„Artesan Ognia” to książka oparta na wspólnej historii z okresu
wczesnego dzieciństwa, które dzieliłam wraz z autorką. Nigdy nie
śmiałam nawet marzyć, że zostanie wydana w postaci powieści o nowej,
niesamowicie przyciągającej czytelnika fabule. Fantastyka nietypowa,
inna i oryginalna autorstwa mojej przyjaciółki – Anity Gierak. Po prostu
musicie ją przeczytać!
Autorka strony „Reyline w Japonii”.
Czy w bajkowym świecie fantasy można wymyślić coś nowego? Anita
Gierak udowadnia, że tak i robi to w naprawdę niezły sposób. „Artesan
Ognia” wciąga już od pierwszych stron w swoją skomplikowaną sieć
wielu kłamstw, tajemnic i niebezpieczeństw. Polecam! Takie książki aż
chce się czytać!
Adriana Rak - autorka,
blog „Tajemnicze książki”
Podziękowania
Szczególnie podziękowania dla Zuzanny Aleksandry Manerowskiej
za wymyślenie postaci takich jak: Nomito Hayashi wraz z historią
jego rodziny oraz Cedrica. Odgrywałaś je w naszym dzieciństwie
jako charaktery, które wykorzystałam w książce. To nasza wspólna
wyobraźnia poprowadziła tę opowieść tak daleko
Podczas pisania książki dostałam mnóstwo słów zarówno wsparcia, jak
i krytyki. Wiele osób wierzyło we mnie i za to dziękuję moim
przyjaciołom, a w szczególności:
Natalii - za pierwsze czytanie pięćdziesięciu stron książki. Wszelkie
sugestie, rady i pomysły, które mi dałaś, były niezastąpione.
Paulinie - dziękuję za pokochanie moich bohaterów i przeżywanie
razem ze mną ich historii, jak i za pomoc w pracy nad książką i Twoje
zaangażowanie.
Agnieszce - za relacjonowanie mi każdego rozdziału książki i za to, ile
razy mnie rozbawiłaś tym do łez. Na pewno nigdy tego nie zapomnę.
Mojej drugiej Paulinie - za to, że zawsze byłaś, jesteś i nigdy nie
odmawiasz, kiedy potrzebuję pomocy.
Mamo i Tato - dziękuję, że od dziecka wpajaliście mi czytanie książek i
za podsuwanie ich pod nos nawet wtedy, kiedy uparcie się przed tym
wzbraniałam. Coś, czego nie lubiłam kiedyś robić, przerodziło się w
moją pasję i może to był główny czynnik, który wpłynął na to, że
napisałam własną historię.
Gorące podziękowania również dla całego zespołu wydawnictwa
WasPos za poświęcony czas, zaangażowanie i przede wszystkim za
szansę.
Rozdział I
Tej nocy nikt w domu nie mógł zasnąć. Stałam przy wyjściu na balkon i
wyczekiwałam świtu. Wiatr walił z ogromną siłą w okna, a deszcz
spływał stróżkami po szybie. Coraz ciężej było mi na sercu, gdyż
wiedziałam, że za parę godzin opuszczę to miejsce bezpowrotnie.
Na chwilę odwróciłam się od okna i spojrzałam na mój pokój. Nie
było w nim nic szczególnego – białe ściany, na środku łóżko, a po
prawej stronie niewielkie szafki. Nie stała tu wielka garderoba na
piękne suknie ani toaletka, gdzie trzymałabym perfumy i wszelkiego
rodzaju kosmetyki.
Nie miałam żadnych wspomnień związanych z tym miejscem. Na
łóżku leżał spakowany bagaż podręczny niewielkich rozmiarów, a obok
broń. Mój ulubiony miecz – starannie wybity w ogniu, cienki i lekki,
idealnie dopasowany do mojej dłoni. Były tam jeszcze dwa sztylety, z
którymi się nie rozstawałam. Rzadko używałam broni, ale czułam się
bezpieczniej, mając ją przy sobie. Mój wzrok znowu zatrzymał się na
widoku za oknem, gdzie na głównym placu rezydencji stała nieduża
fontanna z wyrzeźbionymi w skale dwoma smokami, zwróconymi w
moim kierunku pyskami. Czasami miałam wrażenie, że mnie
obserwują. Przebiegłam wzrokiem ostatni raz po ich wystających
szponach i ostrych zębach. Objęłam się ramionami i czekałam
cierpliwie, aż słońce zacznie powoli wstawać zza drzew, które otaczały
mury domu. To był pierwszy raz. Moja pierwsza samotna wyprawa.
– Panienko Jun, już czas.
To była służąca, Nana, która cicho zapukała do drzwi. Obróciłam się
w jej stronę, wydając z siebie ciche westchnięcie.
– Pan się niecierpliwi – dodała po chwili. – Najwyższa pora, by się
pożegnać.
Pożegnanie. Czy rzeczywiście na zawsze? Patrzyłam w jej duże oczy,
milcząc uparcie. Ukłoniła się nisko, a ja odwróciłam wzrok, udając
obojętność.
Wzięłam swoje rzeczy z łóżka i podałam je młodej kobiecie, która
czekała, by je ode mnie odebrać. Patrzyła w podłogę, kiedy podeszłam
do niej, wręczając mój mały ekwipunek. W dalszym ciągu się nie
odzywałam.
Przeszłam przez próg i zaczęłam się oddalać wąskim, drewnianym
korytarzem. Deski cicho trzaskały pod naciskiem ciężkich butów.
Uśmiechnęłam się pod nosem, słysząc ten dźwięk. Mój pokój
znajdował się na samej górze rezydencji, droga na dół zajmowała mi
zawsze dobre parę minut. Schodząc po starych schodach po raz
ostatni, obserwowałam portrety przodków, które wisiały sztywno na
ścianie, dokładnie na linii mojego wzroku. Napotkałam nieugięte
spojrzenia, twarze wyprane z emocji. Koronę, tę samą, którą nosił mój
ojciec. Mężczyźni, to głównie byli mężczyźni. Piękni, ognistowłosi
książęta Lumien w krainie Dandelionu.
***
Minęły długie miesiące, odkąd opuściłam ściany własnego pokoju, ale
uczucie pustki w sercu nie ustępowało ani na chwilę. Otworzyłam oczy,
kiedy za oknem zerwała się burza, a biały piorun przeciął niebo za
szybą. Zawsze w deszczowe noce nie mogłam zasnąć. Przekręciłam się
na drugi bok i leżałam chwilę w bezruchu. Przetarłam oczy ze
zmęczenia, a następnie wstałam z łóżka po szklankę wody. Siedziałam
potem z pustym naczyniem w ręku i obejmowałam dłonią wilgotne od
potu czoło.
Moje rozmyślania i bezmyślne gapienie się w ścianę przerwało ciche
pukanie.
Byłam znużona tym ciągłym nachodzeniem mnie każdej nocy.
Podenerwowana podreptałam do drewnianych drzwi, otwierając je z
impetem.
– Czego? – warknęłam. – Mówiłam ci, żebyś mnie nie nachodził.
Nie dokończyłam zdania.
Wrzące emocje ostudził zimny wiatr, który uderzył mnie przy
otwieraniu drzwi oraz osoba w nich stojąca. Nie było tam Erana, a
starsza, wystraszona kobieta. Miała czerwone i napuchnięte oczy,
pełne lęku. Na mój widok cofnęła się o kilka kroków i padła mi do stóp.
Zakłopotana kucnęłam przy niej i próbowałam pomóc jej wstać. Zimny
bruk musnął moje kościste kolana, kiedy usiłowałam podnieść
nieznajomą z ziemi. Wichura szalała na dworze, a moje czerwone
włosy rozwiało na wszystkie strony. Przez wilgoć biała koszula nocna
zaczęła przylegać mocno do mojego ciała. Starsza kobieta uparcie
klęczała na kamiennej posadzce i w żaden sposób nie byłam w stanie
jej zmusić do tego, aby wstała.
– Ja przepraszam, tak bardzo przepraszam… – Łkała głośno. – Ale
moja córka, proszę jej pomóc.
– Co się dzieje z pani córką? – zapytałam łagodnie. – Dlaczego pani
tak płacze?
Objęłam ją ramieniem i próbowałam jeszcze raz podciągnąć do góry.
Bezskutecznie.
– Ktoś ją ugodził nożem. – Płakała. – Pani jest uzdrowicielką…
Proszę, niech pani coś zrobi.
Uzdrowicielka? To było zbyt wiele nawet jak na standardy tego
miasta. Nie zaprotestowałam jednak, żeby nie zdenerwować jeszcze
bardziej zapłakanej kobiety.
– Gdzie mam iść? – zadałam pytanie po krótkim namyśle.
– Zachodnia część miasta, dziesięć minut pieszo stąd – mówiła
szybko. – Błagam, ona nie jest w stanie iść do szpitala. Pani jest jedyną
osobą, która teraz nie pracuje.
Złapała mnie mocno za rękę i spojrzała głęboko w oczy. Wstała z
klęczek i wyczekiwała mojej reakcji. Była cała przemoczona, ubrana w
łachmany, a buty, które nosiła, ledwo zakrywały jej palce u stóp. Nie
zastanawiałam się już ani chwili dłużej nad odpowiedzią.
– Dobrze – zgodziłam się. – Chodźmy.
Zanim wyszłam z obcą kobietą na zewnątrz, założyłam trzewiki,
które stały w progu drzwi wejściowych. Na białą koszulę nocną
zarzuciłam brązowy płaszcz, beztrosko rzucony wcześniej na podłogę.
Ciężko wzdychając, podążyłam za nią w milczeniu. Ta sytuacja nie była
dla mnie niczym nowym, choć za każdym razem czułam ogromne
zakłopotanie. Bardzo często w środku nocy ludzie przychodzili do mnie
i prosili o pomóc. W małej miejscowości, takiej jak ta, nie było wielu
uzdrowicieli, a szpital był przepełniony ofiarami konfliktu, który miał
teraz miejsce na opuszczonych ziemiach Sanbory. Nie byłam lekarzem,
ale pod okiem pielęgniarek wiele się nauczyłam przez te parę miesięcy.
Potrafiłam opatrywać rany oraz dawkować niektóre leki. Moja rola na
tym się kończyła, bo na naukę w akademii nie mogłam sobie pozwolić.
