Kochać to nie znaczy patrzeć na siebie nawzajem,
lecz patrzeć razem w tym samym kierunku.
Antoine de Saint-Exupéry
PROLOG
Magda od trzech dni nie wychodziła z domu. Nie miała ochoty na
jakikolwiek kontakt z ludźmi. Nie potrafiłaby znieść sąsiedzkich
spojrzeń. Bała się, że zobaczy w ich oczach litość, która byłaby jeszcze
bardziej przygnębiająca.
Chciała w ciszy i samotności uporać się ze swoimi problemami. Jej
nastrój podsycała ponura od trzech dni pogoda. Zaciągnięte
ołowianymi chmurami niebo sprawiało, że świat za oknem niczym nie
różnił się od jej stanu ducha. Jakby tego było mało, opuszczone na
oknach rolety powodowały, że w mieszkaniu panowała brunatna
poświata, która potęgowała przygnębienie.
Magda leżała w łóżku przykryta kołdrą. Skryła się pod nią wraz z
głową. Już nie płakała, nie miała na to siły. Wylała zapewne wszystkie
nagromadzone w sobie łzy, które i tak nie zmyły z jej serca
przytłaczającego smutku. Mimo swoich trzydziestu czterech lat nie
potrafiła uporać się z problemami, jakie ją spotkały.
W pokoju panowała niemal idealna cisza, nie licząc dyskretnego
tykania zegara ściennego. Milczał również telefon, w którym
przezornie wyłączyła dzwonek. Chciała za wszelką cenę odizolować
się od świata zewnętrznego. Czasami tylko do jej uszu dochodził na-
tarczywy sygnał domofonu. Zapewne ktoś z przyjaciół
próbował nawiązać z nią kontakt. Nie miała na to ani siły, ani ochoty.
W jej głowie kłębiły się natrętnie wspomnienia, których porządek był
nieprzewidywalny. Mieszały się ze sobą czasy i zdarzenia. W jednej
chwili biegała radośnie po wiśniowym sadzie, by za moment spadać na
dno otchłani, ratując się rozpaczliwie przed upadkiem. Powodem tego
był, w jakimś stopniu także wypity alkohol, o czym świadczyły puste
butelki leżące obok łóżka. Brandy miała być lekarstwem na ból,
jakiego doświadczała, miała łagodzić cierpienie.
Po trzech dniach trwania w psychicznej matni Magda wyglądała
zatrważająco. Zawsze była osobą o drobnej budowie ciała, szczupłą i
delikatną, teraz jednak przypominała kogoś, kto przebył jakąś ciężką
chorobę. Na twarzy uwydatniły się kości policzkowe, zapadnięte,
podkrążone oczy oraz sterczący nos. Jasna, oliwkowa zazwyczaj cera
nabrała szarego odcienia, a zmierzwione blond włosy w niczym nie
przypominały jej pięknej, sięgającej ramion fryzury.
Czasami udawało jej się na krótko usnąć, jednak po chwili na powrót
miotała się nerwowo w łóżku, przewracała z boku na bok, o czym
świadczyła skotłowana pościel. Od kilku dni trwała w bliżej
nieokreślonym stanie, niczym w chorobowym letargu. Nie była świa-
doma upływu czasu, nie czuła głodu, pragnienia, nie było w niej woli
życia.
***
- Magda! Magda, otwieraj! - do jej uszu przebiło się natarczywe
wołanie, któremu towarzyszyły odgłosy silnych uderzeń w drzwi.
Dochodzący z bliżej nieokreślonego kierunku hałas przebudził
zdezorientowaną Magdę, która przez jakiś czas nie rozumiała, co się
dzieje. Zanim zdołała wyostrzyć zmysły, rwetes powtórzył się z
jeszcze większym natężeniem.
- Magda, nie wygłupiaj się... Otwieraj, bo wyważymy drzwi! - wołał
kobiecy głos. - Wiemy, że tam jesteś... otwieraj i to natychmiast!
Po tych zdecydowanych słowach ponowiło się uporczywe walenie w
drzwi.
Magdzie powoli wracała świadomość. Zaczęła rozumieć, że
ultimatum stawiane przez intruzów nie jest czczą pogróżką, że za
chwilę drzwi wejściowe do jej mieszkania przestaną być dla nich
przeszkodą.
- Przestańcie do cholery... bo mi głowa pęknie! -zawołała chrapliwym
głosem, przerywanym kaszlem, wygrzebując się ze skłębionej pościeli.
- Już... wstaję!
- Magda, otwieraj... Musimy porozmawiać. -Kobiecy głos zza drzwi
wyraźnie złagodniał. Była świadoma, że swoim zachowaniem
wywołała wśród pozostałych lokatorów wystarczająco duże
zainteresowanie.
Po chwili dał się słyszeć charakterystyczny odgłos zwalnianego
zamka i drzwi uchyliły się.
Obraz, jaki ukazał się oczom Weroniki, przeraził ją nie na żarty.
Stojąca przed nią kobieta w niczym nie przypominała przyjaciółki.
Gdyby nie to, że znajdowała się w progu mieszkania należącego do
Magdy z pewnością by jej nie poznała. Wydawała się nieco niższa,
drobniejsza, wyraźnie starsza. Nastroszone włosy i przerażone oczy
skryte w głębokich oczodołach robiły przygnębiające wrażenie. Jej
spojrzenie było zimne i puste, nie było w nim woli życia.
- Magda, dziewczyno... coś ty ze sobą zrobiła... -wyszeptała ze
współczuciem Weronika. - Tak nie można... -jej słowa pozostały bez
odpowiedzi.
Stały tak przez chwilę, patrząc na siebie z uczuciem bólu i
bezradności. W końcu Magda usunęła się na bok, pozwalając
przyjaciółce wejść do środka. Towarzyszący jej kolega z pracy,
Krzysztof, spojrzał na Weronikę porozumiewawczo i bez słowa
wycofał się, pozostawiając je same.
- Jakby co, jestem pod telefonem - szepnął na od-chodne w kierunku
Weroniki.
Magda bez słowa poszła chwiejnym krokiem do sypialni i na powrót
położyła do łóżka. Była tak słaba, że nie mogła utrzymać się na nogach.
Cztery dni bez ruchu i posiłku, towarzyszący jej stres poczyniły wi-
doczne zmiany.
- Madziu, skarbie... czy ty w ogóle coś jadłaś? -zapytała z troską
Weronika.
-Nie... nie jestem w stanie... przełknąć niczego -wyznała drżącym z
osłabienia głosem.
- Tak nie można. Zaraz coś przygotuję - odpowiedziała troskliwym,
ale zdecydowanym głosem i pobiegła do kuchni.
W lodówce nie było jednak w czym wybierać. Dwa jajka, niedopite
mleko, szczypta masła, plasterek żółtego sera wyschniętego na wiór.
Do tego czerstwe pieczywo.
- Skarbie, poleź chwilę sama, a ja polecę do sklepiku - uprzedziła
przyjaciółkę o swoim zamiarze i w pośpiechu wyszła z mieszkania.
Była przerażona tym, co widziała. Serce wprost pękało z żalu.
Głęboko jej współczuła. Nawet nie przypuszczała, nikt nie
podejrzewał, że to, co ją spotkało,
może wywołać taką reakcję. Wiedziała oczywiście, jak bardzo
kochała Wieśka, jak był jej bliski. Znała ich plany życiowe. Niemniej
zawsze była rozsądną i pewnie stąpającą po ziemi dziewczyną.
W oczach przyjaciół i znajomych uchodzili za udaną, dobrze
rozumiejącą się parę. Byli ze sobą od trzech lat i nikt nie miał
wątpliwości, że łączy ich głębokie uczucie. Mieli się pobrać na
początku przyszłego roku. Wszystko było zaplanowane, zapięte na
ostatni guzik. Magda bardzo się z tego powodu cieszyła, była bezgra-
nicznie szczęśliwa. Tymczasem spotkał ją taki afront.
Po niewielkim posiłku, do którego Weronika praktycznie zmusiła
przyjaciółkę, Magda w końcu usnęła, spokojnym i głębokim snem. Po
raz pierwszy od kilku dni. Spała kilka godzin, ani razu nie budząc się,
nie miotając we śnie, nie zmagając z koszmarami.
Weronika przez cały czas siedziała przy niej, aby w razie potrzeby nie
dopuścić do nieprzemyślanych zachowań. Postanowiła spędzić u niej
noc. Dręczyły ją wyrzuty sumienia, że nie przewidziała tego
wszystkiego i zostawiła ją samą sobie.
To niespodziane rozstanie z Wieśkiem, tuż po zaręczynach i przed
ustalonym terminem ślubu, było zaskoczeniem nawet dla niej. Nic
wcześniej na to nie wskazywało. Jeśli nawet były jakieś ważne ku temu
powody, Magda trzymała je przed Weroniką w tajemnicy. Karygodny
był też sposób, w jaki to zrobił. Odszedł od niej bez słowa wyjaśnienia.
Uciekł się w swoim tchórzostwie do napisania listu, w którym wyjaśnił
powody ich rozstania. Dowód jego niecnego postępku leżał teraz
zmięty w kłębek w kryształowej popielniczce...
ROZDZIAŁ I
Do balu maturalnego pozostawało już tylko trzy tygodnie, a Magda
wciąż nie była pewna, czy weźmie w nim udział. Powodem był partner,
a w zasadzie jego brak. Nie mogła się zdecydować, kogo zaprosić.
Miała mnóstwo kolegów, z którymi mogłaby spędzić ten ważny w
życiu wieczór, jednak nie potrafiła podjąć ostatecznej decyzji.
Była jedną z ładniejszych dziewcząt w szkole, za którą oglądało się
wielu kolegów. Urocza, zgrabna, pełna wdzięku dziewczyna o dużych
niebieskich oczach i porywających blond włosach, skupiała wokół
siebie spore grono zainteresowanych. Niejeden chciałby móc
powiedzieć o niej swoim kolegom - to jest moja dziewczyna. Ta
popularność wśród rówieśników sprawiła, że Magda stała się nieco
wyniosła. Zachowywała się czasami tak, jakby sama nie wiedziała,
czego chce. Skutkiem tego ciągle pozostawała sama, bez tego jednego,
jedynego, z którym spędzałaby wolny czas.
