Egerius

  • Dokumenty69
  • Odsłony11 226
  • Obserwuję1
  • Rozmiar dokumentów27.8 MB
  • Ilość pobrań5 250

Janusz A. Zajdel - Skok dodatni

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :119.4 KB
Rozszerzenie:pdf

Janusz A. Zajdel - Skok dodatni.pdf

Egerius EBooki Zajdel, Janusz A Opowiadania
Użytkownik Egerius wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 7 z dostępnych 7 stron)

Książka pobrana ze strony http://www.ksiazki4u.prv.pl lub http://www.ksiazki.cvx.pl Janusz A. Zajdel - Skok dodatni Marco spojrzal przez lornetke w strone drogi. Z wysokosci wiezy strazniczej widac bylo nadjezdzajacy autokar. - Jada - powiedzial do mikrofonu. - Pamietajcie o dokladnym sprawdzeniu dokumentów. Profesorowi szczególnie na tym zalezalo. Zdaje sie, ze nie chce tu miec zadnych dziennikarzy. Same karty uczestnictwa nie wystarcza. Trzeba ich wylegitymowac! Straznicy wyszli przez brame. Marco widzial, jak dociagali pasy i poprawiali uniformy. Usmiechnal sie pod wasem. Popatrzyl w druga strone. W srodku równiny, okolonej linia srebrzystego ogrodzenia z gestej siatki, polyskiwala miedziana kopula laboratorium. Biegnaca ku niej linia energetyczna tez lsnila miedzia przewodów. Na ostatnim slupie siedzial jakis nastroszony ptak. Marco przyjrzal mu sie przez lornetke. To musial byc myszolów. Albo moze pustulka? Marco poznalby od razu, gdyby ptak rozwinal skrzydla do lotu. Ale z tej odleglosci siedzacego ptaka trudno bylo rozpoznac. Autokar zatrzymal sie przy bramie. Marco liczyl wysiadajacych. Poznal Foriniego i jego dwóch laborantów. Trzeci wspólpracownik profesora byl juz od rana w laboratorium: Marco widzial go pare razy, wychodzacego i wchodzacego przez drzwi kopuly. Kilkunastoosobowa grupka stopniowo przelewala sie na teren poligonu, skrupulatnie legitymowana przez strazników w waskim przejsciu przy bramie. Trwalo to dosc dlugo, ale Marco wiedzial, ze tak musi byc. Po raz pierwszy wpuszczano tu tak wiele osób naraz. - Jak tam? - rzucil do mikrofonu, nie odwracajac oczu od wchodzacych. - W porzadku - odpowiedzial dyzurny z dolu. - Za chwile skonczymy. - Kierowca zostaje w autokarze, poza ogrodzeniem - przypomnial Marco. - Zdaje sie, ze brak jednej osoby? - Tak, profesor wlasnie powiedzial, ze jeszcze ktos ma tu za chwile przyjechac. - Dobrze. Jego tez prosze dokladnie sprawdzic. Wydluzona grupka ludzi, z profesorem Forinim na czele ruszyla sciezka wydeptana wsród kamienistej równiny. Od kopuly dzielilo ich ponad tysiac metrów. Marco patrzyl przez chwile, jak ida po dwóch, trzech, rozmawiajac, gestykulujac z ozywieniem i wymachujac plastykowymi teczkami - nieodlacznym atrybutem uczestników naukowych sympozjów. Droga od strony miasta nadjezdzal maly, szary samochód. Byl jeszcze daleko, gdy Marco dojrzal go po raz pierwszy. Gdy spojrzal ponownie w tamtym kierunku, samochód stal na skraju drogi. Przybyli nikneli kolejno w drzwiach kopuly, az znalezli sie w jej wnetrzu wszyscy oprócz Foriniego i jednego z laborantów. Profesor czekal najwyrazniej na kogos jeszcze, spojrzal na zegarek, wreszcie zagarnal ramieniem laboranta i wraz z nim takze wszedl do laboratorium, zamykajac drzwi.