Krople deszczu spływały mi po policzkach, a długie włosy lepiły się
do szyi. Spojrzałam na kobietę, która szła tuż obok. Płakała. Nie
wiedząc, co powinnam powiedzieć, po prostu milczałam. Czy na
miejscu byłoby ją teraz pocieszać? Często zadawałam sobie pytania, na
które do końca nie znałam odpowiedzi. To wszystko było dla mnie
takie nowe. Kontakt z ludźmi okazywał się dla mnie trudny, a
udawanie kogoś, kim naprawdę nie byłam, było jeszcze trudniejsze.
Gdy dotarłyśmy do domu starszej kobiety, widok, jaki tam zastałam,
był bardzo przygnębiający. Schronieniem dla niej i jej córki była
zwykła dziura zabita dechami, a nie prawdziwy dom. Jedna mała izba z
dwoma łóżkami i niewielka kuchnia. To wszystko, co zobaczyłam.
Mury nie były nawet na tyle szczelne, aby chronić je przed deszczem.
Zazgrzytałam zębami, patrząc na kałużę, która widniała na środku
brudnej od kurzu i pyłu podłogi. Wciąż nie potrafiłam uwierzyć w to,
że ludzie muszą żyć w takich warunkach. Potrząsnęłam jednak głową,
nie po to tu przyszłam.
Na jednym z łóżek leżała zwinięta w kłębek dziewczyna. Wydawała
się niewiele młodsza ode mnie. Podeszłam bliżej i położyłam dłoń na
jej czole. Tak, jak myślałam, była cała rozpalona. Pot spływał jej po
całej twarzy, a oczy miała czerwone od łez. Długie, czarne włosy
przyklejały się jej do twarzy i ciała, a brązowe oczy utkwiła we mnie.
Kątem oka zauważyłam, jak niewielka stróżka krwi cieknie na podłogę.
Podążając wzrokiem w górę, domyśliłam się, że dziewczyna została
zraniona poważniej, niż opisała to jej matka. Kto mógł skrzywdzić tak
drobną, śliczną istotę?
– Gdzie cię boli? – spytałam, delikatnie odgarniając jej włosy z czoła.
– Brzuch… – wydyszała ciężko dziewczyna. – Boli mnie brzuch.
Odchyliłam kołdrę i mój niepokój wzrósł, gdy zobaczyłam wielką,
czerwoną plamę, którą dziewczyna kurczowo trzymała obiema rękami.
Całe prześcieradło było mokre i lepkie od gęstej krwi. Młoda kobieta
lekko się trzęsła, ale wydawała się być raczej spokojna, mimo swojego
ciężkiego stanu. Przełknęłam nerwowo ślinę i zaniemówiłam na dobrą
minutę.
– Kto ci to zrobił? – spytałam, podwijając jej tunikę do góry. –
Musimy to zgłosić.
– Nie… Nie mogę nic powiedzieć – mówiła trzęsącym się głosem. –
To moja wina.
Musiała być czymś wystraszona. Dość dziwne wydawało mi się to, że
nie chce wskazać swojego oprawcy, jednak nie naciskałam. W obecnej
sytuacji nie mogła za dużo powiedzieć. Kiedy zobaczyłam ranę z bliska,
wiedziałam, że nie dam rady jej pomóc. Dziewczyna była przebita na
wylot, a krew bardzo mocno sączyła się z otwartej dziury na brzuchu.
Ktoś musiał z wielkim okrucieństwem przekręcić w niej miecz kilka
razy. Usiadłam na skraju łóżka, by potem z powrotem dokładnie
przyjrzeć się ranie. Nie można było nazwać tego zwyczajnym
skaleczeniem. Ktoś, kto to zrobił, nie machał mieczem tak po prostu w
lewo i prawo. Celem było zabicie jej na miejscu. A jednak udało jej się
uciec. Niech to szlag! Miałam do czynienia z profesjonalistą i na samą
myśl, że ktoś taki krąży po mieście, przeszły mnie ciarki. Zacisnęłam
dłonie w pięści, nie czując, że ranię się własnymi paznokciami. W
tamtej chwili zdałam sobie sprawę z tego, że nie jestem w stanie nic
zrobić, a bezsilność zawsze bolała mnie najmocniej.
Schyliłam głowę, zaciskając wargi. Pokręciłam głową na znak, że
moja rola się tutaj kończy. Matka dziewczyny, która stała tuż za mną,
stłumiła krzyk i podbiegła do córki, odpychając mnie lekko na bok. Nie
mogłam nic zrobić. Ostatnio często to sobie powtarzałam. Przez chwilę
siedziałam odwrócona do kobiet plecami, a kiedy spojrzałam na nie
jeszcze raz, dziewczyna na łóżku już nie żyła.
– Przykro mi – powiedziałam głuchym głosem. – Jej rana była zbyt
poważna.
Wiedziałam, że żadne słowa już nie pomogą i nie zwrócą jej dziecku
życia. Widok kolejnej umierającej osoby, odkąd się tu
przeprowadziłam, był niezwykle przygnębiający. Wojna zawsze niesie
za sobą mnóstwo ofiar. Jednego tylko nie potrafiłam zrozumieć – co
młoda, niewinna dziewczyna musiała zrobić, że została tak bestialsko
potraktowana?
Wracając do domu, dalej nie mogłam się pozbyć z głowy
niepokojących myśli. Czyżby ktoś zabijał dla zabawy?
Noc była ciepła, lecz niespokojna. Gdzieś w zaułkach było słychać
szepty i odgłosy bijatyk. Co, jeśli ja byłabym na miejscu tej
dziewczyny? Czy umiałabym się obronić? Spojrzałam na niebo, które
zdążyło się uspokoić. Gwiazdy, choć dobrze widoczne, nie cieszyły
dzisiaj swym widokiem. Krew, czułam ją ciągle na rękach.
***
Kolejny dzień minął mi bardzo monotonnie – na tym, co zwykle
robiłam. Moja praca w szpitalu ograniczała się do bardzo
podstawowych rzeczy. Kiedy nie miałam co robić, to po prostu
wychodziłam i wracałam kolejnego dnia. Mimo trudu bycia poza
domem doceniałam każdą chwilę samotności i upajałam się nią, póki
mogłam. Rzadko przed tym wyjazdem opuszczałam okolice domu,
więc tak naprawdę nic nie wiedziałam o świecie ani o ludziach. Moje
pierwsze próby interakcji z innymi kończyły się porażką, a posadę w
szpitalu dostałam cudem. Brakowało rąk do pracy, ale nikt nie chciał
być odpowiedzialny za nowego pracownika.
Miasto Yvoon za dnia było bardzo przyjemnym miejscem. Ludzie
bali się dzisiejszych, niepewnych czasów, ale mimo to zdawali się być
szczęśliwi. Nie wiem tylko, dlaczego wybrałam akurat to miejsce, a nie
inne. Słyszałam, że na kontynencie jest wiele ciekawszych miast,
również takich, gdzie nie ma konfliktów. Czasami myślałam, że po
prostu chciałam udać się najdalej, jak tylko mogłam. Z braku czasu i
wiedzy wybrałam akurat ten kawałek ziemi. Nie żałowałam, byłam
tylko lekko zagubiona.
Włożyłam ręce do kieszeni i mijałam kolejne ruchliwe uliczki. Ludzie
śmiali się i głośno rozmawiali ze sobą, dzieci przebiegały obok mnie,
trącając moje ciało. Jakby mnie tu nie było. Chyba tak się właśnie
czułam. Wróciła do mnie tamta noc i krew spływająca ciurkiem na
podłogę z białej pościeli. Zamordowana, ewidentnie została
zamordowana. Podniosłam głowę wysoko i obrzuciłam wzrokiem
budynki, które mijałam. Wszystkie do siebie podobne, drewniane
domki z małymi ogródkami. Byłam teraz w tej lepszej dzielnicy, w
której sama zresztą mieszkałam. Tamta dziewczyna mieszkała w
zimnej izbie. Westchnęłam głośno, świadoma, że zadręczam się tym
zbyt długo.
Kiedy szłam tak pogrążona we własnych myślach, nagle ktoś złapał
mnie mocno za rękę. Odwróciłam się napięta jak struna, ale to był
tylko Eran. Moje ciało od razu się rozluźniło i przybrało niedostępną
pozę. Przystanęłam na minutę, marszcząc brwi.
– Nie mówiłam, że nie chce cię widzieć? – spytałam szorstko. – Nie
dajesz mi spokoju… Proszę, odejdź już.
– Co się nagle zmieniło? – odparł zdezorientowany. – Zbywasz
mnie.
– Jeszcze parę dni temu nie wiedziałam, że masz inną kobietę –
mruknęłam. – Puszczaj, zanim cię uderzę.
Wyraźnie zmieszany Eran szybko puścił moje ramię. Stojąc
naprzeciwko mnie, patrzył w moim kierunku ze skruchą w oczach.
Lewą ręką pocierał nerwowo szyję. Zaśmiałam się. Najwidoczniej
takiego obrotu spraw się nie spodziewał. Był kruczoczarnym,
muskularnym facetem. Bardzo przystojnym, dość zabawnym, ale nie
wiązałam z nim wielkich nadziei. Był kobieciarzem, wiedziałam o tym,
odkąd go poznałam, ale chyba się przeliczyłam, sądząc, że wybierze
mnie spośród tylu innych pięknych dziewczyn.
– Przepraszam, miałem ci powiedzieć…
– Nie tłumacz się. – Westchnęłam. – I przestań mnie już nachodzić,
proszę.
– Zależy mi na tobie – odparł hardo. – Nie możemy po prostu zacząć
od nowa?
– Nie chcę.
Chciał coś dodać, ale uciszyłam go gestem ręki, jeszcze raz na niego
spojrzałam i poszłam dalej, nie zwracając uwagi na to, co mówił za
moimi plecami. Potraktowałam Erana szorstko, mając nadzieję, że to
ostudzi jego entuzjazm. Nie kochałam go, był mi obojętny tak samo,
jak i wcześniej. Wróciłam do marszu, zapominając o tej sytuacji i
ponownie znalazłam się myślami gdzieś indziej. Znowu cofnęłam się
do tamtej nocy.
