Filbana

  • Dokumenty2 833
  • Odsłony751 348
  • Obserwuję554
  • Rozmiar dokumentów5.6 GB
  • Ilość pobrań512 992

Letnisko - Piotr Szordej

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Letnisko - Piotr Szordej.pdf

Filbana EBooki Książki -P- Piotr Szordej
Użytkownik Filbana wgrał ten materiał 5 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 22 osób, 33 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 137 stron)

Rozdział I 1 Zwłoki unosiły się przy samej powierzchni wody, zaplątane w przybrzeżne sitowie. Z daleka bardziej przypominały porzuconą, namokniętą puchową kurtkę niż człowieka. Tworzyły wynurzające się z wody pikowane wybrzuszenia i tkwiły nieruchomo przy nieporuszonej jeszcze o tej porze tafli. Może poleżałyby tydzień lub dwa, nie wzbudzając niczyjego zainteresowania, gdyby nie dwaj poranni wędkarze przechodzący obok. - Sezon się na dobre nie zaczął, a ludzie już wyrzucają do jeziora śmieci - zauważył jeden z nich. - Wiosenne porządki. - Przecież to już lipiec. - Dla tych z Kolonii to czas porządków - upierał się drugi. Kolonia Mikruty odżywała bowiem dopiero z pierwszymi dniami wakacji. Otwierano na oścież zabite na głucho przez pozostałą część roku okna w letniskowych domkach, grabiono zbutwiałe liście i przywożono z miasta dzieci wraz ze śmieciami. Odbywało się gremialne wietrzenie zaduchu minionego lata. Mikruty zaczynały wypełniać się ludźmi, muzyką techno i właśnie śmieciami. Albowiem był to już jeden z ostatnich dzikich zakątków tak zwanej mazurskiej przyrody, czyli dzikiej natury i letnicy czuli się tu jak u siebie w domu. - Polska to dziki kraj - stwierdził ten z wędkarzy, który pierwszy poczynił spostrzeżenie o wyrzucaniu śmieci do jeziora. Potem splunął i wszedł w gumowych butach do wody po kurtkę.

- A ty co? - zawołał za nim ów drugi, uparty. - Ekolog jakiś jesteś? - Puchowa kurtka stanowi obce ciało w pejzażu dzikiej natury - rzucił za siebie sentencjonalnie ten pierwszy, bo był bardziej wykształcony. - Moim zdaniem właśnie pasuje do niej jak ulał - upierał się po swojemu drugi. - To się nazywa jednością treści i formy. Czyli jaki pan, taki kram. A nie żadne tam obce ciało. Obce ciało już jednak na nich czekało. 2 Droga Agnieszko! Sezon w Mikrutach wreszcie się zaczął. I to jest mój pierwszy „sezonowy” mail. Ale żebyś tylko wiedziała, jak się zaczął! Mamy nawet własnego trupa! Tak, tak! Trup jest nasz, bo nasz domek leży najbliżej miejsca odnalezienia zwłok, czyli trup leżał najbliżej nas. Nie tyle zresztą leżał, co pływał, gdyż to topielec, a w zasadzie topielica. Maria, żona naszego lokalnego szeryfa, wszystko mi opowiedziała, ale nawet gdyby nie opowiedziała i tak bym wiedziała o wszystkim, bo tutaj wszyscy wiedzą o wszystkim i o wszystkich. No więc przyjechaliśmy wczoraj, czyli w sobotę rano po piątkowym wysłaniu dzieci na obóz językowy do Anglii i jeszcze nie zdążyliśmy się dobrze rozpakować, a tu taka nowina. Sama powiedz. Poza trupem mamy także wreszcie ciszę, spokój i świeże powietrze. Trup jak trup, uważasz, już niejednego z naszego jeziora wyłowili, ale wątek sensacji zawsze człowiekowi dobrze robi. W Tatrach mają zabitych taterników, a u nas mamy topielców. Nawet nie wiadomo, czy ładna była ta Świtezianka, bo podobno pływała tak sobie w wodzie długo, co najmniej ze dwa tygodnie i trochę ją coś tam podjadło, zanim się wynurzyła. Maria powiedziała tylko, że miała, znaczy ta Świtezianka, długie, czarne włosy, więc pewnie była ładna, a takie to zawsze

mają problemy. Wiesz, co mam na myśli; miłość i te sprawy, a potem to już nie pozostaje nic innego, jak skoczyć w mroczną toń jeziora, skoro najpierw było się gotowym skoczyć za ukochanym w ogień. Ogień i woda, ot co, nikt jeszcze tego nie pogodził, a krew, powiadają, to nie woda, zatem krew się polała, choć może niedosłownie, bo akurat wylało się ze Świtezianki sporo wody. Mąż Marii, Wojtek, zajmuje się tym wszystkim, zatem jestem na bieżąco i będę cię też na bieżąco i o tym właśnie wszystkim informowała. Oczywiście jeżeli zechcesz, ale jak cię znam, to zechcesz. Co poza tym? A no nic. Wakacje, czyli nuda. Pogoda dopisuje, cudze dzieci wrzeszczą za płotem, cudze psy szczekają, cudze auta wymagają kąpieli. Wszyscy właściwie wymagamy „oczyszczenia”, ale jak wejść do wody, w której pływał trup? Dobrze, że nasza chatka znajduje się tak bardzo na uboczu. Psy szczekają tu ciszej, dzieci też drą się ciszej, tylko karoserie wykąpanych aut puszczają nam zajączki. Janek w swoim żywiole. Piła, młotki, gwoździe i tym podobne, rozumiesz. Gapi się na nową piłę tarczową z Praktikera i popija piwo na leżaku. Świtezianka, brunetka, wcale go nie interesuje, bo znasz Janka, on lubi tylko blondynki. Wynikałoby z tego bezpośrednio, że mnie w związku z tym też lubi, ale obawiam się, że nawet jeśli tak jest, to lubi mnie w pewnym sensie pośrednio, bo jestem jego żoną. Gdyby zatem okazało się, że Świtezianka nie utopiła się sama, tylko ktoś ją utopił, to na pewno nie Janek przyłożył do tego ręki. Bo, widzisz, co innego mieć własnego zwykłego trupa, a co innego niezwykłego, czyli zamordowanego. Taki zamordowany jest cenniejszy, gdyż ściągnie więcej turystów do Mikrut. I wszyscy się wtedy pożywimy, to znaczy my z Jankiem akurat nie, bo nie kręcimy tu żadnych lodów, tylko odpoczywamy. Ale taka na przykład ty, która robisz lody