Dużo brzydsze od niej koleżanki nie miały takich problemów. Od
dawna chodziły z chłopakami, przeżywały pierwsze uniesienia, były
szczęśliwe w swoich młodzieńczych związkach.
- Magda, zdecyduj się w końcu - naciskała podczas długiej przerwy
przyjaciółka Ola. - Na andrzejki nie poszłaś, na sylwestrze też nie
byłaś. Teraz chcesz od-
puścić kolejną imprezę? Zupełnie tego nie rozumiem. Taki bal
wspomina się później przez całe życie.
- No właśnie... Sama mówisz... jakie to ważne! Tymczasem
oczekujesz ode mnie, żebym poszła z byle kim - rozkładała ręce w
geście bezradności. - Wiesz dobrze, że nie mam chłopaka.
- Przecież możesz zaprosić... kogo tylko zechcesz -nie dawała za
wygraną przyjaciółka. - Kto jak kto, ale ty możesz wybierać jak ciuchy
w butiku. Jestem pewna, że nikt ci nie odmówi.
- Nie chcę, żeby to był ktoś przypadkowy, kto być może zepsuje mi
ten wieczór. Nasi chłopcy są czasami fajni, zabawni... ale bardzo
płytcy. W głowie im tylko jakieś wygłupy... - użalała się Magda. - Bal
maturalny to nie wypad na dyskotekę.
- No tak, jaśnie pani Magdalena z Biedrzyckich szuka księcia...
Wyluzuj. - Olę zaczynały ponosić nerwy. - Nie bierzesz pod uwagę
tego, że być może twoja koleżanka - mówiąc te słowa wskazała
kciukiem na siebie - chciałaby spędzić tę noc w miłym towarzystwie,
pragnąc żebyś ty była obok niej!
- Olu, przepraszam - ujęła jej dłonie w przepraszającym geście. -
Jasne, że chciałabym, żebyśmy razem bawiły się tej nocy. Mamy w
końcu za sobą cztery wspólne lata.
- No właśnie! Zrób więc to, o co cię proszę. Jeśli nie to... ja sama
wybiorę ci partnera - rzuciła zaskakującą propozycję, nie mając jednak
większej nadziei, że Magda na nią przystanie.
- Nie wygłupiaj się! Jak ty to sobie wyobrażasz? - ten, na pozór
absurdalny, pomysł Oli wyraźnie ją zaintrygował, w jej głosie dało się
wyczuć nutkę zainteresowania.
- Pozwól mi tylko, a sama zobaczysz - podchwyciła w mig ten
wyczuwalny ton. - Dobrze znam twój gust, twoje oczekiwania i jestem
pewna, że cię nie zawiodę.
- Olka, ty mówisz poważnie?
- Jak najbardziej! Zgódź się, a za dwa, z górą trzy dni przedstawię ci
kandydata - niemal zacierała ręce z emocji.
- To idiotyczne, przyznasz chyba sama - mimo sprzeciwu Magda
wyraźnie miękła, gdzieś tam, na dnie swojej głowy zaczynała
rozważać jej szalony pomysł. - Hm... czy ja wiem?
- A więc...? Mam twoją zgodę? - naciskała konsekwentnie, czując, że
przyjaciółka się przełamie.
- Sama nie wierzę, że to robię - zakryła dłońmi usta w geście
zawstydzenia.
Przez następne trzy dni między przyjaciółkami temat balu
maturalnego jakby nie istniał. Magda nie dopytywała, a Ola nie
podejmowała wątku. Wszystko wskazywało na to, że szalony plan
koleżanki spełznie na niczym. Magda chyba nawet cieszyła się z
takiego stanu rzeczy, ponieważ zaczynała żałować, że się na to
zgodziła.
W piątkowe popołudnie, kiedy Magda relaksowała się w domu,
słuchając muzyki, w przedpokoju odezwał się telefon. Zwyczajowo
odebrała go mama i po chwili zawołała z parteru, że to do niej.
- Cześć Madziu - usłyszała w słuchawce głos przyjaciółki.
- Witaj Olu, dawno się nie widziałyśmy - zażartowała, ponieważ
rozstały się zaledwie dwie godziny wcześniej. - Co się stało?
- Nic takiego. Tylko... wiesz... mam do ciebie... sprawę... - Ola
dukała, jakby nie do końca wiedziała, jak przekazać jej swoją
propozycję.
- O co chodzi? Co z tobą? - Magda wyczuwała tę nienaturalność i
zaczęła podejrzewać, że wydarzyło się coś złego. - Gadaj po ludzku.
Co się stało?
- W zasadzie nic takiego... ale mam do ciebie prośbę. Mogłybyśmy
spotkać się... za godzinę?
- Olka, powiedz mi o co chodzi i to już! - zżerana przez ciekawość nie
dawała za wygraną.
-Nic wielkiego... uwierz mi. Powiem ci, jak się zobaczymy - Ola
starała się uspokoić podekscytowaną przyjaciółkę.
Umówiły się w kawiarence, w której zwykle spędzały wolny czas.
Kiedy Magda weszła do środka, już od drzwi dostrzegła Olę, siedzącą
przy ich ulubionym stoliku. Ku jej zaskoczeniu, nie była sama. Obok
niej siedział jakiś chłopak, który z uwagą wpatrywał się w żywiołowo
gestykulującą przyjaciółkę. Byli tak bardzo zajęci rozmową, że nawet
nie zauważyli zbliżającej się do stolika Magdy.
Stojąc przed nimi dobrą chwilę, chrząknęła w końcu, aby nie być
posądzoną o wścibstwo.
- Ooo, jesteś... Tak się cieszę... Zagadaliśmy się, przepraszam - nieco
podenerwowana zerwała się z krzesła, po czym, wskazując gestem ręki
w kierunku swojego rozmówcy, powiedziała:
- Poznajcie się... To jest Mateusz, mój... kuzyn -przedstawiła
przyjaciółce swojego tajemniczego rozmówcę.
Chłopak uśmiechnął się pełnymi ustami, ukazując białe jak śnieg
zęby i uścisnął wyciągniętą dłoń Magdy.
- Miło mi poznać najlepszą przyjaciółkę Olki - powiedział na
przywitanie, a w jego oczach można było dostrzec oznaki
zainteresowania. - Tyle dobrego słyszałem o tobie.
- Miło mi. Magda... - podała swoje imię, cofając powoli dłoń. - Swoją
drogą, aż się boję pomyśleć, co ta wiedźma mogła o mnie naopowiadać
- skwitowała żartem jego słowa.
- Noo, popatrzcie ludzie na nią... - fuknęła z udawanym oburzeniem
Ola. - Wiedźma? Jaka ze mnie wiedźma. To, że od czasu do czasu
latam sobie po mieście na miotle, nic jeszcze nie znaczy - dodała, wy-
syłając w kierunku Magdy piorunujące spojrzenie. -Nagrabiłaś sobie
dziewczyno, oj, nagrabiłaś. Mimo to, usiądź z nami.
Magda zajęła wolne krzesło stojące pomiędzy kuzynostwem i kątem
oka lustrowała Mateusza. Na pierwszy rzut oka robił dobre wrażenie.
Był szczupły o wyraźnie sportowej sylwetce, nieco wyższy od niej - co
oceniła już wcześniej - kruczowłosy, z bujną grzywką, spadającą na
prawe oko. Jego twarz zdobiły wyraziste brązowe oczy w ciemnych
oprawach, z których emanowała naturalna pogoda ducha. Słowem,
wyglądał interesująco. Magda z trudem poskramiała ciekawość. Kim
jest ten przystojniak, bo na kuzyna jej nie pasował, i jaki może być cel
tego spotkania? Czy to przypadek?
- Co zamówimy? - zapytała Ola, przerywając przedłużającą się ciszę.
- Dla mnie herbata z cytryną - błyskawicznie zdecydowała Magda,
jakby chciała zatrzeć ślad swoich przemyśleń. - Zimno dzisiaj, jak nie
wiem co - dodała dla uzasadnienia wyboru- Muszę się trochę rozgrzać.
- Wobec tego ja poproszę o to samo. - Mateusz poszedł w ślady
Magdy, posyłając w jej kierunku znaczące spojrzenie, okraszone
ciepłym uśmiechem.
- Muszę przyznać, że nie jesteście zbyt oryginalni - rzuciła nieco
uszczypliwie Ola. - Wobec tego ja się wyłamię i zaserwuję sobie porcję
witamin - dodała z przekąsem. - Zamówię szklaneczkę soku
marchwiowego.
W oczekiwaniu na realizację zamówienia Magda znowu zagłębiła się
w myślach, szukając odpowiedzi na nurtujące ją pytania. O co może im
chodzić? Kim jest ten nieznajomy? Do głowy jej nie przyszło, że to
spotkanie może mieć związek z jej osobą.
Zerkała ukradkiem, to na Mateusza, to na Olkę, szukając jakichś
symptomów. W jej głowie pojawiła się myśl, że być może przyjaciółka
poznała nowego chłopaka i potrzebuje przyzwoitki na pierwszą
randkę. Na wypadek, gdyby ich schadzkę odkrył przypadkowo jej
chłopak.
Ta układanka nie pasowała jednak do realiów. Ola i Rafał byli raczej
udaną parą. Chodzili ze sobą od drugiej klasy i nic nie wskazywało na
to, aby się między nimi psuło. Poza tym Mateusz - jak sama
powiedziała -jest jej kuzynem. Choć z drugiej strony - tłumaczyła to
sobie Magda - mogła posunąć się do tej mistyfikacji dlatego, że sama
nie była pewna, jak rozwinie się ich znajomość. Posłużyła się więc
drobnym kłamstewkiem, przedstawiając go jako kuzyna.
Kim więc jest ten przystojniak? To pytanie zaprzątało jej myśli. Jedno
było pewne, że nigdy dotąd go nie spotkała i że na pewno nie pochodzi
z ich miasta.
Na zaspokojenie swojej ciekawości Magda nie musiała długo czekać.
Zadbała o to jej przyjaciółka, ucho-
dząca za jedną z największych gaduł w szkole. Sącząc swój
marchewkowy cud, opowiedziała Magdzie o tajemniczym gościu.
