Spis treści
Karta redakcyjna
Dedykacja
Wstęp
1. Zdradzona Polska
2. Ani pokój, ani prawdziwa wojna
3. Błyskawiczne wojny na Zachodzie
1. Norwegia
2. Upadek Francji
4. Osamotniona Wielka Brytania
5. Basen Morza Śródziemnego
1. Ryzykowna gra Mussoliniego
2. Tragedia grecka
3. Burze piaskowe
6. „Barbarossa”
7. Moskwa uratowana, Leningrad wygłodzony
8. Wojna u wrót Ameryki
9. Czas triumfu Japonii
1. „Mam nadzieję, że wykopiecie stamtąd tych ludzików”
2. „Biała droga” z Birmy
10. Zmienność fortuny
1. Bataan
2. Morze Koralowe i Midway
3. Guadalcanal i Nowa Gwinea
11. Brytyjczycy na morzu
1. Atlantyk
2. Konwoje arktyczne
3. Niepowodzenie operacji „Pedestal”
12. ZSRS 1942: rozżarzony piec
13. Życie w czasie wojny
1. Żołnierze
2. Fronty wewnętrzne
3. Rola kobiet
14. Pożegnanie z Afryką
15. Niedźwiedź przechodzi do natarcia: Związek Sowiecki w 1943
roku
16. Podzielone imperia
1. Czyja wolność?
2. Imperium w Indiach: niedobry czas
17. Fronty azjatyckie
1. Chiny
2. W dżunglach i na wyspach
18. Włochy: wielkie nadzieje, gorzkie owoce
1. Sycylia
2. Droga do Rzymu
3. Jugosławia
19. Wojna na niebie
1. Bombowce
2. Cele
20. Ofiary
1. Panowie i niewolnicy
2. Zabijanie Żydów
21. Europa staje się polem bitwy
22. Japonia: wbrew przeznaczeniu
23. Oblężone Niemcy
24. Upadek Trzeciej Rzeszy
1. Budapeszt: w oku cyklonu
2. Natarcie Eisenhowera w kierunku Łaby
3. Berlin: ostatnia bitwa
25. Japonia powalona
26. Zwycięzcy i zwyciężeni
Podziękowania
Przypisy i odsyłacze
Bibliografia
Spis map
Dla Michaela Sissonsa,
od trzydziestu lat wspaniałego agenta,
doradcy i przyjaciela
===YgYxCGlRaAw6DzhZPAk9BDYGYgc+DjYDMgtqWm9bOAw=
T
WSTĘP
ematem tej książki są przede wszystkim ludzkie przeżycia. Mężczyźni
i kobiety z wielu krajów starali się znaleźć słowa, za pomocą których
mogliby opisać to, co wydarzyło się podczas drugiej wojny światowej –
zło, jakie działo się wówczas na ziemi, przekraczało ich wszystkie
dotychczasowe wyobrażenia. Na jego nazwanie nie starczało wyobraźni.
Ludzie po prostu stwierdzali: „Rozpętało się piekło”. Określenie to
pojawiało się często w relacjach naocznych świadków bitew, nalotów,
masowych mordów i zatonięć okrętów – późniejsze pokolenia mają
skłonność do uznawania go za banał i zbywania obojętnym wzruszeniem
ramion. Ale właśnie te słowa oddają istotę tego, co przeżywały podczas
tych zmagań setki milionów ludzi, zmuszonych do rezygnacji ze
spokojnej, uporządkowanej egzystencji i narażonych na bolesne męki,
które w wielu przypadkach trwały latami, a dla co najmniej 60 milionów
skończyły się śmiercią. Statystyka dowodzi, że od września 1939 roku do
sierpnia 1945 każdy dzień globalnego konfliktu był przyczyną śmierci 27
tysięcy ludzi. Ci, którzy przeżyli, odkrywali niejednokrotnie, że
postępowanie podczas wojny wpłynęło w sposób decydujący i trwały na
ich późniejszą pozycję społeczną czy towarzyską, a także na relacje
z innymi ludźmi. Zwycięscy żołnierze zachowali blask, który umożliwił
im kariery w polityce lub biznesie. W trzydzieści lat po wojnie pewien
weteran, komentując w londyńskim klubie karierę znanego
konserwatywnego polityka, mruknął: „Ten Smith to niezły facet. Jaka
szkoda, że stchórzył podczas wojny”. Dorastająca w latach
pięćdziesiątych młoda Holenderka zauważyła, że jej rodzice oceniają
swych sąsiadów na podstawie ich zachowania podczas okupacji Holandii
przez Niemców.
Brytyjscy i amerykańscy żołnierze piechoty z grozą wspominali toczącą
się na północnym zachodzie Europy kampanię z lat 1944–1945, trwającą
jedenaście miesięcy. Ale Rosjanie i Niemcy walczyli ze sobą
nieprzerwanie przez niemal cztery lata w znacznie gorszych warunkach,
ponosząc o wiele cięższe straty. Niektóre państwa, skądinąd odgrywające
w konflikcie marginesową rolę, straciły o wiele większą liczbę swych
obywateli niż zachodni sojusznicy – Japończycy zabili w latach 1937–
1945 co najmniej 15 milionów Chińczyków, a w Jugosławii, gdzie na
niemiecką okupację nałożyła się wojna domowa, zginęło ponad milion
osób. Naoczni świadkowie oglądali sceny kojarzące się z wizją piekła
renesansowych malarzy. Widzieli rozszarpywanych na strzępy ludzi,
obracane w ruinę miasta, zupełnie rozbite i zdziesiątkowane społeczności.
Niemal wszystkie wartości, które uchodziły w czasie pokoju za trwałe
zdobycze cywilizacji – a przede wszystkim gwarancje ochrony przed
przemocą – zostały zanegowane i odrzucone.
Nie da się ukazać w jednym tomie olbrzymich wymiarów tej wojny,
która była największym wydarzeniem w dziejach ludzkości. Opisałem już
różne jej aspekty w ośmiu książkach, a szczególnie w Bomber Command,
Overlord, Armageddon, Nemesis i Finest Years. Choć każda tego rodzaju
pozycja powinna być traktowana jako samodzielna całość, usiłowałem
uniknąć powtórzeń zarówno w warstwie anegdotycznej, jak i we
fragmentach analitycznych. I tak ponieważ cały rozdział Nemesis
poświęciłem problemom związanym ze zrzuceniem bomb atomowych na
Hiroszimę i Nagasaki, uznałem, że przytaczanie własnych wywodów
byłoby bezcelowe. Niniejsza książka została wpisana w ramy
chronologiczne i jest próbą ukazania szerokiego kontekstu opisywanych
wydarzeń; ważne jest, by czytelnik mógł wyrobić sobie pogląd na to, co
spotkało świat w latach 1939–1945. Ale jej podstawowym zadaniem jest
przedstawienie wpływu wojny na życie zwykłych ludzi, którzy stali się jej
czynnymi lub biernymi uczestnikami. Choć granice między tymi
kategoriami są często niewyraźne, bo nie wiadomo na przykład, czy
mieszkankę Hamburga, która gorąco popierała Hitlera, ale zginęła w lipcu
1943 roku podczas alianckiego nalotu, zaliczyć w poczet osób
współodpowiedzialnych za zbrodnie nazistów czy niewinnych ofiar
wojny.
Opisując ludzkie losy w taki sposób, by nie tracić ciągłości narracji,
pomijałem niektóre szczegóły dotyczące konkretnych jednostek
i manewrów dokonywanych na polu walki. Dążąc do przedstawienia
globalnego obrazu wojny, kładłem nacisk na te jej aspekty, które nie były
dotąd wyczerpująco opisane. Poświęciłem więc na przykład sporo uwagi
Indiom, kosztem tych wydarzeń, które zostały już dokładnie
udokumentowane, takich jak atak na Pearl Harbor czy walki w Normandii.
Najbardziej wymownym przejawem funkcjonowania ideologii
nazistowskiej było ludobójstwo, którego ofiarami padli Żydzi. Opisałem
już cierpienia więźniów obozów koncentracyjnych w książce
Armageddon, więc tym razem postanowiłem przedstawić ewolucję
Holokaustu z perspektywy nazistów. We współczesnym świecie Zachodu
rozpowszechniony jest błędny pogląd, że wojna wybuchła z powodu
Żydów. Mimo iż Hitler i jego zwolennicy oskarżali Żydów o wszystkie
nieszczęścia, jakie spadały na Europę i Trzecią Rzeszę, przedmiotem
konfliktu między Niemcami a sojusznikami była dominacja na obszarze
półkuli północnej naszego globu. Los Żydów pod hitlerowską okupacją
był w czasie wojny stosunkowo mało istotny dla Churchilla i Roosevelta,
a także – co jest mniej zaskakujące – dla Stalina. Zostało dowiedzione, że
Żydzi stanowili jedną siódmą wszystkich śmiertelnych ofiar nazizmu
i jedną dziesiątą wszystkich ludzi, którzy zginęli podczas wojny. Ale
w owym czasie ich prześladowania były uważane przez sojuszników tylko
za fragment strat, jakie poniosła podczas wojny ludność cywilna,
a Rosjanie wyznają ten pogląd aż do dziś. Ograniczone zainteresowanie
losem Żydów okazywane przez sojuszników podczas wojny było już
wtedy źródłem frustracji i gniewu ich dobrze poinformowanych
współwyznawców i jest dotąd przyczyną ich oburzenia. Trzeba jednak
podkreślić, że w latach 1939–1945 narody państw sojuszniczych widziały
wojnę przede wszystkim przez pryzmat zagrożenia, jakie stanowili naziści
dla ich interesów, choć Churchill, definiując to zagrożenie, posługiwał się
wzniosłą i altruistyczną retoryką.
Jedna z najważniejszych prawd, dotyczących tej wojny – a w istocie
wszystkich przejawów aktywności człowieka – sprowadza się do
stwierdzenia, że ludzie potrafią interpretować swe losy jedynie
w kontekście własnych warunków życia. Choć więc cierpienia niektórych
jednostek były obiektywnie i statystycznie mniej dotkliwe niż innych
ludzi zamieszkujących odległe zakątki świata, nie miało to dla
zainteresowanych osób żadnego znaczenia. Brytyjski czy amerykański
żołnierz, narażony na morderczy ogień moździerzy i słyszący jęki swych
towarzyszy broni, byłby wstrząśnięty i oburzony, gdyby ktoś próbował
mu tłumaczyć, że Rosjanie ponoszą wielokrotnie większe straty. Głodny
Francuz, czy nawet angielska pani domu, znużona monotonią przydziałów
żywności, czuliby się obrażeni, gdyby kazano im pamiętać o tym, że
w Leningradzie dochodzi do aktów kanibalizmu, a mieszkańcy
Zachodniego Bengalu sprzedają własne córki. Tylko nieliczni mieszkańcy
Londynu, którzy przeżyli w latach 1940–1941 niemieckie naloty,
znaleźliby pociechę w świadomości, że sojusznicze bombardowania
narażą w przyszłości Niemców i Japończyków na wielokrotnie większe
straty i bezprecedensowe zniszczenia. Przywilejem i obowiązkiem
historyków jest stosowanie relatywizmu, którego nie można wymagać od
uczestników zdarzeń. Niemal wszyscy uczestnicy tej wojny byli w jakimś
stopniu jej ofiarami, a tematem tej książki są różnice skali i charakteru ich
przeżyć. Ale świadomość, że los innych był gorszy od ich losu, nie
przyczyniła się wydatnie do wyrobienia w ludziach postawy, którą
nazwałbym osobistym stoicyzmem.