profesjonalnie, sorki za nieprzystojne skojarzenia, mogłabyś u nas na niejednym lodzie zarobić, tym bardziej że jesteś przystojna i ruda, a miłośnicy kryminałów lubią rude. Nawiasem mówiąc to ciekawe, dlaczego przystojne kobiety wywołują nieprzystojne myśli, a nieprzystojne przystojne. To pewnie się wiąże z tym, co komu przystaje. To zwraca moje oczy ku Jankowi, który właśnie przystanął i tak stoi, jak na jakimś przystanku i ciągle gapi się na to swoje piwo, którego sobie nawarzył klecąc naszą chatkę nad jeziorem. Ale chłop, jak chłop, żadnego z niego pożytku, poza tą chatką, do której musiałam się i tak dołożyć. No i teraz on i chatka stoją, a ja leżę finansowo, ale nic to, jak mawiał Mały Rycerz. Janek też jest takim bardzo małym rycerzem i choć nie mówi tego „nic to”, to i tak ma wszystko w nosie. Aha, zapomniałabym o najważniejszym; podczas sprzątania znalazłam długi czarny włos w łazience. Ciekawe... Z ciekawym pozdrowieniem, Ola. * * * Droga Olu! Po długości twojego maila widzę, że to już naprawdę wakacje, więc czas nadrabiać zaległości towarzyskie. Kiedy to po raz ostatni widziałyśmy się? Choroba zżarła mi mnóstwo zdrowia i nie winię cię za ten czas niewidywania. Nie chciałam, abyście widzieli mnie z Jankiem w złej formie. Musiałam to, rozumiesz, załatwić po swojemu i załatwiłam. Teraz zaś muszę załatwić jeszcze zaległości finansowe, bo wiadomo, choroba kosztuje, więc robię te swoje lody gdzie popadnie, czyli je kręcę, ha, ha! Wakacje to okres żniw dla mnie, wiesz dobrze, więc trupa ci nie zazdroszczę, tym bardziej że niewiele brakowało, a już byłoby po mnie. Coś mi jednak chodzi po głowie, że Świtezianka nie była topielicą, tylko kandydatów na topielców wodziła na

pokuszenie... Poza tym, jako Słowianka, musiała być blondynką. Nawiasem mówiąc, jeśli Janek lubi tylko blondynki, to znaczy, że nie lubi brunetek, a takie nielubienie może już być wystarczającym powodem do zbrodni na brunetce. Tyle że Janek muchy by nie skrzywdził, a co dopiero brunetki, choćby nawet i na nim usiadła jak mucha. On jest bardzo rycerski i wcale w tym swoim rycerstwie niemały. Zamiast topić brunetkę, utopiłby swój czarny smutek w piwie i to jest akurat zdrowe, i nawet w pewien sposób szlachetne, chociaż śmierdzące na kilometr, by tak rzec, chmielem. Niemniej, ciekawa jestem dalszych losów twojej Świtezianki, bo masz rację, kto jak kto, ale ty znasz mnie dobrze. Więc donoś mi uprzejmie o wszystkim i miejmy tylko nadzieję, że dziewczę nie utopiło się ze zgryzoty, bo to takie zaściankowe, ale że ktoś je utopił, bo to już zapachniałoby nie chmielem, ale Szekspirem. Z zakręconym od lodów pozdrowieniem, Agnieszka. *** Agnieszko! Świtezianka była tak po prawdzie przebiegłą wiedźmą i seryjną morderczynią, chociaż mówiła do rymu. Tak czy owak, mieszkała pod wodą, więc pasuje do naszej topielicy. Reżyserzy zawsze obsadzają w rolach femme fatale brunetki, a nie blondynki i niech już tak zostanie. Może ona chciała uwieść Janka i on ją wolał utopić, niż sprzeniewierzyć mi się? Masz całkowitą rację; Janek jest rycerski i z tego swojego rycerstwa mógłby się posunąć do zbrodni po to tylko, abym się nie dowiedziała o jego romansie. Janek jest bowiem hipokrytą, kompletnym Dulskim; uwiódł mnie raz i na tym poprzestał. Zapluł mnie jak sztubak swój budyń, żeby mu kumpel mnie nie zeżarł, potem zaznaczył wzorem drapieżników własne terytorium i jego drapieżność się

