Filbana

  • Dokumenty2 833
  • Odsłony785 785
  • Obserwuję576
  • Rozmiar dokumentów5.6 GB
  • Ilość pobrań528 849

Paisley Janet - Bunt Białej Róży

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.8 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

Filbana
EBooki
Książki
-J-

Paisley Janet - Bunt Białej Róży.pdf

Filbana EBooki Książki -J- Janet Paisley
Użytkownik Filbana wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 429 stron)

Paisley Janet Bunt Białej Róży

Dla Sarah i Melanie, moich synowych z wyrazami miłości

Istniała kiedyś wyjątkowa grupa starszych szkockich pań. Były one twardogłowe, serdeczne, pełne animuszu, wesołe nawet w chwilach samotności; bardzo zdecydowane, obojętne na modę i zwyczaje nowoczesnego świata, polegające tylko na sobie. Chciały wyróżniać się na tle zwykłego społeczeństwa. Swoje niezwykłe cechy osobowości, ducha i poczucia humoru wyrażały w tym, co nosiły, jak mówiły i jak postępowały. LORD COCKBURN, 1779-1854 Nie proś mnie o prawdziwą opowieść; do czego ci ona? Nie jest tym, co przedstawiam lub próbuję przekazać. Żegluję z nożem, błękitnym ogniem, szczęściem, kilkoma dobrymi słowami, które wciąż coś znaczą i falują. MARGARET ATWOOD Chcę dla siebie małą białą różę ze Szkocji, która pachnie słodko i intensywnie - łamie innym serca. HUGH MACDIARMID

R.1 W oddali słychać było bicie bębnów oraz ciche brzęki kobzy. W taki sposób informowano inne klany o zbliżającej się śmierci kogoś, w tym przypadku przywódcy klanu. W takich momentach nawet zagorzali wrogowie zapominali o urazach, które ich dzieliły, zawieszali broń i wyruszali oddać hołd poległemu. Nie niepokojone przez odległe odgłosy sarny wypasały się na wrzosowiskach i na skalistych zboczach Cairngorms*. Pocisk wystrzelił, po nim następny. W okamgnieniu jeleń zachwiał się i upadł. -Trobhad, chodź! - zawołała po galicku dwunastoletnia lub trzynastoletnia dziewczynka, która wybiegła z pobliskich drzew. Jej umorusana twarz wyrażała radość. Biegła w kierunku zranionego zwierzęcia, z jej muszkietu wciąż wydobywał się dym. Długie ciemne włosy były splątane, miała na sobie koronkową, aksamitną miękką w dotyku suknię, typową dla ludności zamieszkującej góry. * Pasmo górskie w Grampianach Wschodnich, w Szkocji. Jest to najwięk- sze pasmo w Grampianach, rozciąga się na 35 km ze wschodu na zachód oraz na 20 km z północy na południe. Średnia wysokość terenu wynosi tu ponad 1000 m. Ponadto w tym paśmie mieści się najwyżej położone źródło rzeki Dee oraz najwyżej położone jezioro na Wyspach Brytyjskich - Loch Avon, które leży na wysokości 726 m.

- Anno, fuirich, czekaj! - Starszy młodzieniec w berecie i kilcie* pojawił się za dziewczyną, z muszkietem w ręku. Jego włosy były w kolorze czerwonozłotym i były dość dobrze widoczne pomimo zapadającego zmroku. Dziewczyna nie zawahała się ani przez chwilę, gdy zobaczyła jelenia, wyrzuciła muszkiet i podbiegła, wyjmując sztylet z pochwy przy pasie. Z krótkim mieczem w dłoni doskoczyła do zranionego zwierzęcia. Przerażone zwierzę, wymachując kopytami, uderzyło ją w nogę. Anna krzyknęła, straciła równowagę. Młodzieniec porzucił broń, dobył sztyletu, padł na kolana, szarpiąc głowę jelenia do tyłu, umożliwiając dziewczynie zanurzenie ostrza w gardle zwierzęcia. - Dorwałam go - rzuciła z nutą satysfakcji w głosie. Chłopak spojrzał na dziewczynę trzymającą drżące ciało zwierzęcia pokryte krwią. - W porządku, MacGillivray - przyznała - jest nasz. - Wsunęła palce w ranę zwierzęcia i wyrysowała sobie krwawą linię pośrodku czoła. - Ale to ja go zabiłam. Zadowolona, że postawiła na swoim, wstała. Pisnęła jednak z bólu i zatoczyła się, na szczęście towarzysz ją pochwycił. Anna uniosła długą aksamitną spódnicę i spojrzała na nogę. Jej prawa kostka spuchła. Ponownie próbowała stanąć na tej nodze, tym razem zagryzająca wargi, żeby nie wyć z bólu. - Poniosę cię - zaoferował się MacGillivray. - A co z jeleniem? - zainteresowała się dziewczyna. - Będzie musiał zaczekać. - Gu dearbh, fhein, chan fhuirich! Nie może tyle czekać. - Anna nie chciała stracić zdobyczy, ponieważ w okolicy pozostało już tylko kilka jeleni, a oni mieli dużo szczęścia, * Narodowy strój szkocki: spódnica zrobiona z tartanu, czyli materiału w kraciasty wzór. Każdy ze szkockich klanów posiada własny wzór tartanu. Kilt jest strojem odświętnym, u skautów jest częścią umundurowania.

