Eyemist

  • Dokumenty106
  • Odsłony20 099
  • Obserwuję15
  • Rozmiar dokumentów183.2 MB
  • Ilość pobrań9 673

Jameson Bronwyn - Poza kontrolą

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :598.4 KB
Rozszerzenie:pdf

Jameson Bronwyn - Poza kontrolą.pdf

Eyemist EBooki Nieposegregowane
Użytkownik Eyemist wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 45 osób, 33 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 124 stron)

Bronwyn Jameson Poza kontrolą

ROZDZIAŁ PIERWSZY Jeśli Kree O'Sullivan miałaby wyobrazić sobie doskonałego mężczyznę, to wyglądałby dokładnie tak, jak ten, stojący właśnie w jej ogródku. Myślała nawet, że to złudzenie. Zamknęła na sekundę oczy, ale kiedy je po chwili otworzyła i odsunęła zasłonę, by lepiej widzieć, mężczyzna stał w tym samym miejscu. Nie było to więc złudzenie, ale realny, perfekcyjnie wyglądający nieznajomy. Co on robi w moim ogródku, zastanawiała się. Stoi na zarośniętej grządce w obramowaniu dwóch rododendronów i pomimo upału wygląda świeżo, jak gdyby nie był to ostatni dzień ostatniego tygodnia tegorocznej wiosny. Czy nie jest przypadkiem pracownikiem banku? Palce Kree zacisnęły się w pięść na muślinowej zasłonie, ale po chwili odprężyła się, gdy zdała sobie sprawę, że urzędnik bankowy nie przyszedłby w piątek, o szóstej godzinie po południu. Zazwyczaj w przypadku wyczerpania limitu karty kredytowej lub wystawienia kilku czeków bez pokrycia bank dzwoni i ustala termin spotkania, w celu przedyskutowania powstałej sytuacji. Kree miała właśnie wyznaczone spotkanie na poniedziałek, na dziewiątą rano. A nawet gdyby kogoś przysłali, głos rozsądku podpowiadał jej teraz bezbłędnie, to nie wyglądałby tak, jak ten mężczyzna, przypatrujący się teraz piętru budynku, w którym znajdował się jej salon fryzjerski, „Hair Today". Więc ten pan nie jest bankierem, pomyślała z zadowoleniem. Zmrużyła oczy i przyjrzała mu się dokładniej. Miał ciemne włosy, ciemny garnitur i ciemne zmarszczone brwi. Mógł być prawnikiem lub jakimś innym parszywym bogaczem.

Ze zmarszczką na czole analizowała swoje przypuszczenia. Takie małe, senne miasteczko jak Plenty w Australii nie mogło być zbyt atrakcyjne dla takiego parszywego bogacza, noszącego buty z wężowej skóry. A nie wyglądało na to, że pomylił drogę. Wyglądał na takiego, co zawsze wie, co robi. - A więc co przywiodło tego przystojnego natręta na moje podwórko? - wymruczała cicho i zanim jej wyobraźnia zaimprowizowała scenariusze na temat banku, długu i eksmisji albo złożenia propozycji: jestem tu, by zrobić, co zechcesz, zdecydowała po prostu zapytać go o to. Zawiasy w drzwiach od strony ogródka zgrzytnęły ostrzegawczo. Nieznajomy zastygł w bezruchu, a potem odwrócił się wolno i spojrzał wprost w twarz Kree. Spojrzenie to zaparło jej dech w piersiach. Zauważyła od razu, że nieznajomy jest wysoki, ma wydatne kości policzkowe i silnie zarysowaną linię szczęk. Taki układ kości twarzy doprowadziłby każdego fryzjera do łez radości. Ale ona nie miała oka fryzjera, tylko swoje kobiece ciało, które intensywnie zareagowało na spojrzenie głęboko osadzonych, czarnych jak noc oczu nieznajomego. Miała również kobiece serce, które bilo tak mocno, że jego dudnienie dawało się słyszeć w ciszy, która trwała dotąd, dopóki drzwi nie trzasnęły głośno. Podskoczyła przestraszona. Nieznajomy uniósł lekko brwi i zapytał: - Czy mogę w czymś pomóc? Sądząc po akcencie, jest chyba Brytyjczykiem, pomyślała. Dopiero po chwili dotarło do niej, że to ona powinna zadać mu takie pytanie. - Wydaje mi się, że nie ja, tylko pan potrzebuje pomocy - powiedziała, schodząc po schodkach na trawnik. - Ale najpierw proszę mi powiedzieć, co pan robi w moim ogródku?

- W pani ogródku? Na to niezwykłe zdumienie, brzmiące w jego głosie, oczy Kree zrobiły się wielkie z wrażenia. - Nie jest pan chyba nowym właścicielem... - Nie, nie jestem. - Uff. Przez minutę... - przerwała, zastanawiając się, dlaczego odczuła taką ulgę, gdy dowiedziała się, że nieznajomy nie jest jej nowym gospodarzem. - A przy okazji powiem, że nazywam się Kree O’Sullivan. Pomyślała, że powinno temu towarzyszyć podanie ręki, ale powstrzymała się przed jej wyciągnięciem. Odczuła dziwny niepokój przed bezpośrednim kontaktem z nieznajomym. Uśmiechnęła się tylko i nieco skonfundowana wskazała ręką gdzieś w kierunku domu. - Tam znajduje się mój salon fryzjerski. - Rozumiem - powiedział nieznajomy, unosząc lekko jeden kącik ust. Spojrzał na jej włosy i widziała, że nie mógł oderwać od nich oczu. O co mu chodzi? Co mu się nie podoba? Poczuła dziwny skurcz żołądka. Chyba chodzi mu o moją fryzurę, pomyślała. No i dobrze. Nie dbam o to. - Nie dosłyszałam pańskiego nazwiska... - powiedziała przesadnie uprzejmym głosem. - Sinclair. Kree zwróciła uwagę, iż zaakcentował pierwszą sylabę. - Tylko Sinclair czy jeszcze coś więcej? - spytała uszczypliwie. - Sebastian Sinclair. Szczęśliwie, że Sebastian Sinclair również nie uczynił żadnej próby podania ręki. Spojrzał tylko w stronę okien, a następnie skierował wzrok na nią. - Nie zamierzałem pani niepokoić.