wyczerpała wraz z pęcherzem. Taki facet, innymi słowy, jest zdolny do zbrodni ze strachu przed mściwą żoną. Motyw dobry, jak każdy inny, na wakacje z blondynką. Pamiętasz ten przebój? A ja jestem przecież blondynką na wakacjach. Tylko pytam, skąd ten czarny włos w mojej łazience? Z powodu tego włosa Janek wydaje mi się ponownie tajemniczy, a tajemnica podnieca... Z podnieconym pozdrowieniem, Ola. * * * Drogi Olutku ! Widzę, że się naprawdę nudzisz na tych swoich wa- kacjach, czyli w samej rzeczy odpoczywasz od spraw poważnych. Dzielisz włos na czworo, zupełnie niepotrzebnie, bo co się okaże, jeśli się okaże, że to na przykład włos łonowy? Taki włos łonowy jest pokręcony i już masz aferę miłosną, gdyż każda afera miłosna jest pokręcona, jak właśnie włos łonowy. Długa afera miłosna, to i długi włos łonowy. Od takiej długiej afery powstają długi honorowe, które spłacić można tylko własną krwią, a najlepiej czyjąś. Cisi pantoflarze są najlepszymi kandydatami na seryjnych morderców. W takim facecie kumuluje się jego upokorzenie i by mógł sobie spojrzeć w oczy przy goleniu, albo musi sobie golnąć, albo zaciukać jakąś upokarzającą go babę. Pyskaty facet to się napyskuje i wyżyje w wysiłku oratorskim, ale taki cichy to się tylko nałyka, a potem musi to, by tak rzec, zwrócić. I zwraca, czym tam ma pod ręką. Siekierą na przykład. Albo paskiem od spodni, albo twoim własnym szalikiem, albo pończochą. Co by nie powiedzieć złego o twoim Janku, to on, jak już zwraca, to piwem, bo najczęściej piwo właśnie ma pod zabójczą

ręką. Potem porozmawia sobie, chłopina, z nową piłą tarczową i daleko mu jest do tego szaleńca, który piłą łańcuchową rżnął nas, kinomanów, przez dwie godziny, w pień. Take it easy! Don’t worry, be happy z Janka. Z singielskim pozdrowieniem, Agnieszka. *** Droga Agnisu! A jednak moja kobieca intuicja mnie nie zawiodła! Świtezianka nie utopiła się z rozpaczy, tylko ktoś ją z rozpaczy utopił! A tak! Maria powiedziała mi w tajemnicy, że każdy przypadek nagłej śmierci idzie na sekcję. Czyli pod nóż ko- ronera, który u nas się nazywa lekarzem sądowym albo jakoś tak - nie nóż, rzecz jasna, tylko facet, który nim babra w bebechach nagłej śmierci. I ten facet odkrył, że Świtezianka, co prawda, utopiła się, ale najpierw oberwała czymś i to solidnie i gdzie popadnie, a potem ją dowiązano do czegoś i spuszczono na dno. W płucach było pełno wody i to jest podobno dowód, że umierała wdychając wodę. Na kostkach nóg, tak zwanych pęcinach, ma paskudne otarcia z liny, która ją przywiązała, pewnie nieprzytomną, do śmierci. Potem, pod wpływem gazów pochodzących z rozkładu tkanki, te kiedyś zapewne powabne kostki napuchły, zrobiły się miękkie i lina wżarła się w tę miękkość aż do kości właśnie. Wtedy pętla okazała się za luźna, bo kość w zasadzie nie puchnie, i puściła Świteziankę, jak balon, na powierzchnię. Gazy wypchnęły babkę niczym łódź podwodną do wynurzenia. Wiem, co mówię, bo Janek pasjonuje się łodziami podwodnymi i już wiele razy mi tłumaczył, jak to się dzieje, że taka łódź wypływa. Wszystko to sprawiło, że mamy teraz w Mikrutach Sherlocka Holmesa i jego Watsona z powiatu, chociaż nie sądzę, żeby byli

gejami. Dzięki nim prawda o Świteziance, niczym oliwa sprawiedliwa, też wypłynie na wierzch. Innymi słowy mamy sprawę o morderstwo i autentyczne w tej sprawie śledztwo czy jak mu tam, dochodzenie. Sherlock i Watson - ciekawe, że nie wiem, jak ten drugi miał na imię - dochodzą teraz do siebie, gdyż przyjechali wieczorem i do rana świeże powietrze Mi- krut ich nieco zamroczyło. Sprawdzają rejestr zaginionych z laptopa podłączonego do sieci i wypytują o wszystko Wojtka Marii, czyli Stępnia, zwłaszcza o dyskotekę we wsi, która teraz nazywa się klubem i o Kolonię Mikruty, czyli między innymi o nas, że niby gdy domki stoją puste w martwym sezonie, to nie wiadomo, co się w nich dzieje i to ich martwi, że tam mógłby się znaleźć ktoś martwy. Cóż chcesz - powiatowi detektywi, a dyskoteka, wiadomo, jest źródłem wszelkiego zła. Z dyskoteki można wyrwać towar na chatę zabitą pod nieobecność gospodarzy dechami. Z tego biorą się zabite kobiety, bo takie jest życie, zwłaszcza policjantów z powiatu. No i w ten sposób zabili mi klina, bo przecież spodziewałam się tego, a jednak jakby mimo wszystko nie spodziewałam. Ze spodziewającym się jeszcze większej sensacji po- zdrowieniem, Ola. *** Oluś! Coś mi się wydaje, że największy Holmes to się właśnie budzi w tobie, Watsonie. Sprawa może jednak okazać się bardziej prosta, niż sądzisz. Sama powiedziałaś - podryw, gwałt, morderstwo. Potem usunięcie śladów. Normalka. Wszystkiemu winni są przyjezdni. Gdyby jednak nie przyjeżdżali, letnisko nie byłoby letniskiem, tylko zwykłym zadupiem.

