Filbana

  • Dokumenty2 833
  • Odsłony785 970
  • Obserwuję576
  • Rozmiar dokumentów5.6 GB
  • Ilość pobrań528 905

Angela Marsons - Niemy Krzyk

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :930.2 KB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

Filbana
EBooki
Książki
-A-

Angela Marsons - Niemy Krzyk.pdf

Filbana EBooki Książki -A- Angela Marsons
Użytkownik Filbana wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 234 stron)

Angela Marsons Niemy Krzyk Kim Stone (tom: 1) Tytuł oryginału: Silent scream Tłumacz: Marta Komorowska

PODZIĘKOWANIA Fabuła Niemego krzyku wiele razy zmieniała kształt. Postać Kim Stone chodziła za mną i nie pozwoliła się przegonić. W moich myślach, a później na stronach książki Kim stała się silną, inteligentną kobietą – nie idealną, ale pełną pasji i zdeterminowaną. Osobą, którą chciałoby się mieć po swojej stronie. Dziękuję zespołowi Bookouture, któremu udzieliło się moje zafascynowanie główną bohaterką i jej przygodami. Oliver, Claire i Kim, macie moją dozgonną wdzięczność. Jestem dumna i zaszczycona, że moje książki publikuje Bookouture. Szczególne podziękowania należą się mojej cudownej redaktorce i Wróżce Chrzestnej, Keshini Naidoo, która towarzyszyła mi w bardzo długiej podróży. To ona wraz z zespołem Bookouture pozwoliła mi zrealizować marzenia. Dziękuję wszystkim pisarzom wydawanym przez Bookouture za ciepłe przyjęcie mnie do rodziny. Dostałam od nich niesamowite wsparcie – a odkąd jest z nami Caroline Mitchell, zespół #bookouturecrimesquad stał się zgraną paczką. Dziękuję także rodzinie i przyjaciołom za wiarę w moje pisarskie przedsięwzięcie i moje marzenia. Na szczególną wdzięczność zasługują Amanda Nicol i Andrew Hyde, którzy nieustająco mnie wspierali. Dziękuję Wam wszystkim z całego serca. Dedykuję tę książkę mojej partnerce, Julie Forrest, która ani na chwilę nie przestała we mnie wierzyć i nie pozwoliła mi zapomnieć o marzeniach.

PROLOG Rowley Regis, Black Country 2004 Pięć osób stało wokół świeżo usypanego kopca ziemi. Nikt poza nimi nie wiedział, co kryje się pod spodem. Kopanie w zamarzniętej ziemi grubo pokrytej śniegiem przypominało rzeźbienie w kamieniu, ale robili to na zmianę, wszyscy po kolei. Przygotowanie grobu dla dorosłego zajęłoby więcej czasu. Szpadel przechodził z rąk do rąk. Jedni pracowali niepewnie, inni bardziej zdecydowanie. Nikt się nie sprzeciwiał. Nikt się nie odzywał. Wszyscy wiedzieli, że odebrali niewinne życie, ale pakt został zawarty. Ich sekrety miały zostać głęboko zagrzebane. Pięć postaci schyliło głowy, wyobrażając sobie ciało spoczywające pod ziemią, na której lśnił już lód. Kiedy na grób spadły pierwsze płatki, wszyscy stojący nad nim zadrżeli – a potem rozeszli się w różne strony, zostawiając promieniście rozchodzące się ślady w świeżym śniegu. Dokonało się.

ROZDZIAŁ 1 Black Country Obecnie Teresa Wyatt miała niejasne przeczucie, że nie przeżyje nocy. Kiedy wyłączyła telewizor, w domu zaległa cisza – ale inna niż ta, która zapadała każdego wieczora, kiedy dom wraz z właścicielką powoli wyciszał się przed snem. Sama nie wiedziała, co chciała usłyszeć w wieczornych wiadomościach. Informację podał już wcześniej program lokalny. Może miała nadzieję na cud, na ratunek w ostatniej chwili. Od pierwszego razu, dwa lata wcześniej, czuła się jak więzień w celi śmierci. Od czasu do czasu zjawiali się strażnicy i prowadzili ją na krzesło elektryczne, potem jednak zrządzeniem losu udawało jej się wrócić do bezpiecznej celi. Tym razem nie było odwrotu. Teresa wiedziała, że nie da się już niczego przesunąć ani odwołać. Zastanawiała się, czy pozostali także widzieli wiadomości i czy czują się tak jak ona. Czy przyznają sami przed sobą, że odczuwają przede wszystkim nie skruchę, a strach o siebie? Może gdyby była lepszym człowiekiem, pod jej egoizmem kryłaby się chociaż odrobina sumienia – nie miała go jednak wcale. Powtarzała sobie, że gdyby nie zgodziła się na tamten plan, byłaby zrujnowana, a nazwisko Teresa Wyatt wymawiano by z obrzydzeniem zamiast, jak obecnie, z szacunkiem. Kobieta nie miała wątpliwości, że zgłoszenie potraktowano by poważnie. Źródło było pokrętne, ale wiarygodne. Zostało jednak uciszone na zawsze. Nigdy tego nie żałowała – ale przez lata, jakie minęły od Crestwood, zdarzało jej się czuć ucisk w żołądku na widok kogoś o podobnym sposobie chodzenia, gestykulacji czy kolorze włosów. Teresa wstała, żeby otrząsnąć się z ogarniającej ją melancholii. Poszła do kuchni i odłożyła do zmywarki pojedynczy talerz i kieliszek po winie. Nie miała psa, którego musiałaby wypuścić na dwór, ani kota, który czekałby na wejście do domu. Pozostało jej tylko ostatni raz przed nocą sprawdzić zamki w drzwiach. Znów ogarnęło ją uczucie, że ta kontrola bezpieczeństwa jest bezcelowa, bo nic nie powstrzyma przeszłości. Odepchnęła od siebie tę myśl. Nie ma się czego bać. Zawarli pakt, który przetrwał już dziesięć lat. Tylko ich pięcioro znało prawdę. Wiedziała, że jest zbyt spięta, żeby szybko zasnąć, ale na siódmą rano zwołała zebranie personelu i nie mogła się na nie spóźnić. Weszła do łazienki i odkręciła kran nad wanną. Do wody dodała sporo lawendowego płynu do kąpieli. Jego zapach od razu wypełnił całe pomieszczenie. Długa kąpiel i wypity wcześniej kieliszek wina powinny załatwić sprawę. Położyła na koszu na pranie starannie złożony szlafrok i satynową piżamę i weszła do wanny. Zamknęła oczy, poddała się otaczającej ją wodzie. Zaczęła czuć się pewniej. Uśmiechnęła się do siebie. Jest przewrażliwiona i tyle. Teresa miała wrażenie, że jej życie dzieli się na dwa etapy. Pierwszych trzydzieści siedem lat w epoce p.C., czyli przed Crestwood, było wspaniałych. Jako ambitna singielka sama podejmowała wszystkie decyzje i przed nikim nie była odpowiedzialna. Okres po Crestwood był inny. Lęk towarzyszył jej jak cień na każdym kroku, dyktował każde jej posunięcie, wpływał na każdy wybór.

