~ 7 ~
*
Pamiętam ten pierwszy raz, kiedy Cię ujrzałam. Już wtedy
wiedziałam, że zostanę potępiona, że nie będą mogli mnie zro-
zumieć, nie zechcą. Aż do tej chwili nie zdawałam sobie spra-
wy, że szukałam Cię przez całe życie. I w końcu znalazłam.
Patrzyłam w Twoje błyszczące, zielone oczy i widziałam w nich
smutek, taki sam, który widywałam za każdym razem, gdy spo-
glądałam w lustro. Byłeś aniołem, którego tak rozpaczliwie
potrzebowałam w swoim życiu. Gdybym tylko wiedziała, co
mnie czeka. Gdybym tylko nigdy więcej Cię nie spotkała. Gdy-
bym już nigdy nie spojrzała w Twoje oczy. Świat nie runąłby mi
na głowę. Przeżyłabym. I może Ty też byś przeżył. Byłeś moim
przeznaczeniem. Przekleństwem. I powietrzem. Wciąż jesteś.
*
Wiadomość o ślubie najstarszej siostry spadła na Klarę jak
grom z jasnego nieba. Nie potrafiła wyobrazić sobie tej za-
twardziałej feministki w roli żony – posłusznie sprzątającej,
prasującej, piorącej i gotującej ciepłe obiadki mężusiowi. Co
dziwniejsze, Ewa wciąż nie zmieniła zdania na temat męż-
czyzn i przy każdej nadarzającej się okazji głośno je wyrażała.
Tym bardziej cała ta sytuacja wydawała się odrobinę komicz-
na. Ale teraz Klara postanowiła się tym nie przejmować. Miała
na głowie inny problem.
Do rozpoczęcia ceremonii pozostała mi jeszcze prawie go-
dzina – myślała. – Zdążę. Potrafiłam studiować, pracować
w jednej z większych fundacji w Polsce, napisać dwa felietony
w ciągu jednego wieczoru i przygotować koncert dla kilkuna-
stotysięcznej widowni. Teraz też dam radę.
~ 8 ~
Szła w stronę domu, w którym mieszkała przez większość
swojego życia. Od przystanku autobusowego dzielił ją prawie
kilometr. Nie zamierzała jednak nikogo prosić, żeby po nią
przyjechał. Uważała, że mają ważniejsze sprawy do załatwie-
nia. Poza tym zawsze lubiła radzić sobie sama.
Zdążyła na pierwsze poranne połączenie z Krakowa do ro-
dzinnej miejscowości. Już dwa tygodnie temu kupiła bilet na
wieczorny pociąg dzień przed ślubem i wszystko byłoby do-
brze, gdyby nie Ksawery – jej szef, któremu raz w tygodniu
oddawała materiał do gazety. Pracowała tam od trzech lat.
W natłoku obowiązków felietony pisała zawsze z dnia na
dzień, dokładniej zaczynała wieczorem i pracowała przez pół
nocy, tak żeby rano gotowy tekst mógł znaleźć się na biurku
naczelnego.
Tym razem jednak Boss, jak żartobliwie nazywali Ksawe-
rego pracownicy, został bez tematu po tym, gdy zwolnił jedne-
go ze swoich pracowników. Potrzebował natychmiast materia-
łu i zaproponował napisanie go Klarze, która nie widziała in-
nego wyjścia, niż tylko się zgodzić. Uwielbiała pisać i nie
chciała stracić tej pracy, a wiedziała, co „prośba” szefa oznacza
naprawdę: napiszesz albo się pożegnamy.
Zarobione w gazecie pieniądze chciała przeznaczyć na po-
dróże, o których marzyła prawie całe życie. Odkładała na ten
cel każdą zarobioną dodatkowo złotówkę. Pragnęła, kiedy tyl-
ko będzie mogła sobie na to pozwolić, zwiedzić nie tylko całą
Polskę, ale również świat. Chciała poznawać nowe kraje, no-
wych ludzi, nowe kultury. Ostatecznie zamiast biec na pociąg,
siedziała w piątkową noc przed komputerem. Spała tylko dwie
godziny, po czym zrobiła to, co zaplanowała na poprzedni wie-
czór – pobiegła na pociąg. Wszystko działo się tak szybko, że
~ 9 ~
zapomniała zadzwonić do rodziców, by powiedzieć im, że
przyjedzie dopiero rano.
Kiedy w końcu dotarła na miejsce, wszyscy byli już gotowi.
Rodzina tłumnie zbierała się przed domem. Nie zauważyła
w tym tłumie swoich sióstr. Trudno, przywita się z nimi póź-
niej. Była pewna, że Ewa nawet nie zauważyła jej nieobecno-
ści.
W drzwiach spotkała tatę, który serdecznie ją wyściskał na
powitanie, i już miała nadzieję, że jej się udało, kiedy za ple-
cami ojca ukazała się drobna, malutka kobietka. Niestety,
przed czujnym okiem matki Klary nigdy nie dało się uciec.
