niestety ona umarła, zbyt
wcześnie.
Oh, dobrze.
Był Męką, a tysiące innych dusz oczekiwało na jego uwagę. Dlaczego miałby
opłakiwać stratę tej jednej?
Pozbył się jej ciała, odrzucając je na bok. Wylądowała wokół innych skręcających
się w mękach śmiertelników. Czekał, nasłuchując. Jeden z jego ulubieńców był głodny,
puścił go patrząc jak skrada się do ciała, ucztując na nim. Z radością patrzył jak jej kości
trzaskały, a pożerające się stworzenie syczało, kiedy ktoś próbował mu wyrwać
smakowity kąsek.
Jaki piękny obrazek stworzył. Łuskowaty diabełek i niegrzeczny człowiek, który
krzyczał w niebogłosy nim pozwolił jej umrzeć. Nim z nią skończył. Och cóż, ponownie
pomyślał. Jej dusza już wkrótce uschnie, materializując się gdzieś w niekończących się
głębinach i jeśli będzie miał szczęście uda mu się ją znowu odnaleźć, tylko po to by dalej
ją torturować.
Wciągnął głęboko powietrze, w końcu odwrócił się i odszedł.
W następnej chwili, Amun był na zewnątrz piekła, oślepiony porywem wiatru,
furią i smutkiem. Nie był już Męką, ale człowiekiem. Dziewczynką. Kucała w kącie,
miała nie więcej niż dwanaście lat, szorstki materiał, który pokrywał jej ciało miał w
sobie coś z dawnej przeszłości. Łzy płynęły po jej policzkach, strach ściskał jej pierś.
Była brudna, blada, słoma stanowiła jej jedyne źródło pociechy.
- Czyżbyś już zapomniała, jak cię ocaliłem? – Twardy męski głos zapytał. Grek.
Antyczny Grek.
Jego obute stopy zaszeleściły, kiedy stanął przed nią. Jego twarz była pokryta
bliznami po ospie, okrągły brzuch wystawał spod szaty. Na imię miał Marcus, ale ona
mówiła na niego “Zły Człowiek”.
Tak, on uratował ją, ale bił ją także. Kiedy mu schlebiała, dostawała jedzenie,
dbał o nią. Kiedy tego nie robiła, zapominał o niej, zamykając ją pod kluczem i strasząc,
że sprzeda ją, jako niewolnicę.
Nie chciała należeć do nikogo.
Wyrwał ją z jej chatki, gdzie mieszkała. W jakiś sposób wiedział o terrorze, który
wypełniał każdy jej sen, budząc ją z koszmaru. Obiecał jej pomoc.
Z jakiś powodów, znienawidziła go od pierwszego spojrzenia, tak jak
nienawidziła wszystko dookoła siebie, swojej chaty, świata, jednak desperacko wierzyła
mu. Teraz po raz pierwszy zapragnęła uciec.
- Już zapomniałaś, jak cię ocaliłem? Jak zło chciało twojej śmierci, jak straszyło
cię, że powróci, by znowu cię nękać? Nie każ mi pytać raz jeszcze.
- Ni..e. Nie zapomniałam, - odpowiedziała w tym samym języku, słowa drżały w
jej gardle. Serce galopowało szaleńczo.
- To dobrze. Wolałbym, byś nie zapomniała, jak to zło cię zakaziło. Ani czym to
zło było.
Nie rozumiała tej części o zainfekowaniu, ale reszta nadal wirowała w jej głowie.
– On był Lordem.
- A kto zabił twoją rodzinę?
- Lordowie. – Jej głos brzmiał już o wiele silniej, a błysk okaleczonych ciał
przesunął się w jej umyśle.
Wspomnienia szybko się zmieniły. „Zły Człowiek” zniknął z wizji. Była w innym
miejscu, kilka tygodni wcześniej.
- Obiecano, cię komuś, - morderca odezwał się, jego głos był dziwnie
nienaturalny, przysunął się bliżej do niej, stykając prawie ze sobą ich ciała. To on był
złem, coś w jego głosie wywoływało lód wkradający się do jej duszy. Nagle wszystko się
zmieniło. Mężczyzna nie miał już twarzy. A jego stopy nie dotykały ziemi. Był wysoki i
szczupły, czarna szata zawijała go od stóp do głowy, chroniąc go w każdym calu, i
kołysząc się wokół niego. – Powinni byli dotrzymać obietnicy.
- Kim jesteś? – Zapytała, przerażona i zdrętwiała. Po raz pierwszy przytrafiło jej
się coś podobnego, nie rozumiała tego i nie potrafiła sobie z tym poradzić.
- To kim jestem nie ma znaczenia. Liczy się tylko to, kim ty jesteś. – Powiedział
wyciągając po nią ręce, planując najwyraźniej ją pojmać. Walczyła z nim, dopóki miała
siłę. Kiedy nie mógł jej obezwładnić, ciął ją nożem, raniąc delikatne organy życiowe.
Ból, który natychmiast ją wypełnił, był nie do zniesienia. A mimo to, pomimo
tego bólu, coś dziwnego przeciekało do niej. Zimno, które nie wynikało, ze zdrętwienia i
zbliżającej się śmierci. To zimno rosło wewnątrz niej.
A potem lód skrystalizował się na jej skórze, wsysając się w jej pory, lecząc ją.
To, co widziała nie mogło być prawdziwe. Nie mogło być realne, prawda?
Stworzenie przekroczyło próg jej chaty, ciągnąc ją za sobą. Sięgnęła do góry,
drapiąc jego twarz, ale i tak nie udało jej się go zobaczyć. Jęknął w agonii, takiej samej
jak ona chwilę wcześniej.
Przez kilka długich sekund żadne z nich nie mogło się poruszyć. Być może zostali
razem zamknięci w kostce lodu? Chwilę później puścił ją, zatoczyła się do tyłu,
krwawiąc. Nadal była oszołomiona i przerażona, tym, co się stało, a może, co się nie
stało?
-Jak zamierzasz mi zapłacić za Lordów, nasza droga Hadiee? – „Zły Człowiek”
zapytał, na powrót stając się sobą. Wizja zniknęła. Nie cierpiała go równie mocno, jak nie
cierpiała tamtego zła.
Odpowiedź kotłowała się wewnątrz ich głowy. Tego jednego nie mogła
zapomnieć, było to jej częścią, tak samo jak jej ręce i nogi. Być może, ponieważ otaczała
się niewidzialną tarczą, niczym zbroją.
Tarcza zapewniała jej bezpieczeństwo, przed nimi wszystkimi. - To mordercy.
Wszyscy zasługują na śmierć.
Cisza, a potem miękkie palce lekko zmierzwiły jej włosy. – Dobra dziewczynka.
Jeszcze ciebie wytrenuję.
Kilka sekund później obrazy w głowie Amuna zmieniły się. Zrozumiał, że nie był
już dłużej w jej umyśle, drążąc jej wspomnienia, teraz widział ją o wiele starszą. Leżała
niewinnie zwinięta w kłębek, na łóżku, skąpana w świetle.
Było coś znajomego w jej imieniu, nawet, jeśli wiedział, że się nie zmieniła.
Hadiee kiedyś, Haidee teraz. Było coś znajomego w jej otoczeniu, ale jego umysł
odmówił udzielenia mu odpowiedzi.
Miała postrzępione włosy, sięgające do ramion, połyskujące smugami różowych
pasemek. Jej twarz była uosobieniem kobiecości, wbrew srebrnemu kolczykowi,
przecinającemu jej brew. Być może właśnie, dlatego, że jej idealne jasne brwi wyginały
się w misterny łuk.
Rzęsy ciemne niczym skrzydła kruka, lekko falowały, zakrywając idealnie
wyrzeźbione kości policzkowe. Walczyła, by się obudzić, jakby wyczuwała, że ją
obserwuje i jednocześnie nie wyrażała zgody, by robił to dalej.
Jej delikatny nos prowadził do warg, przypominających mu kwitnące róże. Jej
skóra wydawała się być wiecznie zarumieniona, jak gdyby przez cały czas przebywała na
słońcu. Nie, to nie to, pomyślał natychmiast. To nie był tylko pocałunek słońca, to coś
rozświetlało ją od wewnątrz, tysiące drobnych diamencików przebijało się przez jej
skórę. Nie tak jak u Harpii, których skóra jaśniała wszelkimi kolorami tęczy. Ta kobieta,
Haidee, ona nie błyszczała. To piękno było wewnątrz niej.
Mógł patrzeć na nią w nieskończoność. Była jego pierwszym przebłyskiem raju,
po tym, co wydawało się być koszmarem. Ale oczywiście nawet to zostanie mu odebrane.
Walczył z obrazami, na nowo wypełniającymi jego umysł. Złote płomienie
owijały się wokół niego, dym dusił go, gęste powietrze zapowiadało obecność jego
demona.
Miasto przed nim płonęło, chaty płonęły jak pochodnie, drzewa padały, nic nie
ocalało. Matki krzyczały na swoje dzieci, ojcowie leżeli twarzą do dołu, w kałużach krwi,
ostrza wystawały z ich pleców. Wszyscy oni mieli na sobie ten sam rodzaj odzieży, co
mała Hadiee- teraz Haidee, przypomniał sobie. Ciemne, wytarte, lniane, szorstkie
łachmany, teraz splamione krwią.
Nie był jedynym, który oglądał te zniszczenia. Jedenastu wojowników dookoła
niego, ich oczy błyszczały jasną czerwienią, a skóra połyskiwała łuskami. Takimi
samymi, jak u kreatur czających się dookoła. Kreatury miały wielkie rogi, niczym ostrza
wystające z czasek. Kły wystawały z ich ust, sącząc truciznę, która natychmiast
zabarwiała mięso na pomarańczowo.
Posoka pokrywała ich torsy i gardła, z nozdrzy wydobywał się ostry dym. Ich
dłonie zaciskały się dookoła mieczy, a ich umysły najeżdżały jego umysł. Więcej,
płomieni, więcej krzyków, więcej śmierci. Dopiero, kiedy cały świat byłby zlany krwią i
kośćmi tych śmiertelników, byliby zadowoleni.
Spełnieni.
Za wyjątkiem…
Amun nie chciał zabijać. Chciał wrócić do tej małej dziewczynki. Chciał trzymać
ją w swoich ramionach i powiedzieć jej, że wszystko będzie dobrze i że ochroni ją przed
„Złym Człowiekiem”.
Chciał wrócić do tej kobiety. Chciał zawinąć się wokół niej i usłyszeć jak mówi,
że wszystko będzie w porządku, i że tylko ona może go ochronić przed demonami.
I zrobi to. Wróci do niej.
Amun walczył, by jej dosięgnąć. Nie dbał, że skóra pękała, a kości się łamały.
Nie, on radośnie powitał ból. Polubił go nawet. Być może za bardzo. Nie przejął się,
kiedy płomienie pognały do niego, setki języków wypełnionych kwasem, atakowało go.
Powitał ten ból, ponieważ z tym nowym doznaniem, pluskwy z jego ciała wreszcie
zniknęły. Uciekały po nim, sunąc po łóżku, spadając w dół.
Łóżko. Tak, był na łóżku, pomyślał mgliście.
Nagle mógł poczuć prześcieradło leżące pod nim, każde nacięcie na skórze, każdy
rozerwany mięsień, bolał go bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej. Gorzej, coś uciskało
na jego nadgarstki i kostki, uniemożliwiając wypłynięcie pluskiew na zewnątrz.
Bandyci, chociaż komórka, którą posiadał, krzyczała, by walczył, zmusił się, by
przestać szarpać.
Odetchnął ciężko, rozumiejąc, że powietrze tutaj, było gęste i brudne. Poczuł
zapach gnicia i czegoś jeszcze, coś przypominające ziemię. Wibrujące pulsowanie życia.
Tuż obok płomieni mógł poczuć najsłodszy pocałunek chłodnego lodu, kojącego jego
oparzenia, dającego mu siłę. Kto był za to odpowiedzialny?
Próbował otworzyć oczy, ale jego powieki, były szczelnie zamknięte. Zmarszczył
brwi. Dlaczego jego powieki były zaklejone? I jeszcze ta stal… łańcuchy, pomyślał,
kiedy mgiełka oszołomienia zaczęła znikać. Związano go, trzymano jak więźnia.
Dlaczego?
Przerażająca chwila jasności.
Syczał ogarnięty zgrozą, setki koszmarnych myśli i wspomnień kształtowało się
w jego głowie.
Chociaż nie chciał, pamiętał. Był Amunem, dozorcą demona Sekretów. Kochał i
stracił. Zabijał, ale także chronił. Nie był zwierzęciem, brutalnym zabójcą, już nigdy
więcej. Był mężczyzną.
Nieśmiertelnym wojownikiem, który chronił to, co należało do niego.
Poszedł do piekła, doskonale znając konsekwencje, ale też ignorując je. Ponieważ
nie mógł patrzeć jak jego przyjaciel Aeron cierpi, doprowadzając się do szaleństwa,
wiedząc, że jego przybrana córka została uwięziona w piekle, i torturowana. Dlatego
Amun poszedł, a setki demonów i innych dusz utknęły złapane w pułapkę wewnątrz
niego, szukając teraz desperacko, drogi ucieczki.
Teraz był w domu, i chciał umrzeć. Musiał umrzeć. Był zagrożeniem dla swoich
przyjaciół, dla świata. Powinien umrzeć.
Nie będzie żadnego pocieszenia. Haidee. Nie otrzyma od niej pociechy, od
kobiety, którą się stała, ponieważ nie mógł sobie pozwolić, by opuścić ten pokój, jego
sanktuarium. Jego trumnę. Będąc tego świadomym, płakał jeszcze głośniej. Czy kiedyś,
dawno temu spotkał jej duszę w piekle, ukradł jej wspomnienia? A może natknął się na
nią lata temu, jej głos zagubił się w ciemnym, ciernistym błocie jego umysłu. Nie
wiedział.
To był koniec.
Płomienie.
Krzyki.
Zło.
Po raz kolejny demony, krzyki i zło walczyło o przejęcie nad nim kontroli.
Dusząc go.
Amun wiedział, że nie będzie w stanie powstrzymać ich na długo. Żądali, tak
mocno żądali by się podporządkował… skupił się na ziemskich perfumach i chłodnym
wietrzyku. Głowa automatycznie odwróciła się w lewo, śledząc ten niewyobrażalny
zapach unoszący się w powietrzu. Prowadzący od jego sypialni… to pokoju obok?
Moc.
Spokój.
Zbawienie.
Być może mógłby wyjść z tego pokoju, pomyślał nagle. Być może mógł poczuć
się bezpiecznie. Jeden mały łyk zbawienia, taki nagi smak, oszroniona morela, sok tak
słodki i ratujący jego gardło.
Musiał tylko… płomienie, krzyki, zło… wydostać się stąd. Musiał walczyć.
Płomienie. Pośród jęków i grzmotów wewnątrz jego umysłu, szarpnął się próbując
zerwać więzy. Krzyk. Ciało już rozpadało się na kawałki, kości rozsypywały się w pył.
Zło. Nie mógł się uwolnić. Mógł się tylko szarpać, zrozumiał. Nic więcej mu nie
pozostało.
Płomienie. Krzyki. Zło.
Kiedy tylko z powrotem upadł na materac, roześmiał się bezgłośnie. Nawet to
stracił. W końcu był zgubiony. Nie mógł nawet wezwać swoich przyjaciół. Jedno
pojedyncze słowo, jeden dźwięk i wszystko wewnątrz niego wydostanie się na zewnątrz,
jego opór przeciwko złu wewnątrz niego, nie zdałby się już na nic.
PłomienieKrzykiZło…
Bliżej…bliżej…teraz…
Odurzający zapach nadziei, po raz kolejny zawładnął jego ciałem. Jeżeli on nie
może opuścić tej sypialni, by dostać się do sąsiedniej, być może on…ona…oni mogliby
przyjść do niego.
Zło ponownie pochwyciło go w swe szpony, Amun mógł już tylko krzyczeć
bezgłośnie i wołać .Chodź do mnie!
Rozdział III
Przyjdź do mnie!
Zdesperowany męski głos, najechał zmysły Haidee Aleksander, wywołując ogień,
wokół jej lodu, odciągając ją od słodkiego snu, co całkowitej świadomości. Wykonała
nagły ruchu, siadając i dysząc, dzikie spojrzenie nerwowo galopowało. Umysł szybko
pracował, robiąc rozeznanie w sytuacji, jak to robiła przez ostatnie kilka dni, od czasu,
kiedy została schwytana przez demona. Nieznana sypialnia, jedno okno, jedne drzwi,
oferowały póki co, tylko dwie możliwości ucieczki.
Drzwi polakierowane na wysoki połysk, miały kilka zadrapań wokół klamki, co
świadczyło, że były używane. Prawdopodobnie były zamknięte lub zablokowane, okno,
miało grubą szybę, pokrytą niewyraźnymi smugami, może od Patków. Szyba nie była
pęknięta, ani rozbita.
Okno, było dużo lepszym pomysłem.
Była sama. Musiała działać, teraz.
Spiesząc się bardzo, Haidee, zepchnęła nogi z łóżka i stanęła. Kolana natychmiast
ugięły się pod nią, zbyt słabe, by utrzymać jej wagę. Nienormalne. Zwykle budziła się
cicho i w ciągu pięciu kolejnych sekund była gotowa, do przebiegnięcia maratonu. Tylko
w ten sposób mogła przetrwać.
Ta słabość… Jak długo była wyłączona?
Poruszyła się ociężale, ciało drżało i trzęsło się próbując znaleźć równowagę.
