Spis treści
Karta tytułowa
Karta redakcyjna
Przedmowa
Damy z Grace Adieu
Na Wzgórzu Rozpasania
Pani Mabb
Jak książę Wellington zapodziewa swojego wierzchowca
Pan Simonelli czyli elfi wdowiec
Tom Brightwind, czyli jak wybudowano elfi most w Thoresby
Meandry groteski
John Uskglass i węglarz z Cumbrii
Podziękowania
O autorce
Przedmowa
pióra profesora Jamesa Sutherlanda, kierownika studiów nad
Sidhe na Uniwersytecie w Aberdeen
Sięgnąłem po ten zbiór, mając na uwadze dwa bardzo skromne cele.
Pierwszym było rzucenie po trosze światła na rozwój magii na Wyspach
Brytyjskich w różnych epokach, drugim zaś zapoznanie czytelnika
z pewnymi sposobami, w jakie Faerie rzutuje na nasze własne powszednie
życie – innymi słowy, stworzenie swoistego kompendium dotyczącego Faerie
i elfów.
Tytułowa historia „Damy z Grace Adieu” plasuje się w pierwszej
kategorii, w poruszający sposób ukazując trudności, jakim musiały stawić
czoło kobiety parające się magią na początku dziewiętnastego wieku –
w czasach, kiedy ich praca była zwyczajnie ignorowana przez ich męskich
odpowiedników (reprezentowanych tutaj nade wszystko przez Gilberta
Norrella i Jonathana Strange’a). O wydarzeniach relacjonowanych w tej
historii wspomniano w raczej mało znanej powieści wydanej kilka lat temu.
Jeśli któryś z czytelników zetknął się z dziełem „Jonathan Strange i pan
Norrell” (Bloomsbury, Londyn 2004), to zwracam uwagę na przypis
w rozdziale 43, który opisuje, ile trudu zadał sobie Jonathan Strange, by
wyrwać swojego pełniącego obowiązki pastora szwagra z hrabstwa
Gloucester i zapewnić mu beneficjum w hrabstwie Northampton. „Damy
z Grace Adieu” przedstawiają pełniejsze objaśnienie dość zagadkowej reakcji
Strange’a.
Opowiadania „Na Wzgórzu Rozpasania” oraz „Meandry groteski”
opisują nieco swobodniejsze, nie tak napięte kontakty z elfami i magią,
którymi niegdyś cieszyli się nasi angielscy i szkoccy przodkowie.
„Pan Simonelli albo elfi wdowiec” to wyjątek z pamiętników Alessandro
Simonellego. Simonelli to – rzecz jasna – szalenie irytujący pisarz, na
każdym kroku ukazuje zarozumiałość i arogancję swojej rasy. (I mówię tu
o Anglikach, nikim innym). Redaktorowi zaleca się podchodzić do jego
pamiętników ze szczególną ostrożnością. Simonelli opublikował je po raz
pierwszy w połowie lat dwudziestych XIX wieku. Dwadzieścia lat później
dokonał korekty i opublikował je ponownie. To samo zrobił w latach
sześćdziesiątych. W rzeczy samej przez cały wiek XIX i początki XX jego
pamiętniki i wspomnienia były nieustannie pisane na nowo i publikowane
w nowych wydaniach; i za każdym razem Simonelli przekuwał przeszłość
tak, by promować swoją najnowszą obsesję – bez względu na to, czy była to
akurat historia starożytnych Sumerów, edukacja kobiet, podniesienie
moralności Sidhe (elfów), zaopatrzenie pogan w Biblie, tudzież skuteczność
nowego rodzaju mydła. W ramach próby obejścia tej przeszkody wybrałem
fragment z pierwszego wydania, który opisuje początki nadzwyczajnej
kariery Simonellego. Możemy tylko żywić nadzieję, że zachował on jakiś
związek z wydarzeniami, które rzeczywiście miały miejsce.
W latach, które nastąpiły po Waterloo, stosunki między Sidhe (elfami)
i Brytyjczykami zacieśniły się. Brytyjscy politycy na wszelkie sposoby
rozważali „kwestię elfią”, ale wszyscy zgadzali się, że jest to sprawa
kluczowa dla interesów kraju. Jednakże poniższe historie ukazują nic innego,
jak tylko przerażający brak przygotowania typowego
dziewiętnastowiecznego dżentelmena, kiedy przypadkiem natknie się na
Faerie. Książę Wellington to doskonały tego przykład. Kobiety, zdaje się,
nieco lepiej radzą sobie w tak kłopotliwych okolicznościach; bohaterka „Pani
Mabb”, Venetia Moore, konsekwentnie wykazuje zdolność intuicyjnego
wyczuwania zasad obowiązujących w Faerie, czego całkowicie brakuje
starszemu i bardziej doświadczonemu księciu.
„Tom Brightwind, czyli jak wybudowano elfi most w Thoresby” to
opowiadanie obfitujące w fakty ciekawe dla badacza Faerie. Jednakże nie
widzę powodu, by powtarzać moją wcześniejszą ocenę tej historii,
przedstawioną w 1999 roku (i zasługującą, moim zdaniem, na szerszy
odbiór). Czytelnik znajdzie ją we wstępie do samej opowieści.
Zdecydowałem się zamknąć zbiór historią cudownego pisarza, Johna
Waterbury’ego, lorda Portisheada. Poza okresem 1808-1816, kiedy siedział
pod pantoflem Gilberta Norrella, pisarstwo Waterbury’ego –
a w szczególności jego wersja starych opowieści o Królu Kruków – to
niekończąca się przyjemność. „John Uskglass i węglarz z Cumbrii” to
przykład historii z rodzaju tych (jakże uwielbianych w średniowieczu),
w których ludzie niższego stanu okazują się zdolni przechytrzyć ludzi
bogatych i wpływowych. (Myślę tu o opowieściach o Robin Hoodzie czy
balladzie o „Królu Janie i opacie Canterbury”). W średniowiecznej północnej
Anglii nikt nie był bogatszy i potężniejszy od Johna Uskglassa i w efekcie
północnoangielski folklor obfituje w opowieści o Uskglassie, który wpada do
dziur w ziemi, zakochuje się w niestosownych damach albo z różnych
skomplikowanych i nieprawdopodobnych powodów zobowiązuje się do
ugotowania owsianki dla udręczonych żon oberżystów.
Smutny stan rzeczy przedstawia się tak, że podobnie jak we wszystkich
okresach naszej historii, tak i obecnie zewsząd atakują nas błędne informacje
na temat Faerie. Dzięki takim opowieściom jak poniższe pilny badacz kultury
Sidhe może zajrzeć do Faerie, dostrzec przelotnie złożoność tej krainy,
panujące tam sprzeczności i pojąć niebezpieczną fascynację, jaką może ona
wzbudzić.
James Sutherland
Aberdeen, kwiecień 2006
Damy z Grace Adieu
Nade wszystko pamiętajcie o tej jednej rzeczy: magia należy do serca
w równym stopniu jak do rozumu i wszystko, co jest czynione, winno być
czynione z miłości, radości lub słusznego gniewu.
I jeśli będziemy honorować tę zasadę, odkryjemy, że nasza magia urasta
większa niż suma wszystkich zaklęć, których kiedykolwiek się nauczyliśmy.
Wtedy staje się dla nas tym, czym jest lot dla ptaków, ponieważ nasza magia
wywodzi się z mrocznego i rozmarzonego serca, tak jak lot ptaka płynie
z jego serca. I czyniąc magię, będziemy odczuwać tę samą radość, jaką czuje
ptak, gdy rzuca się w pustkę, i pojmiemy, że magia stanowi część człowieka,
tak jak lot jest częścią istoty ptaka.
To zrozumienie to dar dla nas od Króla Kruków, drogiego króla
wszystkich magów, który stoi między Anglią a Innymi Ziemiami, między
wszelkim dzikim stworzeniem a światem ludzi.
Z Księgi lady Katarzyny z Winchesteru (1209-67), przetłumaczonej z łaciny
przez Jane Tobias (1775-1819)
Kiedy pani Field zmarła, pogrążony w żałobie wdowiec rozejrzał się
i odkrył, że świat jest pełen ładnych, młodych kobiet, tak samo jak to było za
czasów jego młodości. W następnej kolejności dotarło do niego, że jest
zamożniejszym człowiekiem niż dawniej i chociaż w jego domu przebywała
już jedna ładna, młoda kobieta (jego siostrzenica i wychowanica, Cassandra
Parbringer), uznał, że jeszcze jedna z pewnością by nie zaszkodziła. Uważał,
że nie zmienił się zgoła nic, którą to opinię Cassandra w pełni podzielała –
myślała bowiem w głębi duszy: „Jestem przekonana, drogi panie, że był pan
równie nużący jako dwudziestojednoletni młodzieniec, jak jako
czterdziestodziewięcioletni mężczyzna”. Pan Field ożenił się zatem
powtórnie. Dama była ładna, bystra i tylko rok starsza od Cassandry, ale
możemy rzec na jej obronę, że nie miała pieniędzy i musiała albo poślubić
pana Fielda, albo zostać nauczycielką w szkole. Druga pani Field i Cassandra
były sobie wielce rade i wkrótce serdecznie się polubiły. W rzeczy samej,
smutny stan rzeczy przedstawiał się tak, że o wiele bardziej lubiły się
nawzajem niż pana Fielda. Była jeszcze jedna dama, ich przyjaciółka
(nazywała się panna Tobias); często widywano je, jak we trzy spacerują
w pobliżu wioski, w której mieszkały – Grace Adieu w hrabstwie Gloucester.
W wieku lat dwudziestu Cassandra Parbringer była uważana za ideał
swoistego typu urody, do którego mają słabość pewni dżentelmeni. Jej
mleczna cera miała przyjemnie różowawy odcień. Jasnoniebieskie oczy
niezmiernie uroczo harmonizowały ze srebrzysto-złotymi lokami, a całość
stanowiła wizerunek, w którym kobiecość i dziewczęcość słodko
współbrzmiały. Pan Field – dżentelmen nieobdarzony przesadną lotnością
umysłu – z ufnością wierzył, że cechują ją infantylna naiwność i przyjemna
kobieca uległość licujące z jej twarzyczką.
W owym czasie jej perspektywy prezentowały się lepiej niż wcześniej
możliwości pani Field. Mieszkańcy Grace Adieu już dawno temu ustalili
między sobą, że Cassandra winna poślubić pastora, pana Henry’ego
Woodhope’a, a i sam Woodhope nie sprawiał wrażenia, że ten pomysł go
mierzi.
– Pan Woodhope cię lubi, Cassandro – powiedziała pani Field.
– Doprawdy?
Panna Tobias (która także znajdowała się w pokoju) wtrąciła:
– Panna Parbringer jest mądra i zachowuje dla siebie zdanie na temat
pana Woodhope’a.
– Och! – wykrzyknęła Cassandra. – Możecie je poznać, skoro takie jest
wasze życzenie. Pan Woodhope to nieco rozciągnięty pan Field, dzięki
czemu jest chudszy i wyższy. Jest młodszy, a zatem z natury rzeczy stanowi
milsze towarzystwo i ma bystrzejszy umysł, ale w ostatecznym rozrachunku
to tylko repetycja z pana Fielda.
– Czemu więc go zachęcasz? – zapytała pani Field.
– Ponieważ muszę kogoś poślubić, a za panem Woodhope’em to jedno
przemawia: że mieszka w Grace Adieu i, poślubiając go, nie będę musiała
rozstawać się z moją drogą panią Field.
– To bardzo skromne aspiracje: pragnąć ślubu z panem Fieldem
dowolnego rodzaju. – Pani Field westchnęła. – Nie pragniesz niczego
lepszego?
Cassandra rozważyła pytanie.
– Zawsze ogromnie pragnęłam odwiedzić hrabstwo York –
odpowiedziała. – Wyobrażam sobie, że jest tam dokładnie tak jak
w powieściach pani Radcliffe.
– Tam jest dokładnie tak jak wszędzie indziej – odparła panna Tobias.
– Och, panno Tobias, jak możesz tak mówić? – zapytała Cassandra. –
Jeśli magia nie trwa w Yorkshire, to gdzie jeszcze możemy ją znaleźć? „Na
bagnach pod gwiazdami u obłąkańca boku”[1]. Tak właśnie wyobrażam
sobie hrabstwo York.
– Jednakże wiele wody upłynęło, odkąd Król-obłąkaniec przebywał tam
po raz ostatni i przez ten czas mieszkańcy Yorkshire weszli w posiadanie
rogatek, gazet, dyliżansów, objazdowych wypożyczalni książek
i wszystkiego tego, co jest najbardziej nowoczesne i pospolite.