że upolowali tego jednego. - Zanim będziemy w polowie drogi do domu, wilki znajdą naszą zdobycz. - Wrzucę jelenia na drzewo. -Weźmiesz go do Invercauld. Ludzie nie przyjdą, jeśli będziemy mieli pustą spiżarnię i nie będzie, co jeść - uparła się dziewczyna. - Przyniosą jedzenie, jeśli będą mieli. To był ciężki rok dla wszystkich - odparł MacGillivray. -Ale jak mój ojciec zje mięso jelenia - powiedziała ze ściśniętym gardłem - to odzyska siły. - Głos jej zadrżał. MacGillivray spojrzał na nią. W wieku dziewiętnastu lat był od niej o głowę wyższy. Jej ojciec umierał i nie jadł już od kilku dni. Nie przypomniał jej jednak o tym, tylko złapał ją w pasie, podniósł i przerzucił przez ramię. - Co robisz? - Anna próbowała się wyrwać. - Posadzę cię na drzewie - powiedział, kierując się do lasu. Kiedy Anna usadowiła się na gałęzi, MacGillivray przeładował jej muszkiet i wręczył go jej. - Nadal uważam, że powinieneś zabrać jelenia, a nie mnie. Weźmiesz go, Aleksandrze? - zapytała. MacGillivray przewiesił broń przez klatkę piersiową i przerzucił martwego jelenia przez ramię. Nie był szczęśliwy, że wróci do wioski bez dziewczyny. Nie była z jego klanu, ani te ziemie nie należały do jego klanu*. * Klany szkockie - grupy spokrewnionych ze sobą Szkotów. Jako za- sadnicza forma organizacji społecznej przetrwały klany w Wyżynnej Szkocji (Highlands) do połowy XVIII wieku. Stanowiły jedną z głównych grup oporu przeciw zjednoczeniu z Anglią i angielskiej dominacji. Prawie wszystkie góralskie klany popierały prawowitą szkocką dynastię Stuartów, masowo biorąc udział w szkockich powstaniach m.in. w 1715 i 1745. Klany szkockie nie są jednolite. Obok wielkich klanów, grupujących mniejsze klany, rody i rodziny złączone jedynie legendarnym pochodzeniem od wspólnego przodka istnieją mniejsze klany, będące w zasadzie rodami.

- MacGillivray - zawołała, kiedy odchodził. Odwrócił się wciąż gotowy, aby wrzucić jelenia na drzewo i ściągnąć ją z niego. - Idź w tamtą stronę - wskazała. - Podążaj za głosem bębnów. MacGilliway odetchnął z ulgą, odwrócił się i ruszył w stronę, która została mu wskazana. Bezwładna głowa jelenia spoczywała na jego plecach, a wciąż kapiąca krew zostawiała ślad na ziemi. - Powiedz im, że to ja go zastrzeliłam - krzyknęła Anna, kiedy zniknął z pola widzenia. Teraz została sama. Wśród pobliskich skał pomrukiwały dwa dzikie koty. Polująca sowa huczała. Księżyc wyłonił się zza wzgórza. Jego poświata oświetliła mieniące się ślady krwi w ciemności. Z doliny niosło się wycie wilka. Anna przesunęła się na drzewie. Jeśli wataha wilków przeszłaby tędy, zwietrzyłaby zapach krwi i ruszyła za nim. MacGillivray musiałby sięgnąć po broń, rzucić jelenia i przeładować broń. Wilki atakują z zaskoczenia, gdyż są drapieżnikami, a zbytnia ostrożność nie leży w ich naturze. MacGillivray odda jeden strzał, przeładuje broń, a później jeszcze raz strzeli, kiedy wilki będą odciągać jelenia na bok. Ale jeśli go zaatakowałoby więcej wilków, mógłby stracić zdobycz. Dziewczyna rozejrzała się po okolicy, zawiesiła muszkiet na gałęzi i zza pasa wyciągnęła sztylet. W tym czasie, kiedy księżyc wskazał na niebie godzinę jedenastą, wilki odnalazły zakrzepniętą kałużę krwi. Nie wyczuły zapachu człowieka, bo głód pozbawił je ostrożności, ich żebra były bardzo dobrze widoczne na wychudzonym ciele. Jeden wilk obwąchiwał kałużę, drugi podniósł łeb i zawył. Trzeci zwęszył trop tego, co wydawało mu się zranioną zdobyczą, wilki ruszyły na poszukiwania. Ślady krwi świeciły na wyboistej ziemi, po której stąpał MacGillivray. Gałąź na drzewie, na której wcześniej siedziała Anna, była pusta. A ta obok nosiła świeże ślady cięcia. Oddychając ciężko,

dziewczyna pokuśtykała wzdłuż skały i krzewu wrzosu, gałąź uciętą z drzewa trzymała pod lewym ramieniem, a muszkiet pod prawym, spuchnięta kostka była obandażowana podartym materiałem ze spódnicy Anna zbliżała się do Invercauld, ale wciąż była daleko. Za nią na szlaku zawył wilk. Zatrzymała się w półobrocie, nasłuchiwała, próbowała ocenić, jak daleko znajduje się od niej zwierzę, jak szybko może ją dogonić. Cienie krzewów i niskich drzew pogłębiały się przez święcący wysoko księżyc. Przód sukni błyszczał ponuro w jego świetle. Podpierając się na kolbie broni, dotknęła śladów krwi ręką. Były jeszcze świeże. Zazwyczaj nie przejmowała się wilkami, były strachliwe, ale głód zmieniał zarówno człowieka, jak i zwierzynę. Sama wyruszyła po pożywienie i była teraz na wzgórzu, choć wolałaby być w domu. Niewiele myśląc, ruszyła za MacGillivrayem, aby chronić swoją zdobycz. Gdyby ona zajęła się walką z wilkami, MacGillivray miał szansę dotrzeć do Invercauld, zostawić jelenia i wrócić po nią. Wilki znajdą ją zamiast jelenia. Z dudniącym sercem Anna chwyciła muszkiet, zamachnęła się i ruszyła zdecydowana iść szybciej. Zamiast tego uderzyła w coś twardego. Zaskoczona, uświadomiła sobie, że to człowiek - z dłuższymi ciemnymi włosami. Wyglądał na około trzydzieści lat. Bez słowa wyciągnął ręką, zacisnął dłoń na czubku głowy i otarł ślad krwi z jej czoła. - Seadh, A-nis - powiedział. - Spotkałem wojownika. Anna była pewna, że jego głos zdradzał rozbawienie, ale nie widziała uśmiechu na twarzy. Po głosie poznała, że nie pochodził z tych stron. - Czy to ty jesteś MacDonald? - Jej pytanie wydało mu się jeszcze bardziej zabawne niż ślad krwi na czole. Schylił się, jego twarz była blisko. - A gdybym był? - zapytał.

