1.
Gemma wiedziała, że chce dostać tę pracę tak bardzo, iż była gotowa
zabić, żeby ją mieć.
No, może nie zabić, ale z pewnością połamać komuś ręce i nogi.
Stała obok pani Frazier, przyglądając się przechowalni wypełnionej
starymi, brudnymi pudłami ustawionymi starannie na nowych,
drewnianych półkach, i myślała, że nigdy w życiu nie widziała czegoś
równie pięknego. W głowie słyszała tylko: „Materiały źródłowe".
Patrzyła na pojemniki pełne dokumentów, których nikt nie dotykał od
kilkuset lat.
Pani Frazier, kobieta wysoka i dostojna, spoglądała na Gemmę,
czekając na jej reakcję. Ale jak Gemma mogła wyrazić słowami to, co
czuła? Jak mogła opisać swoje długoletnie zafascynowanie historią?
Czy potrafiła przekazać to, jak wielką przygodą będzie dla niej badanie
tych dokumentów? Jak wielką radość sprawi jej polowanie na kolejne
nowe informacje, nowe...
- Być może to wszystko nieco cię przytłoczyło - odezwała się pani
Frazier, wyłączając światło, co z pewnością oznaczało, że Gemma
miała się rozstać z cennymi pudłami i ich tajemniczą zawartością.
Dziewczyna niechętnie poszła za nią do przytulnego salonu. Cały
domek gościnny, w którym miał zamieszkać ten, kto dostanie tę pracę,
był piękny. Duży salon połączony z kuchnią, obok wielka sypialnia i
łazienka, a tuż przy nich przechowalnia, którą właśnie opuściły. Z
przodu domu znajdował się przepiękny i przestronny gabinet z dużym,
podwójnym oknem balkonowym, za którym rozciągały się trawniki i
kwiaty. Na zewnątrz, tuż za osłoniętą wiatą, stał garaż na trzy
samochody, w którym aż po sam sufit piętrzyły się pudła wypełnione
dokumentami.
Gemma czuła zawroty głowy na myśl o ogromie zadań, z którymi
wiązała się ta praca. Ucieszyła się, kiedy od promotora swojego
doktoratu z historii dostała wiadomość e-mail z informacją, że załatwił
jej rozmowę o pracę w małej miejscowości Edilean w Wirginii. Gdy
jednak później wyjaśnił, że ich uniwersytet był macierzystą uczelnią
pani, która chciała zatrudnić osobę do przejrzenia starych dokumentów
i spisania historii jej rodziny, Gemma wyśmiała taki pomysł. Co to
oznaczało? Historię o prababci i Ellis Island? Nudy, nudy, nudy.
Tego samego dnia Gemma weszła do jego biura, żeby osobiście
poinformować go o swojej odmowie. Powiedziała, że przykro jej, ale
ponieważ skończyła swoją pracę okresową, to powinna się zająć
dokończeniem doktoratu.
- Myślę, że powinnaś to zobaczyć. - Promotor podał jej list
wydrukowany na drogim i ciężkim pergaminie. Było tam napisane, że
pani Peregrine Frazier kupiła kilkaset pudeł pełnych
szesnastowiecznych dokumentów z posiadłości rodziny jej męża w
Anglii. Oferowała pracę osobie, która potrafiłaby je skatalogować i
napisać historię o tym, co w nich znalazła.
Gemma spojrzała na promotora siedzącego za biurkiem.
„Szesnastowieczne" i „kilkaset pudeł" to nie jest zwyczajna
genealogia.
- Kto jeszcze widział te dokumenty?
- Szczury i myszy - odpowiedział, podnosząc grubą kopertę. -
Wszystko jest tutaj. Dokumenty leżały na strychu w Anglii od czasów
królowej Elżbiety I. Rodzina... - Wyciągnął z koperty kartkę i spojrzał
na nią. - Hrabiowie z Ryptonu. Sprzedali swoją posiadłość w czasach
amerykańskiej rewolucji, ale kolejne pokolenie zdołało wszystko
odkupić. Stosunkowo niedawno posia-
dłość została sprzedana po raz kolejny, jednak tym razem nabywcą
została korporacja, która chciała posprzątać strych, więc ruchomości
wystawiono na aukcję.
Gemma usiadła. A właściwie opadła na krzesło stojące naprzeciwko
biurka.
- Więc pani Frazier...
- Poleciała do Anglii i kupiła każdy kawałek papieru, który został
zgromadzony w tamtym domu przez te wszystkie wieki. Nie jest
napisane, ile dokładnie zapłaciła, ale zapewne trzeba liczyć w
tysiącach. Wydaje się, że na aukcji wywiązała się mała wojna, ale pani
Frazier zgarnęła wszystko. Mam wrażenie, że to naprawdę silna i
wojownicza kobieta. Jeśli czegoś chce, to to dostaje.
Gemma spojrzała na list, który trzymała.
- I nikt nie wie, co zawierają te pudła?
- Nie. Wszystko zniesiono na dół i podzielono. To, że przedstawiciele
domu aukcyjnego nie otworzyli żadnego pudła, nadało aukcji
dreszczyku. Wiadomo było, że mogły zawierać rachunki i spis
domowych wydatków, co nie stanowiłoby żadnej atrakcji dla nabywcy
spoza rodziny. To, ile wołowiny kupił hrabia w 1742 roku, mogło
zainteresować jego potomka, ale nikogo z zewnątrz. A już na pewno
nie komisję doktorancką. - Przerwał na moment. - Jednak mogły też
zawierać coś bardziej uniwersalnego - dodał z uśmiechem.
Gemma próbowała przetrawić te informacje.
- Ile czasu, według tej kobiety, potrzebuje osoba, która bez
asystentów przejrzałaby te dokumenty i spisała historię rodziny?
- Na początek oferuje posadę na dwa lata, w tym darmowe mieszkanie
na terenie posiadłości, samochód i wynagrodzenie w wysokości
dwudziestu pięciu tysięcy dolarów rocznie. Jeśli praca nie dobiegnie
końca w ciągu dwóch lat... - Wzruszył ramionami. - Sądzę, że umowa
obowiązuje do czasu wywiązania się z zadania. Gdybym nie miał
żony i dzieci, sam bym się tego podjął.
Gemma wciąż próbowała pozbierać fakty. Jeśli wszystko to się
potwierdzi, mogłaby napisać pracę doktorską na podstawie danych
znalezionych w tym ogromie informacji. Jak do tej pory nie udało jej
się wymyślić nawet, o czym miałaby pisać, a co dopiero mówić o pro-
wadzeniu badań. Spojrzała na promotora.
- Jaki jest haczyk?
- Będziesz miała mocną konkurencję.
Ze sposobu, w jaki to powiedział, domyśliła się, że nie ma dobrych
wieści.
- Kogo?
- Kirka Laurence'a i Islę Wilmont.
Gemma wyglądała na zaskoczoną. Cała trójka była w tym samym
wieku i zbliżała się do finiszu studiów doktoranckich, ale na tym
kończyły się podobieństwa między nimi.
- Dlaczego któreś z nich miałoby chcieć taką pracę? Niewielkie
miasteczko w Wirginii, mieszkanie w domku gościnnym? Lata
poszukiwań? To do nich niepodobne.
- Słyszałem, że pani Frazier ma trzech dorosłych synów.
Nieżonatych. Bogatych.
Gemma jęknęła.
- To tłumaczy udział Isli, a co z Kirkiem?
- Z tego co zrozumiałem, fundusz powierniczy założony przez jego
ojca będzie go wspierał, dopóki będzie się uczył. Wystarczy, że
oczaruje panią Frazier i namówi do przyjęcia go do pracy, a koniec
edukacji przesunie się o wiele lat. Słyszałem, że jeśli nie znajdzie
zatrudnienia zaraz po studiach, to będzie musiał zająć się rodzinnym
biznesem, czyli produkcją okien i drzwi. -Spojrzał na Gemmę. - Te
dokumenty mogą być dobrym źródłem do publikacji.
Gemma nabrała powietrza. Publikacja - coś w rodzaju doktoratu -
mogła otworzyć drzwi do kariery. Gdyby Kirk coś opublikował,
mógłby się wywinąć z rodzinnego biznesu, a Isla w takiej sytuacji
może nie byłaby tak zdesperowana, żeby poślubić kogoś, kto ją będzie
utrzymywał.
Kiedy pomyślała o finezyjnym wyrachowaniu Kirka i Isli, z łatwością
wyobraziła sobie, jak oczarowują kobietę z tak małej mieściny. Jednak
nawet jeśli Gemma miała nikłe szanse, by z nimi wygrać, nie mogła
stracić szansy przez to, że choć nie spróbowała.
- Skąd ta pani Frazier o mnie wiedziała?
- Wygląda na to, że rektor uczelni jest jej starym przyjacielem. Kilka
miesięcy temu poprosił wszystkich pracowników wydziału historii o
zarekomendowanie studentów do takiej pracy. Wszyscy wysłaliśmy po
kilka nazwisk, a pani Frazier skróciła listę do trzech osób, z którymi
chciała porozmawiać, i ty jesteś jedną z nich. Tak przy okazji -
napisałem list rekomendujący cię jako najlepszą kandydatkę do tej
pracy.
- Jestem przekonana, że ktoś inny - albo prawdopodobnie połowa
innych - napisał to samo o Isli i Kirku.
- Z pewnością napisali - powiedział. - Różnica jest taka, że ja
napisałem prawdę. Pojedziesz na tę rozmowę, prawda?
- Oczywiście. Nawet jeśli mi się nie uda, to chcę zobaczyć ten
schowek. - Gemma otworzyła drzwi gabinetu i odwróciła się,
spoglądając na promotora.
- Jest pan z pewnością świadomy, że jeśli ta pani Frazier ma swoją
posiadłość, to praca tam oznacza bywanie w klubach, gdzie gra się w
golfa i je obiadki, podczas których używa się trzech widelców. To Kirk
i Isla są typem ludzi, jakich pani Frazier będzie chciała mieć przy
sobie, a nie Gemmę Ranford, która...
- Która przez tydzień pracuje ciężej niż te dwa motylki w ciągu całego
roku.
- Dziękuję - powiedziała Gemma, zarzucając ciężką torbę na ramię.
Cieszył się, że jednak postanowiła spróbować powalczyć o tę pracę.
Jeśli ktoś zasługiwał na łut szczęścia, to na pewno Gemma. Nigdy
wcześniej nie spotkał tak pracowitej studentki.
- Gdzie teraz lecisz?
- Proszę zgadnąć. Uśmiechnął się.
- Poobijać chłopaków?
- Zgadza się. Muszę coś zrobić, żeby się upewnić, czy się nauczyli. -
Gdy wyszła z biura, włożyła kopertę do torby.
Tego samego wieczoru Gemma weszła do swojego pokoju, zamknęła
za sobą drzwi, wyjęła kopertę i zaczęła przeglądać plik papierów, które
przygotowała pani Frazier. Przeczytała o aukcji w Anglii, o miasteczku
Edi-lean, które znajdowało się jakieś szesnaście kilometrów od
Williamsburga i uniwersytetu William i Mary. Myślała o tym
wszystkim, kiedy około godziny dwudziestej trzeciej wróciła jedna z
jej współlokatorek, śmiejąc się do rozpuku i potykając o kolejne meble.
Zniknęła w swoim pokoju razem z najnowszym chłopakiem i wkrótce
uszu Gemmy doszły też inne dźwięki.
Zarzuciła kołdrę na głowę, włączyła małą lampkę i kontynuowała
przeglądanie papierów. Natknęła się na zdjęcia posiadłości Frazierów.
Był to ogromny dom stojący na dziesięciu hektarach ziemi oraz dwa
mniejsze domki gościnne umieszczone wśród drzew. Rodzina
Frazierów była właścicielami czterech salonów samochodowych w
stanie Wirginia i w kopercie była ulotka jednego z nich, znajdującego
się w Richmond. Najczęściej powtarzało się w niej słowo
„największy."