Powtórzyła sobie w myślach wydarzenia z ostatnich tygodni. Została złapana przez
Porażkę, demona, na którego sama polowała. Przewoził ją z miejsca na miejsce, próbując
zgubić jej chłopaka, Mika i jego ludzi. Łowców, takich samych jak ona. Nie myśl o tym
właśnie teraz. Stracisz czas. Uciekaj. Tylko to ma teraz znaczenie.
Postawiła stopę przed siebie, kierując się do okna. Powoli uspokajała się. Przez
wszystkie dni, Porażka nigdy nie zostawiał jej samej. Nie ufał jej na tyle, by puścić ją
samą do łazienki, albo pozwolić się jej wykąpać. Samej.
Gdzie więc teraz był?
Dwie opcje. Albo Porażka spotkał się w końcu ze swoim przeznaczeniem i poległ,
ryzykując nadmiernie, albo, ktoś ukradł mu ją.
Następna myśl: jeśli, ktoś ją ukradł, mógł ją równie dobrze porzucić. Może chciał,
by znała ich zamiary, dobre, czy złe.
Tak. Porażka nadal ją miała, niezależnie od tego gdzie byli. Drzwi i okno, były
prawdopodobnie szczelnie zamknięte, tylko po to, by zaryzykowała uruchomienie
alarmu, kiedy tylko dotknęłaby jednego z nich.
Czy armia demonów wpadłaby tu, polując na nią?
Prawdopodobnie. Ale nie dbała o to. Musiała spróbować. Bezczynność była
wbrew jej naturze. Haidee chwyciła krawędź okna i pchnęła. Psiakrew. Nic, żadnego
ruchu. Nie tylko dlatego, że jej ręce były równie słabe jak kolana, ale ponieważ okno
było zapieczętowane. Nie miała racji, myśląc o alarmie. Jeszcze. Będzie musiała znaleźć
inne wyjście. I znajdzie je. Bywała już w o wiele gorszych sytuacjach i dawała sobie
radę.
Piekło.
Przeklinając głośno, wyjrzała na zewnątrz, by zorientować się, gdzie jest i jakie
przeszkody będzie musiała pokonać, kiedy już opuści to miejsce. Słońce świeciło jasno,
ostre promienie kłuły ją w oczy. Starła palcami łzy cisnące się pod powieki. Nie mogła
sobie pozwolić na żadną słabość. Jej więzienie było wysoko, na szczycie góry, solidna
brama i wysokie ogrodzenie broniło wejścia na teren. Już wcześniej miała do czynienia z
podobnym ogrodzeniem. Wiedziała, że nie miała żadnej szansy, by wspiąć się po nim i
przejść na drugą stronę. Umarłaby, nim zdołałby zrobić, choć kilka kroków. Ogrodzenie
było pod napięciem.
Setki drzew rosło dookoła, każde bujne i zielone, ich ramiona wysoko pieły się do
góry.
Gałęzie mogłyby ją ukryć przed wścibskim wzrokiem, w czasie, gdy będzie
szukała sposobu na ominięcie bramy. A jeśli okaże się, że nie ma sposobu na ominięcie
bramy, wówczas spróbuje się na nią wspiąć. Nawet, jeśliby to oznaczało dla niej śmierć.
Wszystko było lepsze od pozostania tutaj i pozwoleniu, by demony ją
torturowały.
Ok. Nowy plan. Rozbij szkło, wyskocz przez okno i spróbuj jakoś wylądować.
Tak, dobrze. już dawno nie była tak szczęśliwa. Haidee okręciła się w pokoju, jej
kroki nadal były rozchwiane i niepewne. Ciągle jeszcze była pod wpływem narkotyków,
które Porażka wielokrotnie wstrzykiwał jej w żyły.
Skoncentruj się kobieto. Obszerny pokój mieścił o wiele więcej niż ogromne
łóżko z baldachimem, pokryte białą kapą, spadającą aż na podłogę. Mała sofa w
kwieciste wzory, idealna dla dwóch osób, do tego szklany stolik i inne drobne mebelki. Z
sufitu zwisał kryształowy żyrandol. Nic czym mogłaby rzucić.
Po lewej stronie stało wypolerowane biurko i idealnie do niego dobrane krzesło.
Żadne bibeloty nie spoczywały na jego wierzchu, a szuflady były puste. Po prawej
ogromne lustro, w hebanowej oprawie. Wszystko mocno zamontowane do ściany.
Następną rzeczą jaką dotknęła były drzwi. Tak jak podejrzewała, były zamknięte na
klucz.
Dysząc wściekle, kopnęła w ramę łóżka. Ciężkie drewno nie ruszyło się z miejsca
nawet o cal. Psiakrew. Zaskamlała wściekła, pocierając bolącą stopę.
Nagle dostrzegła coś, na co nie zwróciła wcześniej uwagi.
Psiakrew. Psiakrew. Psiakrew. Luksus i bogactwo, otaczało ją z każdej strony, coś
na co sama nigdy w życiu nie mogłaby sobie pozwolić. I żadnej tej przeklętej rzeczy nie
mogła użyć do ucieczki. I co do cholery miała teraz zrobić?
Przyjdź do mnie!
Tortury, głos wypełniony bólem przygniatał jej zmysły, jego słowa miały w sobie
ogień, w dziwny sposób ogrzewając ją. Głos?
Ogrzewając ją? To mogła być halucynacja, jednak w swoim bardzo długim życiu,
widziała już tyle dziwnych i niesamowitych rzeczy, że wolała poczekać i przekonać się o
co w tym wszystkim chodzi.
- Kto to powiedział? – Zażądała, walcząc z nową falą zawrotów i automatycznie
sięgając do ostrzy, które miała zawsze przytwierdzone na udach.
Odpowiedziała jej tylko cisza i nie miała przy sobie żadnej broni. Porażka zabrał
wszystkie jej noże, broń i trucizny. Głupio myśląc, że w ten sposób może nad nią
zatriumfować. Jednak nie udało się mu to. Próbował ją złamać, nieważne jakim kosztem,
i nieważne, co będzie musiał poświęcić, ważne by wygrał.
Nie, żeby udało mu się ją złamać.
Powinien się już nauczyć, że Haidee nie można złamać.
Przyjdź do…mnie… Coraz słabszy głos, przepełniony rozpaczą. Ponaglający ją.
To nie była halucynacja, pomyślała. Nie mogła być. Tamto ciepło… Więc kim on
był?
Więźniem jak ona? Było coś dziwnie znajomego w jego głosie. Jakby słyszała go
już wcześniej i zapamiętała. Tylko nie mogła sobie przypomnieć gdzie. Czy był łowcą? A
może spotkali się na jakimś treningu? Podczas jednego z setek spotkań, w których
uczestniczyła?
Przyjdź…
Jej uszy skurczyły się z żalu. Odwróciła się idąc za głosem, zdecydowana pomóc
mu, jeśli tak jak podejrzewała był łowcą.
Przyjdź…proszę…
Tam. Zmarszczyła brwi. Ściana. Czy on był po drugiej stronie? Fakt, że go
słyszała, zdawał się potwierdzać, że był blisko.
Powoli zbliżyła się do ściany. Przyłożyła ręce do gładkiej powierzchni, szukając
jakiejś szpary, luki… w końcu opadła na kolana, dostrzegając przy podłodze szparę, małe
pęknięcie pomiędzy listwą a podłogę.
Szpara na wylot. Jasny strumień światła wypływał z tamtąd łącząc się z czernią,
przenikając przez ścianę. Ominął jej koszulkę i spodnie, w końcu padł na jej odsłonięty
przegub. Kiedy jednak tylko ją dotknął, zaskrzeczała, gwałtownie wciągając powietrze…
i odsuwając się czym prędzej od tego miejsca.
Co na… piekło?
Czy właśnie spotkała jednego z demonów, obnażonych, bez ludzkiego
płaszczyka? Czy ta wymęczona istota, która tam leżała, wołała ją? Prawdopodobnie.
Walczyła przez dłuższą chwilę sama z sobą. w końcu wrzasnęła cicho. - Chrzań
się. Nie opuszczę tego mężczyzny, tam za ścianą.
Zazgrzytała zębami, wstając na nogi i podchodząc do ściany. Zeskrobała
paznokciami po tapecie, ostrożnie ją odrywając ją i szukając jakiejś szczeliny. Skrobała
gorączkowo ścianę, szukając luki, aż w końcu znalazła zarys drzwi.
Żadnej gałki. Oczywiście.
Skrobiąc ścianę dookoła, odsłoniła cały zarys drzwi. Teraz musiała tylko znaleźć
miejsce w którym demony zagipsowały miejsce po gałce i bingo…
Poskrobała na prawo, kuląc się od wpływem ostrego dźwięku. Gips puścił,
opadając na jej dłonie i podłogę. Bingo. Podrapała głębiej, usuwając tyle ile się dało. Pół
godziny zajęło jej odsłonięcie całości. Zaraz potem jej ciało ponownie zalał lód, otaczając
ją z każdej strony.
Zadrżała gwałtownie, jeszcze bardziej się spiesząc. Za szybko zużyła całą swą
energię, wiedziała, że nie będzie w stanie pozostać na nogach zbyt długo. Kiedy siły
zupełnie ją opuszczą, chciała być na zewnątrz, razem z tym mężczyzną.
Haidee zacisnęła dłonie na klamce i szarpnęła. Drzwi drgnęły zaledwie o ułamek
cala.
Walcząc z rozczarowaniem, szarpnęła ponownie i znowu nic. Bierz się do roboty,
Aleksander, mruknęła. Możesz to zrobić. Głęboki oddech…wytrzymaj… Szarpnęła
zapierając się z całej siły. Coś głośno chrupnęło, przez chwilę bała się, że to jej kręgosłup
pękł. W końcu, rzeczywiście coś się poruszyło. Niedużo, ale wystarczająco. Kiedy tylko
drzwi się zatrzymały, straciła oddech i padła na kolana.
Ostre światło zakłuło ją w oczy. Szybko jednak zmusiła się, by spojrzeć w wąską
szczelinę, którą sobie stworzyła. Zalał ją słodki zapach zwycięstwa. Zerwała się na nogi,
mimo iż kolana buntowały się przy każdym kroku, parła na przód.
Wepchnęła się w szparę, z całej siły przeciskając. Koszulka, którą miała na sobie,
rozdarła się z głuchym zgrzytem, zaczepiając o poszarpane drewno. Zignorowała to,
przeciskając się dalej. Kiedy tylko złapała równowagę po drugiej stronie, zamarła
przygotowując się na atak. Nic jednak się nie stało. Cała sypialnia była mieszaniną
światła i mroku. Na jedynym łóżku leżał mężczyzna, skręcając się i wijąc z bólu.
Chwyciła gwałtownie powietrze, dostrzegając dym unoszący się wokół niego. To
było równie piękne jak przerażające. Ocean rozkruszonych czarnych diamentów na jego
skórze, płonące iskierki w jego rubinowych oczach, patrzących prosto na nią,
oczekujących, potępiających. Kły, długie, ostre.
Spojrzała niżej. Czas szybko biegł. Z jakiejś przyczyny, patrzenie na niego, na
jego ranne ciało, twarz wykrzywioną bólem, sprawiało, że miękły jej kolana. Zmusiła się,
by ponownie skupić na mężczyźnie, jednocześnie ostrożnie do niego podchodząc. W
chwili, kiedy zbliżyła się do niego, zrobiło jej się niedobrze, żółć zalała jej gardło, prawie
straciła ostatni posiłek. Jeden owoc i kawałek chleba, który tak niechętnie Porażka jej
dała.
Tyle ran…
Co demon mu zrobił? Odarł go ze skóry? Spalił go? On…
Och, Boże. Och drogi Boże. Jej oczy rozszerzyły się z przerażenia, szybko
zakryła usta dłońmi. Nie. Nie!
Wbrew rzuconemu ciału, obrzmiałej, prawie nie do rozpoznania twarzy, wiedziała
kim był. Mika. Jej chłopak. Ta sama ciemna skóra, to samo teraz jakże mocno poranione,
umięśnione ciało. Te same atramentowe włosy, gładko opadające na czoło. Nic dziwnego,
że rozpoznała ten maltretowany głos.
Och, Boże. Demon musiał go złapać, kiedy Mika podążał ich śladem, próbując ją
uwolnić. Łzy kapały z jej oczu, zamieniając się od razu w małe sopelki i spadając na
podłogę. Szlochała wpatrując się w niego. Śniła o tym mężczyźnie na długo przed tym
nim go spotkała. Kochała go na długo przed tym nim go poznała. Sadziłaby, że
zwariowała, gdyby nie fakt, że była absolutnie pewna, że już go kiedyś spotkała. Nie, nie,
tylko nie panikuj. Tylko spokojnie. To Mika.
Mogła tylko myśleć, o Mice. Potrzebował jej.
Siedem miesięcy temu, odkryła, że nie był tylko wytworem jej wyobraźni. Był
rzeczywistością. Sądziła, że to jakiś znak, przeznaczenie. Misja w Rzymie, do której
wyznaczono ich oboje, upewniła ją w tym jeszcze bardziej. A potem on zaprosił ją na
kolację, potwierdzając, że ciągnie go do niej równie mocno jak ją do niego. Zgodziła się
bez żadnego wahania.
Dotąd żył tylko w jej myślach, marzeniach. Nie było między nimi jeszcze żadnej
więzi, żadnego zjednoczenia. Była przeklęta na wieki, a jednak próbowała zmusić go do
tej więzi. Być może dlatego, że widziała w swoich wizjach ich wspólną przyszłość.
Wiedziała, że tylko on mógłby dać jej szczęście i skruszyć lód, który tak głęboko
ją okrywał.
Tak więc pozostała z nim, uparcie wierząc, że wkrótce narodzi się pomiędzy nimi
uczucie. Ale to się nigdy nie stało. I chociaż nadal się ze sobą spotykali, coś pomiędzy
nie grało, a Haidee powoli zaczynała się wycofywać. Nawet się z nim nie przespała. A
teraz… Jedyne co mogła do nie go czuć… to współczucie.
Teraz już nigdy nie będą razem. Nagle ją olśniło, jakby odnalazła jakiś brakujący
fragment układanki. Wypełniało ją ogromne poczucie winy. Nie była dobrym
człowiekiem. Nie dbała o niego. Narażała jego życie, żądała, by rzucił wyzwanie
Lordowi Zaświatów tylko dla niej. A teraz być może on umrze z jej powodu.
- Och kochanie, - zmusiła się by nie chrypieć wysuszonym gardłem. – Co on …
oni ci zrobili?
Cofnęła się o krok, patrząc jak syczące cienie odsuwają się od jego ciała, od niej,
jakby bały się być blisko niej. Postanowiła nie zaprzątać sobie nimi uwagi. Tak delikatnie
jak tylko była w stanie, wysunęła jedną z dłoni Miki z łańcucha, którym miał skrępowane
nadgarstki. Ilość krwi jak wypływała spod łańcucha, przestraszyła ją. Pogniecione kości
wystawały z rozerwanej skóry. Przełknęła szybko żółć cisnącą się do ust.
Czy będzie w stanie wyzdrowieć po tym wszystkim? Czy ktokolwiek był w stanie
wyzdrowieć?
Na szczęście jej dotknięcie zdawało się wyciszyć jego poranione ciało. Nie
zraniła go jeszcze bardziej. Faktycznie ciało przestało się tak trząść, w zasadzie to
uspokojony leżał na materacu. Haidee przeszła na drugą stronę uwalniając jego drugi
przegub. W międzyczasie uwolniła również jego kostki. Delikatny uśmiech przesunął się
po jego wargach.
Oddychała szybko, patrząc jak zwija się z bólu, by po chwili uspokoić się
całkowicie. Był ranny, ale żył. Czy będzie wdzięczny jej chociaż za to? Być może już
nigdy nie będzie w stanie więcej walczyć.
To nie miało w tej chwili żadnego znaczenia. Musiała go uratować. Największy
problem tkwił w tym, że nie była w stanie sama go nigdzie przenieść. Był dla niej zbyt
ciężki. A sam z całą pewnością nie był w stanie nigdzie pójść. A ona nie miała
wystarczającego wykształcenia, by poskładać jego połamane kości. Co z kolei nie
oznaczało, że mogła go tak po prostu tutaj zostawić.
Przyjrzała mu się uważnie, modląc o rozwiązanie. Zamiast tego, dostrzegła coś,
co wypchnęło z jej płuc wszelkie powietrze. Bękarty! Ze wszystkich okrutnych rzeczy,
które mu zrobili, to było najgorsze. Oznakowali go. Ogromny, postrzępiony motyl,
symbol ich demonów widniał na jego ciele. Wszystko po to, by sobie z niego zadrwić.
- Każę im zapłacić za to skarbie. – Jej dłonie zawinęły się w pięści, gotowe
uderzyć. – Przysięgam.
Dźwięk jej głosu sprawił, że drgnął, szukając jej. Próbował nawet wyciągnąć do
niej ramię. Ruch ten jednak okazał się całkowicie niemożliwy do wykonania. Jego ręka
opadła bezwładnie. Kilka sekund później jednak spróbował znowu.
Haidee przysunęła się do niego, łagodnie odsuwając włosy z jego czoła,
dokładnie tak jak lubił. Pierwszy kontakt z jego ciałem, poraził ją ogromem gorąca
bijącego z niego. Lód, który był od dawna nieodłącznym towarzyszem jej istnienia,
topniał. Kropelki wody kapały na podłogę. Mika natychmiast się uspokoił, gorący pot na
jego skórze wysechł, jak gdyby wchłaniał lód z jej ciała.