Niektóre aspekty doświadczeń wojennych – takie jak lęk i ból – miały
charakter niemal uniwersalny. Podobne były też przeżycia młodych,
zmuszonych do służby w nieznośnych warunkach, często z bronią w ręku,
a w najgorszych przypadkach bez możliwości wpływania na własne losy.
Gwałtowny rozkwit prostytucji był zjawiskiem ogólnoświatowym,
zasługującym na oddzielną książkę. Konflikt był przyczyną masowych
migracji. Niektóre z nich miały charakter zorganizowany: połowa
obywateli Wielkiej Brytanii zmieniła podczas wojny miejsce pobytu,
a liczni Amerykanie podejmowali pracę w nieznanych im dotąd
miejscowościach. Miliony mieszkańców innych krajów zostały wyrwane
ze swego środowiska w przerażających okolicznościach i skazane na los,
który często stawał się przyczyną ich śmierci. „Żyjemy w dziwnych
czasach – zanotowała 22 kwietnia 1945 roku anonimowa mieszkanka
Berlina, autorka jednego z najbardziej interesujących dzienników okresu
tej wojny. – Mamy bezpośredni kontakt z historią, z materiałem, który
stanie się kiedyś tworzywem opowieści i pieśni. Ale oglądana z bliska
historia jest o wiele bardziej odpychająca – składa się wyłącznie
z obowiązków i lęków. Jutro poszukam pokrzyw i zdobędę odrobinę
węgla”.
Doświadczenia zdobywane na polu bitwy miały też różne oblicza.
Zależały one od przynależności narodowej i przydziału do takiego, a nie
innego rodzaju broni. Żołnierze piechoty byli narażeni na znacznie
większe niebezpieczeństwa i uciążliwości niż miliony ich kolegów,
służących w oddziałach pomocniczych. Na tysiąc żołnierzy powołanych
do amerykańskich sił zbrojnych ginęło, według danych statystycznych,
nieco więcej niż pięciu. Zagrożenia, na jakie byli narażeni służący
w wojsku, były w przeważającej mierze nie większe niż te, które istniały
w życiu cywilnym. Podczas gdy w latach wojny 17 tysięcy rannych
żołnierzy straciło ręce lub nogi, w szeregach zatrudnionych na terenie
kraju robotników doszło do 100 tysięcy amputacji, będących skutkami
wypadków przy pracy. Żołnierze, którzy znaleźli się na polach bitew,
kiedy ich armie były w odwrocie, ponosili większe straty niż ci, którzy
służyli w okresie zwycięstw. Żołnierze sił sojuszniczych, którzy
uczestniczyli w akcjach bojowych tylko w latach 1944–1945, mieli
większe szanse przeżycia niż na przykład członkowie załóg samolotów
lub okrętów podwodnych, którzy rozpoczęli służbę wcześniej, kiedy ich
formacje ponosiły porażki.
Komponując opowieść, chciałem położyć nacisk na doświadczenia
i poglądy zwykłych ludzi, więc uważnie wsłuchiwałem się w ich głosy.
Dokonania najważniejszych dowódców okresu wojny opisałem już
obszernie w innych książkach. Autorzy listów i dzienników pochodzących
z epoki opisywali to, co robili, i to, co ich spotykało, ale rzadziej
prezentowali swój sposób myślenia. Można to łatwo wytłumaczyć. Byli
oni w większości ludźmi bardzo młodymi i niedojrzałymi, więc
przeżywali boleśnie podniecenie, lęk i cierpienia, ale rzadko zdobywali się
na ogólniejsze refleksje, gdyż ich uwagę pochłaniały bieżące przeżycia,
potrzeby i aspiracje.
Należy również podkreślić, że tylko nieliczna mniejszość przywódców
politycznych i dowódców posiadała wiedzę wykraczającą poza obszar ich
bezpośredniego zainteresowania. Ludność cywilna żyła we mgle
propagandy, a ta wcale nie była o wiele mniej gęsta w Wielkiej Brytanii
czy USA niż w Niemczech lub ZSRS. Żołnierze walczący na pierwszej
linii frontu oceniali sukcesy i niepowodzenia na podstawie liczby rannych
i zabitych oraz tego, czy posuwają się do przodu, czy wycofują. Ale takie
wskaźniki bywały zawodne; batalion szeregowca Erica Dillera był
podczas kampanii na Filipinach odcięty od głównych sił armii
amerykańskiej przez siedemnaście dni, on jednak zrozumiał powagę
sytuacji, w jakiej się wówczas znalazł, dopiero po wojnie, kiedy dowódca
kompanii przedstawił mu jej szczegółowy obraz.
Nawet ci uprzywilejowani żołnierze, którzy posiadali dostęp do
tajemnic, byli skazani na znajomość tylko drobnych fragmentów
olbrzymiej układanki. Roy Jenkins na przykład, później znany brytyjski
mąż stanu, zajmował się w Bletchley Park rozszyfrowywaniem
niemieckich sygnałów. On i jego koledzy mieli świadomość, że
wykonywane przez nich zadania są niezwykle ważne i pilne, ale wbrew
obrazowi, jaki przedstawiają filmy sensacyjne, wówczas nie znali
rezultatów swej pracy. Nikt ich o tym nie informował. Jak łatwo się
domyślić, druga strona konfliktu stosowała tego rodzaju ograniczenia
w sposób jeszcze bardziej rygorystyczny. W styczniu 1942 roku Hitler
doszedł do przekonania, że w Berlinie jest zbyt wielu ludzi, którzy za
dużo wiedzą. Na mocy jego zarządzenia nawet funkcjonariusze Abwehry
mieli odtąd otrzymywać tylko takie informacje, bez których nie mogliby
wywiązywać się z bieżących obowiązków. Choć byli zatrudnieni
w agencji wywiadowczej, nie wolno im było monitorować radiowych
komunikatów nadawanych przez nieprzyjaciela, co znacznie ograniczało
swobodę ich działania.
Skomplikowana współzależność występujących na całym świecie
lojalności i sympatii wydaje mi się fascynująca. Przekonanie, iż nasi
rodzice i dziadkowie walczyli „o słuszną sprawę”, jest w Wielkiej Brytanii
i Ameryce tak głęboko zakorzenione, że zapominamy często
o mieszkańcach wielu krajów, dla których sprawa ta nie jest wcale tak
jednoznaczna. Ludy kolonialne – a przede wszystkim czterystumilionowa
rzesza Hindusów – uważały, że zwycięstwo nad państwami Osi nie będzie
dla nich korzystne, jeśli nie uwolni ich od zwierzchnictwa Brytyjczyków.
Wielu Francuzów toczyło zaciekłą walkę z wojskami sojuszniczymi.
Rywalizujące z sobą ugrupowania jugosłowiańskie były o wiele bardziej
pochłonięte wzajemnymi konfliktami niż troską o interesy Osi czy
aliantów. Ogromna liczba poddanych Stalina wykorzystała okazję, jaką
stworzyła im okupacja niemiecka, by chwycić za broń przeciwko
znienawidzonemu reżimowi moskiewskiemu. Powołując się na wszystkie
te fakty, nie chcę kwestionować słuszności sprawy, o którą walczyli
sojusznicy, lecz jedynie przypomnieć, że stanowisko Churchilla
i Roosevelta nie przez wszystkich było akceptowane.
Przydatne może się okazać wyjaśnienie okoliczności, w jakich została
napisana niniejsza książka. Zacząłem od ponownej lektury dwóch chyba
najlepszych jednotomowych historii tej wojny – A World at Arms
Gerharda Weinburga i Total War Petera Calvocoressiego, Guya Winta
i Johna Pritcharda. Potem skonstruowałem szkielet narracji, spisując
chronologicznie najważniejsze wydarzenia i nakładając na nie warstwę
anegdotyczną oraz własne przemyślenia. Kiedy pierwszy szkic był
gotowy, zajrzałem ponownie do wybitnych nowych pozycji, dotyczących
tego konfliktu, takich jak Why the Allies Won Richarda Overy’ego, There
is a War to be Won Allana Milleta i Williamsona Murraya oraz Mortal
Combat Michaela Burleigha, by na nowo ujrzeć w ich świetle własne
komentarze i wnioski.
Tam, gdzie było to możliwe, chętniej sięgałem po nieznane anegdoty
niż po powszechnie dostępne i słusznie cenione osobiste wspomnienia.
Pominąłem na przykład takie pozycje, jak The Last Enemy Richarda
Hillary’ego czy Quartered Safe out Here George’a Macdonalda Frasera.
Doktor Luba Winogradowa, która od dziesięciu lat pomaga mi
w poszukiwaniu rosyjskich źródeł, także tym razem dotarła do wielu
dzienników i listów osób prywatnych i je przełożyła. Także Serena
Sissons przełożyła tysiące słów z włoskich listów i dzienników, bo mam
wrażenie, że poddani Mussoliniego są w niewystarczającym stopniu
reprezentowani w większości anglojęzycznych relacji. Wykorzystałem
niepublikowane polskie źródła, znajdujące się w archiwum Imperial War
Museum i w londyńskim Instytucie Sikorskiego. Jestem ponownie
zobowiązany doktor Tami Biddle z U.S. Army War College w Carlisle,
Pennsylwania, za zaczerpnięte z jej własnych badań spostrzeżenia
i dokumenty, które mi wspaniałomyślnie udostępniła. Wielu przyjaciół,
wśród których na szczególne wyróżnienie zasługują profesor Sir Michael
Howard, doktorzy Williamson Murray i Don Berry, zechciało przeczytać
roboczą wersję tekstu i wnieść bezcenne poprawki, sugestie oraz
komentarze. Nestor brytyjskich historyków marynarki, profesor Nicholas
Rodger z oksfordzkiego All Souls College, przeczytał rozdział dotyczący
brytyjskich walk na morzu, na czym wiele zyskała ostateczna wersja mego
tekstu. Żadna z wymienionych powyżej osób nie ponosi, rzecz jasna,
jakiejkolwiek odpowiedzialności za moje oceny i pomyłki.
Dziś, w przeszło sześćdziesiąt pięć lat od zakończenia wojny, każdy
piszący o niej autor stara się przedstawić osobisty pogląd na to największe
i najbardziej przerażające doświadczenie ludzkości, które
u współczesnych badaczy nadal budzi poczucie ulgi, wywodzące się
z zadowolenia, że nie musieliśmy przeżywać porównywalnej tragedii.
Kiedy w 1920 roku pułkownik Charles à Court Repington, korespondent
wojenny „Daily Telegraph”, wydał cieszącą się wielkim powodzeniem
relację dotyczącą niedawnego konfliktu, zarzucono mu nadmierny
pesymizm i brak dobrego smaku, gdyż tytuł dzieła – Pierwsza wojna
światowa – sugerował możliwość wybuchu następnej. Nadając niniejszej
książce tytuł „Ostatnia wojna światowa”, rzuciłbym wyzwanie
Opatrzności. Wydaje się jednak pewne, że miliony uzbrojonych ludzi nie
będą nigdy więcej walczyć z sobą na europejskich polach bitew w takich
okolicznościach, jak w latach 1939–1945. Przyszłe konflikty będą
wyglądać zupełnie inaczej, a sugestia, że okażą się mniej przerażające, nie
jest chyba przejawem nierozważnego optymizmu.
