Filbana

  • Dokumenty2 833
  • Odsłony752 317
  • Obserwuję555
  • Rozmiar dokumentów5.6 GB
  • Ilość pobrań513 367

Max Bentow - Nils Trojan 2 - Lalkarka

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.6 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

Filbana
EBooki
Książki
-M-

Max Bentow - Nils Trojan 2 - Lalkarka.pdf

Filbana EBooki Książki -M- Max Bentow
Użytkownik Filbana wgrał ten materiał 5 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 66 osób, 64 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 293 stron)

WROCŁAW 2014

Tytuł oryginału: Die Puppenmacherin Projekt okładki: IRINA POZNIAK Redakcja: MAŁGORZATA GROCHOCKA Korekta: ALEKSANDRA HADA-ŁACHAJCZYK Redakcja techniczna: ADAM KOLENDA Copyright © Max Bentow 2012 Polish edition © Publicat S.A. MMXIV (wydanie elektroniczne) Wykorzystywanie e-booka niezgodne z regulaminem dystrybutora, w tym nielegalne jego kopiowanie i rozpowszechnianie, jest zabronione. All rights reserved jest znakiem towarowym Publicat S.A. Wydanie elektroniczne 2014 ISBN 978-83-271-5210-7 Publicat S.A. 61-003 Poznań, ul. Chlebowa 24 tel. 61 652 92 52, fax 61 652 92 00 e-mail: office@publicat.pl, www.publicat.pl Oddział we Wrocławiu 50-010 Wrocław, ul. Podwale 62 tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66 e-mail: wydawnictwodolnoslaskie@publicat.pl Konwersja i edycja publikacji

SPIS TREŚCI Prolog Część I 1 2 3 4 5 6 7 8 Część II 9 10 11 12 13 14 15 Część III 16 17 18 19 20 21 22 23 Część IV 24 25 26 27 28 29 30

31 32 33 34 35 Epilog Przypisy

PROLOG Otaczał ją mrok. Bezskutecznie próbowała otworzyć oczy. Coś przykleiło się do jej brwi i kości policzkowych, miała wrażenie, że były oklejone taśmą. Dostała drgawek, potem poczuła ból. Nie mogła poruszyć rękami, zostały wykręcone do tyłu i związane w nadgarstkach. Chciała postawić stopy, ale one również były skute kajdanami, wpijającymi się w ciało. Zimne podłoże, na którym leżała, śmierdziało pleśnią i wilgocią. Przez chwilę myślała, że znajduje się w trumnie, pogrzebana za życia, potem przyszła jej na myśl piwnica, jakieś ciemne lochy. Próbowała krzyczeć, ale wydobywała z siebie jedynie nieartykułowane dźwięki. Miała zawroty głowy, zaczęło jej się zbierać na mdłości. Ktoś musiał ją ogłuszyć. Jak przez mgłę pamiętała odurzający zapach i dźwięk zamykania drzwi do samochodu. Nagle coś zaszurało po podłodze niedaleko niej. Z przerażeniem zaczęła nasłuchiwać dochodzących z ciemności dźwięków. Spytała bezgłośnie, czy ktoś tam jest. Odpowiedziało jej tylko głuche bicie jej własnego serca. Chwilę później ponownie usłyszała ten dźwięk. Jakby ktoś przetaczał jakiś metalowy przedmiot w tę i z powrotem. Szuranie. Zagrożenie. Naraz wyczuła czyjąś obecność. Nagle wszystko sobie przypomniała. Była na ulicy, w drodze do przyjaciółki. Pomyślała o mężczyźnie w bejsbolówce, zobaczyła go, gdy została wciągnięta do vana. Zapamiętała nawet numer rejestracyjny, literę B, myślnik, potem G lub H i cyfry 589. Nie wolno jej tego zapomnieć. Nasłuchiwała. I nagle usłyszała czyjś oddech. Był blisko, bardzo blisko. Poczuła na twarzy jego ciepło, był śmierdzący, pożądliwy i kwaśnawy. Odrzuciła głowę. – Czego pan ode mnie chce? – wydusiła.

Nie otrzymała odpowiedzi. – Proszę mnie wypuścić! Zaczęła pochlipywać, przez jej ciało przebiegł dreszcz. Długą chwilę nic się nie działo. Potem jednak coś dotknęło jej nóg. Zimny metal na nagiej skórze. Usłyszała odgłos rozrywanego materiału i rozcinających go nożyczek. Nagle skądś pojawiły się dłonie, które zdarły z niej dżinsy. Po cichu błagała nieznajomego, żeby tego nie robił, on jednak nie odpowiedział, a nożyczki powędrowały od brzucha aż do szyi. Na chwilę straciła przytomność. Prawie poczuła ulgę, gdy zaczęła spadać i znalazła się z dala od tego wszystkiego. Gdy doszła do siebie, jej zęby szczękały. Drżała, leżała na nagiej kamiennej podłodze. Nasłuchiwała, próbowała się zorientować, czy dręczyciel nadal był w pobliżu. I znowu usłyszała, jak coś przetoczyło się po podłodze, a potem jego głos. Był głęboki i zduszony, jakby podczas mówienia ktoś przyciskał brodę do piersi: – CHODŹ DO KARLIEGO. NO, CHODŹ, NIE BĄDŹ TAKA. KARLI NA CIEBIE CZEKA. Zadrżała, próbowała złapać powietrze. – Proszę posłuchać – wymamrotała – jeśli mnie pan puści, nic nikomu nie powiem, zupełnie nic. Jednak głos zdawał się w ogóle na nią nie zważać, tylko mówił dalej: – CHODŹ, NO, CHODŹ DO KARLIEGO. ON JUŻ CZEKA. – Proszę, błagam... W odpowiedzi usłyszała jedynie coś, co przypominało monotonną mantrę. Głos wciąż od nowa powtarzał te same zdania. Była przerażona. Gdy zaczęła się zastanawiać, jak mogłaby go jeszcze przekonać, usłyszała nagle, że ktoś czymś potrząsa. Potem coś zasyczało. Krzyknęła. Poczuła to na stopach. Było lepkie, pokrywało jej ciało niczym piana. Było tego coraz więcej. Jeszcze raz krzyknęła. Chciała zabrać stopy, jednak bezskutecznie, pęta tylko mocniej się zacisnęły. Syczenie ucichło na chwilę. Usłyszała śmiech. Potem