Nic podobnego nigdy wcześniej się im nie zdarzyło. Uczucie to wprawiło ją w
zakłopotanie. A może to był jakiś efekt uboczny, tego, co mu zrobili?
Bękarty! Pomyślała znowu, jej zęby zazgrzytały o siebie. W tym życiu, czy
następnym dopadnie ich i ukarze za to.
Wzrok nagle jej się pogorszył, mgła zasnuła jej umysł, osłabiając ją, pogrążając w
wielkim zmęczeniu. Zmusiła się by odegnać to uczucie. Nie mogła opaść z sił. Nie teraz,
nie kiedy Mika jej potrzebował.
Haidee?
Jego głos ją zaskoczył, szybko jednak się otrząsnęła. – Jestem tutaj, skarbie.
Jestem tutaj.
Westchnienie zadowolenia, odbiło się w jej umyśle. Delikatny szept pogłaskał ją,
chociaż jego wargi nawet nie drgnęły. Niemożliwe. Prawda?
- Mika? W jaki sposób, ty do mnie mówisz?
Słodka, słodka, Haidee.
Znowu, jego usta nie poruszyły się, ale i tak go usłyszała. Wiedziała, że nie
wyobraziła sobie jego głosu. Nie mogła. Słyszała go jeszcze nim weszła do tego pokoju.
Co mogło jedynie oznaczać…Jej oczy rozszerzyły się pod wpływem szoku. On mówił
wewnątrz jej głowy. Przez cały ten czas mówił wewnątrz jej umysłu. To również było
nowe i nigdy wcześniej się im nie zdarzyło. Zaniepokoiło ją to znacznie bardziej niż
gorąco w jego ciele. Jak on to zrobił? Jak Lordowie mogli wywołać u niego coś takiego?
Będzie musiała później się nad tym zastanowić. – Pójdę się teraz rozejrzeć za
jakąś bronią, okej? Jakąkolwiek. – Jeśli będzie w stanie w ogóle iść. Jej mięśnie drżały, a
krew wypełniła się już znanym ciężarem. – Zaraz potem poszukam sposobu, by…
Nie, proszę nie odchodź. Jakaś panika była w jego głosie. Potrzebuję cię. Proszę.
- Nie opuszczę tego pokoju, przysięgam. Bez ciebie nigdzie nie pójdę, obiecuję,
ale teraz…
Nie! Nie, nie, nie! szeptał szybko, jego ciało ponownie się napięło. Musisz zostać.
- Okej skarbie, okej. Jestem tutaj. Zostanę. – Łagodnie obiecała, nim zdążyła się
zastanowić nad konsekwencjami tej decyzji. Nie żeby miało to jakieś znaczenie. Prędzej
podałaby swoją rękę, na srebrnej tacy Porażce, niż pozwoliłaby, by ten mężczyzna
cierpiał jeszcze bardziej. – Nie ruszę się z tego miejsca. Obiecuję.
Potrzebuję cię, powtórzył znowu, ledwie słyszalnie.
- Miałeś mnie, zawsze mogłeś na mnie liczyć. – Przesunęła się ostrożnie biorąc w
swoje dłonie jego rękę, uważając, by nie sprawić mu więcej bólu, oferując pocieszenie.
Nie chciała widzieć go w takim stanie. Nigdy. Nie mogła jednak nic na to poradzić. Mika
i tak pewnie by nie przeżył, gdyby próbowała go podnieść i wyciągnąć z łóżka. Tym
sposobem, kiedy demony wrócą, a wrócą, z całą pewnością nie pozwolą jej przy nim
pozostać. Będzie musiała z nimi tutaj walczyć, by ocalić siebie i powstrzymać ich przed
dalszym ranieniem go.
Tak, z całą pewnością, będą ją atakować i zabiją. Zacisnęła szybko usta, myśląc o
tym, co zdarzyło się jej po tym jak ostatnim razem umarła. O bólu gorszym niż rany
cięte, niż postrzały, niż spalenie żywcem. Wszystko to mogło znowu do niej wrócić.
Powiedziała sobie, że nie będzie myśleć o tym co się wydarzyło, kiedy umarła, ale i tak
nie mogła przestać. Nawet kiedy strach opanował ją tak wielki, że pozbawił tchu, i zjadał
ją żywcem, pochłaniając ją całkowicie.
Gdyby udało jej się zabić, któregokolwiek z Lordów, byłby stracony na zawsze, a
ona mogłaby i tak wrócić do swego życia, co prawda tracąc wszystkie dobre
wspomnienia, z których zbudowała swe obecne życie, zachowując jedynie nienawiść i
gniew. To był bardzo bolesny proces, krzyczałaby i modliła się o ostateczną śmierć dla
siebie.
Proces, który nauczył ją jak uciec przed własną śmiercią. Ale tym razem… chętne
umrze, chętnie, z zapałem, zabierając ze sobą tak wielu Lordów jak tylko się da. A wtedy
znowu będzie mogła wrócić po resztę z nich.
Tylko wtedy będzie mogła pomścić Mikę.
Rozdział IV
Amun otwierał oczy. Albo próbował to zrobić. Co było trudne, biorąc pod uwagę
fakt, że jego powieki, były albo posklejane, albo zaszyte. I być może faktycznie były,
zaszyte.
Jeśli jeden z jego przyjaciół mu to zrobił, zamierzał mu się odwdzięczyć.
Kontynuował nerwowe szarpanie się, aż w końcu poradził sobie, by rozdzielić
odrobinę powieki. Natychmiast jego źrenice zapłonęły żywym ogniem, łzy kapały po
policzkach, wszystko dookoła wydawało się mu być zamazane. Gorzej jedno spojrzenie
na okno, uświadomiło mu, że światło dzienne pali jego oczy, niczym lasery. Obrócił
głowę, daleko od światła, studiując otoczenie najlepiej jak potrafił.
Zmarszczył brwi, przeklinając bezgłośnie, co z kolei zaowocowało, tym, że z
popękanych ust na nowo zaczęła sączyć się krew. Był we własnej sypialni, ale…w
ścianie na wprost była wielka dziura prowadząca, do pokoju obok. Dziura, której on nie
zrobił i jeśli się nie mylił, jego przyjaciele również. Uważał jednak, że powinno się go
zapytać o zgodę, nim przerobiono jego pokój w ten sposób.
Jak się tutaj, w każdym bądź razie znalazł?
Ostatnią rzecz jaką zapamiętał, to że był w głębiach piekła, paląc się w ogniu,
walcząc ze złymi demonami i obrywając cięgi zarówno fizycznie, jak i psychicznie.
Myśli demona i ludzkie bombardowały jego umysł, pustosząc go.
Ciągle były w nim, zrozumiał, chwilę później. Ciemność i mrok, ciągle tam były,
wirując w jego umyśle, choć pozostając jakby w uśpieniu, bojąc się ujawnić i zawładnąć
nim.
Dlaczego?
Kobiecy jęk pogłaskał jego uszy, zmuszając go do większej koncentracji.
Amun zesztywniał, skupiając się ponownie na materacu, obok niego. Albo
przynajmniej na tym, co powinno być materacem. Obok niego była kobieta. Bardzo
piękna kobieta, zwinięta w kłębek, tuż obok niego. Zwrócona twarzą do niego, jej oddech
owiewał jego twarz. Jedno z jej ramion leżało na jego brzuchu, palce jednak tuliły jego
serce. Jak gdyby nie chciała pozwolić mu się poruszyć. A może chciała w ten sposób
kontrolować pracę jego serca?
Ta dłoń, była wytatuowana, od przegubu, aż po same ramię. Zobaczył ludzkie
twarze, każda jaśniała miłością i życiem. Były także liczby. A może to były daty? Jeśli
tak, kilka z nich, było nie w tej kolejności. Były też imiona: Mika, Viola, Skye. I słowa:
Ciemnośćzawsze przegrywa ze światłem i kochałeś i byłeś kochany.
Znał ją. W jakiś sposób, znał ją. Jak…
Odpowiedź natychmiast zalęgła się w jego umyśle. Haidee z jego wizji, mała
dziewczynka, za którą tak tęsknił, którą chciał pocieszać i kobieta za której dotykiem
tęsknił. Była tutaj.
Skąd się tu wzięła?
Podniósł rękę, by pogładzić jej blade, przykurzone włosy, przyklejone do
policzków.
Mięśnie zacisnęły mu się z bólu, kości skręciły się w agonii, na znak protestu. Co
do diabła się mu stało?
Tak ostrożnie jak tylko się dało, poruszył rękę, przysuwając ją do swojej twarzy i
przyglądając się jej z uwagą. Miał ochotę zakląć, widząc swoje zniszczone ciało.
Był skuty łańcuchami, być może torturowany. Przez łowców? To znaczyłoby, że
dziewczyna też tam była i jego przyjaciele uratowali ją razem z nim, prawda?
Wściekłość zalała jego myśli, zmusił się jednak, by ponownie skupić wzrok na
dziewczynie. Nie poruszyła się, spała tak spokojnie Ciemne cienie pod oczami psuły
idealne piękno jej twarzy. Kilka plam brudu, znaczyło jej policzki, niewielkie siniaki na
szczęce kłuły go w oczy. Oznaki użycia siły, ale nie tortur. Wściekłość nieco osłabła.
Wszystko z nią w porządku. Obronisz ją. A raczej będzie w stanie ją chronić do
czasu, aż wyzdrowieje i będzie musiał pozwolić jej odejść. Był zbyt niebezpieczny, by
być z kimś.
Nie na dłuższy czas. Ale tym czasem ona była jego.
Nagle zerwała się siadając. Jej spojrzenie prześlizgiwało się dookoła. – Kto to
powiedział? – Nie czekając zsunęła nogi z łóżka i pobiegła go okna.
Co ona robiła? Haidee, poprawił się w myślach. Nie powinien tak głośno myśleć,
przynajmniej nie w ten sposób. Musi się poprawić.
Jak gdyby słysząc jego myśli, odwróciła się do niego. Perłowe oczy studiowały
go od stóp do głowy. – Och dziecinko. Wyglądasz dużo lepiej. Dzięki Bogu.
Dziecko. Nazwała go dzieckiem. Pierwsza pieszczota, jaką od bardzo dawna
usłyszał pod własnym adresem. Wchłonął ją niczym boski nektar.
- Nie zamierzałam zasnąć. Przepraszam. – Ruszyła w jego stronę. – Musimy się
stąd wydostać. Czy możesz chodzić?
Nie wydaje mi się. Obie kości udowe były złamane, jeśli nie pokruszone. Za
dobrze rozpoznawał ostry ból w mięśniach. Poza tym on był w domu. Nie chciał go
opuszczać.
- Okej, pomyślimy, o innej drodze. – Mówiąc to cały czas skanowała pokój.
Sadziłam, że będę musiała walczyć, broniąc twojego łóżka, ale oni nie wrócili. – Posłała
mu ciepły uśmiech. Równie przelotny jak promień słońca. – Ich błąd…
Zamrugał. Po raz drugi już odpowiedziała na coś, czego nie powiedział na głos.
Ty…mnie słyszysz?
- Tak. Wiem, to strasznie niesamowite. – Jej spojrzenie ciągle ślizgało się po
pokoju. W poszukiwaniu broni? Drogi ucieczki? – Ja również byłam tym zaskoczona.
Nie wiem jak to się stało, ale cieszę się z tego. Gdyby nie usłyszała, że jesteś tak blisko,
uciekłabym bez ciebie.
Nikt nigdy nie słyszał go w ten sposób. Nikt. To on był tym, który wiedział, co
myślą inni, uwięziony w ich krępujących myślach i wspomnieniach.
Jak ona to zrobiła? Czy mogła usłyszeć wszystko? Wszystkie sekrety, buszujące
wewnątrz jego głowy? Czy mogła usłyszeć piski jego demona? Czy mogła usłyszeć, co o
niej myślał?
- Czy możesz znowu, coś nie powiedzieć? – Zapytała łagodnie.
Próba. Pozwolił by odpowiedź ukształtowała się w jego umyśle, i zmusił się, by
zatrzymać ją dla siebie.
- Możesz? – Nalegała. Wyciągnęła dłoń, dotykając delikatnie szwów na jego
ustach.
Chłód bijący z jej skóry, zachwycił go.
Nie usłyszała, zrozumiał, nawet kiedy zadrżał pod jej jedwabistym dotknięciem.
Co za cudowna chwila. Zachowywała się, jakby go znała…lubiła go. Dziecko, pomyślał
oszołomiony.
Nie, ciągle jeszcze nie mogę mówić. Wypchnął słowa do niej, czekając na jej
reakcję.
Wściekłe westchnienie uciekło z jej warg. – Bękarty, co oni zrobili z twoją
krtanią?
Bękarty? To oznaczało, że słyszała tylko to co chciał. Dzięki bogom. Nikt,
zwłaszcza tak niewinny człowiek jak ona nie powinien słyszeć co jest wewnątrz jego
głowy. Nikt, zwłaszcza taka kobieta, nie powinna wiedzieć, jaki mrok kryje się w jego
umyśle.
- Pamiętasz, co ci się stało? – Zapytała. – Jak się tu znalazłeś?
Potrząsnął głową, powoli, by nie otworzyć więcej ran. Problem w tym, że był
całkowicie zmaltretowany i każdy ruch, nawet najmniejszy rozdzierał jego strupy.
- Okej. – Westchnęła smutno. Jej dłoń nadal spoczywała na nim , jak gdyby nie
mogła oderwać się od niego.
- Powiem ci co wiem.
Próbował pokiwać głową, by ją zachęcić, ale tylko skrzywił się z bólu.
- Bądź cicho dziecinko, - powiedziała karcąc go niczym kwoka niesforne pisklę. –
Słuchaj i staraj się nie panikować. – Wciągnęła głęboko powietrze, potem powoli je
wypuściła.
- Lordowie Zaświatów nas uwięzili. Jesteśmy w ich fortecy na wzgórzu. Być
może w Budapeszcie. Nie widziałam nic, dookoła, co pozwoliłoby mi to potwierdzić.
Chociaż, czemu ryzykowali przyprowadzając nas tutaj, nie wiem. Być może, dlatego, że
część z nich uciekła, ukrywając dwa artefakty. Myślisz, że dlatego nas tu przywieźli? Bo
chcieli nas odciągnąć od ich nowej kryjówki?
Artefakty. Były cztery i wszystkie potrzebne do zniszczenia Puszki Pandory, by
uratować jego i jego przyjaciół. Poza śmiercią przez dekapitację, tylko to pudełko miało
tak wielką moc, że mogło wydrzeć demona z ciała człowieka, wypuszczając jednocześnie
oszalałe demony na świat. Ta kobieta wiedziała, że dwa artefakty były tutaj:
Wszechwiedzące Oko i Klatka Przymusu, na dodatek podejrzewała, że Lordowie będą
wściekli, że Amun, mógłby się znaleźć w ich pobliżu.
Ona nie wiedziała, że on był Lordem, zrozumiał. Czy ona myślała, że był…
łowcą? Tak jak… ona? Cały ten jej wstręt do Lordów i gniew, sprawił, że wydało się to
mu prawdopodobne. Ale jeżeli go znała, dlaczego nie wiedziała, kim był? I jeśli była
łowcą, dlaczego jego przyjaciele umieścili ją w jego pokoju?
Jego spojrzenie ponowni uciekło do dziury w ścianie. Być może jego przyjaciele
nie wiedzieli, że ona tutaj była. Ale…
Była pewna że go zna i on również ją rozpoznawał. Przynajmniej tak mu się
zdawało.
Znał jej imię Haidee. Nawet śniąc widział jej śliczną, udręczoną twarz. Wiedział,
już że się spotkali, oddziaływali na siebie jakiś dziwny sposób. Pytanie jakie należało
zadać, to nie gdzie, tylko kiedy się spotkali?
Przynajmniej choć jeden raz jego demon nie rzygał odpowiedziami. To było
strasznie mylące i wkurzające, że tym razem bękart nie chciał mu pomóc. Być może
oszukała, go twierdząc że się znają, tylko po to, by chciał jej pomóc. Tylko po co to
robiła? Dla Artefaktów? Czy ktoś inny poza łowcami mógł pragnąć je zdobyć?
Jego żołądek skręcił się w wielki supeł. Był tylko jeden sposób, by dowiedzieć się
prawdy o tej pięknej kobiecie i niestety po raz kolejny zaśmiecić sobie mózg. Sposób
bardzo niebezpieczny, a konsekwencje tego mogły być jeszcze gorsze. Nie chciał iść tą
drogą, ale nie wierzył, by miał inne wyjście. Normalnie mógł przeczytać myśli każdej
osoby, dookoła niego, tylko, że jak do tej pory nic od niej nie usłyszał, a na domiar złego
to ona słyszała jego. Dlatego musiał pogłębić więź pomiędzy nimi, złamać bariery,
którymi się otaczała, posiąść jej umysł i poznać jej wspomnienia.
