Filbana

  • Dokumenty2 833
  • Odsłony752 221
  • Obserwuję555
  • Rozmiar dokumentów5.6 GB
  • Ilość pobrań513 335

Godecka Joanna - Badz pewna siebie

Dodano: 4 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 4 lata temu
Rozmiar :807.5 KB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

Filbana
EBooki
Książki
-J-

Godecka Joanna - Badz pewna siebie.pdf

Filbana EBooki Książki -J- Joanna Godecka
Użytkownik Filbana wgrał ten materiał 4 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 1,522 osób, 845 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 148 stron)

Specjalne podziękowania dla Elżbiety Nowalskiej, socjolożki i mojej wieloletniej Przyjaciółki, autorki książek poświęconych rozwojowi wewnętrznemu człowieka, które niezmiennie mnie inspirują do odkrywania dróg… Rozdział poświęcony praktyce duchowej jest tego rezultatem. Projekt okładki: Pola i Daniel Rusiłowiczowie Redaktor prowadzący: Bożena Zasieczna Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski Korekta: Bogusława Jędrasik © for the text by Joanna Godecka © for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2018 Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana, przechowywana jako źródło danych i przekazywana w jakiejkolwiek formie zapisu bez pisemnej zgody posiadacza praw. ISBN 978-83-287-0779-5 MUZA SA Wydanie I Warszawa 2018

Spis treści Wstęp Rozdział 1: Po czym poznać, że samoocena zawodzi Rozdział 2: Jak samoocena wpływa na nasze codzienne życie Rozdział 3: Teatry dwa, czyli sposoby, które pomagają nam radzić sobie z obniżoną samooceną Rozdział 4: Diagnoza Rozdział 5: Działania w obrębie logiki Rozdział 6: Działania „energetyczne”, czyli pogaduszki z podświadomością Rozdział 7: Siła wizualizacji i afirmacji Rozdział 8: Świadome życie Rozdział 9: Praktyka integrującej obecności Rozdział 10: Praktyka duchowa w podnoszeniu poczucia własnej wartości Rozdział 11: Trening samooceny – podnieś ją w 30 dni Bibliografia

Wstęp Poczucie własnej wartości to pojęcie, na którym w ostatnim czasie coraz częściej skupia się uwaga osób zainteresowanych rozwojem i poprawą jakości własnego życia. Można powiedzieć, że od samooceny zależy wszystko – to, jak się czujemy i czy uważamy nasze życie za dobre i konstruktywne, czy mamy poczucie bezpieczeństwa, celu, czy osiągamy sukcesy, jak wyglądają nasze relacje z ludźmi i tak dalej. Jest to bowiem stan psychiczny powstały na skutek elementarnej, uogólnionej oceny samego siebie. Dobra samoocena to znakomity punkt wyjścia do eksplorowania tego, co oferuje nam życie. Wyposażeni w nią traktujemy wzloty i upadki jako naturalne zdarzenia, nie zrażamy się porażkami i śmiało podejmujemy rozsądne ryzyko. Jesteśmy wewnątrz sterowni, niezależni w swoich opiniach i bez oporów bierzemy za siebie odpowiedzialność. Kiedy poczucie wartości szwankuje, z definicji nie wierzymy w dobry obrót spraw, gdyż nie mamy odwagi zobaczyć siebie w gronie zwycięzców. Dlatego nasza strategia jest defensywna, manipulacyjna lub agresywna w myśl zasady, że atak jest najlepszym sposobem obrony. W sytuacjach społecznych i osobistych grywamy role ofiary, outsidera, męczennika, agresora lub staramy się zadowolić każdego. Jednakże każda z tych postaw coraz mocniej odcina nas od prawdziwego źródła siły, jaką jest zaufanie do siebie. Oczywiście w życiu każdego człowieka pojawiają się wyzwania, sytuacje trudne, w których zadajemy pytanie: „Czy sobie poradzę?”. Pewne wydarzenia albo osoby mogą zachwiać naszym poczuciem własnej wartości. Jednak gdy ufamy sobie, wychodzimy tym doświadczeniom naprzeciw, zakładając, że istnieją szanse na zwycięstwo. Oto historia, która mi się przydarzyła: Pierwszy kierunek studiów, który obrałam, to dziennikarstwo, więc obecność w mediach była i jest częścią mojego zawodowego życia. Najczęściej dotyczy codziennej prasy i periodyków, ale zdarza mi się odwiedzać stacje telewizyjne, gdy potrzebny jest komentarz do zagadnień, którymi się zajmuję.

Wiele lat temu doświadczyłam czegoś tyleż zaskakującego, co nieprzyjemnego. Otóż w czasie trwania programu na żywo, którego byłam gościem, moja wyobraźnia powędrowała gdzieś daleko poza studio i nagle wyobraziłam sobie tysiące osób patrzących na mnie i słuchających mojej wypowiedzi. A co, jeśli palnę jakieś głupstwo? W czasach panowania Internetu natychmiast stanę się obiektem kpin. W tym momencie ogarnął mnie lęk. Wydawało mi się, że przez moje zaciśnięte gardło nie wydobędzie się nawet najkrótsze słowo. Panika! Gdyby istniał jakiś magiczny guzik, który mógłby katapultować mnie z tego miejsca, natychmiast bym go nacisnęła. Niestety, niczego takiego nie było. Minęła chwila, zanim udało mi się wrócić do jakiej takiej równowagi i choć nikt niczego nie zauważył, dla mnie było to traumatyczne doświadczenie. Gdy następnym razem dostałam podobne zaproszenie, byłam bardzo niespokojna. A co, jeśli sytuacja się powtórzy? I wiecie co? Tak właśnie się stało. Znowu poczułam paraliżujący lęk. I tutaj właśnie pojawia się kwestia wyboru. Wycofać się? Uciekać? Uznać swoją niemoc i zrezygnować z dalszych eksperymentów? Pozwolić, by lęk rozpanoszył się i zajął kolejną bazę? Tak jest bowiem zawsze. Gdy spada zaufanie do siebie, triumfuje lęk. Samoocena staje się coraz bardziej krucha. W moim przypadku te wydarzenia stały się początkiem długiej batalii, która w konsekwencji bardzo przyczyniła się do mojego rozwoju. Próbowałam wielu sposobów na to, by odzyskać swobodę, kreatywność i… możliwość decydowania o sobie – o tym, co będę robić, bo tak chcę. Skończyłam prestiżowy kurs improwizacji aktorskiej, zagrałam w filmie fabularnym, zaliczyłam mnóstwo zajęć z zakresu rozwoju osobistego, nie mówiąc już o przeczytaniu niezliczonej liczby książek, zgłębianiu teorii mniej lub bardziej nowatorskich. Uwierzcie, naprawdę namęczyłam się, żeby móc powiedzieć lękowi: Znikaj! Udało mi się to dopiero wówczas, kiedy nawiązałam silny kontakt ze sobą i poczułam, że mam wewnątrz wszystko, czego potrzebuję do tego, by iść przez życie z podniesioną głową. Wreszcie, wybrałam się na kolejne studia, tym razem już tylko po to, by rozwinąć warsztat pracy z ludźmi i móc wspierać ich w pokonywaniu własnych lęków. Jak widzicie, czasem to, co próbuje nas ograniczyć, staje się wstępem do czegoś wręcz przeciwnego – do ekspansji, rozwoju i ostatecznego zwycięstwa. Potrzebujemy jedynie wiary w siebie, determinacji i konsekwencji. Namawiam Was do wejścia na tę drogę. Każda niekomfortowa dla nas sytuacja ma w sobie potencjał.

