Filbana

  • Dokumenty2 833
  • Odsłony752 419
  • Obserwuję555
  • Rozmiar dokumentów5.6 GB
  • Ilość pobrań513 395

Frans de Waal - Bystre zwierzę. Czy jesteśmy dość mądrzy, aby zrozumieć mądrość z

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :4.6 MB
Rozszerzenie:pdf

Frans de Waal - Bystre zwierzę. Czy jesteśmy dość mądrzy, aby zrozumieć mądrość z.pdf

Filbana EBooki Książki -F- Frans de Waal
Użytkownik Filbana wgrał ten materiał 5 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 460 osób, 284 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 372 stron)

Spis treści Karta redakcyjna Dedykacja Prolog 1. Magiczne studnie 2. Opowieść o dwóch szkołach 3. Fale kognitywne 4. Mów do mnie 5. Miara wszechrzeczy 6. Umiejętności społeczne 7. Czas pokaże 8. O lustrach i słojach 9. Kognitywistyka ewolucyjna Bibliografia Słownik niektórych terminów Podziękowania Przypisy

© Copyright by Copernicus Center Press, 2016 Copyright © 2016 by Frans de Waal Tytuł oryginalny: ARE WE SMART ENOUGH TO KNOW HOW SMART ANIMALS ARE? Adiustacja i korekta: MARIA SZUMSKA Projekt okładki: MICHAŁ DUŁAWA Ilustracja na okładce: © julianwphoto / Fotolia.com Projekt typograficzny: MIROSŁAW KRZYSZKOWSKI Skład: MELES-DESIGN ISBN 978-83-7886-238-3 Wydanie I Kraków 2016 Copernicus Center Press Sp. z o.o. pl. Szczepański 8, 31-011 Kraków tel./fax (+48 12) 430 63 00 e-mail: marketing@ccpress.pl Księgarnia internetowa: http://en.ccpress.pl Konwersja: eLitera s.c.

Dla Catherine – całe szczęście byłem wystarczająco bystry, aby ją poślubić

P Prolog Różnica pomiędzy umysłem człowieka i wyższych zwierząt, jakkolwiek wielka, jest z pewnością różnicą stopnia, a nie rodzaju. Karol Darwin (1871)[1] ewnego wczesnego listopadowego poranka, gdy dni stawały się coraz zimniejsze, zauważyłem, że szympansica Franje zaczyna zbierać w jednym miejscu całą słomę ze swojej sypialni. Wzięła ją pod pachę i zabrała na dużą wyspę w Zoo Burgersa w holenderskim mieście Arnhem. Jej zachowanie zaskoczyło mnie. Po pierwsze, Franje nigdy nic takiego nie robiła; nie widzieliśmy też, aby inne szympansy wyciągały słomę poza pomieszczenia. Po drugie, jeśli jej celem było ogrzanie się w ciągu dnia, jak podejrzewaliśmy, to ciekawe było to, że zbierała słomę wewnątrz ogrzewanego budynku, w momencie kiedy temperatura w środku była bardzo przyjemna. Nie była to reakcja na zimno, lecz przygotowywanie się na temperaturę, której jeszcze nie doświadczyła. Najbardziej rozsądne wyjaśnienie byłoby takie, że dokonała ekstrapolacji na podstawie poprzedniego, chłodnego dnia, przewidując pogodę następnego dnia. Tak czy inaczej, później miała do dyspozycji – dla siebie i swojego małego synka o imieniu Fons – bardzo przyjemne i ciepłe legowisko. Nigdy nie przestaje mnie zadziwiać poziom mentalny, na jakim znajdują się zwierzęta, choć wiem oczywiście, że nie wolno wyciągać wniosków na podstawie jednego zdarzenia. Tego typu historyjki inspirują nas jednak do przeprowadzania dalszych obserwacji i eksperymentów, które ostatecznie pomagają nam się zorientować, jak jest naprawdę. Pisarz science fiction Izaak Asimow powiedział kiedyś podobno: „Najbardziej ekscytujące słowa, jakie może wypowiedzieć naukowiec – takie, które zwiastują wielkie odkrycia – to nie »Eureka!«, tylko »A to dziwne«”. Wiem o tym

doskonale. Przechodzimy przez długi proces obserwowania naszych zwierząt, bycia zaintrygowanymi i zaskoczonymi przez ich działania, systematycznego testowania hipotez na ich temat i wykłócania się z innymi naukowcami o to, co tak naprawdę znaczą zebrane przez nas dane. W rezultacie dochodzimy do wniosków dość powoli, a na każdym rogu czyhają na nas kontrowersje. Nawet jeśli pierwotna obserwacja jest prosta (małpa[*] układa stosik słomy), jej konsekwencje mogą być olbrzymie. Pytanie o to, czy zwierzęta robią plany na przyszłość, co – jak się wydawało – robiła Franje, jest obecnie aktywnie badane przez społeczność naukową. Naukowcy mówią o mentalnej podróży w czasie, „chronestezji” (chronesthesia) czy „autonoezie” (autonoesis), ale ja spróbuję unikać tego typu specjalistycznej terminologii i opowiedzieć prostym językiem o postępie, który dokonał się w ostatnich latach. Zamierzam opowiedzieć o tym, w jaki sposób zwierzęta na co dzień posługują się swoją inteligencją, oraz o tym, jakie są wyniki kontrolowanych eksperymentów. Pierwsze z tych historii wyjaśniają, jaki cel spełniają poszczególne zdolności poznawcze; relacje z eksperymentów pomagają wykluczyć inne wyjaśnienia. Oba te źródła wiedzy cenię równie mocno, choć zdaję sobie sprawę, że łatwiej czyta się o anegdotach z życia zwierząt niż o eksperymentach naukowych. Weźmy pod uwagę pytanie, czy zwierzęta żegnają się z sobą i witają. Nietrudno jest sobie wyobrazić, że robią to drugie. Powitanie to reakcja na pojawienie się znanego osobnika po przerwie – to, co robi pies, skacząc na nas, po tym jak przekroczymy próg domu. Znane z internetu filmy przedstawiające wracających z misji zagranicznych żołnierzy witanych przez swoje psy każą przypuszczać, że istnieje związek między czasem trwania rozłąki a intensywnością powitania. Jesteśmy w stanie zrozumieć ten związek, ponieważ sami go doświadczamy. Nie są więc tu potrzebne żadne wielkie teorie psychologiczne. Co jednak z żegnaniem się? Nie lubimy się żegnać z kimś, kogo kochamy. Moja matka płakała, kiedy przeniosłem się na drugą stronę Atlantyku, choć oboje wiedzieliśmy, że moja nieobecność nie będzie trwała wiecznie. Wyrażenie pożegnania

