ANNA ŁACINA
CZYNNIK MIŁOŚCI
ROZDZIAŁ I
Wtorek, 23 września 2008
1
- Szybciej! Szybciej! - poganiała samą siebie Patrycja, wyciągając długie
nogi.
- Żeby tym razem autobus się spóźnił, żeby stanął w korku!
Gdy wybiegła zza rogu ulicy, jej oczom ukazał się tył odjeżdżającej
jedenastki.
Zaklęła szpetnie i już powoli doczłapała do przystanku. Następny dopiero
za trzynaście minut. Spóźni się jak nic i Celerowa znowu będzie się czepiać:
„Jak można nie zdążyć na dziewiątą pięćdziesiąt?”. A co, jak się zaczyna
później niż o ósmej, to już zaspać nie można? Ech! Co za idiota wymyślił
szkołę!
Gdyby chociaż Patrycja miała inne nazwisko! Ci na „zet” nieraz wbiegali
do klasy parę minut po niej bez żadnych przykrych konsekwencji, podczas
gdy nieszczęśnicy znajdujący się na początku listy obecności dostawali
„eskę”, zjawiw-szy się choćby chwilę po dzwonku. A ojciec nie tolerował
niepunktualności…
Autobus przyjechał po siedemnastu minutach.
Jak nie trzeba, to są na czas, a jak się człowiekowi śpieszy, wloką się jak
sto-nogi w gipsie! „Szybciej, szybciej!” - poganiała w myślach kierowcę. Co
za dzień! Nie dość, że nie mogła znaleźć drugiej tenisówki i wiozła w
plecaczku stare korkery brata (w czymś przecież musi ćwiczyć na wuefie,
może Neuman nie zauważy, że nieprzepisowe i trochę za duże), to jeszcze
pierwsza lekcja z tą głu-pią Celerową. Na domiar złego Rejewski
zapowiedział kartkówkę z matmy. Oj, żeby tak zachorował albo coś…
Dlaczego matematyka musi być obowiązkowa we wszystkich profilach?
Niech entery sobie liczą do woli! Ona jest ogólna z angielskim!!! Dodawać i
odejmować umie. Wystarczy! Co za idiota wymyślił szko-
łę?!
2.
W tym samym czasie Grażyna Adler, mama Patrycji, skończyła właśnie
sprzą-
tanie kuchni i zabrała się do składania uprasowanych rano mężowskich
koszul.
Co chwila zerkała na świeże oparzenie na przedramieniu. Miało kształt
czubka żelazka. Skóra na środku była biała, z bąblem, na brzegach
ciemnoróżowa. Jeszcze piekło. Mniej jednak niż wspomnienie porannej
kłótni.
Ciągle na nowo wracała do niej myślami. Nie mogła się powstrzymać.
Tak się starała! Ale cokolwiek zrobi, nigdy nie będzie dość dobra.
To była szósta czy siódma rano. Specjalnie wstała wcześniej, by
uprasować rzeczy wyprane poprzedniego dnia. Już prawie kończyła, gdy
wszedł Waldek.
Był w samych slipkach, z mokrym ręcznikiem przewieszonym przez
ramię.
- Daj niebieską - powiedział. - Spieszę się. O ósmej mam posiedzenie
rady.
W popłochu zerknęła na drążek, gdzie wisiały świeżo uprasowane
koszule: kilka białych, kremowa, dwie szare. Niebieskiej nie było.
- Chwileczkę. - Uśmiechnęła się. - Zaraz wyprasuję. Jak on na nią
spojrzał!
- Czy ja kiedyś dostanę coś na czas? - wycedził.
Zerwał z wieszaka jedną z szarych koszul. Tak gwałtownie, że pozostałe
po-spadały na podłogę.
Cisnął w jej stronę ręcznik z krótkim: „Powieś!” i wyszedł, trzaskając
drzwiami.
Grażyna drgnęła, odganiając wspomnienia, bo z głębi domu dobiegł
dzwonek telefonu. Rzuciła koszule i pognała do aparatu.
- Halo?
- Co tak długo?
- Byłam w garderobie, składałam pranie.
- Od rana?
- Nie, ja tylko…
- Słuchaj teraz uważnie, bo nie mam czasu - w głosie Waldka usłyszała
znie-cierpliwienie. - Jedzie do ciebie Kowalczyk z zakupami. Jakby czegoś
brakowa-
ło, to mu od razu powiedz, bo dwa razy jeździć nie będzie. Zrób porządny
diner.
Z przystawkami. O osiemnastej wszystko ma być gotowe na tip-top.
Zrozumia-
łaś?
-Tak.
Usłyszała trzask odkładanej słuchawki.
„Och! - przypomniała sobie. - Patrycja zostawiła porozrzucane buty. Jak
Kowalczyk zobaczy, zaraz doniesie Waldkowi”.
Pobiegła do przedpokoju i zaczęła sprzątać, modląc się, by ochroniarz
męża nie nadjechał za szybko.
3.
Magda Dzik, zwana Magdzikiem, najlepsza przyjaciółka Patrycji,
uczennica klasy drugiej D, zajęła już swoje miejsce w czwartej ławce pod
ścianą. Skupiła uwagę tylko na tyle, by odezwać się w czasie sprawdzania
obecności, po czym błyskawicznie powróciła do ulubionego zajęcia, które
praktykowała mniej więcej od tygodnia. Ktoś obserwujący ją z boku mógłby
pomyśleć, że wsłuchuje się w słowa nauczycielki, pani Celer, jakby pragnęła
odgadnąć różnicę między wyczy-tanym przed chwilą nazwiskiem „Jęczmyk”
a następującym po nim „Kieł-
pińska”. Gdyby jednak uważniej się przyjrzał, dostrzegłby na twarzy
Magdzika cień, a w oczach rozpacz. Pomyślałby może, że to z powodu
żałoby, ponieważ dziewczyna ubrana była na czarno. Ale choć nikt bliski ani
nawet daleki Magdzikowi nie umarł, to przecież cierpiała. I to jak! Takiego
cierpienia mógłby po-zazdrościć sam Werter.
Magda miała bowiem w duszy głęboką ranę. Głęboką jak Morze Czarne.
Napisała o tym wiersz, którego nie pokazała nawet Patrycji, wkleiła
natomiast na jednym ze swoich blogów. Blog nazywał się Spis nikomu
niepotrzebnych myśli moich, a wiersz brzmiał tak: Zraniłeś moje serce
czarnym atramentem
Choć nie Chciałeś
I w pustkę rzucona
W czarną
Czarną dziurę
Bezkresu kosmosu
Kosmosnego bezkresu
Za czarnym morzem łez
Cierpię Trwam
Otrzymała aż dwadzieścia komentarzy, ale to nie ukoiło jej bólu.
Magdzik bowiem cierpiała z miłości. Jedynej, beznadziejnej i niemożliwej.
Zakochała się w Poecie. Do tego Poeta był od niej starszy o całe osiem lat. A
przecież nie potrafi-
ła się go wyrzec. Chociaż on… On kochał nie ją.
Rozdarte siedemnastoletnie serce zatrzepotało gwałtownie i Magda
poczuła nieprzepartą chęć, by opowiedzieć Patrycji o wczorajszym wieczorze
spędzonym z ukochanym. Jak najszybciej! Zaraz! Natychmiast! W
przeciwnym razie ta roz-koszna udręka, która stała się jej udziałem, zabije ją
na miejscu, ku uciesze całej klasy i dezaprobacie Celerowej. Ale krzesło
przyjaciółki było puste. Zdesperowana otworzyła piórnik i wyjęła
pogniecioną kartkę z wierszem, który On napisał wczoraj specjalnie dla niej.
Ostatkiem sił powstrzymała się od westchnienia. Komu ma się zwierzyć?
Drzwi otworzyły się z trzaskiem i wpadła Patrycja. Magdzik była
ocalona. No, prawie.
4.
- O! Panna Adler, witamy, witamy! - mruknęła Celerowa. - Jeśli myślisz,
że w ten sposób unikniesz odpowiedzi, to się mylisz. Odłóż torbę i przyjdź tu
z zeszytem.
- Wcale tak nie myślałam, po prostu autobus mi uciekł - broniła się
Patrycja, ale nauczycielka nie słuchała.
- A więc powiadasz, że elementem budowy nefronu jest kłębuszek ner-
wo-wy?
- zwróciła się ponownie do Kuby, który ze zbolałą miną wił się przy
tablicy, strzelając oczami na boki w oczekiwaniu odsieczy. -I zadania
domowego też nie zrobiłeś. .. Nieładnie - westchnęła.
Wpisała coś do dziennika i odesłała chłopaka na miejsce.
- Co dostałeś? Co dostałeś? - dopytywał się szeptem Marek.
Kuba wzruszył ramionami.
- Buta! Widziałem - doleciał z przodu szept Bartka.
- Oj, przecież wiem - odburknął.
- No to chodź, Patrycja - biologica rzuciła polecenie, nie podnosząc
wzroku znad dziennika. - Zadanie domowe masz?
Zadanie domowe na szczęście miała i chyba tylko to ją uratowało. A
przecież mogła się spodziewać, że będzie pytana. Na poprzedniej lekcji
zagadała się z Magdą i Celerowa to zauważyła. Magdę spytała od razu i
odesłała na miejsce z jedynką za aktywność. Patrycję ocalił dzwonek. Od
tamtej biologii minęło wprawdzie sześć dni, ale ta kobieta nigdy niczego nie
zapomina. W przeciwień-
stwie do Patrycji, której wpadka wyleciała z głowy. W domu ledwo
zajrzała do zeszytu, podręcznik w ogóle ignorując. Sama nie wiedziała, na
kogo bardziej się złościć: na nauczycielkę czy na siebie. Jak mogła być tak
bezmyślna?! Nie lubiła biologii, ale wiedziała, że jeśli nie poprawi dopa do
wywiadówki, to ojciec jej żyć nie da, a poprawić nie było łatwo. Celerowa
niechętnie pytała poza kolejno-
ścią.
- Dlaczego ten babsztyl nie zostawi nas w spokoju? - burzyła się głośno
na przerwie. - Niech dusi tych z biol-chemu! Wybrali, to mają! Ja się o
biologię nie prosiłam!
Magda przykucnęła w kącie z pogniecionym wierszem w dłoni. Podczas
lekcji zdołała go Patrycji pokazać, ale nie udało się im spokojnie
porozmawiać. Rozmowa na przerwie też nie wchodziła w grę, bo zaraz mieli
matematykę, więc wszyscy zabrali się do powtarzania przed kartkówką.
- Albo Rejewski! - Magdzik zawtórowała Patrycji. - To już trzecia
kartkowa z matmy od początku roku! Co on, Einsteinów chce z nas zrobić?
- A może go nie ma? - spytała z nadzieją Ola. - Widział go ktoś? Może
chory?
- Taa, jasne - rzucił ponuro Kuba. - Luki z Bartkiem spotkali go w ksero.
Dobrze, że wbił, jak już se zmniejszyli ściągi, boby musieli ściemniać. Na
sprawdzian Reju nawet w trumnie by przylazł.
- Dlatego ja bym na ich miejscu za bardzo na tę ściągę nie liczyła -
parsknęła Patrycja, kontemplując obraz Rejewskiego wychylającego się z
trumny, by dyktować zadania matematyczne. - Nie pamiętasz, co zrobił
Adrianowi?
- Wstawił mu lacza z wykrzyknikiem - mruknęła Magdzik. - Ma chłopak
prze-chlapane.
Wszyscy wiedzieli, że u Rejewskiego jedynka z wykrzyknikiem jest nie
do po-prawienia, a że pod koniec semestru wyliczał średnią ważoną, więc
sytuacja Ad-riana nie zapowiadała się najlepiej.
- No to teraz chyba będzie musiał się przyłożyć? - wtrąciła nieśmiało
Zosia.
Jako jedna z niewielu nie bała się kartkówki, z matematyki była dobra. -
Czy nie trzeba mu pomóc?
- Nic mu to nie da - rzucił Kuba złowieszczo. - „Raz zawiedzione
zaufanie trudno przywrócić” - przedrzeźniał nauczyciela. - Reju jest teraz na
niego cięty, jak nie wiem co. Już mu nie odpuści.
- Szkoda gościa - podsumował Przemek. - Ale może jeszcze znajdzie
jakiś sposób?
- Sposoby - prychnęła Patrycja - są tylko w książkach. I to starych. Taki
Sposób na Alcybiadesa. Kto to dzisiaj czyta?! Zresztą, nie wiem, może
dawno temu były inne szkoły? A teraz co? Nauczyciele nawet porządnych
przezwisk nie ma-ją! Tylko Fizia, ale to się nie liczy.
