Wychowano mnie w luksusach. Ale nie mam poczucia winy, w końcu nie
wybiera się rodziców. Nie wstydzę się też dzieciństwa spędzonego w
dobrobycie, wśród licznych służących i najlepszych nauczycieli, którzy dbali i
kształtowali mój utalentowany i zawsze spragniony wiedzy umysł. Historia
mojej młodości nie jest zatem opowieścią o bohaterskiej walce z
przeciwnościami, z nie-sprawiedliwością losu. Urodziłem się w rodzinie o
szlacheckim rodowodzie i znacznym majątku, otrzymałem edukację na
najwyższym poziomie, po czym dzięki wpływom mojego ojca zostałem
umieszczany na dworze i choć moi lojalni czytelnicy wiedzą, że żałoba i
boleść nie były mi obce, to nie zaznałem ani jednego dnia wysiłku fizycznego
przez całe trzydzieści sześć lat mego życia, poprzedzające wydarzenia tu
opisane. Gdybym wiedział, że podróż do Zjednoczonego Królestwa, gdzie
miałem zacząć swą pracę nad kompletną i pozbawioną wszelakich uprzedzeń
historią tej straszliwej, acz fascynującej krainy, położy kres mojej ignorancji
w dziedzinie ciężkiej pracy, deprecjacji, upokorzenia i tortur, zapewniam
was, że chętnie wyskoczyłbym za burtę i podjął wysiłek dotarcia do domu
wpław, pokonując mile pełnych rekinów wód.
Widzicie, w dniu, w którym zdecydowałem się spisać tę opowieść, nauczyłem
się bólu, przyswoiłem lekcję wykładaną batem i pałką, metaliczny smak
własnej krwi, wypluwanej z ust wraz z zębami, i zarazem nauczyłem się
oporu. Nauczyłem się być niewolnikiem. Tak mnie bowiem nazywano i tym
byłem, i w żadnym wypadku, w żadnych okolicznościach, bez względu na to,
co mówią inni, nie byłem bohaterem.
Volariański generał był młodszy, niż się spodziewałem, tak samo i jego żona,
moja nowa właścicielka.
— Nie wygląda na uczonego, serce — zakpił, oglądając mnie, wsparty na
poduszkach swojej kanapy. - Za młody trochę.
Odziany był w jedwabne szaty w czerwieni i czerni, miał długie kończyny i
muskularną sylwetkę, jak przystało na żołnierza o pewnej renomie, zdumiał
mnie brak jakichkolwiek blizn na jasnej skórze jego nóg i rąk. Nawet twarz
generała była gładka, pozbawiona wszelakich śladów wojennego rzemiosła.
Niejednokrotnie widywałem wojowników rozmaitych nacji i ten pierwszy nie
miał żadnych blizn.
— Wzrok ma jednakowoż bystry — mówił dalej generał, zauważywszy moje
baczne spojrzenie. Natychmiast spuściłem oczy, szykując się już na
nieuniknione cięcie bata nadzorcy Pierwszego dnia mej niewoli widziałem,
jak pojmany sierżant Gwardii Królestwa został oćwiczony i wytrzewiony za
to, że spoglądał gniewnie w stronę młodszego oficera Wolnej Kawalerii.
Szybkom sobie przyswoił tę lekcję.
— Szlachetny mężu — odezwała się małżonka generała głosem
przenikliwym, acz kulturalnym. — Przedstawiam ci Verniersa Alishe
Somerena, Cesarskiego Kronikarza przy dworze cesarza Alurana Maxtora
Selsusa.
— Czy to aby na pewno on, serce moje? — Generał zdawał się szczerze
zainteresowany, po raz pierwszy od chwili gdy wkroczyłem do jego wspaniale
urządzonej kajuty A była naprawdę duża jak na pomieszczenie na statku,
zdobiły ją dywany i arrasy stoły zastawiono winem i owocami. Gdyby nie
łagodne kołysanie, jakie czułem pod stopami, równie dobrze mógłbym
znajdować się w pałacu. Generał wstał i zbliżył się do mnie, wpatrując się
uważnie w mą twarz.
— Autor „Pieśni złota i pyłu”? Kronikarz Wielkiej Wojny o Suwerenność?
—podszedł bliżej i powąchał mnie, a nozdrza zadrgały mu odrazą. —
Cuchnie jak każdy inny alpirański pies. I patrzy stanowczo zbyt butnie.
Cofnął się i skinął leniwie na nadzorcę, ten zaś wymierzył mi cios, którego się
spodziewałem, mocne uderzenie w plecy kościaną rękojeścią bata.
Wymierzone z wypraktykowaną efektywnością. Zdusiłem krzyk bólu za
zaciśniętymi zębami. Krzyki uznawane były za odzywanie się, a odzywanie się
bez pozwolenia za przestępstwo karane śmiercią.
— Mężu, proszę — odezwała się żona, w jej głosie zadźwięczała nuta
irytacji. — Był kosztowny.
— O, nie wątpię. — Generał uniósł dłoń i niewolnik pospieszył napełnić
jego kielich winem. — Nie obawiaj się, szlachetna małżonko. Dopilnuję, by
jego rozum i dłonie pozostały nietknięte. Bez nich nie byłoby z niego pożytku,
czyż nie? A więc, bazgrolący niewolniku, jakżeś znalazł się tutaj, w naszej
nowo pozyskanej prowincji, mm?
Odpowiedziałem szybko, mruganiem pozbywając się łez bólu, bowiem
opieszałość była zawsze karana.
— Zbierałem materiały do nowej historii, panie.
— O, wspaniale. Jestem miłośnikiem twej sztuki, nieprawdaż, serce moje?
— W rzeczy samej, mężu. Sam jesteś uczonym.
Wychwyciłem coś w jej głosie, gdy wypowiedziała słowo „uczony”, nuta była
słaba, ale słyszalna. Pogarda, uświadomiłem sobie. Nie szanuje tego
człowieka. A jednak ofiarowuje mu mnie.
Nastąpiła chwila ciszy, po której generał przemówił ponownie, w jego głosie
zabrzmiały ostrzejsze tony Usłyszał zniewagę, lecz postanowił ją zignorować.
Kto tu tak naprawdę rządzi?
— A co było przedmiotem twych badań? — spytał. — Tematem tej nowej
historii?
— Zjednoczone Królestwo, panie.
— A, czyli wyświadczyliśmy ci przysługę, nieprawdaż? — zaśmiał się,
rozbawiony własnym żartem. — Dając zakończenie.
Znów się roześmiał i upił nieco wina, unosząc brwi w wyrazie aprobaty.
— Wcale niezgorsze. Zanotuj, sekretarzu.
Łysy niewolnik wysunął się z kąta, unosząc pióro nad pergaminem.
— Rozkaz dla zwiadowców: winnice mają pozostać nietktnięte, zmniejszyć
o połowę wywóz niewolników w regionach winnych. Powinno utrzymać się
ten poziom umiejętności w lennie... —przerwał, spoglądając na mnie z
oczekiwaniem.
— Cumbrael, panie — podpowiedziałem.
— Właśnie, Cumbrael. Nie mogę powiedzieć, by to miano było miłe dla
ucha. Zamierzam po powrocie zaproponować Radzie całkowitą zmianę tej
nazwy.
— Trzeba być członkiem Rady, by składać przed nią wnioski, mężu —
zwróciła mu uwagę żona. Tym razem w jej głosie pogardy nie było, ale
zauważyłem, jak generał ukrył spojrzenie pełne wściekłości w głębi kielicha.
— Gdzieżbym teraz był, gdyby nie twoja gotowość do przypominania mi,
Fornello — mruknął. — A więc, historyku, gdzie mieliśmy okazję przyjąć cię
do rodziny?
— Podróżowałem z Gwardią Królestwa, panie. Król Malcius zezwolił mi
towarzyszyć jej podczas misji w Cumbraelu.
— Czyli byłeś tam? Na własne oczy widziałeś moje zwycięstwo?
Zdusiłem wartki strumień prawdziwie straszliwych obrazów i dźwięków, które
nawiedzały moje sny od tamtego dnia.
— Tak, panie.
— Wygląda na to, że twój dar jest więcej wart, niż się spodziewałaś,
Fomello. — Pstryknął palcami na sekretarza. - Pióra, pergamin i kajuta dla
historyka. Niezbyt wygodna, nie chcę, żeby przysypiał, podczas gdy powinien
spisywać swoją bez wątpienia wymowną i poruszającą relację z mojego
pierwszego wielkiego zwycięstwa w tej kampanii. — Znów się do mnie zbliżył,
uśmiechając z upodobaniem. Był to uśmiech dziecka, które dostało nową
zabawkę. — Spodziewam się przeczytać ją rano. Jeśli nie, zabiorę ci jedno
oko.