znowu poczuła tę lepką substancję. Miała ją na skórze, brzydziła się nią. Masa sięgała już do łydek. Przypominała pełzające robactwo, które, mlaskając, zajmowało każdy fragment jej ciała. Trwało to bardzo długo. Zaczęła wyć. W końcu zaklejono jej usta taśmą. Chwilę później kroki oddaliły się, usłyszała trzaśnięcie drzwi. Była sama. Substancja na jej nagich nogach zaczęła powoli tężeć. Stawała się coraz twardsza, pokrywała jej stopy i podudzia aż do kolan. Przypominała bezkształtną, upiorną i zimną istotę. Kobieta nie mogła nawet krzyczeć o pomoc. Nikt by nie przyszedł. I chociaż była niewierząca, zaczęła się żarliwie modlić w ciemności: – Pomóż mi, drogi Boże, pomóż mi uciec, uwolnij mnie stąd.

CZĘŚĆ I 1 Nie miał zbyt dużo czasu, a musiał wyczuć odpowiedni moment. Jeden fałszywy ruch, przedwczesne drgnięcie broni, niecelny strzał i młoda kobieta przed nim zginie. Nils Trojan zmrużył oczy, czuł szalejący puls i adrenalinę w żyłach. Jego prawe ramię na chwilę osłabło, zadrżało, ale natychmiast nad tym zapanował. Kobieta otworzyła usta do krzyku, ale nie mógł jej usłyszeć. Próbował skoncentrować się na napastniku, zauważył jego wysuniętą szczękę, zaciśnięte usta. Ten typ był gotowy na wszystko. Trzymał ofiarę w śmiertelnym uścisku, przystawił lufę do jej potylicy i prowadził przed sobą. Wszędzie byli ludzie, więc Nils nie mógł oddać strzału. Na ulicy panował duży ruch, błysnęło słońce i go oślepiło. Zamrugał. Przez chwilę oboje stracił z oczu, zniknęli w tłumie, w końcu zauważył kawałek płaszcza napastnika, potem jego czuprynę i przerażoną twarz kobiety. Podeszli bliżej. Teraz. Wyciągnął z kabury broń i ją przeładował. Głowa ofiary znajdowała się dokładnie na linii strzału. Za nimi zatrzymał się autobus. Teraz Trojan zrozumiał, gdzie ten typ chciał zabrać kobietę. Wokół nich było zbyt dużo ludzi, cały czas wodził za nim lufą, pomagał sobie lewą ręką, ujął pistolet w obie dłonie i wycelował. Przez chwilę byli oddzieleni od reszty. Widział go przed sobą. Palec już miał nacisnąć spust: teraz, teraz! I znowu wokół nich pojawili się przechodnie, a Trojan wsłuchał się w siebie. Czy naprawdę powinien to uczynić? Napastnik był przy autobusie, kobieta odwróciła głowę. Żeby teraz tylko się nie zbuntowała i nie zaczęła bronić. Gdy wsiądą do samochodu, będzie za późno. Nie zastanawiaj się dłużej.

Trojan wystrzelił. Odgłos strzału był dziwnie głuchy, jakby z uszkodzonej broni. Wydawało mu się, że trafił go w ramię, ale nie był pewien, więc strzelił po raz drugi. Łuska, dziewięciomilimetrowe parabellum, wyskoczyła z jego sig sauera i upadła na ziemię. Wystrzelił po raz trzeci. Nagle obraz zamarł. Po plecach Trojana pociekły strużki potu. Przez dłuższy czas panował spokój. Później usłyszał za sobą głos. – Dobry strzał, Nils. Spróbował ukryć swoje napięcie. – Kobieta naprawdę nie dostała? – Nie. Spójrz dokładnie. Instruktor podszedł bliżej i wskazał napastnika. – Trafiłeś go w ramię i w nogę. Spojrzał na dziury w płótnie. Na strzelnicy w piwnicy komisariatu śmierdziało ołowiem. – Ale trzeci strzał był zbędny. Trojan słyszał trenera w słuchawkach tłumiących jedynie częstotliwości strzałów. Breier wskazał dziurę po pocisku w karoserii autobusu. Trojan opuścił broń. Nie przepadał za treningami na strzelnicy, ale musiał je odbywać, tym bardziej że przez kilka tygodni miał rękę w gipsie. Złamał ją podczas jednej z ostatnich akcji. Prawie stracił podczas niej życie. I nie tylko on. – Nils, naprawdę, poszło ci zadziwiająco dobrze. Komisarz próbował się uśmiechnąć. Ze wszystkich sił starał się nie myśleć o okolicznościach złamania ręki. Musiał patrzeć do przodu, tylko do przodu. – Może skończymy na dzisiaj? – powiedział. – Jeśli chcesz, możesz odpalić jeszcze kilka kulek, ja mam czas. Trojan pokręcił głową i wyjął magazynek. – Następnym razem. Breier wzruszył ramionami. Wcisnął guzik i z sufitu opuściło się płótno do następnego filmu treningowego.