Max Hastings
Chilton Foliat (Berkshire) i Kasmogi (Kenia)
Kwiecień 2011
===YgYxCGlRaAw6DzhZPAk9BDYGYgc+DjYDMgtqWm9bOAw=
A
1
ZDRADZONA POLSKA
dolf Hitler z determinacją dążył do wojny. Ale w 1939 roku wydawało się,
że jego napaść na Polskę niekoniecznie musi doprowadzić do globalnego
konfliktu, tak samo jak w 1914 roku trudno było przewidzieć, że zamach
na arcyksięcia Franciszka Ferdynanda spowoduje wybuch pierwszej
wojny światowej. Wielka Brytania i Francja nie miały ani woli, ani
środków, by podjąć działania, do których zobowiązywały je udzielone
wcześniej Warszawie gwarancje bezpieczeństwa. Wypowiadając wojnę
Niemcom, zdobyły się więc jedynie na puste gesty, które nawet niektórzy
zajadli antyhitlerowcy uważali za niemądre, ponieważ nie pociągnęły za
sobą żadnych konsekwencji. Dla wszystkich uczestników wojny –
z wyjątkiem Polaków – rozwijała się ona powoli – dopiero w trzecim roku
jej trwania globalne zniszczenia i śmierć osiągnęły ogromne rozmiary
i stan ten utrzymywał się aż do 1945 roku. Nawet hitlerowska Trzecia
Rzesza była początkowo zbyt słaba, by zaprowadzić terror, jakiego
wymagały śmiertelne zmagania najpotężniejszych państw świata.
Latem 1939 roku wielką popularnością cieszyła się w Polsce powieść
Margaret Mitchell Przeminęło z wiatrem. „W jakiś sposób wydawała mi
się ona książką proroczą” – pisała jedna z polskich czytelniczek Rulka
Langer. Tylko nieliczni jej rodacy wątpili w nieuchronność konfliktu
z Niemcami, ponieważ Hitler nie ukrywał swych ekspansjonistycznych
planów. Wychowani w duchu gorącego patriotyzmu młodzi Polacy
reagowali na zagrożenie ze strony nazistów w taki sam sposób jak skazani
na klęskę młodzi powstańcy w 1861 roku. „Jak większość z nas
wierzyłem w szczęśliwe zakończenia – wspominał młody pilot
myśliwca. – Byliśmy w bojowym nastroju, rwaliśmy się do walki
i chcieliśmy, żeby doszło do niej jak najszybciej. Nie wierzyliśmy, że
może się wydarzyć coś naprawdę złego”. Kiedy podporucznik artylerii Jan
Karski otrzymał 24 sierpnia kartę mobilizacyjną, jego siostra radziła, żeby
nie zabierał zbyt wielu ubrań. „Przecież nie jedziesz na Syberię –
powiedziała. – Najdalej za miesiąc będziesz z powrotem”.
Polacy demonstrowali swą skłonność do życia w świecie fantazji.
Podczas rozmów toczonych w barach i kawiarniach Warszawy – miasta,
które szczyciło się perłami barokowej architektury i dwudziestoma
pięcioma teatrami, a jego mieszkańcy nazywali je „Paryżem wschodniej
Europy” – dominował patriotyczny entuzjazm. „Słuchając tego, co się tu
mówi, można by pomyśleć, że to Polska, a nie Niemcy, jest wielkim,
przemysłowym kolosem” – donosił z polskiej stolicy reporter „New York
Timesa”. Minister spraw zagranicznych Mussoliniego i jego zięć hrabia
Galeazzo Ciano ostrzegał polskiego ambasadora w Rzymie, że jeśli jego
kraj odrzuci terytorialne żądania Hitlera, będzie musiał walczyć samotnie
i „zostanie rychło zamieniony w kupę gruzów”. Ambasador przyjął do
wiadomości jego argumenty, ale stwierdził mgliście, że „jakiś ewentualny
sukces [...] mógłby dodać Polsce sił”. Brytyjskie gazety lorda
Beaverbrooka krytykowały stanowczą reakcję Warszawy na groźby
Hitlera, nazywając ją prowokacją.
Polska miała 35 milionów mieszkańców (w tym niemal milion
etnicznych Niemców, 5 milionów Ukraińców i 3 miliony Żydów) oraz
granice ustalone przed zaledwie dwudziestu laty przez traktat wersalski.
W latach 1919–1921 Polacy toczyli wojnę z bolszewikami, by
uniezależnić się od długotrwałej hegemonii wschodniego sąsiada.
W 1939 roku w kraju panował ustrój prezydencko-autokratyczny.
Historyk Norman Davies twierdzi: „W Polsce istniała wprawdzie krzywda
i niesprawiedliwość, ale nie było masowego umierania z głodu
i masowych morderstw jak w Rosji; nie było uciekania się do bestialskich
metod, jakimi posługiwał się faszyzm czy stalinizm”. Najbardziej
odpychającym przejawem polskiego nacjonalizmu był antysemityzm,
którego przykładem może być choćby ograniczenie liczby studentów
żydowskiego pochodzenia na wyższych uczelniach.
W przekonaniu zarówno Berlina, jak i Moskwy państwo polskie
zawdzięczało swe istnienie wyłącznie sojuszniczej force majeure
z 1919 roku i nie miało racji bytu. W tajnym protokole do hitlerowsko-
sowieckiego paktu, podpisanego 23 sierpnia 1939 roku, Hitler i Stalin
uzgodnili szczegóły rozbioru i unicestwienia Polski. Polacy uważali Rosję
za swego historycznego wroga, ale nie znali sowieckich planów
dotyczących ich najbliższej przyszłości, więc nastawiali się przede
wszystkim na udaremnienie planów Niemiec. Wiedzieli, że źle
wyposażona armia polska nie może pobić Wehrmachtu, wszystkie więc
nadzieje wiązali z anglo-francuską ofensywą na zachodzie, która miała
zmusić Niemcy do podzielenia swych sił. „W obliczu naszej beznadziejnej
sytuacji wobec Niemców moja naczelna troska polegała na tym, żebyśmy
nie znaleźli się w konflikcie z Niemcami b e z
n a t y c h m i a s t o w e g o p o p a r c i a p r z e z n a s z y c h
s o j u s z n i k ó w” – pisał londyński ambasador rządu warszawskiego
hrabia Edward Raczyński.
W marcu 1939 roku rządy Wielkiej Brytanii i Francji udzieliły
Warszawie gwarancji, które zostały formalnie potwierdzone w zawartych
później traktatach. Zobowiązały się w nich do podjęcia walki w razie
niemieckiej agresji wymierzonej przeciwko Polsce. Paryż obiecał
naczelnemu dowództwu wojsk polskich, że gdyby doszło do najgorszego,
wojska francuskie zaatakują hitlerowską linię Zygfryda w ciągu trzynastu
dni od ogłoszenia mobilizacji, a Londyn zobowiązał się w takiej sytuacji
do podjęcia natychmiastowej ofensywy bombowej przeciwko Niemcom.
Zapewnienia obu mocarstw świadczą wyłącznie o ich cynizmie, gdyż
żadne z nich nie miało zamiaru spełnić złożonych obietnic. Zgodziły się
na ogłoszenie gwarancji po to, by powstrzymać Hitlera, ale wcale nie
planowały udzielać Polsce znaczącej pomocy militarnej. Ich deklaracje
były pustymi gestami, Polacy jednak uznali je za wiarygodne.
Stalin nie był formalnie sojusznikiem Hitlera, lecz układ między
Berlinem a Moskwą uczynił go współbeneficjentem niemieckiej agresji.
23 sierpnia świat uznał, że Niemcy i Związek Sowiecki koordynują swoje
działania i są bliźniaczymi twarzami totalitaryzmu. Ponieważ w chwili
zakończenia wojny, czyli w 1945 roku, Rosja zajmowała ważne miejsce
w obozie sojuszników, niektórzy historycy zaakceptowali wersję
powojennej sowieckiej propagandy utrzymującej, że do 1941 roku była
ona państwem neutralnym. To nieprawda. Choć Stalin bał się Hitlera
i zakładał, że prędzej czy później będzie musiał z nim walczyć,
w 1939 roku podjął historyczną decyzję i wyraził zgodę na niemiecką
agresję w zamian za poparcie Trzeciej Rzeszy dla jego programu
rozszerzenia granic ZSRS. Wprawdzie sowiecki przywódca
usprawiedliwiał później na wiele sposobów swe postępowanie, a jego
armie nigdy nie walczyły ramię w ramię z Wehrmachtem, pakt
Ribbentrop––Mołotow otworzył jednak epokę współpracy, trwającej aż do
momentu, w którym Hitler ujawnił prawdziwe cele operacji „Barbarossa”.
Moskiewski układ o nieagresji, wraz z zawartym 28 września traktatem
o przyjaźni, współpracy i podziale strefy interesów, zobowiązywał dwóch
najważniejszych tyranów świata do popierania swych aspiracji
i wyrzeczenia się siłowego rozwiązywania wzajemnych konfliktów
w zamian za zgodę na terytorialną ekspansję kosztem innych państw.
Stalin popierał niemiecki ekspansjonizm na zachodzie i udzielił Niemcom
znaczącej pomocy w formie dostaw ropy naftowej, zboża i surowców
mineralnych. Niemcy, jakkolwiek niechętnie, zostawili Sowietom wolną
rękę na wschodzie i zaakceptowali ich plan zagarnięcia wschodniej
Finlandii, państw bałtyckich oraz sporej części Polski.
Hitler planował rozpocząć działania wojenne 26 sierpnia, zaledwie trzy
dni po podpisaniu paktu Ribbentrop–Mołotow. Ale na dzień przed tym
terminem odłożył atak na Polskę, choć nie przerwał mobilizacji. Odkrył
bowiem – ku swemu zaskoczeniu – że Mussolini nie zamierza
niezwłocznie przystąpić do walki po jego stronie, a do tego
dyplomatyczne raporty sugerowały, że Anglia i Francja poważnie traktują
udzielone Polsce gwarancje. Podczas gdy w stronę granicy z Polską
posuwały się niemieckie siły, złożone z półtora miliona żołnierzy, 400
tysięcy koni, 200 tysięcy wojskowych pojazdów i pięciu tysięcy
pociągów, Berlin wymieniał ostatnie, nierokujące żadnych nadziei noty
dyplomatyczne z Londynem i Paryżem. W końcu 30 sierpnia Hitler wydał
rozkaz ataku. Następnego wieczoru, o godzinie 20.00 rozegrał się
pierwszy, posępny akt konfliktu. Sturmbannführer Alfred Naujocks
z niemieckiej Sicherheitsdienst (SD, pol. Służby Bezpieczeństwa), stojąc
na czele przebranego w polskie mundury oddziału, w którego skład
wchodziło kilkunastu skazanych przestępców – nazywanych lekceważąco
Konserven, czyli konserwami – przeprowadził pozorowany atak na
niemiecką radiostację w Gleiwitz (Gliwicach). Doszło do wymiany ognia.
