Tytuł oryginału Friction
Świat Książki Warszawa 2017
Świat Książki Sp. z o.o. 02-103 Warszawa, ul. Hankiewicza 2
ISBN 978-83-8031-561-7
Prolog
Dwóch rosłych policjantów patrolujących autostradę, którzy stali przy
taśmie odgradzającej miejsce zbrodni, patrzyło na nią bez emocji, lecz
wiedziała, że ją rozpoznali dzięki szaleństwu w mediach sprzed kilku dni i że
pomimo pozornego spokoju są bardzo ciekawi, dlaczego sędzia Holly
Spencer chce się zbliżyć do miejsca krwawej jatki.
– …rana postrzałowa w piersi…
– …otarcia na nadgarstkach i kostkach…
– …do połowy w wodzie…
– …masakra…
Tymi słowami sierżant Lester opisał scenę za taśmą, choć powiedział, że
oszczędził jej „makabrycznych szczegółów”. Dodał też, że powinna stamtąd
zniknąć, wrócić do domu, bo nic nie może zrobić. Potem zanurkował pod
taśmą, wsiadł do swojego sedana i wykonując trzy manewry, ustawił go
przodem do miejsca zbrodni.
Gdyby nie odeszła sama, odprowadziliby ją policjanci, a to wywarłoby
jeszcze gorsze wrażenie. Ruszyła powoli w stronę swojego samochodu.
Przez tych kilka minut w pobliżu zjawiło się więcej radiowozów i karetek.
Długi sznur samochodów, pikapów i minivanów stał na poboczach po obu
stronach zjazdu z szosy stanowej. Skrzyżowanie było ukryte głęboko w lesie
i widniało na niewielu mapach. Trudno było je znaleźć, chyba że wiedziało
się o tablicy reklamującej wypychanie zwierząt z namalowanym na niej
pancernikiem.
Dziś wieczorem było tu gorąco.
W tłumie panowała niemal rozrywkowa atmosfera. Migające koguty
służbowych samochodów przypominały Holly karnawałową paradę. Rosnący
stale tłum gapiów, których wypadek przyciągał jak krew rekiny, stał w
grupkach i przerzucał się plotkami o liczbie ofiar, spekulując, kto zginął i jak.
Podsłuchawszy jedną z grup robiącą zakłady, kto przeżył, chciała
krzyknąć: „To nie jest zabawa”.
Kiedy dotarła do swojego samochodu, z trudem łapała oddech, a w ustach
zaschło jej z niepokoju. Wsiadła, chwyciła kierownicę i przycisnęła do niej
czoło tak mocno, że aż zabolało.
– Jedź, sędzio.
O mało nie wyskoczyła ze skóry, odwróciła się gwałtownie i wyszeptała
jego imię na widok ilości krwi, którą przesiąkło jego ubranie.
Ogromna czerwona plama była świeża, lśniła w kalejdoskopie
czerwonych, białych i niebieskich świateł migających dookoła. Jego oczy
błysnęły spod na wpół przymkniętych powiek. Do spoconego czoła
przykleiły się kosmyki włosów.
Siedział nieruchomo w rogu tylnego siedzenia z wyciągniętą lewą nogą;
zakrwawiony czubek kowbojskiego buta wskazywał sufit samochodu. Prawa
noga była ugięta w kolanie. Opierał na nim prawą rękę, w której trzymał
groźnie wyglądający pistolet.
– To nie jest moja krew – powiedział.
– Słyszałam.
Spoglądając w dół na swój tors, zaśmiał się gorzko.
– Umarł, zanim upadł na ziemię, ale chciałem się upewnić. I głupio
zrobiłem. Zniszczyłem koszulę, a to jedna z moich ulubionych.
Nie zwiodła jej ani pozorna obojętność, ani wygodna pozycja. Cały był
ruchem czekającym na to, co się wydarzy, gotowy zerwać się w ułamku
sekundy.
Przed nimi policjanci zaczęli kierować autami gapiów, nakazując im
opuścić teren. Albo musiała zrobić, co jej kazał, albo zostanie przyłapana z
nim w samochodzie.
– Sierżant Lester powiedział mi, że…
– Zastrzeliłem tego sukinsyna? To prawda. Nie żyje. A teraz jedź.
Rozdział 1
Pięć dni wcześniej.
Crawford Hunt obudził się ze świadomością, że na ten dzień czekał bardzo
długo. Jeszcze zanim otworzył oczy, poczuł w piersi balonik radosnego
podniecenia, który natychmiast przekłuło ostrze niepokoju.
Wszystko może się ułożyć nie po jego myśli.
Wziął jak zwykle szybki prysznic, lecz poświęcił więcej czasu na osobistą
toaletę: wyczyścił zęby nitką, ogolił się bardzo dokładnie, skorzystał z
suszarki, zamiast zostawić włosy, żeby wyschły same. Nie potrafił sobie
jednak z nią radzić i w efekcie włosy były potargane jak zawsze. Dlaczego
nie pomyślał, żeby się ostrzyć?
Zauważył kilka siwych pasemek na skroniach. W połączeniu z
delikatnymi zmarszczkami w kącikach oczu i ust przydawały mu dojrzałości.
Jednak sędzia z pewnością uzna je za oznakę życia na zbyt wysokich
obrotach.
– Pieprzyć to. – Zniecierpliwiony tym badaniem odwrócił się od lustra w
łazience i wszedł do sypialni, by się ubrać.
Zastanawiał się, czy nie włożyć garnituru, lecz doszedł do wniosku, że to
byłoby przegięcie, jakby próbował wywrzeć korzystne wrażenie na sędzi.
Poza tym w granatowej wełnie wyglądał jak przedsiębiorca pogrzebowy.
Wybrał sportową marynarkę i krawat.
Choć brakowało mu nacisku kabury na plecach, postanowił nie zabierać
broni.
W kuchni zaparzył kawę i przyrządził miskę płatków, lecz ani jedno, ani
drugie nie robiło dobrze na ściśnięty żołądek, więc wylał wszystko do zlewu.
Kiedy płatki znikały w odpływie, zadzwonił jego adwokat.
– Wszystko w porządku? – Cechy, które czyniły z Williama Moore’a
dobrego adwokata, sprawiały też, że nie dawał się lubić. Miał niewiele
wdzięku i zero empatii, więc choć zadzwonił, by zapytać, jak Crawford się
miewa, pytanie zabrzmiało jak wyzwanie, na które oczekiwał odpowiedzi
twierdzącej.
– W porządku.
– Rozprawa zacznie się punktualnie o drugiej.
– Szkoda, że nie wcześniej.
– Wybierasz się najpierw do biura?
– Myślałem o tym. Może. Nie wiem.
– Powinieneś. Kiedy zajmiesz się pracą, nie będziesz myślał o sprawie.
Crawford się najeżył.
– Zobaczę, jak ułoży się ranek.
– Zdenerwowany?
– Nie.
Prawnik prychnął sceptycznie. Crawford przyznał się do małego
niepokoju.
– Wszystko przećwiczyliśmy – powiedział adwokat. – Patrz każdemu w
oczy, przede wszystkim sędzi. Bądź szczery. Będzie dobrze.
Choć wydawało się to takie proste, Crawford westchnął przeciągle.
– Zrobiłem, co mogłem. Teraz wszystko zależy od sędzi, która pewnie
podjęła już decyzję.
– Może. A może nie. W ostatniej chwili może ją zmienić w zależności od
twojego zachowania na miejscu dla świadków.
Crawford zmarszczył brwi.
– Ale żadnego nacisku.
– Mam dobre przeczucie.
– To chyba lepiej, niż gdyby było odwrotnie. Ale co się stanie, jeśli dziś
nie wygram? Jaki będzie następny krok? Poza zabiciem sędzi Spencer.
– Nawet nie myśl o przegranej. – Kiedy Crawford nie odpowiadał, Moore
zaczął go pouczać. – Nie możesz wejść na salę z ponurą miną. To ostatnia
rzecz, jakiej nam trzeba.
– Zgoda.
– Mówię poważnie. Jeśli będziesz sprawiał wrażenie niepewnego, już po
tobie.
– Zgadza się.
– Wejdź tam pewny siebie, dumny, jakbyś już skopał im tyłek.
– Zrozumiałem, okej?
Wyczuwając napięcie swojego klienta, Moore wycofał się.
– Spotkamy się przed salą tuż przed drugą. – Odłożył słuchawkę bez
pożegnania.
Mając kilka godzin przed rozprawą, Crawford snuł się po domu,
sprawdzając to i owo. Lodówka, zamrażarka i spiżarnia były dobrze
zaopatrzone. Wczoraj zamówił ekipę sprzątającą i trzy pracowite kobiety
wypucowały dom. Teraz posprzątał w łazience i zaścielił łóżko. Chyba już
nic więcej nie mógł poprawić.
Na koniec wszedł do drugiej sypialni, którą przez kilka tygodni
przygotowywał na powrót Georgii, nie dopuszczając do siebie myśli, że od
dzisiejszego wieczoru jego córeczka mogłaby nie spędzać każdej nocy pod
jego dachem.
Wystrój pokoju pozostawił sprzedawczyni w sklepie meblowym.
– Ulubiony kolor? – zapytała.
– Różowy. Drugi ulubiony też.
– Przeznaczył pan jakąś kwotę?
– Nie liczymy się z kosztami.