Komisarz zdjął słuchawki, położył je na stole, jeszcze raz skinął do Breiera i zszedł z toru strzeleckiego. Wszedł po schodach do swojego biura, wyczyścił broń i zamknął ją w stalowej szafie. Gdy schodził na dół, spotkał pracownika archiwum, który niósł na przedramieniu kartonowe pudło. Mężczyzna potknął się na półpiętrze i z kartonu wysypały się niezliczone akta oraz kilka starych polaroidów z miejsc zbrodni. Zaklął. Trojan przykucnął i pomógł mu zbierać dokumenty. Znał tego człowieka jedynie z widzenia. – W III Wydziale do spraw Zabójstw odgrzebują stary przypadek i kto musi targać to wszystko z archiwum? Oczywiście ja. Trojan spojrzał na stare zdjęcia, na których widniały wyblakłe kolory z przeszłości. Zobaczył zakrwawiony dywan, staromodne umeblowanie. – Polaroidy – mruknął i nagle jego serce zabiło mocniej. Na jednym ze zdjęć zrobiono zbliżenie ofiary. Jej włosy były posklejane tkanką mózgową. Ktoś przebił kobiecie czaszkę. Archiwista wyszczerzył zęby. – To z niewinnych czasów, gdy nie było jeszcze kamer cyfrowych. Trojan chciał już wstać, lecz nagle poczuł ukłucie w piersi. Jednocześnie zaczął mieć wrażenie, że brakuje mu powietrza. Chciał coś powiedzieć, ale nie był w stanie wydobyć z siebie słowa. – Wszystko w porządku? Jesteś blady jak ściana. Trojan skrzywił się lekko. W końcu udało mu się wstać, ale musiał oprzeć się o ścianę. – Przecież takie widoki to dla ciebie nic nowego, kolego. Po prostu martwa kobieta, nic więcej. – Uśmiechnął się jeszcze szerzej. Trojanowi nie podobał się ten sarkazm. Ale skąd nagle ten atak paniki? Naraz przed jego oczami zaczęły się pojawiać obrazy z przeszłości, przez które znowu nie mógł nabrać tchu. Zobaczył nowe osiedle, w którym dorastał, brzydkie bloki

z betonu. Drzwi do domu znajdującego się w sąsiedztwie były otwarte na oścież. Natychmiast zaczęto plotkować, że wydarzyło się tam coś strasznego. Nie żyła młoda kobieta spod numeru 87. Szeptano, że została zamordowana. Pojawiły się taśmy policyjne i mężczyźni w białych kombinezonach. A potem wyniesiono nosze, na których znajdował się worek ze zwłokami. Trojan był jeszcze małym chłopcem i wiedział o tej zabitej kobiecie coś, czego nie wolno mu było nikomu zdradzić. Po raz ostatni spojrzał na zdjęcie w dłoni pracownika archiwum. Mnóstwo krwi, tkanka mózgowa. Czy to ta kobieta? Nie, to niemożliwe. Była tylko trochę do niej podobna, a poza tym to wszystko wydarzyło się wieki temu. Skąd więc ten strach? Archiwista schował zdjęcie do pudła. – To wszystko stare dzieje, kolego. Trzymaj się. Skręcił w korytarz. Trojan patrzył za nim. To tylko zwykły pracownik – pomyślał – żaden z kolegów z V Wydziału do spraw Zabójstw. Co by się stało, gdyby któryś z nich ujrzał go w takim stanie? Był gliną i nie wolno mu było okazywać słabości, a tym bardziej strachu. Pomasował klatkę piersiową w okolicy serca. Spokojnie, tylko spokojnie – pomyślał. Powoli schodził po schodach, stopień po stopniu. Strażnik na parterze spojrzał na niego pytającym wzrokiem. W odpowiedzi Trojan się skrzywił. Następnie pchnął drzwi wejściowe i wyszedł na zewnątrz. Karthagostraße była skąpana w świetle zachodzącego słońca. Na drzewach hałasowały ptaki. Sierpniowy upał nadal nie zelżał. W powietrzu unosił się zapach lata i kurzu. Można było również wyczuć smród z pobliskiego zoo. Trojan zdjął blokadę z roweru i poprowadził go w kierunku Kurfürstenstraße. Skręcił w lewo i szedł tak długo, aż się uspokoił. Wsiadł na rower dopiero przy Uranii i pojechał w stronę dzielnicy Kreuzberg. Stary polaroid – pomyślał po drodze.