Rozdział 1 Po czym poznać, że samoocena zawodzi Czasem nie jesteśmy tego świadomi. Szczególnie gdy mamy zwyczaj przechodzić nad wieloma niekomfortowymi zjawiskami do porządku dziennego, tłumacząc sobie: „Och, taki już jestem”, „Inni po prostu mają łatwiej”, „Nie każdy ma szczęście”, „Życie to walka”. Pomijam fakt, że takie ograniczające przekonania nie służą sukcesom, ale dodatkowo sprawiają, że przyczyny niepowodzeń umiejscawiamy w obszarze, na który, jak sądzimy, nie mamy wpływu. A to nie jest prawda. Albert Einstein, który, jak przeczytacie za chwilę, także zmagał się z kompleksami (nie do pomyślenia, prawda?), powiedział niezwykle inspirującą rzecz. Otóż stwierdził on, że najważniejsze pytanie, jakie powinien zadać sobie każdy człowiek, brzmi: „Czy wszechświat jest dla mnie bezpiecznym miejscem?”. Dlaczego to takie istotne? Odpowiedź na to fundamentalne pytanie przesądzi bowiem o tym, co zrobimy ze swoim życiem. Czy będziemy budować mury, czy mosty? Pokuszę się o wniosek, że znaczną część mostów zbudowały osoby z dobrą samooceną. Czynniki, które skłaniają nas do stawiania murów Nieśmiałość Można powiedzieć, że to najpowszechniej występujący sygnał mający źródło w obniżonej samoocenie. Dla jednych progiem nie do pokonania jest wejście do pokoju, w którym znajduje się kilka obcych osób, umówienie się na randkę lub rozmowę kwalifikacyjną, dla innych dokonanie prezentacji na zebraniu w firmie lub występ na scenie przed wielkim gremium. W gruncie rzeczy to nieważne, czy twoja publiczność zajmuje jedno krzesło, czy tysiąc – mechanizm jest ten

sam. Kilka wypowiedzi osób dotkniętych silną nieśmiałością: Ewa, 19 lat: „Kiedy wchodzę do pomieszczenia pełnego nieznanych osób, odczuwam jakby paraliż. Czuję, że moje ciało sztywnieje, a ruchy stają się niezręczne. Staram się uśmiechnąć, ale mięśnie twarzy są także zesztywniałe, a kąciki ust drżą. Czuję się okropnie, mam wrażenie, że wszyscy na mnie patrzą i zauważają moje skrępowanie, więc jak ognia unikam takich sytuacji”. Marek, 34 lata: „Na co dzień wydaję się wyluzowany. Kiedy jednak miałem przedstawić swój projekt przed całym zespołem, przeżyłem jakieś niewyobrażalne męki. Suchość w ustach, pustka w głowie, głos mi drżał, w dodatku poczułem, że się czerwienię, co już totalnie mnie obezwładniło. Wyobrażałem sobie, że wszyscy patrzą na mnie z politowaniem. Nigdy więcej nie chcę już tego przeżywać”. Matylda, 26 lat: „Na każdej pierwszej randce (a niestety zazwyczaj na tym etapie się kończy) czuję się jak automat zaprogramowany na katastrofę. Zaczynam coś mówić bez składu i ładu, mam problem z patrzeniem na chłopaka, więc uciekam wzrokiem w bok. Robię z siebie kompletną idiotkę, co więcej – mam tego świadomość i nie mogę niczego zrobić. Jak w pułapce”. Według badań profesora Philipa Zimbardo[1], psychologa z Uniwersytetu Stanforda, aż 93 procent ludzi co najmniej kilka razy w życiu doświadczyło silnego stresu związanego z nieśmiałością. Z dalszych badań wynika, że za osoby nieśmiałe uważa się 60 procent Japończyków i 40 procent Amerykanów. Z kolei w Izraelu ta przypadłość dotyka tylko 25 procent populacji. Krajowi eksperci ostrożnie szacują liczbę nieśmiałych Polaków na 60 procent. Te dość znaczne różnice wynikają z modelu społecznego i wychowania. Wyższy wskaźnik w Japonii i Polsce wynika w pierwszym przypadku z obarczania dzieci nadmierną odpowiedzialnością i wysokich wymagań rodziców, w drugim z polsko-katolickiego etosu, który zaleca pokorę. Tak czy owak, ponad połowa osób definiuje siebie jako nieśmiałe. I nie myślcie, że problem dotyczy tylko zakompleksionych szarych myszek. Nic z tych rzeczy. Do nieśmiałości przyznawały się potężne umysły! Albert Einstein, Abraham Lincoln, Thomas Edison… Także gwiazdy. Barbra Streisand w 1967 roku na

