Filbana

  • Dokumenty2 833
  • Odsłony781 635
  • Obserwuję571
  • Rozmiar dokumentów5.6 GB
  • Ilość pobrań526 676

Książę zmienia wszystko - Christy Carlyle

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :2.7 MB
Rozszerzenie:pdf

Książę zmienia wszystko - Christy Carlyle.pdf

Filbana EBooki Książki -C- Christy Carlyle
Użytkownik Filbana wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 278 stron)

Korekta Barbara Cywińska Hanna Lachowska Projekt graficzny okładki Małgorzata Cebo-Foniok Zdjęcie na okładce © kharchenkoirina/Fotolia Tytuł oryginału A Duke Changes Everything Copyright © 2018 by Christy Carlyle. Published by arrangement with HarperCollins Publishers. All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej publikacji nie może być reprodukowana ani przekazywana w jakiejkolwiek formie zapisu bez zgody właściciela praw autorskich. For the Polish edition Copyright © 2019 by Wydawnictwo Amber Sp. zo.o. ISBN 978-83-241-6999-3 Warszawa 2019. Wydanie I Wydawnictwo AMBER Sp. z o.o. 02-954 Warszawa, ul. Królowej Marysieńki 58

www.wydawnictwoamber.pl Konwersja do wydania elektronicznego P.U. OPCJA

Mojemu mężowi, Johnowi. Twoja miłość i wsparcie naprawdę zupełnie zmieniły moje życie. A także mojej redaktorce, Elle,za genialny wkład i wsparcie oraz za to, że dała mi tak wiele zadziwiających szans

1 Wiesz, czemu przyszedłem, Lyon. Londyn, sierpień 1844 Klub Dżentelmenów Lyona, parter – Wiem tyle, że niepotrzebnie tracisz czas. – Nicholas Lyon czekał z nadzieją, że mężczyzna przyjmie z pokorą swój los i odejdzie. – Moja odpowiedź się nie zmieniła. – Potwór…! Mężczyzna dosłownie, chociaż szeptem, wypluł to słowo; jednak Nick dosłyszał ciche przekleństwo. Już tyle razy nazywano go podobnie, a nawet o wiele gorzej. – Bywa, że z tego, że się jest potworem, odnosi się korzyści – oświadczył swemu gościowi. Przyzwyczaił się do myśli, że opinia nikczemnika jest jego jedyną rękojmią wolności. Robił to, co mu się podobało, i nie było ważne, jak źle postępował. Naturalnie w jego życiu czymś zwyczajnym były stłumione okrzyki przerażenia i ciekawskie spojrzenia nieznajomych na widok jego oczu, z których każde było innej barwy – jedno zielone, drugie niebieskie – i postrzępionej blizny, przecinającej lewy policzek. Wiedział, że to nie jego wyglądu bali się ludzie. Bali się tego, jak bardzo go potrzebują. Bali się jego odmowy. Ale mimo to ciągle przychodzili. Pochód szukających zguby arystokratów, proszących o gotówkę nigdy się nie kończył. W Klubie Dżentelmenów Lyona Nick odkrył, jak błogo być mistrzem w swoim fachu. Odpowiadał po prostu nieubłaganym „nie”.

Trzy litery. Jeden oddech. Wielka władza. Arystokrata, który w tej chwili wisiał nad biurkiem Nicka, wyglądał, jakby miał lada chwila zacząć zionąć ogniem. Policzki lorda Calverta pokrywały czerwone plamy, palce zaciskał w pięści tak mocno, że kostki aż trzeszczały. Nie spierał się ani nie żądał, jak to robili inni. Zamiast tego stał, milcząc ponuro. Aż do chwili wybuchu. To był skowyt, który zmienił się w ryk, jak potworny lament umierającego zwierzęcia. Nick rozpoznał ten dźwięk. Zdarzyło mu się raz czy dwa w życiu czuć w sobie taki sam krzyk cierpienia, podnoszący się do gardła… Strata. Rozczarowanie. Ruina. Rozumiał nędzę, ale jego stanowczość była niezachwiana. Kiedy szło o interesy, instynkt Nicka rzadko zawodził. – Sto funtów – wysapał szlachcic, ledwie mówiąc przez zaciśnięte zęby. – Siedemdziesiąt pięć? – Nie prowadzimy negocjacji. – Zrujnował mnie pan, Lyon. – Pochylając łysiejącą głowę, Calvert wciągnął z sykiem powietrze. – Proszę mi dać szansę odegrania tego, co straciłem. – To pan sam się zrujnował. – Nick wysunął szufladę biurka i wskazał rząd leżących w niej starannie ułożonych dokumentów. – Mam tu wszystkie pańskie długi. Co jeszcze mógłby mi pan zaoferować na wymianę? Nie oczekiwał odpowiedzi od Calverta. Cokolwiek ten szlachcic by mu zaofiarował, Nick nie przedłużyłby mu kredytu. Tutaj, w tym niczym nieozdobionym pokoju obok swoich prywatnych apartamentów, Nick zgromadził prawdziwy majątek. Gracze nazywali go „meliną Lyona”. Kiedy hazardziści potrzebowali gotówki, oferował im pożyczki z umiarkowanymi odsetkami, pod warunkiem zastawu. Tam właśnie można było znaleźć prawdziwe skarby: dzieła sztuki, starożytności, wreszcie posiadłości, które arystokraci postawili i przegrali. Jak pirat gromadzący łupy, tak Nick w ciągu pięciu lat zgromadził pokaźne dobra. Nie mógłby powiedzieć, co mu sprawiało większą rozkosz: posiadanie rozbudowanych posiadłości wiejskich, w których nigdy nie był, czyrujnowanie