Musiał go odnaleźć. Gdzieś go schował. Na sali znowu zapanował mrok. Wkrótce miał zostać wyświetlony dwudziesty film krótkometrażowy tego wieczoru. Josephin Maurer była już bardzo zmęczona. Nie lubiła momentu, w którym gasły światła, ciemność wywoływała u niej zdenerwowanie. Próbowała się skoncentrować, aby choć przez chwilę móc podziwiać ostatni film festiwalu, bądź co bądź go współtworzyła. Główna postać była w pewnym sensie nią samą, nawet jeśli miała twarz lalki. Wykonała ją w ciągu jednej nocy japońską techniką amigurumi, polegającą na robieniu na szydełku małych, wypychanych zwierząt lub postaci ludzkich. Pewnego razu znalazła w Internecie wzmiankę o tej sztuce i oszalała na jej punkcie. Zaczęła od świń, królików, jeży i oposa, aż wreszcie przeszła do postaci przypominających bohaterów mangi. Dobrze się sprzedawały, przynajmniej wystarczyło na zapłacenie czynszu za niewielki sklep na Weserstraße. Miała w ofercie również samodzielnie zaprojektowane T- shirty i różne drobiazgi. W razie potrzeby zawsze mogła liczyć na pomoc rodziców. Rozległy się dźwięki muzyki. Josephin Maurer nabrała powietrza. Rozpoczął się film. Był późny wieczór, na ekranie pojawiła się lalka w domku dla lalek. Miała tak duże oczy, jak oczy jej stworzycielki, a na głowie taką samą wełnianą czapkę włożoną głęboko na czoło. Josephin Maurer nigdy nie wychodziła bez czapki, nosiła ją nawet w upalnym sierpniu i w kinie. Dzięki temu czuła się pewniej, nikt jej nie zaczepiał i część niej samej mogła cały czas pozostawać w ukryciu. Cechą tą obdarzyła filmową lalkę, tak samo jak swoim przydomkiem: Josie. Milan nie chciał przyjąć tego do wiadomości. Wzbraniał się przed rozpoznaniem w lalce Josie swojej dziewczyny Josie. Dla niego była to figura z mangi, przez przypadek w podobnej wełnianej czapce i o tym samym imieniu. Josie

nie wiedziała, co ma o tym sądzić, ponieważ ową istotą na ekranie była ona sama. Milan nakręcił film techniką animacji poklatkowej. Była to żmudna praca, podczas której musieli zrobić osobne zdjęcie każdego ruchu kukiełki. Dziesięciominutowy film robił przez pół roku. Josie uważała, że to za długo, nie miała do tego cierpliwości, ale kręcenie filmu było zadaniem Milana. Lalka założyła nocną koszulę i zaciągnęła zasłony. Josie powiesiła je w kartonie po butach, który pełnił funkcję pokoju, przykleiła również tapety i zrobiła małe mebelki. Dekoracje: Josephin Maurer. Takie zdanie pojawi się w napisach końcowych, ale nie wiedziała, czy do nich dotrwa. Była zbyt zdenerwowana, nie mogła spokojnie wysiedzieć. Ciemność wywoływała w niej lęk. Do tego doszła duchota. Cóż to za idiotyczny pomysł organizatorów, by festiwal animacji krótkometrażowych odbywał się w sierpniu. Latem nie powinno się zbyt często przesiadywać w zamkniętych pomieszczeniach. Josie wyobraziła sobie, że w tej chwili siedzi gdzieś na mieście pod gołym nocnym niebem i pije chłodny napój, koktajl ze świeżą miętą i odrobiną alkoholu. Tak, wtedy by się odprężyła. Nagle ktoś z tyłu popukał ją w ramię. Każdy dotyk w ciemności był dla niej bardzo nieprzyjemny. Odwróciła się z przerażeniem. – Przepraszam, ale strasznie się wiercisz. Nie widziała dokładnie tego kogoś, ale jedno było pewne: jego twarz jej się nie spodobała. Odwróciła się przodem do ekranu. Milan, siedzący obok, coś do niej powiedział, ale już go nie słuchała. Przeprosiła i wstała. Lalka Josie właśnie przewracała się w łóżku. Wciąż miała na głowie wełnianą czapkę, której nie zdejmowała nawet do snu. Tym różniła się od prawdziwej Josie. Nagle otworzyły się małe tekturowe drzwi i rozległ się bardzo nieprzyjemny dźwięk, będący również dziełem Milana. Odgłos skrzypienia drzwi był bardzo głośny, kilka fałszywych akordów, i nagle

