K
Kennington, południowy Londyn
toś groził nożem mężczyźnie – tego spodziewali się na
podstawie zgłoszenia. Damien Castle przykucnął przy
koszu na odpadki, tuż przy wejściu do sklepu. Jego
przyjaciel i partner w tej misji, Natan Hunter, przyklęknął obok
niego. Powietrze wypełnił nieznośny smród śmieci – i jeszcze
czegoś gorszego, czego Damien wolał nie identyfikować.
Wymienili cierpkie spojrzenia.
– A nie mówiłem, że dostajemy najwspanialsze sprawy? –
zamruczał Damien. Nathan zmrużył tylko oczy i strząsnął z buta
opakowanie od chipsów.
– Czy coś się zmieniło? – Damien odezwał się cicho do małego
mikrofonu przymocowanego pod kołnierzem.
– Nie. – Policjantka odpowiedzialna za tę akcję opisała sytuację
suchym, profesjonalnym tonem. Członkowie jej zespołu byli
rozlokowani w różnych punktach obserwacyjnych wzdłuż
zamkniętej kordonem ulicy. Policyjny snajper zajął pozycję na
dachu po drugiej stronie, ale nie miał czystej pozycji do strzału,
ponieważ napastnik obejmował ramieniem tułów starszego pana
– właściciela sklepu Ali’s Corner. – Podejrzany stoi za ladą, grozi
nożem panu Shahowi, o którym wszyscy w okolicy mówią Pan
Ali. Dwójka klientów leży na podłodze. Dziecko jest w wózku, ale
wygląda na to, że zaczyna trochę grymasić. To może rozzłościć
napastnika. Lekarz uważa, że podejrzany jest nieobliczalny
i może zaatakować. Myślę, że to czas na akcję.
Do rozmowy włączył się Isaac.
– Zgadzam się. Nie podejmuj niepotrzebnego ryzyka, Damien.
Masz trzymać się planu.
Mając zgodę na działanie od pułkownika Isaaca Hamptona,
szefa Agencji Młodych Detektywów, Damien sprawdził
dwukrotnie kamizelkę chroniącą przed ciosami noża, którą miał
pod kurtką. Nie spodziewał się, że będzie jej potrzebował.
Siedemnastoletni nożownik nie był zatwardziałym przestępcą,
ale niespokojnym nastolatkiem, który zapomniał zażyć leku
przeciwpsychotycznego. Kyle Jameson wymknął się spod kontroli
i wszedł w niebezpieczną fazę paranoi, gorszą niż wszystko, co
wcześniej obserwowali jego lekarze. Dziś po południu stwierdził,
że w sklepie Alego otworzyła się brama do alternatywnej
rzeczywistości i że w niedługim czasie wnikną przez nią
pozaziemskie istoty.
– Nat, jesteś gotowy na spotkanie z obserwatorem życia
pozaziemskiego? – zapytał Damien, dotykając bransoletki
z koralikami, która miała przynosić mu szczęście.
– Tak, zanim kogoś skrzywdzi lub sam zostanie zdjęty przez
snajpera. – Nathan sprawdził swój ekwipunek. – Oby mieli rację
mówiąc, że nie zorientuje się, że jesteśmy z policji i pozwoli nam
się zbliżyć.
– Gotowy?
Przyjaciel kiwnął głową i zasłonił swoje ciemne włosy
kapturem. Obaj ubrani byli w pościerane czarne dżinsy
i zapinane na zamek błyskawiczny bluzy z kapturem. Wielkie
słuchawki wisiały im na szyjach.
– Obserwuj moją szóstą – zamruczał Damien, włączając
muzykę tak, że słychać ją było z słuchawek.
– Wiesz, że będę krył ci tyły, ale mogę też prowadzić. – Nathan
wyraźnie nie był zadowolony z tego, że w rozpoczynającej się
misji będzie tylko wsparciem dla kolegi.
Damien uśmiechnął się, ciesząc się strumieniem adrenaliny we
krwi, który poczuł, gdy przygotowywali się do wejścia.
– No pewnie, ale Kate by mi nie darowała, gdybyś został
chociaż zadrapany. Trzymamy się planu.
Przybiwszy żółwika, wyszli z ukrycia i skierowali się do
wejścia, udając, że są zbyt zajęci dyskusją, by zauważyć, że
cokolwiek w sklepie jest nie tak. Wyglądali jak dwóch zwykłych
nastolatków, jeden blondyn, jeden ciemnowłosy, nieco tylko
wyżsi od przeciętnych – po prostu przechodnie z ulicy.
*
Gdy Damien przeszedł przez drzwi, odezwał się ostry
elektroniczny dźwięk brzęczyka, który zaskoczył wszystkich
w środku.
– Panie Ali, poprosimy o parę puszek Red Bulla. – Poruszał się
pomiędzy regałami, omijając wyprostowanych klientów, udając,
że słyszy tylko swoją muzykę. Nathan poszedł za nim i dyskretnie
popchnął wózek dziecięcy za półkę. Cała jego uwaga była
skupiona na Damienie.
– Cofnij się! – krzyknął zduszonym głosem Kyle, kierując nóż
w kierunku Damiena. Wychudzony chłopak, z przetłuszczonymi,
potarganymi brązowymi włosami, był zdesperowany. Nie
wróżyło to dobrze jego drżącemu zakładnikowi.
Damienzdjąłsłuchawkii podniósł pusteręce.
– Dobrze, kolego, dobrze. Już się nie ruszam. Ale o co chodzi?
– Oni nadchodzą, nie widzisz tego? – Przekrwione oczy Kyle’a
omiatały wszystkie zakątki sklepu z panicznym strachem.
– Nie martw się, jest dla nich za zimno i postanowili, że będą
wracać do siebie. Koniec alarmu.
– Skąd o nich wiesz? – Twarz Kyle’a na chwilę odprężyła się. –
Rozumiesz, co się dzieje?
– Pewnie, wszystko rozumiem. Dlaczego nie puścisz pana
Alego, żeby mógł dać mi te napoje? Obgadalibyśmy całą sprawę
na spokojnie.
Kyle w pierwszej chwili skinął głową, potwierdzając, że
wyjaśnienie ma dla niego jakiś sens. Ale po chwili zesztywniał,
tworząc w mózgu kolejne chorobliwe wyobrażenie.
– Nie! Jesteście jednymi z obcych! Wszyscy jesteście obcy! –
Odchylił głowę i zaczął się przeraźliwie śmiać. – Jak mogłem tego
nie dostrzec! Inwazja już trwa! Zostałem sam i tylko ja mogę was
powstrzymać!
Niedobrze. Nóż niebezpiecznie przybliżył się do szyi starszego
człowieka. Oczy pana Alego wyrażały tylko lęk i ból. Wrzaski
niemowlaka były przeraźliwie głośne, jego nogi uderzały
nerwowo o wnętrze wózka. Damien musiał jakoś przekonać
Kyle’a, by opuścił nóż, co pozwoliłoby Nathanowi zajść go z boku
i rozbroić – zanim chłopak straci do reszty kontrolę nad sobą.
– Nie jestem jednym z nich – powiedział szybko Damien. –
I mogę to udowodnić.
Udało mu się zwrócić uwagę Kyle’a.
– Jak?
Damien podciągnął rękaw i położył przedramię na kontuarze.
Isaac będzie na pewno „zachwycony” tym, że nie postępowali
zgodnie z rozkazami…
– Jeśli leciutko natniesz skórę, popłynie czerwona krew.
Wszyscy wiedzą, że obcy mają krew zieloną lub niebieską.
Kyle pokiwał głową. Ta propozycja wydała mu się sensowna.
Damien wyczuł, że stojący po jego prawej Nathan sprzeciwia się
tak ryzykownej zmiany planu. Dał jednak partnerowi dyskretny
znak, że ma się przygotować.
– Dobra, pokaż. – Kyle rozluźnił uścisk, w którym trzymał pana
Alego i zrobił krok w kierunku Damiena. W tym momencie
Nathan zaszedł go z prawej strony i kopnięciem wybił nóż z rąk
Kyle’a. Noż obrócił się w locie i spadł za regałem z napojami. Kyle
krzyknął i uciekając przed Nathanem przeskoczył przez ladę.
Chwycił nożyczki leżące przy kasie i zaczął wymachiwać nimi
przed oczyma chłopców. Damien przeklął pod nosem,
zirytowany, że nie dostrzegł wcześniej tej alternatywnej broni.
Dwie klientki leżące na podłodze miały dość zimnej krwi, by
usunąć się drogi – jedna cofnęła się za ladę, a druga osłaniała
swoje dziecko w wózku.
– Odsuń się! – rozkazał Damien właścicielowi sklepu, który
właśnie wstał. – A teraz, Kyle, uspokój się. Nie jesteśmy tu po to,
żeby cię skrzywdzić.
Kyle machnął nożyczkami.
– Obcy! Musisz umrzeć.
– Nie mógłbym być obcym. To niemożliwe! Jestem kibicem
Arsenalu. – W odpowiedzi Kyle wrzasnął z furią. – No dobrze,
rozumiem, że ty jesteś fanem Tottenhamu. – Damien miał
nadzieję, że jego głupi trik pomoże, ale chłopiec całkiem poddał
się swoim zwidom. Coraz bardziej nerwowo wymachiwał
nożyczkami. Gdyby sytuacja się pogorszyła, Kyle mógłby
skończyć z kulą w klatce piersiowej.
– Nat, wyprowadź wszystkich.
Teraz, gdy za ladą było już bezpiecznie, Nathan poprowadził
właściciela sklepu, kobiety i malucha do magazynu, gdzie nic im
nie groziło.
– Nie można tam wchodzić! To jest właśnie portal! – krzyczał
Kyle. – Nie, nie pozwolę wam zniszczyć ludzkości.
„Zaufaj ludziom, a przydzielą ci misję przeciw gościowi, który
obejrzał zbyt wiele filmów science-fiction”, pomyślał Damien.
– Ależ, Kyle – powiedział Damien spokojnie, ukrywając fakt, że
jego serce biło coraz mocniej – jestem tu po to, by ci pomóc. Nie
pozwolę tym złoczyńcom, by przejęli kontrolę nad światem.
Zdradzę ci w sekrecie pewną tajemnicę: jestem młodszym bratem
Tony’ego Starka.
Kyle odwrócił się nieufnie w jego kierunku, przestając zwracać
uwagę na magazyn.
– Gdzie zatem masz kombinezon Iron Mana?