Słońce zachodziło, kiedy dotarłam do domu. Mieszkałam przy
nieruchliwej drodze na obrzeżach miasta. Okolica była jedną ze
spokojniejszych tutaj, miałam też stosunkowo niewielu sąsiadów. Mój
dom był skromnie urządzony i dość mały. Nie potrzebowałam
większego, zwłaszcza że nie zostanę tutaj na zawsze. Usiadłam na łóżku
i patrząc w okno, dalej rozmyślałam. Jak cudownie byłoby mieć
zwyczajne życie. Dom, praca, odpoczynek, gdzieś w środku brakowało
mi tego zawsze. Rodzina… No właśnie – rodzina, czy jej też mi
brakowało? Ciężko powiedzieć, bo nie wiem, jak wygląda prawdziwa,
kochająca się rodzina, ale tęskniłam czasem do mojego rodzinnego
domu i dwóch smoków, które na mnie patrzyły.
Nagle coś przykuło moją uwagę. Zauważyłam, że na biurku leży list.
Poczułam niepokój, który zbierał się w okolicy brzucha. Ktoś wszedł do
mojego domu, a ja dopiero teraz to spostrzegłam po kopercie leżącej
na blacie. Otwierałam drzwi kluczem czy były otwarte? Okna były
zamknięte? Mój niepokój przeradzał się w panikę. Szybko zgarnęłam
list z biurka i zaczęłam rozdzierać kopertę – od ojca. Wypuściłam
powietrze ze świstem.
Spodziewaj się mojej wizyty za kilka dni.
– Przyjeżdżaj, kiedy chcesz, tak bardzo chce cię widzieć… –
powiedziałam z przekąsem w głosie.
Zgniotłam papier w kulkę i rzuciłam nim o ścianę. Żadnego podpisu
„Tata”.
Wyszłam z domu, trzaskając drzwiami, wściekła jak diabli. Może
wydawać się to dziwne, ale nikogo tak mocno nie nienawidziłam, jak
mojego ojca. Idąc przed siebie, panikowałam w myślach, że kochany
tatuś dowie się, że nie zrobiłam nic z tych rzeczy, o które mnie prosił.
Opuszczenie domu nie było moim kaprysem, wiązało się z tym wiele
poleceń, jakie musiałam wykonać, żeby mój ojciec czuł się pewniej.
Pozycja naszej rodziny od pewnego czasu malała.
Nie zrobiłam nic, aby wybadać jakiegoś Artesana i miałam cichą
nadzieję, że ojciec już o tym nie wspomni, a ja nigdy nie wrócę do
domu i nie będę musiała się przed nim tłumaczyć. Odkąd opuściłam
ziemie należące do naszej rodziny, nie używałam swoich zdolności,
broń także rzuciłam na dno szafy. Chociaż do normalności było mi
daleko, to starałam się zachowywać pozory tego, że jestem zwyczajna.
Po kilku minutach szybkiego marszu usiadłam na skraju ławki w
niewielkim parku, nieopodal mojego domu. Łzy płynęły strumieniami
po moich policzkach, a płacz przerodził się w szloch. Ciężko jest uciec
przed swoim przeznaczeniem, a ja dopiero teraz zaczęłam rozumieć
wagę tych słów. Ludzie, którzy przechodzili obok mnie, stawali przez
chwilę, parę kroków od miejsca, w którym siedziałam. Nikt jednak nie
odważył się podejść i spytać, czy wszystko w porządku. Wszyscy
machali ręką i szli dalej, prostą drogą przed siebie. Zanim się
uspokoiłam, minęło dobre pół godziny, a ja błądziłam wzrokiem po
przyrodzie, która mnie otaczała. Zwyczajny park, dużo drzew, zieleni,
małych dzieci bawiących się obok w piaskownicy. Tak bardzo
chciałam, żeby takie zwykłe rzeczy stanowiły moją codzienność.
Poczułam, jak coś spada mi na głowę – niewielkie okruchy kory i
trochę liści. Otrzepałam czarną tunikę, a włosy przeczesałam parę razy
ręką. Po chwili znowu byłam cała w piachu i liściach. Poirytowana
wstałam z zamiarem pójścia z powrotem do domu, kiedy usłyszałam
cichy śmiech nad swoją głową. Co u diabła? Odchyliłam głowę do
przodu, a następnie znowu do tyłu, oczyszczając ją z paprochów. Ależ
to było wkurzające! Po tej czynności spojrzałam w górę – na drzewo
rosnące obok ławki, na której przed chwilą siedziałam. Na jednej z
gałęzi wysokiego dębu siedział młody mężczyzna. Zaczęłam analizować
go od pasa w górę, nigdy go nie widziałam. Wydawało mi się to dość
dziwne, ponieważ w tej małej mieścinie na pewno bym go już
wcześniej zauważyła.
Dum, dum, dum.
To było bicie mojego serca, które przyspieszyło, gdy tylko spojrzałam
na jego twarz. Był to najpiękniejszy mężczyzna, jakiego w życiu
widziałam – wprost oniemiałam z zachwytu. Oczarowana nie mogłam
oderwać od niego wzorku i przejść obojętnie. Bladoniebieskie oczy
błądziły po linijkach książki, którą trzymał w szczupłej, bladej dłoni.
Jego lekko rozczochrane, blond włosy kołysały się na wietrze i nawet z
tej odległości widziałam, że były starannie przycięte. Nieskazitelna,
blada twarz wskazywała na wysokie urodzenie tego chłopaka. Kiedy
zdałam sobie sprawę, że gapię się na niego całą wieczność, odwróciłam
się i zaczęłam iść powoli w swoją stronę. Pokusa była jednak zbyt duża.
Stanęłam w miejscu i pobłądziłam oczami do niego jeszcze raz.
Obserwowałam, jak powoli zaczął unosić wzrok znad książki i kierować
go w moją stronę.
Właśnie wtedy nasze spojrzenia się spotkały. Szkliste,
szaroniebieskie oczy patrzyły wprost na mnie. Wyczułam falę mocy,
która uderzyła w moim kierunku. Tylko ja mogłam to wyczuć. Wiatr
musnął moją szyję i rozwiał włosy. Otworzyłam lekko usta, aby wydać z
siebie cichy dźwięk przerażenia. Cofnęłam się o dwa kroki. Jego puste
spojrzenie przekuło mnie na wylot, a ja – wystraszona jak nigdy dotąd
– po prostu uciekłam. Bałam się tych oczu.
***
Zegar na szafce nocnej wybił północ, a ja wciąż myślałam tylko o
przerażającym, bladym spojrzeniu. Znowu przeszedł mnie dreszcz po
całym ciele. Coś było nie w porządku. Usiadłam na skraju łóżka i
oparłam łokcie na kolanach. Po chwili namysłu zaczęłam się powoli
ubierać, zakładając w pośpiechu koszulę, która wisiała na krześle.
Postanowiłam pójść do pobliskiego baru z zamiarem zdobycia jakichś
informacji, a przy okazji również napicia się piwa. Ubrana cała na
czarno nie rzucałam się w oczy, idąc ciemną uliczką. Był już koniec
tygodnia, a po mieście krążyło wielu nieprzyjaznych ludzi. Latarnie
wzdłuż każdej ulicy zapalał pewien starszy człowiek, który chodził z
pochodnią. Co jakiś czas na patrolu było widać maszerujących
wartowników. Nie musiałam obawiać się o własne bezpieczeństwo, ale
znowu zaczęły mnie nachodzić myśli o dziewczynie z raną w brzuchu.
Jaki potwór mógł coś takiego zrobić? Wchodząc do baru na końcu
mojej ulicy, napotkałam spojrzenia mężczyzn siedzących przy ladzie i
kobiet, które nie wydawały się być zachwycone moją obecnością.
Karczmy w takich miejscach raczej nie należały do najprzyzwoitszych
miejsc, lecz kiedy chodziło o lokalne plotki, to zawsze tutaj mogłam
dowiedzieć się najwięcej. Usiadłam gdzieś z boku przy wolnym stoliku
i zaczęłam nasłuchiwać.
– Słyszeliście o tej dziewczynie, która zmarła parę dni temu? –
spytała głośno pewna okrągła blondynka stojąca nieopodal mnie. –
Podobno uzdrowicielka jej wcale nie pomogła, tylko zostawiła ją na
pastwę losu!
Cóż za wredne babsko…
Starałam się nie pokazywać po sobie żadnych emocji, jednak moje
kostki na dłoniach pobladły od zaciskania. Nie mogłam dać się
wyprowadzić z równowagi.
– Matka z rozpaczy odebrała sobie życie!
Tłum słuchał jej jak zaklęty. Wszystkie rozmowy ucichły, a oczy
zebranych powędrowały na mnie. Czyli wiedzieli, że tam byłam.
Prychnęłam głośno i odrzuciłam głowę na bok.
– Skoro tak wszystko dobrze wiesz, to może powiesz, kto ją zabił? –
warknęłam, wstając od stołu. – To, co mówisz, jest nieprawdą. Nie
dało się jej pomóc.
Podeszłam do oskarżającej kobiety i zatrzymałam się naprzeciwko,
żeby spojrzeć jej w twarz. Była trochę niższa ode mnie, a jej wścibskie,
małe oczy świdrowały mnie od góry do dołu.
– Przejezdna!
Odwróciła się do pozostałych i zaczęła się ze mnie głośno śmiać wraz
z tłumem. Co u licha?
– Nie wiesz, kochanie, że jest tylko jedna osoba, która mogła to
zrobić? – spytała z udawanym, miłym tonem. – Naprawdę się nie
domyślasz?
Zmieszałam się. Nie miałam pojęcia, o kim ona mówi. Czyli wszyscy
wiedzieli, kto był mordercą i nic z tym nie zrobili?
– Hayashi, kochanie. To jest jego miasto…
Wypluła mi to w twarz, a ja oniemiałam. Stali bywalcy tego miejsca
wrócili do picia i śmiali się dalej. Blondynka jeszcze przez chwilę
mierzyła mnie wzrokiem, a potem odeszła. Zamówiłam piwo przy
barze i usiadłam na swoim krześle. Nie wiedziałam, jak teraz
wyglądam, ale domyślałam się, że na mojej twarzy musiał malować się
szok.
– Nie przejmuj się, wiesz, jacy są ludzie. Jutro o wszystkim
zapomną. – To była Mon, moja dobra koleżanka z pracy. – Czasami
sama nie wierzę, że są tak okrutni.