„Napastnicy” nadali na falach radiowych szereg polskich patriotycznych
sloganów, a potem wycofali się. Uzbrojeni w karabiny maszynowe
esesmani zabili „konserwy”, których zakrwawione zwłoki zostały
zaprezentowane zagranicznym korespondentom jako dowód polskiej
agresji.
W dniu 1 września o godzinie 2.00 w obozie I Pułku Kawalerii
Wehrmachtu rozległa się pobudka – niektóre jednostki niemieckie, a także
niektóre polskie wyruszały konno do boju. Tego ranka sygnał trąbki
obudził dziesiątki innych oddziałów. Żołnierze osiodłali konie, usadowili
się w siodłach i zmierzali w kierunku wyznaczonego punktu zbiórki.
Wokół nich warczały kolumny czołgów, ciężarówek i dział. Wkrótce
otrzymali rozkaz: „Zdjąć zapiaszczacze! Ładuj! Zabezpiecz broń!”.
O 4.45 potężne działa starego niemieckiego pancernika „Schleswig-
Holstein”, zakotwiczonego w Gdańsku z „wizytą dobrej woli”, otworzyły
ogień do Wojskowej Składnicy Tranzytowej Westerplatte. Godzinę
później niemieccy żołnierze pokonali umocnienia graniczne, otwierając
drogę przednim oddziałom sił inwazyjnych, które zaczęły wlewać się do
Polski. Jeden z ich dowódców, generał Heinz Guderian, minął wkrótce
miejsce swego urodzenia – należący do jego przodków pałac w Chełmnie,
który przed traktatem wersalskim znajdował się na terytorium Niemiec.
Jego żołnierz, dwudziestotrzyletni podporucznik Wilhelm Prüller, tak
opisywał euforyczny nastrój, jaki zapanował w całej armii: „Być
Niemcem to teraz wspaniałe uczucie [...]. Przekroczyliśmy granicę.
Deutschland, Deutschland über alles! Niemiecki Wehrmacht maszeruje!
Bez względu na to, czy spojrzymy przed siebie czy za siebie, w prawo czy
w lewo, wszędzie widzimy zmotoryzowany Wehrmacht!”.
Zachodni sojusznicy, przyjmując za dobrą monetę zapewnienia Polski
co do jej zdolności bojowej – dysponowała czwartą co do wielkości armią
Europy – zakładali, że walki potrwają kilka miesięcy. Obrońcy wystawili
milion żołnierzy przeciwko półtoramilionowej armii niemieckiej. Każda
ze stron dysponowała trzydziestoma siedmioma dywizjami. Jednakże
Wehrmacht był o wiele lepiej wyposażony, gdyż miał 3600 pojazdów
pancernych, a siły polskie 750, i 400 nowoczesnych samolotów,
przeciwko którym Polacy mogli rzucić do walki zaledwie 900
przestarzałych maszyn bojowych. Wprawdzie armia polska powiększała
stopniowo swój stan posiadania już od marca, powstrzymywała się jednak
od ogłoszenia pełnej mobilizacji, ulegając apelom Wielkiej Brytanii
i Francji, które nie chciały prowokować Hitlera. Atak z 1 września był
więc dla niej zaskoczeniem. Pewien polski dyplomata, komentując
postawę swych rodaków, pisał: „Byli zjednoczeni w woli
przeciwstawienia się wrogowi, ale nie mieli jasnej koncepcji, dotyczącej
metod stawiania oporu, z wyjątkiem gadaniny o zgłaszających się na
ochotnika «ludzkich torpedach»”.
Efraim Bleichman, szesnastoletni Żyd z Kamionki, był jednym z tysiąca
mieszkańców miasteczka wezwanych na rynek, by wysłuchać
przemówienia burmistrza. „Odśpiewaliśmy hymn państwowy, głoszący,
że Polska jeszcze nie zginęła, i inną pieśń, z której wynikało, że nie będzie
Niemiec pluł nam w twarz”. Piotr Tarczyński, dwudziestosześcioletni
urzędnik fabryczny, był przez kilka tygodni przed mobilizacją obłożnie
chory. Ale kiedy powiedział dowódcy swej baterii artyleryjskiej, że źle się
czuje, ów pułkownik wygłosił podniosłą mowę patriotyczną „i powiedział
mi, że kiedy usiądę na koniu, z pewnością poczuję się o wiele lepiej”.
Niedobory sprzętu były tak poważne, że pułk nie mógł wyposażyć
Tarczyńskiego w broń osobistą. Przydzielono mu jednak, zgodnie
z regulaminem, wielkiego konia o imieniu Wojak.
Porucznik Witold Urbanowicz, instruktor w Szkole Podchorążych
Lotnictwa w Dęblinie, prowadząc z uczniem pozorowaną walkę
powietrzną nad Dęblinem, zauważył nagle ze zdumieniem, że
w skrzydłach jego samolotu pojawiają się dziury. Pospiesznie wylądował
i dostrzegł biegnącego w jego kierunku po płycie lotniska innego oficera,
który wołał: „Powinieneś pójść do kościoła i zapalić świeczkę! Przed
chwilą zostałeś zaatakowany przez messerschmitta!”. Słabość polskiej
obrony wszędzie rzucała się w oczy. Podchorąży pilot Franciszek
Kornicki wziął udział w dwóch lotach bojowych 1 i 2 września. Za
pierwszym razem ścigał niemiecki samolot, który okazał się o wiele
szybszy. Za drugim, kiedy jego karabiny maszynowe nagle się zacięły,
usiłował je odblokować, wykonać zwrot i ponowić atak, ale wtedy nagle
zawiodły pasy bezpieczeństwa. Wypadł więc z otwartej kabiny i musiał
lądować ze spadochronem, narażając się na kpiny kolegów.
O godzinie 17.00 pod Krojantami polscy kawalerzyści otrzymali rozkaz
ataku, który miał osłonić odwrót stacjonującej w ich sąsiedztwie piechoty.
Kiedy uformowali szyk i dobyli szabel, kapitan Godlewski zaproponował,
by posuwali się naprzód pieszo. „Młody człowieku – powiedział do niego
z irytacją dowódca pułku pułkownik Mastalerz – ja sobie dobrze zdaję
sprawę, jak się wykonuje niemożliwy do wykonania rozkaz”. Dwustu
pięćdziesięciu kawalerzystów pochyliło się nad szyjami swych koni
i przypuściło szarżę na otwartym polu. Cóż z tego, że niemiecka piechota
uciekła przed ich natarciem, skoro – ku zaskoczeniu Polaków – stały za
nią samochody opancerzone, których broń maszynowa zdziesiątkowała
ułanów. Niektóre konie padły na ziemię, a inne, bez jeźdźców, uciekły
z pola bitwy. Znaczna część Polaków zginęła, a wśród poległych znalazł
się pułkownik Mastalerz. Wycofujące się w popłochu resztki oddziału
przypominały niestety relikty dawnej epoki.
Naczelne dowództwo wojsk francuskich nakłaniało Polaków do
skoncentrowania swych sił za trzema wielkimi rzekami płynącymi przez
centralne obszary ich kraju, ale rząd warszawski chciał za wszelką cenę
bronić całej dziewięćsetkilometrowej granicy z Niemcami, między innymi
dlatego, że większość polskiego przemysłu była usytuowana na zachodzie.
Niektóre dywizje musiały więc stawiać opór najeźdźcom na
trzydziestokilometrowych odcinkach frontu, choć ich siły – około
15 tysięcy żołnierzy – mogłyby skutecznie bronić odcinków zaledwie
pięcio-, sześciokilometrowych. Wobec braku poważnego oporu
nacierające z północy, południa i zachodu wojska niemieckie wdarły się
daleko w głąb kraju, zostawiając za sobą w tak zwanych kieszeniach
odizolowane jednostki wojsk polskich. Luftwaffe skutecznie wspierała
kolumny czołgów i przypuszczała niszczące ataki na Warszawę, Łodź,
Dęblin oraz Sandomierz.
Polskie wojska i skupiska ludności cywilnej były bombardowane
i ostrzeliwane przez Luftwaffe z bezlitosną precyzją, ale niektórzy dopiero
po jakimś czasie zdali sobie sprawę z powagi zagrożenia. Po pierwszej fali
nalotów Virgilia Sapieżyna, pochodząca z Ameryki żona księcia Pawła
Sapiehy, uspokajała swych domowników: „Te bomby nie są takie groźne.
Ich huk jest bardziej przerażający niż ich wybuchy”. Ale kiedy wieczorem
1 września dwie bomby spadły na sąsiadujący z dworem park rodziny
Smorczewskich w Tarnogórze, Sapieżyna pospiesznie wyciągnęła z łóżek
dwóch swoich synów – Ralpha i Marka, każąc im ukryć się w lesie wraz
z innymi młodymi uciekinierami. „Po pierwszym wstrząsie odzyskaliśmy
zdolność myślenia – pisał później Ralph – spojrzeliśmy na siebie
i dostaliśmy ataku niepowstrzymanego śmiechu. Byliśmy przedziwną
zbieraniną młodych ludzi; niektórzy mieli na sobie piżamy, inni narzucone
na bieliznę płaszcze. Staliśmy bezczynnie pod drzewami, próbując
wkładać maski gazowe. Postanowiliśmy wracać do domu”.
Ochota do śmiechu rychło minęła, gdyż mieszkańcy Polski uświadomili
sobie niszczycielską siłę Luftwaffe. „Obudziło mnie wycie syren i huk
wybuchów – zanotował mieszkający w Warszawie dyplomata Adam
Kruczkiewicz. – Wyjrzałem na dwór i zobaczyłem niemieckie samoloty,
które leciały niewiarygodnie nisko i spokojnie zrzucały bomby. Z dachów
niektórych budynków dochodził słaby ogień broni maszynowej, ale nie
było polskich lotników [...]. Miasto zdumiewało niemal całkowitym
brakiem obrony. Warszawiacy czuli się gorzko zawiedzeni”. Łuck
spotkała prawdziwa tragedia. Wczesnym rankiem Niemcy zrzucili na
miasto kilkanaście bomb, zabijając dziesiątki ludzi, wśród których
większość stanowiły idące do szkoły dzieci. Bezsilne ofiary nazywały
bezchmurne tego wrześniowego poranka niebo „przekleństwem Polski”.