zakłada wiedzę o przyszłym rozdzieleniu, co sprawia, że jest ono tak rzadkie u zwierząt. I tutaj mam jednak stosowną historyjkę. Uczyłem kiedyś samicę szympansa o imieniu Kuif, aby karmiła z butelki adoptowane dziecko (swojego gatunku). Kuif zachowywała się tak, jak zwykle zachowywałaby się matka dziecka, ale nie miała wystarczająco dużo własnego pokarmu. Przekazywaliśmy jej butelkę ciepłego mleka, a ona ostrożnie podawała ją szympansiemu niemowlęciu. Kuif uzyskała tak dużą wprawę, że z czasem odsuwała nawet na chwilę butelkę, kiedy dziecko musiało beknąć. Aby cała ta procedura się udała, Kuif i dziecko, które spoczywało przy ciele adoptowanej matki dzień i noc, musiały zostać wezwane do budynku na czas karmienia, podczas gdy reszta grupy pozostawała na zewnątrz. Po pewnym czasie zauważyliśmy, że Kuif nie wchodzi od razu do środka, lecz udaje się na długi obchód. Przechodziła przez całą wyspę, odwiedzając samca alfa, samicę alfa i kilku dobrych przyjaciół, całując każdego z tych osobników, i dopiero potem podchodziła do budynku. Gdy oni spali, budziła ich, aby się z nimi pożegnać. I znów – samo zachowanie jest dość proste, jednak konkretna sytuacja, w której do niego dochodziło, kazała nam się zastanawiać nad leżącymi u jego podstaw procesami poznawczymi. Kuif, jak Franje, wydawała się wybiegać myślami naprzód. Co jednak ze sceptykami, którzy sądzą, że zwierzęta są z definicji uwięzione w teraźniejszości i tylko ludzie są zdolni do myślenia o przyszłości? Czy jest to rozsądne założenie, czy może wypierają oni po prostu to, do czego zdolne są zwierzęta? Dlaczego właściwie ludzie są tak chętni, aby bagatelizować inteligencję zwierząt? Zwykle odmawiamy im posiadania zdolności, które z oczywistością dostrzegamy u siebie samych. Co się za tym kryje? Przy próbach dowiedzenia się, na jakim poziomie mentalnym funkcjonują inne gatunki, prawdziwe wyzwanie nie tkwi w samych tych zwierzętach, lecz w nas samych. Częścią tej historii są ludzkie nastawienia; nasza kreatywność i wyobraźnia. Zanim zadamy pytanie o to, czy zwierzęta są wyposażone w pewnego typu inteligencję, zwłaszcza takiego typu, jaki szczególnie cenimy u siebie, musimy pokonać wewnętrzny opór przed samym rozważeniem tej ewentualności. Stąd

centralne pytanie tej książki: „Czy jesteśmy wystarczająco sprytni, żeby zauważyć, jak sprytne są zwierzęta?”. Krótka odpowiedź brzmi: „Tak, ale nigdy byście nie zgadli!”. Przez większą część poprzedniego stulecia naukowcy byli nadmiernie ostrożni i sceptyczni odnośnie do inteligencji zwierząt. Przypisywanie zwierzętom intencji i emocji uważano za „zdroworozsądkową” bzdurę. My, naukowcy, wiemy lepiej! Nigdy nie zgodziliśmy się na te wszystkie: „Mój pies jest zazdrosny” czy „Mój kot wie, czego chce”, nie mówiąc już o czymś bardziej skomplikowanym, jak na przykład o idei, że zwierzęta rozmyślają o przeszłości albo odczuwają czyjś ból. Badacze zachowania zwierząt albo nie przejmowali się władzami poznawczymi, albo aktywnie sprzeciwiali się takim propozycjom. Większość wolała nie tknąć tego tematu końcem kija. Na szczęście były tu wyjątki – i na pewno o nich opowiem, ponieważ fascynuje mnie historia mojej dyscypliny nauki – jednak dwie główne szkoły widziały zwierzęta bądź to jako maszynki poszukujące nagrody i unikające kary na podstawie modelu bodziec–reakcja, bądź jako roboty wyposażone genetycznie w wiele pożytecznych instynktów. Choć każda ze szkół zwalczała tę drugą, twierdząc, że postrzega ona świat zbyt wąsko, wspólna była dla nich zasadniczo mechanistyczna perspektywa: nie ma co się przejmować wewnętrznym życiem zwierząt, a ktokolwiek to robi, popełnia grzech antropomorfizmu, romantyzmu i nienaukowości. Czy musieliśmy przejść przez tę ponurą fazę? Dawniej myślenie na te tematy było znacznie bardziej liberalne. Karol Darwin dużo pisał na temat emocji ludzi i zwierząt, a wielu naukowców w XIX wieku było skłonnych odnajdywać ślady wyższej inteligencji u zwierząt. Pozostaje tajemnicą, dlaczego badania tego typu zostały czasowo zawieszone i dlaczego na własne życzenie zawiązaliśmy na szyi biologii kamień młyński – a w taki właśnie sposób wielki badacz ewolucji Ernst Mayr skomentował kartezjański pogląd, że zwierzęta to tylko tępe automaty[2] . Czasy jednak się zmieniają. Nie da się nie dostrzec lawiny wiedzy, która spada na nas w ostatnich dekadach, rozprzestrzeniając się szczególnie skutecznie dzięki internetowi. Niemal co tydzień słyszymy o nowym odkryciu na temat