- A zauważyliście, że Celerowa w tym roku jakoś mizernie wygląda? -
wtrąciła się znowu Zosia.
- O! Może chora? - wykrzyknęła z nadzieją Patrycja. -Jakby była chora,
toby poszła na zwolnienie albo na urlop zdrowotny - sprowadziła ją na
ziemię Magdzik, kartkując zeszyt do matematyki. - Z czego to będzie? Daj
mi podręk, bo chyba nie mam tych zadań. Zycie jest niesprawiedliwe! Dzisiaj
matka zabiera mnie z dwóch ostatnich lekcji. No i, oczywiście, co mi
przepada? Wuefy. A gdyby zapisała mnie do ortodonty na rano, jak chciałam,
to przyszłabym do budy po bioli i majmie. Wyobraźcie sobie, matka cieszyła
się jak nie wiem co, bo się jej udało mnie wcisnąć na drugą, to był ostatni
numerek. Wszyscy się uwzięli!
- Ja tam bym wolała, żeby mi przepadły wuefy. - Zosia westchnęła.
- Ale gdybyś ty się wybierała do ortodonty, to matka zapisałaby cię na
rano i straciłabyś biolę z twoją ukochaną Celerową.
- Ona wcale nie jest moja ukochana! - oburzyła się Zosia. - A biologia
jest fajna. Będę ją zdawać na maturze. Dlatego wolałabym, żeby mi nie
przepadała. No i gdyby zmienili nam nauczyciela, też bym się nie
ucieszyła…
- Mnie tam wszystko jedno - mruknęła Magdzik. - Chociaż Woźniak
chyba nie jest taki ostry. Druga F ma bio z Woźniakiem i podobno wystarczy
dwa razy zgłosić się do odpowiedzi i oddać jeden referat w semestrze i
spokój. Gośka Ko-sek mówiła. Znacie ją? Z drugiej Fuj. Ale Celerowa nie
pójdzie na zwolnienie, choćby po to, żeby nam zrobić na złość. Zycie jest
niesprawiedliwe.
- Ma coś z oczami. - Kuba podniósł plecak z podłogi, bo dzwonek
oznajmił
koniec przerwy. - Widziałaś, Pat? Czerwone.
- Nie zwróciłam uwagi - odparła Patrycja z żalem. - Myślisz, że to coś
poważ-
nego? Od dawna to ma? Zocha, przyglądałaś się? Będzie z tego
zwolnienie?
- She sees red!*1 - zaśmiała się Magda, ale nikt jej nie zawtórował.
- Ja myślę - powiedziała powoli Zosia - że ona ostatnio dużo płacze. Ze to
nie choroba, tylko jakieś nieszczęście.
-1 dobrze jej tak! - podsumowała mściwie Magdzik, wchodząc do klasy. -
Wi-dać ona też ma kogoś, kto ją gnębi! Jest jakaś sprawiedliwość na tym
świecie!
Jeszcze na Reja by się coś przydało.
5.
Kiedy Patrycja wróciła do domu, przywitały ją smakowite zapachy
napływają-
ce z kuchni. Mama miotała się między stołem a kuchenką z obłędem w
oczach, zarumieniona, z włosami w nieładzie. Chyba znowu nie uważała,
podnosząc po-krywki, bo na jej przedramieniu Patrycja dostrzegła świeże
oparzenie.
1 * To see red (ang.) - wpaść we wściekłość.
- Kolejna impreza? - Nachmurzyła się. - Głodna jestem. -Jest jeszcze
trochę zupy z wczoraj, odgrzej sobie, a potem pokroisz mi jarzyny do sałatki,
dobrze?
- Zupa? - skrzywiła się Patrycja. - Mogę trochę tego? -wskazała
różnokolorowe
tartinki ułożone w zgrabną piramidkę.
- Ani mi się waż! Zostaw! - Matka trzepnęła ją po ręce. -Jak sobie pójdą,
to zjesz - dodała łagodniej. - Przecież wszystkiego nie pożrą, a to musi jakoś
wyglądać… Ojej! Moje zraziki! Nie rozpraszaj mnie! - Rzuciła się w stronę
bulgocących garnków.
- Nie znajdzie się jakiś nadprogramowy? - spytała Patrycja, wciągając
łakomie powietrze. - Aż mnie skręca.
- Oj, córuniu… - Mama westchnęła. - Nawet nie wiem, ilu ich dzisiaj
ojciec przyprowadzi. A jak zabraknie? Potem sobie zjemy. Weź teraz coś
szybciutko, mówiłam, skończ wczorajszą pomidorówkę albo zrób sobie
„gorący kubek”. I przebierz się. Jesteś mi potrzebna.
- Mam dużo lekcji - odburknęła, myszkując w lodówce. Znalazła resztki
sałatki sprzed trzech dni i galaretkę z kurczaka. A tak by sobie zjadła zrazika!
Mama na pewno zrobiła z pieczarkami, pycha! I znowu wszystko zeżrą te
grube typy. Dobrze jeśli tylko zeżrą. W zeszłym tygodniu… Poczuła, jak
żołądek podchodzi jej do gardła, i czym prędzej nakazała sobie myślenie o
czymś innym. - Żeby ojciec nie zobaczył, że masz w kuchni rozpuszczone
włosy - rzuciła szorstko i wyszła, zamykając drzwi nieco głośniej, niż
chciała.
Siadła do komputera, pochłaniając łapczywie namiastkę obiadu. Na
naszej klasie nie było nic ciekawego, wirtualne smoki potrzebowały do
wyklucia się jeszcze kilku dni, nawet na ulubionych forach nie pojawiły się
żadne nowe posty.
Tylko piorun_kaczora jak zwykle trollował po wątkach, mimo że od
dawna nikt ze stałych bywalców nie zwracał na niego uwagi.
Sięgnęła po ulubioną powieść, ale i ona nie wciągnęła jej tak jak zwykle.
Zamiast subtelnych rysów Edwarda Cullena wciąż miała przed oczami
spoconą twarz matki, jej pochylone ramiona, oparzenie na ręce…
Z trzaskiem zamknęła książkę i ruszyła do kuchni. Pachniało w niej tak,
że znowu poczuła skurcz żołądka, chociaż przed chwilą jadła.
- Gdzie te jarzyny? - burknęła. - Pokroję, bo przecież nie zdążysz.
6.
Ojciec zjawił się po siedemnastej w towarzystwie dwóch obcych
dziewczyn.
- Cześć, kochanie! - zawołał z szerokim uśmiechem, całując żonę w
policzek. -
Wszystko gotowe?
Mama nie odpowiedziała, wpatrując się w przybyłe niechętnym
wzrokiem.
Roześmiał się.
- To jest Wiola. - Objął w talii biuściastą tlenioną blondynę. - A to -
klepnął po tyłku drugą z dziewczyn - Pamela.
- Paula - poprawiła kobieta schrypniętym głosem.
- Nieważne! - Zachichotał, przyciągając ją do siebie. - Będą podawać do
stołu.
Patrycja zastanawiała się, czy mówiąc ostatnie słowa, mrugnął, czy tylko
tak jej się zdawało.
Puścił dziewczyny i podszedł do mamy. Ujął w obie dłonie jej rękę i
ostrożnie podmuchał na oparzelinę.
- Ech, ty niezdaro kochana, zginiesz beze mnie - mruknął. - Patrycja,
podaj z apteczki to cudo do psikania i plaster z opatrunkiem. Trzeba się zająć
ranną na placu boju. - Kiedy córka wyszła po medykamenty, dodał półgłosem
z ustami przy uchu żony: - No, czego się boczysz? Oni lubią takie… -
Zerknął w kierunku dziewczyn. - Przecież moja kochana niezdara nie będzie
kelnerką w moim domu.
Jeszcze by wylała komuś gorącą zupę na… - Wybuchnął rubasznym
śmiechem.
Puścił żonę i podszedł do największego garnka. Ostrożnie podniósł
pokrywkę, zamieszał i spróbował.
- Nie jest to wprawdzie Sheraton… - ocenił, mlaskając. Nabrał jeszcze
jedną
łyżkę potrawy, powąchał. - Ale Pulardzie i tak wszystko jedno, byle dużo.
Taak, całkiem niezłe. Jak na ciebie, to nawet bardzo dobre. Ale pewne
rzeczy… - wziął
tartinkę i pożarł w dwóch kęsach - …pewne rzeczy - wymamrotał - lepiej
zostawić profesjonalistkom. No co tak patrzysz? O podawaniu do stołu
mówię! O! Jesteś, Patrycja! Po śmierć ciebie posyłać! Chodź tu, matka,
opatrzymy.
Chwycił żonę i przyciągnął do siebie, ale wyrwała się z jego objęć.
- Nie trzeba, już nie boli - powiedziała drżącym głosem.
- Pójdę zobaczyć, czy niczego nie brakuje na stole, czy dobrze nakryte.
Dzię-
kuję, Patuniu. - Wzięła z rąk córki opatrunki i wyszła z kuchni.
7.
Po osiemnastej zaczęli złazić się goście. Ojciec kazał Patrycji nie
wychodzić z pokoju, ale przez okno widziała podjeżdżające samochody.
Pierwszy przyjechał
dyrektor Pularda. Kiedyś nazwała go „durektorem”, co ojca ogromnie
rozbawiło.
„Świetne! - wołał, klepiąc się z uciechy po udach. - Rzeczywiście
durektor z niego, bo durny jest jak but z lewej nogi! Bystra dziewczynka!”.
Durektor Pularda bywał na wszystkich przyjęciach w ich domu. „Pewnie
dlatego taki gruby” - pomyślała mściwie Patrycja.
Zaraz za nim przyjechał poseł Wyrodek i jeszcze kilku najwyraźniej
bardzo z nim zaprzyjaźnionych mężczyzn, których nie znała. Na jej pięterko
docierało głośne: „panie marszałku”, „panie prezesie”, „panie pośle”, „panie
senatorze”. Do ojca też nie mówili inaczej jak „panie przewodniczący”, choć
przecież nie im przewodniczył. Ostatni zjawił się pan Witaszek. Ojciec od
pewnego czasu nad-skakiwał mu nawet bardziej niż durek-torowi Pulardzie.
Ciekawe, co tym razem chce sobie załatwić. Nowy kontrakt? A może już
myśli o wyborach?
Skrzypnęły drzwi i do pokoju wsunęła się mama. Zapachniało bazylią,
oregano i rozmarynem.
- Przyniosłam to, co się nie zmieściło na półmiskach. Spróbuj.
- Łał! Co to takiego?
- Filetto di manzo, czyli po naszemu polędwica. A to coś w rodzaju
focacci, tylko pokroiłam na małe kawałeczki, żeby wydawało się, że jest tego
więcej. Na przystawkę. Poza tym dzięki temu okrawki są dla nas. A to
chicken & mushroom puff pie. Te trzy mi trochę nie wyszły. Jedz, póki
ciepłe.
- Pycha! A zraziki?
- Zraziki podałam na tamtym dużym półmisku z zielonym wzorkiem,
więc nie dało się nic uszczknąć. Ale na pewno wszystkiego nie zjedzą.
- Niebo w gębie! Ale byłam głodna! - wymamrotała Patrycja z pełnymi
ustami.
- Strasznie cię przepraszam, córeńko, że dopiero o tej porze jesz obiad.
Może jednak powinniśmy ci wykupić abonament w stołówce? Zjadłabyś po
drodze do domu, a u nas najwyżej drugi?
- Eee, nie. Wolę, jak ty ugotujesz.
- Ale w takie dni jak dzisiaj… Sama widziałaś, nie miałam nawet czasu
odgrzać ci zupy. A tak w ogóle to nie zdążyłam podziękować. Nie wiem, jak
poradziłabym sobie bez twojej pomocy.
- Poradziłabyś, nie gadaj!
- No! - Mama zerknęła na zegar. - Robi się późno. Na którą masz jutro do
szkoły?
- Na ósmą.
- Spakowana jesteś? Lekcje odrobione? Nie siedź dzisiaj za długo,
dobrze?
- A ty?
-Ja też pójdę wcześniej spać. Przygotuję się tylko trochę do zajęć, bo już
niewiele czasu mi zostało, a w ciągu roku… Sama wiesz, jak bywa.
Zmywanie chyba odłożę do jutra.
Mama wyszła, jak zwykle bezszelestnie. Patrycja odrobiła najpilniejsze
lekcje, resztę wieczoru zamierzając spędzić z ulubioną książką. Czytała ją już
drugi raz, zatrzymując się przy opisach Edwarda. Jakże zazdrościła Belli!