aroganckiej szlachty. – Proszę wziąć to. – Calvert ściągnął ze wskazującego palca pierścień z rubinem. – Nie jako pożyczkę. Po prostu niech mi pan zapłaci tyle, ile jest wart. Nick nie odrywał wzroku od pełnych rozpaczy oczu gościa. – Nie potrzebuję pańskich błyskotek. Co ten szlachcic sobie myśli? Że kim jestem? Lichwiarzem z zapyziałych zaułków East Endu? Przekrwione oczy wicehrabiego zauważyły oburzenie Nicka i natychmiast jego postawa uległa zmianie. Wyprostował się na całą swoją wysokość i mocno stanął na nogach. – Jak pan śmie wtykać nos w historię mojej rodziny? Ten pierścień podarowała mojemu przodkowi sama królowa Elżbieta! – Wyniośle pociągnął nosem w sposób, jaki każdy arystokrata opanował do perfekcji, i dodał: – Wiem, skąd pan pochodzi, Lyon! Pański ojciec myślał, że jest pan bękartem. Co pan może wiedzieć o honorze czy szlachetności? – Nic, ani du-du! – Nick obrzucił mężczyznę złym uśmiechem zaciśniętych warg i lekko wzruszył ramionami. – Nie obchodzi mnie historia życia, ani pańska, ani moja! – Podniósł się z krzesła za biurkiem i stanął naprzeciw wicehrabiego, szeroko rozstawiwszy stopy. – W tym pokoju, w moim klubie, pański tytuł znaczy tyle co nic. A moja odpowiedź jest taka jak poprzednio. Żadnych więcej pożyczek. – Ty… ty cholerny bękarcie! Uśmiech Nicka podsycił jeszcze gniew Calverta. Brzuchaty gość rzucił się do przodu, jakby chciał uderzyć. – Coś nie w porządku, panowie? Aidan Iverson wykazał, jak zwykle, idealne wyczucie czasu. Partner Nicka w interesach i właściciel jednej czwartej Klubu Lyona szeroko otworzył drzwi i wkroczył do środka. Głową sięgał wyżej niż większość mężczyzn, więc kiedy ten zajmujący wiele miejsca rudzielec stanął obok Calverta, wrzask arystokraty ścichł. – Czy wolno mi będzie zawezwać pański kabriolet, sir? – Głęboki głos Iversona był tak gładki, a akcent tak wysmakowany, że nikt by się nie domyślił,

że się wychował w najgorszych slumsach Londynu. – Sprawa się na tym nie kończy, Lyon. – Calvert zmrużył oczy w groźne szparki. – Możesz zatrzymać moje weksle, ale nie wątp, że znajdę sposób, żebyś mi zapłacił. Nick nasłuchał się w życiu tylu gróźb, ile złotych monet zawierał skarbiec klubu. Zrozpaczeni, pokonani mężczyźni, tacy jak Calvert, nie mieli nad nim żadnej władzy. – Nie. Nie znajdzie pan. Nick skinął brodą Iversonowi, który natychmiast wystąpił naprzód, żeby wyprowadzić szlachcica z pokoju. Kiedy obaj wyszli, Nick starał się uspokoić oddech, otrząsnąć się z napięcia, rozluźnić pięści, które podczas całego zajścia miał zaciśnięte. Bękart. Podrzutek. Te epitety – te kłamstwa – dotyczyły go już od zbyt dawna! Dosyć tego. W Klubie Lyona jego rodowód nie miał znaczenia. To, co miał, sam zarobił. To on trzymał kasę i rządził każdym wyzłoconym centymetrem kwadratowym tego klubu. Dumni arystokraci, tacy jak Calvert, którzy tu przychodzili i wszystko tracili, po prostu powiększali jego bogactwo. Wdrapując się po ukrytych schodach, prowadzących z jego meliny na prywatny górny balkon otaczający klub, Nick obrzucił wzrokiem lśniące, wykładane marmurem ściany Klubu Lyona i zatrzymał go na grupie ubranych w czarne garnitury panów, tłumnie otaczających stoły gry. Dziś wieczorem pierwszy raz – może w ogóle jedyny – chciał zatrzymać i podziwiać tę chwilę. Nie patrzeć w przyszłość, tam, dokąd go zawsze wiodła ambicja, ani wstecz na swoją paskudną przeszłość. To dzień dzisiejszy miał być kamieniem milowym. Minęło pięć lat od chwili, kiedy Klub Lyona otworzył swoje wrota dla gości. Pięć lat niewyobrażalnego sukcesu. – Wysłałem go do jego miejskiego domu. – Iverson też się wdrapał po schodach i przyłączył do Nicka. – Czy on naprawdę stracił to wszystko, co mu pożyczyłeś miesiąc temu? – Klub zarabia pieniądze tylko wtedy, kiedy jego członkowie tracą swoje. – Uważaj na siebie, Lyon. Tacy faceci jak Calvert mogą sprawiać kłopoty. A co, jeżeli przekona swoich kumpli, żeby wycofali się z członkostwa, albo złoży