Wyczytała gdzieś, że sumienie to nic innego jak strach przed zostaniem złapanym. Była na tyle szczera, aby przyznać, że w jej przypadku to twierdzenie jest prawdziwe. Za to ich sekret był bezpieczny. Nie było innego wyjścia. Nagle usłyszała dźwięk tłuczonego szkła. Dobiegł z bliska, od strony kuchennych drzwi. Teresa leżała nieruchomo, nasłuchując. Nikt inny nie mógł usłyszeć tego dźwięku – najbliższy dom jednorodzinny był odległy o ponad pięćdziesiąt metrów i oddzielony sześciometrowym cyprysowym żywopłotem. Cisza zaczęła się zagęszczać. Po niedawnym hałasie wydawała się bardzo niepokojąca. Może to tylko bezmyślni wandale. Może kilku uczniów z Saint Joseph dowiedziało się, gdzie mieszka. Zaklinała wszystkie świętości, aby właśnie tak było. Krew tętniła jej w żyłach i pulsowała w skroniach. Przełknęła ślinę, aby odetkać uszy. Jej ciało zaczynało reagować na lęk wywołany obecnością intruza w domu. Podniosła się do pozycji siedzącej, głośno rozchlapując wodę. Jej ręka ześlizgnęła się z porcelanowej wanny i kobieta opadła prawym bokiem z powrotem do wody. Dźwięk, który rozległ się z dołu schodów, pozbawił ją nadziei, że dom zaatakowali wandale. Teresa wiedziała, że nie ma wiele czasu. W równoległym wszechświecie jej mięśnie zareagowałyby na zagrożenie – jednak w tym jej ciało i umysł obezwładniało to, co nieuchronnie miało nadejść. Wiedziała, że nie ma gdzie się ukryć. Słuchając skrzypienia schodów, na chwilę zamknęła oczy i zmusiła się do odzyskania spokoju. Myśl o ostatecznej konfrontacji z dręczącymi ją lękami dała jej poczucie wolności. Kiedy poczuła zimny powiew od drzwi łazienki, otworzyła oczy. Postać, która weszła do środka, była ciemna i niewyraźna jak cień. Miała na sobie bojówki, gruby czarny polar i długi płaszcz, jej twarz zasłaniała wełniana kominiarka. „Dlaczego ja?”, z wściekłością pomyślała Teresa. Nie ona była najsłabszym ogniwem. Pokręciła głową. – Nie sypnęłam – powiedziała, ale głos uwiązł jej w gardle. Wszystkie zmysły odmówiły posłuszeństwa. Ciało przygotowywało się na śmierć. Czarna postać zrobiła dwa kroki w jej kierunku. Teresa szukała jakichkolwiek szczegółów, które pozwoliłyby rozpoznać napastnika. Nie znalazła ich – ale to musiał być ktoś z pozostałej czwórki. Kobieta przestała panować nad swoim ciałem – strużka moczu wyciekła spomiędzy jej nóg i rozpłynęła się w pachnącej wodzie. – Przysięgam… Nie… Teresa znów straciła głos. Próbowała podciągnąć się do pozycji siedzącej, ale przez bąbelki z płynu do kąpieli wanna stała się śliska. Kobieta oddychała szybko i chrapliwie, zastanawiając się, jak najskuteczniej błagać o życie. Nie chciała umierać. Jej czas jeszcze nie nadszedł. Nie była gotowa, miała jeszcze tyle do zrobienia. Nagle wyobraziła sobie, jak woda zalewa jej płuca, napełniając je niczym balony. Wyciągnęła przed siebie rękę w błagalnym geście i w końcu odzyskała głos: – Proszę… błagam… nie… ja nie chcę umierać… Postać nachyliła się nad wanną i położyła ukryte w rękawiczkach dłonie na klatce piersiowej kobiety. Teresa poczuła nacisk, próbowała stawić mu opór i usiąść – musiała postarać się wszystko wyjaśnić. Dłonie nacisnęły mocniej. Kobieta jeszcze raz chciała

przesunąć się do góry, ale była tak bezwładna, że nie udało jej się tego zrobić. Przegrała z grawitacją i brutalną siłą. Kiedy woda zaczęła zakrywać jej twarz, otworzyła usta. Łkając cicho, odezwała się ostatni raz: – Przysięgam… Następnych słów nie było już słychać. Teresa patrzyła na bańki powietrza wydostające się z jej nosa i płynące ku powierzchni. Jej włosy dryfowały wokół twarzy. Postać lśniła po drugiej stronie lustra wody. Ciało Teresy zareagowało na brak tlenu. Kobieta wpadła w panikę. Spazmatycznie zamachała rękami i udało jej się na chwilę zepchnąć z siebie dłoń w rękawiczce. Uniosła głowę nad wodę, spojrzała z bliska w przeszywająco zimne oczy – i ponownie straciła oddech, kiedy rozpoznała napastnika. Chwila zaskoczenia wystarczyła, żeby postać odzyskała przewagę. Dłonie wepchnęły kobietę pod wodę i mocno ją przytrzymały. Teresa traciła już świadomość, ale nadal nie mogła uwierzyć w to, co zobaczyła. Zdawała sobie sprawę, że pozostali spiskowcy nawet nie wyobrażają sobie, z czym przyjdzie im się zmierzyć.

ROZDZIAŁ 2 Kim Stone minęła swój motor kawasaki ninja, żeby wyregulować głośność na iPodzie. Z głośników brzmiały srebrzyste dźwięki koncertu „Lato” Vivaldiego. Zbliżała się jej ulubiona część – finałowa „Burza”. Odłożyła klucz nasadowy na stół roboczy i wytarła ręce w szmatkę. Przyglądając się triumphowi thunderbirdowi, nad którym pracowała od siedmiu miesięcy, zastanawiała się, dlaczego dzisiaj nie mogła się skupić na jego renowacji. Zerknęła na zegarek. Dochodziła jedenasta wieczorem. Reszta jej ekipy pewnie właśnie chwiejnym krokiem opuszcza bar The Dog. Choć sama nie brała alkoholu do ust, towarzyszyła pozostałym, jeśli uważała, że na to zasłużyła. Wzięła klucz nasadowy z powrotem do ręki i uklękła na podkładce obok triumpha. Nie była w nastroju do świętowania. Wciąż widząc przed oczami przerażoną twarz Laury Yates, sięgnęła w głąb bebechów motocykla i wymacała zakończenie wału korbowego. Umieściła nasadkę na nakrętce i zaczęła poruszać kluczem w tę i z powrotem. Terence Hunt został uznany winnym trzech gwałtów i miał gnić w więzieniu przez długi czas. – Za krótko – mruknęła do siebie Kim. Była przecież jeszcze jedna ofiara. Jeszcze raz pokręciła kluczem, ale nakrętka nie chciała się ruszyć. Łożysko, koło łańcuchowe, podkładka mocująca i wirnik znalazły się już na swoich miejscach. Nakrętka była ostatnim elementem układanki i za cholerę nie chciała dokręcić się do podkładki zabezpieczającej. Kim w milczeniu wpatrywała się w nakrętkę i przez chwilę próbowała ją dokręcić siłą woli. Bez rezultatu. Skupiła cały swój gniew na trzpieniu klucza nasadowego i pchnęła go najmocniej jak mogła. Gwint się wyciągnął i śruba zaczęła kręcić się luźno. – Kurwa mać! – wrzasnęła kobieta, ciskając kluczem przez garaż. Laura Yates drżała, kiedy stojąc na miejscu dla świadków, opowiadała o swojej udręce. Napastnik zaciągnął ją za kościół i w ciągu dwóch i pół godziny wielokrotnie brutalnie zgwałcił. Świadkowie na własne oczy widzieli, jaki ból sprawiało jej siadanie, choć od zdarzenia minęły już trzy miesiące. Dziewiętnastolatka była obecna na sali podczas odczytywania wszystkich werdyktów uznających jej oprawcę za winnego. Kiedy przyszła kolej na jej sprawę, usłyszała słowo, które miało zmienić jej życie na zawsze. Niewinny. Tylko dlatego, że była po kilku drinkach. Nieważne, że skończyła z jedenastoma szwami z tyłu i z przodu, złamanym żebrem i podbitym okiem. Sama się o to prosiła, w końcu wypiła kilka cholernych drinków. Kim zdała sobie sprawę, że ręce jej się trzęsą z wściekłości. Zdaniem jej zespołu trzy na cztery to i tak niezły wynik. Nie był on jednak wystarczająco dobry. Nie dla Stone. Pochyliła się, żeby obejrzeć szkody w motocyklu. Znalezienie tych cholernych śrub

