ISBN 978-83-8097-717-4
Warszawa 2016
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
ul. Rzymowskiego 28, 02-697 Warszawa
www.proszynski.pl
CZĘŚĆ PIERWSZA
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Bestia o gołębim sercu
Zapadał zmrok. Duża sala dzienna apartamentu królewskiego wyglądała
coraz przytulniej. Rozpalony kominek rzucał ciepłe światło na najbliższe meble.
Elżbieta rozmawiała z lordem Robertem Dudleyem, dlatego też jej dwórki, chcąc
nie chcąc, przeniosły się w przeciwległy koniec komnaty. Najmłodsza z nich –
siedemnastoletnia Lettice Knollys – tego dnia wyjątkowo nie plotkowała ze
starszymi, doświadczonymi koleżankami. Podsłuchiwała królową. Irytowało ją, że
pozostałe wciąż o czymś mówią. Żadna jednak nie denerwowała jej tak bardzo, jak
rodzona matka, kuzynka królowej lady Catherine Knollys, której nie zamykały się
usta.
Lady Catherine widziała ukradkowe spojrzenia córki, rzucane lordowi
Robertowi. Nie dziwiło jej to. Był mężczyzną nieprzyzwoicie wprost przystojnym,
ubierał się u najlepszych i najdroższych krawców, co dawało jego urodzie piękną
oprawę, ale wolała, by Lettice nie wchodziła w drogę królowej. Dudley był
zarezerwowany dla Elżbiety, miał przy tym jeden wielki feler, który go
dyskwalifikował jako obiekt westchnień – śliczną, nudną żonę. Przebywała na wsi.
Lady Catherine współczuła biednej Amy Robsart, małżonce Dudleya, bo za sprawą
zazdrosnej Elżbiety nie miała wstępu na królewski dwór. Czy jakiekolwiek
bogactwa mogły wynagrodzić brak kontaktu z najbardziej wpływowymi ludźmi
w kraju? Nieuczestniczenie w upojnych zabawach do rana? Ubieranie się dla
pustych ścian wiejskiej rezydencji? Czy życie Amy Dudley można było jeszcze
nazwać życiem? Nie, Lettice nie powinna zaprzątać sobie głowy lordem Robertem.
Zresztą nie był popularny pośród męskiej części dworu. Za tym również coś się
kryło.
– No to mamy nowego króla Francji – powiedziała lady Catherine, byle coś
powiedzieć.
Bess zachichotała, jako że zmiana na francuskim tronie dokonała się rok
wcześniej. Kat Ashley zamknęła oczy, dając do zrozumienia, że nie włączy się do
rozmowy.
– Też mi król – prychnęła Lettice, kolejny raz stwierdziwszy z gniewem, że
poczciwa Bess ubrała się tego dnia w suknię droższą i modniejszą niż jej własna. –
Mówią, że ma za małą głowę, a kiedy idzie obok żony, wygląda na jej syna –
podsumowała Franciszka II, króla Francji.
– Nie mów głupstw – ofuknęła córkę lady Catherine. – Dzieli ich zaledwie
rok.
– Jest brzydki i mikry – upierała się dwórka. – A Maria Stuart jest
olbrzymką. Mogliby ją pokazywać na jarmarkach. – Ziewnęła, przypominając
sobie, że nikt nie widział dziś jej sukni poza królową, damami dworu i Dudleyem.
Kolejny dzień z rzędu siedziały w apartamentach Elżbiety, która nie wychodziła
poza nie. Spokój, półmrok, te same powtarzane w nieskończoność czynności:
granie, czytanie, haftowanie. Wszystko pod dyktando Jej Wysokości. Na przykład
taka Maria Stuart, podobno kiedy stała przy swym mężu…
– Lettice, zagraj coś! – krzyknęła królowa.
– Oczywiście, wasza miłość. – Dziewczyna sięgnęła po lutnię. Zaczęła
brzdąkać, pochłonięta kwestią wzrostu Marii Stuart. Wyższa od niej? Wprost
niewiarygodne. – Nie rozumiem, jak można poślubić mężczyznę niższego od siebie
– szepnęła.
– Jest królową Francji – przypomniała Mary Sidney, siostra lorda Roberta. –
Jakie to ma znaczenie, które z nich jest wyższe?
Lettice, kuzynka królowej, czasem denerwowała Mary. Jej zdaniem była
bezrefleksyjną trzpiotką. Szykowała się do ślubu z przystojnym, młodym,
utytułowanym Walterem Devereux, którego wybrali dla niej rodzice i który chyba
przypadł jej do gustu, a nie przeszkadzało jej to strzelać oczyma w stronę brata
Mary, Roberta Dudleya.
Lutnia opadła na kolana Lettice. Dziewczyna pochyliła się ku Mary Sidney,
trzepocząc rzęsami, jak zawsze, gdy jej słowa biegły szybciej niż myśli.
– Teściowa jej nie znosi – rzekła z satysfakcją.
– Jakie to ma znaczenie, dziecko? – Lady Catherine uśmiechnęła się do
córki, myśląc z dumą, że rzadko która kobieta dorównuje jej urodą.
– Lettice! Prosiłam cię, byś coś zagrała!
Zwinne palce dwórki natychmiast uderzyły w struny lutni, co wywołało
rozbawienie koleżanek. Tylko Kat Ashley westchnęła ciężko, co nie spodobało się
lady Catherine. Nie rozumiała spoufalania się Elżbiety z Kat. Wprawdzie pani
Ashley pełniła najwyższą funkcję pośród nich, ale dlaczego? Czy tak być powinno?
Kim właściwie była?
– Mówią, że Maria Stuart wyrosła na prawdziwą piękność – stwierdziła
nagle Blanche.
Lettice posłała jej niechętne spojrzenie, znowu porzucając lutnię.
– A jej matka Maria de Guise była idiotką – wypaliła, klękając przed
kominkiem i wyciągając w jego stronę obie dłonie. – Wszyscy wiedzą, że to ona
podburzała córkę i zachęcała do tytułowania się królową Anglii.
– Umarła, niech Pan da jej wieczny odpoczynek – rzuciła Bess pośpiesznie –
nie trzeba więc szargać jej imienia, żeby się nie zemściła na żyjących.
– Zza grobu??? – Lettice parsknęła śmiechem, ściągając wzrok królowej.
Robert Dudley spojrzał na uroczy kwadratowy dekolt sukni dwórki głośno
kpiącej z zabobonów. Z tego, co udało mu się dojrzeć, wnosił, że to, co ukryte pod
strojną materią, jest równie aksamitne i nieskazitelne.
– Lettice, o coś cię prosiłam! – krzyknęła Elżbieta. Rozdrażniły ją
ukradkowe spojrzenia Roberta na Lettice Knollys i słowa, że Elżbieta jako królowa
ma prawo rozwiązać jego małżeństwo z Amy. Oczywiście, że miała takie prawo,
co wcale nie oznaczało, że zechce z niego skorzystać. Mogła wszystko. Rozejrzała
się po swej prywatnej komnacie, na próżno starając się zebrać myśli i zapanować
nad gwałtownym biciem serca. Bała się spojrzeć Robertowi w oczy; bała się, że
zamiast pragnienia, którym ją rozgrzewał, ujrzy w nich pretensję. Albo pustkę, co
było jeszcze gorsze, ponieważ mogło oznaczać wyłącznie jedno: obojętność.
– Bawisz się mną – szepnął Robert Dudley.
– Niech ktoś dorzuci drew do kominka! – wybuchnęła. – Chcecie, by
królowa przeziębiła się i zeszła z tego świata? Do niczego się nie nadajecie! –
zaatakowała swoje damy dworu.
Jak za sprawą czarodziejskiej różdżki wbiegło do komnaty dwóch młodych
chłopców z koszem drewna. Niższy chwycił mosiężny kruczek i w jednej chwili
ogień na nowo buchnął wysokim, radosnym płomieniem.
– Małżeństwo mnie ogranicza – jęknął Robert.
Elżbieta położyła obie dłonie na rozcięciu sukni, przez które widać było
kremową, wzorzystą spódnicę, i przez moment nerwowo ją gładziła. Ilekroć Robert
się pochylał, czuła zapach jego perfum. Jej wzrok ślizgał się po przesadnie
wystrojonych damach dworu.
– Nie mogę dać ci rozwodu – szepnęła zła, że musi to tłumaczyć. – Nie
uzyskasz aprobaty parlamentu. Nie przekupisz wszystkich. Sam mówiłeś, że Amy
się nie zgadza.
Zostawiła go. Patrzył, jak idzie w stronę dwórek. Mówiąc o jego żonie,
dotychczas nie używała jej imienia. Siedział zniechęcony. W zapadającym zmroku
jego spojrzenie zatrzymało się na dużym obrazie olejnym Leviny Teerlinc,
niezwykłym jak na nią, bo była miniaturzystką. Czasem wydawał się mroczny,
czasem zaś promienie słońca sprawiały, że uchwycona pędzlem artystki komnata
Hampton Court była jak barwny ogród, a dworzanie wyglądali niczym rajskie
ptaki. Każdego wieczoru, zupełnie jak w tej chwili, Elżbieta przyglądała się,
z jakim rozmarzeniem Robert oglądał obraz Leviny. Nosiła się z zamiarem
podarowania mu tej pracy. A może chciałby ją odkupić? Pomysł był zabawny.
Dudley zerknął na Elżbietę i poczuł przygnębienie. Był bezsilny wobec jej
uporu. Sam nie wiedział, czego pragnie – machnąć na wszystko ręką i kochać ją
bez zastanawiania się nad przyszłością, czy zabiegać, by uwolniła go od Amy.
Szybko porzucił rozmyślania nad charakterem swej znajomości z królową.
Prowadziły wyłącznie do przykrego poczucia, że wszystko zaprzepaścił. Chciał
uciec – na wojnę, gdziekolwiek, byle z dala od tych wszystkich ludzi, których
wciąż widywał. Stłoczeni w jednym miejscu gryźli się jak stado psów. Nie mógł
tego znieść. Gdyby nie polowania czy wypady na wieś, chybaby zwariował.
– Pisze do mnie listy, czy ty to rozumiesz? – zaczął gorączkowo, ledwie
królowa ponownie się zbliżyła. Jego lewa dłoń zacisnęła się na udzie, tak że palce
pobielały. – Domaga się uwagi, mojej obecności, wypełniania obowiązków
małżeńskich.
Elżbieta schyliła głowę, rumieniąc się. Mówił to celowo? Chciał wywołać
zazdrość?
– Nie musisz do niej jeździć – syknęła. – Przestań się nad sobą użalać.
Zapomnij, że istnieje.
– Na miły Bóg! – wybuchnął. Jego głos kilkakrotnie odbił się od ścian
komnaty i zapanowała niezręczna cisza.
Zaciekawione dwórki zerknęły w ich stronę. Kat Ashley otworzyła oczy.
Napotkawszy wzrok królowej, odwróciła głowę i spojrzała w okno.
– Jeździ po kraju, zatrzymuje się u moich przyjaciół, przesyła przez nich
prośby – kontynuował tak cicho, że nawet Elżbieta ledwie go słyszała. – Zamieniła
moje życie w piekło. – Usiadł przodem do Elżbiety, biorąc w dłonie jej rękę. – Nie
chodzi o nas, chodzi o mnie, Bess. Proszę, byś mnie uwolniła. Duszę się w tym
związku. Nie kocham jej. Nie mamy dzieci.
Żachnęła się i wyrwała rękę. Nie lubiła skomlących mężczyzn.
– Powiedziałam, że się zastanowię. Chcesz mnie zmusić? – zaatakowała.
Chłopcy od kominka przyklęknęli przed nią i opuścili pokój. Ogień buchał
teraz z trzaskiem, obejmując kolejne kłody drewna, ale pomimo to Elżbieta czuła
przejmujące zimno. Bała się. Robert nie miał pojęcia, ile godzin zamęczała
ukochaną Kat, by pomogła jej w podjęciu właściwej decyzji. Ten rozwód nie był
sprawą jej widzimisię. Mógł rzucić cień na królową. Dopiero zaczynała rządy.
Ludzie patrzyli jej na ręce. Obce dwory patrzyły jej na ręce. Oceniano ją,
komentowano jej decyzje. Nie mogła dać mu rozwodu tylko dlatego, że źle się czuł
w małżeństwie z niekochaną kobietą, bo – na Boga! – spędzał dnie na dworze
u boku królowej, która wynosiła go nad wszystkich ludzi. Jaki ciężar miał na
myśli? W czym mu ciążyła biedna Amy, której nie widywał miesiącami?
Pomyślawszy, że Robert spotyka się z żoną i zapewne sypiają w jednym łóżku,
Elżbieta poczuła kolejną falę gniewu. Wierzyła, że Robert nie kocha Amy. Pobrali
się, gdy był nastoletnim chłopcem, ale czy to coś zmieniało? Czy zmieniało układ,
w jakim był z królową? Plotki, których byli powodem? Faworyzowała żonatego
mężczyznę.
– Wynoście się – rzuciła gorączkowo, wstając. – Precz!
Kat Ashley na dobre otworzyła oczy i spojrzała na damy dworu, które zbiły
się w gromadkę, skonsternowane niespodziewanym gniewem królowej. Czasem
budziły jej zdumienie.
– Idźcie, idźcie – wyprosiła je spokojnie, lecz stanowczo. Dopiero gdy
ruszyły w stronę drzwi, wstała, spoglądając na Elżbietę.
– Ty też! – krzyknęła królowa. – I ty również! – wybuchnęła, widząc, że
Robert nie bierze jej słów do siebie.
Kat uniosła brew, mijając lorda. Dudley wzruszył ramionami, nie do końca
wiedząc, co jest przyczyną złości Elżbiety.
Zostawszy sama, królowa otworzyła okno i spojrzała w ciemność. Powiew
wiatru chłodził jej policzki. Tyle musiała załatwić, tyle przemyśleć i nie było
nikogo, kto mógłby jej w tym pomóc. Pragnęła Roberta, jego rady i siły,
normalności i ciepła, ale nie szukała męża. Nie zamierzała rodzić dziecka i umierać
zaraz potem, zostawiwszy szczęśliwego księcia małżonka. Nie tak wyobrażała
sobie przyszłość. Nie na to czekała. Pamiętała macochę Katarzynę Parr, która
zmarła w wyniku komplikacji poporodowych. Lubiła ją. Była to niezwykła kobieta.
Wspierała Elżbietę i jej siostrę Marię, gdy ojciec zdawał się nie pamiętać o córkach
z wcześniejszych małżeństw. Bess z zapartym tchem słuchała jej wypowiedzi na
tematy religijne, czekała na każde spotkanie, pytania zadawane płynną
francuszczyzną lub po włosku, i swoje odpowiedzi, po których następowało
porozumiewawcze mrugnięcie okiem, oznaczające, że pasierbica znowu ją
zdystansowała w nauce. „Nie daj sobie wmówić – powtarzała Katarzyna – że
kobiety są predestynowane do zajmowania się domem, haftowania albo gotowania.
Bóg stworzył moje dłonie, bym trzymała berło i koronę, z pewnością nie do igieł
i nici. Tylko nauka da ci wolność”. Elżbieta nie do końca rozumiała wtedy, co
macocha ma na myśli, jednak z wiekiem coraz częściej przyznawała jej rację.