Anna zamachnęła się z całej siły i lufą uderzyła mężczyznę w piszczel. Ten krzyknął i instynktownie ruszył do przodu. Siła uderzenia zwaliła dziewczynę z nóg. Ta straciła oparcie i zachwiała się. Mężczyzna złapał ją i pomógł jej się oprzeć na kiju. -Wojownik powinien wiedzieć - powiedział i tym razem nie było w jego głosie rozbawienia - że jeśli ma zranioną nogę, powinien atakować, wykorzystując przeciwne ramię. Annie nie trzeba było dwa razy powtarzać. Ponownie uderzyła drewnianym kijem. Nieznajomy krzyknął i cofnął się. Dziewczyna zakołysała się, ale tym razem utrzymała równowagę. Mężczyzna szybko doszedł do siebie. Zmarszczył brwi, a jego oczy wyrażały wściekłość. Ze złości wyrwał jej kij, po czym łamiąc go na pół, wyrzucił. Podniósł muszkiet dziewczyny z ziemi i wycelował - zdawało się - w nią. Spojrzała na niego wyzywająco, chwiejąc się. Wystrzelił. Za nią rozległo się głośne skomlenie. Wilczy samiec alfa zapiszczał i, kulejąc, zwinął się w kłębek. Pozostałe dwa zawahały się i zaczęły się cofać. Anna spojrzała na mężczyznę, otworzyła usta z wrażenia dla jego zręczności i precyzji, z jaką wycelował. - Twoja kolej - powiedział. W tym czasie w Invercauld rozbrzmiewały dudy i bębny. Pochodnie rozświetlały wzgórze niczym świetliki. Wokół kamiennego domu przywódcy klanu płonęły liczne ogniska. Powietrze było ciężkie, przesycone smutkiem. Obok drzwi do domu kwitła biała róża, odbijająca księżycową poświatę od upiornie pachnących kwiatów. Jean Forbes stała w progu, obserwując poszukiwaczy z pochodniami, powracających ze wzgórza. Kobieta była bardziej podirytowana niż zmartwiona. Młoda dziewczyna, która przytulała się do niej, wy- czuwała nastrój matki i próbowała ukryć się za jej spódnicą. MacGillivray biegł do nich.

- Nie było jej - ciężko dyszał. - Cały czas biegliśmy najkrótszą drogą, ale jej tam nie było. - Och, więc gdzie jest? MacGillivray wzruszył ramionami. Czuł się odpowiedzialny za Annę, gdyż zostawił ją samą. Była to jedna z najtrudniejszych dla niego decyzji w ostatnim czasie. - Szukaliśmy jej w różnych miejscach. Anna miała kij, którym się podpierała. Jeden z mężczyzn znalazł ślad, ale minie trochę czasu, zanim ją odnajdą. Jean, z rodu Farquharson, była dużo młodsza od swojego umierającego męża. Była jego czwartą żoną, a Anna nie była jej córką. Dziewczyna nie słuchała żadnych rad, a dzisiejszej nocy klan nie powinien się skupiać na szukaniu trudnego i głupiego dzieciaka. - Mój mąż długo nie pożyje - wrzasnęła na MacGillivraya. - Musicie ją znaleźć! MacGillivray nie wiedział, jak poradzić sobie z gniewem kobiety. Kiedy starał się znaleźć stosowną do sytuacji odpowiedź, usłyszał wystrzał z muszkietu. Zaniepokojeni ludzie zwrócili się w stronę, skąd dochodził. W ich rozmowach co chwila przeplatało się nazwisko Mclntosh i imię Aeneas. To imię i nazwisko wymawiane było z szacunkiem i poważaniem. Chwilę później Aeneas Mclntosh stanął u drzwi, oświetlony przez pochodnię, z jego muszkietu wydobywał się dym, a na ramionach siedziała mu Anna. Krewni otoczyli ich, czując ulgę. Lady Farquharson zauważyła zaginioną dziewczynę jako pierwsza, ale to mężczyzna, który ją uratował, znalazł się w centrum uwagi. -Aeneas! Failte. - Lady Farquharson - odpowiedział. - Mój wuj wielce ubolewa, ale niestety zły stan zdrowia nie pozwolił mu przybyć osobiście.

Kobieta skinęła głową. Mclntosh był przywódcą klanu Chatton, klanu kota, zgromadzenia klanów, do którego należeli wszyscy tu obecni. Brak obecności przywódcy klanu w czasie śmierci Farquharsona mogła być odebrana przez innych jako ujma na honorze. Lady Farquharson i Aeneas byli w tym samym wieku, może udałoby się jej skorzystać po śmierci męża na jego obecności. Postanowiła więc ukryć swoje niezadowolenie z tej wiadomości. - Jesteśmy zaszczyceni - odparła. - Zajmiesz jego miejsce z innymi przywódcami? Aeneas był siostrzeńcem przywódcy zgromadzenia klanów, a nie jednym z nich. Przybył nie jako oficjalny przedstawiciel swojego klanu, ale by złożyć hołd zasłużonemu wojownikowi. Zwyczajowo czekałby, aby oddać hołd zmarłemu wraz z innymi krewnymi na zewnątrz. Jednak kiedy przyjął zaszczyt i dołączył do przywódców, jego miejsce było przy umierającym. Zsunął dziewczynę z ramion. Lady Farquharson spojrzała na zakrwawioną. - Twój ojciec czeka na ciebie - powiedziała, po czym odwróciła się i zabrała ze sobą dziecko trzymające się jej spódnicy, szybko zniknęła w domu. Anna spojrzała na MacGillivraya, zaciskając pieści. - Nie wróciłeś po mnie! - krzyknęła z pretensją. Doskoczyła i wymierzyła mu cios pięścią. Ten atak spowodował, że oboje wpadli w krzew różany. - Nie mogliśmy cię odnaleźć. Szukaliśmy wszędzie - zaprotestował. Anna została podrzucona w powietrze, a biała róża zaczepiła się o jej rozczochrane włosy. Aeneas chwycił ją za suknię. - Czy zawsze się tak zachowujesz, kiedy przywódca umiera? - zwymyślał ją. -Na can sin, nie umiera - odparła. - Jest tylko chory, to wszystko.