zaawansowanych zdolności poznawczych zwierząt, często w połączeniu z przekonującym zapisem filmowym. Dowiadujemy się, że szczury mogą żałować swoich decyzji, że kruki wytwarzają narzędzia, ośmiornice rozpoznają ludzkie twarze, a dzięki szczególnej grupie neuronów małpy uczą się na cudzych błędach. Otwarcie mówi się już dzisiaj o istnieniu kultury u zwierząt, o empatii i przyjaźniach między nimi. Nic nie jest już z góry wykluczone, nawet mowa o racjonalności, którą kiedyś uważano za znak rozpoznawczy człowieka. Przy wszystkich tych okazjach mamy zwyczaj porównywania z sobą inteligencji zwierzęcej i ludzkiej, traktując samych siebie jako punkt odniesienia. Warto jednak pamiętać, że jest to przestarzały sposób postępowania. To nie jest porównanie inteligencji „ludzkiej” ze „zwierzęcą”, a raczej różnych odmian inteligencji zwierzęcej, z których jedna jest właściwa naszemu gatunkowi. Choć w niniejszej książce będę czasem dla wygody używał terminu „zwierzęta” w tradycyjny sposób, nie da się zaprzeczyć, że ludzie są zwierzętami. Nie porównujemy więc z sobą dwóch odmiennych kategorii inteligencji, a raczej rozważamy zmienność występującą w ramach jednej kategorii. Ludzkie procesy poznawcze traktuję jako odmianę zwierzęcych. Nie jest jasne nawet to, jak bardzo wyjątkowe są nasze moce poznawcze w porównaniu z tymi, które wyrażają się poprzez osiem niezależnie poruszających się ramion, każde z własnym unerwieniem; albo tymi, które pozwalają latającemu organizmowi schwytać poruszającą się ofiarę na podstawie odbicia dźwięku własnych pisków. W pierwszym odruchu zwykle przypisujemy wielkie znaczenie myśleniu abstrakcyjnemu i językowi (nie mam zamiaru go pomniejszać, skoro sam właśnie piszę książkę!), jednak, jeśli spojrzeć na sprawę szerzej, jest to po prostu jeden ze sposobów na zmierzenie się z kwestią przetrwania. Biorąc pod uwagę kryterium liczebności lub biomasy, mrówki i termity poradziły sobie znacznie lepiej od nas, koncentrując się na ścisłej koordynacji pomiędzy osobnikami w kolonii, a nie na myślach poszczególnych jednostek. Każde społeczeństwo działa jako jeden samoorganizujący się

umysł, choć tuptający na tysiącach małych stópek. Jest wiele sposobów na przetworzenie, zorganizowanie i rozproszenie informacji, a naukowcy dopiero niedawno stali się na tyle otwarci umysłowo, aby potraktować te różne metody z podziwem i zachwytem, a nie wyparciem. A więc: tak, jesteśmy wystarczająco bystrzy, żeby docenić inne gatunki, jednak wymaga to ciągłego tłuczenia w nasze grube czaszki przez setki faktów, które były początkowo bagatelizowane przez naukę. Warto się zastanowić, jak doszło do tego, że staliśmy się mniej antropocentryczni i uprzedzeni – będę więc wracał do tego tematu, referując obecny stan wiedzy naukowej. Po drodze będę też z konieczności przemycał swój własny pogląd, podkreślając ciągłość ewolucyjną, w przeciwieństwie do tradycyjnych dualizmów. Dualizmy typu ciało–umysł, człowiek–zwierzę, rozum–emocje mogą się wydawać użyteczne, ale w rzeczywistości odciągają naszą uwagę od tego, co istotne. Mając wykształcenie biologiczne i etologiczne, mam niewiele cierpliwości dla paraliżującego sceptycyzmu odziedziczonego po naszych naukowych przodkach. Nie sądzę, aby tak naprawdę był wart oceanu atramentu, który wylewamy na jego krytykę. Pisząc tę książkę, nie zamierzam podjąć się zupełnego, systematycznego przeglądu ewolucyjnych badań procesów poznawczych. Zainteresowani takim przeglądem czytelnicy mogą sięgnąć do innych, bardziej technicznych książek[3] . Postanowiłem dokonać takiego wyboru spośród wielu odkryć, gatunków i naukowców, aby przekazać czytelnikom rosnącą w ciągu ostatnich dwudziestu lat fascynację badaczy. Ja sam specjalizuję się w badaniach zachowania i procesów poznawczych naczelnych – jest to obszar, który silnie wpłynął na inne, ponieważ na jego terenie doszło do wielu kluczowych odkryć. Jako że pracuję w tej dziedzinie od lat 70. XX wieku, znam osobiście wielu głównych graczy – ludzkich i zwierzęcych – dzięki czemu ta opowieść ma wątki osobiste. Do opowiedzenia jest mnóstwo historii. Rozwój tej dziedziny wiedzy to wielka przygoda – niektórzy powiedzieliby pewnie, że raczej przejażdżka na kolejce górskiej – i wciąż budzi potężną fascynację, ponieważ zachowanie stanowi, jak to

powiedział austriacki etolog Konrad Lorenz – najżywszy aspekt życia.