Cokolwiek myślała o Katarzynie – niestety, im dłużej się nad nią zastanawiała, tym
więcej negatywnych uczuć ją ogarniało – macocha była dla niej wzorem
kobiecości, elegancji i prostoty. Ciągle jeszcze słyszała jej łagodny głos: „Córka
króla nie wstępuje w związek małżeński z miłości. Obowiązek ponad wszystko.
Małżeństwa między potomkami rodzin panujących utrzymują Europę w stanie
równowagi sił – mówiła macocha i zaraz dodawała, widząc zmarszczoną brew
Elżbiety – nie martw się, wybierzesz tego, który będzie ci odpowiadał.
Na szczęście zawsze jest ich tylu, żebyś miała jakiś wybór”. Tego akurat Elżbieta
nie rozumiała, ale jej wierzyła. Równowaga sił? – myślała sennie. – Jaką
równowagę sił zapewni Anglii, biorąc za męża Roberta Dudleya, syna zdrajcy? Nie
był godzien ręki królowej. Czy nie to jej sugerował Cecil? Była pomazańcem
bożym. Skoro więc Bóg dopuścił do namaszczenia jej świętymi olejami, dając tym
samym swe błogosławieństwo, uznał, że jest gotowa sprawować władzę, troszczyć
się o lud i przedkładać dobro Anglii nad swoje własne, zawierzył jej. A ona co
robiła?
Drgnęła, słysząc, że ktoś wchodzi. Nie miała wątpliwości, że to Kat Ashley.
Nikt inny nie śmiałby pojawić się w prywatnych komnatach królowej bez
wyraźnego przyzwolenia. Dwie silne dłonie spoczęły na jej ramionach, po czym
wolno przesunęły się w kierunku łokci. Fala gorąca rozlała się po ciele Elżbiety.
Robert musnął ustami jej szyję.
– Kocham cię, Bess.
Odwróciła się powoli. Przez chwilę całowali się.
– Boję się – szepnęła.
– Lordzie Robercie – usłyszeli głos Kat Ashley – powinien pan wyjść.
Elżbieta parsknęła śmiechem.
– Kat, czy jest możliwe, żebym choć przez krótką chwilę była z lordem sam
na sam?
– Dbam o twoją reputację, pani.
– O moją reputację? Nie rozśmieszaj mnie.
Robert kołysał Elżbietę, jakby była dzieckiem. Stała z policzkiem
przytulonym do jego ramienia.
– Nikt nie wierzy w moją dobrą reputację. – Uniosła głowę i spojrzała na
Roberta. – Będziesz rano, kiedy się obudzę?
– Położę się na łóżku obok ciebie, z twoją głową przy piersi. Gdy otworzysz
oczy, poznasz mnie po guzikach.
– Ambasador Hiszpanii nalega na spotkanie z tobą, pani – oświadczyła Kat,
dochodząc do wniosku, że czekanie, aż lord wyjdzie, mija się z celem.
– Czego chce?
– Zapewne przekazać ci pozdrowienia od króla Filipa. Król Hiszpanii jest
pięknym mężczyzną – stwierdziła Kat takim tonem, jakby mówiła do siebie. –
Zrobiłby wiele, żeby zostać mężem Waszej Wysokości.
– Chcesz, by Hiszpania zdominowała Anglię? – zadrwiła Elżbieta.
Chodziła po komnacie, czując, że energia ją rozpiera. Cieszyło ją, że Robert
słucha tej rozmowy. Miała wielu konkurentów do swojej ręki. Nie był jedynym,
który ją adorował.
– Nikt przy zdrowych zmysłach nie położy się pod kolosem, Kat. Noc
poślubna przypieczętowałaby powolny zgon naszego kraju. – Wybuchnęła
niepohamowanym śmiechem. – Pamiętasz, co powiedział? „Wasza Królewska
Wysokość nie może się spodziewać, że często będzie mnie widywać, nie
wyłączając okresu oczekiwania na dziecko”. – Zachłysnęła się ze śmiechu. – Jego
impertynencja była akurat najatrakcyjniejszą częścią tej oferty. – Usiadła
Robertowi na kolanach. – Na litość boską, co on sobie wyobraża?
– Że pochlebia ci zainteresowanie najpotężniejszego władcy świata – rzekła
Kat wesoło.
– Może i wspierał mnie w drodze na tron, ale to nie znaczy, Kat, że jestem
mu cokolwiek winna, ponieważ zdobycie korony zawdzięczam wyłącznie sobie,
przyjaciołom i ludowi, który mnie poparł. Królowa Anglii nie uznaje niczyjego
zwierzchnictwa. Niech król Hiszpanii do tego przywyknie – oświadczyła
buńczucznie. – Jestem wykształcona jak mało który monarcha. Z każdym
europejskim władcą mogę rozmawiać w jego ojczystym języku, więc niech Filip
zacznie mnie traktować jak partnera do rozmowy i niech zacznie się bać. –
Zamilkła, doszła bowiem do wniosku, że może odrobinę się zagalopowała. –
Zagrajmy w coś. Albo przejdźmy się po ogrodach.
– W środku nocy? – W głosie Kat Ashley słychać było zdumienie.
– Są pochodnie, Kat – rzuciła Elżbieta tonem nieznoszącym sprzeciwu. –
Zmierzch zapadł niedawno. Zresztą, co mi grozi przy lordzie Robercie?
Kat Ashley nie zdążyła odpowiedzieć, bo w drzwiach stanął William Cecil,
sekretarz stanu. Wszedł do apartamentów Elżbiety, jakby wchodził do gospody,
gdzie spodziewał się zastać przyjaciół i dobry napitek. Kat go takiego nie znała.
Pośpieszyła w jego stronę.
– Wybiera się na spacer – szepnęła, zaskoczona niefrasobliwym
zachowaniem ministra.
– Powiedz, że mam sprawę niecierpiącą zwłoki – odparł, posyłając uśmiech
dwórkom królowej, które, zauważywszy, że w jej apartamencie przybywało ludzi,
weszły niewzywane.
– Co się stało? Idź do niej. I tak cię widzi, Williamie.
Poczciwa twarz Kat Ashley, pełna zmarszczek zdradzających jej wiek,
wyrażała niepokój. Wiedział, kim jest dla niej Elżbieta. Kochała ją zaborczą
miłością matki. Nie zawsze była dla królowej opoką, jej rady i tolerancja
niekoniecznie wychodziły władczyni na dobre, jeśli jednak Cecil miałby
komukolwiek zaufać, uwierzyć, że nie zdradzi Elżbiety, tym kimś byłaby zapewne
Kat Ashley. Znały się od lat. Catherine Champernowne (jak się nazywała przed
ślubem z sir Ashleyem, kuzynem Anny Boleyn, matki królowej) została
guwernantką Elżbiety, gdy ta miała niespełna cztery lata. Cecil nie mógł nie
doceniać umiejętności Kat, widząc efekt jej wieloletniej pracy z Elżbietą. Owszem,
księżniczka miała nauczycieli z prawdziwego zdarzenia, takich jak Grindal czy
Ascham, ale to Kat dała jej podstawy znajomości języków obcych, matematyki czy
historii. Ofiarowała jej też miłość matki, której dziewczyna nie znała.
– Zamordowano żonę Dudleya – szepnął Cecil, doszedłszy do wniosku, że
Kat i tak będzie pierwszą osobą, której królowa się zwierzy.
Dwórka stłumiła dłonią okrzyk, który jej się wyrwał, po czym energicznie
ruszyła ku środkowi pokoju.
– Moje panie – zaczęła donośnym, pewnym siebie głosem. – Proszę,
żebyście na chwilę opuściły komnatę Jej Wysokości. Sir William Cecil ma do
przekazania coś ważnego. Raz-dwa, już was nie ma. Dziwi mnie, że weszłyście,
widząc sir Williama.
Królowa wzniosła oczy do nieba, dając do zrozumienia, że brzemię
obowiązków czasem ją przytłacza. Mimo to nie straciła dobrego humoru.
Damy dworu ruszyły ku drzwiom. Mijając sir Williama, jedna po drugiej
żegnały go bez uniżoności, ale grzecznie. Tylko Lettice Knollys dygnęła przed nim
prowokująco i, śmiejąc się, zamiotła spódnicą fragment pokrytej sitowiem
posadzki. Cecil mimo woli się uśmiechnął.
– Do zobaczenia, sir Williamie. Prosimy, żebyś nie zamęczył nam królowej.
Wybieramy się na poszukiwanie ducha, który chodzi po ogrodach.
– Słyszałem. – Parsknął śmiechem, przypominając sobie opowieść Dudleya
o duchach widywanych w Hampton Court.
– Nie żartuj, panie. Duch króla Henryka ostrzega Jej Wysokość przed
niebezpieczeństwem. Chce rozmawiać z królową.
– Duch? Naprawdę? Lepiej go nie zaczepiać, bo się przyśni.
Urocza dwórka, zupełnie zdemoralizowana przez pobłażliwość ludzi
zachwyconych jej urodą, zbliżyła się do sekretarza stanu, wspięła odrobinę na palce
i szepnęła mu na ucho:
– Kucharz twierdzi, że duch króla Henryka szuka naszej pani, by ją ostrzec.
– Nos Lettice powędrował ku ramieniu sekretarza. – Twoje pachnidła mają inny
zapach od tych, które znam. – Wielkie, ciemne oczy dwórki wpatrywały się
w ministra pytająco.
– Nie pomogę ci, pani. Służba kupuje to, co moja żona zleci – szepnął
rozbawiony.
Widząc zbliżającą się królową i Dudleya, Lettice ukłoniła się sir Williamowi
i wybiegła na korytarz krokiem osoby świadomej, że jest obserwowana.
Za drzwiami przystanęła, by zaczekać na lorda Roberta.
– Chcesz mi zepsuć humor, Cecil? – rozległ się głos królowej.
Wskazała sekretarzowi siedzisko przy oknie. Czekał, aż królowa usiądzie,
przyznając w duchu, że miłość do Dudleya jej służy. Delikatna, śnieżnobiała skóra
była zaróżowiona, jakby Elżbieta myślała o czymś nieprzystojnym. Były chwile,
gdy królowa wydawała się pięknością. Bez wątpienia odziedziczyła po rodzicach
umiejętność czarowania wdziękiem. Spoglądała zaciekawiona, nie do końca
pewna, czy chce usłyszeć, z czym do niej przyszedł. Kat zamknęła wreszcie drzwi
do jej apartamentu. Odgłos rozmów na zewnątrz ucichł.
– Żona lorda Roberta nie żyje. Nie znam szczegółów jej nagłej śmierci.
Powieki Elżbiety lekko zadrżały. Cecil nie cierpiał wszelkich podchodów,
subtelności, owijania w bawełnę. Wolałby mieć kontakt z mężczyzną. Kobiety nie
panowały nad sobą. Spodziewał się histerii.
– Kto jeszcze o tym wie?
Zdziwił go ton, jakim zadała pytanie. Była podekscytowana, na pewno
jednak nie przerażona wiadomością.
– Nikt, pani. Doniósł mi mój człowiek.
– Twój człowiek – powiedziała głośno. – Żona Roberta Dudleya umiera,
a twój człowiek akurat wtedy przechodzi koło domu, w którym to się dzieje. Tak to
wyglądało?
Cecil wsunął palce w idealnie przystrzyżoną, zadbaną brodę. Wzrok Elżbiety
był przenikliwy.
– Twoi ludzie ją śledzili?
– Byli w pobliżu, tak to ujmijmy – sprostował łagodnie i natychmiast dodał:
– Pani, to nie jest dobra wiadomość.
Uśmiech Elżbiety zbladł, wargi wykrzywiły się.
– Na rany Chrystusa, sir Williamie! Wiem, że śmierć tej wieśniaczki nie jest
dobrą wiadomością ani dla mnie, ani dla Roberta, ani dla pana, chociaż pan
zapewne szaleje ze szczęścia!
Cecil skulił się, usiłując nie dać pretekstu do eskalacji gniewu.
– A dlaczego jest to zła wiadomość, hę? Umarła i Bóg z nią! – zaatakowała.
Gwałtownym ruchem odrzuciła kaptur, szarpnęła zapięcie płaszcza, w który się
zdążyła ubrać, planując spacer, i zrzuciła go z siebie. Opadł na posadzkę.
– Posypią się oskarżenia – wyjaśnił Cecil.
– Na Roberta? Raczy pan żartować. Sądzi pan, że zabił żonę? Chryste, to
przecież absurd. Zna pan Roberta? Widział go pan kiedyś w akcji?
Cecil nie miał pojęcia, o jaką akcję pyta Elżbieta. Czy widywał Dudleya na
polu walki? Grającego w tenisa? Bijącego się na pięści? O co jej chodziło?
Ciśnienie mu podskoczyło, jak zawsze, gdy królowa wpadała we wściekłość.
– Dudley ma miękkie serce. To bestia o gołębim sercu – mówiła szybko.
– Pani. – Westchnął, czując bezsens takich rozmów.
Bestia o gołębim sercu? Robert Dudley był bezwzględnym, sprytnym
karierowiczem, który okręcił sobie wokół palca najważniejszą osobę w kraju.
Nieustraszony, pierwszy do zabijania podczas polowań, nieustępliwy w szermierce
słownej, ostry, pełen goryczy, cyniczny. Williama zaskoczyło, iloma
pejoratywnymi określeniami opisał w myślach faworyta królowej. Nie mógł ich
wypowiedzieć głośno, widocznie jednak jego twarz zdradzała, co naprawdę sądzi
o Dudleyu, bo królowa wpadła w szał. Jednym ruchem zrzuciła ze stojącego
nieopodal stołu wszystko, co na nim było. Miał wrażenie, że hałas dochodzący z jej
apartamentu uciszył rozmowy na zewnątrz. Wyobraził sobie uszy dworzan
przyklejone do drzwi.
– Nie znasz go! Nie masz pojęcia, jaki jest, więc nie zarzucaj mu
morderstwa, póki nie przeprowadziłeś śledztwa! Jak zginęła ta prostaczka?
– Nie wiem, pani.
– Nie wiesz, a przychodzisz do mnie, sugerując, że jest winny zbrodni?! –
krzyczała Elżbieta, chwytając go za rękaw kaftana.
– Niczego podobnego nie sugeruję. Twierdzę tylko, że to zła wiadomość
i nikomu się nie przysłuży.
Elżbieta rozpłakała się ze złości. Usiadła przy Cecilu, załamując ręce.
– Kto mnie przeklął, że mam wokół siebie samych głupców? Pokrętnych,
obrzydliwych głupców – szepnęła, ocierając łzy. – Boże, co robić? Boję się zaufać
własnemu sekretarzowi.
– Wasza Wysokość musi go odprawić, dopóki śledztwo nie wyjaśni, co się
stało.
– Nie mów, co królowa musi – żachnęła się, po czym wyrzuciła z siebie całą
litanię pretensji: – Miałam przed sobą miły wieczór, Cecil. Spacer, duchy,
odpoczynek od codziennych obowiązków. – Z niedowierzaniem pokręciła głową,
rzucając mu krótkie, przenikliwe spojrzenie. – Nie masz pojęcia, jak to jest wyjść
stąd za dnia. Nosa nie wysadzisz, bo czyhają pod drzwiami, by cię o coś prosić. To
i tamto, jeszcze to, i jeszcze coś. Daj, zapisz, mianuj, spłać, pożycz, zabierz, oddaj,
nadaj, przywróć. Aż do mdłości. Też bym chciała, żeby ktoś się o mnie troszczył! –
Nagle oprzytomniała. Zupełnie jakby przeistoczyła się w kogoś innego. Spojrzała
na sekretarza zaciekawiona. – Podobno pojawił się Sussex. Czy to prawda?
