Egerius

  • Dokumenty69
  • Odsłony11 226
  • Obserwuję1
  • Rozmiar dokumentów27.8 MB
  • Ilość pobrań5 250

Janusz A. Zajdel - Woda życia

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :143.8 KB
Rozszerzenie:pdf

Janusz A. Zajdel - Woda życia.pdf

Egerius EBooki Zajdel, Janusz A Opowiadania
Użytkownik Egerius wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 9 z dostępnych 9 stron)

Książka pobrana ze strony http://www.ksiazki4u.prv.pl lub http://www.ksiazki.cvx.pl Janusz A. Zajdel - Woda życia W polowie drogi z rufy do kabiny nawigacyjnej Martin przystanal, by chwile odpoczac. Silniki pracowaly na pelnym ciagu, wedrówka w kierunku dzioba byla dosc wyczerpujaca. Wolal jednak te wspinaczke od niewazkiego szybowania podczas lotu beznapedowego. Teraz, gdy wyczuwalo sie lekka wibracje calego kadluba, slyszalo dudnienie silników i szum pomp - Martin czul, ze statek naprawde zyje. W czasie lotu bezwladnego automat budzil go kilkakrotnie. Martin byl jednym z inzynierów- pilotów, odpowiedzialnych za sprawnosc urzadzen pokladowych. Inspekcja taka trwala zaledwie kilka godzin, Martin nie lubil jednak ponurej samotnosci we wnetrzu cichego, pustego i martwego statku. Czul sie w nim wówczas, jak w wielkim grobowcu, zawieszonym w pozornym bezruchu wsród pustki i ciemnosci. Doznawal wtedy dziwnego leku, przywodzacego wspomnienia z dziecinstwa. Jakis ciemny korytarz piwniczny, który nalezalo przebiec podczas dzieciecych zabaw, jakas nocna wyprawa pod mur cmentarny, majaca byc dowodem mestwa i odwagi... Te ponure skojarzenia potegowala swiadomosc faktu, ze pozostali towarzysze sa w tym czasie pograzeni w glebokim letargu anabiozy... No, i ten niesamowity bagaz wypelniajacy prawie cala przestrzen ladunkowa statku... Martin staral sie o nim nie myslec gdy - jako jedyny zywy pasazer "Oriona" - samotnie, jak duch bezszelestnie, szybowal wsród mrocznych korytarzy. Teraz - juz blisko celu podrózy - oprócz niego dyzurowali trzej towarzysze, silniki pracowaly, dokonujac korektury toru statku, a na ekranach wizyjnych mozna bylo bez trudu rozróznic dwie wieksze planety ukladu. Martin czul sie znów zywa czescia tego wielkiego organizmu i nawet przebywanie w poblizu ladowni nie robilo na nim niemilego wrazenia. Odpoczal i ruszyl dalej, wspinajac sie po szczeblach przytwierdzonych do sciany korytarza, który teraz, podczas pracy silników, zmienial sie w pionowy szyb. W nawigacyjnej dyzurowal Tom, jeden z biotechników. - Wszystko w porzadku - powiedzial Martin wchodzac. - Zdaje sie, ze ukonczymy podróz bez powazniejszych trudnosci technicznych. Lubie kiedy silniki pracuja. Dopiero teraz wiem, ze jestem przyzwoitym, zywym pilotem, a nie jakas przesylka bagazowa, zapomniana w wagonie odstawionym na bocznice... - Ja tez jestem szczesliwy, ze nareszcie cos sie dzieje, i ze wylazlem z tego chlodnego pudelka. Cala przyjemnosc psuje mi jednak mysl, ze bede musial jeszcze tam powrócic przed koncem podrózy... Ale trudno, innym tez sie nalezy troche ruchu dla rozprostowania kosci... A tutaj wszystko jest niestety, dokladnie wyliczone i wymierzone, co do grama: powietrze, woda, zywnosc... Dla darmozjadów nie ma miejsca. Jak sadzisz, ile czasu jeszcze nam pozostalo do konca?