Pilot Jerzy Solak zapisał: „W naszym mieście unosił się smród spalenizny,
a w powietrzu wisiała brunatna zasłona dymu”. Solak ukrył swój samolot
pod drzewami i w drodze do domu spotkał wieśniaka. „Prowadził za uzdę
konia, którego bok był pokryty masą zakrzepłej krwi. Miał tak pochyloną
głowę, że dotykał nozdrzami piaszczystej drogi, a każdy krok przyprawiał
go o dreszcz bólu”. Kiedy młody lotnik spytał chłopa, dokąd prowadzi
poranione po nalocie stukasów zwierzę, ten mu odpowiedział: „Do
przychodni weterynaryjnej w najbliższym miasteczku”. „Ale przecież do
tego miasteczka jest jeszcze sześć kilometrów!” Wieśniak wzruszył
Wydawnictwo Literackie Kraków 2013
Spis treści Karta redakcyjna Dedykacja Wstęp 1. Zdradzona Polska 2. Ani pokój, ani prawdziwa wojna 3. Błyskawiczne wojny na Zachodzie 1. Norwegia 2. Upadek Francji 4. Osamotniona Wielka Brytania 5. Basen Morza Śródziemnego 1. Ryzykowna gra Mussoliniego 2. Tragedia grecka 3. Burze piaskowe 6. „Barbarossa” 7. Moskwa uratowana, Leningrad wygłodzony 8. Wojna u wrót Ameryki 9. Czas triumfu Japonii 1. „Mam nadzieję, że wykopiecie stamtąd tych ludzików” 2. „Biała droga” z Birmy 10. Zmienność fortuny 1. Bataan
2. Morze Koralowe i Midway 3. Guadalcanal i Nowa Gwinea 11. Brytyjczycy na morzu 1. Atlantyk 2. Konwoje arktyczne 3. Niepowodzenie operacji „Pedestal” 12. ZSRS 1942: rozżarzony piec 13. Życie w czasie wojny 1. Żołnierze 2. Fronty wewnętrzne 3. Rola kobiet 14. Pożegnanie z Afryką 15. Niedźwiedź przechodzi do natarcia: Związek Sowiecki w 1943 roku 16. Podzielone imperia 1. Czyja wolność? 2. Imperium w Indiach: niedobry czas 17. Fronty azjatyckie 1. Chiny 2. W dżunglach i na wyspach 18. Włochy: wielkie nadzieje, gorzkie owoce 1. Sycylia 2. Droga do Rzymu 3. Jugosławia 19. Wojna na niebie 1. Bombowce 2. Cele 20. Ofiary
1. Panowie i niewolnicy 2. Zabijanie Żydów 21. Europa staje się polem bitwy 22. Japonia: wbrew przeznaczeniu 23. Oblężone Niemcy 24. Upadek Trzeciej Rzeszy 1. Budapeszt: w oku cyklonu 2. Natarcie Eisenhowera w kierunku Łaby 3. Berlin: ostatnia bitwa 25. Japonia powalona 26. Zwycięzcy i zwyciężeni Podziękowania Przypisy i odsyłacze Bibliografia Spis map
Tytuł oryginału: ALL HELL LET LOOSE. THE WORLD AT WAR 1939–1945 Opieka redakcyjna: JOLANTA KORKUĆ Konsultacja: MARIUSZ SKOTNICKI Redakcja: PAULINA ORŁOWSKA Korekta: EWA KOCHANOWICZ, ALEKSANDRA SZCZEPAN, ANETA TKACZYK, DOROTA TRZCINKA Wybór i układ ilustracji: MARCIN STASIAK Opracowanie graficzne: ROBERT KLEEMANN Okładka: © AP/Press Association Images; Skład i łamanie: Infomarket Redaktor techniczny: BOŻENA KORBUT Copyright © Max Hastings 2011 © Copyright for the Polish translation by Wydawnictwo Literackie, 2013 © Copyright for this edition by Wydawnictwo Literackie, 2013 ISBN 978-83-08-05267-9 Wydawnictwo Literackie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kraków tel. (+48 12) 619 27 70 fax. (+48 12) 430 00 96 bezpłatna linia telefoniczna: 800 42 10 40 e-mail: ksiegarnia@wydawnictwoliterackie.pl Księgarnia internetowa: www.wydawnictwoliterackie.pl Konwersja: eLitera s.c. ===YgYxCGlRaAw6DzhZPAk9BDYGYgc+DjYDMgtqWm9bOAw=
Dla Michaela Sissonsa, od trzydziestu lat wspaniałego agenta, doradcy i przyjaciela ===YgYxCGlRaAw6DzhZPAk9BDYGYgc+DjYDMgtqWm9bOAw=
T WSTĘP ematem tej książki są przede wszystkim ludzkie przeżycia. Mężczyźni i kobiety z wielu krajów starali się znaleźć słowa, za pomocą których mogliby opisać to, co wydarzyło się podczas drugiej wojny światowej – zło, jakie działo się wówczas na ziemi, przekraczało ich wszystkie dotychczasowe wyobrażenia. Na jego nazwanie nie starczało wyobraźni. Ludzie po prostu stwierdzali: „Rozpętało się piekło”. Określenie to pojawiało się często w relacjach naocznych świadków bitew, nalotów, masowych mordów i zatonięć okrętów – późniejsze pokolenia mają skłonność do uznawania go za banał i zbywania obojętnym wzruszeniem ramion. Ale właśnie te słowa oddają istotę tego, co przeżywały podczas tych zmagań setki milionów ludzi, zmuszonych do rezygnacji ze spokojnej, uporządkowanej egzystencji i narażonych na bolesne męki, które w wielu przypadkach trwały latami, a dla co najmniej 60 milionów skończyły się śmiercią. Statystyka dowodzi, że od września 1939 roku do sierpnia 1945 każdy dzień globalnego konfliktu był przyczyną śmierci 27 tysięcy ludzi. Ci, którzy przeżyli, odkrywali niejednokrotnie, że postępowanie podczas wojny wpłynęło w sposób decydujący i trwały na ich późniejszą pozycję społeczną czy towarzyską, a także na relacje z innymi ludźmi. Zwycięscy żołnierze zachowali blask, który umożliwił im kariery w polityce lub biznesie. W trzydzieści lat po wojnie pewien weteran, komentując w londyńskim klubie karierę znanego konserwatywnego polityka, mruknął: „Ten Smith to niezły facet. Jaka szkoda, że stchórzył podczas wojny”. Dorastająca w latach pięćdziesiątych młoda Holenderka zauważyła, że jej rodzice oceniają swych sąsiadów na podstawie ich zachowania podczas okupacji Holandii
przez Niemców. Brytyjscy i amerykańscy żołnierze piechoty z grozą wspominali toczącą się na północnym zachodzie Europy kampanię z lat 1944–1945, trwającą jedenaście miesięcy. Ale Rosjanie i Niemcy walczyli ze sobą nieprzerwanie przez niemal cztery lata w znacznie gorszych warunkach, ponosząc o wiele cięższe straty. Niektóre państwa, skądinąd odgrywające w konflikcie marginesową rolę, straciły o wiele większą liczbę swych obywateli niż zachodni sojusznicy – Japończycy zabili w latach 1937– 1945 co najmniej 15 milionów Chińczyków, a w Jugosławii, gdzie na niemiecką okupację nałożyła się wojna domowa, zginęło ponad milion osób. Naoczni świadkowie oglądali sceny kojarzące się z wizją piekła renesansowych malarzy. Widzieli rozszarpywanych na strzępy ludzi, obracane w ruinę miasta, zupełnie rozbite i zdziesiątkowane społeczności. Niemal wszystkie wartości, które uchodziły w czasie pokoju za trwałe zdobycze cywilizacji – a przede wszystkim gwarancje ochrony przed przemocą – zostały zanegowane i odrzucone. Nie da się ukazać w jednym tomie olbrzymich wymiarów tej wojny, która była największym wydarzeniem w dziejach ludzkości. Opisałem już różne jej aspekty w ośmiu książkach, a szczególnie w Bomber Command, Overlord, Armageddon, Nemesis i Finest Years. Choć każda tego rodzaju pozycja powinna być traktowana jako samodzielna całość, usiłowałem uniknąć powtórzeń zarówno w warstwie anegdotycznej, jak i we fragmentach analitycznych. I tak ponieważ cały rozdział Nemesis poświęciłem problemom związanym ze zrzuceniem bomb atomowych na Hiroszimę i Nagasaki, uznałem, że przytaczanie własnych wywodów byłoby bezcelowe. Niniejsza książka została wpisana w ramy chronologiczne i jest próbą ukazania szerokiego kontekstu opisywanych wydarzeń; ważne jest, by czytelnik mógł wyrobić sobie pogląd na to, co spotkało świat w latach 1939–1945. Ale jej podstawowym zadaniem jest przedstawienie wpływu wojny na życie zwykłych ludzi, którzy stali się jej
czynnymi lub biernymi uczestnikami. Choć granice między tymi kategoriami są często niewyraźne, bo nie wiadomo na przykład, czy mieszkankę Hamburga, która gorąco popierała Hitlera, ale zginęła w lipcu 1943 roku podczas alianckiego nalotu, zaliczyć w poczet osób współodpowiedzialnych za zbrodnie nazistów czy niewinnych ofiar wojny. Opisując ludzkie losy w taki sposób, by nie tracić ciągłości narracji, pomijałem niektóre szczegóły dotyczące konkretnych jednostek i manewrów dokonywanych na polu walki. Dążąc do przedstawienia globalnego obrazu wojny, kładłem nacisk na te jej aspekty, które nie były dotąd wyczerpująco opisane. Poświęciłem więc na przykład sporo uwagi Indiom, kosztem tych wydarzeń, które zostały już dokładnie udokumentowane, takich jak atak na Pearl Harbor czy walki w Normandii. Najbardziej wymownym przejawem funkcjonowania ideologii nazistowskiej było ludobójstwo, którego ofiarami padli Żydzi. Opisałem już cierpienia więźniów obozów koncentracyjnych w książce Armageddon, więc tym razem postanowiłem przedstawić ewolucję Holokaustu z perspektywy nazistów. We współczesnym świecie Zachodu rozpowszechniony jest błędny pogląd, że wojna wybuchła z powodu Żydów. Mimo iż Hitler i jego zwolennicy oskarżali Żydów o wszystkie nieszczęścia, jakie spadały na Europę i Trzecią Rzeszę, przedmiotem konfliktu między Niemcami a sojusznikami była dominacja na obszarze półkuli północnej naszego globu. Los Żydów pod hitlerowską okupacją był w czasie wojny stosunkowo mało istotny dla Churchilla i Roosevelta, a także – co jest mniej zaskakujące – dla Stalina. Zostało dowiedzione, że Żydzi stanowili jedną siódmą wszystkich śmiertelnych ofiar nazizmu i jedną dziesiątą wszystkich ludzi, którzy zginęli podczas wojny. Ale w owym czasie ich prześladowania były uważane przez sojuszników tylko za fragment strat, jakie poniosła podczas wojny ludność cywilna, a Rosjanie wyznają ten pogląd aż do dziś. Ograniczone zainteresowanie