Cecil przetarł twarz.
– Tak, pani. Rozmawiałem z nim.
– Po co przyjechał? Dlaczego nie stawił się u królowej?
– To mnie właśnie zastanawia – rzekł sir William, spoglądając na wdzięczną
koronkę przy dekolcie Elżbiety. Miała gust. Może nosiła się odrobinę wyzywająco,
ale w końcu była królową Anglii, powinna się wyróżniać. – Boję się, że wyłażą
upiory z czasów siostry Waszej Wysokości.
– To znaczy?
– Katolicy nie wyrzekną się supremacji. Im są cichsi, tym bardziej cierpnie
mi skóra.
– Myślisz, że Sussex coś knuje?
– Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, Wasza Wysokość. I to mnie cieszy.
Roześmiała się. Po chwili wstała, poważniejąc. Cecil również wstał.
– Mogę iść na spacer? – zapytała.
Nie odpowiedział, więc zmieniła ton, uznała bowiem, że nie powinna toczyć
boju z własnym obrońcą. Ceniła go. Bywał też zabawny.
– Wróć z informacją, że jestem współwinna zbrodni, gdy będziemy po
spacerze – zadrwiła.
– Jak Wasza Królewska Mość sobie życzy.
Schylił głowę, nie komentując jej słów.
ROZDZIAŁ DRUGI
Śmierć nie w porę
Philip otworzył oczy. Leżał na prowizorycznym posłaniu z twarzą przy
ziemi, czując delikatny zapach suchego sitowia. Uniósł głowę i położył na
poduszce, z której się zsunęła podczas snu. Był w domu Jamesa Burbage’a i jego
żony Ellen. Pozwolili mu przenocować w pokoju na dole. Pomieszczenie było
duże. W rogu przy drzwiach stał stół nakryty płóciennym obrusem, a przy nim
krzesła. Na ścianie wisiała ogromna patelnia i kilka rondli tak wypucowanych, że
nie miał wątpliwości, iż należą do mężatki z niedługim stażem. W kominku
skwierczały smażące się jaja. Doleciał go apetyczny zapach. Zerknął w stronę,
z której nadpływał, i zobaczył uśmiechniętą Ellen. Podtrzymywała patelnię stojącą
na żelaznym rusztowaniu.
– Jak się spało? – zapytała. Miała miły głos, dźwięczny i pogodny.
– James już wstał?
– Wstał przed wschodem słońca – potwierdziła.
Przestawiła patelnię na kamienną płytę i podeszła do okna. Otworzyła
drewnianą okiennicę, wpuszczając do wnętrza poranne słońce.
– James! Śniadanie gotowe! – krzyknęła.
Cofnęła się w głąb pokoju, pozostawiając otwarte okno. Z podwórka słychać
było stukot młotków, hebla i zgrzytanie pił. Kilku, jeśli nie kilkunastu, mężczyzn
pracowało przy drzewie, klnąc na czym świat stoi.
– Umyj się i siadaj do stołu – powiedziała, stawiając przy posłaniu Philipa
cynową miskę i dzban z wodą. Rzuciła mu na twarz pachnący ręcznik
i zachichotała.
Mężczyzna przeciągnął się z głośnym ziewnięciem.
– Taka żona to skarb.
Wpadł James. Zamknął okiennicę, cmoknął Ellen, rzucił Philipowi
nieuważne spojrzenie i pochylił się nad paleniskiem.
– Wiem, że jest ciemno – tłumaczył się, bo pokój z miejsca pogrążył się
w półmroku – nieprzyjemnie i nie widzisz, co leży na talerzu, lecz pojęcia nie
masz, jak jest zimno. – Szczękał zębami.
Ellen spojrzała z politowaniem.
– Obiecuję, że niedługo wstawią szyby – rzuciła drwiąco.
Philip mył się w lodowatej wodzie, przysłuchując się rozmowie.
Z pewnością nie byli typowym małżeństwem. Ich kuchnia też nie była typowa –
w połowie zastawiona kostiumami teatralnymi i planszami zastępującymi
dekoracje. Rozbawiło go, gdy po otwarciu oczu dostrzegł ponad głową napis:
„Miejsce pochówku króla”.
Ellen przymknęła oczy, wypowiadając słowa krótkiej modlitwy. Zanim
skończyła, James sięgnął po chleb.
– Amen. – Westchnęła.
– Pyszna jajecznica – chwalił Philip. – Warto się dla takiej ożenić.
– Uważasz, że Bóg stworzył mnie na podobieństwo rondla? – zażartowała.
Jej szare oczy śmiały się do Philipa.
– Zapewniam cię, że nie – wtrącił James. – Nie do końca rozumiem jego
poglądy na rolę kobiet w świecie, ale chyba twierdzi, że nawet rodzenie nie jest
zarezerwowane tylko dla was.
Dało się słyszeć stłumione pacnięcie za oknem i charakterystyczny dźwięk
zamykanych okiennic. Ellen skoczyła niczym żbik. Jednym susem przecięła
kuchnię, przefrunęła ponad skrzynią, ukazując szczupłe gołe łydki, i gwałtownym
ruchem rozwarła okiennicę od ulicy. Wychyliła się, spoglądając w górę, na okna
sąsiadów po prawej.
– Jeszcze raz wywalisz tu fekalia, mendo, a przysięgam, że ci je przyniosę,
kiedy będziesz jadł, i wszystko trafi do twojego talerza! Słyszysz mnie, wypierdku?
– Zamknij się, grajkowa ściero! – usłyszeli.
James dołączył do żony, nieco rozbawiony awanturą.
– Uważaj, bo cię igrcy wywiozą, gdzie pieprz rośnie, stara ropucho!
Sczeźniesz na bezdrożach! – wrzasnął.
Dał Ellen znak, by wracała do stołu, sam zaś zamknął okiennicę.
– Świnie – skwitował zachowanie sąsiadów. – Postanowiliśmy wraz
z innymi mieszkańcami Holywell Lane, że nie będziemy wyrzucać na drogę
nocnych ekskrementów. Nikt nie chce cały dzień wdychać smrodów.
– Będziesz miał uczoną żonę? – zapytała Ellen jak gdyby nigdy nic, wracając
do przerwanej rozmowy.
James wytarł talerz ostatnim kawałkiem chleba. Żona podsunęła mu piwo.
– Czemu uczoną? – Philip nie zrozumiał.
– James twierdzi, że jesteś bardzo wykształcony.
– Co znaczy wykształcenie, jeśli się nie ma dyplomu? – spytał wymijająco.
Wstał od stołu i zaczął grzebać w palenisku. Przewrócił polano.
Małżonkowie spojrzeli na siebie znacząco. Wzrok kobiety potwierdził słowa
Jamesa sprzed paru godzin. Philip ukrywał swoją przeszłość. Nie było co do tego
wątpliwości.
– John, mój brat, nie ma dyplomu – zauważyła – a nawet hrabia Huntington
lubi z nim rozmawiać na temat filozofii.
– Co niezwykłego jest w Huntingtonie, że się na niego powołujesz?
Widzieli profil uśmiechającego się Philipa. W domu Jamesa wszystko mu się
podobało, a najbardziej delikatna uroda Ellen i jej kuchnia z napisem „pięć lat
później” zawieszonym nad stołem.
– Przecież to szwagier twojego opiekuna Dudleya – odezwał się James,
wypiwszy spory łyk piwa. – Siostra lorda Roberta, Catherine, jest żoną Henryka
Hastingsa, hrabiego Huntington. Nie wiedziałeś?
– Czułem, że coś mnie zjada od środka – zażartował Philip. – Teraz wiem, że
była to niewiedza. Lubisz czytać, Ellen? – zmienił temat.
Kobieta nie od razu odpowiedziała. Nadstawiła twarz do pocałunku, widząc,
że James zbiera się do wyjścia. Musiał pilnować swoich dochodzących
pracowników.
– Czytam, odkąd pamiętam – potwierdziła, gdy zostali sami. – Tak,
uwielbiam. Wyszłam za Jamesa, ponieważ stać go było na kupowanie książek.
– Niedługo wszystko roztrwoni na aktorstwo. Zamiast trzymać się ciesiołki,
jeździ po kraju z własną trupą aktorską.
– Nie jest najgorzej. – Uśmiechnęła się. – Dobrze zarabiacie.
Philip był senny. Stopniowo dochodził do siebie po zwariowanej nocy
w gospodzie, gdzie pił na umór z Jamesem i kolegami aktorami. Początkowo miał
zostać na noc w jednym z pokojów wynajmowanych na górze. Frances o perlistym
śmiechu ocierała się o niego za każdym razem, gdy musiała przejść za jego
plecami. Wreszcie wyszedł za nią na dziedziniec. W cieniu potężnego wozu,
służącego do rozwożenia wody po Londynie, zaczęła go całować, szukając dłonią
rozcięcia w jego spodniach. Wziął ją na stojąco. Wybrali się później na spacer.
W pobliskim parku znowu jej dogodził. Kiedy wrócili do gospody, był
zrelaksowany i spokojny. James zaproponował mu nocleg, z czego skwapliwie
skorzystał. Frances się nadąsała. Liczyła, że pożegnają się dopiero rano. Bóg z nią.
Siedząc teraz na Holywell Lane i rozmawiając z Ellen, nie żałował swej decyzji.
– Możesz zostać, jak długo zechcesz – zaczęła kobieta, lecz umilkła, słysząc
pukanie.
Drzwi się uchyliły.
– Szukam Philipa Sieroty.
Philip wstał, poznawszy Matthew, służącego lorda Roberta Dudleya. Dzięki
Bogu, że jego dobroczyńca posłał po niego, bo kończyły mu się środki do życia.
James miał rację, twierdząc, że Dudley opiekuje się Philipem. Płacił mu za
informacje.
Wyszedł z Matthew na ulicę. Mężczyzna przestępował z nogi na nogę,
rozglądając się wokoło. Koń, którego trzymał, prychnął z niezadowoleniem, bo na
ziemi nie było ani kępki trawy czy jakiejkolwiek rośliny, którą mógłby skubać.
Grupka dzieci przyglądała się zwierzęciu.
– Lord chce, żebyś był u niego jutro po zmierzchu – oświadczył Matthew,
unikając wzroku Philipa. – Przyjedź tak, żeby nikt cię nie widział.
Philip skinął głową. Matthew wciąż stał bez ruchu.
– No to jadę – rzucił w końcu.
Pracownicy Jamesa zaczęli im się przyglądać. Jeden z mężczyzn splunął pod
nogi i zbliżył się, by słyszeć, o czym rozmawiają. Patrzył na naszywkę z barwami
Dudleya, którą miał Matthew.
– W którym pałacu jest królowa? – spytał Philip beznamiętnie.
Matthew przyjrzał się jego kaftanowi, jakby coś mu w nim nie pasowało.
Philip pomyślał, że służący wyczuł smród, pozostałość po wczorajszej zwariowanej
nocy.
Ptaki wydziobywały resztki jedzenia spomiędzy kamieni na ulicy. Ponieważ
była wąska, rów ze ściekami biegł jej środkiem. Pierzaste rozbójniki konkurowały
z chudym, małym psem, który co chwilę szczerzył na nie zęby.
– Żebyśmy się dobrze rozumieli – odezwał się służący Dudleya, przenosząc
wzrok z ulicy na szarą z niewyspania twarz Philipa. – Masz przyjechać do pałacu
Kew.
– Hej, człowieku – Philip zaśmiał się, kręcąc głową z niedowierzaniem –
drobna różnica, prawda? Wybierałem się do Hampton Court.
Philip znał narowy służby wielkich państwa. Nawet chłopcom stajennym
wydawało się, że są kimś lepszym niż ci, którzy pracowali dla tych samych ludzi,
tyle że z wolnej ręki, nie w ich barwach.
– Dlaczego do Hampton Court, a nie na przykład do pałacu Greenwich? –
zadrwił służący.
Philip wzruszył ramionami. Matthew postał jeszcze chwilę i odezwał się
beznamiętnie:
– Królowa wyrzuciła lorda Roberta.
Aktor zbladł.
– Jak to wyrzuciła? – spytał zachrypniętym głosem.
– Zamordowano jego żonę. Padło podejrzenie, że on za tym stoi. Wiesz, jak
jest.
Matthew kopnął w ziemię nowym, modnym butem, bez słowa pożegnania
dosiadł konia i odjechał. Philip stał nieruchomo, próbując się otrząsnąć z szoku.
Dudley zabił żonę??? Ciemnowłosą, przewrażliwioną kobietę, którą Philip widział
kiedyś w jego towarzystwie? Przysiadł na kamieniu z drżeniem serca. Amy. Tak
miała na imię. Ona i lord odnosili się do siebie chłodno. Widywał wiele małżeństw.
Nie twierdził, że większość z nich przypominała związek Jamesa i Ellen, ale śmiało
mógł powiedzieć, że w większości panowała idealna, krzepiąca obojętność. Każde
z małżonków znało swoje prawa i obowiązki. Dudleyowie byli poróżnieni. Tak ich
zapamiętał. Zaklął cicho. Co za pech. Ruszył przed siebie, nie zastanawiając się,
dokąd idzie. Śmierć Amy Dudley przyszła nie w porę. To wiedział na pewno.
Poznał Dudleya rok temu, kiedy to nowo mianowany wielki koniuszy jechał
trasą z Hampton Court do Tower, osobiście doglądając przygotowań do przejazdu
monarchini. Wykrzykiwał ludziom lorda mayora Londynu, że powóz Jej
Wysokości, który miał minąć gospodę Pod Dzwonem na Gracechurch i skręcić
w ulicę Tower, ugrzęźnie na amen już na skrzyżowaniu obu dróg, takie tam były
wertepy.
– Skrzyżowanie Thames z Gracechurch jest w lepszym stanie. To zaledwie
parę metrów dalej. Ludzie będą zachwyceni, panie, jeśli nowa władczyni wytyczy
nowy szlak do twierdzy Tower – rzekł wtedy Philip.
Dudley rzucił mu uważne spojrzenie, spiął konia i ruszył sprawdzić na
własne oczy, czy Philip ma rację. Wróciwszy, rzucił mu monetę. Aktor złapał ją
w powietrzu.
– Kim jesteś? – spytał Dudley, nie zsiadając z konia. Potężny wierzchowiec
nerwowo stąpał w miejscu.
– Nikim, panie. Nie mam nazwiska, domu ani pieniędzy, za to kieszenie
pełne wiatru, którym się każdego dnia upijam – zażartował, choć nie było mu do
śmiechu.
– Co robisz?
– Nic, czym by się warto chwalić osobie szlachetnie urodzonej, panie.
Przystałem do aktorów Jamesa Burbage’a. Nie wiem jeszcze, czy się nadam.
Dudley, który przez cały czas nie spuszczał z niego wzroku, zeskoczył
z konia i po raz pierwszy stanęli oko w oko. Philip dostrzegł na jego twarzy
rozbawienie. Ludzie kontrolujący trasę przejazdu królowej udawali, że ich nie ma.
W okolicznych kościołach od dobrych kilku godzin nie przestawano bić w dzwony.
Philip nienawidził tego dźwięku.
– Cenię sobie aktorów, którzy mają w repertuarze ciekawe kroniki – rzekł
lord Robert pogodnie. – A i dobrą komedią nie pogardzę. Studiowałeś?