Marco widzial przez lornetke, jak na szczycie kopuly zapala sie czerwone swiatlo. Zawsze palilo sie podczas prób i wtedy pod zadnym pozorem nie wolno bylo zblizac sie do scian laboratorium. Straznicy wiedzieli o tym doskonale, choc nie bardzo orientowali sie, jakiego rodzaju niebezpieczenstwo grozilo wówczas na terenie poligonu. Marco, bedac ich szefem, wiedzial troche wiecej: to bylo cos zwiazanego z czasem - z "lokalna modyfikacja czasoprzestrzeni" - jak to okreslil profesor, kiedy przed kilkoma miesiacami powierzyl mu to stanowisko. Ale Marco nie usilowal zglebiac szczególowo sprawy. Wystarczylo mu, ze trzeba sie trzymac z daleka od tej diabelskiej instalacji. Maly, szary samochód ruszyl w dalsza droge. Kierowal sie najwyrazniej w strone poligonu. "Spóznil sie" - pomyslal Marco. Teraz, gdy plonelo czerwone swiatlo, nikt nie mógl juz krecic sie na zewnatrz kopuly. Marco skierowal lornetke na ostatni slup linii wysokiego napiecia. Ptak siedzial tam wciaz, nieporuszony, z nastroszonymi piórami. Nagle - jak zdmuchniety - zniknal z pola widzenia. Marco poszukal go wzrokiem. Dostrzegl ptaka nieco z prawej: wisial w powietrzu, z rozpostartymi skrzydlami, które nie wykonywaly zadnego ruchu. Marco widzial go teraz w calej okazalosci. To byl myszolów. Po chwili dopiero spostrzegl, ze cos jest nie w porzadku: ptak trwal w zawieszeniu przez dobre kilkanascie sekund, jak namalowany na blekitnym tle nieba! A potem nastapilo kilka zdarzen naraz. Marco nie potrafilby uszeregowac ich w czasie, lecz dostrzegl je wszystkie: myszolów runal na ziemie, porywajac z niej cos, zapewne drobnego gryzonia; na slupie wysokiego napiecia blysnal potezny luk wyladowania, a kopula laboratorium... zniknela. Po prostu, przestala istniec, jakby zostala uniesiona w góre, lub moze zapadla sie pod ziemie, pozostawiajac po sobie tylko kolisty betonowy fundament. Marco stal przez moment nie mogac oderwac oczu od miejsca, gdzie przed chwila lsnila powierzchnia kopuly. Potem spojrzal na slup. Unosil sie tam jeszcze blekitnawy obloczek dymu ze spalonych bezpieczników. Przewody, biegnace przedtem w kierunku kopuly, zwisaly teraz ku ziemi, dotykajac jej u podnóza slupa. Myszolów, przestraszony blyskiem, ulecial w góre, nie wypuszczajac jednak ze szponów swej zdobyczy. Marco szarpnal uchwyt instalacji alarmowej. Syreny rozwyly sie zawodzacym skomleniem. Widzial, jak straznicy wybiegali przed budynek przy bramie i stali teraz bezradnie, patrzac w strone, gdzie przed chwila blyszczala miedziana czasza. Szary samochód zatrzymal sie przed brama. Czlowiek, który z niego wysiadl, nie próbowal nawet dostac sie na teren poligonu. Slyszac wycie syren, odjechal pospiesznie w strone miasta. .oOo. Tlum dziennikarzy napieral ze wszystkich stron na rzecznika prasowego Instytutu, który bezskutecznie usilowal przekrzyczec gwar podnieconych glosów i terkot kamer. - Panowie! W ten sposób niczego nie zalatwimy! Prosze zajac miejsca i zadawac pytania kolejno! Tubalny glos reportera "Przegladu Wieczornego" zaprowadzil nieco porzadku, ale Cyryl od razu wyczul, ze tutaj, w sali seminaryjnej, gdzie zgromadzono dziennikarzy, nie dowie sie niczego, poza paroma ogólnikami. Nie pchal sie wiec do pierwszych rzedów, lecz zatrzymal sie przy drzwiach wejsciowych, w tylnej czesci sali. - Panowie! - zaczal mlody adiunkt, któremu przypadlo w udziale wziac na siebie pierwsze uderzenie opinii publicznej, reprezentowanej przez dziennikarzy. - Nie jestesmy w tej chwili w stanie oglosic jakiegokolwiek wiazacego komunikatu. Niezaprzeczalnym faktem jest, ze