– Musiałem go oddać do wyczyszczenia i konserwacji. –
Doszedł do wniosku, że musi skierować myśli Kyle’a w stronę
inną, niż rozważania o obcych. – Hej, Kyle, lubisz magię? – Oczy
chłopca szeroko się otworzyły. Zdziwiła go nagła zmiana tematu
rozmowy. – Rozumiem, że tak. Chcesz zobaczyć jakąś sztuczkę? –
Damien brnął dalej, choć zdawało się, że napastnik jest bardziej
skłonny wbić w niego nożyczki, niż okazać mu uwagę. – Widzisz
tę złotą monetę? – Podniósł z regału ze słodyczami dużą monetę
wytłoczoną z czekolady, owiniętą złotą folią. Była ładna
i błyszcząca na tyle, by przyciągnąć czyjeś spojrzenie. Przesunął
przed nią rękę i sprawił, że zniknęła. – Zobacz: nie ma jej. Nie, nie
rozglądaj się, patrz na moje ręce. – Wykonał kolejny ruch
i czekolada pojawiła się ponownie – tym razem za uchem
Damiena.
Ramiona Kyle’a lekko rozluźniły się, nożyczki opadły na
wysokość pasa.
– Tak, lubię magię.
Damien zbliżył się nieco.
– Chcesz się dowiedzieć, jak to zrobiłem? Najpierw opuszczasz
monetę na dłoń. – Gdy prawa ręka skupiała uwagę Kyle’a na
monecie, lewa odebrała mu nożyczki. Damien wsunął je do
swojej kieszeni. Spojrzał na Nathana, dając mu znak, że powinien
się włączyć do akcji. – Wtedy moneta zniknie.
Zaskoczony Kyle uśmiechnął się.
– Gdzie teraz jest?
– Hej, przecież przez cały ten czas była w twoim uchu! –
Damien udawał, że wyciąga czekoladę z lewego ucha Kyle’a. –
Spójrz tylko: już ją mamy. Wcisnął monetę w puste ręce chłopca.
Gdy Nathan podszedł z tyłu i mocno chwycił Kyle’a za ręce,
chłopak zorientował się, że nie ma swojej broni. – Nie! – krzyknął.
Czekoladowa moneta upadła na ziemię, gdy próbował się
uwolnić.
– Idziemy!
– Napastnik został zatrzymany – powiedział Damien.
Z ulicy wbiegli policjanci. Dwóch z nich przejęło Kyle’a
i założyło mu kajdanki. Następnie poszedł do niego lekarz ze
strzykawką pełną środka uspokajającego. Kyle’a przyciśnięto do
ziemi. Wierzgał nogami – podobnie jak wcześniej maluch
w wózku.
– Nie, nie, zostawcie mnie! Muszę zatrzymać obcych!
Damien ukląkł obok i wsunął czekoladową monetę do kieszeni
Kyle’a.
– Znikną, kiedy tylko zaczniesz zażywać swoje tabletki. Nie
przejmuj się. – Poklepał go po plecach, wstał i otrzepał spodnie na
kolanach.
K
West Village, Nowy Jork
olejny list z żądaniem okupu pojawił się znienacka. Rose
Knight, trzęsąc się ze strachu, podniosła go z wycieraczki.
Został wepchnięty pod frontowe drzwi, tak jak
poprzednie. Mogli go wysłać e-mailem, ale woleli osobisty
kontakt z dodatkowym przesłaniem: „wiemy, gdzie mieszkasz”.
Wsunęła palce do taniej koperty i wyciągnęła pojedynczą,
złożoną kartkę papieru. Tym razem wydrukowali zdjęcie jej ojca
przykutego za kostkę do kaloryfera. Trzymał w ręku gazetę
z poprzedniego dnia.
– Należy się cieszyć, że jeszcze żyje – powiedziała sobie.
Don Knight wydawał się zmęczony, ale nie wyglądało na to, by
doznał większego uszczerbku. Był jednak wyraźnie zaniedbany:
jego rdzawobrązowe włosy były potargane, koszula brudna, na
twarzy malowało się napięcie spowodowane ciągłym stresem.
Czy pozwalali mu się kąpać albo chociaż swobodnie chodzić?
Przesłanie było takie jak zawsze – tylko kwota i data, do której
musiała zdobyć gotówkę. „Milion dolarów do piątku. Nasze
ostateczne żądanie”. Miała sześć dni.
Wrzuciła list do kartonowego pudełka na swoim biurku
i podeszła do okna. Odsunęła białą firankę ze wzorem w złociste
egipskie sfinksy. Oparła się o chłodną szybę, starając się wyciszyć
burzę szalejącą w jej głowie. Nadzieja, że jest to ostatnie żądanie
porywaczy, była nikła. Nie zamierzała zastanawiać się, jak
osiągnąć to, co niemożliwe – po prostu to robiła. W ten sposób
spełniła trzy wcześniejsze żądania, zgromadziła na czas
pieniądze i kupiła ojcu dodatkowy czas. Knightowie byli w stanie
zrobić wszystko, jeśli tylko skupią na zadaniu całą swoją uwagę.
Takie było rodzinne motto. Po prostu musiała się z tą sytuacją
pogodzić.
Na wilgotny chodnik, jak strzępki papieru, spadały jesienne
liście. Kolejny podmuch podniósł je i sprawił, że zatańczyły koło
rynny. Przed nadejściem tego listu czytała o Egipcie pod rządami
Greków i Rzymian. Czy tak wyglądały ulice, kiedy zniszczono
wielką starożytną bibliotekę w Aleksandrii? Pergaminy zapisane
bezcennymi informacjami, kołyszące się w powietrzu, by
ostatecznie wpaść w błoto? Nowy Jork w wyobraźni Rose stał się
na krótką chwilę częścią późnego imperium greckiego. Szybko
otrząsnęła się z tej iluzji, gdy usłyszała syrenę przejeżdżającego
niedaleko samochodu strażackiego. Tak bardzo chciała móc
skupić swoje myśli na historycznych wydarzeniach, zadumać się
nad cudami i niebezpieczeństwami minionych czasów, do
których czuła się stworzona. I nie musieć radzić sobie
z niepewną, niemożliwą do opanowania teraźniejszością.
Znajomy samochód zatrzymał się przy krawężniku przed jej
rodzinnym domem w kolorze piaskowca przy Bank Street. Jej
sąsiedzi, pan i pani Masters oraz ich syn Joe, wysiedli z pojazdu.
Towarzyszyła im czwarta osoba, chłopiec w wieku Joego, którego
nie rozpoznała. Ruch zasłony musiał przyciągnąć ich uwagę,
ponieważ Joe spojrzał w górę, prosto w okno, i zamachał,
uśmiechając się do niej promiennie. Lepiej udawać, że wszystko
jest normalne. Pochyliła się do przodu, by mu odpowiedzieć tym
samym, a potem, odwracając się, zobaczyła jeszcze, że powiedział
coś do swojego przyjaciela – blondyna. Co mówił Joe? „To jest
Rose, dziwna dziewczyna mieszkająca obok, trzymaj się od niej
z daleka”. Być może. Nawet mili faceci, tacy jak Joe, nie rozumieli
jej ekscentrycznego zachowania i trybu życia. W zasadzie nic
w tym dziwnego. Była przecież geniuszem z bardzo wysokim IQ.
Dziewczyną, która chciała studiować archeologię, a zamiast tego
musiała spędzać cały swój czas na zbieraniu pieniędzy, aby
uwolnić ojca – drobnego kanciarza – z rąk potężnych, złych
facetów. Miała ochotę krzyczeć, czując, że cały świat jest
niesprawiedliwy.
Koniec z rozmyślaniem. Musiała zabrać się do pracy. Los jej
taty zależał od niej i wszystko, co mogła zrobić, to utrzymać go
przy życiu dzięki nowej porcji gotówki – przynajmniej do czasu,
kiedy wymyśli, jak uwolnić go z niewoli. Siedząc przed
komputerem, poczuła ukłucie zazdrości. Joe miał normalną,
wspaniałą rodzinę. Kiedy była mała, Joe pojawiał się w wielu jej
marzeniach o przyszłości. Wyobrażała sobie, że są parą, on – jak
Indiana Jones, ona – jak Lara Croft. Przedzierali się razem się
przez dżungle i odnajdywali szkatułki ze złotem. Jego
błyskotliwość i jej ścisły umysł pomagały im rozwiązywać
najtrudniejsze zagadki. Nigdy się nie domyślił, że stał się
uwielbianym bohaterem jej dzieciństwa, wszystkie te wydarzenia
rozgrywały się wyłącznie w jej wyobraźni. Nikt także nie
podejrzewał nudziary Rose o to, że kiedykolwiek zwracała uwagę
na płeć przeciwną. Gdyby o tym wiedzieli, pewnie by się
wstydziła.
Wpisała hasło do programu szyfrującego. Joe z rodziną był jej
sąsiadem od kiedy pamiętała. Poszli razem do tych samych
miejscowych szkół, ale Joe później zdecydował się wyjechać do
Londynu, aby ukończyć tam liceum. Oczywiście próbowała się
dowiedzieć, co to za szkoła. Najpierw odkryła skrót nazwy
i przybliżoną lokalizację – AMD, południowy brzeg Tamizy.
Trzeba było czasu, aby przebić się przez wszystkie zapory
bezpieczeństwa, ale w końcu dowiedziała się prawdy: uczył się
w Agencji Młodych Detektywów, czyli placówce, która szkoliła
osoby przed maturą tak, by mogły podjąć pracę w organach
strzegących porządku publicznego lub by mogły studiować na
uniwersytecie kierunki związane z taką działalnością. Nie była
jednak w stanie włamać się do wewnętrznego systemu AMD. Ich
zaporę sieciową musiał konfigurować ktoś z wielkimi
umiejętnościami programistycznymi. Nigdy nie chciałaby komuś
takiemu wejść w drogę, dokonując włamania. Zostawiała to
małolatom, którzy musieli się pochwalić tym, co potrafią zrobić
ze swoimi cyfrowymi zabawkami.
Rose otworzyła przeglądarkę internetową i założyła okulary do
czytania. To będzie dobre miejsce dla Joe: AMD będzie pasować
do jego charakteru, ponieważ zajmuje się też obroną osób
szczególnie narażonych w szkole na molestowanie. Patrząc
perspektywy czasu, zdała sobie sprawę, że w jej wyobraźni
zawsze był bardziej podobny do Kapitana Ameryki, niż do
cwanego, łamiącego reguły Indiany Jonesa. Może stać się
świetnym policjantem. Niestety, jego wybór oznaczał, że był
ostatnią osobą, której mogła się teraz zwierzyć ze swoich
problemów. Ojciec, podobnie jak wszyscy inni mężczyźni w jej
rodzinie, znalazł się po niewłaściwej stronie prawa.
Rose była właśnie w trakcie likwidacji ostatnich lokat na
swoim rodzinnym koncie, ponieważ chciała zainwestować
w niektóre bardzo rentowne, ale ryzykowne akcje w Japonii, gdy
zadzwonił dzwonek przy drzwiach frontowych. Kusiło ją, by to
zignorować, ale osoba stojąca za drzwiami naciskała brzęczyk
raz za razem, najwyraźniej nie zamierzając odejść.
– Do diabła – wyszeptała Rose, uruchamiając wygaszacz
ekranu z Tutenhamonem. – Idę! – Sprawdziła w wizjerze, kto stoi
za drzwiami. Na schodach czekała Carol Masters, matka Joego.