scenie zapomniała słów piosenki. Było to dla niej tak druzgocące, że wznowiła swoje koncerty dopiero po 27 latach! O bardzo silnej tremie przed występami mówili także między innymi Madonna i Luciano Pavarotti. Brak asertywności Znacie to uczucie, kiedy dopiero po fakcie znajdujecie idealną ripostę lub wpadacie na genialny sposób, aby poradzić sobie z zachowaniem osoby, która jest wobec was niegrzeczna lub też stosuje nacisk, manipulację i inne sztuczki? Jeśli zdarza się to permanentnie, wyrabiamy w sobie wewnętrzne przekonanie, że jesteśmy słabi, pozbawieni umiejętności radzenia sobie z cudzą agresją, presją, wymaganiami. Co wtedy czujemy? Nasza samoocena nie przeżywa wtedy wzlotu, prawda? Podobnie jak w sytuacji, gdy nie potrafimy poprosić o coś, co nam się należy, lub o to, czego po prostu pragniemy. Kiedy na co dzień zmagamy się z brakiem asertywności, życie wydaje się pasmem uników i frustracji. Zakładam, że czasami umiejętność niewyrażania swojego zdania jest częścią życia społecznego i świadczy o elastyczności i zdolności do kompromisu. Powstrzymujemy się przed wyrażeniem swojego ja, gdyż: • Nie uważamy, aby to było ważne w danym momencie (nie o wszystko warto kopie kruszyć). Nie chcemy kogoś zranić (czyli występujemy w czyimś interesie). • Nie chcemy ponosić konsekwencji (np. w stosunku do osób, które mogą ukarać nas w jakiś sposób, czyli działamy we własnym interesie). Teraz jednak zajmiemy się sytuacjami, w których kompromis oznacza rezygnację, zaś powodem, dla którego zaprzeczamy sobie, jest niska samoocena. Asertywność to nie wojowniczość ani też egoizm. Nic z tych rzeczy. Jest to respektowanie swojego prawa do istnienia. Jeśli jesteś asertywny, czujesz i wiesz, że twoje życie należy do ciebie. Nie jesteś agresorem, ale też nie potrzebujesz dorastać do czyichś oczekiwań i spełniać je, jeśli sobie tego nie życzysz. Gdy asertywność zawodzi, pojawia się lęk przed powiedzeniem słowa NIE w sytuacjach, kiedy należałoby go użyć. Brak nam również odwagi wtedy, kiedy należy zawalczyć o siebie, stanąć we własnej obronie, odważyć się być sobą.

Te kwestie mają też duże znaczenie dla partnerskiej relacji. Czy potrafimy zadbać w niej o naszą indywidualność? Nic dziwnego, że niedostatek asertywności w efekcie obniża naszą samoocenę i blokuje kreatywność. Trudno być dumnym z siebie, robiąc na przykład coś, na co nie mamy ochoty, ponieważ boimy się odmówić. Jak wygląda brak asertywności? • Nie potrafisz odmówić bez tłumaczenia się. Gdy odmawiasz, masz poczucie winy. Jesteś podatny na manipulację. Nie potrafisz prosić i przyjmować. • Często usprawiedliwiasz różne swoje zachowania. Zmuszasz się do postępowania aprobowanego przez innych. Ukrywasz uczucia, by uniknąć konfliktów. Unikasz kontaktów z osobami, których zachowanie wywołuje u ciebie konfuzje. Dostosowujesz się do grupy, by nie zostać odrzuconym. Pytasz o pozwolenie, by coś zrobić. Pozwalasz się wykorzystywać. Ulegasz autorytetom. • Gdy jesteś krytykowany, chcesz się odegrać. Na krytykę reagujesz poczuciem winy. Popełniane błędy wywołują w tobie poczucie winy. Obawiasz się spytać o coś, czego nie wiesz, by nie okazać swej niewiedzy Warto zadać sobie wtedy pytanie, czy moja samoocena jest dostatecznie dobra? Poczucie własnej wartości pozwala nam bowiem, respektując prawa innych, podążać szlakiem swoich potrzeb. Brak akceptacji i szacunku dla siebie Myślenie o sobie w kategoriach: „Coś jest ze mną nie tak”, „Jestem osobą gorszą od innych” skłania nas do życiowej defensywy. Gdy uważamy, że czegoś nie potrafimy, wycofujemy się lub próbujemy udawać, że jest inaczej. Kiedy nie podoba nam się własne odbicie w lustrze: za małe oczy, za duży nos, za krótkie nogi itp., staramy się to ukrywać – ubraniem, makijażem. I drżymy, aby ktoś nie dostrzegł naszych mankamentów. Gdy negujemy swoje myśli i zachowania, których nie lubimy, zazwyczaj zaprzeczamy im lub stajemy się autoironiczni. Na przykład opowiadając o swoich wpadkach, komentujemy z pozorną nonszalancją: „Ależ jestem głupia”, „Kompletna ze mnie idiotka”.

W ten sposób, choć próbujemy chronić siebie, robimy rzecz odwrotną – odrzucamy własną osobę i wyrządzamy sobie tym krzywdę. Nie ma takiej możliwości, aby mieć dobrą samoocenę i jednocześnie nie czuć szacunku do własnej osoby i nie akceptować siebie. Poczucie bezradności Gdy dokucza nam niska samoocena, najczęściej unikamy również brania odpowiedzialności za siebie i rezultat naszych działań. Po co mielibyśmy to robić, skoro zapewne i tak doświadczymy porażki? Kiedy w dodatku łatwiej jest nam myśleć, że winę za brak naszego szczęścia, powodzenia i zadowolenia ponosi źle urządzony świat – stawiamy się w położeniu ofiary. Typowa dla niej frustracja oraz bezradność z pewnością nie poprawiają samooceny. Również wtedy, kiedy oczekujemy, że inni ludzie zapewnią nam to, czego potrzebujemy, w głębi serca nie czujemy się wartościowi i kompetentni. Zamiast skupić się na celu i na przykład budować swoją karierę i poczucie spełnienia, w innych obszarach szukamy lokomotywy, do której uda nam się podczepić nasz skromny wagonik. Czy bierzesz odpowiedzialność za: • swoje decyzje, wybory i działania, • realizację własnych pragnień, • stopień świadomości, z którą podchodzisz do relacji, swojej pracy itp., • swoje zachowanie, • to, co robisz ze swoim czasem, • własne szczęście, • swoją samoocenę. Jeśli nie robisz tego, twoja strategia życiowa spycha cię do drugiego rzędu. Przewaga lęku nad pozytywnym myśleniem Doświadczanie życia z poziomu niskiej samooceny sprawia, że wszechświat wydaje się nam niebezpiecznym, a przynajmniej mało przyjaznym miejscem. Miejscem, w którym życiowe wymagania przerastają nas, a negatywne oceny