Philip wtedy skłamał. Tak się przyzwyczaił kłamać, że po kilku miesiącach
pobytu w Londynie zaczął wierzyć w bajki, które opowiadał na swój temat. Dudley
wziął go wówczas na informatora. Philip pomyślał, że donoszenie lordowi, co się
mówi na ulicach Londynu, to prawie jak pisanie sztuk. Kawał dobrej literatury, tyle
że bohaterem było miasto. Dudley nie żądał zresztą nazwisk. Chciał wiedzieć, jakie
są nastroje w obrębie murów miejskich. Później, gdy lepiej się poznali, płacił mu
również za informacje z głębi kraju. Philipowi wydawało się czasami, że lord szuka
pretekstu, by dać mu pieniądze. Absurdalność tego podejrzenia wprawiała go
w doskonały humor.
Źle się stało. Wszystko szło po jego myśli aż do tego dnia. Zatrzymał się
przed straganem z książkami i z całej siły kopnął leżący tam kawał piaskowca.
ROZDZIAŁ TRZECI
Klątwa
Robert Dudley od kilku godzin siedział na ogrodowej ławie. Ponieważ
zapadał zmierzch i robiło się coraz zimniej, służba w pałacu Kew zaczęła się
niepokoić. Lord patrzył na połacie ziemi pozbawionej drzew, towarzyszy jego
dzieciństwa, bez których nie wyobrażał sobie niegdyś życia, i ogarniał go pusty
śmiech. Niskie, przystrzyżone krzewy tworzyły piękne wzory. Widać je było
doskonale z okien pałacu. Układały się w wyrafinowany obraz, ale nie dawały ani
cienia, ani intymności.
Dudley wiedział, że jest pod obstrzałem spojrzeń służby, ale było mu to
obojętne. Zastanawiał się, co takiego uczynili jego przodkowie, że po dziś dzień
rodzina wydawała się przeklęta. Jego dziad, Edmund, minister finansów Henryka
VII, zginął pod toporem oskarżony przez króla o zdradę. Ojciec, Jan, książę
Northumberland, najpotężniejszy człowiek w królestwie, zginął pod toporem
oskarżony o zdradę przez królową Marię, najstarszą córkę Henryka VIII.
Robert z goryczą myślał o spisku Thomasa Wyatta, który miał zapobiec
małżeństwu królowej Marii z Filipem II Habsburgiem. Nieudany, źle
zorganizowany spisek, który tak wiele kosztował rodzinę Dudleyów. A może
kolejne wyroki śmierci wykonane na członkach jego rodziny miały na celu
opróżnienie Tower, gdzie brakowało miejsc dla nowych więźniów? Złośliwi
nazywali pałac i twierdzę Jej Królewskiej Mości, Tower of London, siedzibą
rodową Dudleyów. Powstanie Wyatta zastało tam Roberta wraz z braćmi Ambros
i Guildfordem oraz żoną Guildforda, Jane Grey, od dziewięciu dni królową Anglii.
Nie byli pod szczególnym nadzorem. Nie mieli też nic wspólnego ze spiskiem,
chociaż – oczywiście – sprzyjali mu, jako że miał wynieść na tron księżniczkę
Elżbietę. Robert pamiętał zamieszanie w Tower. Z każdym dniem przybywało
więźniów. Atmosfera stawała się napięta. Pewnego dnia, gdy Dudleyowie
przyzwyczaili się do myśli, że królowa Maria ich ułaskawi, ścięto Guildforda i jego
żonę. Przez kilka dni Robert czuł ból w piersiach, był odrętwiały i niepewny jutra.
Człowiek nic nie znaczył. To dotarło do niego, dopiero gdy stracił na szafocie
kolejną bliską osobę. Skazańcowi ścinano głowę, ciało ćwiartowano, szczątki
przerzucano z jednej strony rzeźnickiego stołu na drugą. Po wilgotnych ścianach
sporej celi Roberta płynęły strużki wody. Zgadywał, która skieruje się w prawo,
a która w lewo. Krew kolejnych Dudleyów płynęła znacznie szybciej. W celi
panowało przenikliwe zimno. Nikt z nim nie rozmawiał, tylko z zasłyszanych
rozmów wiedział, że stracono wtedy wielu ludzi. Nie wiadomo, jakim cudem dotarł
do niego skrawek papieru wysławiający Filipa II. Czytał, starając się zapamiętać
wszystkie przynależne mu tytuły. Żeby nie oszaleć. Z Bożej łaski król Kastylii
i Leónu, Aragonii, Sycylii, Neapolu, Portugalii. Nieprawda, że byli obyci ze
śmiercią, oni, Dudleyowie, ród zdrajców, jak zaczęto o nich mówić. Za każdym
razem, gdy zaglądała im w oczy, czuli się bezradni wobec siły większej niż ich
odwaga – wobec losu. Nawarry i Grenady, Toledo, Walencji. Wszystkie wielkie
rody powstawały z marzeń o potędze. W Tower, gdzie zamknięto też księżniczkę
Elżbietę, młodszą siostrę królowej Marii, Robert czekał na wyrok sądu, na
okrzyknięcie go zdrajcą; potem miał ruszyć w ostatnią drogę – na szafot;
niewykluczone, że ten sam, na którym zginęli jego ojciec i brat. Filip, król Galicji,
Majorki, Sewilli, Kordoby. Doszedł do Korsyki. Zaczęły mu się mieszać tytuły
Filipa: hrabia, margrabia, pan i arcyksiążę. Tyle możliwości, myślał. A potem
nagle zdał sobie sprawę, że nie może się poddawać, nie może jako pierwszy
w rodzinie zginąć, nie udowodniwszy światu swej wartości, nie osiągnąwszy
zaszczytów.
I cóż? Klątwa bezimiennej wiedźmy albo zawistnika dopadła i jego. Amy? –
zgadywał przygnębiony. Czy to ona go przeklęła? Biedna Amy. Znaleziono ją ze
skręconym karkiem u stóp schodów. Straszna śmierć, jakkolwiek do niej doszło.
Miał nadzieję, że zmarła natychmiast. Nie ma nic gorszego niż kat, który nie
potrafi ściąć głowy jednym uderzeniem.
Dudley wzdrygnął się na widok Williama Cecila, jakby zobaczył ducha.
Czarny kaftan sekretarza stanu, haftowany srebrną nicią, wydał mu się złowróżbny.
– Wpuszczono mnie tu, milordzie, żebym pana zabrał do ciepłej komnaty –
rzekł pogodnie Cecil.
Robert wstał z ławy i poczuł, że zdrętwiały mu nogi. Nie miał wątpliwości,
że pojawienie się Cecila nie zapowiadało niczego dobrego.
– Nie wiem, czy znajdziemy ciepłą komnatę – odezwał się niechętnie. – Jak
pan widzi, sir, trwa remont.
– Przyznam, że jestem pod wrażeniem okien w pańskiej rezydencji, lordzie
Robercie. Zmieniły się od czasu, kiedy je widziałem.
– Tak, wybito je na całą wysokość fasady. Rzeczywiście są imponujące –
przyznał Dudley, przyglądając się postępom robót. – Zatrudniam budowniczego
z Włoch. Niestety, zawsze zapominam, jak się nazywa.
Typowe dla osoby, którą zajmuje wyłącznie odmienianie przez przypadki
własnego imienia, stwierdził w duchu Cecil. Weszli do dużego holu na parterze. Po
kilku godzinach na świeżym powietrzu wydał się Dudleyowi ciepły i przytulny.
Jeden ruch ręki wystarczył, by służba rozpierzchła się na boki. Gospodarz
zaprowadził Cecila do komnaty recepcyjnej – dużego pomieszczenia o ścianach
pokrytych dębową boazerią. Sufit w geometryczne wzory wykonany był techniką
wypukłej rzeźby. W okna z kolorowymi szybkami wstawiono herb Dudleya.
– Przyjechałeś, sir, z wyrokiem na mnie? – zapytał drwiąco gospodarz.
Cecil poznał się na cierpkim żarcie. Uśmiechnął się pod wąsem. Na dwóch
skrzyniach wyłożonych kobiercami stały już napitki. Szybkość służby Dudleya
zaimponowała sekretarzowi stanu, ale dał znak, że niczego nie skosztuje.
– Królowa, mam nadzieję, w dobrym zdrowiu? – spytał Robert.
– Nie – rzekł Cecil bez emocji. – Bardzo ją zmartwiła pańska sprawa,
lordzie.
– Moja sprawa? – Po kilkugodzinnym letargu lord Robert musiał chyba
odreagować stres spowodowany śmiercią żony i wygnaniem z dworu. Zaczerwienił
się gwałtownie. – Przekaż królowej, sir, że ma większe zmartwienia, na przykład
spiskowców, którzy ją pozbawią wszystkich zaufanych ludzi.
– Nie rozumiem.
Dudley oparł się o portal kominka, czując nasilające się dreszcze. Drżącą
dłonią uniósł kielich z winem. Upił kilka łyków. Przyszło mu na myśl, że nie
powinien pogarszać swojej sytuacji. Ktoś chciał go zniszczyć. Zapewne sączył jad
do ucha Elżbiety. Lepiej, by to nie był Cecil.
– Przyjechałem tutaj z dwóch powodów – zaczął sekretarz stanu,
przyglądając się stojącemu na stole kielichowi z winem. Zdobił go herb Dudleya,
jak niemal wszystko wokół. Przy oknach stały dwa pozłacane, kryte aksamitem
krzesła z orzecha. Cecil rzucił okiem na tapicerowane stołki, poduszki, obrazy na
ścianach. Przestały go dziwić wieczne długi lorda. – Po pierwsze, przyjechałem,
żeby pana wesprzeć, milordzie – odezwał się po chwili. – W imieniu własnym i Jej
Wysokości.
– Proszę nie kpić!
Uprzejmość wymagała, by zaprzeczyć, ale Cecil nie zareagował.
– Po drugie, muszę pana prosić, milordzie, o wyznanie, czy stoi pan za tym
morderstwem.
Robertowi Dudleyowi odebrało mowę. Zamarł w bezruchu i tylko szykowny
dublet poruszał się w rytm nierównych, chwytanych z coraz większym trudem
oddechów. Lord najchętniej dałby Cecilowi w twarz, ale nie leżało to w jego
naturze.
– Ważą się losy panowania Jej Królewskiej Wysokości, nie będę więc owijał
w bawełnę – mówił szybko sir William. Zdawał sobie sprawę, że jest nietaktowny,
ale pamiętał, że podczas ostatniej rozmowy lord apelował o większą
bezpośredniość we wzajemnych kontaktach.
Czarnowłosy dziesięciolatek o wielkich, zaciekawionych oczach podsunął
Cecilowi owoce i rozpłynął się na tle kotary zasłaniającej połowę ciągu okien.
– Musiałbym zrobić wszystko, by zmieniono prowadzących śledztwo, gdyby
miało się okazać, że jesteś w to, panie, zamieszany. Taki wynik dochodzenia
skompromitowałby królową. Groziłby wystąpieniami przeciw niej, nawet
rozruchami.
– Masz mnie, panie, za aż tak ograniczonego? – wycharczał Dudley. –
Śmierć mojej żony zniszczyła wszystko – dławił się – wszystko, co mogłem mieć!
Jestem skończony, Cecil, więc niech pan nie udaje, że przyjechał tu z dobrego
serca i dla dobra Jej Królewskiej Mości. Niech pan zapyta siebie. – Dudley pochylił
się nad Cecilem, wytrzymując jego spojrzenie. – Śmierć mojej żony przyniosła
korzyść panu! Nie mnie, tylko panu, sir!
– Czyli jest pan niewinny – rzucił sekretarz stanu, maskując wściekłość. –
Proszę przyjąć moje kondolencje.
Dudley zaśmiał się nerwowo. Zaczerwienionymi z zimna, szczupłymi
dłońmi skubał dublet, który miał na sobie. Po chwili ochłonął; doszedł do wniosku,
że pojawienie się Cecila, cokolwiek nim kierowało, było aktem pewnej odwagi.
Lada chwila on, lord Dudley, zostanie przecież okrzyknięty zdrajcą i mordercą.
Nikt nie zechce z nim rozmawiać.
– Złożyłbym je wcześniej, ale wie pan, jak to jest – mruknął sir William. –
Domyślam się, że to trudny moment w pańskim życiu.
Dudley podszedł do okna.
– Zdaję sobie sprawę, że wielu ludzi chce coś ugrać na pańskiej tragedii.
Może pan być pewny, milordzie, że do nich nie należę. – Wstał energicznie. –
Liczę na to, że wkrótce zobaczymy się na dworze.
Jak będą mnie wnosić na marach, skwitował Dudley w duchu. Nie
odprowadził sekretarza stanu do drzwi, był zbyt rozgoryczony. Nic nie szło po jego
myśli. Nie potrafił przejrzeć Cecila. Nie znał celu jego wizyty, bo przecież nie było
nim zadanie równie głupiego, co bezczelnego pytania. Duszkiem opróżnił kielich
wina. Dreszcze nie ustępowały. Czyżby już mściło się zbyt długie przebywanie
w szykującym się do zimy ogrodzie?
Nagle Dudley usiadł bezradnie. Amy nie żyła. Miał jej tyle do powiedzenia.
Przede wszystkim, że mogli to załatwić inaczej. Wstydził się. Nieprawda, że
całkiem mu zobojętniała. Na dnie serca czuł, że wciąż była dla niego kimś
ważnym, że była mu bliska, chociaż jej nie kochał. Nie potrafił znieść ciągłego
przypominania, że kiedyś świata poza sobą nie widzieli. Nie stracił pamięci.
Drażniło go odwoływanie się do jego sumienia i przyzwoitości, branie go na litość.
Nie mógł się skupić na małżeństwie. Dwór go oszałamiał. Żył w amoku. Miał
sposobność dostać się na sam szczyt, pokazać, kim są Dudleyowie. Amy nie
powinna go potępiać. Nie nawykł do użalania się nad losem kobiet. Przysięga,
którą jej złożył przed Bogiem, obowiązywała do śmierci. Odetchnął z ulgą, że jest
wolny. Kto stał za jej śmiercią? Kto zamknął przed nim drzwi, zanim się naprawdę
otworzyły? Dopiero teraz stracił prawo do Elżbiety. Królowa nigdy nie wyrazi
zgody na poślubienie mężczyzny, który ją skompromitował, którego nazwisko już
na zawsze łączone będzie z zabójstwem jego żony. Dudley spojrzał na stojący na
skrzyni krucyfiks, mrucząc obraźliwe słowa pod adresem bezimiennych wrogów.
Przyszło mu na myśl, że nie powinien trzymać w domu symboli katolicyzmu.
Krucyfiks należał do jego babki, przypominał mu dzieciństwo, czas
bezpieczeństwa i beztroskich zabaw. Był bezcenny – wykonany ze złota
i przyozdobiony szmaragdami. Piękna twarz Dudleya wypogodziła się, gdy uniósł
krzyż. Po chwili odstawił go ostrożnie.
– Kiedy pojawi się Philip Sierota, wpuśćcie go natychmiast. Przygotujcie
rączego konia. Ma być osiodłany tak, by nie rzucał się w oczy. Żadnych
emblematów.
Dudley wiedział, że pozycja Elżbiety jest niepewna i przy niekorzystnym
układzie gwiazd skandal może doprowadzić do tragedii i strącić jej koronę. Nie
chciał zaszkodzić królowej. Palił go gniew.