zajęło jej prawie sześć tygodni. Umieściła nasadkę z powrotem na miejscu i właśnie zaczęła kręcić kluczem trzymanym między kciukiem i palcem wskazującym, kiedy zadzwoniła jej komórka. Upuściła śrubę i skoczyła na równe nogi. Telefon o tak późnej porze nie mógł oznaczać dobrych wieści. – Detektyw inspektor Stone. – Mamy tu zwłoki, pszepani. Oczywiście. O cóż innego mogło chodzić? – Gdzie? – Hagley Road w Stourbridge. Kim znała tę okolicę, leżała na granicy z sąsiednim rejonem policyjnym West Mercia. – Czy mamy zadzwonić do detektywa sierżanta Bryanta, przepani? Skrzywiła się. Nie znosiła zwrotu „pszepani”. Miała trzydzieści cztery lata i nie czuła się żadną „panią”. Wyobraziła sobie jednego z kolegów wtaczającego się do taksówki przed barem The Dog. – Nie trzeba, sama się tym zajmę – powiedziała i zakończyła połączenie. Zatrzymała się na dwie sekundy, żeby wyłączyć iPoda. Wiedziała, że musi w końcu przestać myśleć o oskarżeniu, które wyczytała – albo przynajmniej tak jej się wydawało – w oczach Laury Yates. Nie mogł o nim zapomnieć.. Kim już zawsze miała pamiętać, że wymiar sprawiedliwości, w który tak wierzyła, zawiódł osobę tak ufną w siłę jego ochrony. To ona przekonała Laurę Yates, aby zaufała jej i systemowi, a teraz nie mogła uwolnić się od myśli, że i ona, i system Laurę zawiedli.

ROZDZIAŁ 3 Cztery minuty po tym, jak odebrała telefon, Kim ruszyła z podjazdu dziesięcioletnim golfem GTI. Jeździła nim tylko wtedy, gdy drogi były oblodzone lub jeśli odpalenie silnika kawasaki wiązałoby się z zarzutami sąsiadów, że zakłóca ciszę nocną. Zamieniła podarte dżinsy poplamione olejem, smarem i pyłem na czarne brezentowe spodnie. Założyła do nich gładki biały T-shirt i czarne botki z lakierowanej skóry na niskich obcasach. Krótkich czarnych włosów nie musiała specjalnie układać – wystarczyło przeczesać je palcami. Denatka nie będzie się przejmować jej wyglądem. Jechała, przeskakując między pasami. Choć auto było nieduże, musiała się skoncentrować, aby mijać inne samochody w bezpiecznej odległości. Nie czuła się pewnie otoczona taką ilością metalu. Kiedy znalazła się w odległości dwóch kilometrów od celu, poczuła zapach spalenizny, który od tego momentu nieustannie przybierał na sile. Po przejechaniu kolejnego kilometra zobaczyła słup dymu unoszący się nad wzgórzami Clent. Chwilę później wiedziała już, że jedzie dokładnie tam, gdzie się pali. Policja regionu West Midlands ustępowała liczebnością tylko stołecznej. Zasięg jej działania obejmował niemal dwa i pół miliona osób. Obszar Black Country, leżący na północ i na zachód od Birmingham, był w czasach wiktoriańskich jednym z najbardziej uprzemysłowionych regionów kraju. Jego nazwa pochodzi od odsłoniętych złóż węgla, które nadawały ziemi na dużym obszarze czarny kolor. Dziesięciometrowe pokłady żelaza i węgla były najgrubsze w Wielkiej Brytanii. Obecnie poziom bezrobocia należał tu do najwyższych w kraju, a liczba drobnych przestępstw i antyspołecznych zachowań stale rosła. Miejsce zbrodni znajdowało się tuż przy głównej drodze łączącej Stourbridge z Hagley, gdzie przestępstwa zdarzały się rzadko. Najbliżej ulicy stały duże, nowe domy z lśniąco białymi kolumnami i witrażowymi oknami. Im dalej w głąb, tym budynki były starsze, a odległości między nimi większe. Kim zatrzymała się przy kordonie, zaparkowała obok wozów straży pożarnej. Bez słowa pokazała odznakę funkcjonariuszowi stojącemu przy taśmie wygrodzeniowej. Skinął głową i przepuścił ją na drugą stronę. – Co się stało? – zapytała pierwszego napotkanego strażaka. Mężczyzna wskazał na szczątki iglaka na skraju działki. – Ogień wybuchł tutaj i zdążył objąć większość drzewek, zanim dotarliśmy na miejsce. Policjantka zauważyła, że z trzynastu iglaków okalających działkę tylko dwa stojące najbliżej domu pozostały nienaruszone. – To pan znalazł ciało? Mężczyzna wskazał innego strażaka, który siedział na ziemi, rozmawiając z konstablem. – Cała okolica przyglądała się zamieszaniu, ale w domu ani na chwilę nie zapaliło się światło. Sąsiedzi potwierdzili, że czarny range rover należał do zmarłej i że mieszkała sama. Stone skinęła głową i podeszła do strażaka siedzącego na ziemi. Zauważyła, że jest

blady i trzęsą mu się ręce. Nawet dla przeszkolonego zawodowca odkrycie zwłok nie było przyjemnym przeżyciem. – Dotykał pan czegoś? – zapytała. Mężczyzna powoli pokręcił głową. – Drzwi do łazienki były otwarte, ale nie wchodziłem do środka. Kim zatrzymała się przy frontowych drzwiach domu i wzięła ze stojącego przy nich pudełka plastikowe ochraniacze na buty. W środku wbiegła na górę, przeskakując po dwa stopnie naraz. W łazience był już Keats, patolog – malutki łysy człowieczek, za to z imponującą brodą. To on osiem lat wcześniej wykonywał pierwszą sekcję zwłok, przy której asystowała. – Witam panią detektyw – powiedział mężczyzna, rozglądając się wokół. – A gdzie Bryant? – Nie jesteśmy bliźniakami syjamskimi. – Bardziej przypominacie chińskie danie. Wieprzowinę w sosie słodko-kwaśnym… Ale bez Bryanta zostaje sam kwas… – Keats, myślisz, że takie rzeczy mnie bawią w środku nocy? – Nie jestem pewien twojego poczucia humoru o żadnej porze. Miała wielką ochotę się odgryźć. Wystarczyłoby napomknąć o tym, że Keats ma krzywo zaprasowane kanty w czarnych spodniach i wystrzępiony kołnierzyk koszuli. Albo wspomnieć o plamce krwi na plecach jego marynarki. Ale w tej chwili całą uwagę należało skupić na leżących między nimi zwłokach. Kim powoli podeszła do wanny, uważając, żeby nie pośliznąć się na mokrej podłodze, którą wycierało dwóch techników. Denatka leżała częściowo zanurzona w wodzie. Miała otwarte oczy, a jej ufarbowane na blond włosy były rozpostarte wokół twarzy. Ciało unosiło się na wodzie, a sutki wystawały nad powierzchnię. Kobieta była, zdaniem policjantki, dobrze po czterdziestce, ale zadbana. Miała umięśnione przedramiona (co było widoczne nawet teraz, kiedy jej ręce unosiły się bezwładnie w wodzie), ogolone nogi i paznokcie u nóg pomalowane na jasny róż. Sądząc z ilości wody na podłodze, ofiara stoczyła walkę o życie. – Detektyw inspektor Stone, cóż za miła niespodzianka. Kim jęknęła, kiedy rozpoznała głos i brzmiący w nim sarkazm. – Detektyw inspektor Wharton, cała przyjemność po mojej stronie. Zdarzało jej się już pracować z Whartonem i nigdy nie kryła swojej niechęci do niego. Był karierowiczem i wcale nie zależało mu na rozwiązywaniu spraw – interesowały go tylko wyniki, którymi mógłby się pochwalić, i kolejne awanse. Poczuł się upokorzony, kiedy Kim jako pierwsza została mianowana detektywem inspektorem – przeprowadził się i przeniósł do jednostki West Mercia, w której panowała mniejsza konkurencja. – Co tu robisz? Myślałem, że to nasza sprawa. – A ja myślę, że miejsce przestępstwa znajduje się na granicy okręgów i ja byłam tu pierwsza. Nieświadomie stanęła między nim a wanną, żeby zasłonić ofiarę przed spojrzeniem kolejnych ciekawskich oczu. – To moja sprawa, Stone. Kim pokręciła głową i skrzyżowała ręce.