Jednak Gemmę nie interesowała ulotka. Jej uwagę przykuwała myśl o
przeczytaniu starych dokumentów i zobaczeniu czegoś, czego nikt nie
widział od wieków.
W sąsiednim pokoju rozległ się odgłos jakby ktoś spadł z łóżka.
- Oraz ciszę i spokój, żebym mogła to wszystko przejrzeć -
powiedziała głośno.
Gdy intymne dźwięki stawały się coraz głośniejsze, Gemma zakryła
głowę poduszką. Nie było jej stać na wynajęcie samodzielnego
mieszkania. Pieniądze, które otrzymywała za prowadzenie szkoleń, w
większości członków drużyn sportowych, przeznaczała na studia.
Zadziwiał ją fakt, że wytrwała tak długo, zarabiając tak mało.
Przyszedł moment na poważniejsze rzeczy związane z doktoratem i
martwiła się o pieniądze. Badania naukowe dużo kosztowały. Jeśli
wybierze temat wymagający badań terenowych - co oczywiście było
konieczne, jeśli chciała mieć świeży materiał - dojdą wydatki na podró-
że, jedzenie i zakwaterowanie. A do tego jeszcze książki, pomoce
naukowe, a nawet fotokopie. Już w poprzednim roku zastanawiała się,
jak sobie poradzi. Jednak tytuł doktora dałby jej szansę na pracę na
najsławniejszych uczelniach. Jeśli zdobyłaby tę pracę u pani Frazier,
niemal wszystkie jej problemy byłyby rozwiązane.
Dźwięki dobiegające z sąsiedniego pokoju nasiliły się i Gemma
mocniej zacisnęła poduszkę na uszach.
- Spróbuję - wyszeptała. - Pewnie przegram z motylami, ale
zamierzam dać z siebie wszystko.
Właśnie w ten sposób znalazła się w domku gościnnym z
autokratyczną panią Frazier. Był piękny wiosenny ranek, godzina
jedenasta. Przybyła tu z lotniska zaledwie kilka minut wcześniej i pani
Frazier poinformowała ją, że Kirk i Isla już są na miejscu. Gemma
zdała sobie sprawę, że powinna przewidzieć, iż zjawią się dzień
przed zaplanowaną rozmową, bo byli bardzo ambitni. Pani Frazier
zdążyła zapewne do tej pory się w nich zakochać - pomyślała Gemma.
W końcu Isla i Kirk byli znani ze swojego czaru.
- Tych dwoje to duma naszej uczelni. - Była świadkiem, jak jeden z
profesorów wypowiadał się o nich na przyjęciu dla studentów z
wydziału.
- Inteligentni i oczytani. Czego można chcieć więcej -- zabrzmiała
odpowiedź. Gemma to wszystko słyszała, bo roznosiła napoje na tacy -
kolejna z jej dodatkowych prac.
- Jest mój samochód - powiedziała pani Frazier, wyglądając przez
okno. Na zewnątrz stał mały pikap z naczepą z tyłu. Za kierownicą
siedział wysoki, przystojny mężczyzna. - Chciałabyś poznać mojego
syna? - zapytała Gemmę.
Gemma wiedziała, że według wszelkich zasad kulturalnego
zachowania powinna wyjść i przywitać się z jej synem, ale nie chciała
opuszczać domku gościnnego i jego skarbów.
- A może wolisz zostać tu przez chwilę sama? -dodała pani Frazier
cichym głosem, jakby mówiła do dziecka.
- Wolę zostać - zdołała wydusić z siebie Gemma.
- A zatem - powiedziała gospodyni, kierując się do drzwi - lunch
będzie o trzynastej, droga do domu zajmuje jakieś dziesięć minut, a
może wolałabyś, żeby ktoś po ciebie przyjechał?
- Przejdę się - odrzekła Gemma, a później patrzyła, jak starsza kobieta
wsiada do samochodu i odjeżdża. Odetchnęła z ulgą i omal nie
potknęła się o własne stopy, biegnąc do dużego gabinetu. Ze świeżego
zapachu farby wywnioskowała, że pokój został niedawno odnowiony.
Przy trzech ścianach stały piękne czereśniowe półki z zamykanymi
szafkami na dole. Naprzeciwko francu-
skich drzwi ustawiono duże, stare biurko z mosiężnymi okuciami na
brzegach. Gemma nie znała się zbytnio na meblach, ale podejrzewała,
że biurko zostało kupione na tej samej aukcji co pudła z dokumentami.
Podłogę pokrywała biaława wykładzina, która zapewne miała sprawiać
wrażenie ręcznie tkanej. Na niej leżał ogromny, podniszczony
orientalny chodnik, który wyglądał, jakby ludzie chodzili po nim przez
kilka wieków. Przy drzwiach wisiały dwa obrazy przedstawiające
mężczyzn na koniach i psy, które niecierpliwie czekały na rozpoczęcie
polowania.
Dla Gemmy ten pokój był boski. Przez szklane drzwi widziała ogród,
a półki były pełne dokumentów, których nikt wcześniej nie oglądał -
chciała tam zostać na zawsze.
Obróciła się, rozglądając wokół. Na półkach stały drewniane i
kartonowe pudła, kosze, które wyglądały, jakby miały się za chwilę
rozlecieć, kilka metalowych rur i papierowych rulonów związanych
wstążką. Na podłodze stały dwa obite skórą kufry, drewniana ławka ze
schowkiem i kilka skrzynek, w tym jedna ozdobiona ćwiekami.
Gemma nie miała pojęcia, od czego zacząć. Niepewnie wyciągnęła
lekko drżące ręce i sięgnęła po opakowanie, które wyglądało jak pudło
na kapelusze - pochodziło prawdopodobnie z lat dwudziestych dwu-
dziestego wieku - i bardzo chciała, żeby nie zawierało kapelusza.
Historia mody nie leżała w kręgu jej szczególnych zainteresowań.
Gdy zobaczyła w środku listy, wstrzymała oddech. Korespondencja i
pamiętniki interesowały ją ponad wszystko inne w życiu. Przy
drzwiach stało krzesło wyglądające na wygodne, ale Gemma
zignorowała je i usiadła na chodniku, a następnie wyjęła pierwszy plik
listów. Był on zawiązany ciemną taśmą z rypsu - wyciągnęła pierwszą
kopertę i otworzyła ją.
Mimo że jestem już stara i widziałam więcej, niż powinnam, a w
szczególności tę okropną wojnę, która o mało nie podzieliła naszego
kraju, to jednak najwyraźniej pamiętam i wspominam z bólem serca to,
co stało się z kochaną Winnie i Julianem. Nigdy nie uwierzyłam tej
zapłakanej kobiecie, która mówiła, że Julian zmarł w wyniku wypadku.
Co gorsze, myślę, że Ewan też jej nie uwierzył. Chcę powierzyć Ci
sekret, który sądziłam, że zabiorę do grobu. Pamiętasz histerię, gdy
zniknął kamień życzeń? Szukałam go tak samo jak wszyscy, ale
wiedziałam, że go nie znajdziemy, ponieważ wzięłam go ze sobą do
Anglii tamtego lata dawno temu. Chciałam wykorzystać jego magię dla
siebie, ale w końcu wypowiedziałam życzenia dla Winnie. Nigdy
wcześniej nikomu o tym nie mówiłam, ale sądzę, że to kamień dał im to
nadzwyczaj piękne dziecko. Spisałam całą historię w zeszłym tygodniu
i schowałam tam, gdzie będzie bezpieczna. Mam nadzieję, że
przeczytają ją wszyscy Frazierowie i dowiedzą się, co zrobiła żona
jednego z członków ich rodziny rodzinie Aldredge'ów. Mam nadzieję,
że w przyszłości jej potomkowie stracą tę posiadłość. Nie zasługują na
nią! Muszę już kończyć. Moje stare, obolałe kości nie pozwalają mi za
dużo pisać.
Z pozdrowieniami, Tamsen
- Wow - powiedziała głośno Gemma. Od razu natrafiła na wątek
kryminalny i miłosny. Spojrzała na zegarek, stwierdziła, że ma jeszcze
mnóstwo czasu do lunchu, a potem położyła się na brzuchu i zaczęła
czytać z zapartym tchem.
2.
Colin Frazier zmarszczył brwi. Miał dziś do zrobienia chyba z
pięćdziesiąt rzeczy, a teraz jeszcze musiał jechać do domku gościnnego
odebrać jedną ze studentek matki. Dwoje pozostałych było już w
głównym budynku i rozmawiało z jego matką w tak przyjacielski
sposób, jakby ją znali od lat. Młoda kobieta, Isla, wciąż powtarzała, że
wszystko jest przepiękne, natomiast mężczyzna próbował zaprzyjaźnić
się z jego bratem Lannym, rozmawiając o samochodach. A ponieważ
Lanny zbudował pierwszą skrzynię biegów w wieku ośmiu lat, szybko
stało się jasne, że pojęcie Kirka o wszystkim, co poruszało się na
kołach, było niewielkie.
Młodszy brat Colina, Shamus - artysta, stał i obracał w palcach
monetę. Rodzice zabronili mu rysowania czegokolwiek w obawie
przed powstaniem jakiejś ohydnej karykatury studentów, co
wprawiłoby w zakłopotanie wszystkich, a ściślej mówiąc jego matkę.
Ich ojciec raczej się śmiał z tego, co rysował Shamus.
Wszystko zaczęło się trzy lata wcześniej, kiedy pani Frazier
dowiedziała się, że ostatni hrabia Ryptonu, daleki krewny jej męża,
zmarł, nie pozostawiając dziedzica, i tym samym stracił tytuł. Teraz
zastanawiała się, czy istnieje możliwość odzyskania go, co oznaczało,
że jej mąż zostałby hrabią, a ona hrabiną.
Tego wieczoru, gdy podniosła ten temat, cała rodzina siedziała w
salonie i jej trzej najmłodsi synowie wybuchli śmiechem. Shamus,
wciąż w szkole średniej, chwycił szkicownik i narysował niezbyt
przyjemną karykaturę matki w koronie.
Szybko stwierdzili, że ich matka bynajmniej nie była zachwycona.
Alea Frazier podniosła głowę i wyszła z pokoju.
- No to narobiłeś - powiedział ojciec. - Teraz całymi tygodniami będę
miał przechlapane. Lanny! Zmyj z twarzy ten uśmieszek i planuj
przeprosiny. - Spojrzał na najmłodszego syna. - A ty, młody
człowieku, za swój rysunek... - przerwał, bo kara, o której pomyślał,
była zbyt okrutna.
Pan Frazier podniósł się ze swojego ulubionego krzesła z
przejmującym westchnieniem i udał się na poszukiwanie żony.
Zatrzymał się w drzwiach.
- To, o czym mówiła wasza matka, ma dla niej duże znaczenie, więc
nie chcę, żebyście się z tego podśmiewali. Skoro chce być damą, do
cholery, może nią być. Rozumiecie?
Po jego wyjściu upłynęły jakieś dwie minuty, nim trzej najmłodsi
synowie znowu zaczęli się śmiać.
Lanny, najstarszy z ich trójki, zwrócił się do starszego brata, Colina,
bo on się nie śmiał:
- No dalej, wyluzuj. Nie sądzisz, że to zabawne? Colin uniósł brew.
- Chciałbym wiedzieć, co nasza kochana matka planuje zrobić, żeby
się przekonać, czy ojciec rzeczywiście może otrzymać tytuł hrabiego.
Peregrine - w skrócie Pere - trzeci w kolejności co do wieku,
powiedział:
- Myślisz, że każe tacie kupić zamek?
- Z fosą? - dodał Lanny.
Pere, udając, że trzyma w dłoni miecz, zaatakował Lanny'ego.