Cassandra pociągnęła nosem.
– Rozczarowujesz mnie.
Panna Tobias była guwernantką dwóch dziewczynek we wspaniałym
domostwie w wiosce, zwanym Królestwem Zimy. Rodzice dzieci nie żyli
i mieszkańcy Grace Adieu z upodobaniem powtarzali sobie, że to nie jest
dom dla dzieci, bo jest zbyt przestronny, mroczny i za dużo w nim pokojów
o dziwnych kształtach i osobliwych płaskorzeźb. Młodsza dziewczynka
rzeczywiście często się bała i co rusz dręczyły ją koszmary. Biedaczka
wierzyła, że prześladują ją sowy. Niczego na świecie nie bała się tak bardzo
jak sów. Nikt inny nie widział ptaków, ale dom był stary, pełen szczelin
i dziur, którymi mogłyby wlatywać, i obfitował w spasione myszy, które
mogłyby je skusić, więc może dziecko miało słuszność. W wiosce nie
przepadano zbytnio za guwernantką – była za wysoka, za poważna i za
bardzo lubiła książki. Nadto – ciekawa rzecz – nigdy się nie uśmiechała, o ile
nie dostrzegła powodu do uśmiechu. Jednakże panienka Ursula i panienka
Flora były dziewczynkami bardzo grzecznymi i niezmiernie przywiązanymi
do panny Tobias.
Chociaż czekała je wspaniała przyszłość spadkobierczyń fortuny, pod
względem krewnych dziewczynki były biedne jak mysz kościelna. Jedynym
opiekunem był kuzyn ich zmarłej matki. Przez wszystkie długie lata ich
sierocej doli dżentelmen ów odwiedził je tylko dwukrotnie i raz napisał do
nich bardzo krótki list na Boże Narodzenie. Ponieważ jednak kapitan
Winbright był żołnierzem, oficerem w ––shires, nieobecność i milczenie
zostały mu wybaczone, a panienka Ursula i panienka Flora (chociaż miały
zaledwie – odpowiednio – osiem i cztery lata) już zaczęły zdradzać typową
dla ich płci słabość, wynosząc jego towarzystwo ponad wszystkich innych
swoich znajomych.
Mówiło się, że pradziad dziewczynek studiował magię i zostawił po sobie
rozległą bibliotekę. Panna Tobias często do niej zaglądała; nikt nie wiedział,
czym się tam zajmowała. Ostatnio jej przyjaciółki, pani Field i panna
Parbringer, także często bywały w rezydencji. Uważano jednak, że po prostu
odwiedzają dzieci, ponieważ (jak powszechnie wiadomo) damy nie studiują
magii. Magowie to odrębna kwestia – damy (jak powszechnie wiadomo)
garną się do magów. (Jak inaczej wyjaśnić ogromną popularność pana
Norrella we wszystkich modnych salonach Londynu? Pan Norrell niemal
w równym stopniu słynie z pospolitej twarzy i małomówności, jak
z niezrównanej biegłości w sztuce magicznej, a uczeń pana Norrella, pan
Strange, ze swoją niemal przystojną twarzą i umiejętnością prowadzenia
ożywionej konwersacji, jest mile widziany, gdziekolwiek się zjawi). Musimy
więc przypuszczać, że stąd wyniknęło pytanie, które Cassandra Parbringer
zadała pannie Tobias pewnego wrześniowego, pięknego dnia na styku lata
i jesieni:
– Czytałaś może artykuł pana Strange’a w „The Review”? Jakie jest
twoje zdanie na jego temat?
– Uważam, że pan Strange wyraził się ze znamienną dla siebie
klarownością. Każdy może go zrozumieć, niezależnie od tego, ile pojmuje
z teorii i praktyki magii. Wyraził się dowcipnie i zręcznie, jak to on
zazwyczaj. Najogólniej rzecz biorąc, artykuł godny podziwu. To błyskotliwy
człowiek.
– Mówisz jak guwernantka.
– A cóż w tym dziwnego?
– Nie pragnę poznać twojej opinii jako guwernantki, chcę usłyszeć twoje
zdanie jako... Ach, mniejsza o to. Co sądzisz o jego przemyśleniach?
– Nie zgadzam się z żadnym.
– O, proszę, to właśnie chciałam usłyszeć.
– Współcześni magowie – powiedziała pani Field – poświęcają więcej
energii na deprecjonowanie magii niż na jej uprawianie. Bezustannie
słyszymy, że pewne rodzaje magii są zbyt niebezpieczne, by się nimi parać
(chociaż wspomina się o nich we wszystkich starych opowieściach). Albo nie
można już ich wypróbować, bo zaginęła formuła. Albo nigdy nie istniała.
A co do mieszkańców Innych Ziem, pan Norrell i pan Strange sprawiają
wrażenie, jakby nie wiedzieli, czy takie istoty w ogóle istnieją. I na dodatek
nieszczególnie się tym przejmują, bo nawet jeśli istnieją, to zdaje się, że nie
mamy po co się z nimi zadawać. A Król Kruków, jak się dowiadujemy, to
jedynie wymysł rozgorączkowanych średniowiecznych umysłów
przyćmionych nadmiarem magii.
– Pan Strange i pan Norrell zamierzają strywializować magię i uczynić ją
równie pospolitą jak ich własne nudne osoby – orzekła Cassandra. –
Zaprzeczają istnieniu Króla, z obawy, że porównanie z jego wielką magią
ukaże nędzę ich własnych dokonań.
Pani Field się roześmiała.
– Cassandra – powiedziała – nie potrafi przestać strofować pana
Strange’a.
I tak, zacząwszy od konkretnych grzechów wielkiego pana
Strange’a i jeszcze większego pana Norrella, zaczęły roztrząsać temat
jadowitości mężczyzn w ogólności, po czym naturalnym biegiem rzeczy
przeszły do dyskusji nad tym, czy Cassandra powinna poślubić pana
Woodhope’a.
* * *
W tym samym czasie, kiedy damy z Grace Adieu rozmawiały, pan
Jonathan Strange (mag i drugi fenomen epoki) siedział w bibliotece z panem
Gilbertem Norrellem (magiem i pierwszym fenomenem epoki). Pan Strange
powiadamiał pana Norrella, że zamierza opuścić Londyn na kilka tygodni.
– Mam nadzieję, drogi panie, że nie spowoduje to żadnej niedogodności.
Następny artykuł do Edinburgh Magazine jest już gotowy, o ile nie zechce
pan poczynić w nim żadnych zmian (z czym, jak mniemam, doskonale
poradzi pan sobie i beze mnie).
Pan Norrell zapytał z marsową miną, dokąd wybiera się pan Strange,
ponieważ (jak było powszechnie wiadomo w całym Londynie), starszy mag –
milczący, oschły, mały człowieczek – nie lubił rozstawać się z młodszym
magiem nawet na dzień czy choćby pół dnia. Więcej nawet: niechętnie dzielił
się panem Strange’em z innymi ludźmi, którzy chcieliby z nim choćby
porozmawiać.
– Wybieram się do hrabstwa Gloucester, mój panie. Obiecałem pani
Strange, że zabiorę ją do jej brata, który jest pastorem w tamtejszej wiosce.
Musiał pan słyszeć, jak wspominałem o panu Henrym Woodhope’ie, nie
mylę się?
* * *
Następnego dnia w Grace Adieu padał deszcz i panna Tobias nie była
w stanie opuścić Królestwa Zimy. Spędziła dzień z dziećmi, ucząc je łaciny
(„Nie widzę powodu, by ją pomijać jedynie z racji waszej płci. Pewnego dnia
może znajdziecie dla niej zastosowanie”) oraz opowiadając im historie
o uwięzieniu Thomasa Dundale’a w Innych Ziemiach i o tym, jak został
pierwszym człowiekiem na służbie u Króla Kruków. Kiedy drugi dzień
okazał się ładny i suchy, panna Tobias skorzystała z okazji, żeby wymknąć
się na pół godziny i odwiedzić panią Field, zostawiwszy dziewczynki pod
opieką piastunki. Tak się złożyło, że pan Field udał się do Cheltenham
(rzadkie zdarzenie, ponieważ, jak zauważyła pani Field, nie było człowieka
bardziej przywiązanego do domu. Obawiam się, że przez nas żyje mu się
w nim aż nazbyt wygodnie, powiedziała), więc panna Tobias wykorzystała
jego nieobecność, przedłużając swoją wizytę. (Wtedy wydawało się, że nie
ma w tym nic złego).
W drodze powrotnej do Królestwa Zimy minęła kraniec Grace and
Angels Lane, gdzie stał kościół, a obok niego plebania. Bardzo elegancki
powozik skręcał właśnie z głównej drogi w uliczkę. Już to samo w sobie było
dostatecznie interesujące, ponieważ panna Tobias nie rozpoznała powozu ani
jego pasażerów, ale jeszcze bardziej niezwykłym czynił ten obraz fakt, że
końmi powoziła z wielką pewnością siebie i swadą dama. Obok niej na koźle
siedział ogromnie swobodny dżentelmen, z rękami w kieszeniach i nogą
założoną na nogę. Robił duże wrażenie. Nie można powiedzieć, że jest
szczególnie przystojny, pomyślała panna Tobias. Ma za długi nos. A mimo to
nosi się z arogancją typową dla przystojnych mężczyzn.
Najwidoczniej był to dzień wizyt. Na podwórzu Królestwa Zimy stał gig
i dwa rącze konie. Davey (stangret) i stajenny zajęli się już nimi pod
bacznym spojrzeniem chudego, śniadego mężczyzny, niezwykle niechlujnej
persony (czyjegoś służącego), który opierał się o mur kuchennego ogrodu,
grzejąc się w słońcu i paląc fajkę. Koszulę miał rozpiętą i kiedy panna Tobias
go mijała, podrapał się bez pośpiechu po nagiej piersi długim, ciemnym
palcem i posłał jej uśmiech.
Odkąd panna Tobias poznała ten dom, główny hol zawsze wyglądał tak
samo – wypełniały go tylko cisza, cienie i drobinki kurzu wirujące
w szerokich, ukośnych snopach światła, dziś jednak dźwięczał echem
donośnych głosów, muzyki i wysokiego, podekscytowanego śmiechu.
Otworzyła drzwi do jadalni. Do nakrycia stołu wybrano najlepszą zastawę,
najlepsze srebra i najlepsze stołowe szkło. Posiłek przygotowano
i postawiono na stole, ale potem najwyraźniej o nim zapomniano. Wniesiono
kufry podróżne i pudła, wyciągnięto różne stroje i porozrzucano; męska
i kobieca garderoba poniewierała się po podłodze, stanowiąc cokolwiek
rozwiązły obrazek. Mężczyzna w oficerskim mundurze siedział na krześle,
z panienką Ursulą na jednym kolanie. Trzymał kieliszek wina, który
przytykał jej do ust, a kiedy próbowała się napić, odsuwał kielich. Śmiał się
i dziecko także się śmiało. Widząc zarumienioną twarzyczkę i ekscytację
dziecka, panna Tobias doprawdy nie miała pewności, czy dziewczynce nie
udało się już upić nieco zawartości kielicha. Pośrodku pokoju drugi
mężczyzna (bardzo przystojny mężczyzna), także w mundurze, stał pośród
strojów i świecidełek i także się śmiał. Młodsza dziewczynka, panienka
Flora, stała z boku, przyglądając się im wszystkim wielkimi, zdumionymi
oczętami. Panna Tobias natychmiast do niej podeszła i wzięła ją za rękę.
W mroku w głębi jadalni młoda kobieta siedziała przy fortepianie i bardzo
podle grała włoską piosenkę. Być może wiedziała, że melodia brzmi fatalnie,
bo sprawiała wrażenie, że gra z wielką niechęcią. Piosenkę wypełniały długie
pauzy; kobieta często wzdychała i nie wyglądała na szczęśliwą. Wtem
niespodziewanie przerwała. Przystojny mężczyzna pośrodku pokoju
natychmiast się do niej odwrócił.
– Dalejże, dalej! – zawołał. – Wszyscy uważnie słuchamy, zapewniam
cię. Piosenka jest – tu odwrócił się do drugiego mężczyzny i mrugnął do
niego porozumiewawczo – zachwycająca. Będziemy uczyć moje małe
kuzyneczki tańców ludowych. Fred jest najlepszym nauczycielem tańca na
świecie. Musisz więc grać, moja droga, sama rozumiesz.