- Polowałaś bez jego pozwolenia, zabierając ze sobą Mac-Gillivraya. Zraniłaś się, przez co ci, którzy przyszli oddać hołd odważnemu wojownikowi, musieli ratować ciebie, głupiutką dziewczynkę. - Aeneas nie puścił jej, nawet wściekły pamiętał o zranionej nodze. - Zaczniesz się w końcu zachowywać, jak należy, albo będę musiał cię ukarać. Anna stała w drzwiach otoczona przez członków klanu. Nie śmiałby tego uczynić, nie skrzywdziłby jej przy wszystkich. Z sarkazmem i poczuciem wyższości warknęła na niego: - Nie zrobisz tego. Nie jesteś ani moim ojcem, ani wodzem. Bez żadnego słowa, spokojnym ruchem Aeneas uklęknął na jednym kolanie, przełożył ją przez drugie i uderzył w pupę, chciał ją upokorzyć. Kiedy skończył, nie chciała nawet na niego spojrzeć. Nikt z zebranych nie pomógł jej, potrząsnęła więc głową i pokuśtykała z opuchniętą kostką do domu. Aeneas spojrzał na MacGillivraya, ale ten wpatrywał się w ziemię. Z zadrapania na policzku sączyły się małe krople krwi. - Chyba powinienem cię szkolić na wojownika? - zasugerował ironicznie Aeneas. Chłopak podniósł głowę do góry i zapytał: - Naprawdę? - Po powrocie porozmawiam z wujem Mclntoshem - odparł Aeneas. Jego krewny był opiekunem MacGillivraya. - Z pewnością się zgodzi. - Poczekałbym na ciebie w domu - powiedział młodzieniec - ale nikt nie wiedział, gdzie jesteś. Przybyłem tu wczoraj, aby reprezentować moich ludzi - dodał z dumą. - Tak, jak powinieneś - potwierdził Aeneas. W Invercauld w głównym holu paliły się świece i kominek. Przywódcy klanów, zgromadzeni mężczyźni i kobiety, stojąc albo siedząc, czekali. James Farquharson, młodzieniec w wieku szesnastu lat, cicho płakał przy posłaniu, na którym leżał jego ojciec.

Lady Farquharson, jej młodsza córka Elżbieta, która dalej była uczepiona spódnicy, obróciły się w kierunku wchodzącej Anny. - Spójrz na siebie - warknęła lady Farquharson. Nie zwracając na nią uwagi, dziewczyna podeszła do ojca. Kiedy spojrzała na niego, jej postawa się zmieniała, z odważnej młodej kobiety znowu stała się małą dziewczynką. - Tatusiu? - szepnęła. Lord Farquharson otworzył oczy, spojrzał na Annę i chwycił ją za ramiona. - Złapałam dla ciebie jelenia - powiedziała. - Abyś nabrał sił. W drzwiach stanął Aeneas Mclntosh, który był przekonany, że dziewczyna polowała dla przyjemności, obojętna na zbliżającą się śmierć ojca. - Żadnego jedzenia - odparł Farquharson. Wydawało się, że wszyscy oprócz jego najstarszej córki w pokoju wyczuwali nieuchronną śmierć przywódcy. - W takim razie poproszę kogoś, aby wymieszał krew z piwem. To cię wzmocni. - Anna zwróciła się do swojej przyrodniej siostry, ciągle chowającej się za spódnicą matki. - Elżbieto - zaczęła. - Nie. - Ojciec wzmocnił uścisk na ramionach Anny. - Teraz ty i James musicie być silni, mój czas dobiega końca. - Chan eil! Chan eil idirl Nie pozwolę ci odejść. - Głos dziewczyny załamał się, podniosła się i spojrzała załzawionymi oczami na ludzi wokół. - Dlaczego wszyscy tak stoicie! Zróbcie coś! Nikt nic nie powiedział, nie ruszył się, w holu zapadła ogłuszająca cisza. Jej macocha położyła rękę na ramieniu dziewczynki w wyrazie współczucia. Anna ją odtrąciła i dodała: - Czy tylko mi na nim zależy? -Isd, ghraidh - powiedział ojciec. - Cicho, dziewczyno! -Jednak słaby uśmiech rozjaśnił jego wychudzoną twarz. - Twój brat będzie teraz przywódcą klanu, jeśli członkowie klanu się