- A my, bracia, staniemy się zaprzysięgłymi wrogami i będziemy
walczyć o to, kto odziedziczy tytuł?
Shamus szkicował udawaną walkę braci i nie spoglądając na nich,
powiedział:
- Colin odziedziczy tytuł. A wy dwaj będziecie musieli go zabić, żeby
mu go odebrać.
Po tych słowach Pere i Lanny zatrzymali się z rozpostartymi
ramionami, jakby wciąż trzymali w dłoniach miecze, i odwrócili się w
kierunku starszego brata, który siedział na końcu długiej kanapy.
- To będzie proste - powiedział Lanny i rzucił się na niego.
Colin w mgnieniu oka zerwał się na równe nogi. Chwycił brata w
pasie i położył na ramionach.
W tej samej chwili do pokoju wszedł pan Frazier.
- Chłopcy, jeśli coś stłuczecie, to potrącę wam z kieszonkowego.
Colin postawił Lanny'ego na podłodze, śmiejąc się głośno. Słowa
ojca zabrzmiały, jakby zwracał się do dzieci, a Colin skończył
niedawno dwadzieścia siedem lat, zaś Lanny i Pere mieli dwadzieścia
pięć i sześć.
- Jak tam mama? - zapytał Colin.
- Dobrze. - Pan Frazier spojrzał na syna w sposób, który mówił, że to
dopiero początek. Kiedy pani Frazier miała jakiś plan, stawała się jak
trąba powietrzna, która orze ziemię i wysysa wszystko na swojej
drodze. Wyglądało na to, że ten cały tytuł hrabiego stanie się jej
kolejnym przedsięwzięciem.
To działo się trzy lata wcześniej, a obecnie stary dom w Anglii, który
należał do hrabiego, został wystawiony na sprzedaż i pan Frazier użył
swoich wszelkich zdolności, żeby odwieść żonę od kupna tej
posiadłości. Kompromis polegał na tym, że nabyła każdy papierek,
który znajdował się w tamtym domu - „kawał naszej historii", jak to
nazywała - a później wysłała statkiem do Wirginii.
Kiedy wróciła ze swojej podróży - i nim przysłano rachunek -
wszyscy sądzili, że prawdopodobnie kupiła kilka pudeł starych
dokumentów. Jednak przed dom podjechało sześć półciężarówek z
profesjonalnie zapakowanymi skrzyniami, koszami, pudłami, a nawet
walizkami pełnymi dokumentów.
Pan Frazier nie był zadowolony, gdy z garażu przy domku gościnnym
musiał usunąć dwa zabytkowe samochody, żeby można było tam
umieścić to, co kupiła.
- Alea - powiedział z cierpliwością, którą wydobył z najgłębszych
pokładów swojej osobowości. - Kto to wszystko będzie przeglądał?
- Nie martw się, najdroższy, już się tym zajęłam. Zadzwoniłam do
Freddy'ego i dość długo rozmawialiśmy, jak można sobie z tym
poradzić. Przedstawił mi naprawdę świetny pomysł.
- Freddy? - zapytał pan Frazier przez zaciśnięte zęby. Frederick J.
Townsend był rektorem jej macierzystego uniwersytetu - i jej dawnym
chłopakiem. Mężczyzną, którego omal nie poślubiła. -1 co tam u
starego Freddy'ego? - zapytał, cedząc słowa tak samo jak wcześniej.
- Jak zawsze znakomicie. Ma mi przesłać CV kilkorga studentów,
którzy nadają się do takiej pracy, najprawdopodobniej doktorantów.
Wybiorę czworo lub pięcioro z nich, żeby tu przyjechali na rozmowę
kwalifikacyjną. Uważasz, że to za dużo? Może powinnam zaprosić
tylko trzy osoby. Tak, to świetny pomysł. Freddy obiecał, że przyśle
najlepszych, jakich mają na uczelni. Co o tym myślisz, kochanie?
Pan Frazier przymrużył oczy, patrząc na żonę. Wiedział dobrze, kiedy
był nabijany w butelkę. Nie wspomniała o wielu ważnych rzeczach,
takich jak wynagrodzenie, które pewnie już przedstawiła
Townsendowi, i o tym, jak długo taka osoba miałaby być zatrudniona.
Domyślał się też, gdzie miałaby mieszkać, skoro wszystkie dokumenty
złożono w domku gościnnym i w garażu przy nim.
- Myślę - mówił powoli - że usiądziemy razem i obgadamy, co
dokładnie zamierzasz zrobić.
- Oczywiście, kochanie - powiedziała z uśmiechem. - Z
przyjemnością ci wszystko powiem.
Tego samego wieczoru cała rodzina dowiedziała się o osobie, która
miała zamieszkać w domku gościnnym, gdzie spędzi dwa lub więcej
lat na przeglądaniu dokumentów z Anglii i ich analizie.
- Dwa lata? - zapytał zszokowany Pere. Lanny dodał:
- Upewnij się tylko, żeby to była kobieta. Ładna.
- Myślę, że te trzy dziewczyny, które masz w tej chwili, powinny ci
wystarczyć - powiedziała pani Frazier, a Lanny tylko się uśmiechnął.
Pani Frazier popatrzyła na swojego najstarszego syna.
- Colin, co o tym myślisz?
Wszyscy wiedzieli, że Colin zachowuje swoje opinie dla siebie. Jego
matka często mówiła, że urodził się niezależny i chodzi tam, gdzie chce
i kiedy chce. Jego ojciec z kolei mawiał, że Colin dość szybko odczuł
konsekwencje bycia najstarszym. Gdy miał trzy lata, jego dwaj młodsi
bracia byli już na świecie i skupiali na sobie całą uwagę rodziców.
Colin wkrótce nauczył się sam dbać o swoje sprawy i nie zwracać się
do nikogo ze swoimi potrzebami, szczególnie że jego ojciec pracował
siedemdziesiąt godzin tygodniowo, a matka musiała się zająć
wymagającymi ciągłej opieki młodszymi synami.
- Myślę - powiedział powoli Colin - że ten projekt będzie dla ciebie
dobry. - Shamus, najmłodszy z braci, miał za rok wyjechać na studia i
ich matka mogła się poczuć samotna. Tylko Colin został w Edilean, ale
spędzał tak dużo czasu poza domem, że równie dobrze mógłby
mieszkać w innym stanie. Osoba, która zatrzyma się w domku
gościnnym, mogłaby umilać matce czas historiami z przeszłości
rodziny. Może dzięki temu zapomni na moment, że jej dzieci są
rozsiane po kraju.
Jednak teraz, po tych kilku miesiącach, Colin żałował, że nie
zaangażował się bardziej w cały projekt,
szczególnie że obca osoba miała mieszkać z nimi przez kilka lat.
Poznał już dwoje kandydatów i nie podobali mu się. Oboje byli wysocy
i niesłychanie szczupli, nosili drogie, lśniące ubrania. Kobieta
spoglądała na Lanny'ego, jakby w oczach miała neonowy obraz
weselnego tortu, a mężczyzna z kolei wziął do ręki talerz i odczytywał
nazwę producenta. Jak do tej pory żadne z nich nawet nie zajrzało do
książki i z pewnością nie wykazywali żadnego zainteresowania
zakurzonymi pudłami w domku gościnnym.
Colin już prawie widział przyszłość. Zatrudniona osoba
przechadzająca się po ich domu, przedstawiająca powody, które
przemawiają za tym, że powinna należeć do rodziny. A hojna natura
jego matki na pewno na to pozwoli. Widział mężczyznę, który
wprowadza się do nich i mieszka tu dwadzieścia cztery lata później. I
matkę mówiącą:
- Przecież moje dzieci wyjechały, to dlaczego Kirk nie może mi
dotrzymać towarzystwa?
Ogólnie rzecz biorąc, cały projekt zaczynał wyglądać katastrofalnie.
Ostatnia kandydatka do pracy nawet nie pojawiła się na lunchu.
Lanny, zachwycony pierwszą dziewczyną, zgłosił się na ochotnika do
sprowadzenia tej drugiej. Uważał, że im więcej kobiet kręciło się koło
niego, tym lepiej.
Kiedy zapytał o nią matkę, pani Frazier stwierdziła:
- Zostaw ją tam, gdzie jest - powiedziała to takim tonem, że Colin
jęknął. Wyglądało na to, że już podjęła decyzję, kto dostanie tę pracę, i
nie chciała nawet rozmawiać z trzecią osobą. Jednak Colin miał
nadzieję, iż właśnie ta trzecia zainteresuje się czymś innym poza
majątkiem jego rodziny.
- Mamo - odezwał się, gdy szli na lunch. - Myślę, że ta druga kobieta
też powinna tu być i powinnaś z nią porozmawiać.
- Dowiedziałam się już wszystkiego, co chciałam o niej wiedzieć.
Możemy teraz zjeść przyjemny lunch. Kirk i Isla są tak miłymi
kompanami, prawda?
- Tak, zaiste wspaniałymi. - powiedział Colin, gdy matka
przechodziła obok niego. Zatrzymał ją. - Myślę, że...
Jego matka spojrzała na niego.
- Jeśli tak bardzo jesteś zainteresowany tą dziewczyną, to możesz po
nią jechać. Zostawiłam ją w domku gościnnym i podejrzewam, że
wciąż tam jest. - Pani Frazier udała się do jadalni.
Colin ruszył za nią, ale zatrzymał się w drzwiach. Na stole stała
najlepsza zastawa z chińskiej porcelany, a ich gosposia, Rachel, miała
na sobie biały fartuszek. Spojrzała na Colina i wzruszyła ramionami,
co miało oznaczać, że to pomysł jego matki.
Rodzice zajęli miejsca na szczycie stołu, a ojciec wyglądał, jakby
chciał się znaleźć gdziekolwiek indziej na świecie. Lanny siedział obok
uroczej panny Isli i Kir-ka.
Przy stole były jeszcze trzy miejsca, jedno zajął Shamus, a kolejne
dwa czekały na Colina i trzecią kandydatkę.
Pani Frazier wskazała najstarszemu synowi krzesło. Colin zrobił krok
do przodu, ale nie potrafił się zmusić do zajęcia miejsca.
- Ja... - powiedział. - Ja... - Pokazał gestem kierunek, w którym
znajdował się domek gościnny, i wyszedł. Wskoczył do pikapa i
ruszył.
Gdy dotarł do domku, jego brwi były tak zmarszczone, że prawie
stykały się pośrodku twarzy. Zaparkował na trawniku i poszedł w
stronę budynku. Biorąc pod uwagę dwoje kandydatów, których zdążył
już poznać, wolał sam się przekonać, kim jest ta trzecia osoba i czego
chce. Przynajmniej jej samochód nie stał przy wejściu
i nie pakowała do niego wszystkiego, co mogła unieść. Co napadło
jego matkę, że zostawiła obcą osobę samą w domku gościnnym? Był
pełny cennych antyków -wszystkie przybyły z Anglii razem z
dokumentami.
Colin trzymał już rękę na klamce drzwi do biblioteki, gotów wtargnąć
do środka, kiedy ją zobaczył. Siedziała na starym dywanie, oparta
plecami o szafkę, którą wstawiono do środka tydzień wcześniej.
Otaczało ją sześć pudeł z dokumentami kupionymi przez jego matkę.
Twarz miała odwróconą, ale po luźnym ubiorze zorientował się, że
jest niska i szczupła, a blond włosy sięgały jej do ramion. Do rękawa
miała przyczepiony długopis, a trzy inne w różnych kolorach leżały na
podłodze. Na kolanie trzymała duży notes otwarty na zapisanej stronie.
Kiedy podniosła głowę, miał wrażenie, że go zobaczyła przez szklane
drzwi, ale jej spojrzenie było nieobecne i zrozumiał, że widziała tylko
to, o czym w tym momencie myślała.
