Filbana

  • Dokumenty2 833
  • Odsłony781 635
  • Obserwuję571
  • Rozmiar dokumentów5.6 GB
  • Ilość pobrań526 676

Galeria umarlych - Chris Carter

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.4 MB
Rozszerzenie:pdf

Galeria umarlych - Chris Carter.pdf

Filbana EBooki Książki -C- Chris Carter
Użytkownik Filbana wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 400 stron)

Tytuł oryginału: The Gallery of the Dead Copyright © Chris Carter, 2018 Copyright © 2019 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga Copyright © 2019 for the Polish translation by Mikołaj Kluza (under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga) Projekt graficzny okładki: Marcin Słociński / Szara Sowa Redakcja: Małgorzata Najder Korekta: Marta Chmarzyńska, Iwona Wyrwisz ISBN: 978-83-8110-896-6 Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi. Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty. Szanujmy cudzą własność i prawo! Polska Izba Książki Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o. ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28 e-mail: info@soniadraga.pl www.soniadraga.pl www.facebook.com/wydawnictwoSoniaDraga E-wydanie 2019 Skład wersji elektronicznej: konwersja.virtualo.pl

Spis treści Jeden Dwa Trzy Cztery Pięć Sześć Siedem Osiem Dziewięć Dziesięć Jedenaście Dwanaście Trzynaście Czternaście Piętnaście Szesnaście Siedemnaście Osiemnaście Dziewiętnaście Dwadzieścia Dwadzieścia jeden Dwadzieścia dwa Dwadzieścia trzy Dwadzieścia cztery Dwadzieścia pięć Dwadzieścia sześć Dwadzieścia siedem Dwadzieścia osiem Dwadzieścia dziewięć

Trzydzieści Trzydzieści jeden Trzydzieści dwa Trzydzieści trzy Trzydzieści cztery Trzydzieści pięć Trzydzieści sześć Trzydzieści siedem Trzydzieści osiem Trzydzieści dziewięć Czterdzieści Czterdzieści jeden Czterdzieści dwa Czterdzieści trzy Czterdzieści cztery Czterdzieści pięć Czterdzieści sześć Czterdzieści siedem Czterdzieści osiem Czterdzieści dziewięć Pięćdziesiąt Pięćdziesiąt jeden Pięćdziesiąt dwa Pięćdziesiąt trzy Pięćdziesiąt cztery Pięćdziesiąt pięć Pięćdziesiąt sześć Pięćdziesiąt siedem Pięćdziesiąt osiem Pięćdziesiąt dziewięć Sześćdziesiąt Sześćdziesiąt jeden Sześćdziesiąt dwa Sześćdziesiąt trzy Sześćdziesiąt cztery

Sześćdziesiąt pięć Sześćdziesiąt sześć Sześćdziesiąt siedem Sześćdziesiąt osiem Sześćdziesiąt dziewięć Siedemdziesiąt Siedemdziesiąt jeden Siedemdziesiąt dwa Siedemdziesiąt trzy Siedemdziesiąt cztery Siedemdziesiąt pięć Siedemdziesiąt sześć Siedemdziesiąt siedem Siedemdziesiąt osiem Siedemdziesiąt dziewięć Osiemdziesiąt Osiemdziesiąt jeden Osiemdziesiąt dwa Osiemdziesiąt trzy Osiemdziesiąt cztery Osiemdziesiąt pięć Osiemdziesiąt sześć Osiemdziesiąt siedem Osiemdziesiąt osiem Osiemdziesiąt dziewięć Dziewięćdziesiąt Dziewięćdziesiąt jeden Dziewięćdziesiąt dwa Dziewięćdziesiąt trzy Dziewięćdziesiąt cztery Dziewięćdziesiąt pięć Dziewięćdziesiąt sześć Dziewięćdziesiąt siedem Dziewięćdziesiąt osiem Dziewięćdziesiąt dziewięć

Sto Sto jeden Sto dwa Sto trzy Sto cztery

Tę książkę dedykuję wszystkim moim czytelnikom za niesamowite wsparcie, które okazują mi przez tak wiele już lat. Dziękuję Wam z całego serca.