zawiadomienie o nieuczciwych grach w Klubie Lyona? – Nasze stoły są uczciwe. Nick walczył, dobijał się i nawet czasem mówił nieprawdę, by osiągnąć sukces, ale nalegał, żeby klub działał bez oszustw. Dom pobierał działkę od każdego zakładu, ale to była rozsądna praktyka biznesowa. – Hazardziści zawsze wracają, nieważne, jak dużo stracili. Ludzie uważają, że szczęście może się odwrócić. Nie ma potrzeby zmieniania warunków. – To może nie być prawdą, jeżeli tacy ludzie jak Calvert zaczną powtarzać swoje zarzuty. On jest synem księcia. – Ja też. – Teraz to przyznajesz? – Iverson obrzucił Nicka rozbawionym spojrzeniem. – Każde lustro to może przypomnieć. Nie mógł się wyprzeć swoich cholernych czarnych włosów i bladoniebieskiego oka. Został napiętnowany podobieństwem do ojca, chociaż rzadko się dzielił tą historią z kimkolwiek. Tylko Iverson wiedział. Wielu członków klubu nie miało pojęcia o jego rodowodzie. Ale coraz bardziej soczyste plotki na temat zazdrości jego ojca przekonały starszego pana, że jego drugi syn jest bękartem, toteż nienawidził Nicka. – Chociażbyś się, nie wiem jak, cieszył widokiem tych samobójczych arystokratów, to nie dotknie twojego ojca. – Cieszę się, kiedy napycham forsą nasze kufry. Widok tych szlachciców trwoniących swoje fortuny jest mniej ważny. – Nick czuł perwersyjną przyjemność na widok ich upadku, tylko jeżeli byli współpracownikami ojca. – Nie podobają ci się moje metody? – Zawsze się zgadzam z powiększaniem konta klubu, ale lubię czasem spojrzeć w przyszłość, a przeszłość zostawić za sobą, tam, gdzie jest jej miejsce. – Ja tak samo. – Nick z radością wyrzuciłby z pamięci swoją historię, gdyby mógł. Iverson podszedł do barku, zastawionego drinkami i przekąskami. – Teraz i zawsze myślmy bardziej o prestiżu klubu niż o jego zyskach. Miał rację. Zresztą najczęściej tak było. Podobnie jak Nick, potrafił zmienić dany mu nędzny los w niewyobrażalny sukces. Po tym, kiedy w dzieciństwie

musiał pazurami wydrapywać każdy grosik, teraz miał opinię jednego z najsprytniejszych inwestorów Londynu. – Żaden z was nie musi się niepokoić. – Na schody wtargnął Rhys Forester, markiz Huntley, i stanął przy barku na kółkach, uzupełniając swoim przybyciem trio właścicieli Klubu Lyona. – Nasze księgi są w porządku. O czym najlepiej wie Nick, który ciągle w nich tkwi po uszy. – Wskazał stertę ksiąg, nad którymi przedtem pracował Nick. – Dobry Boże, człowieku! Czy ty nigdy nie przestajesz pracować? – Odkryłem pewną omyłkę w obliczeniach i musiałem szukać miejsca, w którym był błąd. – Nick spraw interesu pilnował jak oka w głowie. Przyjemności, kiedy ich szukał, organizował bardzo dyskretnie. Klub prosperował jak dobrze nakręcony zegarek, gdyż Nick dbał o każdy szczegół. – Wynająłbyś kogoś do prowadzenia tych ksiąg. – Huntley zmarszczył czoło i przesunął palcami po swoich już beznadziejnie zmierzwionych blond włosach. – Oszczędzaj energię na inne dążenia… – stwierdził z sugestywnym uśmieszkiem. – Miałbym pozwolić komuś innemu na tyle zabawy? – Nick za nic w świecie by nie zrezygnował z kontrolowania finansów klubu. Nikomu innemu by ich nie powierzył. – Zresztą ja lubię liczby. Ufam im. Są rzeczywiste i nieskomplikowane. – Rób, co chcesz. – Beztroski wyraz twarzy Huntleya stał się figlarny. – Ja tam wolę tancerki z music hallu i kolacyjki o północy… A wy macie szczęście, panowie, bo tego wieczoru zaplanowałem udział was obu. – Podniósł do góry kieliszek z szampanem, upił odrobinę i znowu podniósł na wpół pusty. – Ale najpierw toast. Nalejcie sobie szampana. Iverson wygiął rudą brew i spojrzał niechętnie na kieliszek musującego wina. – Nigdy tego nie lubiłem. Za dużo bąbelków. Huntley się skrzywił. – Mógłbyś dodać swojemu życiu trochę gazu! Ty też, Lyon. Zrobiliście się ostatnimi laty nie do wytrzymania ociężali. – Dlatego że się nie wieszamy na żyrandolach jakwariaci? – Ja spadłem z żyrandola, o czym obaj doskonale wiecie. Osobiście obwiniam o to absynt. – Huntley znów podniósł kieliszek i wypił do dna. – Zresztą