Miał zamiar być bardzo ostrożny. Nie pozwoli swojemu demonowi wyczyścić jej
Gena Showalter Mroczny Sekret
Rozdział I Strider, dozorca demona Porażki kopniakiem otworzył masywne drzwi fortecy w Budzie, którą dzielił z grupą braci i sióstr, nie z racji krwi lecz z powodu okoliczności, no i oczywiście dlatego, że sprawiało mu to ogromną przyjemność. Był, cholernie dumny z siebie. Wygrał. Po tym jak schwytał ich wroga i przehandlował za jeden z czterech artefaktów, niezbędnych do zniszczenia Puszki Pandory. Nie wspominając już o tym, że prawie zjadły go owady, ale w końcu mu się udało, wygrał. I psiakrew jeśli nie był gotowy na świętowanie. - Jestem królem świata, chodźcie i ogrzejcie się w mojej chwale. – Jego głos wypełnił całe foyer, próżno czekając na odzew. Nikt nie odwzajemnił powitania. Ciągle jeszcze szczerząc zęby w uśmiechu, przesunął do wygodniejszej pozycji kobietę zwisającą bezwładnie na jego ramieniu . Wygodniejszej dla niego oczywiście. Była wrogiem ścigał ją długo i wytrwale, głównie dlatego, że zrobiła z niego idiotę. Nie potrafił już się doczekać, kiedy powie wszystkim, kim była. Wyprostował się dumnie i czekał na nagrodę jak dziecko. Zawołał. - Tatuś jest w domu. Jest tu ktokolwiek? Ponownie, zero odpowiedzi. Uśmiech zbladł mu trochę na twarzy. Psiakrew. Kiedy przegrywał wyzwanie, zmagał się z bólem, przez wiele dni. Kiedy wygrywał..., bogowie, to było prawie jak seksualny odlot, energia buzowała w jego mięśniach, ogrzewając go i wzmacniając. Będąc w takim nastroju domagał się towarzystwa . I piekło, jak to możliwe, że 12 wojowników i ich żeńskie towarzyszki, mieszkające tutaj, nie czekali, by go powitać? Nawet jeśli byli cholernie zajęci, powinni zauważyć jego przejście przez bramę, jakieś pięć minut temu? Nie zrobili tego zdał sobie sprawę. Ale prawda była taka, że zasłużył sobie na to, powinien sobie zasłużyć. Siedem dni minęło odkąd po raz ostatni pisał lub zadzwonił. Technicznie, rzecz biorąc nie popełnił żadnego błędu. Był trochę za bardzo zajęty polowaniem, i rozkoszą z tym związaną, by zawracać sobie głowę takimi bzdurami jak telefon. Poza tym miał ją. Wiedział jak wielkie poruszenie wywoła jej pojawienie się w tym miejscu. Dobra, fajnie, niech tak będzie. Prawda była taka, że nikt nie chciał się z nim zobaczyć. Cóż, teraz będzie mógł zatroszczyć się o swój mały interes. - Dzięki kochasie. Jesteście najlepsi. Naprawdę. - A teraz możecie się wszyscy wypchać. Strider ruszył naprzód. Na pocieszenie, wyobraził sobie minę swojego więźnia, kiedy się ocknie i odkryje że siedzi zamknięta w celi cztery na cztery metry. Uśmiechnął się szeroko. Zaraz potem jego spojrzenie padło na wystrój domu. Uśmiech zamarł na jego wagach. Nie było go przecież tylko parę tygodni, i sądził, że wszystko zastanie po staremu, na swoim miejscu. Cały ten koszmarny wystrój, który uważał, za jakże sobie bliski, twardy kamień i cegły. Teraz podłoga była z białego, błyszczącego marmuru
przetykanego bursztynowego żyłkami. Dodatkowo, ceglaste ściany, mieniły się wypolerowanym drewnem różanym. Wcześniej wijące się schody były czarne, teraz błyszczały nieskalanym złotym blaskiem, podobnie jak żyrandole zwisające z sufitu. W rogu stało białe obite, aksamitem krzesło, pchnięte pod ścianę. Poza tym pełno było różnych dziwnych błyskotek, naczyń, mis, za szklaną gablotą. Żadnej z tych rzeczy nie było tu wcześniej. Wszystkie te zmiany zaszły w przeciągu zaledwie miesiąca? Wydawało się być niemożliwe, nawet jeśli Tytani postanowili się rozerwać i wpaść tutaj. Być może dlatego że ci sami bogowie byli z reguły bardziej skoncentrowani na morderstwach i intrygach, niż nad dekorowaniem wnętrz. Chociaż być może... być może Strider powinien gratulować sobie doskonale wykonanej pracy. Być może wdarł się do niewłaściwego domu? Co już wcześniej mu się zdarzało. Gdyby tak było, miałby nie lada kłopot. Nie było bowiem żadnego logicznego wyjaśnienia dla niezwykłego bagażu, jaki ze sobą ciągnął. Nie wspominając już o tym, że nie miał jak wyjaśnić krwi na swoich rzeczach. Nah, zdecydował sekundę później. To było właściwe miejsce. Musiało być. Wzdłuż ściany przy schodach wisiało zdjęcie Sabina, dozorcy demona Zwątpienia. Nagiego. Tylko jedna osoba miała mięśnie tak potężne jak Sabin, lub coś w tym rodzaju. Anya bogini Anarchii, która była związana z Lucienem, dozorcą demona Śmierci, zadbała o to. Dziwna para, jeśli ktoś chciał znać zdanie Stridera, tyle, że nikt nie chciał go znać, więc zatrzymał je dla siebie. Poza tym lepiej było siedzieć cicho, niż stracić ulubioną część ciała. Anya nie była miła dla nikogo, kto próbował jej ubliżać, lub dogryzać. Nieważne z jakiego powodu. - Yo, Tor Tor, - zawołał ponownie. Torin, dozorca demona Zarazy nigdy nie opuszczał fortecy. Zawsze tu był, obserwując wszystko przez kamery, zabezpieczając dom, przed ewentualną inwazją. Z początku nie było żadnej odpowiedzi, tylko echo jego głosu i Strider zaczął się martwić. Czyżby coś strasznego się tu wydarzyło? Całkowite wykasowanie demonów? Jeśli tak, dlaczego sam ciągle jeszcze tu był? A może Kane, dozorca demona Katastrofy, miał kolejny wypadek… Kroki były coraz bliżej i bliżej, zalała go wielka ulga. Spojrzał na schody, Torin zatrzymał się na stopniach. Zamrugał szybko widząc go, jego białe włosy powiewały dookoła jego diabelskiej twarzy, a zielone oczy błyszczały jak szmaragdy. - Witam w domu, - Torin powiedział. – Wyglądasz jak gówno. - Ładne powitanie. - Nie pisałeś, nie dzwoniłeś a chcesz dostać kwiaty? - Tak, właśnie chcę. - Palant. Torin ubierał się na czarno, od głowy, aż po stopy. Jego ręce był schowane w czarnych rękawiczkach, mających chronić innych przed jego śmiertelnym dotykiem. By uratować rodzaj ludzki przed śmiercią. Choć i tak było to niewykonalne. Nawet pojedynczy dotyk skóry Torina do innej skóry wywoływał plagę. Jego demon pompował jakiś rodzaj trucizny do jego żył, tak, że każdy, nawet pojedynczy dotyk, wywoływał
katastrofę. Nawet jeśli chodziło o Stridera. Ale nieśmiertelni tak jak on nie mogli umrzeć z powodu małego kaszlu/gorączki/krwawych wymiotów. Nie to, co ludzie, którzy mogli przestać istnieć, gdyby jakaś globalna zaraza rozprzestrzeniła się na świecie i nie została w porę powstrzymana. Strider przekazałby chorobę każdemu, kogo by dotknął, na szczęście nie zależało mu na zbytnim spoufalaniu się z ludźmi. - Więc, wszystko tutaj w porządku? – Strider zapytał. – Wszyscy zdrowi? - Teraz chcesz wiedzieć? - Tak. - Palant. Cóż w większości wszystko jest w porządku. Znaczna większość naszych ukrywa się gdzieś razem z artefaktami i szukają ostatniego artefaktu. Ci którzy zostali, polują na Galena. – Torin zszedł kilka kolejnych stopni, zatrzymując się gwałtownie na podeście, przypominając sobie o zachowaniu dystansu. Jak zawsze. Jego spojrzenie prześlizgnęło się do kobiety, zwisającej bezwładnie z ramienia wojownika. – Więc jesteś kolejnym z nas, który się zakochał? Gnojek! Myślałem, że masz więcej rozumu. - Proszę. Nic mnie nie łączy z tą wściekłą suką. – Kłamstwo. Coś ścisnęło go w żołądku, pożądał jej coraz bardziej i bardziej. I nienawidził siebie coraz bardziej I bardziej. Mogła być chodzącym seksem, ale była też śmiercią, czekającą na niego. Idealne męskie wargi wygięły się w ironicznym uśmiechu. - Tak samo mówił Maddox o Ashlyn, a Lucien o Anyi, Reyes o Danice, Sabin… - Okej, okej kapuję. – Strider przewrócił oczami. – Możesz się już zamknąć. – Mimo iż punkowa dziewczyna robiła na nim wrażenie, nigdy nie byłby tak głupi, by zaryzykować z nią cokolwiek. Lubił kiedy jego kobiety były uległe. Kłamca. Lubisz właśnie tę. Taka jaka jest. Miał nadzieję, że potrafi oszukać swego demona, ale… Nawet teraz, na jedną myśl o niej jego ciało ożywało. Torin skrzyżował dłonie na piersi. – Więc kim ona jest? Człowiekiem z nadnaturalnymi zdolnościami? Boginią? Harpią? Faceci tutaj nie mieli specjalnego wyboru pomiędzy kobietami z mitów albo legend. Kobiety były znacznie potężniejsze niż ich demony. Ashlyn słyszała głosy z przeszłości, Anya mogła wywoływać pożary samą tylko myślą (pomijając inne jej zdolności), Danika zaglądała zarówno do nieba jak i do piekła, a żona Sabina, Gwen… cóż miała swoją mroczną stronę, którą mogłeś obejrzeć tylko na chwilę przed śmiercią. Bolesną śmiercią. - Mój przyjacielu, to, co mam tutaj jest jak dobrze się orientuję łowcą. – Strider klepnął dziewczynę w pośladki jak gdyby mucha usiadła na nich, a on nie mógł żyć, ani sekundy dłużej, bez zabicia jej. To proste działanie przypomniało mu, że ona nic dla niego nie znaczy. Tak przynajmniej mu się wydawało. Nie powiedział przyjacielowi, kim łowczyni była, mimo, że wcześniej był tak podniecony na myśl o wyznaniu im tego. Zupełnie nie wiedział dlaczego tak było. Naprawdę nie wiedział. Był zmęczony, to wszystko, i nie zamierzał właśnie teraz zmierzać się z chwałą, która mu przypadnie. Jutro, po bardzo długim odpoczynku, wszystko im wyjaśni. Dziewczyna nie zareagowała na jego klaps, ale nie oczekiwał po niej żadnej reakcji.
Wielokrotnie ją narkotyzował, kiedy tak ją ciągał z jednego kąta świata do drugiego. Z Rzymu do Grecji, potem do Nowego Jorku, potem do L.A. aż w końcu do Budapesztu, wprowadzając tym samym jej przyjaciół w niezłe zamieszanie i uniemożliwiając im odszukanie jej. Coś czego wcześniej nigdy nie robił. Wygramy! Jego demon roześmiał się. Psiakrew, racja, wygramy. Zadrżał z radości. - Łowczyni? – Cała radość uciekła z twarzy jego przyjaciela, światło w jego szmaragdowych oczach zamieniło się w ostre sztylety. . - Obawiam się, że tak. – Łowczyni, ich najwięksi wrogowie. Fanatycy pragnący ich zniszczyć. Bękarty uważający ich za skończone zło. Największe jakie kiedykolwiek chodziło po tej ziemi. Dupki, które winiły ich za wszystkie nieszczęścia świata. Najlepsze w tym wszystkim było to, że byli swego rodzaju organizacją militarną, a Strider zamierzał posłać do piekła ich szefa w swoim czasie. - Nie powinieneś jej tu przyprowadzać, - Torin przypomniał mu. – Teraz Sabin będzie koniecznie chciał z nią porozmawiać. - Porozmawiać, - czyli torturować ją za pomocą umysłu Sabina. – Wiem, że będzie chciał. To dlatego ciągle jeszcze żyje. – Wiedziała różne rzeczy na temat bogów, i potrafiła zrobić kilka niemożliwych rzeczy, jak zdematerializować się przed nim i uciec z jego bronią. Coś, co tylko anielscy wojownicy potrafią robić. A ona nie miała skrzydeł. Poza tym, dziewczyna miała temperament. Strider chciał wiedzieć, jak wiele ona wie i jak zrobiła, to, co zrobiła. Co więcej nie chciał być tym, który zdecyduje o jej przyszłym losie. Za każdym razem, kiedy patrzył w tę jej piękną twarz zaczynał się wahać. Wahanie rodziło coraz większe pożądanie. Z każdym dniem coraz bardziej walczył ze sobą, by jej nie pocałować. Sabin nie dałby mu spokoju z takim gównem. Sabin jeździłby po nim przez cholernie długi czas, za takie gówno. Strider nie miał wyboru, musiał oddać ją w ręce swoich przyjaciół i zapomnieć. Ponieważ… Jego ręce zacisnęły się w pięści. Ponieważ ta kobieta, była chodząca atrakcyjnością… Zazgrzytał zębami, szczęka zaskrzypiała tak mocno, że impuls bólu przetoczył się po jego mózgu. Zachowywał się tak samo, za każdym razem, kiedy myślał, o tym, co zrobił. Ta kobieta pomogła zabić jego przyjaciela, Badena, dozorcę demona Niedowierzania. Strider nie mógł i nie potrafił wybaczyć tego faktu. To wszystko wydarzyło się tysiące lat temu, ale ból w środku nadal był żywy, jakby to się stało tego ranka. Razem z jego przyjacielem umarł kawałek jego własnej duszy. Nie potrafił jej tego zapomnieć, co zresztą skwapliwie okazywał jej podczas całej podróży do fortecy. Litość nie była czymś, co posiadał w nadmiarze. Dla nikogo. A szczególnie dla niej. Myślał, że zabił ją, dawno temu. Całe centurie temu. Przywołał przed oczy obraz jej roztrzaskanego ciała, jej blond włosów rozwiewanych przez skały. Bulgotanie jej ostatniego oddechu. Tylko, że teraz, ciągle jeszcze była żywa, wpędzając go w obłęd. Być może jednak ją zabił. Być może ona ożyła. A być może jej dusza wepchnęła
się w inne ciało. Lub co gorsza, była bardziej nieśmiertelna niż on był i znała jakiś sposób na uzdrowienie się. Nie wiedział, co to było i prawdę mówiąc nie dbał o to. Jedyne, co miało znaczenie, to czy była tą samą Hadiee z Grecji? Cóż, kazała się nazywać Haidee. Z Hadiee na Haidee. Ewidentnie przerobiła swoje imię. Nie żeby to cokolwiek jej dało. On nazywał ją Ex, (skrót od Egzekutorki Demonów) i tym właśnie dla niego była. Dowód na jej zbrodnie był widoczny w jej oczach. Zimnych i szarych. Przypatrujących się mu z wrogim wręcz uprzedzeniem i dumą. Jej głos za każdym razem kiedy mówiła o tamtej fatalnej nocy. Podobał mi się sposób w jaki jego głowa toczyła się po podłodze. Atobie nie? No i te tatuaże na jej plecach. Tatuaż przedstawiający wyniki jej potyczek. Haidee 1, Lords 4. Zasługiwała na wszystko, co on i Sabin będą w stanie jej zrobić. - Zabieram ją do lochów, - powiedział sam nie dowierzając, jak wiele niesmaku i żalu było w jego własnym głosie. Ruszył do przodu, potrząsając ramieniem – Jeśli byłbyś tak kochany, poinformuj Zwątpienie że… - Nie, nie mogę, Strider kochaniutki. Jest coś, co powinieneś zobaczyć. – Dziwna obawa i strach, towarzyszyła temu oświadczeniu. Strider zatrzymał się, jego stopa zawisła w powietrzu. Ciągle jeszcze za bardzo oszołomiony, odwrócił się na pięcie, stając na wprost Torina. Strach zakiełkował w jego umyśle, kiedy tylko dostrzegł nienaturalnie bladą skórę przyjaciela. – Mówiłeś, że wszystko jest w porządku? Co się stało? Torin potrząsnął głową. - Nie sposób to wyjaśnić, dopóki tego nie zobaczysz. A poza tym powiedziałem, w większości przypadków wszystko jej w porządku. Teraz chodź. - Dziewczyna… - Przynieś ją. Będzie bezpieczna, przekonasz się. – Torin machnął ręką i ruszył do góry, biorąc po dwa stopnie jednocześnie. Ze ściśniętym sercem, Strider ruszył do góry, z Ex przewieszoną przez jego ramię. Jeśli się obudzi… Odetchnął głęboko, przerażony chęcią posiadania jej. Żołądek skręcił mu się z bólu aż do kości. Walczyłaby z nim, na tyle na ile byłaby w stanie. Szkoda, że narkotyki były tak oszałamiającą bronią. Dobra walka mogłaby nieźle uspokoić jego nerwy. Co było na tyle ważne, że Torin nie chciał by poświęcił kilka minut i zamknął pod kluczem, tego obrzydliwego łowcę? Jego myśli rozproszyły się na chwile, kiedy wszedł na piętro. Jedyne, co był w stanie zrobić, to patrzeć. Anioły. Tak wiele aniołów. Nic dziwnego, że dom został przedekorowany. Inwencja anielska, i tak dalej. Co było jeszcze bardziej dziwne, bo aniołowie nie znosili ich. Stali wzdłuż jednej ze ścian, każdą wolną przestrzeń pomiędzy nimi wypełniały skrzydła. Białe, obsypane złotem, skrzydła wojowników. Ich dziwne zapachy wypełniały powietrze. Mieszanina orchidei, czekolady i szampana. Wszyscy byli smukli i wysocy, żaden z nich nie miał mniej niż sześć stóp wzrostu. Nosili białe długie szaty, a ich umięśnione sylwetki spokojnie mogły rywalizować z mięśniami Stridera. Mężczyźni, idealnie wysportowani i wyszkoleni, tylko do jednego do zabijania demonów.