Gdyby rodzina Cullenów chodziła do liceum Patrycji, wszystko wyglądałoby
inaczej. I lekcje, i przerwy. Ale takie rzeczy dzieją się tylko w książkach.
Poza nimi czeka codzien-ność. Nudny dom, przewidywalna szkoła. A już
chłopcy zwyczajni aż do bólu. I do tego mają pryszcze.
Gwar rozmów dobiegający z dołu początkowo jej nie przeszkadzał.
Jednak z każdą godziną hałas stawał się coraz głośniejszy. Okrzyki, sprośne
przyśpiewki, piski kobiet nie pozwalały się skupić. Gdy po raz kolejny
zgubiła wątek, wściekła odłożyła powieść.
Miała ochotę wrzeszczeć, rzucić na podłogę klawiaturę i skakać po niej,
zrywać plakaty, walnąć komórką o ścianę, tak żeby się rozleciała na maleńkie
kawa-
łeczki, jak w jednym teledysku, albo pozrzucać wszystko z półek,
połamać płyty, porozrywać książki, byle tylko tamci się zamknęli. Znowu
będzie musiała spać ze słuchawkami w uszach. A bo to pierwszy raz? Czy
kogoś obchodzi, że jutro wstaje do szkoły na ósmą?
Nie wiedziała, co ją obudziło. Może ból ucha? Jedna słuchawka wypadła
podczas snu, ale druga tkwiła na swoim miejscu, boleśnie twarda i pulsująca
jedno-stajnym rytmem muzyki. Wyjęła ją czym prędzej. Jaka ulga!
Przyjęcie musiało się już skończyć, bo w domu panowała cisza. Ledwo to
sobie uświadomiła, za oknem rozległ się ryk durektora:
- Prześliczna Wio.. .Wiolo…! Chodź tu zaraz, la, la, laaa!
Wyjrzała. Inne samochody już znikły z podjazdu, tylko bmw Pulardy
stało jeszcze z otwartymi drzwiami. Ojciec i biuściasta blondyna, którą
przyprowadził
wieczorem, usiłowali umieścić durektora na tylnym siedzeniu. W końcu
im się udało.
Ojciec wręczył blondynie kluczyki i coś powiedział. Ta roześmiała się,
wsiadła do samochodu i odjechała.
Patrycja zerknęła na zegar. Druga trzydzieści. Ci to mają zdrowie!
Z powrotem zakopała się w pościeli. Słyszała ciężkie kroki ojca
wchodzącego po schodach. Skrzypnęły drzwi do pokoju rodziców i zaraz
dobiegł stamtąd głos mamy. Wcale nie rozespany. Patrycja nie mogła
rozróżnić słów, ale piskliwe, łamiące się tony sugerowały, że mama mówi
przez łzy. Ojciec odpowiedział
spokojnie, kojąco. I ponownie głos mamy. Krótkie, rwane zdania na
wysokich tonach. I jego głos. Niski, wibrujący, stopniowo przechodzący w
szept. I cisza.
Patrycja zasnęła.
ROZDZIAŁ II
Środa, 24 września
1.
W środy Magdzik spotykała się z Patrycją dopiero na polskim, bo na
pierwszej godzinie miały fakultety, a każda z nich chodziła na inny
przedmiot.
- Czemu nie odbierałaś komórki?! - napadła na przyjaciółkę, gdy tylko ją
zobaczyła. - Cały wieczór wydzwaniałam do ciebie, wysłałam nawet dwa
esy, a ty co?
- Czekaj. - Patrycja oparła się o ścianę i pogrzebała w torbie. - No
faktycznie!
Rozładowana.
- Zapraszam do klasy! - usłyszały głos polonistki, która pojawiła się nie
wiadomo skąd.
Tylko ona miała ten dar. Zjawiała się człowiekowi za plecami w
najbardziej niespodziewanym momencie i równie niespodziewanie znikała,
zupełnie jak duch. „Zresztą, kto ją tam wie - mawiała czasem Magdzik. -
Blada, chuda, chodzi przy samej ścianie, jakby chciała ukryć, że nie rzuca
cienia… Ubrana zawsze na biało, a po lekcjach idzie w stronę cmentarza
Jerzego. Wcale bym się nie zdziwi-
ła, gdyby tam mieszkała”.
- Proszę, wchodzimy, już jest po dzwonku, Kuba, nie ociągaj się,
wchodzimy, wchodzimy! - poganiała polonistka.
Wszyscy pozbierali torby i niechętnie weszli do sali. Znowu godzina
nudów.
W zeszłym roku do maja uczyła ich Szalona Ula, ale poszła na
macierzyński, a wraz z nią atmosfera tamtych lekcji.
- Słuchaj - szepnęła Magda, gdy tylko usadowiły się z Patrycją w ławce. -
On znów napisał dla mnie wiersz! Jak ja go kocham! Ty wiesz, że on potrafi
ułożyć wiersz w niecałą minutę? Zobacz, czy to twoim zdaniem wyznanie?
No wiesz, czy on mnie… też?
Patrycja zerknęła na podsuniętą jej kartkę, wygniecioną od częstego
czytania.
Znajdowało się na niej ledwie kilka wersów:
pogrzebana fala
uwierzy że granatowy smok żyje
jeszcze fioletowe zwierzę zła skarżyło się na diabła
wieczna woda zbiera truciznę
świetlisty kot cienia uciekł od cienia
żaglowiec pustki pęka
jak smutno
Poczuła zazdrość. Dla niej nikt nie układał wierszy.
- Otwieramy zeszyty - zabrzmiał monotonny głos polonistki. -
Kontynuacja tematu Poezja jako wyraz światopoglądu romantycznego.
Piszemy kolejny numer lekcji. I podtemat: Poeta jako bohater utworu
literackiego. Zapisane? ..
.utworu literackiego. Proszę, kto mi powie, jakie znamy utwory literackie,
któ-
rych bohaterem jest poeta?
Nauczycielka wypowiedziała to wszystko jednym tonem i niemal na
jednym oddechu. Patrycja zamarła, marząc o nie-widzialności. Kiedy Halusia
brała oddech, rozglądała się po klasie w poszukiwaniu ofiary.
- Łukasz, proszę. - Wskazała pierwszego delikwenta. Dziewczęta,
spokojne o własną skórę, wróciły do przerwanej rozmowy.
- Sam to napisał? - spytała Patrycja z niedowierzaniem.
- Też na początku nie wierzyłam. Ale przekopałam cały net. Nie ma! A w
każ-
dym razie wyszukiwarka nie wyrzuca.
- A jak on się nazywa?
- Nie wiem. A jeśli to ktoś znany i dlatego się ukrywa? -Magdzik zastygła
z otwartymi ustami, tak ją poraziła ta wizja.
- Magda Dzik, zapisujemy! - wyrwały ją z zamyślenia słowa Halusi.
Szybko pochyliła się nad zeszytem. Jeszcze tego brakowało, żeby i z
polaka dostała lacza. Matka zagroziła, że następna zła ocena spowoduje
odłączenie od internetu. A tego Magdzik by nie przeżyła.
- „Poeta-wybraniec, wirtuoz, geniusz, wieszcz”, kropka -ciągnęła
monotonnie polonistka. - Otwieramy podręczniki, Ola Kowalik przeczyta
nam Ogólniki Norwida. Znalazłaś?
- Ile on ma lat? - szepnęła Patrycja, korzystając z tego, że uwaga Halusi
skupiła się chwilowo na Oli.
- Mówiłam ci przecież! Dwadzieścia pięć!
- No to nie może być nikt znany. Za młody. Do tego informatyk, tak?
Czyli nie poeta.
- Jak to nie poeta?! - Magdzik aż poczerwieniała z oburzenia. -Jak to nie
poeta?! Spróbuj napisać coś takiego w minutę. Przecież do tego trzeba mieć
tę…
no… co Mickiewicz…
- Dzik i Adler! Może powiecie klasie, o czym tak zawzięcie dyskutujecie?
Magda wstała, ciągle jeszcze wzburzona.
- O Mickiewiczu - palnęła bez namysłu.
- Naprawdę? - zdumiała się Halusia. - A cóż takiego kontrowersyjnego
jest w Mickiewiczu?
- Pani profesor, jak się nazywało to, co miał Mickiewicz, a czego nie miał
Słowacki? Mówiła pani o tym w poniedziałek.
Nauczycielka rozpromieniła się jak stadionowy reflektor. Czyżby jednak
ktoś słuchał jej wykładu na ostatniej lekcji? Wprawdzie mocno wtedy
zdryfowała i nie zrealizowała tematu, ale może było warto?
- Masz na myśli zdolność improwizacji?
- Właśnie! - ucieszyła się Magdzik. - Taka zdolność charakteryzowała
prawdziwego wieszcza, prawda? To znaczy…
- W czasach romantyzmu przywiązywano wielką wagę do tak zwanego
na—
tchnienia - podjęła polonistka - ale fakt, że Słowacki nie umiał
improwizować, a w każdym razie nie z taką łatwością jak Mickiewicz…
- .. .to znaczy geniusza, prawdziwego poetę? - nie dała sobie przerwać
Magdzik.
- Ale i Słowacki wielkim poetą był! - wykrzyknęła Halusia i zakryła usta
ręką, jakby powiedziała coś niestosownego.
Chyba rzeczywiście, bo Zosia i Ola parsknęły śmiechem. Polonistka
potoczyła wzrokiem po klasie.
- Ale mi chodzi o to - nie ustępowała Magda - czy na przykład w
dzisiejszych czasach można spotkać wieszcza? Dlaczego teraz już się nie
używa tego określenia?
- Właśnie! - zawtórowała Ola, siedząca z Zosią pod oknem. - Dlaczego
słowo
„wieszcz” zarezerwowano tylko dla tamtych trzech? I dlaczego akurat dla
nich?
Przecież Krasiński wcale…
- Spokojnie, po kolei. - Halusia w popłochu zerknęła do konspektu. Jeśli
nie zrealizuje tematu, to nie wyrobi się z programem, a klasa wyraźnie usiłuje
nacią-
gnąć ją na dygresję. Przecież na maturze nikt ich o takie rzeczy pytać nie
będzie, a jeśli nie zdadzą, na kogo polecą gromy? Na nią! -O znaczeniu słowa
„wieszcz”
można przygotować prezentację maturalną. Na przykład: porównanie
trzech wieszczów. Nawet w opozycji do Norwida, Olu. To bardzo ciekawy
problem: Czy Norwid zasługuje na miano wieszcza? - urwała, przerażona
własną samowo-lą. A jeśli coś takiego nie nada się na prezentację? Jak śmiała
sama podsuwać temat, nie spytawszy przedtem o zdanie opiekuna stażu? -
Naturalnie musiałabyś go poszerzyć, żeby był bardziej przekrojowy - dodała
szybko. - No i trzeba by sprawdzić… - znowu urwała, bo sama nie bardzo
wiedziała, co właściwie należa-
łoby sprawdzić. Nigdy dotąd nie przygotowywała uczniów do matury.
Raz jeszcze rzuciła okiem na leżący między stosem książek konspekt i
poczuła się pewniej. Jak to dobrze, że dziś nikt jej nie hospituje. Ale do lekcji
w drugiej D musi się jednak choć trochę przygotowywać. Wbrew
pierwszemu wrażeniu, dzieciaki wyglądają na dociekliwe i nie ma co liczyć
nawet na małą improwizację, nie mówiąc o wielkiej.
Przesunęła ukradkiem dziennik, aby odsłonić stronę zeszytu do polskiego
(własność młodszego brata koleżanki, który w zeszłym roku chodził do
drugiej klasy liceum). Jego nauczycielka nie wysilała się za bardzo przy
dyktowaniu notatek, ale jednak stanowiły one jakiś punkt odniesienia.
- No, kończymy tę dyskusję i wracamy do tematu lekcji -uciszyła
uczniów. -
Magdo, widzę, że ładnie dziś pracujesz. Piątka. Piszemy: „Rola poezji
według
CK. Norwida”. Kto odpowie? Olu?
- „Odpowiednie dać rzeczy słowo”.
- Bardzo ładnie. Zapisujemy.
Przeszła się po klasie, sprawdzając, czy wszyscy notują. Długowłosy
chłopak w zamyśleniu patrzył przez okno. Nie pisał! „Jakże on się nazywa.
Malczewski?
- Zerknęła do dziennika. - Malczyński! Andrzej”.
- Proszę - zwróciła się do niego. - Jak to rozumiesz? Zinterpretuj.