- Jakies... siedem miesiecy... - Martin zastanowil sie chwile, - Ale dokladnie nie wiem, musze wziac dodatkowe namiary, a potem jeszcze raz przeliczyc. Nie znam jeszcze aktualnych pozycji planet ukladu... - Siedem, czy osiem miesiecy to juz mala róznica, kiedy sie leci dwadziescia lat... Ale wolalbym juz byc tam, na miejscu... i nie miec na glowie tego calego klopotu... - Myslisz o... tych, tam? Tom pokiwal glowa. Obaj wiedzieli dobrze o co chodzi. Obaj czuli na swych barkach caly ciezar odpowiedzialnosci... To nie byl zwykly lot z ladunkiem. Ten ladunek byt szczególnego rodzaju i zaloga "Oriona" nie lubila o nim rozmawiac. - Obledny pomysl! - mruknal Martin. - Z czym? - Z ta kolonizacja Darii... A wlasciwie, z ta nowa metoda... - Moze tylko tak nam sie wydaje - westchnal Tom. - Niedlugo przesiedlanie ludnosci na inne planety okaze sie konieczne. A ta planeta posiada znakomite warunki naturalne i ma przed soba przyszlosc. - Wiem, czytalem sprawozdania. Daria wydaje sie byc jednym z sympatyczniejszych miejsc w Kosmosie. Jednak ciarki mnie przechodza, ilekroc wyobraze sobie, w jakim stanie podrózuja osadnicy... Tom usmiechnal sie nieznacznie. Tutaj mógl wykazac swoja in telektualna przewage nad kolega. - Zazwyczaj tak bywa, ze nowosc budzi nieufnosc, szokuje, wywoluje lek... Ale to nie jest az tak niesamowite, jak sie wydaje. Tyle razy przeciez korzystales z anabiozy. Do hibernatora kladziesz sie, jakby to po prostu bylo zwykle lózko... Jeszcze nie tak dawno przecietny czlowiek nie umial sobie odpowiedziec na pytanie, czy osoba hibernowana naprawde zyje... Gleboki sen tez mozna uwazac za rodzaj "chwilowej smierci", a mimo to wszyscy zasypiamy codziennie, spokojnie i bez leku. Nikomu nie przychodzi do glowy, by sie bac tego stanu. Metoda, jaka zastosowano wobec osadników transportowanych na Darie jest tylko krokiem naprzód w udoskonaleniu tej "odwracalnej smierci", czy, jesli wolisz, glebokiego snu... - Miales mi kiedys wyjasnic, na czym to polega - powiedzial Martin. - Nie znam sie zupelnie na tych waszych szarlatanskich praktykach i wiem tylko tyle, ze mamy w ladowniach pare tysiecy jakichs przerazajacych mumii. Jak sie zdolalem zorientowac, nie sa to ludzie w stanie hibernacji, bo temperatura... - Owszem, temperatura jest normalna. Oni nie sa zamrozeni. To zbyteczne. - Jak to? Mówiles, ze to... jakby ulepszona hibernacja? - Wlasnie. Na tym, miedzy innymi polega ulepszenie. Utrzymanie czlowieka w zamrazalniku wymaga specjalnych urzadzen, stalej kontroli parametrów, wypadku energii na regulacje temper atury... Przy transporcie wiekszych ilosci, towar... to znaczy wiekszych grup osób, sprawa zaczyna byc klopotliwa i kalkuluje sie drogo. Co innego my, zaloga. Jest nas niewielu, a poza tym musi istniec mozliwosc latwego i szybkiego wyprowadzenia z anabiozy i powrotu do normalnego stanu... - W technice, to sie nazywa "dyspozycyjnosc" - wtracil Martin z przekasem. - Chwilami rzeczywiscie czuje sie jak maszyna, która sie wlacza i wylacza, stosownie do potrzeb... - To ty jestes inzynierem, mój drogi. To wy staracie sie zatrzec róznice miedzy czlowiekiem i mechanizmem. - Humanista sie znalazl! - No, w kazdym razie, jestem... blizej czlowieka... - Mówisz o tych puszkowanych konserwach?