– Nie spocznę, póki się nie dowiem, kto za tym stoi – wycedził.
A jeżeli to Elżbieta? Poczuwszy nagłe uderzenie gorąca, rozpiął dwa guziki
pod szyją. Zerknął z niepokojem na krucyfiks. Chłopiec stojący na tle wzorzystej
kotary skurczył się. Za nic nie chciał, by Dudley dostrzegł go w tej chwili. Lord był
dobrym panem, czasem wręcz serdecznym, lecz zdarzało się, że wściekłość mąciła
mu zmysły. Mówiono, że tak bardzo pragnie zostać królem, iż jest zdolny zmieść
z drogi każdą przeszkodę, z Jej Królewską Wysokością włącznie.
Copyright © Magdalena Niedźwiecka, 2016 Projekt okładki Agencja Interaktywna Studio Kreacji www.studio-kreacji.pl Zdjęcie na okładce © Stephen Mulcahey/Arcangel Images Redaktor prowadzący Anna Derengowska Redakcja Anna Rydzewska Korekta Katarzyna Kusojć Grażyna Nawrocka
ISBN 978-83-8097-717-4 Warszawa 2016 Wydawca Prószyński Media Sp. z o.o. ul. Rzymowskiego 28, 02-697 Warszawa www.proszynski.pl
CZĘŚĆ PIERWSZA
ROZDZIAŁ PIERWSZY Bestia o gołębim sercu Zapadał zmrok. Duża sala dzienna apartamentu królewskiego wyglądała coraz przytulniej. Rozpalony kominek rzucał ciepłe światło na najbliższe meble. Elżbieta rozmawiała z lordem Robertem Dudleyem, dlatego też jej dwórki, chcąc nie chcąc, przeniosły się w przeciwległy koniec komnaty. Najmłodsza z nich – siedemnastoletnia Lettice Knollys – tego dnia wyjątkowo nie plotkowała ze starszymi, doświadczonymi koleżankami. Podsłuchiwała królową. Irytowało ją, że pozostałe wciąż o czymś mówią. Żadna jednak nie denerwowała jej tak bardzo, jak rodzona matka, kuzynka królowej lady Catherine Knollys, której nie zamykały się usta. Lady Catherine widziała ukradkowe spojrzenia córki, rzucane lordowi Robertowi. Nie dziwiło jej to. Był mężczyzną nieprzyzwoicie wprost przystojnym, ubierał się u najlepszych i najdroższych krawców, co dawało jego urodzie piękną oprawę, ale wolała, by Lettice nie wchodziła w drogę królowej. Dudley był zarezerwowany dla Elżbiety, miał przy tym jeden wielki feler, który go dyskwalifikował jako obiekt westchnień – śliczną, nudną żonę. Przebywała na wsi. Lady Catherine współczuła biednej Amy Robsart, małżonce Dudleya, bo za sprawą zazdrosnej Elżbiety nie miała wstępu na królewski dwór. Czy jakiekolwiek bogactwa mogły wynagrodzić brak kontaktu z najbardziej wpływowymi ludźmi w kraju? Nieuczestniczenie w upojnych zabawach do rana? Ubieranie się dla pustych ścian wiejskiej rezydencji? Czy życie Amy Dudley można było jeszcze nazwać życiem? Nie, Lettice nie powinna zaprzątać sobie głowy lordem Robertem. Zresztą nie był popularny pośród męskiej części dworu. Za tym również coś się kryło. – No to mamy nowego króla Francji – powiedziała lady Catherine, byle coś powiedzieć. Bess zachichotała, jako że zmiana na francuskim tronie dokonała się rok wcześniej. Kat Ashley zamknęła oczy, dając do zrozumienia, że nie włączy się do rozmowy. – Też mi król – prychnęła Lettice, kolejny raz stwierdziwszy z gniewem, że poczciwa Bess ubrała się tego dnia w suknię droższą i modniejszą niż jej własna. – Mówią, że ma za małą głowę, a kiedy idzie obok żony, wygląda na jej syna – podsumowała Franciszka II, króla Francji. – Nie mów głupstw – ofuknęła córkę lady Catherine. – Dzieli ich zaledwie rok.
– Jest brzydki i mikry – upierała się dwórka. – A Maria Stuart jest olbrzymką. Mogliby ją pokazywać na jarmarkach. – Ziewnęła, przypominając sobie, że nikt nie widział dziś jej sukni poza królową, damami dworu i Dudleyem. Kolejny dzień z rzędu siedziały w apartamentach Elżbiety, która nie wychodziła poza nie. Spokój, półmrok, te same powtarzane w nieskończoność czynności: granie, czytanie, haftowanie. Wszystko pod dyktando Jej Wysokości. Na przykład taka Maria Stuart, podobno kiedy stała przy swym mężu… – Lettice, zagraj coś! – krzyknęła królowa. – Oczywiście, wasza miłość. – Dziewczyna sięgnęła po lutnię. Zaczęła brzdąkać, pochłonięta kwestią wzrostu Marii Stuart. Wyższa od niej? Wprost niewiarygodne. – Nie rozumiem, jak można poślubić mężczyznę niższego od siebie – szepnęła. – Jest królową Francji – przypomniała Mary Sidney, siostra lorda Roberta. – Jakie to ma znaczenie, które z nich jest wyższe? Lettice, kuzynka królowej, czasem denerwowała Mary. Jej zdaniem była bezrefleksyjną trzpiotką. Szykowała się do ślubu z przystojnym, młodym, utytułowanym Walterem Devereux, którego wybrali dla niej rodzice i który chyba przypadł jej do gustu, a nie przeszkadzało jej to strzelać oczyma w stronę brata Mary, Roberta Dudleya. Lutnia opadła na kolana Lettice. Dziewczyna pochyliła się ku Mary Sidney, trzepocząc rzęsami, jak zawsze, gdy jej słowa biegły szybciej niż myśli. – Teściowa jej nie znosi – rzekła z satysfakcją. – Jakie to ma znaczenie, dziecko? – Lady Catherine uśmiechnęła się do córki, myśląc z dumą, że rzadko która kobieta dorównuje jej urodą. – Lettice! Prosiłam cię, byś coś zagrała! Zwinne palce dwórki natychmiast uderzyły w struny lutni, co wywołało rozbawienie koleżanek. Tylko Kat Ashley westchnęła ciężko, co nie spodobało się lady Catherine. Nie rozumiała spoufalania się Elżbiety z Kat. Wprawdzie pani Ashley pełniła najwyższą funkcję pośród nich, ale dlaczego? Czy tak być powinno? Kim właściwie była? – Mówią, że Maria Stuart wyrosła na prawdziwą piękność – stwierdziła nagle Blanche. Lettice posłała jej niechętne spojrzenie, znowu porzucając lutnię. – A jej matka Maria de Guise była idiotką – wypaliła, klękając przed kominkiem i wyciągając w jego stronę obie dłonie. – Wszyscy wiedzą, że to ona podburzała córkę i zachęcała do tytułowania się królową Anglii. – Umarła, niech Pan da jej wieczny odpoczynek – rzuciła Bess pośpiesznie – nie trzeba więc szargać jej imienia, żeby się nie zemściła na żyjących. – Zza grobu??? – Lettice parsknęła śmiechem, ściągając wzrok królowej. Robert Dudley spojrzał na uroczy kwadratowy dekolt sukni dwórki głośno
kpiącej z zabobonów. Z tego, co udało mu się dojrzeć, wnosił, że to, co ukryte pod strojną materią, jest równie aksamitne i nieskazitelne. – Lettice, o coś cię prosiłam! – krzyknęła Elżbieta. Rozdrażniły ją ukradkowe spojrzenia Roberta na Lettice Knollys i słowa, że Elżbieta jako królowa ma prawo rozwiązać jego małżeństwo z Amy. Oczywiście, że miała takie prawo, co wcale nie oznaczało, że zechce z niego skorzystać. Mogła wszystko. Rozejrzała się po swej prywatnej komnacie, na próżno starając się zebrać myśli i zapanować nad gwałtownym biciem serca. Bała się spojrzeć Robertowi w oczy; bała się, że zamiast pragnienia, którym ją rozgrzewał, ujrzy w nich pretensję. Albo pustkę, co było jeszcze gorsze, ponieważ mogło oznaczać wyłącznie jedno: obojętność. – Bawisz się mną – szepnął Robert Dudley. – Niech ktoś dorzuci drew do kominka! – wybuchnęła. – Chcecie, by królowa przeziębiła się i zeszła z tego świata? Do niczego się nie nadajecie! – zaatakowała swoje damy dworu. Jak za sprawą czarodziejskiej różdżki wbiegło do komnaty dwóch młodych chłopców z koszem drewna. Niższy chwycił mosiężny kruczek i w jednej chwili ogień na nowo buchnął wysokim, radosnym płomieniem. – Małżeństwo mnie ogranicza – jęknął Robert. Elżbieta położyła obie dłonie na rozcięciu sukni, przez które widać było kremową, wzorzystą spódnicę, i przez moment nerwowo ją gładziła. Ilekroć Robert się pochylał, czuła zapach jego perfum. Jej wzrok ślizgał się po przesadnie wystrojonych damach dworu. – Nie mogę dać ci rozwodu – szepnęła zła, że musi to tłumaczyć. – Nie uzyskasz aprobaty parlamentu. Nie przekupisz wszystkich. Sam mówiłeś, że Amy się nie zgadza. Zostawiła go. Patrzył, jak idzie w stronę dwórek. Mówiąc o jego żonie, dotychczas nie używała jej imienia. Siedział zniechęcony. W zapadającym zmroku jego spojrzenie zatrzymało się na dużym obrazie olejnym Leviny Teerlinc, niezwykłym jak na nią, bo była miniaturzystką. Czasem wydawał się mroczny, czasem zaś promienie słońca sprawiały, że uchwycona pędzlem artystki komnata Hampton Court była jak barwny ogród, a dworzanie wyglądali niczym rajskie ptaki. Każdego wieczoru, zupełnie jak w tej chwili, Elżbieta przyglądała się, z jakim rozmarzeniem Robert oglądał obraz Leviny. Nosiła się z zamiarem podarowania mu tej pracy. A może chciałby ją odkupić? Pomysł był zabawny. Dudley zerknął na Elżbietę i poczuł przygnębienie. Był bezsilny wobec jej uporu. Sam nie wiedział, czego pragnie – machnąć na wszystko ręką i kochać ją bez zastanawiania się nad przyszłością, czy zabiegać, by uwolniła go od Amy. Szybko porzucił rozmyślania nad charakterem swej znajomości z królową. Prowadziły wyłącznie do przykrego poczucia, że wszystko zaprzepaścił. Chciał uciec – na wojnę, gdziekolwiek, byle z dala od tych wszystkich ludzi, których
wciąż widywał. Stłoczeni w jednym miejscu gryźli się jak stado psów. Nie mógł tego znieść. Gdyby nie polowania czy wypady na wieś, chybaby zwariował. – Pisze do mnie listy, czy ty to rozumiesz? – zaczął gorączkowo, ledwie królowa ponownie się zbliżyła. Jego lewa dłoń zacisnęła się na udzie, tak że palce pobielały. – Domaga się uwagi, mojej obecności, wypełniania obowiązków małżeńskich. Elżbieta schyliła głowę, rumieniąc się. Mówił to celowo? Chciał wywołać zazdrość? – Nie musisz do niej jeździć – syknęła. – Przestań się nad sobą użalać. Zapomnij, że istnieje. – Na miły Bóg! – wybuchnął. Jego głos kilkakrotnie odbił się od ścian komnaty i zapanowała niezręczna cisza. Zaciekawione dwórki zerknęły w ich stronę. Kat Ashley otworzyła oczy. Napotkawszy wzrok królowej, odwróciła głowę i spojrzała w okno. – Jeździ po kraju, zatrzymuje się u moich przyjaciół, przesyła przez nich prośby – kontynuował tak cicho, że nawet Elżbieta ledwie go słyszała. – Zamieniła moje życie w piekło. – Usiadł przodem do Elżbiety, biorąc w dłonie jej rękę. – Nie chodzi o nas, chodzi o mnie, Bess. Proszę, byś mnie uwolniła. Duszę się w tym związku. Nie kocham jej. Nie mamy dzieci. Żachnęła się i wyrwała rękę. Nie lubiła skomlących mężczyzn. – Powiedziałam, że się zastanowię. Chcesz mnie zmusić? – zaatakowała. Chłopcy od kominka przyklęknęli przed nią i opuścili pokój. Ogień buchał teraz z trzaskiem, obejmując kolejne kłody drewna, ale pomimo to Elżbieta czuła przejmujące zimno. Bała się. Robert nie miał pojęcia, ile godzin zamęczała ukochaną Kat, by pomogła jej w podjęciu właściwej decyzji. Ten rozwód nie był sprawą jej widzimisię. Mógł rzucić cień na królową. Dopiero zaczynała rządy. Ludzie patrzyli jej na ręce. Obce dwory patrzyły jej na ręce. Oceniano ją, komentowano jej decyzje. Nie mogła dać mu rozwodu tylko dlatego, że źle się czuł w małżeństwie z niekochaną kobietą, bo – na Boga! – spędzał dnie na dworze u boku królowej, która wynosiła go nad wszystkich ludzi. Jaki ciężar miał na myśli? W czym mu ciążyła biedna Amy, której nie widywał miesiącami? Pomyślawszy, że Robert spotyka się z żoną i zapewne sypiają w jednym łóżku, Elżbieta poczuła kolejną falę gniewu. Wierzyła, że Robert nie kocha Amy. Pobrali się, gdy był nastoletnim chłopcem, ale czy to coś zmieniało? Czy zmieniało układ, w jakim był z królową? Plotki, których byli powodem? Faworyzowała żonatego mężczyznę. – Wynoście się – rzuciła gorączkowo, wstając. – Precz! Kat Ashley na dobre otworzyła oczy i spojrzała na damy dworu, które zbiły się w gromadkę, skonsternowane niespodziewanym gniewem królowej. Czasem budziły jej zdumienie.