Jeden Linda Parker weszła do swojego dwupokojowego domu w Silver Lake w Los Angeles, zamknęła drzwi i ciężko westchnęła. To był długi i męczący dzień. Pięć sesji zdjęciowych w pięciu różnych studiach rozsianych po całym mieście. Sama praca nie była wcale taka męcząca. Kochała modeling i miała to szczęście, że mogła zajmować się nim zawodowo. Jednak jeżdżenie po mieście takim jak Los Angeles, gdzie ruch w najlepszym razie był powolny, potrafiło wykończyć i wyprowadzić z równowagi nawet najspokojniejszą osobę pod słońcem. Linda wyszła z domu około 7.30, zaś kiedy parkowała czerwonego volkswagena new beetle na swoim podjeździe, zegarek na desce rozdzielczej wskazywał godzinę 22.14. Czuła się strasznie zmęczona i głodna, jednak co innego miało pierwszeństwo: – Wino – powiedziała na głos, zapaliwszy światło w salonie, a następnie zdjęła buty. – Teraz potrzebny mi duży kieliszek wina. Modelka dzieliła swój parterowy dom o białym froncie z Panem Boingo: czarno-białym kotem, którego wzięła z ulicy jedenaście lat temu. Z powodu swojego podeszłego wieku Pan Boingo rzadko wychodził na dwór. Bieganie po podwórku i atakowanie ptaków, których nie miał szans złapać, już dawno straciło swój urok. Obecnie spędzał dnie, śpiąc lub leżąc na parapecie i wpatrując się bezmyślnie w pustą ulicę za oknem. Kiedy zapaliło się światło, kocur – drzemiący od trzech godzin na swoim ulubionym fotelu – wstał, przeciągnął się, a potem długo i bez skrępowania ziewał. Linda się uśmiechnęła. – Witaj, Panie Boingo. Jak minął ci dzień? Pracowicie? Kot ucieszył się na widok swojej pani i zeskoczył na ziemię, po czym powoli do niej podszedł. – Jesteś głodny, mój mały kolego? – zapytała, a następnie schyliła się i wzięła go na ręce.

Pan Boingo wtulił się w nią, a ona dała mu buziaka. – Zjadłeś wszystko? Wiedziała, że może późno wrócić, zostawiła mu więc porcję, która powinna wystarczyć na cały dzień. A przynajmniej tak myślała. Zrobiła krok w prawo i zerknęła na miski z karmą i wodą stojące w kącie. Obie były pełne. – Wcale nie jesteś głodny, prawda? Boingo zamruczał i dwukrotnie zamrugał zaspanymi oczami. – Nie, nie jestem – odparła Linda piskliwym głosikiem, zupełnie jak z kreskówki. – Po prostu chcę się poprzytulać, bo tęskniłem za mamusią. Zaczęła go delikatnie drapać po karku i pod brodą. – Lubisz to, prawda? Znowu dała mu buziaka. Trzymając kota na rękach, weszła do kuchni, wyciągnęła kieliszek ze zmywarki, a następnie nalała do niego solidną porcję południowoafrykańskiego pinotage’a z otwartej już butelki. Odłożyła pupila na podłogę, a potem się napiła. – Oooch! – westchnęła na głos, kiedy jej ciało zaczęło się odprężać pod wpływem trunku. – Niebo w płynie. Linda otworzyła lodówkę i wyciągnęła z niej kolację: małą miskę sałatki. O wiele bardziej wolałaby zjeść podwójnego cheeseburgera z frytkami albo dużą, pikantną pizzę pepperoni, ale to oznaczałoby złamanie zasad niskokalorycznej diety, a na takie ekscesy pozwalała sobie rzadko, wyłącznie w formie nagrody. Niestety to nie był czas na nagrodę. Upiła drugi łyk wina, zabrała sałatkę, kieliszek i wyszła z kuchni. Pan Boingo podążał za nią. Modelka usiadła przy stole w salonie i włączyła laptopa. Kiedy się uruchamiał, sięgnęła do torebki po tubkę kremu nawilżającego. Powoli wsmarowała sporą ilość w dłonie, po czym powtórzyła ten zabieg na stopach. Kot obserwował ją z podłogi, nieporuszony. Przez kolejne pół godziny Linda odpowiadała na e-maile