Wzięła go za słowo. Wszystko w pokoju było różowe z wyjątkiem
kremowego zagłówka łóżka, komody i toaletki z owalnym lustrem, które
obracało się między dwoma pionowymi uchwytami.
Dodał kilka drobiazgów, które mogły spodobać się Georgii: książeczki z
obrazkami z pastelowymi okładkami przedstawiającymi tęcze, jednorożce i
tym podobne, całą świtę pluszowych zwierzaków, baletową spódniczkę z
pasującymi do niej błyszczącymi pantofelkami i lalkę królewnę w różowej
sukience i złotej koronie. Sprzedawczyni zapewniła go, że taki pokój jest
spełnieniem marzeń pięciolatki.
Brakowało w nim tylko dziewczynki.
Rozejrzał się ostatni raz po sypialni, po czym wyszedł z domu, wsiadł do
samochodu i odruchowo ruszył w stronę cmentarza. Nie był tam od Dnia
Matki, kiedy razem z teściami zabrał Georgię na grób mamy, której nie
pamiętała.
Georgia z powagą położyła kwiaty na grobie, a potem podniosła wzrok na
niego i zapytała: „Możemy teraz pojechać na lody?”.
Zostawił teściów, by pomodlili się przy grobie córki, wziął Georgię na
ręce i zaniósł do samochodu. Piszczała za każdym razem, gdy udawał, że się
potyka i chwieje pod jej ciężarem. Doszedł do wniosku, że Beth nie miałaby
mu tego za złe. Czy nie wolałaby, żeby Georgia śmiała się na myśl o
czekających ją lodach, niż płakała nad jej grobem?
Dzisiaj wizyta na cmentarzu wydawała się odpowiednia, choć zjawił się z
pustymi rękami. Nie rozumiał, jakie znaczenie może mieć bukiet kwiatów dla
osoby leżącej pod ziemią. Stojąc przy grobie, nie zwracał się do ducha
zmarłej żony. Powiedział jej już wszystko lata temu, a to słowne
oczyszczenie nie sprawiło, że czuł się lepiej. Beth na pewno też nie
przyniosło nic dobrego.
Wpatrywał się tylko w datę wykutą na granitowej płycie i przeklinał ją,
przeklinał swoją winę, a potem, jeśli istniał jakiś kosmiczny władca
marionetek, który mógł go wysłuchać, złożył mu obietnicę, że jeśli sąd
przyzna mu opiekę nad Georgią, zrobi wszystko co w jego mocy, by to
wynagrodzić.
*
Czekając na windę na parterze budynku sądu, Holly spojrzała na zegarek.
Kiedy winda przyjechała i rozsunęły się drzwi, słumiła jęk na widok
stojącego wśród innych Grega Sandersa.
Odsunęła się, by zrobić miejsce wysiadającym. Sanders zatrzymał się na
progu, blokując jej wejście.
– Sędzia Spencer – warknął. – No proszę, że też akurat na panią wpadłem.
Może mi pani pogratulować jako pierwsza.
Zmusiła się do uśmiechu.
– A należą się gratulacje?
Oparł dłoń na drzwiach windy, by się nie zamknęły.
– Właśnie wyszedłem z sądu. Werdykt w sprawie Mallory’ego?
Niewinny.
Holly zmarszczyła brwi.
– Nie widzę w tym okazji do świętowania. Pańskiego klienta oskarżono o
brutalne pobicie ekspedienta w sklepie spożywczym podczas napadu z bronią
w ręku. Sprzedawca stracił oko.
– Ale mój klient nie obrabował sklepu.
– Bo wpadł w panikę i uciekł, kiedy pomyślał, że pobił sprzedawcę na
śmierć. – Znała sprawę, ale ponieważ obrońca, Sanders, był jej
przeciwnikiem w zbliżających się wyborach na sędziego sądu okręgowego,
proces przeniesiono do innego sądu.
Greg Sanders rzucił jej pełen satysfakcji uśmieszek.
– Zastępca prokuratora okręgowego nie zdołał przedstawić
przekonujących dowodów. Mój klient…
Holly przerwała mu.
– Miał pan już okazję przedstawić tę sprawę w sądzie. Nie śmiałabym
prosić o ponowne jej relacjonowanie tutaj i teraz. Pan wybaczy.
Przeszła obok niego i wsiadła do windy. Wyszedł, lecz nie zdejmował
dłoni z drzwi.
– Zbieram zwycięstwa. W listopadzie… – Puścił do niej oko. –
Największe.
– Obawiam się, że czeka pana wielkie rozczarowanie. – Wcisnęła guzik
piątego piętra.
– Tym razem sędzia Waters nie będzie pani wspierał.
Zatrzymywali jedną z trzech wind. Ludzie niecierpliwili się, patrzyli na
nich z ukosa. Holly postanowiła jednak, że nie da się sprowokować i nie
będzie bronić siebie ani swojego mentora przed Gregiem Sandersem.
– Za kwadrans muszę być na sali. Proszę puścić drzwi.
Sanders walczył teraz z automatycznym zamykaniem. Powiedział cicho,
by tylko ona mogła usłyszeć:
– Co taka śliczna młoda prawniczka jak pani mogła robić dla starego
sędziego Watersa, żeby poparł panią u gubernatora?
„Śliczna” zabrzmiało upokarzająco, nie jak komplement.
Uśmiechnęła się z irytacją.
– Doprawdy, panie Sanders. Jeśli ucieka się pan do niedomówień
sugerujących seksualne podteksty łączące mnie z sędzią Watersem, musi się
pan ogromnie martwić o wynik głosowania w listopadzie. – Tym razem bez
„proszę” dodała: – Puść windę.
Podniósł ręce w geście poddania i cofnął się.
– Wszystko pani spaprze. To tylko kwestia czasu. – Jego szeroki uśmiech
zniknął za zasuwającymi się drzwiami windy.
Holly weszła do swojego biura i zastała asystentkę, Debrę Briggs, jedzącą
przy biurku jogurt.
– Ma pani ochotę?
– Nie, dziękuję. Właśnie starłam się z moim przeciwnikiem.
– Jeśli to nie zepsuje pani apetytu, to nic już tego nie zrobi. On
przypomina mi starego muła, którego miał mój dziadek, gdy byłam mała.
– Dostrzegam podobieństwo. Długa twarz, wielkie uszy, w uśmiechu
pokazuje wszystkie zęby.
– Chodziło mi o drugi koniec muła.
Holly parsknęła śmiechem.
– Jakieś wiadomości?
– Marilyn Vidal dzwoniła dwa razy.
– Proszę oddzwonić i powiedzieć, że zaraz wchodzę na salę. Zatelefonuję
do niej po rozprawie.
– To się jej nie spodoba.
Marilyn, czołg prowadzący jej kampanię, potrafiła być irytująco
nieustępliwa.
– Nie, ale dojdzie do siebie.
Holly weszła do swojego gabinetu i zamknęła drzwi. Potrzebowała kilku
minut w samotności, żeby się ogarnąć przed rozprawą dotyczącą opieki nad
dzieckiem. Spotkanie z Sandersem – nienawidziła siebie za to – pozostawiło
niepokój. Była pewna, że zdoła go pokonać w wyborach i zatrzyma
stanowisko, na które została czasowo mianowana.
Jednak kiedy zapinała togę, jego ostatnie słowa dźwięczały jej w uszach
jak złowieszcza przepowiednia.
*
– Crawford?
Przyszedł wcześnie i próbował wyrzucić z głowy negatywne myśli,
wyglądając przez okno czwartego piętra budynku sądu okręgowego w
Prentiss.
Odwrócił się na dźwięk swojego imienia. Grace i Joe Gilroyowie szli w
jego stronę z poważnymi minami pasującymi do powodu, z jakiego się tu
znaleźli.
– Cześć, Grace.
Jego teściowa, drobna i bardzo ładna, miała oczy, w których było widać
jej pogodne usposobienie. Były lekko skośne i Beth odziedziczyła po niej tę
cechę. Uścisnęli się.
Kiedy się odsunęła, obrzuciła go taksującym spojrzeniem.
– Dobrze wyglądasz.
– Dzięki. Witaj, Joe.
Puścił Grace i uścisnął dłoń ojca Beth. Joe był zapalonym stolarzem
amatorem, o czym świadczyły twarde odciski na palcach. W rzeczywistości
wszystko w Joem Gilroyu było twarde jak na człowieka, który niedawno
skończył siedemdziesiąt lat.
– Jak się masz? – zapytał.
Crawford zmusił się do uśmiechu.
– Świetnie.
Joe nie uwierzył w to przesadne zapewnienie, ale go nie skomentował. Nie
odpowiedział też uśmiechem.
– Chyba wszyscy jesteśmy trochę zdenerwowani – powiedziała Grace.
Zawahała się, a potem zapytała Crawforda, czy ma jakieś przeczucia co do
wyniku rozprawy.
– Chodzi ci o to, czy wygram, czy przegram?
Zabolało ją to.
– Proszę, nie myśl o tym w kategoriach wygranej lub przegranej.
– A ty tak nie myślisz?
– Chcemy tylko tego, co najlepsze dla naszej wnuczki – powiedział Joe.
Oznaczało to, że najlepszym rozwiązaniem dla Georgii będzie pozostanie u
nich. – Jestem pewien, że sędzia Spencer podziela moje zdanie.