- Obcy mężczyzna, czający się w pobliżu domu, musi budzić niepokój. - Uważa pani, że wyglądam obco? - spytał, unosząc do góry ciemną brew. - Nigdy nie widziałam pana wcześniej, więc tak, zdecydowanie jest pan dla mnie obcy i nie wiem nawet, co pan tutaj robi. - Przyszedłem, żeby obejrzeć tę posiadłość w imieniu właściciela - oświadczył bez cienia skrępowania. W imieniu właściciela? To musi znaczyć, że ktoś odziedziczył połowę terenów miasta, łącznie z budynkiem Allana Heaslipa, pomyślała Kree. - Mam nadzieję, że nie jest to Claire Heaslip? - Nie - odpowiedział z lekkim zdziwieniem w głosie. Ulga napełniła serce Kree, uwalniając jej skrywaną ciekawość oraz nieopanowany język. - Nigdy nie wiesz, co myśleć o krewnych i ich testamentach, i w ogóle o wszystkim. Więc, kto jest tym tajemniczym spadkobiercą? Jestem ogromnie ciekawa. - Nie rozumiem, dlaczego wszyscy tak bardzo się tym interesują? - rzucił Sebastian. - W tym mieście? Zawsze tak było. - Obserwowała go przez chwilę. Dlaczego nie odpowiedział wprost na jej pytanie. Celowo? - Proszę mi powiedzieć, Sebastianie Sinclair, czy zawsze jest panu tak trudno sformułować prostą odpowiedź? - Mniej więcej. - Bardzo sprytnie, Sebastianie... lub może Seb? - Może być Seb. Ale nie nazwałbym siebie sprytnym człowiekiem. Uśmiechnęła się i z aprobatą skinęła głową. Była zadowolona z tej prostej odpowiedzi, a poza tym nieznajomy był taki atrakcyjny... Kiedy spotkały się ich spojrzenia,

ponownie poczuła skurcz żołądka. Zauważyła przy tym, że Sebastian nie ma czarnych oczu, jak początkowo sądziła, tylko ciemnoniebieskie, prawie granatowe. - Seb jest znacznie prościej wymawiać - stwierdziła, przerywając przeciągające się milczenie. - Mam na myśli, że Sebastian to zbyt długie imię, które wypełnia całe usta, nie uważasz? Zauważyła, że rysy jego twarzy się zaostrzyły. Co takiego powiedziałam, zastanawiała się gorączkowo. Kiedy poczuła, że patrzy na jej usta, zniewalające ciepło przepłynęło przez jej ciało, a palce u nóg zwinęły się zatrważająco. - A co z twoim imieniem? - spytał. - Czy to jakiś skrót, czy akronim? - Nie. Chcesz wierzyć, czy nie, ale to moje prawdziwe imię. Nie mam pojęcia, skąd się wzięło. Może moi rodzice opuścili coś, spisując akt urodzenia. - Prawdopodobnie byli na rauszu lub na kacu, pomyślała. Chciała zatrzymać potok swej wymowy, ale wyłączenie raz włączonego gadulstwa nie było u niej takie proste. - Powiedziałeś, że oglądasz ten budynek. Czy możesz mi powiedzieć pod jakim kątem go oceniasz? Jego wartości? W celu sprzedaży? - Nie. - Przez długą chwilę zatrzymał wzrok na jej twarzy, a następnie spojrzał na budynek, znajdujący się za jej plecami. - Nie będzie sprzedany - oznajmił. To dobrze. Ważna informacja. Może wyciągnę z niej jakąś korzyść dla siebie, pomyślała. - Jeszcze nie powiedziałeś mi, co robisz poza reprezentowaniem właściciela. Czy jesteś jego prawnikiem? - Jestem wykonawcą jego testamentu. Bez żadnego wyjaśnienia skierował się w stronę starej opuszczonej części budynku. Wykonawca testamentu, pomyślała. Ważniak, który ocenia odpadające tynki budynku.

Ale to może nieść z sobą coś pozytywnego, jakąś zmianę na lepsze. - Jak sądzisz, czy nowy właściciel zamierza zainwestować w ten budynek? Pytam o to, bo jest to najstarszy budynek w mieście. Mieścił się tu pierwszy bank. - Czy wewnątrz wygląda równie źle? - spytał Seb. - Tak by wyglądał, ale własnoręcznie pomalowałam wnętrza. Gdybym tego nie zrobiła, nigdy w życiu nie znalazłabym lokatora. Spojrzał na nią uważnie. - Zgodnie z prawem wynajmu to ty jesteś lokatorem, zarówno salonu na dole, jak i mieszkania na górze. - No, tak. Wynajęłam oba pomieszczenia - przyznała. - Ale w owym czasie miałam możliwość zamieszkania w nim z przyjaciółką. Głos jej się załamał, ale nie dlatego, że miała zamiar skończyć swe opowiadanie, tylko po prostu pomyślała jednocześnie o zamiarze podnajęcia mieszkania Jamesowi, który miał się zjawić za niespełna godzinę, jak również o Sebie, który obserwował ją w milczeniu. - I co? To nie ma znaczenia? - spytała, czując, że wszystko zaczyna iść na opak. - Czy mieszkanie na górze jest puste? - No, tak, chociaż muszę... - Jest umeblowane? Serce Kree przyspieszyło, kiedy Seb skierował swe kroki ku domowi. Stanęła między nim a drzwiami. - Dlaczego pytasz? Chcesz je obejrzeć? - A czy to stanowi jakiś problem? - Nie... Ale ja... Co ja? pomyślała. Nie mam po prostu ochoty, żeby kręcił się po moim mieszkaniu i peszył mnie, patrząc na moje osobiste rzeczy.