i dodawała nowe wpisy do kalendarza. Kiedy miała to już za sobą, wyłączyła aplikację pocztową i zalogowała się do Facebooka. Czekały na nią trzydzieści dwa zaproszenia do znajomych, trzydzieści dziewięć nowych wiadomości i dziewięćdziesiąt sześć powiadomień. Zerknęła na zegar ścienny – wskazywał godzinę 22.51. Gdy zaczęła się zastanawiać, czy ma ochotę zajmować się teraz swoim profilem, Pan Boingo wskoczył jej na kolana. – No witaj. Chcesz się jeszcze poprzytulać, co? – Oczywiście, że chcę. Zostałem sam na cały dzień. Zła mamusia – odpowiedziała sama sobie, ponownie używając głosu rodem z kreskówki. Linda znowu zaczęła drapać swojego pupila pod brodą, gdy nagle przypomniało jej się coś, co od kilku dni planowała zrobić. – Mam pomysł – oznajmiła, patrząc kotu prosto w malutkie oczka. – Zrobimy sobie zdjęcie z zamianą twarzy, co ty na to? Maria – jej najlepsza przyjaciółka – zamieściła parę dni temu na Instagramie zdjęcie wykonane przy użyciu aplikacji Face Swap, na którym znajdowali się ona i jej uroczy bichon frise. Piesek ma wrodzoną wadę dolnej szczęki, przez co bez przerwy wystaje mu język. Żeby było śmieszniej, Maria również wystawiła swój do obiektywu. Mieszanka puchatego białego futra, rozjaśnionych blond włosów, wystawionych języków i nienagannego makijażu sprawiła, że fotka była przezabawna. Linda obiecała sobie, że spróbuje zrobić coś takiego z Panem Boingo. – Tak, zróbmy to – powiedziała z entuzjazmem. – Będzie super, obiecuję. Wzięła na ręce kota, następnie na wyświetlaczu swojej komórki kliknęła ikonkę aplikacji Face Swap, którą wcześniej ściągnęła. – Dobra, zaczynamy. Wyprostowała się i spojrzała na wyświetlacz. Na ścianie za nią widać było kilka oprawionych obrazów i srebrny kinkiet. Na lewo znajdowały się drzwi, za nimi krótki korytarz prowadzący do dalszej części domu. Linda bardzo poważnie podchodziła do robienia zdjęć: nawet do takich, na których miała się powygłupiać.

– Hmmm, nie, nie podoba mi się to. – Pokręciła głową, zerkając na swojego pupila. Światła w korytarzu były zgaszone, w przeciwieństwie do kinkietów, przez co w aparacie pojawiały się jakieś dziwne błyski w tle. Przesunęła się odrobinę w lewo, dzięki czemu błyski zniknęły. – Tak, teraz jest znacznie lepiej, nie uważasz? – zapytała Pana Boingo. Jego jedyną odpowiedzią okazało się senne mrugnięcie powiekami. – Dobra, zróbmy to, zanim znowu zaśniesz, mały śpiochu. Aplikacja Face Swap była śmiesznie prosta w obsłudze: wystarczyło po prostu zrobić zdjęcie. Program automatycznie wykrywał dwie twarze na fotografii, oznaczał je czerwonymi kołami, a następnie zamieniał je miejscami. Ponownie usiadła na krześle i przyciągnęła kota bliżej. – Tutaj – pokazała palcem wyświetlacz telefonu. – Spójrz tutaj. Pan Boingo ziewnął przeciągle, wyglądał, jakby w każdej chwili mógł zasnąć. – Nie, głuptasku, nie patrz na mnie, tylko na telefon. Tutaj. – Ponownie wskazała wyświetlacz, ale tym razem pstryknęła palcami. Dźwięk zadziałał, zwierzątko spojrzało dokładnie tam, gdzie chciała. – Bardzo dobrze. Nie tracąc czasu, Linda promiennie się uśmiechnęła i pstryknęła zdjęcie. Na wyświetlaczu natychmiast pojawiło się pierwsze czerwone koło – znajdowało się wokół jej twarzy. Zaraz po nim pokazało się drugie. Linda poczuła, jakby na jej sercu zacisnęła się żelazna obręcz. Program nie oznaczył pyszczka Pana Boingo. Czerwony okrąg otaczał coś w mrocznym korytarzu za nią.

Dwa – Dobry wieczór. Pomimo mikrofonu i potężnych głośników Tracy Adams – wykładowca psychologii na UCLA – podniosła głos odrobinę bardziej niż zazwyczaj. Stała w zapełnionej po brzegi sali dla stu pięćdziesięciu słuchaczy, zaś prowadzone przez studentów rozmowy sprawiały, że pomieszczenie przypominało wnętrze gigantycznego ula. Słuchaczami nie byli wyłącznie entuzjastyczni studenci psychologii kryminalnej i kryminologii, ale również kilkoro innych pracowników naukowych uniwersytetu, bardzo zainteresowanych tym wykładem. Przyciągające uwagę zielone oczy prowadzącej, spoglądające zza staromodnych oprawek w kształcie kocich oczu, omiotły salę. – Za chwilę zaczynamy, dlatego wszystkich stojących proszę o szybkie zajęcie miejsc. – Przerwała i czekała cierpliwie. Tracy Adams to bez wątpienia fascynująca kobieta: inteligentna, atrakcyjna, charyzmatyczna, dysponująca ogromną wiedzą, elegancka, a także intrygująco tajemnicza. Nic więc dziwnego, że wielu jej studentów – zarówno mężczyzn, jak i kobiet – zadurzyło się w niej niczym nastolatki. Nie mówiąc już o innych wykładowcach. Jednak tego dnia to nie ona sprawiła, że duża sala wykładowa kampusu UCLA w Westwood zapełniła się słuchaczami. Upłynęła pełna minuta, zanim wszyscy w końcu usiedli. – Na wstępie chciałabym podziękować państwu za przybycie – powiedziała profesor Adams. – Szkoda, że na pozostałych moich wykładach nie ma takiej publiki… Cichy śmiech przetoczył się po sali. – Zanim zaczniemy, pozwolę sobie powiedzieć kilka słów o naszym dzisiejszym wyjątkowym gościu. – Jej spojrzenie szybko przesunęło się ku wysokiemu, dobrze zbudowanemu mężczyźnie stojącemu koło mównicy.