Crawford ugryzł się w język i postanowił zachować argumenty na salę
sądową. Rozmawianie z nimi o tym teraz nie miało sensu i mogło tylko
doprowadzić do kłótni. Wszystko sprowadzało się do tego, że dziś znalazł się
z teściami po przeciwnych stronach prawnego sporu, a jego wynik głęboko
wpłynie na wszystkich. Ktoś wyjdzie z sądu pokonany i nieszczęśliwy.
Crawford nie byłby w stanie im pogratulować, gdyby sędzia wydała werdykt
na ich korzyść, i nie miał zamiaru życzyć im szczęścia. Doszedł do wniosku,
że pewnie czują to samo w stosunku do niego.
Ponieważ obie strony zgodziły się nie angażować Georgii, Crawford
zapytał Grace, kto opiekuje się dziewczynką podczas ich pobytu w sądzie.
– Bawi się z wnuczką naszych sąsiadów. Była bardzo podekscytowana,
kiedy ją tam zostawiłam. Miały piec ciasteczka.
Crawford skrzywił się.
– Jej ostatnie dzieło było w środku trochę gumowate.
– Zawsze wyjmuje je za szybko z piekarnika – powiedział Joe.
Crawford uśmiechnął się.
– Nie może się doczekać, żeby spróbować.
– Powinna się nauczyć cierpliwości.
Crawford musiał zacisnąć dłonie w pięści, by uśmiech nie zniknął z jego
twarzy. Jego teść był świetny w rzucaniu takich przytyków, wymierzonych w
wady charakteru Crawforda. Ten został wycelowany świetnie. I w idealnym
czasie. Zanim Crawford zdążył zareagować, z windy wysiadł adwokat
Gilroyów.
Po kilku minutach zjawił się adwokat Crawforda. Bill Moore chodził
równie energicznie jak mówił. Dziś jednak jego zdecydowane kroki zwolniło
kilkudziesięciu kandydatów na przysięgłych, którzy tłoczyli się na korytarzu,
szukając przydzielonych im sal.
Adwokat przecisnął się przez tę ciżbę, przywitał z Crawfordem i razem
weszli do sali sędzi Spencer.
Strażnik sądowy Chet Barker, potężny mężczyzna o towarzyskim
usposobieniu, które było równie wielkie jak jego postura, był w sądzie
instytucją. Przywitał się z Crawfordem, zwracając się do niego po imieniu.
– Wielki dzień, co?
– Zgadza się.
Chet klepnął go w ramię.
– Powodzenia.
– Dzięki.
Crawford ledwo co zajął miejsce, kiedy Chet kazał wszystkim wstać.
Sędzia wkroczyła do sali, weszła na podest i usiadła na fotelu z wysokim
oparciem, który Crawford nerwowo przyrównał do tronu. I w pewnym sensie
nim był. Tutaj szacowna sędzia Holly Spencer była władcą absolutnym.
Chet ogłosił rozpoczęcie rozprawy i kazał wszystkim usiąść.
– Dzień dobry – zaczęła sędzia. Zapytała, czy adwokaci i obie strony są
obecni, a kiedy uporano się z formalnościami, splotła dłonie na pulpicie.
– Choć przejęłam tę sprawę po sędzim Watersie, zdążyłam się z nią
dokładnie zapoznać. O ile rozumiem, w maju dwa tysiące dziesiątego roku
Grace i Joe Gilroyowie zwrócili się do sądu o przyznanie im tymczasowej
opieki nad ich wnuczką Georgią Hunt. – Spojrzała na Crawforda. – Panie
Hunt, nie zgłosił pan sprzeciwu.
– Nie, wysoki sądzie.
William Moore wstał.
– Mogę, wysoki sądzie?
Skinęła głową.
W typowy dla siebie energiczny sposób prawnik szybko podał główne
punkty wniosku Crawforda o odzyskanie opieki nad córką i podsumował,
dlaczego właśnie teraz jest najlepsza pora, by Georgia do niego wróciła.
Swoje wystąpienie zakończył słowami: – Pan Hunt jest jej ojcem. Kocha ją, a
jego uczucia są odwzajemnione, co potwierdza dwoje psychologów
dziecięcych. Wysoki sąd dysponuje kopiami ich opinii?
– Tak. Przeczytałam je. – Sędzia spojrzała w zamyśleniu na Crawforda, a
potem powiedziała: – Pan Hunt będzie miał okazję zwrócić się do sądu, ale
najpierw chciałabym wysłuchać państwa Gilroyów.
Ich adwokat zerwał się z krzesła gotowy zgłosić sprzeciw wobec wniosku
Crawforda.
– Wysoki sądzie, cztery lata temu zakwestionowano stabilność
emocjonalną pana Hunta. Zrezygnował z opieki nad córką bez sprzeciwu, co
wskazuje, że wiedział, iż jego dziecku będzie lepiej u dziadków.
Sędzia podniosła rękę.
– Pan Hunt zgodził się, że w tamtym czasie dla Georgii najlepsze było
umieszczenie jej u dziadków.
– Mamy nadzieję, że uda nam się przekonać wysoki sąd, że powinna u
nich pozostać.
Wezwał Grace, która złożyła przysięgę. Gdy zajmowała miejsce dla
świadków, sędzia Spencer dodała jej otuchy uśmiechem.
– Pani Gilroy, dlaczego razem z mężem kwestionujecie wniosek zięcia o
odzyskanie opieki nad córką?
Grace zwilżyła wargi.
– Nasz dom jest jedynym, jaki Georgia zna. Postawiliśmy sobie za cel, by
był kochający i ciepły, by czuła się w nim jak najlepiej. – Zaczęła się
rozwodzić nad zdrowym życiem rodzinnnym, które stworzyli.
Sędzia Spencer w końcu jej przerwała.
– Pani Gilroy, nikt na tej sali, nawet pan Hunt, nie kwestionuje faktu, że
stworzyliście Georgii wspaniały dom. Na moją decyzję nie wpłynie to, czy
dobrze opiekowaliście się dzieckiem, tylko to, czy pan Hunt chce i jest w
stanie stworzyć dla niej równie dobry i ciepły dom.
– Wiem, że on też ją kocha – powiedziała Grace, spoglądając nerwowo w
jego stronę. – Ale sama miłość nie wystarczy. Aby czuć się pewnie, dziecko
potrzebuje stałości, rutyny. A ponieważ Georgia nie ma matki, potrzebuje
tego, co najlepsze.
– Taty. – Mruknięcie Crawforda ściągnęło na niego pełne dezaprobaty
spojrzenia wszystkich, także sędzi.
Bill Moore szturchnął go w ramię.
– Będziesz miał swoją kolej – szepnął.
Sędzia zadała Grace jeszcze kilka pytań, lecz zeznania teściowej
Crawforda sprowadzały się do tego, że zabranie teraz Georgii z ich domu
stworzy niebezpieczny chaos w jej dziecięcym życiu.
– Razem z mężem czujemy, że zabranie Georgii od nas wywrze niszczący
wpływ na jej rozwój emocjonalny i psychiczny – zakończyła.
Crawford odniósł wrażenie, że to ostatnie zdanie zabrzmiało, jakby
zostało napisane i dokładnie przećwiczone z prawnikiem, a nie jak własna
opinia Grace.
Sędzia Spencer zapytała adwokata Crawforda, czy ma jakieś pytania do
pani Gilroy.
– Tak, wysoki sądzie. – Podszedł do podium dla świadków i nie tracił
czasu na uprzejmości. – Georgia często spędza weekendy z panem Huntem.
Zgadza się?
– Tak. Kiedy doszliśmy do wniosku, że jest na tyle duża, by spędzić noc
bez nas, i że Crawfordowi można zaufać, zaczęliśmy pozwalać jej zostawać u
niego na noc. Czasami na dwie.
– A kiedy Georgia wraca z tych pobytów u ojca, jaka jest?
– Jaka?
– W jakim jest stanie umysłu, jak się zachowuje? Czy biegnie do was z
płaczem, z wyciągniętymi rękami, zadowolona, że wróciła? Czy zachowuje
się, jakby była zastraszana, przeżyła jakiś wstrząs? Czy kiedykolwiek wraca
w stanie emocjonalnego rozchwiania? Czy jest wycofana i
niekomunikatywna?
– Nie. Miewa się… dobrze.
– Płacze tylko wtedy, kiedy ojciec zostawia ją u was. Zgadza się?
Grace zawahała się.
– Czasami rzeczywiście płacze, kiedy on ją odwozi. Ale tylko czasami.
Nie zawsze.
– Płacze częściej po dłuższej wizycie u ojca – wyjaśnił adwokat. – Innymi
słowy, im dłużej u niego przebywa, tym większy odczuwa niepokój z
powodu rozstania, gdy do was wraca. – Zauważył, że adwokat Gilroyów
zamierza zaprotestować i machnął uspokajająco ręką. – Wyciągam wnioski.
Przeprosił sędzię, ale Crawford wiedział, że wcale nie żałuje swoich słów,
które trafiły do protokołu.
Zwrócił się do Grace z innym pytaniem.
– Kiedy ostatni raz widziała pani pana Hunta pijanego?
– Jakiś czas temu. Nie pamiętam dokładnie.
– W zeszłym tygodniu? Miesiącu? Rok temu?
– Wcześniej.
– Wcześniej – powtórzył Moore. – Cztery lata temu? Podczas najgorszego
okresu żałoby po utracie żony?
– Tak. Ale…
– Czy pan Hunt był kiedykolwiek pijany, gdy przebywał z Georgią?
