Filbana

  • Dokumenty2 833
  • Odsłony752 419
  • Obserwuję555
  • Rozmiar dokumentów5.6 GB
  • Ilość pobrań513 395

Holly Seddon - Nie zamykaj oczu

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.5 MB
Rozszerzenie:pdf

Holly Seddon - Nie zamykaj oczu.pdf

Filbana EBooki Książki -H- Holly Seddon
Użytkownik Filbana wgrał ten materiał 5 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 180 osób, 155 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 365 stron)

Spis treści Karta tytułowa Karta redakcyjna Rozdział pierwszy. Robin Rozdział drugi. Robin Rozdział trzeci. Robin Rozdział czwarty. Robin Rozdział piąty. Robin Rozdział szósty. Sarah Rozdział siódmy. Sarah Rozdział ósmy. Sarah Rozdział dziesiąty. Sarah Rozdział jedenasty. Sarah Rozdział dwunasty. Sarah Rozdział trzynasty. Sarah Rozdział czaternasty. Sarah Rozdział piętnasty. Sarah Rozdział szesnasty. Sarah Rozdział siedemnasty. Sarah Rozdział osiemnasty. Sarah Rozdział dziewiętnasty. Sarah Rozdział dwudziesty. Sarah

Rozdział dwudziesty pierwszy. Sarah Rozdział dwudziesty drugi. Sarah Rozdział dwudziesty trzeci. Sarah Rozdział dwudziesty czwarty. Sarah Rozdział dwudziesty piąty. Sarah Rozdział dwudziesty szósty. Sarah Rozdział dwudziesty siódmy. Sarah Rozdział dwudziesty ósmy. Sarah Rozdział dwudziesty dziewiąty. Sarah Rozdział trzydziesty. Robin Rozdział trzydziesty pierwszy. Sarah Rozdział trzydziesty drugi. Sarah Rozdział trzydziesty trzeci. Sarah Rozdział trzydziesty czwarty. Sarah Rozdział trzydziesty piąty. Sarah Rozdział trzydziesty szósty. Sarah Rozdział trzydziesty siódmy. Sarah Rozdział trzydziesty ósmy. Sarah Rozdział trzydziesty dziewiąty. Sarah Rozdział czterdziesty. Sarah Rozdział czterdziesty pierwszy. Robin Rozdział czterdziesty drugi. Sarah Rozdział czterdziesty trzeci. Sarah

Rozdział czterdziesty czwarty. Robin Rozdział czterdziesty piąty. Sarah Rozdział czterdziesty szósty 2017 Podziękowania

Tytuł oryginału DON’T CLOSE YOUR EYES Wydawca Grażyna Woźniak Jacek Fronczak Redaktor prowadzący Tomasz Jendryczko Redakcja Magdalena Wagner Korekta Lidia Ścibek Katarzyna Bielawska-Drzewek Copyright © Holly Seddon, 2016 Copyright © for the Polish translation by Szymon Kołodziejski, 2018 Wydawnictwo Świat Książki 02-103 Warszawa, ul. Hankiewicza 2 Warszawa 2018 Księgarnia internetowa: swiatksiazki.pl Skład i łamanie Joanna Duchnowska Dystrybucja Firma Księgarska Olesiejuk sp. z o.o. 05-850 Ożarów Mazowiecki, ul. Poznańska 91 e-mail: hurt@olesiejuk.pl tel. 22 733 50 10 www.olesiejuk.pl ISBN 978-83-8031-875-5 Skład wersji elektronicznej pan@drewnianyrower.com