na to zgodzą. Ale ty zawsze będziesz moim wojownikiem. -Drżącą ręką sięgnął i wyciągnął białą różę z włosów córki. - Mój jakobicie*, gdy książę dorośnie, nadejdzie i zajmie miejsce swojego ojca. - Głos lorda Farquharsona ucichł. Książę, o którym mówił, miał siedemnaście lat i żył na wygnaniu. Jego dziadek rządził trzema niezależnymi narodami: Szkocją, Anglią, Irlandią, ale został obalony w 1689 roku. Ojciec księcia stał się ważną postacią buntu przeciwko Unii, którą Szkocja połączyła się z Anglią w 1707 roku. Osiem lat później Farquharson przyłączył się do walki w rebelii, mając nadzieję, że James Stuart zostanie królem Szkocji i przywróci narodowi wolność i niepodległość. Ale powstanie się nie udało. Król powrócił do Francji. Szkocka ludność pokładała teraz nadzieję w młodym synu króla. - Będziemy walczyć za księcia z pewnością - obiecała Anna. Głos lorda Farquharsona zadrżał: - Walczcie! Za wolność. - Będziemy, przyrzekam. - Anna podniosła głowę i z załzawionymi oczami krzyknęła: - Za dobrobyt i niepodległość Szkocji! I choć jej ojciec nie mógł już słyszeć tych słów, ludzie zapamiętają, że umarł, trzymając w ręku białą różę, symbol ich walki. Każda osoba obecna w pokoju wykrzyknęła: - Za dobrobyt i niepodległość Szkocji! * W XVII-XVłII wieku członek Stronnictwa Jakuba II Stuarta, króla Anglii i Szkocji.

R.2 Wschód słońca nad ośnieżonymi szczytami przyniósł pierwszy dzień wiosny w górach. Światło oświetlało wąwozy skalne, aż do miejsc, gdzie wielkie wodospady rozpoczynały swój bieg. Na niższych zielonych stokach niedaleko Braemar wypasało się czarne bydło w niewielkiej odległości od chłopca pilnującego stada gęsi. Wioski pokryte darniowymi dachami wypełniały krajobraz. Zapach spalanego torfu unosił się przez kominy domostw. W głębi Invercauld młody kogut zapiał wśród szukających pożywienia kur, wieszcząc nadchodzący świt. Minęło siedem lat od śmierci przywódcy klanu, od tego czasu zmieniło się wiele. Wilki zniknęły, gdyż stały się główną zwierzyną łowną, ludność chciała chronić jelenie i wypasane owce przed ich atakami. Lasy zostały poddane wycince, a ich miejsce zastąpiły liczne pola i domy. Pianie koguta zostało przerwane przez stukot kopyt konia biegnącego po ścieżce. Jeździec był wyższy i nie taki chudy jak w czasach, kiedy był nastolatkiem. Jedno co się nie zmieniło, to jego czerwonozłote włosy. - Anno! - krzyknął, zbliżając się. Młoda kobieta przerwała poszukiwanie jaj wśród oszronionych kęp trawy. Szczupła jak trzcina, okryta ciężkim pledem, poruszała się z wdziękiem. Kręcone włosy miała splecione w długi warkocz, luźno spływający w dół pleców, ich

kasztanowy kolor odznaczał się na tle jasnej cery. Trzymała dwa jaja w dłoni i widząc nadjeżdżającego jeźdźca, którym był MacGillivray, szeroko się uśmiechnęła. -Aleksandrze! - Zamachała ręką, kiedy podjechał bliżej. -Nie sądziłam, że przełęcz jest już przejezdna. - Jechałem na około. - Zsiadł z konia, objął ją i pocałował. Byli kochankami od zeszłej zimy Wśród klanów pragnienia cielesne były zaspokajane, kiedy się pojawiały. Przypadkowy seks był na porządku dziennym. Kobieta mogła wziąć mężczyznę do łoża tylko na jakiś czas. Anna mogła już wyjść za mąż, ale do tej pory nie znalazła nikogo, kto by jej odpowiadał. MacGillivray nie mógł się z nią ożenić, gdyż żonę dla przywódcy klanu wybierali jego członkowie. MacGillivray podszedł do Anny i ją objął. Jego futrzana torba wbiła się w podbrzusze dziewczynie. Albo był pobudzony, albo jego torba była pełna owsa. Anna odepchnęła go z powrotem. - Przestaniesz? Sguir dhethl Jest zimno, a ja mam ręce pełne roboty. - Ach - jęknął. - To była długa zima. - To po to tu jesteś? - uśmiechnęła się. - Dla ciepłego łoża? - Nie. To znaczy po to też. Ale zostałem wysłany, aby zabrać cię do Moy - To znaczy, że Mclntosh umarł. - Anna od razu sposępniała. - Wydawało mi się, że słyszałam lament zeszłej nocy, ale był tak słaby i dobiegał z daleka, że myślałam, że śnię. - Muzykant Shaw zachorował i nie mógł grać. Dziś go usłyszysz. Poczekaj, kiedy go usłyszysz - powiedział podekscytowany MacGillivray. - Wybrali nowego przywódcę klanu, jego siostrzeńca, Aeneasa. - Aeneasa Mclntosha? - Anna otworzyła usta z niedowie-rzeniem. - Zwariowali? - Jest wspaniałym wojownikiem - zaoponowała MacGillivray.