– Nie.
– Stracił panowanie nad sobą i uderzył ją?
– Nie.
– Krzyczał na nią, używał obraźliwych lub wulgarnych słów w jej
obecności?
– Nie.
– Nie nakarmił jej, gdy była głodna?
– Nie.
– Nie zapinał jej w foteliku podczas jazdy samochodem? Nie zjawiał się,
kiedy na niego czekała? Czy kiedykolwiek zaniedbał fizyczne czy
emocjonalne potrzeby córki?
Grace spuściła głowę.
– Nie – odparła cicho.
Moore odwrócił się do sędzi i rozłożył ręce.
– Wysoki sądzie, marnujemy tu tylko czas. Pan Hunt popełnił kilka
błędów, do których się przyznał. Zmienił jednak swoje życie. Przeniósł się z
Houston do Prentiss, by regularnie widywać się z córką. Zgodnie z
zaleceniem poprzednika wysokiego sądu uczęszczał na terapię. Przez cały
rok jego determinacja, by odzyskać opiekę nad córką, nie osłabła i wnoszę,
że poza egoistycznymi pobudkami, nie ma żadnych powodów, by państwo
Gilroy kwestionowali wniosek mojego klienta.
Prawnik Gilroyów zerwał się na równe nogi.
– Wysoki sądzie, powody, którymi kierują się moi klienci, znajdują się w
aktach. Pan Hunt udowodnił, że nie nadaje się…
– Mam te akta, dziękuję – odparła sędzia Spencer. – Pani Gilroy, może
pani wrócić na miejsce. Chciałabym teraz wysłuchać pana Hunta.
Grace zeszła z podium dla świadków ze zrozpaczoną twarzą, jakby
zawiodła na całej linii.
Crawford wstał, wygładził krawat i podszedł do miejsca dla świadków.
Chet go zaprzysiągł. Crawford usiadł i spojrzał sędzi w oczy, jak
poinstruował go Moore.
– Panie Hunt, cztery lata temu pańskie zachowanie sprawiło, że można
było kwestionować pana zdolność do bycia dobrym ojcem.
– Dlatego też nie sprzeciwiałem się, gdy sąd przyznał Joemu i Grace
tymczasową opiekę nad Georgią. Miała tylko trzynaście miesięcy, kiedy Beth
umarła. Potrzebowała stałej opieki, a okoliczności sprawiły, że nie mogłem
jej zapewnić. Zobowiązania w pracy, inne sprawy.
– Poważne inne sprawy.
To nie było pytanie. Milczał.
Sędzia przerzuciła kilka oficjalnych dokumentów i przesunęła palcem po
jednym z nich.
– Został pan aresztowany za jazdę pod wpływem alkoholu.
– Tylko raz. Ale…
– Był pan aresztowany za obnażenie się i…
– Oddawałem mocz.
– Napaść.
– To była bójka w barze. Zatrzymano wszystkich, którzy tam byli.
Zwolniono mnie bez…
– Mam akta.
Siedział, gotując się w środku, świadomy, że jego przeszłość zrujnuje
przyszłość. Sędzia Holly Spencer nie oszczędzała go. Obrzuciła go długim
uważnym spojrzeniem, po czym znów zaczęła przerzucać papiery, które
określiła jako jego „akta”. Zastanawiał się, jak źle to wygląda, gdy jego
wyczyny opisane są czarno na białym. Jeśli jej zmarszczone brwi miały coś
oznaczać, nie wyglądało to najlepiej.
– Uczestniczył pan we wszystkich sesjach terapeutycznych – powiedziała
w końcu.
– Sędzia Waters dał jasno do zrozumienia, że wszystkie są obowiązkowe.
Dwadzieścia pięć. Zadbałem, by żadnej nie opuścić.
– Raport terapeutki jest wyczerpujący. Zgodnie z jej opinią, zrobił pan
wielki postęp.
– Tak myślę. Wiem.
– Pochwalam pańską pilność i podziwiam zaangażowanie, by odzyskać
opiekę nad córką, którą niewątpliwie pan kocha.
No to mamy, pomyślał.
– Jednakże…
Drzwi na tyłach sali otworzyły się z hukiem i środkowym przejściem z
wyciągniętą bronią przebiegła postać rodem z filmowych horrorów. Pierwsza
kula wbiła się w ścianę za podium dla świadków pomiędzy Crawfordem i
sędzią Spencer.
Druga trafiła Cheta Barkera prosto w pierś.
Rozdział 2
Strzały padały szybko, jeden po drugim. Crawford próbował je liczyć, ale
pogubił się w chaosie, który zapanował w sali sądowej.
Sędzia Spencer wstała i zaniepokojona wypowiedziała imię Cheta.
Joe zepchnął Grace z krzesła na podłogę, a potem kucnął obok niej.
Adwokaci ukryli się pod stolikami, przy których siedzieli. Reporter
sądowy zrobił to samo.
Nie zwracając uwagi na zamieszanie i przeszywające krzyki, napastnik,
cały w bieli, w plastikowej masce zniekształcającej rysy twarzy, przekroczył
nieruchome ciało Cheta, jakby go wcale tam nie było, i strzelając dalej, szedł
na przód sali.
Crawford szybko ocenił sytuację i zareagował instynktownie: przeskoczył
barierkę oddzielającą miejsce dla świadków od podestu sędzi, powalił ją na
ziemię i przykrył swoim ciałem.
Cztery strzały? Pięć? Sześć? Crawford rozpoznał pistolet: dziewięć
milimetrów. W zależności od rozmiaru magazynka…
Crawford wyczuł, że napastnik obszedł miejsce dla świadków i wszedł na
podest. Odwrócił głowę. Napastnik miał go na muszce. Crawford wymierzył
kopniaka w tył. Obcas jego buta trafił napastnika w rzepkę na tyle mocno, że
ten stracił równowagę. Jego ręka wyleciała do góry i pocisk trafił w sufit.
Walcząc o utrzymanie równowagi, zszedł tyłem z podestu, a potem odwrócił
się i pognał w stronę bocznego wyjścia z sali.
Crawford ukląkł na jedno kolano i pochylił się nad sędzią. Kiedy upewnił
się, że żyje, zerwał się z platformy jak sprinter z bloków startowych.
Przystanął obok Cheta i od razu uznał, że nie żyje. Nie pozwalając sobie na
ani jedną myśl o śmierci dobrego człowieka, rozpiął jego kaburę i wyszarpnął
z niej rewolwer.
Strażnik z innej sali wbiegł przez tylne drzwi, zatrzymując się gwałtownie
na widok Crawforda, który sprawdzał, czy broń jest naładowana. Sięgnął po
własną.
– Strażnik Teksasu Hunt![1] – krzyknął Crawford. – Chet nie żyje.
– Jezu, Crawford. Co się stało?
Za zdenerwowanym strażnikiem zaczęli gromadzić się gapie.
– Zabierz tych ludzi w bezpieczne miejsce. Powiadom ochronę na dole, że
mamy napastnika. Jest zamaskowany, cały ubrany na biało. Powiedz im,
żeby nie pomylili go ze mną.
Ruszył w stronę bocznego wyjścia, którym wymknął się napastnik.
Uchylił drzwi, a kiedy nic się nie wydarzyło, otworzył je gwałtownie i
wyszedł, celując z pistoletu na prawo i lewo. Na długim wąskim korytarzu
nie było nikogo z wyjątkiem kobiety, która stała w uchylonych drzwiach
biura z otwartymi ustami i dłonią na gardle.
– Proszę wracać do biura.
– Co się dzieje? Kim był ten malarz?
– W którą stronę pobiegł?
Wskazała schody przeciwpożarowe. Kiedy Crawford się z nią zrównał,
wepchnął ją do środka.
– Proszę je zamknąć na klucz – rzucił, zanim zatrzasnął drzwi. – Wejść
pod biurko i nie wychodzić. Proszę zadzwonić pod 911 i powiedzieć, co pani
widziała.
Pobiegł korytarzem w stronę schodów przeciwpożarowych.
Z innego biura głowę wystawił mężczyzna, zauważył Crawforda i
przerażony szeroko otworzył oczy.
– Proszę, ja…
– Posłuchaj. – Nie marnując czasu na wyjaśnienia, Crawford zwięźle
poinstruował go, żeby się ukrył, dopóki sytuacja nie zostanie opanowana.
Mężczyzna cofnął się do środka i zatrzasnął drzwi.
Crawford zwolnił, podchodząc do drzwi prowadzących na schody, i
ostatnie metry przemierzył z wielką ostrożnością. Spojrzał szybko przez
kwadratowe zakratowane okienko w górze drzwi. Nic nie widząc, ostrożnie
je otworzył i rewolwerem w wyciągniętej ręce zatoczył krąg po schodach nad
i pod sobą. Nic się nie wydarzyło.
Wyszedł na klatkę, gdzie się zatrzymał, czekając na jakiś dźwięk albo
ruch, który zdradzi, dokąd pobiegł napastnik. Potem, za nim…
Odwrócił się gwałtownie, gdy na klatkę wyszedł zastępca szeryfa. Na
szczęście się rozpoznali, bo mierzyli w swoje głowy. Zastępca już miał się
odezwać, gdy Crawford przyłożył palec wskazujący do ust.
Zastępca kiwnął głową ze zrozumieniem i pokazał, że pójdzie na dół, a
Crawford do góry.