w pokoju pojawił się pająk. Josie spędziła całe dnie na przymocowaniu małych metalowych części w miejsce nóg, wstrętnych, ostrych narzędzi, które ta istota miała rozłożyć przed przerażoną lalką. Muzyka stała się jeszcze głośniejsza, monstrum zbliżyło się do łóżka. Josie znała tę scenę, Milan pokazywał ją jej ze sto razy. To on wymyślił pająka. Zgodziła się go zrobić, ale sam pomysł jej się nie podobał. Musiała przyznać się przed sobą, że większa część filmu jej się nie podobała. Ale Milan już taki był – gdy coś wymyślił, nie było siły, która mogłaby go od tego odwieść. – W filmie musi być coś niesamowitego – powiedział. – Josie, musimy przełamać urok twojej lalki, słyszysz? – Moje lalki nie są urocze – odparła. – Są poważne, rozmarzone, niektóre nawet obłąkane, żyją we własnym świecie. Ale co Milan mógł o tym wiedzieć. Wychował się na horrorach. Musiał uroczyście jej przyrzec, że nigdy nie obejrzy żadnego w jej obecności. Z trudem przedzierała się przed widzami siedzącymi w jej rzędzie. Ludzie pomrukiwali z niezadowoleniem, niektórzy nawet nie chowali nóg. Gdy udało jej się dotrzeć prawie do końca rzędu, na ekranie zadrgało jaskrawe światło. Był to moment, w którym jedno z wielkich oczu pająka spojrzało na lalkę. Nagle poczuła na sobie wzrok kogoś z przedostatniego rzędu. Gdy zwróciła głowę w jego stronę, zauważyła szyderczy uśmiech, ale po chwili twarz ponownie skryła się w ciemności. Słychać było mechaniczny brzęk narzędzi. Wkrótce pająk dobierze się do lalki. Nie chciała tego oglądać. Musiała stąd wyjść, jeszcze zanim się to zacznie. Otworzyła drzwi do sali kinowej i uciekła do foyer. Moviemento było niewielkim kinem dla koneserów znajdującym się na Kreuzbergu. Kinooperator był jednocześnie bileterem i sprzedawcą popcornu oraz napojów. Przy kasie nie było już nikogo.

Zobaczyła tabliczkę kierującą w stronę toalet, otworzyła drzwi do pomieszczenia z umywalkami i zamknęła się w kabinie. Szybko wyjęła z torebki fiolkę i połknęła jedną tabletkę. Było to lekarstwo przeciwlękowe przepisane jej przez lekarkę. Właściwie powinna brać je trzy razy dziennie, a dzisiaj to był już czwarty raz. Odetchnęła głęboko. To ten pająk – pomyślała. Nigdy nie powinna dać się przekonać do zrobienia tego okropnego stworzenia, które w dodatku miało napaść na jedną z jej ulubionych lalek, przedstawiającą samą Josie. Co ten Milan w ogóle sobie myślał? Splotła palce. Patrzyła na kostki dłoni, które zaczęły robić się czerwone. Co jej lekarka pomyślałaby o tym filmie? Josie ją zaprosiła. Może rzeczywiście przyszła i siedzi na widowni. Rozluźnij się – pomyślała – przynajmniej spróbuj. Wtedy usłyszała jakiś dźwięk. Otwarto drzwi do toalety, ktoś wszedł do środka. Serce Josie zaczęło walić jak oszalałe. Ktoś zaczął po kolei otwierać kabiny. Kroki zbliżały się, były głuche i ciężkie. Czyżby to był mężczyzna? Nasłuchiwała. To na pewno mężczyzna. Upewniła się, że zamknęła drzwi, i przytrzymała brudny zamek. Ktoś szarpnął klamkę od jej kabiny. Co powinna teraz uczynić? – Idź sobie, idź! – wymamrotała i zablokowała drzwi ciężarem ciała. Na pewno pójdzie do kabiny obok i wejdzie na muszlę klozetową, żeby podciągnąć się po ścianie. Miała wrażenie, że jego głowa za chwilę się nad nią pojawi. I wtedy on spojrzy na Josie z góry, będzie miała przed sobą jego pożądliwą gębę. Chciała skulić się w rogu kabiny i zasłonić głowę rękami, ale musiała stać przy drzwiach, musiała się bronić. – Nie! – krzyknęła. – Nie! Nagle ktoś spytał cicho: – Josie? – Wynocha! Ale on powtórzył jej imię. – Josie, przecież to ja!

Oddychała ciężko i drżała na całym ciele. Zanim pojęła, minęła dłuższa chwila. – Milan? Mężczyzna pod drzwiami milczał. Potem spytał: – Wszystko w porządku? Rzeczywiście, to był jego głos. Ale dlaczego tak ją przestraszył? – Czego tutaj szukasz? – wydusiła z siebie. – Myślałem, że jesteś... – Co? – Chciałem zobaczyć, co się z tobą dzieje, ja... Martwiłem się o ciebie. – To jest damska toaleta, prawda? Nagle jej głos stał się piskliwy. Jeszcze mocniej przycisnęła się do drzwi kabiny. Wtedy poczuła, że puścił klamkę, która szybko odskoczyła do góry. Przez chwilę stał tam, nie wiedząc, co robić. Żadne nie powiedziało ani słowa. Potem cicho przeprosił. Usłyszała oddalające się kroki. Drzwi do łazienki otworzyły się i zamknęły. Była sama. Jednak nie mogła przestać drżeć. Trojan zatrzymał się przed drzwiami swojego mieszkania na Forsterstraße, otworzył je i wprowadził rower na korytarz. Chwilę później zszedł do piwnicy. Otworzył swoją komórkę i westchnął, ujrzawszy mnóstwo gratów. Potrzebował trochę czasu, żeby przedostać się do tyłu, gdzie natknął się na stare, miękkie od wilgoci kartony po przeprowadzce. Przed wieloma laty porządnie opisał je flamastrem. Na jednym z pudeł widniał napis: „Rupiecie i zdjęcia”. To musiało być tu. Zaniósł karton do wejścia do piwnicy, gdzie było więcej światła. Nie zamierzał zatrzymywać się przy każdym przedmiocie, przywołującym jakieś wspomnienia. Musiał działać systematycznie. W końcu na samym dnie natrafił na to, czego szukał. Była to foliowa koszulka, w której znajdowała się broszura z wersetami biblijnymi. Matka podarowała mu ją na krótko przed śmiercią.