✥✥✥
Ręce mnie bolały, plecy zdrętwiały od garbienia się nad niskim stolikiem,
który mi dali. Mój strój niewolnika zachlapany był inkaustem, a wyczerpanie
mąciło mi wzrok. Nigdy dotąd nie przelałem na papier tylu słów w tak
krótkim czasie. Cała kajutę zaśmiecał pergamin, zapełniony niezdarnymi
często próbami sprokurowania kłamstwa, które chciał przeczytać generał.
Wspaniałe zwycięstwo. Na tamtym polu nie było niczego wspaniałego, tylko
strach, ból i rzeź, spowite smrodem śmierci i gówna. Generał z pewnością o
tym wiedział, w końcu porażka Gwardii Królestwa była jego dziełem, mnie
jednak kazano stworzyć kłamstwo, a jako obowiązkowy niewolnik, którym
niewątpliwie się stałem, zabrałem się do tego dzieła z całą energią, na jaką
tylko było mnie stać.
Gdy minęła północ, sen morzył mnie chwilami i tonąłem w koszmarach
pełnych obrazów z mych świeżo przywoływanych wspomnień... Twarz Lorda
Bitew, gdy zrozumiał, że porażka była nieunikniona, ponura determinacja, z
jaką dobył miecz i ruszył wprost na linie Volarian, jego śmierć z rąk Kuritai,
zanim zdołał zadać choćby jeden cios...
Ocknąłem się na dźwięk pukania do drzwi kajuty; gdy się otworzyły,
chwiejnie dźwignąłem się na nogi. Na progu stał niewolnik z tacą, na której
zobaczyłem chleb, winogrona i niewielką butelkę wina. Postawił wszystko na
stole i wyszedł bez słowa.
- Pomyślałam, że możesz być głodny.
Podniosłem pełne strachu oczy na żonę generała, stojącą w drzwiach. Miała
na sobie szatę z czerwonego jedwabiu, haftowaną złotą nicią. Pięknie
podkreślała jej figurę. Opuściłem wzrok.
— Dziękuję, pani.
Weszła, zamykając za sobą drzwi, obrzuciła taksującym spojrzeniem arkusze
pełne mych gorączkowych zapisków.
— Skończyłeś zatem.
— Tak, pani.
Podniosła jeden z arkuszy.
— Napisane po volariańsku.
— Założyłem, że tego właśnie życzyłby sobie mój pan, pani.
— Słuszne założenie. — Zmarszczyła brwi, czytając. — Elegancko
sformułowane. Mój mąż będzie pełen zazdrości. Pisze poezje. Jeśli szczęście
cię opuści, być może zechce ci zadeklamować kilka ze swych utworów.
Przypomina to słuchanie kaczki o wyjątkowo irytującym sposobie kwakania.
Ale to — uniosła pergamin -znam wielu volariańskich uczonych, cieszących
się doskonałą reputacją, którzy czuliby się zawstydzeni, porównując swoje
pracy z tym.
— Jesteście nazbyt łaskawa, pani.
— Nie, jedynie prawdomówna. To moja broń. — Milczała przez chwilę, po
czym zaczęła czytać na głos. -Dowódca Gwardii Królestwa wykazał się
brakiem roztropności i poważnie nie docenił przebiegłości przeciwnika, i
zastosował strategię aż nazbyt oczywistą i prostą, wiążąc środek sił
volariańskich, podczas gdy jego kawaleria spróbowała natarcia z flanki.
Jego decyzjom brakło taktycznej maestrii generała Reklara Tokreva, który
przewidział każdy niezdarny ruch swego przeciwnika. — Spojrzała na mnie
spod uniesionych brwi. — Niewątpliwie jesteś człowiekiem, który rozumie
potrzeby swej publiczności.
— Cieszę się, że się wam podoba, pani.
— Podoba ? O, nie sądzę. Ale z pewnością spodoba się memu mężowi,
tępakowi. Ta szmira znajdzie się jeszcze jutro na najszybszym statku w drodze
do cesarstwa, bez wątpienia opatrzona poleceniem zrobienia tysiąca kopii,
które można będzie rozprowadzić bezzwłocznie. — Odrzuciła arkusz. —
Powiedz mi i rozkazuję ci mówić szczerze, jak doszło do tego, że Gwardia
Królestwa poniosła taką porażkę w starciu z nim?
Przełknąłem z trudem. Mogła rozkazać mi mówić prawdę, ale czy mogła mi
zaoferować ochronę, na wypadek gdyby zechciała podzielić się tą prawdą w
małżeńskiej łożnicy?
— Pani, być może mój styl był nadto kwiecisty...
— Prawdę, powiedziałam! — Znów usłyszałem ten twardy ton, pełen
autorytetu, ton kobiety, która przez całe swoje życie była panią niewolników.
— Gwardia Królestwa poniosła porażkę w obliczu przewagi liczebnej i
zdrady. Walczyli niezłomnie, ale było ich zbyt niewielu.
— Rozumiem. Walczyłeś wraz z nimi?
Walczyłem? Kiedy już oczywistym było, że bitwa zmieniła kierunek, i ja
zawróciłem swego konia i okładałem go batem bez wytchnienia, by umknąć
na tyły. Tylko że tyłów nie było, bowiem Volarianie atakowali zewsząd,
zabijając wszystkich bez wyjątku. Znalazłem więc odpowiedni stos ciał, by się
ukryć, i wychynąłem z zań dopiero w ciemności, tylko po to, by natychmiast
wpaść w ręce łowców niewolników. Ci zaś byli niezwykle wydajnym
plemieniem, skupiali się na ocenie wartości każdego pojmanego, a moja stała
się dla nich oczywista, gdy pierwsze baty wyrwały ze mnie prawdziwe imię.
Fornella kupiła mnie z zagrody w ich obozie, wyłowiła spośród
przesuwającej się nieustannie, skutej łańcuchami masy. Najwyraźniej łowcy
otrzymali polecenie, by przyprowadzać do niej każdego uczonego. Sięgnęła
do eleganckiej torebki i nadzorca otrzymał sowitą, jak się wydawało, zapłatę.
— Nie jestem wojownikiem, pani.
— Mam nadzieję, że nie. Nie kupiłam cię z uwagi na twoją wprawę we
władaniu bronią. — Stała, taksując mnie spojrzeniem. — Dobrze to
ukrywasz, ale ja widzę, lordzie Verniersie. Nienawidzisz nas. Może biciem
skłoniliśmy cię do uległości, ale nienawiść wciąż jest w tobie, niczym
wyschnięta podpałka czekająca tylko na iskrę.
Nadal wbijałem wzrok w podłogę, koncentrując się na zawiłości słojów w
deskach podłogi. Pociły mi się ręce. Jej dłonie ujęły moją twarz, uniosły
podbródek. Zamknąłem oczy, dusząc w sobie pełen strachu szloch, gdy mnie
pocałowała. Jedno miękkie muśnięcie jej warg.
— Rankiem będzie chciał, byś był świadkiem ostatecznego uderzenia na
miasto. Wreszcie udało się zrobić wyłomy. Dopilnuj, by twoja relacja była
stosownie drastyczna, dobrze? Volarianie lubią, gdy ich opisy rzezi są
odpowiednio barwne.
— Tak zrobię, pani.
— Dobrze zatem. — Cofnęła się do drzwi. Jeśli szczęście naw dopisze, to
już jutro zakończymy nasze sprawy w tym przesiąkniętym wilgocią kraju.
Powinieneś zobaczyć moją bibliotekę w Volarze. Ponad dziesięć tysięcy
tomów, niektóre z nich tak stare, że nikt nie potrafi ich przetłumaczyć.
Chciałbyś?
— Bardzo, pani.
Westchnęła, śmiejąc się zarazem, i opuściła moją kajutę bez słowa.
Długo wpatrywałem się w zamknięte drzwi, ignorując jedzenie na stole, mimo
burczącej coraz głośniej pustki w żołądku. Z jakiegoś powodu moje dłonie
przestały się już pocić. Wyschnięta podpałka czekająca na iskrę.
✥✥✥
Zgodnie z przewidywaniami Fornelli generał kazał wyprowadzić mnie na
pokład dziobowy, bym mógł obserwować, jak Volarianie zdobywają wreszcie
miasto Alltor, które oblegali od ponad dwóch miesięcy. Był to imponujący
widok. Bliźniacze iglice Katedry Ojca Świata wznosiły się ponad domami,
ściśle wypełniającymi przestrzeń na otoczonej murami wyspie, połączonej ze
stałym lądem pojedynczą groblą. Z prowadzonych wcześniej badań
dowiedziałem się, że miasto nigdy dotąd nie zostało zdobyte, ani przez
Janusa, w trakcie Wojen Zjednoczenia, ani żadnego z poprzednich
pretendentów do królewskiego tytułu. Trzysta lat miasto opierało się z
powodzeniem wszelkim próbom podboju, teraz kres tej epoce miały położyć
dwa wyłomy uczynione w murach przez potężne katapulty okrętowe,
umieszczone zaledwie dwieście jardów od brzegu. Nie przestawały
niestrudzenie ciskać wielkich głazów, aczkolwiek szczeliny wyrwane w
murach miasta wydawały się całkiem spore dla niedoświadczonego w wojnie
oka.