Mógł teraz bacznie przyjrzeć się jej twarzy. Była ładna, nie tak piękna
jak jego przyjaciółka Jean albo nieziemska jak jego kuzynka Sara, ale
wyglądała przyjemnie. Pomyślał, że ta młoda kobieta wygląda jakby...
jakby była częścią tej biblioteki. Jak dziewczyna, która chodzi co
niedzielę do kościoła, a w piątki dusi mięso z warzywami.
Colina najbardziej uderzyło to, że nigdy w całym swoim życiu nie
widział tak ogromnego szczęścia na ludzkiej twarzy. Jeśli miał
wyobrazić sobie osobę, która robiła to, co powinna i kiedy powinna, to
właśnie była ona. Gdyby Shamus miał narysować teraz jej portret,
zatytułowałby go: „Spełnienie".
Z twarzy Colina znikły zmarszczki. Właśnie tak wyobrażał sobie
osobę, która miała pracować nad historią jego rodziny.
Uśmiechając się, nacisnął klamkę i spokojnie otworzył drzwi. Nie
chciał jej wystraszyć swoim wejściem...
***
Dźwięk otwieranych drzwi wyrwał Gemmę z zamyślenia. Spojrzała
w górę i zobaczyła wysokiego mężczyznę stojącego w drzwiach.
Ciemne brwi i kwadratowa szczęka dodawały jego twarzy uroku. Był
całkiem przystojny.
Miał na sobie obcisłą koszulę, która opinała się na jego mięśniach, i
Gemma pomyślała, że zna chyba każdy typ ćwiczenia, który musiał
wykonać. Przez cztery lata pracowała z atletami i wiedziała, ile
wysiłku trzeba włożyć, żeby nadać ciału taki kształt, jaki miały jego
mięśnie.
Miał taki sam wyraz twarzy jak „jej" atleci. Kiedy spotykali kogoś po
raz pierwszy, czekali, aż zobaczyli, jakie wrażenie zrobiło ich ciało na
drugiej osobie. Przypuszczała, że dość często jego muskularna budowa
odstraszała nieco ludzi.
Ale nie Gemmę. Prawdę mówiąc, to dzięki „jej chłopcom" ten
mężczyzna wyglądał dla niej dość znajomo, jak osoba, w której
towarzystwie dobrze się czuła - co było zupełnie innym odczuciem niż
spotkanie z panią Frazier, która nosiła brylantowe kolczyki.
Gdy Gemma się podniosła, obdarzyła go serdecznym uśmiechem.
- Cześć. Przyjechałeś, żeby mnie zabrać na lunch?
- Spojrzała na zegarek. Wskazywał trzynastą trzydzieści. - O kurczę.
Chyba go przeoczyłam, prawda?
- Całkowicie - powiedział Colin, zamykając za sobą drzwi. Wskazał
otwarte pudła leżące na podłodze.
- Znalazłaś coś ciekawego?
- Miłość, tragedię i coś, co ludzie nazywają magią
- odrzekła.
Usiadł na dużym krześle przy drzwiach.
- I odkryłaś to wszystko w tak krótkim czasie? Odwróciła się tyłem do
niego i wyciągnęła ręce
w kierunku regałów na książki. Kiedy to robiła, jej spodnie opięły się
na nogach i mógł dokładniej przyjrzeć się jej kształtom. Jej nogi były
zbudowane inaczej niż kobiety, która prowadzi siedzący tryb życia.
- Jeszcze nie jestem do końca pewna - powiedziała - ale sądzę, że
gdzieś tu może być ukryty prawdziwy skarb. - Spojrzała znowu na
niego. - Jesteś jednym z synów pani Frazier?
- Najstarszym. - Przyglądał się jej, jak zbierała papiery rozrzucone na
podłodze i układała je z powrotem na półkach. Był w niej jakiś spokój,
który mu się podobał.
- Jestem Gemma i myślę, że straciłam swoją szansę u twojej matki,
prawda? - zapytała cicho, wkładając na półkę stare pudło na kapelusze.
- Niepojawienie się na lunchu było niegrzeczne z mojej strony, Isla i
Kirk nigdy by nie...
- Są zbyt zajęci przeliczaniem sreber, żeby zauważyć, kto jest, a kogo
nie ma - powiedział Colin.
Odwróciła się i spojrzała na niego, zaskoczona.
- No, przynajmniej chłopak przelicza - dodał. -Dziewczyna za to jest
gotowa powiedzieć mojemu bratu, jaki rozmiar pierścionka
zaręczynowego ma kupić.
- Jesteś dość spostrzegawczy, co?
- Nie. Jestem kolejnym wielkim, nudnym i głupim piłkarzem.
Wiedziała, że za żartobliwym tonem ukrywał chęć zadania jej tego
pytania.
- Wielki? - zapytała. - Żartujesz? Jestem oficjalnym trenerem drużyny
futbolowej i przy moich dwóch zawodnikach lodówka dwudrzwiowa
wygląda jak smukła dama.
Colin uśmiechnął się.
- Powinni zobaczyć mojego młodszego brata. Jeszcze rośnie i boimy
się, że będzie przypominał Hummera.
- Czy twoi rodzice kupią mu tablicę z numerami rejestracyjnymi i
dowód rejestracyjny?
- Nie, ale czasem nosi światła stopu. Zaśmiali się.
Colin miał coś powiedzieć, gdy zadzwonił jego telefon. Sięgnął do
kieszeni w spodniach, spojrzał na numer i odebrał.
- Nie skończyliście jeszcze jeść lunchu, prawda? -Zamilkł na
moment. - Och. Pewnie. Tutaj? Teraz? Nie, właściwie... to zamierzam
właśnie jechać do miasta, żeby coś zjeść. - Spoglądał na Gemmę, gdy
słuchał. -Przepraszam, mamo, zobaczymy się na kolacji.
Rozłączył się.
- Prawie wszyscy zdążają w tym kierunku. Ja wychodzę. Chcesz
jechać ze mną, żeby coś zjeść?
- Bardzo bym chciała, ale obawiam się, że i tak już obraziłam twoją
matkę, więc chyba lepiej zostanę. Dzięki za propozycję. - Gemma
rozejrzała się dokoła, żeby się upewnić, czy wszystko położyła na
swoim miejscu. Odwróciła się i spojrzała na Colina, który ciągle
siedział na krześle. -Jak chcesz uciec, to lepiej zrób to teraz. Już ich
słyszę.
- Myślę, że jednak poczekam chwilę - powiedział. - Naprawdę chcesz
dostać tę pracę, prawda?
- Nie masz pojęcia jak bardzo. Zapewniam cię.
- Właściwie to mam. Też kiedyś bardzo czegoś chciałem.
- I dostałeś to?
- Tak - odparł.
Gemma uśmiechnęła się do niego, ale nie potrafiła sobie wyobrazić,
jak ktoś tak bogaty mógł pragnąć czegoś tak bardzo jak ona tej pracy.
Kiedy usłyszała piskliwy śmiech Isli, wyjrzała przez szklane drzwi.
Pani
Frazier szła między Kirkiem a dziewczyną i wyglądali na starych
przyjaciół. Od domu dzieliło ich zalewie kilka metrów. Najwyraźniej
pani Frazier miała zupełnie inną opinię niż jej syn. Szkoda, że to ona
decydowała o tym, kogo zatrudnić.
Gemma podeszła do drzwi, ale Colin był przy nich pierwszy i
otworzył je przed matką.
- Colin - powiedziała zaskoczona pani Frazier. -Myślałam, że jedziesz
do miasta na lunch.
- Nie mogłem oderwać Gemmy od analizy dokumentów, więc
postanowiłem zaczekać.
- Och? Zdążyliście się już zaprzyjaźnić?
- Ona interesuje się tylko twoimi nudnymi papierami - stwierdził,
otwierając szerzej drzwi dla pozostałych dwojga.
- Cześć ponownie - powiedziała radośnie Isla do Colina, jakby go
znała od lat. - Gemma, kochana, ominął cię naprawdę wspaniały lunch.
- Podeszła do niej i pocałowała ją w policzek.
Gemma otworzyła szeroko oczy. Nie obracała się w tych samych
kręgach towarzyskich co Isla i z pewnością nigdy nie wymieniały
pocałunków.
- Gemma - odezwał się Kirk, całując ją w drugi policzek. - Czy tu nie
jest cudownie?
- Tak - odpowiedziała.
- To, co pani zrobiła w tym małym domku, jest niebywale piękne -
zwróciła się Isla do pani Frazier. - Proszę mi nie mówić, że pani sama
to wszystko zaprojektowała.
- Kupiłam kilka rzeczy, które należały kiedyś do rodziny męża -
odrzekła skromnie pani Frazier.
- Mamo, ty kupiłaś wszystko, czego mógł potencjalnie dotknąć
pierwszy Frazier - wtrącił się Colin.
- Shamus - powiedziała Gemma i wszyscy odwrócili się w jej stronę.
- Tak, mój najmłodszy syn - potwierdziła pani Frazier. - Nie
wiedziałam, że już go poznałaś.
Kirk się odezwał:
- Zadziwiający młody człowiek. Jestem pełen podziwu dla jego
talentu.
- Sądzę, że Gemma ma na myśli pierwszego Shamusa - powiedział
Colin. - Tego, który pomógł odnaleźć Edilean.
Wszyscy znowu spojrzeli na nią, a ona przytaknęła skinieniem głowy.
Była tak zdenerwowana, że ledwo mogła mówić. Ogromne pragnienie
dostania tej pracy zawiązywało jej język.
- Gdzie o nim słyszałaś? - spytała pani Frazier. Gemma wzięła
głęboki wdech.
- Jego imię było na stronie poświęconej historii Edilean i w drzewie
genealogicznym pani rodziny. Zastanawiałam się, co takiego się
wydarzyło, co mogło doprowadzić do rozłamu w pokoleniu po nim.
Przeszukałam Internet i znalazłam informację o domu rodzinnym,
odkupionym w osiemnastym wieku przez syna amerykańskich
osadników Shamusa i Prudence Frazierów. Jednak później nazwisko
zostało zmienione na stare - Lancaster - i od tamtej pory nikt nie
wspominał o Frazierach. Czy taka separacja była spowodowana dużą
odległością, jaka dzieliła Amerykę i Anglię, czy czymś zupełnie
innym?
Kiedy przestała mówić, zauważyła, w jaki sposób pani Frazier, Kirk i
Isla jej się przyglądają. A tuż za nimi oczy Colina błyszczały, jakby
całkiem dobrze się bawił.
Gemma cofnęła się o krok.
- Przepraszam. Nie chciałam być wścibska. Byłam po prostu ciekawa
i tyle.
- Tak - powiedziała pani Frazier, zwracając się w stronę Isli. - A co do
twojego pytania - nie pomagał mi dekorator wnętrz.
- Ale to wszystko wygląda na naprawdę profesjonalną robotę.
Możemy jeszcze raz zobaczyć salon? - Isla spojrzała na Gemmę, jakby
chciała jej powiedzieć, że właśnie straciła szansę na pracę.
- Oczywiście. - Pani Frazier opuściła pokój pierwsza, a tuż za nią Isla.
- Nawarzyłaś sobie piwa, co? - rzucił Kirk i wyszedł.
Kiedy zostali sami w pokoju, Gemma spojrzała na Colina.
- Ja i moja niewyparzona buzia! Dlaczego nie zapytałam o dywan
albo o biurko?
- Bo cię nie obchodzą.
- Prawda, ale powinnam udać, że... - przerwała. - Wejdę tam i
przekonam twoją matkę, że nie jestem najbardziej niemiłą osobą na
świecie. - Gemma zatrzymała się w drzwiach. - Szybko! Powiedz mi,
co ona lubi.
- W tym momencie jej największą pasją są arystokratyczni
przodkowie rodziny mojego ojca.
- Ale ja właśnie... - Otworzyła szeroko oczy.