frustrują. Skłania to do myślenia zgodnego z prawem Murphiego[2], że jeśli coś może pójść źle, pójdzie źle. To staje się samospełniającą się przepowiednią. Osoby z adekwatną samooceną czerpią satysfakcję z odnoszonych sukcesów, a nawet nauki płynącej z ewentualnych wpadek, uważając je za coś, co czasem się zdarza. Czyż myślenie, że przejdziemy przez życie, nie doświadczywszy nigdy żadnej porażki, jest realistyczne? Jednak nie wierząc w sukces, często już na początku nie angażujemy się dostatecznie i nie staramy, aby tym bardziej nie doświadczyć przykrości związanej z niepowodzeniem. Na przykład poznając nowe osoby, jesteśmy defensywni i wycofani, bo przecież i tak nas nie polubią. W rezultacie to my wydajemy się zdystansowani i zamknięci. Rezultat? Istotnie, nić sympatii nie nawiązuje się. Dla nas to potwierdzenie przekonania, że jesteśmy nie dość atrakcyjni dla otoczenia. W pracy przyświecają nam lękowe przekonania, takie jak np. „z wysokiego stołka łatwo spaść”, ponieważ postrzegamy otoczenie jako wrogie i podstępne, a wymagania jako zbyt wysokie. Na życiowe szanse mamy zwyczaj patrzeć od strony zagrożeń i ewentualnych strat, rozważając, co złego może się stać, jeśli podejmiemy ryzyko. Pracując z osobami o niskiej samoocenie, słyszę często: „Boję się porażki”. Ale to nie jest prawda. W istocie te osoby boją się sukcesu! Gdy uważamy, że się nam nie należy, że jest jedynie dziełem przypadku (czytaj: inni jeszcze nie dostrzegli, jaka jestem beznadziejna), staje się on jedynie pretekstem do bolesnego upadku. O tak, upadek jest nieunikniony! Wydaje się on naturalną konsekwencją chwilowego powodzenia. To tylko niektóre symptomy, które powinny skłonić nas do refleksji. Co myślę na własny temat? Czy swoje życie postrzegam w kategoriach zysków, czy strat? No i wreszcie, czy uważam, że wszechświat jest bezpiecznym miejscem? Kilka słów o przyczynach niskiej samooceny Zazwyczaj jest to skutek błędów w okresie socjalizacji dzieci popełnianych przez rodziców, opiekunów i wychowawców. Jeśli proces ten przebiega z obustronnym szacunkiem, dziecko uczy się

właściwych zachowań, ale nie wpływa to negatywnie na sposób, w jaki postrzega siebie. Zachowuje swoją indywidualność i poczucie wyjątkowości. Jakie błędy i sytuacje mogą zaburzyć samoocenę ■ Komunikaty zawierające uogólnione toksyczne treści godzące w nasz wizerunek, na przykład: „Do niczego się nie nadajesz”, „Ciągle się guzdrzesz”, „Nie umiesz zrozumieć najprostszej rzeczy”. Powtarzane często utwierdzają nas w przekonaniu, że jesteśmy bezwartościowi. ■ Raniące komunikaty. Gdy zwracamy się do dziecka w konstruktywny sposób, mówiąc na przykład: „Nie podoba mi się to, że hałasujesz”, informujemy, że jakieś zachowanie nie jest przez nas aprobowane. W tym wypadku jednak nasza miłość jest ciągle obecna. Gdy zmieniamy komunikat na raniący i mówimy: „Jesteś złą dziewczynką, bo przez ciebie pęka mi głowa”, używamy swojej akceptacji jako środka transakcyjnego, sugerując, że zależy ona od zachowania. ■ Porównywanie z innymi: „Popatrz, jak ten chłopiec ładnie rysuje, a ty paskudnie bazgrzesz”, „Twoje koleżanki lepiej się uczą” wywołujące poczucie, że jesteśmy gorsi. ■ Nadmierne wymagania i bagatelizowanie sukcesów: „Dostałeś piątkę? Dlaczego nie szóstkę?”, „Zdałaś maturę? W dzisiejszych czasach matura to nic”. To sprawia, że przestajemy dostrzegać nasze osiągnięcia. ■ Wywoływanie poczucia winy: „Zaharowuję się dla ciebie, a ty nie potrafisz nawet zdać egzaminu”. To sprawia, że w późniejszym życiu czujemy się reprezentantami innych osób. Boimy się je zawieść. ■ Ciągła krytyka przerywana pochwałami jedynie z powodu jakiegoś osiągnięcia. To utwierdza nas w przekonaniu, że musimy nieustannie się starać, by zasłużyć na akceptację. ■ Trudne warunki dorastania, na przykład w dysfunkcyjnej rodzinie, z awanturami, problemem alkoholowym, ze zjawiskiem przemocy lub biedy. ■ Model życia rodziny, w której potrzeby dzieci są pomijane. Gdy dziecko często słyszy: „Daj mi teraz spokój”, „Nie widzisz, że jestem zajęty?”, „Nie zawracaj mi głowy” ta „niewidzialność” przenosi się często na dorosłe życie. ■ Nie stanowi dobrego wzoru również wzrastanie w środowisku osób mających niskie poczucie własnej wartości. Rodzice, dla których „wszechświat jest

niebezpiecznym miejscem”, będą rozwijać w dziecku poczucie zagrożenia i uczyć je postaw defensywnych.

Rozdział 2 Jak samoocena wpływa na nasze codzienne życie Można zaryzykować stwierdzenie, że samoocena wpływa na to, z jakim uczuciem witasz każdy dzień i z jakim udajesz się na nocny spoczynek. Wszystko, co wydarza się w twojej przestrzeni, ma z nią związek, ponieważ sposób, w jaki działasz, planujesz, reagujesz, jak tworzysz relacje z otoczeniem, wynika z tego, w jaki sposób myślisz o sobie. Zauważ, że nawet kiedy nie wydarza się nic angażującego, kiedy na przykład odpoczywasz, spacerujesz, zasypiasz, twoje myśli wciąż są aktywne. Naukowcy twierdzą, że mózg wytwarza ich przeciętnie około 60000 na dobę. Gdybym spytała cię teraz, o czym myślałeś w ciągu dzisiejszego dnia, ile ich wymienisz? Spróbuj! No właśnie. Jeśli udało ci się wymienić kilkanaście – gratuluję! To bardzo dobry wynik. Co zatem stało się z pozostałymi? Bynajmniej nie zniknęły bez śladu. Myśli są formą energii, która bierze aktywny udział w kreowaniu naszej rzeczywistości. Dosłownie![3]. Wpływają one bezpośrednio na uczucia i emocje. Jeśli z owych 60000 myśli 90 procent związanych jest z tym, że nie czujecie się dość dobrymi, by odnosić sukcesy, być kochanymi, docenianymi lub choćby mile widzianymi wśród ludzi, wasze emocje rzadko bywają pozytywne. Kiedy bowiem jesteście pełni obaw, trudno wam odczuwać radość, przyjemność, nadzieję lub zaufanie. Prawda? Chmura na słońcu „Nie przypominam sobie, abym czuła się naprawdę szczęśliwa dłużej niż przez krótką chwilę – mówi Kamila, trzydziestoczteroletnia inżynier. – Inni twierdzą, że jestem atrakcyjna, znaczy niebrzydka, niegłupia – uśmiecha się – ale wciąż