Nie kryjąc znużenia, młoda kobieta podjęła grę.
W tej samej chwili siedzący mężczyzna, który najwidoczniej miał na imię
Fred, zauważył pannę Tobias. Uśmiechnął się do niej przyjaźnie i poprosił
o wybaczenie.
– Ach! – wykrzyknął przystojny oficer. – Panna Tobias nam wybaczy,
Fred. Jesteśmy z panną Tobias starymi przyjaciółmi.
– Dzień dobry, kapitanie Winbright – powiedziała panna Tobias.
* * *
O tej porze państwo Strange’owie siedzieli już wygodnie w uroczym
salonie pana Woodhope’a. Pani Strange została oprowadzona po całej
plebanii pana Woodhope’a; porozmawiała już z gospodynią, kucharką,
dojarką, służącą, stajennym, ogrodnikiem i pomocnikiem ogrodnika. Panu
Woodhope’owi było nadzwyczaj śpieszno poznać kobiecą opinię na temat
wszystkiego w plebanii i nie pozwolił pani Strange usiąść, zjeść czegoś ani
się napić, dopóki nie zaaprobowała domu, służby i organizacji spraw
domowych. Zatem, jak przystało na dobrą i życzliwą siostrę, obejrzała
wszystko, uśmiechała się do służby, łamiąc sobie głowę nad prostymi
pytaniami, które mogłaby im zadać, a potem oznajmiła, że jest zachwycona.
– Zapewniam cię, Henry – powiedziała z uśmiechem – że panna
Parbringer będzie równie zadowolona.
– Rumieni się – zauważył Jonathan Strange, odrywając wzrok od gazety.
– Zjawiliśmy się, Henry, w jednym celu: aby poznać pannę Parbringer,
o której tak wiele piszesz, i kiedy już ją zobaczymy, ponownie odjedziemy.
– Doprawdy? Cóż, mam nadzieję zaprosić panią Field i jej siostrzenicę
przy pierwszej sposobności.
– Och, nie ma powodu tak się kłopotać – odparł Strange – ponieważ
przywiozłem teleskop. Staniemy w oknach sypialni i będziemy ją
szpiegować, kiedy będzie chodzić po wiosce.
To mówiąc, rzeczywiście wstał i podszedł do okna.
– Henry – powiedział – nadzwyczajnie podoba mi się twój kościół.
Podoba mi się murek, który biegnie wokół budynków i drzew, ciasno je
opasując. Dzięki temu całość wygląda jak statek. Jeśli kiedykolwiek powieje
tu solidny wiatr, kościół i drzewa pożeglują razem w zupełnie nowe miejsce.
– Strange – powiedział Henry Woodhope – jak zwykle wygadujesz
głupstwa.
– Nie przejmuj się nim – wytrąciła się Arabella Strange. – Ma umysł
maga. Oni wszyscy są trochę szaleni.
– Z wyjątkiem Norrella – dodał Strange.
– Strange, proszę cię jako przyjaciela, żebyś nie czarował tu podczas
swojego pobytu. To bardzo spokojna wioska.
– Mój drogi Henry – odparł Strange – nie jestem ulicznym sztukmistrzem
z budą i żółtą kurtyną. Nie zamierzam rozstawić się w kącie kościelnego
cmentarza, żeby zwabić paru klientów. Obecnie admirałowie,
kontradmirałowie, wiceadmirałowie i wszyscy ministrowe Jego Wysokości
przysyłają mi pełne szacunku listy z prośbami o moje usługi i (co więcej)
bardzo dobrze mi za nie płacą. Szczerze wątpię, czy jest w Grace Adieu choć
jedna osoba, którą byłoby na mnie stać.
* * *
– Co to za pokój? – zapytał kapitan Winbright.
– To stara sypialnia pana Enderwhilda, proszę pana – odpowiedziała
panna Tobias.
– Maga?
– Owszem, maga.
– A gdzie trzymał swój skarb, panno Tobias? Mieszka tu pani tak długo,
że musiała to pani odkryć. Ponad wszelką wątpliwość kryją się tu suwereny
poupychane w najdziwniejszych przypadkowych dziurach i kątach.
– Nic mi na ten temat nie wiadomo.
– Ależ panno Tobias, w jakim celu starcy uczą się magii, jeśli nie po to,
by odnaleźć złoto rywali? – Najwyraźniej ta myśl go trapiła. – Nic nie
wskazuje na to, że odziedziczyły rodzinny geniusz, prawda? Mam na myśli
dziewczynki. Nie, oczywiście, że nie. Kto słyszał o kobietach parających się
magią?
– Były dwie kobiety magowie, drogi panie, obie wielce poważane. Lady
Katarzyna z Winchesteru, która uczyła Martina Pale’a, i córka Gregory’ego
Absaloma, Maria, która przez ponad wiek była panią Domu Cieni.
Kapitan Winbright nie sprawiał wrażenia zbytnio tym zainteresowanego.
– Proszę mi pokazać pozostałe pokoje – polecił.
Przeszli kolejnym rozbrzmiewającym echem korytarzem, który –
podobnie jak większość rozległego, mrocznego domostwa – przeszedł we
władanie myszy i pająków.
– Czy moje kuzynki to zdrowe dzieci?
– Owszem, proszę pana.
Pan Winbright milczał przez chwilę, a potem orzekł:
– Oczywiście, to w każdej chwili może ulec zmianie. Jest tak wiele
dziecięcych chorób, panno Tobias. Ja sam, kiedy miałem raptem sześć,
siedem lat, omal nie umarłem na szkarlatynę. Czy te dzieci przechodziły już
szkarlatynę?
– Nie, proszę pana.
– Doprawdy? Moim zdaniem nasi dziadowie lepiej pojmowali te kwestie.
Nie pozwalali sobie na nadmierne przywiązanie do dzieci, dopóki nie
przeszły dziecięcych prób i chorób. To dobra zasada. Nie przywiązywać się
nadmiernie do dzieci.
Pan Winbright zauważył spojrzenie panny Tobias i poczerwieniał. Zaraz
się roześmiał.
– Ależ to tylko żart. Jakaż pani poważna. Ach, droga panno Tobias, już
wszystko pojmuję. Zdecydowanie zbyt długo dźwigała pani na swoich
barkach całą odpowiedzialność za ten dom i moje kuzynki, moje małe bogate
kuzyneczki. Kobiety nie powinny dźwigać takiego brzemienia samotnie. Ich
śliczne białe ramiona nie zostały do tego stworzone. Rozumie pani jednak,
właśnie przybyłem z pomocą. Wraz z Fredem. Fred także zamierza zostać
kuzynem. Bardzo lubi dzieci.
– A dama, kapitanie Winbright? Ona także zatrzyma się tutaj i zostanie
kolejną kuzynką, razem z panem i drugim dżentelmenem?
Pan Winbright uśmiechnął się do niej ufnie. Jego błękitne oczy były tak
błyszczące i roześmiane, a uśmiech tak otwarty i niewymuszony, że potrzeba
było kobiety o opanowaniu panny Tobias, żeby nie odwzajemnić uśmiechu.
– Powiem pani w zaufaniu, że została źle potraktowana przez mego
towarzysza broni, oficera w –shires. Mam jednak miękkie serce, widok
kobiecych łez porusza mnie w takim stopniu, że gotowy jestem uczynić
niemal wszystko.
Tak powiedział kapitan Winbright w korytarzu, kiedy jednak ponownie
weszli do jadalni, widok kobiecych łez (młoda dama właśnie płakała)
sprowokował go tylko do robienia jej afrontów. Kiedy wypowiedziała jego
imię, łagodnie i z pewnym lękiem, odwrócił się do niej i krzyknął:
– Och, czemuż nie wrócisz do Brighton?! Dobrze wiesz, że możesz to
zrobić bez najmniejszych przeszkód. Tak byłoby dla ciebie najlepiej.
– Reigate – poprawiła go delikatnie.
Spojrzał na nią wielce poirytowany.
– A tak, Reigate.
Młoda dama miała słodką, bojaźliwą twarz, wielkie ciemne oczy i drobne
usta jak pączek róży, wiecznie drżące na granicy łez. Był to jednak ten rodzaj
urody, który szybko więdnie, kiedy tylko coś na kształt cierpienia pojawi się
w pobliżu, a biedaczka była ostatnimi czasy bardzo nieszczęśliwa.
Przypominała pannie Tobias dziecięcą lalkę-szmaciankę, dostatecznie ładną
na początku, ale bardzo smutną i nędzną, kiedy już znikną wypychające ją
gałganki. Młoda dama spojrzała na pannę Tobias.
– Nigdy nie myślałam... – zaczęła i wybuchnęła płaczem.
Panna Tobias przez chwilę milczała.
– Cóż – orzekła w końcu – może tak panią wychowano.
* * *
Tego wieczoru pan Field znowu zasnął w salonie. Ostatnio przydarzało
mu się to dość często.
A odbyło się to następująco: służący wszedł do pokoju z listem dla pani
Field, która zaczęła go czytać. Kiedy żona czytała, pan Field poczuł (jak ujął
to na własny użytek) „zasnuwające go pajęczyny” snu. Po kilku chwilach
(w swoim mniemaniu) obudził się i wieczór dalej biegł swoim torem,
z Cassandrą i panią Field siedzącymi przy ogniu. Pan Field spędził doprawdy
bardzo przyjemny wieczór, z rodzaju tych, jakie uwielbiał spędzać
w towarzystwie dwóch dam. Fakt, że był to jedynie sen o miłym wieczorze
(bo biedny głuptas w rzeczywistości spał), w żaden sposób nie umniejszył
przyjemności.
Kiedy pan Field spał, pani Field i Cassandra pośpiesznie udały się do
Królestwa Zimy.
* * *
Na plebanii Henry Woodhope i pani Strange życzyli już sobie dobrej
nocy, ale pan Strange zamierzał jeszcze poczytać. Jego lekturą było Życie
Martina Pale’a autorstwa Thaddeusa Hickmana. Doszedł do dwudziestego
szóstego rozdziału, w którym Hickman omawiał pewne przypisywane
Martinowi Pale’owi teorie, głoszące, że niekiedy będący w wielkiej potrzebie
magowie odkrywają, że są zdolni do wspanialszych czynów magicznych niż
wszystko to, czego się do tej pory nauczyli czy choćby o czym słyszeli.
– Pfu! – zirytował się ogromnie Strange – Co za niedorzeczność!
– Dobrej nocy, Jonathanie – powiedziała Arabella i pocałowała go tuż
powyżej zmarszczonych brwi.
– Tak, tak – mruknął, nie odrywając wzroku od książki.
* * *
– A ta młoda kobieta – szepnęła pani Field – kim jest?
Panna Tobias uniosła brew i powiedziała:
– Twierdzi, że jest panią Winbright, ale kapitan Winbright temu
zaprzecza. Nie przypuszczałam, że tego rodzaju kwestia może zostawiać pole
do tak rozbieżnych interpretacji.
– A jeśli coś się stanie... mam na myśli dzieci – szepnęła pani Field – czy
kapitan Winbright może na tym w jakiś sposób skorzystać?
– Och, z pewnością zostałby bardzo bogatym człowiekiem i od
czegokolwiek uciekł, przyjeżdżając tutaj, czy były to długi, czy też skandal,
najpewniej nie przysparzałoby mu to dalszych trosk.
Trzy damy znajdowały się w sypialni dzieci. Panna Tobias siedziała
w ciemności otulona szalem. W przestronnym mrocznym pokoju paliły się
dwie świece, jedna blisko łóżka dzieci, a druga na rozchwierutanym małym
stoliku przy drzwiach, żeby każdy, kto wejdzie do sypialni, był natychmiast
widoczny. Gdzieś w domu, na końcu rozlicznych długich, ciemnych
korytarzy było słychać jednego mężczyznę, który śpiewał, i drugiego, który
się śmiał.
Panienka Flora zapytała niespokojnie, czy w pokoju są jakieś sowy.
Panna Tobias zapewniła ją, że żadnej nie ma.
– Myślę jednak, że mimo to mogą się zjawić – powiedziała przerażona
panienka Flora – o ile pani tu nie zostanie.
Panna Tobias zapewniła ją, że zostaną w sypialni jeszcze chwilę.
– A teraz bądźcie już cicho – dodała. – Panna Parbringer opowie wam
historię, jeśli ładnie ją poprosicie.
– Jaką historię mam wam opowiedzieć? – zapytała Cassandra.
– O Królu Kruków – poprosiła panienka Ursula.
– Dobrze – zgodziła się Cassandra.
A oto historia, którą Cassandra opowiedziała dzieciom.