- Chyba jest tylko dobry w dawaniu klapsa dzieciom - zaprotestowała młoda kobieta. - To było lata temu - zaśmiał się MacGillivray. - Przypomnij mi, żebym ci nigdy nie podpadł. Długo chowasz urazę. - Za to twoja pamięć jest krótka. Nic dziwnego, że się nie ożenił do tej pory, skoro uczepiłeś się go jak rzep psiego ogona od czasu śmierci mojego ojca. -Jest moim kuzynem. - MacGillivray zaczerwienił się na to oskarżenie. - Był moim nauczycielem, nie mógł się ożenić, dopóki nowy przywódca klanu nie został wybrany. - Teraz może, mam nadzieję, że oboje będziecie szczęśliwi. - Wściekła Anna ruszyła do domu. MacGillivray był zachwycony Aeneasem, z pewnością pokonał go na miecze. - Anno, musisz iść na pogrzeb - zawołał. - Mclntosha nie było, kiedy mój ojciec umarł. - MacGillivray podszedł do niej, aby ją przekonać. - To nie jest tylko pogrzeb - przypomniał jej delikatnie. Anna spojrzała mu głęboko w oczy, potem czar prysł. - Wiem! - warknęła. - Zgromadzenie klanów Chatton wybierze też nowego przywódcę. Teraz ty będziesz przewodzić, Aleksandrze? Myślę, że nie. Może mój brat albo MacBean, Macpherson, Davidson, Shaw, MacQueen? Nie! To nie będzie żaden z nich. To będzie Mcintosh. Dobrze, słuchaj mnie teraz. Ten człowiek nigdy nie będzie moim przywódcą! Nie będę głosować. Nie pójdę! - Złapała go za rękę. - Tutaj masz swoje śniadanie! - Wsunęła mu do ręki dwa jajka, które trzymała w dłoni i pomaszerowała. MacGillivray skrzywił się, kiedy rozbite jajka zaczęły mu przeciekać między palcami. - Zapomniałaś o McThomasie! - krzyknął za nią. Anna maszerowała wśród drzew, wzdłuż otwartej przestrzeni w kierunku wypalonej łąki. Chciała iść do wielkich wodospadów, do głębokiego jeziora, gdzie unosząca się mgła tworzona

przez opadającą wodę, delikatnie skraplała się na twarzy. Ale dzisiaj będzie niewielka mgła, gdyż wodospady zamarzły. Tam pierwszy raz kochała się z MacGillivrayem w zeszłym roku o poranku w dniu jej dziewiętnastych urodzin, dzień po tym, jak ostatni wilk zginął. Burza w dniu jej urodzin skończyła się przed świtem. Po deszczu w wiosennym słońcu wilgotne trawy wciąż parowały. Tęcza unosiła się nad spienioną wodą. Anna spacerowała w wodzie z podciągniętą sukienką do góry. Niedaleko niej krążył łosoś, ocierał się co jakiś czas o jej nogi. Wsunęła rękę do wody i delikatnie gładziła jego długie i ciężkie ciało. Usłyszała szelest niedaleko brzegu, odgłos kroków na kamykach. Wiedziała kto to bez odwracania się. To jak na nią patrzył w domu, to jak patrzył na nią teraz. Po prostu wiedziała, kto to jest. Jej palce przestały gładzić rybę. Odwróciła się, wiedząc, co ujrzy w jego oczach, a co ona zrobi z jego pragnieniem. Dzisiaj nie zamierzała iść do wodospadów, nie w takim humorze. Zamiast tego odwróciła się do strumienia, w kierunku piskliwego beczenia nowonarodzonych owiec w zagrodzie. Jej kuzyn opierał się leniwie o słupek, obserwując ją. Większość wojowników była wysoka. Francis Farquharson z rodu Monaltrie był wyższy niż większość mężczyzn, jego srebrnozłote włosy błyszczały zaskakująco w ostrym świetle. Nazywali go Baronem Ban, postacią z legend ludowych, ze względu na kolor włosów. Dziesięć lat starszy niż jej brat nadzorował Invercauld i nauczał Jamesa po śmierci ich ojca, jak powinien postępować prawdziwy przywódca klanu. - Dość późno na pomoc - powiedział, zerkając na nią przez ramię, kiedy podeszła. On i jej brat ciężko pracowali przez całą noc. - Pasterze wrócili o świcie. - Mogę pomóc przy narodzinach jagniąt - prychnęła. -Małe ręce, sam widzisz. - Jego ręce były ogromne, bezużyteczne przy skomplikowanych narodzinach. Zaśmiał się, rozbawiony jej oburzeniem.

- Może warto poćwiczyć. Chociaż teraz moglibyśmy pozbyć się części owiec, zostawić tylko trochę do jedzenia. Nie ma sensu strzyc, skoro Anglia nam zabroniła. Za Francisem znajdowało się młode jagnię karmione przez matkę. Obok karmionych zwierząt brat Anny pomagał przyjść na świat kolejnemu jagnięciu. Zapach narodzin mieszał się z odorem śmierci, już od kilku miesięcy owce nie były strzyżone. Kiedy wszystkie klany miały wystarczający zapas wełny, pozostałą, niepotrzebną część wełny zazwyczaj wysyłano do Moy. Stamtąd wełnę transportowano do Aberdeen na eksport do krajów niderlandzkich. Ten handel był ważny, ponieważ powodował rozwój importu towarów oraz finansował podróże kulturalne w celu zacieśnienia więzi z Francją, Hiszpanią i Włochami. Kraje te były przyjaciółmi Szkocji, ale wrogami Anglii. W tym roku postanowiono nie strzyc owiec. Brytyjski parlament zakazał eksportu szkockiej wełny, aby chronić własny rynek tekstylny - Co sprowadza cię tutaj? - zapytał Francis. - Czy to znowu moja ciotka? - Mclntosh jest martwy, Aleksander nas o tym poinformował. - Francis przytaknął. Delikatna bryza muskała jego blond włosy, a on uważnie obserwował Annę. - To MacGillivray cię zdenerwował? - zapytał. - To już kilka lat, Anno. On nie musi na ciebie naciskać. - To nie tak. - Chwyciła go za rękę, przyciskając ją w okolicach serca. - Kiedy poczuję to tutaj, to będzie znak, żeby wyjść za mąż. - Położyła jego dłoń na fałdach spódnicy pomiędzy swoimi udami. - A nie tutaj. Jej bezpośredniość rozbawiła go. - Może powinnaś poczuć tutaj - odparł Francis i postukał palcem drugiej ręki jej głowę. - Rozważ propozycję lorda Loudena. - Anna odepchnęła jego rękę. - To tak jakbym miała poślubić rządowego sługusa!