Postanowiła jednak opanować emocje. Poza tym, nieugięty zarys jego szczęk i zdecydowane spojrzenie oczu wystarczyło za wszystko. James, kiedy się tu wprowadzi, także będzie plątał się po jej mieszkaniu i to nie będzie jej przeszkadzało, a przecież Sebastian Sinclair nic dla niej nie znaczył. Był za to prawnikiem i być może to on zadecyduje, czy jej ulubionemu domowi zostanie przywrócona dawna świetność. Zdenerwowana, odwróciła się i podeszła do drzwi. - Mogę ci pokazać mieszkanie, ale mam niewiele czasu. Lada moment ma przyjść mój przyjaciel. Seb obserwował, jak wyjmowała klucze z kieszeni, a zajęło jej to sporo czasu ze względu na dopasowane dżinsy. Żaden prawdziwy mężczyzna nie oparłby się takiemu widokowi, jak również błyskowi kobiecych włosów i uśmiechowi. Prawdziwa kobieta. Seb z podziwem pokręcił głową. Szczera. Ma rozkoszne usta. Zaczaj zastanawiać się nad jej imieniem. Kree. Pasuje do niej. Krótkie, zabawne i niebanalne. - Od wieków próbuję ściągnąć tu Paula, żeby wymienił zamek - powiedziała, marszcząc nos i szarpiąc się z zamkiem. - Ani rusz! No, nareszcie - westchnęła z ulgą. Ciężkie drzwi otworzyły się, a uwaga Seba, skoncentrowana dotąd na zmarszczonym nosku Kree, została poświęcona Paulowi. Całe dzisiejsze popołudnie spędził z Paulem Dedini, kiedy ten wrócił z późnego, najwyraźniej zakrapianego lunchu. Takie zachowanie potwierdziło to, czego się spodziewał po sprawdzeniu ksiąg rachunkowych. Człowiek ten albo był nieudolny, albo celowo źle kierował akcjami Heaslipa i Agencją Nieruchomości. Musiał być natychmiast zwolniony. Tymczasem wszedł za Kree ze słońca do mrocznego holu i czekał przez chwilę, żeby przyzwyczaić wzrok do panującego

tu mroku. Znalazł się tutaj, ponieważ jego córka odziedziczyła niezwykle zaniedbaną firmę Heaslipa, będącą w poważnych tarapatach finansowych. Seb miał to wszystko uporządkować, zanim zostanie znaleziony nowy dyrektor. Dla Seba nie był to wielki kłopot, przeciwnie, było to wyzwanie, co lubił. Musiał jednak spędzić wiele tygodni w Plenty, z dala od własnego biznesu, który prowadził w Sydney. Nie było to wygodne rozwiązanie. Żeby zmniejszyć tę niewygodę, postanowił wynająć umeblowane mieszkanie i po prostu przeprowadzić się na ten okres do Plenty. Po chwili jego wzrok przyzwyczaił się do półmroku i mógł już podziwiać sufit z ozdobnym gzymsem oraz rzeźbione słupki balustrady przy schodach prowadzących na piętro. Na ich szczycie zobaczył znikające plecy Kree. Pierwszy raz, odkąd wyjechał dzisiaj rano z Sydney uśmiechnął się na myśl o nadchodzących tygodniach z dala od codziennych obowiązków. Miał przed sobą długie letnie wieczory i gorące grudniowe noce. Poczuł ciepło rozlewające się po całym ciele. Dziesięć minut później, chodząc od pokoju do pokoju, Seb przestał się uśmiechać. Dlaczego nie pomyślał wcześniej, że Kree O'Sullivan lubi mieszkać w takich kolorowych wnętrzach. Mógł się tego spodziewać, widząc miedziany kolor jej włosów, spodnie nabite cekinami i napis na koszulce: „Zapomnij o jutrze". - Jak długo tu mieszkasz? - spytał, ciekaw, jak długo można wytrzymać tę różnobarwność. - Większość swego życia. Miałam siedem lat, kiedy przeprowadziliśmy się tutaj. - Przerwała, przechodząc do następnego pokoju. Spojrzała na niego przez ramię. - Po prostu samochód, którym jechaliśmy, zepsuł się i nie można go było naprawić. W każdym razie tak wygląda historia mojego zamieszkania w Plenty.