Dla moich przyjaciół

ROZDZIAŁ PIERWSZY Obecnie Robin Robin oddycha płytko, wciąga suche powietrze i szybko je wypuszcza. Kurz wokół niej tańczy wśród promieni słońca. Próbuje nie wyobrażać sobie, że maleńkie pyłki wypełniają jej płuca. Na zewnątrz pośród szarych i mokrych ulic Manchesteru płynie rześkie wiosenne powietrze. Robin go nie poczuje. Nie pozwoli mu muskać swojej skóry. Nie będzie wsiąkało w jej wyblakłą czarną koszulkę. Za oknem przejechał autobus, ochlapując fontanną brudnej wody dom jej i sąsiadów. Robin tego nie widzi. Słyszy jedynie wybuch niezadowolenia kobiety, której dżinsy zostały „kurwa, zmoczone”. Robin nie wychodziła wczoraj z domu, nie zrobi tego również dzisiaj. Pożar czy powódź, jutro wciąż będzie tu siedziała. Tak jak przez poprzednie kilka lat. Jeszcze przed paroma tygodniami wszystko w jej życiu było uporządkowane i pewne. Przytulna muszla. Spędzała dni na robieniu rekomendowanych dla zdrowia dziesięciu tysięcy kroków na steperze, oglądaniu telewizji, ćwiczeniu z ciężarkami i przeglądaniu bez celu internetu. Jest opanowana i ostrożna. Otwiera drzwi tylko tym, którzy

uprzednio umówili spotkanie. Zakupy zamówione w sieci dostarczone poza określonymi godzinami wracają razem z poirytowanymi kierowcami ponownie do sklepu. Nieoczekiwane paczki nie są odbierane. Niedługo wybory, ale Robin nie jest zainteresowana rozmawianiem w progu domu o polityce z gorliwymi entuzjastami w źle dopasowanych garniturach. W tej chwili ktoś puka do drzwi. Najpierw grzecznie, później z narastającą frustracją. Mimo to Robin, z lekko wysuniętą żuchwą, twardo wpatruje się w ekran telewizora. Wypełniają go jasne kolory i delikatne głosy. Telewizja dla maluchów, z historyjkami o odnoszeniu sukcesów w prostych zadaniach – czy będzie to pomoc przyjaciołom czy nauczenie się nowej, wspaniałej umiejętności. Nie ma tam zła, poczucia winy czy strachu. Wszyscy są szczęśliwi. Kiedy pukanie staje się bardziej gorączkowe, Robin nieśpiesznie bierze głęboki oddech. Skupia się na wypełnianiu powietrzem płuc i powolnym jego wypuszczaniu przez zęby. Wciąż zawzięcie wpatruje się w telewizor.

Sarah Moje dziecko zostało mi odebrane, a ja nic nie mogę z tym zrobić. Cztery dni temu odchodziła szczęśliwa, trzymając za rękę wujka. To był ostatni raz, kiedy widziałam jej złote włosy i malutki, różowy nosek. Violet była uśmiechnięta i nieświadoma, machała do mnie, podczas gdy ja siedziałam przy stole i słuchałam okropnych oskarżeń, nie mogąc nic powiedzieć. Jim siedział między swoimi rodzicami. Dopiero co zjedliśmy „rodzinny lunch”, którego przygotowanie zajęło mi cały ranek. Zamiast pozwolić mi zmywać naczynia, jak to zwykle robię, Jim chrząknął, dał znać swojemu bratu, by zabrał Violet, i zaczął czytać napisany przez siebie list. Każda linijka trafiała we mnie jak pocisk. Przez krótką chwilę po odczytaniu listu siedzieliśmy w niezręcznej ciszy. Później Jim spojrzał na matkę i, widząc jej skinięcie głową na znak aprobaty, powiedział: – Nie przedłużajmy. Musisz spakować swoje rzeczy i się stąd wynosić. Znaleźliśmy ci miejsce, gdzie możesz zostać, dopóki nie staniesz na nogi. Pomaszerowałam na górę z rękami splecionymi za plecami. Patrzyli na mnie, gdy się pakowałam, a potem Jim i jego ojciec odprowadzili mnie do taksówki. Spędziłam w niej piętnaście minut, patrząc z idiotycznym wyrazem twarzy przez okno. Byłam zbyt zszokowana, by płakać. Krew powoli ze mnie odpływała, gdy w kółko odtwarzałam w głowie treść listu, który przeczytał Jim. Próbowałam znaleźć