towarzyszy mi przeświadczenie, że to, co mam, może w każdej chwili zniknąć. Moje pierwsze doświadczenia z mężczyznami nie były najlepsze, ale od czterech lat jestem w naprawdę dobrym związku, dwa lata temu pobraliśmy się. Mój partner jest uporządkowany życiowo, wprawdzie po rozwodzie, ale bez awantur, i gdy się poznaliśmy, jego sprawy były już poukładane, więc nie doświadczyłam żadnej emocjonalnej szarpaniny. Połączyły nas miłość, dobre porozumienie, udany seks, nie mam realnych powodów, by się uskarżać lub bać przyszłości. Wiem, że jestem dla niego ważna. Jednak czasem nie mogę w nocy zasnąć, bo snuję czarne scenariusze. Myślę: rozwiódł się raz, dlaczego nie miałby rozwieść się także ze mną. Może mu się znudzę, bo przecież w każdym związku pojawia się z czasem rutyna. Potrafię nieźle «popłynąć» w takiej wizji. Albo takie, wydawałoby się, normalne sytuacje. On się spóźnia, uprzedza mnie o tym, podając wiarygodny powód, ale ja z minuty na minutę utwierdzam się w przekonaniu, że to na pewno kłamstwo, że umówił się z jakąś kobietą, a ja jestem żałosną, zdradzaną żoną. Długo nie mogę dojść do siebie, gdy wraca, patrzę na niego podejrzliwie, szukam potwierdzenia. Potem mi głupio, bo go nie znajduję, ale co się nadenerwowałam, to moje. No i jeszcze wyjścia. W większym towarzystwie taksuję kobiety pod kątem ich atrakcyjności, no i, niestety, gdy trafi się jakaś, która zdecydowanie góruje nade mną urodą, urokiem, czuję ten kontrast i zastanawiam się, co myśli o niej mój mąż. Czy nas porównuje? Czy żałuje, że przyszedł tu ze mną? Nie posuwam się do scen zazdrości, ale zżera mnie w środku jakiś lęk. Wiem, że to chore, jednak czuję się bezradna w obliczu takich złych myśli. Są jak chmura, która nagle przesłania słońce”. Podczas rozmowy z Kamilą na temat podstaw, na których zbudowane są te zdawałoby się irracjonalne obawy, doszłyśmy do następujących wniosków: • Kamila zakłada, że to, co ma w życiu (dobry związek, kochający mąż), nie jest efektem jej atrakcyjności jako partnerki, wartości jako istoty ludzkiej, więc jest jedynie łutem szczęścia (to dokładnie taka sytuacja, o której pisałam wcześniej – sukces jest niezasłużony, więc inni zaraz to zauważą).Uważa, że świat jest pełen rywalizacji, więc nie czując swojej wartości, obawia się przegranej.Choć zdawałoby się, że ufa mężowi, nie jest to poparte wiarą w przyszłość. To dowodzi, że Kamila nie czuje się osobą godną miłości, taką jaką jest, i nie ma w niej przekonania, że uczucie partnera wynika z faktu, że jest ona sobą. To niestety jest symptomem obniżonego poczucia własnej wartości.

To niska samoocena jest ową chmurą przesłaniającą szczęście. W relacjach skłania do wymyślania zagrożeń, do zazdrości, zachowań defensywnych, izolowania się od ludzi postrzeganych jako zagrożenie. Jak rozwijają się nasze relacje, gdy lubimy siebie, uważamy się za wartościowych i godnych miłości. Gdy poznajesz kogoś nowego, przyglądasz się mu z zainteresowaniem, aby stwierdzić, czy chcesz, aby ta osoba stała się częścią twojego życia. Sprawdzasz, czy jej/jego system wartości odpowiada twoim oczekiwaniom. ■ Kiedy pojawia się między wami większa bliskość, ze spokojem i z radością patrzysz, jak relacja ta się rozwija. Masz wiele dobrych chęci, ale też gotowość, by reagować na sytuacje, które budzą w tobie wątpliwości. Rozmawiasz o tym otwarcie, bo nie boisz się prawdy. ■ Teraz już wiesz, że on/ona kocha ciebie, więc… nadal jesteś sobą. Masz świadomość, że to jest właśnie powód, dla którego on/ona pragnie być z tobą. ■ Partner wie, że go kochasz, ale w równym stopniu kochasz i szanujesz siebie. Czuje do ciebie szacunek, więc nie wystawia twojego zaufania na próbę. Jest ono dla niego cenne. W ten oto sposób zmierzacie do relacji opartej na miłości, szacunku i obopólnym komforcie. Co się dzieje, gdy próbujemy budować relację, nie czując własnej wartości. Gdy spotykasz kogoś, kto wydaje ci się interesujący, robisz wszystko, żeby mu się spodobać. Zastanawiasz się, jakie są jej/jego preferencje, i starasz się dostosować do tych oczekiwań. ■ Gdy wasza relacja zaczyna się zacieśniać, koncentrujesz swoje wysiłki na tym, aby nie zepsuć niczego, okazując własne oczekiwania lub niezadowolenie itp. Dlatego też, jeśli pojawia się coś, czego nie rozumiesz lub też się tego obawiasz, unikasz konfrontacji. ■ Zdobywszy partnera, utwierdzasz się w przekonaniu, że to, co udało ci się osiągnąć, jest bezcenne. Aby chronić swój skarb, rezygnujesz ze wszystkiego, co w przeszłości było twoim źródłem siły i radości. Nie masz