- Zupelnie chybione porównanie - zasmial sie Tom. - Jesli juz mozna sie tu odwolac do gastronomicznych analogii, to... Wiesz, co to jest liofilizacja? - Pewnie, ze wiem. Cale nasze zarcie jest przeciez liofilizowane. Po prostu, odwodnione. - Nie po prostu, lecz w specjalny sposób. Czym rózni sie produkt liofilizowany od suszonego? - No, bo jak sie to namoczy w wodzie, uzyskuje sie z powrotem normalny befsztyk z cebulka, ziemniakami i jarzynka... - ... A nie jakies odksztalcone, skapcaniale paskudztwo, w niczym nie przypominajace wyjsciowego produktu. Bo w procesie liofilizacji cala struktura tkanki roslinnej czy zwierzecej pozostaje nienaruszona, a jedynie woda zostaje usunieta. Komórki organizmów zywych zawieraja skladniki organiczne w postaci wodnych zawiesin - koloidów. W miesie lub ziemniaku zawartosc wody dochodzi do siedemdziesieciu czy nawet osiemdziesieciu procent. A wiesz, dlaczego nasze zapasy zywnosci sa liofilizowane? - To jasne! - Martin obruszyl sie, czujac sie posadzonym o calkowita ignorancje. - Suchy produkt nie psuje sie nawet w temperaturze pokojowej, a ponadto w podrózach kosmicznych ogromna role odgrywa oszczednosc na masie ladunku, kazdy zbedny gram - w tym przypadku wody - to dodatkowy wydatek energii przy napedzaniu statku. Tom przytaknal. - Czlowiek potrzebuje dziennie przecietnie nieco ponad dwa i pól litra wody, spozywanej w pokarmach i napojach - ciagnal tonem prelegenta. - Jednakze woda ta jak gdyby przeplywa tylko przez organizm i w identycznej ilosci zostaje wydalona. Posiadajac na statku pewien ograniczony zapas wody, mozna zatem uzywac jej wielokrotnie, w zamknietym obiegu, z oczyszczaniem oczywiscie. - No dobrze... Ale chyba mówilismy o czyms innym. Co to ma wspólnego z naszymi... pasazerami? Tom milczal. Martin patrzyl na niego i dopiero po dluzszej chwili dotarto do jego swiadomosci, ze mówia wciaz o tym samym... - Czy... oni... tez sa...? - wyjakal ze zgroza. - Wlasnie! Pomysl tylko, ile zbednej wody trzeba by wiezc z Ziemi na Darie, przewozac szesc tysiecy hibernowanych pasazerów. W sumie stanowiliby mase okolo czterystu megagramów, nie liczac masy urzadzen hibernacyjnych. Bez wody maja mase tylko troche powyzej stu piecdziesieciu megagramów, a przewozi sie ich w lekkich kontenerach, po dwadziescia sztuk w kazdym. Dzieki temu, moglismy zabrac szesc tysiecy osób zamiast dwa i pól... Organizm czlowieka zawiera ponad szescdziesiat procent wody. A woda na Darii jest taka sama, jak na Ziemi. Podobno nawet czystsza... Metoda daje kolosalne korzysci, glównie ekonomiczne... - Niech was cholera... - burknal Martin, czujac dreszcz wzdluz grzbietu. - Jak wy to, u diabla, robicie? Tom rozsiadl sie w fotelu i zaczal objasniac z taka duma, jakby to on sam byl glównym autorem owej metody. - W biologicznych efektach nie ma wiekszej róznicy miedzy odwodnieniem a hibernacja. Odwodnienie jest dalszym, kolejnym etapem po zamrozeniu organizmu, a wiec w stanie, gdy zatrzymane zostaly wszelkie funkcje zyciowe. Z utwardzonych zamarznieta woda tkanek usuwa sie lód przez sublimacje. Pozostaje sucha, gabczasta struktura, zachowujaca w pelni pierwotny ksztalt. Tak spreparowany organizm mozna przechowywac w suchej przestrzeni, nawet w pokojowej temperaturze. Ponowne uwodnienie powoduje powrót organizmu do stanu normalnego...