Kiedy tylko dopadli swoją ofiarę, tworzyli z powietrza świetlisty miecz, przynajmniej tak mu mówiono, że potrafią to zrobić. Założył, że właśnie z tego powodu tutaj byli. Przyglądał się im ,szukając w ich twarzach odpowiedzi. Dwudziestu trzech, ale nikt z nich nie wydawał się pełnić obowiązki dowódcy. Trzymali oczy szeroko otwarte, ich miny były poważne, dłonie trzymali za plecami. Nie wydawali żadnego dźwięku, nic, nawet nie oddychali. Psychicznie ich obecność wprawiała go w … trans. Było to cholernie kłopotliwe i wkurzające, nawet dla niego. Ich hipnotyczny magnetyzm oszałamiał go, niczym narkotyk. Mieli bardzo różne kolory włosów. Od czarnych poprzez brązy do jasnych, prawie białych jak śnieg. Ale jego ulubione były złote. Takie czyste, jak woda, takie królewskie niczym skąpane w promieniach słońca. Prawie jak żywe. Mogli nie chcieć go zaatakować, mogli, go nawet nie widzieć, ale śmierć i tak promieniowała od nich. Coś ścisnęło jego gardło. Strider zamrugał, Torin wrócił na korytarz. Jego przyjaciel stał po środku piętra. Prawdopodobnie czekał, aż Strider ochłonie na widok tylu aniołów. To dopiero było krępujące. - Dlaczego? – Zapytał. Torin zrozumiał. – Aeron i William zabrali Amuna do piekła na bardzo ryzykowną misję. I wyciągnęli stamtąd Legion. Żyje, gojąc się, ale Amun… Strider zatrzymał się, miał ochotę ze złości walnąć pięścią w ścianę. Dozorca demona Sekretów miał nowy głos w swojej głowie. Był z Amunem przez setki lat. Przez eony, co oznaczało niezliczone milenia. Wiedział, że demon wojownika wsysał w siebie mroczne głosy, myśli i najmroczniejsze tajemnice, każdego, kogo dotknął. Wszystko to było straszne dla Amuna, uciążliwe i upokarzające. A jeśli Amun był w piekle, demony wędrowały po jego myślach, raniąc je, kalecząc i niszcząc jego duszę. Mroczne szepty i okrutne obrazy wypełniały go całego, kształtując go na nową przerażającą istotę, jaką w istocie nie był. Lub raczej, zabijając to kim był. - Aniołowie? – Strider zaskrzypiał. Yah, wiedział, że było niegrzecznie dyskutować jak gdyby ich tutaj nie było, ale po prostu nie dbał o takie bzdury. Nie kochał zbyt wielu ludzi, ale kochał każdego dozorcę demona zamieszkującego tę fortecę. Może nawet kochał ich bardziej niż samego siebie. - Oni chcą go zabić, ale… - Kurwa, nie! – Wrzasnął. Nikt nie dotknie jego przyjaciela. Stracą swoje ręce… wszystkie swoje kończyny, wszystkie organy, a kiedy już się zmęczy torturowaniem ich, stracą również swoje życie. Poruszył ramieniem, na którym zwisała ciągle jeszcze Ex. Nie zastanawiając się ani chwilę, opuścił ją na podłogę, wyciągnął ostrze i ruszył na przód. Porażka oszołomiona i ogarnięta szałem zabijania śmiała się. Wygraj! - Stój! – Torin wyrósł przed nim, unosząc ramię do góry, gotowy w każdej chwili go powstrzymać, mimo to i tak zachował od niego dystans. – Pozwól mi skończyć,
psiakrew, oni chcą go zabić, powinni go zabić, ale nie zrobili tego. I nie zrobią. Jeszcze. Psiakrew, powietrze zaciskało się wokół jego szyi. Strider zmusił się, by zignorować pętlę ściskającą jego gardło. Wygraj? Jego demon jęczał. Żadne wyzwanie nie zostało rzucone. Dlatego mógł się wycofać unikając bolesnych konsekwencji. Oh, wydawało mu się, że dosłyszał jęk zawodu - Dlaczego w takim razie, tu są? – Warknął żądając odpowiedzi. Zielone oczy zniknęły pod zasłoną rzęs, kiedy Torin spuścił głowę, przestępując z nogi na nogę. Jego usta to otwierały się to zamykały, w końcu jednak odezwał się. – Amun nie tylko wchłonął nowe myśli i wspomnienia. On wchłonął w siebie nowe demony. Setki nowych demonów. - Co? Jak do kury jest to możliwe? Żyję z nim przez setki lat i jakoś nigdy nie próbował wchłonąć mojego demona. - Ani mojego. Ale nasze to Wysocy Lordowie potrafią związać się z ludźmi. Tamci, byli zwykłymi sługusami i jak wiesz oni nigdy z nikim się nie wiążą. Piekło, on jest teraz o wiele bardziej niebezpieczny niż dotyk mojej skóry. Aniołowie chronią go. Utrzymują go przy życiu i pilnują, by nie opuszczał tego miejsca i nie robił sobie krzywdy, ani nikomu innemu. Strider zaklął. Amun nigdy się nie odzywał, w obawie, że wyjawi sekrety innych. Przez setki lat nieświadomie kradł wspomnienia innych i nikt nie był w stanie się przed nim ochronić. Wszystko to obciążało jego umysł stając się ciężarem nie do zniesienia. Czy naprawdę był aż taki niebezpieczny. Nie! Strider nie mógł w to uwierzyć. - Wyjaśnij to lepiej, - zażądał, dając Torinowi koleją szansę na wytłumaczenie co się z nim dzieje. Od kiedy połączyli się kilka miesięcy temu po kilku wiekach bycia osobno, wiedział że Torin używał swego uśmiechu i żartów, by zamaskować swoją samotność, tyle, że Strider widział jak bardzo Zaraza potrafił być gwałtowny. Tym razem nie zrobił nic takiego. – Zło emanuje z niego. Wystarczy tylko wejść do pokoju, a poczujesz to od razu. Zobaczysz obrazy. – Zadrżał. – Złe rzeczy. I nie będziesz w stanie zapanować nad tym, ani przerwać tego. Zło przylgnie do ciebie na wiele dni. Strider nadal nie przejmował się tym i nadal nie wierzył w to. – Chcę go zobaczyć. Torin nieznacznie pokiwał głową. – Ale dziewczyna… - Zamarł… Nim Strider zdążył obrócić się do dziewczyny, zobaczył jednego z aniołów podnoszącego ją z podłogi i układającego ją sobie w cieple jego ramion. Anioł ruszył prosto do sypialni mieszczącej się tuż obok pokoju Amuna. Stridor ruszył naprzód, zagradzając drogę niebiańskiej istocie. Mógłby poradzić sobie z tym aniołem, w końcu nie był Lizanderem, dowódcą wojsk anielskich. Problem polegał na tym, że to były bardzo rozumne istoty, potrafiące przeniknąć jego myśli na wskroś. Mogli się dowiedzieć, jak wiele nienawiści i złości nosił w sobie do tej kobiety. Mogli odkryć, że życzył jej śmierci. Mogli również odkryć, że była niewinną kobietą w potrzebie, potrzebującą troskliwej opieki. Amun był znacznie ważniejszy niż jakaś tam łowczyni. Strider pozostał, więc na miejscu.
- Wiedz, że ona jest gorsza niż demony. – Powiedział, ostrym tonem. – Więc jeśli chcesz ją chronić, będziesz musiał jej pilnować niczym Amuna. Ale nie zabijaj jej, - Ostatnie zdanie powiedział, nim zdążył się nad nim zastanowić. Nie, żeby mieli taki zamiar. – Ona … ma informacje…, które mogą być nam potrzebne. Anioł zatrzymał się tuż przed Striderem. Jak u Torina jego oczy były zielone. W przeciwieństwie do Torina, nie było w nich żadnego cienia. Tylko czyste światło, trzaskające, intensywne… gotowe by uderzyć w każdej chwili. - Wyczuwam jej chorobę. – Jego głos był głęboki, lekko chropowaty. – Upewnię się, że nie opuści fortecy. I że będzie żyć. Jak na razie. Infekcja? Strider nic nie wiedział o infekcjach, ale ponownie, nie obchodziło go to. – Dzięki. – Piekło, nigdy nie sądził, że będzie dziękował zabójcy demonów za cokolwiek? Cóż, może poza Olivią, Aerona. Potrząsnął głową, Wyparł Ex i wszystko inne ze swoich myśli i pomaszerował za Torinem. Na końcu holu, ostatnie drzwi po prawej, Torin zatrzymał się, głośno wciągając powietrze, zaraz potem przekręcił gałkę. – Bądź ostrożny wewnątrz. – Powiedział wchodząc do środka, pozwalając by Strider wszedł tuż za nim, nie dając mu jednocześnie czasu na zastanowienie się. Pierwsze, co Strider zauważył, to powietrze. Duszące i mroczne, prawie mógł poczuć zapach siarki i czerwonego popiołu. A potem dźwięk… och, bogowie, dźwięki. Krzyki wdzierały się do jego uszu, raniąc je, niszcząc, dźwięki, które nie sposób było zapomnieć. Tysiące tysięcy demonów tańczyły razem tworząc przyprawiającą o zawrót głowy kakofonię dźwięków. Pochylił się nad łóżkiem, patrząc w dół. Amun leżał na wierzchu materaca, trzymając się kurczowo za uszy i jęcząc. Nie, Strider zrozumiał kilka chwil później, te dźwięki nie pochodziły z ust Amuna. One wydobywały się z jego ciała. Amun był cicho, choć jego usta były otwarte w niemym krzyku. Jego ciemna skóra była podrapana i porozcinana, aż do krwi. Jako nieśmiertelny wojownik, bardzo szybko się leczył. Ale rany, które miał na sobie, sprawiały wrażenie, jakby nie mogły się zagoić, lub co gorsza, jakby je raz po raz sam sobie rozdzierał. Tatuaż motyla, znak jego demona, był kiedyś owinięty dookoła jego prawej łydki. Tylko, że teraz ten tatuaż przemieszczał się. Przesuwając do góry, wzdłuż jego nogi, falując na jego żołądku, łącząc się z setką innych drobnych motyli wyrytych na jego skórze, aż w końcu zniknął na jego plecach. Jak to się stało? Dlaczego? Stridor potrząsając głową, koncentrując się na twarzy przyjaciela. Twarz Amuna była zapadnięta, uszy krwawiące, a oczy obrzmiałe. Wielkie niczym piłeczki golfowe, przesiąknięte krwią. Skóra wokół nich była obrzmiała i porozdzierana. Och bogowie. Żołądek ścisnął się Striderowi z bólu, płacz ugrzązł gdzieś w gardle. Wiedział, co te rany wokół oczu oznaczały. Amun próbował je sobie wydrapać. By zatrzymać obrazy tworzące się wewnątrz jego głowy? To było ostatnie, o czym zdążył pomyśleć Strider. Ostatnia myśl, jaką zdołał kontrolować. Ciemność okryła go gęstym całunem, napełniając jego myśli strasznymi
obrazami, raniąc go i niszcząc. Noże i różnego rodzaju broń była przyczepiona do jego ciała. Powinien jej użyć, teraz, zaraz, wyciągnąć ją i ciąć. O tak ciąłby, siebie, Amuna. Aniołów wewnątrz tego pokoju. Krew płynąca, gęstniejący szkarłat. Kości pękałyby jak zapałki. Głowy spadałyby na podłogę, śmierć i zwątpienie. Mógł pić krew i jeść kości, i nic nie mogło go powstrzymać. Nie, on mógłby kąpać się w tych krzykach, zadawać ból. Mógłby rozkoszować się terrorem i przemocą. A potem śmiałby się, o tak, śmiałby się. Śmiał się głośno, a dźwięk ten wydał mu się najpiękniejszą muzyką. Porażka nie wiedziała jak zareagować. Demon zajęczał, potem zapiszczał, aż w końcu wycofał się do wnętrza umysłu Stridera. Bał się? Bać się! Coś silnego i twardego ścisnęło jego ramiona i szarpnęło go do tyłu, odciągając go od wrzeszczącej ciemności, wprost do światła. Bardzo jasnego światła. Jego oczy płonęły. Łzy kapały mu ciurkiem po twarzy, ale obrazy w jego głowie nadal były żywe i wyraźne. Nie dało się ich wymazać, ani spalić. Strider zamrugał kilkakrotnie. Ciągle jeszcze drżał od nadmiaru przemocy, jego dłonie krwawiły, ponieważ porozcinał je sobie wyciągając noże zza paska. Właściwie ciągle jeszcze je ściskał, tnąc dłonie jeszcze głębiej, aż do kości. Ból był surowy, ale oczyszczający. Powoli otworzył dłonie, ostrza upadły na podłogę z głośnym stukotem. Jeden z aniołów zatrzymał się tuż za nim, kolejny przed nim. Jarzyli się wokół niego, niczym dwa słońca. Uparcie walczył, o jeden czysty haust powietrza, potem drugi. Dzięki bogom. Nie było już siarki, ani popiołu. Tylko zapach znienawidzonej i jakże ukochanej rosy. Znienawidzonej, ponieważ zapach ten pochodził z anielskich istot. Czy tak właśnie wyglądała egzystencja Amuna? Strider spróbował, zaledwie tylko skubnął, to z powodu czego jego przyjaciel tak cierpiał, mroku i terroru, który trwał w nim każdego dnia, każdej nocy. Nikt nie był stanie wyobrazić sobie jak ciężko jest zmierzyć się z takim okrucieństwem. Być może nawet sam Amun? - Wojowniku? – Anioł przed nim przemówił. - Ciągle jeszcze jestem sobą, - powiedział. Kłamca. Być może już nigdy nie będzie taki sam. Spojrzał ponad ramieniem anioła i zobaczył Torina. Spojrzeli po sobie znacząco, nim ponownie Strider skierował swoją uwagę na anioła. – Dlaczego do diabła tutaj stoisz? Niech ktoś cię zmieni. - Warknął nisko. Gardło Stridera było wyschnięte na wiór, odarte aż do krwi, słowa ślizgały się po jego podniebieniu jak potłuczone szkło. – I do cholery zabierzcie go na czwarte piętro. On potrzebuje dobrego jedzenia. Potrzebuje leków. Dwaj aniołowie spojrzeli po sobie dokładnie tak jak Strider i Torin kilka chwil wcześniej. W ich spojrzeniu pełno było walki i cierpienia. W końcu jeden z nich, poruszył się z wolna i opuścił sypialnię Amuna. Ten który został powiedział. – Był już na czwartym piętrze, wcześniej. Kilka razy faktycznie. Ale to nic nie dało. Wyrywał sobie kroplówki z ciała. Jedyne co możemy zrobić, to skuć go i pilnować by żył. Troszczymy się o niego, dbamy o niego. Myjemy
jego zęby. Kąpiemy go. Czyścimy jego rany. Troszczymy się o niego na wszelkie możliwe sposoby. - To co robicie nie wystarcza. – Strider powiedział. - Jesteśmy otwarci na każdy pomysł, jaki masz. Oczywiście nie był w stanie na to odpowiedzieć. Być może znowu mógł kontrolować własne myśli, ale jak Torin mówił chęć do zabijania, do wyrządzania krzywdy niewinnym nie opuściła go całkowicie. Była na nim niczym warstwa szlamu przyklejona do jego skóry. Miał wrażenie, że nie byłby w stanie zmyć z siebie tego co poczuł i zobaczył, nawet gdyby zdarł z siebie całą skórę. Jak Amun miał to przetrwać? Rozdział II W chwilach jasności, Amun wiedział, kim jest, co zrobił i jakim potworem teraz się stał. Chciał umrzeć, całkowicie, szczęśliwie, ale nikt nie chciał okazać mu litości i zakończyć jego mękę. Nie ważne jak bardzo się starał, a starał się. Nie był w stanie sam siebie skrzywdzić tak mocno, by jego ciało umarło. Tak, więc walczył, by wydrzeć z własnej głowy mroczne obrazy i zniszczyć straszne impulsy bombardujące go głowę. Niemożliwe do wykonania, wiedział, że przegra. Było ich zbyt wiele, były zbyt silne i kawałek po kawałku paliły jego nieśmiertelną duszę, niszcząc jego ostatnie przebłyski własnej woli. Nie żeby miał nad nimi jakąś kontrolę. Walczył każdą cząstką samego siebie. Aż do samego końca. Gdyby udało mu się wygrać…przegonić obrazy…demony… Przeszyły go dreszcze. Wiedział, co może się stać, mógł poczuć jak umiera jego wola i mózg. Mógł poczuć słodki smak zniszczenia w swoich ustach. Słodki… tak… W każdej kolejnej chwili, tracił cząstkę siebie. Tak wiele obrazów wirowało w jego głowie, potop różnych wspomnień, nie wiedział, które należą do niego, a które do demonów, albo ich ofiar. Porwania. Morderstwa. Przepełniał go zachwyt dla każdej z tych czynności. Ból. Trauma. Śmierć. Paraliżujący strach niszczył go całkowicie. Jedyne, co wiedział, to, że ogień otaczał go z każdej strony, paląc jego skórę, pokrywając bąblami jego gardło. Tysiąc drobnych pluskiew krążyło w jego żyłach, ucztując na nim. Zapach gnicia wypełniał jego nos, i wżerał się w każdą jego komórkę. Te…. Martwe ciała gromadziły się dookoła niego, na nim, uderzając w niego, paląc go… nagle zrozumiał. Wpadł w pułapkę. Dusił się. Pomocy! Krzyczał wewnątrz własnej głowy. Niech ktoś mi pomoże! Ale nikt nigdy go nie usłyszał. Godziny mijały, może dni. Jego siła słabła, aż w końcu osłabł zupełnie. Był spragniony. Och bogowie, jakże był spragniony. Potrzebował czegoś, cokolwiek, by zmyć ogień z własnych ust.