G 1. Magiczne studnie Tym, co obserwujemy, nie jest przyroda sama w sobie, lecz przyroda taka, jaka ukazuje się naszej metodzie badania. Werner Heisenberg (1958)[1] O tym, jak stać się robakiem regor Samsa otworzył oczy i obudził się w ciele zwierzęcia niewiadomego rodzaju. Wyposażony w twardy egzoszkielet, ów „potworny robak” schował się pod łóżkiem, pełzał po ścianach i suficie i pokochał smak zepsutego pożywienia. Przemiana biednego Gregora spowodowała na tyle duże obrzydzenie jego rodziny i wywołała tyle problemów, że jego śmierć przyniosła im ulgę. Przemiana Franza Kafki, opublikowana w 1915 roku, stanowiła specyficzną salwę powitalną dla stulecia, które miało się stać wiekiem słabnącego antropocentryzmu. Wybierając odpychające stworzenie ze względów metaforycznych, Kafka od pierwszej strony zmusza nas do wyobrażenia sobie, jak to jest być robakiem. Mniej więcej w tym samym czasie niemiecki biolog Jakob von Uexküll pisał na temat zwierzęcego punktu widzenia, określając go jako Umwelt danego zwierzęcia. Ilustracją dla tego pojęcia (oznaczającego po niemiecku „świat otaczający”) była przechadzka po różnych tego typu światach. Każdy organizm poznaje otoczenie na swój własny sposób, pisał Uexküll. Bezoki kleszcz wspina się na źdźbło trawy, oczekując na zapach kwasu masłowego wydzielanego przez skórę ssaka. Jako że eksperymenty pokazują, że ten pajęczak jest w stanie wytrzymać osiemnaście lat bez pożywienia, ma on masę czasu na to, aby w końcu wyczuć jakieś zwierzę, opaść na nie i pożywić się jego ciepłą

krwią. Po tym wszystkim jest już gotowy, aby złożyć jaja i umrzeć. Czy rozumiemy Umwelt kleszcza? Wydaje się, że jest on niebywale ubogi w porównaniu z naszym, ale Uexküll uważał, że ta prostota jest jego siłą: cel kleszcza jest jasno zdefiniowany i zwierzę takie niełatwo rozproszyć. Uexküll opisywał inne przykłady, pokazując, że w jednym środowisku współwystępują setki rzeczywistości właściwych dla poszczególnych gatunków. Umwelt to coś zupełnie innego od pojęcia niszy ekologicznej, które kieruje naszą myśl ku środowisku niezbędnemu do przeżycia danego organizmu. Umwelt to raczej subiektywny świat tego organizmu, który reprezentuje sobą tylko niewielką próbkę wszystkich możliwych światów. Zdaniem Uexkülla te rozmaite światy „nie są rozumiane i rozpoznawane” przez konstruujące je gatunki[2] . Niektóre zwierzęta rejestrują, przykładowo, światło ultrafioletowe, a inne żyją w świecie zapachów lub też, jak gwiazdonos, poruszają się po swoim otoczeniu z pomocą zmysłu dotyku. Jedne siedzą na gałęziach dębu, inne żyją pod jego korą, a rodzina lisów grzebie w korzeniach. Każde z tych zwierząt inaczej postrzega to samo drzewo. Ludzie próbują wyobrazić sobie Umwelt innych organizmów. Jako istoty kierujące się głównie wzrokiem możemy na przykład kupić aplikację na smartfona, która przekształca kolorowy obraz w taki, jaki widzą ludzie z daltonizmem. Aby wzmocnić swoją empatię dla osób niewidomych, możemy też chodzić w opasce na oczach, by zasymulować ich Umwelt. Moje najbardziej pamiętne doświadczenie obcego świata było jednak związane z obserwowaniem kawek, drobnych ptaków z rodziny krukowatych. Dwa osobniki miały zwyczaj podrywać się do lotu z mojego okna na czwartym piętrze akademika, więc mogłem śledzić ich zachowanie z góry. Kiedy były małe i niedoświadczone, przyglądałem się im, jak każdy dobry rodzic, ze sporą dawką niepokoju. Zwykle myślimy, że ptaki po prostu spontanicznie latają, ale w rzeczywistości jest to umiejętność, którą trzeba zdobyć. Najtrudniejsze jest lądowanie, i zawsze się bałem, że uderzą w przejeżdżający samochód. Z czasem zacząłem myśleć jak ptak, badając wzrokiem otoczenie w poszukiwaniu bezpiecznego miejsca do lądowania.

Nabrałem zwyczaju oceniania z daleka różnych obiektów (gałąź, balkon) pod tym kątem. Po bezpiecznym lądowaniu moje ptaki wydawały radosne zawołanie „ka-ka”, po którym wołałem je do siebie, i cała procedura zaczynała się na nowo. Gdy już nabrały wprawy, z przyjemnością patrzyłem, jak bawią się lotem w silnym wietrze, jak gdybym fruwał razem z nimi. Wkroczyłem w Umwelt moich ptaków, jakkolwiek niedoskonale. Uexküll chciał, aby naukowcy badali mapę Umweltów rozmaitych gatunków zwierząt – to idea, która głęboko zainspirowała badaczy zachowania zwierząt, czyli etologów. Filozofowie pozostali jednak pesymistami. Gdy Thomas Nagel zapytał w 1974 roku: „Jak to jest być nietoperzem?”, odpowiedział sam sobie, że nigdy się tego nie dowiemy[3] . Jego zdaniem nie ma sposobu na wejście w świat subiektywny przedstawiciela innego gatunku. Nagela nie interesowało, jak czułby się człowiek, gdyby był nietoperzem; pytał o to, w jaki sposób nietoperz odczuwa bycie nietoperzem. To rzeczywiście wykracza poza nasze możliwości mentalne. Tę samą ścianę pomiędzy nami i nimi odnotował austriacki filozof Ludwig Wittgenstein, pisząc słynne słowa, że „gdyby lew umiał mówić, nie zrozumielibyśmy go”. Niektórzy badacze poczuli się urażeni i orzekli, że Wittgenstein nie ma pojęcia o subtelnościach komunikacji zwierzęcej, ale sedno jego aforyzmu to po prostu stwierdzenie, że ponieważ nasze doświadczenia są tak odmienne od lwich, to nie bylibyśmy w stanie zrozumieć lwów, nawet gdyby mówiły językiem ludzi. Uwagi Wittgensteina odnosiły się w istocie również do przedstawicieli obcych kultur, z którymi, mimo znajomości ich języka, nie umiemy „złapać kontaktu”[4] . Opisywał po prostu naszą ograniczoną zdolność do wczuwania się w życie kogoś innego niż my sami, czy mowa o obcych ludziach, czy o innych gatunkach. Zamiast mierzyć się z tym nierozwiązywalnym problemem, skupię się na opisie świata, w którym żyją zwierzęta, i na tym, w jaki sposób radzą sobie one z jego złożonością. Mimo że nie możemy odczuwać tego, co one odczuwają, nic nie stoi na przeszkodzie, aby wykroczyć poza nasz własny wąski Umwelt i za pomocą wyobraźni spróbować wejść w ich. W istocie,