— Wspaniałe, czyż nie, historyku?—spytał generał. Tego dnia miał na
sobie pełną zbroję, napierśnik emaliowany głęboką czerwienią, sięgające ud
buty kawaleryjskie, a przy pasie krótki miecz; w każdym cały stanowił
ucieleśnienie volariańskiego dowódcy Zauważyłem, że towarzyszył mu
jeszcze jeden niewolnik. Starzec chudy niczym patyk, o niezwykle jasnych
oczach; kawałek węgla, który trzymał w dłoni, poruszał się nieustannie nad
szerokim płótnem, uwieczniając wizerunek generała. Ten zaś wskazał na
katapultę i zamarłszy w tej pozycji, zerknął na starego niewolnika przez
ramię.
— Nigdy dotąd nie używano ich przeciwko celom lądowym, aleja dojrzałem
ukryły w nich potencjał i uznałem, że mogą nam tu przynieść zwycięstwo.
Udany mariaż sztuki wojennej lądowej i morskiej. Zapisz to.
Zapisałem na arkuszu, jaki dostałem wcześniej.
Staruszek skończył szkicować i ukłonił się swemu panu ponuro. Generał zaś
zmienił wreszcie pozycję i podszedł do stołu z mapami.
— Czytałem twoją relację — oznajmił. — Okazałeś się bystry, ograniczając
swe pochlebstwa.
Mą pierś przeszył bolesny skurcz strachu i przez głowę przemknęło pytanie,
czy pozwoli mi wybrać oko, które wyłupi.
— Nadmiernie pochlebna relacja wzbudziłaby podejrzenia czytelników w
domu, zainteresowanych moimi dokonaniami — mówił dalej. — Mogliby
uznać, że wyolbrzymiłem swoje dokonania. Bardzo mądrze, że to
przewidziałeś.
- Dziękuję, panie.
- To nie jest komplement, zaledwie obserwacja. Spójrz tutaj. -Gestem
nakazał mi się zbliżyć do map. Wiedziałem, że volariańscy kartografowie
słyną ze swej dokładności, ale i tak zdumiała mnie szczegółowość planu
Alitom; każdą ulicę oddano z wyjątkową precyzją, która pokryłaby
rumieńcem wstydu oblicza najlepszych członków Cesarskiej Gildii Geodetów.
Jednak ja zacząłem zastanawiać się, od jak dawna Volarianie planowali swą
inwazję i jak znaczną pomoc otrzymali, by zrealizować swe plany.
— Wyłomy są tu i tu. — Palec generała pokazał jeden po drugim dwa znaki
uczynione węglem, prostackie skazy na doskonale wyrysowanych murach. -
Przypuszczę atak na oba jednocześnie. Niewątpliwie Cumbraelici
przygotowali mi możliwie niemiłe przyjęcie po sivojej stronie, ale ich uwaga
skupiona będzie na wyłomach, wobec czego nie będą spodziewać się
kolejnego szturmu na mury. — Postukał w rysunek muru od zachodniej
strony, oznaczony niewielkim krzyżykiem. - Cała numeria Kuritai wedrze się
na mur i zaatakuje obrońców najbliższego wyłomu od tyłu. Dostęp do miasta
zostanie zabezpieczony i jak się spodziewam, Alltor będzie w naszych rękach,
zanim jeszcze słońce zajdzie.
Zanotowałem jego słowa starannie, opierając się pokusie pisania po
alpirańsku, bo mogłoby to obudzić podejrzenia.
Tymczasem generał odszedł od stołu, przemawiając z teatralnym zadęciem.
— Przyznam, że w tych miłośnikach boga znalazłem godnych
przeciwników, najlepszych łuczników, jakich zdarzyło mi się napotkać dotąd
na polach bitew, prawdę powiedziawszy. A ta ich wiedźma rzeczywiście
potrafi zainspirować ich do walki. Słyszałeś o niej, jak mniemam?
Do niewolniczych zagród niewiele docierało wieści, były to zaledwie szeptem
przekazywane plotki, podsłyszane od Wolnych Mieczy, zazwyczaj
sprowadzały się do kolejnych przerażających opowieści o kolejnych
przerażających masakrach, jakich dopuszczały się volariańskie wojska,
mieczami wyrąbując sobie drogi przez Królestwo. Ale gdy zapędzono nas
batami w głąb Cumbraelu, historia o przerażającej wiedźmie z Alltoru, nasz
jedyny promyk nadziei w tym przeklętym kraju, powtarzana była coraz
częściej.
— Strzępy plotek zaledwie, panie. Może jest jedynie postacią z legend?
— Nie, jest rzeczywista. Dowiedziałem się prawdy od kompanii Wolnych
Mieczy, która uciekła po ostatnim szturmie na miasto. Była tam, mówili,
dziewczyna zaledwie, nie więcej niż dwudziestoletnia, w bitewnym zgiełku.
Zabijała wielu, mówili. Wszystkich kazałem powiesić. Bezwartościowi
tchórze. — Zamilkł na chwilę zamyślony. — Zapisz: tchórzostwo jest
najgorszą zdradą wolności. Albowiem człowiek, który ucieka przed walką,
jest niewolnikiem strachu.
— Bardzo głębokie, mój szlachetny mężu. - Żona generała wstała, by do
nas dołączyć.
Tego ranka ubrana była z prostotą, zmieniła przepych jedwabnej szaty na
skromność muślinowej sukni, ramiona okryła czerwonym wełnianym szalem.
Minęła mnie w odległości mniejszej, niż było to stosowne, i podeszła do
relingu. przyglądając się, jak załoga katapulty wysila się przy wielkim
kołowrocie, który odginał bliźniacze ramiona przed kolejnym rzutem.
— Upewnij się, że te słowa znajdą się w twojej relacji ze zbliżającego się
rozlewu krwi, dobrze, Verniersie?
— Tak zrobię, pani. - Patrzyłem, jak dłoń generała drga na rękojeści jego
miecza. Kąsa go przy każdej okazji, a jednak ten człowiek, który zabił już
tysiące, powstrzymuje swój gniew. Jaka naprawdę jest jej rola,
zastanawiałem się.
Niewielka łódka, popychana wiosłami po gładkiej powierzchni wody,
odwróciła uwagę Fornelli od katapulty. W łódce stał jakiś mężczyzna, z tej
odległości niemal nierozpoznawalny, lecz zauważyłem, że małżonka generała
zesztywniała na jego widok.
— Nasz Sojusznik przysyła swą kreaturę, szlachetny mężu — powiedziała.
Generał podążył wzrokiem za jej spojrzeniem i przez twarz przemknął mu
grymas gniewu, ale też i strachu. Poczułem nagłą potrzebę oddalenia się z
tego miejsca; kimkolwiek był przybysz, nie chciałem go poznawać, skoro
potrafił wzbudzić strach w sercach takich jak te. Nie było jednak dla mnie
ucieczki. Byłem niewolnikiem i nie zostałem odprawiony. Mogłem jedynie
stać i patrzeć, jak łódź podpływa bliżej, jak volariańscy niewolni żeglarze
łapią liny rzucone im z pokładu i jak wiążą je ze zręcznością i efektywnością,
zdobywaną jedynie po latach pełnej strachu służby.
Mężczyzna, który wszedł na pokład, dobiegał lat średnich, był mocno
zbudowany, brodaty i łysiejący, o twarzy pozbawionej jakiegokolwiek
wyrazu.
— Witam — rzekł generał neutralnym tonem.
Nie wymienił imienia, uświadomiłem sobie. Kim był ten człowiek?
— Zakładam, że przywozisz dla nas nowe wiadomości na temat obrońców?
— spytał tymczasem generał.
Mężczyzna zignorował to pytanie.
— Alpiranin — spytał po volariańsku z akcentem, który umiejscowiłem
gdzieś na północy upadłego Królestwa. — Który to?
— Czego od niego chcesz? — zapytała Fomella ostrym tonem. Nawet na
nią nie spojrzał i odkryłem w sobie zupełnie nieznane głębie strachu, gdy
jego wzrok wędrował od twarzy do twarzy, aż zatrzymał się na mojej.
Podszedł do mnie na tyle blisko, bym poczuł smród jego niemytego ciała.
Cuchnął śmiercią i absolutną pogardą dla ludzkich standardów w zakresie
czystości, jego oddech był niczym trujący wyziew.
— Gdzie — zaczął z naciskiem — jest Vaelin Al Sorna?
Niechaj Ojciec Świata, który w swej miłości widzi wszystko i wie wszystko,
prowadzi moje ostrze.
Obserwowała wysokiego mężczyznę, który schodził z trapu na nabrzeże.