Nie miałabyś swojego trupa, który tak podnieca twoją wyjałowioną miastem wyobraźnię. Innymi słowy coś za coś. Ekscytująca fantazja kryminalna za dyskotekę. Błogie rozważania o nagłej śmierci za ujadanie bachorów pod ogrodzeniem. Widzę to czarno. W rejestrze zaginionych, który, jak zapewne wiesz, powiększa się zwłaszcza podczas wakacji, figuruje mnóstwo pięknych dziewcząt, których los pozostanie już do końca niewyjaśniony. Innymi słowy, zabili go i uciekł i raczej spodziewam się rychłego umorzenia sprawy. Utkniesz, nomen omen, w martwym punkcie i przyjdzie ci wysłuchiwać opowieści Janka o wynurzających się z jeziora łodziach podwodnych. Ale nie martw się. To mogą być całkiem atomowe łodzie podwodne ukryte na dnie jeziora jeszcze przez Niemców, rozumiesz, takie prototypy, razem z tonami złota i Bursztynową Komnatą. Wtedy zamienisz się w Pana Samochodzika i wsiądziesz w samochodzik, czyli sama pochodzisz sobie tropem templariuszy do kolejnej tajemnicy. Czego ci serdecznie życzę, z tajemniczym pozdrowieniem, Agnieszka. *** Olutku! Zastanawiam się tylko, po co ukrywać ciało. Trup to trup. Ktoś go pochowa, więc po kiego mola chować go samemu i to przed całym światem. No chyba że taki trup mógłby coś powiedzieć o swoim mordercy. Wtedy lepiej go ukryć. Tylko gdzie? W pobliżu miejsca zbrodni? Przecież wtedy już samo miejsce zwróci uwagę na potencjalnego sprawcę zbrodni. Takiego trupa ładuje się do bagażnika i wywozi jak najdalej, żeby się nie kojarzył właśnie z miejscem. W nowym miejscu już

można go kojarzyć, bo i tak nikt go nie skojarzy ze starym miejscem. Jeśli babkę zamordowano na powiatową skalę, czyli, by tak rzec, bo bożemu, w ogóle nie należało ukrywać ciała. A skoro już tego dokonano, to dlaczego właśnie w miejscu zbrodni? Oczywiście zakładam przy tym, że miejsce zbrodni to nasza chata. Myślę więc, że zrobiono to dlatego, że wkładanie ciała do bagażnika i ryzyko jazdy z nim przez kilkaset kilometrów na drugi koniec Polski, a następnie kopanie saperką albo jakąś inną łyżeczką dołu na grób było po prostu zbyt kłopotliwe. Zamiast tego wrzucasz ofiarę do jeziora i masz spokój. Aha, zapomniałam, przecież Świtezianka jeszcze żyła, zanim jej zwłoki zostały ukryte. W bagażniku mogłaby się ocknąć. I co wtedy? Trzeba by ją było dobić albo przeprosić. Sądzę, że nie jest łatwo zabić człowieka własnymi rękami. Człowiek karpia na wigilię wzdraga się załatwić, a co dopiero innego człowieka w powszedni dzień. Człowieka, jak mniemam, łatwo jest zabić na odległość, na przykład zastrzelić. Nawet rzucić w niego dzidą. Ale rozłupać mu czaszkę, o, to już stanowi zupełnie inne wyzwanie. Tymczasem masz nieprzytomną ofiarę gwałtu i wrzucasz ją do wody. Żaden problem. W pewnym sensie sama się utopi. To trochę jak strzał z pistoletu, prawda? Nie wymaga zaangażowania emocjonalnego. Trzeba tylko przywiązać jakiś balast, żeby poszła na dno. Bo pod wpływem wody zalewającej płuca też mogłaby się ocknąć. Wash and go - czyli dwa w jednym, pamiętasz tę reklamę; za jednym zamachem zabijasz i ukrywasz zwłoki... Bardzo zgrabnie pomyślane. Ze zgrabnym pozdrowieniem, Ola. *** Ola! Ty się chyba minęłaś z powołaniem! Zamiast wiercić dziury w zębach, powinnaś wiercić dziury w

brzuchu. Jeszcze trafiłabyś na ropę naftową. No dobrze, facet przyłożył panience czymś ciężkim w trakcie gwałtu, na przykład pięścią, potem się spie- trał i obciążył żywy jeszcze dowód swego haniebnego postępku konsekwencjami własnej, gwałciciela chuci. Zatargał oba ciężary do jeziora i umył sobie w nim ręce. I teraz szukaj wiatru w polu. A właściwie w jeziorze. Pozostaje ci tylko szydełkowanie i wyrzucanie po Janku pustych butelek piwnych. Gość myjąc sobie ręce rozpuścił się w tej wodzie, bo pewnie spuszczacie do niej organiczne i nieorganiczne ścieki z całych wakacji, i tyle go znajdziesz. Ciemna mogiła i siwy dym. Zostaw to tym z powiatu. Umorzą sprawę, jak w banku. Z bankowym pozdrowieniem, Agnieszka. *** Agutku! Absolutnie nie masz racji. Po pierwsze bank niczego by ci w życiu nie umorzył, a co najwyżej zamorzył głodem. Po drugie, facet nie mógł tak po prostu wrzucić kobiety do wody. Bo nawet gdyby ważyła tylko tyle, ile top modelka, daleko by nią nie dorzucił. Jakieś powiedzmy pięćdziesiąt kilogramów to i tak o wiele więcej niż waga kuli do pchnięcia kulą. Gościu mógłby zaledwie rzucić sobie Świteziankę pod nogi, że już nie wspomnę o balaście, którym też musiałby pchnąć. Woda przy brzegu jeziora jest płytka, to nie Morskie Oko. Sama widzisz. Facet musiał, po prostu musiał, władować cały towar na jakąś łódkę i wypłynąć z trupem in spe na szerokie wody. Nawiasem mówiąc, te szerokie wody to teraz błysk fleszy tutejszej prasy samorządowej, która też ma sezon ogórkowy. A skąd wziął tę łódkę? Ty spróbuj tutaj znaleźć choćby wiosło przed sezonem.