- Mimo wszystko, nie dalbym sobie tego zrobic! - wzdrygnal sie Martin. - Wole tradycyjna hibernacje... - Tradycyjna! - zasmial sie Tom. - Szybko powstaja "tradycje" w naszych czasach... - Na sama mysl o liofilizacji chce mi sie pic. Zrób kawe. - Mamy tylko... liofilizowana. - Tfu, nie chce... Nalej mi czystej wody. - Woda pochodzi z zamknietego obiegu - przypomnial Tom zlosliwie. - Staraj sie nie myslec, ile razy juz przez nas przeszla... - Przyzwyczailem sie. - Przyzwyczaisz sie takze do nowych technologii transportu ludzi w Kosmosie. - Tom napelnil szklanke z kranu nad umywalka. Martin pil lapczywie, duzymi lykami. - Tech-no-lo-gia... - wycedzil, ocierajac wasy grzbietem dloni. - Moze ja jestem tylko glupi, ciemny i zacofany pilot kosmiczny, ale, do cholery, nie umiem jakos pogodzic sie z traktowaniem czlowieka na równi z wolowina. Czy nie wydaje ci sie, ze ta cala nasza technologia zaczyna nas samych wodzic za nos? - No, nie mysl sobie, ze to zupelnie to samo: liofilizacja zywnosci i mumifikacja zywego czlowieka. Opowiedzialem ci o tym w znacznym uproszczeniu. - Ale, wreszcie, na jedno wychodzi... - Niezupelnie. Aby proces byl calkowicie odwracalny trzeba spelnic pare warunków technicznych. Powinienes to wiedziec. Przeciez hibernacja - to tez nie jest po prostu zamrozenie organizmu. Woda posiada pewne brzydkie wlasnosci fizyczne, które przez wiele lat stanowily powazna przeszkode w praktycznym zastosowaniu hibernacji. W trakcie oziebiania, woda przejawia tak zwana anomalna rozszerzalnosc: ponizej czterech stopni Celsjusza zaczyna sie rozszerzac, zamiast kurczyc, jak kazda przyzwoita ciecz. Tak wiec, lód posiada wieksza objetosc, niz woda, z której powstal. W skutek tego, zamarzajaca woda rozsadza zamkniete naczynia. W przypadku zywych organizmów takze tworzenie sie ostrych krysztalków lodu stanowi niebezpieczenstwo dla calosci komórek... - Ale przeciez pokonano te trudnosci i hibernacja stala sie faktem... - Owszem. Dzieki czynnikowi HF, który-wprowadza sie do organizmu przed hibernacja. Znosi on anomalie i powoduje, ze woda krzepnie w formie prawie bezpostaciowej. Ale to dopiero potowa procesu liofilizacji. Sublimacja powstalego lodu jest zlozonym procesem. Nie bede sie wdawal w szczególy... - I to wszystko jest pewne, niezawodne, sprawdzone? - Martin wciaz nie mógl nabrac zaufania do diabelskich sztuczek biotechników... - Przeciez nie ryzykowalibysmy zycia tysiecy ludzi. Sam zreszta zobaczysz. Bede ich reanimowal, gdy wyladujemy na Darii. Potrzebna bedzie tylko czysta woda i proste urzadzenie witalizujace, które mamy na pokladzie. - Wkrótce dojdzie do tego, ze z powodu zbyt duzej objetosci takiej liofilizowanej mumii, bedzie sie nas przewozic w proszku! - burknal Martin. - Aha, mialem jeszcze jedno pytanie. Czy w pustych przestrzeniach po usunieciu wody z tkanek, pozostaje próznia, czy powietrze? - Gdyby byla tam próznia, organizm uleglby zgnieceniu pod normalnym cisnieniem. A powietrze utrudnialoby ponowne uwodnienie. Puste przestrzenie nasyca sie specjalna mieszanka gazowa, tak zwana kompozycja "Q". Ma ona te wlasciwosc, ze bardzo intensywnie rozpuszcza sie w wodzie - podobnie, jak np. gazowy amoniak dzieki temu wytwarza korzystne podcisnienie

zasysajace przy uwadnianiu, a nastepnie, w miare wymiany wody, calkowicie wydala sie z organizmu... - Starczy, dziekuje, oszczedz mi tych szczególów, bo juz mi sie od tego niedobrze robi... Chodz, pomozesz mi skontrolowac uklad paliwowy... .oOo. Loskot eksplozji wyrwal Martina z blogiego odretwienia przed pulpitem kontroli lotu. Zaplonelo równoczesnie kilka czerwonych napisów, rozlegl sie przerywany brzeczyk. Nim Martin zdazyl ogarnac wzrokiem tablice, komputer zanalizowal sytuacje. "Alarm pierwszego stopnia" - odczytal Martin. Do kabiny wpadl Tom. - Co to bylo? Zderzenie? - rzucil od drzwi. - Nie. Lokalna awaria w srodkowej czesci modulu B, w okolicach szóstej sekcji... - Martin wskazal tablice. - Popatrz, przegrody awaryjne odciely szósta sekcje od resz ty statku... Cisnienie zero... Otwarte zawory prózniowe... Tam musialo sie cos zapalic, bo zadzialal system przeciwpozarowy... - Ale... dlaczego zawory sa wciaz otwarte? W szóstce jest próznia, a wiec juz po pozarze... - Zaraz powinny sie zamknac:.. Moze wybuch je uszkodzil, albo cos wysiadlo w ukladzie napowietrzania... W kazdym razie, sekcja jest odcieta i na razie nic groznego sie nie dzieje. Zachrobotal glosnik