Ubrany był w typowe odzienie żeglarza, uszyte z prostej burej tkaniny, i
stare, ale wciąż mocne wysokie buty, a ramiona okrywała mu wełniana
peleryna, mocno już nadwerężona używaniem. Ku zdumieniu dziewczyny,
mężczyzna nie miał miecza ani przy pasie, ani przytroczonego na plecach.
Aczkolwiek z ramienia zwisała mu płócienna torba, związana kawałkiem
liny, która bez trudu pomieściłaby klingę.
Mężczyzna odwrócił się, gdy ktoś zawołał za nim z pokładu. Ten drugi miał
szerokie ramiona, czarną skórę i czerwoną chustkę zawiązaną wokół szyi, co
oznaczało, że jest kapitanem okrętu, który dowiózł tak sławnego pasażera do
tak nieznacznego portu. Wysoki mężczyzna potrząsnął głową, uśmiechając
się przy tym grzecznie, acz z rezerwą, po czym pomachał na pożegnanie
przyjacielskim, acz stanowczym gestem, i odszedł raźnym krokiem,
naciągając na głowę kaptur. Na nadbrzeżu roiło się od ulicznych
sprzedawców, trubadurów i dziwek; większość nie poświęciła
nowoprzybyłemu większej uwagi, choć przyciągnął kilka spojrzeń, wyróżniał
się bowiem wzrostem. Kilka ladacznic spróbowało zainteresować go swymi
usługami. Niezbyt gorliwie, najwyraźniej widziały w nim kolejnego wilka
morskiego, a ci zwykle mieli wiatr w kieszeniach. Roześmiał się beztrosko na
ich propozycje i rozłożył ręce w kłamliwie przepraszającym geście, dając im
do zrozumienia, że w istocie ma niewiele.
Głupie dziwki. On łaknie krwi, nie rozkoszy, pomyślała, kucając w zatęchłej
alejce, która od trzech dni była jej domem. W budynkach po obu stronach
handlowano rybami i dziewczyna wciąż jeszcze nie zdołała przyzwyczaić się
do woni.
Mężczyzna skręcił za róg, bez wątpienia kierował się w stronę północnej
bramy. Wtedy ona wyśliznęła się ze swego ukrycia, żeby ruszyć jego śladem.
- Zalegasz z opłatą, kochana.
Znowu ten grubas. Męczył ją od chwili, gdy pojawiła się alejce, domagał się
zapłaty w monetach, by nie zawiadamiać straży o obecności dziewczyny.
Ostatnimi czasy władze portu nie miały wyrozumiałości dla włóczęgów.
Dziewczyna zdawała sobie sprawę, że grubas tak naprawdę zainteresowany
jest innym rodzajem zapłaty. Mógł mieć jakieś szesnaście lat, byłby wtedy o
dwa lata od niej młodszy, był jednak wyższy o cal i znacznie szerszy. Sądząc
po oczach, wyłudzane monety przepuszczał na wino.
- Koniec tej szopki - powiedział. - Żeś mówiła, dzień jeszcze i znikasz, a
jakoś tu cięgiem siedzisz. Zalegasz z zapłatą.
- Proszę — powiedziała wysokim, pełnym strachu głosem, robiąc przy tym
krok w tył. Gdyby był trzeźwy, pewnie zastanowiłby się, dlaczego
dziewczyna cofa się z ulicy w cień, gdzie jest przecież bardziej narażona na
atak. - Mam pieniądze, widzisz?
Wyciągnęła dłoń, moneta błysnęła mdło w półmroku zaułka.
- Miedziak! — Odtrącił jej dłoń, dokładnie tak jak przewidziała. -
Cumbraelicka dziwka! Tak, wezmę wszystkie twoje miedziaki i jeszcze tw...
Nie zamknęła pięści, jedynie zwinęła palce. Trafiła go kostkami od dołu w
nos. Cios był precyzyjny, obliczony na zadanie jak największego bólu i
oszołomienie przeciwnika. Głowa grubasa poleciała do tyłu. Krew trysnęła z
nosa i rozbitej górnej wargi. Dziewczyna dobyła noża z ukrytej pochwy na
plecach, ale nie musiała zabijać. Po oczach grubasa widziała, że chłopak w
ogóle nie rozumie, co się stało. Przesunął językiem po rozbitej wardze i
osunął się zemdlony na ziemię. Złapała go za kostki i wciągnęła głębiej w
półmrok zaułka. Przetrząsnąwszy kieszenie, znalazła resztę swoich
miedziaków, niewielką fiolkę czerwonego kwiatu i na wpół zjedzone jabłko.
Zabrała pieniądze, zostawiła fiolkę i odeszła, gryząc owoc. Miną godziny
zanim ktoś w ogóle znajdzie grubasa, a nawet jeśłi znajdzie, to pewnie i tak
uzna za ofiarę pijackiej burdy.
Wysoki mężczyzna mignął jej na chwilę, gdy przechodził przez bramę.
Uprzejmie kiwnął głową strażnikom, ale nie zdjął kaptura. Stała, kończąc
jabłko, tymczasem on wybrał północną drogę. Dała mu pół mili przewagi, a
potem ruszyła jego śladem.
Niechaj Ojciec Świata, który w swej miłości widzi wszystko i wie wszystko,
prowadzi moje ostrze.
✥✥✥
Wysoki mężczyzna przez resztę dnia trzymał się drogi, czasami tylko
przystawał, aby przyjrzeć się otoczeniu, uważnym spojrzeniem obrzucić linie
drzew i horyzont. Tak, jak ma w zwyczaju postępować człowiek ostrożny lub
doświadczony wojownik. Z kolei ona trzymała się z dala od traktu,
pozostając wśród drzew, które porastały gęsto ziemię na północ od
Warnsclave, pilnowała jedynie, by nie stracić mężczyzny z oczu. Szedł
równym tempem, wyciągniętym krokiem, który połykał kolejne mile z
zaskakującą prędkością. Od czasu do czasu mijali go inni, głównie wozy z
towarem zmierzające z i do portu, kilku samotnych jeźdźców. Nikt się nie
zatrzymał, aby zamienić choć słowo z wysokim mężczyzną. W okolicznych
lasach aż roiło się od rozmaitych banitów, więc rozmowa z obcym nie była
mądrym posunięciem. Ale mężczyzna nie sprawiał wrażenia zmartwionego
tym brakiem zainteresowania.
Gdy na drodze zapanowały ciemności, opuścił szlak i wszedł do lasu,
szukając miejsca na obozowisko, dziewczyna podążyła jego śladem do
polanki, skrytej pod potężnymi gałęziami cisu. Schowała się w płytkim rowie
za kępą ciernistych janowców i przyglądała się zza paproci, jak szykował
obóz. A szykował z niezwykłą sprawnością, kolejne czynności wykonywał z
niemalże odruchową wprawą doświadczonego wędrowca: zebrał drewno,
rozpalił ogień, oczyścił ziemię, rozłożył posłanie i wszystko to zdawałoby się
w kilka chwil zaledwie.
Skończywszy, usiadł, opierając się o cis, i zabrał do kolacji, którą stanowiła
porcja suszonej wołowiny. Spłukał posiłek łykiem z manierki i zapatrzył się
w ognisko. Na jego twarzy malowało się niezwykłe skupienie, zupełnie jakby
przysłuchiwał się jakiejś rozmowie. Dziewczyna spięła się w obawie, że
została odkryta, błyskawicznie sięgnęła po nóż. Czyżby mnie wyczuł? -
pomyślała. Kapłan przestrzegał ją przed Ciemnością w tym człowieku,
powtarzał, że to najbardziej niebezpieczny z przeciwników, z jakimi
przyjdzie się jej mierzyć. Roześmiała się wtedy i cisnęła nożem w tarczę
umieszczoną na ścianie stodoły, gdzie kapłan szkolił ją przez tyle lat. Ostrze
wbiło się w sam środek celu i rozłupało go na pół. „Ojciec mi błogosławi,
pamiętasz?”, odpowiedziała, a kapłan wychłostał ją za dumę i bluźnierstwo,
jakim było przypisywanie sobie wiedzy o zamiarach Ojca Świata.
Przez kolejną godzinę obserwowała mężczyznę, wpatrując się w jego
skupioną minę, aż ten wreszcie zamrugał, rozejrzał się ostatni raz i,
zawinąwszy w opończę, ułożył do snu. Zmusiła się, aby zaczekać jeszcze,
póki nocne niebo nie ściemniało całkowicie, a w lesie zapanował
nieprzenikniony niemal mrok. Jedynym źródłem światła była mdła łuna
dogasającego ogniska.