- Nawet hrabiego, nie? - zapytał Francis. - Nawet barona - odparła. Zapytał ją o to samo w dniu jej urodzin, w dniu, kiedy ostatni wilk zmarł, tylko po to, żeby zdenerwować jej macochę. Anna podeszła wtedy do okna, oparła twarz o wilgotną szybę, nasłuchując odgłosu ulewy. Krople odbijały się od szyby, zlatując na brukowane podwórze. - Mówi się, że lord Louden przyjedzie w tym roku - powiedziała. -Albo w następnym - odparła lady Farquharson stojąca za nią. - Powinnaś przemyśleć małżeństwo z nim. Nic dobrego nigdy nie wyniknęło z polityki. Padający deszcz siąpił w ciemnościach, srebrnymi ostrzami przecinając światło wydobywające się z okna. Wśród kobiet panował zwyczaj, aby wychodzić za mąż młodo. Inaczej dzieci często rodziły się poza związkami małżeńskimi. Natomiast mężczyźni żenili się późno, dopiero kiedy ich młodsze rodzeństwo dorosło. - Dziewiętnaście lat - narzekała lady Farquharson. - Nadszedł czas, żebyś się wyprowadziła. - Jej sugestie, kogo Anna powinna poślubić, były mniej niż hojne. Stary wdowiec, dwukrotnie rozwiedziony brutal oraz hrabia lord Louden. Czterdziestoletni Louden był w odpowiednim wieku, ale niestety był zwolennikiem Unii Anglii ze Szkocją. - Tytuł hrabiny pasowałby tobie bardziej, ciociu - zasugerował Francis. - On zmarnuje się z Anną. Chwycił Annę za rękę. - Sam powinienem się oświadczyć tobie w twoje urodziny - powiedział. - W urodziny? Odmówiłabym. Francis mówił tak tylko, by dręczyć lady Farquharson, nie chciał, aby wpadła na jeszcze bardziej oryginalny pomysł. W wieku trzydziestu czterech lat kuzyn Anny wciąż nie był gotowy na małżeństwo. James, brat Anny, próbował uratować jagnię. Później na kolanach obdzierał ze skóry zwłoki owcy. Francis pochylił się nad Anną.

- Może nadszedł czas, żebym nauczył cię czegoś o sprawach damsko-męskich. Anna parsknęła. Góralskie dzieci były wielokrotnie świadkami kopulacji nie tylko zwierząt, ale również ludzi. Jako farmerzy wcześnie uczyli się o godach. I nie było takiej rzeczy, o której Anna nie wiedziałaby na temat dopasowania się osobników. - Co ty możesz wiedzieć o kobietach? - prowokowała go. - Przespaceruj się kawałek - zasugerował. - Odchylając głowę, Anna arogancko przemaszerowała przed nim. - Wystarczy - westchnął. - Wiem wystarczająco dużo. Zakrwawiony i zmęczony James podszedł do nich, zadowolony z siebie, bo udało mu się uratować jagnię. Był szczupły i zwinny, miał duże brązowe oczy, pełne usta takie jak siostra, ale zupełnie inne usposobienie. - W samą porę - oznajmiła Anna. - Francis właśnie tłumaczy mi, jak rozmnażają się ludzie i zwierzęta. James nigdy nie mówił bez powodu, ważył każde słowo. Spojrzał na kuzyna. - Nie mówiłeś mi o tym - stwierdził. Anna parsknęła śmiechem. Francis zagwizdał. Zadowolony z siebie James się uśmiechnął. Gdy ruszyli przez pole, Anna powtórzyła wiadomość o śmierci Mclntosha. James przyjął to ze spokojem, nie był zaskoczony, że nowym przywódcą klanu Mclntosh został Aeneas. -Ale my nie musimy go wybierać na przywódcę zgromadzenia klanów - dodała Anna. Według niej Macpherson byłby lepszym przywódcą klanu Chatton. - Przynajmniej będzie próbował wpłynąć na parlament. Cluny Macpherson był dobrym mówcą, ale jako członek klanu nie miał władzy w parlamencie. Wszelkie żądania układu związkowego były odrzucane. Szkoci mieli czterdzieści pięć

miejsc w Izbie Gmin, a Anglicy ponad pięćset. Przez to klan Chatton ignorował posiedzenia parlamentu. -Jesteśmy w mniejszości, Anno - stwierdził Francis. -Szkockie głosy nic nie znaczą w odróżnieniu od angielskich. - Jeden kraj nie powinien mieć większej władzy niż drugi - zaprotestowała. - W Zjednoczonym Królestwie Wielkiej Brytanii są tylko dwa kraje. Ich wielkość nie powinna mieć znaczenia. Francis zatrzymał się i przeciągnął, ukazując swój imponujący wzrost, mierzył ponad metr osiemdziesiąt. - Myślę, że kiedyś zrozumiesz, że może - stwierdził. Anna skrzyżowała ręce i nachyliła się do niego. - Znaczenie mają nasze idee - poprawiła go, wskazując na zagrodę hałaśliwych owiec. - Zostawiłbyś je, żeby męczyły się przez całe lato, i straciłbyś całą tegoroczną wełnę, bo Anglia zakazała handlu. - A co mam zrobić? Ostrzyc je i spalić wełnę? - zapytał. - Schować, aż prawo się zmieni lub ktoś je zmieni - zaproponowała. - Wełna zgnije, Anno - zaznaczył James. - Nie, jeśli ją wyczyścisz - odparła. - Mole ją zniszczą - dodał Francis. Anna włożyła zimne ręce pod ciepłą szkocką chustę. - Peighinn ńoghail - odpowiedziała triumfalnie. - Zapakuj wełnę w podwójne lniane worki, które wypełnisz suszonymi liśćmi mięty polnej, a wtedy mole z pewnością będą się trzymały od niej z daleka. Obaj mężczyźni zaczęli rozmyślać o tym pomyśle. - Jestem za. - Zamyślony Francis spojrzał na Jamesa. - Będziemy mieć przygotowaną wełnę na handel, kiedy nadarzy się jakaś okazja. - Tym sposobem nic nie stracimy - przytaknął James.