Wszystko pozamykane. Tylko my mamy łódkę w pobliżu jeziora... Tylko my. Tu nie ma żadnych innych domów. Łódka stoi na przyczepce w ogrodzie, zresztą sama wiesz. Poza tym szlaban na inwestycje. Strefa ciszy i tak dalej, a więc także żadnych przypadkowych, luźno sobie stojących łódek przy okazji. Na plaży wprawdzie jest wypożyczalnia, ale do plaży od nas kawał drogi. Tymczasem Janek odziedziczył po ciotce ziemię i kawałek kurnika nad jeziorem i uparł się, żeby sobie coś budować. Stąd i łódka przy samym brzegu. Na tę budowę poszły zresztą pieniądze z moich dziurawych zębów. I na łódkę również. Wyobrażasz sobie mordercę, który najpierw wlecze nad jezioro łódkę, przez całą kolonię, potem trupa, a potem jeszcze balast? Chodzi tam i z powrotem, podczas gdy tyłek mu się pali? To musiał być pomysł chwili. Wszystko, co niezbędne, morderca miał pod ręką. To wydawało się łatwe i spójne. Ale ja jestem specjalistką, jak sama powiedziałaś, od szukania dziur w całym. Dyplomowaną! Mam już łódkę. I mam też ów włos. I o ten właśnie włos jestem od rozwiązania zagadki. Janek nie może być mordercą. To przecież fajtłapa. Najpierw zadzwoniłby do mnie i zapytał, co ma zrobić; czy utopić zwłoki, czy może zakopać, a może do wszystkiego się przyznać. On w ogóle najpierw zapytałby, czy może zgwałcić tę babkę. Przypuszczalnie ją również o to by zapytał. Zawsze był niedołęgą. Tylko jakim cudem morderca dostał się do naszej chatki nie wyłamując drzwi? Muszę to przemyśleć. Z przemyślnym pozdrowieniem, Ola.

Rozdział II 1 No to Stępniowa już wszystko o mnie i Janku powiedziała Stępniowi podczas obiadu. Że nazywam się Aleksandra Głowacka i jestem dentystką po czterdziestce z Warszawy. Potem stwierdziła, że Stępień przecież i tak musi mnie znać, choćby z widzenia i że ona, Stępniowa, nie wierzy, żeby nie zapamiętał wysokiej blondynki, a tym samej długonogiej i co za tym idzie, szczupłej, a więc wartej grzechu. Podobno mamy dwoje dzieci w wieku, gdy dzieci jeszcze liczą się z rodzicami, a rodzice z dziećmi wcale. Dla Stępniowej Janek, mój mąż i architekt w jednym, jest niczego sobie (ostrożna ta Stępniowa przy Stępniu). Niemniej, ładni jesteśmy jej zdaniem oboje. Chałupy pilnuje nam Kazik organista. Co cztery lata zmieniamy samochód, a właściwie samochody, bo mamy ich dwa. I teraz uważaj, najwyraźniej ja się nudzę i Janek też się nudzi, zatem w pewnym sensie, ale pewnym tylko dla Stępniowej, bo ona ma właśnie pewność, nudzimy się razem, czyli, że się tak wyrażę, ze sobą. W opinii Stępniowej jesteśmy więc standardowi, czyli z tych nudów do wszystkiego zdolni. Stępień ze swej strony doniósł Stępniowej, że zażądałam analizy DNA tego włosa znalezionego u siebie w łazience. Jemu, to znaczy, Stępniowi, wydaje się to dziwne, że w ogóle skojarzyłam ów włos z tą z jeziora. Jego zdaniem, to nienormalne, żeby człowiek sam zwracał na siebie uwagę w sprawie o zabójstwo. No i jeszcze ta łódka... To też go dziwi niepomiernie. Zdaniem Stępnia szukam sensacji we własnym ogródku, bo już od dawna nie otrzymuję satysfakcji seksualnej od męża.

Podobno on zna takie - to znaczy Stępień - takie jak ja. Stępniową, musisz wiedzieć, bardzo interesowało skąd on „takie” zna i ile ich zna. Stępniową zastanawiają też drzwi, których nikt nie wyłamał. W jej opinii taki domek na jeziorem, na skraju wsi, a właściwie kolonii tej wsi, to całkiem wygodna meta, tym bardziej że także Kazik organista ma do niej klucze. Moim z kolei zdaniem Stępniową chyba również dawno już nie otrzymała satysfakcji seksualnej od męża, bo, dla odmiany, jej zdaniem ów Kazik, to ciekawy człowiek. Stępniowi jednak nie wydał się wcale ciekawy, zwłaszcza w trakcie niedzielnego obiadu. Stępień uznał, że sznycle Stępniowej są niedosma- żone, czyli jak zwykle niecierpliwe, a dopiero potem dobrał się do skóry „temu pijaczynie”. I nic go nie obchodziło, to znaczy Stępnia, że ten pijaczyna już nie pije. Ani nawet argument, że gdyby pił, proboszcz własnoustnie wywaliłby go z plebani, bo własnoręcznie by mu nie wypadało. Zdaniem Stępnia proboszcz sam na organach grać nie będzie, dlatego przymyka oko na krypto alkoholizm organisty. Według jednak Stępniowej ktoś, kto gra na organach, musi być wykształcony, bo zna przynajmniej nuty, a człowiek wykształcony musi jednocześnie być wrażliwy, a wrażliwy, jej zdaniem, nie zabija. Zdaniem jednak Stępnia zabija, i owszem. Nigdy nie wiadomo, co takiemu odwali, chociaż przyznał, że taki cichy człowieczek czasem bywa nieobliczalny, zwłaszcza w stosunku do kobiet. Wtedy Stępniowa uparła się, że co najwyżej mógłby dać komuś za pieniądze, których, wiadomo, nigdy za wiele, zwłaszcza na takiej plebani jak tutaj, klucze do naszego domku. Stępień stwierdził jednak, że pieniądze to ten Kazik organista, czyli Poręba, ma i tak od nas, i to w dodatku stałe i jeszcze bardziej w dodatku za nic, zatem nie ryzykowałby dla jednorazowej kasy, choćby i miała okazać się wielorazowa. Wówczas Stępniowa podsunęła Stępniowi myśl, że mogłoby