Powoli wychyliła się ze swojego rowu, nóż trzymała klingą do siebie,
przycisnąwszy ostrze do przedramienia, aby ukryć jego błysk. Zbliżyła się do
mężczyzny bezszelestnie, skradając się z całą zręcznością i wprawą,
wpojonymi batami przez kapłana od chwili, gdy skończyła sześć lat. Równie
cicho, co każdy leśny drapieżnik. Mężczyzna leżał na plecach, głową miał
lekko przechyloną na bok, szyję odsłoniętą. Bez trudu mogła go teraz zabić,
ale cel jej misji był jasny. „Miecz”, powtarzał kapłan setki razy. „Miecz to
wszystko, śmierć to sprawa drugorzędna.” Zmieniła chwyt na rękojeści.
Wychowano mnie w luksusach. Ale nie mam poczucia winy, w końcu nie wybiera się rodziców. Nie wstydzę się też dzieciństwa spędzonego w dobrobycie, wśród licznych służących i najlepszych nauczycieli, którzy dbali i kształtowali mój utalentowany i zawsze spragniony wiedzy umysł. Historia mojej młodości nie jest zatem opowieścią o bohaterskiej walce z przeciwnościami, z nie-sprawiedliwością losu. Urodziłem się w rodzinie o szlacheckim rodowodzie i znacznym majątku, otrzymałem edukację na najwyższym poziomie, po czym dzięki wpływom mojego ojca zostałem umieszczany na dworze i choć moi lojalni czytelnicy wiedzą, że żałoba i boleść nie były mi obce, to nie zaznałem ani jednego dnia wysiłku fizycznego przez całe trzydzieści sześć lat mego życia, poprzedzające wydarzenia tu opisane. Gdybym wiedział, że podróż do Zjednoczonego Królestwa, gdzie miałem zacząć swą pracę nad kompletną i pozbawioną wszelakich uprzedzeń historią tej straszliwej, acz fascynującej krainy, położy kres mojej ignorancji w dziedzinie ciężkiej pracy, deprecjacji, upokorzenia i tortur, zapewniam was, że chętnie wyskoczyłbym za burtę i podjął wysiłek dotarcia do domu wpław, pokonując mile pełnych rekinów wód.
Widzicie, w dniu, w którym zdecydowałem się spisać tę opowieść, nauczyłem się bólu, przyswoiłem lekcję wykładaną batem i pałką, metaliczny smak własnej krwi, wypluwanej z ust wraz z zębami, i zarazem nauczyłem się oporu. Nauczyłem się być niewolnikiem. Tak mnie bowiem nazywano i tym byłem, i w żadnym wypadku, w żadnych okolicznościach, bez względu na to, co mówią inni, nie byłem bohaterem. Volariański generał był młodszy, niż się spodziewałem, tak samo i jego żona, moja nowa właścicielka. — Nie wygląda na uczonego, serce — zakpił, oglądając mnie, wsparty na poduszkach swojej kanapy. - Za młody trochę. Odziany był w jedwabne szaty w czerwieni i czerni, miał długie kończyny i muskularną sylwetkę, jak przystało na żołnierza o pewnej renomie, zdumiał mnie brak jakichkolwiek blizn na jasnej skórze jego nóg i rąk. Nawet twarz generała była gładka, pozbawiona wszelakich śladów wojennego rzemiosła. Niejednokrotnie widywałem wojowników rozmaitych nacji i ten pierwszy nie miał żadnych blizn. — Wzrok ma jednakowoż bystry — mówił dalej generał, zauważywszy moje baczne spojrzenie. Natychmiast spuściłem oczy, szykując się już na nieuniknione cięcie bata nadzorcy Pierwszego dnia mej niewoli widziałem, jak pojmany sierżant Gwardii Królestwa został oćwiczony i wytrzewiony za to, że spoglądał gniewnie w stronę młodszego oficera Wolnej Kawalerii. Szybkom sobie przyswoił tę lekcję. — Szlachetny mężu — odezwała się małżonka generała głosem przenikliwym, acz kulturalnym. — Przedstawiam ci Verniersa Alishe Somerena, Cesarskiego Kronikarza przy dworze cesarza Alurana Maxtora Selsusa. — Czy to aby na pewno on, serce moje? — Generał zdawał się szczerze zainteresowany, po raz pierwszy od chwili gdy wkroczyłem do jego wspaniale urządzonej kajuty A była naprawdę duża jak na pomieszczenie na statku, zdobiły ją dywany i arrasy stoły zastawiono winem i owocami. Gdyby nie łagodne kołysanie, jakie czułem pod stopami, równie dobrze mógłbym znajdować się w pałacu. Generał wstał i zbliżył się do mnie, wpatrując się
uważnie w mą twarz. — Autor „Pieśni złota i pyłu”? Kronikarz Wielkiej Wojny o Suwerenność? —podszedł bliżej i powąchał mnie, a nozdrza zadrgały mu odrazą. — Cuchnie jak każdy inny alpirański pies. I patrzy stanowczo zbyt butnie. Cofnął się i skinął leniwie na nadzorcę, ten zaś wymierzył mi cios, którego się spodziewałem, mocne uderzenie w plecy kościaną rękojeścią bata. Wymierzone z wypraktykowaną efektywnością. Zdusiłem krzyk bólu za zaciśniętymi zębami. Krzyki uznawane były za odzywanie się, a odzywanie się bez pozwolenia za przestępstwo karane śmiercią. — Mężu, proszę — odezwała się żona, w jej głosie zadźwięczała nuta irytacji. — Był kosztowny. — O, nie wątpię. — Generał uniósł dłoń i niewolnik pospieszył napełnić jego kielich winem. — Nie obawiaj się, szlachetna małżonko. Dopilnuję, by jego rozum i dłonie pozostały nietknięte. Bez nich nie byłoby z niego pożytku, czyż nie? A więc, bazgrolący niewolniku, jakżeś znalazł się tutaj, w naszej nowo pozyskanej prowincji, mm? Odpowiedziałem szybko, mruganiem pozbywając się łez bólu, bowiem opieszałość była zawsze karana. — Zbierałem materiały do nowej historii, panie. — O, wspaniale. Jestem miłośnikiem twej sztuki, nieprawdaż, serce moje? — W rzeczy samej, mężu. Sam jesteś uczonym. Wychwyciłem coś w jej głosie, gdy wypowiedziała słowo „uczony”, nuta była słaba, ale słyszalna. Pogarda, uświadomiłem sobie. Nie szanuje tego człowieka. A jednak ofiarowuje mu mnie. Nastąpiła chwila ciszy, po której generał przemówił ponownie, w jego głosie zabrzmiały ostrzejsze tony Usłyszał zniewagę, lecz postanowił ją zignorować. Kto tu tak naprawdę rządzi? — A co było przedmiotem twych badań? — spytał. — Tematem tej nowej
historii? — Zjednoczone Królestwo, panie. — A, czyli wyświadczyliśmy ci przysługę, nieprawdaż? — zaśmiał się, rozbawiony własnym żartem. — Dając zakończenie. Znów się roześmiał i upił nieco wina, unosząc brwi w wyrazie aprobaty. — Wcale niezgorsze. Zanotuj, sekretarzu. Łysy niewolnik wysunął się z kąta, unosząc pióro nad pergaminem. — Rozkaz dla zwiadowców: winnice mają pozostać nietktnięte, zmniejszyć o połowę wywóz niewolników w regionach winnych. Powinno utrzymać się ten poziom umiejętności w lennie... —przerwał, spoglądając na mnie z oczekiwaniem. — Cumbrael, panie — podpowiedziałem. — Właśnie, Cumbrael. Nie mogę powiedzieć, by to miano było miłe dla ucha. Zamierzam po powrocie zaproponować Radzie całkowitą zmianę tej nazwy. — Trzeba być członkiem Rady, by składać przed nią wnioski, mężu — zwróciła mu uwagę żona. Tym razem w jej głosie pogardy nie było, ale zauważyłem, jak generał ukrył spojrzenie pełne wściekłości w głębi kielicha. — Gdzieżbym teraz był, gdyby nie twoja gotowość do przypominania mi, Fornello — mruknął. — A więc, historyku, gdzie mieliśmy okazję przyjąć cię do rodziny? — Podróżowałem z Gwardią Królestwa, panie. Król Malcius zezwolił mi towarzyszyć jej podczas misji w Cumbraelu. — Czyli byłeś tam? Na własne oczy widziałeś moje zwycięstwo? Zdusiłem wartki strumień prawdziwie straszliwych obrazów i dźwięków, które nawiedzały moje sny od tamtego dnia.