zapłaciłem za to słoną cenę. Tygodniami musiałem leczyć w łóżku swoje rany. – Nie wygląda na to, żebyś zmniejszył tempo. – Nick spędził więcej czasu na przeglądaniu „The Times”, szukając wiadomości handlowych, niż słuchając londyńskich plotek, ale Huntley był na językach wszystkich skandalistów w mieście. – Tam, gdzie mężczyzna ma silną wolę, zawsze jest droga. – Huntley podniósł nowy kieliszek szampana. – A teraz toast w ręce dwóch najbardziej upartych bękartów, jakich kiedykolwiek znałem. Nick uśmiechnął się szeroko do obu przyjaciół. Nie lubił myśleć o czasach, kiedy naciągał ludzi na pieniądze, żeby sobie zapewnić dach nad głową na każdą noc. W jakiś sposób udało mu się zaprzyjaźnić z tymi dwoma beztroskimi londyńczykami. Iverson wiedział, co to niedostatek, zaś Huntley oceniał ludzi po ich charakterach, a nie po kolorze krwi. – Za jeszcze wiele lat sukcesu! – Podniósł wysoko kieliszek, Iverson i Huntley postąpili tak samo. – Co teraz będziemy robili? – Pytanie Huntleya było dokładnie takie, jakie Nick zamierzał zadać. – Więcej – odpowiedział z uśmiechem. – Większy klub. Może jakieś kolejne przedsiębiorstwo. Co byście myśleli o luksusowym hotelu w samym sercu Londynu? – To za mało. – Iverson się przeciągnął z błyskiem w oku. – Nie wolno nam się bać marzeń o czymś większym. – Mosty? Statki parowe? – Nick przewrócił oczyma. – Starasz się mnie skusić do wsparcia jednego z twoich projektów przemysłowych? – Przyszłość należy do twórców, przyjacielu. – Głos Iversona pogłębił się; zaczął gestykulować, rozpalony tematem. – Nie po prostu jakiś tam most. Najdłuższy most, jaki kiedykolwiek zbudowano w Anglii. Nie jakiś tam statek parowy. Najszybszy, jaki kiedykolwiek przepłynął Atlantyk! – Jak można zarobić na moście? – Przeciwnie niż Nick, Huntley chętnie rozgłaszał swój arystokratyczny rodowód, jednak księstwo jego ojca było co prawda bogate w ziemię, natomiast niezasobne w gotówkę. Swoją zamożność

Huntley zawdzięczał sprytnym inwestycjom, z których wiele przeprowadzał Iverson. – Wierz mi. Można na tym zrobić pieniądze. – Iverson przechylił kieliszek z resztką szampana i skrzywił się. – Masz na myśli, że nazwaliby statek parowy moim imieniem? – Ciemne oczy Huntleya zaświeciły z zadowolenia. – To mi się całkiem podoba. Iverson zachichotał. Nick też się roześmiał; rozbawienie i duma buzowały w nim jak musujące wino, które przed chwilą wypił. Osiągnął kamień milowy, niemający nic wspólnego z jego nazwiskiem czy spadkiem po ojcu. Od podłogi w sali gier odbił się echem krzyk. To nie był zwykły okrzyk po wygranej czy klęsce. To był męski głos, wysoki i gniewny. Po chwili po schodach zadudniły czyjeś stopy. – Szefie, mamy problem. Spencer, klubowy człowiek do wszystkiego wbiegł na górny balkon, wołając Nicka. Jego duże rozmiary powodowały, że każdy krok po schodach rozbrzmiewał głuchym łomotem. – Kto? Nick zrzucił z siebie frak, podszedł do poręczy balkonu i odwiesił ubranie na balustradę. On i Spencer ustalili pewien słowny kod. Słowo „problem” oznaczało, że któryś z członków stracił nad sobą kontrolę, kiedy szczęście znów mu nie dopisało. Wspólnie zawsze sobie spokojnie i delikatnie radzili z takimi sprawami. Arystokraci mogli się przyznawać do ruiny w prywatnej melinie Nicka, ale pilnie strzegli własnej reputacji wobec innych członków klubu. Dobre imię szlachcica było równie cenną walutą jak pieniądze. – Jakiś gość koniecznie chce z panem rozmawiać, sir. – Zanim Spencer zdążył to powiedzieć, kolejny krzyk rozległ się echem po sali gier. – On nie jest naszym członkiem. – Wobec tego powiedz mu, żeby przyszedł kiedyindziej. – Moi dwaj ludzie go powstrzymali, ale… podejrzewam, że pan go jednak

będzie chciał zobaczyć. – Mimo że wygładzony akcent Spencera dodawał każdej sylabie elegancji, ten człowiek nigdy nie marnował słów. – Dlaczego? – Sir… – zawahał się Spencer – on mówi, że przyszedł w sprawie pańskiego ojca. – Mój ojciec nie żyje. – W sprawie posiadłości pańskiego ojca, panie Lyon. Wzrok Nicka się zamglił. Słyszał własny oddech, szybki i świszczący w piersi jak zardzewiała skrzynka. Nie myślał o tej posiadłości od wielu lat. Robił wszystko, co w jego mocy, żeby nigdy nie myśleć o tym przeklętym miejscu. – On się upiera, koniecznie chce się z panem widzieć, sir – ciągnął Spencer. – Mówi, że się nazywa Granville. Nick gwałtownie podniósł głowę. Znał to nazwisko. Kumpel ojca, a potem nauczyciel starszego brata Nicka. – Sir Malcolm Granville? – spytał Huntley. – Z jego synem chodziłem do szkoły. Mogę pójść z nim pomówić? Gardło Nicka było pełne żółci; nie zaprotestował, kiedy Iverson skinął Huntleyowi, który zszedł na dół, żeby się rozmówić z wojowniczym gościem. – Jak myślisz? Przyszedł tu, żeby ci powiedzieć, że twój brat znów jest bez pieniędzy? – spytał spokojnie Iverson. – No, tutaj ich nie znajdzie. – Nick wychylił kolejny kieliszek wina z bąbelkami, żeby spłukać gorycz z gardła. – Eustace potrafił wydać więcej w ciągu jednego wieczoru niż większość panów tam na dole w tydzień. Od dnia, kiedy szesnaście lat temu starszy brat odziedziczył tytuł książęcy, wydał już tyle, że niemal opróżnił skarb księstwa. Nick nie chciał mieć nic wspólnego ze swoim bratem utracjuszem ani z cholerną posiadłością, stanowiącą dziedzictwo książąt Tremayne. Po kilku minutach wrócił Huntley. Jego twarz była taką samą maską jowialnej nonszalancji jak zawsze, jednak zaciśnięta szczęka zdradzała niepokój. – Co ci powiedział, Huntley? Nick lękał się odpowiedzi. Żadne wiadomości o bracie nie mogły być dobre.