– A co ty robisz w takim miejscu? – zapytałam, uśmiechając się
blado. – Przykro mi, że musiałaś tego słuchać. Naprawdę chciałam
pomóc tej dziewczynie.
– O to samo mogę zapytać ciebie. – Zaśmiała się wesoło. – Wracając
do tej dziewczyny, nie bierz za to odpowiedzialności. Musiała wejść bez
pozwolenia do domu Hayashiego. Wiem, że chciałaś pomóc.
Mówiąc to, usiadła naprzeciwko mnie przy stole. Jej długie włosy
zaplecione w warkocz opadły na stołek razem z nią.
– Tak się nazywa ten właściciel miasta?
Nie spotkałam się jeszcze z takim nazwiskiem. Spojrzałam na
brudną szybę i na uliczkę, która znajdowała się za oknem. Usłyszałam
bębnienie długich paznokci Mon o drewniany blat.
– Jun, najrozsądniej będzie o nim nie mówić – powiedziała cicho. –
Nie ma potrzeby, żebyś zawracała sobie nim głowę. Napijmy się,
dobrze?
– Ale…
– To zwiastuje tylko kłopoty. – Spojrzała na mnie
porozumiewawczo. – Zapomnij o tym.
– Nie wiem, czy potrafię.
– To dla twojego bezpieczeństwa – warknęła mało przyjaźnie. –
Zaufaj mi.
Zlustrowałam wzrokiem jej poważną twarz i już nic nie
powiedziałam.
Reszta mojego pobytu w barze minęła bardzo przyjemnie,
poruszałyśmy wygodne dla nas obu tematy, a na mojej twarzy znowu
zawitał uśmiech. Ta dziewczyna była aniołem, jej towarzystwo zawsze
pozytywnie na mnie wpływało. Nie minęła nawet godzina, a dzięki niej
naprawdę udało mi się na chwilę zapomnieć o tym morderstwie. Mon
była pierwszą osobą, jaką tutaj poznałam i zawsze starała się być dla
mnie dobra. Dzięki niej dostałam pracę w szpitalu, była dla mnie jak
starsza siostra, której nigdy nie miałam.
– Powinnaś pójść się położyć. Przypominam, że jutro rano musisz
być w pracy – powiedziała, kiedy wyszłyśmy z baru. – Nie bierz na
siebie odpowiedzialności za wszystko, co się tutaj dzieje.
– Nie boisz się? – zapytałam. – Jesteś tak samo bezbronna, jak
tamta dziewczyna.
Zielone oczy wpatrywały się na mnie z naganą. Nie spuściłam
wzroku, chciałam znać każdy szczegół, o którym wcześniej nie miałam
pojęcia.
– I tak samo, jak ty – burknęła. – Każdy tutaj jest bezbronny wobec
niego. Odpuść, bo skończysz gorzej niż ona.
– Masz rację, pójdę już. – Uśmiechnęłam się do niej najżyczliwiej,
jak tylko umiałam. – Mon, dziękuję za wszystko.
***
Do szpitala wbiegłam spóźniona. Rzadko mi się to zdarzało, ale
wczorajszy wieczór w barze dał o sobie znać. Bezsenność również
doskwierała mi z dnia na dzień coraz bardziej. Wściekła na siebie
wpadłam przez główne drzwi białego budynku i popędziłam dalej.
Miałam jeszcze niedopiętą koszulę i rozczochrane włosy. Na korytarzu
złapała mnie uzdrowicielka, która była także moją przełożoną.
Popatrzyła na mnie z dezaprobatą i mruknęła coś kąśliwego pod
nosem, po czym odezwała się bezpośrednio do mnie.
– Jun, izba przyjęć, ranna kobieta. Sprawdź jej stan!
Od razu pobiegłam tam, gdzie kazała. Szpital nie był zbyt duży, ale
dzięki jego dyrektorowi wszystko było zadbane, a personel bardzo
dobrze wyszkolony. Biegłam białym korytarzem, im bliżej będąc izby,
tym głośniejsze słysząc krzyki i jęki. Nie uznałabym tego za coś
dziwnego, gdyby na środku holu nie stała zakrwawiona kobieta.
Podbiegłam do niej szybko, chwytając ją w pasie.
– Co pani jest? Proszę się nie ruszać!
Zaczęła osuwać się na ziemię. Nie miałam tyle siły, aby utrzymać ją
w pionie, więc powędrowałam razem z nią na podłogę. Jej twarz
wydała mi się znajoma.
– Mi też nie pomożesz, ty cwana lisico!?
Poznawałam ten głos i te sprytne, małe oczy, które teraz mnie
świdrowały od góry do dołu. Skąd ona miała siłę, żeby jeszcze
krzyczeć? Patrząc na jej formę dzisiaj, zauważyłam, że w nocy miała się
o wiele lepiej.
– Jun, odsuń się, ja się tym zajmę.
Do izby wkroczyła moja przyjaciółka, Mon, która miała na sobie
nieskazitelnie biały fartuch i rękawiczki. W porównaniu do mnie
wyglądała obłędnie, mimo nieprzespanej nocy.
– Dam sobie radę – zapewniłam ją. – Przeniosę ją do sali.
– Wykluczone.
Mon przeszła obok mnie i zawołała jeszcze dwie pielęgniarki, żeby
pomogły jej przetransportować kobietę. Poczułam się pominięta, ale
nie zareagowałam. Patrzyłam, jak wynoszą pulchną blondynkę z
korytarza, sama stojąc na jego środku. Nie wiedząc za bardzo, co
powinnam ze sobą zrobić, zaczęłam sprzątać czerwoną plamę krwi,
która została na podłodze. Błąkałam się po szpitalu jak duch, póki nie
natrafiłam na salę, w której znajdowała się ranna.
Przed drzwiami czekałam już od dwóch godzin, ale dalej nie było
żadnej wieści o kobiecie z baru. Minęła kolejna godzina i ciągle nie
otrzymałam jakiejkolwiek informacji. Mon też nie wychodziła ze
środka. Nie zdążyłam się nawet przyjrzeć rannej, aby stwierdzić, czy jej
stan był aż tak poważny. Obudziła mnie pielęgniarka wychodząca z
pokoju naprzeciwko. Musiałam przysnąć na trochę. Nic dziwnego,
bardzo późno wczoraj się położyłam. Otarłam oczy i wstałam. Sala, w
której opatrywali kobietę, była już pusta. Świetnie, przespałam to, jak
wychodzili. Złapałam pielęgniarkę, która szła w tej chwili obok mnie.
– Wiadomo, co się stało z tą ranną blondynką? Była tutaj… –
Wskazałam palcem na puste pomieszczenie.
– Umarła na stole. Przykro mi, jeśli to była twoja znajoma.
Stanęłam jak wryta. Czułam się odpowiedzialna już za dwa życia w
przeciągu paru dni. Co się mogło stać, że po kilku godzinach, odkąd
widziałam tę kobietę, została tak poważnie zraniona? Wyszłam ze
szpitala, dalej pogrążona we własnych myślach............
Dziedziniec przede mną był pusty, a dwie małe ławki jeszcze mokre
od niewielkiej, porannej mżawki. Usiadłam na jednej z nich i
myślałam. Nie wiem, ile czasu tam spędziłam, ale w pewnym
momencie przysiadła się do mnie Mon, której biały uniform był lekko
poplamiony krwią. Na jej drobnej twarzy malowało się zmęczenie, ale
w zielonych oczach widziałam coś jeszcze. Czyżby złość?
– Została dźgnięta nożem, nie miała szans na przeżycie.
– Dla… Dlaczego? – Tylko tyle byłam w stanie wykrztusić. –
Pamiętasz ją? Przecież jeszcze parę godzin temu nic jej nie było…
– Jun, po prostu to zostaw – powiedziała zirytowana. – Tak już tutaj
jest.
– Chcesz mi powiedzieć, że jest więcej takich przypadków? –
Oniemiałam. – Mon, tu chodzi też o nasze bezpieczeństwo.
– Możliwe, że komuś zaszkodziła swoją paplaniną – odparła
wyprowadzona z równowagi Mon. – Nie martw się o nas, nic nam nie
grozi.
– I tylko dlatego, że powiedziała parę słów za dużo, została zabita? –
prychnęłam. – Mon, przecież to jakieś szaleństwo!
– Lepiej zastanów się nad tym, co właśnie mówisz. Zacznij uważniej
dobierać słowa i nie wtrącaj się do spraw tego miejsca.
– To jakieś ostrzeżenie? – zapytałam zdezorientowana.
– Posłuchaj mnie teraz, bo nie będę się powtarzać. Nigdy nie idź do
jego domu, nie mów o nim, nie patrz się na niego – mówiła w
pośpiechu. – Rozumiesz, o co mi chodzi?
Nie tylko ten cały Hayashi dopuszczał się takich zachowań. Było to
powszechnie znane i akceptowane wśród wysokich klas. Tylko jedna
rzecz była dla mnie zagadką. Dlaczego sam sobie brudził ręce?
– Gdzie on mieszka? – spytałam od niechcenia. – Będę unikać tego
miejsca.
Kłamstwo. Kolejne kłamstwo.
– Parę minut pieszo lasem od zachodniej bramy. – Westchnęła
ciężko. – Posłuchaj mnie chociaż ten jeden raz.
Kiwnęłam głową na znak, że rozumiem i poszłam w stronę wyjścia z
dziedzińca. Bingo. Mieszkał całkiem niedaleko ode mnie.
Wróciłam do domu i przebrałam się. Na dnie szafy leżała torba, do
której nie zaglądałam ani razu, odkąd przyjechałam. Były tam moje
spodnie do jazdy konnej oraz luźna, kremowa koszula. Zakładając to
na siebie, przejrzałam się w lustrze. Już dawno nie wyglądałam tak
żałośnie. Choć nie schudłam ani kilograma, moja twarz wydawała się
być bardziej wciągnięta niż zwykle. Strój leżał idealnie, był szyty na
miarę rok temu. Czerwone włosy związałam w warkocz, a do butów
włożyłam dwa sztylety. Jeszcze raz powędrowałam wzorkiem do
szklanej tafli, a do ręki wzięłam miecz. Wyglądałam, jakbym szła
stoczyć bitwę, a w mojej głowie nie było nawet sensownej strategii.