– Idźcie, idźcie – wyprosiła je spokojnie, lecz stanowczo. Dopiero gdy ruszyły w stronę drzwi, wstała, spoglądając na Elżbietę. – Ty też! – krzyknęła królowa. – I ty również! – wybuchnęła, widząc, że Robert nie bierze jej słów do siebie. Kat uniosła brew, mijając lorda. Dudley wzruszył ramionami, nie do końca wiedząc, co jest przyczyną złości Elżbiety. Zostawszy sama, królowa otworzyła okno i spojrzała w ciemność. Powiew wiatru chłodził jej policzki. Tyle musiała załatwić, tyle przemyśleć i nie było nikogo, kto mógłby jej w tym pomóc. Pragnęła Roberta, jego rady i siły, normalności i ciepła, ale nie szukała męża. Nie zamierzała rodzić dziecka i umierać zaraz potem, zostawiwszy szczęśliwego księcia małżonka. Nie tak wyobrażała sobie przyszłość. Nie na to czekała. Pamiętała macochę Katarzynę Parr, która zmarła w wyniku komplikacji poporodowych. Lubiła ją. Była to niezwykła kobieta. Wspierała Elżbietę i jej siostrę Marię, gdy ojciec zdawał się nie pamiętać o córkach z wcześniejszych małżeństw. Bess z zapartym tchem słuchała jej wypowiedzi na tematy religijne, czekała na każde spotkanie, pytania zadawane płynną francuszczyzną lub po włosku, i swoje odpowiedzi, po których następowało porozumiewawcze mrugnięcie okiem, oznaczające, że pasierbica znowu ją zdystansowała w nauce. „Nie daj sobie wmówić – powtarzała Katarzyna – że kobiety są predestynowane do zajmowania się domem, haftowania albo gotowania. Bóg stworzył moje dłonie, bym trzymała berło i koronę, z pewnością nie do igieł i nici. Tylko nauka da ci wolność”. Elżbieta nie do końca rozumiała wtedy, co macocha ma na myśli, jednak z wiekiem coraz częściej przyznawała jej rację. Cokolwiek myślała o Katarzynie – niestety, im dłużej się nad nią zastanawiała, tym więcej negatywnych uczuć ją ogarniało – macocha była dla niej wzorem kobiecości, elegancji i prostoty. Ciągle jeszcze słyszała jej łagodny głos: „Córka króla nie wstępuje w związek małżeński z miłości. Obowiązek ponad wszystko. Małżeństwa między potomkami rodzin panujących utrzymują Europę w stanie równowagi sił – mówiła macocha i zaraz dodawała, widząc zmarszczoną brew Elżbiety – nie martw się, wybierzesz tego, który będzie ci odpowiadał. Na szczęście zawsze jest ich tylu, żebyś miała jakiś wybór”. Tego akurat Elżbieta nie rozumiała, ale jej wierzyła. Równowaga sił? – myślała sennie. – Jaką równowagę sił zapewni Anglii, biorąc za męża Roberta Dudleya, syna zdrajcy? Nie był godzien ręki królowej. Czy nie to jej sugerował Cecil? Była pomazańcem bożym. Skoro więc Bóg dopuścił do namaszczenia jej świętymi olejami, dając tym samym swe błogosławieństwo, uznał, że jest gotowa sprawować władzę, troszczyć się o lud i przedkładać dobro Anglii nad swoje własne, zawierzył jej. A ona co robiła? Drgnęła, słysząc, że ktoś wchodzi. Nie miała wątpliwości, że to Kat Ashley. Nikt inny nie śmiałby pojawić się w prywatnych komnatach królowej bez
wyraźnego przyzwolenia. Dwie silne dłonie spoczęły na jej ramionach, po czym wolno przesunęły się w kierunku łokci. Fala gorąca rozlała się po ciele Elżbiety. Robert musnął ustami jej szyję. – Kocham cię, Bess. Odwróciła się powoli. Przez chwilę całowali się. – Boję się – szepnęła. – Lordzie Robercie – usłyszeli głos Kat Ashley – powinien pan wyjść. Elżbieta parsknęła śmiechem. – Kat, czy jest możliwe, żebym choć przez krótką chwilę była z lordem sam na sam? – Dbam o twoją reputację, pani. – O moją reputację? Nie rozśmieszaj mnie. Robert kołysał Elżbietę, jakby była dzieckiem. Stała z policzkiem przytulonym do jego ramienia. – Nikt nie wierzy w moją dobrą reputację. – Uniosła głowę i spojrzała na Roberta. – Będziesz rano, kiedy się obudzę? – Położę się na łóżku obok ciebie, z twoją głową przy piersi. Gdy otworzysz oczy, poznasz mnie po guzikach. – Ambasador Hiszpanii nalega na spotkanie z tobą, pani – oświadczyła Kat, dochodząc do wniosku, że czekanie, aż lord wyjdzie, mija się z celem. – Czego chce? – Zapewne przekazać ci pozdrowienia od króla Filipa. Król Hiszpanii jest pięknym mężczyzną – stwierdziła Kat takim tonem, jakby mówiła do siebie. – Zrobiłby wiele, żeby zostać mężem Waszej Wysokości. – Chcesz, by Hiszpania zdominowała Anglię? – zadrwiła Elżbieta. Chodziła po komnacie, czując, że energia ją rozpiera. Cieszyło ją, że Robert słucha tej rozmowy. Miała wielu konkurentów do swojej ręki. Nie był jedynym, który ją adorował. – Nikt przy zdrowych zmysłach nie położy się pod kolosem, Kat. Noc poślubna przypieczętowałaby powolny zgon naszego kraju. – Wybuchnęła niepohamowanym śmiechem. – Pamiętasz, co powiedział? „Wasza Królewska Wysokość nie może się spodziewać, że często będzie mnie widywać, nie wyłączając okresu oczekiwania na dziecko”. – Zachłysnęła się ze śmiechu. – Jego impertynencja była akurat najatrakcyjniejszą częścią tej oferty. – Usiadła Robertowi na kolanach. – Na litość boską, co on sobie wyobraża? – Że pochlebia ci zainteresowanie najpotężniejszego władcy świata – rzekła Kat wesoło. – Może i wspierał mnie w drodze na tron, ale to nie znaczy, Kat, że jestem mu cokolwiek winna, ponieważ zdobycie korony zawdzięczam wyłącznie sobie, przyjaciołom i ludowi, który mnie poparł. Królowa Anglii nie uznaje niczyjego
zwierzchnictwa. Niech król Hiszpanii do tego przywyknie – oświadczyła buńczucznie. – Jestem wykształcona jak mało który monarcha. Z każdym europejskim władcą mogę rozmawiać w jego ojczystym języku, więc niech Filip zacznie mnie traktować jak partnera do rozmowy i niech zacznie się bać. – Zamilkła, doszła bowiem do wniosku, że może odrobinę się zagalopowała. – Zagrajmy w coś. Albo przejdźmy się po ogrodach. – W środku nocy? – W głosie Kat Ashley słychać było zdumienie. – Są pochodnie, Kat – rzuciła Elżbieta tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Zmierzch zapadł niedawno. Zresztą, co mi grozi przy lordzie Robercie? Kat Ashley nie zdążyła odpowiedzieć, bo w drzwiach stanął William Cecil, sekretarz stanu. Wszedł do apartamentów Elżbiety, jakby wchodził do gospody, gdzie spodziewał się zastać przyjaciół i dobry napitek. Kat go takiego nie znała. Pośpieszyła w jego stronę. – Wybiera się na spacer – szepnęła, zaskoczona niefrasobliwym zachowaniem ministra. – Powiedz, że mam sprawę niecierpiącą zwłoki – odparł, posyłając uśmiech dwórkom królowej, które, zauważywszy, że w jej apartamencie przybywało ludzi, weszły niewzywane. – Co się stało? Idź do niej. I tak cię widzi, Williamie. Poczciwa twarz Kat Ashley, pełna zmarszczek zdradzających jej wiek, wyrażała niepokój. Wiedział, kim jest dla niej Elżbieta. Kochała ją zaborczą miłością matki. Nie zawsze była dla królowej opoką, jej rady i tolerancja niekoniecznie wychodziły władczyni na dobre, jeśli jednak Cecil miałby komukolwiek zaufać, uwierzyć, że nie zdradzi Elżbiety, tym kimś byłaby zapewne Kat Ashley. Znały się od lat. Catherine Champernowne (jak się nazywała przed ślubem z sir Ashleyem, kuzynem Anny Boleyn, matki królowej) została guwernantką Elżbiety, gdy ta miała niespełna cztery lata. Cecil nie mógł nie doceniać umiejętności Kat, widząc efekt jej wieloletniej pracy z Elżbietą. Owszem, księżniczka miała nauczycieli z prawdziwego zdarzenia, takich jak Grindal czy Ascham, ale to Kat dała jej podstawy znajomości języków obcych, matematyki czy historii. Ofiarowała jej też miłość matki, której dziewczyna nie znała. – Zamordowano żonę Dudleya – szepnął Cecil, doszedłszy do wniosku, że Kat i tak będzie pierwszą osobą, której królowa się zwierzy. Dwórka stłumiła dłonią okrzyk, który jej się wyrwał, po czym energicznie ruszyła ku środkowi pokoju. – Moje panie – zaczęła donośnym, pewnym siebie głosem. – Proszę, żebyście na chwilę opuściły komnatę Jej Wysokości. Sir William Cecil ma do przekazania coś ważnego. Raz-dwa, już was nie ma. Dziwi mnie, że weszłyście, widząc sir Williama. Królowa wzniosła oczy do nieba, dając do zrozumienia, że brzemię
obowiązków czasem ją przytłacza. Mimo to nie straciła dobrego humoru. Damy dworu ruszyły ku drzwiom. Mijając sir Williama, jedna po drugiej żegnały go bez uniżoności, ale grzecznie. Tylko Lettice Knollys dygnęła przed nim prowokująco i, śmiejąc się, zamiotła spódnicą fragment pokrytej sitowiem posadzki. Cecil mimo woli się uśmiechnął. – Do zobaczenia, sir Williamie. Prosimy, żebyś nie zamęczył nam królowej. Wybieramy się na poszukiwanie ducha, który chodzi po ogrodach. – Słyszałem. – Parsknął śmiechem, przypominając sobie opowieść Dudleya o duchach widywanych w Hampton Court. – Nie żartuj, panie. Duch króla Henryka ostrzega Jej Wysokość przed niebezpieczeństwem. Chce rozmawiać z królową. – Duch? Naprawdę? Lepiej go nie zaczepiać, bo się przyśni. Urocza dwórka, zupełnie zdemoralizowana przez pobłażliwość ludzi zachwyconych jej urodą, zbliżyła się do sekretarza stanu, wspięła odrobinę na palce i szepnęła mu na ucho: – Kucharz twierdzi, że duch króla Henryka szuka naszej pani, by ją ostrzec. – Nos Lettice powędrował ku ramieniu sekretarza. – Twoje pachnidła mają inny zapach od tych, które znam. – Wielkie, ciemne oczy dwórki wpatrywały się w ministra pytająco. – Nie pomogę ci, pani. Służba kupuje to, co moja żona zleci – szepnął rozbawiony. Widząc zbliżającą się królową i Dudleya, Lettice ukłoniła się sir Williamowi i wybiegła na korytarz krokiem osoby świadomej, że jest obserwowana. Za drzwiami przystanęła, by zaczekać na lorda Roberta. – Chcesz mi zepsuć humor, Cecil? – rozległ się głos królowej. Wskazała sekretarzowi siedzisko przy oknie. Czekał, aż królowa usiądzie, przyznając w duchu, że miłość do Dudleya jej służy. Delikatna, śnieżnobiała skóra była zaróżowiona, jakby Elżbieta myślała o czymś nieprzystojnym. Były chwile, gdy królowa wydawała się pięknością. Bez wątpienia odziedziczyła po rodzicach umiejętność czarowania wdziękiem. Spoglądała zaciekawiona, nie do końca pewna, czy chce usłyszeć, z czym do niej przyszedł. Kat zamknęła wreszcie drzwi do jej apartamentu. Odgłos rozmów na zewnątrz ucichł. – Żona lorda Roberta nie żyje. Nie znam szczegółów jej nagłej śmierci. Powieki Elżbiety lekko zadrżały. Cecil nie cierpiał wszelkich podchodów, subtelności, owijania w bawełnę. Wolałby mieć kontakt z mężczyzną. Kobiety nie panowały nad sobą. Spodziewał się histerii. – Kto jeszcze o tym wie? Zdziwił go ton, jakim zadała pytanie. Była podekscytowana, na pewno jednak nie przerażona wiadomością. – Nikt, pani. Doniósł mi mój człowiek.
– Twój człowiek – powiedziała głośno. – Żona Roberta Dudleya umiera, a twój człowiek akurat wtedy przechodzi koło domu, w którym to się dzieje. Tak to wyglądało? Cecil wsunął palce w idealnie przystrzyżoną, zadbaną brodę. Wzrok Elżbiety był przenikliwy. – Twoi ludzie ją śledzili? – Byli w pobliżu, tak to ujmijmy – sprostował łagodnie i natychmiast dodał: – Pani, to nie jest dobra wiadomość. Uśmiech Elżbiety zbladł, wargi wykrzywiły się. – Na rany Chrystusa, sir Williamie! Wiem, że śmierć tej wieśniaczki nie jest dobrą wiadomością ani dla mnie, ani dla Roberta, ani dla pana, chociaż pan zapewne szaleje ze szczęścia! Cecil skulił się, usiłując nie dać pretekstu do eskalacji gniewu. – A dlaczego jest to zła wiadomość, hę? Umarła i Bóg z nią! – zaatakowała. Gwałtownym ruchem odrzuciła kaptur, szarpnęła zapięcie płaszcza, w który się zdążyła ubrać, planując spacer, i zrzuciła go z siebie. Opadł na posadzkę. – Posypią się oskarżenia – wyjaśnił Cecil. – Na Roberta? Raczy pan żartować. Sądzi pan, że zabił żonę? Chryste, to przecież absurd. Zna pan Roberta? Widział go pan kiedyś w akcji? Cecil nie miał pojęcia, o jaką akcję pyta Elżbieta. Czy widywał Dudleya na polu walki? Grającego w tenisa? Bijącego się na pięści? O co jej chodziło? Ciśnienie mu podskoczyło, jak zawsze, gdy królowa wpadała we wściekłość. – Dudley ma miękkie serce. To bestia o gołębim sercu – mówiła szybko. – Pani. – Westchnął, czując bezsens takich rozmów. Bestia o gołębim sercu? Robert Dudley był bezwzględnym, sprytnym karierowiczem, który okręcił sobie wokół palca najważniejszą osobę w kraju. Nieustraszony, pierwszy do zabijania podczas polowań, nieustępliwy w szermierce słownej, ostry, pełen goryczy, cyniczny. Williama zaskoczyło, iloma pejoratywnymi określeniami opisał w myślach faworyta królowej. Nie mógł ich wypowiedzieć głośno, widocznie jednak jego twarz zdradzała, co naprawdę sądzi o Dudleyu, bo królowa wpadła w szał. Jednym ruchem zrzuciła ze stojącego nieopodal stołu wszystko, co na nim było. Miał wrażenie, że hałas dochodzący z jej apartamentu uciszył rozmowy na zewnątrz. Wyobraził sobie uszy dworzan przyklejone do drzwi. – Nie znasz go! Nie masz pojęcia, jaki jest, więc nie zarzucaj mu morderstwa, póki nie przeprowadziłeś śledztwa! Jak zginęła ta prostaczka? – Nie wiem, pani. – Nie wiesz, a przychodzisz do mnie, sugerując, że jest winny zbrodni?! – krzyczała Elżbieta, chwytając go za rękaw kaftana. – Niczego podobnego nie sugeruję. Twierdzę tylko, że to zła wiadomość
i nikomu się nie przysłuży. Elżbieta rozpłakała się ze złości. Usiadła przy Cecilu, załamując ręce. – Kto mnie przeklął, że mam wokół siebie samych głupców? Pokrętnych, obrzydliwych głupców – szepnęła, ocierając łzy. – Boże, co robić? Boję się zaufać własnemu sekretarzowi. – Wasza Wysokość musi go odprawić, dopóki śledztwo nie wyjaśni, co się stało. – Nie mów, co królowa musi – żachnęła się, po czym wyrzuciła z siebie całą litanię pretensji: – Miałam przed sobą miły wieczór, Cecil. Spacer, duchy, odpoczynek od codziennych obowiązków. – Z niedowierzaniem pokręciła głową, rzucając mu krótkie, przenikliwe spojrzenie. – Nie masz pojęcia, jak to jest wyjść stąd za dnia. Nosa nie wysadzisz, bo czyhają pod drzwiami, by cię o coś prosić. To i tamto, jeszcze to, i jeszcze coś. Daj, zapisz, mianuj, spłać, pożycz, zabierz, oddaj, nadaj, przywróć. Aż do mdłości. Też bym chciała, żeby ktoś się o mnie troszczył! – Nagle oprzytomniała. Zupełnie jakby przeistoczyła się w kogoś innego. Spojrzała na sekretarza zaciekawiona. – Podobno pojawił się Sussex. Czy to prawda? Cecil przetarł twarz. – Tak, pani. Rozmawiałem z nim. – Po co przyjechał? Dlaczego nie stawił się u królowej? – To mnie właśnie zastanawia – rzekł sir William, spoglądając na wdzięczną koronkę przy dekolcie Elżbiety. Miała gust. Może nosiła się odrobinę wyzywająco, ale w końcu była królową Anglii, powinna się wyróżniać. – Boję się, że wyłażą upiory z czasów siostry Waszej Wysokości. – To znaczy? – Katolicy nie wyrzekną się supremacji. Im są cichsi, tym bardziej cierpnie mi skóra. – Myślisz, że Sussex coś knuje? – Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, Wasza Wysokość. I to mnie cieszy. Roześmiała się. Po chwili wstała, poważniejąc. Cecil również wstał. – Mogę iść na spacer? – zapytała. Nie odpowiedział, więc zmieniła ton, uznała bowiem, że nie powinna toczyć boju z własnym obrońcą. Ceniła go. Bywał też zabawny. – Wróć z informacją, że jestem współwinna zbrodni, gdy będziemy po spacerze – zadrwiła. – Jak Wasza Królewska Mość sobie życzy. Schylił głowę, nie komentując jej słów.