– Ostrożnie – szepnął bezgłośnie Crawford.
Trzymając się blisko ściany, Crawford wyszedł na następny podest.
Otworzył prowadzące na korytarz drzwi, dokładnie takie same jak te na dole.
Podłoga z lastryka, ściany pomalowane na biurowy beż. Tu i tam wisiał
portret ponurego emerytowanego urzędnika. Po obu stronach korytarza
znajdowały się drzwi do różnych pokoi.
Mniej więcej w połowie korytarza dwóch mężczyzn i kobieta rozmawiali
cicho z przestraszonym wyrazem twarzy. Jedno z nich, widząc, że Crawford
jest uzbrojony, podniosło ręce.
Tytuł oryginału Friction Świat Książki Warszawa 2017 Świat Książki Sp. z o.o. 02-103 Warszawa, ul. Hankiewicza 2 ISBN 978-83-8031-561-7
Prolog Dwóch rosłych policjantów patrolujących autostradę, którzy stali przy taśmie odgradzającej miejsce zbrodni, patrzyło na nią bez emocji, lecz wiedziała, że ją rozpoznali dzięki szaleństwu w mediach sprzed kilku dni i że pomimo pozornego spokoju są bardzo ciekawi, dlaczego sędzia Holly Spencer chce się zbliżyć do miejsca krwawej jatki. – …rana postrzałowa w piersi… – …otarcia na nadgarstkach i kostkach… – …do połowy w wodzie… – …masakra… Tymi słowami sierżant Lester opisał scenę za taśmą, choć powiedział, że oszczędził jej „makabrycznych szczegółów”. Dodał też, że powinna stamtąd zniknąć, wrócić do domu, bo nic nie może zrobić. Potem zanurkował pod taśmą, wsiadł do swojego sedana i wykonując trzy manewry, ustawił go przodem do miejsca zbrodni. Gdyby nie odeszła sama, odprowadziliby ją policjanci, a to wywarłoby jeszcze gorsze wrażenie. Ruszyła powoli w stronę swojego samochodu. Przez tych kilka minut w pobliżu zjawiło się więcej radiowozów i karetek. Długi sznur samochodów, pikapów i minivanów stał na poboczach po obu stronach zjazdu z szosy stanowej. Skrzyżowanie było ukryte głęboko w lesie i widniało na niewielu mapach. Trudno było je znaleźć, chyba że wiedziało się o tablicy reklamującej wypychanie zwierząt z namalowanym na niej pancernikiem. Dziś wieczorem było tu gorąco.
W tłumie panowała niemal rozrywkowa atmosfera. Migające koguty służbowych samochodów przypominały Holly karnawałową paradę. Rosnący stale tłum gapiów, których wypadek przyciągał jak krew rekiny, stał w grupkach i przerzucał się plotkami o liczbie ofiar, spekulując, kto zginął i jak. Podsłuchawszy jedną z grup robiącą zakłady, kto przeżył, chciała krzyknąć: „To nie jest zabawa”. Kiedy dotarła do swojego samochodu, z trudem łapała oddech, a w ustach zaschło jej z niepokoju. Wsiadła, chwyciła kierownicę i przycisnęła do niej czoło tak mocno, że aż zabolało. – Jedź, sędzio. O mało nie wyskoczyła ze skóry, odwróciła się gwałtownie i wyszeptała jego imię na widok ilości krwi, którą przesiąkło jego ubranie. Ogromna czerwona plama była świeża, lśniła w kalejdoskopie czerwonych, białych i niebieskich świateł migających dookoła. Jego oczy błysnęły spod na wpół przymkniętych powiek. Do spoconego czoła przykleiły się kosmyki włosów. Siedział nieruchomo w rogu tylnego siedzenia z wyciągniętą lewą nogą; zakrwawiony czubek kowbojskiego buta wskazywał sufit samochodu. Prawa noga była ugięta w kolanie. Opierał na nim prawą rękę, w której trzymał groźnie wyglądający pistolet. – To nie jest moja krew – powiedział. – Słyszałam. Spoglądając w dół na swój tors, zaśmiał się gorzko. – Umarł, zanim upadł na ziemię, ale chciałem się upewnić. I głupio zrobiłem. Zniszczyłem koszulę, a to jedna z moich ulubionych. Nie zwiodła jej ani pozorna obojętność, ani wygodna pozycja. Cały był ruchem czekającym na to, co się wydarzy, gotowy zerwać się w ułamku
sekundy. Przed nimi policjanci zaczęli kierować autami gapiów, nakazując im opuścić teren. Albo musiała zrobić, co jej kazał, albo zostanie przyłapana z nim w samochodzie. – Sierżant Lester powiedział mi, że… – Zastrzeliłem tego sukinsyna? To prawda. Nie żyje. A teraz jedź.
Rozdział 1 Pięć dni wcześniej. Crawford Hunt obudził się ze świadomością, że na ten dzień czekał bardzo długo. Jeszcze zanim otworzył oczy, poczuł w piersi balonik radosnego podniecenia, który natychmiast przekłuło ostrze niepokoju. Wszystko może się ułożyć nie po jego myśli. Wziął jak zwykle szybki prysznic, lecz poświęcił więcej czasu na osobistą toaletę: wyczyścił zęby nitką, ogolił się bardzo dokładnie, skorzystał z suszarki, zamiast zostawić włosy, żeby wyschły same. Nie potrafił sobie jednak z nią radzić i w efekcie włosy były potargane jak zawsze. Dlaczego nie pomyślał, żeby się ostrzyć? Zauważył kilka siwych pasemek na skroniach. W połączeniu z delikatnymi zmarszczkami w kącikach oczu i ust przydawały mu dojrzałości. Jednak sędzia z pewnością uzna je za oznakę życia na zbyt wysokich obrotach. – Pieprzyć to. – Zniecierpliwiony tym badaniem odwrócił się od lustra w łazience i wszedł do sypialni, by się ubrać. Zastanawiał się, czy nie włożyć garnituru, lecz doszedł do wniosku, że to byłoby przegięcie, jakby próbował wywrzeć korzystne wrażenie na sędzi. Poza tym w granatowej wełnie wyglądał jak przedsiębiorca pogrzebowy. Wybrał sportową marynarkę i krawat. Choć brakowało mu nacisku kabury na plecach, postanowił nie zabierać broni. W kuchni zaparzył kawę i przyrządził miskę płatków, lecz ani jedno, ani
drugie nie robiło dobrze na ściśnięty żołądek, więc wylał wszystko do zlewu. Kiedy płatki znikały w odpływie, zadzwonił jego adwokat. – Wszystko w porządku? – Cechy, które czyniły z Williama Moore’a dobrego adwokata, sprawiały też, że nie dawał się lubić. Miał niewiele wdzięku i zero empatii, więc choć zadzwonił, by zapytać, jak Crawford się miewa, pytanie zabrzmiało jak wyzwanie, na które oczekiwał odpowiedzi twierdzącej. – W porządku. – Rozprawa zacznie się punktualnie o drugiej. – Szkoda, że nie wcześniej. – Wybierasz się najpierw do biura? – Myślałem o tym. Może. Nie wiem. – Powinieneś. Kiedy zajmiesz się pracą, nie będziesz myślał o sprawie. Crawford się najeżył. – Zobaczę, jak ułoży się ranek. – Zdenerwowany? – Nie. Prawnik prychnął sceptycznie. Crawford przyznał się do małego niepokoju. – Wszystko przećwiczyliśmy – powiedział adwokat. – Patrz każdemu w oczy, przede wszystkim sędzi. Bądź szczery. Będzie dobrze. Choć wydawało się to takie proste, Crawford westchnął przeciągle. – Zrobiłem, co mogłem. Teraz wszystko zależy od sędzi, która pewnie podjęła już decyzję. – Może. A może nie. W ostatniej chwili może ją zmienić w zależności od twojego zachowania na miejscu dla świadków. Crawford zmarszczył brwi.
– Ale żadnego nacisku. – Mam dobre przeczucie. – To chyba lepiej, niż gdyby było odwrotnie. Ale co się stanie, jeśli dziś nie wygram? Jaki będzie następny krok? Poza zabiciem sędzi Spencer. – Nawet nie myśl o przegranej. – Kiedy Crawford nie odpowiadał, Moore zaczął go pouczać. – Nie możesz wejść na salę z ponurą miną. To ostatnia rzecz, jakiej nam trzeba. – Zgoda. – Mówię poważnie. Jeśli będziesz sprawiał wrażenie niepewnego, już po tobie. – Zgadza się. – Wejdź tam pewny siebie, dumny, jakbyś już skopał im tyłek. – Zrozumiałem, okej? Wyczuwając napięcie swojego klienta, Moore wycofał się. – Spotkamy się przed salą tuż przed drugą. – Odłożył słuchawkę bez pożegnania. Mając kilka godzin przed rozprawą, Crawford snuł się po domu, sprawdzając to i owo. Lodówka, zamrażarka i spiżarnia były dobrze zaopatrzone. Wczoraj zamówił ekipę sprzątającą i trzy pracowite kobiety wypucowały dom. Teraz posprzątał w łazience i zaścielił łóżko. Chyba już nic więcej nie mógł poprawić. Na koniec wszedł do drugiej sypialni, którą przez kilka tygodni przygotowywał na powrót Georgii, nie dopuszczając do siebie myśli, że od dzisiejszego wieczoru jego córeczka mogłaby nie spędzać każdej nocy pod jego dachem. Wystrój pokoju pozostawił sprzedawczyni w sklepie meblowym. – Ulubiony kolor? – zapytała.