na to czasu. Słowem, zapominasz o własnych potrzebach. ■ Wszelkie sygnały, które wywołują u ciebie niepokój (na imprezie pojawiła się atrakcyjna kobieta, on wydaje się dziwnie nieobecny), prowokują cię do zdwojenia wysiłków. ■ Partner wyczuwa twoją desperację (naprawdę ją widać), więc jego poczucie władzy się umacnia. Ty też to zauważasz i poziom stresu się podnosi. ■ Zmierzacie do katastrofy, a co najmniej do sytuacji, w której poczucie komfortu będzie minimalne. Jeśli myślisz, że w ten sposób kształtują się wyłącznie relacje osobiste, jesteś w błędzie. Ten model z pewnymi oczywistymi modyfikacjami ma zastosowanie także na innych polach. Gdy nasza samoocena jest adekwatna, zachowujemy zdrową niezależność i dbamy o komfort obu stron. W drugim przypadku za cenę akceptacji rezygnujemy z siebie. Drugi szereg Michał, czterdziestodwuletni menedżer w dużej korporacji, odwiedził mnie, gdy po raz kolejny nie udało mu się w corocznej ocenie pracowników wypaść tak dobrze, jak tego oczekiwał. „No i znowu nie mam co marzyć o awansie, a jestem najstarszy na moim szczeblu – skarżył się. – W moim dziale wszyscy wokoło to w porównaniu ze mną gówniarze. Bez obrazy, ale mają po dziesięć lat mniej – komentuje. – No i pchają się w górę z lepszym skutkiem. Nie, żebym nie był zdolny albo umiał mniej. Wiem w sumie, o co tu chodzi. Nie mam tak zwanej siły przebicia. Nawet jeśli coś potrafię, nie pcham się do pierwszego rzędu, bo myślę sobie, że może inni są jeszcze lepsi i tylko się ośmieszę. Rzadko jestem zadowolony z rezultatów, zbytnio koncentruję się na szczegółach. Ludzie mi to wytykają. Kolega z pracy śmieje się, że nad każdym ważniejszym e- mailem siedzę godzinę. Fakt, czytam je kilka razy, poprawiam ewentualne niezręczności. No i w efekcie, gdy inni już wyciągają rękę po nagrody, ja nadal zastanawiam się, czy to, co zrobiłem, jest dość dobre, czy nikt nie przyłapie mnie na jakimś błędzie. Gdy się tak zdarzy, że ktoś zbija moje argumenty, krytykuje rozwiązania i koncepcje, które proponuję, długo przeżywam porażkę. Zresztą, chyba nigdy nie byłem ani odważny, ani waleczny – konkluduje Michał. – Gdy miałem dwadzieścia osiem lat, trafiła mi się zawodowa szansa, która wiązała się z wyjazdem szkoleniowym na kilka miesięcy za granicę.

Musiałbym opanować język, poznać struktury. Potem miałbym spore możliwości i czekałoby na mnie wysokie stanowisko. Wtedy jednak znalazłem mnóstwo argumentów na to, że nie mogę wyjechać i… zrezygnowałem. Teraz, gdy wracam do tamtej sytuacji, widzę, że te argumenty były śmieszne. To wyzwanie najzwyczajniej w świecie mnie przestraszyło. Byłem tchórzem. Gdybym dostał tę możliwość ponownie, nie zawahałbym się. Ale szanse nie lubią czekać. Nie tak długo”. Wnioski z opowieści Michała są jednoznaczne. Mimo że obiektywnie uważa się za kompetentnego, nie ufa ani sobie, ani swojej wiedzy i umiejętnościom na tyle, by zaryzykować większą ofensywność w pracy. Tak jakby nieustannie pytał siebie: Czy to możliwe, abym nie popełnił żadnego błędu? Już na początku swojej kariery zrobił solidny krok w tył, określając się mianem tchórza. Mając takie przeświadczenie, należymy do grupy osób, które bezpieczniej czują się w drugim rzędzie. To ci, o których wspomniałam, że boją się sukcesu. Będąc na świeczniku, w świetle reflektorów, czują się niepewnie. Wszak za chwilę świat odkryje ich błędy. DOBRA SAMOOCENA SPRAWIA, ŻE: • Koncentrujemy się na tym, co nas wyróżnia, na zasobach, talentach, rozwijamy je i sprawiamy, że stają się mocnym filarem naszej kariery. • Mamy realistyczny obraz samych siebie, co pomaga w dobrym zarządzaniu zasobami, a jednocześnie w mądrym respektowaniu własnych ograniczeń jako naturalnych. Doceniamy własne sukcesy, nawet drobne, potrafimy się nimi cieszyć, stają się one cegiełkami stabilnej budowli, jaką wznosimy. • Potrafimy radzić sobie z emocjami w sytuacjach trudnych, ryzykownych, gdyż zaufanie do siebie buduje wiarę w dobry obrót spraw. Bierzemy odpowiedzialność za błędy. • Porażki motywują nas, by wzmacniać te obszary, które potrzebują wsparcia – są one dla nas informacją zwrotną, a nie jednoznacznie negatywną. • Jesteśmy optymistami, a świat lubi ludzi, którzy lubią świat, więc się nam odwzajemnia. KIEPSKA SAMOOCENA (W ODRÓŻNIENIU OD SKROMNOŚCI)

SPRAWIA, ŻE • Jesteśmy skoncentrowani na słabościach i ograniczeniach, które wydają się nam najbardziej istotne[4]. Nasza ogólna ocena samych siebie skłania nas do tego, by poświęcać uwagę słabościom, naprawiając je lub ukrywając, podczas gdy rozwijanie mocnych stron jest kluczem do sukcesu. Umniejszamy swoje sukcesy, myśląc: „Miałem fart” i nadal jesteśmy defensywni w działaniach. W sytuacjach trudnych i ryzykownych poziom naszego stresu dramatycznie rośnie, skłaniając nas czasem nawet do wycofania się i porzucenia planów. Własne błędy nas przerażają i dyskredytują w naszych oczach, więc albo się ich wypieramy, albo nadajemy im przesadne znaczenie. Porażki nie traktujemy jako informację zwrotną, co należałoby zmienić lub poprawić, tylko jako komunikat: „Jestem do niczego”. Optymizm wydaje się nam lekkomyślnością, więc bliżej nam do czarnowidztwa, a samospełniająca się przepowiednia nas w tym utwierdza. Towarzyskie zgrzyty Kolejnym testem poczucia własnej wartości jest to, jak radzimy sobie w przestrzeniach społecznej i towarzyskiej. Każdy pragnie swobodnie zachowywać się na spotkaniach i imprezach, bez przeszkód komunikować się ze znajomymi, nawiązywać nowe kontakty. Tymczasem często, gdy nie udaje się nam pozyskać nowych znajomych lub utrzymać istniejących relacji, okazuje się, że nasze nawykowe negatywne zachowania mają źródło w niskiej samoocenie. Ten stan skłania nas do umniejszania siebie lub też pokrywania złego mniemania o sobie ofensywnym zachowaniem. Od osób, z którymi pracuję nad podwyższeniem samooceny, na początku słyszę często takie stwierdzenia: • Mam wrażenie, że ludzie, z którymi się spotykam, zaledwie mnie tolerują. • Nigdy nie jestem duszą towarzystwa, nie jestem dość atrakcyjny. • Chyba mnie nie lubią. • Uważają mnie za sztywniaka. • Nie mam odwagi, żeby do kogoś zagadać, o czym niby mam mówić? • W towarzystwie czuję się wyobcowana, nie lubię więc chodzić na imprezy. • Nie wyobrażam sobie wyjazdu na wakacje w pojedynkę, czułabym się jak „sandwich board”[5] z napisem samotna desperatka.