racjonalne wytłumaczenie. 1. Zazdrość Sądziłam, że powie coś więcej. Ale wypowiedział tylko cicho, lecz stanowczo słowo „zazdrość”, wciąż patrząc na kawałek papieru przed sobą. W tamtym momencie myślałam, że to wszystko to jakiś żart. Jego matka i ojciec przy stole, jego przyjacielski młodszy brat z Violet w drugim pokoju. Ale żadna puenta nie nadeszła. Zamiast tego dalej czytał list. Jego rodzice siedzieli, trzymając się za ręce, wtuleni w siebie, gdy ich syn czytał te okropne postanowienia dotyczące mnie. Mnie i mojej prawie czteroletniej córki. Jim myśli, że byłam zazdrosna o jego uczucie do Violet. Zazdrosna o więź, która ich łączy, od jej pierwszych dni. Zazdrosna, że kiedy przyjdzie z pracy i zapyta: „Gdzie moja dziewczyna”? – to nie będzie miał na myśli mnie. Tylko naszą córeczkę. I mimo że cały dzień ją karmiłam, biegałam po domu i starałam się wszystko ogarnąć bez niczyjej pomocy, z Violet zawieszoną na mnie niczym koala, która zatykała mi uszy, gryzła moje usta i krzyczała, to jak tylko zobaczyła Jima przechodzącego przez próg piętnaście po szóstej, wyrzucała ramiona w górę, wydawała odgłosy niczym małpka i próbowała go dosięgnąć. Nie byłam zazdrosna o nią. Jeśli już, to byłam zazdrosna o niego. Chciałam jej miłości tylko dla siebie, ale nie żałowałam, że jest między nimi taka więź. Uwielbiałam na nich patrzeć. Miłość w akcji. Ciężko pracujący, kochający mężczyzna, wygodny dom, nasze prześliczne dzieciątko. Wszystko perfekcyjnie ułożone jak kostki domina.

ROZDZIAŁ DRUGI 1989 Robin Robin zdziera czubki lśniących, skórzanych bucików o mur, wzdłuż którego idzie. Tylko dlatego, że jest mała, nie oznacza, że ma chodzić ubrana jak głupia porcelanowa laleczka. To Sarah lubi wyglądać olśniewająco i porządnie. To Sarah jest tą, która chce tak wyglądać, i tą, która w lustrze podziwia swoje złote włosy Roszpunki. Mama i tata woleliby, żeby Robin zachowywała się jak Sarah. Myśl o tym sprawia, że jej buzię wypełnia kwaśna ślina. – Robin! – Co? – Nie pluj! Co się z tobą dzieje? Robin gniewnie patrzy na matkę. – Miałam gorzki smak w buzi – mówi i bez namysłu dalej zdziera buty o mur. – Robin! Co ty, do cholery, robisz? O rany! – Nic. – Są nowiutkie, jesteś niegrzeczną dziewczynką. Matka stoi nad nią, podpierając się rękami pod boki. W słońcu jej sylwetka przybiera ostry kształt, mimo że w rzeczywistości nie jest tak wyrazista.

– Za bardzo błyszczą – mówi Robin, ale wie, że nie wygra. Sarah stoi u boku mamy, obdarowując ją tym samym skonsternowanym spojrzeniem. Mimo że dziewczynki spędziły cały dzień w szkole, jej włosy wciąż są perfekcyjnie zaplecione w warkocz. Jej letnia sukienka w kratę jest czysta, nie ma też czarnych obwódek brudu pod paznokciami. Ciemnobrązowe kręcone włosy Robin wysunęły się spod gumki, zanim jeszcze zaczęła się bawić na dobre. Jest ich tak dużo, że żadna gumka nie ma najmniejszych szans. Za kilka lat Robin zetnie je kuchennymi nożyczkami w sterczące kępki, ale jeszcze nie teraz. Sarah i Robin wciąż są mierzone jedną miarą: bliźniaczki. Jednak w rzeczywistości bardzo się różnią – blondynka i brunetka, wysoka i niska, grzeczna i niesforna. Kiedy były bardzo małe, ich mama Angela – Angie – traktowała je tak, jak zazwyczaj traktuje się bliźniaczki. Takie same czapeczki, sukienki i buty. Ale Sarah była o wiele wyższa i zachowywała się dojrzalej – praktycznie od samego początku – więc ich jednakowe ubrania tylko podkreślały to, jak bardzo się od siebie różnią. Czasem kompletnie obcy ludzie mówili, że dziewczynki nie mogą być bliźniaczkami. – A jednak są – wzdychała ich mama. – Musiałam je obie z siebie wycisnąć. – Moje chucherko – mówił o Robin jej ojciec Jack, kiedy siedziała obok niego na kanapie, machając nóżkami, które jeszcze nie dosięgały podłogi, lub kiedy spędzała z nim w garażu długie niedziele, podając mu kawałki drewna, gwoździe albo klej, gdy naprawiał coś, co mama wolałaby po prostu zastąpić nowym. – Nie jestem bogaczem, Ang – mówił. – W rzeczy samej – odpowiadała Angie, wzdychając ostentacyjnie jednym spośród szerokiego repertuaru westchnień. Robin i jej siostra właśnie zaczęły same chodzić do szkoły. Ich głowy ze zmęczenia opadają na ramiona, a w pudełkach śniadaniowych grzechoczą skórki od chleba. Rozmowy