losem Żydów okazywane przez sojuszników podczas wojny było już wtedy źródłem frustracji i gniewu ich dobrze poinformowanych współwyznawców i jest dotąd przyczyną ich oburzenia. Trzeba jednak podkreślić, że w latach 1939–1945 narody państw sojuszniczych widziały wojnę przede wszystkim przez pryzmat zagrożenia, jakie stanowili naziści dla ich interesów, choć Churchill, definiując to zagrożenie, posługiwał się wzniosłą i altruistyczną retoryką. Jedna z najważniejszych prawd, dotyczących tej wojny – a w istocie wszystkich przejawów aktywności człowieka – sprowadza się do stwierdzenia, że ludzie potrafią interpretować swe losy jedynie w kontekście własnych warunków życia. Choć więc cierpienia niektórych jednostek były obiektywnie i statystycznie mniej dotkliwe niż innych ludzi zamieszkujących odległe zakątki świata, nie miało to dla zainteresowanych osób żadnego znaczenia. Brytyjski czy amerykański żołnierz, narażony na morderczy ogień moździerzy i słyszący jęki swych towarzyszy broni, byłby wstrząśnięty i oburzony, gdyby ktoś próbował mu tłumaczyć, że Rosjanie ponoszą wielokrotnie większe straty. Głodny Francuz, czy nawet angielska pani domu, znużona monotonią przydziałów żywności, czuliby się obrażeni, gdyby kazano im pamiętać o tym, że w Leningradzie dochodzi do aktów kanibalizmu, a mieszkańcy Zachodniego Bengalu sprzedają własne córki. Tylko nieliczni mieszkańcy Londynu, którzy przeżyli w latach 1940–1941 niemieckie naloty, znaleźliby pociechę w świadomości, że sojusznicze bombardowania narażą w przyszłości Niemców i Japończyków na wielokrotnie większe straty i bezprecedensowe zniszczenia. Przywilejem i obowiązkiem historyków jest stosowanie relatywizmu, którego nie można wymagać od uczestników zdarzeń. Niemal wszyscy uczestnicy tej wojny byli w jakimś stopniu jej ofiarami, a tematem tej książki są różnice skali i charakteru ich przeżyć. Ale świadomość, że los innych był gorszy od ich losu, nie przyczyniła się wydatnie do wyrobienia w ludziach postawy, którą
nazwałbym osobistym stoicyzmem. Niektóre aspekty doświadczeń wojennych – takie jak lęk i ból – miały charakter niemal uniwersalny. Podobne były też przeżycia młodych, zmuszonych do służby w nieznośnych warunkach, często z bronią w ręku, a w najgorszych przypadkach bez możliwości wpływania na własne losy. Gwałtowny rozkwit prostytucji był zjawiskiem ogólnoświatowym, zasługującym na oddzielną książkę. Konflikt był przyczyną masowych migracji. Niektóre z nich miały charakter zorganizowany: połowa obywateli Wielkiej Brytanii zmieniła podczas wojny miejsce pobytu, a liczni Amerykanie podejmowali pracę w nieznanych im dotąd miejscowościach. Miliony mieszkańców innych krajów zostały wyrwane ze swego środowiska w przerażających okolicznościach i skazane na los, który często stawał się przyczyną ich śmierci. „Żyjemy w dziwnych czasach – zanotowała 22 kwietnia 1945 roku anonimowa mieszkanka Berlina, autorka jednego z najbardziej interesujących dzienników okresu tej wojny. – Mamy bezpośredni kontakt z historią, z materiałem, który stanie się kiedyś tworzywem opowieści i pieśni. Ale oglądana z bliska historia jest o wiele bardziej odpychająca – składa się wyłącznie z obowiązków i lęków. Jutro poszukam pokrzyw i zdobędę odrobinę węgla”. Doświadczenia zdobywane na polu bitwy miały też różne oblicza. Zależały one od przynależności narodowej i przydziału do takiego, a nie innego rodzaju broni. Żołnierze piechoty byli narażeni na znacznie większe niebezpieczeństwa i uciążliwości niż miliony ich kolegów, służących w oddziałach pomocniczych. Na tysiąc żołnierzy powołanych do amerykańskich sił zbrojnych ginęło, według danych statystycznych, nieco więcej niż pięciu. Zagrożenia, na jakie byli narażeni służący w wojsku, były w przeważającej mierze nie większe niż te, które istniały w życiu cywilnym. Podczas gdy w latach wojny 17 tysięcy rannych żołnierzy straciło ręce lub nogi, w szeregach zatrudnionych na terenie
kraju robotników doszło do 100 tysięcy amputacji, będących skutkami wypadków przy pracy. Żołnierze, którzy znaleźli się na polach bitew, kiedy ich armie były w odwrocie, ponosili większe straty niż ci, którzy służyli w okresie zwycięstw. Żołnierze sił sojuszniczych, którzy uczestniczyli w akcjach bojowych tylko w latach 1944–1945, mieli większe szanse przeżycia niż na przykład członkowie załóg samolotów lub okrętów podwodnych, którzy rozpoczęli służbę wcześniej, kiedy ich formacje ponosiły porażki. Komponując opowieść, chciałem położyć nacisk na doświadczenia i poglądy zwykłych ludzi, więc uważnie wsłuchiwałem się w ich głosy. Dokonania najważniejszych dowódców okresu wojny opisałem już obszernie w innych książkach. Autorzy listów i dzienników pochodzących z epoki opisywali to, co robili, i to, co ich spotykało, ale rzadziej prezentowali swój sposób myślenia. Można to łatwo wytłumaczyć. Byli oni w większości ludźmi bardzo młodymi i niedojrzałymi, więc przeżywali boleśnie podniecenie, lęk i cierpienia, ale rzadko zdobywali się na ogólniejsze refleksje, gdyż ich uwagę pochłaniały bieżące przeżycia, potrzeby i aspiracje. Należy również podkreślić, że tylko nieliczna mniejszość przywódców politycznych i dowódców posiadała wiedzę wykraczającą poza obszar ich bezpośredniego zainteresowania. Ludność cywilna żyła we mgle propagandy, a ta wcale nie była o wiele mniej gęsta w Wielkiej Brytanii czy USA niż w Niemczech lub ZSRS. Żołnierze walczący na pierwszej linii frontu oceniali sukcesy i niepowodzenia na podstawie liczby rannych i zabitych oraz tego, czy posuwają się do przodu, czy wycofują. Ale takie wskaźniki bywały zawodne; batalion szeregowca Erica Dillera był podczas kampanii na Filipinach odcięty od głównych sił armii amerykańskiej przez siedemnaście dni, on jednak zrozumiał powagę sytuacji, w jakiej się wówczas znalazł, dopiero po wojnie, kiedy dowódca kompanii przedstawił mu jej szczegółowy obraz.
Nawet ci uprzywilejowani żołnierze, którzy posiadali dostęp do tajemnic, byli skazani na znajomość tylko drobnych fragmentów olbrzymiej układanki. Roy Jenkins na przykład, później znany brytyjski mąż stanu, zajmował się w Bletchley Park rozszyfrowywaniem niemieckich sygnałów. On i jego koledzy mieli świadomość, że wykonywane przez nich zadania są niezwykle ważne i pilne, ale wbrew obrazowi, jaki przedstawiają filmy sensacyjne, wówczas nie znali rezultatów swej pracy. Nikt ich o tym nie informował. Jak łatwo się domyślić, druga strona konfliktu stosowała tego rodzaju ograniczenia w sposób jeszcze bardziej rygorystyczny. W styczniu 1942 roku Hitler doszedł do przekonania, że w Berlinie jest zbyt wielu ludzi, którzy za dużo wiedzą. Na mocy jego zarządzenia nawet funkcjonariusze Abwehry mieli odtąd otrzymywać tylko takie informacje, bez których nie mogliby wywiązywać się z bieżących obowiązków. Choć byli zatrudnieni w agencji wywiadowczej, nie wolno im było monitorować radiowych komunikatów nadawanych przez nieprzyjaciela, co znacznie ograniczało swobodę ich działania. Skomplikowana współzależność występujących na całym świecie lojalności i sympatii wydaje mi się fascynująca. Przekonanie, iż nasi rodzice i dziadkowie walczyli „o słuszną sprawę”, jest w Wielkiej Brytanii i Ameryce tak głęboko zakorzenione, że zapominamy często o mieszkańcach wielu krajów, dla których sprawa ta nie jest wcale tak jednoznaczna. Ludy kolonialne – a przede wszystkim czterystumilionowa rzesza Hindusów – uważały, że zwycięstwo nad państwami Osi nie będzie dla nich korzystne, jeśli nie uwolni ich od zwierzchnictwa Brytyjczyków. Wielu Francuzów toczyło zaciekłą walkę z wojskami sojuszniczymi. Rywalizujące z sobą ugrupowania jugosłowiańskie były o wiele bardziej pochłonięte wzajemnymi konfliktami niż troską o interesy Osi czy aliantów. Ogromna liczba poddanych Stalina wykorzystała okazję, jaką stworzyła im okupacja niemiecka, by chwycić za broń przeciwko
znienawidzonemu reżimowi moskiewskiemu. Powołując się na wszystkie te fakty, nie chcę kwestionować słuszności sprawy, o którą walczyli sojusznicy, lecz jedynie przypomnieć, że stanowisko Churchilla i Roosevelta nie przez wszystkich było akceptowane. Przydatne może się okazać wyjaśnienie okoliczności, w jakich została napisana niniejsza książka. Zacząłem od ponownej lektury dwóch chyba najlepszych jednotomowych historii tej wojny – A World at Arms Gerharda Weinburga i Total War Petera Calvocoressiego, Guya Winta i Johna Pritcharda. Potem skonstruowałem szkielet narracji, spisując chronologicznie najważniejsze wydarzenia i nakładając na nie warstwę anegdotyczną oraz własne przemyślenia. Kiedy pierwszy szkic był gotowy, zajrzałem ponownie do wybitnych nowych pozycji, dotyczących tego konfliktu, takich jak Why the Allies Won Richarda Overy’ego, There is a War to be Won Allana Milleta i Williamsona Murraya oraz Mortal Combat Michaela Burleigha, by na nowo ujrzeć w ich świetle własne komentarze i wnioski. Tam, gdzie było to możliwe, chętniej sięgałem po nieznane anegdoty niż po powszechnie dostępne i słusznie cenione osobiste wspomnienia. Pominąłem na przykład takie pozycje, jak The Last Enemy Richarda Hillary’ego czy Quartered Safe out Here George’a Macdonalda Frasera. Doktor Luba Winogradowa, która od dziesięciu lat pomaga mi w poszukiwaniu rosyjskich źródeł, także tym razem dotarła do wielu dzienników i listów osób prywatnych i je przełożyła. Także Serena Sissons przełożyła tysiące słów z włoskich listów i dzienników, bo mam wrażenie, że poddani Mussoliniego są w niewystarczającym stopniu reprezentowani w większości anglojęzycznych relacji. Wykorzystałem niepublikowane polskie źródła, znajdujące się w archiwum Imperial War Museum i w londyńskim Instytucie Sikorskiego. Jestem ponownie zobowiązany doktor Tami Biddle z U.S. Army War College w Carlisle, Pennsylwania, za zaczerpnięte z jej własnych badań spostrzeżenia