• Mam wrażenie, że w towarzystwie muszę się starać, nie czuję się swobodnie. Czy uważacie, że osoby, które w taki i podobny sposób określają stosunek otoczenia do własnej osoby, uważają się za fajnych ludzi? Interesujących? A może chociaż sympatycznych? Nie sądzę. Skutkiem są następujące zachowania, które sprawiają, że potwierdzają się najgorsze przypuszczenia. Pierwszy typ reakcji – podkreślanie kompleksów Używanie deprecjonujących określeń typu: „Ale ze mnie niezdara”, „Przykro mi, że musisz mnie znosić”, „Pewnie jak zwykle przynudzam”. Nawet jeśli mówisz to z odrobiną kokieterii, takie słowa powtarzane często przekonują i ciebie, i innych, że nie stanowisz atrakcyjnego towarzystwa. Są też sygnałem, że nie masz o sobie dobrego zdania. ■ Wpadanie w popłoch w obliczu komplementu. Na hasło „Świetnie wyglądasz” odpowiadasz: „Chyba jesteś ślepy. Fatalnie spałam, wyglądam jak zombie!”, a słowa „Jesteś bardzo miła” traktujesz niemal jak oskarżenie i odpalasz: „Coś ty, bywam wredna, po prostu mnie nie znasz”. Rezultat? Rozmówca, który chciał podkreślić swoje pozytywne nastawienie, czuje się niemal jak agresor. ■ Usuwanie się w cień. Uważasz, że spotkasz się z akceptacją, gdy będziesz dostosowywać się do innych. Nie masz sprecyzowanych planów ani nawet preferencji, więc na pytanie: „Gdzie chcesz pójść, jaki film obejrzymy, co zjemy” – odpowiadasz niezmiennie: „A ty/wy na co macie ochotę?”. W związku z tym wydajesz się osobą, której brak ikry. ■ Brak własnego zdania. Kiedy wygłosisz swój pogląd na jakiś temat i spotykasz się z opozycją, natychmiast wycofujesz się, a bywa, że nawet przyznajesz rację rozmówcy. Na przykład: zachwycasz się miejscem, w którym spędziłaś wakacje. Gdy jednak rozmówca stwierdzi, że dla niego to nic specjalnego, ty od razu się z nim zgadzasz i stwierdzasz, że właściwie to nie ma tam po co jechać. Taka postawa nie budzi szacunku. ■ Zamknięcie emocjonalne. Uważasz, że okazując swoje uczucia, możesz zostać oceniony i odrzucony. Z tego powodu unikasz mówienia komplementów i innych miłych rzeczy. Powiedzenia: „Lubię cię”, „Świetnie mi się z tobą rozmawia” uważasz za zbyt ryzykowne. Również otwarte wyrażanie pozostałych emocji sprawia ci trudność. Gdy na przykład się

zirytujesz, wolisz wycofać się i milczysz, nie wyjaśniając przyczyny. To sprawia, że jesteś osobą nieczytelną dla innych. Drugi typ zachowań – próby maskowania faktu, że obawiasz się odrzucenia Rywalizujesz. Trudno ci zaakceptować sytuację, w której ktoś inny ma rację, robi coś lub wie lepiej niż ty. Od razu rzucasz wyzwanie, wszczynając spory, przekonując, że słuszność jest po twojej stronie, dochodząc swoich racji wszelkimi metodami. Twoje zawsze musi być na wierzchu. ■ Dajesz „dobre rady”. Uważasz, że będziesz uważana za osobę sympatyczną, kiedy wykażesz troskę i zainteresowanie. Palaczowi robisz wykład na temat szkodliwości nikotyny, a rodzicom z hałaśliwym dzieckiem proponujesz własne metody wychowawcze. Znasz się na wszystkim – na modzie, urodzie, jesteś mistrzem kierownicy i najlepiej wiesz, jak prowadzić dom. ■ Agresywnie reagujesz na krytykę. Zanim zastanowisz się, czy aby czyjeś słowa były słuszne, od razu kontratakujesz. Albo dewaluujesz osobę, która wyraziła niepochlebną opinię, albo się obrażasz. Tak czy owak, przekazujesz komunikat, że nie życzysz sobie, by ktokolwiek wyrażał coś innego niż aprobatę wobec twojej osoby. ■ Nie możesz dopuścić, aby na twoim idealnym wizerunku pojawiła się rysa. Z tego powodu zawsze szukasz winnych. Zapomniałeś o jakimś spotkaniu? To jej/jego wina, bo ci nie przypomniał w porę. Pokręciłeś datę lub godzinę? Niemożliwe. To ktoś inny musiał się pomylić. Coś ci to mówi? ■ Tworzysz sztuczny wizerunek. Zachowujesz się, tak aby stworzyć określone wrażenie. Wygłaszasz slogany, komunały, słowem – pozujesz. ■ Mówisz za dużo. Boisz się ciszy, która mogłaby ujawnić niewygodną prawdę na twój temat – na przykład, że nie jesteś interesującą osobą. Cisza jednak w starciu z tobą nie ma szans. Zasypujesz więc ludzi lawiną słów, nie dbając o to, czy cię słuchają. ■ Kupujesz zainteresowanie dzięki niedyskrecji. Opowiadasz o cudzych tajemnicach, aby podbić swoją cenę. To tylko część zachowań, których wspólnym mianownikiem są zaniżona samoocena oraz to, że są one w związku z tym manipulacyjne i nieszczere.