Mateusz, rzeczywiście, okazał się jej kuzynem studiującym
architekturę we Wrocławiu. Jest na piątym roku i przygotowuje
obecnie projekt egzaminacyjny związany z odbudową i
zagospodarowaniem śródmieścia w niewielkiej miejscowości.
Ich miasteczko doskonale się do tego nadawało, a więc przyjechał tu
na rekonesans, o czym wspomniał już on sam. Z nieskrywaną dumą
opowiadał o swoich zainteresowaniach i zamierzeniach. Jego pasją,
oprócz architektury, było również malarstwo. Z oddaniem poświęcał
się pracy twórczej, uczestnicząc w wielu warsztatach, plenerach i
wystawach. Miał na swoim koncie dwa pokazy autorskie. Okazał się
przy tym wspaniałym gawędziarzem.
Ani się spostrzegły, kiedy wciągnął je w swoje wyobrażenia,
zainteresowania architektoniczne, plastyczne i związane z tym wizje.
Ola, widząc, z jakim zachwytem Magda słucha tych barwnych
opowieści, w duchu zacierała ręce. Jej wyobraźnia podsuwała pomysły
na dalszy rozwój sytuacji. Była zadowolona, widząc także w oczach
Mateusza oznaki zainteresowania jej przyjaciółką.
Oni sami, zajęci rozmową, nawet nie podejrzewali, co się święci, w
jakim uczestniczą planie.
Po dwóch godzinach, kiedy wczesny styczniowy wieczór pogrążył
ulice miasta w zimowym mroku, przyszedł czas na rozstanie.
Dziewczyny musiały jeszcze poślęczeć nad książkami. Następnego
dnia czekał je sprawdzian z historii.
ROZDZIAŁ II
Po powrocie do domu Magda nie mogła przestać myśleć o nowo
poznanym chłopaku. Zamiast zabrać się do nauki, analizowała każdą
minutę tego spotkania.
Mateusz urzekł ją nie tylko swoimi opowieściami, ale także
sposobem, w jaki to robił. Był niby skromny, ale przy tym dość pewny
siebie. Widać było, że doskonale wie, czego oczekuje od życia. Poza
tym podobał jej się jako mężczyzna. Imponowało jej to, że jest nieco
straszy, bardziej doświadczony, a przy tym niezwykle przystojny. Jego
czarna grzywka, spadająca nonszalancko na czoło i to przeszywające
na wskroś spojrzenie, które sprawiało, że jeszcze teraz czuła na całym
ciele przyjemne dreszcze.
- Madziu, telefon do ciebie - głos mamy dochodzący z parteru wyrwał
ją z zamyślenia. Pogrążona bez reszty we wspomnieniach nawet nie
słyszała dzwonka.
- Cześć jędzo - to zaskakujące przywitanie mogło pochodzić tylko od
Olki. - Słuchaj, siedzę nad książką i nic mi nie wchodzi do głowy. Aż
się boję, co będzie jutro?
- Ta jędza, to ma być rewanż za dzisiejszą wiedźmę, jak sądzę -
odgryzła się Magda.
-A co, nie jesteś jędzą? Przez cały wieczór, prawie nie zwracałaś na
mnie uwagi. Taka z ciebie przyjaciółka? - drwiła sobie, zdradzając
jednocześnie, w jak dobrym jest nastroju.
- No właśnie. Kto na kogo nie zwracał uwagi? Nawet mnie nie
zauważyłaś, jak przez pół godziny sterczałam przy waszym stoliku.
Oto cała prawda -przekomarzała się z udawanym oburzeniem. - Co do
nauki, to masz rację. Ja też nie kumam dzisiaj niczego.
Te słowa jeszcze bardziej ucieszyły Olkę, która, tak naprawdę,
zadzwoniła tylko po to, żeby wysondować, w jakim przyjaciółka jest
nastroju. Rozkojarzenie Magdy mogło mieć tylko jedną przyczynę.
Było jej na imię Mateusz. A więc jednak zrobił na niej wrażenie
-cieszyła się, snując dalsze plany.
- Cóż robić, cała noc przed nami... To zbyt ważny dla mnie
sprawdzian, abym mogła go sobie odpuścić -stwierdziła z żalem Olka.
- Idę zakuwać dalej.
- Święte słowa... Pójdę w twoje ślady. Pa! - rzuciła na pożegnanie
Magda, ciężko wzdychając na myśl o czekającym ją wkuwaniu.
Sprawdzian z historii okazał się mniej trudny niż dziewczęta
przypuszczały. Były z siebie bardzo zadowolone i postanowiły to jakoś
uczcić. Umówiły się na wieczór w tym samym miejscu co wczoraj.
Magda miała cichą nadzieję, że przyjaciółka przyprowadzi Mateusza.
Przez cały dzień nawet o nim nie wspomniała. Dałaby wiele za to, aby
dowiedzieć się, co on sądzi o wczorajszym spotkaniu. Nie chciała
jednak, aby przyjaciółka odkryła, jak wielkie zrobił na niej wrażenie.
Tym razem Magda przyszła pierwsza. Niestety ich stolik był już
zajęty. Wybrała więc inny, znajdujący się w mniej przyjemnej części
sali, przy oknie wychodzącym na obskurne podwórze. Kilka minut po
niej zjawi-
ła się Olka. Była niestety sama, czym sprawiła przyjaciółce wielki
zawód. W jednej chwili Magda straciła dobry humor, który
towarzyszył jej od drugiej lekcji, kiedy to z satysfakcją oddała
profesorce swoją pracę.
- Cześć, dawno przyszłaś? - zapytała lekko zdyszana Olka, wieszając
torebkę na oparciu krzesła.
- Nie, dosłownie przed chwilą - odpowiedziała z nutką smutku w
głosie.
- Hej, co jest?... Masz focha? Stało się coś? - Ola natychmiast
dostrzegła nienajlepszy nastrój przyjaciółki.
- Nie, skąd... Wszystko okej - próbowała ukryć swój zły nastrój.
- Widzę przecież - Ola nie dawała się zbyć lakoniczną wymówką.
Cała ta wymiana zdań stała się w jednej chwili bezprzedmiotowa,
bowiem w drzwiach kawiarni pojawił się Mateusz. Magda dostrzegła
go niemal natychmiast. Jego widok tak bardzo ją ucieszył, że serce
zaczęło jej bić szybciej.
- Cześć dziewczyny - powiedział na przywitanie, zdejmując w
pośpiechu ośnieżoną kurtkę. -Przepraszam za spóźnienie, ale musiałem
zrobić kilka dodatkowych fotek, jeszcze przed zmierzchem. Zależało
mi na nich, bo jutro wyjeżdżam.
- Jak to, juuż?... - wyrwało się Magdzie to spontaniczne, pełne
zawodu zdanie. - To znaczy... Masz już wszystko, czego potrzebujesz
do projektu? - próbowała zatrzeć wrażenie po niekontrolowanym
zachowaniu.
- Na tym etapie chyba tak, choć, jak znam życie, zanim skończę będę
musiał wpaść tu jeszcze niejeden raz. Zawsze jest tak, że w trakcie
postępu prac wychodzą jakieś dodatkowe potrzeby.
To wyjaśnienie nieco uspokoiło Magdę. Niemniej postanowiła
rozważniej eksponować swoje emocje.
Olka słuchała tej wymiany zdań z coraz większym zadowoleniem.
Dostrzegała kiełkującą sympatię obydwu stron. Miała jednak
świadomość, że czasu jest coraz mniej, że musi przyspieszyć swoją
misję, w przeciwnym razie plany spełzną na niczym.
Przy kawie i dużej porcji sernika z bitą śmietaną, będącymi swego
rodzaju bonusem za dzisiejszy sukces w szkole, biesiadowali wolni od
wszelakich trosk. Tylko Ola, momentami zagłębiała się w swoich my-
ślach i kombinowała, jak taktownie podjąć nurtujący ją temat.
Mimochodem napomknęła o zbliżającym się balu maturalnym, na
który szykuje wystrzałową kreację.
Po jej słowach Magda dosłownie zesztywniała z wrażenia. Bała się,
że za chwilę wyjdzie na jaw to, co wolałaby ukryć przed Mateuszem.
Wpatrując się błagalnym wzrokiem w przyjaciółkę, czekała, co będzie
dalej.
Tematem, ku zadowoleniu Olki, zainteresował się Mateusz.
Dopytywał z zaciekawieniem, gdzie i kiedy odbędzie się ich bal. Fakt,
że miał się odbyć w uroczym zamku Czocha, zrobił na nim duże
wrażenie. Szczerze zazdrościł im tego niebanalnego miejsca.
Przywołał też własne wspomnienia z balu, który - jak zapewniał
-pamięta, jakby odbył zaledwie wczoraj.
Kiedy mimo czarów, jakie z pewnością odprawiała w duchu Magda,
usłyszał od Oli, że Magda nie wybiera się na ten bal, Mateusz nie krył
zaskoczenia. Nie chciał uwierzyć, że to może być prawda.
- Jak to nie idziesz? To chyba niemożliwe? Magda, dlaczego? -
dociekał z niedowierzaniem.
- Po prostu... Nie idę i już - Magda obruszyła się w sposób niemal
teatralny. Nie wiedziała, co powiedzieć, aby nie wypaść w jego oczach
na ekscentryczkę, czy co gorsza na nieudacznicę.
- Oj, Magda... Pozwól, że ja mu to wyjaśnię. W końcu jesteśmy
przyjaciółmi - widząc jej zakłopotanie, włączyła się do rozmowy Ola.
Uznała, że to będzie dobry moment, aby kontynuować swoją misję.
-Przyczyna jest dość prosta - zwróciła się do Mateusza. - Nie idzie na
bal, bo nie chce pójść z byle kim... Magda nie ma w tej chwili chłopaka,
z którym chciałaby spędzić ten wyjątkowy wieczór.
- Rozumiem... Jasne, to się zdarza - pospieszył z pomocą Mateusz. -
Jednak... szkoda, bo to zazwyczaj super impreza. Ale, oczywiście
rozumiem.
- Przestańcie już... z tym balem. Nie macie innych problemów -
odezwała się zniecierpliwiona Magda. Nie czuła się komfortowo,
widząc, jak dwoje przyjaciół użala się nad jej losem. - Bal maturalny to
nie koniec świata, to tylko jakaś tam stuudnióówka! Nie ja pierwsza i
nie ostatnia...