– Powiedział, że adwokat twojego brata wysłał ci już dwa listy, ale nie otrzymał odpowiedzi. Nick z sykiem wciągnął powietrze i powoli je wypuścił, starając się uspokoić. – Już nie trudzę się otwieraniem jakiejkolwiek korespondencji od niego. Czy to wszystko, czego chciał ten gość? Poskarżyć się w imieniu Eustace’a, że nie otwieram swojej poczty? Huntley drżącą ręką przeczesał włosy. – Wybacz, Nick. Pamiętaj, że ja tylko ci przekazuję wiadomość… Wszystkie mięśnie w ciele Nicka stężały. – Mów dalej. Iverson wystąpił naprzód. – O co chodzi, człowieku? Po prostu nam powiedz! – Twój brat Eustace nie żyje. Mniej więcej od tygodnia jesteś księciem Tremayne.

2 Mina Thorne trzymała w ręku list. Wszystko, na czym jej zależało, zaczęło się jej wymykać z rąk. Za trzy dni może stracić swoją pozycję. Swój dom. Przyjaciół w Enderley, którzy stali jej się bliscy jak rodzina. Ojciec nauczył ją, że opinie innych są ważne. Oprócz lekcji matematyki i zarządzania posiadłością najczęściej powtarzał z córką lekcje dobrych manier. Starała się, jak mogła, zawsze pragnąc go zadowolić. Ale wewnątrz, w jakimś sekretnym miejscu kryła straszną prawdę. Codziennie miała ochotę kopnąć tę naturę „damy”, której tak jej uczono. Papa nazywał ją „impulsywną” – i to była prawda. Miała tendencję do rzucania się głową naprzód – w pracę, w kłopoty, a także w uczucia, których nie powinna w sobie rozwijać. Przez dwadzieścia pięć lat robiła, co mogła, żeby postępować tak, jakby noszenie gorsetu i spódnicy sprawiało jej taką samą przyjemność jak wkładanie praktycznej koszuli i wygodnych spodni. Nie było dnia, żeby nie cisnęła w kąt swojej ślicznej porcelanowej lalki i nie ruszyła konno przez doliny Sussex na kucyku ze stajni Enderley. Kiedy dwa lata temu ojciec umarł, postąpiła tak, jakby przejęcie jego obowiązków nie przeraziło jej ani nie przytłoczyło. Ale to właśnie on ją nauczył podejmowania obowiązków. Często też powtarzał: „Nigdy nie pozwól, żeby inni znali twoje zmagania”. Jako dziecko Mina nigdy nie potrafiła spełnić tych oczekiwań. Ukrywanie uczuć wymagało od niej ciągłych wysiłków.

Ale nadal się starała być damą. Grzecznie się odzywać. Maskować własne uczucia. Tego ranka będzie mogła sprawdzić swoje umiejętności. Musiała przekonać swoich nieproszonych gości, że wszystko jest w porządku. Chociaż strasznie się bała nadchodzącego przybycia nowego księcia Tremayne, miała nadzieję, że się okaże inny niż jego ojciec i brat. Lista rzeczy, które wymagały reperacji czy remontu, rosła z roku na rok, a Mina marzyła, żeby zobaczyć tę posiadłość w kwitnącym stanie. Poprzedni książę jednak nie dzielił z nią tych marzeń. Przede wszystkim starał się spędzać w Enderley możliwie jak najmniej czasu. Teraz za wszelką cenę starała się uspokoić. – Przybycie nowego księcia niewątpliwie bardzo zmieni pani położenie, panno Thorne. Oczywiście współczujemy… Wikary Pribble przewodził trójce, która się zjawiła zaraz po wschodzie słońca w nadziei, że się dowiedzą wszystkiego, co się da, o nowym księciu – i z pytaniem, kiedy wreszcie raczy on się pokazać wEnderley. Byli to nieformalni przywódcy miasteczka Barrowmere: najstarszy farmer, przedstawiciel magistratu, wreszcie miejscowy sługa boży. – Jak moglibyśmy pani nie współczuć? – ciągnął wikary. – Dziewczynie bez matki, bez ojca, bez żadnych perspektyw… Ładne współczucie! Mina z pewnością nie do wikarego udałaby się po wsparcie, kiedy się czuła przygnębiona. – Chcielibyśmy widzieć panią prowadzącą takie życie, jakie powinna wieść młoda kobieta! – wykrzyknął radny Hardbrook w swój zwykły, gburowaty sposób. – A jak, zdaniem panów, powinnam żyć? – Prawie jej się udało usunąć z głosu ślad irytacji. – Jako żona. Jako matka. – Farmer Thurston wymawiał każde słowo bardzo powoli, tak jakby zadanie tego pytania świadczyło o jej krańcowej głupocie. – Obawiam się, że to nie będzie moim przeznaczeniem. Oczywiście, chciała być żoną i matką, dzielić życie z kimś, kto by jej dał wierność i miłość. Z mężczyzną, któremu mogłaby oddać serce. Ale już kiedyś