– Nie ruszę się stąd, Tom. – Przechyliła głowę. – Możemy razem poprowadzić sprawę. Ale byłam pierwsza na miejscu, więc będę dowodzić. Szczupła, niesympatyczna twarz mężczyzny poczerwieniała. Wolałby wyłupić sobie oczy zardzewiałą łyżką niż podporządkować się rywalce. Kobieta zmierzyła go wzrokiem. – Na początek kazałabym ci się odpowiednio zabezpieczyć przed wejściem na miejsce przestępstwa. Wharton spojrzał na jej stopy, a potem zerknął na swoje buty. Nie miał ochraniaczy. Co nagle, to po diable, pomyślała Kim, i powiedziała szeptem: – Tom, nie róbmy z tego pokazowego pojedynku. Mężczyzna rzucił jej pogardliwe spojrzenie i szybko wyszedł z łazienki. – Wygrałabyś – cicho powiedział Keats. – Słucham? Patolog rzucił jej rozbawione spojrzenie. – Ten pojedynek. Stone skinęła głową. Wiedziała o tym. – Czy możemy już ją stąd zabrać? – Jeszcze tylko kilka zbliżeń mostka. Zanim Keats skończył mówić, jeden z techników kryminalistyki wskazał klatkę piersiową zmarłej teleobiektywem swojego aparatu. Kim nachyliła się bliżej i zobaczyła ślady na piersiach. – Ktoś wepchnął ją pod wodę? – Tak myślę. Wstępne oględziny nie wykazały żadnych innych obrażeń. Więcej będę mógł powiedzieć po sekcji. – Kiedy nastąpił zgon? Stone nie dostrzegła nigdzie sondy wątrobowej, więc założyła, że patolog musiał użyć termometru rektalnego jeszcze przed jej przyjściem. Wiedziała, że temperatura ciała spada o 1,5 stopnia Celsjusza w ciągu pierwszej godziny po zgonie i o 1–1,5 stopnia w ciągu każdej kolejnej. Zdawała sobie jednak także sprawę, że na zmiany temperatury może wpłynąć wiele innych czynników – w tym fakt, że denatka była naga i zanurzona w zimnej wodzie. Keats wzruszył ramionami. – Dokładne obliczenia zrobię później, ale myślę, że najwyżej dwie godziny temu. – Kiedy możesz… – Mam na stanie prawie stuletnią babcię, która zmarła we śnie w swoim fotelu, i dwudziestosześciolatka z igłą wciąż wbitą w ramię. – Czyli nic pilnego. Mężczyzna zerknął na zegarek. – Dwunasta? – Ósma – odpowiedziała. – Dziesiąta i ani chwili wcześniej – mruknął. – Jestem tylko człowiekiem, muszę czasem odpocząć. – Doskonale – powiedziała. Ta godzina idealnie jej odpowiadała. W ten sposób mogła zdążyć z odprawą dla zespołu i wysłać kogoś do patologa. Kim usłyszała kolejne kroki na schodach i głośne sapanie. – Sierżant Travis – powiedziała, nie odwracając się. – Jak wygląda sytuacja?

– Funkcjonariusze przeczesują okolicę. Pierwszy oficer, który dotarł na miejsce, rozmawiał z kilkoma sąsiadami, ale wszyscy zorientowali się, że coś się dzieje, dopiero kiedy podjechały wozy strażackie. Zaalarmował nas kierowca, który tędy przejeżdżał. Kim odwróciła się i pokiwała głową. Pierwszy oficer na miejscu dobrze się spisał – zabezpieczył miejsce przestępstwa dla techników kryminalistyki i przesłuchał potencjalnych świadków, ale domy stały daleko od siebie, w sporej odległości od drogi. Nawet najbardziej wścibski sąsiad niczego by tu nie podejrzał. – Słucham dalej – stwierdziła. – Sprawca dostał się do środka, wybijając szybę w tylnych drzwiach. Strażacy twierdzą, że drzwi frontowe nie były zamknięte. – To ciekawe. Skinęła głową, dziękując patologowi, i zeszła na dół. Jeden z techników prowadził oględziny w korytarzu, drugi szukał odcisków palców na tylnych drzwiach. Na kuchennym blacie leżała torebka. Kim, która sama nigdy nie nosiła torebek, nie rozpoznała złotego logo projektanta, ale podejrzewała, że ten drobiazg musiał sporo kosztować. Trzeci technik wyszedł z jadalni i skinął głową w kierunku torebki. – Nic nie zginęło. Karty kredytowe i gotówka są na miejscu. Kim skinęła głową i wyszła z domu. W drzwiach zdjęła ochraniacze z butów i włożyła do drugiego pudełka. Wszystkie ubrania ochronne z miejsca przestępstwa były później badane w poszukiwaniu śladów. Przeszła pod taśmą. Jeden z wozów strażackich został na miejscu, aby dopilnować dogaszania pożaru. Ogień był zdradliwy – jeden niezauważony żarzący się węgiel mógł ponownie wywołać pożar. Detektyw stanęła przy samochodzie, aby przyjrzeć się miejscu przestępstwa z większej odległości. Teresa Wyatt mieszkała sama. Nic nie zginęło ani nie zostało zniszczone. Zabójca mógł odejść niezauważony, mógł być pewny, że ciało zostanie odkryte najwcześniej następnego ranka – ale zaprószył ogień, aby szybciej ściągnąć policję na miejsce. Kim musiała się teraz dowiedzieć dlaczego.