ROZDZIAŁ DRUGI Śmierć nie w porę Philip otworzył oczy. Leżał na prowizorycznym posłaniu z twarzą przy ziemi, czując delikatny zapach suchego sitowia. Uniósł głowę i położył na poduszce, z której się zsunęła podczas snu. Był w domu Jamesa Burbage’a i jego żony Ellen. Pozwolili mu przenocować w pokoju na dole. Pomieszczenie było duże. W rogu przy drzwiach stał stół nakryty płóciennym obrusem, a przy nim krzesła. Na ścianie wisiała ogromna patelnia i kilka rondli tak wypucowanych, że nie miał wątpliwości, iż należą do mężatki z niedługim stażem. W kominku skwierczały smażące się jaja. Doleciał go apetyczny zapach. Zerknął w stronę, z której nadpływał, i zobaczył uśmiechniętą Ellen. Podtrzymywała patelnię stojącą na żelaznym rusztowaniu. – Jak się spało? – zapytała. Miała miły głos, dźwięczny i pogodny. – James już wstał? – Wstał przed wschodem słońca – potwierdziła. Przestawiła patelnię na kamienną płytę i podeszła do okna. Otworzyła drewnianą okiennicę, wpuszczając do wnętrza poranne słońce. – James! Śniadanie gotowe! – krzyknęła. Cofnęła się w głąb pokoju, pozostawiając otwarte okno. Z podwórka słychać było stukot młotków, hebla i zgrzytanie pił. Kilku, jeśli nie kilkunastu, mężczyzn pracowało przy drzewie, klnąc na czym świat stoi. – Umyj się i siadaj do stołu – powiedziała, stawiając przy posłaniu Philipa cynową miskę i dzban z wodą. Rzuciła mu na twarz pachnący ręcznik i zachichotała. Mężczyzna przeciągnął się z głośnym ziewnięciem. – Taka żona to skarb. Wpadł James. Zamknął okiennicę, cmoknął Ellen, rzucił Philipowi nieuważne spojrzenie i pochylił się nad paleniskiem. – Wiem, że jest ciemno – tłumaczył się, bo pokój z miejsca pogrążył się w półmroku – nieprzyjemnie i nie widzisz, co leży na talerzu, lecz pojęcia nie masz, jak jest zimno. – Szczękał zębami. Ellen spojrzała z politowaniem. – Obiecuję, że niedługo wstawią szyby – rzuciła drwiąco. Philip mył się w lodowatej wodzie, przysłuchując się rozmowie. Z pewnością nie byli typowym małżeństwem. Ich kuchnia też nie była typowa – w połowie zastawiona kostiumami teatralnymi i planszami zastępującymi
dekoracje. Rozbawiło go, gdy po otwarciu oczu dostrzegł ponad głową napis: „Miejsce pochówku króla”. Ellen przymknęła oczy, wypowiadając słowa krótkiej modlitwy. Zanim skończyła, James sięgnął po chleb. – Amen. – Westchnęła. – Pyszna jajecznica – chwalił Philip. – Warto się dla takiej ożenić. – Uważasz, że Bóg stworzył mnie na podobieństwo rondla? – zażartowała. Jej szare oczy śmiały się do Philipa. – Zapewniam cię, że nie – wtrącił James. – Nie do końca rozumiem jego poglądy na rolę kobiet w świecie, ale chyba twierdzi, że nawet rodzenie nie jest zarezerwowane tylko dla was. Dało się słyszeć stłumione pacnięcie za oknem i charakterystyczny dźwięk zamykanych okiennic. Ellen skoczyła niczym żbik. Jednym susem przecięła kuchnię, przefrunęła ponad skrzynią, ukazując szczupłe gołe łydki, i gwałtownym ruchem rozwarła okiennicę od ulicy. Wychyliła się, spoglądając w górę, na okna sąsiadów po prawej. – Jeszcze raz wywalisz tu fekalia, mendo, a przysięgam, że ci je przyniosę, kiedy będziesz jadł, i wszystko trafi do twojego talerza! Słyszysz mnie, wypierdku? – Zamknij się, grajkowa ściero! – usłyszeli. James dołączył do żony, nieco rozbawiony awanturą. – Uważaj, bo cię igrcy wywiozą, gdzie pieprz rośnie, stara ropucho! Sczeźniesz na bezdrożach! – wrzasnął. Dał Ellen znak, by wracała do stołu, sam zaś zamknął okiennicę. – Świnie – skwitował zachowanie sąsiadów. – Postanowiliśmy wraz z innymi mieszkańcami Holywell Lane, że nie będziemy wyrzucać na drogę nocnych ekskrementów. Nikt nie chce cały dzień wdychać smrodów. – Będziesz miał uczoną żonę? – zapytała Ellen jak gdyby nigdy nic, wracając do przerwanej rozmowy. James wytarł talerz ostatnim kawałkiem chleba. Żona podsunęła mu piwo. – Czemu uczoną? – Philip nie zrozumiał. – James twierdzi, że jesteś bardzo wykształcony. – Co znaczy wykształcenie, jeśli się nie ma dyplomu? – spytał wymijająco. Wstał od stołu i zaczął grzebać w palenisku. Przewrócił polano. Małżonkowie spojrzeli na siebie znacząco. Wzrok kobiety potwierdził słowa Jamesa sprzed paru godzin. Philip ukrywał swoją przeszłość. Nie było co do tego wątpliwości. – John, mój brat, nie ma dyplomu – zauważyła – a nawet hrabia Huntington lubi z nim rozmawiać na temat filozofii. – Co niezwykłego jest w Huntingtonie, że się na niego powołujesz? Widzieli profil uśmiechającego się Philipa. W domu Jamesa wszystko mu się
podobało, a najbardziej delikatna uroda Ellen i jej kuchnia z napisem „pięć lat później” zawieszonym nad stołem. – Przecież to szwagier twojego opiekuna Dudleya – odezwał się James, wypiwszy spory łyk piwa. – Siostra lorda Roberta, Catherine, jest żoną Henryka Hastingsa, hrabiego Huntington. Nie wiedziałeś? – Czułem, że coś mnie zjada od środka – zażartował Philip. – Teraz wiem, że była to niewiedza. Lubisz czytać, Ellen? – zmienił temat. Kobieta nie od razu odpowiedziała. Nadstawiła twarz do pocałunku, widząc, że James zbiera się do wyjścia. Musiał pilnować swoich dochodzących pracowników. – Czytam, odkąd pamiętam – potwierdziła, gdy zostali sami. – Tak, uwielbiam. Wyszłam za Jamesa, ponieważ stać go było na kupowanie książek. – Niedługo wszystko roztrwoni na aktorstwo. Zamiast trzymać się ciesiołki, jeździ po kraju z własną trupą aktorską. – Nie jest najgorzej. – Uśmiechnęła się. – Dobrze zarabiacie. Philip był senny. Stopniowo dochodził do siebie po zwariowanej nocy w gospodzie, gdzie pił na umór z Jamesem i kolegami aktorami. Początkowo miał zostać na noc w jednym z pokojów wynajmowanych na górze. Frances o perlistym śmiechu ocierała się o niego za każdym razem, gdy musiała przejść za jego plecami. Wreszcie wyszedł za nią na dziedziniec. W cieniu potężnego wozu, służącego do rozwożenia wody po Londynie, zaczęła go całować, szukając dłonią rozcięcia w jego spodniach. Wziął ją na stojąco. Wybrali się później na spacer. W pobliskim parku znowu jej dogodził. Kiedy wrócili do gospody, był zrelaksowany i spokojny. James zaproponował mu nocleg, z czego skwapliwie skorzystał. Frances się nadąsała. Liczyła, że pożegnają się dopiero rano. Bóg z nią. Siedząc teraz na Holywell Lane i rozmawiając z Ellen, nie żałował swej decyzji. – Możesz zostać, jak długo zechcesz – zaczęła kobieta, lecz umilkła, słysząc pukanie. Drzwi się uchyliły. – Szukam Philipa Sieroty. Philip wstał, poznawszy Matthew, służącego lorda Roberta Dudleya. Dzięki Bogu, że jego dobroczyńca posłał po niego, bo kończyły mu się środki do życia. James miał rację, twierdząc, że Dudley opiekuje się Philipem. Płacił mu za informacje. Wyszedł z Matthew na ulicę. Mężczyzna przestępował z nogi na nogę, rozglądając się wokoło. Koń, którego trzymał, prychnął z niezadowoleniem, bo na ziemi nie było ani kępki trawy czy jakiejkolwiek rośliny, którą mógłby skubać. Grupka dzieci przyglądała się zwierzęciu. – Lord chce, żebyś był u niego jutro po zmierzchu – oświadczył Matthew, unikając wzroku Philipa. – Przyjedź tak, żeby nikt cię nie widział.
Philip skinął głową. Matthew wciąż stał bez ruchu. – No to jadę – rzucił w końcu. Pracownicy Jamesa zaczęli im się przyglądać. Jeden z mężczyzn splunął pod nogi i zbliżył się, by słyszeć, o czym rozmawiają. Patrzył na naszywkę z barwami Dudleya, którą miał Matthew. – W którym pałacu jest królowa? – spytał Philip beznamiętnie. Matthew przyjrzał się jego kaftanowi, jakby coś mu w nim nie pasowało. Philip pomyślał, że służący wyczuł smród, pozostałość po wczorajszej zwariowanej nocy. Ptaki wydziobywały resztki jedzenia spomiędzy kamieni na ulicy. Ponieważ była wąska, rów ze ściekami biegł jej środkiem. Pierzaste rozbójniki konkurowały z chudym, małym psem, który co chwilę szczerzył na nie zęby. – Żebyśmy się dobrze rozumieli – odezwał się służący Dudleya, przenosząc wzrok z ulicy na szarą z niewyspania twarz Philipa. – Masz przyjechać do pałacu Kew. – Hej, człowieku – Philip zaśmiał się, kręcąc głową z niedowierzaniem – drobna różnica, prawda? Wybierałem się do Hampton Court. Philip znał narowy służby wielkich państwa. Nawet chłopcom stajennym wydawało się, że są kimś lepszym niż ci, którzy pracowali dla tych samych ludzi, tyle że z wolnej ręki, nie w ich barwach. – Dlaczego do Hampton Court, a nie na przykład do pałacu Greenwich? – zadrwił służący. Philip wzruszył ramionami. Matthew postał jeszcze chwilę i odezwał się beznamiętnie: – Królowa wyrzuciła lorda Roberta. Aktor zbladł. – Jak to wyrzuciła? – spytał zachrypniętym głosem. – Zamordowano jego żonę. Padło podejrzenie, że on za tym stoi. Wiesz, jak jest. Matthew kopnął w ziemię nowym, modnym butem, bez słowa pożegnania dosiadł konia i odjechał. Philip stał nieruchomo, próbując się otrząsnąć z szoku. Dudley zabił żonę??? Ciemnowłosą, przewrażliwioną kobietę, którą Philip widział kiedyś w jego towarzystwie? Przysiadł na kamieniu z drżeniem serca. Amy. Tak miała na imię. Ona i lord odnosili się do siebie chłodno. Widywał wiele małżeństw. Nie twierdził, że większość z nich przypominała związek Jamesa i Ellen, ale śmiało mógł powiedzieć, że w większości panowała idealna, krzepiąca obojętność. Każde z małżonków znało swoje prawa i obowiązki. Dudleyowie byli poróżnieni. Tak ich zapamiętał. Zaklął cicho. Co za pech. Ruszył przed siebie, nie zastanawiając się, dokąd idzie. Śmierć Amy Dudley przyszła nie w porę. To wiedział na pewno. Poznał Dudleya rok temu, kiedy to nowo mianowany wielki koniuszy jechał
trasą z Hampton Court do Tower, osobiście doglądając przygotowań do przejazdu monarchini. Wykrzykiwał ludziom lorda mayora Londynu, że powóz Jej Wysokości, który miał minąć gospodę Pod Dzwonem na Gracechurch i skręcić w ulicę Tower, ugrzęźnie na amen już na skrzyżowaniu obu dróg, takie tam były wertepy. – Skrzyżowanie Thames z Gracechurch jest w lepszym stanie. To zaledwie parę metrów dalej. Ludzie będą zachwyceni, panie, jeśli nowa władczyni wytyczy nowy szlak do twierdzy Tower – rzekł wtedy Philip. Dudley rzucił mu uważne spojrzenie, spiął konia i ruszył sprawdzić na własne oczy, czy Philip ma rację. Wróciwszy, rzucił mu monetę. Aktor złapał ją w powietrzu. – Kim jesteś? – spytał Dudley, nie zsiadając z konia. Potężny wierzchowiec nerwowo stąpał w miejscu. – Nikim, panie. Nie mam nazwiska, domu ani pieniędzy, za to kieszenie pełne wiatru, którym się każdego dnia upijam – zażartował, choć nie było mu do śmiechu. – Co robisz? – Nic, czym by się warto chwalić osobie szlachetnie urodzonej, panie. Przystałem do aktorów Jamesa Burbage’a. Nie wiem jeszcze, czy się nadam. Dudley, który przez cały czas nie spuszczał z niego wzroku, zeskoczył z konia i po raz pierwszy stanęli oko w oko. Philip dostrzegł na jego twarzy rozbawienie. Ludzie kontrolujący trasę przejazdu królowej udawali, że ich nie ma. W okolicznych kościołach od dobrych kilku godzin nie przestawano bić w dzwony. Philip nienawidził tego dźwięku. – Cenię sobie aktorów, którzy mają w repertuarze ciekawe kroniki – rzekł lord Robert pogodnie. – A i dobrą komedią nie pogardzę. Studiowałeś? Philip wtedy skłamał. Tak się przyzwyczaił kłamać, że po kilku miesiącach pobytu w Londynie zaczął wierzyć w bajki, które opowiadał na swój temat. Dudley wziął go wówczas na informatora. Philip pomyślał, że donoszenie lordowi, co się mówi na ulicach Londynu, to prawie jak pisanie sztuk. Kawał dobrej literatury, tyle że bohaterem było miasto. Dudley nie żądał zresztą nazwisk. Chciał wiedzieć, jakie są nastroje w obrębie murów miejskich. Później, gdy lepiej się poznali, płacił mu również za informacje z głębi kraju. Philipowi wydawało się czasami, że lord szuka pretekstu, by dać mu pieniądze. Absurdalność tego podejrzenia wprawiała go w doskonały humor. Źle się stało. Wszystko szło po jego myśli aż do tego dnia. Zatrzymał się przed straganem z książkami i z całej siły kopnął leżący tam kawał piaskowca.