– Zanim Król Kruków został w ogóle królem, był tylko Kruczym
Dzieckiem i mieszkał we wspaniałym domu z wujem i ciotką. (To nie byli
jego prawdziwi krewni, tylko dobrzy ludzie, którzy wzięli go do siebie na
wychowanie). Pewnego dnia wuj, który czytał książki o magii w wielkiej
bibliotece, posłał po Krucze Dziecko i zapytał je uprzejmie, jak się miewa.
Krucze Dziecko odpowiedziało, że miewa się bardzo dobrze.
– Cóż – powiedział wuj Oberon – jako twój opiekun, małe ludzkie
dziecię, muszę się w tej kwestii upewnić. Pokaż mi swoje sny z ostatniej
nocy.
Krucze Dziecko wyjęło zatem swoje sny, a wuj Oberon zrobił na nie
miejsce na stole w bibliotece. Na blacie znajdowały się setki najróżniejszych
rzeczy – księgi historii nienaturalnej, mapa ukazująca względne położenie
Męskiej Dwulicowości i Kobiecej Uczciwości (tudzież sposób, w jaki można
przejść od jednej do drugiej) oraz zestaw pięknych mosiężnych instrumentów
w mahoniowym pudełku, a wszystkie bardzo sprytnie sprokurowane do
pomiaru Ambicji, Zazdrości, Miłości, Poświęcenia, Wierności dla Kraju,
Marzeń o Królobójstwie oraz wielu innych Przywar i Cnót, o których warto
wiedzieć. Wszystkie te rzeczy wuj Oberon odłożył na podłogę, ponieważ nie
był przesadnie schludną osobą, za co zresztą wiecznie go ganiono. Potem
rozłożył sny Kruczego Dziecka na stole i przyjrzał im się przez małe okulary
w drucianej oprawce.
– A cóż to?! – wykrzyknął. – Tu jest sen o wysokiej czarnej wieży
w ciemnym lesie pośród śniegów. Wieża całkiem popadła w ruinę, blanki
wyglądają jak połamane zęby. Czarne ptaki o wystrzępionych skrzydłach
latają wokół niej bez ustanku, a ty siedzisz w wieży i nie możesz z niej wyjść.
Małe ludzkie dziecię, nie bałeś się, kiedy śniłeś ten straszny sen?
– Nie, wuju – odpowiedziało Krucze Dziecko – w nocy śniłem o wieży,
w której się urodziłem, i o krukach, które przynosiły mi wodę do picia, kiedy
byłem za mały, żeby choćby raczkować. Czemuż miałbym się bać?
Wobec tego wuj Oberon spojrzał na następny sen, a kiedy go zobaczył,
wykrzyknął:
– Ależ tu jest sen o okrutnie lśniących ślepiach i nikczemnych,
oślinionych zębiskach! Małe ludzkie dziecię, nie bałeś się, kiedy śniłeś ten
straszny sen?
– Nie, wuju – odrzekło Krucze Dziecko. – W nocy śniłem o wilkach,
które karmiły mnie swoim mlekiem i które kładły się obok mnie i grzały,
kiedy byłem za mały, żeby choćby raczkować. Czemuż miałbym się bać?
I tak wuj Oberon spojrzał na następny sen, a kiedy go ujrzał, zadrżał
i powiedział:
– Ależ to sen o mrocznym jeziorze i smutnym, deszczowym zmierzchu.
Uroczysko jest potwornie ciche, a po wodzie żegluje upiorna łódź.
Przewoźnik jest chudy i powykręcany jak korzeń żywopłotu, jego twarz ginie
w cieniu. Małe ludzkie dziecię, nie bałeś się, kiedy śniłeś ten straszny sen?
Wtedy Krucze Dziecko z irytacją uderzyło pięścią w stół i tupnęło
w podłogę.
– Wuju Oberonie! – wykrzyknęło. – To łódź elfów i elfi przewoźnik,
którego ty i ciotka Tytania sami wysłaliście po mnie, żeby doprowadził mnie
do waszego domu. Czemuż miałbym się bać?
– Proszę – odezwała się trzecia osoba, która do tej pory nie zabierała
głosu. – Jakże to dziecko chlubi się swoją odwagą!
Osobą, która się odezwała, był sługa wuja Oberona. Siedział wysoko na
półce, przebrany (aż do tej chwili) za popiersie Williama Shakespeare’a.
Wuja Oberona zaskoczyło to nagłe pojawienie się sługi, ale Krucze Dziecko
od początku wiedziało o jego obecności.
Sługa wuja Oberona zerknął z wysokiej półki na Krucze Dziecko,
a Krucze Dziecko spojrzało w górę na niego.
– Istnieją najprzeróżniejsze rzeczy na niebie i ziemi – powiedział sługa
wuja Oberona – które pragną wyrządzić ci krzywdę. Jest ogień, który chce
cię sparzyć. Miecze, które marzą, by przeszywać cię raz za razem, sznury,
które chcą mocno cię skrępować. Istnieją tysiące, tysiące rzeczy, o których
nawet ci się nie śniło: stworzenia, które mogą podkradać ci sny, rok za
rokiem, aż ledwie będziesz w stanie sam siebie poznać; ludzie, którzy się
jeszcze nie narodzili, a którzy będą cię przeklinać i przeciwko tobie
spiskować. Małe ludzkie dziecię, nadszedł czas, byś poznało trwogę.
Jednakże Krucze Dziecko odpowiedziało:
– Robinie Goodfellow, od początku wiedziałem, że to ty podsyłasz mi te
sny. Jestem jednak ludzkim dzieckiem, a zatem jestem sprytniejszy od ciebie
i kiedy te nikczemne istoty zjawią się, by mnie skrzywdzić, okażę się
sprytniejszy także od nich. Jestem ludzkim dzieckiem i do mnie należy cała
kamienista, deszczowa angielska ziemia. Jestem angielskim dzieckiem i do
mnie należą rozległe szare angielskie przestworza, pełne łopoczących
czarnych skrzydeł i szarych duchów deszczowych westchnień. Powiedz mi,
wobec tego, Robinie Goodfellow, czemu mam się lękać?
Krucze Dziecko pokręciło głową, potrząsając kruczoczarną grzywą
włosów, i zniknęło.
Pan Goodfellow zerknął wtedy odrobinę nerwowo na wuja Oberona, żeby
sprawdzić, czy nie zagniewała go śmiałość, z jaką przemówił do ludzkiego
wychowanka, lecz wuj Oberon (który był nie najmłodszym dżentelmenem)
już jakiś czas temu przestał słuchać obydwu i odszedł, by podjąć swoje
poszukiwania książki. Zawierała zaklęcie, które zamieniłoby członków
parlamentu w użytecznych obywateli, i właśnie teraz, kiedy wuj Oberon
umyślił sobie zrobić z niego użytek, nigdzie nie mógł jej znaleźć (chociaż
miał ją w ręku niecałe sto lat temu). Wobec tego pan Goodfellow nie odezwał
się już ani słowem i po cichu zmienił się z powrotem w popiersie Williama
Shakespeare’a.
* * *
Na plebanii pan Strange nadal czytał. Doszedł do rozdziału czterdziestego
drugiego, gdzie Hickman opowiada, jak Maria Absalom pokonała swoich
wrogów, ukazując im prawdziwe odbicie ich dusz w zwierciadłach w Domu
Cieni, i jak okropny widok, który ujrzeli (i pojęli w głębi serc, że to prawda),
tak ich przeraził, że nie potrafili już stawić jej oporu.
Na karku pana Strange’a było szczególnie wrażliwe miejsce i wszyscy
jego przyjaciele słyszeli, jak pan Strange mówi, że zawsze, gdy w pobliżu
działa dowolnego rodzaju magia, on odczuwa w owym punkcie ciarki
i świąd. Nieświadom nawet, że to robi, zaczął teraz pocierać to miejsce.
* * *
Tak wiele ciemnych korytarzy, pomyślała Cassandra, jakie mam
szczęście, że znam drogę, bo wielu ludzi w okamgnieniu by tu zabłądziło.
Biedaczyska, zaraz by się przerazili, bo droga jest tak daleka, ale ja wiem, że
jestem już bardzo blisko głównych schodów i wkrótce będę mogła wymknąć
się z domu do ogrodu.
Zadecydowano, że pani Field zostanie i popilnuje dzieci przez resztę
nocy, więc Cassandra wracała do domu pana Fielda całkiem sama.
Nie wydaje mi się jednak (pomyślała), by to wysokie, prześwietlone
księżycem okno powinno znajdować się w tym miejscu. O wiele bardziej by
mi odpowiadało, gdyby było za mną. Albo może po lewej stronie. Jestem
bowiem przekonana, że nie było go tam, kiedy tu weszłam. Och, zgubiłam
się! Jakie to... A teraz głosy tych dwóch przeklętych mężczyzn rozlegają się
echem w tym ciemnym przejściu, obaj są wyraźnie pijani i w dodatku mnie
nie znają. A ja znalazłam się w miejscu, w którym nie mam prawa być.
(Cassandra szczelniej otuliła się szalem).
– Mimo to – mruknęła – czemuż miałabym się bać?
* * *
– Niech diabli wezmą ten dom! – wykrzyknął Winbright. – Nic, tylko
okropne czarne korytarze. Co widzisz, Fred?
– Tylko sowę. Ładną, białą sowę. Skąd, u diabła, sowa w środku domu?
– Fred! – krzyknął Winbright, opierając się o ścianę i osuwając nieco. –
Bądź tak dobry i przynieś mi mój pistolet.
– W tej chwili, kapitanie! – wykrzyknął Fred. Zasalutował kapitanowi
Winbrightowi i natychmiast o wszystkim zapomniał.
Kapitan Winbright się uśmiechnął.
– A oto – powiedział – biegnie nam na spotkanie panna Tobias.
– Drogi panie – zawołała panna Tobias, wynurzając się nagle z ciemności
– co pan wyprawia?!
– Do diaska, po domu lata sowa. Zastrzelimy ją.
Panna Tobias obejrzała się na poruszającą się wśród cieni sowę i odparła
pośpiesznie:
– Przyznaję, panowie, że jesteście wolni od wszelkich przesądów. Jutro
z miejsca możecie otworzyć interes jako wydawcy ateistycznej encyklopedii.
Podziwiam waszą odwagę, choć jej nie podzielam.
Dwaj dżentelmeni popatrzyli na nią, niczego nie pojmując.
– Nigdy nie słyszeliście, że sowy należą do Króla Kruków? – spytała.
– Niech mnie pani nie straszy, panno Tobias – powiedział kapitan
Winbright. – Przez panią mam wrażenie, że widzę w ciemnościach wysokie
korony z kruczych piór. To najlepszy dom do takich majaków, bez kwestii.
Niech ją diabli, Fred, zachowuje się, jakby była też moją guwernantką.
– A przypomina twoją guwernantkę? – zapytał Fred.
– Sam nie wiem, miałem ich tak wiele. Wszystkie mnie zostawiły. Pani
by mnie nie zostawiła, prawda, panno Tobias?
– Nie potrafię odpowiedzieć, proszę pana.
– Fred – powiedział kapitan Winbright – teraz są dwie sowy. Dwie ładne
małe sówki. Pani jest jak Minerwa, panno Tobias, taka wysoka, mądra i pełna
przygany. Minerwa z dwiema sowami. Nazywa się pani Jane, prawda?
– Nazywam się panna Tobias.
Winbright zagapił się w ciemność i zadrżał.
– Pamiętasz tę grę, w którą bawią się w hrabstwie York, Fred? Kiedy
wysyła się dzieci same w ciemność, żeby przyzwały Króla Kruków? Jakie
słowa wypowiadają?
Fred westchnął i pokręcił głową.
– Coś o zjadaniu serc – odpowiedział. – Tylko tyle sobie przypominam.
– Jak one się na nas gapią, Fred – zauważył Winbright. – To nad wyraz
impertynenckie sowy. Zawsze myślałem, że to takie nieśmiałe, drobne
stworzenia.
– Nie lubią nas – orzekł ze smutkiem Fred.
– Wolą ciebie, Jane. Proszę, jedna usiadła ci na ramieniu. Nie boisz się?
– Nie, proszę pana.
– Te pióra – powiedział Fred – te delikatne piórka między skrzydłami
a piersią tańczą niczym płomienie, kiedy sowy pikują. Gdybym był myszą,
pomyślałbym, że oto nadeszły ognie piekielne, by mnie pochłonąć.
– W rzeczy samej – mruknął Winbright i obaj mężczyźni patrzyli, jak
sowy szybują, na przemian znikając i wynurzając się z mroku.