sprowadzają się do narzekania przeplatanego ziewaniem. Po sześciu tygodniach zabaw i oglądania telewizji pierwszy dzień w szkole po powrocie zawsze jest męczący. Mama rzadko będzie je odbierać – są już dużymi dziewczynkami, za miesiąc skończą dziewięć lat – jednak pierwszy dzień w szkole stanowi wyjątek. Robin podczas drogi już dwa razy została zbesztana, więc nie może się doczekać jutra, kiedy będą wracać same, mimo że Robin pozostanie pod opieką siostry, którą nominowano na „dorosłą”. Niesamowite, jaką różnicę może zrobić szesnaście minut. „Jestem starsza”, cały czas powtarza Sarah, a Robin przewraca oczami. Byłoby inaczej, gdybym była wyższa, myśli. Nagle Robin marszczy brwi. Z przodu stoi lśniące, czarne bmw, częściowo zaparkowane na chodniku. Mamuśki z młodszymi dziećmi w wózkach głośno prychają i narzekają, jak ciężko pokonać tę przeszkodę. Przesadzają. Drzwi od strony kierowcy otwierają się i z samochodu wysiada kobieta. Ma sprężyste, lśniące włosy i jest ubrana w wyglądający na drogi płaszcz. – Bardzo mi przykro – mówi w stronę matek. – Nie miałam gdzie zaparkować. Kobiety ją ignorują, a sprężysto-lśniąca mama z bmw zauważa kogoś i energicznie macha. To nowy chłopak z klasy Robin i Sarah. Podbiega do niej, jego plecak podskakuje. Włosy musi mieć nażelowane, bo ani drgną. Wspina się na przednie siedzenie, samochód w końcu opuszcza chodnik i oddala się prawie bezgłośnie. Robin pozostaje niewzruszona.

Sarah W naszej klasie jest nowy chłopak. Wygląda tak dobrze jak Jordan Knight z zespołu New Kids On The Block i jest cichy jak myszka. Ma blond włosy, ciemne oczy i kości policzkowe doskonałe jak u modela z plakatu. Nasza nowa nauczycielka, pani Howard, elegancka starsza kobieta z długimi, srebrnymi włosami, kazała mu stanąć przed klasą i się przedstawić. Zrobił się cały czerwony, otworzył usta, ale nic się z nich nie wydobyło. Ostatecznie pani Howard zrobiła to za niego. – To jest Callum Granger, wasz nowy kolega. Mam nadzieję, że gorąco go przywitacie. Napisałam „Callum” w zeszycie ćwiczeń i wokół narysowałam serce, żeby nie zapomnieć, jak ma na imię. W porze lunchu zobaczyłam, jak siedzi sam w ławce. Kolana miał złączone, jadł jabłko i czytał książkę Duch Thomasa Kempe. Wokół rozrabiali chłopcy – kopali piłkę tenisową. Za każdym razem, gdy zbliżali się do Calluma, on zabierał nogi, żeby nie przeszkadzać, i kontynuował czytanie. – Cześć – powiedziałam, uśmiechając się w najbardziej przyjazny sposób, jaki potrafiłam. – Jestem Sarah. – Cześć, jestem Callum. Przez chwilę myślałam, że mógłby wyciągnąć do mnie rękę, żebyśmy się przywitali. – Wiesz, że to ławka przyjaźni? – zapytałam. Znowu zrobił się czerwony i powiedział, że nie zdawał sobie