- Jesteś sprytna - pochwalił Annę Francis. - Obiecaj, że będziesz na mnie czekać. - Wpierw przekonaj mnie, że wielkość ma znaczenie - odparła z uśmiechem. - Z workami do tkania i wełną do przygotowania klanowe wykrawarki, przędzarki i tkaczki nie będą siedzieć z założonymi rękoma. Po przejściu dziedzińca do Anny powróciły wspomnienia o wilkach, o spotkaniu z ciemnowłosym nieznajomym, o strachu związanym ze śmiercią ojca. Wilki były zwierzętami stadnymi, łowcami. Nie słyszano ich skowytu od tamtego czasu. Teraz nie było już ani jednego. - Myślisz, że to był naprawdę ostatni wilk? - zapytała Anna. - Kto to wie? - Francis wzruszył ramionami. - Spojrzał na nią i dodał: - Jakie to ma znaczenie, jeśli jakiś został? I tak nie mógłby żyć samotnie. Zmarły Mclntosh nakazał polowanie na wilki. Małe dziecko zostało porwane i mieszkańcy wioski Moy zaklinali, że zrobił to wilk. W dniu, w którym wilk został zabity, Anna miała urodziny. Tej nocy padał deszcz, a ona stała przed lustrem w sypialni, naga w świetle migocących świec. Jej skóra wyglądała na gładką w miodowym odcieniu, choć w świetle dziennym była jedwabiście biała. Odgarnęła włosy, aby opadały jej na plecy. Podniosła ręce i ujęła piersi, czując przepływającą w nich ciepłą krew. Przesunęła dłonie po płaskim brzuchu. Dzieci to przyszłość. Ale czasami cena za urodzenie dziecka jest bardzo wysoka, jej matka zmarła, kiedy ją urodziła. U zwierząt wszystko było prostsze. Zwierzęta parzyły się tylko w czasie rui. U kobiet podniecenie i seks nie zawsze musiały łączyć się z pragnieniem posiadania dzieci. Podniecenie seksualne - męka, którą cierpiała w ostatnich dniach, była tego

najlepszym dowodem. Małżeństwo wiązało się z rodzeniem dzieci. Może udałoby się tego uniknąć. Jej skóra była rozpalona, oddech przyśpieszony, a łono gotowe do rodzenia dzieci. Anna pochyliła się, czując dotyk zimnej tafli lustra na policzku i piersi. Wsunęła palce między uda, dotykając swoje kobiecości i dysząc ciężko, kiedy orgazm przeszył jej ciałem. - Co robisz? - zapytała nagle przyrodnia siostra sennie. - Nic, śpij. Ale Elżbieta nie spała, jasne włosy opadły jej na ramiona, kiedy chciała się oprzeć na łokciu. - Wiem, co robisz - powiedziała. - Robię to cały czas. Dlatego tak wcześnie chodzę spać. Elżbieta miała szesnaście lat i była strasznie irytująca. Anna opuściła podwiniętą koszulę nocną, zgasiła świecę i wsunęła się do łóżka. - Idź spać - warknęła i obróciła się gwałtownie na posłaniu, okrywając się kołdrą. Śniła o wilkach. Obudziła się w pustym łóżku przy dźwięku śpiewu ptaków. Wstała i poszła do kuchni, to była jej kolej na gotowanie. Była półprzytomna, poplątane włosy opadały jej na ramiona. Niespodziewanie w kuchni spotkała MacGillivray, który siedział tam i intensywnie się w nią wpatrywał. Jego długie czerwone włosy związane były na karku. To był pierwszy raz, kiedy obchodziło ją to, że był mężczyzną. Później ruszyła do wodospadów, wiedziała, że podąży za nią. Chłodna woda obmywała jej uda, wszystko o czym Anna mogła myśleć, to pragnienie, które w niej narastało. Ten wzrok, kiedy patrzył się z nią, ten wzrok, który czuła na sobie, kiedy się obra- cała i patrzyła na niego. On będzie czekać na nią w domu. O świcie, muzyk zagra nową pieśń żałobną, będzie żałoba. Ale zanim to nastąpi, Anna musiała kogoś przekonać. Dlatego wróciła wspomnieniami do swoich urodzin i do śmierci ostatniego wilka.

R.3 Dzień, w którym rodzina Farquharson wyruszyła na pogrzeb, był pogodny, słoneczny i suchy z lekkim łagodnym wiatrem, zwiastującym ocieplenie. Anna ruszyła o świcie razem z Elżbietą przez przełęcz do Rothiemurchus. Gdy zapadła noc, schroniły się w domu pracownika folwarcznego. Prawo gościnności oznaczało, że wszystkie drzwi były otwarte dla każdego podróżnika. Było to prawo chroniące życie w miejscach, gdzie pogoda bardzo szybko się zmieniała. Następnego dnia podróżowały przez wrzosowiska do lasu kaledońskiego niedaleko rzeki Moy. Elżbieta pomimo skończonych siedemnastu lat dalej dziecinnie marudziła. - Tha mi sgith. Gdybyśmy poszły z innymi, miałybyśmy konie. - Ale nie idziemy z nimi - odpowiedziała Anna. Wlokąca się z tyłu Elżbieta się skrzywiła. - Czy to dlatego idziemy kilka mil w tym kierunku, żeby tam nie dotrzeć? Anna zatrzymała się. Lubiła Elżbietę, ale często chciała, aby jej przyrodnia siostra była bardziej podobna do zmarłego ojca niż do swojej matki. - Ten mężczyzna jest nieuczciwy, nie będę go szanować tylko dlatego, że jest adoptowanym synem Mclntosha. Może nie będzie przewodzić klanowi Chatton. James i Francis zagłosują