ROZDZIAŁ 4 O wpół do ósmej rano Kim zaparkowała kawasaki przed posterunkiem w Halesowen, miasteczku z niewielkim deptakiem handlowym i uniwersytetem. Posterunek znajdował się tuż za obwodnicą, blisko sądu grodzkiego. Było to wygodne, ale uniemożliwiało wpisywanie przejazdów w koszty. Trzypiętrowy gmach był równie ponury i niegościnny jak wszystkie budynki publiczne fundowane z kieszeni podatników. Kim weszła od razu do biura detektywów. Z nikim się nie witała, nikt nie próbował się do niej odezwać. Wiedziała, że ma opinię chłodnej, nietowarzyskiej i pozbawionej emocji. Dzięki temu unikała rozmów o niczym, a to jej odpowiadało. Jak zwykle była na miejscu pierwsza, więc uruchomiła ekspres do kawy. W pokoju stały cztery biurka, w dwóch rzędach po dwa naprzeciwko siebie. Wszystkie wyglądały podobnie – stały na nich monitory komputerowe i zdekompletowane tacki na dokumenty. Trzy biurka miały stałych właścicieli. Czwarte stało puste od czasu dokonanej kilka miesięcy wcześniej redukcji etatów. Kim wolała siedzieć przy nim niż w swoim biurze. Pokój z jej nazwiskiem na drzwiach, nazywany przez wszystkich Miską, został wygrodzony w jednym z narożników pomieszczenia za pomocą płyt gipsowo-kartonowych i szkła. Używała go głównie podczas „omawiania wyników indywidualnych” – czyli, mówiąc prościej, opieprzania podwładnych. – Dobry, szefowo! – krzyknęła detektyw konstabl Wood, siadając na swoim krześle. Stacey była pół Angielką, pół Nigeryjką, ale od urodzenia mieszkała w Wielkiej Brytanii. Miała gęste, czarne włosy, bardzo krótkie po niedawnym ścięciu warkoczyków. Fryzura świetnie pasowała do jej gładkiej skóry w kolorze karmelu. Stanowisko pracy Stacey było przejrzyste i dobrze zorganizowane – dokumenty leżały albo na odpowiednio opisanych tackach, albo w schludnych stosikach na brzegu biurka. Chwilę później pojawił się detektyw sierżant Bryant i zaglądając do Miski, wymamrotał „Dobry, szefowo!”. Wysoki mężczyzna był nienagannie ubrany – jak dziecko wystrojone przez matkę na rozpoczęcie roku szkolnego. Marynarka od garnituru od razu wylądowała na oparciu krzesła. Kim wiedziała, że pod koniec dnia Bryant będzie miał też poluzowany krawat, rozpięty górny guzik koszuli i podwinięte rękawy. Zauważyła, że patrzy na jej biurko, sprawdzając, czy stoi na nim kubek z kawą. Kiedy zauważył, że już piła, nalał sobie kawy do kubka z napisem „Najlepszy taksówkarz na świecie”, który dostał w prezencie od swojej dziewiętnastoletniej córki. Nikt poza samym Bryantem nie rozumiał jego systemu katalogowania dokumentów – ale każdy papierek, o jaki Kim prosiła, trafiał do jej rąk w kilka sekund. Na biurku policjanta stało jego zdjęcie z żoną, zrobione na przyjęciu z okazji ich dwudziestej piątej rocznicy ślubu. Zdjęcie córki ukrywał w portfelu. Trzeci członek zespołu, detektyw sierżant Kevin Dawson, nie miał na biurku niczyjego zdjęcia. Gdyby chciał w ciągu dnia popatrzeć na kogoś naprawdę dla siebie ważnego, musiałby postawić tam własny portret. – Przepraszam za spóźnienie, szefowo! – zawołał, siadając na swoim miejscu

naprzeciwko Wood. Ekipa była w komplecie. W gruncie rzeczy Dawson wcale się nie spóźnił – oficjalnie zaczynali pracę dopiero o 8.30, ale na prośbę Kim przychodzili wcześniej na odprawę, zwłaszcza gdy zaczynała się nowa sprawa. Stone nie trzymała się sztywno grafiku, a osoby, które na to nalegały, nie zagrzały długo miejsca w jej zespole. – To co, Stacey, zrobisz mi kawki? – spytał Dawson, gapiąc się w komórkę. – Jasne, Kev. Z mlekiem, dwiema kostkami cukru i wylaną na kolana? – zapytała kobieta przymilnie, z silnym akcentem Black Country. – A może ty byś chciała kawkę, Stace? – spytał, wstając, chociaż dobrze wiedział, że policjantka nie tyka kawy. – Musisz być zmęczona po całej nocy naparzania się z czarodziejami – zrobił przytyk do uzależnienia Stacey od internetowej gry World of Warcraft. – Wiesz, Kev, dostałam od kapłanki potężne zaklęcie, które może zmienić każdego mężczyznę w głupiego kutasa. Ale wygląda na to, że ktoś inny już je przetestował na tobie. Dawson udał, że pokłada się ze śmiechu. – Proszę pani! – zawołał przez ramię Bryant. – A oni znowu zaczynają! – odwrócił się do kolegów i pogroził im palcem. – Poczekajcie tylko, aż mama wróci z pracy. Kim przewróciła oczami i usiadła przy wolnym biurku. Chciała zacząć jak najszybciej. – Dobra, Bryant, zajmij się kserówkami. Kev, do tablicy. Dawson wziął marker i stanął obok białej tablicy zajmującej tylną ścianę pomieszczenia. Podczas gdy Bryant rozdawał papiery, Stone streściła wydarzenia ostatniej nocy. – Ofiara to Teresa Wyatt, lat czterdzieści siedem, była bardzo szanowaną dyrektorką prywatnej szkoły dla chłopców w Stourbridge. Niezamężna, nie miała dzieci. Żyła wygodnie, ale nie luksusowo. Nie miała znanych wrogów. Kev wynotował informacje w punktach pod nagłówkiem „Ofiara”. Zadzwonił telefon Bryanta. Mężczyzna po krótkiej rozmowie odłożył słuchawkę i skinął głową w kierunku Kim. – Woody cię prosi. Zignorowała go. – Kev, drugi nagłówek, „Przestępstwo”. Brak narzędzia zbrodni, nic nie zginęło, póki co nie ma wyników badań kryminalistycznych ani żadnych poszlak. Następny nagłówek, „Motyw”. Ludzi zwykle morduje się z uwagi na to, co zrobili, co robią albo co zamierzają zrobić. Nic nam nie wiadomo o tym, aby ofiara zajmowała się jakąś niebezpieczną działalnością. – Hej, szef cię wzywa. Kim wzięła kolejny łyk świeżo zaparzonej kawy. – Uwierz mi, Bryant, on zdecydowanie woli rozmawiać ze mną, kiedy jestem po kawie. Kev, sekcja zaczyna się o dziesiątej. Stace, dowiedz się wszystkiego, co się da, o naszej ofierze. Bryant, zadzwoń do szkoły i powiadom ich, że przyjedziemy. – Szefowo… Detektyw dokończyła kawę. – Już idę, mamo. Wbiegła na trzecie piętro, przeskakując po dwa schody, delikatnie zapukała do drzwi i weszła do środka. Główny inspektor detektyw Woodward był dobrze zbudowanym mężczyzną po