Nagle jedna z nich krzyknęła – rozległ się ohydny wrzask, od którego
krew się ścina w żyłach.
Panna Tobias spuściła wzrok i skrzyżowała ręce – uosobienie skromnej
Spis treści Karta tytułowa Karta redakcyjna Przedmowa Damy z Grace Adieu Na Wzgórzu Rozpasania Pani Mabb Jak książę Wellington zapodziewa swojego wierzchowca Pan Simonelli czyli elfi wdowiec Tom Brightwind, czyli jak wybudowano elfi most w Thoresby Meandry groteski John Uskglass i węglarz z Cumbrii Podziękowania O autorce
Tytuł oryginału: The Ladies of Grace Adieu and Other Stories Copyright © 2006 by Susanna Clarke Copyright for the Polish translation © 2015 by Wydawnictwo MAG Redakcja: Urszula Okrzeja Korekta: Magdalena Górnicka Ilustracja na okładce: Dagmara Matuszak Opracowanie graficzne okładki: Piotr Chyliński Projekt typograficzny, skład i łamanie: Tomek Laisar Fruń ISBN 978-83-7480-572-8 Wydanie II Wydawca: Wydawnictwo MAG ul. Krypska 21 m. 63, 04-082 Warszawa tel. 22 813 47 43, fax 22 813 47 60 e-mail kurz@mag.com.pl www.mag.com.pl Wyłączny dystrybutor: Firma Księgarska Jacek Olesiejuk Spółka z ograniczoną odpowiedzialnością S.K.A ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Maz. tel. 22 721 30 00 www.olesiejuk.pl Skład wersji elektronicznej pan@drewnianyrower.com
Rodzicom, Janet i Stuartowi Clarke’om
Przedmowa pióra profesora Jamesa Sutherlanda, kierownika studiów nad Sidhe na Uniwersytecie w Aberdeen Sięgnąłem po ten zbiór, mając na uwadze dwa bardzo skromne cele. Pierwszym było rzucenie po trosze światła na rozwój magii na Wyspach Brytyjskich w różnych epokach, drugim zaś zapoznanie czytelnika z pewnymi sposobami, w jakie Faerie rzutuje na nasze własne powszednie życie – innymi słowy, stworzenie swoistego kompendium dotyczącego Faerie i elfów. Tytułowa historia „Damy z Grace Adieu” plasuje się w pierwszej kategorii, w poruszający sposób ukazując trudności, jakim musiały stawić czoło kobiety parające się magią na początku dziewiętnastego wieku – w czasach, kiedy ich praca była zwyczajnie ignorowana przez ich męskich odpowiedników (reprezentowanych tutaj nade wszystko przez Gilberta Norrella i Jonathana Strange’a). O wydarzeniach relacjonowanych w tej historii wspomniano w raczej mało znanej powieści wydanej kilka lat temu. Jeśli któryś z czytelników zetknął się z dziełem „Jonathan Strange i pan Norrell” (Bloomsbury, Londyn 2004), to zwracam uwagę na przypis w rozdziale 43, który opisuje, ile trudu zadał sobie Jonathan Strange, by wyrwać swojego pełniącego obowiązki pastora szwagra z hrabstwa Gloucester i zapewnić mu beneficjum w hrabstwie Northampton. „Damy z Grace Adieu” przedstawiają pełniejsze objaśnienie dość zagadkowej reakcji Strange’a. Opowiadania „Na Wzgórzu Rozpasania” oraz „Meandry groteski” opisują nieco swobodniejsze, nie tak napięte kontakty z elfami i magią, którymi niegdyś cieszyli się nasi angielscy i szkoccy przodkowie. „Pan Simonelli albo elfi wdowiec” to wyjątek z pamiętników Alessandro Simonellego. Simonelli to – rzecz jasna – szalenie irytujący pisarz, na każdym kroku ukazuje zarozumiałość i arogancję swojej rasy. (I mówię tu o Anglikach, nikim innym). Redaktorowi zaleca się podchodzić do jego pamiętników ze szczególną ostrożnością. Simonelli opublikował je po raz pierwszy w połowie lat dwudziestych XIX wieku. Dwadzieścia lat później dokonał korekty i opublikował je ponownie. To samo zrobił w latach
sześćdziesiątych. W rzeczy samej przez cały wiek XIX i początki XX jego pamiętniki i wspomnienia były nieustannie pisane na nowo i publikowane w nowych wydaniach; i za każdym razem Simonelli przekuwał przeszłość tak, by promować swoją najnowszą obsesję – bez względu na to, czy była to akurat historia starożytnych Sumerów, edukacja kobiet, podniesienie moralności Sidhe (elfów), zaopatrzenie pogan w Biblie, tudzież skuteczność nowego rodzaju mydła. W ramach próby obejścia tej przeszkody wybrałem fragment z pierwszego wydania, który opisuje początki nadzwyczajnej kariery Simonellego. Możemy tylko żywić nadzieję, że zachował on jakiś związek z wydarzeniami, które rzeczywiście miały miejsce. W latach, które nastąpiły po Waterloo, stosunki między Sidhe (elfami) i Brytyjczykami zacieśniły się. Brytyjscy politycy na wszelkie sposoby rozważali „kwestię elfią”, ale wszyscy zgadzali się, że jest to sprawa kluczowa dla interesów kraju. Jednakże poniższe historie ukazują nic innego, jak tylko przerażający brak przygotowania typowego dziewiętnastowiecznego dżentelmena, kiedy przypadkiem natknie się na Faerie. Książę Wellington to doskonały tego przykład. Kobiety, zdaje się, nieco lepiej radzą sobie w tak kłopotliwych okolicznościach; bohaterka „Pani Mabb”, Venetia Moore, konsekwentnie wykazuje zdolność intuicyjnego wyczuwania zasad obowiązujących w Faerie, czego całkowicie brakuje starszemu i bardziej doświadczonemu księciu. „Tom Brightwind, czyli jak wybudowano elfi most w Thoresby” to opowiadanie obfitujące w fakty ciekawe dla badacza Faerie. Jednakże nie widzę powodu, by powtarzać moją wcześniejszą ocenę tej historii, przedstawioną w 1999 roku (i zasługującą, moim zdaniem, na szerszy odbiór). Czytelnik znajdzie ją we wstępie do samej opowieści. Zdecydowałem się zamknąć zbiór historią cudownego pisarza, Johna Waterbury’ego, lorda Portisheada. Poza okresem 1808-1816, kiedy siedział pod pantoflem Gilberta Norrella, pisarstwo Waterbury’ego – a w szczególności jego wersja starych opowieści o Królu Kruków – to niekończąca się przyjemność. „John Uskglass i węglarz z Cumbrii” to przykład historii z rodzaju tych (jakże uwielbianych w średniowieczu), w których ludzie niższego stanu okazują się zdolni przechytrzyć ludzi bogatych i wpływowych. (Myślę tu o opowieściach o Robin Hoodzie czy balladzie o „Królu Janie i opacie Canterbury”). W średniowiecznej północnej Anglii nikt nie był bogatszy i potężniejszy od Johna Uskglassa i w efekcie
północnoangielski folklor obfituje w opowieści o Uskglassie, który wpada do dziur w ziemi, zakochuje się w niestosownych damach albo z różnych skomplikowanych i nieprawdopodobnych powodów zobowiązuje się do ugotowania owsianki dla udręczonych żon oberżystów. Smutny stan rzeczy przedstawia się tak, że podobnie jak we wszystkich okresach naszej historii, tak i obecnie zewsząd atakują nas błędne informacje na temat Faerie. Dzięki takim opowieściom jak poniższe pilny badacz kultury Sidhe może zajrzeć do Faerie, dostrzec przelotnie złożoność tej krainy, panujące tam sprzeczności i pojąć niebezpieczną fascynację, jaką może ona wzbudzić. James Sutherland Aberdeen, kwiecień 2006
Damy z Grace Adieu
Nade wszystko pamiętajcie o tej jednej rzeczy: magia należy do serca w równym stopniu jak do rozumu i wszystko, co jest czynione, winno być czynione z miłości, radości lub słusznego gniewu. I jeśli będziemy honorować tę zasadę, odkryjemy, że nasza magia urasta większa niż suma wszystkich zaklęć, których kiedykolwiek się nauczyliśmy. Wtedy staje się dla nas tym, czym jest lot dla ptaków, ponieważ nasza magia wywodzi się z mrocznego i rozmarzonego serca, tak jak lot ptaka płynie z jego serca. I czyniąc magię, będziemy odczuwać tę samą radość, jaką czuje ptak, gdy rzuca się w pustkę, i pojmiemy, że magia stanowi część człowieka, tak jak lot jest częścią istoty ptaka. To zrozumienie to dar dla nas od Króla Kruków, drogiego króla wszystkich magów, który stoi między Anglią a Innymi Ziemiami, między wszelkim dzikim stworzeniem a światem ludzi. Z Księgi lady Katarzyny z Winchesteru (1209-67), przetłumaczonej z łaciny przez Jane Tobias (1775-1819) Kiedy pani Field zmarła, pogrążony w żałobie wdowiec rozejrzał się i odkrył, że świat jest pełen ładnych, młodych kobiet, tak samo jak to było za czasów jego młodości. W następnej kolejności dotarło do niego, że jest zamożniejszym człowiekiem niż dawniej i chociaż w jego domu przebywała już jedna ładna, młoda kobieta (jego siostrzenica i wychowanica, Cassandra Parbringer), uznał, że jeszcze jedna z pewnością by nie zaszkodziła. Uważał, że nie zmienił się zgoła nic, którą to opinię Cassandra w pełni podzielała – myślała bowiem w głębi duszy: „Jestem przekonana, drogi panie, że był pan równie nużący jako dwudziestojednoletni młodzieniec, jak jako czterdziestodziewięcioletni mężczyzna”. Pan Field ożenił się zatem powtórnie. Dama była ładna, bystra i tylko rok starsza od Cassandry, ale możemy rzec na jej obronę, że nie miała pieniędzy i musiała albo poślubić pana Fielda, albo zostać nauczycielką w szkole. Druga pani Field i Cassandra były sobie wielce rade i wkrótce serdecznie się polubiły. W rzeczy samej, smutny stan rzeczy przedstawiał się tak, że o wiele bardziej lubiły się nawzajem niż pana Fielda. Była jeszcze jedna dama, ich przyjaciółka (nazywała się panna Tobias); często widywano je, jak we trzy spacerują w pobliżu wioski, w której mieszkały – Grace Adieu w hrabstwie Gloucester.