– Żebyś miał nadzieję – powiedziała, chociaż wiedziała, że nie wierzył w jej Boga. Miał wrażenie, że chciała go w ten sposób chronić. Nadzieja – pomyślał, wyciągając broszurę. Między jej kartkami znajdowało się zdjęcie zrobione polaroidem. Poczuł bolesne ukłucie. Na chwilę wróciła panika, ale szybko się opanował. Włożył broszurę i koszulkę foliową do kartonu, wsunął go do komórki i zamknął drzwi. Zdjęcie wsadził do kieszeni spodni. Na klatce schodowej spotkał sąsiadkę schodzącą na dół. Uśmiechnęła się na jego widok. – Proszę, proszę, oto nasz glina. Skinął jej głową, przystanął i zaczął szukać słów. Łączył ich nie do końca zdefiniowany przelotny romans. Od dawna nie pokazywał się u Doro. Nie, żeby nie miewał ochoty zapukać do jej drzwi, ale w jego życiu pojawił się ktoś, kolejna niewyjaśniona sprawa, nawet jeśli w obecnej chwili składała się głównie z mrzonek. – Nils, jesteś blady. Wszystko w porządku? – Mam bardzo dużo pracy. – Oj, daj spokój, tylko praca i praca. Mamy lato! – Tak, masz rację. Trzeba się nim cieszyć. – A jak tam twoja ręka? Rzucił okiem na swoje ramię, jakby było obcym ciałem. Przed oczami mignęły mu sceny ze strzelnicy, a później o wiele bardziej jaskrawy obraz walki, w której prawie stracił życie. Zmusił się do pomyślenia o czymś innym. – Wszystko się już zagoiło. – Czyli możesz znowu otoczyć kobietę ramieniem? Uśmiechnął się. – Być może. – Hm – powiedziała – a kto będzie tą kobietą? Wyszczerzył zęby w uśmiechu. Doro była tak cudownie bezpośrednia. Miała dwadzieścia dziewięć lat i wciąż studiowała. Jego córka Emily traktowała ją jak starszą siostrę. – Za pół godziny wracam, chciałam zanieść to – wskazała

na książki, które niosła – do przyjaciółki, więc jeśli chcesz... Kolacja u mnie? Był rozdarty wewnętrznie. – Dobrze, zobaczę – odparł. Skrzywiła się. – Glino, coś cię męczy. Wspomnienia – pomyślał. Zeszła po schodach. – Możesz mi o tym opowiedzieć, wysłucham cię! – krzyknęła z dołu. – Dziękuję, Doro, ja... I już jej nie było. W mieszkaniu rzucił się na łóżko swojej córki. Robił tak z przyzwyczajenia, gdy tylko wracał sam do domu. Tęsknił za Emily, która znowu mieszkała u matki. Teraz była jeszcze z nią na Kanarach, a gdy dowiedział się, że towarzyszy im nowy przyjaciel matki, poczuł bolesne ukłucie. Za kilka dni wrócą i wtedy Trojan będzie mógł w końcu wyjechać z córką. Cieszył się na ten tydzień urlopu, który miał spędzić z nią nad Morzem Bałtyckim. Tylko tyle wolnego mógł dostać. Czy Emily znajdzie wspólny język z nowym partnerem matki? Nie podobało mu się, że mieszkali teraz we trójkę w domu wczasowym na La Palmie. Czasami, kiedy myślał o tym typie, mimowolnie zaciskał pięści. Spojrzał na wiszący nad łóżkiem plakat Tokio Hotel, pozostałość z późnego dzieciństwa córki. Teraz miała piętnaście lat i nie lubiła już tego zespołu. „To dla dzieciaków”, mawiała ze śmiechem, gdy u niego nocowała, ale nie miała serca, by zdjąć plakat. W końcu wstał, poszedł do kuchni i wyjął piwo z lodówki. Otworzył je o kant stołu i wypił kilka łyków, następnie wyciągnął zdjęcie z kieszeni. Było trochę nieostre, zrobione z bezpiecznej odległości, ale wystarczająco wyraźne, by mógł rozpoznać na nim swego ojca. Swego ojca w czasach młodości. Obok Richarda Trojana stała kobieta. Uśmiechała się

do niego. Komisarzowi wydawało się, że potrafił zinterpretować ten rozmazany uśmiech. Był lękliwy i pełen podziwu, trochę poddańczy i zrezygnowany. Próbował wyobrazić sobie niewidoczną fotografkę, która zrobiła to zdjęcie potajemnie, prawdopodobnie zza rogu najbliższego budynku. Chociaż bardzo się starał, nie udało mu się przywołać w pamięci twarzy swej matki. Przez długi czas patrzył na kobietę stojącą obok ojca. Uśmiechała się. Niedługo później znaleziono ją martwą we własnym mieszkaniu. Ktoś przebił jej czaszkę. Koniec imprezy pamiętała jak przez mgłę. Została wezwana na podium, wręczono jej bukiet kwiatów i dyplom, rozległy się oklaski publiczności. Nie potrafiła tego pojąć. Właśnie otrzymała nagrodę za najlepsze dekoracje podczas VII Festiwalu Filmów Krótkometrażowych w Berlinie. Co ważne, otrzymała trzy tysiące euro, co było zbawienne dla jej ograniczonego budżetu. Milan nie otrzymał żadnej nagrody, ale uprzejmie robił zdjęcia, gdy ludzie podchodzili do niej z gratulacjami. Przede wszystkim Karen. Objęła ją i pocałowała. – Josie, jesteś naprawdę świetna. Ogromnie się cieszę. I to po tym tak złym dla ciebie czasie. To po prostu jakieś szaleństwo! W świetle reflektorów Josie pociła się pod czapką. Miała wrażenie, że stoi poza własnym ciałem i przygląda się, jak przyjaciółka ją przytula. Jej oczy wypełniły się łzami. – Dziękuję, Karen, dziękuję za wszystko. Karen pomagała jej, jak tylko mogła, przyjeżdżała, gdy nocami nie mogła spać, podawała chusteczki, kiedy dostawała spazmów, słuchała jej i mówiła do niej uspokajającym szeptem. Nagle stanęła przed nią doktor Hagemuth, lekarka. Jednak przyszła. Ona również ją objęła. – Nie myślałam, że pani lalki są tak, jakby to powiedzieć,