Po zmierzchu wyszłam z domu. Postanowiłam pójść dłuższą drogą,
nie chcąc się rzucać w oczy przechodniom. Chciałam się zabezpieczyć
na wypadek, gdybym spotkała w tłumie właśnie jego. Z tego, co udało
mi się wywnioskować, każdy, kto szedł drogą od zachodniej bramy,
trafiał wprost pod jego drzwi. Wolałam tego uniknąć i iść, widząc jego
„Artesan Ognia” to książka oparta na wspólnej historii z okresu wczesnego dzieciństwa, które dzieliłam wraz z autorką. Nigdy nie śmiałam nawet marzyć, że zostanie wydana w postaci powieści o nowej, niesamowicie przyciągającej czytelnika fabule. Fantastyka nietypowa, inna i oryginalna autorstwa mojej przyjaciółki – Anity Gierak. Po prostu musicie ją przeczytać! Autorka strony „Reyline w Japonii”. Czy w bajkowym świecie fantasy można wymyślić coś nowego? Anita Gierak udowadnia, że tak i robi to w naprawdę niezły sposób. „Artesan Ognia” wciąga już od pierwszych stron w swoją skomplikowaną sieć wielu kłamstw, tajemnic i niebezpieczeństw. Polecam! Takie książki aż chce się czytać! Adriana Rak - autorka, blog „Tajemnicze książki”
Copyright © by Anita Gierak 2019 All rights reserved Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej. Redakcja i korekta: Aneta Grabowska Korekta: Adriana Rak Projekt okładki: Magdalena Zielińska Skład i łamanie: Wydawnictwo WasPos Wydanie I ISBN 978-83-66070-47-9 Wydawnictwo WasPos Warszawa kontakt@waspos.pl www.waspos.pl
Podziękowania Szczególnie podziękowania dla Zuzanny Aleksandry Manerowskiej za wymyślenie postaci takich jak: Nomito Hayashi wraz z historią jego rodziny oraz Cedrica. Odgrywałaś je w naszym dzieciństwie jako charaktery, które wykorzystałam w książce. To nasza wspólna wyobraźnia poprowadziła tę opowieść tak daleko Podczas pisania książki dostałam mnóstwo słów zarówno wsparcia, jak i krytyki. Wiele osób wierzyło we mnie i za to dziękuję moim przyjaciołom, a w szczególności: Natalii - za pierwsze czytanie pięćdziesięciu stron książki. Wszelkie sugestie, rady i pomysły, które mi dałaś, były niezastąpione. Paulinie - dziękuję za pokochanie moich bohaterów i przeżywanie razem ze mną ich historii, jak i za pomoc w pracy nad książką i Twoje zaangażowanie. Agnieszce - za relacjonowanie mi każdego rozdziału książki i za to, ile razy mnie rozbawiłaś tym do łez. Na pewno nigdy tego nie zapomnę. Mojej drugiej Paulinie - za to, że zawsze byłaś, jesteś i nigdy nie odmawiasz, kiedy potrzebuję pomocy. Mamo i Tato - dziękuję, że od dziecka wpajaliście mi czytanie książek i za podsuwanie ich pod nos nawet wtedy, kiedy uparcie się przed tym wzbraniałam. Coś, czego nie lubiłam kiedyś robić, przerodziło się w moją pasję i może to był główny czynnik, który wpłynął na to, że napisałam własną historię.
Gorące podziękowania również dla całego zespołu wydawnictwa WasPos za poświęcony czas, zaangażowanie i przede wszystkim za szansę.
Rozdział I Tej nocy nikt w domu nie mógł zasnąć. Stałam przy wyjściu na balkon i wyczekiwałam świtu. Wiatr walił z ogromną siłą w okna, a deszcz spływał stróżkami po szybie. Coraz ciężej było mi na sercu, gdyż wiedziałam, że za parę godzin opuszczę to miejsce bezpowrotnie. Na chwilę odwróciłam się od okna i spojrzałam na mój pokój. Nie było w nim nic szczególnego – białe ściany, na środku łóżko, a po prawej stronie niewielkie szafki. Nie stała tu wielka garderoba na piękne suknie ani toaletka, gdzie trzymałabym perfumy i wszelkiego rodzaju kosmetyki. Nie miałam żadnych wspomnień związanych z tym miejscem. Na łóżku leżał spakowany bagaż podręczny niewielkich rozmiarów, a obok broń. Mój ulubiony miecz – starannie wybity w ogniu, cienki i lekki, idealnie dopasowany do mojej dłoni. Były tam jeszcze dwa sztylety, z którymi się nie rozstawałam. Rzadko używałam broni, ale czułam się bezpieczniej, mając ją przy sobie. Mój wzrok znowu zatrzymał się na widoku za oknem, gdzie na głównym placu rezydencji stała nieduża fontanna z wyrzeźbionymi w skale dwoma smokami, zwróconymi w moim kierunku pyskami. Czasami miałam wrażenie, że mnie obserwują. Przebiegłam wzrokiem ostatni raz po ich wystających szponach i ostrych zębach. Objęłam się ramionami i czekałam cierpliwie, aż słońce zacznie powoli wstawać zza drzew, które otaczały mury domu. To był pierwszy raz. Moja pierwsza samotna wyprawa. – Panienko Jun, już czas.
To była służąca, Nana, która cicho zapukała do drzwi. Obróciłam się w jej stronę, wydając z siebie ciche westchnięcie. – Pan się niecierpliwi – dodała po chwili. – Najwyższa pora, by się pożegnać. Pożegnanie. Czy rzeczywiście na zawsze? Patrzyłam w jej duże oczy, milcząc uparcie. Ukłoniła się nisko, a ja odwróciłam wzrok, udając obojętność. Wzięłam swoje rzeczy z łóżka i podałam je młodej kobiecie, która czekała, by je ode mnie odebrać. Patrzyła w podłogę, kiedy podeszłam do niej, wręczając mój mały ekwipunek. W dalszym ciągu się nie odzywałam. Przeszłam przez próg i zaczęłam się oddalać wąskim, drewnianym korytarzem. Deski cicho trzaskały pod naciskiem ciężkich butów. Uśmiechnęłam się pod nosem, słysząc ten dźwięk. Mój pokój znajdował się na samej górze rezydencji, droga na dół zajmowała mi zawsze dobre parę minut. Schodząc po starych schodach po raz ostatni, obserwowałam portrety przodków, które wisiały sztywno na ścianie, dokładnie na linii mojego wzroku. Napotkałam nieugięte spojrzenia, twarze wyprane z emocji. Koronę, tę samą, którą nosił mój ojciec. Mężczyźni, to głównie byli mężczyźni. Piękni, ognistowłosi książęta Lumien w krainie Dandelionu. *** Minęły długie miesiące, odkąd opuściłam ściany własnego pokoju, ale uczucie pustki w sercu nie ustępowało ani na chwilę. Otworzyłam oczy, kiedy za oknem zerwała się burza, a biały piorun przeciął niebo za szybą. Zawsze w deszczowe noce nie mogłam zasnąć. Przekręciłam się na drugi bok i leżałam chwilę w bezruchu. Przetarłam oczy ze zmęczenia, a następnie wstałam z łóżka po szklankę wody. Siedziałam
potem z pustym naczyniem w ręku i obejmowałam dłonią wilgotne od potu czoło. Moje rozmyślania i bezmyślne gapienie się w ścianę przerwało ciche pukanie. Byłam znużona tym ciągłym nachodzeniem mnie każdej nocy. Podenerwowana podreptałam do drewnianych drzwi, otwierając je z impetem. – Czego? – warknęłam. – Mówiłam ci, żebyś mnie nie nachodził. Nie dokończyłam zdania. Wrzące emocje ostudził zimny wiatr, który uderzył mnie przy otwieraniu drzwi oraz osoba w nich stojąca. Nie było tam Erana, a starsza, wystraszona kobieta. Miała czerwone i napuchnięte oczy, pełne lęku. Na mój widok cofnęła się o kilka kroków i padła mi do stóp. Zakłopotana kucnęłam przy niej i próbowałam pomóc jej wstać. Zimny bruk musnął moje kościste kolana, kiedy usiłowałam podnieść nieznajomą z ziemi. Wichura szalała na dworze, a moje czerwone włosy rozwiało na wszystkie strony. Przez wilgoć biała koszula nocna zaczęła przylegać mocno do mojego ciała. Starsza kobieta uparcie klęczała na kamiennej posadzce i w żaden sposób nie byłam w stanie jej zmusić do tego, aby wstała. – Ja przepraszam, tak bardzo przepraszam… – Łkała głośno. – Ale moja córka, proszę jej pomóc. – Co się dzieje z pani córką? – zapytałam łagodnie. – Dlaczego pani tak płacze? Objęłam ją ramieniem i próbowałam jeszcze raz podciągnąć do góry. Bezskutecznie. – Ktoś ją ugodził nożem. – Płakała. – Pani jest uzdrowicielką… Proszę, niech pani coś zrobi.