kilkunastu uczonych, którzy zgromadzili sie przed dwoma dniami w naszym Instytucie na zamknietym sympozjum naukowym, w dniu dzisiejszym uleglo wypadkowi podczas eksperymentu... Sala zareagowala gradem pytan. - Czy to byl wybuch? - Jakiego rodzaju byl ten eksperyment? - Czy oni zyja? - Kto uczestniczyl w sympozjum? Rzecznik prasowy odczekal, az sala nieco ucichnie. - Nie na wszystkie pytania bede mógl odpowiedziec, a to z dwóch powodów: po pierwsze - sami nie wiemy co bylo przyczyna wypadku, bo na sympozjum zjechali sie specjalisci pewnej bardzo waskiej dziedziny nauki i tylko oni byli dokladnie zapoznani ze szczególami doswiadczenia; po drugie - wszyscy oni, wraz z calym pawilonem, w którym przeprowadzano eksperyment, po prostu przestali istniec. Na poligonie, gdzie sie to wydarzylo, pozostalo jedynie puste miejsce, a scislej mówiac, betonowy fundament, dzwigajacy przedtem metalowa kopule laboratorium. Komisja, powolana przez dyrekcje Instytutu, jest w trakcie badania okolicznosci wypadku. Co do tematyki sympozjum moge powiedziec ogólnie, ze dotyczylo ono zagadnien chronotransportu, to znaczy przenoszenia masy i energii w czasoprzestrzeni. Prace w tej dziedzinie podjete niedawno przez kilka osrodków naukowych na swiecie, prowadzone byly na bardzo skromna skale. Nasz Instytut chlubil sie posiadaniem jedynej instalacji, umozliwiajacej przeprowadzenie pewnych elementarnych eksperymentów w tej dziedzinie. Doswiadczenia te byly praktyczna realizacja teorii wypracowanych przez specjalistów z kilkunastu placówek naukowych. - A wiec, w wypadku zgineli - czy tez znikneli - wszyscy czolowi znawcy tego zagadnienia? - spytal ktos ze srodka sali. - Niestety, prawie wszyscy. Sposród obecnych na obradach, jedynie profesor Al Breger z Zurychu nie uczestniczyl w eksperymencie. Pozostal takze docent Mac Intosh z Kanady, który nie przybyl na sympozjum. - Dlaczego? - rzucil Cyryl od drzwi. - Nie rozumiem? - rzecznik prasowy spojrzal w jego kierunku. - Dlaczego Breger nie pojechal na poligon, razem z innymi? Czyzby nie interesowal go eksperyment? - To byl przypadek. Profesor Breger mial dotrzec tam swoim samochodem, podczas gdy pozostalych zawieziono wczesniej autokarem. Samochód profesora popsul sie w drodze... Spóznil sie i to go uratowalo. - Dziwne, ze nie zaczekali na niego z rozpoczeciem eksperymentu! - Cyryl powiedzial to na wpól do siebie. - Natomiast Mac Intosh - ciagnal adiunkt - jak lezy sadzic z jego polemicznych wystapien w czasopismach fachowych, reprezentowal poglady zgola odmienne niz inni znawcy zagadnien chronotransportu. Wydaje sie, ze jego nieobecnosc byla swego rodzaju demonstracja... - Czy doswiadczenie dotyczylo przenoszenia sie w czasie? - Alez nie! Na obecnym etapie badan nie brano pod uwage przenoszenia w czasie zlozonych obiektów materialnych. O ile mi wiadomo, osiagnieto pewne wyniki w zakresie przesylania drobnych przedmiotów w bliska przyszlosc. Byly to wlasnie doswiadczenia, które profesor Forini zamierzal pokazac uczestnikom sympozjum...