interkomu. - Co tam sie dzieje? - Glos szefa zmiany zdradzal zdenerwowanie. - Tupnelo jak diabli, a wy nic nie meldujecie? - Ustalamy, co sie stalo, szefie. Na razie nie ma bezposred niego zagrozenia dla zalogi - powiedzial Martin. Mozecie spac spokojnie. Zaraz sprawdzimy. Szef mruknal cos sennie i wylaczyl sie. - W szóstej sekcji miesci sie uklad regeneracji wody. Tam jest zbiornik ze sprezonym wodorem... - zauwazyl Tom. - Raczej "byl". To on pewnie wylecial. O, cholera, zobacz! - Co sie dzieje? - Brak. cisnienia w instalacji wodnej! - Martin postukal palcem w szybe manometru. - Rozwalilo pompe? - Boje sie, ze gorzej... Chyba glówny zbiornik retencyjny... Odkrec kurek nad umywalka. Rozlegl sie tylko syk powietrza i daleki gulgot w rurach. - Ani kropli - mruknal Tom. - Wiesz, co sie stalo? Nie mamy wody. - Widze przeciez! - Nie rozumiesz. W ogóle nie mamy wody. Ani kropli w calym statku. - Jak to sie stalo? - Mozna sie tylko domyslac, ale... pewnie wybuch wodoru uszkodzil zbiornik, uruchamiajac równoczesnie klapy deherme tyzujace, na wypadek pozaru... Cala woda z instalacji poszla w Kosmos, jak wyssana przez slomke... - Pójde, zobacze czy da sie cos zrobic! - Martin wstal i wyszedl, zabierajac awaryjny ubiór prózniowy. Tom nacisnal klawisz interkomu. - Nic takiego, szefie - powiedzial. - Damy sobie rade, to drobiazg. Strzelila butla z gazem, ale juz po klopocie. Dobranoc. Martin wrócil po kilkunastu minutach. Mine mial niewyrazna.

- Nie mozna sie tam dostac, z zadnej strony. Próznia w calej szóstej sekcji, grodzie na glucho zamkniete, a mechanizm otwiera nia zablokowany. Czy jestes pewien, ze ta woda... wszystka wyciekla? - Sam zobacz: wskaznik na zerze. - Trzeba zawiadomic... - Martin siegnal do wylacznika. - Zostaw! - Tom odtracil jego dlon. - Juz rozmawialem. - Przeciez nie wiedziales jeszcze, jak to wyglada... - To nie istotne. Powiedzialem, ze nic sie nie stalo. - Nie rozumiem? - Martin patrzyl ze zdumieniem na biotechni ka. - Pomysl, moze zrozumiesz. Czy zdajesz sobie sprawe, co oz nacza brak wody na statku? Teraz, kiedy trzeba czuwac, kon trolowac lot, przygotowywac sie do ladowania... Trzeba jesc i pic przez najblizsze siedem miesiecy! Czy wiesz, ile tej wody potrze ba dla kazdego z nas? - Mówiles, ze dwa i pól litra na osobe dziennie, ale prze ciez... tyle samo organizm wydala, wiec, gdyby to destylowac... - Zapomniales o jednym. - Tom patrzyl na towarzysza dziwnie, jak nigdy dotad. - Zapomniales, ze okolo litra wydala sie przez skóre i z wydechem... Ta woda, w postaci pary, idzie w powi etrze... Dotychczas byla odzyskiwana w ukladzie regeneracji powi etrza i ponownie wlaczona do obiegu wodnego, ale teraz... Teraz cieknie gdzies tam, do zbiornika skroplin, a potem przez zawór zwrotny - do szóstej sekcji... Jednym slowem, w próznie... A wiec, co najmniej litr dziennie diabli biora. A ukladu regenera cji powietrza nie mozna przeciez wylaczyc, bo... - Jasne. Dwutlenek wegla... - zgodzil sie Martin. - Cztery osoby, przez dwiescie dni... Osiemset litrów! - Zle liczysz, Mart - poprawil go Tom. We dwóch damy sobie rade. Jestes pilotem pierwszej kategorii. - Niewielka róznica: czterysta czy osiemset, gdy nie ma ani litra... Ani pic, ani jesc, bo zarcie suche jak wióry... Czy nie ma rady Tom? - Moze jest... - Tom zawahal sie nieco. - Znajdujesz wyjscie? - Jest jedno. Troche... nie bardzo... legalne, ale za to je dyne i skuteczne. Na statku jest jeszcze troche wody... - W ukladach chlodzenia? - Nie. Przeciez wiesz, ze tam jest tylko freon i ciekly azot. Ale woda jest... - Myslisz o tych osmiu hibemowanych? O naszych towarzyszach z dwóch pozostalych zmian zalogi? - To daje razem okolo trzystu dwudziestu litrów... - Ale... trzeba by ich...? - A trzeba, trzeba! - Tom zachichotal nerwowo. - Nie bedziesz przeciez z nich tego wysysal! - Makabra! - otrzasnal sie Martin. - Nie zartuj w ten sposób, bo... tfu, cholera! - Nie badz idiota! - Tu chodzi o ludzi! O zycie! Mamy na pokladzie pare tysiecy ludzi w stanie liofilizacji. Bedzie o kilku wiecej. My no prostu pozyczymy od nich te wode! - Przeciez to i tak za malo dla nas czterech... - Dla dwóch - poprawil Tom. - A ponadto, nie policzyles wszystkiej wody, jaka dysponujemy. - Myslisz o... szefie i Dorney'u? Oni sie nie zgodza! - Teraz juz wiesz, dlaczego nie zameldowalem o prawdziwej sytuacji? Mogliby robic trudnosci... - Nie mozna tak... bez ich zgody! - sprzeciwil sie Martin.