wyraziste. Jak nazywa się ta japońska technika szydełkowania? – Amigurumi. – Tak, czyli znalazła pani coś dla siebie, prawda? Spojrzenie lekarki zdradzało, że tymi słowami chciała wyrazić o wiele więcej. A potem szepnęła: – Tylko tak dalej, pani Maurer. I zawsze należy trzymać głowę wysoko. Na chwilę oślepił ją błysk lampy. Milan zrobił im zdjęcie. Nagle lekarka zniknęła, a on stanął przed Josie, zagubiony, trochę niezdarny, długie włosy opadały mu na twarz. Włożył lumixa do kieszeni spodni i przyciągnął ją do siebie. Gest ten był jej zdaniem zbyt gwałtowny, wręcz agresywny, ale może tego wieczoru była po prostu zbyt wrażliwa. Ostatecznie było jej go nawet żal, ponieważ musiał mieć do niej ogromną cierpliwość. Wciąż jednak wściekała się na niego, że w toalecie napędził jej takiego strachu. Pocałował ją. – Brawo, Josie, gratuluję. – Dziękuję – burknęła. Dobrze wiedziała, jak bardzo był rozczarowany niedocenieniem jego pracy. W ostatnich dniach wciąż mówił o głównej nagrodzie i uroczyście zapewniał, że mają duże szanse, ona natomiast zastanawiała się po cichu, czy chodziło mu o ich oboje jako zespół, czy tylko o siebie. Później dostała do ręki kieliszek szampana, wypiła go, dostała kolejny, potem jeszcze jeden i wkrótce zaczęła się trochę zataczać. Brała lekarstwo, przy którym nie powinno się pić. Podeszła do niej jakaś kobieta i mocno ją objęła. Josie cofnęła się z zakłopotaniem. – Czy my się znamy? – Och, przepraszam, nie, nazywam się Frida i jestem fanką twoich lalek. – Naprawdę? – Tak, mój chłopak kupił mi jedną na urodziny i od tej pory lalka zawsze leży na moim łóżku. Też ma taką czapkę. Muszę koniecznie przyjść do twojego sklepu. Gdzie on się

znajduje? Josie wyszperała z torebki wizytówkę i podała kobiecie. – Super! Naprawdę! Ta czapka jest, no, w pewnym sensie wyznacznikiem nowych trendów, prawda? – zaczęła się śmiać. W końcu Josie również się roześmiała. – Wiesz – powiedziała Frida – szczerze mówiąc, ten film wcale mi się nie podobał, ale twoje lalki są wręcz fantastyczne! Josie skinęła głową i się uśmiechnęła. Wreszcie poprosiła Milana, żeby zabrał ją do domu. Potknęła się na stromych schodach prowadzących z kina na Kottbusser Damm i musiał ją podtrzymać. Wieczorne powietrze było wciąż ciepłe, pachnące i obiecujące, jednak ona nie miała już na nic więcej siły. Milcząc, minęli Zickenplatz. Gdzieś zaszczekał pies, wiatr szeleścił w liściach kasztanowców. Odetchnęła głęboko. Świat wokół niej lekko się chwiał, ale było jej to obojętne. Chciała się cieszyć, w końcu dostała nagrodę. – Kim była kobieta, która cię objęła? – Która? – Nie Karen, ta druga. – Moja lekarka? – Ta też nie, ta ostatnia. W jego głosie usłyszała zdenerwowanie. Pewnie ten wieczór nie był dla niego zbyt udany, ale czuła się zbyt słabo, żeby go teraz pocieszać. Chciała iść spać, po prostu spać, najlepiej przez dwanaście godzin. Miała nadzieję, że tej nocy nic jej nie przestraszy. Proszę – pomyślała – nie chcę mieć żadnego z tych koszmarów. – A, ta. Powiedziała mi, że podobają jej się moje lalki. – Czyli twoja fanka. – Bzdura. – A przecież ta kobieta właśnie tak o sobie mówiła. Sposób, w jaki Milan podkreślił to słowo, niemalże napędził jej strachu. – No i? Podobał jej się mój film? Westchnęła.