ROZDZIAŁ TRZECI Klątwa Robert Dudley od kilku godzin siedział na ogrodowej ławie. Ponieważ zapadał zmierzch i robiło się coraz zimniej, służba w pałacu Kew zaczęła się niepokoić. Lord patrzył na połacie ziemi pozbawionej drzew, towarzyszy jego dzieciństwa, bez których nie wyobrażał sobie niegdyś życia, i ogarniał go pusty śmiech. Niskie, przystrzyżone krzewy tworzyły piękne wzory. Widać je było doskonale z okien pałacu. Układały się w wyrafinowany obraz, ale nie dawały ani cienia, ani intymności. Dudley wiedział, że jest pod obstrzałem spojrzeń służby, ale było mu to obojętne. Zastanawiał się, co takiego uczynili jego przodkowie, że po dziś dzień rodzina wydawała się przeklęta. Jego dziad, Edmund, minister finansów Henryka VII, zginął pod toporem oskarżony przez króla o zdradę. Ojciec, Jan, książę Northumberland, najpotężniejszy człowiek w królestwie, zginął pod toporem oskarżony o zdradę przez królową Marię, najstarszą córkę Henryka VIII. Robert z goryczą myślał o spisku Thomasa Wyatta, który miał zapobiec małżeństwu królowej Marii z Filipem II Habsburgiem. Nieudany, źle zorganizowany spisek, który tak wiele kosztował rodzinę Dudleyów. A może kolejne wyroki śmierci wykonane na członkach jego rodziny miały na celu opróżnienie Tower, gdzie brakowało miejsc dla nowych więźniów? Złośliwi nazywali pałac i twierdzę Jej Królewskiej Mości, Tower of London, siedzibą rodową Dudleyów. Powstanie Wyatta zastało tam Roberta wraz z braćmi Ambros i Guildfordem oraz żoną Guildforda, Jane Grey, od dziewięciu dni królową Anglii. Nie byli pod szczególnym nadzorem. Nie mieli też nic wspólnego ze spiskiem, chociaż – oczywiście – sprzyjali mu, jako że miał wynieść na tron księżniczkę Elżbietę. Robert pamiętał zamieszanie w Tower. Z każdym dniem przybywało więźniów. Atmosfera stawała się napięta. Pewnego dnia, gdy Dudleyowie przyzwyczaili się do myśli, że królowa Maria ich ułaskawi, ścięto Guildforda i jego żonę. Przez kilka dni Robert czuł ból w piersiach, był odrętwiały i niepewny jutra. Człowiek nic nie znaczył. To dotarło do niego, dopiero gdy stracił na szafocie kolejną bliską osobę. Skazańcowi ścinano głowę, ciało ćwiartowano, szczątki przerzucano z jednej strony rzeźnickiego stołu na drugą. Po wilgotnych ścianach sporej celi Roberta płynęły strużki wody. Zgadywał, która skieruje się w prawo, a która w lewo. Krew kolejnych Dudleyów płynęła znacznie szybciej. W celi panowało przenikliwe zimno. Nikt z nim nie rozmawiał, tylko z zasłyszanych rozmów wiedział, że stracono wtedy wielu ludzi. Nie wiadomo, jakim cudem dotarł
do niego skrawek papieru wysławiający Filipa II. Czytał, starając się zapamiętać wszystkie przynależne mu tytuły. Żeby nie oszaleć. Z Bożej łaski król Kastylii i Leónu, Aragonii, Sycylii, Neapolu, Portugalii. Nieprawda, że byli obyci ze śmiercią, oni, Dudleyowie, ród zdrajców, jak zaczęto o nich mówić. Za każdym razem, gdy zaglądała im w oczy, czuli się bezradni wobec siły większej niż ich odwaga – wobec losu. Nawarry i Grenady, Toledo, Walencji. Wszystkie wielkie rody powstawały z marzeń o potędze. W Tower, gdzie zamknięto też księżniczkę Elżbietę, młodszą siostrę królowej Marii, Robert czekał na wyrok sądu, na okrzyknięcie go zdrajcą; potem miał ruszyć w ostatnią drogę – na szafot; niewykluczone, że ten sam, na którym zginęli jego ojciec i brat. Filip, król Galicji, Majorki, Sewilli, Kordoby. Doszedł do Korsyki. Zaczęły mu się mieszać tytuły Filipa: hrabia, margrabia, pan i arcyksiążę. Tyle możliwości, myślał. A potem nagle zdał sobie sprawę, że nie może się poddawać, nie może jako pierwszy w rodzinie zginąć, nie udowodniwszy światu swej wartości, nie osiągnąwszy zaszczytów. I cóż? Klątwa bezimiennej wiedźmy albo zawistnika dopadła i jego. Amy? – zgadywał przygnębiony. Czy to ona go przeklęła? Biedna Amy. Znaleziono ją ze skręconym karkiem u stóp schodów. Straszna śmierć, jakkolwiek do niej doszło. Miał nadzieję, że zmarła natychmiast. Nie ma nic gorszego niż kat, który nie potrafi ściąć głowy jednym uderzeniem. Dudley wzdrygnął się na widok Williama Cecila, jakby zobaczył ducha. Czarny kaftan sekretarza stanu, haftowany srebrną nicią, wydał mu się złowróżbny. – Wpuszczono mnie tu, milordzie, żebym pana zabrał do ciepłej komnaty – rzekł pogodnie Cecil. Robert wstał z ławy i poczuł, że zdrętwiały mu nogi. Nie miał wątpliwości, że pojawienie się Cecila nie zapowiadało niczego dobrego. – Nie wiem, czy znajdziemy ciepłą komnatę – odezwał się niechętnie. – Jak pan widzi, sir, trwa remont. – Przyznam, że jestem pod wrażeniem okien w pańskiej rezydencji, lordzie Robercie. Zmieniły się od czasu, kiedy je widziałem. – Tak, wybito je na całą wysokość fasady. Rzeczywiście są imponujące – przyznał Dudley, przyglądając się postępom robót. – Zatrudniam budowniczego z Włoch. Niestety, zawsze zapominam, jak się nazywa. Typowe dla osoby, którą zajmuje wyłącznie odmienianie przez przypadki własnego imienia, stwierdził w duchu Cecil. Weszli do dużego holu na parterze. Po kilku godzinach na świeżym powietrzu wydał się Dudleyowi ciepły i przytulny. Jeden ruch ręki wystarczył, by służba rozpierzchła się na boki. Gospodarz zaprowadził Cecila do komnaty recepcyjnej – dużego pomieszczenia o ścianach pokrytych dębową boazerią. Sufit w geometryczne wzory wykonany był techniką wypukłej rzeźby. W okna z kolorowymi szybkami wstawiono herb Dudleya.
– Przyjechałeś, sir, z wyrokiem na mnie? – zapytał drwiąco gospodarz. Cecil poznał się na cierpkim żarcie. Uśmiechnął się pod wąsem. Na dwóch skrzyniach wyłożonych kobiercami stały już napitki. Szybkość służby Dudleya zaimponowała sekretarzowi stanu, ale dał znak, że niczego nie skosztuje. – Królowa, mam nadzieję, w dobrym zdrowiu? – spytał Robert. – Nie – rzekł Cecil bez emocji. – Bardzo ją zmartwiła pańska sprawa, lordzie. – Moja sprawa? – Po kilkugodzinnym letargu lord Robert musiał chyba odreagować stres spowodowany śmiercią żony i wygnaniem z dworu. Zaczerwienił się gwałtownie. – Przekaż królowej, sir, że ma większe zmartwienia, na przykład spiskowców, którzy ją pozbawią wszystkich zaufanych ludzi. – Nie rozumiem. Dudley oparł się o portal kominka, czując nasilające się dreszcze. Drżącą dłonią uniósł kielich z winem. Upił kilka łyków. Przyszło mu na myśl, że nie powinien pogarszać swojej sytuacji. Ktoś chciał go zniszczyć. Zapewne sączył jad do ucha Elżbiety. Lepiej, by to nie był Cecil. – Przyjechałem tutaj z dwóch powodów – zaczął sekretarz stanu, przyglądając się stojącemu na stole kielichowi z winem. Zdobił go herb Dudleya, jak niemal wszystko wokół. Przy oknach stały dwa pozłacane, kryte aksamitem krzesła z orzecha. Cecil rzucił okiem na tapicerowane stołki, poduszki, obrazy na ścianach. Przestały go dziwić wieczne długi lorda. – Po pierwsze, przyjechałem, żeby pana wesprzeć, milordzie – odezwał się po chwili. – W imieniu własnym i Jej Wysokości. – Proszę nie kpić! Uprzejmość wymagała, by zaprzeczyć, ale Cecil nie zareagował. – Po drugie, muszę pana prosić, milordzie, o wyznanie, czy stoi pan za tym morderstwem. Robertowi Dudleyowi odebrało mowę. Zamarł w bezruchu i tylko szykowny dublet poruszał się w rytm nierównych, chwytanych z coraz większym trudem oddechów. Lord najchętniej dałby Cecilowi w twarz, ale nie leżało to w jego naturze. – Ważą się losy panowania Jej Królewskiej Wysokości, nie będę więc owijał w bawełnę – mówił szybko sir William. Zdawał sobie sprawę, że jest nietaktowny, ale pamiętał, że podczas ostatniej rozmowy lord apelował o większą bezpośredniość we wzajemnych kontaktach. Czarnowłosy dziesięciolatek o wielkich, zaciekawionych oczach podsunął Cecilowi owoce i rozpłynął się na tle kotary zasłaniającej połowę ciągu okien. – Musiałbym zrobić wszystko, by zmieniono prowadzących śledztwo, gdyby miało się okazać, że jesteś w to, panie, zamieszany. Taki wynik dochodzenia skompromitowałby królową. Groziłby wystąpieniami przeciw niej, nawet
rozruchami. – Masz mnie, panie, za aż tak ograniczonego? – wycharczał Dudley. – Śmierć mojej żony zniszczyła wszystko – dławił się – wszystko, co mogłem mieć! Jestem skończony, Cecil, więc niech pan nie udaje, że przyjechał tu z dobrego serca i dla dobra Jej Królewskiej Mości. Niech pan zapyta siebie. – Dudley pochylił się nad Cecilem, wytrzymując jego spojrzenie. – Śmierć mojej żony przyniosła korzyść panu! Nie mnie, tylko panu, sir! – Czyli jest pan niewinny – rzucił sekretarz stanu, maskując wściekłość. – Proszę przyjąć moje kondolencje. Dudley zaśmiał się nerwowo. Zaczerwienionymi z zimna, szczupłymi dłońmi skubał dublet, który miał na sobie. Po chwili ochłonął; doszedł do wniosku, że pojawienie się Cecila, cokolwiek nim kierowało, było aktem pewnej odwagi. Lada chwila on, lord Dudley, zostanie przecież okrzyknięty zdrajcą i mordercą. Nikt nie zechce z nim rozmawiać. – Złożyłbym je wcześniej, ale wie pan, jak to jest – mruknął sir William. – Domyślam się, że to trudny moment w pańskim życiu. Dudley podszedł do okna. – Zdaję sobie sprawę, że wielu ludzi chce coś ugrać na pańskiej tragedii. Może pan być pewny, milordzie, że do nich nie należę. – Wstał energicznie. – Liczę na to, że wkrótce zobaczymy się na dworze. Jak będą mnie wnosić na marach, skwitował Dudley w duchu. Nie odprowadził sekretarza stanu do drzwi, był zbyt rozgoryczony. Nic nie szło po jego myśli. Nie potrafił przejrzeć Cecila. Nie znał celu jego wizyty, bo przecież nie było nim zadanie równie głupiego, co bezczelnego pytania. Duszkiem opróżnił kielich wina. Dreszcze nie ustępowały. Czyżby już mściło się zbyt długie przebywanie w szykującym się do zimy ogrodzie? Nagle Dudley usiadł bezradnie. Amy nie żyła. Miał jej tyle do powiedzenia. Przede wszystkim, że mogli to załatwić inaczej. Wstydził się. Nieprawda, że całkiem mu zobojętniała. Na dnie serca czuł, że wciąż była dla niego kimś ważnym, że była mu bliska, chociaż jej nie kochał. Nie potrafił znieść ciągłego przypominania, że kiedyś świata poza sobą nie widzieli. Nie stracił pamięci. Drażniło go odwoływanie się do jego sumienia i przyzwoitości, branie go na litość. Nie mógł się skupić na małżeństwie. Dwór go oszałamiał. Żył w amoku. Miał sposobność dostać się na sam szczyt, pokazać, kim są Dudleyowie. Amy nie powinna go potępiać. Nie nawykł do użalania się nad losem kobiet. Przysięga, którą jej złożył przed Bogiem, obowiązywała do śmierci. Odetchnął z ulgą, że jest wolny. Kto stał za jej śmiercią? Kto zamknął przed nim drzwi, zanim się naprawdę otworzyły? Dopiero teraz stracił prawo do Elżbiety. Królowa nigdy nie wyrazi zgody na poślubienie mężczyzny, który ją skompromitował, którego nazwisko już na zawsze łączone będzie z zabójstwem jego żony. Dudley spojrzał na stojący na
skrzyni krucyfiks, mrucząc obraźliwe słowa pod adresem bezimiennych wrogów. Przyszło mu na myśl, że nie powinien trzymać w domu symboli katolicyzmu. Krucyfiks należał do jego babki, przypominał mu dzieciństwo, czas bezpieczeństwa i beztroskich zabaw. Był bezcenny – wykonany ze złota i przyozdobiony szmaragdami. Piękna twarz Dudleya wypogodziła się, gdy uniósł krzyż. Po chwili odstawił go ostrożnie. – Kiedy pojawi się Philip Sierota, wpuśćcie go natychmiast. Przygotujcie rączego konia. Ma być osiodłany tak, by nie rzucał się w oczy. Żadnych emblematów. Dudley wiedział, że pozycja Elżbiety jest niepewna i przy niekorzystnym układzie gwiazd skandal może doprowadzić do tragedii i strącić jej koronę. Nie chciał zaszkodzić królowej. Palił go gniew. – Nie spocznę, póki się nie dowiem, kto za tym stoi – wycedził. A jeżeli to Elżbieta? Poczuwszy nagłe uderzenie gorąca, rozpiął dwa guziki pod szyją. Zerknął z niepokojem na krucyfiks. Chłopiec stojący na tle wzorzystej kotary skurczył się. Za nic nie chciał, by Dudley dostrzegł go w tej chwili. Lord był dobrym panem, czasem wręcz serdecznym, lecz zdarzało się, że wściekłość mąciła mu zmysły. Mówiono, że tak bardzo pragnie zostać królem, iż jest zdolny zmieść z drogi każdą przeszkodę, z Jej Królewską Wysokością włącznie.