– Różowy. Drugi ulubiony też. – Przeznaczył pan jakąś kwotę? – Nie liczymy się z kosztami. Wzięła go za słowo. Wszystko w pokoju było różowe z wyjątkiem kremowego zagłówka łóżka, komody i toaletki z owalnym lustrem, które obracało się między dwoma pionowymi uchwytami. Dodał kilka drobiazgów, które mogły spodobać się Georgii: książeczki z obrazkami z pastelowymi okładkami przedstawiającymi tęcze, jednorożce i tym podobne, całą świtę pluszowych zwierzaków, baletową spódniczkę z pasującymi do niej błyszczącymi pantofelkami i lalkę królewnę w różowej sukience i złotej koronie. Sprzedawczyni zapewniła go, że taki pokój jest spełnieniem marzeń pięciolatki. Brakowało w nim tylko dziewczynki. Rozejrzał się ostatni raz po sypialni, po czym wyszedł z domu, wsiadł do samochodu i odruchowo ruszył w stronę cmentarza. Nie był tam od Dnia Matki, kiedy razem z teściami zabrał Georgię na grób mamy, której nie pamiętała. Georgia z powagą położyła kwiaty na grobie, a potem podniosła wzrok na niego i zapytała: „Możemy teraz pojechać na lody?”. Zostawił teściów, by pomodlili się przy grobie córki, wziął Georgię na ręce i zaniósł do samochodu. Piszczała za każdym razem, gdy udawał, że się potyka i chwieje pod jej ciężarem. Doszedł do wniosku, że Beth nie miałaby mu tego za złe. Czy nie wolałaby, żeby Georgia śmiała się na myśl o czekających ją lodach, niż płakała nad jej grobem? Dzisiaj wizyta na cmentarzu wydawała się odpowiednia, choć zjawił się z pustymi rękami. Nie rozumiał, jakie znaczenie może mieć bukiet kwiatów dla osoby leżącej pod ziemią. Stojąc przy grobie, nie zwracał się do ducha
zmarłej żony. Powiedział jej już wszystko lata temu, a to słowne oczyszczenie nie sprawiło, że czuł się lepiej. Beth na pewno też nie przyniosło nic dobrego. Wpatrywał się tylko w datę wykutą na granitowej płycie i przeklinał ją, przeklinał swoją winę, a potem, jeśli istniał jakiś kosmiczny władca marionetek, który mógł go wysłuchać, złożył mu obietnicę, że jeśli sąd przyzna mu opiekę nad Georgią, zrobi wszystko co w jego mocy, by to wynagrodzić. * Czekając na windę na parterze budynku sądu, Holly spojrzała na zegarek. Kiedy winda przyjechała i rozsunęły się drzwi, słumiła jęk na widok stojącego wśród innych Grega Sandersa. Odsunęła się, by zrobić miejsce wysiadającym. Sanders zatrzymał się na progu, blokując jej wejście. – Sędzia Spencer – warknął. – No proszę, że też akurat na panią wpadłem. Może mi pani pogratulować jako pierwsza. Zmusiła się do uśmiechu. – A należą się gratulacje? Oparł dłoń na drzwiach windy, by się nie zamknęły. – Właśnie wyszedłem z sądu. Werdykt w sprawie Mallory’ego? Niewinny. Holly zmarszczyła brwi. – Nie widzę w tym okazji do świętowania. Pańskiego klienta oskarżono o brutalne pobicie ekspedienta w sklepie spożywczym podczas napadu z bronią w ręku. Sprzedawca stracił oko. – Ale mój klient nie obrabował sklepu.
– Bo wpadł w panikę i uciekł, kiedy pomyślał, że pobił sprzedawcę na śmierć. – Znała sprawę, ale ponieważ obrońca, Sanders, był jej przeciwnikiem w zbliżających się wyborach na sędziego sądu okręgowego, proces przeniesiono do innego sądu. Greg Sanders rzucił jej pełen satysfakcji uśmieszek. – Zastępca prokuratora okręgowego nie zdołał przedstawić przekonujących dowodów. Mój klient… Holly przerwała mu. – Miał pan już okazję przedstawić tę sprawę w sądzie. Nie śmiałabym prosić o ponowne jej relacjonowanie tutaj i teraz. Pan wybaczy. Przeszła obok niego i wsiadła do windy. Wyszedł, lecz nie zdejmował dłoni z drzwi. – Zbieram zwycięstwa. W listopadzie… – Puścił do niej oko. – Największe. – Obawiam się, że czeka pana wielkie rozczarowanie. – Wcisnęła guzik piątego piętra. – Tym razem sędzia Waters nie będzie pani wspierał. Zatrzymywali jedną z trzech wind. Ludzie niecierpliwili się, patrzyli na nich z ukosa. Holly postanowiła jednak, że nie da się sprowokować i nie będzie bronić siebie ani swojego mentora przed Gregiem Sandersem. – Za kwadrans muszę być na sali. Proszę puścić drzwi. Sanders walczył teraz z automatycznym zamykaniem. Powiedział cicho, by tylko ona mogła usłyszeć: – Co taka śliczna młoda prawniczka jak pani mogła robić dla starego sędziego Watersa, żeby poparł panią u gubernatora? „Śliczna” zabrzmiało upokarzająco, nie jak komplement. Uśmiechnęła się z irytacją.
– Doprawdy, panie Sanders. Jeśli ucieka się pan do niedomówień sugerujących seksualne podteksty łączące mnie z sędzią Watersem, musi się pan ogromnie martwić o wynik głosowania w listopadzie. – Tym razem bez „proszę” dodała: – Puść windę. Podniósł ręce w geście poddania i cofnął się. – Wszystko pani spaprze. To tylko kwestia czasu. – Jego szeroki uśmiech zniknął za zasuwającymi się drzwiami windy. Holly weszła do swojego biura i zastała asystentkę, Debrę Briggs, jedzącą przy biurku jogurt. – Ma pani ochotę? – Nie, dziękuję. Właśnie starłam się z moim przeciwnikiem. – Jeśli to nie zepsuje pani apetytu, to nic już tego nie zrobi. On przypomina mi starego muła, którego miał mój dziadek, gdy byłam mała. – Dostrzegam podobieństwo. Długa twarz, wielkie uszy, w uśmiechu pokazuje wszystkie zęby. – Chodziło mi o drugi koniec muła. Holly parsknęła śmiechem. – Jakieś wiadomości? – Marilyn Vidal dzwoniła dwa razy. – Proszę oddzwonić i powiedzieć, że zaraz wchodzę na salę. Zatelefonuję do niej po rozprawie. – To się jej nie spodoba. Marilyn, czołg prowadzący jej kampanię, potrafiła być irytująco nieustępliwa. – Nie, ale dojdzie do siebie. Holly weszła do swojego gabinetu i zamknęła drzwi. Potrzebowała kilku minut w samotności, żeby się ogarnąć przed rozprawą dotyczącą opieki nad
dzieckiem. Spotkanie z Sandersem – nienawidziła siebie za to – pozostawiło niepokój. Była pewna, że zdoła go pokonać w wyborach i zatrzyma stanowisko, na które została czasowo mianowana. Jednak kiedy zapinała togę, jego ostatnie słowa dźwięczały jej w uszach jak złowieszcza przepowiednia. * – Crawford? Przyszedł wcześnie i próbował wyrzucić z głowy negatywne myśli, wyglądając przez okno czwartego piętra budynku sądu okręgowego w Prentiss. Odwrócił się na dźwięk swojego imienia. Grace i Joe Gilroyowie szli w jego stronę z poważnymi minami pasującymi do powodu, z jakiego się tu znaleźli. – Cześć, Grace. Jego teściowa, drobna i bardzo ładna, miała oczy, w których było widać jej pogodne usposobienie. Były lekko skośne i Beth odziedziczyła po niej tę cechę. Uścisnęli się. Kiedy się odsunęła, obrzuciła go taksującym spojrzeniem. – Dobrze wyglądasz. – Dzięki. Witaj, Joe. Puścił Grace i uścisnął dłoń ojca Beth. Joe był zapalonym stolarzem amatorem, o czym świadczyły twarde odciski na palcach. W rzeczywistości wszystko w Joem Gilroyu było twarde jak na człowieka, który niedawno skończył siedemdziesiąt lat. – Jak się masz? – zapytał. Crawford zmusił się do uśmiechu.