Proponuję: Jak budować mosty zamiast murów W sytuacji gdy lubisz siebie, jest rzeczą naturalną, że zakładasz, iż inni także cię polubią, więc nie musisz robić w tym celu specjalnych zabiegów ani też niczego ukrywać. Zatem… ■ Odnosisz się z dystansem do własnych słabości i ograniczeń, więc nawet gdy palniesz gafę, potrafisz naturalnie wybrnąć z sytuacji. ■ Szczerze dziękujesz za komplementy i miłe słowa, które nie budzą zażenowania, tylko sprawiają ci przyjemność. ■ Swobodnie sygnalizujesz swoje pomysły, oczekiwania, chęci, uważając, że każdy ma prawo zaspokajać swoje potrzeby. Stawiasz na otwartość. Lubisz mówić innym miłe rzeczy, na przykład: „Lubię cię”, „Dobrze ci w tym kolorze”, ale także sygnalizujesz inne emocje: „Nie czuję się komfortowo, gdy tak mówisz”. ■ Asertywnie pozostajesz przy swoich opiniach, jeśli w nie wierzysz, bez względu na to, jakie poglądy na ten temat wyrażają inne osoby. ■ Nie potrzebujesz udowadniać, że jesteś w czymś dobry poprzez rywalizację i sprzeczki. Zakładasz, że jeśli ktoś uważa cię za eksperta w jakiejś sprawie, z pewnością sam zwróci się do ciebie o radę, więc się nie narzucasz. ■ W twoich relacjach jest miejsce i na wspierające słowa, i na wymianę innych opinii, szczególnie jeśli mówimy o konstruktywnej krytyce. Jeśli uznajesz, że czyjaś krytyka jest właśnie taka, odnosisz się do niej bez przesadnych emocji. ■ Bierzesz odpowiedzialność za swoje błędy, pamiętając, że słowa: „Przepraszam, to moja wina” mogą uzdrowić atmosferę i poprawić relacje. ■ Mówisz o sprawach, które mogą naprawdę zainteresować rozmówcę, potrafisz też bez skrępowania cieszyć się ciszą. ■ Nikogo nie udajesz, zachowujesz się spontanicznie, twoje reakcje są szczere. Unikasz rozmów o nieobecnych, chyba że w samych superlatywach. Jak się zapewne domyślasz, to właśnie ten rodzaj interakcji z ludźmi daje większe szanse zbudowania mostów, a nie wznoszenia murów.

Rozdział 3 Teatry dwa, czyli sposoby, które pomagają nam radzić sobie z obniżoną samooceną Kiedy brak nam prawdziwego wglądu w sytuację i nie zauważamy, że nasze niezadowolenie z siebie, a także obawy i lęki są rezultatem obniżonej samooceny, zwykle po prostu definiujemy problem słowami: „Tak już mam”, „Taki/taka już jestem”. Taki to znaczy nie dość dobry, by odnosić sukcesy, być kochanym itp. Jednak życie z przeświadczeniem, że nigdy nie otrzymamy tego, na czym nam zależy, byłoby nie do zniesienia. Jak sobie z tym radzimy? Szkoląc się w sztuce odgrywania ról. Już w dzieciństwie, kiedy nasza słabość jest oczywista i wynika ze statusu osoby podporządkowanej opiekunom, wielu z nas odkrywa, że gdy aby coś dostać, osiągnąć lub czegoś uniknąć, należy dodać swoim słowom i zachowaniom nieco dramatyzmu lub komizmu. Potem wzbogacamy swoje występy o inne środki wyrazu: okrzyki, łzy, miny wyrażające święte oburzenie lub szeroki, lecz niekoniecznie szczery uśmiech. Przypomnijcie sobie wszystkie diabelskie sztuczki stosowane w sytuacjach: „Mamo, kup mi to!!!”. Uwierzcie mi, że z biegiem czasu niektórzy urozmaicają swoją grę i doprowadzają ją do perfekcji. Gdyby rozdawano Oscary za życiowe role, złota statuetka stałaby na niejednej komodzie lub szafce nocnej . Sprawna gra pozwala na ukrycie prawdziwych uczuć, emocji, których nie chcemy okazywać, na przykład z obawy przed oceną, odrzuceniem, odkryciem przykrej prawdy, porażką, emocjonalnym cierpieniem. Czasem wcielamy się w postaci, których cechą są manifestowane kruchość i słabość, czasem działamy z pozycji autorytetu lub siły. Jednak w każdym przypadku, gdy regularnie zakładamy maskę i kostium, to oznacza, że unikamy konfrontacji z prawdą, a w zamian manipulujemy sobą i innymi. Każda z wielu

możliwych ról daje fałszywe poczucie, że panujemy nad swoim życiem. Biedactwo, czyli emocjonalny szantaż Rola Biedactwa to najbardziej oczywista kreacja, którą odgrywają osoby bojące się odrzucenia, czujące niepewność i lęk. Manifestowanie słabości, kruchości, bezradności ma powstrzymać innych przed zwiększeniem oczekiwań, próbą zranienia lub przerzucenia odpowiedzialności. Słowem, ma zawstydzić potencjalnego agresora, że oto właśnie bierze do niewoli staruszki i dzieci… „Kiedy w naszym związku zaczęły się nieporozumienia (podejrzewam, że inni ludzie też prędzej czy później dostrzegają, że życie we dwoje nie jest nieustającym świętowaniem), byłam tym kompletnie zdruzgotana – opowiada Grażyna (36 lat). – Co więcej, nie potrafiłam rozmawiać z partnerem w sposób, który pomógłby nam znaleźć jakieś rozwiązania. Jeszcze raz podkreślam, że nie chodziło o zdradę, przemoc, nic naprawdę dramatycznego. Ale czułam, że Robert nie kocha mnie tak jak na początku, że wieczory i weekendy stają się mniej lub bardziej rutynowe i chyba muszę użyć tego słowa: nudne. Seks coraz rzadszy i coraz mniej ekscytujący. Czułam się oszukana, odrzucona. Nie wiedziałam, czy on też to czuje, czy jest rozczarowany? Ale zamiast dążyć do poznania prawdy, oboje czepialiśmy się drobiazgów. Ja porozrzucanych butów, spóźnień, naczyń niesprzątniętych ze stołu. Kiedy był milczący, myślałam: no tak, jest mu źle ze mną i zaraz mi to powie. Nie jesteśmy małżeństwem, wystarczy spakować walizki. Kiedy wracał później niż zwykle, miałam niemal pewność, że był z kimś… Nie byłam gotowa na konfrontację, nie wiedziałam, co robić, więc czując niepokój, kładłam się do łóżka i mówiłam, że źle się czuję, że mam zawroty głowy, że coś mnie boli… Na początku Robert naprawdę się przejmował, ale po jakimś czasie i to stało się rutyną. On w kiepskim humorze, ja z migreną, bolącym brzuchem, gardłem. W ten sposób właściwie nie rozmawialiśmy nigdy o tym, o czym powinniśmy, czyli o nas. Po wielu miesiącach przeżytych w stanie zawieszenia w końcu przyłapałam go na nocnym esemesowaniu. Oczywiście wyparł się wszystkiego, ale dla mnie był to sygnał alarmowy: on chce mnie zostawić! Nie wiem, jak na to wpadłam, ale postanowiłam symulować poważną