- Nie plec glupstw. Po prostu - trzeba! Nie ma innego wyjscia. Policz: dziesieciu - to ponad czterysta litrów wody Tyle, ile nam potrzeba, zeby doprowadzic statek na Darie. Odpowiadamy za wszystkich, za tysiace osadników! Bez tej wody zginiemy wszyscy, a statek rozwali sie na którejs z planet ukladu, albo poleci dalej w Kosmos... - Moze jednak... trzeba to omówic z szefem? Bo prawne skutki takiej decyzji... - Bzdura. Zaczna sie targi i dyskusje, a i tak nie moze byc innego wyjscia... - No, tak... Ale osadnicy zglosili sie dobrowolnie, pod pisali oswiadczenie... Wypadaloby wiec, chocby dla formalnosci... Tom parsknal histerycznym smiechem. - Bedziesz sie bawil w biurokracje? Tutaj, w odleglosci dziesieciu lat swiatla od Ziemi, w obliczu grozby zaglady statku? - No, powiedzmy, ze zdecydujemy sami... - Martin z trudem pokonywal swoje wewnetrzne opory. - W jaki sposób zmusisz szefa i Dorney'a, by poddali sie liofilizacji? - Widze dwa sposoby - powiedzial Tom jakby weselej, odprezony troche i uspokojony tym, ze przekonal towarzysza. - Albo namówimy ich na hibernacje, tlumaczac, ze chodzi o czasowe ograniczenie spozycia wody w zwiazku z drobna awaria... Albo, po prostu, dosypiemy im czegos do herbaty, i zasna... Pier wszy sposób pociaga pewne ryzyko: moga sie zainteresowac, co sie naprawde stalo. Drugi - wymaga tylko posiadania dwóch szklanek wody na herbate. To sie da zrobic, prawda, Mart? Ty wypiles dzis sporo, ja troche mniej, ale... moze wystarczy. Uzyjemy tej samej wody jeszcze raz. Przygotuj zestaw do destylacji. .oOo. - Slusznie zadecydowalismy, Mart! - Tom patrzyl w ekran, na którym docelowa gwiazda byla juz widoczna jako spora tarcza. Dzieki temu jestesmy juz prawie na miejscu. Ile jeszcze zostalo? Dziesiec, moze pietnascie dni... Wody mamy wprawdzie juz niewiele, ale przy oszczednym spozyciu powinno wystarczyc... Musi wystarczyc. Obrzydliwa jest ta woda, mierzi mnie to ciagle jej destylowanie... Po wyladowaniu przede wszystkim wykapie sie w jakims jeziorze. Podobno jest ich sporo na Darii... - Wiesz... - zaczal Martin, lecz przerwal. - Co mówisz? - Nic. Przypomniala mi sie taka bajka z dziecinstwa... O ludziach, zamienianych w kamienie przez zlego czarownika... Te kamienie lezaly wzdluz sciezki wiodacej do zaczarowanego zródla. To byli ci, którym sie nie powiodlo - bo dotarcie do zródla utrudnialy liczne przeszkody i strachy. Kto sie przestraszyl, obejrzal za siebie - zamienial sie w kamien. Dopiero pewien nieustraszony mlodzieniec pokonal wszystkie trudnosci i dotarl do zródla "wody zycia". Zaczerpnal jej dzbanem i wracajac, skrapial przydrozne kamienie, które ozywaly w ludzkich postaciach... - Rzeczywistosc przesciga czasem bajeczne pomysly... - Tom pokiwal glowa. - Nasi osadnicy wprawdzie nie przypominaja kamieni, a raczej wysuszone gabki... - Musze ci cos wyznac, Tom! - powiedzial nagle Martin, pros tujac sie w fotelu. - Wyniknal pewien drobny klopot, który musimy wspólnie usunac, by wszystko zakonczylo sie pomyslnie. Nie chcialem cie niepokoic, dopóki nie mialem pewnosci, ale teraz juz wiem na pewno... Zrobilem niedawno dokladna analize trajektorii dalszego lotu. Poprzednio, kiedy stal sie ten... wypadek z woda, zbyt optymistycznie ocenilem czas trwania podrózy. Blad jest wlasciwie niewielki, jak na te odleglosci... ale... Podróz nasza potrwa o jakies trzydziesci dni dluzej, niz mi sie wydawalo... Chyba rozumiesz; ze nawigacja w poblizu duzej gwiazdy - to nie to samo, co