– Świetnie. Joe nie uwierzył w to przesadne zapewnienie, ale go nie skomentował. Nie odpowiedział też uśmiechem. – Chyba wszyscy jesteśmy trochę zdenerwowani – powiedziała Grace. Zawahała się, a potem zapytała Crawforda, czy ma jakieś przeczucia co do wyniku rozprawy. – Chodzi ci o to, czy wygram, czy przegram? Zabolało ją to. – Proszę, nie myśl o tym w kategoriach wygranej lub przegranej. – A ty tak nie myślisz? – Chcemy tylko tego, co najlepsze dla naszej wnuczki – powiedział Joe. Oznaczało to, że najlepszym rozwiązaniem dla Georgii będzie pozostanie u nich. – Jestem pewien, że sędzia Spencer podziela moje zdanie. Crawford ugryzł się w język i postanowił zachować argumenty na salę sądową. Rozmawianie z nimi o tym teraz nie miało sensu i mogło tylko doprowadzić do kłótni. Wszystko sprowadzało się do tego, że dziś znalazł się z teściami po przeciwnych stronach prawnego sporu, a jego wynik głęboko wpłynie na wszystkich. Ktoś wyjdzie z sądu pokonany i nieszczęśliwy. Crawford nie byłby w stanie im pogratulować, gdyby sędzia wydała werdykt na ich korzyść, i nie miał zamiaru życzyć im szczęścia. Doszedł do wniosku, że pewnie czują to samo w stosunku do niego. Ponieważ obie strony zgodziły się nie angażować Georgii, Crawford zapytał Grace, kto opiekuje się dziewczynką podczas ich pobytu w sądzie. – Bawi się z wnuczką naszych sąsiadów. Była bardzo podekscytowana, kiedy ją tam zostawiłam. Miały piec ciasteczka. Crawford skrzywił się. – Jej ostatnie dzieło było w środku trochę gumowate.
– Zawsze wyjmuje je za szybko z piekarnika – powiedział Joe. Crawford uśmiechnął się. – Nie może się doczekać, żeby spróbować. – Powinna się nauczyć cierpliwości. Crawford musiał zacisnąć dłonie w pięści, by uśmiech nie zniknął z jego twarzy. Jego teść był świetny w rzucaniu takich przytyków, wymierzonych w wady charakteru Crawforda. Ten został wycelowany świetnie. I w idealnym czasie. Zanim Crawford zdążył zareagować, z windy wysiadł adwokat Gilroyów. Po kilku minutach zjawił się adwokat Crawforda. Bill Moore chodził równie energicznie jak mówił. Dziś jednak jego zdecydowane kroki zwolniło kilkudziesięciu kandydatów na przysięgłych, którzy tłoczyli się na korytarzu, szukając przydzielonych im sal. Adwokat przecisnął się przez tę ciżbę, przywitał z Crawfordem i razem weszli do sali sędzi Spencer. Strażnik sądowy Chet Barker, potężny mężczyzna o towarzyskim usposobieniu, które było równie wielkie jak jego postura, był w sądzie instytucją. Przywitał się z Crawfordem, zwracając się do niego po imieniu. – Wielki dzień, co? – Zgadza się. Chet klepnął go w ramię. – Powodzenia. – Dzięki. Crawford ledwo co zajął miejsce, kiedy Chet kazał wszystkim wstać. Sędzia wkroczyła do sali, weszła na podest i usiadła na fotelu z wysokim oparciem, który Crawford nerwowo przyrównał do tronu. I w pewnym sensie nim był. Tutaj szacowna sędzia Holly Spencer była władcą absolutnym.
Chet ogłosił rozpoczęcie rozprawy i kazał wszystkim usiąść. – Dzień dobry – zaczęła sędzia. Zapytała, czy adwokaci i obie strony są obecni, a kiedy uporano się z formalnościami, splotła dłonie na pulpicie. – Choć przejęłam tę sprawę po sędzim Watersie, zdążyłam się z nią dokładnie zapoznać. O ile rozumiem, w maju dwa tysiące dziesiątego roku Grace i Joe Gilroyowie zwrócili się do sądu o przyznanie im tymczasowej opieki nad ich wnuczką Georgią Hunt. – Spojrzała na Crawforda. – Panie Hunt, nie zgłosił pan sprzeciwu. – Nie, wysoki sądzie. William Moore wstał. – Mogę, wysoki sądzie? Skinęła głową. W typowy dla siebie energiczny sposób prawnik szybko podał główne punkty wniosku Crawforda o odzyskanie opieki nad córką i podsumował, dlaczego właśnie teraz jest najlepsza pora, by Georgia do niego wróciła. Swoje wystąpienie zakończył słowami: – Pan Hunt jest jej ojcem. Kocha ją, a jego uczucia są odwzajemnione, co potwierdza dwoje psychologów dziecięcych. Wysoki sąd dysponuje kopiami ich opinii? – Tak. Przeczytałam je. – Sędzia spojrzała w zamyśleniu na Crawforda, a potem powiedziała: – Pan Hunt będzie miał okazję zwrócić się do sądu, ale najpierw chciałabym wysłuchać państwa Gilroyów. Ich adwokat zerwał się z krzesła gotowy zgłosić sprzeciw wobec wniosku Crawforda. – Wysoki sądzie, cztery lata temu zakwestionowano stabilność emocjonalną pana Hunta. Zrezygnował z opieki nad córką bez sprzeciwu, co wskazuje, że wiedział, iż jego dziecku będzie lepiej u dziadków. Sędzia podniosła rękę.
– Pan Hunt zgodził się, że w tamtym czasie dla Georgii najlepsze było umieszczenie jej u dziadków. – Mamy nadzieję, że uda nam się przekonać wysoki sąd, że powinna u nich pozostać. Wezwał Grace, która złożyła przysięgę. Gdy zajmowała miejsce dla świadków, sędzia Spencer dodała jej otuchy uśmiechem. – Pani Gilroy, dlaczego razem z mężem kwestionujecie wniosek zięcia o odzyskanie opieki nad córką? Grace zwilżyła wargi. – Nasz dom jest jedynym, jaki Georgia zna. Postawiliśmy sobie za cel, by był kochający i ciepły, by czuła się w nim jak najlepiej. – Zaczęła się rozwodzić nad zdrowym życiem rodzinnnym, które stworzyli. Sędzia Spencer w końcu jej przerwała. – Pani Gilroy, nikt na tej sali, nawet pan Hunt, nie kwestionuje faktu, że stworzyliście Georgii wspaniały dom. Na moją decyzję nie wpłynie to, czy dobrze opiekowaliście się dzieckiem, tylko to, czy pan Hunt chce i jest w stanie stworzyć dla niej równie dobry i ciepły dom. – Wiem, że on też ją kocha – powiedziała Grace, spoglądając nerwowo w jego stronę. – Ale sama miłość nie wystarczy. Aby czuć się pewnie, dziecko potrzebuje stałości, rutyny. A ponieważ Georgia nie ma matki, potrzebuje tego, co najlepsze. – Taty. – Mruknięcie Crawforda ściągnęło na niego pełne dezaprobaty spojrzenia wszystkich, także sędzi. Bill Moore szturchnął go w ramię. – Będziesz miał swoją kolej – szepnął. Sędzia zadała Grace jeszcze kilka pytań, lecz zeznania teściowej Crawforda sprowadzały się do tego, że zabranie teraz Georgii z ich domu
stworzy niebezpieczny chaos w jej dziecięcym życiu. – Razem z mężem czujemy, że zabranie Georgii od nas wywrze niszczący wpływ na jej rozwój emocjonalny i psychiczny – zakończyła. Crawford odniósł wrażenie, że to ostatnie zdanie zabrzmiało, jakby zostało napisane i dokładnie przećwiczone z prawnikiem, a nie jak własna opinia Grace. Sędzia Spencer zapytała adwokata Crawforda, czy ma jakieś pytania do pani Gilroy. – Tak, wysoki sądzie. – Podszedł do podium dla świadków i nie tracił czasu na uprzejmości. – Georgia często spędza weekendy z panem Huntem. Zgadza się? – Tak. Kiedy doszliśmy do wniosku, że jest na tyle duża, by spędzić noc bez nas, i że Crawfordowi można zaufać, zaczęliśmy pozwalać jej zostawać u niego na noc. Czasami na dwie. – A kiedy Georgia wraca z tych pobytów u ojca, jaka jest? – Jaka? – W jakim jest stanie umysłu, jak się zachowuje? Czy biegnie do was z płaczem, z wyciągniętymi rękami, zadowolona, że wróciła? Czy zachowuje się, jakby była zastraszana, przeżyła jakiś wstrząs? Czy kiedykolwiek wraca w stanie emocjonalnego rozchwiania? Czy jest wycofana i niekomunikatywna? – Nie. Miewa się… dobrze. – Płacze tylko wtedy, kiedy ojciec zostawia ją u was. Zgadza się? Grace zawahała się. – Czasami rzeczywiście płacze, kiedy on ją odwozi. Ale tylko czasami. Nie zawsze. – Płacze częściej po dłuższej wizycie u ojca – wyjaśnił adwokat. – Innymi
słowy, im dłużej u niego przebywa, tym większy odczuwa niepokój z powodu rozstania, gdy do was wraca. – Zauważył, że adwokat Gilroyów zamierza zaprotestować i machnął uspokajająco ręką. – Wyciągam wnioski. Przeprosił sędzię, ale Crawford wiedział, że wcale nie żałuje swoich słów, które trafiły do protokołu. Zwrócił się do Grace z innym pytaniem. – Kiedy ostatni raz widziała pani pana Hunta pijanego? – Jakiś czas temu. Nie pamiętam dokładnie. – W zeszłym tygodniu? Miesiącu? Rok temu? – Wcześniej. – Wcześniej – powtórzył Moore. – Cztery lata temu? Podczas najgorszego okresu żałoby po utracie żony? – Tak. Ale… – Czy pan Hunt był kiedykolwiek pijany, gdy przebywał z Georgią? – Nie. – Stracił panowanie nad sobą i uderzył ją? – Nie. – Krzyczał na nią, używał obraźliwych lub wulgarnych słów w jej obecności? – Nie. – Nie nakarmił jej, gdy była głodna? – Nie. – Nie zapinał jej w foteliku podczas jazdy samochodem? Nie zjawiał się, kiedy na niego czekała? Czy kiedykolwiek zaniedbał fizyczne czy emocjonalne potrzeby córki? Grace spuściła głowę. – Nie – odparła cicho.