Cyryl wymknal sie z sali przed zakonczeniem konferencji. Jadac taksówka w kierunku hotelu "Kosmos", gdzie zakwaterowano uczestników niefortunnego sympozjum, raz jeszcze przemyslal wszystkie zebrane dotychczas informacje. Po otrzymaniu polecenia zbadania sprawy, Cyryl podszedl do niej dosc formalnie. Wszystko wydawalo sie jasne: nieodpowiedzialny eksperymentator narazil siebie i kolegów uczonych, na skutki niebezpiecznego eksperymentu... Bylo w tym jednakze pare szczególów, które Cyrylowi wydaly sie dziwne. Sympozjum odbywalo sie wlasciwie przy drzwiach zamknietych, w bardzo scislym gronie specjalistów, chociaz - formalnie rzecz biorac - nie bylo tajne. Podczas wyglaszania referatów nie poslugiwano sie jednak uzywanymi zwykle srodkami - rzutnikiem z celuloidowa tasma, na której po stawaly wszystkie zapisy, demonstrowane przez referenta na ekranie, ani magnetofonami dla utrwalenia przebiegu obrad. Wzory pisano kreda na tablicy, która zostala. dokladnie starta przed wyruszeniem zebranych na poligon. Wszystkie osobiste notatki kazdy zabral ze soba, do specjalnych teczek, w których uczestnicy otrzymali takze odbitki tekstów referatów. Jedynie profesor Al Breger - ten, który byl na sympozjum, a nie... zniknal w czasie eksperymentu - móglby powiedziec cos na temat przebiegu obrad. Do niego wlasnie pojechal Cyryl. Wysiadajac z taksówki przed hotelem, Cyryl spostrzegl jednego z cywilnych agentów, przechadzajacego sie w okolicy parkingu. A wiec udalo sie. Breger jest jeszcze w hotelu. Prawdopodobnie oczekuje na bilet lotniczy, który obiecano mu dostarczyc. W recepcji siedzial drugi agent. Cyryl odebral od niego koperte i poszedl w kierunku windy. - Dzien dobry, profesorze - powiedzial, wchodzac do apartamentu. Profesor Breger stal przy oknie, jakby niecierpliwie oczekujac na kogos, kogo sie spodziewal. - Czy przyniósl pan moze mój bilet na samolot? - spytal, patrzac podejrzliwie na Cyryla - Owszem. Oto on. - Cyryl polozyl koperte na stole. - Ale poza tym, chcialbym zadac panu kilka pytan. - Pan jest z prasy? - Breger wyraznie sie nastroszyl. - Gorzej - powiedzial Cyryl, pokazujac swoja legitymacje. Wbrew oczekiwaniom, profesor rozchmurzyl sie, wskazal Cyrylowi krzeslo i sam usiadl. - Prawde mówiac, oczekiwalem pana - powiedzial po chwili. Nie chcialem sam zglaszac sie do was, bo nie bylem pewien... ale jesli juz sie tym zajmujecie, gotów jestem podzielic sie z wami tym, co mnie nurtuje. Cyryl wyjal z kieszeni magnetofon i polozyl na stole przed profesorem. - Dlaczego nie uczestniczyl pan w tym... pokazie? - Spóznilem sie. - Wiemy, ze spóznil sie pan... celowo. - Wiecie... No cóz, to prawda. Stalem na poboczu szosy. Zastanawialem sie. Zdecydowalem, ze... nie bede ryzykowal. - Czyzby to byl niebezpieczny eksperyment? Pan o tym wiedzial? - Nie wiedzialem, lecz domyslalem sie róznych rzeczy. To, co Forini mówil podczas sympozjum, nie wygladalo na prawde. Poza tym, zbyt scisle wszystko trzymal w tajemnicy - jak na te mizerne wyniki, które rzekomo osiagnal. Jednym slowem, odnioslem wrazenie, ze potrafi wiecej. - Czy zna pan Mac Intosha z Kanady? - Tylko ze slyszenia. Wiem, ze nie zgadzal sie z wieloma moimi wnioskami. W ogóle byl przeciwko wszystkiemu, co ostatnio dzialo sie w teorii chronotransportu. Krytykowal podstawowe zalozenia... - Wiec sadzi pan, profesorze?...