zegluga w przestrzeni miedzygwiezdnej. Tu nie lata sie po liniach prostych, lecz po krzywych stozkowych. Wszystko komp likuje sie, zaczyna zalezec od kazdej zmiany konfiguracji pla net... Jednym slowem, nie dziesiec, lecz co najmniej czterdziesci dni... - Co? Czterdziesci? - Tom podskoczyl w fotelu. - Tak... Bedziesz wiec musial... No, bo ja musze byc w do brej formie podczas ladowania... - Hibernowac sie! - Tom jakby odetchnal z ulga. - jesli to konieczne - oczywiscie, moge isc do hibernatora i siedziec tam do konca podrózy... Ty, jako pilot, musisz czuwac przy ladowaniu... - Wlasnie. Odpowiadam za statek, i za was wszystkich, razem z tym cholernym suszonym ladunkiem. Nie moge zdychac z prag nienia, gdy bede zmuszony do maksymalnej koncentracji. Ta ilosc wody, która jeszcze mamy, wystarczy dla jednego czlowieka, naj wyzej na trzy tygodnie! Potem zaczne wysychac, jak te twoje mu mie. Przestane wydalac wode pod jakakolwiek postacia, i nie bedzie juz czego destylowac... - Wiec... co zrobimy? - Tom udawal, ze nie rozumie, do czego zmierza Martin. - Znów jest tylko jedno wyjscie. Chyba masz zaufanie do metody liofilizacji, która tak zachwalales! Po prostu, musisz mi pozyczyc swoje czterdziesci litrów wody. Tom zerwal sie z fotela i nerwowo przechadzal sie po kabinie. - N... nie, to... niemozliwe - wykrztusil, stajac przed Mar tinem. - Ty nie potrafisz przeprowadzac tego procesu tak, aby... byl odwracalny! A przeciez ja nie moge umrzec! Ja odpowiadam za ozywienie osadników! - Musisz mnie tego nauczyc. To chyba bedzie latwiejsze, niz gdybym ja mial ciebie uczyc pilotazu. - To niemozliwe, Martin! - To konieczne. Inaczej - obaj umrzemy z pragnienia, a statek nie wyladuje na Darii... Musze teraz zrobic z toba to, co zrobiles z naszymi dziesiecioma kolegami. Potrzebuje miec te twoja wode, w naszym wspólnym interesie. Boisz sie? - Nie o to chodzi, Mart. Teraz... teraz ja musze ci cos wyz nac... Nie moge nauczyc cie liofilizacji zywego organizmu. Wiesz, jak to jest w dzisiejszych czasach z ta specjalizacja. Trudno wszystko umiec samemu... Jestem praktycznie przeszkolony w zakre sie ozywiania, uwadniania liofilizowanych... Ale sam proces lio filizacji znam tylko... teoretycznie, z wykladów. Na cwiczeniach tego nie przerabialem. Kiedy podsunales ten pomysl uzyskaniem wody... - To byl twój pomysl! - przerwal Martin ostro. - No, dobrze, wiec... kiedy ustalilismy, ze to jedyna szansa i ze musimy to zrobic, wierzylem - naprawde, szczerze wierzylem! - ze potrafie... Ale potem przypomnialem sobie o paru istotnych trudnosciach. Po pierwsze - nie mamy tutaj kompletu aparatury... Sa tylko urzadzenia do reanimacji... Po drugie nie ma tutaj mieszanki "Q", bez której... Martin wstal i zblizyl sie do niego, swidrujac go spojrze niem. - A po trzecie, nie umiales sie do tego fachowo zabrac? Czy tak? - N... no, wlasciwie, tak... - A jednak mimo to, zabrales im te wode! Nie majac pewnosci czy uda sie ich potem przywrócic do zycia? - Gorzej, Mart... - Tom zwiesil glowe. - Ja od razu wiedzialem... Nie bylo sensu próbowac, ja po prostu ich... odparowalem w komorze destylacyjnej... Wiec... Oni juz na pewno... Ale przeciez ustalilismy wspólnie, ze to jedyny sposób ratowania statku i reszty pasazerów! Martin chwycil Toma za ramiona i potrzasajac nim, obrzucil go wyzwiskami. - Ty kanalio! - krzyczal. - Ty draniu! Ustalilismy?! Ty morderco! Chcesz ze mnie zrobic wspólnika tej zbrodni? Ty... ty...