i dokumenty, które mi wspaniałomyślnie udostępniła. Wielu przyjaciół, wśród których na szczególne wyróżnienie zasługują profesor Sir Michael Howard, doktorzy Williamson Murray i Don Berry, zechciało przeczytać roboczą wersję tekstu i wnieść bezcenne poprawki, sugestie oraz komentarze. Nestor brytyjskich historyków marynarki, profesor Nicholas Rodger z oksfordzkiego All Souls College, przeczytał rozdział dotyczący brytyjskich walk na morzu, na czym wiele zyskała ostateczna wersja mego tekstu. Żadna z wymienionych powyżej osób nie ponosi, rzecz jasna, jakiejkolwiek odpowiedzialności za moje oceny i pomyłki. Dziś, w przeszło sześćdziesiąt pięć lat od zakończenia wojny, każdy piszący o niej autor stara się przedstawić osobisty pogląd na to największe i najbardziej przerażające doświadczenie ludzkości, które u współczesnych badaczy nadal budzi poczucie ulgi, wywodzące się z zadowolenia, że nie musieliśmy przeżywać porównywalnej tragedii. Kiedy w 1920 roku pułkownik Charles à Court Repington, korespondent wojenny „Daily Telegraph”, wydał cieszącą się wielkim powodzeniem relację dotyczącą niedawnego konfliktu, zarzucono mu nadmierny pesymizm i brak dobrego smaku, gdyż tytuł dzieła – Pierwsza wojna światowa – sugerował możliwość wybuchu następnej. Nadając niniejszej książce tytuł „Ostatnia wojna światowa”, rzuciłbym wyzwanie Opatrzności. Wydaje się jednak pewne, że miliony uzbrojonych ludzi nie będą nigdy więcej walczyć z sobą na europejskich polach bitew w takich okolicznościach, jak w latach 1939–1945. Przyszłe konflikty będą wyglądać zupełnie inaczej, a sugestia, że okażą się mniej przerażające, nie jest chyba przejawem nierozważnego optymizmu. Max Hastings Chilton Foliat (Berkshire) i Kasmogi (Kenia) Kwiecień 2011 ===YgYxCGlRaAw6DzhZPAk9BDYGYgc+DjYDMgtqWm9bOAw=
A 1 ZDRADZONA POLSKA dolf Hitler z determinacją dążył do wojny. Ale w 1939 roku wydawało się, że jego napaść na Polskę niekoniecznie musi doprowadzić do globalnego konfliktu, tak samo jak w 1914 roku trudno było przewidzieć, że zamach na arcyksięcia Franciszka Ferdynanda spowoduje wybuch pierwszej wojny światowej. Wielka Brytania i Francja nie miały ani woli, ani środków, by podjąć działania, do których zobowiązywały je udzielone wcześniej Warszawie gwarancje bezpieczeństwa. Wypowiadając wojnę Niemcom, zdobyły się więc jedynie na puste gesty, które nawet niektórzy zajadli antyhitlerowcy uważali za niemądre, ponieważ nie pociągnęły za sobą żadnych konsekwencji. Dla wszystkich uczestników wojny – z wyjątkiem Polaków – rozwijała się ona powoli – dopiero w trzecim roku jej trwania globalne zniszczenia i śmierć osiągnęły ogromne rozmiary i stan ten utrzymywał się aż do 1945 roku. Nawet hitlerowska Trzecia Rzesza była początkowo zbyt słaba, by zaprowadzić terror, jakiego wymagały śmiertelne zmagania najpotężniejszych państw świata. Latem 1939 roku wielką popularnością cieszyła się w Polsce powieść Margaret Mitchell Przeminęło z wiatrem. „W jakiś sposób wydawała mi się ona książką proroczą” – pisała jedna z polskich czytelniczek Rulka Langer. Tylko nieliczni jej rodacy wątpili w nieuchronność konfliktu z Niemcami, ponieważ Hitler nie ukrywał swych ekspansjonistycznych planów. Wychowani w duchu gorącego patriotyzmu młodzi Polacy reagowali na zagrożenie ze strony nazistów w taki sam sposób jak skazani na klęskę młodzi powstańcy w 1861 roku. „Jak większość z nas wierzyłem w szczęśliwe zakończenia – wspominał młody pilot
myśliwca. – Byliśmy w bojowym nastroju, rwaliśmy się do walki i chcieliśmy, żeby doszło do niej jak najszybciej. Nie wierzyliśmy, że może się wydarzyć coś naprawdę złego”. Kiedy podporucznik artylerii Jan Karski otrzymał 24 sierpnia kartę mobilizacyjną, jego siostra radziła, żeby nie zabierał zbyt wielu ubrań. „Przecież nie jedziesz na Syberię – powiedziała. – Najdalej za miesiąc będziesz z powrotem”. Polacy demonstrowali swą skłonność do życia w świecie fantazji. Podczas rozmów toczonych w barach i kawiarniach Warszawy – miasta, które szczyciło się perłami barokowej architektury i dwudziestoma pięcioma teatrami, a jego mieszkańcy nazywali je „Paryżem wschodniej Europy” – dominował patriotyczny entuzjazm. „Słuchając tego, co się tu mówi, można by pomyśleć, że to Polska, a nie Niemcy, jest wielkim, przemysłowym kolosem” – donosił z polskiej stolicy reporter „New York Timesa”. Minister spraw zagranicznych Mussoliniego i jego zięć hrabia Galeazzo Ciano ostrzegał polskiego ambasadora w Rzymie, że jeśli jego kraj odrzuci terytorialne żądania Hitlera, będzie musiał walczyć samotnie i „zostanie rychło zamieniony w kupę gruzów”. Ambasador przyjął do wiadomości jego argumenty, ale stwierdził mgliście, że „jakiś ewentualny sukces [...] mógłby dodać Polsce sił”. Brytyjskie gazety lorda Beaverbrooka krytykowały stanowczą reakcję Warszawy na groźby Hitlera, nazywając ją prowokacją. Polska miała 35 milionów mieszkańców (w tym niemal milion etnicznych Niemców, 5 milionów Ukraińców i 3 miliony Żydów) oraz granice ustalone przed zaledwie dwudziestu laty przez traktat wersalski. W latach 1919–1921 Polacy toczyli wojnę z bolszewikami, by uniezależnić się od długotrwałej hegemonii wschodniego sąsiada. W 1939 roku w kraju panował ustrój prezydencko-autokratyczny. Historyk Norman Davies twierdzi: „W Polsce istniała wprawdzie krzywda i niesprawiedliwość, ale nie było masowego umierania z głodu i masowych morderstw jak w Rosji; nie było uciekania się do bestialskich
metod, jakimi posługiwał się faszyzm czy stalinizm”. Najbardziej odpychającym przejawem polskiego nacjonalizmu był antysemityzm, którego przykładem może być choćby ograniczenie liczby studentów żydowskiego pochodzenia na wyższych uczelniach. W przekonaniu zarówno Berlina, jak i Moskwy państwo polskie zawdzięczało swe istnienie wyłącznie sojuszniczej force majeure z 1919 roku i nie miało racji bytu. W tajnym protokole do hitlerowsko- sowieckiego paktu, podpisanego 23 sierpnia 1939 roku, Hitler i Stalin uzgodnili szczegóły rozbioru i unicestwienia Polski. Polacy uważali Rosję za swego historycznego wroga, ale nie znali sowieckich planów dotyczących ich najbliższej przyszłości, więc nastawiali się przede wszystkim na udaremnienie planów Niemiec. Wiedzieli, że źle wyposażona armia polska nie może pobić Wehrmachtu, wszystkie więc nadzieje wiązali z anglo-francuską ofensywą na zachodzie, która miała zmusić Niemcy do podzielenia swych sił. „W obliczu naszej beznadziejnej sytuacji wobec Niemców moja naczelna troska polegała na tym, żebyśmy nie znaleźli się w konflikcie z Niemcami b e z n a t y c h m i a s t o w e g o p o p a r c i a p r z e z n a s z y c h s o j u s z n i k ó w” – pisał londyński ambasador rządu warszawskiego hrabia Edward Raczyński. W marcu 1939 roku rządy Wielkiej Brytanii i Francji udzieliły Warszawie gwarancji, które zostały formalnie potwierdzone w zawartych później traktatach. Zobowiązały się w nich do podjęcia walki w razie niemieckiej agresji wymierzonej przeciwko Polsce. Paryż obiecał naczelnemu dowództwu wojsk polskich, że gdyby doszło do najgorszego, wojska francuskie zaatakują hitlerowską linię Zygfryda w ciągu trzynastu dni od ogłoszenia mobilizacji, a Londyn zobowiązał się w takiej sytuacji do podjęcia natychmiastowej ofensywy bombowej przeciwko Niemcom. Zapewnienia obu mocarstw świadczą wyłącznie o ich cynizmie, gdyż żadne z nich nie miało zamiaru spełnić złożonych obietnic. Zgodziły się
na ogłoszenie gwarancji po to, by powstrzymać Hitlera, ale wcale nie planowały udzielać Polsce znaczącej pomocy militarnej. Ich deklaracje były pustymi gestami, Polacy jednak uznali je za wiarygodne. Stalin nie był formalnie sojusznikiem Hitlera, lecz układ między Berlinem a Moskwą uczynił go współbeneficjentem niemieckiej agresji. 23 sierpnia świat uznał, że Niemcy i Związek Sowiecki koordynują swoje działania i są bliźniaczymi twarzami totalitaryzmu. Ponieważ w chwili zakończenia wojny, czyli w 1945 roku, Rosja zajmowała ważne miejsce w obozie sojuszników, niektórzy historycy zaakceptowali wersję powojennej sowieckiej propagandy utrzymującej, że do 1941 roku była ona państwem neutralnym. To nieprawda. Choć Stalin bał się Hitlera i zakładał, że prędzej czy później będzie musiał z nim walczyć, w 1939 roku podjął historyczną decyzję i wyraził zgodę na niemiecką agresję w zamian za poparcie Trzeciej Rzeszy dla jego programu rozszerzenia granic ZSRS. Wprawdzie sowiecki przywódca usprawiedliwiał później na wiele sposobów swe postępowanie, a jego armie nigdy nie walczyły ramię w ramię z Wehrmachtem, pakt Ribbentrop––Mołotow otworzył jednak epokę współpracy, trwającej aż do momentu, w którym Hitler ujawnił prawdziwe cele operacji „Barbarossa”. Moskiewski układ o nieagresji, wraz z zawartym 28 września traktatem o przyjaźni, współpracy i podziale strefy interesów, zobowiązywał dwóch najważniejszych tyranów świata do popierania swych aspiracji i wyrzeczenia się siłowego rozwiązywania wzajemnych konfliktów w zamian za zgodę na terytorialną ekspansję kosztem innych państw. Stalin popierał niemiecki ekspansjonizm na zachodzie i udzielił Niemcom znaczącej pomocy w formie dostaw ropy naftowej, zboża i surowców mineralnych. Niemcy, jakkolwiek niechętnie, zostawili Sowietom wolną rękę na wschodzie i zaakceptowali ich plan zagarnięcia wschodniej Finlandii, państw bałtyckich oraz sporej części Polski. Hitler planował rozpocząć działania wojenne 26 sierpnia, zaledwie trzy