W wieku lat dwudziestu Cassandra Parbringer była uważana za ideał swoistego typu urody, do którego mają słabość pewni dżentelmeni. Jej mleczna cera miała przyjemnie różowawy odcień. Jasnoniebieskie oczy niezmiernie uroczo harmonizowały ze srebrzysto-złotymi lokami, a całość stanowiła wizerunek, w którym kobiecość i dziewczęcość słodko współbrzmiały. Pan Field – dżentelmen nieobdarzony przesadną lotnością umysłu – z ufnością wierzył, że cechują ją infantylna naiwność i przyjemna kobieca uległość licujące z jej twarzyczką. W owym czasie jej perspektywy prezentowały się lepiej niż wcześniej możliwości pani Field. Mieszkańcy Grace Adieu już dawno temu ustalili między sobą, że Cassandra winna poślubić pastora, pana Henry’ego Woodhope’a, a i sam Woodhope nie sprawiał wrażenia, że ten pomysł go mierzi. – Pan Woodhope cię lubi, Cassandro – powiedziała pani Field. – Doprawdy? Panna Tobias (która także znajdowała się w pokoju) wtrąciła: – Panna Parbringer jest mądra i zachowuje dla siebie zdanie na temat pana Woodhope’a. – Och! – wykrzyknęła Cassandra. – Możecie je poznać, skoro takie jest wasze życzenie. Pan Woodhope to nieco rozciągnięty pan Field, dzięki czemu jest chudszy i wyższy. Jest młodszy, a zatem z natury rzeczy stanowi milsze towarzystwo i ma bystrzejszy umysł, ale w ostatecznym rozrachunku to tylko repetycja z pana Fielda. – Czemu więc go zachęcasz? – zapytała pani Field. – Ponieważ muszę kogoś poślubić, a za panem Woodhope’em to jedno przemawia: że mieszka w Grace Adieu i, poślubiając go, nie będę musiała rozstawać się z moją drogą panią Field. – To bardzo skromne aspiracje: pragnąć ślubu z panem Fieldem dowolnego rodzaju. – Pani Field westchnęła. – Nie pragniesz niczego lepszego? Cassandra rozważyła pytanie. – Zawsze ogromnie pragnęłam odwiedzić hrabstwo York – odpowiedziała. – Wyobrażam sobie, że jest tam dokładnie tak jak w powieściach pani Radcliffe. – Tam jest dokładnie tak jak wszędzie indziej – odparła panna Tobias. – Och, panno Tobias, jak możesz tak mówić? – zapytała Cassandra. –
Jeśli magia nie trwa w Yorkshire, to gdzie jeszcze możemy ją znaleźć? „Na bagnach pod gwiazdami u obłąkańca boku”[1]. Tak właśnie wyobrażam sobie hrabstwo York. – Jednakże wiele wody upłynęło, odkąd Król-obłąkaniec przebywał tam po raz ostatni i przez ten czas mieszkańcy Yorkshire weszli w posiadanie rogatek, gazet, dyliżansów, objazdowych wypożyczalni książek i wszystkiego tego, co jest najbardziej nowoczesne i pospolite. Cassandra pociągnęła nosem. – Rozczarowujesz mnie. Panna Tobias była guwernantką dwóch dziewczynek we wspaniałym domostwie w wiosce, zwanym Królestwem Zimy. Rodzice dzieci nie żyli i mieszkańcy Grace Adieu z upodobaniem powtarzali sobie, że to nie jest dom dla dzieci, bo jest zbyt przestronny, mroczny i za dużo w nim pokojów o dziwnych kształtach i osobliwych płaskorzeźb. Młodsza dziewczynka rzeczywiście często się bała i co rusz dręczyły ją koszmary. Biedaczka wierzyła, że prześladują ją sowy. Niczego na świecie nie bała się tak bardzo jak sów. Nikt inny nie widział ptaków, ale dom był stary, pełen szczelin i dziur, którymi mogłyby wlatywać, i obfitował w spasione myszy, które mogłyby je skusić, więc może dziecko miało słuszność. W wiosce nie przepadano zbytnio za guwernantką – była za wysoka, za poważna i za bardzo lubiła książki. Nadto – ciekawa rzecz – nigdy się nie uśmiechała, o ile nie dostrzegła powodu do uśmiechu. Jednakże panienka Ursula i panienka Flora były dziewczynkami bardzo grzecznymi i niezmiernie przywiązanymi do panny Tobias. Chociaż czekała je wspaniała przyszłość spadkobierczyń fortuny, pod względem krewnych dziewczynki były biedne jak mysz kościelna. Jedynym opiekunem był kuzyn ich zmarłej matki. Przez wszystkie długie lata ich sierocej doli dżentelmen ów odwiedził je tylko dwukrotnie i raz napisał do nich bardzo krótki list na Boże Narodzenie. Ponieważ jednak kapitan Winbright był żołnierzem, oficerem w ––shires, nieobecność i milczenie zostały mu wybaczone, a panienka Ursula i panienka Flora (chociaż miały zaledwie – odpowiednio – osiem i cztery lata) już zaczęły zdradzać typową dla ich płci słabość, wynosząc jego towarzystwo ponad wszystkich innych swoich znajomych. Mówiło się, że pradziad dziewczynek studiował magię i zostawił po sobie rozległą bibliotekę. Panna Tobias często do niej zaglądała; nikt nie wiedział,
czym się tam zajmowała. Ostatnio jej przyjaciółki, pani Field i panna Parbringer, także często bywały w rezydencji. Uważano jednak, że po prostu odwiedzają dzieci, ponieważ (jak powszechnie wiadomo) damy nie studiują magii. Magowie to odrębna kwestia – damy (jak powszechnie wiadomo) garną się do magów. (Jak inaczej wyjaśnić ogromną popularność pana Norrella we wszystkich modnych salonach Londynu? Pan Norrell niemal w równym stopniu słynie z pospolitej twarzy i małomówności, jak z niezrównanej biegłości w sztuce magicznej, a uczeń pana Norrella, pan Strange, ze swoją niemal przystojną twarzą i umiejętnością prowadzenia ożywionej konwersacji, jest mile widziany, gdziekolwiek się zjawi). Musimy więc przypuszczać, że stąd wyniknęło pytanie, które Cassandra Parbringer zadała pannie Tobias pewnego wrześniowego, pięknego dnia na styku lata i jesieni: – Czytałaś może artykuł pana Strange’a w „The Review”? Jakie jest twoje zdanie na jego temat? – Uważam, że pan Strange wyraził się ze znamienną dla siebie klarownością. Każdy może go zrozumieć, niezależnie od tego, ile pojmuje z teorii i praktyki magii. Wyraził się dowcipnie i zręcznie, jak to on zazwyczaj. Najogólniej rzecz biorąc, artykuł godny podziwu. To błyskotliwy człowiek. – Mówisz jak guwernantka. – A cóż w tym dziwnego? – Nie pragnę poznać twojej opinii jako guwernantki, chcę usłyszeć twoje zdanie jako... Ach, mniejsza o to. Co sądzisz o jego przemyśleniach? – Nie zgadzam się z żadnym. – O, proszę, to właśnie chciałam usłyszeć. – Współcześni magowie – powiedziała pani Field – poświęcają więcej energii na deprecjonowanie magii niż na jej uprawianie. Bezustannie słyszymy, że pewne rodzaje magii są zbyt niebezpieczne, by się nimi parać (chociaż wspomina się o nich we wszystkich starych opowieściach). Albo nie można już ich wypróbować, bo zaginęła formuła. Albo nigdy nie istniała. A co do mieszkańców Innych Ziem, pan Norrell i pan Strange sprawiają wrażenie, jakby nie wiedzieli, czy takie istoty w ogóle istnieją. I na dodatek nieszczególnie się tym przejmują, bo nawet jeśli istnieją, to zdaje się, że nie mamy po co się z nimi zadawać. A Król Kruków, jak się dowiadujemy, to jedynie wymysł rozgorączkowanych średniowiecznych umysłów
przyćmionych nadmiarem magii. – Pan Strange i pan Norrell zamierzają strywializować magię i uczynić ją równie pospolitą jak ich własne nudne osoby – orzekła Cassandra. – Zaprzeczają istnieniu Króla, z obawy, że porównanie z jego wielką magią ukaże nędzę ich własnych dokonań. Pani Field się roześmiała. – Cassandra – powiedziała – nie potrafi przestać strofować pana Strange’a. I tak, zacząwszy od konkretnych grzechów wielkiego pana Strange’a i jeszcze większego pana Norrella, zaczęły roztrząsać temat jadowitości mężczyzn w ogólności, po czym naturalnym biegiem rzeczy przeszły do dyskusji nad tym, czy Cassandra powinna poślubić pana Woodhope’a. * * * W tym samym czasie, kiedy damy z Grace Adieu rozmawiały, pan Jonathan Strange (mag i drugi fenomen epoki) siedział w bibliotece z panem Gilbertem Norrellem (magiem i pierwszym fenomenem epoki). Pan Strange powiadamiał pana Norrella, że zamierza opuścić Londyn na kilka tygodni. – Mam nadzieję, drogi panie, że nie spowoduje to żadnej niedogodności. Następny artykuł do Edinburgh Magazine jest już gotowy, o ile nie zechce pan poczynić w nim żadnych zmian (z czym, jak mniemam, doskonale poradzi pan sobie i beze mnie). Pan Norrell zapytał z marsową miną, dokąd wybiera się pan Strange, ponieważ (jak było powszechnie wiadomo w całym Londynie), starszy mag – milczący, oschły, mały człowieczek – nie lubił rozstawać się z młodszym magiem nawet na dzień czy choćby pół dnia. Więcej nawet: niechętnie dzielił się panem Strange’em z innymi ludźmi, którzy chcieliby z nim choćby porozmawiać. – Wybieram się do hrabstwa Gloucester, mój panie. Obiecałem pani Strange, że zabiorę ją do jej brata, który jest pastorem w tamtejszej wiosce. Musiał pan słyszeć, jak wspominałem o panu Henrym Woodhope’ie, nie mylę się? * * * Następnego dnia w Grace Adieu padał deszcz i panna Tobias nie była w stanie opuścić Królestwa Zimy. Spędziła dzień z dziećmi, ucząc je łaciny („Nie widzę powodu, by ją pomijać jedynie z racji waszej płci. Pewnego dnia