poszła tą drogą i, mówiąc obrazowo, wylądowała twarzą w kałuży. Goniła za ułudą, która nigdy się nie miała ziścić. – Ojciec przygotował mnie do tej pracy i będę wykonywać swoje obowiązki tak długo, jak będę mogła. – Albo do czasu, kiedy nowy pan panią zwolni. – Wikary mówił bez ogródek. – Musi pani się liczyć z tym, że będzie chciał wybrać sobie nowego nadzorcę. Takiego, który by był… – Który by… nie był kobietą? – Przyzna pani, że to trochę niezwykłe, panno Thorne. – Kiedy się obudziłam w dniu odejścia mojego ojca – poczuła ból na wspomnienie tego strasznego dnia – zrobiłam to, co trzeba było zrobić. – Wszyscy w Enderley szukali jego rady, a kiedy odszedł, zwracali się do niej. – Nie mogłam nie zająć jego miejsca. Praca wymagała działania, więc działałam. – Tak czy owak, to nie jest słuszne ani właściwe – burknął Hardbrook. Mina wstała i wyszła zza biurka. W pokoiku, zawalonym stertami ksiąg rachunkowych i dokumentów posiadłości, a teraz dodatkowo siedzącymi tu trzema mężczyznami, nie pozostało wiele miejsca. Ale kiedy się przecisnęła do półki z książkami, łatwiej jej było wytrzymać wlepione w nią krytyczne spojrzenia gości. Przesunęła palcem po półce, na której trzymała kolekcję przedmiotów zebranych z okolic Enderley: ułamek kolorowego szkła z dawnych okien zamku, fragment wygładzonego krzemienia, monetę z czasów Tudorów wykopaną w pobliżu starej wieży… Spojrzenie na te przedmioty ukoiło jej nerwy. Nicholas Lyon mógł sobie dziedziczyć każdy cal tej ziemi, ale nie odwiedzał jej od lat. Mogłaby mu pomóc zrozumieć Enderley, oczywiście gdyby jej na to pozwolił. Głęboko odetchnęła, po czym znów się zwróciła do swoich gości. – Panowie, to nie jest sprawa przyzwoitości, ale konieczności. Poprzedni książę w ogóle się nie interesował Enderley, a posiadłość wymaga nadzoru, chyba że „nieobecny książę” zdecyduje się tozignorować. – Pani dobrze wykonywała swoje obowiązki, panno Thorne. Jestem pewien, że ojciec byłby z pani dumny. Ale to już dwa lata – mówił Robert Thurston. –

Czy nie mogła pani przez cały ten czas znaleźć nowego zarządcy? – Nie takiego, który by się nadawał. Był pewien młody prawnik, recytujący na pamięć przepisy prawne tak, jakby je miał wytatuowane na powiekach, ale nic nie wiedział o zwierzętach, a kiedy go zabrała na obchód stajen, podskakiwał ze strachu. Inny młody goguś aż dostał zeza na widok sterty ksiąg rachunkowych posiadłości. Trzeci zaś tak intensywnie się wpatrywał w jej pierś, że przerwała spotkanie, jeszcze zanim zadała pierwsze pytanie temu bezwstydnikowi. Poza tymi wadami żaden aplikant nie posiadał jednej, najważniejszej kwalifikacji. Nie znali ani Enderley, ani miasteczka Barrowmere. Nic ich nie obchodzili miejscowi mieszkańcy. Mina mieszkała w tym spokojnym zakątku Anglii od urodzenia i wychowała się tu, w tym majątku. Wszystkim, co jej pozostało, byli ludzie z miasteczka i służba w majątku. Potrzebowali jej, a ona nie mogła sobie wyobrazić, żeby ktokolwiek inny znał zamek Enderley i jego potrzeby tak jak jej ojciec, a on ją tego nauczył. Mina utkwiła wzrok w dwóch obrazach, wiszących na ścianie biura. Jeden przedstawiał jej matkę, kobietę delikatną jak pajęczyna, z bladoniebieskimi oczyma, lśniącą skórą i włosami jak promienie światła słonecznego. Na drugim był jeleń. Mina chciałaby bardzo mieć taką urodę wróżki jak matka, której nigdy nie poznała, a nie ciemne włosy i ciemnopiwne oczy ojca. Jednak stopniowo zaczęła się godzić z tym, że jest raczej podobna do tego jelenia. Jest stworzeniem należącym do ziemi, na której się urodziła, w razie potrzeby gotowa za nią walczyć, chronić każdą jej piędź. – Szanowni panowie, możemy wrócić do powodu, dla którego mnie odwiedziliście dziś rano? Trzej mężczyźni spojrzeli po sobie, jakby próbując sobie przypomnieć, po co tu przyszli. – Chodzi o nowego księcia Tremayne – podpowiedziała. – Istotnie. – Wikary wysunął się naprzód, mówił coraz głośniej i coraz cieńszym głosem. – Dlaczego jeszcze nie przybył doEnderley? To pytanie często zadawała jej służba domowa i każdy napotkany przez Minę