Atmosfera stała się trochę napięta. Zapanowało przedłużające się
milczenie, które tylko pogarszało sytuację. Nikt nie wiedział, jak z tego
wybrnąć.
Olka czuła, że zabrnęli w ślepy zaułek, że ewentualna deklaracja ze
strony Mateusza, jego gotowość do pójścia z Magdą na bal, jeśliby taka
padła, byłaby teraz ze wszech miar niestosowna. Magda mogłaby ją
odebrać jako gest litości, rodzaj poświęcenia z jego strony. A tego
chyba nikt by sobie nie życzył.
- Dobrze już, dobrze, dajmy temu spokój - zawyrokował Mateusz. -
Całkowicie to rozumiem... Magda, ja na twoim miejscu zrobiłbym
chyba tak samo.
Zapewniam cię. Powiem nawet więcej... Tylko się nie obraź. Gdyby
nie to, że znamy się tak krótko, nawet cieszyłbym się z twojej decyzji -
dodał przewrotnie.
- Jak to? Nie rozumiem? Przecież jeszcze przed chwilą mówiłeś, że
powinnam pójść - Magda usiłowała wyjaśnić nie do końca zrozumiały
wywód Matusza.
- To proste... - uśmiechnął się szeroko. - Być może wówczas miałbym
jakieś szanse, stanąć u twego boku podczas inauguracyjnego poloneza
- powiedział, patrząc jej głęboko w oczy, w których czaiła się niepew-
ność.
Zaskoczona jego słowami Magda nie wiedziała, co odpowiedzieć. Z
jednej strony czuła radość, satysfakcję, z drugiej pojawiał się cień
wątpliwości, czy aby jego słowa nie są jedynie odruchem grzeczności.
Olka przyglądała się temu wszystkiemu z paraliżującą bezradnością.
Podobnie jak jej przyjaciółka, nie wiedziała, co ma o tym sądzić. Czy
propozycja Mateusza została złożona na serio, czy była to jedynie
towarzyska igraszka? Przyglądała się uważnie jednej i drugiej stronie,
wypatrując jakiejś reakcji, oznak akceptacji bądź odrzucenia.
- Wiecie co... to ja już chyba sobie pójdę... - wyskoczyła
niespodziewanie Magda, nie kryjąc symptomów budzącego się w niej
oburzenia. - Nie dość, że zabieracie głos w nie swojej sprawie, użalacie
się nade mną, to na dodatek karmicie mnie z litości jakimiś pro-
pozycjami. Dobrze się bawicie?
Tego właśnie, od dobrych kilkunastu minut, obawiała się Olka.
Czuła, że w którymś momencie przeholują i jej misternie układany
plan legnie w gruzach.
- Madziu, uspokój się, proszę - Ola w ostatniej chwili chwyciła ją za
rękę, uniemożliwiając ucieczkę
od stolika. - Przecież my nie oceniamy twojej decyzji... a już na
pewno się nad tobą nie użalamy... Co ci przyszło do głowy?
- Olu pozwól... To raczej ja powinienem... przeprosić Magdę -
przyznał ze skruchą Mateusz. - Wiem, że swoją propozycją sprawiłem
ci przykrość. Chcę jednak, żebyś wiedziała... że zrobiłem to całkiem
serio, że miałem szczere intencje. Ja naprawdę czułbym się
wyróżniony, mogąc być tej nocy u twego boku. I na dodatek...
podtrzymuję swoją propozycję. Przemyśl to na spokojnie. W końcu
jesteśmy, jak mi się wydaje, dobrymi przyjaciółmi i możemy sobie
pozwolić na taką szczerość.
ROZDZIAŁ III
Magda wróciła do domu zupełnie skołowana. Miała w głowie jeden
wielki mętlik, który utrudniał racjonalne myślenie. Jej marsową minę
od razu zauważyła mama.
- Madziu, co się stało? - zapytała z troską, odbierając od Magdy
kurtkę. - Pokłóciłaś się z Olą... tak?
- Mamuś, proszę cię nie męcz... Po prostu boli mnie głowa -
postanowiła zbyć mamę wypróbowanym sposobem.
- Może się przeziębiłaś? Pokaż no głowę - mama starym zwyczajem
przyłożyła dłoń do jej czoła. - Nie, chyba nie masz gorączki. Zrobię ci
jednak herbatki z sokiem malinowym, to się rozgrzejesz.
- Oj, mamuś... Przecież nie jestem dzieckiem - obruszyła się tym
ciągłym traktowaniem jej, jakby nadal była malutka.
- Już ja tam swoje wiem. Pewnie zmarzłaś, a o przeziębienie o tej
porze roku nietrudno. Dzisiaj znowu mamy taki mróz, że śnieg pod
butami skrzypi - mama jakby nie słyszała słów córki, poszła do kuchni
parzyć herbatę.
Magda zaszyła się w swoim pokoju i w ciszy analizowała przebieg
dzisiejszego wieczoru. Jeszcze raz, po kolei, metodycznie odtwarzała
w pamięci każde słowo wypowiedziane przez Mateusza. Rozbierała je
na czynniki pierwsze, szukając prawdziwych intencji. Nadal obawiała
się, że to mogły być jedynie puste słowa, deklaracje bez pokrycia. - No
bo co mu w końcu szkodziło sprawić nieopierzonej pannicy z
prowincji trochę radości - rozmyślała. - Niech się cieszy. Jest młoda i
głupia, pewnie kupi ten kit.
Delikatne pukanie do drzwi przerwało narastającą falę
pesymistycznych myśli. Mama, zgodnie z zapowiedzią, przyniosła
herbatę, której malinowy zapach rozszedł się po całym pokoju.
- Pij dziecko, pij póki gorące - powiedziała z troską. - To stary,
wypróbowany sposób twojej babci.
- Dzięki, mamuś - Magda doceniła troskę mamy. Poderwała się z
fotela, aby ucałować ją w policzek. -Jesteś kochana.
Pani Karolina, mama Magdy, to kobieta w średnim wieku,
niewielkiego wzrostu. Była uroczą blondynką, co wyjaśniało, po kim
córka odziedziczyła kolor włosów. Zresztą nie tylko to. Po mamie
miała również duże niebieskie oczy i zgrabną figurę. Pani Karolina,
mimo swoich pięćdziesięciu lat, trzymała się nad podziw dobrze. Kto
jej nie znał bliżej, bez kurtuazji ujmował jej przynajmniej dziesięć lat.
Obie mieszkały w domu jednorodzinnym, znajdującym się nieopodal
centrum miasta, otoczonym sadem. Cała posesja sprawiała wrażenie
oazy, latem zielonej, pełnej kwiatów, zimą otoczonej srebrzystym
szpalerem, skrzących się w słońcu konarów. Pani Karolina, po dość
wczesnej śmierci męża, sama wychowywała córkę, pracując w
administracji dużego zakładu pracy. Od niespodziewanej śmierci męża
i zamknięcia jego warsztatu zegarmistrzowskiego sama radziła sobie z
wychowaniem córki i utrzymaniem domu.
Po wyjściu mamy Magda wróciła do swoich rozmyślań. Teraz
jednak, być może sprawiło to kilka głębokich łyków smakowitej
herbaty, jej rozważania stały się bardziej optymistyczne. Nie było w
nich tego zatruwającego serce pesymizmu, szukania złej woli w każ-
dym wypowiedzianym tego wieczoru zdaniu.
- Ależ ja byłam głupia - powiedziała w pustą przestrzeń. - Przecież
mogłam, niby żartem, podchwycić deklarację Mateusza - zła na siebie
uderzyła otwartą dłonią w oparcie fotela. - Wyglądała na... szczerą.
Muszę jutro pogadać o tym z Olką.
Od kilku dni dziewczęta nie rozmawiały na przerwach o niczym
innym jak tylko o balu, do którego pozostały już tylko trzy dni.
Opowiadały o swoich kreacjach, o gustownych dodatkach, o
zaklepanych wizytach u fryzjera i kosmetyczki. Szykowała się gala,
jakiej nikt dotąd nie widział. Atmosferę podkręcały dodatkowo próby,
podczas których doskonalono, wyreżyserowany przez panią od WF-u,
układ najważniejszego z tańców - poloneza.
Sala balowa zamku uderzała przepychem. Wystrojona
okolicznościowymi dekoracjami czekała na gości. Złociste żyrandole
oświetlały wnętrze nastrojowym światłem, a perfekcyjnie
wypolerowany parkiet powielał obraz sufitu, przydając całości ba-
śniowego blasku. Atmosfera niezwykłego balu unosiła się w
przestrzeni.
Za wielkimi mahoniowymi drzwiami prowadzącymi do jej wnętrza
kłębił się tłum gości. Rozemocjonowana młodzież z trudem
utrzymywała wyznaczone przez opiekunów miejsca w szyku.
Dziewczęta w niczym
dzisiaj nie przypominały wczorajszych uczennic. Trudno było
rozpoznać, kto jest kim. Sprawiały to wymodelowane fryzury,
fantazyjne makijaże, połyskujące na twarzach brokaty i balowe stroje.
W towarzystwie eleganckich młodzieńców, w modnie skrojonych gar-
niturach i śnieżnobiałych koszulach wszyscy prezentowali się
wybornie.
W końcu uchyliły się skrzydła drzwi wejściowych i popłynęły
pierwsze takty poloneza Ogińskiego, który od wieków inauguruje
ważne wydarzenia, podkreślając ich wyjątkowy charakter. Na jego
dźwięk wszystkim mocniej zabiły serca.
Uroczysty orszak prowadzony przez pierwszą parę, w której
znajdowała się pani dyrektor, ruszył środkiem sali. Wolno, dostojnie z
charakterystycznym dla tego tańca krokiem i skłonem korowód
przemierzał lśniący parkiet. Zataczał kręgi, łączył się w czwórki, po to,
aby po chwili znowu się rozejść, kreując w ten sposób kolejne
elementy niezwykłego widowiska.
W czwartej parze znajdowała się podekscytowana i szczęśliwa
Magda, którą prowadził z dumą, wyciągniętą przed siebie dłonią,
Mateusz. Mimo tremy, spoglądali na siebie z rozpierającą ich radością.