Uzdrowicielka? To było zbyt wiele nawet jak na standardy tego miasta. Nie zaprotestowałam jednak, żeby nie zdenerwować jeszcze bardziej zapłakanej kobiety. – Gdzie mam iść? – zadałam pytanie po krótkim namyśle. – Zachodnia część miasta, dziesięć minut pieszo stąd – mówiła szybko. – Błagam, ona nie jest w stanie iść do szpitala. Pani jest jedyną osobą, która teraz nie pracuje. Złapała mnie mocno za rękę i spojrzała głęboko w oczy. Wstała z klęczek i wyczekiwała mojej reakcji. Była cała przemoczona, ubrana w łachmany, a buty, które nosiła, ledwo zakrywały jej palce u stóp. Nie zastanawiałam się już ani chwili dłużej nad odpowiedzią. – Dobrze – zgodziłam się. – Chodźmy. Zanim wyszłam z obcą kobietą na zewnątrz, założyłam trzewiki, które stały w progu drzwi wejściowych. Na białą koszulę nocną zarzuciłam brązowy płaszcz, beztrosko rzucony wcześniej na podłogę. Ciężko wzdychając, podążyłam za nią w milczeniu. Ta sytuacja nie była dla mnie niczym nowym, choć za każdym razem czułam ogromne zakłopotanie. Bardzo często w środku nocy ludzie przychodzili do mnie i prosili o pomóc. W małej miejscowości, takiej jak ta, nie było wielu uzdrowicieli, a szpital był przepełniony ofiarami konfliktu, który miał teraz miejsce na opuszczonych ziemiach Sanbory. Nie byłam lekarzem, ale pod okiem pielęgniarek wiele się nauczyłam przez te parę miesięcy. Potrafiłam opatrywać rany oraz dawkować niektóre leki. Moja rola na tym się kończyła, bo na naukę w akademii nie mogłam sobie pozwolić. Krople deszczu spływały mi po policzkach, a długie włosy lepiły się do szyi. Spojrzałam na kobietę, która szła tuż obok. Płakała. Nie wiedząc, co powinnam powiedzieć, po prostu milczałam. Czy na miejscu byłoby ją teraz pocieszać? Często zadawałam sobie pytania, na
które do końca nie znałam odpowiedzi. To wszystko było dla mnie takie nowe. Kontakt z ludźmi okazywał się dla mnie trudny, a udawanie kogoś, kim naprawdę nie byłam, było jeszcze trudniejsze. Gdy dotarłyśmy do domu starszej kobiety, widok, jaki tam zastałam, był bardzo przygnębiający. Schronieniem dla niej i jej córki była zwykła dziura zabita dechami, a nie prawdziwy dom. Jedna mała izba z dwoma łóżkami i niewielka kuchnia. To wszystko, co zobaczyłam. Mury nie były nawet na tyle szczelne, aby chronić je przed deszczem. Zazgrzytałam zębami, patrząc na kałużę, która widniała na środku brudnej od kurzu i pyłu podłogi. Wciąż nie potrafiłam uwierzyć w to, że ludzie muszą żyć w takich warunkach. Potrząsnęłam jednak głową, nie po to tu przyszłam. Na jednym z łóżek leżała zwinięta w kłębek dziewczyna. Wydawała się niewiele młodsza ode mnie. Podeszłam bliżej i położyłam dłoń na jej czole. Tak, jak myślałam, była cała rozpalona. Pot spływał jej po całej twarzy, a oczy miała czerwone od łez. Długie, czarne włosy przyklejały się jej do twarzy i ciała, a brązowe oczy utkwiła we mnie. Kątem oka zauważyłam, jak niewielka stróżka krwi cieknie na podłogę. Podążając wzrokiem w górę, domyśliłam się, że dziewczyna została zraniona poważniej, niż opisała to jej matka. Kto mógł skrzywdzić tak drobną, śliczną istotę? – Gdzie cię boli? – spytałam, delikatnie odgarniając jej włosy z czoła. – Brzuch… – wydyszała ciężko dziewczyna. – Boli mnie brzuch. Odchyliłam kołdrę i mój niepokój wzrósł, gdy zobaczyłam wielką, czerwoną plamę, którą dziewczyna kurczowo trzymała obiema rękami. Całe prześcieradło było mokre i lepkie od gęstej krwi. Młoda kobieta lekko się trzęsła, ale wydawała się być raczej spokojna, mimo swojego
ciężkiego stanu. Przełknęłam nerwowo ślinę i zaniemówiłam na dobrą minutę. – Kto ci to zrobił? – spytałam, podwijając jej tunikę do góry. – Musimy to zgłosić. – Nie… Nie mogę nic powiedzieć – mówiła trzęsącym się głosem. – To moja wina. Musiała być czymś wystraszona. Dość dziwne wydawało mi się to, że nie chce wskazać swojego oprawcy, jednak nie naciskałam. W obecnej sytuacji nie mogła za dużo powiedzieć. Kiedy zobaczyłam ranę z bliska, wiedziałam, że nie dam rady jej pomóc. Dziewczyna była przebita na wylot, a krew bardzo mocno sączyła się z otwartej dziury na brzuchu. Ktoś musiał z wielkim okrucieństwem przekręcić w niej miecz kilka razy. Usiadłam na skraju łóżka, by potem z powrotem dokładnie przyjrzeć się ranie. Nie można było nazwać tego zwyczajnym skaleczeniem. Ktoś, kto to zrobił, nie machał mieczem tak po prostu w lewo i prawo. Celem było zabicie jej na miejscu. A jednak udało jej się uciec. Niech to szlag! Miałam do czynienia z profesjonalistą i na samą myśl, że ktoś taki krąży po mieście, przeszły mnie ciarki. Zacisnęłam dłonie w pięści, nie czując, że ranię się własnymi paznokciami. W tamtej chwili zdałam sobie sprawę z tego, że nie jestem w stanie nic zrobić, a bezsilność zawsze bolała mnie najmocniej. Schyliłam głowę, zaciskając wargi. Pokręciłam głową na znak, że moja rola się tutaj kończy. Matka dziewczyny, która stała tuż za mną, stłumiła krzyk i podbiegła do córki, odpychając mnie lekko na bok. Nie mogłam nic zrobić. Ostatnio często to sobie powtarzałam. Przez chwilę siedziałam odwrócona do kobiet plecami, a kiedy spojrzałam na nie jeszcze raz, dziewczyna na łóżku już nie żyła.
– Przykro mi – powiedziałam głuchym głosem. – Jej rana była zbyt poważna. Wiedziałam, że żadne słowa już nie pomogą i nie zwrócą jej dziecku życia. Widok kolejnej umierającej osoby, odkąd się tu przeprowadziłam, był niezwykle przygnębiający. Wojna zawsze niesie za sobą mnóstwo ofiar. Jednego tylko nie potrafiłam zrozumieć – co młoda, niewinna dziewczyna musiała zrobić, że została tak bestialsko potraktowana? Wracając do domu, dalej nie mogłam się pozbyć z głowy niepokojących myśli. Czyżby ktoś zabijał dla zabawy? Noc była ciepła, lecz niespokojna. Gdzieś w zaułkach było słychać szepty i odgłosy bijatyk. Co, jeśli ja byłabym na miejscu tej dziewczyny? Czy umiałabym się obronić? Spojrzałam na niebo, które zdążyło się uspokoić. Gwiazdy, choć dobrze widoczne, nie cieszyły dzisiaj swym widokiem. Krew, czułam ją ciągle na rękach. *** Kolejny dzień minął mi bardzo monotonnie – na tym, co zwykle robiłam. Moja praca w szpitalu ograniczała się do bardzo podstawowych rzeczy. Kiedy nie miałam co robić, to po prostu wychodziłam i wracałam kolejnego dnia. Mimo trudu bycia poza domem doceniałam każdą chwilę samotności i upajałam się nią, póki mogłam. Rzadko przed tym wyjazdem opuszczałam okolice domu, więc tak naprawdę nic nie wiedziałam o świecie ani o ludziach. Moje pierwsze próby interakcji z innymi kończyły się porażką, a posadę w szpitalu dostałam cudem. Brakowało rąk do pracy, ale nikt nie chciał być odpowiedzialny za nowego pracownika. Miasto Yvoon za dnia było bardzo przyjemnym miejscem. Ludzie bali się dzisiejszych, niepewnych czasów, ale mimo to zdawali się być
szczęśliwi. Nie wiem tylko, dlaczego wybrałam akurat to miejsce, a nie inne. Słyszałam, że na kontynencie jest wiele ciekawszych miast, również takich, gdzie nie ma konfliktów. Czasami myślałam, że po prostu chciałam udać się najdalej, jak tylko mogłam. Z braku czasu i wiedzy wybrałam akurat ten kawałek ziemi. Nie żałowałam, byłam tylko lekko zagubiona. Włożyłam ręce do kieszeni i mijałam kolejne ruchliwe uliczki. Ludzie śmiali się i głośno rozmawiali ze sobą, dzieci przebiegały obok mnie, trącając moje ciało. Jakby mnie tu nie było. Chyba tak się właśnie czułam. Wróciła do mnie tamta noc i krew spływająca ciurkiem na podłogę z białej pościeli. Zamordowana, ewidentnie została zamordowana. Podniosłam głowę wysoko i obrzuciłam wzrokiem budynki, które mijałam. Wszystkie do siebie podobne, drewniane domki z małymi ogródkami. Byłam teraz w tej lepszej dzielnicy, w której sama zresztą mieszkałam. Tamta dziewczyna mieszkała w zimnej izbie. Westchnęłam głośno, świadoma, że zadręczam się tym zbyt długo. Kiedy szłam tak pogrążona we własnych myślach, nagle ktoś złapał mnie mocno za rękę. Odwróciłam się napięta jak struna, ale to był tylko Eran. Moje ciało od razu się rozluźniło i przybrało niedostępną pozę. Przystanęłam na minutę, marszcząc brwi. – Nie mówiłam, że nie chce cię widzieć? – spytałam szorstko. – Nie dajesz mi spokoju… Proszę, odejdź już. – Co się nagle zmieniło? – odparł zdezorientowany. – Zbywasz mnie. – Jeszcze parę dni temu nie wiedziałam, że masz inną kobietę – mruknęłam. – Puszczaj, zanim cię uderzę.