Proszę! Pomocy! Nadal nikt nie przychodził. To była jego kara. Miał tutaj umrzeć. Zanim powróci do życia, i będzie cierpiał jeszcze mocniej. Desperacja na nowo rozpaliła jego walkę, ale to tylko pogorszyło sytuację. Zbyt wiele ciał, dusiło go , wciągając w bezkresne morze smrodu, zgnilizny i beznadziei. Nie było żadnej drogi ucieczki. Naprawdę miał tutaj umrzeć. Ale wtedy otoczenie się zmieniło, ponownie. Patrzył z góry na dół, na stos ciał, na których stał kołysząc się i szczerząc zęby z zadowolenia. To ciało również miało wkrótce umrzeć. Pomyślał, przyglądając się duszy kobiety, którą trzymał w swoich ramionach. Dusze w piekle były tak rzeczywiste jak ludzkie ciała na ziemi. Przez siedemdziesiąt dwa lata trzymał ją skrępowaną grubymi łańcuchami. Była zupełnie bezbronna, a on ciął ją kawałek po kawałku, dręcząc ją. Śmiał się, kiedy błagała go litość, na moment zwiódł ją obiecując łaskę, lecz był tylko wybieg, odwleczenie wyroku i skazanie jej na jeszcze większe cierpienie. Zmusił ją, by oczekiwała na śmierć, patrząc, co robił jej rodzinie. Tak wiele zabawy… Łzy kobiety nigdy nie robiły na nim wrażenia, zamierzał cieszyć się jej cierpieniem, przynajmniej przez kolejne siedemdziesiąt lat. Niestety ona umarła, zbyt wcześnie. Oh, dobrze. Był Męką, a tysiące innych dusz oczekiwało na jego uwagę. Dlaczego miałby opłakiwać stratę tej jednej? Pozbył się jej ciała, odrzucając je na bok. Wylądowała wokół innych skręcających się w mękach śmiertelników. Czekał, nasłuchując. Jeden z jego ulubieńców był głodny, puścił go patrząc jak skrada się do ciała, ucztując na nim. Z radością patrzył jak jej kości trzaskały, a pożerające się stworzenie syczało, kiedy ktoś próbował mu wyrwać smakowity kąsek. Jaki piękny obrazek stworzył. Łuskowaty diabełek i niegrzeczny człowiek, który krzyczał w niebogłosy nim pozwolił jej umrzeć. Nim z nią skończył. Och cóż, ponownie pomyślał. Jej dusza już wkrótce uschnie, materializując się gdzieś w niekończących się głębinach i jeśli będzie miał szczęście uda mu się ją znowu odnaleźć, tylko po to by dalej ją torturować. Wciągnął głęboko powietrze, w końcu odwrócił się i odszedł. W następnej chwili, Amun był na zewnątrz piekła, oślepiony porywem wiatru, furią i smutkiem. Nie był już Męką, ale człowiekiem. Dziewczynką. Kucała w kącie, miała nie więcej niż dwanaście lat, szorstki materiał, który pokrywał jej ciało miał w sobie coś z dawnej przeszłości. Łzy płynęły po jej policzkach, strach ściskał jej pierś. Była brudna, blada, słoma stanowiła jej jedyne źródło pociechy. - Czyżbyś już zapomniała, jak cię ocaliłem? – Twardy męski głos zapytał. Grek. Antyczny Grek. Jego obute stopy zaszeleściły, kiedy stanął przed nią. Jego twarz była pokryta bliznami po ospie, okrągły brzuch wystawał spod szaty. Na imię miał Marcus, ale ona mówiła na niego “Zły Człowiek”. Tak, on uratował ją, ale bił ją także. Kiedy mu schlebiała, dostawała jedzenie, dbał o nią. Kiedy tego nie robiła, zapominał o niej, zamykając ją pod kluczem i strasząc,
że sprzeda ją, jako niewolnicę. Nie chciała należeć do nikogo. Wyrwał ją z jej chatki, gdzie mieszkała. W jakiś sposób wiedział o terrorze, który wypełniał każdy jej sen, budząc ją z koszmaru. Obiecał jej pomoc. Z jakiś powodów, znienawidziła go od pierwszego spojrzenia, tak jak nienawidziła wszystko dookoła siebie, swojej chaty, świata, jednak desperacko wierzyła mu. Teraz po raz pierwszy zapragnęła uciec. - Już zapomniałaś, jak cię ocaliłem? Jak zło chciało twojej śmierci, jak straszyło cię, że powróci, by znowu cię nękać? Nie każ mi pytać raz jeszcze. - Ni..e. Nie zapomniałam, - odpowiedziała w tym samym języku, słowa drżały w jej gardle. Serce galopowało szaleńczo. - To dobrze. Wolałbym, byś nie zapomniała, jak to zło cię zakaziło. Ani czym to zło było. Nie rozumiała tej części o zainfekowaniu, ale reszta nadal wirowała w jej głowie. – On był Lordem. - A kto zabił twoją rodzinę? - Lordowie. – Jej głos brzmiał już o wiele silniej, a błysk okaleczonych ciał przesunął się w jej umyśle. Wspomnienia szybko się zmieniły. „Zły Człowiek” zniknął z wizji. Była w innym miejscu, kilka tygodni wcześniej. - Obiecano, cię komuś, - morderca odezwał się, jego głos był dziwnie nienaturalny, przysunął się bliżej do niej, stykając prawie ze sobą ich ciała. To on był złem, coś w jego głosie wywoływało lód wkradający się do jej duszy. Nagle wszystko się zmieniło. Mężczyzna nie miał już twarzy. A jego stopy nie dotykały ziemi. Był wysoki i szczupły, czarna szata zawijała go od stóp do głowy, chroniąc go w każdym calu, i kołysząc się wokół niego. – Powinni byli dotrzymać obietnicy. - Kim jesteś? – Zapytała, przerażona i zdrętwiała. Po raz pierwszy przytrafiło jej się coś podobnego, nie rozumiała tego i nie potrafiła sobie z tym poradzić. - To kim jestem nie ma znaczenia. Liczy się tylko to, kim ty jesteś. – Powiedział wyciągając po nią ręce, planując najwyraźniej ją pojmać. Walczyła z nim, dopóki miała siłę. Kiedy nie mógł jej obezwładnić, ciął ją nożem, raniąc delikatne organy życiowe. Ból, który natychmiast ją wypełnił, był nie do zniesienia. A mimo to, pomimo tego bólu, coś dziwnego przeciekało do niej. Zimno, które nie wynikało, ze zdrętwienia i zbliżającej się śmierci. To zimno rosło wewnątrz niej. A potem lód skrystalizował się na jej skórze, wsysając się w jej pory, lecząc ją. To, co widziała nie mogło być prawdziwe. Nie mogło być realne, prawda? Stworzenie przekroczyło próg jej chaty, ciągnąc ją za sobą. Sięgnęła do góry, drapiąc jego twarz, ale i tak nie udało jej się go zobaczyć. Jęknął w agonii, takiej samej jak ona chwilę wcześniej. Przez kilka długich sekund żadne z nich nie mogło się poruszyć. Być może zostali razem zamknięci w kostce lodu? Chwilę później puścił ją, zatoczyła się do tyłu, krwawiąc. Nadal była oszołomiona i przerażona, tym, co się stało, a może, co się nie stało? -Jak zamierzasz mi zapłacić za Lordów, nasza droga Hadiee? – „Zły Człowiek” zapytał, na powrót stając się sobą. Wizja zniknęła. Nie cierpiała go równie mocno, jak nie cierpiała tamtego zła.
Odpowiedź kotłowała się wewnątrz ich głowy. Tego jednego nie mogła zapomnieć, było to jej częścią, tak samo jak jej ręce i nogi. Być może, ponieważ otaczała się niewidzialną tarczą, niczym zbroją. Tarcza zapewniała jej bezpieczeństwo, przed nimi wszystkimi. - To mordercy. Wszyscy zasługują na śmierć. Cisza, a potem miękkie palce lekko zmierzwiły jej włosy. – Dobra dziewczynka. Jeszcze ciebie wytrenuję. Kilka sekund później obrazy w głowie Amuna zmieniły się. Zrozumiał, że nie był już dłużej w jej umyśle, drążąc jej wspomnienia, teraz widział ją o wiele starszą. Leżała niewinnie zwinięta w kłębek, na łóżku, skąpana w świetle. Było coś znajomego w jej imieniu, nawet, jeśli wiedział, że się nie zmieniła. Hadiee kiedyś, Haidee teraz. Było coś znajomego w jej otoczeniu, ale jego umysł odmówił udzielenia mu odpowiedzi. Miała postrzępione włosy, sięgające do ramion, połyskujące smugami różowych pasemek. Jej twarz była uosobieniem kobiecości, wbrew srebrnemu kolczykowi, przecinającemu jej brew. Być może właśnie, dlatego, że jej idealne jasne brwi wyginały się w misterny łuk. Rzęsy ciemne niczym skrzydła kruka, lekko falowały, zakrywając idealnie wyrzeźbione kości policzkowe. Walczyła, by się obudzić, jakby wyczuwała, że ją obserwuje i jednocześnie nie wyrażała zgody, by robił to dalej. Jej delikatny nos prowadził do warg, przypominających mu kwitnące róże. Jej skóra wydawała się być wiecznie zarumieniona, jak gdyby przez cały czas przebywała na słońcu. Nie, to nie to, pomyślał natychmiast. To nie był tylko pocałunek słońca, to coś rozświetlało ją od wewnątrz, tysiące drobnych diamencików przebijało się przez jej skórę. Nie tak jak u Harpii, których skóra jaśniała wszelkimi kolorami tęczy. Ta kobieta, Haidee, ona nie błyszczała. To piękno było wewnątrz niej. Mógł patrzeć na nią w nieskończoność. Była jego pierwszym przebłyskiem raju, po tym, co wydawało się być koszmarem. Ale oczywiście nawet to zostanie mu odebrane. Walczył z obrazami, na nowo wypełniającymi jego umysł. Złote płomienie owijały się wokół niego, dym dusił go, gęste powietrze zapowiadało obecność jego demona. Miasto przed nim płonęło, chaty płonęły jak pochodnie, drzewa padały, nic nie ocalało. Matki krzyczały na swoje dzieci, ojcowie leżeli twarzą do dołu, w kałużach krwi, ostrza wystawały z ich pleców. Wszyscy oni mieli na sobie ten sam rodzaj odzieży, co mała Hadiee- teraz Haidee, przypomniał sobie. Ciemne, wytarte, lniane, szorstkie łachmany, teraz splamione krwią. Nie był jedynym, który oglądał te zniszczenia. Jedenastu wojowników dookoła niego, ich oczy błyszczały jasną czerwienią, a skóra połyskiwała łuskami. Takimi samymi, jak u kreatur czających się dookoła. Kreatury miały wielkie rogi, niczym ostrza wystające z czasek. Kły wystawały z ich ust, sącząc truciznę, która natychmiast zabarwiała mięso na pomarańczowo. Posoka pokrywała ich torsy i gardła, z nozdrzy wydobywał się ostry dym. Ich dłonie zaciskały się dookoła mieczy, a ich umysły najeżdżały jego umysł. Więcej, płomieni, więcej krzyków, więcej śmierci. Dopiero, kiedy cały świat byłby zlany krwią i kośćmi tych śmiertelników, byliby zadowoleni. Spełnieni.
Za wyjątkiem… Amun nie chciał zabijać. Chciał wrócić do tej małej dziewczynki. Chciał trzymać ją w swoich ramionach i powiedzieć jej, że wszystko będzie dobrze i że ochroni ją przed „Złym Człowiekiem”. Chciał wrócić do tej kobiety. Chciał zawinąć się wokół niej i usłyszeć jak mówi, że wszystko będzie w porządku, i że tylko ona może go ochronić przed demonami. I zrobi to. Wróci do niej. Amun walczył, by jej dosięgnąć. Nie dbał, że skóra pękała, a kości się łamały. Nie, on radośnie powitał ból. Polubił go nawet. Być może za bardzo. Nie przejął się, kiedy płomienie pognały do niego, setki języków wypełnionych kwasem, atakowało go. Powitał ten ból, ponieważ z tym nowym doznaniem, pluskwy z jego ciała wreszcie zniknęły. Uciekały po nim, sunąc po łóżku, spadając w dół. Łóżko. Tak, był na łóżku, pomyślał mgliście. Nagle mógł poczuć prześcieradło leżące pod nim, każde nacięcie na skórze, każdy rozerwany mięsień, bolał go bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej. Gorzej, coś uciskało na jego nadgarstki i kostki, uniemożliwiając wypłynięcie pluskiew na zewnątrz. Bandyci, chociaż komórka, którą posiadał, krzyczała, by walczył, zmusił się, by przestać szarpać. Odetchnął ciężko, rozumiejąc, że powietrze tutaj, było gęste i brudne. Poczuł zapach gnicia i czegoś jeszcze, coś przypominające ziemię. Wibrujące pulsowanie życia. Tuż obok płomieni mógł poczuć najsłodszy pocałunek chłodnego lodu, kojącego jego oparzenia, dającego mu siłę. Kto był za to odpowiedzialny? Próbował otworzyć oczy, ale jego powieki, były szczelnie zamknięte. Zmarszczył brwi. Dlaczego jego powieki były zaklejone? I jeszcze ta stal… łańcuchy, pomyślał, kiedy mgiełka oszołomienia zaczęła znikać. Związano go, trzymano jak więźnia. Dlaczego? Przerażająca chwila jasności. Syczał ogarnięty zgrozą, setki koszmarnych myśli i wspomnień kształtowało się w jego głowie. Chociaż nie chciał, pamiętał. Był Amunem, dozorcą demona Sekretów. Kochał i stracił. Zabijał, ale także chronił. Nie był zwierzęciem, brutalnym zabójcą, już nigdy więcej. Był mężczyzną. Nieśmiertelnym wojownikiem, który chronił to, co należało do niego. Poszedł do piekła, doskonale znając konsekwencje, ale też ignorując je. Ponieważ nie mógł patrzeć jak jego przyjaciel Aeron cierpi, doprowadzając się do szaleństwa, wiedząc, że jego przybrana córka została uwięziona w piekle, i torturowana. Dlatego Amun poszedł, a setki demonów i innych dusz utknęły złapane w pułapkę wewnątrz niego, szukając teraz desperacko, drogi ucieczki. Teraz był w domu, i chciał umrzeć. Musiał umrzeć. Był zagrożeniem dla swoich przyjaciół, dla świata. Powinien umrzeć. Nie będzie żadnego pocieszenia. Haidee. Nie otrzyma od niej pociechy, od kobiety, którą się stała, ponieważ nie mógł sobie pozwolić, by opuścić ten pokój, jego sanktuarium. Jego trumnę. Będąc tego świadomym, płakał jeszcze głośniej. Czy kiedyś, dawno temu spotkał jej duszę w piekle, ukradł jej wspomnienia? A może natknął się na nią lata temu, jej głos zagubił się w ciemnym, ciernistym błocie jego umysłu. Nie wiedział.