może znajdziecie dla niej zastosowanie”) oraz opowiadając im historie o uwięzieniu Thomasa Dundale’a w Innych Ziemiach i o tym, jak został pierwszym człowiekiem na służbie u Króla Kruków. Kiedy drugi dzień okazał się ładny i suchy, panna Tobias skorzystała z okazji, żeby wymknąć się na pół godziny i odwiedzić panią Field, zostawiwszy dziewczynki pod opieką piastunki. Tak się złożyło, że pan Field udał się do Cheltenham (rzadkie zdarzenie, ponieważ, jak zauważyła pani Field, nie było człowieka bardziej przywiązanego do domu. Obawiam się, że przez nas żyje mu się w nim aż nazbyt wygodnie, powiedziała), więc panna Tobias wykorzystała jego nieobecność, przedłużając swoją wizytę. (Wtedy wydawało się, że nie ma w tym nic złego). W drodze powrotnej do Królestwa Zimy minęła kraniec Grace and Angels Lane, gdzie stał kościół, a obok niego plebania. Bardzo elegancki powozik skręcał właśnie z głównej drogi w uliczkę. Już to samo w sobie było dostatecznie interesujące, ponieważ panna Tobias nie rozpoznała powozu ani jego pasażerów, ale jeszcze bardziej niezwykłym czynił ten obraz fakt, że końmi powoziła z wielką pewnością siebie i swadą dama. Obok niej na koźle siedział ogromnie swobodny dżentelmen, z rękami w kieszeniach i nogą założoną na nogę. Robił duże wrażenie. Nie można powiedzieć, że jest szczególnie przystojny, pomyślała panna Tobias. Ma za długi nos. A mimo to nosi się z arogancją typową dla przystojnych mężczyzn. Najwidoczniej był to dzień wizyt. Na podwórzu Królestwa Zimy stał gig i dwa rącze konie. Davey (stangret) i stajenny zajęli się już nimi pod bacznym spojrzeniem chudego, śniadego mężczyzny, niezwykle niechlujnej persony (czyjegoś służącego), który opierał się o mur kuchennego ogrodu, grzejąc się w słońcu i paląc fajkę. Koszulę miał rozpiętą i kiedy panna Tobias go mijała, podrapał się bez pośpiechu po nagiej piersi długim, ciemnym palcem i posłał jej uśmiech. Odkąd panna Tobias poznała ten dom, główny hol zawsze wyglądał tak samo – wypełniały go tylko cisza, cienie i drobinki kurzu wirujące w szerokich, ukośnych snopach światła, dziś jednak dźwięczał echem donośnych głosów, muzyki i wysokiego, podekscytowanego śmiechu. Otworzyła drzwi do jadalni. Do nakrycia stołu wybrano najlepszą zastawę, najlepsze srebra i najlepsze stołowe szkło. Posiłek przygotowano i postawiono na stole, ale potem najwyraźniej o nim zapomniano. Wniesiono kufry podróżne i pudła, wyciągnięto różne stroje i porozrzucano; męska
i kobieca garderoba poniewierała się po podłodze, stanowiąc cokolwiek rozwiązły obrazek. Mężczyzna w oficerskim mundurze siedział na krześle, z panienką Ursulą na jednym kolanie. Trzymał kieliszek wina, który przytykał jej do ust, a kiedy próbowała się napić, odsuwał kielich. Śmiał się i dziecko także się śmiało. Widząc zarumienioną twarzyczkę i ekscytację dziecka, panna Tobias doprawdy nie miała pewności, czy dziewczynce nie udało się już upić nieco zawartości kielicha. Pośrodku pokoju drugi mężczyzna (bardzo przystojny mężczyzna), także w mundurze, stał pośród strojów i świecidełek i także się śmiał. Młodsza dziewczynka, panienka Flora, stała z boku, przyglądając się im wszystkim wielkimi, zdumionymi oczętami. Panna Tobias natychmiast do niej podeszła i wzięła ją za rękę. W mroku w głębi jadalni młoda kobieta siedziała przy fortepianie i bardzo podle grała włoską piosenkę. Być może wiedziała, że melodia brzmi fatalnie, bo sprawiała wrażenie, że gra z wielką niechęcią. Piosenkę wypełniały długie pauzy; kobieta często wzdychała i nie wyglądała na szczęśliwą. Wtem niespodziewanie przerwała. Przystojny mężczyzna pośrodku pokoju natychmiast się do niej odwrócił. – Dalejże, dalej! – zawołał. – Wszyscy uważnie słuchamy, zapewniam cię. Piosenka jest – tu odwrócił się do drugiego mężczyzny i mrugnął do niego porozumiewawczo – zachwycająca. Będziemy uczyć moje małe kuzyneczki tańców ludowych. Fred jest najlepszym nauczycielem tańca na świecie. Musisz więc grać, moja droga, sama rozumiesz. Nie kryjąc znużenia, młoda kobieta podjęła grę. W tej samej chwili siedzący mężczyzna, który najwidoczniej miał na imię Fred, zauważył pannę Tobias. Uśmiechnął się do niej przyjaźnie i poprosił o wybaczenie. – Ach! – wykrzyknął przystojny oficer. – Panna Tobias nam wybaczy, Fred. Jesteśmy z panną Tobias starymi przyjaciółmi. – Dzień dobry, kapitanie Winbright – powiedziała panna Tobias. * * * O tej porze państwo Strange’owie siedzieli już wygodnie w uroczym salonie pana Woodhope’a. Pani Strange została oprowadzona po całej plebanii pana Woodhope’a; porozmawiała już z gospodynią, kucharką, dojarką, służącą, stajennym, ogrodnikiem i pomocnikiem ogrodnika. Panu Woodhope’owi było nadzwyczaj śpieszno poznać kobiecą opinię na temat wszystkiego w plebanii i nie pozwolił pani Strange usiąść, zjeść czegoś ani
się napić, dopóki nie zaaprobowała domu, służby i organizacji spraw domowych. Zatem, jak przystało na dobrą i życzliwą siostrę, obejrzała wszystko, uśmiechała się do służby, łamiąc sobie głowę nad prostymi pytaniami, które mogłaby im zadać, a potem oznajmiła, że jest zachwycona. – Zapewniam cię, Henry – powiedziała z uśmiechem – że panna Parbringer będzie równie zadowolona. – Rumieni się – zauważył Jonathan Strange, odrywając wzrok od gazety. – Zjawiliśmy się, Henry, w jednym celu: aby poznać pannę Parbringer, o której tak wiele piszesz, i kiedy już ją zobaczymy, ponownie odjedziemy. – Doprawdy? Cóż, mam nadzieję zaprosić panią Field i jej siostrzenicę przy pierwszej sposobności. – Och, nie ma powodu tak się kłopotać – odparł Strange – ponieważ przywiozłem teleskop. Staniemy w oknach sypialni i będziemy ją szpiegować, kiedy będzie chodzić po wiosce. To mówiąc, rzeczywiście wstał i podszedł do okna. – Henry – powiedział – nadzwyczajnie podoba mi się twój kościół. Podoba mi się murek, który biegnie wokół budynków i drzew, ciasno je opasując. Dzięki temu całość wygląda jak statek. Jeśli kiedykolwiek powieje tu solidny wiatr, kościół i drzewa pożeglują razem w zupełnie nowe miejsce. – Strange – powiedział Henry Woodhope – jak zwykle wygadujesz głupstwa. – Nie przejmuj się nim – wytrąciła się Arabella Strange. – Ma umysł maga. Oni wszyscy są trochę szaleni. – Z wyjątkiem Norrella – dodał Strange. – Strange, proszę cię jako przyjaciela, żebyś nie czarował tu podczas swojego pobytu. To bardzo spokojna wioska. – Mój drogi Henry – odparł Strange – nie jestem ulicznym sztukmistrzem z budą i żółtą kurtyną. Nie zamierzam rozstawić się w kącie kościelnego cmentarza, żeby zwabić paru klientów. Obecnie admirałowie, kontradmirałowie, wiceadmirałowie i wszyscy ministrowe Jego Wysokości przysyłają mi pełne szacunku listy z prośbami o moje usługi i (co więcej) bardzo dobrze mi za nie płacą. Szczerze wątpię, czy jest w Grace Adieu choć jedna osoba, którą byłoby na mnie stać. * * * – Co to za pokój? – zapytał kapitan Winbright. – To stara sypialnia pana Enderwhilda, proszę pana – odpowiedziała
panna Tobias. – Maga? – Owszem, maga. – A gdzie trzymał swój skarb, panno Tobias? Mieszka tu pani tak długo, że musiała to pani odkryć. Ponad wszelką wątpliwość kryją się tu suwereny poupychane w najdziwniejszych przypadkowych dziurach i kątach. – Nic mi na ten temat nie wiadomo. – Ależ panno Tobias, w jakim celu starcy uczą się magii, jeśli nie po to, by odnaleźć złoto rywali? – Najwyraźniej ta myśl go trapiła. – Nic nie wskazuje na to, że odziedziczyły rodzinny geniusz, prawda? Mam na myśli dziewczynki. Nie, oczywiście, że nie. Kto słyszał o kobietach parających się magią? – Były dwie kobiety magowie, drogi panie, obie wielce poważane. Lady Katarzyna z Winchesteru, która uczyła Martina Pale’a, i córka Gregory’ego Absaloma, Maria, która przez ponad wiek była panią Domu Cieni. Kapitan Winbright nie sprawiał wrażenia zbytnio tym zainteresowanego. – Proszę mi pokazać pozostałe pokoje – polecił. Przeszli kolejnym rozbrzmiewającym echem korytarzem, który – podobnie jak większość rozległego, mrocznego domostwa – przeszedł we władanie myszy i pająków. – Czy moje kuzynki to zdrowe dzieci? – Owszem, proszę pana. Pan Winbright milczał przez chwilę, a potem orzekł: – Oczywiście, to w każdej chwili może ulec zmianie. Jest tak wiele dziecięcych chorób, panno Tobias. Ja sam, kiedy miałem raptem sześć, siedem lat, omal nie umarłem na szkarlatynę. Czy te dzieci przechodziły już szkarlatynę? – Nie, proszę pana. – Doprawdy? Moim zdaniem nasi dziadowie lepiej pojmowali te kwestie. Nie pozwalali sobie na nadmierne przywiązanie do dzieci, dopóki nie przeszły dziecięcych prób i chorób. To dobra zasada. Nie przywiązywać się nadmiernie do dzieci. Pan Winbright zauważył spojrzenie panny Tobias i poczerwieniał. Zaraz się roześmiał. – Ależ to tylko żart. Jakaż pani poważna. Ach, droga panno Tobias, już wszystko pojmuję. Zdecydowanie zbyt długo dźwigała pani na swoich
barkach całą odpowiedzialność za ten dom i moje kuzynki, moje małe bogate kuzyneczki. Kobiety nie powinny dźwigać takiego brzemienia samotnie. Ich śliczne białe ramiona nie zostały do tego stworzone. Rozumie pani jednak, właśnie przybyłem z pomocą. Wraz z Fredem. Fred także zamierza zostać kuzynem. Bardzo lubi dzieci. – A dama, kapitanie Winbright? Ona także zatrzyma się tutaj i zostanie kolejną kuzynką, razem z panem i drugim dżentelmenem? Pan Winbright uśmiechnął się do niej ufnie. Jego błękitne oczy były tak błyszczące i roześmiane, a uśmiech tak otwarty i niewymuszony, że potrzeba było kobiety o opanowaniu panny Tobias, żeby nie odwzajemnić uśmiechu. – Powiem pani w zaufaniu, że została źle potraktowana przez mego towarzysza broni, oficera w –shires. Mam jednak miękkie serce, widok kobiecych łez porusza mnie w takim stopniu, że gotowy jestem uczynić niemal wszystko. Tak powiedział kapitan Winbright w korytarzu, kiedy jednak ponownie weszli do jadalni, widok kobiecych łez (młoda dama właśnie płakała) sprowokował go tylko do robienia jej afrontów. Kiedy wypowiedziała jego imię, łagodnie i z pewnym lękiem, odwrócił się do niej i krzyknął: – Och, czemuż nie wrócisz do Brighton?! Dobrze wiesz, że możesz to zrobić bez najmniejszych przeszkód. Tak byłoby dla ciebie najlepiej. – Reigate – poprawiła go delikatnie. Spojrzał na nią wielce poirytowany. – A tak, Reigate. Młoda dama miała słodką, bojaźliwą twarz, wielkie ciemne oczy i drobne usta jak pączek róży, wiecznie drżące na granicy łez. Był to jednak ten rodzaj urody, który szybko więdnie, kiedy tylko coś na kształt cierpienia pojawi się w pobliżu, a biedaczka była ostatnimi czasy bardzo nieszczęśliwa. Przypominała pannie Tobias dziecięcą lalkę-szmaciankę, dostatecznie ładną na początku, ale bardzo smutną i nędzną, kiedy już znikną wypychające ją gałganki. Młoda dama spojrzała na pannę Tobias. – Nigdy nie myślałam... – zaczęła i wybuchnęła płaczem. Panna Tobias przez chwilę milczała. – Cóż – orzekła w końcu – może tak panią wychowano. * * * Tego wieczoru pan Field znowu zasnął w salonie. Ostatnio przydarzało mu się to dość często.