Kolejne pudło. Wyglądał na zupełnie wyłączonego, a odpowiedział z
sensem. I to w taki sposób, jakby tłumaczył rzecz oczywistą ostatniemu
tłukowi. „A Dzik i Adler znów gadają” - zezłościła się w myślach.
- Malczewski, piątka - powiedziała. Tyle dobrego, że to ona rozdziela
oceny.
Przynajmniej będą ją lubić. Chociaż długowłosy wydaje się doskonale
obojętny na wszystko. Jak książę, psiakrew! - Piszemy: „Poezja
«romantyczna» dziś”.
Romantyczna w cudzysłowie. Już? W porządku. Czy ktoś przygotował
fragmenty wierszy współczesnych poetów, jak prosiłam?
Odpowiedział jej szelest gorączkowo przerzucanych stron podręcznika
Magda Dzik znów wstała.
- Czyja mogę?
- A reszta…? - zaczęła Halusia, ale natychmiast się wycofała. - Proszę
bardzo.
Jakiego twórcę wybrałaś?
- Najpierw przeczytam, dobrze? Może ktoś zgadnie. Magda
rozprostowała kartkę i lekko drżącym głosem wyrecytowała:
błyskawica
jest bolesna jak miłosna nagość
żyje
zostałem sam
śmierć
trwa jak jaskółka
potem już nic
Gdy skończyła, zapadła cisza. Nikt nie chciał wyrwać się pierwszy. W
końcu polonistka, rada nierada, przerwała ciężkie milczenie.
- Nie przypomina mi to żadnego ze znanych poetów - zaczęła ostrożnie. -
Zdradzisz nam, czyj wiersz zaprezentowałaś?
- A może swój?! - wrzasnął Kuba. - Co? Przyznaj się! Magdzik
spurpurowiała aż po cebulki włosów.
- Nie - odburknęła. - To bardzo młody poeta. Jeszcze nie wyrobił sobie
nazwiska.
- Czyli Mag Dzik! Młody i ukryty. W lesie!
- Daj jej spokój! - odezwała się Patrycja, piorunując go wzrokiem.
Poskutkowało. - Pani profesor, czy możemy zanalizować ten wiersz? O czym
on jest?
Rumieniec, który z policzków Magdy zdążył już przewędrować na uszy
Kuby, teraz przeniósł się na szyję polonistki.
- No, hm… - odchrząknęła. - Hm… no, to z pewnością przykład poezji
romantycznej, ponieważ… ponieważ występują pewne typowe obrazy, słowa
kluczowe.
Można się tu dopatrzeć echa wczesnego romantyzmu. Kto powie, o jakie
pojęcia chodzi? - Potoczyła wzrokiem po klasie, znowu czując, że jest górą.
- Miłość! - zawołała Ola.
- Śmierć - dodała Zosia.
- Bardzo dobrze.
Magda pobladła i spojrzała na przyjaciółkę.
- O co mu chodziło z tą miłością i śmiercią? - szepnęła.
- Chyba nie zamierza się zabić?
- Czy podmiot liryczny zamierza popełnić samobójstwo? - zapytała
głośno Patrycja.
- Mogę spojrzeć? - Polonistka podeszła do Magdy i zabrała jej kartkę. -
Hm…
no, trochę ten wiersz za krótki, aby dało się cokolwiek pewnego
powiedzieć o podmiocie lirycznym. Poza tym, że to mężczyzna, oczywiście.
Ale śmierć odnosi się tu raczej do ukochanej, tylko, jak już mówiłam, próbka
wydaje się zbyt mała, by…
- Mam jeszcze jeden! - Magda wydobyła spomiędzy książek kolejny
pognieciony arkusik. - „Pogrzebana fala uwierzy że granatowy smok żyje…”
- zaczęła, ale Halusia zamachała rękami.
- Nie, nie! Wystarczy! - powiedziała szybko. - Dajmy szansę innym. Kto
jeszcze coś wybrał?
- Pani profesor! - rozległy się wokół głosy protestu. - Niech czyta!
Prosimy!
Halusia szybko przebiegła wzrokiem podaną jej kartkę.
- Bardzo nietypowa poezja… - mruknęła. - Analiza zajęłaby nam resztę
lekcji, a musimy omówić jeszcze Heinego i Miłosza. Z poetów współcześnie
żyjących chciałabym zanalizować twórczość Ryszarda Krynickiego. Czy ktoś
poza Magdą przygotował jakiś utwór? Nie? W takim razie niech Kuba
przeczyta fragment Heinego z podręcznika.
- Ja bym wolał o tym smoku - odważył się Kuba, ale polonistka znów
poczuła pod nogami twardy grunt i nie zamierzała dać się z niego zepchnąć.
- Oba zaprezentowane przez Magdę wiersze można oczywiście zaliczyć
do współczesnej poezji romantycznej - ucięła. - Choć z pewnością jest to
młody poeta z nie do końca ukształtowanym warsztatem. Da się jednak
zauważyć talent.
Utwory są krótkie, do tego wysoce zmetaforyzowane, dlatego niełatwo tu
o schemat interpretacyjny typu: podmiot liryczny - odbiorca liryczny -
sytuacja li-ryczna. Nie mówiąc już o rozpatrywaniu, jakie środki stylistyczne
zostały użyte i czemu one służą. Możemy jednak zrobić tak, że zanalizujemy
teraz wiersz Sil-niejsze od lęku Ryszarda Krynickiego oraz fragment Nocy
florenckich Heinego, a potem każde z was uczyni podobnie z dowolnym
wierszem, choćby tym zapro-ponowanym przez Magdę, byle był napisany w
konwencji romantycznej. Kuba, ja wszystko słyszę, czytaj, proszę, o
Paganinim.
2
Piątka z polskiego trafiła się Magdzikowi jak ślepej kurze ziarno,
odsuwając widmo odcięcia od internetu przynajmniej na jakiś czas. A
ponieważ Patrycja musiała na przedsiębiorczości szczególnie uważać (był to
przedmiot, którego nie lubiła, ale z którego jej ojciec wymagał wyłącznie
najlepszych stopni), Magdzik zatonęła w słodkim rozpamiętywaniu historii
swojej bolesnej niespełnionej miło-
ści.
Poznali się pod koniec lata. Właśnie wróciła z wakacji pogrążona w
otchłani rozpaczy. Miała już przecież siedemnaście lat i żadnego chłopaka!
Co gorsza, na wakacjach nie spotkała nikogo, kim warto by się
zainteresować! Zresztą, nie oszukujmy się, widocznie to ona była zbyt mało
interesująca, by ktoś zwrócił na nią uwagę. Niska, raczej krępa niż smukła,
do tego dokuczał jej trądzik, który na szczęście pod wpływem letniego słońca
prawie znikł, ale Magdzik wiedziała, że tak naprawdę tylko się przyczaił, by
ze zdwojoną siłą zaatakować wraz z początkiem roku szkolnego.
Gdyby miała chłopaka albo chociaż wytłumaczenie, dlaczego go nie ma,
z pewnością czułaby się bardziej wartościowa. Dajmy na to, gdyby jeździła
na wózku, jak Gabrysia, która niby chodziła do ich klasy, ale przeważnie jej
nie by-
ło, mogłaby utrzymywać, że jest sama, bo nie chce nikogo obciążać
swoim kalectwem. Wprawdzie Gabrysia niczego takiego nie twierdziła, ale
rozumiało się to samo przez się.
Tymczasem Magdzik była obrzydliwie zdrowa i sprawna. Z wuefu
dostawała niemal wyłącznie piątki. A jednak nikt jej nie chciał. Może gdyby
ufarbowała włosy na jakiś jaskrawy kolor, ktoś wreszcie by ją zauważył?
To, że podczas dwóch tygodni spędzonych u dziadków nie pojawił się
żaden królewicz, jeszcze przełknęła. W końcu Kicin nie jest miejscem, gdzie
królewi-cze chodzą po ulicach. Ale żeby nie spotkać nikogo godnego uwagi
przez całe lato? Nawet w Bieszczadach, gdzie szlaki przemierzają ponoć
wyłącznie interesujący włóczykije z połatanymi plecakami i głowami w
chmurach?
Zdesperowana włączyła Skypea, by sprawdzić, czy Patrycja już wróciła
(Patrycja - smukła, długonoga, o wielkich sarnich oczach i włosach koloru
gorzkiej czekolady, tak, ona mogła sobie pozwolić na przebieranie w
chłopakach jak w ulęgałkach. Mogła sobie nawet pozwolić na niewiązanie się
z żadnym chłopakiem!), i nagle przyszła jej do głowy genialna myśl.
Stać się na chwilę kimś innym. Kimś takim jak Patrycja: interesującym,
tajem-niczym, pociągającym. Obiektem westchnień i zalotów. Flirtować. Dać
się zdobyć temu jedynemu, który musi gdzieś być i z pewnością też jej szuka.
Prawie poczuła to tajemne porozumienie dusz, ową tęsknotę, która każe
nieznanej drugiej połówce błądzić teraz po necie, by ją znaleźć. Wyobraziła
sobie wysokiego przystojnego szatyna, najlepiej o zielonych oczach, który od
miesięcy umiera z tęsknoty za nią albo wikła się w toksyczne związki, nie
wiedząc, że ona od tak dawna na niego czeka. A nawet jeśli taki szatyn nie
istnieje, to niechby pojawił
się ktokolwiek, w kim warto się zakochać. Przynajmniej miałaby
wytłumaczenie, dlaczego z nikim nie chodzi.
Wylogowała się z konta „magdzik” i czując w sercu rozkoszny dreszcz,
kliknę-
ła na pole „Nie masz konta?”.
Imię i nazwisko postanowiła na razie pominąć, zwłaszcza że „dzik” nie
kojarzył się ani trochę romantycznie, ale jaki wybrać nick? Jakimi słowami
wyznać: „To ja! To mnie szukasz! Tu jestem!”? Lonely Heart? Oklepane.
Samotny Wilk?
Raczej wilczyca. Wadera? Czy to wystarczająco kobiece? Zaklęta
Królewna?
Zbyt dziecinne. Jak jednym czy dwoma słowami wyrazić, że bez niego
jest jak owoc dmuchawca, jak niesione wiatrem piórko? Bird? Ladybird?*2
Mógłby nazywać ją wtedy „swoją biedroneczką”. Parsknęła śmiechem.
„Najlepiej od razu supermarkecik!” - pomyślała rozbawiona.
Podniebny latawiec? Poetyckie, ale skąd będzie wiedział, że ma do
czynienia z dziewczyną? A Podniebna latawica odpada. Nie chodzi przecież
o zboczeńca, 2 * Ladybird (ang.) - biedronka.
tylko o drugą połówkę. Flying…? Ale latające co? A gdyby tak smok?
Żeby sobie nie pomyślał, że taka z niej słodka niunia. Tak! Flying dragon!
Wystarczająco delikatne, wystarczająco tęskne i wystarczająco mroczne!
Smok jest piękny, ale też niebezpieczny. Ze smokiem nie ma żartów.
Świetnie!
Wpisała nick, hasło, kliknęła i…
Wybrana nazwa użytkownika jest już zajęta. Wybierz sugerowaną nazwę
lub wpisz inną. flying_dragon4 flying_dragon34 flying_dragon78 fly—
ing_dragon637 flying_dragon253 - O nie!-jęknęła.
Z takim nickiem nie ma czego szukać. To musi być coś
niepowtarzalnego.
Spróbowała jeszcze kilku smoczych wariacji, ale też okazały się zajęte.
Czy wszyscy ludzie myślą tak samo? Jak powinna się nazwać? I kiedy
marszcząc czoło, usiłowała wymyślić coś dostatecznie niezwykłego, za
oknem pociemniało, a z oddali dobiegły odgłosy nadchodzącej burzy.
Magdzik lubiła burzę. Lubiła wpatrywać się w błyskawice rozcinające
niebo, wsłuchiwać w szum deszczu. Czasem właśnie wtedy wychodziła na
spacer, wy-
obrażając sobie, że mokre dotknięcia deszczu to pocałunki, a błyskawice
to we-selne flesze.
Zaślubiona deszczowi? Zbyt radykalne, będzie wyglądało, jakby już
kogoś miała. Deszczowa, jak na blogu z wierszami? Nie, lepiej nie używać
tej samej nazwy. Tempest Lady? Tak! To jest to!
Na szczęście nick był wolny i po upływie niecałej minuty Magdzik stała
się szczęśliwą posiadaczką nowego konta i zupełnie nowej tożsamości.