Nagel nie napisałby swojego interesującego artykułu, gdyby nie usłyszał o echolokacji u nietoperzy – ta zaś nie zostałaby odkryta, gdyby naukowcy nie próbowali sobie wyobrazić, jak to jest być nietoperzem, i tak naprawdę nie odnieśli przy tym sukcesu. Jest to jedno ze zwycięstw naszego gatunku w dziedzinie wychodzenia poza granice własnej percepcji. Jako student przysłuchiwałem się z fascynacją, jak Sven Dijkgraaf, dziekan mojego wydziału na Uniwersytecie w Utrechcie, opowiadał, że gdy był w moim wieku, należał do ledwie garstki ludzi na świecie, którzy potrafili wysłyszeć delikatne kliknięcia towarzyszące ultradźwiękowym wokalizacjom nietoperzy. Profesor Dijkgraaf miał niebywały słuch. Od ponad wieku było już wiadome, że oślepiony nietoperz potrafi się bezpiecznie poruszać po otoczeniu i lądować na ścianach i sufitach, jednak ogłuszone zwierzę – nie. Głuchy nietoperz jest jak ślepy człowiek. Nikt nie rozumiał do końca, jak to działa, a zdolności nietoperzy określano mało pomocnie jako „szósty zmysł”. Naukowcy nie wierzą jednak w percepcję pozazmysłową, a Dijkgraaf musiał znaleźć alternatywne wyjaśnienie. Ponieważ słyszał zawołania nietoperzy i zauważył, że ich częstość się zwiększa, gdy zwierzę napotyka przeszkodę, zaproponował, że w manewrowaniu pomagają im wydawane przez siebie odgłosy. Zawsze gdy o tym opowiadał, w jego głosie dało się usłyszeć żal, że nie zdobył uznania jako odkrywca echolokacji. Zaszczyt ten słusznie przypadł Donaldowi Griffinowi. Ten amerykański etolog, wyposażony w sprzęt zdolny do rejestrowania dźwięków o częstotliwości powyżej zakresu słyszalności, czyli 20 kHz, przeprowadził decydujące eksperymenty, wykazując przy tym, że echolokacja to coś więcej niż tylko wczesny system ostrzegania o kolizjach. Za pomocą ultradźwięków nietoperze odnajdują i gonią ofiary, od dużych ciem po maleńkie muszki. Mają więc do dyspozycji niebywale wszechstronne narzędzie. Nic dziwnego, że Griffin stał się wczesnym zwolennikiem badań nad poznaniem u zwierząt – co jeszcze w latach 80. XX wieku niektórzy uznawali za oksymoron – w końcu czym jest poznanie, jeśli nie

przetwarzaniem informacji? Poznanie to mentalne przetwarzanie sygnału zmysłowego w wiedzę na temat środowiska oraz elastyczne stosowanie tej wiedzy. Podczas gdy termin „poznanie” odnosi się do faktycznego zachodzenia tego procesu, termin „inteligencja” oznacza raczej zdolność do skutecznego wykonywania tych czynności. Nietoperz operuje na znacznej ilości sygnałów – nawet jeśli pozostają one dla nas czymś niezrozumiałym. Jego kora słuchowa przetwarza sygnał odbitych od przedmiotów dźwięków, a uzyskane w ten sposób informacje są wykorzystywane do obliczenia odległości od celu oraz kierunku i prędkości jego ruchu. Gdyby to jeszcze było mało, nietoperz potrafi uwzględnić ścieżkę swego własnego ruchu i odróżnia echo własnych wokalizacji od dźwięków emitowanych przez inne osobniki: czyli swoista forma rozpoznawania siebie samego. Gdy u owadów wyewoluowały narządy słuchu, pomagające w unikaniu nietoperzy, niektóre nietoperze zaczęły wytwarzać „ukryte” wokalizacje niedające się wykryć przez ich ofiary. Mamy więc do czynienia z bardzo zaawansowanym systemem przetwarzania informacji zlokalizowanym w wysoce wyspecjalizowanym mózgu, który na podstawie echa generuje precyzyjną wiedzę o środowisku. Griffin poszedł w ślady pionierskiego eksperymentatora Karla von Frischa, który odkrył, że pszczoły miodne komunikują położenie odległych zasobów pokarmu za pomocą tańca. Von Frisch powiedział kiedyś: „Życie pszczoły jest jak magiczna studnia: im więcej z niej wyciągasz, tym więcej pozostaje do wydobycia”[5] . Griffin miał takie samo zdanie na temat echolokacji, traktując ją jako kolejne niewyczerpane źródło tajemnic i cudów. Określił ją również jako magiczną studnię[6] . Ponieważ ja sam badam szympansy, bonobo i inne naczelne, nikt zwykle nie czepia się mnie, kiedy mówię o procesach poznawczych. Bądź co bądź, my sami jesteśmy naczelnymi i przetwarzamy informacje o środowisku w podobny sposób. Przy naszym widzeniu stereoskopowym, chwytnych rękach, umiejętności wspinania się i skakania oraz komunikowaniu emocji za pomocą mięśni twarzy zamieszkujemy ten sam Umwelt co inne naczelne. Na plac zabaw mówimy „małpi gaj”, a kopiowane zachowanie to