- Zamieszkania tutaj? - spytał wskazując na mieszkanie. - Och nie, wielkie nieba! Nie to miałam na myśli. - Roześmiała się i pokręciła głową na to nieporozumienie. - Opowiedziałam ci całą historię. A tutaj mieszkam trochę dłużej niż rok. Cały czas mieszkałam z przyjaciółką, Julią, ale ona wyszła za mąż za mojego brata Zane'a. O, i znowu mówię więcej, niż trzeba! - Roześmiała się. - To całkiem pasjonujące - wymruczał Seb i spojrzał jej w oczy. Wielkie, błękitne i egzotycznie skośne, które wydały mu się fascynujące razem ze spontanicznym śmiechem, wspaniałymi ustami i seksownym sposobem mówienia. - Tu jest sypialnia - powiedziała Kree, machając ręką, by szedł za nią. Gdy weszli do środka, Seb od razu zauważył wielkie, staromodne, mosiężne królewskie łoże, dominujące w całym pokoju. Patrzył na nie zafascynowany. Oto łóżko Kree, pomyślał z dreszczykiem emocji. Kiedy podniósł wzrok, napotkał jej spojrzenie. Podczas gdy on był zaabsorbowany łóżkiem, Kree odsunęła zasłony. Zachodzące słońce oświetlało jej jasne włosy, a w wydłużonych promieniach światła, padającego z wysokiego okna, tańczyły pyłki kurzu. W panującej ciszy wydawało się, że słychać ich taniec. Kree odkaszlnęła. - Znalazłam je w sklepie z antykami i musiałam kupić, bo mi bardzo pasowało - powiedziała, wskazując łóżko. Seb miał ochotę spytać, do czego jej pasowało: do pokoju z wysokim sufitem, czy do gorących nocy, wypełnionych seksem. Kree wyjrzała przez okno. - Teraz mieszkam tam. - Wskazała budynek położony naprzeciwko. - Opiekuję się mieszkaniem małżeństwa, które jest za granicą, w ramach wymiany nauczycieli. Seb okrążył łóżko i podszedł do niej, patrząc najpierw na jej opalone nagie ramię.

- To tamten z ogródkiem - powiedziała. - Czy są tam jakieś zwierzęta? - Jest Gizmo. Podniósł brew pytająco. - To kot. Opiekuję się nim. - Kąciki jej ust uniosły się nieco. - Niestety, wymiana naukowa nie dotyczy kotów. - Czy nie powinno mieszkać tam małżeństwo z wymiany? - Tak, ale wytrzymali tu zaledwie niecały miesiąc. Nie mogli spać w nocy. - Z powodu hałasu? - spytał sucho. - Nie. To skradająca się cisza wygnała ich z tego domu. - W jej oczach widać było iskierki rozbawienia. Oparła się biodrem o parapet okienny i spojrzała na niego. Stali blisko siebie w kompletnej ciszy. Seb czuł zapach jej perfum. Mieszaninę aromatu jagód i przypraw. Spojrzał na jej usta. Zbyt szerokie, zbyt banalne i zbyt zmysłowe w stosunku do jej drobnej twarzy. Może dlatego, że ta twarz rzadko bywała spokojna. Akurat w tym momencie była. Czuł nieprzepartą ochotę pocałowania jej. Opuścił wolno rękę i dotknął jej włosów, jedwabistych, rozgrzanych promieniami słońca i pachnących. Nachylił głowę, żeby poczuć dokładniej ich niezwykły zapach. - Nie ruszaj się przez chwilę - mruknął. - Wydaje mi się, że masz we włosach jakiegoś robaka. Oczy Kree rozszerzyły się w nagłej panice. Gwałtownie cofnęła się do tyłu i uderzyła łokciem we framugę okna. - Och, jak boli - jęknęła. - No i gdzie ten robak. - Uciekł. - Seb położył ręce na jej ramionach. - Czy wszystko w porządku? Pocierała bolący łokieć i krzywiąc się z bólu, powiedziała: - To nie jest wcale śmieszne. Czy możesz zasunąć zasłony? Boli mnie okropnie. Zaczęła się wycofywać, ale Seb zatrzymał ją, zaciskając rękę na jej ramieniu. Widziała, jak wpatruje się w jej usta,

gładząc jednocześnie jej ramię. Przełknęła głośno ślinę. W tym momencie zadzwonił telefon. Seb zaklął, a Kree odetchnęła z ulgą i zaśmiała się drwiąco. Po odczytaniu, kto dzwoni, zapomniał zupełnie o całowaniu i roześmianych ustach Kree. Jak zwykle zacisnął szczęki. Zwykły odruch Pawłowa na rozmowę ze swoją czternastoletnią córką. Rozmowa zazwyczaj była niemiła. Słyszał, jak Kree wychodzi z pokoju. Zaciągnął zasłony. W pokoju zrobiło się szaro i przygnębiająco. Drobinki kurzu przestały tańczyć. - Tatuś? To ja. Torie. - Gdzie byłaś wcześniej? Dzwoniłem do ciebie. - Wpadłam na chwilę do Jasse. W głosie córki słyszał zaczepne nutki i zmusił się, by jego głos nie brzmiał nieprzyjaźnie. - Przyrzekłaś, że natychmiast po szkole wrócisz do domu. Musisz się pakować i... - Nie potrzebuję się pakować. - Nieprawda, Torie - przerwał jej szorstko. - Musisz się pakować, a ja zawsze muszę wiedzieć, gdzie jesteś. Również pani Craig powinna wiedzieć, gdzie jesteś. - Zamierzałam właśnie ci wyjaśnić, dlaczego nie muszę się pakować. No nie. Claire! Tylko nie to, westchnął bezradnie. - Czy dzwoniła twoja matka? Znowu jest jakiś problem? - spytał zdenerwowany. - Tak. Wybiera się do Anglii czy gdzieś tam, więc dlatego musimy zmienić plany, dotyczące moich wakacji. Tak myślę. Seb zacisnął palce na telefonie. Boże, jak on nienawidził takich rozmów. Nienawidził ich częstotliwości i swojej bezsilności. Claire, naturalnie, nigdy nie widziała żadnego problemu. „Nie mogę zmienić swoich planów", mówiła wtedy, udając wielce zaabsorbowaną tymi planami. „Wiktoria to zrozumie", zwykła dodawać.

- Przykro mi, dziecinko - powiedział spokojnie, ale serce skurczyło się mu boleśnie, gdy zdał sobie sprawę, jak bardzo rozczarowana musi być Torie. - Zadzwonię do niej wieczorem.