Wpisując da-tę urodzenia, postarzyła się o cztery lata. Nie zamierzała
zawierać znajomości z jakimś szczylem. Studenci są na pewno poważniejsi
od licealistów. Jako dwu-dziestojednolatka wydatnie zwiększy swoje szanse
na poznanie Prawdziwego Mężczyzny.
W rubryce „O mnie” napisała: „Uwielbiam burzę, deszcz, poezję i dobre
książki. Słucham Kaczmarskiego i Turnaua. Ulubiona pora dnia: noc przy
pełni księżyca. Ulubiony sport: tai-chi i kung-fu. Ulubiony kolor oczu:
zielone”.
Jako awatar wkleiła fotkę tańczącej Patrycji, którą pstryknęła na jakiejś
imprezie. Twarz była zamazana, a do tego w połowie zasłonięta rozwianymi
włosami.
Prawdziwa Tempest Lady!
Raz jeszcze spojrzała na swoje dzieło. Przynęta została założona. Jej
ANNA ŁACINA CZYNNIK MIŁOŚCI ROZDZIAŁ I Wtorek, 23 września 2008 1 - Szybciej! Szybciej! - poganiała samą siebie Patrycja, wyciągając długie nogi. - Żeby tym razem autobus się spóźnił, żeby stanął w korku! Gdy wybiegła zza rogu ulicy, jej oczom ukazał się tył odjeżdżającej jedenastki. Zaklęła szpetnie i już powoli doczłapała do przystanku. Następny dopiero za trzynaście minut. Spóźni się jak nic i Celerowa znowu będzie się czepiać: „Jak można nie zdążyć na dziewiątą pięćdziesiąt?”. A co, jak się zaczyna później niż o ósmej, to już zaspać nie można? Ech! Co za idiota wymyślił szkołę! Gdyby chociaż Patrycja miała inne nazwisko! Ci na „zet” nieraz wbiegali do klasy parę minut po niej bez żadnych przykrych konsekwencji, podczas gdy nieszczęśnicy znajdujący się na początku listy obecności dostawali „eskę”, zjawiw-szy się choćby chwilę po dzwonku. A ojciec nie tolerował niepunktualności… Autobus przyjechał po siedemnastu minutach. Jak nie trzeba, to są na czas, a jak się człowiekowi śpieszy, wloką się jak sto-nogi w gipsie! „Szybciej, szybciej!” - poganiała w myślach kierowcę. Co za dzień! Nie dość, że nie mogła znaleźć drugiej tenisówki i wiozła w plecaczku stare korkery brata (w czymś przecież musi ćwiczyć na wuefie, może Neuman nie zauważy, że nieprzepisowe i trochę za duże), to jeszcze pierwsza lekcja z tą głu-pią Celerową. Na domiar złego Rejewski zapowiedział kartkówkę z matmy. Oj, żeby tak zachorował albo coś… Dlaczego matematyka musi być obowiązkowa we wszystkich profilach? Niech entery sobie liczą do woli! Ona jest ogólna z angielskim!!! Dodawać i odejmować umie. Wystarczy! Co za idiota wymyślił szko- łę?!
2. W tym samym czasie Grażyna Adler, mama Patrycji, skończyła właśnie sprzą- tanie kuchni i zabrała się do składania uprasowanych rano mężowskich koszul. Co chwila zerkała na świeże oparzenie na przedramieniu. Miało kształt czubka żelazka. Skóra na środku była biała, z bąblem, na brzegach ciemnoróżowa. Jeszcze piekło. Mniej jednak niż wspomnienie porannej kłótni. Ciągle na nowo wracała do niej myślami. Nie mogła się powstrzymać. Tak się starała! Ale cokolwiek zrobi, nigdy nie będzie dość dobra. To była szósta czy siódma rano. Specjalnie wstała wcześniej, by uprasować rzeczy wyprane poprzedniego dnia. Już prawie kończyła, gdy wszedł Waldek. Był w samych slipkach, z mokrym ręcznikiem przewieszonym przez ramię. - Daj niebieską - powiedział. - Spieszę się. O ósmej mam posiedzenie rady. W popłochu zerknęła na drążek, gdzie wisiały świeżo uprasowane koszule: kilka białych, kremowa, dwie szare. Niebieskiej nie było. - Chwileczkę. - Uśmiechnęła się. - Zaraz wyprasuję. Jak on na nią spojrzał! - Czy ja kiedyś dostanę coś na czas? - wycedził. Zerwał z wieszaka jedną z szarych koszul. Tak gwałtownie, że pozostałe po-spadały na podłogę. Cisnął w jej stronę ręcznik z krótkim: „Powieś!” i wyszedł, trzaskając drzwiami. Grażyna drgnęła, odganiając wspomnienia, bo z głębi domu dobiegł dzwonek telefonu. Rzuciła koszule i pognała do aparatu. - Halo? - Co tak długo? - Byłam w garderobie, składałam pranie. - Od rana? - Nie, ja tylko…
- Słuchaj teraz uważnie, bo nie mam czasu - w głosie Waldka usłyszała znie-cierpliwienie. - Jedzie do ciebie Kowalczyk z zakupami. Jakby czegoś brakowa- ło, to mu od razu powiedz, bo dwa razy jeździć nie będzie. Zrób porządny diner. Z przystawkami. O osiemnastej wszystko ma być gotowe na tip-top. Zrozumia- łaś? -Tak. Usłyszała trzask odkładanej słuchawki. „Och! - przypomniała sobie. - Patrycja zostawiła porozrzucane buty. Jak Kowalczyk zobaczy, zaraz doniesie Waldkowi”. Pobiegła do przedpokoju i zaczęła sprzątać, modląc się, by ochroniarz męża nie nadjechał za szybko.
3. Magda Dzik, zwana Magdzikiem, najlepsza przyjaciółka Patrycji, uczennica klasy drugiej D, zajęła już swoje miejsce w czwartej ławce pod ścianą. Skupiła uwagę tylko na tyle, by odezwać się w czasie sprawdzania obecności, po czym błyskawicznie powróciła do ulubionego zajęcia, które praktykowała mniej więcej od tygodnia. Ktoś obserwujący ją z boku mógłby pomyśleć, że wsłuchuje się w słowa nauczycielki, pani Celer, jakby pragnęła odgadnąć różnicę między wyczy-tanym przed chwilą nazwiskiem „Jęczmyk” a następującym po nim „Kieł- pińska”. Gdyby jednak uważniej się przyjrzał, dostrzegłby na twarzy Magdzika cień, a w oczach rozpacz. Pomyślałby może, że to z powodu żałoby, ponieważ dziewczyna ubrana była na czarno. Ale choć nikt bliski ani nawet daleki Magdzikowi nie umarł, to przecież cierpiała. I to jak! Takiego cierpienia mógłby po-zazdrościć sam Werter. Magda miała bowiem w duszy głęboką ranę. Głęboką jak Morze Czarne. Napisała o tym wiersz, którego nie pokazała nawet Patrycji, wkleiła natomiast na jednym ze swoich blogów. Blog nazywał się Spis nikomu niepotrzebnych myśli moich, a wiersz brzmiał tak: Zraniłeś moje serce czarnym atramentem Choć nie Chciałeś I w pustkę rzucona W czarną Czarną dziurę Bezkresu kosmosu Kosmosnego bezkresu Za czarnym morzem łez Cierpię Trwam Otrzymała aż dwadzieścia komentarzy, ale to nie ukoiło jej bólu. Magdzik bowiem cierpiała z miłości. Jedynej, beznadziejnej i niemożliwej. Zakochała się w Poecie. Do tego Poeta był od niej starszy o całe osiem lat. A przecież nie potrafi- ła się go wyrzec. Chociaż on… On kochał nie ją. Rozdarte siedemnastoletnie serce zatrzepotało gwałtownie i Magda poczuła nieprzepartą chęć, by opowiedzieć Patrycji o wczorajszym wieczorze
spędzonym z ukochanym. Jak najszybciej! Zaraz! Natychmiast! W przeciwnym razie ta roz-koszna udręka, która stała się jej udziałem, zabije ją na miejscu, ku uciesze całej klasy i dezaprobacie Celerowej. Ale krzesło przyjaciółki było puste. Zdesperowana otworzyła piórnik i wyjęła pogniecioną kartkę z wierszem, który On napisał wczoraj specjalnie dla niej. Ostatkiem sił powstrzymała się od westchnienia. Komu ma się zwierzyć? Drzwi otworzyły się z trzaskiem i wpadła Patrycja. Magdzik była ocalona. No, prawie.
4. - O! Panna Adler, witamy, witamy! - mruknęła Celerowa. - Jeśli myślisz, że w ten sposób unikniesz odpowiedzi, to się mylisz. Odłóż torbę i przyjdź tu z zeszytem. - Wcale tak nie myślałam, po prostu autobus mi uciekł - broniła się Patrycja, ale nauczycielka nie słuchała. - A więc powiadasz, że elementem budowy nefronu jest kłębuszek ner- wo-wy? - zwróciła się ponownie do Kuby, który ze zbolałą miną wił się przy tablicy, strzelając oczami na boki w oczekiwaniu odsieczy. -I zadania domowego też nie zrobiłeś. .. Nieładnie - westchnęła. Wpisała coś do dziennika i odesłała chłopaka na miejsce. - Co dostałeś? Co dostałeś? - dopytywał się szeptem Marek. Kuba wzruszył ramionami. - Buta! Widziałem - doleciał z przodu szept Bartka. - Oj, przecież wiem - odburknął. - No to chodź, Patrycja - biologica rzuciła polecenie, nie podnosząc wzroku znad dziennika. - Zadanie domowe masz? Zadanie domowe na szczęście miała i chyba tylko to ją uratowało. A przecież mogła się spodziewać, że będzie pytana. Na poprzedniej lekcji zagadała się z Magdą i Celerowa to zauważyła. Magdę spytała od razu i odesłała na miejsce z jedynką za aktywność. Patrycję ocalił dzwonek. Od tamtej biologii minęło wprawdzie sześć dni, ale ta kobieta nigdy niczego nie zapomina. W przeciwień- stwie do Patrycji, której wpadka wyleciała z głowy. W domu ledwo zajrzała do zeszytu, podręcznik w ogóle ignorując. Sama nie wiedziała, na kogo bardziej się złościć: na nauczycielkę czy na siebie. Jak mogła być tak bezmyślna?! Nie lubiła biologii, ale wiedziała, że jeśli nie poprawi dopa do wywiadówki, to ojciec jej żyć nie da, a poprawić nie było łatwo. Celerowa niechętnie pytała poza kolejno- ścią. - Dlaczego ten babsztyl nie zostawi nas w spokoju? - burzyła się głośno na przerwie. - Niech dusi tych z biol-chemu! Wybrali, to mają! Ja się o biologię nie prosiłam!