- Zgadza się. Właśnie o nich zapytałaś i pokazałaś tym samym, że
zdążyłaś już całkiem dużo odkryć na własną rękę.
Gemma stała, patrząc na niego.
- Ale ona bardziej interesuje się tym, co ma jej do powiedzenia Isla na
temat wystroju wnętrza.
- Też tak myślałem, ale zmieniłem zdanie, gdy zobaczyłem wyraz jej
twarzy, gdy cię słuchała. Moja matka nie cierpi zdradzać się przed
kimkolwiek, o co jej chodzi. Daj mi swój notatnik.
- Ale...
- Zaufaj mi, proszę.
Gemma nie miała pojęcia, co chciał zrobić, ale wyjęła notatnik z
torby i podała mu go, a potem wyszła do salonu.
Jude Deveraux Życzenia z głębi serca
1. Gemma wiedziała, że chce dostać tę pracę tak bardzo, iż była gotowa zabić, żeby ją mieć. No, może nie zabić, ale z pewnością połamać komuś ręce i nogi. Stała obok pani Frazier, przyglądając się przechowalni wypełnionej starymi, brudnymi pudłami ustawionymi starannie na nowych, drewnianych półkach, i myślała, że nigdy w życiu nie widziała czegoś równie pięknego. W głowie słyszała tylko: „Materiały źródłowe". Patrzyła na pojemniki pełne dokumentów, których nikt nie dotykał od kilkuset lat. Pani Frazier, kobieta wysoka i dostojna, spoglądała na Gemmę, czekając na jej reakcję. Ale jak Gemma mogła wyrazić słowami to, co czuła? Jak mogła opisać swoje długoletnie zafascynowanie historią? Czy potrafiła przekazać to, jak wielką przygodą będzie dla niej badanie tych dokumentów? Jak wielką radość sprawi jej polowanie na kolejne nowe informacje, nowe... - Być może to wszystko nieco cię przytłoczyło - odezwała się pani Frazier, wyłączając światło, co z pewnością oznaczało, że Gemma miała się rozstać z cennymi pudłami i ich tajemniczą zawartością. Dziewczyna niechętnie poszła za nią do przytulnego salonu. Cały domek gościnny, w którym miał zamieszkać ten, kto dostanie tę pracę, był piękny. Duży salon połączony z kuchnią, obok wielka sypialnia i łazienka, a tuż przy nich przechowalnia, którą właśnie opuściły. Z przodu domu znajdował się przepiękny i przestronny gabinet z dużym, podwójnym oknem balkonowym, za którym rozciągały się trawniki i kwiaty. Na zewnątrz, tuż za osłoniętą wiatą, stał garaż na trzy samochody, w którym aż po sam sufit piętrzyły się pudła wypełnione dokumentami.
Gemma czuła zawroty głowy na myśl o ogromie zadań, z którymi wiązała się ta praca. Ucieszyła się, kiedy od promotora swojego doktoratu z historii dostała wiadomość e-mail z informacją, że załatwił jej rozmowę o pracę w małej miejscowości Edilean w Wirginii. Gdy jednak później wyjaśnił, że ich uniwersytet był macierzystą uczelnią pani, która chciała zatrudnić osobę do przejrzenia starych dokumentów i spisania historii jej rodziny, Gemma wyśmiała taki pomysł. Co to oznaczało? Historię o prababci i Ellis Island? Nudy, nudy, nudy. Tego samego dnia Gemma weszła do jego biura, żeby osobiście poinformować go o swojej odmowie. Powiedziała, że przykro jej, ale ponieważ skończyła swoją pracę okresową, to powinna się zająć dokończeniem doktoratu. - Myślę, że powinnaś to zobaczyć. - Promotor podał jej list wydrukowany na drogim i ciężkim pergaminie. Było tam napisane, że pani Peregrine Frazier kupiła kilkaset pudeł pełnych szesnastowiecznych dokumentów z posiadłości rodziny jej męża w Anglii. Oferowała pracę osobie, która potrafiłaby je skatalogować i napisać historię o tym, co w nich znalazła. Gemma spojrzała na promotora siedzącego za biurkiem. „Szesnastowieczne" i „kilkaset pudeł" to nie jest zwyczajna genealogia. - Kto jeszcze widział te dokumenty? - Szczury i myszy - odpowiedział, podnosząc grubą kopertę. - Wszystko jest tutaj. Dokumenty leżały na strychu w Anglii od czasów królowej Elżbiety I. Rodzina... - Wyciągnął z koperty kartkę i spojrzał na nią. - Hrabiowie z Ryptonu. Sprzedali swoją posiadłość w czasach amerykańskiej rewolucji, ale kolejne pokolenie zdołało wszystko odkupić. Stosunkowo niedawno posia-
dłość została sprzedana po raz kolejny, jednak tym razem nabywcą została korporacja, która chciała posprzątać strych, więc ruchomości wystawiono na aukcję. Gemma usiadła. A właściwie opadła na krzesło stojące naprzeciwko biurka. - Więc pani Frazier... - Poleciała do Anglii i kupiła każdy kawałek papieru, który został zgromadzony w tamtym domu przez te wszystkie wieki. Nie jest napisane, ile dokładnie zapłaciła, ale zapewne trzeba liczyć w tysiącach. Wydaje się, że na aukcji wywiązała się mała wojna, ale pani Frazier zgarnęła wszystko. Mam wrażenie, że to naprawdę silna i wojownicza kobieta. Jeśli czegoś chce, to to dostaje. Gemma spojrzała na list, który trzymała. - I nikt nie wie, co zawierają te pudła? - Nie. Wszystko zniesiono na dół i podzielono. To, że przedstawiciele domu aukcyjnego nie otworzyli żadnego pudła, nadało aukcji dreszczyku. Wiadomo było, że mogły zawierać rachunki i spis domowych wydatków, co nie stanowiłoby żadnej atrakcji dla nabywcy spoza rodziny. To, ile wołowiny kupił hrabia w 1742 roku, mogło zainteresować jego potomka, ale nikogo z zewnątrz. A już na pewno nie komisję doktorancką. - Przerwał na moment. - Jednak mogły też zawierać coś bardziej uniwersalnego - dodał z uśmiechem. Gemma próbowała przetrawić te informacje. - Ile czasu, według tej kobiety, potrzebuje osoba, która bez asystentów przejrzałaby te dokumenty i spisała historię rodziny? - Na początek oferuje posadę na dwa lata, w tym darmowe mieszkanie na terenie posiadłości, samochód i wynagrodzenie w wysokości dwudziestu pięciu tysięcy dolarów rocznie. Jeśli praca nie dobiegnie końca w ciągu dwóch lat... - Wzruszył ramionami. - Sądzę, że umowa
obowiązuje do czasu wywiązania się z zadania. Gdybym nie miał żony i dzieci, sam bym się tego podjął. Gemma wciąż próbowała pozbierać fakty. Jeśli wszystko to się potwierdzi, mogłaby napisać pracę doktorską na podstawie danych znalezionych w tym ogromie informacji. Jak do tej pory nie udało jej się wymyślić nawet, o czym miałaby pisać, a co dopiero mówić o pro- wadzeniu badań. Spojrzała na promotora. - Jaki jest haczyk? - Będziesz miała mocną konkurencję. Ze sposobu, w jaki to powiedział, domyśliła się, że nie ma dobrych wieści. - Kogo? - Kirka Laurence'a i Islę Wilmont. Gemma wyglądała na zaskoczoną. Cała trójka była w tym samym wieku i zbliżała się do finiszu studiów doktoranckich, ale na tym kończyły się podobieństwa między nimi. - Dlaczego któreś z nich miałoby chcieć taką pracę? Niewielkie miasteczko w Wirginii, mieszkanie w domku gościnnym? Lata poszukiwań? To do nich niepodobne. - Słyszałem, że pani Frazier ma trzech dorosłych synów. Nieżonatych. Bogatych. Gemma jęknęła. - To tłumaczy udział Isli, a co z Kirkiem? - Z tego co zrozumiałem, fundusz powierniczy założony przez jego ojca będzie go wspierał, dopóki będzie się uczył. Wystarczy, że oczaruje panią Frazier i namówi do przyjęcia go do pracy, a koniec edukacji przesunie się o wiele lat. Słyszałem, że jeśli nie znajdzie zatrudnienia zaraz po studiach, to będzie musiał zająć się rodzinnym biznesem, czyli produkcją okien i drzwi. -Spojrzał na Gemmę. - Te dokumenty mogą być dobrym źródłem do publikacji.
Gemma nabrała powietrza. Publikacja - coś w rodzaju doktoratu - mogła otworzyć drzwi do kariery. Gdyby Kirk coś opublikował, mógłby się wywinąć z rodzinnego biznesu, a Isla w takiej sytuacji może nie byłaby tak zdesperowana, żeby poślubić kogoś, kto ją będzie utrzymywał. Kiedy pomyślała o finezyjnym wyrachowaniu Kirka i Isli, z łatwością wyobraziła sobie, jak oczarowują kobietę z tak małej mieściny. Jednak nawet jeśli Gemma miała nikłe szanse, by z nimi wygrać, nie mogła stracić szansy przez to, że choć nie spróbowała. - Skąd ta pani Frazier o mnie wiedziała? - Wygląda na to, że rektor uczelni jest jej starym przyjacielem. Kilka miesięcy temu poprosił wszystkich pracowników wydziału historii o zarekomendowanie studentów do takiej pracy. Wszyscy wysłaliśmy po kilka nazwisk, a pani Frazier skróciła listę do trzech osób, z którymi chciała porozmawiać, i ty jesteś jedną z nich. Tak przy okazji - napisałem list rekomendujący cię jako najlepszą kandydatkę do tej pracy. - Jestem przekonana, że ktoś inny - albo prawdopodobnie połowa innych - napisał to samo o Isli i Kirku. - Z pewnością napisali - powiedział. - Różnica jest taka, że ja napisałem prawdę. Pojedziesz na tę rozmowę, prawda? - Oczywiście. Nawet jeśli mi się nie uda, to chcę zobaczyć ten schowek. - Gemma otworzyła drzwi gabinetu i odwróciła się, spoglądając na promotora. - Jest pan z pewnością świadomy, że jeśli ta pani Frazier ma swoją posiadłość, to praca tam oznacza bywanie w klubach, gdzie gra się w golfa i je obiadki, podczas których używa się trzech widelców. To Kirk i Isla są typem ludzi, jakich pani Frazier będzie chciała mieć przy sobie, a nie Gemmę Ranford, która...
- Która przez tydzień pracuje ciężej niż te dwa motylki w ciągu całego roku. - Dziękuję - powiedziała Gemma, zarzucając ciężką torbę na ramię. Cieszył się, że jednak postanowiła spróbować powalczyć o tę pracę. Jeśli ktoś zasługiwał na łut szczęścia, to na pewno Gemma. Nigdy wcześniej nie spotkał tak pracowitej studentki. - Gdzie teraz lecisz? - Proszę zgadnąć. Uśmiechnął się. - Poobijać chłopaków? - Zgadza się. Muszę coś zrobić, żeby się upewnić, czy się nauczyli. - Gdy wyszła z biura, włożyła kopertę do torby. Tego samego wieczoru Gemma weszła do swojego pokoju, zamknęła za sobą drzwi, wyjęła kopertę i zaczęła przeglądać plik papierów, które przygotowała pani Frazier. Przeczytała o aukcji w Anglii, o miasteczku Edi-lean, które znajdowało się jakieś szesnaście kilometrów od Williamsburga i uniwersytetu William i Mary. Myślała o tym wszystkim, kiedy około godziny dwudziestej trzeciej wróciła jedna z jej współlokatorek, śmiejąc się do rozpuku i potykając o kolejne meble. Zniknęła w swoim pokoju razem z najnowszym chłopakiem i wkrótce uszu Gemmy doszły też inne dźwięki. Zarzuciła kołdrę na głowę, włączyła małą lampkę i kontynuowała przeglądanie papierów. Natknęła się na zdjęcia posiadłości Frazierów. Był to ogromny dom stojący na dziesięciu hektarach ziemi oraz dwa mniejsze domki gościnne umieszczone wśród drzew. Rodzina Frazierów była właścicielami czterech salonów samochodowych w stanie Wirginia i w kopercie była ulotka jednego z nich, znajdującego się w Richmond. Najczęściej powtarzało się w niej słowo „największy."