- Rób, co chcesz. Nie dbam o to, czy gdzieś pojadę, czy nie. - Na pewno pojedziesz, kochanie. Jej próba udawania zmanierowanej dziewczyny nie zwiodła go ani przez chwilę. Musi zadzwonić do Claire i ustalić, kiedy Torie będzie mogła spędzić z nią jakiś czas. - A co będę robiła w międzyczasie? - spytała Torie. W głosie jej brzmiała rezygnacja. - Zajmiesz się swoim spadkiem. Chwilę milczała. - Czy to miasto jest już udomowione? Seb pomyślał o Kree O'Sullivan i uśmiechnął się. Udomowione? Nigdy takie słowo nie przyszłoby mu do głowy. - Czy wspomniałem ci, że stary budynek banku nie jest już bankiem? Jest w nim teraz salon fryzjerski. - Żartujesz sobie ze mnie. Zainteresowanie w jej głosie wywołało uśmiech na ustach Seba. - Oficjalnie jesteś teraz właścicielką salonu fryzjerskiego. - I jest tam leciwa fryzjerka z niebieską płukanką na włosach? - Ta fryzjerka nosi obcisłe dżinsy biodrówki, podobne do twoich. Wyglądają właśnie jak niebieska płukanka, a na nogach ma ortopedyczne buty. - Ta - to! Wyobraził sobie, jaka mina córki temu słowu towarzyszy i roześmiał się. Kiedy Torie dołączyła się do jego śmiechu, poczuł ulgę w sercu. Zmiana klimatu, spędzenie razem kilku tygodni na prowincji, z dala od przyjaciółek, których nie akceptował, to całkiem niezła perspektywa, pomyślał. - Muszę już iść - powiedziała szybko Torie, jakby nagle zdała sobie sprawę, że to obciach śmiać się razem z ojcem. - Pani Craig czeka już z obiadem.

- Nie uda mi się być w domu przed jedenastą, więc... Połączenie zostało przerwane. Wiedział, że nie z powodu obiadu Torie rzuciła słuchawkę, ale dlatego, by przetestować jego cierpliwość. Torie przez wiele lat nie sprawiała kłopotów wychowawczych. Była poważna i dobrze ułożona, pomimo wstrząsu, jakim był dla niej rozwód rodziców i mimo że matka nie pozwalała jej o tym zapomnieć. Claire zawsze myślała najpierw o sobie, a jej kochanek i dziecko byli zawsze w dalszej kolejności. Seb był wściekły, że wycofała się z obietnicy. Zaprosiła Torie do swojego domku na plaży na cały grudzień. Potwierdziła to niecały tydzień temu. Powinien zadzwonić do niej jeszcze raz i upewnić się, czy dotrzyma obietnicy. Przynajmniej to powinien zrobić dla córki. A teraz musi znaleźć mieszkanie dla siebie i Torie na okres jej pobytu w Plenty. Żadnego zmysłowego śmiechu fryzjerki. Żadnych pocałunków w gorące wieczory, żadnego seksu na mosiężnym łożu. Szkoda, ale stać go było na większe poświęcenia, od momentu, gdy zdecydował się na obecność córki w swoim życiu. Schował telefon do kieszeni i postanowił przyjrzeć się lepiej drugiej sypialni. Nie doskonała, ale znośna. Musiał przyznać, że im dłużej przyglądał się mieszkaniu, tym bardziej nabierał przekonania, że będzie dla niego odpowiednie. Oczywiście, po małym remoncie. Z salonu, w którym stał teraz, widać było balkon, z widokiem na główną ulicę miasta. Na balkon wychodziło się przez oszklone drzwi. Po przeciwnej stronie ulicy znajdowało się jego biuro. Na tyle blisko, że będzie mógł mieć oko na Torie i zadbać o to, by nie zanudziła się na śmierć. Spojrzał na prawą część balkonu i zobaczył Kree O'Sullivan, opartą o balustradę. Rozmawiała z kimś znajdującym się na dole. Gdy pochyliła się do przodu, zobaczył pasek gołej skóry pomiędzy podkoszulkiem a spodniami. Jego uwaga skoncentrowała się na kawałku skóry

z wytatuowanym smokiem. Seb pokręcił głową. Uważał, że potrafi zwalczyć w sobie pokusę flirtu z tą kobietą mieszkającą po sąsiedzku i pracującą na dole, ale nie miał pojęcia, jaki wpływ wywrze na Torie jej sposób bycia i jej wygląd. Kree jakby wyczuła, że jest obserwowana, bo odwróciła się do niego i uśmiechnęła. - Czy zobaczyłeś wszystko, co chciałeś? - spytała, wchodząc do pokoju przez oszklone drzwi. - Nie chcę cię ponaglać, ale James jest już w drodze. Jest zainteresowany podnajęciem mieszkania. Widać z tego, że utworzyła się już kolejka potencjalnych podnajemców, pomyślał Seb. - Zamierzasz podnająć swoje mieszkanie, swoje meble - swoje łóżko, dodał w duchu - jakiemuś Jamesowi? - Mam taką nadzieję. Jeśli będę mogła wynająć je razem z meblami, to nie będę miała kłopotu z przewożeniem ich do przechowalni. W tym momencie usłyszeli głośne pukanie do drzwi na dole a następnie szybkie kroki po schodach, które ucichły nagle, jakby gość zatrzymał się w połowie drogi, - Czy nie będę przeszkadzał, gdy wejdę, Kree? - zapytał jakiś męski głos. - Jedną minutkę - odpowiedziała. Seb nie poruszył się, ale zauważyła jego ponurą minę. Wyczytał zdziwienie w jej niebieskich oczach. - Masz jakiś problem? - spytała. - Muszę cię teraz opuścić i pokazać Jamesowi mieszkanie. - Nie ma potrzeby - odpowiedział szorstko. - Co masz na myśli - spytała. - Po prostu ja wynajmę to mieszkanie i nie mam zamiaru dzielić go z jakimś twoim przyjacielem. ROZDZIAŁ DRUGI