Magda przykucnęła w kącie z pogniecionym wierszem w dłoni. Podczas lekcji zdołała go Patrycji pokazać, ale nie udało się im spokojnie porozmawiać. Rozmowa na przerwie też nie wchodziła w grę, bo zaraz mieli matematykę, więc wszyscy zabrali się do powtarzania przed kartkówką. - Albo Rejewski! - Magdzik zawtórowała Patrycji. - To już trzecia kartkowa z matmy od początku roku! Co on, Einsteinów chce z nas zrobić? - A może go nie ma? - spytała z nadzieją Ola. - Widział go ktoś? Może chory? - Taa, jasne - rzucił ponuro Kuba. - Luki z Bartkiem spotkali go w ksero. Dobrze, że wbił, jak już se zmniejszyli ściągi, boby musieli ściemniać. Na sprawdzian Reju nawet w trumnie by przylazł. - Dlatego ja bym na ich miejscu za bardzo na tę ściągę nie liczyła - parsknęła Patrycja, kontemplując obraz Rejewskiego wychylającego się z trumny, by dyktować zadania matematyczne. - Nie pamiętasz, co zrobił Adrianowi? - Wstawił mu lacza z wykrzyknikiem - mruknęła Magdzik. - Ma chłopak prze-chlapane. Wszyscy wiedzieli, że u Rejewskiego jedynka z wykrzyknikiem jest nie do po-prawienia, a że pod koniec semestru wyliczał średnią ważoną, więc sytuacja Ad-riana nie zapowiadała się najlepiej. - No to teraz chyba będzie musiał się przyłożyć? - wtrąciła nieśmiało Zosia. Jako jedna z niewielu nie bała się kartkówki, z matematyki była dobra. - Czy nie trzeba mu pomóc? - Nic mu to nie da - rzucił Kuba złowieszczo. - „Raz zawiedzione zaufanie trudno przywrócić” - przedrzeźniał nauczyciela. - Reju jest teraz na niego cięty, jak nie wiem co. Już mu nie odpuści. - Szkoda gościa - podsumował Przemek. - Ale może jeszcze znajdzie jakiś sposób? - Sposoby - prychnęła Patrycja - są tylko w książkach. I to starych. Taki Sposób na Alcybiadesa. Kto to dzisiaj czyta?! Zresztą, nie wiem, może dawno temu były inne szkoły? A teraz co? Nauczyciele nawet porządnych przezwisk nie ma-ją! Tylko Fizia, ale to się nie liczy. - A zauważyliście, że Celerowa w tym roku jakoś mizernie wygląda? - wtrąciła się znowu Zosia. - O! Może chora? - wykrzyknęła z nadzieją Patrycja. -Jakby była chora, toby poszła na zwolnienie albo na urlop zdrowotny - sprowadziła ją na
ziemię Magdzik, kartkując zeszyt do matematyki. - Z czego to będzie? Daj mi podręk, bo chyba nie mam tych zadań. Zycie jest niesprawiedliwe! Dzisiaj matka zabiera mnie z dwóch ostatnich lekcji. No i, oczywiście, co mi przepada? Wuefy. A gdyby zapisała mnie do ortodonty na rano, jak chciałam, to przyszłabym do budy po bioli i majmie. Wyobraźcie sobie, matka cieszyła się jak nie wiem co, bo się jej udało mnie wcisnąć na drugą, to był ostatni numerek. Wszyscy się uwzięli! - Ja tam bym wolała, żeby mi przepadły wuefy. - Zosia westchnęła. - Ale gdybyś ty się wybierała do ortodonty, to matka zapisałaby cię na rano i straciłabyś biolę z twoją ukochaną Celerową. - Ona wcale nie jest moja ukochana! - oburzyła się Zosia. - A biologia jest fajna. Będę ją zdawać na maturze. Dlatego wolałabym, żeby mi nie przepadała. No i gdyby zmienili nam nauczyciela, też bym się nie ucieszyła… - Mnie tam wszystko jedno - mruknęła Magdzik. - Chociaż Woźniak chyba nie jest taki ostry. Druga F ma bio z Woźniakiem i podobno wystarczy dwa razy zgłosić się do odpowiedzi i oddać jeden referat w semestrze i spokój. Gośka Ko-sek mówiła. Znacie ją? Z drugiej Fuj. Ale Celerowa nie pójdzie na zwolnienie, choćby po to, żeby nam zrobić na złość. Zycie jest niesprawiedliwe. - Ma coś z oczami. - Kuba podniósł plecak z podłogi, bo dzwonek oznajmił koniec przerwy. - Widziałaś, Pat? Czerwone. - Nie zwróciłam uwagi - odparła Patrycja z żalem. - Myślisz, że to coś poważ- nego? Od dawna to ma? Zocha, przyglądałaś się? Będzie z tego zwolnienie? - She sees red!*1 - zaśmiała się Magda, ale nikt jej nie zawtórował. - Ja myślę - powiedziała powoli Zosia - że ona ostatnio dużo płacze. Ze to nie choroba, tylko jakieś nieszczęście. -1 dobrze jej tak! - podsumowała mściwie Magdzik, wchodząc do klasy. - Wi-dać ona też ma kogoś, kto ją gnębi! Jest jakaś sprawiedliwość na tym świecie! Jeszcze na Reja by się coś przydało.
5. Kiedy Patrycja wróciła do domu, przywitały ją smakowite zapachy napływają- ce z kuchni. Mama miotała się między stołem a kuchenką z obłędem w oczach, zarumieniona, z włosami w nieładzie. Chyba znowu nie uważała, podnosząc po-krywki, bo na jej przedramieniu Patrycja dostrzegła świeże oparzenie. 1 * To see red (ang.) - wpaść we wściekłość. - Kolejna impreza? - Nachmurzyła się. - Głodna jestem. -Jest jeszcze trochę zupy z wczoraj, odgrzej sobie, a potem pokroisz mi jarzyny do sałatki, dobrze? - Zupa? - skrzywiła się Patrycja. - Mogę trochę tego? -wskazała różnokolorowe tartinki ułożone w zgrabną piramidkę. - Ani mi się waż! Zostaw! - Matka trzepnęła ją po ręce. -Jak sobie pójdą, to zjesz - dodała łagodniej. - Przecież wszystkiego nie pożrą, a to musi jakoś wyglądać… Ojej! Moje zraziki! Nie rozpraszaj mnie! - Rzuciła się w stronę bulgocących garnków. - Nie znajdzie się jakiś nadprogramowy? - spytała Patrycja, wciągając łakomie powietrze. - Aż mnie skręca. - Oj, córuniu… - Mama westchnęła. - Nawet nie wiem, ilu ich dzisiaj ojciec przyprowadzi. A jak zabraknie? Potem sobie zjemy. Weź teraz coś szybciutko, mówiłam, skończ wczorajszą pomidorówkę albo zrób sobie „gorący kubek”. I przebierz się. Jesteś mi potrzebna. - Mam dużo lekcji - odburknęła, myszkując w lodówce. Znalazła resztki sałatki sprzed trzech dni i galaretkę z kurczaka. A tak by sobie zjadła zrazika! Mama na pewno zrobiła z pieczarkami, pycha! I znowu wszystko zeżrą te grube typy. Dobrze jeśli tylko zeżrą. W zeszłym tygodniu… Poczuła, jak żołądek podchodzi jej do gardła, i czym prędzej nakazała sobie myślenie o czymś innym. - Żeby ojciec nie zobaczył, że masz w kuchni rozpuszczone włosy - rzuciła szorstko i wyszła, zamykając drzwi nieco głośniej, niż chciała. Siadła do komputera, pochłaniając łapczywie namiastkę obiadu. Na naszej klasie nie było nic ciekawego, wirtualne smoki potrzebowały do
wyklucia się jeszcze kilku dni, nawet na ulubionych forach nie pojawiły się żadne nowe posty. Tylko piorun_kaczora jak zwykle trollował po wątkach, mimo że od dawna nikt ze stałych bywalców nie zwracał na niego uwagi. Sięgnęła po ulubioną powieść, ale i ona nie wciągnęła jej tak jak zwykle. Zamiast subtelnych rysów Edwarda Cullena wciąż miała przed oczami spoconą twarz matki, jej pochylone ramiona, oparzenie na ręce… Z trzaskiem zamknęła książkę i ruszyła do kuchni. Pachniało w niej tak, że znowu poczuła skurcz żołądka, chociaż przed chwilą jadła. - Gdzie te jarzyny? - burknęła. - Pokroję, bo przecież nie zdążysz.
6. Ojciec zjawił się po siedemnastej w towarzystwie dwóch obcych dziewczyn. - Cześć, kochanie! - zawołał z szerokim uśmiechem, całując żonę w policzek. - Wszystko gotowe? Mama nie odpowiedziała, wpatrując się w przybyłe niechętnym wzrokiem. Roześmiał się. - To jest Wiola. - Objął w talii biuściastą tlenioną blondynę. - A to - klepnął po tyłku drugą z dziewczyn - Pamela. - Paula - poprawiła kobieta schrypniętym głosem. - Nieważne! - Zachichotał, przyciągając ją do siebie. - Będą podawać do stołu. Patrycja zastanawiała się, czy mówiąc ostatnie słowa, mrugnął, czy tylko tak jej się zdawało. Puścił dziewczyny i podszedł do mamy. Ujął w obie dłonie jej rękę i ostrożnie podmuchał na oparzelinę. - Ech, ty niezdaro kochana, zginiesz beze mnie - mruknął. - Patrycja, podaj z apteczki to cudo do psikania i plaster z opatrunkiem. Trzeba się zająć ranną na placu boju. - Kiedy córka wyszła po medykamenty, dodał półgłosem z ustami przy uchu żony: - No, czego się boczysz? Oni lubią takie… - Zerknął w kierunku dziewczyn. - Przecież moja kochana niezdara nie będzie kelnerką w moim domu. Jeszcze by wylała komuś gorącą zupę na… - Wybuchnął rubasznym śmiechem. Puścił żonę i podszedł do największego garnka. Ostrożnie podniósł pokrywkę, zamieszał i spróbował. - Nie jest to wprawdzie Sheraton… - ocenił, mlaskając. Nabrał jeszcze jedną łyżkę potrawy, powąchał. - Ale Pulardzie i tak wszystko jedno, byle dużo. Taak, całkiem niezłe. Jak na ciebie, to nawet bardzo dobre. Ale pewne rzeczy… - wziął tartinkę i pożarł w dwóch kęsach - …pewne rzeczy - wymamrotał - lepiej
zostawić profesjonalistkom. No co tak patrzysz? O podawaniu do stołu mówię! O! Jesteś, Patrycja! Po śmierć ciebie posyłać! Chodź tu, matka, opatrzymy. Chwycił żonę i przyciągnął do siebie, ale wyrwała się z jego objęć. - Nie trzeba, już nie boli - powiedziała drżącym głosem. - Pójdę zobaczyć, czy niczego nie brakuje na stole, czy dobrze nakryte. Dzię- kuję, Patuniu. - Wzięła z rąk córki opatrunki i wyszła z kuchni.