A odbyło się to następująco: służący wszedł do pokoju z listem dla pani Field, która zaczęła go czytać. Kiedy żona czytała, pan Field poczuł (jak ujął to na własny użytek) „zasnuwające go pajęczyny” snu. Po kilku chwilach (w swoim mniemaniu) obudził się i wieczór dalej biegł swoim torem, z Cassandrą i panią Field siedzącymi przy ogniu. Pan Field spędził doprawdy bardzo przyjemny wieczór, z rodzaju tych, jakie uwielbiał spędzać w towarzystwie dwóch dam. Fakt, że był to jedynie sen o miłym wieczorze (bo biedny głuptas w rzeczywistości spał), w żaden sposób nie umniejszył przyjemności. Kiedy pan Field spał, pani Field i Cassandra pośpiesznie udały się do Królestwa Zimy. * * * Na plebanii Henry Woodhope i pani Strange życzyli już sobie dobrej nocy, ale pan Strange zamierzał jeszcze poczytać. Jego lekturą było Życie Martina Pale’a autorstwa Thaddeusa Hickmana. Doszedł do dwudziestego szóstego rozdziału, w którym Hickman omawiał pewne przypisywane Martinowi Pale’owi teorie, głoszące, że niekiedy będący w wielkiej potrzebie magowie odkrywają, że są zdolni do wspanialszych czynów magicznych niż wszystko to, czego się do tej pory nauczyli czy choćby o czym słyszeli. – Pfu! – zirytował się ogromnie Strange – Co za niedorzeczność! – Dobrej nocy, Jonathanie – powiedziała Arabella i pocałowała go tuż powyżej zmarszczonych brwi. – Tak, tak – mruknął, nie odrywając wzroku od książki. * * * – A ta młoda kobieta – szepnęła pani Field – kim jest? Panna Tobias uniosła brew i powiedziała: – Twierdzi, że jest panią Winbright, ale kapitan Winbright temu zaprzecza. Nie przypuszczałam, że tego rodzaju kwestia może zostawiać pole do tak rozbieżnych interpretacji. – A jeśli coś się stanie... mam na myśli dzieci – szepnęła pani Field – czy kapitan Winbright może na tym w jakiś sposób skorzystać? – Och, z pewnością zostałby bardzo bogatym człowiekiem i od czegokolwiek uciekł, przyjeżdżając tutaj, czy były to długi, czy też skandal, najpewniej nie przysparzałoby mu to dalszych trosk. Trzy damy znajdowały się w sypialni dzieci. Panna Tobias siedziała w ciemności otulona szalem. W przestronnym mrocznym pokoju paliły się
dwie świece, jedna blisko łóżka dzieci, a druga na rozchwierutanym małym stoliku przy drzwiach, żeby każdy, kto wejdzie do sypialni, był natychmiast widoczny. Gdzieś w domu, na końcu rozlicznych długich, ciemnych korytarzy było słychać jednego mężczyznę, który śpiewał, i drugiego, który się śmiał. Panienka Flora zapytała niespokojnie, czy w pokoju są jakieś sowy. Panna Tobias zapewniła ją, że żadnej nie ma. – Myślę jednak, że mimo to mogą się zjawić – powiedziała przerażona panienka Flora – o ile pani tu nie zostanie. Panna Tobias zapewniła ją, że zostaną w sypialni jeszcze chwilę. – A teraz bądźcie już cicho – dodała. – Panna Parbringer opowie wam historię, jeśli ładnie ją poprosicie. – Jaką historię mam wam opowiedzieć? – zapytała Cassandra. – O Królu Kruków – poprosiła panienka Ursula. – Dobrze – zgodziła się Cassandra. A oto historia, którą Cassandra opowiedziała dzieciom. – Zanim Król Kruków został w ogóle królem, był tylko Kruczym Dzieckiem i mieszkał we wspaniałym domu z wujem i ciotką. (To nie byli jego prawdziwi krewni, tylko dobrzy ludzie, którzy wzięli go do siebie na wychowanie). Pewnego dnia wuj, który czytał książki o magii w wielkiej bibliotece, posłał po Krucze Dziecko i zapytał je uprzejmie, jak się miewa. Krucze Dziecko odpowiedziało, że miewa się bardzo dobrze. – Cóż – powiedział wuj Oberon – jako twój opiekun, małe ludzkie dziecię, muszę się w tej kwestii upewnić. Pokaż mi swoje sny z ostatniej nocy. Krucze Dziecko wyjęło zatem swoje sny, a wuj Oberon zrobił na nie miejsce na stole w bibliotece. Na blacie znajdowały się setki najróżniejszych rzeczy – księgi historii nienaturalnej, mapa ukazująca względne położenie Męskiej Dwulicowości i Kobiecej Uczciwości (tudzież sposób, w jaki można przejść od jednej do drugiej) oraz zestaw pięknych mosiężnych instrumentów w mahoniowym pudełku, a wszystkie bardzo sprytnie sprokurowane do pomiaru Ambicji, Zazdrości, Miłości, Poświęcenia, Wierności dla Kraju, Marzeń o Królobójstwie oraz wielu innych Przywar i Cnót, o których warto wiedzieć. Wszystkie te rzeczy wuj Oberon odłożył na podłogę, ponieważ nie był przesadnie schludną osobą, za co zresztą wiecznie go ganiono. Potem rozłożył sny Kruczego Dziecka na stole i przyjrzał im się przez małe okulary
w drucianej oprawce. – A cóż to?! – wykrzyknął. – Tu jest sen o wysokiej czarnej wieży w ciemnym lesie pośród śniegów. Wieża całkiem popadła w ruinę, blanki wyglądają jak połamane zęby. Czarne ptaki o wystrzępionych skrzydłach latają wokół niej bez ustanku, a ty siedzisz w wieży i nie możesz z niej wyjść. Małe ludzkie dziecię, nie bałeś się, kiedy śniłeś ten straszny sen? – Nie, wuju – odpowiedziało Krucze Dziecko – w nocy śniłem o wieży, w której się urodziłem, i o krukach, które przynosiły mi wodę do picia, kiedy byłem za mały, żeby choćby raczkować. Czemuż miałbym się bać? Wobec tego wuj Oberon spojrzał na następny sen, a kiedy go zobaczył, wykrzyknął: – Ależ tu jest sen o okrutnie lśniących ślepiach i nikczemnych, oślinionych zębiskach! Małe ludzkie dziecię, nie bałeś się, kiedy śniłeś ten straszny sen? – Nie, wuju – odrzekło Krucze Dziecko. – W nocy śniłem o wilkach, które karmiły mnie swoim mlekiem i które kładły się obok mnie i grzały, kiedy byłem za mały, żeby choćby raczkować. Czemuż miałbym się bać? I tak wuj Oberon spojrzał na następny sen, a kiedy go ujrzał, zadrżał i powiedział: – Ależ to sen o mrocznym jeziorze i smutnym, deszczowym zmierzchu. Uroczysko jest potwornie ciche, a po wodzie żegluje upiorna łódź. Przewoźnik jest chudy i powykręcany jak korzeń żywopłotu, jego twarz ginie w cieniu. Małe ludzkie dziecię, nie bałeś się, kiedy śniłeś ten straszny sen? Wtedy Krucze Dziecko z irytacją uderzyło pięścią w stół i tupnęło w podłogę. – Wuju Oberonie! – wykrzyknęło. – To łódź elfów i elfi przewoźnik, którego ty i ciotka Tytania sami wysłaliście po mnie, żeby doprowadził mnie do waszego domu. Czemuż miałbym się bać? – Proszę – odezwała się trzecia osoba, która do tej pory nie zabierała głosu. – Jakże to dziecko chlubi się swoją odwagą! Osobą, która się odezwała, był sługa wuja Oberona. Siedział wysoko na półce, przebrany (aż do tej chwili) za popiersie Williama Shakespeare’a. Wuja Oberona zaskoczyło to nagłe pojawienie się sługi, ale Krucze Dziecko od początku wiedziało o jego obecności. Sługa wuja Oberona zerknął z wysokiej półki na Krucze Dziecko, a Krucze Dziecko spojrzało w górę na niego.
– Istnieją najprzeróżniejsze rzeczy na niebie i ziemi – powiedział sługa wuja Oberona – które pragną wyrządzić ci krzywdę. Jest ogień, który chce cię sparzyć. Miecze, które marzą, by przeszywać cię raz za razem, sznury, które chcą mocno cię skrępować. Istnieją tysiące, tysiące rzeczy, o których nawet ci się nie śniło: stworzenia, które mogą podkradać ci sny, rok za rokiem, aż ledwie będziesz w stanie sam siebie poznać; ludzie, którzy się jeszcze nie narodzili, a którzy będą cię przeklinać i przeciwko tobie spiskować. Małe ludzkie dziecię, nadszedł czas, byś poznało trwogę. Jednakże Krucze Dziecko odpowiedziało: – Robinie Goodfellow, od początku wiedziałem, że to ty podsyłasz mi te sny. Jestem jednak ludzkim dzieckiem, a zatem jestem sprytniejszy od ciebie i kiedy te nikczemne istoty zjawią się, by mnie skrzywdzić, okażę się sprytniejszy także od nich. Jestem ludzkim dzieckiem i do mnie należy cała kamienista, deszczowa angielska ziemia. Jestem angielskim dzieckiem i do mnie należą rozległe szare angielskie przestworza, pełne łopoczących czarnych skrzydeł i szarych duchów deszczowych westchnień. Powiedz mi, wobec tego, Robinie Goodfellow, czemu mam się lękać? Krucze Dziecko pokręciło głową, potrząsając kruczoczarną grzywą włosów, i zniknęło. Pan Goodfellow zerknął wtedy odrobinę nerwowo na wuja Oberona, żeby sprawdzić, czy nie zagniewała go śmiałość, z jaką przemówił do ludzkiego wychowanka, lecz wuj Oberon (który był nie najmłodszym dżentelmenem) już jakiś czas temu przestał słuchać obydwu i odszedł, by podjąć swoje poszukiwania książki. Zawierała zaklęcie, które zamieniłoby członków parlamentu w użytecznych obywateli, i właśnie teraz, kiedy wuj Oberon umyślił sobie zrobić z niego użytek, nigdzie nie mógł jej znaleźć (chociaż miał ją w ręku niecałe sto lat temu). Wobec tego pan Goodfellow nie odezwał się już ani słowem i po cichu zmienił się z powrotem w popiersie Williama Shakespeare’a. * * * Na plebanii pan Strange nadal czytał. Doszedł do rozdziału czterdziestego drugiego, gdzie Hickman opowiada, jak Maria Absalom pokonała swoich wrogów, ukazując im prawdziwe odbicie ich dusz w zwierciadłach w Domu Cieni, i jak okropny widok, który ujrzeli (i pojęli w głębi serc, że to prawda), tak ich przeraził, że nie potrafili już stawić jej oporu. Na karku pana Strange’a było szczególnie wrażliwe miejsce i wszyscy
jego przyjaciele słyszeli, jak pan Strange mówi, że zawsze, gdy w pobliżu działa dowolnego rodzaju magia, on odczuwa w owym punkcie ciarki i świąd. Nieświadom nawet, że to robi, zaczął teraz pocierać to miejsce. * * * Tak wiele ciemnych korytarzy, pomyślała Cassandra, jakie mam szczęście, że znam drogę, bo wielu ludzi w okamgnieniu by tu zabłądziło. Biedaczyska, zaraz by się przerazili, bo droga jest tak daleka, ale ja wiem, że jestem już bardzo blisko głównych schodów i wkrótce będę mogła wymknąć się z domu do ogrodu. Zadecydowano, że pani Field zostanie i popilnuje dzieci przez resztę nocy, więc Cassandra wracała do domu pana Fielda całkiem sama. Nie wydaje mi się jednak (pomyślała), by to wysokie, prześwietlone księżycem okno powinno znajdować się w tym miejscu. O wiele bardziej by mi odpowiadało, gdyby było za mną. Albo może po lewej stronie. Jestem bowiem przekonana, że nie było go tam, kiedy tu weszłam. Och, zgubiłam się! Jakie to... A teraz głosy tych dwóch przeklętych mężczyzn rozlegają się echem w tym ciemnym przejściu, obaj są wyraźnie pijani i w dodatku mnie nie znają. A ja znalazłam się w miejscu, w którym nie mam prawa być. (Cassandra szczelniej otuliła się szalem). – Mimo to – mruknęła – czemuż miałabym się bać? * * * – Niech diabli wezmą ten dom! – wykrzyknął Winbright. – Nic, tylko okropne czarne korytarze. Co widzisz, Fred? – Tylko sowę. Ładną, białą sowę. Skąd, u diabła, sowa w środku domu? – Fred! – krzyknął Winbright, opierając się o ścianę i osuwając nieco. – Bądź tak dobry i przynieś mi mój pistolet. – W tej chwili, kapitanie! – wykrzyknął Fred. Zasalutował kapitanowi Winbrightowi i natychmiast o wszystkim zapomniał. Kapitan Winbright się uśmiechnął. – A oto – powiedział – biegnie nam na spotkanie panna Tobias. – Drogi panie – zawołała panna Tobias, wynurzając się nagle z ciemności – co pan wyprawia?! – Do diaska, po domu lata sowa. Zastrzelimy ją. Panna Tobias obejrzała się na poruszającą się wśród cieni sowę i odparła pośpiesznie: – Przyznaję, panowie, że jesteście wolni od wszelkich przesądów. Jutro
z miejsca możecie otworzyć interes jako wydawcy ateistycznej encyklopedii. Podziwiam waszą odwagę, choć jej nie podzielam. Dwaj dżentelmeni popatrzyli na nią, niczego nie pojmując. – Nigdy nie słyszeliście, że sowy należą do Króla Kruków? – spytała. – Niech mnie pani nie straszy, panno Tobias – powiedział kapitan Winbright. – Przez panią mam wrażenie, że widzę w ciemnościach wysokie korony z kruczych piór. To najlepszy dom do takich majaków, bez kwestii. Niech ją diabli, Fred, zachowuje się, jakby była też moją guwernantką. – A przypomina twoją guwernantkę? – zapytał Fred. – Sam nie wiem, miałem ich tak wiele. Wszystkie mnie zostawiły. Pani by mnie nie zostawiła, prawda, panno Tobias? – Nie potrafię odpowiedzieć, proszę pana. – Fred – powiedział kapitan Winbright – teraz są dwie sowy. Dwie ładne małe sówki. Pani jest jak Minerwa, panno Tobias, taka wysoka, mądra i pełna przygany. Minerwa z dwiema sowami. Nazywa się pani Jane, prawda? – Nazywam się panna Tobias. Winbright zagapił się w ciemność i zadrżał. – Pamiętasz tę grę, w którą bawią się w hrabstwie York, Fred? Kiedy wysyła się dzieci same w ciemność, żeby przyzwały Króla Kruków? Jakie słowa wypowiadają? Fred westchnął i pokręcił głową. – Coś o zjadaniu serc – odpowiedział. – Tylko tyle sobie przypominam. – Jak one się na nas gapią, Fred – zauważył Winbright. – To nad wyraz impertynenckie sowy. Zawsze myślałem, że to takie nieśmiałe, drobne stworzenia. – Nie lubią nas – orzekł ze smutkiem Fred. – Wolą ciebie, Jane. Proszę, jedna usiadła ci na ramieniu. Nie boisz się? – Nie, proszę pana. – Te pióra – powiedział Fred – te delikatne piórka między skrzydłami a piersią tańczą niczym płomienie, kiedy sowy pikują. Gdybym był myszą, pomyślałbym, że oto nadeszły ognie piekielne, by mnie pochłonąć. – W rzeczy samej – mruknął Winbright i obaj mężczyźni patrzyli, jak sowy szybują, na przemian znikając i wynurzając się z mroku. Nagle jedna z nich krzyknęła – rozległ się ohydny wrzask, od którego krew się ścina w żyłach. Panna Tobias spuściła wzrok i skrzyżowała ręce – uosobienie skromnej