- Tak, wiem, o czym pan mysli. To mozliwe. Forini chcial pokazac cos zaskakujacego... Dotychczas wiadomo byl powszechnie, wsród specjalistów; oczywiscie, ze udalo mu sie przeprowadzic kilka doswiadczen... - Jakie to byly doswiadczenia? - Na sympozjum opisywal jedno z nich. Wygladalo to mniej wiecej tak: drobny przedmiot, na przyklad kostka do gry, albo szklana kulka, polozona w strefie dzialania polichronu... to znaczy, w odpowiednim punkcie pola rozszczepieniowego... przepraszam, trudno mi bedzie wyjasnic to panu prostym jezykiem... no wiec, jednym slowem, przedmiot taki znika z pola dostrzegania obserwatora. Oznacza to, ze obiekt doswiadczenia przestaje istniec w interwale czasowym miedzy chwila poczatkowa znikniecia, a koncowa - ponownego pojawienia sie. Ten prosty przypadek nazywa sie w jezyku teorii chronotransportu, biernym skokiem dodatnim. Przedmiot przenosi sie od razu do pewnej chwili czasu, bedacej - z punktu widzenia naszej terazniejszosci przyszloscia. Nasza terazniejszosc "dogania" ten przedmiot i "zabiera" go ponownie... Moge tu zilustrowac przykladem: zalózmy, ze plynie pan lódka z pradem strumienia. Jesli rzuci pan przed siebie kamieniem, to upadnie on, powiedzmy, o kilkanascie metrów przed lódka. Po chwili, przeplywajac tamtedy, moze pan chwycic ten kamien ponownie... - Ale musze w tym celu siegnac reka w glab wody! - zauwazyl Cyryl. - Slusznie! Bardzo slusznie! Jesli pan tego nie zrobi, kamien tylko mignie panu przed oczami i zniknie nie pojawiajac sie wiecej w panskiej plynacej terazniejszosci. A teraz rozpatrzmy inny przypadek: zamiast kamienia, uzyjmy pilki, zwyklej gumowej pilki. Co stanie sie jesli rzuci ja pan przed siebie? - Moja lódka nigdy jej nie dogoni. - Tak jest. Pilka trwale przejdzie do innej terazniejszosci i tam zostanie! To jest tak zwany skok czynny... - Dodatni - podpowiedzial Cyryl. - Oczywiscie. Pan swietnie to rozumie! - Studiowalem kiedys na uniwersytecie. - To doskonale. Nie musze chyba wyjasniac, ze skoki ujemne równiez prowadza do trwalej utraty kontaktu z obiektem doswiadczenia. - Rozumiem... - to znaczy, nie bardzo rozumiem... - zastanowil sie Cyryl. - Czymze wiec jest taki rzut pilka? Jesli nie znajdziemy "w przyszlosci" tej pilki, która wciaz przed nami ucieka, niesiona pradem strumienia, to... - Przeszlosc, przyszlosc i terazniejszosc jest kawalkada lódek, plynacych z pradem... Czy moze sluszniej byloby powiedziec: niekonczaca sie tasma transportera... To zreszta nie jest teraz wazne. Chodzi o cos innego. Podejrzewam, ze Forini zrobil nam brzydki kawal: wyslal siebie i kilkunastu innych ludzi, skokiem czynnym dodatnim w przyszlosc... - Sadzi pan, ze zrobil to z rozmyslem? - Tego wlasnie nie wiem. Teoretycznie, pole rozszczepieniowe moglo osiagnac rozmiary wystarczajace dla objecia swym zasiegiem calej kopuly laboratorium... Z rozwazan modelowych wynika, ze zjawisku takiemu towarzyszyc powinien swego rodzaju "odrzut", kompensacja czasowa w postaci chwilowego zwolnienia lub nawet zatrzymania uplywu czasu w obszarze terazniejszosci... Rozumie pan: rzucajac pewna mase przed siebie - w przypadku panskiej lódki powoduje pan przyhamowanie tej lódki... Jesli nastapilo cos takiego, to mozna miec pewnosc, ze kopula powedrowala w przyszlosc - tym dalsza, im silniejszy byl efekt zwolnienia uplywu czasu w najblizszym jej otoczeniu...