Moore odwrócił się do sędzi i rozłożył ręce. – Wysoki sądzie, marnujemy tu tylko czas. Pan Hunt popełnił kilka błędów, do których się przyznał. Zmienił jednak swoje życie. Przeniósł się z Houston do Prentiss, by regularnie widywać się z córką. Zgodnie z zaleceniem poprzednika wysokiego sądu uczęszczał na terapię. Przez cały rok jego determinacja, by odzyskać opiekę nad córką, nie osłabła i wnoszę, że poza egoistycznymi pobudkami, nie ma żadnych powodów, by państwo Gilroy kwestionowali wniosek mojego klienta. Prawnik Gilroyów zerwał się na równe nogi. – Wysoki sądzie, powody, którymi kierują się moi klienci, znajdują się w aktach. Pan Hunt udowodnił, że nie nadaje się… – Mam te akta, dziękuję – odparła sędzia Spencer. – Pani Gilroy, może pani wrócić na miejsce. Chciałabym teraz wysłuchać pana Hunta. Grace zeszła z podium dla świadków ze zrozpaczoną twarzą, jakby zawiodła na całej linii. Crawford wstał, wygładził krawat i podszedł do miejsca dla świadków. Chet go zaprzysiągł. Crawford usiadł i spojrzał sędzi w oczy, jak poinstruował go Moore. – Panie Hunt, cztery lata temu pańskie zachowanie sprawiło, że można było kwestionować pana zdolność do bycia dobrym ojcem. – Dlatego też nie sprzeciwiałem się, gdy sąd przyznał Joemu i Grace tymczasową opiekę nad Georgią. Miała tylko trzynaście miesięcy, kiedy Beth umarła. Potrzebowała stałej opieki, a okoliczności sprawiły, że nie mogłem jej zapewnić. Zobowiązania w pracy, inne sprawy. – Poważne inne sprawy. To nie było pytanie. Milczał. Sędzia przerzuciła kilka oficjalnych dokumentów i przesunęła palcem po
jednym z nich. – Został pan aresztowany za jazdę pod wpływem alkoholu. – Tylko raz. Ale… – Był pan aresztowany za obnażenie się i… – Oddawałem mocz. – Napaść. – To była bójka w barze. Zatrzymano wszystkich, którzy tam byli. Zwolniono mnie bez… – Mam akta. Siedział, gotując się w środku, świadomy, że jego przeszłość zrujnuje przyszłość. Sędzia Holly Spencer nie oszczędzała go. Obrzuciła go długim uważnym spojrzeniem, po czym znów zaczęła przerzucać papiery, które określiła jako jego „akta”. Zastanawiał się, jak źle to wygląda, gdy jego wyczyny opisane są czarno na białym. Jeśli jej zmarszczone brwi miały coś oznaczać, nie wyglądało to najlepiej. – Uczestniczył pan we wszystkich sesjach terapeutycznych – powiedziała w końcu. – Sędzia Waters dał jasno do zrozumienia, że wszystkie są obowiązkowe. Dwadzieścia pięć. Zadbałem, by żadnej nie opuścić. – Raport terapeutki jest wyczerpujący. Zgodnie z jej opinią, zrobił pan wielki postęp. – Tak myślę. Wiem. – Pochwalam pańską pilność i podziwiam zaangażowanie, by odzyskać opiekę nad córką, którą niewątpliwie pan kocha. No to mamy, pomyślał. – Jednakże… Drzwi na tyłach sali otworzyły się z hukiem i środkowym przejściem z
wyciągniętą bronią przebiegła postać rodem z filmowych horrorów. Pierwsza kula wbiła się w ścianę za podium dla świadków pomiędzy Crawfordem i sędzią Spencer. Druga trafiła Cheta Barkera prosto w pierś.
Rozdział 2 Strzały padały szybko, jeden po drugim. Crawford próbował je liczyć, ale pogubił się w chaosie, który zapanował w sali sądowej. Sędzia Spencer wstała i zaniepokojona wypowiedziała imię Cheta. Joe zepchnął Grace z krzesła na podłogę, a potem kucnął obok niej. Adwokaci ukryli się pod stolikami, przy których siedzieli. Reporter sądowy zrobił to samo. Nie zwracając uwagi na zamieszanie i przeszywające krzyki, napastnik, cały w bieli, w plastikowej masce zniekształcającej rysy twarzy, przekroczył nieruchome ciało Cheta, jakby go wcale tam nie było, i strzelając dalej, szedł na przód sali. Crawford szybko ocenił sytuację i zareagował instynktownie: przeskoczył barierkę oddzielającą miejsce dla świadków od podestu sędzi, powalił ją na ziemię i przykrył swoim ciałem. Cztery strzały? Pięć? Sześć? Crawford rozpoznał pistolet: dziewięć milimetrów. W zależności od rozmiaru magazynka… Crawford wyczuł, że napastnik obszedł miejsce dla świadków i wszedł na podest. Odwrócił głowę. Napastnik miał go na muszce. Crawford wymierzył kopniaka w tył. Obcas jego buta trafił napastnika w rzepkę na tyle mocno, że ten stracił równowagę. Jego ręka wyleciała do góry i pocisk trafił w sufit. Walcząc o utrzymanie równowagi, zszedł tyłem z podestu, a potem odwrócił się i pognał w stronę bocznego wyjścia z sali. Crawford ukląkł na jedno kolano i pochylił się nad sędzią. Kiedy upewnił się, że żyje, zerwał się z platformy jak sprinter z bloków startowych.
Przystanął obok Cheta i od razu uznał, że nie żyje. Nie pozwalając sobie na ani jedną myśl o śmierci dobrego człowieka, rozpiął jego kaburę i wyszarpnął z niej rewolwer. Strażnik z innej sali wbiegł przez tylne drzwi, zatrzymując się gwałtownie na widok Crawforda, który sprawdzał, czy broń jest naładowana. Sięgnął po własną. – Strażnik Teksasu Hunt![1] – krzyknął Crawford. – Chet nie żyje. – Jezu, Crawford. Co się stało? Za zdenerwowanym strażnikiem zaczęli gromadzić się gapie. – Zabierz tych ludzi w bezpieczne miejsce. Powiadom ochronę na dole, że mamy napastnika. Jest zamaskowany, cały ubrany na biało. Powiedz im, żeby nie pomylili go ze mną. Ruszył w stronę bocznego wyjścia, którym wymknął się napastnik. Uchylił drzwi, a kiedy nic się nie wydarzyło, otworzył je gwałtownie i wyszedł, celując z pistoletu na prawo i lewo. Na długim wąskim korytarzu nie było nikogo z wyjątkiem kobiety, która stała w uchylonych drzwiach biura z otwartymi ustami i dłonią na gardle. – Proszę wracać do biura. – Co się dzieje? Kim był ten malarz? – W którą stronę pobiegł? Wskazała schody przeciwpożarowe. Kiedy Crawford się z nią zrównał, wepchnął ją do środka. – Proszę je zamknąć na klucz – rzucił, zanim zatrzasnął drzwi. – Wejść pod biurko i nie wychodzić. Proszę zadzwonić pod 911 i powiedzieć, co pani widziała. Pobiegł korytarzem w stronę schodów przeciwpożarowych.
Z innego biura głowę wystawił mężczyzna, zauważył Crawforda i przerażony szeroko otworzył oczy. – Proszę, ja… – Posłuchaj. – Nie marnując czasu na wyjaśnienia, Crawford zwięźle poinstruował go, żeby się ukrył, dopóki sytuacja nie zostanie opanowana. Mężczyzna cofnął się do środka i zatrzasnął drzwi. Crawford zwolnił, podchodząc do drzwi prowadzących na schody, i ostatnie metry przemierzył z wielką ostrożnością. Spojrzał szybko przez kwadratowe zakratowane okienko w górze drzwi. Nic nie widząc, ostrożnie je otworzył i rewolwerem w wyciągniętej ręce zatoczył krąg po schodach nad i pod sobą. Nic się nie wydarzyło. Wyszedł na klatkę, gdzie się zatrzymał, czekając na jakiś dźwięk albo ruch, który zdradzi, dokąd pobiegł napastnik. Potem, za nim… Odwrócił się gwałtownie, gdy na klatkę wyszedł zastępca szeryfa. Na szczęście się rozpoznali, bo mierzyli w swoje głowy. Zastępca już miał się odezwać, gdy Crawford przyłożył palec wskazujący do ust. Zastępca kiwnął głową ze zrozumieniem i pokazał, że pójdzie na dół, a Crawford do góry. – Ostrożnie – szepnął bezgłośnie Crawford. Trzymając się blisko ściany, Crawford wyszedł na następny podest. Otworzył prowadzące na korytarz drzwi, dokładnie takie same jak te na dole. Podłoga z lastryka, ściany pomalowane na biurowy beż. Tu i tam wisiał portret ponurego emerytowanego urzędnika. Po obu stronach korytarza znajdowały się drzwi do różnych pokoi. Mniej więcej w połowie korytarza dwóch mężczyzn i kobieta rozmawiali cicho z przestraszonym wyrazem twarzy. Jedno z nich, widząc, że Crawford jest uzbrojony, podniosło ręce.