– No, powiedz, podobał jej się? – Uważa, no, uważa, że jest niezły. – Kłamiesz. Zatrzymała się. – No dobrze, nie uważała, że był rewelacyjny, ale to przecież kwestia gustu. Zauważyła drgnięcie w kąciku jego ust. – Ten film jest... Taki oryginalny. Ma w sobie mnóstwo z ciebie. Z pewnością się przebije. Milczał. Poszli dalej. Wkrótce stanęli przed drzwiami jej domu na Bürknerstraße. Widziała, że chciał wejść na górę. Zobaczyła zmarszczkę między jego brwiami świadczącą o tym, że był wściekły. Josie chętnie by go udobruchała, ale była na to zbyt zmęczona i nie chciała kontynuować dyskusji, więc powiedziała: – Dobranoc. – Hej – powiedział – nie dostanę nawet buziaka na pożegnanie? Poczuła, że coś się w niej kurczy. Zmusiła się do szybkiego ruchu, stanęła na palcach – był od niej dużo wyższy – pocałowała go i jeszcze raz życzyła mu dobrej nocy, zamknęła za sobą drzwi i weszła do klatki schodowej. W mieszkaniu wstawiła kwiaty do wody i położyła dyplom na stole w kuchni. Umyła zęby, pościeliła łóżko, rozebrała się i założyła koszulę nocną. Tak jak lalka Josie – pomyślała. Wtedy zadzwonił telefon. Zamarła. Zaczęła się zastanawiać, czy o tej porze powinna jeszcze podnieść słuchawkę. Może to Milan, pewnie poczuł się urażony i zacznie kolejną dyskusję. A Josie pragnęła jedynie spokoju. Przed zaśnięciem chciała jeszcze trochę nacieszyć się swoim sukcesem. Miała za sobą najtrudniejszy rok w życiu, a teraz nagle otrzymała nagrodę. Nawet trochę się śmiała, była podchmielona, a alkohol otoczył ją niczym ciepły, ochronny płaszcz. Telefon cały czas dzwonił. Wreszcie odebrała.

– Słucham? Po drugiej stronie usłyszała oddech. – Słucham? – powtórzyła. Znowu tylko oddech. Już miała odłożyć słuchawkę, gdy nagle rozległ się głęboki męski głos. Powiedział tylko trzy zdania. Potem połączenie zostało przerwane. Przeraziło ją to. Te same słowa. Tylko te słowa. I jego głos. Głos nieboszczyka. – Tu automatyczna sekretarka Jany Michels. Niestety, w tej chwili nie mogę podejść do telefonu. Po sygnale proszę nagrać wiadomość. Czy miał mówić do maszyny? Nie mógł się zdecydować. Było późno, a upał i piwo uczyniły go ociężałym. Chrząknął. – Tu Nils Trojan. W tej chwili ktoś podniósł słuchawkę. – Cześć. Głos Jany był zmęczony i słaby, jakby Nils przerwał jej jakieś posępne rozważania. – Przeszkadzam? Obudziłem cię? – Nie, w porządku. Trojan wyobraził sobie, że tak jak on leżała na łóżku, a wszystkie okna w jej mieszkaniu były otwarte. Z zewnątrz dobiegały głosy imprezowiczów, ich śmiech, ryk silników. W mieście było zbyt duszno, żeby myśleć o śnie. – Jak się czujesz? Nie odpowiedziała. W końcu spytała: – Mówimy sobie po imieniu. Myślisz, że to dobrze? – A dlaczego nie? – Nils, jesteś moim pacjentem. – Naprawdę jeszcze nim jestem? – Nie powinniśmy rozmawiać przez telefon o tej porze. Nie prywatnie.

Przełożył słuchawkę do drugiego ucha. To był błąd, nie powinien był dzwonić o tej godzinie i w tym stanie. – To twoja decyzja – powiedziała – ale nie zapominaj, że właśnie zaczęliśmy. Tak – pomyślał. W jego życiu coś się zaczęło. W końcu nowy początek, nawet jeśli bardzo mglisty. Jak w tych okolicznościach miałby być jej pacjentem? – Tak nie jest dobrze – powiedziała. – Coś się ze sobą miesza. Uratowałeś mi życie. – Wzajemnie uratowaliśmy sobie życie. – I właśnie dlatego coś się miesza. Musimy to wyjaśnić. Milczał, słuchając, jak Jana oddycha do słuchawki. – Mój zawód polega na pomaganiu innym. Ale wymagany jest przy tym dystans, a ten dystans nie jest już zachowany, ponieważ... – Jano. – Proszę, daj mi dokończyć. – Wybacz. Westchnęła. – Dla mnie to również nie jest łatwe. – Wiem. Przeszłaś piekło. Jak dajesz radę? Znowu przez dłuższy czas nie odpowiadała. Potem odparła cicho: – Istnieje profesjonalna pomoc również dla nas, terapeutów. – Rozumiem. To dobrze. To dobrze, jeśli w jakiś sposób uda ci się z tym uporać. – Mam propozycję: spotkajmy się jutro w moim gabinecie. To będzie zwyczajna wizyta. I podejmiemy decyzję. Albo jestem twoją terapeutką – co też ja mówię – kontynuujemy terapię i jesteś dla mnie znowu panem Trojanem, albo... – Albo co? Wsłuchał się w jej oddech. – Musimy to wyjaśnić – powiedziała ledwo dosłyszalnie. Zdjęcie leżało na podłodze w rogu pokoju, tam, gdzie je rzucił. Nie chciał już na nie patrzeć, ale ono wciąż ściągało jego wzrok. – Nadal masz lęki? Nabrała powietrza. Naraz jej głos się zmienił, stał się