„małpowanie” – właśnie dlatego, że rozpoznajemy te podobieństwa. Równocześnie czujemy się jednak zagrożeni przez naczelne. Małpy tak nas śmieszą w filmach i serialach nie dlatego, że są śmieszne same w sobie – są zabawniej wyglądające zwierzęta, choćby żyrafy i strusie – ale dlatego, że lubimy trzymać naszych kolegów naczelnych na dystans. Z podobnych powodów ludzie mieszkający w sąsiednich krajach wymyślają żarty na swój temat. Holendrzy nie śmieją się z Chińczyków czy Brazylijczyków, tylko z Belgów. Dlaczego jednak poprzestać na naczelnych, skoro już mówimy o poznaniu u zwierząt? Każdy gatunek radzi sobie w elastyczny sposób ze swoim środowiskiem i znajduje rozwiązania problemów, które napotyka. Każdy robi to inaczej. Lepiej byłoby więc używać liczby mnogiej: nie mówić o inteligencji i poznaniu, a raczej o „inteligencjach” i „poznaniach”. Pomoże to uniknąć porównywania zdolności poznawczych na pojedynczej skali modelowanej na wzór arystotelejskiej scala naturae, która prowadzi od Boga i aniołów, przez ludzi, w dół ku innym ssakom, potem ptakom, rybom, owadom i mięczakom. Porównywanie istot z myślą o takiej drabinie stanowiło zawsze popularne hobby badaczy poznania zwierząt, ale nie umiem wskazać na choćby jedną doniosłą myśl, która by z tego wynikła. Jedyne, co z tego wynika, to nawyk mierzenia zwierząt ludzką miarą i ignorowania przy tym niezwykłego bogactwa Umweltów innych organizmów. Nie wydaje się zbyt uczciwe, aby wymagać od wiewiórki liczenia do dziesięciu, skoro wyzwanie takie nie pojawia się w jej codziennym życiu. Wiewiórka potrafi natomiast doskonale wydobywać ukryte rzeczy, a niektóre ptaki są w tym prawdziwymi ekspertami. Orzechówka popielata ukrywa jesienią ponad dwadzieścia tysięcy orzeszków piniowych w setkach różnych lokalizacji na obszarze wielu mil kwadratowych; zimą i wiosną udaje jej się odzyskać większość z nich[7] . Nie ma znaczenia, że nie możemy się równać pod tym względem z wiewiórkami i orzechówkami – ja sam nie potrafię nawet zapamiętać, gdzie zaparkowałem auto – ponieważ nasz gatunek, aby przeżyć, nie potrzebuje tego typu pamięci, jaka jest niezbędna zwierzętom leśnym

szykującym się na mroźną zimę. Nie potrzebujemy echolokacji, aby poruszać się w ciemnościach; nie musimy też umieć brać poprawki na załamywanie się światła na granicy wody i powietrza, co robi strzelczyk – ryba strzelająca kropelkami w owady przelatujące nad powierzchnią wody. Jest cała masa wspaniałych adaptacji poznawczych, których nie wykształciliśmy i których nie potrzebujemy. To dlatego nie ma sensu umieszczanie możliwości poznawczych różnych zwierząt na pojedynczej liniowej skali. Ewolucja zdolności poznawczych doprowadziła do powstania wielu odrębnych specjalizacji. Kluczem do zrozumienia tego jest rozważenie sytuacji ekologicznej każdego gatunku z osobna. W ostatnim stuleciu podjęto wiele prób wejścia w Umwelt innych gatunków, o czym świadczą choćby tytuły książek: The Herring Gull’s World („Świat mewy”), The Soul of the Ape („Dusza małpy”), How Monkeys See the World („Jak małpy widzą świat”), Inside a Dog („Wewnątrz psa”) czy Anthill („Mrowisko”), w którym E.O. Wilson w swoim charakterystycznym stylu przedstawia punkt widzenia mrówek na ich życie społeczne i epickie bitwy pomiędzy koloniami[8] . A im lepiej nam idzie, tym jaśniej zdajemy sobie sprawę, że roztacza się przed nami naturalny krajobraz usiany magicznymi studniami. Sześciu ślepych ludzi i słoń Badania nad poznaniem dotyczą raczej tego, co możliwe, niż tego, co niemożliwe, a jednak wizja scala naturae skłoniła wielu do uznania, że zwierzętom nieodwracalnie brakuje pewnych zdolności poznawczych. Stale słyszy się stwierdzenia typu „tylko człowiek potrafi to-czy-tamto”; w odniesieniu choćby do wyglądania w przyszłość („tylko ludzie myślą naprzód”), troszczenia się o innych („tylko ludzie przejmują się dobrem innych”) czy odpoczynku („tylko ludzie mają czas wolny”). To ostatnie stwierdzenie sprawiło kiedyś, że – ku mojemu zdziwieniu – zostałem wplątany w dyskusję z pewnym filozofem na łamach holenderskiej gazety na temat różnicy pomiędzy turystą opalającym się na plaży a drzemiącym słoniem morskim (mirungą). Filozof twierdził, że to dwie skrajnie różne

rzeczy. Prawdę mówiąc, za najlepsze i najbardziej trwałe stwierdzenia odnośnie do ludzkiej wyjątkowości uważam te, które są od początku traktowane jako żart, jak choćby ten aforyzm Marka Twaina: „Człowiek to jedyne zwierzę, które się rumieni; i jedyne, które ma za co”. Większość takich stwierdzeń wygłaszanych jest jednak ze śmiertelną powagą i poczuciem wyższości. Ich lista rozwija się nieustannie i co parę lat ma inną postać. Należy jednak traktować ją z podejrzliwością, biorąc pod uwagę, jak trudno jest dowieść zdania przeczącego. Credo nauk empirycznych głosi, że brak dowodu nie jest dowodem na brak. Gdy nie odnajdujemy jakiejś zdolności u przedstawicieli danego gatunku, nasze pierwsze pytanie powinno brzmieć: „Czy coś przeoczyliśmy?”. Drugie zaś: „Czy nasz test był dobrze dopasowany do gatunku?”.