Rose z westchnieniem otworzyła zamki i zdjęła łańcuch.
– Dzień dobry, pani Masters, jak się pani miewa?
– Cześć, słoneczko, Dobrze, dziękuję. A co u ciebie? – Sąsiadka
miała na sobie jasnopomarańczową sukienkę z zielonym
wykończeniem, którą, tak jak zawsze, uszyła sama. Prezentowała
się niczym wspaniała dyniowa dekoracja na Halloween. Czarne
afro wyglądało jak aureola wokół jej wesołej twarzy.
Rose zmusiła się do uśmiechu, ale wątpiła, by dało się dostrzec
w jej oczach radość.
– Wszystko w porządku, dziękuję.
– A twój ojciec? Nie widziałem go od jakiegoś czasu.
Rose wzruszyła ramionami.
– Zajęty pracą. Wie pani, jaki on jest.
– Nie powinien tyle pracować – możesz mu to ode mnie
powiedzieć. Nie podoba mi się, że cię nieustannie zostawia samą
w domu.
– Przekażę. – Rose bawiła się łańcuchem przy drzwiach
i rozpaczliwie chciała wrócić do swojego zadania. – Co mogę dla
pani zrobić? – zapytała.
Pani Masters wręczyła jej domowej roboty kartę ozdobioną
brytyjskimi i amerykańskimi flagami.
– Przychodzę z zaproszeniem dla ciebie i twojej rodziny. Jutro
organizujemy u nas małą, sąsiedzką imprezę na cześć przyjaciela
Joego – Damiena. Chodzą razem do szkoły w Londynie.
– O, to miłe!
– Szósta trzydzieści. Jeśli będzie dostatecznie ciepło, będziemy
serwować napoje i przekąski z grilla w ogródku. Zatem – jeśli ty
i twoja rodzina będziecie mieli czas, z radością was zobaczymy.
„Jeśli jej rodzina będzie miała czas”… Cóż, niestety. Jej tata był
przykuty do ściany, a jej starszy brat Ryan był Bóg wie gdzie, ze
swoimi wątpliwej reputacji kolesiami. Rose bała się, że usłyszy
o nim dopiero, gdy policja zażąda zapłacenia za niego kaucji, by
mógł wyjść z aresztu. Nie mogła jednak podzielić się tymi
informacjami z panią Masters. Dziewczyna bardzo się starała,
aby przekonać swoją życzliwą sąsiadkę, że wszystko jest
w porządku.
– Och, myślę, że Ryan i tata będą zajęci. – Rose przesunęła
pasmo włosów za ucho, wsuwając je pod oprawkę swoich
niebieskich okularów.
– Ale ty nie będziesz tak zapracowania, prawda, Słoneczko? –
Pani Masters rozpromieniła się. Bez wątpienia to po niej syn
odziedziczył zabójczy uśmiech. Brązowe oczy kobiety były pełne
ciepła.
Rose znana była ze swego wyjątkowego uporu, ale pani
Masters potrafiła pobić go wytrwałością.
– Myślę, że nie – odparła dziewczyna.
– Zatem zobaczymy cię jutro?
– Tak, dziękuję za zaproszenie. – Rose chciała zamknąć drzwi,
ale nie mogła tego zrobić, dopóki sąsiadka nie odeszła. Byłoby to
niegrzeczne.
Pani Masters zatrzymała się wpół kroku, spojrzała ponad
ramieniem Rose, na pusty korytarz.
–Na pewno wszystko w porządku, Rose? Nie chcesz mi nic
powiedzieć?
W gardle dziewczyny pojawiła się wielka gula. Pani Masters
zawsze była przy niej. Wkraczała, gdy potrzebna była kobieca
ręka, biorąc na siebie rolę matki Rose, która odeszła zaraz po
urodzeniu córki. Carol piekła dla niej urodzinowe ciasta
i wyjaśniła, jak radzić sobie z dojrzewaniem, gdy nikt inny się do
tego nie poczuwał. Rose czuła się teraz okropnie przez to, że musi
kłamać.
– Wszystko w porządku, pani Masters.
Sąsiadka zagryzła wargi, ale po chwili skinęła głową, nie
naciskając już bardziej.
– Dobrze, Rose. Ale jeśli będziesz nas potrzebowała, jesteśmy
tuż obok.
– Tak, wiem o tym. Dziękuję. – Rose zdołała wreszcie zamknąć
drzwi. Oparła się na nich, słuchając stłumionych dźwięków
dochodzących z ulicy: kroków pani Masters, przejeżdżającego
samochodu, odległej syreny, szczekającego psa. Nie miała czasu
do stracenia, ponieważ do piątku musiała zarobić milion
dolarów. Wróciła do komputera. Po drodze starała się za wszelką
cenę wyprostować, nie chciała się garbić pod ciężarem swych
zmartwień.
*
Damien wziął szybki prysznic w łazience znajdującej się obok
pokoju gościnnego, a potem zjechał do kuchni po poręczy
schodów z piętra wąskiej kamienicy. Nie czuł się najgorzej, biorąc
pod uwagę różnicę czasu pomiędzy Europą a Ameryką.
Z radością oczekiwał kilku tygodni spędzonych z Joem na
wakacjach w Nowym Jorku. Miał nadzieję, że zdążą wyrwać się
na wspinaczkę skałkową, kiedy ich oficjalne zadanie się skończy.
Jego osiemnaste urodziny przypadły na środek tego pobytu, więc
pragnął spędzić je z przyjacielem gdzieś na szczycie góry. Po
ciężkich przeżyciach w Londynie z gangiem Scorpion,
a następnie po incydencie z Kyle’em, był więcej niż gotowy, by
zwolnić tempo na jakiś czas.
– Dziękuję za odebranie mnie z lotniska, panie Masters –
powiedział Damien, kiedy dołączył do siedzącej przy stole rodziny
na późne śniadanie. – Naprawdę nie trzeba było tego robić.
Równie dobrze mogłem przyjechać taksówką.
Pan Masters spojrzał na niego sponad „New York Timesa”.
– Nie pozwolilibyśmy, aby nasz gość błąkał się po Nowym
Jorku. Jesteś obcy w mieście, a taksówkarze na lotnisku JFK to
rekiny.
– Ależ Pat, przecież kuzyn twojego szwagra jeździ taksówką –
powiedziała pani Masters, wlewając ciasto naleśnikowe na ciężką
patelnię. Kuchnię wypełniły wspaniałe zapachy i odgłosy
skwierczenia tłuszczu.
– Mam nadzieję, że nie mówisz o Richiem? O tym przypadku
nie chciałbym dyskutować – z uśmiechem powiedział pan
Masters do żony.
– Och, ty! On nie jest taki zły.
– Kochanie, nie jest wcale taki dobry, na jakiego wygląda.
Damien uśmiechnął się, słysząc tę zabawną rozmowę, i nalał
sobie soku pomarańczowego z kartonu na stole. Joe ostrzegł go,
że pan i pani Masters będą traktować go jak jedno ze swoich
dzieci, a nie jak profesjonalnego detektywa w trakcie ostatniego
roku szkolenia. Nie chodziło o wiek, ale o rodzinne zwyczaje.
– Mama i tata zastępowaliby rodziców wszystkim na świecie,
gdybyśmy im pozwolili – powiedział Joe.
Damien zrozumiał, co miał na myśli.
Joe przyszedł z listem i wsunął go pomiędzy solniczkę
i pieprzniczkę.
– Dobrze się czujesz, Damien? Nie jesteś za bardzo zmęczony?
– Czuję się świetnie. Co dla mnie zaplanowałeś? – Damien
posunął się wzdłuż ławki stojącej przy stole, aby zrobić miejsce
dla swojego przyjaciela.
– Najpierw zjedz śniadanie, Skarbie – powiedziała pani
Masters, stawiając przed nim duży stos naleśników. – Syrop
klonowy czy miód?
– Poproszę syrop. – Damien zrozumiał aluzję, że nie powinien
rozmawiać z Joem o pracy, dopóki nie zje. Naleśniki zanurzył
w bursztynowym syropie i zaczął pochłaniać je z apetytem. – Są
wspaniałe, pani Masters.
Postawiła na stole jeszcze dwa talerze, a następnie dołączyła
do reszty rodziny.
– Joe, mój drogi, czy możesz coś dla mnie zrobić?
– Oczywiście, mamo. – Joe pokroił banana na cienkie plasterki
i położył je na swoim naleśniku.
– Martwi mnie Rose. Czy pójdziesz do niej później i spróbujesz
wyciągnąć ją z domu? Przysięgam, że od kilku miesięcy nawet
w weekend nigdzie się nie ruszyła. Chodzi do szkoły i wraca do
domu – to wszystko. – Pani Masters rozsmarowywała jogurt
i jagody na naleśniku, robiąc zgrabny kopiec. – Do tego już dawno
nie widziałam jej ojca. Mówi, że jest zapracowany, ale znam ją za
dobrze, żeby się na to nabrać.
– Daj spokój, mamo. Skąd możesz wiedzieć, że kłamie? Może
naprawdę jest bardzo zajęty?
– Nie, nie. Nic z tych rzeczy. Nie powinna nigdy grać w pokera,
łatwo można ją przejrzeć – odsuwa włosy za ucho, kiedy jest
zdenerwowana. Robi to od czasu, gdy była mała. Uwierzcie mi, że
ta biedna dziewczyna to obecnie kłębek nerwów. Nie
zdziwiłabym się, gdyby Don musiał się ukrywać przed swoimi
wierzycielami – ona zachowuje się tak, jakby spodziewała się
komorników za każdym razem, gdy dzwonię do jej drzwi.
Namów ją, żeby gdzieś poszła z tobą i Damienem. Spróbuj
dowiedzieć się, co się dzieje, dobrze Joe?
Damienowi nie spodobało się to, że jego wizyta może
ograniczyć się do opieki nad neurotyczną sąsiadką, ale zachował
tę myśl dla siebie. Obiecał swoim przyjaciołom, że dla dobra
Joego będzie zachowywać się najlepiej, jak się tylko da.
– No cóż, zobaczę, co mogę zrobić – odpowiedział szybko Joe.
– To świetnie. – Pani Masters poklepała go po ręce.
– Ktoś powinien wytłumaczyć Donowi, że zaniedbuje tę
dziewczynę – narzekał pan Masters, składając gazetę, by oddać
się spożywaniu swoich naleśników. Jako emerytowany dyrektor
szkoły był sfrustrowany, że nie może już nikogo pouczać i karać.
– A starszy brat Rose wcale nie jest lepszy. Podejrzewam, że uda
mi się go zobaczyć dopiero w programie o najbardziej
poszukiwanych przestępcach z Nowego Jorku.
Zabrzmiało to bardziej obiecująco.
– Mieszkasz obok jakichś aferzystów? – zapytał Damien,
myśląc, że byłoby zabawnie szpiegować ich przez kilka tygodni.