mieszkaniec miasteczka. „Gdzie jest książę?” – Dawny książę umarł już wiele miesięcy temu. A nowy książę nawet się nie pofatygował na pogrzeb brata. – Hardbrook z oburzeniem pokręcił łysiejącą głową. – Tak nie może pozostać! Mina zacisnęła zęby i zrobiła, co się dało, żeby nie obrzucić Hardbrooka piorunującym spojrzeniem. Ten człowiek wiecznie sprawiał kłopoty. Zrzęda pierwszej klasy! – Poza tym musimy pamiętać o skończeniu żniw, a nie ma do tego ludzi. – Farmer Thurston zawsze mówił o praktycznych sprawach, zwracał uwagę na najważniejsze problemy posiadłości. Jej ojciec szanował go za to bardzo. – No, ja się spodziewam, że nowy książę weźmie te sprawy w garść. – Hardbrook kiwnął głową, gorąco wspierając własneoświadczenie. Mina nie była tego pewna. Poprzedni książę zmarł trzy miesiące temu, a jedyny kontakt z nowym miała tylko przez jego adwokata. Ten człowiek się wydawał równie niezainteresowany obowiązkami i kłopotami posiadłości jak jego brat. Aż do dzisiejszego ranka. Na środku biurka zastała dzisiaj list. Nie kolejne wezwanie, jak te, które przychodziły od adwokata, z żądaniami przedstawienia mu przez nią inwentarza sreber, antyków i dzieł sztuki w Enderley. Tym razem w liście było oświadczenie. Pięć krótkich słów, przez które niemal się zakrztusiła śniadaniem. Książę Tremayne przyjeżdża w piątek. – To, czego potrzebujemy, to trochę twardej, ojcowskiej ręki – upierał się Hardbrook. – Stary książę… o, to był silny człowiek! – Był okrutny! – Mina zapomniała przełknąć tę uwagę; sama jej się wypsnęła. Hardbrook pociągnął nosem i odwrócił wzrok, nie mogąc dłużej się w nią wpatrywać ze swoją zwykłą zuchwałością. – Powiedziałbym, że on nie chciałby mieć kobiety administratora. I tak w piątek wszystko, co wypracowała, będzie stracone. Hardbrook miał rację. Nowy książę prawdopodobnie ją zwolni, może nie dlatego, że jest kobietą,

ale ponieważ w całej korespondencji z jego adwokatem nie ujawniła tego faktu. Nie planowała żadnego oszustwa. Ale kiedy nadszedł czas, by powiedzieć prawdę, przemilczała to. – Chcecie wiedzieć, dżentelmeni, kiedy książę przyjedzie? Przyjeżdża za trzy dni – wyrwało jej się. Planowała najpierw o tym powiedzieć służbie. Ale trio władców miasteczka przybyło za wcześnie. – O, to wspaniała wiadomość! – Wikary Pribble miał nareszcie powód, żeby się uśmiechnąć. Minie aż bulgotało w żołądku. Co ten Nicholas Lyon będzie robił w Enderley? Człowiek, mający swoje życie i interesy w Londynie? Poprzedni książę, Eustace, też wolał Londyn. Ale on spędzał tam czas na pijaństwie i hulankach, natomiast jego brat zawdzięczał swoją zamożność sobie. Hardbrook wysunął się naprzód i uderzył pięścią w blat biurka. – Już ja będę miał do pogadania z kolejnym Tremayne’em! I to nie raz! – Kolejka jest długa. Będzie musiał czekać za dzierżawcami, wierzycielami, a także mieszkańcami miasteczka, którzy latami czekali na to, żeby ster rządów w księstwie objął jakiś rozsądny człowiek. Mina starała się łatać dziury i rozwiązywać problemy tam, gdzie mogła, ale to było nic w porównaniu z kompetentnym lordem i właścicielem. – A co pani zrobi, panno Thorne? – Głos Pribble’a złagodniał. – Będę pomagać nowemu księciu. – A jeżeli panią wyleje? – Hardbrook zmarszczył czoło, jakby naprawdę się przejmował jej losem mimo swojego grubiaństwa. – Są inne stanowiska… To nie znaczy, żeby naprawdę wyobrażała sobie siebie w jakimś innym miejscu, robiącą coś innego. Ale próbowała. Jej wzrok padł na kartkę gazetowego papieru w rogu biurka. – Stanowisko guwernantki? – Pribble schylił się, sprawdzając ogłoszenie wycięte z gazety.