Jednak Gemmę nie interesowała ulotka. Jej uwagę przykuwała myśl o przeczytaniu starych dokumentów i zobaczeniu czegoś, czego nikt nie widział od wieków. W sąsiednim pokoju rozległ się odgłos jakby ktoś spadł z łóżka. - Oraz ciszę i spokój, żebym mogła to wszystko przejrzeć - powiedziała głośno. Gdy intymne dźwięki stawały się coraz głośniejsze, Gemma zakryła głowę poduszką. Nie było jej stać na wynajęcie samodzielnego mieszkania. Pieniądze, które otrzymywała za prowadzenie szkoleń, w większości członków drużyn sportowych, przeznaczała na studia. Zadziwiał ją fakt, że wytrwała tak długo, zarabiając tak mało. Przyszedł moment na poważniejsze rzeczy związane z doktoratem i martwiła się o pieniądze. Badania naukowe dużo kosztowały. Jeśli wybierze temat wymagający badań terenowych - co oczywiście było konieczne, jeśli chciała mieć świeży materiał - dojdą wydatki na podró- że, jedzenie i zakwaterowanie. A do tego jeszcze książki, pomoce naukowe, a nawet fotokopie. Już w poprzednim roku zastanawiała się, jak sobie poradzi. Jednak tytuł doktora dałby jej szansę na pracę na najsławniejszych uczelniach. Jeśli zdobyłaby tę pracę u pani Frazier, niemal wszystkie jej problemy byłyby rozwiązane. Dźwięki dobiegające z sąsiedniego pokoju nasiliły się i Gemma mocniej zacisnęła poduszkę na uszach. - Spróbuję - wyszeptała. - Pewnie przegram z motylami, ale zamierzam dać z siebie wszystko. Właśnie w ten sposób znalazła się w domku gościnnym z autokratyczną panią Frazier. Był piękny wiosenny ranek, godzina jedenasta. Przybyła tu z lotniska zaledwie kilka minut wcześniej i pani Frazier poinformowała ją, że Kirk i Isla już są na miejscu. Gemma zdała sobie sprawę, że powinna przewidzieć, iż zjawią się dzień
przed zaplanowaną rozmową, bo byli bardzo ambitni. Pani Frazier zdążyła zapewne do tej pory się w nich zakochać - pomyślała Gemma. W końcu Isla i Kirk byli znani ze swojego czaru. - Tych dwoje to duma naszej uczelni. - Była świadkiem, jak jeden z profesorów wypowiadał się o nich na przyjęciu dla studentów z wydziału. - Inteligentni i oczytani. Czego można chcieć więcej -- zabrzmiała odpowiedź. Gemma to wszystko słyszała, bo roznosiła napoje na tacy - kolejna z jej dodatkowych prac. - Jest mój samochód - powiedziała pani Frazier, wyglądając przez okno. Na zewnątrz stał mały pikap z naczepą z tyłu. Za kierownicą siedział wysoki, przystojny mężczyzna. - Chciałabyś poznać mojego syna? - zapytała Gemmę. Gemma wiedziała, że według wszelkich zasad kulturalnego zachowania powinna wyjść i przywitać się z jej synem, ale nie chciała opuszczać domku gościnnego i jego skarbów. - A może wolisz zostać tu przez chwilę sama? -dodała pani Frazier cichym głosem, jakby mówiła do dziecka. - Wolę zostać - zdołała wydusić z siebie Gemma. - A zatem - powiedziała gospodyni, kierując się do drzwi - lunch będzie o trzynastej, droga do domu zajmuje jakieś dziesięć minut, a może wolałabyś, żeby ktoś po ciebie przyjechał? - Przejdę się - odrzekła Gemma, a później patrzyła, jak starsza kobieta wsiada do samochodu i odjeżdża. Odetchnęła z ulgą i omal nie potknęła się o własne stopy, biegnąc do dużego gabinetu. Ze świeżego zapachu farby wywnioskowała, że pokój został niedawno odnowiony. Przy trzech ścianach stały piękne czereśniowe półki z zamykanymi szafkami na dole. Naprzeciwko francu-
skich drzwi ustawiono duże, stare biurko z mosiężnymi okuciami na brzegach. Gemma nie znała się zbytnio na meblach, ale podejrzewała, że biurko zostało kupione na tej samej aukcji co pudła z dokumentami. Podłogę pokrywała biaława wykładzina, która zapewne miała sprawiać wrażenie ręcznie tkanej. Na niej leżał ogromny, podniszczony orientalny chodnik, który wyglądał, jakby ludzie chodzili po nim przez kilka wieków. Przy drzwiach wisiały dwa obrazy przedstawiające mężczyzn na koniach i psy, które niecierpliwie czekały na rozpoczęcie polowania. Dla Gemmy ten pokój był boski. Przez szklane drzwi widziała ogród, a półki były pełne dokumentów, których nikt wcześniej nie oglądał - chciała tam zostać na zawsze. Obróciła się, rozglądając wokół. Na półkach stały drewniane i kartonowe pudła, kosze, które wyglądały, jakby miały się za chwilę rozlecieć, kilka metalowych rur i papierowych rulonów związanych wstążką. Na podłodze stały dwa obite skórą kufry, drewniana ławka ze schowkiem i kilka skrzynek, w tym jedna ozdobiona ćwiekami. Gemma nie miała pojęcia, od czego zacząć. Niepewnie wyciągnęła lekko drżące ręce i sięgnęła po opakowanie, które wyglądało jak pudło na kapelusze - pochodziło prawdopodobnie z lat dwudziestych dwu- dziestego wieku - i bardzo chciała, żeby nie zawierało kapelusza. Historia mody nie leżała w kręgu jej szczególnych zainteresowań. Gdy zobaczyła w środku listy, wstrzymała oddech. Korespondencja i pamiętniki interesowały ją ponad wszystko inne w życiu. Przy drzwiach stało krzesło wyglądające na wygodne, ale Gemma zignorowała je i usiadła na chodniku, a następnie wyjęła pierwszy plik listów. Był on zawiązany ciemną taśmą z rypsu - wyciągnęła pierwszą kopertę i otworzyła ją.
Mimo że jestem już stara i widziałam więcej, niż powinnam, a w szczególności tę okropną wojnę, która o mało nie podzieliła naszego kraju, to jednak najwyraźniej pamiętam i wspominam z bólem serca to, co stało się z kochaną Winnie i Julianem. Nigdy nie uwierzyłam tej zapłakanej kobiecie, która mówiła, że Julian zmarł w wyniku wypadku. Co gorsze, myślę, że Ewan też jej nie uwierzył. Chcę powierzyć Ci sekret, który sądziłam, że zabiorę do grobu. Pamiętasz histerię, gdy zniknął kamień życzeń? Szukałam go tak samo jak wszyscy, ale wiedziałam, że go nie znajdziemy, ponieważ wzięłam go ze sobą do Anglii tamtego lata dawno temu. Chciałam wykorzystać jego magię dla siebie, ale w końcu wypowiedziałam życzenia dla Winnie. Nigdy wcześniej nikomu o tym nie mówiłam, ale sądzę, że to kamień dał im to nadzwyczaj piękne dziecko. Spisałam całą historię w zeszłym tygodniu i schowałam tam, gdzie będzie bezpieczna. Mam nadzieję, że przeczytają ją wszyscy Frazierowie i dowiedzą się, co zrobiła żona jednego z członków ich rodziny rodzinie Aldredge'ów. Mam nadzieję, że w przyszłości jej potomkowie stracą tę posiadłość. Nie zasługują na nią! Muszę już kończyć. Moje stare, obolałe kości nie pozwalają mi za dużo pisać. Z pozdrowieniami, Tamsen - Wow - powiedziała głośno Gemma. Od razu natrafiła na wątek kryminalny i miłosny. Spojrzała na zegarek, stwierdziła, że ma jeszcze mnóstwo czasu do lunchu, a potem położyła się na brzuchu i zaczęła czytać z zapartym tchem.
2. Colin Frazier zmarszczył brwi. Miał dziś do zrobienia chyba z pięćdziesiąt rzeczy, a teraz jeszcze musiał jechać do domku gościnnego odebrać jedną ze studentek matki. Dwoje pozostałych było już w głównym budynku i rozmawiało z jego matką w tak przyjacielski sposób, jakby ją znali od lat. Młoda kobieta, Isla, wciąż powtarzała, że wszystko jest przepiękne, natomiast mężczyzna próbował zaprzyjaźnić się z jego bratem Lannym, rozmawiając o samochodach. A ponieważ Lanny zbudował pierwszą skrzynię biegów w wieku ośmiu lat, szybko stało się jasne, że pojęcie Kirka o wszystkim, co poruszało się na kołach, było niewielkie. Młodszy brat Colina, Shamus - artysta, stał i obracał w palcach monetę. Rodzice zabronili mu rysowania czegokolwiek w obawie przed powstaniem jakiejś ohydnej karykatury studentów, co wprawiłoby w zakłopotanie wszystkich, a ściślej mówiąc jego matkę. Ich ojciec raczej się śmiał z tego, co rysował Shamus. Wszystko zaczęło się trzy lata wcześniej, kiedy pani Frazier dowiedziała się, że ostatni hrabia Ryptonu, daleki krewny jej męża, zmarł, nie pozostawiając dziedzica, i tym samym stracił tytuł. Teraz zastanawiała się, czy istnieje możliwość odzyskania go, co oznaczało, że jej mąż zostałby hrabią, a ona hrabiną. Tego wieczoru, gdy podniosła ten temat, cała rodzina siedziała w salonie i jej trzej najmłodsi synowie wybuchli śmiechem. Shamus, wciąż w szkole średniej, chwycił szkicownik i narysował niezbyt przyjemną karykaturę matki w koronie. Szybko stwierdzili, że ich matka bynajmniej nie była zachwycona.
Alea Frazier podniosła głowę i wyszła z pokoju. - No to narobiłeś - powiedział ojciec. - Teraz całymi tygodniami będę miał przechlapane. Lanny! Zmyj z twarzy ten uśmieszek i planuj przeprosiny. - Spojrzał na najmłodszego syna. - A ty, młody człowieku, za swój rysunek... - przerwał, bo kara, o której pomyślał, była zbyt okrutna. Pan Frazier podniósł się ze swojego ulubionego krzesła z przejmującym westchnieniem i udał się na poszukiwanie żony. Zatrzymał się w drzwiach. - To, o czym mówiła wasza matka, ma dla niej duże znaczenie, więc nie chcę, żebyście się z tego podśmiewali. Skoro chce być damą, do cholery, może nią być. Rozumiecie? Po jego wyjściu upłynęły jakieś dwie minuty, nim trzej najmłodsi synowie znowu zaczęli się śmiać. Lanny, najstarszy z ich trójki, zwrócił się do starszego brata, Colina, bo on się nie śmiał: - No dalej, wyluzuj. Nie sądzisz, że to zabawne? Colin uniósł brew. - Chciałbym wiedzieć, co nasza kochana matka planuje zrobić, żeby się przekonać, czy ojciec rzeczywiście może otrzymać tytuł hrabiego. Peregrine - w skrócie Pere - trzeci w kolejności co do wieku, powiedział: - Myślisz, że każe tacie kupić zamek? - Z fosą? - dodał Lanny. Pere, udając, że trzyma w dłoni miecz, zaatakował Lanny'ego. - A my, bracia, staniemy się zaprzysięgłymi wrogami i będziemy walczyć o to, kto odziedziczy tytuł? Shamus szkicował udawaną walkę braci i nie spoglądając na nich, powiedział: - Colin odziedziczy tytuł. A wy dwaj będziecie musieli go zabić, żeby mu go odebrać.