z tego sprawy. – Siadasz tutaj, kiedy czujesz się samotny i szukasz kogoś, żeby się z nim pobawić – wyjaśniłam. Zawsze z przyjemnością mówię o zasadach i rytuałach panujących w naszej szkole. Chodzę do niej od czwartego roku życia, więc znam je wszystkie. Zaoferowałam Callumowi, że mogę go oprowadzić. Spojrzał na swoją książkę, włożył do niej zakładkę i ostrożnie zamknął. Wstał i poszedł za mną. Pokazałam mu boisko, gdzie gramy, popękany basen, którego już nie używamy, nawiedzoną szopę woźnego i zewnętrzne toalety dla dziewczynek, żeby go rozbawić. Znów zrobił się czerwony. Powiedział, że przeprowadził się do naszej wsi Birch End, bo jego tata znalazł tu pracę. Jego tata jest kimś ważnym w firmie w Reading, produkującej colę, ale Callum nie dostaje darmowych napojów, ponieważ tata nie lubi, jak się go o coś prosi. Brzmiało to, jakby był bardzo surowy. Przyszedł czas na powrót do domu. Mama zdążyła już upomnieć Robin, ponieważ zdzierała nowe buciki o mur. Postanowiłam na nią nie skarżyć, ale zaczęła pluć bez powodu, więc mama musiała ją zbesztać. Nie wiem, po co robi te wszystkie rzeczy, skoro i tak zawsze zostaje przyłapana. Tak jakby chciała wpadać w kłopoty. Nie rozumiem, jak można tego chcieć. Wszystko jest o wiele lepsze, gdy jest się dobrym. Staram się być grzeczną dziewczynką, zawsze. Tata nazywa mnie małym kujonkiem, a mama – złotym dzieckiem. Mama lubi udawać, że ma już dość taty, on natomiast lubi ją wnerwiać i nazywać „jaśnie panią” albo robić dokuczliwe żarty. Jednak myślę, że wciąż się lubią. Wtulają się w siebie na kanapie, gdy oglądamy Stars in Their Eyes albo Roseanne. Blond włosy mamy leżą na klatce piersiowej taty, a jego ręka luźno spoczywa na jej nodze. Kiedy jedziemy samochodem, nie mogą przestać

rozmawiać, jakby nie widzieli się kilka tygodni. Czasem próbujemy im przeszkodzić, gdy chcemy więcej fruitelli, ale nie zwracają na nas uwagi, więc się poddajemy. Gramy wtedy w szpiega albo żółty samochód – kiedy któraś z nas zobaczy żółty samochód, krzyczy i uderza drugą w rękę. Zawsze kończy się to płaczem, jednak podczas gry śmiejemy się jak szalone i przyciskamy nosy do szyb. To najlepsza zabawa na świecie. Siostra doprowadza mnie do szału, ale jeśli jest jedna rzecz, którą potrafi robić świetnie, to dobrze się bawić.

ROZDZIAŁ TRZECI Obecnie Robin Z okna w sypialni na drugim piętrze Robin może podglądać dziewięć mieszkań za jej domem. Jeśli zejdzie na pierwsze piętro i wespnie się na parapet w drugiej sypialni, służącej za siłownię, może obserwować kolejne trzy mieszkania po lewej i po prawej stronie. Wszystkie lokale naprzeciwko czarnego muru jej domu mają po trzy okna wypełnione istnieniami, których nie zna. To jak obserwowanie zoetropów ustawionych jeden na drugim, które ukazują poruszających się ludzi – pojawiają się w oknach i za chwilę znikają. Jest późny ranek, więc większość okien jest pusta i tak zostanie aż do popołudnia. W mieszkaniu na najwyższym piętrze sprzątaczka energicznie przeciąga mopem. Jasny top na jej wielkim cielsku wygląda jak namiot cyrkowy. Jej ramiona podrygują, zatem albo słucha muzyki, albo odtwarza ją sobie w głowie. W dolnym mieszkaniu po prawej stronie starsza pani wykonuje codzienne obowiązki. Na rękach ma żółte, gumowe rękawice, a granatowy fartuch chroni ubranie. Mieszkanie w centralnej części budynku zajmują kobieta i mężczyzna. Pan Magpie[1]. Ulubieniec Robin. Oczywiście nie jest to jego prawdziwe nazwisko. Nazywa się Henry Watkins, a jego żona to Karen. Jednak zanim Robin się