chodzić o grzechy przeszłości, czyli szantaż - no bo co właściwie taki dorodny mężczyzna w sile wieku, jak Kazik Poręba, porabia w naszym ustroniu, czyli zadupiu. Na to Stępień, że ostatecznie on Stępień i Stępniowa, też coś porabiają na tym zadupiu i czyżby Stępniowa była z tego powodu nieszczęśliwa? Stępniowa zrobiła się od tej chwili czujna, bo nie mogła przecież ot tak sobie, przy obiedzie, przyznać się do tego, że czuje się nieszczęśliwa, a że czuje się szczęśliwa też potwierdzić nie mogła. Ostatecznie oboje ze Stępniem mają pracę i zdrowe dzieci, więc grzechem byłoby narzekać, prawda? Nic zatem nie odpowiedziała, a Stępień przyjął to do wiadomości. Dojadł swój obiad w milczeniu i potem dobił ją jeszcze tym, że jak na szantaż, to szantażysta niewiele wymaga od Poręby, a skoro tak jest, to Poręba mógłby się spokojnie wyspowiadać pod sutanną proboszcza i problem miałby z głowy. Stępniową wtedy odpaliła, że może i pod sutanną mógłby, ale przed Stępniem wcale nie, gdyż zbrodnię ściga się przez dwadzieścia pięć lat, a Kazik Poręba mieszka w Mikrutach dopiero od piętnastu. Innymi słowy, od Stępnia rozgrzeszenia mógłby nie dostać. Jej zdaniem klucze do naszego domku to jest klucz do zagadki, bo tylko te klucze można odebrać Kazikowi, gdyż Kazik nie posiada już niczego więcej. Stępniową kazała Stępniowi przycisnął Kazika w sprawie kluczy, ale Stępień odpowiedział jej, że nie ma go czym przycisnąć, na co Stępniową odparła ze zwykłą pewnością siebie, że już ona znalazłaby sposób i że to pewne. Z całkiem niepewnym pozdrowieniem, Ola. *** Oleńko! Arcy to ciekawe, co mówisz, a właściwie piszesz. Aż przeszywa mnie dreszcz na myśl o Kaziku organiście. Nie muszę ci chyba wyjaśniać, że jest to oczywiście dreszcz

rozkoszy. Taki Kazik organista mógłby sobie na mnie zagrać jak z nut, które, notabene, sama bym mu podyktowała, a właściwie zaśpiewała. Doprawdy, cudownie jest pomyśleć, że jakiś tam Kazik może być najprawdziwszym mordercą, a może nawet i gwałcicielem. Ty to masz się dobrze w tych Mikrutach. Nie to co ja u siebie. Taki wrażliwy gwałciciel to jest prawdziwy skarb dla kobiety, zwłaszcza jeśli jeszcze przeszywa ją w trakcie czynu nierządnego zabójczym spojrzeniem. Stawiam na Kazika organistę. A jakież i on ma nazwisko ładne! Poręba... Hm... Czuję zapach leśnego igliwia pod moim plecami i mocarne to coś, czym on rąbie, znaczy ten Kazik Poręba. Ze wzniosłym pozdrowieniem, Agnieszka. 2 Agnieszko! Wyobraź tylko sobie, że lokalna policja w osobie męża Stępniowej zlekceważyła mnie! Ot tak, po prostu. Nasz szeryf stwierdził ni mniej ni więcej, że moje domysły opierają się na zbyt odległych skojarzeniach, by przeprowadzać kosztowną analizę porównawczą DNA. Także łódka go nie zainteresowała ani brak włamania. Powiedział, że nie mam żadnych dowodów, iż łódka była ruszana pod naszą nieobecność, i że gdyby miał prowadzić dochodzenie w sprawie braku włamania, uznano by, że postradał zmysły. Dał mi więc do zrozumienia, że jestem żądną sensacji mitomanką, czyli łagodną wariatką. Innymi słowy powiedział to samo co ty.

Jego żona z kolei podejrzewa nadal Kazika Porębę. Jej zdaniem ten Poręba jest jakiś dziwny i wcale by się nie zdziwiła, gdyby to on załatwił tę kobietę. A jeśli nawet i nie on, to ktoś, komu dał klucze do domku. Szeryf Stępień uważa jednak, że Poręba jest czysty. Holmes i Watson sprawdzili już w międzyczasie rejestr zaginionych i co również przewidziałaś, nie znaleźli w nim nikogo, kto nadawałby się choć trochę na naszą Świteziankę. Podobno nawet grafik policyjny odtworzył wraz anatomopatologiem jej domniemany wygląd, to znaczy z okresu, gdy jeszcze żyła. Teraz z tym wyglądem cała policja gania po wsi i pokazuje go każdemu, ale wygląda na to, że bez efektów. Oczywiście mam na myśli brak pozytywnych efektów, bo są tylko negatywne. Nie udało też się stwierdzić, czy Świteziankę zgwałcono przed utopieniem, bo po utopieniu to raczej mało prawdopodobne. To więc również przewidziałaś, mianowicie, że śledztwo stanie w miejscu, ale gdybyś widziała tego Holmesa i Watsona, to byś nie była wcale zaskoczona tym staniem śledztwa, bo oni niby się ruszają, ale jakby właśnie stali. Mam nadzieję, że oni stojąc, ruszają przynajmniej głową. Jeśli chodzi o mnie, to nie poddaję się. Jakże bym mogła. Jeżeli, uważasz, jakiś facet założył Świteziance pętlę na nogi, a to jest fakt niezbity i stąd całe śledztwo, to myślę, że musiał przy tym popełnić gdzieś jakiś błąd, który mnie do niego doprowadzi. Z doprowadzonym do (o)błędu pozdrowieniem, Twoja nieustępliwa Ola. *** OK, też będę nieustępliwa i radzę ci zająć się grabieniem trawnika. Ten wasz lokalny Stępień ma absolutną rację. Łączysz w pozornie spójną całość oderwane od siebie fakty. Zapewne istnieje tysiąc wytłumaczeń dla obecności czarnego włosa w twoim domu. Dla braku śladów włamania istnieje za to tylko jedno wytłumaczenie - zwyczajnie żadnego włamania nie