Tylko nie tym razem. Tylko nie dzisiaj. Kree chodziła w kółko po salonie, modląc się, by klientka nie odwołała swojej wizyty. - Czy ktoś dzwonił? - spytała. Jej uczennica, Mae - Lin, potrząsnęła przecząco głową. Kree miała świadomość, że klientki nigdy nie dzwonią, gdy mają zamiar iść do konkurencji. A idą tam, bo jest nieco taniej. Rzuciła kluczyki od samochodu na biurko recepcyjne razem z plikiem formularzy, potrzebnych przy składaniu wniosku o pożyczkę. Grubą czarną linią wykreśliła nazwisko z zeszytu rezerwacji usług i próbowała nie patrzeć na inne czarne linie i białe niewypełnione miejsca. - Jak ci poszło w banku? Jesteś w dobrych stosunkach z dyrektorem? - spytała Mae - Lin. - To dandys - odpowiedziała, a jej żołądek skręcał się od tego kłamstwa. Opadła, zrezygnowana, na wygodne krzesło recepcyjne. - Mimo wszystko wypełnię te wszystkie formularze - powiedziała zdecydowanym etosem. - Może pójdzie ci lepiej po kawie? - Chyba nie, ale przygotuj mi czekoladę. Dzisiaj nie miałam czasu na śniadanie. - Może iść na pocztę i dowiedzieć się, czy przyszły jakieś faktury? - Tak, i sprawdź, czy dostali zamówienie we właściwym czasie. Kiedy Mae - Lin zamknęła za sobą drzwi, Kree westchnęła głęboko i ukryła twarz w dłoniach. W rezultacie rozmowy z dyrektorem banku na temat swej sytuacji finansowej dostała do wypełnienia osiemnaście stron formularzy i tyleż stron liczb do wpisania. Świadomość tego przyprawiała ją o ból głowy, a myśl, że bank mógłby odrzucić jej wniosek o pożyczkę, powodował ból żołądka. Głucha

cisza, panująca teraz w jej zazwyczaj gwarnym salonie, była jeszcze gorsza. Jeśli przetrzymam obecny zastój, wszystko powinno wrócić na właściwe tory. Świeżo otwarty konkurencyjny salon fryzjerski był tani, ale fryzjerka nie miała pojęcia o swoim zawodzie. Klientki muszą przekonać się, że popełniły błąd, wybierając nowy salon, a wtedy wrócą do mnie, pomyślała. Muszę tylko przeczekać jakiś miesiąc lub dwa. Pukanie do okna oderwało ją od tych myśli. Uniosła głowę. - Julia! Pognała do drzwi i otworzyła je szeroko. Objęła za szyję swą najlepszą przyjaciółkę, a teraz bratową. Przytuliła ją. - Wiedziałam, że mieliście wrócić wczoraj wieczorem, ale nie spodziewałam się ciebie tak prędko. Miałam zamiar wpaść do was na lunch. - Wprowadziła Julię do środka i zamknęła drzwi. Śmiejąc się i kręcąc głową, Julia usiadła na kanapie. - Uspokój się. Przyprawiasz mnie o zawrót głowy. - Przerwała i popatrzyła na Kree przez zmrużone oczy. - A może to przez twoje włosy. One są z pewnością... Czy Mae - Lin dobrze sobie radzi? - Już się trochę nauczyła. Ale teraz zapomnij o moich włosach. Widzę, że wyglądasz obrzydliwie dobrze. A jak się ma Zane i moja bratanica? - Skończyły się wakacje i oboje cieszą się domem. - Julia rozejrzała się po pustym salonie. - W dalszym ciągu nie ma klientek? - Żebyś wiedziała - odparła Kree, wzruszając ramionami. - Powiesz mi, żebym się nie wtrącała, ale potrzebujesz... - Wtrącasz się Julio. Jako prawdziwa przyjaciółka, Julia zignorowała jej protest.

- Jeśli potrzebujesz jakiejś pomocy, w czymkolwiek, to powiedz nam. - Powiedziałam, że się wtrącasz. - Kree podniosła głowę i spojrzała z determinacją na Julię. Wiele rzeczy dzieliła z Julią, ale nigdy nie dotyczyło to spraw pieniężnych. Zane prowadził z powodzeniem warsztat samochodowy i byli na tyle zamożni, że planowali nawet drugie dziecko. To czego Kree potrzebowała najbardziej, to mieć więcej klientek. Nigdy nie chciała pomocy pieniężnej, nawet od rodziny. Julia rzuciła jej piorunujące spojrzenie. Wstała i głęboko westchnęła. - W porządku zatem, wygrałaś... ale dam ci spokój, pod jednym warunkiem. Opowiesz mi wszystko, co się ostatnio wydarzyło. Czy James oglądał mieszkanie i zamierza je wynająć? Kree warknęła tak głośno, że aż oczy Julii otworzyły się szeroko. - Co się stało? Wynajął czy nie? - Sebastian Sinclair! Ot co się stało! Julia z powrotem usiadła. - Ty go znasz? - Przyjechał z Sydney: Bardzo profesjonalny typ. - W garniturze? - Tak, w garniturze. - Kree wzniosła oczy do góry. - Ten, w który był ubrany, kosztował pewnie więcej niż moje miesięczne zarobki. Bardzo elegancki. - Przerwij na minutę. - Julia uniosła dłonie i zatrzymała je. - Zupełnie pomieszało mi się w głowie. Kto to jest? Powtórz. - Dobrze. A więc, wygląda na ostrego faceta, ale jest cały zimny jak sopel lodu. Oczy, głos - przerwała, tracąc wątek, gdy przypomniała go sobie w sypialni, kiedy patrzył na jej usta i nie wyglądał wtedy jak sopel lodu.