o tym dowiedziała, Pan Magpie, nazwany tak z powodu siwych pasemek w czarnych włosach, zdążył już stać się ważną częścią jej dnia. Każdego ranka Robin z zapartym tchem obserwuje dom, dopóki Pan Magpie i mały chłopiec, który z braku danych na jego temat w internecie został nazwany Pisklęciem, nie wyjdą z ogrodu, nie zetrą kropel pozostałych z nocnego deszczu z hulajnogi chłopca i nie przebędą krętej drogi wzdłuż brukowanej uliczki oddzielającej dwa rzędy podwórek i ogrodów. Powitanie „Dzień dobry, Panie Magpie” jest najważniejszym punktem dnia. Bez tego dzień nie może się zacząć. Żadnej herbatki, tostów, ćwiczeń, ciężarów czy telewizji dla dzieci, nic. Oczywiście są inne ważne czynności, które wypełniają dzień Robin. Kroki. Ciężary. Sortowanie lub ignorowanie poczty. Chowanie się. I obserwowanie. Ciągłe obserwowanie. Kiedy nie zwracam uwagi, ludzie umierają, myśli Robin. W przeciwieństwie do innych jej myśli „co by było gdyby”, ta zdaje się być prawdziwa. * Robin nie chciała zobaczyć czegoś niestosownego w domu Państwa Magpiech przez te ostatnie parę tygodni. Obserwowała ich, żeby byli bezpieczni. Nie chciała mieszać się w ich sprawy. Rodzina Magpiech była wszystkim, co dobre na tym świecie. Kochająca, czuła, normalna. To było coś, na co zasługiwali Pan Magpie i Pisklę. Kumple na całe życie. A przynajmniej tak powinno być. Kiedy Robin zobaczyła Panią Magpie z przyjacielem, spacerujących wzdłuż ulicy, rozmawiających z ożywieniem, przytulających się, całujących i więcej, nie mogła od nich

oderwać wzroku. Rósł w niej gniew powodowany bezsilnością. Obserwuje. Nieświadomy mąż i tykająca bomba zegarowa w postaci żony, wszczynająca awantury i celująca palcem. Na dole słychać trzask zamykanych drzwiczek, poczta wpadła właśnie do skrzynki. Robin ma już zejść, żeby ją uporządkować – nie otwierając – i odłożyć na zgrabny stosik, ale kiedy stawia krok na grubym dywanie na półpiętrze, ktoś puka do drzwi. Czeka. To może być pracownik fundacji, polityk albo akwizytor sprzedający okna w cienkich ramach. Lub ktoś inny. Jedynym sposobem, żeby się tego dowiedzieć – oprócz otwarcia drzwi i wpuszczenia całej tej zewnętrznej aury do środka – jest czekanie. Puk, puk – grzecznie, ale nie dając za wygraną. Puk, puk, puk – teraz mocniej. Puk, puk, puk, puk, puk – szybka i gwałtowna próba. Robin wie, że to „ktoś inny”. Podekscytowany rozmówca, rozgniewany rozmówca, człowiek bez imienia i bez twarzy pod jej drzwiami. Dziewczyna czeka na półpiętrze i liczy czas potrzebny, by ten ktoś skapitulował. Trzydzieści siedem sekund. Jego determinacja wyprowadziła ją z równowagi. 1 Magpie (ang.) – sroka. Przypisy pochodzą od tłumacza.