było. Nie znaczy to jednak, że ktoś do was wszedł mając klucze. To znaczy jedynie, nikt nie wchodził pod waszą nieobecność do waszej chaty. Nikt nie ruszał też łodzi. Poradził sobie inaczej i niech ci podpowie wyobraźnia, w jaki sposób rzucił dziewczyną na niezbędną odległość. Mógł, na przykład, najpierw cisnąć do wody balast z przewleczoną przez niego linką, a potem ściągnąć ofiarę przez ten balast niczym przez blok i tyle by wystarczyło, żeby umieścić ją na głębokiej wodzie. I co ty na to, detektywie amatorze? A może popłynął z nią wpław, holując na głęboką wodę i tam zostawił, a następnie wrócił po balast? Każdy ratownik z byle basenu by sobie z tym poradził. Jeśli ona tam się błąkała po dnie ze dwa tygodnie, prawdopodobnie zrobił to pod koniec czerwca, więc nie zmarzł przy tym za bardzo. A co na to wszystko Janek? Z nadal sceptycznym pozdrowieniem, Agniecha. 3 Kochanie! Gdyby taki ratownik potrafił pływać z balastem, to nie byłby żaden poważny balast. Balast jest przecież właśnie po to, by nie dało się z nim pływać. Zresztą nieważne. Stępniową, a jakże, nie byłaby sobą, gdyby nie rozpoczęła śledztwa na własną rękę, a rozpoczęła je od przyciśnięcia, w zastępstwie Stępnia, Kazika Poręby. Wzięła go pod włos i zapytała wprost, dlaczego, on, Porębą, marnuje się na tej plebani. Ha, ha! I Porębę zatkało. Tak go zatkało, że gdy się już odetkał, miał zamiar opowiedzieć Stępniowej całe swoje dotychczasowe i nieudane życie Poręby, ałe ugryzł się był w język. To ugryzienie, widzisz, upewniło tylko Stępniową, że życie

Poręby kryje w sobie jakąś mroczną tajemnicę. Wtedy Stępniowa postanowiła uderzyć go w samo sedno, czyli w ową tajemnicę i powiedziała Porębie, że jest taki tajemniczy. I ten dureń połknął haczyk, bo gdy taka posągowa kobieta jak Stępniowa i w ogóle, o wysokiej pozycji towarzyskiej, mówi jakiemuś Kazikowi, że jest tajemniczy, to tylko wielki bystrzak nie dałby się na to złapać. Tak więc Poręba przewrócił tylko oczami z zachwytu nad samym sobą i już miał parę puścić, ale ponownie ugryzł się, tym razem w ów haczyk. Wówczas Stępniowa zapytała go przebiegle, bo wszystko już wcześniej sobie przemyślała, czy taki uduchowiony człowiek potrafiłby zagrać jazz. No i okazało się, że, a jakże, potrafiłby. Jazzowy haczyk utkwił w przełyku Poręby na tyle głęboko, na ile Poręba uwierzył, że Stępniowa jest kryp- tomiłośniczką jazzu. Zapytał tylko przezornie, jakiego - na wypadek gdyby Stępniowa jednak łgała. Okazało się, że mainstreamu... Co Poręba skomentował stwierdzeniem: „rozważna i romantyczna”. Ale jaja! Stępniowa uznała w tym momencie, że trzeba zacząć powoli kręcić kołowrotkiem i napięła żyłkę, czyli czułą strunę Poręby, wspominając coś o duszy artysty. Wtedy Poręba się rozgadał, czego Stępniową się spodziewała, mianowicie o nieudanym życiu tegoż artysty i niemożności odkupienia w owym życiu win, mimo podgrywania do pień religijnych. No i Stępniową szarpnęła za mocno. Skojarzyła to odkupienie z morderstwem popełnionym u nas i poprawiła przygotowaną już osęką, że gdyby Poręba coś wiedział o tym morderstwie, to może zeznając na ten temat, odkupiłby swoje niegdysiejsze zobowiązania moralne. Wówczas Poręba się zerwał z holu.

Osęka się odbiła od jego czerepu walnąwszy Stępniową w nieostrożne czoło i koniec. Poręba stwierdził tylko na odchodnym, że już mąż, to znaczy Stępniowej, go o to pytał i po stwierdzeniu, że był pytany przez Stępnia, wycofał się znowu w głąb siebie, to znaczy zamilkł urażony. Stępniową, próbując ratować sytuację, rzuciła jeszcze w jego kierunku smakowitą kulkę serka topionego ugniecionego z sierścią nietoperza i wrzasnęła, że jej mąż nie znosi jazzu. Ale Poręba był za daleko na tę przynętę. Odkrzyknął tylko, że on, czyli Poręba, również nie - to znaczy nie znosi jazzu. Wtedy Stępniową zapytała przytomnie - od kiedy. I on stwierdził z rozpędu, bo już nie myślał, co mówi, gdyż myślał, że ma to za sobą od piętnastu lat. Od piętnastu lat, uważasz! No to mamy go, kochana Agnisiu! Kazik organista zamieszkał w Mikrutach przed piętnastu laty. I od tego czasu nienawidzi jazzu. Czyż to nie cudowne?! Nic nie widział, nic nie słyszał i niczego nie powiedział. Zupełnie jak te trzy małpki. Niemniej wygadał się. Stępień zbeształ Stępniową od ostatnich idiotek, a teraz razem z powiatowymi sprawdzają, co się stało w kraju piętnaście lat temu. Kojarzą, uważasz, odległe fakty, ha, ha! Stępniową złapała organistę za jego organy i chłopina się wkopał. Jeżeli ten sukinsyn dawał klucze do naszego domku Bóg wie komu, to sama mu te organy przedziurawię, znaczy te jego miechy. Z rozsierdzonym pozdrowieniem, Olka. *** Gratuluję! Zazwyczaj tak bywa, że podczas pogoni za szczupakiem wpadają w sieci płotki. Może i ten wasz Kazik organista ma coś na sumieniu, ale nie