- Rozumiem, ale kim on jest? - Pojawił się w piątek. Zobaczyłam go, jak stał w moim ogródku i przyglądał się budynkowi. - Patrzył, tak jakby go badał? - Dokładnie. Powiedział, że jest wykonawcą testamentu Heaslipa. Wyobrażasz sobie, że spadkobierczynią nie jest Claire. - Jest jednak sprawiedliwość na tym świecie - powiedziała Julia z satysfakcją w głosie. - Kto więc jest tym szczęśliwcem? - Nie powiedział. Zapytałam go, ale gładko wykpił się od odpowiedzi. W każdym razie chciał obejrzeć piętro. - Och, moja droga! Czy nie przestraszył się kolorów, na jakie pomalowałaś ściany? - Myślę, że nie, skoro powiedział, że chce się tam sprowadzić. - Uff. - Julia opadła ponownie na krzesło. - A po co się sprowadza do Plenty? Co będzie tu robił? - Nie wiem. Byłam zbyt podekscytowana, żeby go wypytać. Powiedziałam mu, iż mieszkanie obiecałam wynająć Jamesowi, a on stwierdził, że podnajęcie go byłoby naruszeniem prawa. - Och! Kree poderwała się i zaczęła biegać po salonie. - W każdym razie przyszedł James i usłyszał nasze podniesione głosy. Mówię ci, rozmowa była dość gwałtowna. Później Seb wybiegł z domu, a ja nie wiem, co teraz robić. - Nie zapytałaś o to swojego Seba? Mojego Seba? Kree przestała nagle chodzić, a gdy się odezwała, w głosie jej słychać było szyderstwo. - No tak, stałam u szczytu schodów i wrzeszczałam, a on wtedy powiedział, że będziemy w kontakcie. Jak myślisz, Julio, co powinnam teraz zrobić.?

- Powinnaś czekać, aż się odezwie. Brzmiało to sensownie, ale nawet odrobinę nie uspokoiło Kree. - Świetna rada dla kogoś tak niecierpliwego jak ja. To mnie dobija, a do tego jest jeszcze James, który mnie chyba powiesi. - Dlaczego więc nie zadzwonisz do Seba? - Bo nie wymieniliśmy się numerami telefonów. - A od czego jest książka telefoniczna? - Julia podniosła się. - No, moja kochana, muszę już lecieć. Zostawiłam Bridie pod opieką pani H. Więc nie mogę nadużywać jej dobroci. - Ucałuj ją ode mnie. Mam na myśli Bridie, a nie twoją sąsiadkę. Julia roześmiała się i pomachała Kree ręką na pożegnanie. - Wiesz, że z niecierpliwością będę czekała na poznanie tego Seba. Musi być w nim coś specjalnego, skoro doprowadził cię do takiego rozstroju nerwowego. - Uważa się za coś lepszego. Ostatnia rzecz, jakiej teraz potrzebuję, to mężczyzna, który rozbudzi moje hormony i nie będzie miał dla mnie szacunku. - Sądzisz tak po jednym spotkaniu? - Wierz mi, Julio, wiem to dobrze, choćby po sposobie, w jaki na mnie patrzył. - Nie jest podobny do Tagga? - Nie, nie jest podobny, pomyślała Kree, ale i tak nie zamierzała wiązać się z nikim. Przynajmniej na razie. - Powinnaś zadzwonić do Seba - poradziła Julia, odsuwając się na bok, by przepuścić przez drzwi Mae - Lin z kubkiem kakao w jednej ręce i z jakąś paczką w drugiej. - Mówiłam ci, że nie mam jego numeru telefonu. - A co to za paczka? - zapytała Julia ze śmiertelną powagą na twarzy. - Może to książka telefoniczna?

Kree puściła do niej oko, zanim Julia znikła, zamykając za sobą drzwi. - O co chodziło z tą książką telefoniczną? - spytała Mae - Lin. - Czy mam przynieść nową? - Nie. Julia próbowała być dowcipna - odpowiedziała Kree, rozpakowując jednocześnie przyniesioną paczkę. - No, oczywiście, znowu przysłali nie to, co zamówiłam. Sześć tub jakiejś fioletowej masy. Mam już tego dość - krzyknęła wściekła. - Powinnaś powiedzieć im, co o nich myślisz - poradziła Mae - Lin. - Zamierzam to zrobić... osobiście. - Masz zamiar jechać do Sydney? - A dlaczego nie. Żadne moje argumenty na nich nie działają. Mae - Lin patrzyła zaskoczona, jak szefowa zabiera w pośpiechu torebkę, kluczyki od samochodu i telefon komórkowy. - Chcesz zaraz jechać? - Oczywiście. Na co mam czekać? Aż minie mi złość? Zadzwoń do Tiny i powiedz, żeby tu przyszła. Jeśli nie będzie mogła, to spróbuj z Heather - przerwała, ponieważ nowa myśl przyszła jej do głowy. - Czy mamy książkę telefoniczną z numerami telefonów w Sydney? - Chcesz, żebym do nich zadzwoniła i powiedziała, że przyjeżdżasz? - Nie. Chcę, żebyś znalazła służbowy numer telefonu Sinclaira Sebastiana. Jeśli ci się uda, zadzwoń do mnie, dobrze? - A jeśli nie znajdę? - Wtedy potraktuję to jako znak losu i nie pójdę tam. - Chwileczkę, jeszcze jedna sprawa.