Cyryl przypomnial sobie o czyms. Zerknal do notatnika Tak. To musialo byc to: w swym zeznaniu dowódca strazy opowiedzial o myszolowie, który... - Przyjmijmy, ze tak bylo, profesorze. Cóz stad wynika? Czy mozemy oczekiwac, ze oni... wróca? - Jesli sa w kopule... i jesli ona dziala w obie strony, to owszem, moga wrócic. Ale my nie mozemy nic zrobic, by ich sciagnac tu na powrót. Po prostu, musi nam ktos stamtad odrzucic te pilke. Ale to nie jest proste... Instalacja wymaga zasilania. A przewody linii energetycznej zostaly tutaj! - Nie rozumiem tylko, profesorze - powiedzial Cyryl dlaczego... oni znikneli wraz z kopula? Przeciez mówil pan, ze przedmioty... moga znikac same... a urzadzenie pozostaje? - Wszystko zalezy od energii pola i jego zasiegu. W pokoju hotelowym zadzwonil telefon. Breger przeprosil Cyryla i podniósl sluchawke. - Tak, to ja... Kto? Ach, tak, rozumiem... oczywiscie, bardzo prosze... Tak, tak... czekam! - Profesor odlozyl sluchawke. To Mac Intosh. Przylecial z Montrealu. Chce ze mna rozmawiac. Powiedzialem, ze jestem sam. Niech pan sie schowa za kotara, w tej wnece. On cos wie, a przy panu moze nie chcialby... zreszta, zobaczymy... Cyryl dal nurka za kotare. Po chwili przybysz wszedl do pokoju. Byl to dosc mlody, szczuply mezczyzna, ubrany wedlug najnowszej mody, nie bardzo wygladajacy na znanego i powaznego naukowca. Przypominal raczej bogatego turyste. Cyryl obserwowal go przez szpare. - Witam, profesorze - powiedzial przybysz tonem swobodnym, nawet dosc wesolym. - Slyszalem, ze Forini udowodnil swoje racje. Przyznalbym mu teraz slusznosc, gdyby nie drobna przeszkoda... ze go tutaj nie ma, podobnie jak pozostalych moich adwersarzy. Z wyjatkiem pana, profesorze. Chce wiec, na pana rece, zlozyc wyrazy ubolewania, ale takze uznania dla pogladów, które i pan podzielal... - Czy tylko po to fatygowal sie kolega az tutaj? - glos Bregera zdradzal zniecierpliwienie. - No, nie tylko... Pan jest sam, profesorze? - Jak pan widzi. Ale spiesze sie na lotnisko. Za dwie godziny mam samolot do Genewy. - Tym lepiej. Zakonczymy sprawe szybciej... Pan mial byc tam, w czasie eksperymentu... Czy to nie dziwne, ze akurat pan sie spóznil? - Nie, wcale mnie to nie dziwi. Spóznilem sie, bo przypuszczalem, ze Forini wyskoczy z jakims efektownym trickiem. Wolalem obejrzec to... z zewnatrz. - Pan cos wie, profesorze. - Mysle, ze to byl skok dodatni. - Czynny. - Tak, czynny. Dalekosiezny. - To duzo pan wie. Stanowczo za duzo... - Nie rozumiem? - Zaraz to wyjasnie. Jak sie panu zdaje, co mogliby zrobic eksperymentatorzy, którzy znalezli sie w nastepujacej sytuacji: po doswiadczalnym skoku ujemnym okazuje sie, ze zasieg pola nie objal instalacji, a oni - bez mozliwosci