Gość, trzymający dłonie w kieszeniach, odpowiedział niepewnym uśmiechem. Prowadząca zerknęła na swoje notatki, a następnie skierowała uwagę na słuchaczy. – Ukończył psychologię na Uniwersytecie Stanforda. Pierwszy dyplom uzyskał w wieku dziewiętnastu lat. – Przed kolejnymi słowami zrobiła celową pauzę. – Summa cum laude. Przez salę przetoczyła się fala pełnych zaskoczenia pomruków. – W wieku zaledwie dwudziestu trzech lat – również na Uniwersytecie Stanforda – uzyskał tytuł doktora kryminalnej analizy behawioralnej i biopsychologii. Jego praca, zatytułowana Zaawansowane badania psychologiczne nad działalnością kryminalną stała się – i po dzień dzisiejszy jest – obowiązkową pozycją w NCAVC. Dla osób, które tego nie wiedzą, NCAVC to należące do FBI Narodowe Centrum ds. Analizy Brutalnych Przestępstw. Znowu zajrzała do notatek. – Pomimo otrzymania kilkukrotnie oferty pracy na stanowisku profilera w NCAVC nasz dzisiejszy gość wybrał karierę w policji. Tym razem pełne zaskoczenia szmery stały się głośniejsze. Profesor Adams czekała, aż ucichną, zanim wznowiła wątek. – W jej szeregach awansował błyskawicznie i stał się najmłodszym funkcjonariuszem w historii policji Los Angeles, który otrzymał stopień detektywa. Od tamtej pory ma najlepsze wyniki w rozwiązywaniu spraw kryminalnych. Ponownie zrobiła pauzę, tym razem dla większego efektu. – Naszym dzisiejszym gościem jest wielokrotnie odznaczany detektyw z sekcji specjalnej, będącej elitarną jednostką wydziału zabójstw, powołanej wyłącznie w celu rozwiązywania spraw dotyczących seryjnych morderców i morderstw o najwyższym priorytecie, które wymagają znaczących nakładów pracy i wiedzy eksperckiej. Prowadząca podniosła palec wskazujący, aby podkreślić znaczenie następnych słów. – To jednak nie wszystko. Dzięki swojemu wykształceniu

w zakresie kryminalnej analizy behawioralnej oraz temu, iż nasze piękne miasto przyciąga szczególny rodzaj psychopatów… W sali ponownie rozbrzmiał śmiech. – Nasz gość został przydzielony do jeszcze bardziej wyspecjalizowanej jednostki. Wszystkie zabójstwa, które cechują przytłaczający sadyzm i brutalność, są oznaczane przez wydział zabójstw jako SO. Czyli Szczególnie Okrutne. Większość policjantów w tym kraju dałaby sobie odciąć prawą rękę, aby nie zajmować się sprawami, nad którymi pracuje ten detektyw. Stoi on na czele jednostki SO policji Los Angeles. – Znowu spojrzała na mężczyznę stojącego obok. Sto pięćdziesiąt osób w sali zrobiło to samo. – Naprawdę dłuuugo musiałam go przekonywać, żeby w końcu zdecydował się przyjść tutaj i opowiedzieć o jednym z najbardziej intrygujących zagadnień w dziedzinie kryminologii i psychologii kryminalnej: współczesnych seryjnych mordercach. W pomieszczeniu zapadła pełna wyczekiwania cisza. – Z wielką przyjemnością przedstawiam państwu detektywa Roberta Huntera z policji Los Angeles. W odpowiedzi rozległy się gromkie brawa. Prowadząca gestem zaprosiła Huntera bliżej. Detektyw wyciągnął dłonie z kieszeni i po trzech stopniach dostał się na mównicę. Kiedy spojrzał w oczy Tracy, kobieta się uśmiechnęła, a następnie bardzo dyskretnie, ale jednocześnie zmysłowo do niego mrugnęła. Robert odwrócił się w stronę klaszczącej publiczności i nieco zawstydzony skinął głową. Zdecydowanie nie był przyzwyczajony do takich sytuacji. – Powodzenia – wyszeptała wykładowczyni, podając mu mikrofon, i zeszła z podium. Hunter poczekał, aż na sali ponownie zapadnie cisza. – Również chciałbym zacząć od podziękowania wszystkim za przybycie. Muszę przyznać, że nie tego się spodziewałem. Robert popatrzył uważnie na Tracy. – Myślałem, że spotkam się z dwudziestoma, może dwudziestoma pięcioma słuchaczami.