To był koniec. Płomienie. Krzyki. Zło. Po raz kolejny demony, krzyki i zło walczyło o przejęcie nad nim kontroli. Dusząc go. Amun wiedział, że nie będzie w stanie powstrzymać ich na długo. Żądali, tak mocno żądali by się podporządkował… skupił się na ziemskich perfumach i chłodnym wietrzyku. Głowa automatycznie odwróciła się w lewo, śledząc ten niewyobrażalny zapach unoszący się w powietrzu. Prowadzący od jego sypialni… to pokoju obok? Moc. Spokój. Zbawienie. Być może mógłby wyjść z tego pokoju, pomyślał nagle. Być może mógł poczuć się bezpiecznie. Jeden mały łyk zbawienia, taki nagi smak, oszroniona morela, sok tak słodki i ratujący jego gardło. Musiał tylko… płomienie, krzyki, zło… wydostać się stąd. Musiał walczyć. Płomienie. Pośród jęków i grzmotów wewnątrz jego umysłu, szarpnął się próbując zerwać więzy. Krzyk. Ciało już rozpadało się na kawałki, kości rozsypywały się w pył. Zło. Nie mógł się uwolnić. Mógł się tylko szarpać, zrozumiał. Nic więcej mu nie pozostało. Płomienie. Krzyki. Zło. Kiedy tylko z powrotem upadł na materac, roześmiał się bezgłośnie. Nawet to stracił. W końcu był zgubiony. Nie mógł nawet wezwać swoich przyjaciół. Jedno pojedyncze słowo, jeden dźwięk i wszystko wewnątrz niego wydostanie się na zewnątrz, jego opór przeciwko złu wewnątrz niego, nie zdałby się już na nic. PłomienieKrzykiZło… Bliżej…bliżej…teraz… Odurzający zapach nadziei, po raz kolejny zawładnął jego ciałem. Jeżeli on nie może opuścić tej sypialni, by dostać się do sąsiedniej, być może on…ona…oni mogliby przyjść do niego. Zło ponownie pochwyciło go w swe szpony, Amun mógł już tylko krzyczeć bezgłośnie i wołać .Chodź do mnie! Rozdział III Przyjdź do mnie! Zdesperowany męski głos, najechał zmysły Haidee Aleksander, wywołując ogień, wokół jej lodu, odciągając ją od słodkiego snu, co całkowitej świadomości. Wykonała nagły ruchu, siadając i dysząc, dzikie spojrzenie nerwowo galopowało. Umysł szybko pracował, robiąc rozeznanie w sytuacji, jak to robiła przez ostatnie kilka dni, od czasu, kiedy została schwytana przez demona. Nieznana sypialnia, jedno okno, jedne drzwi, oferowały póki co, tylko dwie możliwości ucieczki. Drzwi polakierowane na wysoki połysk, miały kilka zadrapań wokół klamki, co
świadczyło, że były używane. Prawdopodobnie były zamknięte lub zablokowane, okno, miało grubą szybę, pokrytą niewyraźnymi smugami, może od Patków. Szyba nie była pęknięta, ani rozbita. Okno, było dużo lepszym pomysłem. Była sama. Musiała działać, teraz. Spiesząc się bardzo, Haidee, zepchnęła nogi z łóżka i stanęła. Kolana natychmiast ugięły się pod nią, zbyt słabe, by utrzymać jej wagę. Nienormalne. Zwykle budziła się cicho i w ciągu pięciu kolejnych sekund była gotowa, do przebiegnięcia maratonu. Tylko w ten sposób mogła przetrwać. Ta słabość… Jak długo była wyłączona? Poruszyła się ociężale, ciało drżało i trzęsło się próbując znaleźć równowagę. Powtórzyła sobie w myślach wydarzenia z ostatnich tygodni. Została złapana przez Porażkę, demona, na którego sama polowała. Przewoził ją z miejsca na miejsce, próbując zgubić jej chłopaka, Mika i jego ludzi. Łowców, takich samych jak ona. Nie myśl o tym właśnie teraz. Stracisz czas. Uciekaj. Tylko to ma teraz znaczenie. Postawiła stopę przed siebie, kierując się do okna. Powoli uspokajała się. Przez wszystkie dni, Porażka nigdy nie zostawiał jej samej. Nie ufał jej na tyle, by puścić ją samą do łazienki, albo pozwolić się jej wykąpać. Samej. Gdzie więc teraz był? Dwie opcje. Albo Porażka spotkał się w końcu ze swoim przeznaczeniem i poległ, ryzykując nadmiernie, albo, ktoś ukradł mu ją. Następna myśl: jeśli, ktoś ją ukradł, mógł ją równie dobrze porzucić. Może chciał, by znała ich zamiary, dobre, czy złe. Tak. Porażka nadal ją miała, niezależnie od tego gdzie byli. Drzwi i okno, były prawdopodobnie szczelnie zamknięte, tylko po to, by zaryzykowała uruchomienie alarmu, kiedy tylko dotknęłaby jednego z nich. Czy armia demonów wpadłaby tu, polując na nią? Prawdopodobnie. Ale nie dbała o to. Musiała spróbować. Bezczynność była wbrew jej naturze. Haidee chwyciła krawędź okna i pchnęła. Psiakrew. Nic, żadnego ruchu. Nie tylko dlatego, że jej ręce były równie słabe jak kolana, ale ponieważ okno było zapieczętowane. Nie miała racji, myśląc o alarmie. Jeszcze. Będzie musiała znaleźć inne wyjście. I znajdzie je. Bywała już w o wiele gorszych sytuacjach i dawała sobie radę. Piekło. Przeklinając głośno, wyjrzała na zewnątrz, by zorientować się, gdzie jest i jakie przeszkody będzie musiała pokonać, kiedy już opuści to miejsce. Słońce świeciło jasno, ostre promienie kłuły ją w oczy. Starła palcami łzy cisnące się pod powieki. Nie mogła sobie pozwolić na żadną słabość. Jej więzienie było wysoko, na szczycie góry, solidna brama i wysokie ogrodzenie broniło wejścia na teren. Już wcześniej miała do czynienia z podobnym ogrodzeniem. Wiedziała, że nie miała żadnej szansy, by wspiąć się po nim i przejść na drugą stronę. Umarłaby, nim zdołałby zrobić, choć kilka kroków. Ogrodzenie było pod napięciem. Setki drzew rosło dookoła, każde bujne i zielone, ich ramiona wysoko pieły się do góry. Gałęzie mogłyby ją ukryć przed wścibskim wzrokiem, w czasie, gdy będzie szukała sposobu na ominięcie bramy. A jeśli okaże się, że nie ma sposobu na ominięcie
bramy, wówczas spróbuje się na nią wspiąć. Nawet, jeśliby to oznaczało dla niej śmierć. Wszystko było lepsze od pozostania tutaj i pozwoleniu, by demony ją torturowały. Ok. Nowy plan. Rozbij szkło, wyskocz przez okno i spróbuj jakoś wylądować. Tak, dobrze. już dawno nie była tak szczęśliwa. Haidee okręciła się w pokoju, jej kroki nadal były rozchwiane i niepewne. Ciągle jeszcze była pod wpływem narkotyków, które Porażka wielokrotnie wstrzykiwał jej w żyły. Skoncentruj się kobieto. Obszerny pokój mieścił o wiele więcej niż ogromne łóżko z baldachimem, pokryte białą kapą, spadającą aż na podłogę. Mała sofa w kwieciste wzory, idealna dla dwóch osób, do tego szklany stolik i inne drobne mebelki. Z sufitu zwisał kryształowy żyrandol. Nic czym mogłaby rzucić. Po lewej stronie stało wypolerowane biurko i idealnie do niego dobrane krzesło. Żadne bibeloty nie spoczywały na jego wierzchu, a szuflady były puste. Po prawej ogromne lustro, w hebanowej oprawie. Wszystko mocno zamontowane do ściany. Następną rzeczą jaką dotknęła były drzwi. Tak jak podejrzewała, były zamknięte na klucz. Dysząc wściekle, kopnęła w ramę łóżka. Ciężkie drewno nie ruszyło się z miejsca nawet o cal. Psiakrew. Zaskamlała wściekła, pocierając bolącą stopę. Nagle dostrzegła coś, na co nie zwróciła wcześniej uwagi. Psiakrew. Psiakrew. Psiakrew. Luksus i bogactwo, otaczało ją z każdej strony, coś na co sama nigdy w życiu nie mogłaby sobie pozwolić. I żadnej tej przeklętej rzeczy nie mogła użyć do ucieczki. I co do cholery miała teraz zrobić? Przyjdź do mnie! Tortury, głos wypełniony bólem przygniatał jej zmysły, jego słowa miały w sobie ogień, w dziwny sposób ogrzewając ją. Głos? Ogrzewając ją? To mogła być halucynacja, jednak w swoim bardzo długim życiu, widziała już tyle dziwnych i niesamowitych rzeczy, że wolała poczekać i przekonać się o co w tym wszystkim chodzi. - Kto to powiedział? – Zażądała, walcząc z nową falą zawrotów i automatycznie sięgając do ostrzy, które miała zawsze przytwierdzone na udach. Odpowiedziała jej tylko cisza i nie miała przy sobie żadnej broni. Porażka zabrał wszystkie jej noże, broń i trucizny. Głupio myśląc, że w ten sposób może nad nią zatriumfować. Jednak nie udało się mu to. Próbował ją złamać, nieważne jakim kosztem, i nieważne, co będzie musiał poświęcić, ważne by wygrał. Nie, żeby udało mu się ją złamać. Powinien się już nauczyć, że Haidee nie można złamać. Przyjdź do…mnie… Coraz słabszy głos, przepełniony rozpaczą. Ponaglający ją. To nie była halucynacja, pomyślała. Nie mogła być. Tamto ciepło… Więc kim on był? Więźniem jak ona? Było coś dziwnie znajomego w jego głosie. Jakby słyszała go już wcześniej i zapamiętała. Tylko nie mogła sobie przypomnieć gdzie. Czy był łowcą? A może spotkali się na jakimś treningu? Podczas jednego z setek spotkań, w których uczestniczyła? Przyjdź… Jej uszy skurczyły się z żalu. Odwróciła się idąc za głosem, zdecydowana pomóc mu, jeśli tak jak podejrzewała był łowcą.
Przyjdź…proszę… Tam. Zmarszczyła brwi. Ściana. Czy on był po drugiej stronie? Fakt, że go słyszała, zdawał się potwierdzać, że był blisko. Powoli zbliżyła się do ściany. Przyłożyła ręce do gładkiej powierzchni, szukając jakiejś szpary, luki… w końcu opadła na kolana, dostrzegając przy podłodze szparę, małe pęknięcie pomiędzy listwą a podłogę. Szpara na wylot. Jasny strumień światła wypływał z tamtąd łącząc się z czernią, przenikając przez ścianę. Ominął jej koszulkę i spodnie, w końcu padł na jej odsłonięty przegub. Kiedy jednak tylko ją dotknął, zaskrzeczała, gwałtownie wciągając powietrze… i odsuwając się czym prędzej od tego miejsca. Co na… piekło? Czy właśnie spotkała jednego z demonów, obnażonych, bez ludzkiego płaszczyka? Czy ta wymęczona istota, która tam leżała, wołała ją? Prawdopodobnie. Walczyła przez dłuższą chwilę sama z sobą. w końcu wrzasnęła cicho. - Chrzań się. Nie opuszczę tego mężczyzny, tam za ścianą. Zazgrzytała zębami, wstając na nogi i podchodząc do ściany. Zeskrobała paznokciami po tapecie, ostrożnie ją odrywając ją i szukając jakiejś szczeliny. Skrobała gorączkowo ścianę, szukając luki, aż w końcu znalazła zarys drzwi. Żadnej gałki. Oczywiście. Skrobiąc ścianę dookoła, odsłoniła cały zarys drzwi. Teraz musiała tylko znaleźć miejsce w którym demony zagipsowały miejsce po gałce i bingo… Poskrobała na prawo, kuląc się od wpływem ostrego dźwięku. Gips puścił, opadając na jej dłonie i podłogę. Bingo. Podrapała głębiej, usuwając tyle ile się dało. Pół godziny zajęło jej odsłonięcie całości. Zaraz potem jej ciało ponownie zalał lód, otaczając ją z każdej strony. Zadrżała gwałtownie, jeszcze bardziej się spiesząc. Za szybko zużyła całą swą energię, wiedziała, że nie będzie w stanie pozostać na nogach zbyt długo. Kiedy siły zupełnie ją opuszczą, chciała być na zewnątrz, razem z tym mężczyzną. Haidee zacisnęła dłonie na klamce i szarpnęła. Drzwi drgnęły zaledwie o ułamek cala. Walcząc z rozczarowaniem, szarpnęła ponownie i znowu nic. Bierz się do roboty, Aleksander, mruknęła. Możesz to zrobić. Głęboki oddech…wytrzymaj… Szarpnęła zapierając się z całej siły. Coś głośno chrupnęło, przez chwilę bała się, że to jej kręgosłup pękł. W końcu, rzeczywiście coś się poruszyło. Niedużo, ale wystarczająco. Kiedy tylko drzwi się zatrzymały, straciła oddech i padła na kolana. Ostre światło zakłuło ją w oczy. Szybko jednak zmusiła się, by spojrzeć w wąską szczelinę, którą sobie stworzyła. Zalał ją słodki zapach zwycięstwa. Zerwała się na nogi, mimo iż kolana buntowały się przy każdym kroku, parła na przód. Wepchnęła się w szparę, z całej siły przeciskając. Koszulka, którą miała na sobie, rozdarła się z głuchym zgrzytem, zaczepiając o poszarpane drewno. Zignorowała to, przeciskając się dalej. Kiedy tylko złapała równowagę po drugiej stronie, zamarła przygotowując się na atak. Nic jednak się nie stało. Cała sypialnia była mieszaniną światła i mroku. Na jedynym łóżku leżał mężczyzna, skręcając się i wijąc z bólu. Chwyciła gwałtownie powietrze, dostrzegając dym unoszący się wokół niego. To było równie piękne jak przerażające. Ocean rozkruszonych czarnych diamentów na jego skórze, płonące iskierki w jego rubinowych oczach, patrzących prosto na nią,
oczekujących, potępiających. Kły, długie, ostre. Spojrzała niżej. Czas szybko biegł. Z jakiejś przyczyny, patrzenie na niego, na jego ranne ciało, twarz wykrzywioną bólem, sprawiało, że miękły jej kolana. Zmusiła się, by ponownie skupić na mężczyźnie, jednocześnie ostrożnie do niego podchodząc. W chwili, kiedy zbliżyła się do niego, zrobiło jej się niedobrze, żółć zalała jej gardło, prawie straciła ostatni posiłek. Jeden owoc i kawałek chleba, który tak niechętnie Porażka jej dała. Tyle ran… Co demon mu zrobił? Odarł go ze skóry? Spalił go? On… Och, Boże. Och drogi Boże. Jej oczy rozszerzyły się z przerażenia, szybko zakryła usta dłońmi. Nie. Nie! Wbrew rzuconemu ciału, obrzmiałej, prawie nie do rozpoznania twarzy, wiedziała kim był. Mika. Jej chłopak. Ta sama ciemna skóra, to samo teraz jakże mocno poranione, umięśnione ciało. Te same atramentowe włosy, gładko opadające na czoło. Nic dziwnego, że rozpoznała ten maltretowany głos. Och, Boże. Demon musiał go złapać, kiedy Mika podążał ich śladem, próbując ją uwolnić. Łzy kapały z jej oczu, zamieniając się od razu w małe sopelki i spadając na podłogę. Szlochała wpatrując się w niego. Śniła o tym mężczyźnie na długo przed tym nim go spotkała. Kochała go na długo przed tym nim go poznała. Sadziłaby, że zwariowała, gdyby nie fakt, że była absolutnie pewna, że już go kiedyś spotkała. Nie, nie, tylko nie panikuj. Tylko spokojnie. To Mika. Mogła tylko myśleć, o Mice. Potrzebował jej. Siedem miesięcy temu, odkryła, że nie był tylko wytworem jej wyobraźni. Był rzeczywistością. Sądziła, że to jakiś znak, przeznaczenie. Misja w Rzymie, do której wyznaczono ich oboje, upewniła ją w tym jeszcze bardziej. A potem on zaprosił ją na kolację, potwierdzając, że ciągnie go do niej równie mocno jak ją do niego. Zgodziła się bez żadnego wahania. Dotąd żył tylko w jej myślach, marzeniach. Nie było między nimi jeszcze żadnej więzi, żadnego zjednoczenia. Była przeklęta na wieki, a jednak próbowała zmusić go do tej więzi. Być może dlatego, że widziała w swoich wizjach ich wspólną przyszłość. Wiedziała, że tylko on mógłby dać jej szczęście i skruszyć lód, który tak głęboko ją okrywał. Tak więc pozostała z nim, uparcie wierząc, że wkrótce narodzi się pomiędzy nimi uczucie. Ale to się nigdy nie stało. I chociaż nadal się ze sobą spotykali, coś pomiędzy nie grało, a Haidee powoli zaczynała się wycofywać. Nawet się z nim nie przespała. A teraz… Jedyne co mogła do nie go czuć… to współczucie. Teraz już nigdy nie będą razem. Nagle ją olśniło, jakby odnalazła jakiś brakujący fragment układanki. Wypełniało ją ogromne poczucie winy. Nie była dobrym człowiekiem. Nie dbała o niego. Narażała jego życie, żądała, by rzucił wyzwanie Lordowi Zaświatów tylko dla niej. A teraz być może on umrze z jej powodu. - Och kochanie, - zmusiła się by nie chrypieć wysuszonym gardłem. – Co on … oni ci zrobili? Cofnęła się o krok, patrząc jak syczące cienie odsuwają się od jego ciała, od niej, jakby bały się być blisko niej. Postanowiła nie zaprzątać sobie nimi uwagi. Tak delikatnie jak tylko była w stanie, wysunęła jedną z dłoni Miki z łańcucha, którym miał skrępowane nadgarstki. Ilość krwi jak wypływała spod łańcucha, przestraszyła ją. Pogniecione kości
wystawały z rozerwanej skóry. Przełknęła szybko żółć cisnącą się do ust. Czy będzie w stanie wyzdrowieć po tym wszystkim? Czy ktokolwiek był w stanie wyzdrowieć? Na szczęście jej dotknięcie zdawało się wyciszyć jego poranione ciało. Nie zraniła go jeszcze bardziej. Faktycznie ciało przestało się tak trząść, w zasadzie to uspokojony leżał na materacu. Haidee przeszła na drugą stronę uwalniając jego drugi przegub. W międzyczasie uwolniła również jego kostki. Delikatny uśmiech przesunął się po jego wargach. Oddychała szybko, patrząc jak zwija się z bólu, by po chwili uspokoić się całkowicie. Był ranny, ale żył. Czy będzie wdzięczny jej chociaż za to? Być może już nigdy nie będzie w stanie więcej walczyć. To nie miało w tej chwili żadnego znaczenia. Musiała go uratować. Największy problem tkwił w tym, że nie była w stanie sama go nigdzie przenieść. Był dla niej zbyt ciężki. A sam z całą pewnością nie był w stanie nigdzie pójść. A ona nie miała wystarczającego wykształcenia, by poskładać jego połamane kości. Co z kolei nie oznaczało, że mogła go tak po prostu tutaj zostawić. Przyjrzała mu się uważnie, modląc o rozwiązanie. Zamiast tego, dostrzegła coś, co wypchnęło z jej płuc wszelkie powietrze. Bękarty! Ze wszystkich okrutnych rzeczy, które mu zrobili, to było najgorsze. Oznakowali go. Ogromny, postrzępiony motyl, symbol ich demonów widniał na jego ciele. Wszystko po to, by sobie z niego zadrwić. - Każę im zapłacić za to skarbie. – Jej dłonie zawinęły się w pięści, gotowe uderzyć. – Przysięgam. Dźwięk jej głosu sprawił, że drgnął, szukając jej. Próbował nawet wyciągnąć do niej ramię. Ruch ten jednak okazał się całkowicie niemożliwy do wykonania. Jego ręka opadła bezwładnie. Kilka sekund później jednak spróbował znowu. Haidee przysunęła się do niego, łagodnie odsuwając włosy z jego czoła, dokładnie tak jak lubił. Pierwszy kontakt z jego ciałem, poraził ją ogromem gorąca bijącego z niego. Lód, który był od dawna nieodłącznym towarzyszem jej istnienia, topniał. Kropelki wody kapały na podłogę. Mika natychmiast się uspokoił, gorący pot na jego skórze wysechł, jak gdyby wchłaniał lód z jej ciała. Nic podobnego nigdy wcześniej się im nie zdarzyło. Uczucie to wprawiło ją w zakłopotanie. A może to był jakiś efekt uboczny, tego, co mu zrobili? Bękarty! Pomyślała znowu, jej zęby zazgrzytały o siebie. W tym życiu, czy następnym dopadnie ich i ukarze za to. Wzrok nagle jej się pogorszył, mgła zasnuła jej umysł, osłabiając ją, pogrążając w wielkim zmęczeniu. Zmusiła się by odegnać to uczucie. Nie mogła opaść z sił. Nie teraz, nie kiedy Mika jej potrzebował. Haidee? Jego głos ją zaskoczył, szybko jednak się otrząsnęła. – Jestem tutaj, skarbie. Jestem tutaj. Westchnienie zadowolenia, odbiło się w jej umyśle. Delikatny szept pogłaskał ją, chociaż jego wargi nawet nie drgnęły. Niemożliwe. Prawda? - Mika? W jaki sposób, ty do mnie mówisz? Słodka, słodka, Haidee. Znowu, jego usta nie poruszyły się, ale i tak go usłyszała. Wiedziała, że nie wyobraziła sobie jego głosu. Nie mogła. Słyszała go jeszcze nim weszła do tego pokoju.