dni po podpisaniu paktu Ribbentrop–Mołotow. Ale na dzień przed tym terminem odłożył atak na Polskę, choć nie przerwał mobilizacji. Odkrył bowiem – ku swemu zaskoczeniu – że Mussolini nie zamierza niezwłocznie przystąpić do walki po jego stronie, a do tego dyplomatyczne raporty sugerowały, że Anglia i Francja poważnie traktują udzielone Polsce gwarancje. Podczas gdy w stronę granicy z Polską posuwały się niemieckie siły, złożone z półtora miliona żołnierzy, 400 tysięcy koni, 200 tysięcy wojskowych pojazdów i pięciu tysięcy pociągów, Berlin wymieniał ostatnie, nierokujące żadnych nadziei noty dyplomatyczne z Londynem i Paryżem. W końcu 30 sierpnia Hitler wydał rozkaz ataku. Następnego wieczoru, o godzinie 20.00 rozegrał się pierwszy, posępny akt konfliktu. Sturmbannführer Alfred Naujocks z niemieckiej Sicherheitsdienst (SD, pol. Służby Bezpieczeństwa), stojąc na czele przebranego w polskie mundury oddziału, w którego skład wchodziło kilkunastu skazanych przestępców – nazywanych lekceważąco Konserven, czyli konserwami – przeprowadził pozorowany atak na niemiecką radiostację w Gleiwitz (Gliwicach). Doszło do wymiany ognia. „Napastnicy” nadali na falach radiowych szereg polskich patriotycznych sloganów, a potem wycofali się. Uzbrojeni w karabiny maszynowe esesmani zabili „konserwy”, których zakrwawione zwłoki zostały zaprezentowane zagranicznym korespondentom jako dowód polskiej agresji. W dniu 1 września o godzinie 2.00 w obozie I Pułku Kawalerii Wehrmachtu rozległa się pobudka – niektóre jednostki niemieckie, a także niektóre polskie wyruszały konno do boju. Tego ranka sygnał trąbki obudził dziesiątki innych oddziałów. Żołnierze osiodłali konie, usadowili się w siodłach i zmierzali w kierunku wyznaczonego punktu zbiórki. Wokół nich warczały kolumny czołgów, ciężarówek i dział. Wkrótce otrzymali rozkaz: „Zdjąć zapiaszczacze! Ładuj! Zabezpiecz broń!”. O 4.45 potężne działa starego niemieckiego pancernika „Schleswig-
Holstein”, zakotwiczonego w Gdańsku z „wizytą dobrej woli”, otworzyły ogień do Wojskowej Składnicy Tranzytowej Westerplatte. Godzinę później niemieccy żołnierze pokonali umocnienia graniczne, otwierając drogę przednim oddziałom sił inwazyjnych, które zaczęły wlewać się do Polski. Jeden z ich dowódców, generał Heinz Guderian, minął wkrótce miejsce swego urodzenia – należący do jego przodków pałac w Chełmnie, który przed traktatem wersalskim znajdował się na terytorium Niemiec. Jego żołnierz, dwudziestotrzyletni podporucznik Wilhelm Prüller, tak opisywał euforyczny nastrój, jaki zapanował w całej armii: „Być Niemcem to teraz wspaniałe uczucie [...]. Przekroczyliśmy granicę. Deutschland, Deutschland über alles! Niemiecki Wehrmacht maszeruje! Bez względu na to, czy spojrzymy przed siebie czy za siebie, w prawo czy w lewo, wszędzie widzimy zmotoryzowany Wehrmacht!”. Zachodni sojusznicy, przyjmując za dobrą monetę zapewnienia Polski co do jej zdolności bojowej – dysponowała czwartą co do wielkości armią Europy – zakładali, że walki potrwają kilka miesięcy. Obrońcy wystawili milion żołnierzy przeciwko półtoramilionowej armii niemieckiej. Każda ze stron dysponowała trzydziestoma siedmioma dywizjami. Jednakże Wehrmacht był o wiele lepiej wyposażony, gdyż miał 3600 pojazdów pancernych, a siły polskie 750, i 400 nowoczesnych samolotów, przeciwko którym Polacy mogli rzucić do walki zaledwie 900 przestarzałych maszyn bojowych. Wprawdzie armia polska powiększała stopniowo swój stan posiadania już od marca, powstrzymywała się jednak od ogłoszenia pełnej mobilizacji, ulegając apelom Wielkiej Brytanii i Francji, które nie chciały prowokować Hitlera. Atak z 1 września był więc dla niej zaskoczeniem. Pewien polski dyplomata, komentując postawę swych rodaków, pisał: „Byli zjednoczeni w woli przeciwstawienia się wrogowi, ale nie mieli jasnej koncepcji, dotyczącej metod stawiania oporu, z wyjątkiem gadaniny o zgłaszających się na ochotnika «ludzkich torpedach»”.
Efraim Bleichman, szesnastoletni Żyd z Kamionki, był jednym z tysiąca mieszkańców miasteczka wezwanych na rynek, by wysłuchać przemówienia burmistrza. „Odśpiewaliśmy hymn państwowy, głoszący, że Polska jeszcze nie zginęła, i inną pieśń, z której wynikało, że nie będzie Niemiec pluł nam w twarz”. Piotr Tarczyński, dwudziestosześcioletni urzędnik fabryczny, był przez kilka tygodni przed mobilizacją obłożnie chory. Ale kiedy powiedział dowódcy swej baterii artyleryjskiej, że źle się czuje, ów pułkownik wygłosił podniosłą mowę patriotyczną „i powiedział mi, że kiedy usiądę na koniu, z pewnością poczuję się o wiele lepiej”. Niedobory sprzętu były tak poważne, że pułk nie mógł wyposażyć Tarczyńskiego w broń osobistą. Przydzielono mu jednak, zgodnie z regulaminem, wielkiego konia o imieniu Wojak. Porucznik Witold Urbanowicz, instruktor w Szkole Podchorążych Lotnictwa w Dęblinie, prowadząc z uczniem pozorowaną walkę powietrzną nad Dęblinem, zauważył nagle ze zdumieniem, że w skrzydłach jego samolotu pojawiają się dziury. Pospiesznie wylądował i dostrzegł biegnącego w jego kierunku po płycie lotniska innego oficera, który wołał: „Powinieneś pójść do kościoła i zapalić świeczkę! Przed chwilą zostałeś zaatakowany przez messerschmitta!”. Słabość polskiej obrony wszędzie rzucała się w oczy. Podchorąży pilot Franciszek Kornicki wziął udział w dwóch lotach bojowych 1 i 2 września. Za pierwszym razem ścigał niemiecki samolot, który okazał się o wiele szybszy. Za drugim, kiedy jego karabiny maszynowe nagle się zacięły, usiłował je odblokować, wykonać zwrot i ponowić atak, ale wtedy nagle zawiodły pasy bezpieczeństwa. Wypadł więc z otwartej kabiny i musiał lądować ze spadochronem, narażając się na kpiny kolegów. O godzinie 17.00 pod Krojantami polscy kawalerzyści otrzymali rozkaz ataku, który miał osłonić odwrót stacjonującej w ich sąsiedztwie piechoty. Kiedy uformowali szyk i dobyli szabel, kapitan Godlewski zaproponował, by posuwali się naprzód pieszo. „Młody człowieku – powiedział do niego
z irytacją dowódca pułku pułkownik Mastalerz – ja sobie dobrze zdaję sprawę, jak się wykonuje niemożliwy do wykonania rozkaz”. Dwustu pięćdziesięciu kawalerzystów pochyliło się nad szyjami swych koni i przypuściło szarżę na otwartym polu. Cóż z tego, że niemiecka piechota uciekła przed ich natarciem, skoro – ku zaskoczeniu Polaków – stały za nią samochody opancerzone, których broń maszynowa zdziesiątkowała ułanów. Niektóre konie padły na ziemię, a inne, bez jeźdźców, uciekły z pola bitwy. Znaczna część Polaków zginęła, a wśród poległych znalazł się pułkownik Mastalerz. Wycofujące się w popłochu resztki oddziału przypominały niestety relikty dawnej epoki. Naczelne dowództwo wojsk francuskich nakłaniało Polaków do skoncentrowania swych sił za trzema wielkimi rzekami płynącymi przez centralne obszary ich kraju, ale rząd warszawski chciał za wszelką cenę bronić całej dziewięćsetkilometrowej granicy z Niemcami, między innymi dlatego, że większość polskiego przemysłu była usytuowana na zachodzie. Niektóre dywizje musiały więc stawiać opór najeźdźcom na trzydziestokilometrowych odcinkach frontu, choć ich siły – około 15 tysięcy żołnierzy – mogłyby skutecznie bronić odcinków zaledwie pięcio-, sześciokilometrowych. Wobec braku poważnego oporu nacierające z północy, południa i zachodu wojska niemieckie wdarły się daleko w głąb kraju, zostawiając za sobą w tak zwanych kieszeniach odizolowane jednostki wojsk polskich. Luftwaffe skutecznie wspierała kolumny czołgów i przypuszczała niszczące ataki na Warszawę, Łodź, Dęblin oraz Sandomierz. Polskie wojska i skupiska ludności cywilnej były bombardowane i ostrzeliwane przez Luftwaffe z bezlitosną precyzją, ale niektórzy dopiero po jakimś czasie zdali sobie sprawę z powagi zagrożenia. Po pierwszej fali nalotów Virgilia Sapieżyna, pochodząca z Ameryki żona księcia Pawła Sapiehy, uspokajała swych domowników: „Te bomby nie są takie groźne. Ich huk jest bardziej przerażający niż ich wybuchy”. Ale kiedy wieczorem
1 września dwie bomby spadły na sąsiadujący z dworem park rodziny Smorczewskich w Tarnogórze, Sapieżyna pospiesznie wyciągnęła z łóżek dwóch swoich synów – Ralpha i Marka, każąc im ukryć się w lesie wraz z innymi młodymi uciekinierami. „Po pierwszym wstrząsie odzyskaliśmy zdolność myślenia – pisał później Ralph – spojrzeliśmy na siebie i dostaliśmy ataku niepowstrzymanego śmiechu. Byliśmy przedziwną zbieraniną młodych ludzi; niektórzy mieli na sobie piżamy, inni narzucone na bieliznę płaszcze. Staliśmy bezczynnie pod drzewami, próbując wkładać maski gazowe. Postanowiliśmy wracać do domu”. Ochota do śmiechu rychło minęła, gdyż mieszkańcy Polski uświadomili sobie niszczycielską siłę Luftwaffe. „Obudziło mnie wycie syren i huk wybuchów – zanotował mieszkający w Warszawie dyplomata Adam Kruczkiewicz. – Wyjrzałem na dwór i zobaczyłem niemieckie samoloty, które leciały niewiarygodnie nisko i spokojnie zrzucały bomby. Z dachów niektórych budynków dochodził słaby ogień broni maszynowej, ale nie było polskich lotników [...]. Miasto zdumiewało niemal całkowitym brakiem obrony. Warszawiacy czuli się gorzko zawiedzeni”. Łuck spotkała prawdziwa tragedia. Wczesnym rankiem Niemcy zrzucili na miasto kilkanaście bomb, zabijając dziesiątki ludzi, wśród których większość stanowiły idące do szkoły dzieci. Bezsilne ofiary nazywały bezchmurne tego wrześniowego poranka niebo „przekleństwem Polski”. Pilot Jerzy Solak zapisał: „W naszym mieście unosił się smród spalenizny, a w powietrzu wisiała brunatna zasłona dymu”. Solak ukrył swój samolot pod drzewami i w drodze do domu spotkał wieśniaka. „Prowadził za uzdę konia, którego bok był pokryty masą zakrzepłej krwi. Miał tak pochyloną głowę, że dotykał nozdrzami piaszczystej drogi, a każdy krok przyprawiał go o dreszcz bólu”. Kiedy młody lotnik spytał chłopa, dokąd prowadzi poranione po nalocie stukasów zwierzę, ten mu odpowiedział: „Do przychodni weterynaryjnej w najbliższym miasteczku”. „Ale przecież do tego miasteczka jest jeszcze sześć kilometrów!” Wieśniak wzruszył