Po tych słowach Pere i Lanny zatrzymali się z rozpostartymi ramionami, jakby wciąż trzymali w dłoniach miecze, i odwrócili się w kierunku starszego brata, który siedział na końcu długiej kanapy. - To będzie proste - powiedział Lanny i rzucił się na niego. Colin w mgnieniu oka zerwał się na równe nogi. Chwycił brata w pasie i położył na ramionach. W tej samej chwili do pokoju wszedł pan Frazier. - Chłopcy, jeśli coś stłuczecie, to potrącę wam z kieszonkowego. Colin postawił Lanny'ego na podłodze, śmiejąc się głośno. Słowa ojca zabrzmiały, jakby zwracał się do dzieci, a Colin skończył niedawno dwadzieścia siedem lat, zaś Lanny i Pere mieli dwadzieścia pięć i sześć. - Jak tam mama? - zapytał Colin. - Dobrze. - Pan Frazier spojrzał na syna w sposób, który mówił, że to dopiero początek. Kiedy pani Frazier miała jakiś plan, stawała się jak trąba powietrzna, która orze ziemię i wysysa wszystko na swojej drodze. Wyglądało na to, że ten cały tytuł hrabiego stanie się jej kolejnym przedsięwzięciem. To działo się trzy lata wcześniej, a obecnie stary dom w Anglii, który należał do hrabiego, został wystawiony na sprzedaż i pan Frazier użył swoich wszelkich zdolności, żeby odwieść żonę od kupna tej posiadłości. Kompromis polegał na tym, że nabyła każdy papierek, który znajdował się w tamtym domu - „kawał naszej historii", jak to nazywała - a później wysłała statkiem do Wirginii. Kiedy wróciła ze swojej podróży - i nim przysłano rachunek - wszyscy sądzili, że prawdopodobnie kupiła kilka pudeł starych dokumentów. Jednak przed dom podjechało sześć półciężarówek z profesjonalnie zapakowanymi skrzyniami, koszami, pudłami, a nawet walizkami pełnymi dokumentów.
Pan Frazier nie był zadowolony, gdy z garażu przy domku gościnnym musiał usunąć dwa zabytkowe samochody, żeby można było tam umieścić to, co kupiła. - Alea - powiedział z cierpliwością, którą wydobył z najgłębszych pokładów swojej osobowości. - Kto to wszystko będzie przeglądał? - Nie martw się, najdroższy, już się tym zajęłam. Zadzwoniłam do Freddy'ego i dość długo rozmawialiśmy, jak można sobie z tym poradzić. Przedstawił mi naprawdę świetny pomysł. - Freddy? - zapytał pan Frazier przez zaciśnięte zęby. Frederick J. Townsend był rektorem jej macierzystego uniwersytetu - i jej dawnym chłopakiem. Mężczyzną, którego omal nie poślubiła. -1 co tam u starego Freddy'ego? - zapytał, cedząc słowa tak samo jak wcześniej. - Jak zawsze znakomicie. Ma mi przesłać CV kilkorga studentów, którzy nadają się do takiej pracy, najprawdopodobniej doktorantów. Wybiorę czworo lub pięcioro z nich, żeby tu przyjechali na rozmowę kwalifikacyjną. Uważasz, że to za dużo? Może powinnam zaprosić tylko trzy osoby. Tak, to świetny pomysł. Freddy obiecał, że przyśle najlepszych, jakich mają na uczelni. Co o tym myślisz, kochanie? Pan Frazier przymrużył oczy, patrząc na żonę. Wiedział dobrze, kiedy był nabijany w butelkę. Nie wspomniała o wielu ważnych rzeczach, takich jak wynagrodzenie, które pewnie już przedstawiła Townsendowi, i o tym, jak długo taka osoba miałaby być zatrudniona. Domyślał się też, gdzie miałaby mieszkać, skoro wszystkie dokumenty złożono w domku gościnnym i w garażu przy nim. - Myślę - mówił powoli - że usiądziemy razem i obgadamy, co dokładnie zamierzasz zrobić. - Oczywiście, kochanie - powiedziała z uśmiechem. - Z przyjemnością ci wszystko powiem.
Tego samego wieczoru cała rodzina dowiedziała się o osobie, która miała zamieszkać w domku gościnnym, gdzie spędzi dwa lub więcej lat na przeglądaniu dokumentów z Anglii i ich analizie. - Dwa lata? - zapytał zszokowany Pere. Lanny dodał: - Upewnij się tylko, żeby to była kobieta. Ładna. - Myślę, że te trzy dziewczyny, które masz w tej chwili, powinny ci wystarczyć - powiedziała pani Frazier, a Lanny tylko się uśmiechnął. Pani Frazier popatrzyła na swojego najstarszego syna. - Colin, co o tym myślisz? Wszyscy wiedzieli, że Colin zachowuje swoje opinie dla siebie. Jego matka często mówiła, że urodził się niezależny i chodzi tam, gdzie chce i kiedy chce. Jego ojciec z kolei mawiał, że Colin dość szybko odczuł konsekwencje bycia najstarszym. Gdy miał trzy lata, jego dwaj młodsi bracia byli już na świecie i skupiali na sobie całą uwagę rodziców. Colin wkrótce nauczył się sam dbać o swoje sprawy i nie zwracać się do nikogo ze swoimi potrzebami, szczególnie że jego ojciec pracował siedemdziesiąt godzin tygodniowo, a matka musiała się zająć wymagającymi ciągłej opieki młodszymi synami. - Myślę - powiedział powoli Colin - że ten projekt będzie dla ciebie dobry. - Shamus, najmłodszy z braci, miał za rok wyjechać na studia i ich matka mogła się poczuć samotna. Tylko Colin został w Edilean, ale spędzał tak dużo czasu poza domem, że równie dobrze mógłby mieszkać w innym stanie. Osoba, która zatrzyma się w domku gościnnym, mogłaby umilać matce czas historiami z przeszłości rodziny. Może dzięki temu zapomni na moment, że jej dzieci są rozsiane po kraju. Jednak teraz, po tych kilku miesiącach, Colin żałował, że nie zaangażował się bardziej w cały projekt,
szczególnie że obca osoba miała mieszkać z nimi przez kilka lat. Poznał już dwoje kandydatów i nie podobali mu się. Oboje byli wysocy i niesłychanie szczupli, nosili drogie, lśniące ubrania. Kobieta spoglądała na Lanny'ego, jakby w oczach miała neonowy obraz weselnego tortu, a mężczyzna z kolei wziął do ręki talerz i odczytywał nazwę producenta. Jak do tej pory żadne z nich nawet nie zajrzało do książki i z pewnością nie wykazywali żadnego zainteresowania zakurzonymi pudłami w domku gościnnym. Colin już prawie widział przyszłość. Zatrudniona osoba przechadzająca się po ich domu, przedstawiająca powody, które przemawiają za tym, że powinna należeć do rodziny. A hojna natura jego matki na pewno na to pozwoli. Widział mężczyznę, który wprowadza się do nich i mieszka tu dwadzieścia cztery lata później. I matkę mówiącą: - Przecież moje dzieci wyjechały, to dlaczego Kirk nie może mi dotrzymać towarzystwa? Ogólnie rzecz biorąc, cały projekt zaczynał wyglądać katastrofalnie. Ostatnia kandydatka do pracy nawet nie pojawiła się na lunchu. Lanny, zachwycony pierwszą dziewczyną, zgłosił się na ochotnika do sprowadzenia tej drugiej. Uważał, że im więcej kobiet kręciło się koło niego, tym lepiej. Kiedy zapytał o nią matkę, pani Frazier stwierdziła: - Zostaw ją tam, gdzie jest - powiedziała to takim tonem, że Colin jęknął. Wyglądało na to, że już podjęła decyzję, kto dostanie tę pracę, i nie chciała nawet rozmawiać z trzecią osobą. Jednak Colin miał nadzieję, iż właśnie ta trzecia zainteresuje się czymś innym poza majątkiem jego rodziny. - Mamo - odezwał się, gdy szli na lunch. - Myślę, że ta druga kobieta też powinna tu być i powinnaś z nią porozmawiać.
- Dowiedziałam się już wszystkiego, co chciałam o niej wiedzieć. Możemy teraz zjeść przyjemny lunch. Kirk i Isla są tak miłymi kompanami, prawda? - Tak, zaiste wspaniałymi. - powiedział Colin, gdy matka przechodziła obok niego. Zatrzymał ją. - Myślę, że... Jego matka spojrzała na niego. - Jeśli tak bardzo jesteś zainteresowany tą dziewczyną, to możesz po nią jechać. Zostawiłam ją w domku gościnnym i podejrzewam, że wciąż tam jest. - Pani Frazier udała się do jadalni. Colin ruszył za nią, ale zatrzymał się w drzwiach. Na stole stała najlepsza zastawa z chińskiej porcelany, a ich gosposia, Rachel, miała na sobie biały fartuszek. Spojrzała na Colina i wzruszyła ramionami, co miało oznaczać, że to pomysł jego matki. Rodzice zajęli miejsca na szczycie stołu, a ojciec wyglądał, jakby chciał się znaleźć gdziekolwiek indziej na świecie. Lanny siedział obok uroczej panny Isli i Kir-ka. Przy stole były jeszcze trzy miejsca, jedno zajął Shamus, a kolejne dwa czekały na Colina i trzecią kandydatkę. Pani Frazier wskazała najstarszemu synowi krzesło. Colin zrobił krok do przodu, ale nie potrafił się zmusić do zajęcia miejsca. - Ja... - powiedział. - Ja... - Pokazał gestem kierunek, w którym znajdował się domek gościnny, i wyszedł. Wskoczył do pikapa i ruszył. Gdy dotarł do domku, jego brwi były tak zmarszczone, że prawie stykały się pośrodku twarzy. Zaparkował na trawniku i poszedł w stronę budynku. Biorąc pod uwagę dwoje kandydatów, których zdążył już poznać, wolał sam się przekonać, kim jest ta trzecia osoba i czego chce. Przynajmniej jej samochód nie stał przy wejściu
i nie pakowała do niego wszystkiego, co mogła unieść. Co napadło jego matkę, że zostawiła obcą osobę samą w domku gościnnym? Był pełny cennych antyków -wszystkie przybyły z Anglii razem z dokumentami. Colin trzymał już rękę na klamce drzwi do biblioteki, gotów wtargnąć do środka, kiedy ją zobaczył. Siedziała na starym dywanie, oparta plecami o szafkę, którą wstawiono do środka tydzień wcześniej. Otaczało ją sześć pudeł z dokumentami kupionymi przez jego matkę. Twarz miała odwróconą, ale po luźnym ubiorze zorientował się, że jest niska i szczupła, a blond włosy sięgały jej do ramion. Do rękawa miała przyczepiony długopis, a trzy inne w różnych kolorach leżały na podłodze. Na kolanie trzymała duży notes otwarty na zapisanej stronie. Kiedy podniosła głowę, miał wrażenie, że go zobaczyła przez szklane drzwi, ale jej spojrzenie było nieobecne i zrozumiał, że widziała tylko to, o czym w tym momencie myślała. Mógł teraz bacznie przyjrzeć się jej twarzy. Była ładna, nie tak piękna jak jego przyjaciółka Jean albo nieziemska jak jego kuzynka Sara, ale wyglądała przyjemnie. Pomyślał, że ta młoda kobieta wygląda jakby... jakby była częścią tej biblioteki. Jak dziewczyna, która chodzi co niedzielę do kościoła, a w piątki dusi mięso z warzywami. Colina najbardziej uderzyło to, że nigdy w całym swoim życiu nie widział tak ogromnego szczęścia na ludzkiej twarzy. Jeśli miał wyobrazić sobie osobę, która robiła to, co powinna i kiedy powinna, to właśnie była ona. Gdyby Shamus miał narysować teraz jej portret, zatytułowałby go: „Spełnienie". Z twarzy Colina znikły zmarszczki. Właśnie tak wyobrażał sobie osobę, która miała pracować nad historią jego rodziny.