Ręka gibona nie jest wyposażona we w pełni przeciwstawny kciuk. Nadaje się do chwytania gałęzi, a nie do podnoszenia przedmiotów z płaskiej powierzchni. Gibony zdawały niektóre testy na inteligencję dopiero po wzięciu pod uwagę budowy ich ręki. Oto porównanie ręki gibona, makaka i człowieka. Za: Benjamin Beck (1967). Pouczająca ilustracja dotyczy gibonów, które niegdyś uważano za mało bystre naczelne. Grupie gibonów przedstawiono problem, który wymagał od nich dokonania wyboru pomiędzy różnymi kubkami, sznurkami i patykami. W kolejnych testach zwierzęta te wypadały gorzej od innych gatunków. Przykładowo, umiejętność korzystania z narzędzi badano, umieszczając banana na zewnątrz klatki, poza zasięgiem zwierzęcia, oraz kij w łatwo dostępnym miejscu. Zwierzę musiało po prostu podnieść kij i za jego pomocą przysunąć sobie banana. Szympansy robią to bez wahania, podobnie wiele innych gatunków małp. Ale nie gibony. To dziwne, ponieważ gibony zaliczają się do tej samej grupy małp człekokształtnych, do której należą też ludzie i małpy człowiekowate. W latach 60. XX wieku amerykański prymatolog Benjamin Beck podszedł do sprawy ze świeżym umysłem[9] . Gibony są zwierzętami leśnymi. Poruszają się po drzewach, chwytając gałęzie rękami i nogami. Ich ręce, wyposażone w drobne kciuki i długie pozostałe palce, są przystosowane właśnie do tego typu ruchu: ręce gibona to raczej haki niż elastyczne organy zdolne do chwytania i wyczuwania dotykiem drobnych przedmiotów, co potrafi większość naczelnych. Beck, zdając sobie sprawę z tego, że Umwelt gibona rozgrywa się niemal całkowicie w koronach drzew, a jego ręce nie są zdolne do podnoszenia przedmiotów z płaskiej powierzchni, zrezygnował ze standardowego testu ze sznurkiem. Zamiast kłaść sznurki na podłodze, jak to robiono wcześniej, rozmieścił je na wysokości ramion gibona, dzięki czemu tym zwierzętom było je znacznie łatwiej chwycić. Nie będziemy wchodzić w szczegóły tego eksperymentu – częścią procedury było zapewnienie, że zwierzę starannie przygląda się, jak sznurek zostaje przytwierdzony do pożywienia. Istotne jest to, że gibony rozwiązały wszystkie problemy szybko i sprawnie, demonstrując, że ich inteligencja nie odbiega od poziomu innych człekokształtnych. To, że

wcześniej wypadały słabo, nie miało związku z ich możliwościami poznawczymi, tylko ze sposobem, w jaki je testowano. Kolejnego dobrego przykładu dostarczają słonie. Przez lata uważano, że są one niezdolne do korzystania z narzędzi. Nie zdały między innymi tego samego testu z sięganiem po banana – nigdy nie podnosiły kija. Tym razem niepowodzenia nie można było wyjaśnić nieumiejętnością podnoszenia przedmiotów z płaskiej powierzchni – słonie żyją na ziemi i często podnoszą z niej przedmioty, czasem nawet bardzo drobne. Badacze stwierdzili, że po prostu nie rozumieją, co należy zrobić. Nikt nie wpadł na to, że to raczej badania nie rozumieją słoni. Jesteśmy jak sześciu ślepców: wiecznie kręcimy się i macamy bestię z różnych stron, ale musimy stale pamiętać, że – jak powiedział Werner Heisenberg – „tym, co obserwujemy, nie jest przyroda sama w sobie, lecz przyroda taka, jaka ukazuje się naszej metodzie badania”. Heisenberg, niemiecki fizyk, miał na myśli mechanikę kwantową, ale zastrzeżenie to stosuje się w równym stopniu do badań nad umysłem zwierzęcym. W przeciwieństwie do naczelnych słonie chwytają przedmioty organem, który jednocześnie stanowi ich nos. Słonie korzystają z trąb nie tylko do sięgania po pokarm, ale również do wąchania i dotykania przedmiotów. Przy swoim wspaniałym zmyśle węchu te zwierzęta doskonale wiedzą, z czym mają do czynienia. Złapanie kijka oznacza jednak, że kanał węchowy zostaje zablokowany. Nawet jeśli zbliżą kijek do bananów, jego obecność utrudnia im wyczucie pożywienia. To trochę jak wysyłanie dziecka w opasce na oczach na poszukiwanie jajek wielkanocnych. Jakiego typu eksperyment byłby więc dopasowany do anatomii i możliwości słonia? Gdy odwiedziłem waszyngtońskie zoo, Preston Foerder i Diana Reiss pokazali mi, co potrafi zrobić Kandula, młody samiec słonia, jeśli przedstawi mu się nieco inaczej skonstruowany problem. Naukowcy zawiesili owoce wysoko ponad klatką Kanduli, tuż poza jego zasięgiem. Dali mu kilka patyków i solidne sześcienne pudełko. Kandula nie tknął patyków, ale po chwili zaczął kopać leżące na ziemi pudełko. Kopnął je