Wyraźnie zmieszany Eran szybko puścił moje ramię. Stojąc naprzeciwko mnie, patrzył w moim kierunku ze skruchą w oczach. Lewą ręką pocierał nerwowo szyję. Zaśmiałam się. Najwidoczniej takiego obrotu spraw się nie spodziewał. Był kruczoczarnym, muskularnym facetem. Bardzo przystojnym, dość zabawnym, ale nie wiązałam z nim wielkich nadziei. Był kobieciarzem, wiedziałam o tym, odkąd go poznałam, ale chyba się przeliczyłam, sądząc, że wybierze mnie spośród tylu innych pięknych dziewczyn. – Przepraszam, miałem ci powiedzieć… – Nie tłumacz się. – Westchnęłam. – I przestań mnie już nachodzić, proszę. – Zależy mi na tobie – odparł hardo. – Nie możemy po prostu zacząć od nowa? – Nie chcę. Chciał coś dodać, ale uciszyłam go gestem ręki, jeszcze raz na niego spojrzałam i poszłam dalej, nie zwracając uwagi na to, co mówił za moimi plecami. Potraktowałam Erana szorstko, mając nadzieję, że to ostudzi jego entuzjazm. Nie kochałam go, był mi obojętny tak samo, jak i wcześniej. Wróciłam do marszu, zapominając o tej sytuacji i ponownie znalazłam się myślami gdzieś indziej. Znowu cofnęłam się do tamtej nocy. Słońce zachodziło, kiedy dotarłam do domu. Mieszkałam przy nieruchliwej drodze na obrzeżach miasta. Okolica była jedną ze spokojniejszych tutaj, miałam też stosunkowo niewielu sąsiadów. Mój dom był skromnie urządzony i dość mały. Nie potrzebowałam większego, zwłaszcza że nie zostanę tutaj na zawsze. Usiadłam na łóżku i patrząc w okno, dalej rozmyślałam. Jak cudownie byłoby mieć zwyczajne życie. Dom, praca, odpoczynek, gdzieś w środku brakowało
mi tego zawsze. Rodzina… No właśnie – rodzina, czy jej też mi brakowało? Ciężko powiedzieć, bo nie wiem, jak wygląda prawdziwa, kochająca się rodzina, ale tęskniłam czasem do mojego rodzinnego domu i dwóch smoków, które na mnie patrzyły. Nagle coś przykuło moją uwagę. Zauważyłam, że na biurku leży list. Poczułam niepokój, który zbierał się w okolicy brzucha. Ktoś wszedł do mojego domu, a ja dopiero teraz to spostrzegłam po kopercie leżącej na blacie. Otwierałam drzwi kluczem czy były otwarte? Okna były zamknięte? Mój niepokój przeradzał się w panikę. Szybko zgarnęłam list z biurka i zaczęłam rozdzierać kopertę – od ojca. Wypuściłam powietrze ze świstem. Spodziewaj się mojej wizyty za kilka dni. – Przyjeżdżaj, kiedy chcesz, tak bardzo chce cię widzieć… – powiedziałam z przekąsem w głosie. Zgniotłam papier w kulkę i rzuciłam nim o ścianę. Żadnego podpisu „Tata”. Wyszłam z domu, trzaskając drzwiami, wściekła jak diabli. Może wydawać się to dziwne, ale nikogo tak mocno nie nienawidziłam, jak mojego ojca. Idąc przed siebie, panikowałam w myślach, że kochany tatuś dowie się, że nie zrobiłam nic z tych rzeczy, o które mnie prosił. Opuszczenie domu nie było moim kaprysem, wiązało się z tym wiele poleceń, jakie musiałam wykonać, żeby mój ojciec czuł się pewniej. Pozycja naszej rodziny od pewnego czasu malała. Nie zrobiłam nic, aby wybadać jakiegoś Artesana i miałam cichą nadzieję, że ojciec już o tym nie wspomni, a ja nigdy nie wrócę do domu i nie będę musiała się przed nim tłumaczyć. Odkąd opuściłam ziemie należące do naszej rodziny, nie używałam swoich zdolności,
broń także rzuciłam na dno szafy. Chociaż do normalności było mi daleko, to starałam się zachowywać pozory tego, że jestem zwyczajna. Po kilku minutach szybkiego marszu usiadłam na skraju ławki w niewielkim parku, nieopodal mojego domu. Łzy płynęły strumieniami po moich policzkach, a płacz przerodził się w szloch. Ciężko jest uciec przed swoim przeznaczeniem, a ja dopiero teraz zaczęłam rozumieć wagę tych słów. Ludzie, którzy przechodzili obok mnie, stawali przez chwilę, parę kroków od miejsca, w którym siedziałam. Nikt jednak nie odważył się podejść i spytać, czy wszystko w porządku. Wszyscy machali ręką i szli dalej, prostą drogą przed siebie. Zanim się uspokoiłam, minęło dobre pół godziny, a ja błądziłam wzrokiem po przyrodzie, która mnie otaczała. Zwyczajny park, dużo drzew, zieleni, małych dzieci bawiących się obok w piaskownicy. Tak bardzo chciałam, żeby takie zwykłe rzeczy stanowiły moją codzienność. Poczułam, jak coś spada mi na głowę – niewielkie okruchy kory i trochę liści. Otrzepałam czarną tunikę, a włosy przeczesałam parę razy ręką. Po chwili znowu byłam cała w piachu i liściach. Poirytowana wstałam z zamiarem pójścia z powrotem do domu, kiedy usłyszałam cichy śmiech nad swoją głową. Co u diabła? Odchyliłam głowę do przodu, a następnie znowu do tyłu, oczyszczając ją z paprochów. Ależ to było wkurzające! Po tej czynności spojrzałam w górę – na drzewo rosnące obok ławki, na której przed chwilą siedziałam. Na jednej z gałęzi wysokiego dębu siedział młody mężczyzna. Zaczęłam analizować go od pasa w górę, nigdy go nie widziałam. Wydawało mi się to dość dziwne, ponieważ w tej małej mieścinie na pewno bym go już wcześniej zauważyła. Dum, dum, dum.
To było bicie mojego serca, które przyspieszyło, gdy tylko spojrzałam na jego twarz. Był to najpiękniejszy mężczyzna, jakiego w życiu widziałam – wprost oniemiałam z zachwytu. Oczarowana nie mogłam oderwać od niego wzorku i przejść obojętnie. Bladoniebieskie oczy błądziły po linijkach książki, którą trzymał w szczupłej, bladej dłoni. Jego lekko rozczochrane, blond włosy kołysały się na wietrze i nawet z tej odległości widziałam, że były starannie przycięte. Nieskazitelna, blada twarz wskazywała na wysokie urodzenie tego chłopaka. Kiedy zdałam sobie sprawę, że gapię się na niego całą wieczność, odwróciłam się i zaczęłam iść powoli w swoją stronę. Pokusa była jednak zbyt duża. Stanęłam w miejscu i pobłądziłam oczami do niego jeszcze raz. Obserwowałam, jak powoli zaczął unosić wzrok znad książki i kierować go w moją stronę. Właśnie wtedy nasze spojrzenia się spotkały. Szkliste, szaroniebieskie oczy patrzyły wprost na mnie. Wyczułam falę mocy, która uderzyła w moim kierunku. Tylko ja mogłam to wyczuć. Wiatr musnął moją szyję i rozwiał włosy. Otworzyłam lekko usta, aby wydać z siebie cichy dźwięk przerażenia. Cofnęłam się o dwa kroki. Jego puste spojrzenie przekuło mnie na wylot, a ja – wystraszona jak nigdy dotąd – po prostu uciekłam. Bałam się tych oczu. *** Zegar na szafce nocnej wybił północ, a ja wciąż myślałam tylko o przerażającym, bladym spojrzeniu. Znowu przeszedł mnie dreszcz po całym ciele. Coś było nie w porządku. Usiadłam na skraju łóżka i oparłam łokcie na kolanach. Po chwili namysłu zaczęłam się powoli ubierać, zakładając w pośpiechu koszulę, która wisiała na krześle. Postanowiłam pójść do pobliskiego baru z zamiarem zdobycia jakichś informacji, a przy okazji również napicia się piwa. Ubrana cała na
czarno nie rzucałam się w oczy, idąc ciemną uliczką. Był już koniec tygodnia, a po mieście krążyło wielu nieprzyjaznych ludzi. Latarnie wzdłuż każdej ulicy zapalał pewien starszy człowiek, który chodził z pochodnią. Co jakiś czas na patrolu było widać maszerujących wartowników. Nie musiałam obawiać się o własne bezpieczeństwo, ale znowu zaczęły mnie nachodzić myśli o dziewczynie z raną w brzuchu. Jaki potwór mógł coś takiego zrobić? Wchodząc do baru na końcu mojej ulicy, napotkałam spojrzenia mężczyzn siedzących przy ladzie i kobiet, które nie wydawały się być zachwycone moją obecnością. Karczmy w takich miejscach raczej nie należały do najprzyzwoitszych miejsc, lecz kiedy chodziło o lokalne plotki, to zawsze tutaj mogłam dowiedzieć się najwięcej. Usiadłam gdzieś z boku przy wolnym stoliku i zaczęłam nasłuchiwać. – Słyszeliście o tej dziewczynie, która zmarła parę dni temu? – spytała głośno pewna okrągła blondynka stojąca nieopodal mnie. – Podobno uzdrowicielka jej wcale nie pomogła, tylko zostawiła ją na pastwę losu! Cóż za wredne babsko… Starałam się nie pokazywać po sobie żadnych emocji, jednak moje kostki na dłoniach pobladły od zaciskania. Nie mogłam dać się wyprowadzić z równowagi. – Matka z rozpaczy odebrała sobie życie! Tłum słuchał jej jak zaklęty. Wszystkie rozmowy ucichły, a oczy zebranych powędrowały na mnie. Czyli wiedzieli, że tam byłam. Prychnęłam głośno i odrzuciłam głowę na bok. – Skoro tak wszystko dobrze wiesz, to może powiesz, kto ją zabił? – warknęłam, wstając od stołu. – To, co mówisz, jest nieprawdą. Nie dało się jej pomóc.
Podeszłam do oskarżającej kobiety i zatrzymałam się naprzeciwko, żeby spojrzeć jej w twarz. Była trochę niższa ode mnie, a jej wścibskie, małe oczy świdrowały mnie od góry do dołu. – Przejezdna! Odwróciła się do pozostałych i zaczęła się ze mnie głośno śmiać wraz z tłumem. Co u licha? – Nie wiesz, kochanie, że jest tylko jedna osoba, która mogła to zrobić? – spytała z udawanym, miłym tonem. – Naprawdę się nie domyślasz? Zmieszałam się. Nie miałam pojęcia, o kim ona mówi. Czyli wszyscy wiedzieli, kto był mordercą i nic z tym nie zrobili? – Hayashi, kochanie. To jest jego miasto… Wypluła mi to w twarz, a ja oniemiałam. Stali bywalcy tego miejsca wrócili do picia i śmiali się dalej. Blondynka jeszcze przez chwilę mierzyła mnie wzrokiem, a potem odeszła. Zamówiłam piwo przy barze i usiadłam na swoim krześle. Nie wiedziałam, jak teraz wyglądam, ale domyślałam się, że na mojej twarzy musiał malować się szok. – Nie przejmuj się, wiesz, jacy są ludzie. Jutro o wszystkim zapomną. – To była Mon, moja dobra koleżanka z pracy. – Czasami sama nie wierzę, że są tak okrutni. – A co ty robisz w takim miejscu? – zapytałam, uśmiechając się blado. – Przykro mi, że musiałaś tego słuchać. Naprawdę chciałam pomóc tej dziewczynie. – O to samo mogę zapytać ciebie. – Zaśmiała się wesoło. – Wracając do tej dziewczyny, nie bierz za to odpowiedzialności. Musiała wejść bez pozwolenia do domu Hayashiego. Wiem, że chciałaś pomóc.