Mógłby dowiedzieć się, jak wygląda przestępczość w stylu
amerykańskim.
Pani Masters zacisnęła usta.
– Nie lubimy o tym rozmawiać – dla dobra tej biednej
dziewczyny.
– Tak, to straszni krętacze. – Pan Masters miał wyraźnie mniej
zahamowań w tej sprawie niż jego żona. – Ani Don, ani Ryan nie
wybierają prostej i wąskiej drogi uczciwości, jeśli obok znajduje
się kręta i szeroka trasa przestępstwa. Obaj są uroczy, ciągle mają
jakieś kłopoty i próbują się z nich wyplątać, ale z przykrością
stwierdzam, że są zepsuci.
– Każdy może zostać zbawiony, Pat – powiedziała z wyrzutem
pani Masters, zerkając na małą, białą figurkę Matki Boskiej, która
spoglądała na całą kuchnię z półeczki nad zlewem.
Pan Masters potrząsnął głową.
– Carol, dlaczego musisz być tak wspaniałomyślna wobec
wszystkich? Powinnaś zachować swoją życzliwość dla Rose. Ona
jest jedyną osobą, która na to zasługuje.
Pani Masters nie zwróciła uwagi na cynizm męża.
– Wracam do swojej prośby. Zajrzysz do niej, Joe?
Joe połknął kęs, który spokojnie przeżuwał, przyglądając się
jednej z typowych dyskusji rodziców.
– Tak jak mówiłem, mamo. Spróbuję. Wiesz, że zawsze miałem
Rose na oku.
– Dziękuję. – Pani Masters, zadowolona, że udało jej się dziś
rano zmusić świat, by działał zgodnie z jej oczekiwaniami,
postanowiła zjeść. – To wspaniale mieć gościa z Wielkiej Brytanii.
Co robią twoi rodzice, Damien?
– Nie są oszustami, jeśli o to chodzi. – Damien odpowiedział na
pytanie, uśmiechając się do pana Mastersa.
– Och, ty! – Pani Masters zachichotała. – Nigdy nie
sugerowałam niczego podobnego.
– Są lekarzami. Współpracują z medyczną organizacją
charytatywną w północnej Ugandzie.
– Och, jak wspaniale! Muszą być cudownymi ludźmi. – Ułożyła
podbródek na dłoniach, łokcie oparła na stole, kontemplując tak
wielkie poświęcenie.
Cudowni dla wszystkich pacjentów, ale nie dla własnego syna.
Damien był wielokrotnie informowany, że poszkodowany
w wypadku, który właśnie trafił do szpitala, jest o wiele
ważniejszy niż jego potrzeby. Można to było zrozumieć raz czy
dwa razy, ale w ich pracy stało się to codziennością. Dla
pięciolatka niepojęte jest, że w dniu urodzin zostaje z opiekunką.
Nie czuł się dla nich najważniejszy nawet, kiedy był mały. Ich
działalność była godna podziwu, jednak decydując się na nią nie
powinni mieć dzieci.
– Tak, to niemal święci ludzie – odpowiedział, nie mogąc
całkowicie ukryć nuty ironii w swoim głosie.
– Jak długo pracują za granicą?
– Odkąd pamiętam. Mieszkałem z nimi we Wschodniej Afryce,
aż wróciłem do szkoły średniej w Wielkiej Brytanii. Widzę
rodziców może raz w roku. W wakacje mieszkam z wujkiem
Julianem. Ma mieszkanie w Londynie, w dzielnicy Greenwich.
Wiecie – to jest to miejsce, z którego odmierzane są
międzynarodowe strefy czasowe.
– Cieszę się, że wujek jest przy tobie.
– Tak, on jest bardzo fajny.
Wszystkie talerze na stole były już puste. Joe podniósł się, żeby
posprzątać, a Damien dołączył do niego, ignorując protesty
Mastersów, którzy przypominali, że jest gościem.
Kiedy wyszli z jadalni, Joe uderzył Damiena ścierką kuchenną
po nogach.
– Wyglądasz jakby spadła ci kondycja. Chcesz iść pobiegać?
Damien, wiedząc, że jest w szczytowej formie, a Joe po prostu
się z nim drażni, oddał mu cios, trafiając w żebra.
– Tak, jeśli uważasz, że za mną nadążysz.
*
Damien, ubrany w strój sportowy, podążał za Joem w stronę
ścieżki, która przebiegała wzdłuż brzegu rzeki Hudson. Dobrze
było znaleźć się na powietrzu, nawet zanieczyszczonym
spalinami samochodowymi. Na szczęście nad wodą powietrze
było czystsze. Rzeka była błękitno-szara, uderzająco dzika, jak na
środek miasta. Ogromna masa wody zdawała się napierać na
brzegi. Sprawiała wrażenie, że nic nie może jej powstrzymać.
Liście, które zaczęły już opadać z parkowych drzew rosnących
rzędem wzdłuż chodnika, sprawiały, że powierzchnia pod
stopami była śliska. Koledzy biegli szybko, wzajemnie
dostosowując do siebie tempo. Nogi miarowo uderzały
w chodnik, kopiąc gałązki i chrzęszcząc na jaworowych
szyszkach. Niebo nie mogło się zdecydować, czy odsłonić słońce,
czy przynieść deszcz. Ładne jachty i motorowe łodzie rybackie
kłębiły się niestrudzenie w tutejszej marinie, dzwoniąc
takielunkiem na masztach, kołysząc się jak metronomy
odmierzające codzienne życie miasta. Pogoda przypomniała
Damienowi Londyn. Gdy wyruszyli na południe, Damien
zauważył odbicia światła pomiędzy słynną budowlą Manhattanu,
Empire State Building, a zabudową dzielnicy finansowej. To był
prawdziwy obraz miasta: błyszczącego, pełnego potencjału
i elegancji. Z ich pozycji skupisko drapaczy chmur wyglądało jak
silnik cadillaca, zdemontowany po to, by jakiś nieziemski,
nadnaturalny mechanik mógł popracować przy świecach
zapłonowych.
Damien zrównał się z przyjacielem.
– A więc, Joe, tak naprawdę, co u ciebie?
Joe wziął kilka miesięcy wolnego po trudnej misji wykonanej
w angielskiej szkole z internatem. Zanim udało mu się uciec,
faszerowano go narkotykami i robiono mu pranie mózgu.
Damien nieustannie myślał o przyjacielu i martwił się o niego, ale
zazwyczaj nie wdawał się we wzruszające rozmowy o emocjach.
Joe spojrzał na niego zdecydowanie. W brązowych oczach nie
było żadnego wahania. Jego opalona skóra lśniła zdrowym,
ciemnym blaskiem.
– Wszystko jest już w porządku, dziękuję, że pytasz.
I to była cała rozmowa na ten temat. Damien nie mógł
pozwolić, by ludzie podejrzewali go o nadmierną wrażliwość,
jeśli chciał być dobry w swojej pracy.
Chłopcy biegli dalej w milczeniu, nie mówiąc już o tym, w jak
złym stanie psychicznym był Joe. Pod silnym naciskiem
wywieranym przez porywaczy prawie wystawił na
niebezpieczeństwo swojego przyjaciela i partnera, Kierana
Storma.
By o tym nie wspominać, Damien zmienił temat.
– To czym się teraz zajmujesz? Isaac powiedział, że nad czymś
dla niego pracujesz.
– Tak, to prawda. Isaac rozmawiał z jakąś osobą z FBI, która
jest zainteresowana założeniem tutaj oddziału Agencji Młodych
Detektywów – siostrzanej organizacji dla tej, którą stworzył
w Londynie. Chciałby, żebyś się z nią spotkał, ponieważ ma kilka
pytań o szkolenie.
– Poznałeś ją? Jaka jest? Joe
pomyślał przez chwilę.
– Niesamowita.
– To znaczy? Jest Sową, Kobrą, Kotem czy Wilkiem?
Studenci Agencji Młodych Detektywów nadali nazwy czterem
strumieniom szkolenia zgodnym z charakterami tych zwierząt
i wykorzystywali je do szybkiej, skrótowej oceny ludzi. Grupa
Damiena, Kobry, uważana była za najostrzejszą – ludzi zdolnych
do wykonywania trudnych misji i balansowania na granicy
ryzyka. Koty, do których należał Joe, były lepsze w stapianiu się
z otoczeniem, obserwacji, a także najwytrwalsze w realizacji celu
misji. Isaac powiedział, że nie można stwierdzić, który strumień
jest najlepszy. Różnorodność była mile widziana, ponieważ
członkowie wszystkich grup uzupełniali się wzajemnie, gdy
uczestniczyli w misji.
Joe wytarł czoło nadgarstkiem.
– Na moje oko, wygląda na Kobrę.
– W takim razie z niecierpliowścią czekam na spotkanie.
– Tak sądziłem, że pomysł ci się spodoba. Umówiłem się z nią
na poniedziałek. Będzie prowadziła pogadankę o wyborze ścieżki
kariery zawodowej w mojej starej szkole. Wykorzystaj weekend
na zadomowienie się. A potem usłyszysz standardową pogadankę
dla licealistów rozważających karierę w organach ścigania.
Zawrócili w kierunku domu. Kiedy przechodzili obok
zaparkowanych samochodów, Damien przypomniał sobie prośbę
pani Masters.
– Joe, jak myślisz, co tak właściwie dzieje się u twojej sąsiadki?
– Tata ma rację: rodzina Knightów ma kłopoty. Ich syn Ryan
zawsze miał coś za uszami. Każdy, kto tu przyjeżdżał i miał
odrobinę oleju w głowie, trzymał się od niego z daleka. – Oddalili
się od rzeki i zatrzymali na chodniku, aby przepuścić
przejeżdżający radiowóz. – Matka ulotniła się zaraz po urodzeniu
się Rose, aby powrócić do kariery tancerki w Las Vegas.
Damien zakrztusił się, słysząc o tym.
– Mieszkaliście obok takiej osóbki?
– Krótko. Szkoda, że byłem za młody, żeby zrobić na niej
wrażenie. – Joe uśmiechnął się psotnie. – Mama mówi, że Belle
Knight wyglądała słodko jak cukierek, ale w środku była twarda
jak skała. Rose jest wyjątkowa, jak gdyby znalazła się w tej
rodzinie przypadkowo – owca pośród stada wilków.
Damien przejechał nadgarstkiem po czole, ciesząc się
odprężeniem, jakie przyniósł mu trening.
– Na czym polega jej odmienność?
– Ojca i brata rozpoznasz natychmiast: to para typowych
oszustów – zbyt cwanych, aby zadowolić się etatową pracą, ale
nie na tyle bystrych, aby zrobić coś na własny rachunek. Zawsze
szukają szczęścia na skróty. Ale Rose, no cóż, jest naprawdę
wyjątkowa. To dzięki jej umiejętnościom cała rodzina ma dach
nad głową.
– Domyślam się, że czynsze są tu dość wysokie?