— Tak, panie. — Wygląda na to, że twój dar jest więcej wart, niż się spodziewałaś, Fomello. — Pstryknął palcami na sekretarza. - Pióra, pergamin i kajuta dla historyka. Niezbyt wygodna, nie chcę, żeby przysypiał, podczas gdy powinien spisywać swoją bez wątpienia wymowną i poruszającą relację z mojego pierwszego wielkiego zwycięstwa w tej kampanii. — Znów się do mnie zbliżył, uśmiechając z upodobaniem. Był to uśmiech dziecka, które dostało nową zabawkę. — Spodziewam się przeczytać ją rano. Jeśli nie, zabiorę ci jedno oko. ✥✥✥ Ręce mnie bolały, plecy zdrętwiały od garbienia się nad niskim stolikiem, który mi dali. Mój strój niewolnika zachlapany był inkaustem, a wyczerpanie mąciło mi wzrok. Nigdy dotąd nie przelałem na papier tylu słów w tak krótkim czasie. Cała kajutę zaśmiecał pergamin, zapełniony niezdarnymi często próbami sprokurowania kłamstwa, które chciał przeczytać generał. Wspaniałe zwycięstwo. Na tamtym polu nie było niczego wspaniałego, tylko strach, ból i rzeź, spowite smrodem śmierci i gówna. Generał z pewnością o tym wiedział, w końcu porażka Gwardii Królestwa była jego dziełem, mnie jednak kazano stworzyć kłamstwo, a jako obowiązkowy niewolnik, którym niewątpliwie się stałem, zabrałem się do tego dzieła z całą energią, na jaką tylko było mnie stać. Gdy minęła północ, sen morzył mnie chwilami i tonąłem w koszmarach pełnych obrazów z mych świeżo przywoływanych wspomnień... Twarz Lorda Bitew, gdy zrozumiał, że porażka była nieunikniona, ponura determinacja, z jaką dobył miecz i ruszył wprost na linie Volarian, jego śmierć z rąk Kuritai, zanim zdołał zadać choćby jeden cios... Ocknąłem się na dźwięk pukania do drzwi kajuty; gdy się otworzyły, chwiejnie dźwignąłem się na nogi. Na progu stał niewolnik z tacą, na której zobaczyłem chleb, winogrona i niewielką butelkę wina. Postawił wszystko na stole i wyszedł bez słowa.
- Pomyślałam, że możesz być głodny. Podniosłem pełne strachu oczy na żonę generała, stojącą w drzwiach. Miała na sobie szatę z czerwonego jedwabiu, haftowaną złotą nicią. Pięknie podkreślała jej figurę. Opuściłem wzrok. — Dziękuję, pani. Weszła, zamykając za sobą drzwi, obrzuciła taksującym spojrzeniem arkusze pełne mych gorączkowych zapisków. — Skończyłeś zatem. — Tak, pani. Podniosła jeden z arkuszy. — Napisane po volariańsku. — Założyłem, że tego właśnie życzyłby sobie mój pan, pani. — Słuszne założenie. — Zmarszczyła brwi, czytając. — Elegancko sformułowane. Mój mąż będzie pełen zazdrości. Pisze poezje. Jeśli szczęście cię opuści, być może zechce ci zadeklamować kilka ze swych utworów. Przypomina to słuchanie kaczki o wyjątkowo irytującym sposobie kwakania. Ale to — uniosła pergamin -znam wielu volariańskich uczonych, cieszących się doskonałą reputacją, którzy czuliby się zawstydzeni, porównując swoje pracy z tym. — Jesteście nazbyt łaskawa, pani. — Nie, jedynie prawdomówna. To moja broń. — Milczała przez chwilę, po czym zaczęła czytać na głos. -Dowódca Gwardii Królestwa wykazał się brakiem roztropności i poważnie nie docenił przebiegłości przeciwnika, i zastosował strategię aż nazbyt oczywistą i prostą, wiążąc środek sił volariańskich, podczas gdy jego kawaleria spróbowała natarcia z flanki. Jego decyzjom brakło taktycznej maestrii generała Reklara Tokreva, który przewidział każdy niezdarny ruch swego przeciwnika. — Spojrzała na mnie spod uniesionych brwi. — Niewątpliwie jesteś człowiekiem, który rozumie
potrzeby swej publiczności. — Cieszę się, że się wam podoba, pani. — Podoba ? O, nie sądzę. Ale z pewnością spodoba się memu mężowi, tępakowi. Ta szmira znajdzie się jeszcze jutro na najszybszym statku w drodze do cesarstwa, bez wątpienia opatrzona poleceniem zrobienia tysiąca kopii, które można będzie rozprowadzić bezzwłocznie. — Odrzuciła arkusz. — Powiedz mi i rozkazuję ci mówić szczerze, jak doszło do tego, że Gwardia Królestwa poniosła taką porażkę w starciu z nim? Przełknąłem z trudem. Mogła rozkazać mi mówić prawdę, ale czy mogła mi zaoferować ochronę, na wypadek gdyby zechciała podzielić się tą prawdą w małżeńskiej łożnicy? — Pani, być może mój styl był nadto kwiecisty... — Prawdę, powiedziałam! — Znów usłyszałem ten twardy ton, pełen autorytetu, ton kobiety, która przez całe swoje życie była panią niewolników. — Gwardia Królestwa poniosła porażkę w obliczu przewagi liczebnej i zdrady. Walczyli niezłomnie, ale było ich zbyt niewielu. — Rozumiem. Walczyłeś wraz z nimi? Walczyłem? Kiedy już oczywistym było, że bitwa zmieniła kierunek, i ja zawróciłem swego konia i okładałem go batem bez wytchnienia, by umknąć na tyły. Tylko że tyłów nie było, bowiem Volarianie atakowali zewsząd, zabijając wszystkich bez wyjątku. Znalazłem więc odpowiedni stos ciał, by się ukryć, i wychynąłem z zań dopiero w ciemności, tylko po to, by natychmiast wpaść w ręce łowców niewolników. Ci zaś byli niezwykle wydajnym plemieniem, skupiali się na ocenie wartości każdego pojmanego, a moja stała się dla nich oczywista, gdy pierwsze baty wyrwały ze mnie prawdziwe imię. Fornella kupiła mnie z zagrody w ich obozie, wyłowiła spośród przesuwającej się nieustannie, skutej łańcuchami masy. Najwyraźniej łowcy otrzymali polecenie, by przyprowadzać do niej każdego uczonego. Sięgnęła do eleganckiej torebki i nadzorca otrzymał sowitą, jak się wydawało, zapłatę.
— Nie jestem wojownikiem, pani. — Mam nadzieję, że nie. Nie kupiłam cię z uwagi na twoją wprawę we władaniu bronią. — Stała, taksując mnie spojrzeniem. — Dobrze to ukrywasz, ale ja widzę, lordzie Verniersie. Nienawidzisz nas. Może biciem skłoniliśmy cię do uległości, ale nienawiść wciąż jest w tobie, niczym wyschnięta podpałka czekająca tylko na iskrę. Nadal wbijałem wzrok w podłogę, koncentrując się na zawiłości słojów w deskach podłogi. Pociły mi się ręce. Jej dłonie ujęły moją twarz, uniosły podbródek. Zamknąłem oczy, dusząc w sobie pełen strachu szloch, gdy mnie pocałowała. Jedno miękkie muśnięcie jej warg. — Rankiem będzie chciał, byś był świadkiem ostatecznego uderzenia na miasto. Wreszcie udało się zrobić wyłomy. Dopilnuj, by twoja relacja była stosownie drastyczna, dobrze? Volarianie lubią, gdy ich opisy rzezi są odpowiednio barwne. — Tak zrobię, pani. — Dobrze zatem. — Cofnęła się do drzwi. Jeśli szczęście naw dopisze, to już jutro zakończymy nasze sprawy w tym przesiąkniętym wilgocią kraju. Powinieneś zobaczyć moją bibliotekę w Volarze. Ponad dziesięć tysięcy tomów, niektóre z nich tak stare, że nikt nie potrafi ich przetłumaczyć. Chciałbyś? — Bardzo, pani. Westchnęła, śmiejąc się zarazem, i opuściła moją kajutę bez słowa. Długo wpatrywałem się w zamknięte drzwi, ignorując jedzenie na stole, mimo burczącej coraz głośniej pustki w żołądku. Z jakiegoś powodu moje dłonie przestały się już pocić. Wyschnięta podpałka czekająca na iskrę. ✥✥✥ Zgodnie z przewidywaniami Fornelli generał kazał wyprowadzić mnie na