Cieszyli się, że są tu dzisiaj razem.
Tuż za nimi kroczyła równie szczęśliwa Ola ze swoim chłopakiem
Łukaszem.
Część biesiadna balu znajdowała się w oddzielnym wnętrzu, obok sali
balowej. Stoły, przy których zasiadało po pięć par, ustawione były
wokół ścian z bogato zdobioną stylową boazerią. Dobór osób nie był
przypadkowy. Rozmieszczeniem gości wokół każdego z nich zaj-
mował się samorząd szkolny, który miał z tym nie lada
Kazimierz Kiljan CIERPKIE OWOCE
Kochać to nie znaczy patrzeć na siebie nawzajem, lecz patrzeć razem w tym samym kierunku. Antoine de Saint-Exupéry
PROLOG Magda od trzech dni nie wychodziła z domu. Nie miała ochoty na jakikolwiek kontakt z ludźmi. Nie potrafiłaby znieść sąsiedzkich spojrzeń. Bała się, że zobaczy w ich oczach litość, która byłaby jeszcze bardziej przygnębiająca. Chciała w ciszy i samotności uporać się ze swoimi problemami. Jej nastrój podsycała ponura od trzech dni pogoda. Zaciągnięte ołowianymi chmurami niebo sprawiało, że świat za oknem niczym nie różnił się od jej stanu ducha. Jakby tego było mało, opuszczone na oknach rolety powodowały, że w mieszkaniu panowała brunatna poświata, która potęgowała przygnębienie. Magda leżała w łóżku przykryta kołdrą. Skryła się pod nią wraz z głową. Już nie płakała, nie miała na to siły. Wylała zapewne wszystkie nagromadzone w sobie łzy, które i tak nie zmyły z jej serca przytłaczającego smutku. Mimo swoich trzydziestu czterech lat nie potrafiła uporać się z problemami, jakie ją spotkały. W pokoju panowała niemal idealna cisza, nie licząc dyskretnego tykania zegara ściennego. Milczał również telefon, w którym przezornie wyłączyła dzwonek. Chciała za wszelką cenę odizolować się od świata zewnętrznego. Czasami tylko do jej uszu dochodził na- tarczywy sygnał domofonu. Zapewne ktoś z przyjaciół
próbował nawiązać z nią kontakt. Nie miała na to ani siły, ani ochoty. W jej głowie kłębiły się natrętnie wspomnienia, których porządek był nieprzewidywalny. Mieszały się ze sobą czasy i zdarzenia. W jednej chwili biegała radośnie po wiśniowym sadzie, by za moment spadać na dno otchłani, ratując się rozpaczliwie przed upadkiem. Powodem tego był, w jakimś stopniu także wypity alkohol, o czym świadczyły puste butelki leżące obok łóżka. Brandy miała być lekarstwem na ból, jakiego doświadczała, miała łagodzić cierpienie. Po trzech dniach trwania w psychicznej matni Magda wyglądała zatrważająco. Zawsze była osobą o drobnej budowie ciała, szczupłą i delikatną, teraz jednak przypominała kogoś, kto przebył jakąś ciężką chorobę. Na twarzy uwydatniły się kości policzkowe, zapadnięte, podkrążone oczy oraz sterczący nos. Jasna, oliwkowa zazwyczaj cera nabrała szarego odcienia, a zmierzwione blond włosy w niczym nie przypominały jej pięknej, sięgającej ramion fryzury. Czasami udawało jej się na krótko usnąć, jednak po chwili na powrót miotała się nerwowo w łóżku, przewracała z boku na bok, o czym świadczyła skotłowana pościel. Od kilku dni trwała w bliżej nieokreślonym stanie, niczym w chorobowym letargu. Nie była świa- doma upływu czasu, nie czuła głodu, pragnienia, nie było w niej woli życia. *** - Magda! Magda, otwieraj! - do jej uszu przebiło się natarczywe wołanie, któremu towarzyszyły odgłosy silnych uderzeń w drzwi.
Dochodzący z bliżej nieokreślonego kierunku hałas przebudził zdezorientowaną Magdę, która przez jakiś czas nie rozumiała, co się dzieje. Zanim zdołała wyostrzyć zmysły, rwetes powtórzył się z jeszcze większym natężeniem. - Magda, nie wygłupiaj się... Otwieraj, bo wyważymy drzwi! - wołał kobiecy głos. - Wiemy, że tam jesteś... otwieraj i to natychmiast! Po tych zdecydowanych słowach ponowiło się uporczywe walenie w drzwi. Magdzie powoli wracała świadomość. Zaczęła rozumieć, że ultimatum stawiane przez intruzów nie jest czczą pogróżką, że za chwilę drzwi wejściowe do jej mieszkania przestaną być dla nich przeszkodą. - Przestańcie do cholery... bo mi głowa pęknie! -zawołała chrapliwym głosem, przerywanym kaszlem, wygrzebując się ze skłębionej pościeli. - Już... wstaję! - Magda, otwieraj... Musimy porozmawiać. -Kobiecy głos zza drzwi wyraźnie złagodniał. Była świadoma, że swoim zachowaniem wywołała wśród pozostałych lokatorów wystarczająco duże zainteresowanie. Po chwili dał się słyszeć charakterystyczny odgłos zwalnianego zamka i drzwi uchyliły się. Obraz, jaki ukazał się oczom Weroniki, przeraził ją nie na żarty. Stojąca przed nią kobieta w niczym nie przypominała przyjaciółki. Gdyby nie to, że znajdowała się w progu mieszkania należącego do Magdy z pewnością by jej nie poznała. Wydawała się nieco niższa, drobniejsza, wyraźnie starsza. Nastroszone włosy i przerażone oczy skryte w głębokich oczodołach robiły przygnębiające wrażenie. Jej spojrzenie było zimne i puste, nie było w nim woli życia.
- Magda, dziewczyno... coś ty ze sobą zrobiła... -wyszeptała ze współczuciem Weronika. - Tak nie można... -jej słowa pozostały bez odpowiedzi. Stały tak przez chwilę, patrząc na siebie z uczuciem bólu i bezradności. W końcu Magda usunęła się na bok, pozwalając przyjaciółce wejść do środka. Towarzyszący jej kolega z pracy, Krzysztof, spojrzał na Weronikę porozumiewawczo i bez słowa wycofał się, pozostawiając je same. - Jakby co, jestem pod telefonem - szepnął na od-chodne w kierunku Weroniki. Magda bez słowa poszła chwiejnym krokiem do sypialni i na powrót położyła do łóżka. Była tak słaba, że nie mogła utrzymać się na nogach. Cztery dni bez ruchu i posiłku, towarzyszący jej stres poczyniły wi- doczne zmiany. - Madziu, skarbie... czy ty w ogóle coś jadłaś? -zapytała z troską Weronika. -Nie... nie jestem w stanie... przełknąć niczego -wyznała drżącym z osłabienia głosem. - Tak nie można. Zaraz coś przygotuję - odpowiedziała troskliwym, ale zdecydowanym głosem i pobiegła do kuchni. W lodówce nie było jednak w czym wybierać. Dwa jajka, niedopite mleko, szczypta masła, plasterek żółtego sera wyschniętego na wiór. Do tego czerstwe pieczywo. - Skarbie, poleź chwilę sama, a ja polecę do sklepiku - uprzedziła przyjaciółkę o swoim zamiarze i w pośpiechu wyszła z mieszkania. Była przerażona tym, co widziała. Serce wprost pękało z żalu. Głęboko jej współczuła. Nawet nie przypuszczała, nikt nie podejrzewał, że to, co ją spotkało,
może wywołać taką reakcję. Wiedziała oczywiście, jak bardzo kochała Wieśka, jak był jej bliski. Znała ich plany życiowe. Niemniej zawsze była rozsądną i pewnie stąpającą po ziemi dziewczyną. W oczach przyjaciół i znajomych uchodzili za udaną, dobrze rozumiejącą się parę. Byli ze sobą od trzech lat i nikt nie miał wątpliwości, że łączy ich głębokie uczucie. Mieli się pobrać na początku przyszłego roku. Wszystko było zaplanowane, zapięte na ostatni guzik. Magda bardzo się z tego powodu cieszyła, była bezgra- nicznie szczęśliwa. Tymczasem spotkał ją taki afront. Po niewielkim posiłku, do którego Weronika praktycznie zmusiła przyjaciółkę, Magda w końcu usnęła, spokojnym i głębokim snem. Po raz pierwszy od kilku dni. Spała kilka godzin, ani razu nie budząc się, nie miotając we śnie, nie zmagając z koszmarami. Weronika przez cały czas siedziała przy niej, aby w razie potrzeby nie dopuścić do nieprzemyślanych zachowań. Postanowiła spędzić u niej noc. Dręczyły ją wyrzuty sumienia, że nie przewidziała tego wszystkiego i zostawiła ją samą sobie. To niespodziane rozstanie z Wieśkiem, tuż po zaręczynach i przed ustalonym terminem ślubu, było zaskoczeniem nawet dla niej. Nic wcześniej na to nie wskazywało. Jeśli nawet były jakieś ważne ku temu powody, Magda trzymała je przed Weroniką w tajemnicy. Karygodny był też sposób, w jaki to zrobił. Odszedł od niej bez słowa wyjaśnienia. Uciekł się w swoim tchórzostwie do napisania listu, w którym wyjaśnił powody ich rozstania. Dowód jego niecnego postępku leżał teraz zmięty w kłębek w kryształowej popielniczce...