powrotu - utkwili w przeszlosci... - Alez... to byl skok dodatni, a kopula tez zniknela! - Mówie o innych eksperymentatorach, profesorze! O tych, którzy padli ofiara doswiadczenia ze skokiem ujemnym! Którzy znalezli sie w czasach, gdy nikomu nie snilo sie jeszcze o skokach w zadnym kierunku czasu! Co mogliby zrobic, by wrócic w swa terazniejszosc? Nie wie pan? Na pewno pan wie! Ale powiem panu, profesorze: powinni zbudowac chronotransporter, stworzyc pole rozszczepieniowe i wykonac skok dodatni. Tylko, ze w czasach, w których sie znajduja, nie

ma jeszcze ani jednej pracy teoretycznej, zadnych projektów, zadnych obliczen, ani planów dotyczacych tego problemu! Rozbitkowie tez nie maja tego wszystkiego w glowach; musza wiec stworzyc ten kierunek badan! Zainspirowac i wprzac do pracy terazniejszych uczonych. Uzyskac kredyty na eksperymentalna instalacje. A przy tym - caly czas uwazac, by w terazniejszosci nie zostalo zbyt wiele informacji, która moglaby zaklócic konsekwencje czasowa. Pan wie przeciez, ze ludzie z przyszlosci, bedacej terazniejszoscia owych rozbitków, nie moga im w niczym dopomóc. Sa oni zdani na wlasne sily i rozum, a takie na umysly wspólczesnych uczonych. Takich, jak pan, profesorze, i jak ci wszyscy, których Forini zabral ze soba. Pan sie nam wylamal, Breger, ale na szczescie przewidzielismy i to takze. Forini zabral tamtych, ja zabiore pana. W Kanadzie mam druga instalacje, mniejsza wprawdzie, ale dla nas wystarczy... - Czy pan zwariowal, Mac Intosh? Nigdzie z panem nie pojade! - Wcale pana nie pytam o zdanie. Pan musi pojechac, w przeciwnym razie musialbym pana zabic, a tego bardzo bym nie chcial. Pan, jak sadze, takze. Musi pan zrozumiec, ze pozostawienie pana w tej terazniejszosci oznaczaloby okropne zamieszanie i balagan w strumieniu czasu! Dla dobra swoich wspólczesnych, musi pan powedrowac ze mna; skok dodatni nie narusza konsekwencji czasowej, to elementarne twierdzenie teorii chronotransportu; przeciez pan wie o tym równie dobrze, jak ja, chociaz ja ze wzgledów praktycznych, musialem przez caly czas udawac, ze sie z wami nie zgadzam, zeby nikt nie kojarzyl mnie z Forinim! W imie porzadku w strumieniu czasu, chodz ze mna, Breger! - Nie chce! - Breger podbiegl do kotary i szarpnal ja. Panie inspektorze! Niech pan go aresztuje! Cyryl wyszedl z wneki za kotara. W reku trzymal pistolet. - Niech pan idzie, Breger. Panie Mac Intosh, czy w panskiej instalacji znajdzie sie miejsce dla trzech osób? Ja tez wiem zbyt duzo, móglbym zaklócic terazniejszosc. A przeciez policja musi dbac o porzadek! - powiedzial z przekonaniem, kasujac tasme w swym sluzbowym magnetofonie. Książka pobrana ze strony http://www.ksiazki4u.prv.pl lub http://www.ksiazki.cvx.pl