Studenci odpowiedzieli śmiechem. Profesor Adams zerknęła na niego i rozciągnęła usta w uśmiechu, po czym wzruszyła ramionami. – Na wstępie jeszcze zaznaczę, że nie jestem ekspertem od wystąpień publicznych ani tym bardziej wykładowcą, jednak postaram się opowiedzieć wam wszystko, co wiem na ten temat, oraz udzielić odpowiedzi na pytania. Na sali ponownie rozległy się owacje. Robert nie wiedział, jaką wiedzą dysponują słuchacze, rozpoczął zatem od wyjaśnienia różnic pomiędzy podstawowymi pojęciami: seryjny morderca, masowy morderca i szalony morderca. Jako przykłady przedstawił kilka wydarzeń, które rozegrały się w ostatnim czasie w USA. Następnie omówił siedem faz, jakie przechodzi seryjny morderca: od Fazy Aury, kiedy to przyszły zabójca zaczyna tracić kontakt z rzeczywistością, aż do Fazy Depresji – wyraźnego zawodu emocjonalnego, który pojawia się zazwyczaj po dokonaniu zbrodni. – Zanim przejdziemy dalej, chciałbym podkreślić jedną rzecz – oznajmił Hunter, kiedy skończył przedstawiać ostatnią z faz. Jego głos stał się poważny. – W przypadku seryjnych morderstw najważniejszą sprawą jest… Przerwał mu wibrujący w kieszeni telefon. Zamilkł na chwilę i wyciągnął go. – Bardzo przepraszam – rzucił do zaintrygowanej publiczności. – Proszę tylko o minutkę. – Wyłączył mikrofon i odstawił go na mównicę. Następnie przyłożył komórkę do ucha i powiedział: – Detektyw Hunter, wydział zabójstw. Kiedy słuchał swojego rozmówcy, spojrzeniem powędrował ku Tracy. Nie musiał nic mówić. Bezbłędnie rozpoznała wyraz jego twarzy. Już go widziała w przeszłości, kiedy odebrał podobny telefon. – Chyba sobie robisz jaja – wymamrotała pod nosem, podchodząc do niego. – Czemu nie dziwi mnie, że to się dzieje akurat dzisiaj? Detektyw się rozłączył i popatrzył na nią.

– Strasznie mi przykro, Tracy – rzekł ze skruchą. Widział jej rozczarowanie. – Muszę iść. Pokiwała głową ze zrozumieniem. – W porządku. Idź. Wytłumaczę to wszystkim. Gdy Hunter pognał do wyjścia, profesor Adams westchnęła smutno, a następnie zwróciła się do bardzo zdziwionych słuchaczy.

Trzy Zegarek pokazywał godzinę 21.31, kiedy Hunter dotarł pod wskazany przez telefon adres. Był środowy wieczór, ale mimo to przejechanie blisko trzydziestu kilometrów dzielących Westwood od Silver Lake zajęło mu prawie czterdzieści pięć minut. Silver Lake znajdowało się na wschód od Hollywood, zaś jego mieszkańcy stanowili bardzo zróżnicowaną etnicznie mieszankę. Gdy tylko wjechał w Berkeley Avenue, kierując się na zachód, natychmiast zauważył zbiorowisko radiowozów tuż przy North Benton Way. Robert wiedział, że w mieście takim jak Los Angeles nic nie mogło szybciej ściągnąć tłumu ciekawskich gapiów niż błyskające policyjne lampy i czarno-żółta taśma oznaczająca miejsce zbrodni. Nie był zatem ani trochę zaskoczony widokiem wciąż powiększającej się grupy okolicznych mieszkańców, stojących na samej granicy oddzielonego przez funkcjonariuszy obszaru. Każdy z telefonem w dłoni, pragnący kilku sekund nagrania albo chociaż jakiegoś ciekawego zdjęcia, którym można by się zaraz pochwalić na swoim profilu społecznościowym, niczym schwytanym przed chwilą rzadkim pokemonem. Mediów oczywiście też nie brakowało. Dwa samochody lokalnych wiadomości stały zaparkowane na chodniku, po drugiej stronie ulicy ogrodzonej policyjną taśmą. Na dachach aut były zamontowane kamery. Kilku dziennikarzy próbowało uzyskać informacje od kogokolwiek, kto miałby coś do powiedzenia na temat przestępstwa. Gdy Hunter przedostał się przez tłum, podjechał do stojącego na straży funkcjonariusza i przez opuszczone w samochodzie okno pokazał mu swoją odznakę. Policjant kiwnął głową, a następnie umożliwił mu przejazd. North Benton Way to cicha osiedlowa ulica tuż obok słynnego Silver Lake Reservoir. Wyrośnięte jawory rosły po obu stronach drogi. W ciągu dnia zapewniały schronienie przed słońcem,