7. Po osiemnastej zaczęli złazić się goście. Ojciec kazał Patrycji nie wychodzić z pokoju, ale przez okno widziała podjeżdżające samochody. Pierwszy przyjechał dyrektor Pularda. Kiedyś nazwała go „durektorem”, co ojca ogromnie rozbawiło. „Świetne! - wołał, klepiąc się z uciechy po udach. - Rzeczywiście durektor z niego, bo durny jest jak but z lewej nogi! Bystra dziewczynka!”. Durektor Pularda bywał na wszystkich przyjęciach w ich domu. „Pewnie dlatego taki gruby” - pomyślała mściwie Patrycja. Zaraz za nim przyjechał poseł Wyrodek i jeszcze kilku najwyraźniej bardzo z nim zaprzyjaźnionych mężczyzn, których nie znała. Na jej pięterko docierało głośne: „panie marszałku”, „panie prezesie”, „panie pośle”, „panie senatorze”. Do ojca też nie mówili inaczej jak „panie przewodniczący”, choć przecież nie im przewodniczył. Ostatni zjawił się pan Witaszek. Ojciec od pewnego czasu nad-skakiwał mu nawet bardziej niż durek-torowi Pulardzie. Ciekawe, co tym razem chce sobie załatwić. Nowy kontrakt? A może już myśli o wyborach? Skrzypnęły drzwi i do pokoju wsunęła się mama. Zapachniało bazylią, oregano i rozmarynem. - Przyniosłam to, co się nie zmieściło na półmiskach. Spróbuj. - Łał! Co to takiego? - Filetto di manzo, czyli po naszemu polędwica. A to coś w rodzaju focacci, tylko pokroiłam na małe kawałeczki, żeby wydawało się, że jest tego więcej. Na przystawkę. Poza tym dzięki temu okrawki są dla nas. A to chicken & mushroom puff pie. Te trzy mi trochę nie wyszły. Jedz, póki ciepłe. - Pycha! A zraziki? - Zraziki podałam na tamtym dużym półmisku z zielonym wzorkiem, więc nie dało się nic uszczknąć. Ale na pewno wszystkiego nie zjedzą. - Niebo w gębie! Ale byłam głodna! - wymamrotała Patrycja z pełnymi ustami. - Strasznie cię przepraszam, córeńko, że dopiero o tej porze jesz obiad. Może jednak powinniśmy ci wykupić abonament w stołówce? Zjadłabyś po
drodze do domu, a u nas najwyżej drugi? - Eee, nie. Wolę, jak ty ugotujesz. - Ale w takie dni jak dzisiaj… Sama widziałaś, nie miałam nawet czasu odgrzać ci zupy. A tak w ogóle to nie zdążyłam podziękować. Nie wiem, jak poradziłabym sobie bez twojej pomocy. - Poradziłabyś, nie gadaj! - No! - Mama zerknęła na zegar. - Robi się późno. Na którą masz jutro do szkoły? - Na ósmą. - Spakowana jesteś? Lekcje odrobione? Nie siedź dzisiaj za długo, dobrze? - A ty? -Ja też pójdę wcześniej spać. Przygotuję się tylko trochę do zajęć, bo już niewiele czasu mi zostało, a w ciągu roku… Sama wiesz, jak bywa. Zmywanie chyba odłożę do jutra. Mama wyszła, jak zwykle bezszelestnie. Patrycja odrobiła najpilniejsze lekcje, resztę wieczoru zamierzając spędzić z ulubioną książką. Czytała ją już drugi raz, zatrzymując się przy opisach Edwarda. Jakże zazdrościła Belli! Gdyby rodzina Cullenów chodziła do liceum Patrycji, wszystko wyglądałoby inaczej. I lekcje, i przerwy. Ale takie rzeczy dzieją się tylko w książkach. Poza nimi czeka codzien-ność. Nudny dom, przewidywalna szkoła. A już chłopcy zwyczajni aż do bólu. I do tego mają pryszcze. Gwar rozmów dobiegający z dołu początkowo jej nie przeszkadzał. Jednak z każdą godziną hałas stawał się coraz głośniejszy. Okrzyki, sprośne przyśpiewki, piski kobiet nie pozwalały się skupić. Gdy po raz kolejny zgubiła wątek, wściekła odłożyła powieść. Miała ochotę wrzeszczeć, rzucić na podłogę klawiaturę i skakać po niej, zrywać plakaty, walnąć komórką o ścianę, tak żeby się rozleciała na maleńkie kawa- łeczki, jak w jednym teledysku, albo pozrzucać wszystko z półek, połamać płyty, porozrywać książki, byle tylko tamci się zamknęli. Znowu będzie musiała spać ze słuchawkami w uszach. A bo to pierwszy raz? Czy kogoś obchodzi, że jutro wstaje do szkoły na ósmą? Nie wiedziała, co ją obudziło. Może ból ucha? Jedna słuchawka wypadła podczas snu, ale druga tkwiła na swoim miejscu, boleśnie twarda i pulsująca jedno-stajnym rytmem muzyki. Wyjęła ją czym prędzej. Jaka ulga! Przyjęcie musiało się już skończyć, bo w domu panowała cisza. Ledwo to
sobie uświadomiła, za oknem rozległ się ryk durektora: - Prześliczna Wio.. .Wiolo…! Chodź tu zaraz, la, la, laaa! Wyjrzała. Inne samochody już znikły z podjazdu, tylko bmw Pulardy stało jeszcze z otwartymi drzwiami. Ojciec i biuściasta blondyna, którą przyprowadził wieczorem, usiłowali umieścić durektora na tylnym siedzeniu. W końcu im się udało. Ojciec wręczył blondynie kluczyki i coś powiedział. Ta roześmiała się, wsiadła do samochodu i odjechała. Patrycja zerknęła na zegar. Druga trzydzieści. Ci to mają zdrowie! Z powrotem zakopała się w pościeli. Słyszała ciężkie kroki ojca wchodzącego po schodach. Skrzypnęły drzwi do pokoju rodziców i zaraz dobiegł stamtąd głos mamy. Wcale nie rozespany. Patrycja nie mogła rozróżnić słów, ale piskliwe, łamiące się tony sugerowały, że mama mówi przez łzy. Ojciec odpowiedział spokojnie, kojąco. I ponownie głos mamy. Krótkie, rwane zdania na wysokich tonach. I jego głos. Niski, wibrujący, stopniowo przechodzący w szept. I cisza. Patrycja zasnęła. ROZDZIAŁ II Środa, 24 września
1. W środy Magdzik spotykała się z Patrycją dopiero na polskim, bo na pierwszej godzinie miały fakultety, a każda z nich chodziła na inny przedmiot. - Czemu nie odbierałaś komórki?! - napadła na przyjaciółkę, gdy tylko ją zobaczyła. - Cały wieczór wydzwaniałam do ciebie, wysłałam nawet dwa esy, a ty co? - Czekaj. - Patrycja oparła się o ścianę i pogrzebała w torbie. - No faktycznie! Rozładowana. - Zapraszam do klasy! - usłyszały głos polonistki, która pojawiła się nie wiadomo skąd. Tylko ona miała ten dar. Zjawiała się człowiekowi za plecami w najbardziej niespodziewanym momencie i równie niespodziewanie znikała, zupełnie jak duch. „Zresztą, kto ją tam wie - mawiała czasem Magdzik. - Blada, chuda, chodzi przy samej ścianie, jakby chciała ukryć, że nie rzuca cienia… Ubrana zawsze na biało, a po lekcjach idzie w stronę cmentarza Jerzego. Wcale bym się nie zdziwi- ła, gdyby tam mieszkała”. - Proszę, wchodzimy, już jest po dzwonku, Kuba, nie ociągaj się, wchodzimy, wchodzimy! - poganiała polonistka. Wszyscy pozbierali torby i niechętnie weszli do sali. Znowu godzina nudów. W zeszłym roku do maja uczyła ich Szalona Ula, ale poszła na macierzyński, a wraz z nią atmosfera tamtych lekcji. - Słuchaj - szepnęła Magda, gdy tylko usadowiły się z Patrycją w ławce. - On znów napisał dla mnie wiersz! Jak ja go kocham! Ty wiesz, że on potrafi ułożyć wiersz w niecałą minutę? Zobacz, czy to twoim zdaniem wyznanie? No wiesz, czy on mnie… też? Patrycja zerknęła na podsuniętą jej kartkę, wygniecioną od częstego czytania. Znajdowało się na niej ledwie kilka wersów: pogrzebana fala uwierzy że granatowy smok żyje
jeszcze fioletowe zwierzę zła skarżyło się na diabła wieczna woda zbiera truciznę świetlisty kot cienia uciekł od cienia żaglowiec pustki pęka jak smutno Poczuła zazdrość. Dla niej nikt nie układał wierszy. - Otwieramy zeszyty - zabrzmiał monotonny głos polonistki. - Kontynuacja tematu Poezja jako wyraz światopoglądu romantycznego. Piszemy kolejny numer lekcji. I podtemat: Poeta jako bohater utworu literackiego. Zapisane? .. .utworu literackiego. Proszę, kto mi powie, jakie znamy utwory literackie, któ- rych bohaterem jest poeta? Nauczycielka wypowiedziała to wszystko jednym tonem i niemal na jednym oddechu. Patrycja zamarła, marząc o nie-widzialności. Kiedy Halusia brała oddech, rozglądała się po klasie w poszukiwaniu ofiary. - Łukasz, proszę. - Wskazała pierwszego delikwenta. Dziewczęta, spokojne o własną skórę, wróciły do przerwanej rozmowy. - Sam to napisał? - spytała Patrycja z niedowierzaniem. - Też na początku nie wierzyłam. Ale przekopałam cały net. Nie ma! A w każ- dym razie wyszukiwarka nie wyrzuca. - A jak on się nazywa? - Nie wiem. A jeśli to ktoś znany i dlatego się ukrywa? -Magdzik zastygła z otwartymi ustami, tak ją poraziła ta wizja. - Magda Dzik, zapisujemy! - wyrwały ją z zamyślenia słowa Halusi. Szybko pochyliła się nad zeszytem. Jeszcze tego brakowało, żeby i z polaka dostała lacza. Matka zagroziła, że następna zła ocena spowoduje odłączenie od internetu. A tego Magdzik by nie przeżyła. - „Poeta-wybraniec, wirtuoz, geniusz, wieszcz”, kropka -ciągnęła monotonnie polonistka. - Otwieramy podręczniki, Ola Kowalik przeczyta nam Ogólniki Norwida. Znalazłaś? - Ile on ma lat? - szepnęła Patrycja, korzystając z tego, że uwaga Halusi skupiła się chwilowo na Oli. - Mówiłam ci przecież! Dwadzieścia pięć! - No to nie może być nikt znany. Za młody. Do tego informatyk, tak? Czyli nie poeta.
- Jak to nie poeta?! - Magdzik aż poczerwieniała z oburzenia. -Jak to nie poeta?! Spróbuj napisać coś takiego w minutę. Przecież do tego trzeba mieć tę… no… co Mickiewicz… - Dzik i Adler! Może powiecie klasie, o czym tak zawzięcie dyskutujecie? Magda wstała, ciągle jeszcze wzburzona. - O Mickiewiczu - palnęła bez namysłu. - Naprawdę? - zdumiała się Halusia. - A cóż takiego kontrowersyjnego jest w Mickiewiczu? - Pani profesor, jak się nazywało to, co miał Mickiewicz, a czego nie miał Słowacki? Mówiła pani o tym w poniedziałek. Nauczycielka rozpromieniła się jak stadionowy reflektor. Czyżby jednak ktoś słuchał jej wykładu na ostatniej lekcji? Wprawdzie mocno wtedy zdryfowała i nie zrealizowała tematu, ale może było warto? - Masz na myśli zdolność improwizacji? - Właśnie! - ucieszyła się Magdzik. - Taka zdolność charakteryzowała prawdziwego wieszcza, prawda? To znaczy… - W czasach romantyzmu przywiązywano wielką wagę do tak zwanego na— tchnienia - podjęła polonistka - ale fakt, że Słowacki nie umiał improwizować, a w każdym razie nie z taką łatwością jak Mickiewicz… - .. .to znaczy geniusza, prawdziwego poetę? - nie dała sobie przerwać Magdzik. - Ale i Słowacki wielkim poetą był! - wykrzyknęła Halusia i zakryła usta ręką, jakby powiedziała coś niestosownego. Chyba rzeczywiście, bo Zosia i Ola parsknęły śmiechem. Polonistka potoczyła wzrokiem po klasie. - Ale mi chodzi o to - nie ustępowała Magda - czy na przykład w dzisiejszych czasach można spotkać wieszcza? Dlaczego teraz już się nie używa tego określenia? - Właśnie! - zawtórowała Ola, siedząca z Zosią pod oknem. - Dlaczego słowo „wieszcz” zarezerwowano tylko dla tamtych trzech? I dlaczego akurat dla nich? Przecież Krasiński wcale… - Spokojnie, po kolei. - Halusia w popłochu zerknęła do konspektu. Jeśli nie zrealizuje tematu, to nie wyrobi się z programem, a klasa wyraźnie usiłuje
nacią- gnąć ją na dygresję. Przecież na maturze nikt ich o takie rzeczy pytać nie będzie, a jeśli nie zdadzą, na kogo polecą gromy? Na nią! -O znaczeniu słowa „wieszcz” można przygotować prezentację maturalną. Na przykład: porównanie trzech wieszczów. Nawet w opozycji do Norwida, Olu. To bardzo ciekawy problem: Czy Norwid zasługuje na miano wieszcza? - urwała, przerażona własną samowo-lą. A jeśli coś takiego nie nada się na prezentację? Jak śmiała sama podsuwać temat, nie spytawszy przedtem o zdanie opiekuna stażu? - Naturalnie musiałabyś go poszerzyć, żeby był bardziej przekrojowy - dodała szybko. - No i trzeba by sprawdzić… - znowu urwała, bo sama nie bardzo wiedziała, co właściwie należa- łoby sprawdzić. Nigdy dotąd nie przygotowywała uczniów do matury. Raz jeszcze rzuciła okiem na leżący między stosem książek konspekt i poczuła się pewniej. Jak to dobrze, że dziś nikt jej nie hospituje. Ale do lekcji w drugiej D musi się jednak choć trochę przygotowywać. Wbrew pierwszemu wrażeniu, dzieciaki wyglądają na dociekliwe i nie ma co liczyć nawet na małą improwizację, nie mówiąc o wielkiej. Przesunęła ukradkiem dziennik, aby odsłonić stronę zeszytu do polskiego (własność młodszego brata koleżanki, który w zeszłym roku chodził do drugiej klasy liceum). Jego nauczycielka nie wysilała się za bardzo przy dyktowaniu notatek, ale jednak stanowiły one jakiś punkt odniesienia. - No, kończymy tę dyskusję i wracamy do tematu lekcji -uciszyła uczniów. - Magdo, widzę, że ładnie dziś pracujesz. Piątka. Piszemy: „Rola poezji według CK. Norwida”. Kto odpowie? Olu? - „Odpowiednie dać rzeczy słowo”. - Bardzo ładnie. Zapisujemy. Przeszła się po klasie, sprawdzając, czy wszyscy notują. Długowłosy chłopak w zamyśleniu patrzył przez okno. Nie pisał! „Jakże on się nazywa. Malczewski? - Zerknęła do dziennika. - Malczyński! Andrzej”. - Proszę - zwróciła się do niego. - Jak to rozumiesz? Zinterpretuj. Kolejne pudło. Wyglądał na zupełnie wyłączonego, a odpowiedział z sensem. I to w taki sposób, jakby tłumaczył rzecz oczywistą ostatniemu tłukowi. „A Dzik i Adler znów gadają” - zezłościła się w myślach.