pokład dziobowy, bym mógł obserwować, jak Volarianie zdobywają wreszcie miasto Alltor, które oblegali od ponad dwóch miesięcy. Był to imponujący widok. Bliźniacze iglice Katedry Ojca Świata wznosiły się ponad domami, ściśle wypełniającymi przestrzeń na otoczonej murami wyspie, połączonej ze stałym lądem pojedynczą groblą. Z prowadzonych wcześniej badań dowiedziałem się, że miasto nigdy dotąd nie zostało zdobyte, ani przez Janusa, w trakcie Wojen Zjednoczenia, ani żadnego z poprzednich pretendentów do królewskiego tytułu. Trzysta lat miasto opierało się z powodzeniem wszelkim próbom podboju, teraz kres tej epoce miały położyć dwa wyłomy uczynione w murach przez potężne katapulty okrętowe, umieszczone zaledwie dwieście jardów od brzegu. Nie przestawały niestrudzenie ciskać wielkich głazów, aczkolwiek szczeliny wyrwane w murach miasta wydawały się całkiem spore dla niedoświadczonego w wojnie oka. — Wspaniałe, czyż nie, historyku?—spytał generał. Tego dnia miał na sobie pełną zbroję, napierśnik emaliowany głęboką czerwienią, sięgające ud buty kawaleryjskie, a przy pasie krótki miecz; w każdym cały stanowił ucieleśnienie volariańskiego dowódcy Zauważyłem, że towarzyszył mu jeszcze jeden niewolnik. Starzec chudy niczym patyk, o niezwykle jasnych oczach; kawałek węgla, który trzymał w dłoni, poruszał się nieustannie nad szerokim płótnem, uwieczniając wizerunek generała. Ten zaś wskazał na katapultę i zamarłszy w tej pozycji, zerknął na starego niewolnika przez ramię. — Nigdy dotąd nie używano ich przeciwko celom lądowym, aleja dojrzałem ukryły w nich potencjał i uznałem, że mogą nam tu przynieść zwycięstwo. Udany mariaż sztuki wojennej lądowej i morskiej. Zapisz to. Zapisałem na arkuszu, jaki dostałem wcześniej. Staruszek skończył szkicować i ukłonił się swemu panu ponuro. Generał zaś zmienił wreszcie pozycję i podszedł do stołu z mapami. — Czytałem twoją relację — oznajmił. — Okazałeś się bystry, ograniczając swe pochlebstwa. Mą pierś przeszył bolesny skurcz strachu i przez głowę przemknęło pytanie,
czy pozwoli mi wybrać oko, które wyłupi. — Nadmiernie pochlebna relacja wzbudziłaby podejrzenia czytelników w domu, zainteresowanych moimi dokonaniami — mówił dalej. — Mogliby uznać, że wyolbrzymiłem swoje dokonania. Bardzo mądrze, że to przewidziałeś. - Dziękuję, panie. - To nie jest komplement, zaledwie obserwacja. Spójrz tutaj. -Gestem nakazał mi się zbliżyć do map. Wiedziałem, że volariańscy kartografowie słyną ze swej dokładności, ale i tak zdumiała mnie szczegółowość planu Alitom; każdą ulicę oddano z wyjątkową precyzją, która pokryłaby rumieńcem wstydu oblicza najlepszych członków Cesarskiej Gildii Geodetów. Jednak ja zacząłem zastanawiać się, od jak dawna Volarianie planowali swą inwazję i jak znaczną pomoc otrzymali, by zrealizować swe plany. — Wyłomy są tu i tu. — Palec generała pokazał jeden po drugim dwa znaki uczynione węglem, prostackie skazy na doskonale wyrysowanych murach. - Przypuszczę atak na oba jednocześnie. Niewątpliwie Cumbraelici przygotowali mi możliwie niemiłe przyjęcie po sivojej stronie, ale ich uwaga skupiona będzie na wyłomach, wobec czego nie będą spodziewać się kolejnego szturmu na mury. — Postukał w rysunek muru od zachodniej strony, oznaczony niewielkim krzyżykiem. - Cała numeria Kuritai wedrze się na mur i zaatakuje obrońców najbliższego wyłomu od tyłu. Dostęp do miasta zostanie zabezpieczony i jak się spodziewam, Alltor będzie w naszych rękach, zanim jeszcze słońce zajdzie. Zanotowałem jego słowa starannie, opierając się pokusie pisania po alpirańsku, bo mogłoby to obudzić podejrzenia. Tymczasem generał odszedł od stołu, przemawiając z teatralnym zadęciem. — Przyznam, że w tych miłośnikach boga znalazłem godnych przeciwników, najlepszych łuczników, jakich zdarzyło mi się napotkać dotąd na polach bitew, prawdę powiedziawszy. A ta ich wiedźma rzeczywiście potrafi zainspirować ich do walki. Słyszałeś o niej, jak mniemam?
Do niewolniczych zagród niewiele docierało wieści, były to zaledwie szeptem przekazywane plotki, podsłyszane od Wolnych Mieczy, zazwyczaj sprowadzały się do kolejnych przerażających opowieści o kolejnych przerażających masakrach, jakich dopuszczały się volariańskie wojska, mieczami wyrąbując sobie drogi przez Królestwo. Ale gdy zapędzono nas batami w głąb Cumbraelu, historia o przerażającej wiedźmie z Alltoru, nasz jedyny promyk nadziei w tym przeklętym kraju, powtarzana była coraz częściej. — Strzępy plotek zaledwie, panie. Może jest jedynie postacią z legend? — Nie, jest rzeczywista. Dowiedziałem się prawdy od kompanii Wolnych Mieczy, która uciekła po ostatnim szturmie na miasto. Była tam, mówili, dziewczyna zaledwie, nie więcej niż dwudziestoletnia, w bitewnym zgiełku. Zabijała wielu, mówili. Wszystkich kazałem powiesić. Bezwartościowi tchórze. — Zamilkł na chwilę zamyślony. — Zapisz: tchórzostwo jest najgorszą zdradą wolności. Albowiem człowiek, który ucieka przed walką, jest niewolnikiem strachu. — Bardzo głębokie, mój szlachetny mężu. - Żona generała wstała, by do nas dołączyć. Tego ranka ubrana była z prostotą, zmieniła przepych jedwabnej szaty na skromność muślinowej sukni, ramiona okryła czerwonym wełnianym szalem. Minęła mnie w odległości mniejszej, niż było to stosowne, i podeszła do relingu. przyglądając się, jak załoga katapulty wysila się przy wielkim kołowrocie, który odginał bliźniacze ramiona przed kolejnym rzutem. — Upewnij się, że te słowa znajdą się w twojej relacji ze zbliżającego się rozlewu krwi, dobrze, Verniersie? — Tak zrobię, pani. - Patrzyłem, jak dłoń generała drga na rękojeści jego miecza. Kąsa go przy każdej okazji, a jednak ten człowiek, który zabił już tysiące, powstrzymuje swój gniew. Jaka naprawdę jest jej rola, zastanawiałem się. Niewielka łódka, popychana wiosłami po gładkiej powierzchni wody, odwróciła uwagę Fornelli od katapulty. W łódce stał jakiś mężczyzna, z tej
odległości niemal nierozpoznawalny, lecz zauważyłem, że małżonka generała zesztywniała na jego widok. — Nasz Sojusznik przysyła swą kreaturę, szlachetny mężu — powiedziała. Generał podążył wzrokiem za jej spojrzeniem i przez twarz przemknął mu grymas gniewu, ale też i strachu. Poczułem nagłą potrzebę oddalenia się z tego miejsca; kimkolwiek był przybysz, nie chciałem go poznawać, skoro potrafił wzbudzić strach w sercach takich jak te. Nie było jednak dla mnie ucieczki. Byłem niewolnikiem i nie zostałem odprawiony. Mogłem jedynie stać i patrzeć, jak łódź podpływa bliżej, jak volariańscy niewolni żeglarze łapią liny rzucone im z pokładu i jak wiążą je ze zręcznością i efektywnością, zdobywaną jedynie po latach pełnej strachu służby. Mężczyzna, który wszedł na pokład, dobiegał lat średnich, był mocno zbudowany, brodaty i łysiejący, o twarzy pozbawionej jakiegokolwiek wyrazu. — Witam — rzekł generał neutralnym tonem. Nie wymienił imienia, uświadomiłem sobie. Kim był ten człowiek? — Zakładam, że przywozisz dla nas nowe wiadomości na temat obrońców? — spytał tymczasem generał. Mężczyzna zignorował to pytanie. — Alpiranin — spytał po volariańsku z akcentem, który umiejscowiłem gdzieś na północy upadłego Królestwa. — Który to? — Czego od niego chcesz? — zapytała Fomella ostrym tonem. Nawet na nią nie spojrzał i odkryłem w sobie zupełnie nieznane głębie strachu, gdy jego wzrok wędrował od twarzy do twarzy, aż zatrzymał się na mojej. Podszedł do mnie na tyle blisko, bym poczuł smród jego niemytego ciała. Cuchnął śmiercią i absolutną pogardą dla ludzkich standardów w zakresie czystości, jego oddech był niczym trujący wyziew. — Gdzie — zaczął z naciskiem — jest Vaelin Al Sorna?