Seb odwrócił się od komputera i spojrzał na swoją sekretarkę. - Kiedy wyszedłeś, dzwoniła Kree O'Sullivan. Chciała się z tobą zobaczyć. - Dzwoniła z Sydney? - Tak przynajmniej wywnioskowałam. - Marilyn zaczęła wertować zapiski. - Powiedziała, że najlepiej byłoby o wpół do piątej. - A mówiła, w jakiej sprawie chce się ze mną widzieć? - Mówiła szybko i nie zdążyłam wszystkiego zapisać. Wspomniałam, że masz dzisiaj spotkanie, ale jej głos brzmiał tak stanowczo... Pamiętał dobrze, że Kree mówiła szybko i dużo. - Czy zostawiła numer telefonu kontaktowego? - spytał z rozdrażnieniem w głosie. Był związany z nią tylko służbowo. On był właścicielem, a ona lokatorką, a mimo to zbyt często o niej myślał. - Tak, zostawiła numer komórki. - Powiedz jej, że może przyjść o tej godzinie i żeby się nie spóźniła. Przyszła czterdzieści dwie minuty spóźniona. Nie musiał sprawdzać tego na zegarku, od piątej bowiem, odkąd Marilyn poszła do domu, co minutę patrzył na zegarek. Potarł dłonią świeżo ogoloną twarz. Przyjechał do biura wcześniej, żeby bez pośpiechu się przygotować do wizyty w szkole u Torie. Dzisiaj było uroczyste zakończenie roku szkolnego. Matka Torie zawsze się spóźniała, wobec tego on musiał być punktualnie. Miał jeszcze czas na prysznic i zmianę koszuli. Niemniej jednak czekał na Kree w napięciu. Jestem spięty ze złości, przekonywał siebie, zapinając koszulę. Odwrócił się do biurka i nagle ze zdumieniem w oczach zobaczył, że siedzi przy nim Kree. Dziewczyna ubrana była na czarno, a jej ciemnokasztanowate włosy błyszczały nie mniej

niż wtedy, gdy były ogniście rude. Ubrana była w koronkową bluzkę i bardzo krótką spódniczkę. Gołe nogi miała opalone na miodowy kolor. Zwrócił uwagę na jej drobne, pełne ekspresji dłonie. Nie nosiła biżuterii i nie miała pomalowanych paznokci. Poczuł, że traci cierpliwość. - Czy zawsze wchodzisz bez pukania? - spytał. - Nie pukałam, bo byłeś zajęty... Wydaje mi się, że zmieniałeś koszulę. Niebieskie oczy Kree śledziły jego ręce, gdy zapinał ostatnie guziki przy koszuli. - Pamiętam, że byliśmy umówieni o wpół do piątej. Dla efektu spojrzał na zegarek. - Mam wkrótce spotkanie po drugiej stronie portu. Kree pokręciła głową. - Och, nie mów tak. Ledwie tu dotarłam. - Przyjechałaś do Sydney tylko po to, żeby spotkać się ze mną? - Potrzebowałam również załatwić sprawy dotyczące zaopatrzenia salonu, ale zgubiłam się przez ten ruch uliczny. Powiedz mi, dlaczego wszystkie ulice jednokierunkowe biegną w niewłaściwą stronę? - Przyjechałaś do mnie, by dyskutować ze mną o ruchu ulicznym? - spytał chłodno. - Jeśli możesz cokolwiek zrobić w tej sprawie, to bardzo proszę. Poczuła, jak wzbiera w niej gniew. Zaczęła krążyć wokół biurka, zmniejszając dystans między nimi. - Przyjechałam tu, ponieważ od piątku żyję w zawieszeniu. - Powiedziałem, że będziemy w kontakcie. - Problem polega na tym, że nie wiedziałam, kiedy będzie ten kontakt. Obawiam się, że nie mogę tak długo czekać.

- Ani ja. Ich spojrzenia się spotkały. Oczy Kree błyszczały, ale Seb nie potrafił z nich niczego wyczytać. Zatrzymała się i oparła biodrem o biurko. Spojrzenie Seba skoncentrowało się na jej krótkiej spódniczce i opalonych nogach. - Gdybym wiedziała, że robisz pokaz striptizu - powiedziała wolno - to ignorowałabym czerwone światła i przyjechałabym tu wcześniej, żeby więcej zobaczyć. Wiedział, że kpi sobie z niego, ale jego ciało nie wiedziało o tym. - Dam ci odpowiedź jutro. Zadzwoń do mnie - powiedział zapinając dokładnie marynarkę. - Co? A twoja sekretarka odpowie mi, że jesteś cały dzień na jakimś spotkaniu? Stanęła na wprost niego, tak blisko, że poczuł niezwykły zapach jej perfum. - Nie. Dziękuję bardzo. Jestem tutaj i muszę otrzymać odpowiedź na moje pytania. Nie zajmie to więcej niż pięć minut. Jeśli tego nie uczynisz, to przyszpilę cię do tego biurka. Pomyślał, że byłoby to interesujące. Nagle Kree wyciągnęła rękę i położyła mu ją na ramieniu. To delikatne, ciepłe dotknięcie spowodowało, że poczuł się jak neandertalczyk. Zirytowany na siebie, na nią i na swoją reakcję, wstał i skierował się do drzwi. - Mogę poświęcić ci tyle minut, ile zajmie mi droga do samochodu. Zacznij więc zadawać pytania. - To mi wystarczy. - Pobiegła za nim. - Powiedz, dla kogo ty właściwie pracujesz? - Dla siebie. - No tak. Oczywiście. - Spojrzała na dyplom wiszący na ścianie w pomieszczeniu recepcyjnym. - Muszę przyznać, że jestem ciekawa, co robią Sebastian Sinclair i Wspólnicy.