- Malczewski, piątka - powiedziała. Tyle dobrego, że to ona rozdziela oceny. Przynajmniej będą ją lubić. Chociaż długowłosy wydaje się doskonale obojętny na wszystko. Jak książę, psiakrew! - Piszemy: „Poezja «romantyczna» dziś”. Romantyczna w cudzysłowie. Już? W porządku. Czy ktoś przygotował fragmenty wierszy współczesnych poetów, jak prosiłam? Odpowiedział jej szelest gorączkowo przerzucanych stron podręcznika Magda Dzik znów wstała. - Czyja mogę? - A reszta…? - zaczęła Halusia, ale natychmiast się wycofała. - Proszę bardzo. Jakiego twórcę wybrałaś? - Najpierw przeczytam, dobrze? Może ktoś zgadnie. Magda rozprostowała kartkę i lekko drżącym głosem wyrecytowała: błyskawica jest bolesna jak miłosna nagość żyje zostałem sam śmierć trwa jak jaskółka potem już nic Gdy skończyła, zapadła cisza. Nikt nie chciał wyrwać się pierwszy. W końcu polonistka, rada nierada, przerwała ciężkie milczenie. - Nie przypomina mi to żadnego ze znanych poetów - zaczęła ostrożnie. - Zdradzisz nam, czyj wiersz zaprezentowałaś? - A może swój?! - wrzasnął Kuba. - Co? Przyznaj się! Magdzik spurpurowiała aż po cebulki włosów. - Nie - odburknęła. - To bardzo młody poeta. Jeszcze nie wyrobił sobie nazwiska. - Czyli Mag Dzik! Młody i ukryty. W lesie! - Daj jej spokój! - odezwała się Patrycja, piorunując go wzrokiem. Poskutkowało. - Pani profesor, czy możemy zanalizować ten wiersz? O czym on jest? Rumieniec, który z policzków Magdy zdążył już przewędrować na uszy Kuby, teraz przeniósł się na szyję polonistki. - No, hm… - odchrząknęła. - Hm… no, to z pewnością przykład poezji
romantycznej, ponieważ… ponieważ występują pewne typowe obrazy, słowa kluczowe. Można się tu dopatrzeć echa wczesnego romantyzmu. Kto powie, o jakie pojęcia chodzi? - Potoczyła wzrokiem po klasie, znowu czując, że jest górą. - Miłość! - zawołała Ola. - Śmierć - dodała Zosia. - Bardzo dobrze. Magda pobladła i spojrzała na przyjaciółkę. - O co mu chodziło z tą miłością i śmiercią? - szepnęła. - Chyba nie zamierza się zabić? - Czy podmiot liryczny zamierza popełnić samobójstwo? - zapytała głośno Patrycja. - Mogę spojrzeć? - Polonistka podeszła do Magdy i zabrała jej kartkę. - Hm… no, trochę ten wiersz za krótki, aby dało się cokolwiek pewnego powiedzieć o podmiocie lirycznym. Poza tym, że to mężczyzna, oczywiście. Ale śmierć odnosi się tu raczej do ukochanej, tylko, jak już mówiłam, próbka wydaje się zbyt mała, by… - Mam jeszcze jeden! - Magda wydobyła spomiędzy książek kolejny pognieciony arkusik. - „Pogrzebana fala uwierzy że granatowy smok żyje…” - zaczęła, ale Halusia zamachała rękami. - Nie, nie! Wystarczy! - powiedziała szybko. - Dajmy szansę innym. Kto jeszcze coś wybrał? - Pani profesor! - rozległy się wokół głosy protestu. - Niech czyta! Prosimy! Halusia szybko przebiegła wzrokiem podaną jej kartkę. - Bardzo nietypowa poezja… - mruknęła. - Analiza zajęłaby nam resztę lekcji, a musimy omówić jeszcze Heinego i Miłosza. Z poetów współcześnie żyjących chciałabym zanalizować twórczość Ryszarda Krynickiego. Czy ktoś poza Magdą przygotował jakiś utwór? Nie? W takim razie niech Kuba przeczyta fragment Heinego z podręcznika. - Ja bym wolał o tym smoku - odważył się Kuba, ale polonistka znów poczuła pod nogami twardy grunt i nie zamierzała dać się z niego zepchnąć. - Oba zaprezentowane przez Magdę wiersze można oczywiście zaliczyć do współczesnej poezji romantycznej - ucięła. - Choć z pewnością jest to młody poeta z nie do końca ukształtowanym warsztatem. Da się jednak zauważyć talent.
Utwory są krótkie, do tego wysoce zmetaforyzowane, dlatego niełatwo tu o schemat interpretacyjny typu: podmiot liryczny - odbiorca liryczny - sytuacja li-ryczna. Nie mówiąc już o rozpatrywaniu, jakie środki stylistyczne zostały użyte i czemu one służą. Możemy jednak zrobić tak, że zanalizujemy teraz wiersz Sil-niejsze od lęku Ryszarda Krynickiego oraz fragment Nocy florenckich Heinego, a potem każde z was uczyni podobnie z dowolnym wierszem, choćby tym zapro-ponowanym przez Magdę, byle był napisany w konwencji romantycznej. Kuba, ja wszystko słyszę, czytaj, proszę, o Paganinim. 2 Piątka z polskiego trafiła się Magdzikowi jak ślepej kurze ziarno, odsuwając widmo odcięcia od internetu przynajmniej na jakiś czas. A ponieważ Patrycja musiała na przedsiębiorczości szczególnie uważać (był to przedmiot, którego nie lubiła, ale z którego jej ojciec wymagał wyłącznie najlepszych stopni), Magdzik zatonęła w słodkim rozpamiętywaniu historii swojej bolesnej niespełnionej miło- ści. Poznali się pod koniec lata. Właśnie wróciła z wakacji pogrążona w otchłani rozpaczy. Miała już przecież siedemnaście lat i żadnego chłopaka! Co gorsza, na wakacjach nie spotkała nikogo, kim warto by się zainteresować! Zresztą, nie oszukujmy się, widocznie to ona była zbyt mało interesująca, by ktoś zwrócił na nią uwagę. Niska, raczej krępa niż smukła, do tego dokuczał jej trądzik, który na szczęście pod wpływem letniego słońca prawie znikł, ale Magdzik wiedziała, że tak naprawdę tylko się przyczaił, by ze zdwojoną siłą zaatakować wraz z początkiem roku szkolnego. Gdyby miała chłopaka albo chociaż wytłumaczenie, dlaczego go nie ma, z pewnością czułaby się bardziej wartościowa. Dajmy na to, gdyby jeździła na wózku, jak Gabrysia, która niby chodziła do ich klasy, ale przeważnie jej nie by- ło, mogłaby utrzymywać, że jest sama, bo nie chce nikogo obciążać swoim kalectwem. Wprawdzie Gabrysia niczego takiego nie twierdziła, ale rozumiało się to samo przez się. Tymczasem Magdzik była obrzydliwie zdrowa i sprawna. Z wuefu dostawała niemal wyłącznie piątki. A jednak nikt jej nie chciał. Może gdyby ufarbowała włosy na jakiś jaskrawy kolor, ktoś wreszcie by ją zauważył? To, że podczas dwóch tygodni spędzonych u dziadków nie pojawił się żaden królewicz, jeszcze przełknęła. W końcu Kicin nie jest miejscem, gdzie
królewi-cze chodzą po ulicach. Ale żeby nie spotkać nikogo godnego uwagi przez całe lato? Nawet w Bieszczadach, gdzie szlaki przemierzają ponoć wyłącznie interesujący włóczykije z połatanymi plecakami i głowami w chmurach? Zdesperowana włączyła Skypea, by sprawdzić, czy Patrycja już wróciła (Patrycja - smukła, długonoga, o wielkich sarnich oczach i włosach koloru gorzkiej czekolady, tak, ona mogła sobie pozwolić na przebieranie w chłopakach jak w ulęgałkach. Mogła sobie nawet pozwolić na niewiązanie się z żadnym chłopakiem!), i nagle przyszła jej do głowy genialna myśl. Stać się na chwilę kimś innym. Kimś takim jak Patrycja: interesującym, tajem-niczym, pociągającym. Obiektem westchnień i zalotów. Flirtować. Dać się zdobyć temu jedynemu, który musi gdzieś być i z pewnością też jej szuka. Prawie poczuła to tajemne porozumienie dusz, ową tęsknotę, która każe nieznanej drugiej połówce błądzić teraz po necie, by ją znaleźć. Wyobraziła sobie wysokiego przystojnego szatyna, najlepiej o zielonych oczach, który od miesięcy umiera z tęsknoty za nią albo wikła się w toksyczne związki, nie wiedząc, że ona od tak dawna na niego czeka. A nawet jeśli taki szatyn nie istnieje, to niechby pojawił się ktokolwiek, w kim warto się zakochać. Przynajmniej miałaby wytłumaczenie, dlaczego z nikim nie chodzi. Wylogowała się z konta „magdzik” i czując w sercu rozkoszny dreszcz, kliknę- ła na pole „Nie masz konta?”. Imię i nazwisko postanowiła na razie pominąć, zwłaszcza że „dzik” nie kojarzył się ani trochę romantycznie, ale jaki wybrać nick? Jakimi słowami wyznać: „To ja! To mnie szukasz! Tu jestem!”? Lonely Heart? Oklepane. Samotny Wilk? Raczej wilczyca. Wadera? Czy to wystarczająco kobiece? Zaklęta Królewna? Zbyt dziecinne. Jak jednym czy dwoma słowami wyrazić, że bez niego jest jak owoc dmuchawca, jak niesione wiatrem piórko? Bird? Ladybird?*2 Mógłby nazywać ją wtedy „swoją biedroneczką”. Parsknęła śmiechem. „Najlepiej od razu supermarkecik!” - pomyślała rozbawiona. Podniebny latawiec? Poetyckie, ale skąd będzie wiedział, że ma do czynienia z dziewczyną? A Podniebna latawica odpada. Nie chodzi przecież o zboczeńca, 2 * Ladybird (ang.) - biedronka. tylko o drugą połówkę. Flying…? Ale latające co? A gdyby tak smok?
Żeby sobie nie pomyślał, że taka z niej słodka niunia. Tak! Flying dragon! Wystarczająco delikatne, wystarczająco tęskne i wystarczająco mroczne! Smok jest piękny, ale też niebezpieczny. Ze smokiem nie ma żartów. Świetnie! Wpisała nick, hasło, kliknęła i… Wybrana nazwa użytkownika jest już zajęta. Wybierz sugerowaną nazwę lub wpisz inną. flying_dragon4 flying_dragon34 flying_dragon78 fly— ing_dragon637 flying_dragon253 - O nie!-jęknęła. Z takim nickiem nie ma czego szukać. To musi być coś niepowtarzalnego. Spróbowała jeszcze kilku smoczych wariacji, ale też okazały się zajęte. Czy wszyscy ludzie myślą tak samo? Jak powinna się nazwać? I kiedy marszcząc czoło, usiłowała wymyślić coś dostatecznie niezwykłego, za oknem pociemniało, a z oddali dobiegły odgłosy nadchodzącej burzy. Magdzik lubiła burzę. Lubiła wpatrywać się w błyskawice rozcinające niebo, wsłuchiwać w szum deszczu. Czasem właśnie wtedy wychodziła na spacer, wy- obrażając sobie, że mokre dotknięcia deszczu to pocałunki, a błyskawice to we-selne flesze. Zaślubiona deszczowi? Zbyt radykalne, będzie wyglądało, jakby już kogoś miała. Deszczowa, jak na blogu z wierszami? Nie, lepiej nie używać tej samej nazwy. Tempest Lady? Tak! To jest to! Na szczęście nick był wolny i po upływie niecałej minuty Magdzik stała się szczęśliwą posiadaczką nowego konta i zupełnie nowej tożsamości. Wpisując da-tę urodzenia, postarzyła się o cztery lata. Nie zamierzała zawierać znajomości z jakimś szczylem. Studenci są na pewno poważniejsi od licealistów. Jako dwu-dziestojednolatka wydatnie zwiększy swoje szanse na poznanie Prawdziwego Mężczyzny. W rubryce „O mnie” napisała: „Uwielbiam burzę, deszcz, poezję i dobre książki. Słucham Kaczmarskiego i Turnaua. Ulubiona pora dnia: noc przy pełni księżyca. Ulubiony sport: tai-chi i kung-fu. Ulubiony kolor oczu: zielone”. Jako awatar wkleiła fotkę tańczącej Patrycji, którą pstryknęła na jakiejś imprezie. Twarz była zamazana, a do tego w połowie zasłonięta rozwianymi włosami. Prawdziwa Tempest Lady! Raz jeszcze spojrzała na swoje dzieło. Przynęta została założona. Jej