natomiast po zmierzchu stwarzały niepokojące cienie. Detektyw kierował się do szóstego w kolejności domu po prawej stronie. Czerwony volkswagen new beetle i niebieska tesla s zajmowały oba dostępne na podjeździe miejsca. Na ulicy, trochę na prawo od domu, stały jeszcze trzy radiowozy i samochód Zakładu Medycyny Sądowej. Robert zaparkował przed wozem koronera i wysiadł. Mając nieco ponad sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu, zdecydowanie górował nad swoim wysłużonym buickiem lesabre. Przez chwilę stał w miejscu i rozglądał się po ulicy. W okolicznych domach paliły się światła. Ich mieszkańcy albo wyglądali przez okna, albo stali przy drzwiach i patrzyli na wszystko z twarzami wyrażającymi zdumienie i niedowierzanie. Hunter przypiął odznakę do paska. Zobaczył wówczas, że jeszcze jeden samochód przejeżdża właśnie przez policyjną barierę. Od razu rozpoznał niebieską hondę civic. Należała do jego partnera, Carlosa Garcii. Carlos zaparkował koło radiowozu policyjnego i wysiadł. – Dopiero dotarłeś? – Niecałą minutę temu – odparł Robert. Dość długie, brązowe włosy Garcii, nadal mokre po prysznicu, były związane w ciasny koński ogon. Obaj detektywi odwrócili się w kierunku domu o białym froncie. Po drugiej stronie ulicy stało trzech funkcjonariuszy o poważnych twarzach. Za nimi chodził technik kryminalistyki ubrany w kombinezon ochronny z tyveku. Trzymał w ręku latarkę ProTac i drobiazgowo przeszukiwał porządnie utrzymany trawnik. Na werandzie, częściowo osłoniętej przez niebieski namiot techników, pracował drugi agent, który nakładał specjalny proszek na klamkę i futrynę, poszukując odcisków palców. Najstarszy spośród trójki stojących w pobliżu policjantów zauważył nowo przybyłych detektywów i ruszył w ich stronę. Hunter od razu dostrzegł na jego mundurze dystynkcje nadkomisarza. – Wy zapewne jesteście z wydziału zabójstw. – W ochrypłym głosie policjanta słychać było zmęczenie.

– Zgadza się – potwierdził Garcia. Mężczyzna wyglądał na jakieś pięćdziesiąt lat. Mierzył blisko siedem centymetrów mniej niż Robert, miał jednak nad nim przewagę przynajmniej dwudziestu kilogramów, ulokowanych głównie w okolicach pasa. – Frederick Jarvis z centralnego biura, wydział północno- wschodni – powiedział, wyciągając dłoń. Detektywi również się przedstawili. – Czy pan pierwszy dotarł na miejsce? – spytał Carlos. – Nie. Pierwsi przyjechali Grabowski i Perez. – Jarvis odwrócił się i pokazał dwóch stojących na chodniku policjantów. – Ja zdecydowałem, że ten koszmar należy zgłosić do was. – Więc był pan już w środku? – dociekał Hunter. Nadkomisarz westchnął. Jego postawa uległa zmianie. – Zgadza się. – Podrapał się po prawym policzku. – Przez trzydzieści jeden lat służby naoglądałem się naprawdę dużo okrucieństwa, jednak gdybym przed śmiercią mógł wymazać z pamięci jedną rzecz… Wybrałbym właśnie to. – Kiwnął głową w kierunku domu.