– Astronomiczne. Rose operuje rodzinnymi akcjami i opłaca
rachunki z zysku na giełdzie. Mogę się założyć, że rodzina
próbowała wykorzystać jej talent do brudnych interesów, ale
szara strefa po prostu jej nie interesuje.
Spis treści Karta tytułowa Karta redakcyjna Prolog Rozdział 1 Rozdział 2 Rozdział 3 Rozdział 4 Rozdział 5 Rozdział 6 Rozdział 7 Rozdział 8 Rozdział 9 Rozdział 10 Rozdział 11 Rozdział 12 Rozdział 13 Rozdział 14 Rozdział 15 Rozdział 16
Tytuł oryginału: SHAKEN Copyright © by Joss Stirling This translation is published by arrangement with Oxford University Press Copyright © for the Polish translation by Akapit Press Sp. z o.o. Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy. Tłumaczenie: Anna Dobroń Redakcja, korekta: Joanna Lewandowska Skład: Witold Kowalczyk Wydanie I, Łódź 2019 ISBN 978-83-66106-02-4 Wydawnictwo AKAPIT PRESS Sp. z o.o. 93-410 Łódź, ul. Łukowa 18 B tel./fax: +42 680-93-70 www.akapit-press.pl zamawiam@akapit-press.com.pl info@akapit-press.com.pl Skład wersji elektronicznej: pan@drewnianyrower.com
K Kennington, południowy Londyn toś groził nożem mężczyźnie – tego spodziewali się na podstawie zgłoszenia. Damien Castle przykucnął przy koszu na odpadki, tuż przy wejściu do sklepu. Jego przyjaciel i partner w tej misji, Natan Hunter, przyklęknął obok niego. Powietrze wypełnił nieznośny smród śmieci – i jeszcze czegoś gorszego, czego Damien wolał nie identyfikować. Wymienili cierpkie spojrzenia. – A nie mówiłem, że dostajemy najwspanialsze sprawy? – zamruczał Damien. Nathan zmrużył tylko oczy i strząsnął z buta opakowanie od chipsów. – Czy coś się zmieniło? – Damien odezwał się cicho do małego mikrofonu przymocowanego pod kołnierzem. – Nie. – Policjantka odpowiedzialna za tę akcję opisała sytuację suchym, profesjonalnym tonem. Członkowie jej zespołu byli rozlokowani w różnych punktach obserwacyjnych wzdłuż zamkniętej kordonem ulicy. Policyjny snajper zajął pozycję na dachu po drugiej stronie, ale nie miał czystej pozycji do strzału, ponieważ napastnik obejmował ramieniem tułów starszego pana – właściciela sklepu Ali’s Corner. – Podejrzany stoi za ladą, grozi nożem panu Shahowi, o którym wszyscy w okolicy mówią Pan
Ali. Dwójka klientów leży na podłodze. Dziecko jest w wózku, ale wygląda na to, że zaczyna trochę grymasić. To może rozzłościć napastnika. Lekarz uważa, że podejrzany jest nieobliczalny i może zaatakować. Myślę, że to czas na akcję. Do rozmowy włączył się Isaac. – Zgadzam się. Nie podejmuj niepotrzebnego ryzyka, Damien. Masz trzymać się planu. Mając zgodę na działanie od pułkownika Isaaca Hamptona, szefa Agencji Młodych Detektywów, Damien sprawdził dwukrotnie kamizelkę chroniącą przed ciosami noża, którą miał pod kurtką. Nie spodziewał się, że będzie jej potrzebował. Siedemnastoletni nożownik nie był zatwardziałym przestępcą, ale niespokojnym nastolatkiem, który zapomniał zażyć leku przeciwpsychotycznego. Kyle Jameson wymknął się spod kontroli i wszedł w niebezpieczną fazę paranoi, gorszą niż wszystko, co wcześniej obserwowali jego lekarze. Dziś po południu stwierdził, że w sklepie Alego otworzyła się brama do alternatywnej rzeczywistości i że w niedługim czasie wnikną przez nią pozaziemskie istoty. – Nat, jesteś gotowy na spotkanie z obserwatorem życia pozaziemskiego? – zapytał Damien, dotykając bransoletki z koralikami, która miała przynosić mu szczęście. – Tak, zanim kogoś skrzywdzi lub sam zostanie zdjęty przez snajpera. – Nathan sprawdził swój ekwipunek. – Oby mieli rację mówiąc, że nie zorientuje się, że jesteśmy z policji i pozwoli nam się zbliżyć. – Gotowy? Przyjaciel kiwnął głową i zasłonił swoje ciemne włosy kapturem. Obaj ubrani byli w pościerane czarne dżinsy i zapinane na zamek błyskawiczny bluzy z kapturem. Wielkie słuchawki wisiały im na szyjach. – Obserwuj moją szóstą – zamruczał Damien, włączając muzykę tak, że słychać ją było z słuchawek.
– Wiesz, że będę krył ci tyły, ale mogę też prowadzić. – Nathan wyraźnie nie był zadowolony z tego, że w rozpoczynającej się misji będzie tylko wsparciem dla kolegi. Damien uśmiechnął się, ciesząc się strumieniem adrenaliny we krwi, który poczuł, gdy przygotowywali się do wejścia. – No pewnie, ale Kate by mi nie darowała, gdybyś został chociaż zadrapany. Trzymamy się planu. Przybiwszy żółwika, wyszli z ukrycia i skierowali się do wejścia, udając, że są zbyt zajęci dyskusją, by zauważyć, że cokolwiek w sklepie jest nie tak. Wyglądali jak dwóch zwykłych nastolatków, jeden blondyn, jeden ciemnowłosy, nieco tylko wyżsi od przeciętnych – po prostu przechodnie z ulicy. * Gdy Damien przeszedł przez drzwi, odezwał się ostry elektroniczny dźwięk brzęczyka, który zaskoczył wszystkich w środku. – Panie Ali, poprosimy o parę puszek Red Bulla. – Poruszał się pomiędzy regałami, omijając wyprostowanych klientów, udając, że słyszy tylko swoją muzykę. Nathan poszedł za nim i dyskretnie popchnął wózek dziecięcy za półkę. Cała jego uwaga była skupiona na Damienie. – Cofnij się! – krzyknął zduszonym głosem Kyle, kierując nóż w kierunku Damiena. Wychudzony chłopak, z przetłuszczonymi, potarganymi brązowymi włosami, był zdesperowany. Nie wróżyło to dobrze jego drżącemu zakładnikowi. Damienzdjąłsłuchawkii podniósł pusteręce. – Dobrze, kolego, dobrze. Już się nie ruszam. Ale o co chodzi? – Oni nadchodzą, nie widzisz tego? – Przekrwione oczy Kyle’a omiatały wszystkie zakątki sklepu z panicznym strachem. – Nie martw się, jest dla nich za zimno i postanowili, że będą wracać do siebie. Koniec alarmu. – Skąd o nich wiesz? – Twarz Kyle’a na chwilę odprężyła się. –
Rozumiesz, co się dzieje? – Pewnie, wszystko rozumiem. Dlaczego nie puścisz pana Alego, żeby mógł dać mi te napoje? Obgadalibyśmy całą sprawę na spokojnie. Kyle w pierwszej chwili skinął głową, potwierdzając, że wyjaśnienie ma dla niego jakiś sens. Ale po chwili zesztywniał, tworząc w mózgu kolejne chorobliwe wyobrażenie. – Nie! Jesteście jednymi z obcych! Wszyscy jesteście obcy! – Odchylił głowę i zaczął się przeraźliwie śmiać. – Jak mogłem tego nie dostrzec! Inwazja już trwa! Zostałem sam i tylko ja mogę was powstrzymać! Niedobrze. Nóż niebezpiecznie przybliżył się do szyi starszego człowieka. Oczy pana Alego wyrażały tylko lęk i ból. Wrzaski niemowlaka były przeraźliwie głośne, jego nogi uderzały nerwowo o wnętrze wózka. Damien musiał jakoś przekonać Kyle’a, by opuścił nóż, co pozwoliłoby Nathanowi zajść go z boku i rozbroić – zanim chłopak straci do reszty kontrolę nad sobą. – Nie jestem jednym z nich – powiedział szybko Damien. – I mogę to udowodnić. Udało mu się zwrócić uwagę Kyle’a. – Jak? Damien podciągnął rękaw i położył przedramię na kontuarze. Isaac będzie na pewno „zachwycony” tym, że nie postępowali zgodnie z rozkazami… – Jeśli leciutko natniesz skórę, popłynie czerwona krew. Wszyscy wiedzą, że obcy mają krew zieloną lub niebieską. Kyle pokiwał głową. Ta propozycja wydała mu się sensowna. Damien wyczuł, że stojący po jego prawej Nathan sprzeciwia się tak ryzykownej zmiany planu. Dał jednak partnerowi dyskretny znak, że ma się przygotować. – Dobra, pokaż. – Kyle rozluźnił uścisk, w którym trzymał pana Alego i zrobił krok w kierunku Damiena. W tym momencie Nathan zaszedł go z prawej strony i kopnięciem wybił nóż z rąk
Kyle’a. Noż obrócił się w locie i spadł za regałem z napojami. Kyle krzyknął i uciekając przed Nathanem przeskoczył przez ladę. Chwycił nożyczki leżące przy kasie i zaczął wymachiwać nimi przed oczyma chłopców. Damien przeklął pod nosem, zirytowany, że nie dostrzegł wcześniej tej alternatywnej broni. Dwie klientki leżące na podłodze miały dość zimnej krwi, by usunąć się drogi – jedna cofnęła się za ladę, a druga osłaniała swoje dziecko w wózku. – Odsuń się! – rozkazał Damien właścicielowi sklepu, który właśnie wstał. – A teraz, Kyle, uspokój się. Nie jesteśmy tu po to, żeby cię skrzywdzić. Kyle machnął nożyczkami. – Obcy! Musisz umrzeć. – Nie mógłbym być obcym. To niemożliwe! Jestem kibicem Arsenalu. – W odpowiedzi Kyle wrzasnął z furią. – No dobrze, rozumiem, że ty jesteś fanem Tottenhamu. – Damien miał nadzieję, że jego głupi trik pomoże, ale chłopiec całkiem poddał się swoim zwidom. Coraz bardziej nerwowo wymachiwał nożyczkami. Gdyby sytuacja się pogorszyła, Kyle mógłby skończyć z kulą w klatce piersiowej. – Nat, wyprowadź wszystkich. Teraz, gdy za ladą było już bezpiecznie, Nathan poprowadził właściciela sklepu, kobiety i malucha do magazynu, gdzie nic im nie groziło. – Nie można tam wchodzić! To jest właśnie portal! – krzyczał Kyle. – Nie, nie pozwolę wam zniszczyć ludzkości. „Zaufaj ludziom, a przydzielą ci misję przeciw gościowi, który obejrzał zbyt wiele filmów science-fiction”, pomyślał Damien. – Ależ, Kyle – powiedział Damien spokojnie, ukrywając fakt, że jego serce biło coraz mocniej – jestem tu po to, by ci pomóc. Nie pozwolę tym złoczyńcom, by przejęli kontrolę nad światem. Zdradzę ci w sekrecie pewną tajemnicę: jestem młodszym bratem Tony’ego Starka.