pięćdziesiątce, łysym jak kolano Mulatem o gładkiej, brązowej skórze. Nosił czarne spodnie i białą koszulę, świeże i starannie wyprasowane. Na czubku nosa miał okulary do czytania, które nie zakrywały cieni pod oczami. Ruchem ręki zaprosił Kim do środka. Miała teraz doskonały widok na przeszkloną witrynkę mieszczącą jego kolekcję modeli samochodów. Na niższej półce stały klasyczne brytyjskie modele, na górnej – pojazdy policyjne z różnych epok: MG TC z lat czterdziestych, ford Anglia, Black Maria i jaguar XJ40, który dumnie zajmował miejsce pośrodku. Na ścianie, na prawo od witrynki wisiało zdjęcie Woody’ego podającego rękę Tony’emu Blairowi, a dalej fotografia jego najstarszego syna, Patricka, w mundurze galowym, tuż przed wyjazdem na misję do Afganistanu. W tym samym mundurze został pochowany piętnaście miesięcy później. Woody zakończył rozmowę telefoniczną, natychmiast wziął z biurka piłeczkę antystresową i zaczął zaciskać na niej prawą rękę. Stone zauważyła, że szef często sięga po piłeczkę, kiedy z nią rozmawia. – Co mamy do tej pory? – Niewiele. Dopiero ustalaliśmy podstawowe fakty, kiedy mnie pan wezwał. Knykcie dłoni Woody’ego zaciśniętej na piłeczce zbielały, ale zignorował przytyk. Zbłądziła wzrokiem na prawo od głowy szefa, do jego najnowszego projektu stojącego na parapecie. Prace nad rolls royce’em phantomem od wielu dni stały w miejscu. – Słyszałem, że miałaś starcie z detektywem inspektorem Whartonem? Plotkarze nie zasypiają gruszek w popiele. – Wymieniliśmy się uprzejmościami przy zwłokach. Coś w modelu jej nie pasowało. Podstawa pod koła była o wiele za długa. Woody mocniej ścisnął piłeczkę. – Jego szef się z nami skontaktował. Wharton złożył na ciebie formalną skargę. I chcą zabrać nam sprawę. Kim przewróciła oczami. Czy ten krętacz musiał od razu biec do szefa? Poczuła ogromną pokusę, żeby podnieść z parapetu rolls royce’a i poprawić błąd, ale udało jej się powstrzymać. Przesunęła wzrok i spojrzała w oczy dowódcy. – Ale mu się to nie uda, prawda, szefie? Wytrzymał jej spojrzenie przez dłuższą chwilę. – Nie, Stone, nie uda mu się. Ale formalna skarga kiepsko wygląda w twoich aktach, a to nie pierwsza, naprawdę jestem już tym zmęczony. – Przełożył piłeczkę do lewej ręki. – Więc chciałbym się dowiedzieć, z kim chcesz pracować nad tą sprawą. Kim poczuła się jak dziecko, któremu każą wybrać nowego najlepszego przyjaciela. Po ostatniej ocenie wyników zaznaczono u niej tylko jeden obszar do poprawy: dbałość o przyjazne kontakty z innymi. – A mam wybór? – Kogo byś wybrała? – Bryanta. Uśmiechnęła się blado. – W takim razie masz. Taki wybór to żaden wybór, pomyślała. Bryant pozwalał ograniczyć wyrządzane przez nią szkody, a skoro w sprawie węszyła jednostka z sąsiedniego okręgu, Woody nie

zamierzał ryzykować – chciał, aby zaopiekowała się nią odpowiedzialna, dorosła osoba. Przez chwilę chciała dać szefowi radę, która zaoszczędziłaby mu wiele pracy przy demontażu tylnej osi rollsa, ale szybko zmieniła zdanie. – Coś jeszcze, szefie? Woody odłożył piłeczkę i zdjął okulary. – Informuj mnie na bieżąco. – Oczywiście. – Aha, jeszcze jedno, Stone… Odwróciła się przy drzwiach. – Pozwól swoim ludziom od czasu do czasu się wyspać. Nie wszyscy potrafią się naładować przez port USB, tak jak ty. Kim wyszła z biura, zastanawiając się, jak długo Woody wymyślał to powiedzonko.

ROZDZIAŁ 5 Stone szła korytarzem szkoły Saint Joseph do biura p.o. dyrektora. Drogę wskazywała jej Courtney, szkolna recepcjonistka, i detektyw zastanawiała się, jakim cudem kobiecie udaje się poruszać tak szybko na dziesięciocentymetrowych obcasach. Bryant westchnął, mijając kolejną klasę. – Czy to nie były najlepsze czasy w twoim życiu? – Nie. Skręcili w długi korytarz na drugim piętrze i weszli do gabinetu z odbarwionym owalem na drzwiach, w miejscu, gdzie do niedawna wisiała tabliczka z nazwiskiem. Mężczyzna siedzący za biurkiem wstał. Miał na sobie drogi garnitur i błękitny jedwabny krawat, a jego kruczoczarne włosy najwyraźniej były świeżo farbowane. Wyciągnął do nich rękę przez biurko. Kim odwróciła się, aby obejrzeć ściany. Wszystkie dyplomy i pamiątki, na których widniało nazwisko Teresa Wyatt, już z nich zniknęły. Bryant podał rękę gospodarzowi. – Dziękujemy za uwzględnienie naszej prośby, panie Whitehouse. – Jak rozumiem, jest pan wicedyrektorem? – wtrąciła się Kim. Mężczyzna pokiwał głową i usiadł. – Będę pełnił obowiązki dyrektora, a jeżeli mógłbym jakoś pomóc w śledztwie… – Z pewnością się pan przyda – przerwała mu Stone. W sposobie zachowania mężczyzny było coś nieszczerego, a fakt, że zdążył się już wprowadzić do biura Teresy Wyatt i usunąć stamtąd wszelkie ślady jej istnienia, świadczył co najmniej o braku taktu. Kobieta nie żyła od kilku godzin, a on zapewne zmienił już nazwę zajmowanego stanowiska w swoim CV . – Proszę przekazać nam listę personelu i umożliwić przesłuchanie pracowników w kolejności alfabetycznej. Kim zauważyła, jak zacisnął zęby. Najwyraźniej koleś źle reagował na polecenia. Była ciekawa, czy problem dotyczył tylko jej, czy wszystkich kobiet. Whitehouse spuścił wzrok. – Oczywiście. Każę Courtney od razu wszystko dla państwa przygotować. Udostępniłem salę w głębi korytarza, która powinna być odpowiednia do prowadzenia przesłuchań. Detektyw rozejrzała się wokół i pokręciła głową. – Nie, myślę, że zostaniemy tutaj. Mężczyzna już otworzył usta, żeby odpowiedzieć, ale dotarło do niego, że nie wypada tak szybko rościć sobie praw do nowego stanowiska pracy. Zabrał swoje rzeczy z biurka i skierował się do drzwi. – Courtney za chwilę do państwa przyjdzie. Kiedy za Whitehousem zamknęły się drzwi, Bryant zachichotał. – Co? – spytała, siadając za biurkiem. – Nic, szefowo. Bryant przysunął jedno z krzeseł do biurka i usiadł. Kim przyjrzała się pozycji krzesła dla przesłuchiwanych. – Odsuń je trochę. Bryant przestawił krzesło tak, że stało bliżej drzwi, daleko od wszystkich sprzętów, żeby

przesłuchiwani nie mieli o co się oprzeć. W ten sposób można było obserwować ich mowę ciała. Rozległo się ciche pukanie do drzwi. Krzyknęli: „Proszę wejść!” w tym samym momencie. Weszła Courtney z jakąś kartką i bardzo szerokim uśmiechem. Najwyraźniej Whitehouse nie był w szkole zbyt popularny. – Pan Addlington czeka na zewnątrz. Kim skinęła głową. – Przynieść państwu coś jeszcze? Kawy, herbaty? – Tak. Dwie kawy. Courtney zdążyła już dojść do drzwi, kiedy Kim sobie o czymś przypomniała. – Dziękujemy, Courtney. Kobieta skinęła głową i otworzyła drzwi pierwszej przesłuchiwanej.