Cztery Hunter i Garcia wpisali się do rejestru osób wchodzących na teren miejsca zbrodni, odebrali od techników jednorazowe kombinezony ochronne i zaczęli je zakładać. Nadkomisarz Jarvis nie poszedł w ich ślady, jasno dając do zrozumienia, że nie zamierza ponownie wchodzić do środka. – Co wiemy o ofierze? – zapytał Garcia. – Na razie tylko podstawy – odparł Jarvis, po czym sięgnął po notatnik. – Nazywała się Linda Parker. Miała dwadzieścia cztery lata, pochodziła stąd, dokładnie z Harbor. Pracowała jako modelka. Całkowicie czysta kartoteka: żadnych niezapłaconych mandatów, nigdy nie była aresztowana ani karana. Volkswagen beetle prawie został już spłacony, nie miała też żadnych zaległości podatkowych. – Mieszkała tutaj sama? – Z tego co wiemy, to tak. Na rachunkach nie widnieje żadne inne nazwisko. – Miała jakiegoś chłopaka? Była z kimś w związku? Nadkomisarz wzruszył ramionami. – Nie mieliśmy czasu na znalezienie takich informacji. Przykro mi, ale będziecie musieli sami się dowiedzieć. Robert ponownie rozejrzał się po okolicy. – Sąsiedzi powiedzieli coś ciekawego? – zapytał. Doskonale wiedział, że Jarvis musiał już zlecić podwładnym odwiedzenie wszystkich okolicznych domów. – Nic. Nikt nic nie widział, nikt nic nie słyszał. Ale moi chłopcy jeszcze nie skończyli, może przy odrobinie szczęścia… – Niestety, Pani Szczęście raczej nas za bardzo nie lubi – odparł Carlos. W jego głosie nie było wesołości. – Ale kto wie, co przyniesie dzień? – Wygląda na to, że sprawca dostał się do środka przez okno w sypialni na tyłach – poinformował ich nadkomisarz. – Zostało wybite z zewnątrz.

– Jak wszedł na podwórko? – dociekał Garcia. Policjant wskazał na drewnianą furtkę na lewo od domu. Jeden z techników właśnie szukał na niej odcisków palców. – Nie ma śladów włamania, ale nie potrzeba atlety, żeby nad nią przeskoczyć. – Czy ona znalazła ciało? – Hunter kiwnął głową w kierunku zaparkowanych radiowozów. Gdy tylko przyjechał na miejsce, spostrzegł policjantkę klęczącą przy drzwiach samochodu policyjnego, który stał najdalej od miejsca zbrodni. Nie była tam sama: tuż przed nią, na miejscu pasażera, siedziała roztrzęsiona kobieta w wieku około czterdziestu do pięćdziesięciu lat. – Zgadza się – potwierdził Jarvis. – Przynajmniej ominęła was nieprzyjemność informowania rodziców ofiary. To jest jej matka. Obaj policjanci spojrzeli na kobietę w radiowozie. Żaden z nich nie potrafił sobie wyobrazić bardziej dewastującego psychikę wydarzenia, niż znalezienie ciała swojej własnej, brutalnie zamordowanej córki. – Jak łatwo można sobie wyobrazić, jest w szoku. Nie potrafi na razie za wiele powiedzieć, ale z tego, co zrozumieliśmy, do tej pory codziennie rozmawiała z denatką: albo się spotykały, albo dzwoniły do siebie. – Nadkomisarz zerknął do notatek. – Ostatni raz rozmawiały przez telefon dwa dni temu, w poniedziałek wieczorem. Umówiły się na wspólny obiad na następny dzień, ale matka musiała przełożyć spotkanie. Zadzwoniła do córki około dziewiątej rano, ale od razu włączyła się automatyczna sekretarka. Zostawiła wiadomość, ale Linda nie oddzwoniła. Próbowała zatem skontaktować się z nią wieczorem, potem dzisiaj rano i jeszcze raz po południu. – Jarvis pokiwał głową. – Zgadza się: za każdym razem włączała się poczta głosowa. Wtedy matka zaczęła się niepokoić. Pomyślała, że może córka się na nią obraziła za odwołanie spotkania, chociaż w takim wypadku i tak by do niej oddzwoniła. Matka zostawiła jej jeszcze jedną wiadomość, informując, że wpadnie wieczorem. – O której tutaj przyjechała?