Kyle odwrócił się nieufnie w jego kierunku, przestając zwracać uwagę na magazyn. – Gdzie zatem masz kombinezon Iron Mana? – Musiałem go oddać do wyczyszczenia i konserwacji. – Doszedł do wniosku, że musi skierować myśli Kyle’a w stronę inną, niż rozważania o obcych. – Hej, Kyle, lubisz magię? – Oczy chłopca szeroko się otworzyły. Zdziwiła go nagła zmiana tematu rozmowy. – Rozumiem, że tak. Chcesz zobaczyć jakąś sztuczkę? – Damien brnął dalej, choć zdawało się, że napastnik jest bardziej skłonny wbić w niego nożyczki, niż okazać mu uwagę. – Widzisz tę złotą monetę? – Podniósł z regału ze słodyczami dużą monetę wytłoczoną z czekolady, owiniętą złotą folią. Była ładna i błyszcząca na tyle, by przyciągnąć czyjeś spojrzenie. Przesunął przed nią rękę i sprawił, że zniknęła. – Zobacz: nie ma jej. Nie, nie rozglądaj się, patrz na moje ręce. – Wykonał kolejny ruch i czekolada pojawiła się ponownie – tym razem za uchem Damiena. Ramiona Kyle’a lekko rozluźniły się, nożyczki opadły na wysokość pasa. – Tak, lubię magię. Damien zbliżył się nieco. – Chcesz się dowiedzieć, jak to zrobiłem? Najpierw opuszczasz monetę na dłoń. – Gdy prawa ręka skupiała uwagę Kyle’a na monecie, lewa odebrała mu nożyczki. Damien wsunął je do swojej kieszeni. Spojrzał na Nathana, dając mu znak, że powinien się włączyć do akcji. – Wtedy moneta zniknie. Zaskoczony Kyle uśmiechnął się. – Gdzie teraz jest? – Hej, przecież przez cały ten czas była w twoim uchu! – Damien udawał, że wyciąga czekoladę z lewego ucha Kyle’a. – Spójrz tylko: już ją mamy. Wcisnął monetę w puste ręce chłopca. Gdy Nathan podszedł z tyłu i mocno chwycił Kyle’a za ręce, chłopak zorientował się, że nie ma swojej broni. – Nie! – krzyknął.
Czekoladowa moneta upadła na ziemię, gdy próbował się uwolnić. – Idziemy! – Napastnik został zatrzymany – powiedział Damien. Z ulicy wbiegli policjanci. Dwóch z nich przejęło Kyle’a i założyło mu kajdanki. Następnie poszedł do niego lekarz ze strzykawką pełną środka uspokajającego. Kyle’a przyciśnięto do ziemi. Wierzgał nogami – podobnie jak wcześniej maluch w wózku. – Nie, nie, zostawcie mnie! Muszę zatrzymać obcych! Damien ukląkł obok i wsunął czekoladową monetę do kieszeni Kyle’a. – Znikną, kiedy tylko zaczniesz zażywać swoje tabletki. Nie przejmuj się. – Poklepał go po plecach, wstał i otrzepał spodnie na kolanach.
K West Village, Nowy Jork olejny list z żądaniem okupu pojawił się znienacka. Rose Knight, trzęsąc się ze strachu, podniosła go z wycieraczki. Został wepchnięty pod frontowe drzwi, tak jak poprzednie. Mogli go wysłać e-mailem, ale woleli osobisty kontakt z dodatkowym przesłaniem: „wiemy, gdzie mieszkasz”. Wsunęła palce do taniej koperty i wyciągnęła pojedynczą, złożoną kartkę papieru. Tym razem wydrukowali zdjęcie jej ojca przykutego za kostkę do kaloryfera. Trzymał w ręku gazetę z poprzedniego dnia. – Należy się cieszyć, że jeszcze żyje – powiedziała sobie. Don Knight wydawał się zmęczony, ale nie wyglądało na to, by doznał większego uszczerbku. Był jednak wyraźnie zaniedbany: jego rdzawobrązowe włosy były potargane, koszula brudna, na twarzy malowało się napięcie spowodowane ciągłym stresem. Czy pozwalali mu się kąpać albo chociaż swobodnie chodzić? Przesłanie było takie jak zawsze – tylko kwota i data, do której musiała zdobyć gotówkę. „Milion dolarów do piątku. Nasze ostateczne żądanie”. Miała sześć dni. Wrzuciła list do kartonowego pudełka na swoim biurku i podeszła do okna. Odsunęła białą firankę ze wzorem w złociste egipskie sfinksy. Oparła się o chłodną szybę, starając się wyciszyć
burzę szalejącą w jej głowie. Nadzieja, że jest to ostatnie żądanie porywaczy, była nikła. Nie zamierzała zastanawiać się, jak osiągnąć to, co niemożliwe – po prostu to robiła. W ten sposób spełniła trzy wcześniejsze żądania, zgromadziła na czas pieniądze i kupiła ojcu dodatkowy czas. Knightowie byli w stanie zrobić wszystko, jeśli tylko skupią na zadaniu całą swoją uwagę. Takie było rodzinne motto. Po prostu musiała się z tą sytuacją pogodzić. Na wilgotny chodnik, jak strzępki papieru, spadały jesienne liście. Kolejny podmuch podniósł je i sprawił, że zatańczyły koło rynny. Przed nadejściem tego listu czytała o Egipcie pod rządami Greków i Rzymian. Czy tak wyglądały ulice, kiedy zniszczono wielką starożytną bibliotekę w Aleksandrii? Pergaminy zapisane bezcennymi informacjami, kołyszące się w powietrzu, by ostatecznie wpaść w błoto? Nowy Jork w wyobraźni Rose stał się na krótką chwilę częścią późnego imperium greckiego. Szybko otrząsnęła się z tej iluzji, gdy usłyszała syrenę przejeżdżającego niedaleko samochodu strażackiego. Tak bardzo chciała móc skupić swoje myśli na historycznych wydarzeniach, zadumać się nad cudami i niebezpieczeństwami minionych czasów, do których czuła się stworzona. I nie musieć radzić sobie z niepewną, niemożliwą do opanowania teraźniejszością. Znajomy samochód zatrzymał się przy krawężniku przed jej rodzinnym domem w kolorze piaskowca przy Bank Street. Jej sąsiedzi, pan i pani Masters oraz ich syn Joe, wysiedli z pojazdu. Towarzyszyła im czwarta osoba, chłopiec w wieku Joego, którego nie rozpoznała. Ruch zasłony musiał przyciągnąć ich uwagę, ponieważ Joe spojrzał w górę, prosto w okno, i zamachał, uśmiechając się do niej promiennie. Lepiej udawać, że wszystko jest normalne. Pochyliła się do przodu, by mu odpowiedzieć tym samym, a potem, odwracając się, zobaczyła jeszcze, że powiedział coś do swojego przyjaciela – blondyna. Co mówił Joe? „To jest Rose, dziwna dziewczyna mieszkająca obok, trzymaj się od niej z daleka”. Być może. Nawet mili faceci, tacy jak Joe, nie rozumieli jej ekscentrycznego zachowania i trybu życia. W zasadzie nic w tym dziwnego. Była przecież geniuszem z bardzo wysokim IQ.
Dziewczyną, która chciała studiować archeologię, a zamiast tego musiała spędzać cały swój czas na zbieraniu pieniędzy, aby uwolnić ojca – drobnego kanciarza – z rąk potężnych, złych facetów. Miała ochotę krzyczeć, czując, że cały świat jest niesprawiedliwy. Koniec z rozmyślaniem. Musiała zabrać się do pracy. Los jej taty zależał od niej i wszystko, co mogła zrobić, to utrzymać go przy życiu dzięki nowej porcji gotówki – przynajmniej do czasu, kiedy wymyśli, jak uwolnić go z niewoli. Siedząc przed komputerem, poczuła ukłucie zazdrości. Joe miał normalną, wspaniałą rodzinę. Kiedy była mała, Joe pojawiał się w wielu jej marzeniach o przyszłości. Wyobrażała sobie, że są parą, on – jak Indiana Jones, ona – jak Lara Croft. Przedzierali się razem się przez dżungle i odnajdywali szkatułki ze złotem. Jego błyskotliwość i jej ścisły umysł pomagały im rozwiązywać najtrudniejsze zagadki. Nigdy się nie domyślił, że stał się uwielbianym bohaterem jej dzieciństwa, wszystkie te wydarzenia rozgrywały się wyłącznie w jej wyobraźni. Nikt także nie podejrzewał nudziary Rose o to, że kiedykolwiek zwracała uwagę na płeć przeciwną. Gdyby o tym wiedzieli, pewnie by się wstydziła. Wpisała hasło do programu szyfrującego. Joe z rodziną był jej sąsiadem od kiedy pamiętała. Poszli razem do tych samych miejscowych szkół, ale Joe później zdecydował się wyjechać do Londynu, aby ukończyć tam liceum. Oczywiście próbowała się dowiedzieć, co to za szkoła. Najpierw odkryła skrót nazwy i przybliżoną lokalizację – AMD, południowy brzeg Tamizy. Trzeba było czasu, aby przebić się przez wszystkie zapory bezpieczeństwa, ale w końcu dowiedziała się prawdy: uczył się w Agencji Młodych Detektywów, czyli placówce, która szkoliła osoby przed maturą tak, by mogły podjąć pracę w organach strzegących porządku publicznego lub by mogły studiować na uniwersytecie kierunki związane z taką działalnością. Nie była jednak w stanie włamać się do wewnętrznego systemu AMD. Ich zaporę sieciową musiał konfigurować ktoś z wielkimi umiejętnościami programistycznymi. Nigdy nie chciałaby komuś
takiemu wejść w drogę, dokonując włamania. Zostawiała to małolatom, którzy musieli się pochwalić tym, co potrafią zrobić ze swoimi cyfrowymi zabawkami. Rose otworzyła przeglądarkę internetową i założyła okulary do czytania. To będzie dobre miejsce dla Joe: AMD będzie pasować do jego charakteru, ponieważ zajmuje się też obroną osób szczególnie narażonych w szkole na molestowanie. Patrząc perspektywy czasu, zdała sobie sprawę, że w jej wyobraźni zawsze był bardziej podobny do Kapitana Ameryki, niż do cwanego, łamiącego reguły Indiany Jonesa. Może stać się świetnym policjantem. Niestety, jego wybór oznaczał, że był ostatnią osobą, której mogła się teraz zwierzyć ze swoich problemów. Ojciec, podobnie jak wszyscy inni mężczyźni w jej rodzinie, znalazł się po niewłaściwej stronie prawa. Rose była właśnie w trakcie likwidacji ostatnich lokat na swoim rodzinnym koncie, ponieważ chciała zainwestować w niektóre bardzo rentowne, ale ryzykowne akcje w Japonii, gdy zadzwonił dzwonek przy drzwiach frontowych. Kusiło ją, by to zignorować, ale osoba stojąca za drzwiami naciskała brzęczyk raz za razem, najwyraźniej nie zamierzając odejść. – Do diabła – wyszeptała Rose, uruchamiając wygaszacz ekranu z Tutenhamonem. – Idę! – Sprawdziła w wizjerze, kto stoi za drzwiami. Na schodach czekała Carol Masters, matka Joego. Rose z westchnieniem otworzyła zamki i zdjęła łańcuch. – Dzień dobry, pani Masters, jak się pani miewa? – Cześć, słoneczko, Dobrze, dziękuję. A co u ciebie? – Sąsiadka miała na sobie jasnopomarańczową sukienkę z zielonym wykończeniem, którą, tak jak zawsze, uszyła sama. Prezentowała się niczym wspaniała dyniowa dekoracja na Halloween. Czarne afro wyglądało jak aureola wokół jej wesołej twarzy. Rose zmusiła się do uśmiechu, ale wątpiła, by dało się dostrzec w jej oczach radość. – Wszystko w porządku, dziękuję. – A twój ojciec? Nie widziałem go od jakiegoś czasu.