ROZDZIAŁ 6 O szesnastej piętnaście, po przeprowadzeniu dwunastu identycznych rozmów, Kim uderzyła głową o biurko. Odgłos zderzenia czaszki z drewnianym blatem wydał jej się kojący. – Tak, wiem, szefowo – westchnął Bryant. – Wygląda na to, że trafiła nam się prawdziwa święta. Wyjął z kieszeni paczkę mentolowo-eukaliptusowych tabletek na kaszel. Jeżeli Stone dobrze liczyła, to była już piąta. Dwa lata wcześniej miał problem z płucami i doktor kazał mu odstawić papierosy, których palił wtedy po trzydzieści dziennie. Aby pozbyć się ataków kaszlu, Bryant zaczął bez opamiętania ssać jedną tabletkę za drugą. Rzucił palenie, za to uzależnił się od miętówek. – Naprawdę powinieneś je ograniczyć. – Nie dzisiaj, szefowo. Jak każdy nałogowiec zwiększał dawkę używki, kiedy dokuczały mu stres lub nuda. – Kto następny? Policjant sprawdził na liście. – Joanna Wade. Uczy angielskiego. Kim przewróciła oczami. Drzwi się otworzyły i do gabinetu weszła kobieta w dopasowanych czarnych spodniach i liliowej jedwabnej koszuli. Miała długie blond włosy związane w koński ogon, mocno zarysowaną, kwadratową szczękę i bardzo delikatny makijaż. Usiadła, nie podając im ręki, skrzyżowała nogi w kostkach i splotła dłonie na kolanach. – Nie zajmiemy pani wiele czasu, pani Wade. Mamy do pani tylko kilka pytań. – Panno. – Słucham? – Jestem panną, nie panią, pani detektyw, ale proszę mówić mi Joanna. Mówiła cicho, starannie kontrolując głos, z lekkim północnym akcentem. – Dziękuję, panno Wade. Jak długo znałyście się z dyrektor Wyatt? Nauczycielka się uśmiechnęła. – Pani dyrektor przyjęła mnie do pracy prawie trzy lata temu. – Jaka była relacja między wami? Nauczycielka wbiła wzrok w Kim i przekrzywiła głowę. – Tak od razu, pani detektyw? Bez gry wstępnej? Stone zignorowała przytyk i odwzajemniła spojrzenie. – Proszę odpowiedzieć na pytanie. – Oczywiście. Nasze relacje były rozsądne. Miałyśmy swoje wzloty i upadki, ale zauważyłam, że to często się zdarza, kiedy pracują ze sobą kobiety. Teresa była bardzo skoncentrowana na pracy dyrektora, miała swoje przekonania i konsekwentnie się ich trzymała. – To znaczy? – Metody nauczania zmieniły się od czasu, kiedy Teresa sama pracowała jako nauczycielka. Aby zaszczepić wiedzę w młodych, chłonnych umysłach, często potrzebna

jest kreatywność. Wszyscy staraliśmy się dostosować do zmian kulturowych, ale Teresa była przekonana, że nauka z książek, po cichu i z zachowaniem dyscypliny to jedyna słuszna metoda, i dawała to odczuć każdemu, kto próbował innych sposobów. Kim obserwowała mowę ciała nauczycielki – zauważyła, że kobieta jest szczera i otwarta. I że nawet nie zerknęła na Bryanta. – A jakieś konkrety? – Kilka miesięcy temu jeden z moich uczniów napisał wypracowanie, w którym połowę tekstu stanowiły emotikony i skróty używane w esemesach i na Facebooku. Wysłałam wszystkich chłopców do szafek po telefony komórkowe, a potem poprosiłam, żeby przez następnych dziesięć minut pisali do siebie esemesy poprawne pod względem gramatycznym, ortograficznym i interpunkcyjnym. Byli bardzo zaskoczeni, ale dotarło do nich to, o co mi chodziło. – Czyli co? – Że niektóre metody komunikacji są nieprzekładalne. Taka sytuacja więcej się nie powtórzyła. – Teresa nie była z tego zadowolona? Wade pokręciła głową. – Ani trochę. Uważała, że ten chłopiec powinien otrzymać ocenę niedostateczną i że należało dać mu jakąś karę, wtedy miałby nauczkę na dłużej. Nie zgodziłam się z nią i wpisała mi do akt naganę za niesubordynację. – Pozostali członkowie rady pedagogicznej opisywali panią dyrektor zupełnie inaczej, panno Wade. Kobieta wzruszyła ramionami. – Nie mogę wypowiadać się za innych, ale wiem, że pracują tu nauczyciele, którzy już się poddali. Ich metody nauczania już nie działają i starają się tylko dotrwać do emerytury. Są nudni i prowadzą nudne lekcje. Ja nie chcę na tym poprzestać. Znów przechyliła głowę i lekko się uśmiechnęła. – Niełatwo sprawić, aby współcześni nastolatkowie docenili piękno i finezję naszego języka. Ale jestem przekonana, że warto podejmować wyzwania. Zgodzi się pani ze mną, pani detektyw? Bryant zakasłał. Kim lekko się uśmiechnęła. Po tuzinie identycznych odpowiedzi, szczere i przepełnione pewnością siebie słowa kobiety zabrzmiały ożywczo – a zalotność nauczycielki ją bawiła. Detektyw odchyliła się na krześle. – Co możesz mi powiedzieć o Teresie jako kobiecie? – Czy mam trzymać się zasady, że o zmarłych nigdy nie mówi się źle, i przedstawić politycznie poprawne epitafium, czy powiedzieć prawdę? – Będziemy wdzięczni za szczerość. Kobieta zmieniła ułożenie nóg. – Jako dyrektor szkoły Teresa była stanowcza i skupiona. Jako kobieta grzeszyła egoizmem. Zobaczycie, na jej biurku nie ma zdjęć nikogo ani niczego, co byłoby dla niej ważne. Nie miała oporów przed zatrzymywaniem nas w szkole do ósmej czy dziewiątej wieczorem. Spędzała mnóstwo czasu w SPA, drogich butikach i na egzotycznych wakacjach. Bryant zanotował kilka rzeczy.

– Czy dysponujesz jeszcze jakimiś informacjami, które mogłyby być przydatne podczas śledztwa? Kobieta pokręciła głową. – Dziękujemy za poświęcony nam czas, panno Wade. Joanna pochyliła się do przodu. – Pani detektyw, w razie gdyby potrzebne było alibi – ćwiczyłam jogę w Liberty Gym. Pozwala świetnie rozciągnąć mięśnie. Gdyby to panią interesowało, chodzę tam w każdy czwartek wieczorem. Kim spojrzała na kobietę i wyczytała wyzwanie w jej niebieskich oczach. Joanna podeszła do biurka i podała jej wizytówkę. Stone nie miała wyboru – musiała wyciągnąć rękę. Panna Wade położyła wizytówkę na dłoni policjantki, a potem ją uścisnęła. Miała chłodną, silną rękę. Później jeszcze przez chwilę trzymała palce na dłoni Kim. – Oto mój numer. Proszę do mnie zadzwonić, gdybym mogła się jeszcze do czegokolwiek przydać. – Dziękuję, panno Wade. Bardzo nam pani pomogła. – Rany, szefowo – powiedział Bryant, kiedy za kobietą zamknęły się drzwi. – Nie potrzeba książki kodów, żeby odczytać tak wyraźne sygnały. Policjantka wzruszyła ramionami. – Ma się to coś. – Włożyła wizytówkę do kieszeni kurtki. – Został ktoś jeszcze? – Nie, ona była ostatnia. Oboje wstali. – Na dzisiaj starczy. Jedź do domu i odpocznij – powiedziała Kim. Czuła, że już niedługo nie będą mieć czasu na odpoczynek.