Tom wyrwal sie wreszcie i uskoczyl pod sciane. - Zaczekaj! - mówil, dyszac ciezko, z dlonmi wysunietymi do przodu, jakby chcial odeprzec nastepny atak. - Uspokój sie! Prze ciez nie mozna bylo inaczej... - Nie miales prawa! - Martin opadl na fotel. - Nie wolno ci bylo decydowac o ich zyciu! - Zastanów sie! Pomysl! - Tom chcial wykorzystac chwile wa hania Martina. - Pomysl gdzie jestesmy! Ziemia i jej prawa zos taly daleko stad! To my podejmujemy decyzje i ustalamy prawa! - Wiec cie zatluke! - Martin znów skoczyl w kierunku T oma. - Na mocy prawa, które sam ustanawiam! Za dziesieciokrotne morderstwo dla ratowania wlasnej skóry! Tom wymknal sie i uskoczyl w kierunku wyjscia. - Czy jestes pewien, ze tylko ja na tym skorzystalem? A ty? A osadnicy? - rzucal w strone Martina, umykajac wzdluz scian. - Wlasnie! Odbiore ci twoja wode w interesie osadników! Musze doprowadzic ich do celu podrózy. - Nie potrafisz ich przeciez ozywic! Stali znów naprzeciw. siebie, w odleglosci kilku kroków, mierzac sie spojrzeniami. - Dam sobie rade. Znajde odpowiednia instrukcje, naucze sie. Tam bedzie duzo czasu i duzo wody... A jesli mi sie to nie uda, ludzie ci moga w tym stanie zaczekac, chocby sto lat, az przybedzie pomoc z Ziemi. - Przeciez... nie mozesz mnie zabic, tak na zimno... - mruknal Tom pojednawczo. - A ty, tamtych dziesieciu. Mogles? Ty pijawko, ty wampirze! - Ty tez nie jestes lepszy! Zyjesz dzieki tej mojej... zbrodni. Piles te sama wode! To byla przymusowa sytuacja! - Masz racje, do cholery! Ale to ci nic nie pomoze. Sytuacja jest nadal... przymusowa. A poza tym pozbede sie jednego typa, który móglby mi przypominac o swoich racjach i moim wspóludziale... Obaj jestesmy ofiarami idiotycznych pomyslów naszej epoki. A ty jestes, poza tym, ostatnim pojemnikiem z woda na tym statku... Czy widzisz inny sposób? Milczysz teraz! Gdzie twoje genialne pomysly? Gdzie twoja troska o te nieszczesne szesc tysiecy mumii? Martin cofnal sie pod sciane i siegnal za siebie, do schowka na narzedzia, a potem skoczyl do przodu. - Niee! Martin, opanuj sie, przestan, zostaw, co robisz, stary, daj spokój, nie! Niee! - wrzeszczal Tom, umykajac po zaka markach statku. Co chcesz zrobic!? Blagam cie, nie, niee! Rzuc ten mlo... .oOo. Martin patrzyl tepo w ekrany. Tuman kurzu dawno juz opadl, ukazujac zielen ukwieconej laki i tafle jeziora. Wyladowal pól godziny temu, lecz wciaz nie mógl uwierzyc, ze to naprawde koniec podrózy. - Udalo sie! Jednak sie udalo! - powtarzal pólglosem. - Wybacz mi, Tom! Naprawde nie bylo innego sposobu! - powiedzial do stojacej przed nim szklanki z herbata. Książka pobrana ze strony http://www.ksiazki4u.prv.pl lub http://www.ksiazki.cvx.pl