kilka razy w jednym kierunku, aż znalazło się tuż pod owocami. Następnie stanął na pudełku przednimi nogami, co pozwoliło mu dosięgnąć pożywienia trąbą. Słoń, jak się okazało, potrafi korzystać z narzędzi – jeśli są one odpowiednie. Opinia, że słonie nie potrafią korzystać z narzędzi, opierała się na założeniu, że powinny korzystać z trąby. Gdy opracowano zadanie niewymagające skorzystania z trąby, Kandula nie miał problemów z sięgnięciem po pokarm znajdujący się wysoko nad głową. Podjął specjalne, dodatkowe starania, aby

przynieść sobie pudełko, na którym by mógł stanąć. Gdy Kandula zjadał swoją nagrodę, badacze opisywali mi swoją procedurę polegającą na stopniowym utrudnianiu życia słoniowi. Między innymi kładli pudełko w różnych częściach wybiegu, poza widokiem, tak aby Kandula w momencie dostrzeżenia pokarmu musiał sobie przypomnieć o możliwym rozwiązaniu problemu i następnie oddalić się od pożywienia, aby przynieść narzędzie. Niewiele zwierząt zrobi coś takiego – tylko tych kilka gatunków obdarzonych dużymi mózgami, jak ludzie, małpy człekokształtne i delfiny. Kandula zrobił to bez wahania, przynosząc pudełko nawet z bardzo odległych miejsc[10] . W tym przypadku naukowcy skonstruowali w końcu test odpowiedni dla badanego gatunku. Przy poszukiwaniu właściwej metody nawet coś tak prostego jak rozmiar może mieć znaczenie. Największe zwierzęta lądowe nie mogą być zwykle testowane przy użyciu narzędzi odpowiednich dla ludzi. W jednym z eksperymentów badacze przeprowadzili test lustra, aby rozpoznać, czy zwierzę poznaje siebie samo w odbiciu lustrzanym. Lustro umieścili na ziemi na zewnątrz klatki, w której znajdował się słoń. Miało ono wymiary zaledwie 100 × 240 centymetrów i było ustawione pod takim kątem, że słoń prawdopodobnie widział w nim głównie swoje własne nogi poruszające się za dwoma rzędami krat (jako że lustro podwajało ich obraz). Gdy na ciele słonia umieszczono znak, który zwierzę mogło dostrzec tylko w lustrze, nie zaobserwowano, aby dotykało tego miejsca na ciele. Werdykt brzmiał: słonie nie mają samoświadomości[11] . Mój student Joshua Plotnik dokonał jednak modyfikacji testu. Doświadczenie przeprowadził na słoniach przebywających w Bronx Zoo, którym dał dostęp do sporego lustra (o wymiarach 2,5 × 2,5 m), umieszczając je wewnątrz ich wybiegu. Mogły podejść do lustra, dotknąć go, powąchać i zajrzeć za nie. Zbadanie obiektu z bliska to kluczowy krok, również dla małp człekokształtnych i ludzi; wcześniej słonie nie miały na to szansy. Później ciekawość słoni trochę nas zaniepokoiła, ponieważ lustro zamontowano na drewnianej ściance, której nie wykonano z myślą o wspinających się na nią trąbowcach. Słonie zwykle nie stają na

dostępnych im strukturach, więc przyglądanie się czterotonowym zwierzętom opierającym się o rachityczną ściankę, aby zobaczyć, co znajduje się za zamontowanym na niej lustrem, śmiertelnie nas przeraziło. Było jasne, że zwierzęta są silnie zmotywowane, aby dowiedzieć się, jak „działa” lustro, ale gdyby ścianka runęła, wynikiem eksperymentu mogłoby być ściganie słoni po ulicach Nowego Jorku! Ścianka na szczęście wytrzymała, a słonie przyzwyczaiły się do lustra. Jedna słonica indyjska o imieniu Happy rozpoznała swoje odbicie. Na jej czole powyżej lewego oka umieszczono biały krzyż – Happy uparcie go pocierała, stojąc przed lustrem. Połączyła więc odbicie w lustrze ze swym własnym ciałem[12] . Dzisiaj, lata później, Josh ma już na swoim koncie eksperymenty z wieloma innymi zwierzętami, przeprowadzane między innymi w Think Elephants International w Tajlandii, i nasz wniosek brzmi: niektóre słonie indyjskie rozpoznają się w lustrze. Trudno powiedzieć, czy to samo dotyczy również słonia afrykańskiego, ponieważ nasze eksperymenty z nimi dotychczas kończyły się głównie zniszczeniem wielkiej liczby luster: przedstawiciele tego gatunku mają zwyczaj badania nowych przedmiotów przez stanowcze napieranie ciosami. Trudno jest więc uznać, czy mamy do czynienia ze słabym wynikiem po stronie słoni czy słabym sprzętem po stronie ludzi. Stłuczone lustra z oczywistego powodu nie są dowodem na brak umiejętności rozpoznawania siebie w lustrze przez słonie afrykańskie. Mamy tu po prostu do czynienia z właściwym dla danego gatunku sposobem traktowania nowych przedmiotów. Wyzwanie polega więc na wymyśleniu testów, które są dostosowane do temperamentu, zainteresowań, anatomii i możliwości zmysłowych danego zwierzęcia. Gdy wyniki eksperymentu są negatywne, należy blisko przyjrzeć się kwestii motywacji i uwagi. Nie powinniśmy się spodziewać dobrego wyniku, jeśli zadanie nie wzbudza zainteresowania zwierzęcia. Natrafiliśmy na ten problem, badając rozpoznawanie twarzy u szympansów. W tym czasie uważano, że jest to zdolność wyjątkowa dla ludzi, ponieważ szło nam to zdecydowanie lepiej niż jakiemukolwiek