Mówiąc to, usiadła naprzeciwko mnie przy stole. Jej długie włosy zaplecione w warkocz opadły na stołek razem z nią. – Tak się nazywa ten właściciel miasta? Nie spotkałam się jeszcze z takim nazwiskiem. Spojrzałam na brudną szybę i na uliczkę, która znajdowała się za oknem. Usłyszałam bębnienie długich paznokci Mon o drewniany blat. – Jun, najrozsądniej będzie o nim nie mówić – powiedziała cicho. – Nie ma potrzeby, żebyś zawracała sobie nim głowę. Napijmy się, dobrze? – Ale… – To zwiastuje tylko kłopoty. – Spojrzała na mnie porozumiewawczo. – Zapomnij o tym. – Nie wiem, czy potrafię. – To dla twojego bezpieczeństwa – warknęła mało przyjaźnie. – Zaufaj mi. Zlustrowałam wzrokiem jej poważną twarz i już nic nie powiedziałam. Reszta mojego pobytu w barze minęła bardzo przyjemnie, poruszałyśmy wygodne dla nas obu tematy, a na mojej twarzy znowu zawitał uśmiech. Ta dziewczyna była aniołem, jej towarzystwo zawsze pozytywnie na mnie wpływało. Nie minęła nawet godzina, a dzięki niej naprawdę udało mi się na chwilę zapomnieć o tym morderstwie. Mon była pierwszą osobą, jaką tutaj poznałam i zawsze starała się być dla mnie dobra. Dzięki niej dostałam pracę w szpitalu, była dla mnie jak starsza siostra, której nigdy nie miałam. – Powinnaś pójść się położyć. Przypominam, że jutro rano musisz być w pracy – powiedziała, kiedy wyszłyśmy z baru. – Nie bierz na siebie odpowiedzialności za wszystko, co się tutaj dzieje.
– Nie boisz się? – zapytałam. – Jesteś tak samo bezbronna, jak tamta dziewczyna. Zielone oczy wpatrywały się na mnie z naganą. Nie spuściłam wzroku, chciałam znać każdy szczegół, o którym wcześniej nie miałam pojęcia. – I tak samo, jak ty – burknęła. – Każdy tutaj jest bezbronny wobec niego. Odpuść, bo skończysz gorzej niż ona. – Masz rację, pójdę już. – Uśmiechnęłam się do niej najżyczliwiej, jak tylko umiałam. – Mon, dziękuję za wszystko. *** Do szpitala wbiegłam spóźniona. Rzadko mi się to zdarzało, ale wczorajszy wieczór w barze dał o sobie znać. Bezsenność również doskwierała mi z dnia na dzień coraz bardziej. Wściekła na siebie wpadłam przez główne drzwi białego budynku i popędziłam dalej. Miałam jeszcze niedopiętą koszulę i rozczochrane włosy. Na korytarzu złapała mnie uzdrowicielka, która była także moją przełożoną. Popatrzyła na mnie z dezaprobatą i mruknęła coś kąśliwego pod nosem, po czym odezwała się bezpośrednio do mnie. – Jun, izba przyjęć, ranna kobieta. Sprawdź jej stan! Od razu pobiegłam tam, gdzie kazała. Szpital nie był zbyt duży, ale dzięki jego dyrektorowi wszystko było zadbane, a personel bardzo dobrze wyszkolony. Biegłam białym korytarzem, im bliżej będąc izby, tym głośniejsze słysząc krzyki i jęki. Nie uznałabym tego za coś dziwnego, gdyby na środku holu nie stała zakrwawiona kobieta. Podbiegłam do niej szybko, chwytając ją w pasie. – Co pani jest? Proszę się nie ruszać! Zaczęła osuwać się na ziemię. Nie miałam tyle siły, aby utrzymać ją w pionie, więc powędrowałam razem z nią na podłogę. Jej twarz
wydała mi się znajoma. – Mi też nie pomożesz, ty cwana lisico!? Poznawałam ten głos i te sprytne, małe oczy, które teraz mnie świdrowały od góry do dołu. Skąd ona miała siłę, żeby jeszcze krzyczeć? Patrząc na jej formę dzisiaj, zauważyłam, że w nocy miała się o wiele lepiej. – Jun, odsuń się, ja się tym zajmę. Do izby wkroczyła moja przyjaciółka, Mon, która miała na sobie nieskazitelnie biały fartuch i rękawiczki. W porównaniu do mnie wyglądała obłędnie, mimo nieprzespanej nocy. – Dam sobie radę – zapewniłam ją. – Przeniosę ją do sali. – Wykluczone. Mon przeszła obok mnie i zawołała jeszcze dwie pielęgniarki, żeby pomogły jej przetransportować kobietę. Poczułam się pominięta, ale nie zareagowałam. Patrzyłam, jak wynoszą pulchną blondynkę z korytarza, sama stojąc na jego środku. Nie wiedząc za bardzo, co powinnam ze sobą zrobić, zaczęłam sprzątać czerwoną plamę krwi, która została na podłodze. Błąkałam się po szpitalu jak duch, póki nie natrafiłam na salę, w której znajdowała się ranna. Przed drzwiami czekałam już od dwóch godzin, ale dalej nie było żadnej wieści o kobiecie z baru. Minęła kolejna godzina i ciągle nie otrzymałam jakiejkolwiek informacji. Mon też nie wychodziła ze środka. Nie zdążyłam się nawet przyjrzeć rannej, aby stwierdzić, czy jej stan był aż tak poważny. Obudziła mnie pielęgniarka wychodząca z pokoju naprzeciwko. Musiałam przysnąć na trochę. Nic dziwnego, bardzo późno wczoraj się położyłam. Otarłam oczy i wstałam. Sala, w której opatrywali kobietę, była już pusta. Świetnie, przespałam to, jak wychodzili. Złapałam pielęgniarkę, która szła w tej chwili obok mnie.
– Wiadomo, co się stało z tą ranną blondynką? Była tutaj… – Wskazałam palcem na puste pomieszczenie. – Umarła na stole. Przykro mi, jeśli to była twoja znajoma. Stanęłam jak wryta. Czułam się odpowiedzialna już za dwa życia w przeciągu paru dni. Co się mogło stać, że po kilku godzinach, odkąd widziałam tę kobietę, została tak poważnie zraniona? Wyszłam ze szpitala, dalej pogrążona we własnych myślach............ Dziedziniec przede mną był pusty, a dwie małe ławki jeszcze mokre od niewielkiej, porannej mżawki. Usiadłam na jednej z nich i myślałam. Nie wiem, ile czasu tam spędziłam, ale w pewnym momencie przysiadła się do mnie Mon, której biały uniform był lekko poplamiony krwią. Na jej drobnej twarzy malowało się zmęczenie, ale w zielonych oczach widziałam coś jeszcze. Czyżby złość? – Została dźgnięta nożem, nie miała szans na przeżycie. – Dla… Dlaczego? – Tylko tyle byłam w stanie wykrztusić. – Pamiętasz ją? Przecież jeszcze parę godzin temu nic jej nie było… – Jun, po prostu to zostaw – powiedziała zirytowana. – Tak już tutaj jest. – Chcesz mi powiedzieć, że jest więcej takich przypadków? – Oniemiałam. – Mon, tu chodzi też o nasze bezpieczeństwo. – Możliwe, że komuś zaszkodziła swoją paplaniną – odparła wyprowadzona z równowagi Mon. – Nie martw się o nas, nic nam nie grozi. – I tylko dlatego, że powiedziała parę słów za dużo, została zabita? – prychnęłam. – Mon, przecież to jakieś szaleństwo! – Lepiej zastanów się nad tym, co właśnie mówisz. Zacznij uważniej dobierać słowa i nie wtrącaj się do spraw tego miejsca. – To jakieś ostrzeżenie? – zapytałam zdezorientowana.
– Posłuchaj mnie teraz, bo nie będę się powtarzać. Nigdy nie idź do jego domu, nie mów o nim, nie patrz się na niego – mówiła w pośpiechu. – Rozumiesz, o co mi chodzi? Nie tylko ten cały Hayashi dopuszczał się takich zachowań. Było to powszechnie znane i akceptowane wśród wysokich klas. Tylko jedna rzecz była dla mnie zagadką. Dlaczego sam sobie brudził ręce? – Gdzie on mieszka? – spytałam od niechcenia. – Będę unikać tego miejsca. Kłamstwo. Kolejne kłamstwo. – Parę minut pieszo lasem od zachodniej bramy. – Westchnęła ciężko. – Posłuchaj mnie chociaż ten jeden raz. Kiwnęłam głową na znak, że rozumiem i poszłam w stronę wyjścia z dziedzińca. Bingo. Mieszkał całkiem niedaleko ode mnie. Wróciłam do domu i przebrałam się. Na dnie szafy leżała torba, do której nie zaglądałam ani razu, odkąd przyjechałam. Były tam moje spodnie do jazdy konnej oraz luźna, kremowa koszula. Zakładając to na siebie, przejrzałam się w lustrze. Już dawno nie wyglądałam tak żałośnie. Choć nie schudłam ani kilograma, moja twarz wydawała się być bardziej wciągnięta niż zwykle. Strój leżał idealnie, był szyty na miarę rok temu. Czerwone włosy związałam w warkocz, a do butów włożyłam dwa sztylety. Jeszcze raz powędrowałam wzorkiem do szklanej tafli, a do ręki wzięłam miecz. Wyglądałam, jakbym szła stoczyć bitwę, a w mojej głowie nie było nawet sensownej strategii. Po zmierzchu wyszłam z domu. Postanowiłam pójść dłuższą drogą, nie chcąc się rzucać w oczy przechodniom. Chciałam się zabezpieczyć na wypadek, gdybym spotkała w tłumie właśnie jego. Z tego, co udało mi się wywnioskować, każdy, kto szedł drogą od zachodniej bramy, trafiał wprost pod jego drzwi. Wolałam tego uniknąć i iść, widząc jego