– Około siódmej. – Jak weszła do środka? Drzwi były otwarte? – zapytał Garcia. – Nie, były zamknięte, ale matka miała przy sobie zapasowy klucz. Hunter spojrzał na technika, który oprószał drzwi proszkiem daktyloskopijnym. –Włamanie? – zapytał. – Jeśli dostał się przez te drzwi, to nie zrobił tego siłą – odparł technik. – Nie ma żadnych śladów ingerencji na framudze ani w zamku, ale mechanizm jest bardzo prosty. Naprawdę nie trzeba fachowca, żeby go otworzyć. Detektywi nałożyli kaptury na głowy i zapięli kombinezony. – Musicie przejść przez salon, następnie korytarzem po drugiej stronie i do końca, wtedy traficie do sypialni – poinstruował ich nadkomisarz, wskazując jednocześnie drogę ręką. – Jeśli się zgubicie, idźcie po prostu po zapachu krwi. – Ta uwaga nie brzmiała jak żart. – Na waszym miejscu rozważyłbym założenie maski na nos. Zaraz za drzwiami wejściowymi zaczynał się przestronny salon, ładnie urządzony dzięki mieszance stylu shabby chic i tradycyjnych mebli. W oknach wisiały zasłony w pastelowych kolorach, pasujące do dywanów i poduszek. Wszystko wyglądało normalnie. Nie było śladów walki. W pomieszczeniu pracowała kolejna agentka, która zbierała odciski palców z wszelkich dostępnych miejsc. Spostrzegła nowo przybyłych i kiwnęła im głową. Do wnętrza domu prowadził krótki, ale szeroki korytarz, którego podłogę wyłożono drewnem. Na prawej ścianie znajdowały się jedne drzwi, na lewej dwoje, a na samym końcu korytarza kolejne. Tylko drugie drzwi z lewej strony pozostawały zamknięte. Ściany zdobiło kilka oprawionych w ramki zdjęć, przypominających okładki czasopism o modzie. Na wszystkich znajdowała się ta sama osoba: szczupła, o twarzy w kształcie serca, pełnych ustach, delikatnym nosie, ze wzniesionymi ku górze oczami niemalże w kolorze akwamaryny oraz kościach policzkowych, za które

większość kobiet zapłaciłaby fortunę. Hunter i Garcia ruszyli w stronę pomieszczenia na końcu korytarza. Przelotnie spojrzeli do pokoju po prawej: sypialnia. Otwarte drzwi po lewej: łazienka. Zamknięte drzwi zostawili na później. Gdy w końcu dotarli na miejsce zbrodni, zastygli w przejściu, oniemiali. Obaj byli całkowicie pewni jednego: życzenie Jarvisa nie miało szans się kiedykolwiek spełnić. Nigdy nie uda mu się wymazać z pamięci tego, co tutaj zobaczył.

Pięć Mężczyzna obudził się, wyrwany ze snu przez warkot motocykla przejeżdżającego w pobliżu. Przez chwilę leżał bez ruchu i wpatrywał się w sufit. Na lewo od łóżka znajdowało się duże okno, przez które wpadała wąska smużka księżycowego blasku. Stanowiła ona jedyne źródło światła w pomieszczeniu, ale mężczyźnie to nie przeszkadzało. Tak naprawdę wolał ciemność. Uważał, że pasuje do jego duszy. Mężczyzna skoncentrował się na swoim oddechu, próbując go spowolnić. Wdech przez nos, upomniał się w myślach. Wydech przez usta. Wypuścił powietrze. Wdech przez nos. Wciągnął powietrze głęboko. Wydech przez usta. Powoli je wypuścił. Stopniowo rytm oddechu zaczął wracać do normy. Mężczyzna był cały mokry, ociekał zimnym potem. Zawsze tak było, gdy budził się z „koszmaru”. Miał zawsze takie same wizje: brutalne… groteskowe… bolesne. Ale nie chciał o nich myśleć. Nigdy tego nie robił. Skupiając się na oddychaniu, jednocześnie przeganiał okropne obrazy do najczarniejszych zakamarków swego umysłu. Był absolutnie pewien jednego: prędzej czy później one i tak powrócą. Zawsze tak się działo. Potrzebował dziesięciu minut, aby móc usiąść. Większość potu na skórze zdążyła już wyschnąć, przez co czuł się lepki i brudny. Musiał wziąć prysznic. Tak było zawsze po „koszmarze”. Odkręcił wodę w łazience i czekał, aż para zaczęła wypełniać wnętrze pomieszczenia. Wówczas wszedł pod silny, gorący strumień. Mężczyzna zamknął oczy i pozwolił, aby woda obmywała jego twarz… jego skórę. Niemalże czuł, jak pojedyncze pory się otwierają, doznając oczyszczenia. Bardzo mu się podobało to uczucie. Umył dokładnie całe ciało – dwukrotnie – zanim wziął do ręki maszynkę do golenia i oliwkę dla niemowląt. Nabrał trochę oliwki na prawą dłoń i rozsmarował ją dokładnie na lewej nodze. Potem