Rose wzruszyła ramionami. – Zajęty pracą. Wie pani, jaki on jest. – Nie powinien tyle pracować – możesz mu to ode mnie powiedzieć. Nie podoba mi się, że cię nieustannie zostawia samą w domu. – Przekażę. – Rose bawiła się łańcuchem przy drzwiach i rozpaczliwie chciała wrócić do swojego zadania. – Co mogę dla pani zrobić? – zapytała. Pani Masters wręczyła jej domowej roboty kartę ozdobioną brytyjskimi i amerykańskimi flagami. – Przychodzę z zaproszeniem dla ciebie i twojej rodziny. Jutro organizujemy u nas małą, sąsiedzką imprezę na cześć przyjaciela Joego – Damiena. Chodzą razem do szkoły w Londynie. – O, to miłe! – Szósta trzydzieści. Jeśli będzie dostatecznie ciepło, będziemy serwować napoje i przekąski z grilla w ogródku. Zatem – jeśli ty i twoja rodzina będziecie mieli czas, z radością was zobaczymy. „Jeśli jej rodzina będzie miała czas”… Cóż, niestety. Jej tata był przykuty do ściany, a jej starszy brat Ryan był Bóg wie gdzie, ze swoimi wątpliwej reputacji kolesiami. Rose bała się, że usłyszy o nim dopiero, gdy policja zażąda zapłacenia za niego kaucji, by mógł wyjść z aresztu. Nie mogła jednak podzielić się tymi informacjami z panią Masters. Dziewczyna bardzo się starała, aby przekonać swoją życzliwą sąsiadkę, że wszystko jest w porządku. – Och, myślę, że Ryan i tata będą zajęci. – Rose przesunęła pasmo włosów za ucho, wsuwając je pod oprawkę swoich niebieskich okularów. – Ale ty nie będziesz tak zapracowania, prawda, Słoneczko? – Pani Masters rozpromieniła się. Bez wątpienia to po niej syn odziedziczył zabójczy uśmiech. Brązowe oczy kobiety były pełne ciepła. Rose znana była ze swego wyjątkowego uporu, ale pani
Masters potrafiła pobić go wytrwałością. – Myślę, że nie – odparła dziewczyna. – Zatem zobaczymy cię jutro? – Tak, dziękuję za zaproszenie. – Rose chciała zamknąć drzwi, ale nie mogła tego zrobić, dopóki sąsiadka nie odeszła. Byłoby to niegrzeczne. Pani Masters zatrzymała się wpół kroku, spojrzała ponad ramieniem Rose, na pusty korytarz. –Na pewno wszystko w porządku, Rose? Nie chcesz mi nic powiedzieć? W gardle dziewczyny pojawiła się wielka gula. Pani Masters zawsze była przy niej. Wkraczała, gdy potrzebna była kobieca ręka, biorąc na siebie rolę matki Rose, która odeszła zaraz po urodzeniu córki. Carol piekła dla niej urodzinowe ciasta i wyjaśniła, jak radzić sobie z dojrzewaniem, gdy nikt inny się do tego nie poczuwał. Rose czuła się teraz okropnie przez to, że musi kłamać. – Wszystko w porządku, pani Masters. Sąsiadka zagryzła wargi, ale po chwili skinęła głową, nie naciskając już bardziej. – Dobrze, Rose. Ale jeśli będziesz nas potrzebowała, jesteśmy tuż obok. – Tak, wiem o tym. Dziękuję. – Rose zdołała wreszcie zamknąć drzwi. Oparła się na nich, słuchając stłumionych dźwięków dochodzących z ulicy: kroków pani Masters, przejeżdżającego samochodu, odległej syreny, szczekającego psa. Nie miała czasu do stracenia, ponieważ do piątku musiała zarobić milion dolarów. Wróciła do komputera. Po drodze starała się za wszelką cenę wyprostować, nie chciała się garbić pod ciężarem swych zmartwień. * Damien wziął szybki prysznic w łazience znajdującej się obok
pokoju gościnnego, a potem zjechał do kuchni po poręczy schodów z piętra wąskiej kamienicy. Nie czuł się najgorzej, biorąc pod uwagę różnicę czasu pomiędzy Europą a Ameryką. Z radością oczekiwał kilku tygodni spędzonych z Joem na wakacjach w Nowym Jorku. Miał nadzieję, że zdążą wyrwać się na wspinaczkę skałkową, kiedy ich oficjalne zadanie się skończy. Jego osiemnaste urodziny przypadły na środek tego pobytu, więc pragnął spędzić je z przyjacielem gdzieś na szczycie góry. Po ciężkich przeżyciach w Londynie z gangiem Scorpion, a następnie po incydencie z Kyle’em, był więcej niż gotowy, by zwolnić tempo na jakiś czas. – Dziękuję za odebranie mnie z lotniska, panie Masters – powiedział Damien, kiedy dołączył do siedzącej przy stole rodziny na późne śniadanie. – Naprawdę nie trzeba było tego robić. Równie dobrze mogłem przyjechać taksówką. Pan Masters spojrzał na niego sponad „New York Timesa”. – Nie pozwolilibyśmy, aby nasz gość błąkał się po Nowym Jorku. Jesteś obcy w mieście, a taksówkarze na lotnisku JFK to rekiny. – Ależ Pat, przecież kuzyn twojego szwagra jeździ taksówką – powiedziała pani Masters, wlewając ciasto naleśnikowe na ciężką patelnię. Kuchnię wypełniły wspaniałe zapachy i odgłosy skwierczenia tłuszczu. – Mam nadzieję, że nie mówisz o Richiem? O tym przypadku nie chciałbym dyskutować – z uśmiechem powiedział pan Masters do żony. – Och, ty! On nie jest taki zły. – Kochanie, nie jest wcale taki dobry, na jakiego wygląda. Damien uśmiechnął się, słysząc tę zabawną rozmowę, i nalał sobie soku pomarańczowego z kartonu na stole. Joe ostrzegł go, że pan i pani Masters będą traktować go jak jedno ze swoich dzieci, a nie jak profesjonalnego detektywa w trakcie ostatniego roku szkolenia. Nie chodziło o wiek, ale o rodzinne zwyczaje.
– Mama i tata zastępowaliby rodziców wszystkim na świecie, gdybyśmy im pozwolili – powiedział Joe. Damien zrozumiał, co miał na myśli. Joe przyszedł z listem i wsunął go pomiędzy solniczkę i pieprzniczkę. – Dobrze się czujesz, Damien? Nie jesteś za bardzo zmęczony? – Czuję się świetnie. Co dla mnie zaplanowałeś? – Damien posunął się wzdłuż ławki stojącej przy stole, aby zrobić miejsce dla swojego przyjaciela. – Najpierw zjedz śniadanie, Skarbie – powiedziała pani Masters, stawiając przed nim duży stos naleśników. – Syrop klonowy czy miód? – Poproszę syrop. – Damien zrozumiał aluzję, że nie powinien rozmawiać z Joem o pracy, dopóki nie zje. Naleśniki zanurzył w bursztynowym syropie i zaczął pochłaniać je z apetytem. – Są wspaniałe, pani Masters. Postawiła na stole jeszcze dwa talerze, a następnie dołączyła do reszty rodziny. – Joe, mój drogi, czy możesz coś dla mnie zrobić? – Oczywiście, mamo. – Joe pokroił banana na cienkie plasterki i położył je na swoim naleśniku. – Martwi mnie Rose. Czy pójdziesz do niej później i spróbujesz wyciągnąć ją z domu? Przysięgam, że od kilku miesięcy nawet w weekend nigdzie się nie ruszyła. Chodzi do szkoły i wraca do domu – to wszystko. – Pani Masters rozsmarowywała jogurt i jagody na naleśniku, robiąc zgrabny kopiec. – Do tego już dawno nie widziałam jej ojca. Mówi, że jest zapracowany, ale znam ją za dobrze, żeby się na to nabrać. – Daj spokój, mamo. Skąd możesz wiedzieć, że kłamie? Może naprawdę jest bardzo zajęty? – Nie, nie. Nic z tych rzeczy. Nie powinna nigdy grać w pokera, łatwo można ją przejrzeć – odsuwa włosy za ucho, kiedy jest
zdenerwowana. Robi to od czasu, gdy była mała. Uwierzcie mi, że ta biedna dziewczyna to obecnie kłębek nerwów. Nie zdziwiłabym się, gdyby Don musiał się ukrywać przed swoimi wierzycielami – ona zachowuje się tak, jakby spodziewała się komorników za każdym razem, gdy dzwonię do jej drzwi. Namów ją, żeby gdzieś poszła z tobą i Damienem. Spróbuj dowiedzieć się, co się dzieje, dobrze Joe? Damienowi nie spodobało się to, że jego wizyta może ograniczyć się do opieki nad neurotyczną sąsiadką, ale zachował tę myśl dla siebie. Obiecał swoim przyjaciołom, że dla dobra Joego będzie zachowywać się najlepiej, jak się tylko da. – No cóż, zobaczę, co mogę zrobić – odpowiedział szybko Joe. – To świetnie. – Pani Masters poklepała go po ręce. – Ktoś powinien wytłumaczyć Donowi, że zaniedbuje tę dziewczynę – narzekał pan Masters, składając gazetę, by oddać się spożywaniu swoich naleśników. Jako emerytowany dyrektor szkoły był sfrustrowany, że nie może już nikogo pouczać i karać. – A starszy brat Rose wcale nie jest lepszy. Podejrzewam, że uda mi się go zobaczyć dopiero w programie o najbardziej poszukiwanych przestępcach z Nowego Jorku. Zabrzmiało to bardziej obiecująco. – Mieszkasz obok jakichś aferzystów? – zapytał Damien, myśląc, że byłoby zabawnie szpiegować ich przez kilka tygodni. Mógłby dowiedzieć się, jak wygląda przestępczość w stylu amerykańskim. Pani Masters zacisnęła usta. – Nie lubimy o tym rozmawiać – dla dobra tej biednej dziewczyny. – Tak, to straszni krętacze. – Pan Masters miał wyraźnie mniej zahamowań w tej sprawie niż jego żona. – Ani Don, ani Ryan nie wybierają prostej i wąskiej drogi uczciwości, jeśli obok znajduje się kręta i szeroka trasa przestępstwa. Obaj są uroczy, ciągle mają jakieś kłopoty i próbują się z nich wyplątać, ale z przykrością