ROZDZIAŁ 7 – Moi drodzy, mam nadzieję, że wypoczęliście i pożegnaliście się z najbliższymi. – Znowu zero życia osobistego – jęknął Dawson. – Stacey nie zrobi to różnicy, ale reszta z nas ma prawdziwe życie. Kim puściła jego słowa mimo uszu. Póki co. – NBP chcą, żebyśmy rozwiązali sprawę do końca tygodnia. Wszyscy członkowie zespołu wiedzieli, że dla Stone ten skrót oznaczał Nasi Bezrozumni Przełożeni, a sposób rozszyfrowywania środkowego słowa zmieniał się w zależności od jej nastroju. Dawson westchnął. – Szefowo, a jeśli do naszego zabójcy nie dotarła informacja o tym terminie? – zapytał, sprawdzając coś w telefonie. – W przyszły piątek aresztuję ciebie, a możesz mi wierzyć – jestem w stanie udowodnić ci wszystko. Dawson się roześmiał. Kim nie. – Jeszcze trochę pograsz mi na nerwach, Kev, a przekonasz się, że to nie żart. Jak wyniki sekcji? Mężczyzna wyciągnął notes. – W płucach pełno wody, przyczyna śmierci to na pewno utonięcie. Dwa siniaki tuż powyżej piersi. Brak oznak napaści seksualnej, ale nie ma stuprocentowej pewności, że nic takiego się nie wydarzyło. – Coś jeszcze? – Na kolację jadła kormę z kurczaka. – Super, sprawę mamy w zasadzie rozwiązaną. Dawson wzruszył ramionami. – Sekcja nie była szczególnie pomocna. – Bryant? Mężczyzna przejrzał jakieś papiery, ale Kim wiedziała, że zdążył już zapamiętać wszystkie informacje. – Wczoraj kontynuowano działania w terenie, ale żaden z sąsiadów nic nie widział ani nie słyszał. Kilka osób znało ją z widzenia, ale nie wpadali do siebie na kawę. Nie była szczególnie towarzyska. – No, to mamy motyw. Morderstwo z powodu braku poczucia wspólnoty. – Szefowo, ludzie ginęli już z bardziej błahych powodów – odpowiedział Bryant i musiała przyznać mu rację. Trzy miesiące wcześniej zajmowali się zabójstwem pielęgniarza zamordowanego dla dwóch puszek piwa i drobnych, które miał w kieszeni. – Coś jeszcze? Bryant zerknął na kolejną kartkę. – Wyników badań kryminalistycznych jeszcze nie ma. Z wiadomych względów nie znaleziono śladów stóp, a analiza włókien dopiero się zaczęła. Kim przypomniała sobie zasadę wzajemnej wymiany Locarda. Według tej teorii sprawca przestępstwa zawsze zostawia coś na miejscu zbrodni i coś z niego zabiera – może to być

włos lub drobne włókienko. Sztuka w tym, żeby to znaleźć. Tym razem miejscem zbrodni była zalana wodą łazienka, zadeptana przez ośmiu strażaków, więc o ślady kryminalistyczne nie będzie łatwo. – Co z odciskami palców? Bryant pokręcił głową. – Narzędziem zbrodni były ręce. Mało prawdopodobne, żeby zabójca wyrzucił je gdzieś w krzaki. – Niestety, szefowo, nie wygląda to jak w „CSI: Kryminalnych zagadkach”, dodała Stacey. – Z analizy telefonu też niczego się nie dowiedzieliśmy. Wszystkie połączenia przychodzące i wychodzące to szkoła Saint Joseph. Lista kontaktów jest krótka. – Nie miała rodziny ani przyjaciół? – Nie utrzymywała z nikim kontaktu. Złożyłam wniosek o udostępnienie jej billingów, wkrótce ma do nas dotrzeć jej laptop. Może to pomoże. Kim odchrząknęła. – Trzydzieści sześć godzin śledztwa i gówno mamy. Nie wiemy o tej kobiecie absolutnie nic. Bryant wstał. – Przepraszam na chwilę, szefowo – powiedział i wyszedł z sali. Kim przewróciła oczami. – Dobra. Bryant niech idzie upudrować nosek, a my zrobimy podsumowanie – stwierdziła, patrząc na tablicę. Od wczoraj prawie nic na niej nie przybyło. – Kobieta pod pięćdziesiątkę, ambitna i pracowita, nieszczególnie towarzyska czy popularna. Mieszkała sama, bez rodziny i zwierząt. Nie brała udziału w żadnej niebezpiecznej działalności i nie miała żadnych hobby ani zainteresowań. – To ostatnie to chyba nieprawda – stwierdził Bryant, wracając na miejsce. – Wygląda na to, że bardzo interesowała się wykopaliskami, które mają rozpocząć się w Rowley Regis. – Skąd wiesz? – Właśnie rozmawiałem z Courtney. – Jaką Courtney? – Tą, która wczoraj przez cały dzień przynosiła nam kawę. Spytałem, czy ofiara rozmawiała jeszcze z kimkolwiek w ciągu ostatnich kilku tygodni. Okazało się, że kazała Courtney zdobyć numer do profesora Miltona z Worcester College. – Mówili o tym w wiadomościach lokalnych – wtrąciła Stacey. – Profesor od dawna starał się o pozwolenie na rozpoczęcie prac w tym miejscu. Od czasu, kiedy spalił się dawny sierociniec, działka stoi pusta, ale podobno są tam zakopane stare monety. Milton dopiero w tym tygodniu dostał zielone światło. Batalia sądowa trwała aż dwa lata, nawet w ogólnokrajowych programach o tym mówili. Stone wreszcie poczuła dreszcz emocji. Zainteresowanie lokalnymi wydarzeniami trudno było uznać za sensację, ale w porównaniu z tym, czym dysponowali jeszcze dziesięć minut wcześniej – stanowiło krok naprzód. – Wy dwoje kopcie dalej, przepraszam za grę słów. Bryant, odpalaj wóz. Dawson westchnął ciężko. Kim chwyciła kurtkę i stanęła przy jego biurku. – Stace, nie potrzebujesz może skorzystać z toalety?

– Nie, szefowo, jest okej. – Stacey, wyjdź z pokoju. Takt i dyplomację musiała wymyślić osoba cierpiąca na nadmiar czasu. – Kev, odłóż na chwilę ten telefon i posłuchaj mnie. Wiem, że masz teraz ciężko, ale sam jesteś sobie winien. Gdybyś przez kilka tygodni dłużej utrzymał kutasa w spodniach, zamiast wsadzać go na prawo i lewo, wiłbyś sobie teraz gniazdko ze swoją dziewczyną i waszą nowo narodzoną córeczką, zamiast mieszkać kątem u matki. Kim nie miała w zwyczaju okazywać współczucia członkom swojego zespołu. Wystarczający problem sprawiało jej to w kontaktach z resztą świata. – To był głupi wyskok po pijaku na wieczorze kawalerskim… – Kev, bez urazy, ale to twój problem, nie mój. Jeśli nie przestaniesz strzelać focha za każdym razem, kiedy coś nie dzieje się po twojej myśli, niedługo zwolni się tu kolejne biurko. Rozumiemy się? Spojrzała na niego twardo. Głośno przełknął ślinę i skinął głową. Detektyw bez słowa wyszła z pokoju i ruszyła w dół schodami. Dawson był dobrym policjantem, ale stąpał teraz po bardzo cienkim lodzie.