ROZDZIAŁ I Do balu maturalnego pozostawało już tylko trzy tygodnie, a Magda wciąż nie była pewna, czy weźmie w nim udział. Powodem był partner, a w zasadzie jego brak. Nie mogła się zdecydować, kogo zaprosić. Miała mnóstwo kolegów, z którymi mogłaby spędzić ten ważny w życiu wieczór, jednak nie potrafiła podjąć ostatecznej decyzji. Była jedną z ładniejszych dziewcząt w szkole, za którą oglądało się wielu kolegów. Urocza, zgrabna, pełna wdzięku dziewczyna o dużych niebieskich oczach i porywających blond włosach, skupiała wokół siebie spore grono zainteresowanych. Niejeden chciałby móc powiedzieć o niej swoim kolegom - to jest moja dziewczyna. Ta popularność wśród rówieśników sprawiła, że Magda stała się nieco wyniosła. Zachowywała się czasami tak, jakby sama nie wiedziała, czego chce. Skutkiem tego ciągle pozostawała sama, bez tego jednego, jedynego, z którym spędzałaby wolny czas. Dużo brzydsze od niej koleżanki nie miały takich problemów. Od dawna chodziły z chłopakami, przeżywały pierwsze uniesienia, były szczęśliwe w swoich młodzieńczych związkach. - Magda, zdecyduj się w końcu - naciskała podczas długiej przerwy przyjaciółka Ola. - Na andrzejki nie poszłaś, na sylwestrze też nie byłaś. Teraz chcesz od-
puścić kolejną imprezę? Zupełnie tego nie rozumiem. Taki bal wspomina się później przez całe życie. - No właśnie... Sama mówisz... jakie to ważne! Tymczasem oczekujesz ode mnie, żebym poszła z byle kim - rozkładała ręce w geście bezradności. - Wiesz dobrze, że nie mam chłopaka. - Przecież możesz zaprosić... kogo tylko zechcesz -nie dawała za wygraną przyjaciółka. - Kto jak kto, ale ty możesz wybierać jak ciuchy w butiku. Jestem pewna, że nikt ci nie odmówi. - Nie chcę, żeby to był ktoś przypadkowy, kto być może zepsuje mi ten wieczór. Nasi chłopcy są czasami fajni, zabawni... ale bardzo płytcy. W głowie im tylko jakieś wygłupy... - użalała się Magda. - Bal maturalny to nie wypad na dyskotekę. - No tak, jaśnie pani Magdalena z Biedrzyckich szuka księcia... Wyluzuj. - Olę zaczynały ponosić nerwy. - Nie bierzesz pod uwagę tego, że być może twoja koleżanka - mówiąc te słowa wskazała kciukiem na siebie - chciałaby spędzić tę noc w miłym towarzystwie, pragnąc żebyś ty była obok niej! - Olu, przepraszam - ujęła jej dłonie w przepraszającym geście. - Jasne, że chciałabym, żebyśmy razem bawiły się tej nocy. Mamy w końcu za sobą cztery wspólne lata. - No właśnie! Zrób więc to, o co cię proszę. Jeśli nie to... ja sama wybiorę ci partnera - rzuciła zaskakującą propozycję, nie mając jednak większej nadziei, że Magda na nią przystanie. - Nie wygłupiaj się! Jak ty to sobie wyobrażasz? - ten, na pozór absurdalny, pomysł Oli wyraźnie ją zaintrygował, w jej głosie dało się wyczuć nutkę zainteresowania.
- Pozwól mi tylko, a sama zobaczysz - podchwyciła w mig ten wyczuwalny ton. - Dobrze znam twój gust, twoje oczekiwania i jestem pewna, że cię nie zawiodę. - Olka, ty mówisz poważnie? - Jak najbardziej! Zgódź się, a za dwa, z górą trzy dni przedstawię ci kandydata - niemal zacierała ręce z emocji. - To idiotyczne, przyznasz chyba sama - mimo sprzeciwu Magda wyraźnie miękła, gdzieś tam, na dnie swojej głowy zaczynała rozważać jej szalony pomysł. - Hm... czy ja wiem? - A więc...? Mam twoją zgodę? - naciskała konsekwentnie, czując, że przyjaciółka się przełamie. - Sama nie wierzę, że to robię - zakryła dłońmi usta w geście zawstydzenia. Przez następne trzy dni między przyjaciółkami temat balu maturalnego jakby nie istniał. Magda nie dopytywała, a Ola nie podejmowała wątku. Wszystko wskazywało na to, że szalony plan koleżanki spełznie na niczym. Magda chyba nawet cieszyła się z takiego stanu rzeczy, ponieważ zaczynała żałować, że się na to zgodziła. W piątkowe popołudnie, kiedy Magda relaksowała się w domu, słuchając muzyki, w przedpokoju odezwał się telefon. Zwyczajowo odebrała go mama i po chwili zawołała z parteru, że to do niej. - Cześć Madziu - usłyszała w słuchawce głos przyjaciółki. - Witaj Olu, dawno się nie widziałyśmy - zażartowała, ponieważ rozstały się zaledwie dwie godziny wcześniej. - Co się stało?
- Nic takiego. Tylko... wiesz... mam do ciebie... sprawę... - Ola dukała, jakby nie do końca wiedziała, jak przekazać jej swoją propozycję. - O co chodzi? Co z tobą? - Magda wyczuwała tę nienaturalność i zaczęła podejrzewać, że wydarzyło się coś złego. - Gadaj po ludzku. Co się stało? - W zasadzie nic takiego... ale mam do ciebie prośbę. Mogłybyśmy spotkać się... za godzinę? - Olka, powiedz mi o co chodzi i to już! - zżerana przez ciekawość nie dawała za wygraną. -Nic wielkiego... uwierz mi. Powiem ci, jak się zobaczymy - Ola starała się uspokoić podekscytowaną przyjaciółkę. Umówiły się w kawiarence, w której zwykle spędzały wolny czas. Kiedy Magda weszła do środka, już od drzwi dostrzegła Olę, siedzącą przy ich ulubionym stoliku. Ku jej zaskoczeniu, nie była sama. Obok niej siedział jakiś chłopak, który z uwagą wpatrywał się w żywiołowo gestykulującą przyjaciółkę. Byli tak bardzo zajęci rozmową, że nawet nie zauważyli zbliżającej się do stolika Magdy. Stojąc przed nimi dobrą chwilę, chrząknęła w końcu, aby nie być posądzoną o wścibstwo. - Ooo, jesteś... Tak się cieszę... Zagadaliśmy się, przepraszam - nieco podenerwowana zerwała się z krzesła, po czym, wskazując gestem ręki w kierunku swojego rozmówcy, powiedziała: - Poznajcie się... To jest Mateusz, mój... kuzyn -przedstawiła przyjaciółce swojego tajemniczego rozmówcę. Chłopak uśmiechnął się pełnymi ustami, ukazując białe jak śnieg zęby i uścisnął wyciągniętą dłoń Magdy.
- Miło mi poznać najlepszą przyjaciółkę Olki - powiedział na przywitanie, a w jego oczach można było dostrzec oznaki zainteresowania. - Tyle dobrego słyszałem o tobie. - Miło mi. Magda... - podała swoje imię, cofając powoli dłoń. - Swoją drogą, aż się boję pomyśleć, co ta wiedźma mogła o mnie naopowiadać - skwitowała żartem jego słowa. - Noo, popatrzcie ludzie na nią... - fuknęła z udawanym oburzeniem Ola. - Wiedźma? Jaka ze mnie wiedźma. To, że od czasu do czasu latam sobie po mieście na miotle, nic jeszcze nie znaczy - dodała, wy- syłając w kierunku Magdy piorunujące spojrzenie. -Nagrabiłaś sobie dziewczyno, oj, nagrabiłaś. Mimo to, usiądź z nami. Magda zajęła wolne krzesło stojące pomiędzy kuzynostwem i kątem oka lustrowała Mateusza. Na pierwszy rzut oka robił dobre wrażenie. Był szczupły o wyraźnie sportowej sylwetce, nieco wyższy od niej - co oceniła już wcześniej - kruczowłosy, z bujną grzywką, spadającą na prawe oko. Jego twarz zdobiły wyraziste brązowe oczy w ciemnych oprawach, z których emanowała naturalna pogoda ducha. Słowem, wyglądał interesująco. Magda z trudem poskramiała ciekawość. Kim jest ten przystojniak, bo na kuzyna jej nie pasował, i jaki może być cel tego spotkania? Czy to przypadek? - Co zamówimy? - zapytała Ola, przerywając przedłużającą się ciszę. - Dla mnie herbata z cytryną - błyskawicznie zdecydowała Magda, jakby chciała zatrzeć ślad swoich przemyśleń. - Zimno dzisiaj, jak nie wiem co - dodała dla uzasadnienia wyboru- Muszę się trochę rozgrzać.
- Wobec tego ja poproszę o to samo. - Mateusz poszedł w ślady Magdy, posyłając w jej kierunku znaczące spojrzenie, okraszone ciepłym uśmiechem. - Muszę przyznać, że nie jesteście zbyt oryginalni - rzuciła nieco uszczypliwie Ola. - Wobec tego ja się wyłamię i zaserwuję sobie porcję witamin - dodała z przekąsem. - Zamówię szklaneczkę soku marchwiowego. W oczekiwaniu na realizację zamówienia Magda znowu zagłębiła się w myślach, szukając odpowiedzi na nurtujące ją pytania. O co może im chodzić? Kim jest ten nieznajomy? Do głowy jej nie przyszło, że to spotkanie może mieć związek z jej osobą. Zerkała ukradkiem, to na Mateusza, to na Olkę, szukając jakichś symptomów. W jej głowie pojawiła się myśl, że być może przyjaciółka poznała nowego chłopaka i potrzebuje przyzwoitki na pierwszą randkę. Na wypadek, gdyby ich schadzkę odkrył przypadkowo jej chłopak. Ta układanka nie pasowała jednak do realiów. Ola i Rafał byli raczej udaną parą. Chodzili ze sobą od drugiej klasy i nic nie wskazywało na to, aby się między nimi psuło. Poza tym Mateusz - jak sama powiedziała -jest jej kuzynem. Choć z drugiej strony - tłumaczyła to sobie Magda - mogła posunąć się do tej mistyfikacji dlatego, że sama nie była pewna, jak rozwinie się ich znajomość. Posłużyła się więc drobnym kłamstewkiem, przedstawiając go jako kuzyna. Kim więc jest ten przystojniak? To pytanie zaprzątało jej myśli. Jedno było pewne, że nigdy dotąd go nie spotkała i że na pewno nie pochodzi z ich miasta. Na zaspokojenie swojej ciekawości Magda nie musiała długo czekać. Zadbała o to jej przyjaciółka, ucho-
dząca za jedną z największych gaduł w szkole. Sącząc swój marchewkowy cud, opowiedziała Magdzie o tajemniczym gościu. Mateusz, rzeczywiście, okazał się jej kuzynem studiującym architekturę we Wrocławiu. Jest na piątym roku i przygotowuje obecnie projekt egzaminacyjny związany z odbudową i zagospodarowaniem śródmieścia w niewielkiej miejscowości. Ich miasteczko doskonale się do tego nadawało, a więc przyjechał tu na rekonesans, o czym wspomniał już on sam. Z nieskrywaną dumą opowiadał o swoich zainteresowaniach i zamierzeniach. Jego pasją, oprócz architektury, było również malarstwo. Z oddaniem poświęcał się pracy twórczej, uczestnicząc w wielu warsztatach, plenerach i wystawach. Miał na swoim koncie dwa pokazy autorskie. Okazał się przy tym wspaniałym gawędziarzem. Ani się spostrzegły, kiedy wciągnął je w swoje wyobrażenia, zainteresowania architektoniczne, plastyczne i związane z tym wizje. Ola, widząc, z jakim zachwytem Magda słucha tych barwnych opowieści, w duchu zacierała ręce. Jej wyobraźnia podsuwała pomysły na dalszy rozwój sytuacji. Była zadowolona, widząc także w oczach Mateusza oznaki zainteresowania jej przyjaciółką. Oni sami, zajęci rozmową, nawet nie podejrzewali, co się święci, w jakim uczestniczą planie. Po dwóch godzinach, kiedy wczesny styczniowy wieczór pogrążył ulice miasta w zimowym mroku, przyszedł czas na rozstanie. Dziewczyny musiały jeszcze poślęczeć nad książkami. Następnego dnia czekał je sprawdzian z historii.