Sarah 2. Kłamstwa Rozumiem, jak znalazły się na liście. Mówiłam Jimowi wiele kłamstw. Na początku odrobinę. Później poczułam się trochę pewniej, a jeszcze później zamieniło się to w seryjną produkcję. Poznaliśmy się w pracy, niedługo po tym, jak przeprowadziłam się do Godalming. Pierwsza praca od dłuższego czasu. Byłam niezwykle podekscytowana. Kiedy zapytał mnie o rodzeństwo, powiedziałam, że nie mam. A moi rodzice nie żyją. Czułam, że to pierwsze kłamstwo było jedną z lepszych decyzji od bardzo dawna. Nie mam bliskich. Mówił o swojej rodzinie i nadziejach na przyszłość. Wiedziałam, że był tym jedynym. Wprowadziłam się do niego. Boże, w końcu mogłam oddychać. I się uśmiechać. Zdrowe, normalne życie. A ja nim sterowałam. Kłamstwa płynęły i z nami zostawały. Było tyle pytań Jima, że przestałam już polegać na swoich kłamstwach. Należało zapełnić luki. Należało to zrobić szybko. Kiedy powiesz pierwsze kłamstwo, wybierasz już swoją drogę, nie ma powrotu. Wybrałam Jima. Wybrałam też bycie miłą, normalną Sarah mieszkającą w Godalming. I co najważniejsze, wybrałam Violet. Razem z Jimem musieliśmy się nauczyć, jak być razem w dzielonym wspólnie domu. Było trochę niezręcznych sytuacji podczas oswajania się z takim życiem, ale nasza dziewczynka była ponad tym wszystkim. Urodziła się za wcześnie i wymagała większej opieki. Pokochałam ją natychmiast.

Kiedy dom spał, wpatrywałam się w moją laleczkę, która miała najchudsze nogi, jakie w życiu widziałam. Moje dziecko. Powtarzałam to w kółko jak mantrę: moje dziecko, moje dziecko, moje dziecko. Pierwsza noc z nią w domu wyglądała jak jeden wielki żart. Zostawiono mnie z malutką, niezwykle delikatną osóbką. Żadnej instrukcji obsługi, nikt z personelu szpitala niczego nie sprawdzał, nikt nie obserwował moich ruchów. Patrzyłam na miniaturowe żyłki Violet, pulsujące zgodnie z biciem serca. Niewielkie migotanie. Przerwa w oddechu między uderzeniami krwi w żyłkach stała się normalniejsza i mniej przerażająca, gdy w końcu się zrelaksowałam i zaczęłam wierzyć, że jesteśmy wszyscy bezpieczni. Na początku nie zawsze byłam w stanie powstrzymać jej płaczu. Podczas pierwszych miesięcy we wczesnych godzinach porannych płakałam z bezsilności. Nie było sensu budzić Jima, bo co więcej mógł zrobić oprócz patrzenia na mnie, potwornie zmęczoną. Ale udało nam się, mnie się udało. I nie było tak źle. Nie był to tylko trudny czas nocnych łez i ciepłego mleka. Oczywiście wymagało to nadludzkiej odporności, ale wznosiła mnie fala pięknego uczucia, jakim jest miłość. Kiedy Jim mówił o punkcie drugim na jego liście – kłamstwach – nie wiedziałam, co miał na myśli. Powiedział to cichutko, jakby to było przekleństwo. Spojrzałam mu prosto w oczy. – Kłamstwa? – zapytałam. – Jakie kłamstwa? Powinnam zapytać: „Które kłamstwa”, ponieważ było ich tak wiele. Wypływały ze mnie jak krew.