Niechaj Ojciec Świata, który w swej miłości widzi wszystko i wie wszystko, prowadzi moje ostrze. Obserwowała wysokiego mężczyznę, który schodził z trapu na nabrzeże. Ubrany był w typowe odzienie żeglarza, uszyte z prostej burej tkaniny, i stare, ale wciąż mocne wysokie buty, a ramiona okrywała mu wełniana peleryna, mocno już nadwerężona używaniem. Ku zdumieniu dziewczyny, mężczyzna nie miał miecza ani przy pasie, ani przytroczonego na plecach. Aczkolwiek z ramienia zwisała mu płócienna torba, związana kawałkiem liny, która bez trudu pomieściłaby klingę. Mężczyzna odwrócił się, gdy ktoś zawołał za nim z pokładu. Ten drugi miał szerokie ramiona, czarną skórę i czerwoną chustkę zawiązaną wokół szyi, co oznaczało, że jest kapitanem okrętu, który dowiózł tak sławnego pasażera do tak nieznacznego portu. Wysoki mężczyzna potrząsnął głową, uśmiechając się przy tym grzecznie, acz z rezerwą, po czym pomachał na pożegnanie przyjacielskim, acz stanowczym gestem, i odszedł raźnym krokiem, naciągając na głowę kaptur. Na nadbrzeżu roiło się od ulicznych sprzedawców, trubadurów i dziwek; większość nie poświęciła
nowoprzybyłemu większej uwagi, choć przyciągnął kilka spojrzeń, wyróżniał się bowiem wzrostem. Kilka ladacznic spróbowało zainteresować go swymi usługami. Niezbyt gorliwie, najwyraźniej widziały w nim kolejnego wilka morskiego, a ci zwykle mieli wiatr w kieszeniach. Roześmiał się beztrosko na ich propozycje i rozłożył ręce w kłamliwie przepraszającym geście, dając im do zrozumienia, że w istocie ma niewiele. Głupie dziwki. On łaknie krwi, nie rozkoszy, pomyślała, kucając w zatęchłej alejce, która od trzech dni była jej domem. W budynkach po obu stronach handlowano rybami i dziewczyna wciąż jeszcze nie zdołała przyzwyczaić się do woni. Mężczyzna skręcił za róg, bez wątpienia kierował się w stronę północnej bramy. Wtedy ona wyśliznęła się ze swego ukrycia, żeby ruszyć jego śladem. - Zalegasz z opłatą, kochana. Znowu ten grubas. Męczył ją od chwili, gdy pojawiła się alejce, domagał się zapłaty w monetach, by nie zawiadamiać straży o obecności dziewczyny. Ostatnimi czasy władze portu nie miały wyrozumiałości dla włóczęgów. Dziewczyna zdawała sobie sprawę, że grubas tak naprawdę zainteresowany jest innym rodzajem zapłaty. Mógł mieć jakieś szesnaście lat, byłby wtedy o dwa lata od niej młodszy, był jednak wyższy o cal i znacznie szerszy. Sądząc po oczach, wyłudzane monety przepuszczał na wino. - Koniec tej szopki - powiedział. - Żeś mówiła, dzień jeszcze i znikasz, a jakoś tu cięgiem siedzisz. Zalegasz z zapłatą. - Proszę — powiedziała wysokim, pełnym strachu głosem, robiąc przy tym krok w tył. Gdyby był trzeźwy, pewnie zastanowiłby się, dlaczego dziewczyna cofa się z ulicy w cień, gdzie jest przecież bardziej narażona na atak. - Mam pieniądze, widzisz? Wyciągnęła dłoń, moneta błysnęła mdło w półmroku zaułka. - Miedziak! — Odtrącił jej dłoń, dokładnie tak jak przewidziała. - Cumbraelicka dziwka! Tak, wezmę wszystkie twoje miedziaki i jeszcze tw...
Nie zamknęła pięści, jedynie zwinęła palce. Trafiła go kostkami od dołu w nos. Cios był precyzyjny, obliczony na zadanie jak największego bólu i oszołomienie przeciwnika. Głowa grubasa poleciała do tyłu. Krew trysnęła z nosa i rozbitej górnej wargi. Dziewczyna dobyła noża z ukrytej pochwy na plecach, ale nie musiała zabijać. Po oczach grubasa widziała, że chłopak w ogóle nie rozumie, co się stało. Przesunął językiem po rozbitej wardze i osunął się zemdlony na ziemię. Złapała go za kostki i wciągnęła głębiej w półmrok zaułka. Przetrząsnąwszy kieszenie, znalazła resztę swoich miedziaków, niewielką fiolkę czerwonego kwiatu i na wpół zjedzone jabłko. Zabrała pieniądze, zostawiła fiolkę i odeszła, gryząc owoc. Miną godziny zanim ktoś w ogóle znajdzie grubasa, a nawet jeśłi znajdzie, to pewnie i tak uzna za ofiarę pijackiej burdy. Wysoki mężczyzna mignął jej na chwilę, gdy przechodził przez bramę. Uprzejmie kiwnął głową strażnikom, ale nie zdjął kaptura. Stała, kończąc jabłko, tymczasem on wybrał północną drogę. Dała mu pół mili przewagi, a potem ruszyła jego śladem. Niechaj Ojciec Świata, który w swej miłości widzi wszystko i wie wszystko, prowadzi moje ostrze. ✥✥✥ Wysoki mężczyzna przez resztę dnia trzymał się drogi, czasami tylko przystawał, aby przyjrzeć się otoczeniu, uważnym spojrzeniem obrzucić linie drzew i horyzont. Tak, jak ma w zwyczaju postępować człowiek ostrożny lub doświadczony wojownik. Z kolei ona trzymała się z dala od traktu, pozostając wśród drzew, które porastały gęsto ziemię na północ od Warnsclave, pilnowała jedynie, by nie stracić mężczyzny z oczu. Szedł równym tempem, wyciągniętym krokiem, który połykał kolejne mile z zaskakującą prędkością. Od czasu do czasu mijali go inni, głównie wozy z towarem zmierzające z i do portu, kilku samotnych jeźdźców. Nikt się nie zatrzymał, aby zamienić choć słowo z wysokim mężczyzną. W okolicznych lasach aż roiło się od rozmaitych banitów, więc rozmowa z obcym nie była mądrym posunięciem. Ale mężczyzna nie sprawiał wrażenia zmartwionego tym brakiem zainteresowania.
Gdy na drodze zapanowały ciemności, opuścił szlak i wszedł do lasu, szukając miejsca na obozowisko, dziewczyna podążyła jego śladem do polanki, skrytej pod potężnymi gałęziami cisu. Schowała się w płytkim rowie za kępą ciernistych janowców i przyglądała się zza paproci, jak szykował obóz. A szykował z niezwykłą sprawnością, kolejne czynności wykonywał z niemalże odruchową wprawą doświadczonego wędrowca: zebrał drewno, rozpalił ogień, oczyścił ziemię, rozłożył posłanie i wszystko to zdawałoby się w kilka chwil zaledwie. Skończywszy, usiadł, opierając się o cis, i zabrał do kolacji, którą stanowiła porcja suszonej wołowiny. Spłukał posiłek łykiem z manierki i zapatrzył się w ognisko. Na jego twarzy malowało się niezwykłe skupienie, zupełnie jakby przysłuchiwał się jakiejś rozmowie. Dziewczyna spięła się w obawie, że została odkryta, błyskawicznie sięgnęła po nóż. Czyżby mnie wyczuł? - pomyślała. Kapłan przestrzegał ją przed Ciemnością w tym człowieku, powtarzał, że to najbardziej niebezpieczny z przeciwników, z jakimi przyjdzie się jej mierzyć. Roześmiała się wtedy i cisnęła nożem w tarczę umieszczoną na ścianie stodoły, gdzie kapłan szkolił ją przez tyle lat. Ostrze wbiło się w sam środek celu i rozłupało go na pół. „Ojciec mi błogosławi, pamiętasz?”, odpowiedziała, a kapłan wychłostał ją za dumę i bluźnierstwo, jakim było przypisywanie sobie wiedzy o zamiarach Ojca Świata. Przez kolejną godzinę obserwowała mężczyznę, wpatrując się w jego skupioną minę, aż ten wreszcie zamrugał, rozejrzał się ostatni raz i, zawinąwszy w opończę, ułożył do snu. Zmusiła się, aby zaczekać jeszcze, póki nocne niebo nie ściemniało całkowicie, a w lesie zapanował nieprzenikniony niemal mrok. Jedynym źródłem światła była mdła łuna dogasającego ogniska. Powoli wychyliła się ze swojego rowu, nóż trzymała klingą do siebie, przycisnąwszy ostrze do przedramienia, aby ukryć jego błysk. Zbliżyła się do mężczyzny bezszelestnie, skradając się z całą zręcznością i wprawą, wpojonymi batami przez kapłana od chwili, gdy skończyła sześć lat. Równie cicho, co każdy leśny drapieżnik. Mężczyzna leżał na plecach, głową miał lekko przechyloną na bok, szyję odsłoniętą. Bez trudu mogła go teraz zabić, ale cel jej misji był jasny. „Miecz”, powtarzał kapłan setki razy. „Miecz to wszystko, śmierć to sprawa drugorzędna.” Zmieniła chwyt na rękojeści.