sądzę, żeby zaciukał Świteziankę. Z niezmiennie sceptycznym pozdrowieniem, Agnieszka. *** Boże! Jak ty nic nie rozumiesz! Nie powiedziałam, że Poręba kazał osobiście Świteziance oddychać wodą. Ale teoria szantażu nabiera prawdopodobieństwa. Może jednak użyczył naszych kluczy mordercy? Z zabójczym pozdrowieniem, Olka. *** To ty niczego nie rozumiesz! Jeśli twoje pozdrowienie jest istotnie zabójcze, to pierwszą jego ofiarą powinnam paść ja. Oczywiście, że Poręba, czy jak mu tam, nie może być zabójcą. Mam uwierzyć, że facet o kruchych palcach wali dziewczę w łeb, a potem ciągnie w jakieś sitowie i rzuca na odległość rzutu kulą u nogi, czy innym, za przeproszeniem, młotem? Organista olimpijczyk się znalazł! Z pełnym olimpijskiego spokoju pozdrowieniem, Agnieszka. P.S. Może dał komuś klucze, a może nie dał. Jak to stwierdzisz? A tak już poza wszystkim, to co cię to właściwie obchodzi? Rozumiem, że prawdopodobnie czujesz się emocjonalnie związana z ofiarą, gdyż mniemasz, że cokolwiek się wydarzyło, jeśli w ogóle się wydarzyło, to właśnie w waszej chacie. Ale to nie twoja wina, prawda? *** Ja wszystko rozumiem! Na złodzieju czapka gore. Chłopisko jest wystraszone, że hej! Wpadł w obławę na dziki i okazuje się, że jest zwierzęciem łownym, powiedzmy cietrzewiem. No to teraz już mu nie

odpuścimy. Z zacietrzewionym pozdrowieniem, Olka. P.S. Czasem stado mew nad wodą informuje rybaków gdzie znajduje się gruba ryba. Poręba może doprowadzić nas do mordercy i już. *** Pewnie oczekujesz ode mnie potwierdzenia, że może? OK, potwierdzam zatem, że może. Lepiej ci? Z samarytańskim pozdrowieniem, Agnieszka. 4 Powtórzyłam Jankowi pytanie, że niby co on na to wszystko. Ale on tylko zapytał: -Ja? Wtedy dodałam, że ty o to pytasz, bo to powinno go wyrwać z odrętwienia. Przypomniałam mu nawet usłużnie, kim jesteś: - Agnieszka; moja i twoja przyjaciółka od zawsze, przyjaciółka naszego domu i naszej chatki w Mikru- tach, zgrabna, ruda Agnieszka, business woman, właścicielka lodziarni od Gdańska po Białystok, drapieżna singielka i moja oddana powiernica, chociaż nogi ma akurat ode mnie krótsze. Wtedy odparł: - Na co? Odrzekłam, że na to wszystko. Ale chciał wiedzieć na jakie wszystko. No to musiałam mu opowiedzieć właśnie owo wszystko od początku... Wtedy wreszcie pokumał. A potem to już nie było przyjemnie, bo od słowa do słowa,

wiesz, jak to jest, pospieraliśmy się zupełnie nie na temat, czyli o to, czy jestem przedmiotem jego interakcji ze mną, czy podmiotem i on, jak zwykle, wybrnął z tego po swojemu, to znaczy coś zamataczył semantycznie, bo sobie poczytał „Bigamistę” i „Opiekuna”, a tam aż roi się od tekstów odwracających kobietę, to znaczy kota, ogonem. Innymi słowy nie znalazł sprzeczności pomiędzy przedmiotem a podmiotem, gdyż przecież przedmiot może być jednocześnie podmiotem i to wszystko mi wyrecytował, pomiot szatański. Pytałaś więc, co Janek o tym wszystkim sądzi. A ja ci odpowiadam, to znaczy, niby on, że on, jak zwykle, niczego nie sądzi, bo nie uważa się, psiakrew, za żadnego sędziego. Niby pokorny taki. Dał mi do zrozumienia, bardzo, jak zwykle elegancko, że mówiąc oględnie, Świtezianka niewiele go obchodzi. I ja myślę, że naprawdę tak jest. Jego obchodzi tylko jego piła, a właściwie to on ją obchodzi dookoła, gdy tak na nią patrzy. A i gdyby nawet sama Świtezianka piła przed śmiercią, a wody musiała się przecież napić, zanim utonęła, to nadal by go nie zainteresowała. Chociaż kto wie, co on robi podczas tych swoich wyjazdów służbowych na budowy i do inwestorów. Może nawet ktoś to i wie, ale nie ja No to masz odpowiedź. Z odpowiedz(ialnym) pozdrowieniem, Ola. *** Oleńko! Bo taki już on ci jest, ten twój, za przeproszeniem, Janek. Skoro nie wiesz, co on robi w trakcie swoich wyjazdów służbowych, to znaczy, że nic nie robi, bo gdyby coś robił, już byś wiedziała. Chłopisko się stara i tyle. Dlatego jeździ. Różnica między wami polega na tym, że dziurę w zębie może mieć każdy, choć nikt nie chce, a piękny dom na atrakcyjnej działce chce każdy, ale prawie nikt nie może go mieć. Tobie płacą, bo muszą, a Jankowi nie płacą, bo nie mogą.