stwierdzam, że są zepsuci. – Każdy może zostać zbawiony, Pat – powiedziała z wyrzutem pani Masters, zerkając na małą, białą figurkę Matki Boskiej, która spoglądała na całą kuchnię z półeczki nad zlewem. Pan Masters potrząsnął głową. – Carol, dlaczego musisz być tak wspaniałomyślna wobec wszystkich? Powinnaś zachować swoją życzliwość dla Rose. Ona jest jedyną osobą, która na to zasługuje. Pani Masters nie zwróciła uwagi na cynizm męża. – Wracam do swojej prośby. Zajrzysz do niej, Joe? Joe połknął kęs, który spokojnie przeżuwał, przyglądając się jednej z typowych dyskusji rodziców. – Tak jak mówiłem, mamo. Spróbuję. Wiesz, że zawsze miałem Rose na oku. – Dziękuję. – Pani Masters, zadowolona, że udało jej się dziś rano zmusić świat, by działał zgodnie z jej oczekiwaniami, postanowiła zjeść. – To wspaniale mieć gościa z Wielkiej Brytanii. Co robią twoi rodzice, Damien? – Nie są oszustami, jeśli o to chodzi. – Damien odpowiedział na pytanie, uśmiechając się do pana Mastersa. – Och, ty! – Pani Masters zachichotała. – Nigdy nie sugerowałam niczego podobnego. – Są lekarzami. Współpracują z medyczną organizacją charytatywną w północnej Ugandzie. – Och, jak wspaniale! Muszą być cudownymi ludźmi. – Ułożyła podbródek na dłoniach, łokcie oparła na stole, kontemplując tak wielkie poświęcenie. Cudowni dla wszystkich pacjentów, ale nie dla własnego syna. Damien był wielokrotnie informowany, że poszkodowany w wypadku, który właśnie trafił do szpitala, jest o wiele ważniejszy niż jego potrzeby. Można to było zrozumieć raz czy dwa razy, ale w ich pracy stało się to codziennością. Dla
pięciolatka niepojęte jest, że w dniu urodzin zostaje z opiekunką. Nie czuł się dla nich najważniejszy nawet, kiedy był mały. Ich działalność była godna podziwu, jednak decydując się na nią nie powinni mieć dzieci. – Tak, to niemal święci ludzie – odpowiedział, nie mogąc całkowicie ukryć nuty ironii w swoim głosie. – Jak długo pracują za granicą? – Odkąd pamiętam. Mieszkałem z nimi we Wschodniej Afryce, aż wróciłem do szkoły średniej w Wielkiej Brytanii. Widzę rodziców może raz w roku. W wakacje mieszkam z wujkiem Julianem. Ma mieszkanie w Londynie, w dzielnicy Greenwich. Wiecie – to jest to miejsce, z którego odmierzane są międzynarodowe strefy czasowe. – Cieszę się, że wujek jest przy tobie. – Tak, on jest bardzo fajny. Wszystkie talerze na stole były już puste. Joe podniósł się, żeby posprzątać, a Damien dołączył do niego, ignorując protesty Mastersów, którzy przypominali, że jest gościem. Kiedy wyszli z jadalni, Joe uderzył Damiena ścierką kuchenną po nogach. – Wyglądasz jakby spadła ci kondycja. Chcesz iść pobiegać? Damien, wiedząc, że jest w szczytowej formie, a Joe po prostu się z nim drażni, oddał mu cios, trafiając w żebra. – Tak, jeśli uważasz, że za mną nadążysz. * Damien, ubrany w strój sportowy, podążał za Joem w stronę ścieżki, która przebiegała wzdłuż brzegu rzeki Hudson. Dobrze było znaleźć się na powietrzu, nawet zanieczyszczonym spalinami samochodowymi. Na szczęście nad wodą powietrze było czystsze. Rzeka była błękitno-szara, uderzająco dzika, jak na środek miasta. Ogromna masa wody zdawała się napierać na brzegi. Sprawiała wrażenie, że nic nie może jej powstrzymać.
Liście, które zaczęły już opadać z parkowych drzew rosnących rzędem wzdłuż chodnika, sprawiały, że powierzchnia pod stopami była śliska. Koledzy biegli szybko, wzajemnie dostosowując do siebie tempo. Nogi miarowo uderzały w chodnik, kopiąc gałązki i chrzęszcząc na jaworowych szyszkach. Niebo nie mogło się zdecydować, czy odsłonić słońce, czy przynieść deszcz. Ładne jachty i motorowe łodzie rybackie kłębiły się niestrudzenie w tutejszej marinie, dzwoniąc takielunkiem na masztach, kołysząc się jak metronomy odmierzające codzienne życie miasta. Pogoda przypomniała Damienowi Londyn. Gdy wyruszyli na południe, Damien zauważył odbicia światła pomiędzy słynną budowlą Manhattanu, Empire State Building, a zabudową dzielnicy finansowej. To był prawdziwy obraz miasta: błyszczącego, pełnego potencjału i elegancji. Z ich pozycji skupisko drapaczy chmur wyglądało jak silnik cadillaca, zdemontowany po to, by jakiś nieziemski, nadnaturalny mechanik mógł popracować przy świecach zapłonowych. Damien zrównał się z przyjacielem. – A więc, Joe, tak naprawdę, co u ciebie? Joe wziął kilka miesięcy wolnego po trudnej misji wykonanej w angielskiej szkole z internatem. Zanim udało mu się uciec, faszerowano go narkotykami i robiono mu pranie mózgu. Damien nieustannie myślał o przyjacielu i martwił się o niego, ale zazwyczaj nie wdawał się we wzruszające rozmowy o emocjach. Joe spojrzał na niego zdecydowanie. W brązowych oczach nie było żadnego wahania. Jego opalona skóra lśniła zdrowym, ciemnym blaskiem. – Wszystko jest już w porządku, dziękuję, że pytasz. I to była cała rozmowa na ten temat. Damien nie mógł pozwolić, by ludzie podejrzewali go o nadmierną wrażliwość, jeśli chciał być dobry w swojej pracy. Chłopcy biegli dalej w milczeniu, nie mówiąc już o tym, w jak złym stanie psychicznym był Joe. Pod silnym naciskiem
wywieranym przez porywaczy prawie wystawił na niebezpieczeństwo swojego przyjaciela i partnera, Kierana Storma. By o tym nie wspominać, Damien zmienił temat. – To czym się teraz zajmujesz? Isaac powiedział, że nad czymś dla niego pracujesz. – Tak, to prawda. Isaac rozmawiał z jakąś osobą z FBI, która jest zainteresowana założeniem tutaj oddziału Agencji Młodych Detektywów – siostrzanej organizacji dla tej, którą stworzył w Londynie. Chciałby, żebyś się z nią spotkał, ponieważ ma kilka pytań o szkolenie. – Poznałeś ją? Jaka jest? Joe pomyślał przez chwilę. – Niesamowita. – To znaczy? Jest Sową, Kobrą, Kotem czy Wilkiem? Studenci Agencji Młodych Detektywów nadali nazwy czterem strumieniom szkolenia zgodnym z charakterami tych zwierząt i wykorzystywali je do szybkiej, skrótowej oceny ludzi. Grupa Damiena, Kobry, uważana była za najostrzejszą – ludzi zdolnych do wykonywania trudnych misji i balansowania na granicy ryzyka. Koty, do których należał Joe, były lepsze w stapianiu się z otoczeniem, obserwacji, a także najwytrwalsze w realizacji celu misji. Isaac powiedział, że nie można stwierdzić, który strumień jest najlepszy. Różnorodność była mile widziana, ponieważ członkowie wszystkich grup uzupełniali się wzajemnie, gdy uczestniczyli w misji. Joe wytarł czoło nadgarstkiem. – Na moje oko, wygląda na Kobrę. – W takim razie z niecierpliowścią czekam na spotkanie. – Tak sądziłem, że pomysł ci się spodoba. Umówiłem się z nią na poniedziałek. Będzie prowadziła pogadankę o wyborze ścieżki kariery zawodowej w mojej starej szkole. Wykorzystaj weekend
na zadomowienie się. A potem usłyszysz standardową pogadankę dla licealistów rozważających karierę w organach ścigania. Zawrócili w kierunku domu. Kiedy przechodzili obok zaparkowanych samochodów, Damien przypomniał sobie prośbę pani Masters. – Joe, jak myślisz, co tak właściwie dzieje się u twojej sąsiadki? – Tata ma rację: rodzina Knightów ma kłopoty. Ich syn Ryan zawsze miał coś za uszami. Każdy, kto tu przyjeżdżał i miał odrobinę oleju w głowie, trzymał się od niego z daleka. – Oddalili się od rzeki i zatrzymali na chodniku, aby przepuścić przejeżdżający radiowóz. – Matka ulotniła się zaraz po urodzeniu się Rose, aby powrócić do kariery tancerki w Las Vegas. Damien zakrztusił się, słysząc o tym. – Mieszkaliście obok takiej osóbki? – Krótko. Szkoda, że byłem za młody, żeby zrobić na niej wrażenie. – Joe uśmiechnął się psotnie. – Mama mówi, że Belle Knight wyglądała słodko jak cukierek, ale w środku była twarda jak skała. Rose jest wyjątkowa, jak gdyby znalazła się w tej rodzinie przypadkowo – owca pośród stada wilków. Damien przejechał nadgarstkiem po czole, ciesząc się odprężeniem, jakie przyniósł mu trening. – Na czym polega jej odmienność? – Ojca i brata rozpoznasz natychmiast: to para typowych oszustów – zbyt cwanych, aby zadowolić się etatową pracą, ale nie na tyle bystrych, aby zrobić coś na własny rachunek. Zawsze szukają szczęścia na skróty. Ale Rose, no cóż, jest naprawdę wyjątkowa. To dzięki jej umiejętnościom cała rodzina ma dach nad głową. – Domyślam się, że czynsze są tu dość wysokie? – Astronomiczne. Rose operuje rodzinnymi akcjami i opłaca rachunki z zysku na giełdzie. Mogę się założyć, że rodzina próbowała wykorzystać jej talent do brudnych interesów, ale szara strefa po prostu jej nie interesuje.