ROZDZIAŁ II Po powrocie do domu Magda nie mogła przestać myśleć o nowo poznanym chłopaku. Zamiast zabrać się do nauki, analizowała każdą minutę tego spotkania. Mateusz urzekł ją nie tylko swoimi opowieściami, ale także sposobem, w jaki to robił. Był niby skromny, ale przy tym dość pewny siebie. Widać było, że doskonale wie, czego oczekuje od życia. Poza tym podobał jej się jako mężczyzna. Imponowało jej to, że jest nieco straszy, bardziej doświadczony, a przy tym niezwykle przystojny. Jego czarna grzywka, spadająca nonszalancko na czoło i to przeszywające na wskroś spojrzenie, które sprawiało, że jeszcze teraz czuła na całym ciele przyjemne dreszcze. - Madziu, telefon do ciebie - głos mamy dochodzący z parteru wyrwał ją z zamyślenia. Pogrążona bez reszty we wspomnieniach nawet nie słyszała dzwonka. - Cześć jędzo - to zaskakujące przywitanie mogło pochodzić tylko od Olki. - Słuchaj, siedzę nad książką i nic mi nie wchodzi do głowy. Aż się boję, co będzie jutro? - Ta jędza, to ma być rewanż za dzisiejszą wiedźmę, jak sądzę - odgryzła się Magda. -A co, nie jesteś jędzą? Przez cały wieczór, prawie nie zwracałaś na mnie uwagi. Taka z ciebie przyjaciółka? - drwiła sobie, zdradzając jednocześnie, w jak dobrym jest nastroju.
- No właśnie. Kto na kogo nie zwracał uwagi? Nawet mnie nie zauważyłaś, jak przez pół godziny sterczałam przy waszym stoliku. Oto cała prawda -przekomarzała się z udawanym oburzeniem. - Co do nauki, to masz rację. Ja też nie kumam dzisiaj niczego. Te słowa jeszcze bardziej ucieszyły Olkę, która, tak naprawdę, zadzwoniła tylko po to, żeby wysondować, w jakim przyjaciółka jest nastroju. Rozkojarzenie Magdy mogło mieć tylko jedną przyczynę. Było jej na imię Mateusz. A więc jednak zrobił na niej wrażenie -cieszyła się, snując dalsze plany. - Cóż robić, cała noc przed nami... To zbyt ważny dla mnie sprawdzian, abym mogła go sobie odpuścić -stwierdziła z żalem Olka. - Idę zakuwać dalej. - Święte słowa... Pójdę w twoje ślady. Pa! - rzuciła na pożegnanie Magda, ciężko wzdychając na myśl o czekającym ją wkuwaniu. Sprawdzian z historii okazał się mniej trudny niż dziewczęta przypuszczały. Były z siebie bardzo zadowolone i postanowiły to jakoś uczcić. Umówiły się na wieczór w tym samym miejscu co wczoraj. Magda miała cichą nadzieję, że przyjaciółka przyprowadzi Mateusza. Przez cały dzień nawet o nim nie wspomniała. Dałaby wiele za to, aby dowiedzieć się, co on sądzi o wczorajszym spotkaniu. Nie chciała jednak, aby przyjaciółka odkryła, jak wielkie zrobił na niej wrażenie. Tym razem Magda przyszła pierwsza. Niestety ich stolik był już zajęty. Wybrała więc inny, znajdujący się w mniej przyjemnej części sali, przy oknie wychodzącym na obskurne podwórze. Kilka minut po niej zjawi-
ła się Olka. Była niestety sama, czym sprawiła przyjaciółce wielki zawód. W jednej chwili Magda straciła dobry humor, który towarzyszył jej od drugiej lekcji, kiedy to z satysfakcją oddała profesorce swoją pracę. - Cześć, dawno przyszłaś? - zapytała lekko zdyszana Olka, wieszając torebkę na oparciu krzesła. - Nie, dosłownie przed chwilą - odpowiedziała z nutką smutku w głosie. - Hej, co jest?... Masz focha? Stało się coś? - Ola natychmiast dostrzegła nienajlepszy nastrój przyjaciółki. - Nie, skąd... Wszystko okej - próbowała ukryć swój zły nastrój. - Widzę przecież - Ola nie dawała się zbyć lakoniczną wymówką. Cała ta wymiana zdań stała się w jednej chwili bezprzedmiotowa, bowiem w drzwiach kawiarni pojawił się Mateusz. Magda dostrzegła go niemal natychmiast. Jego widok tak bardzo ją ucieszył, że serce zaczęło jej bić szybciej. - Cześć dziewczyny - powiedział na przywitanie, zdejmując w pośpiechu ośnieżoną kurtkę. -Przepraszam za spóźnienie, ale musiałem zrobić kilka dodatkowych fotek, jeszcze przed zmierzchem. Zależało mi na nich, bo jutro wyjeżdżam. - Jak to, juuż?... - wyrwało się Magdzie to spontaniczne, pełne zawodu zdanie. - To znaczy... Masz już wszystko, czego potrzebujesz do projektu? - próbowała zatrzeć wrażenie po niekontrolowanym zachowaniu. - Na tym etapie chyba tak, choć, jak znam życie, zanim skończę będę musiał wpaść tu jeszcze niejeden raz. Zawsze jest tak, że w trakcie postępu prac wychodzą jakieś dodatkowe potrzeby.
To wyjaśnienie nieco uspokoiło Magdę. Niemniej postanowiła rozważniej eksponować swoje emocje. Olka słuchała tej wymiany zdań z coraz większym zadowoleniem. Dostrzegała kiełkującą sympatię obydwu stron. Miała jednak świadomość, że czasu jest coraz mniej, że musi przyspieszyć swoją misję, w przeciwnym razie plany spełzną na niczym. Przy kawie i dużej porcji sernika z bitą śmietaną, będącymi swego rodzaju bonusem za dzisiejszy sukces w szkole, biesiadowali wolni od wszelakich trosk. Tylko Ola, momentami zagłębiała się w swoich my- ślach i kombinowała, jak taktownie podjąć nurtujący ją temat. Mimochodem napomknęła o zbliżającym się balu maturalnym, na który szykuje wystrzałową kreację. Po jej słowach Magda dosłownie zesztywniała z wrażenia. Bała się, że za chwilę wyjdzie na jaw to, co wolałaby ukryć przed Mateuszem. Wpatrując się błagalnym wzrokiem w przyjaciółkę, czekała, co będzie dalej. Tematem, ku zadowoleniu Olki, zainteresował się Mateusz. Dopytywał z zaciekawieniem, gdzie i kiedy odbędzie się ich bal. Fakt, że miał się odbyć w uroczym zamku Czocha, zrobił na nim duże wrażenie. Szczerze zazdrościł im tego niebanalnego miejsca. Przywołał też własne wspomnienia z balu, który - jak zapewniał -pamięta, jakby odbył zaledwie wczoraj. Kiedy mimo czarów, jakie z pewnością odprawiała w duchu Magda, usłyszał od Oli, że Magda nie wybiera się na ten bal, Mateusz nie krył zaskoczenia. Nie chciał uwierzyć, że to może być prawda. - Jak to nie idziesz? To chyba niemożliwe? Magda, dlaczego? - dociekał z niedowierzaniem.
- Po prostu... Nie idę i już - Magda obruszyła się w sposób niemal teatralny. Nie wiedziała, co powiedzieć, aby nie wypaść w jego oczach na ekscentryczkę, czy co gorsza na nieudacznicę. - Oj, Magda... Pozwól, że ja mu to wyjaśnię. W końcu jesteśmy przyjaciółmi - widząc jej zakłopotanie, włączyła się do rozmowy Ola. Uznała, że to będzie dobry moment, aby kontynuować swoją misję. -Przyczyna jest dość prosta - zwróciła się do Mateusza. - Nie idzie na bal, bo nie chce pójść z byle kim... Magda nie ma w tej chwili chłopaka, z którym chciałaby spędzić ten wyjątkowy wieczór. - Rozumiem... Jasne, to się zdarza - pospieszył z pomocą Mateusz. - Jednak... szkoda, bo to zazwyczaj super impreza. Ale, oczywiście rozumiem. - Przestańcie już... z tym balem. Nie macie innych problemów - odezwała się zniecierpliwiona Magda. Nie czuła się komfortowo, widząc, jak dwoje przyjaciół użala się nad jej losem. - Bal maturalny to nie koniec świata, to tylko jakaś tam stuudnióówka! Nie ja pierwsza i nie ostatnia... Atmosfera stała się trochę napięta. Zapanowało przedłużające się milczenie, które tylko pogarszało sytuację. Nikt nie wiedział, jak z tego wybrnąć. Olka czuła, że zabrnęli w ślepy zaułek, że ewentualna deklaracja ze strony Mateusza, jego gotowość do pójścia z Magdą na bal, jeśliby taka padła, byłaby teraz ze wszech miar niestosowna. Magda mogłaby ją odebrać jako gest litości, rodzaj poświęcenia z jego strony. A tego chyba nikt by sobie nie życzył. - Dobrze już, dobrze, dajmy temu spokój - zawyrokował Mateusz. - Całkowicie to rozumiem... Magda, ja na twoim miejscu zrobiłbym chyba tak samo.