ROZDZIAŁ CZWARTY 1990 Robin Robin razem z siostrą po raz pierwszy zostają dziś na noc w domu Calluma. Od kiedy rodzice dziewczynek zaprzyjaźnili się z rodziną Grangerów – przypadkowe spotkanie mamusiek u lokalnego fryzjera parę miesięcy temu – ich weekendy kompletnie się zmieniły. Sobotnie obiady przed telewizorem z jedzeniem na kolanach są już przeszłością dla Marshallów. Teraz sobotnie popołudnia spędza się na kąpieli i myciu włosów, a wieczory na siedzeniu przy stole z dorosłymi i rozmawianiu o nudnych rzeczach oraz opowiadaniu dowcipów, jakby celowo stworzonych do tego, by Robin, Sarah i Callum ich nie rozumieli. Hilary, mama Calluma, gotuje potrawy z przepisów podpatrzonych w MasterChefie z Loydem Grossmanem albo w programie Food and Drink Michaela Barry’ego. Często pojawia się coulis albo jus. Robin wolałaby wrócić do sobót z chickstixami albo pizzą. Tata Calluma spędza wieczór, rozmawiając o pieniądzach: jak dużo ich ma, jak wysokiej premii się spodziewa i co za to kupi. Mama Robin wybucha głośnym, irytującym śmiechem. Cały następny ranek będą się spierać z tatą, ponieważ ojciec Robin nie kupuje – nie może sobie na to pozwolić – tego, co Drew Granger. Standardowo wieczór kończył się prowadzeniem samochodu

w drodze powrotnej do domu pod wpływem, nerwowym wierceniem się dziewczynek i zapachem powietrza z procentami, wydychanego z przednich siedzeń. Ale ostatnio policja wzięła się do roboty i coraz częściej używa alkomatów, więc tata stwierdził, że jest to zbyt ryzykowne. Gdyby stracił prawo jazdy, nie mógłby wykonywać swojej pracy. Propozycja Robin, żeby zamiast jeździć do Grangerów, spędzali czas w domu, została zignorowana. Zdecydowali się u nich nocować. Chociaż Robin zawsze wybrałaby pozostanie w domu, jedzenie ulubionych przekąsek i noszenie dżinsów zamiast sukienki, w którą musi się wciskać, budzi lekki dreszczyk emocji. Będą spać w łóżku Calluma, większym nawet od łóżka ich rodziców. No i obiecano im film przed snem. Robin ma nadzieję, że obejrzą Labirynt, ale Sarah pewnie będzie chciała obejrzeć coś w stylu Grease 2 albo Dirty Dancing. Dostaną zgodę rodziców na papierze i funciaka, żeby wypożyczyć coś z sekcji wideo na stacji benzynowej. I pewnie dodatkową zgodę, żeby kupili tacie Robin papierosy. Callum będzie spał na rozkładanym łóżku obok nich, ochoczo oddając swoje luksusy dziewczynkom, z którymi spędza teraz większość wolnego czasu. Słucha ich rozmów, zafascynowany, z jaką łatwością się porozumiewają. Ich żarty i małe sprzeczki są tak abstrakcyjne dla jedynaka.

Sarah Byłam niesamowicie podekscytowana przez cały tydzień. Uwielbiam chodzić do domu Grangerów. Wszystko w nim jest nowe, ciepłe i delikatne w dotyku. Mają trzy toalety. Jedna jest na dole, Hilary nazywa ją szatnią, co sprawia, że ledwie powstrzymujemy śmiech, ponieważ w szatni trzyma się ubrania. Czasami u nas w domu Robin i ja udajemy, że idziemy siusiać obok wieszaka. Kolejna toaleta znajduje się w głównej łazience, w której jest też wanna i prysznic. Bardzo chciałabym go wypróbować; brałam prysznic tylko raz, na basenie, i przypomina to trochę wypływanie śliny z ust. Ostatnia jest przy sypialni Hilary i Drew. Mówi się na nią „przyległa łazienka” i mama naciska na tatę, by zrobił taką przy ich pokoju. – Gdzie niby mam ją umieścić? – mówi tata, śmiejąc się z mamy. – W szafie? Z niecierpliwością wyczekuję, żeby spędzić czas z Callumem. Robin potrafi się dobrze bawić. Nie żebym jej to mówiła, ale przy Callumie jest mniej szalona. No i przy nim mnie nie kopie i nie robi obrzydliwych rzeczy. W szkole Callum obchodzi nas szerokim łukiem. Na każdy rok przypada tylko jedna klasa, więc jesteśmy w tej samej, czy tego chcemy, czy nie. Jednak niepisana zasada mówi, że jeśli będziemy się razem bawić, stracimy cały szacunek w szkole. Chłopcy nie bawią się z dziewczynkami, siostry nie grają