Uśmiechając się, nacisnął klamkę i spokojnie otworzył drzwi. Nie chciał jej wystraszyć swoim wejściem... *** Dźwięk otwieranych drzwi wyrwał Gemmę z zamyślenia. Spojrzała w górę i zobaczyła wysokiego mężczyznę stojącego w drzwiach. Ciemne brwi i kwadratowa szczęka dodawały jego twarzy uroku. Był całkiem przystojny. Miał na sobie obcisłą koszulę, która opinała się na jego mięśniach, i Gemma pomyślała, że zna chyba każdy typ ćwiczenia, który musiał wykonać. Przez cztery lata pracowała z atletami i wiedziała, ile wysiłku trzeba włożyć, żeby nadać ciału taki kształt, jaki miały jego mięśnie. Miał taki sam wyraz twarzy jak „jej" atleci. Kiedy spotykali kogoś po raz pierwszy, czekali, aż zobaczyli, jakie wrażenie zrobiło ich ciało na drugiej osobie. Przypuszczała, że dość często jego muskularna budowa odstraszała nieco ludzi. Ale nie Gemmę. Prawdę mówiąc, to dzięki „jej chłopcom" ten mężczyzna wyglądał dla niej dość znajomo, jak osoba, w której towarzystwie dobrze się czuła - co było zupełnie innym odczuciem niż spotkanie z panią Frazier, która nosiła brylantowe kolczyki. Gdy Gemma się podniosła, obdarzyła go serdecznym uśmiechem. - Cześć. Przyjechałeś, żeby mnie zabrać na lunch? - Spojrzała na zegarek. Wskazywał trzynastą trzydzieści. - O kurczę. Chyba go przeoczyłam, prawda? - Całkowicie - powiedział Colin, zamykając za sobą drzwi. Wskazał otwarte pudła leżące na podłodze. - Znalazłaś coś ciekawego? - Miłość, tragedię i coś, co ludzie nazywają magią - odrzekła.
Usiadł na dużym krześle przy drzwiach. - I odkryłaś to wszystko w tak krótkim czasie? Odwróciła się tyłem do niego i wyciągnęła ręce w kierunku regałów na książki. Kiedy to robiła, jej spodnie opięły się na nogach i mógł dokładniej przyjrzeć się jej kształtom. Jej nogi były zbudowane inaczej niż kobiety, która prowadzi siedzący tryb życia. - Jeszcze nie jestem do końca pewna - powiedziała - ale sądzę, że gdzieś tu może być ukryty prawdziwy skarb. - Spojrzała znowu na niego. - Jesteś jednym z synów pani Frazier? - Najstarszym. - Przyglądał się jej, jak zbierała papiery rozrzucone na podłodze i układała je z powrotem na półkach. Był w niej jakiś spokój, który mu się podobał. - Jestem Gemma i myślę, że straciłam swoją szansę u twojej matki, prawda? - zapytała cicho, wkładając na półkę stare pudło na kapelusze. - Niepojawienie się na lunchu było niegrzeczne z mojej strony, Isla i Kirk nigdy by nie... - Są zbyt zajęci przeliczaniem sreber, żeby zauważyć, kto jest, a kogo nie ma - powiedział Colin. Odwróciła się i spojrzała na niego, zaskoczona. - No, przynajmniej chłopak przelicza - dodał. -Dziewczyna za to jest gotowa powiedzieć mojemu bratu, jaki rozmiar pierścionka zaręczynowego ma kupić. - Jesteś dość spostrzegawczy, co? - Nie. Jestem kolejnym wielkim, nudnym i głupim piłkarzem. Wiedziała, że za żartobliwym tonem ukrywał chęć zadania jej tego pytania. - Wielki? - zapytała. - Żartujesz? Jestem oficjalnym trenerem drużyny futbolowej i przy moich dwóch zawodnikach lodówka dwudrzwiowa wygląda jak smukła dama.
Colin uśmiechnął się. - Powinni zobaczyć mojego młodszego brata. Jeszcze rośnie i boimy się, że będzie przypominał Hummera. - Czy twoi rodzice kupią mu tablicę z numerami rejestracyjnymi i dowód rejestracyjny? - Nie, ale czasem nosi światła stopu. Zaśmiali się. Colin miał coś powiedzieć, gdy zadzwonił jego telefon. Sięgnął do kieszeni w spodniach, spojrzał na numer i odebrał. - Nie skończyliście jeszcze jeść lunchu, prawda? -Zamilkł na moment. - Och. Pewnie. Tutaj? Teraz? Nie, właściwie... to zamierzam właśnie jechać do miasta, żeby coś zjeść. - Spoglądał na Gemmę, gdy słuchał. -Przepraszam, mamo, zobaczymy się na kolacji. Rozłączył się. - Prawie wszyscy zdążają w tym kierunku. Ja wychodzę. Chcesz jechać ze mną, żeby coś zjeść? - Bardzo bym chciała, ale obawiam się, że i tak już obraziłam twoją matkę, więc chyba lepiej zostanę. Dzięki za propozycję. - Gemma rozejrzała się dokoła, żeby się upewnić, czy wszystko położyła na swoim miejscu. Odwróciła się i spojrzała na Colina, który ciągle siedział na krześle. -Jak chcesz uciec, to lepiej zrób to teraz. Już ich słyszę. - Myślę, że jednak poczekam chwilę - powiedział. - Naprawdę chcesz dostać tę pracę, prawda? - Nie masz pojęcia jak bardzo. Zapewniam cię. - Właściwie to mam. Też kiedyś bardzo czegoś chciałem. - I dostałeś to? - Tak - odparł. Gemma uśmiechnęła się do niego, ale nie potrafiła sobie wyobrazić, jak ktoś tak bogaty mógł pragnąć czegoś tak bardzo jak ona tej pracy. Kiedy usłyszała piskliwy śmiech Isli, wyjrzała przez szklane drzwi. Pani
Frazier szła między Kirkiem a dziewczyną i wyglądali na starych przyjaciół. Od domu dzieliło ich zalewie kilka metrów. Najwyraźniej pani Frazier miała zupełnie inną opinię niż jej syn. Szkoda, że to ona decydowała o tym, kogo zatrudnić. Gemma podeszła do drzwi, ale Colin był przy nich pierwszy i otworzył je przed matką. - Colin - powiedziała zaskoczona pani Frazier. -Myślałam, że jedziesz do miasta na lunch. - Nie mogłem oderwać Gemmy od analizy dokumentów, więc postanowiłem zaczekać. - Och? Zdążyliście się już zaprzyjaźnić? - Ona interesuje się tylko twoimi nudnymi papierami - stwierdził, otwierając szerzej drzwi dla pozostałych dwojga. - Cześć ponownie - powiedziała radośnie Isla do Colina, jakby go znała od lat. - Gemma, kochana, ominął cię naprawdę wspaniały lunch. - Podeszła do niej i pocałowała ją w policzek. Gemma otworzyła szeroko oczy. Nie obracała się w tych samych kręgach towarzyskich co Isla i z pewnością nigdy nie wymieniały pocałunków. - Gemma - odezwał się Kirk, całując ją w drugi policzek. - Czy tu nie jest cudownie? - Tak - odpowiedziała. - To, co pani zrobiła w tym małym domku, jest niebywale piękne - zwróciła się Isla do pani Frazier. - Proszę mi nie mówić, że pani sama to wszystko zaprojektowała. - Kupiłam kilka rzeczy, które należały kiedyś do rodziny męża - odrzekła skromnie pani Frazier. - Mamo, ty kupiłaś wszystko, czego mógł potencjalnie dotknąć pierwszy Frazier - wtrącił się Colin. - Shamus - powiedziała Gemma i wszyscy odwrócili się w jej stronę.
- Tak, mój najmłodszy syn - potwierdziła pani Frazier. - Nie wiedziałam, że już go poznałaś. Kirk się odezwał: - Zadziwiający młody człowiek. Jestem pełen podziwu dla jego talentu. - Sądzę, że Gemma ma na myśli pierwszego Shamusa - powiedział Colin. - Tego, który pomógł odnaleźć Edilean. Wszyscy znowu spojrzeli na nią, a ona przytaknęła skinieniem głowy. Była tak zdenerwowana, że ledwo mogła mówić. Ogromne pragnienie dostania tej pracy zawiązywało jej język. - Gdzie o nim słyszałaś? - spytała pani Frazier. Gemma wzięła głęboki wdech. - Jego imię było na stronie poświęconej historii Edilean i w drzewie genealogicznym pani rodziny. Zastanawiałam się, co takiego się wydarzyło, co mogło doprowadzić do rozłamu w pokoleniu po nim. Przeszukałam Internet i znalazłam informację o domu rodzinnym, odkupionym w osiemnastym wieku przez syna amerykańskich osadników Shamusa i Prudence Frazierów. Jednak później nazwisko zostało zmienione na stare - Lancaster - i od tamtej pory nikt nie wspominał o Frazierach. Czy taka separacja była spowodowana dużą odległością, jaka dzieliła Amerykę i Anglię, czy czymś zupełnie innym? Kiedy przestała mówić, zauważyła, w jaki sposób pani Frazier, Kirk i Isla jej się przyglądają. A tuż za nimi oczy Colina błyszczały, jakby całkiem dobrze się bawił. Gemma cofnęła się o krok. - Przepraszam. Nie chciałam być wścibska. Byłam po prostu ciekawa i tyle. - Tak - powiedziała pani Frazier, zwracając się w stronę Isli. - A co do twojego pytania - nie pomagał mi dekorator wnętrz.
- Ale to wszystko wygląda na naprawdę profesjonalną robotę. Możemy jeszcze raz zobaczyć salon? - Isla spojrzała na Gemmę, jakby chciała jej powiedzieć, że właśnie straciła szansę na pracę. - Oczywiście. - Pani Frazier opuściła pokój pierwsza, a tuż za nią Isla. - Nawarzyłaś sobie piwa, co? - rzucił Kirk i wyszedł. Kiedy zostali sami w pokoju, Gemma spojrzała na Colina. - Ja i moja niewyparzona buzia! Dlaczego nie zapytałam o dywan albo o biurko? - Bo cię nie obchodzą. - Prawda, ale powinnam udać, że... - przerwała. - Wejdę tam i przekonam twoją matkę, że nie jestem najbardziej niemiłą osobą na świecie. - Gemma zatrzymała się w drzwiach. - Szybko! Powiedz mi, co ona lubi. - W tym momencie jej największą pasją są arystokratyczni przodkowie rodziny mojego ojca. - Ale ja właśnie... - Otworzyła szeroko oczy. - Zgadza się. Właśnie o nich zapytałaś i pokazałaś tym samym, że zdążyłaś już całkiem dużo odkryć na własną rękę. Gemma stała, patrząc na niego. - Ale ona bardziej interesuje się tym, co ma jej do powiedzenia Isla na temat wystroju wnętrza. - Też tak myślałem, ale zmieniłem zdanie, gdy zobaczyłem wyraz jej twarzy, gdy cię słuchała. Moja matka nie cierpi zdradzać się przed kimkolwiek, o co jej chodzi. Daj mi swój notatnik. - Ale... - Zaufaj mi, proszę. Gemma nie miała pojęcia, co chciał zrobić, ale wyjęła notatnik z torby i podała mu go, a potem wyszła do salonu.