Zapewniam cię. Powiem nawet więcej... Tylko się nie obraź. Gdyby nie to, że znamy się tak krótko, nawet cieszyłbym się z twojej decyzji - dodał przewrotnie. - Jak to? Nie rozumiem? Przecież jeszcze przed chwilą mówiłeś, że powinnam pójść - Magda usiłowała wyjaśnić nie do końca zrozumiały wywód Matusza. - To proste... - uśmiechnął się szeroko. - Być może wówczas miałbym jakieś szanse, stanąć u twego boku podczas inauguracyjnego poloneza - powiedział, patrząc jej głęboko w oczy, w których czaiła się niepew- ność. Zaskoczona jego słowami Magda nie wiedziała, co odpowiedzieć. Z jednej strony czuła radość, satysfakcję, z drugiej pojawiał się cień wątpliwości, czy aby jego słowa nie są jedynie odruchem grzeczności. Olka przyglądała się temu wszystkiemu z paraliżującą bezradnością. Podobnie jak jej przyjaciółka, nie wiedziała, co ma o tym sądzić. Czy propozycja Mateusza została złożona na serio, czy była to jedynie towarzyska igraszka? Przyglądała się uważnie jednej i drugiej stronie, wypatrując jakiejś reakcji, oznak akceptacji bądź odrzucenia. - Wiecie co... to ja już chyba sobie pójdę... - wyskoczyła niespodziewanie Magda, nie kryjąc symptomów budzącego się w niej oburzenia. - Nie dość, że zabieracie głos w nie swojej sprawie, użalacie się nade mną, to na dodatek karmicie mnie z litości jakimiś pro- pozycjami. Dobrze się bawicie? Tego właśnie, od dobrych kilkunastu minut, obawiała się Olka. Czuła, że w którymś momencie przeholują i jej misternie układany plan legnie w gruzach. - Madziu, uspokój się, proszę - Ola w ostatniej chwili chwyciła ją za rękę, uniemożliwiając ucieczkę
od stolika. - Przecież my nie oceniamy twojej decyzji... a już na pewno się nad tobą nie użalamy... Co ci przyszło do głowy? - Olu pozwól... To raczej ja powinienem... przeprosić Magdę - przyznał ze skruchą Mateusz. - Wiem, że swoją propozycją sprawiłem ci przykrość. Chcę jednak, żebyś wiedziała... że zrobiłem to całkiem serio, że miałem szczere intencje. Ja naprawdę czułbym się wyróżniony, mogąc być tej nocy u twego boku. I na dodatek... podtrzymuję swoją propozycję. Przemyśl to na spokojnie. W końcu jesteśmy, jak mi się wydaje, dobrymi przyjaciółmi i możemy sobie pozwolić na taką szczerość.
ROZDZIAŁ III Magda wróciła do domu zupełnie skołowana. Miała w głowie jeden wielki mętlik, który utrudniał racjonalne myślenie. Jej marsową minę od razu zauważyła mama. - Madziu, co się stało? - zapytała z troską, odbierając od Magdy kurtkę. - Pokłóciłaś się z Olą... tak? - Mamuś, proszę cię nie męcz... Po prostu boli mnie głowa - postanowiła zbyć mamę wypróbowanym sposobem. - Może się przeziębiłaś? Pokaż no głowę - mama starym zwyczajem przyłożyła dłoń do jej czoła. - Nie, chyba nie masz gorączki. Zrobię ci jednak herbatki z sokiem malinowym, to się rozgrzejesz. - Oj, mamuś... Przecież nie jestem dzieckiem - obruszyła się tym ciągłym traktowaniem jej, jakby nadal była malutka. - Już ja tam swoje wiem. Pewnie zmarzłaś, a o przeziębienie o tej porze roku nietrudno. Dzisiaj znowu mamy taki mróz, że śnieg pod butami skrzypi - mama jakby nie słyszała słów córki, poszła do kuchni parzyć herbatę. Magda zaszyła się w swoim pokoju i w ciszy analizowała przebieg dzisiejszego wieczoru. Jeszcze raz, po kolei, metodycznie odtwarzała w pamięci każde słowo wypowiedziane przez Mateusza. Rozbierała je
na czynniki pierwsze, szukając prawdziwych intencji. Nadal obawiała się, że to mogły być jedynie puste słowa, deklaracje bez pokrycia. - No bo co mu w końcu szkodziło sprawić nieopierzonej pannicy z prowincji trochę radości - rozmyślała. - Niech się cieszy. Jest młoda i głupia, pewnie kupi ten kit. Delikatne pukanie do drzwi przerwało narastającą falę pesymistycznych myśli. Mama, zgodnie z zapowiedzią, przyniosła herbatę, której malinowy zapach rozszedł się po całym pokoju. - Pij dziecko, pij póki gorące - powiedziała z troską. - To stary, wypróbowany sposób twojej babci. - Dzięki, mamuś - Magda doceniła troskę mamy. Poderwała się z fotela, aby ucałować ją w policzek. -Jesteś kochana. Pani Karolina, mama Magdy, to kobieta w średnim wieku, niewielkiego wzrostu. Była uroczą blondynką, co wyjaśniało, po kim córka odziedziczyła kolor włosów. Zresztą nie tylko to. Po mamie miała również duże niebieskie oczy i zgrabną figurę. Pani Karolina, mimo swoich pięćdziesięciu lat, trzymała się nad podziw dobrze. Kto jej nie znał bliżej, bez kurtuazji ujmował jej przynajmniej dziesięć lat. Obie mieszkały w domu jednorodzinnym, znajdującym się nieopodal centrum miasta, otoczonym sadem. Cała posesja sprawiała wrażenie oazy, latem zielonej, pełnej kwiatów, zimą otoczonej srebrzystym szpalerem, skrzących się w słońcu konarów. Pani Karolina, po dość wczesnej śmierci męża, sama wychowywała córkę, pracując w administracji dużego zakładu pracy. Od niespodziewanej śmierci męża i zamknięcia jego warsztatu zegarmistrzowskiego sama radziła sobie z wychowaniem córki i utrzymaniem domu.
Po wyjściu mamy Magda wróciła do swoich rozmyślań. Teraz jednak, być może sprawiło to kilka głębokich łyków smakowitej herbaty, jej rozważania stały się bardziej optymistyczne. Nie było w nich tego zatruwającego serce pesymizmu, szukania złej woli w każ- dym wypowiedzianym tego wieczoru zdaniu. - Ależ ja byłam głupia - powiedziała w pustą przestrzeń. - Przecież mogłam, niby żartem, podchwycić deklarację Mateusza - zła na siebie uderzyła otwartą dłonią w oparcie fotela. - Wyglądała na... szczerą. Muszę jutro pogadać o tym z Olką. Od kilku dni dziewczęta nie rozmawiały na przerwach o niczym innym jak tylko o balu, do którego pozostały już tylko trzy dni. Opowiadały o swoich kreacjach, o gustownych dodatkach, o zaklepanych wizytach u fryzjera i kosmetyczki. Szykowała się gala, jakiej nikt dotąd nie widział. Atmosferę podkręcały dodatkowo próby, podczas których doskonalono, wyreżyserowany przez panią od WF-u, układ najważniejszego z tańców - poloneza. Sala balowa zamku uderzała przepychem. Wystrojona okolicznościowymi dekoracjami czekała na gości. Złociste żyrandole oświetlały wnętrze nastrojowym światłem, a perfekcyjnie wypolerowany parkiet powielał obraz sufitu, przydając całości ba- śniowego blasku. Atmosfera niezwykłego balu unosiła się w przestrzeni. Za wielkimi mahoniowymi drzwiami prowadzącymi do jej wnętrza kłębił się tłum gości. Rozemocjonowana młodzież z trudem utrzymywała wyznaczone przez opiekunów miejsca w szyku. Dziewczęta w niczym
dzisiaj nie przypominały wczorajszych uczennic. Trudno było rozpoznać, kto jest kim. Sprawiały to wymodelowane fryzury, fantazyjne makijaże, połyskujące na twarzach brokaty i balowe stroje. W towarzystwie eleganckich młodzieńców, w modnie skrojonych gar- niturach i śnieżnobiałych koszulach wszyscy prezentowali się wybornie. W końcu uchyliły się skrzydła drzwi wejściowych i popłynęły pierwsze takty poloneza Ogińskiego, który od wieków inauguruje ważne wydarzenia, podkreślając ich wyjątkowy charakter. Na jego dźwięk wszystkim mocniej zabiły serca. Uroczysty orszak prowadzony przez pierwszą parę, w której znajdowała się pani dyrektor, ruszył środkiem sali. Wolno, dostojnie z charakterystycznym dla tego tańca krokiem i skłonem korowód przemierzał lśniący parkiet. Zataczał kręgi, łączył się w czwórki, po to, aby po chwili znowu się rozejść, kreując w ten sposób kolejne elementy niezwykłego widowiska. W czwartej parze znajdowała się podekscytowana i szczęśliwa Magda, którą prowadził z dumą, wyciągniętą przed siebie dłonią, Mateusz. Mimo tremy, spoglądali na siebie z rozpierającą ich radością. Cieszyli się, że są tu dzisiaj razem. Tuż za nimi kroczyła równie szczęśliwa Ola ze swoim chłopakiem Łukaszem. Część biesiadna balu znajdowała się w oddzielnym wnętrzu, obok sali balowej. Stoły, przy których zasiadało po pięć par, ustawione były wokół ścian z bogato zdobioną stylową boazerią. Dobór osób nie był przypadkowy. Rozmieszczeniem gości wokół każdego z nich zaj- mował się samorząd szkolny, który miał z tym nie lada