Co mogło jedynie oznaczać…Jej oczy rozszerzyły się pod wpływem szoku. On mówił wewnątrz jej głowy. Przez cały ten czas mówił wewnątrz jej umysłu. To również było nowe i nigdy wcześniej się im nie zdarzyło. Zaniepokoiło ją to znacznie bardziej niż gorąco w jego ciele. Jak on to zrobił? Jak Lordowie mogli wywołać u niego coś takiego? Będzie musiała później się nad tym zastanowić. – Pójdę się teraz rozejrzeć za jakąś bronią, okej? Jakąkolwiek. – Jeśli będzie w stanie w ogóle iść. Jej mięśnie drżały, a krew wypełniła się już znanym ciężarem. – Zaraz potem poszukam sposobu, by… Nie, proszę nie odchodź. Jakaś panika była w jego głosie. Potrzebuję cię. Proszę. - Nie opuszczę tego pokoju, przysięgam. Bez ciebie nigdzie nie pójdę, obiecuję, ale teraz… Nie! Nie, nie, nie! szeptał szybko, jego ciało ponownie się napięło. Musisz zostać. - Okej skarbie, okej. Jestem tutaj. Zostanę. – Łagodnie obiecała, nim zdążyła się zastanowić nad konsekwencjami tej decyzji. Nie żeby miało to jakieś znaczenie. Prędzej podałaby swoją rękę, na srebrnej tacy Porażce, niż pozwoliłaby, by ten mężczyzna cierpiał jeszcze bardziej. – Nie ruszę się z tego miejsca. Obiecuję. Potrzebuję cię, powtórzył znowu, ledwie słyszalnie. - Miałeś mnie, zawsze mogłeś na mnie liczyć. – Przesunęła się ostrożnie biorąc w swoje dłonie jego rękę, uważając, by nie sprawić mu więcej bólu, oferując pocieszenie. Nie chciała widzieć go w takim stanie. Nigdy. Nie mogła jednak nic na to poradzić. Mika i tak pewnie by nie przeżył, gdyby próbowała go podnieść i wyciągnąć z łóżka. Tym sposobem, kiedy demony wrócą, a wrócą, z całą pewnością nie pozwolą jej przy nim pozostać. Będzie musiała z nimi tutaj walczyć, by ocalić siebie i powstrzymać ich przed dalszym ranieniem go. Tak, z całą pewnością, będą ją atakować i zabiją. Zacisnęła szybko usta, myśląc o tym, co zdarzyło się jej po tym jak ostatnim razem umarła. O bólu gorszym niż rany cięte, niż postrzały, niż spalenie żywcem. Wszystko to mogło znowu do niej wrócić. Powiedziała sobie, że nie będzie myśleć o tym co się wydarzyło, kiedy umarła, ale i tak nie mogła przestać. Nawet kiedy strach opanował ją tak wielki, że pozbawił tchu, i zjadał ją żywcem, pochłaniając ją całkowicie. Gdyby udało jej się zabić, któregokolwiek z Lordów, byłby stracony na zawsze, a ona mogłaby i tak wrócić do swego życia, co prawda tracąc wszystkie dobre wspomnienia, z których zbudowała swe obecne życie, zachowując jedynie nienawiść i gniew. To był bardzo bolesny proces, krzyczałaby i modliła się o ostateczną śmierć dla siebie. Proces, który nauczył ją jak uciec przed własną śmiercią. Ale tym razem… chętne umrze, chętnie, z zapałem, zabierając ze sobą tak wielu Lordów jak tylko się da. A wtedy znowu będzie mogła wrócić po resztę z nich. Tylko wtedy będzie mogła pomścić Mikę. Rozdział IV Amun otwierał oczy. Albo próbował to zrobić. Co było trudne, biorąc pod uwagę fakt, że jego powieki, były albo posklejane, albo zaszyte. I być może faktycznie były, zaszyte. Jeśli jeden z jego przyjaciół mu to zrobił, zamierzał mu się odwdzięczyć.
Kontynuował nerwowe szarpanie się, aż w końcu poradził sobie, by rozdzielić odrobinę powieki. Natychmiast jego źrenice zapłonęły żywym ogniem, łzy kapały po policzkach, wszystko dookoła wydawało się mu być zamazane. Gorzej jedno spojrzenie na okno, uświadomiło mu, że światło dzienne pali jego oczy, niczym lasery. Obrócił głowę, daleko od światła, studiując otoczenie najlepiej jak potrafił. Zmarszczył brwi, przeklinając bezgłośnie, co z kolei zaowocowało, tym, że z popękanych ust na nowo zaczęła sączyć się krew. Był we własnej sypialni, ale…w ścianie na wprost była wielka dziura prowadząca, do pokoju obok. Dziura, której on nie zrobił i jeśli się nie mylił, jego przyjaciele również. Uważał jednak, że powinno się go zapytać o zgodę, nim przerobiono jego pokój w ten sposób. Jak się tutaj, w każdym bądź razie znalazł? Ostatnią rzecz jaką zapamiętał, to że był w głębiach piekła, paląc się w ogniu, walcząc ze złymi demonami i obrywając cięgi zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Myśli demona i ludzkie bombardowały jego umysł, pustosząc go. Ciągle były w nim, zrozumiał, chwilę później. Ciemność i mrok, ciągle tam były, wirując w jego umyśle, choć pozostając jakby w uśpieniu, bojąc się ujawnić i zawładnąć nim. Dlaczego? Kobiecy jęk pogłaskał jego uszy, zmuszając go do większej koncentracji. Amun zesztywniał, skupiając się ponownie na materacu, obok niego. Albo przynajmniej na tym, co powinno być materacem. Obok niego była kobieta. Bardzo piękna kobieta, zwinięta w kłębek, tuż obok niego. Zwrócona twarzą do niego, jej oddech owiewał jego twarz. Jedno z jej ramion leżało na jego brzuchu, palce jednak tuliły jego serce. Jak gdyby nie chciała pozwolić mu się poruszyć. A może chciała w ten sposób kontrolować pracę jego serca? Ta dłoń, była wytatuowana, od przegubu, aż po same ramię. Zobaczył ludzkie twarze, każda jaśniała miłością i życiem. Były także liczby. A może to były daty? Jeśli tak, kilka z nich, było nie w tej kolejności. Były też imiona: Mika, Viola, Skye. I słowa: Ciemnośćzawsze przegrywa ze światłem i kochałeś i byłeś kochany. Znał ją. W jakiś sposób, znał ją. Jak… Odpowiedź natychmiast zalęgła się w jego umyśle. Haidee z jego wizji, mała dziewczynka, za którą tak tęsknił, którą chciał pocieszać i kobieta za której dotykiem tęsknił. Była tutaj. Skąd się tu wzięła? Podniósł rękę, by pogładzić jej blade, przykurzone włosy, przyklejone do policzków. Mięśnie zacisnęły mu się z bólu, kości skręciły się w agonii, na znak protestu. Co do diabła się mu stało? Tak ostrożnie jak tylko się dało, poruszył rękę, przysuwając ją do swojej twarzy i przyglądając się jej z uwagą. Miał ochotę zakląć, widząc swoje zniszczone ciało. Był skuty łańcuchami, być może torturowany. Przez łowców? To znaczyłoby, że dziewczyna też tam była i jego przyjaciele uratowali ją razem z nim, prawda? Wściekłość zalała jego myśli, zmusił się jednak, by ponownie skupić wzrok na dziewczynie. Nie poruszyła się, spała tak spokojnie Ciemne cienie pod oczami psuły idealne piękno jej twarzy. Kilka plam brudu, znaczyło jej policzki, niewielkie siniaki na szczęce kłuły go w oczy. Oznaki użycia siły, ale nie tortur. Wściekłość nieco osłabła.
Wszystko z nią w porządku. Obronisz ją. A raczej będzie w stanie ją chronić do czasu, aż wyzdrowieje i będzie musiał pozwolić jej odejść. Był zbyt niebezpieczny, by być z kimś. Nie na dłuższy czas. Ale tym czasem ona była jego. Nagle zerwała się siadając. Jej spojrzenie prześlizgiwało się dookoła. – Kto to powiedział? – Nie czekając zsunęła nogi z łóżka i pobiegła go okna. Co ona robiła? Haidee, poprawił się w myślach. Nie powinien tak głośno myśleć, przynajmniej nie w ten sposób. Musi się poprawić. Jak gdyby słysząc jego myśli, odwróciła się do niego. Perłowe oczy studiowały go od stóp do głowy. – Och dziecinko. Wyglądasz dużo lepiej. Dzięki Bogu. Dziecko. Nazwała go dzieckiem. Pierwsza pieszczota, jaką od bardzo dawna usłyszał pod własnym adresem. Wchłonął ją niczym boski nektar. - Nie zamierzałam zasnąć. Przepraszam. – Ruszyła w jego stronę. – Musimy się stąd wydostać. Czy możesz chodzić? Nie wydaje mi się. Obie kości udowe były złamane, jeśli nie pokruszone. Za dobrze rozpoznawał ostry ból w mięśniach. Poza tym on był w domu. Nie chciał go opuszczać. - Okej, pomyślimy, o innej drodze. – Mówiąc to cały czas skanowała pokój. Sadziłam, że będę musiała walczyć, broniąc twojego łóżka, ale oni nie wrócili. – Posłała mu ciepły uśmiech. Równie przelotny jak promień słońca. – Ich błąd… Zamrugał. Po raz drugi już odpowiedziała na coś, czego nie powiedział na głos. Ty…mnie słyszysz? - Tak. Wiem, to strasznie niesamowite. – Jej spojrzenie ciągle ślizgało się po pokoju. W poszukiwaniu broni? Drogi ucieczki? – Ja również byłam tym zaskoczona. Nie wiem jak to się stało, ale cieszę się z tego. Gdyby nie usłyszała, że jesteś tak blisko, uciekłabym bez ciebie. Nikt nigdy nie słyszał go w ten sposób. Nikt. To on był tym, który wiedział, co myślą inni, uwięziony w ich krępujących myślach i wspomnieniach. Jak ona to zrobiła? Czy mogła usłyszeć wszystko? Wszystkie sekrety, buszujące wewnątrz jego głowy? Czy mogła usłyszeć piski jego demona? Czy mogła usłyszeć, co o niej myślał? - Czy możesz znowu, coś nie powiedzieć? – Zapytała łagodnie. Próba. Pozwolił by odpowiedź ukształtowała się w jego umyśle, i zmusił się, by zatrzymać ją dla siebie. - Możesz? – Nalegała. Wyciągnęła dłoń, dotykając delikatnie szwów na jego ustach. Chłód bijący z jej skóry, zachwycił go. Nie usłyszała, zrozumiał, nawet kiedy zadrżał pod jej jedwabistym dotknięciem. Co za cudowna chwila. Zachowywała się, jakby go znała…lubiła go. Dziecko, pomyślał oszołomiony. Nie, ciągle jeszcze nie mogę mówić. Wypchnął słowa do niej, czekając na jej reakcję. Wściekłe westchnienie uciekło z jej warg. – Bękarty, co oni zrobili z twoją krtanią? Bękarty? To oznaczało, że słyszała tylko to co chciał. Dzięki bogom. Nikt, zwłaszcza tak niewinny człowiek jak ona nie powinien słyszeć co jest wewnątrz jego
głowy. Nikt, zwłaszcza taka kobieta, nie powinna wiedzieć, jaki mrok kryje się w jego umyśle. - Pamiętasz, co ci się stało? – Zapytała. – Jak się tu znalazłeś? Potrząsnął głową, powoli, by nie otworzyć więcej ran. Problem w tym, że był całkowicie zmaltretowany i każdy ruch, nawet najmniejszy rozdzierał jego strupy. - Okej. – Westchnęła smutno. Jej dłoń nadal spoczywała na nim , jak gdyby nie mogła oderwać się od niego. - Powiem ci co wiem. Próbował pokiwać głową, by ją zachęcić, ale tylko skrzywił się z bólu. - Bądź cicho dziecinko, - powiedziała karcąc go niczym kwoka niesforne pisklę. – Słuchaj i staraj się nie panikować. – Wciągnęła głęboko powietrze, potem powoli je wypuściła. - Lordowie Zaświatów nas uwięzili. Jesteśmy w ich fortecy na wzgórzu. Być może w Budapeszcie. Nie widziałam nic, dookoła, co pozwoliłoby mi to potwierdzić. Chociaż, czemu ryzykowali przyprowadzając nas tutaj, nie wiem. Być może, dlatego, że część z nich uciekła, ukrywając dwa artefakty. Myślisz, że dlatego nas tu przywieźli? Bo chcieli nas odciągnąć od ich nowej kryjówki? Artefakty. Były cztery i wszystkie potrzebne do zniszczenia Puszki Pandory, by uratować jego i jego przyjaciół. Poza śmiercią przez dekapitację, tylko to pudełko miało tak wielką moc, że mogło wydrzeć demona z ciała człowieka, wypuszczając jednocześnie oszalałe demony na świat. Ta kobieta wiedziała, że dwa artefakty były tutaj: Wszechwiedzące Oko i Klatka Przymusu, na dodatek podejrzewała, że Lordowie będą wściekli, że Amun, mógłby się znaleźć w ich pobliżu. Ona nie wiedziała, że on był Lordem, zrozumiał. Czy ona myślała, że był… łowcą? Tak jak… ona? Cały ten jej wstręt do Lordów i gniew, sprawił, że wydało się to mu prawdopodobne. Ale jeżeli go znała, dlaczego nie wiedziała, kim był? I jeśli była łowcą, dlaczego jego przyjaciele umieścili ją w jego pokoju? Jego spojrzenie ponowni uciekło do dziury w ścianie. Być może jego przyjaciele nie wiedzieli, że ona tutaj była. Ale… Była pewna że go zna i on również ją rozpoznawał. Przynajmniej tak mu się zdawało. Znał jej imię Haidee. Nawet śniąc widział jej śliczną, udręczoną twarz. Wiedział, już że się spotkali, oddziaływali na siebie jakiś dziwny sposób. Pytanie jakie należało zadać, to nie gdzie, tylko kiedy się spotkali? Przynajmniej choć jeden raz jego demon nie rzygał odpowiedziami. To było strasznie mylące i wkurzające, że tym razem bękart nie chciał mu pomóc. Być może oszukała, go twierdząc że się znają, tylko po to, by chciał jej pomóc. Tylko po co to robiła? Dla Artefaktów? Czy ktoś inny poza łowcami mógł pragnąć je zdobyć? Jego żołądek skręcił się w wielki supeł. Był tylko jeden sposób, by dowiedzieć się prawdy o tej pięknej kobiecie i niestety po raz kolejny zaśmiecić sobie mózg. Sposób bardzo niebezpieczny, a konsekwencje tego mogły być jeszcze gorsze. Nie chciał iść tą drogą, ale nie wierzył, by miał inne wyjście. Normalnie mógł przeczytać myśli każdej osoby, dookoła niego, tylko, że jak do tej pory nic od niej nie usłyszał, a na domiar złego to ona słyszała jego. Dlatego musiał pogłębić więź pomiędzy nimi, złamać bariery, którymi się otaczała, posiąść jej umysł i poznać jej wspomnienia. Miał zamiar być bardzo ostrożny. Nie pozwoli swojemu demonowi wyczyścić jej