Zwątpienie, wypisane tuzinem zmarszczek na jego twarzy, pasowało do jej wątpliwości. Nigdy nie brała lekcji dobrych manier ani muzyki czy malowania ślicznych akwarel. Jedyną nadzieją było, że znajdzie rodzinę, która by chciała nauczyć swoje potomstwo prowadzenia domu, gospodarowania zwierzętami i tego, jak prowadzić księgi rachunkowe. – A co pani sądzi o małżeństwie? – spytał Hardbrook, chwytając wielkimi łapami za poły surduta. Mina próbowała opanować drżenie. Młode kobiety stale wychodziły za starych mężczyzn, ale nie była w stanie pojąć takiego przeznaczenia. Hardbrook zaniósł się głośnym rechotem. – Bez obawy, dziewczyno! Nie miałem na myśli siebie! Proponuję pani swojego syna. Dobry chłopak. Niezbyt głupi. Niezbyt odważny. Będzie stały… Może pani na nim polegać. – Ależ panie Hardbrook, pana chłopiec ma szesnaście lat! Nawet gdybym sobie szukała konkurenta, on nie jest jeszcze nawet materiałem na męża! – Niech mu pani da parę lat, a wyrośnie na świetnego młodzieńca. – Za parę lat i ja będę starsza, panie Hardbrook, będę całkiem starą panną. Trzej mężczyźni pokręcili się na krzesłach, jakby stare i podniszczone obicia były równie niewygodne jak ich próby rozmawiania z sensem z tą dziwaczną kobietą. Na szczęście do pokoju wbiegła Emma. Młoda pokojówka dygnęła i natychmiast zwróciła przestraszone oczy na Minę. – Jest pani potrzebna, panienko. Tobias prosi panią, żeby pani jak najszybciej przyszła do stajni. Mina wstała. Zaraz poczuła się lepiej. Praca. Kłopoty. Na tym się dobrze znała. To lepsze niż żonglowanie oczekiwaniami nabzdyczonych staruchów. – Panowie, pozwolicie, że ich przeproszę… Hardbrook, Thurston i Pribble też się podnieśli. – Kiedy książę przybędzie, poinformuję go o waszej wizycie. – Hardbrook otworzył usta, jakby chciał dołożyć kolejną pretensję, zatem Mina dodała: – I

powiadomię go, że chcecie z nim rozmawiać. Mina aż za dobrze rozumiała problemy mieszkańców miasteczka, ale wszystko to wymagało funduszy, których posiadłość już od dawna nie przynosiła. – Dziękuję, Em – zwróciła się do pokojówki, kiedy panowie już wyszli. – Już myślałam, że nigdy nie pójdą! Dziewczyna wyszczerzyła ząbki w uśmiechu. – Gdybym wiedziała, przyszłabym wcześniej. Ale mówiłam prawdę. Musi panienka szybko tam pójść. Tobias pani potrzebuje. Mina aż dostała gęsiej skórki ze strachu. – O co chodzi? Ktoś się zranił? – Właściwie nie… jeśli nie liczyć paru zadrapań. – Emma znów się uśmiechnęła. – To Lady Millicent. Wlazła na drzewo i podrapała Tobiasa, kiedy ją próbował ściągnąć na dół. Kotka ze stodoły! Tłusta, o pięknym futrze, zadziorna jak mangusta. Zwłaszcza teraz, kiedy jest przy nadziei… – Gdzie ona jest? – Wlazła na ten wysoki dąb na końcu zagajnika. Dwa razy po nią chodził, ale mu uciekała. Biedactwo nie może w swoim stanie zeskoczyć na dół. – Emma aż zmarszczyła czoło. – Jak ją pani stamtąd zabierze, panienko? Tobias strasznie krwawi… – Kotka potrzebuje tylko trochę cierpliwości. Zarządca stajni był potężnym i wesołym mężczyzną, ale jego rubaszny styl na pewno nie pomagał tam, gdzie trzeba było odrobiny delikatności. Mina spojrzała w stronę drzwi, by się upewnić, czy nie widać nikogo innego ze służby, szybko odpięła pasek, zrzuciła spódnicę i wciągnęła spodnie. Emma, przyzwyczajona do ulubionych ubrań Miny, nawet nie mrugnęła. Wyciągnęła nawet ręce po spódnicę. – Odwieszę ją dla panienki. – Dzięki, Em! Mina z założonymi rękami ruszyła w stronę stajen. Nieciekawe spotkanie ze starszymi miasteczka powoli znikało z jej myśli.

Ona najlepiej potrafiła rozwiązywać problemy Enderley. To był jej cel, przynajmniej jeszcze przez jakiś czas.

3 Stop! Nick uderzył kilka razy silnie dłonią w ścianę powozu, zanim stangret usłyszał jego krzyk poprzez stukot kół na drodze. Był najwyżej o milę lub dwie od celu podróży. Ale miał już dość. Dość tkwienia jak w pułapce w ciemnym, ciasnym pomieszczeniu. Dość padania na niewygodne poduszki, kiedy powóz co chwilę wpadał w koleiny na wiejskich drogach Sussex. Dość męczącego oczekiwania, że go dowiozą do tego piekielnego miejsca, którego by najchętniej już nigdy więcej nie oglądał. Im byli bliżej Enderley, tym bardziej był zdecydowany dotrzeć tam inaczej niż w czterech ścianach powozu. – Tutaj, milordzie?! – krzyknął stangret. – Tak, tu! – Nick wyskoczył z pojazdu, zanim tamten zdołał zejść z kozła. – Odwieź mój bagaż do posiadłości. Kiedy tam przyjedziesz, na pewno ktoś się nim zajmie. Miał nadzieję, że przynajmniej służba zrobi to, co powinna. Dawni służący go pamiętają najwyżej jako pogardzonego, drugiego syna księcia. Ponownie potwierdził swoją niedbałość, przez wiele miesięcy lekceważąc swoje dziedzictwo. Ale gdyby przyjechał wcześniej, uznaliby, że się nie liczy z codzienną rutyną prac służby w Enderley. Jednak to nic w porównaniu z tym, jak go teraz będą nienawidzili. Miał nadzieję, że jego plan zajmie mu nie więcej niż dwa tygodnie. Szybki przyjazd i wyjazd. Oczyścić dom z mebli, dopilnować sprzątnięcia, zwolnić część służby tak, żeby przyszły dzierżawca mógł zatrudnić, kogo chce.