– Miałaś przyjechać wczoraj wieczorem. Dlaczego nie za-
dzwoniłaś? – Jadwiga nawet nie starała się ukryć oburzenia
zachowaniem najmłodszej córki.
– Cześć, mamo. Ciebie również miło widzieć – odparła
Klara.
Jej matka, jakby nie słysząc słów córki, mówiła dalej:
– To będzie najpiękniejszy ślub na świecie. Musimy się po-
starać, żeby nikt nigdy nie zapomniał tego dnia. W końcu twoja
siostra bierze ślub tylko raz w życiu.
Klara wymruczała coś w odpowiedzi, po czym pobiegła na
górę, do swojego starego pokoju, który zajmowała jako dziec-
ko. Przebierając się w prostą, beżową sukienkę z koronki, ide-
alną na te gorące dni lipca, rozmyślała.
W jej stosunkach z matką można było wyczuć napięcie.
Najmłodsza córka Jadwigi zawsze chodziła własnymi drogami
i rzadko słuchała, co matka ma do powiedzenia. Klara uważała,
że Jadwiga zamiast cieszyć się z sukcesów córki, czuje się za-
wiedziona jej decyzją o przeprowadzce do wielkiego miasta.
Marzeniem Klary były studia w Krakowie. Chociaż pracowała
~ 10 ~
w fundacji, a wolne wieczory poświęcała na pisanie, by móc
samodzielnie się utrzymywać i uczyć, matka zawsze miała do
niej żal, że się wyprowadziła. Klara dobrze wiedziała, dlaczego
tak jest. Jej matka uwielbiała wszystkich kontrolować, układać
im życie według swojego planu, a ona nie zamierzała nigdy się
na to zgodzić. Toteż w jej relacjach z matką można było wy-
czuć chłód, a odwiedziny skurczyły się do niezbędnego mini-
mum.
Nie czas teraz na wspomnienia. Jestem dorosłą osobą i już
od bardzo dawna nie potrzebuję niczyjej pomocy – pomyślała.
Założyła buty na wysokim obcasie, które choć niewygodne,
idealnie pasowały do sukienki, po czym stanęła przed lustrem,
żeby zrobić makijaż. Kiedy była już gotowa, zeszła na dół
przywitać się z wszystkimi. Aż w końcu nadszedł ten moment,
kiedy należało wyruszyć do kościoła. Już za chwilę z panny
miała wyrosnąć pani.
*
Piękny, drewniany kościół wyglądał tego dnia jak z bajki.
Dosłownie tonął w kwiatach. Ich słodka woń niosła się na
wszystkie strony i Klara po raz pierwszy tego dnia uśmiechnęła
się upojona cudownym zapachem.
Ewa i Dawid kroczyli do ołtarza przy dźwiękach organów.
Wyglądali na szczęśliwych. Byli tacy piękni. Klarę zalała fala
ciepłych uczuć. Była pewna, że pisane jest im szczęśliwe życie
aż do śmierci, w otoczeniu gromadki dzieci.
Echo jej dzwoniącego telefonu odbiło się od wszystkich
ścian. Kiedy wszystkie oczy skierowały się w jej stronę, poczu-
ła, że na jej policzkach zakwitły czerwone plamy. Nie mogąc
znaleźć telefonu w torebce, postanowiła wyjść, mając nadzieję,
~ 11 ~
że w ten sposób narobi mniej zamieszania. Na palcach opuściła
świątynię. Dzwonił Ksawery. Już miała odrzucić jego połącze-
nie, kiedy spojrzała w głąb kościoła. Księdza wciąż nie było,
więc postanowiła dowiedzieć się, czego chce jej szef.
– Halo.
– Klara, czemu szepczesz? Coś się stało?
– Jestem właśnie na ślubie swojej siostry.
– Och, to super. Posłuchaj, powiem krótko, potrzebuję two-
jej pomocy. Napisz mi kolejny felieton. Na poniedziałek.
– Nie mogę teraz rozmawiać, zadzwoń później.
– Muszę coś wstawić, a nie znalazłem jeszcze nikogo no-
wego. Dostaniesz premię, zgoda?
W głosie Ksawerego wyczuła błagalny ton i wtedy po raz
pierwszy pomyślała, że przecież on też ma swojego szefa,
przed którym odpowiada. Dostaje po tyłku tak samo jak ona,
kiedy coś zawali. W takiej sytuacji nie mogła się nie zgodzić.
W tym momencie usłyszała, że goście w środku kościoła wstali
i zaczęli śpiewać. Najwyraźniej w końcu pojawił się ksiądz.
– Dobra, będzie gotowy. Sprawdź pocztę w poniedziałek
rano. Premia, pamiętaj!
– Wspaniale. Baw się dobrze i życz szczęścia młodej parze.
Tak, wspaniale – pomyślała.
Starała się jak najciszej wrócić do środka. Już zamierzała
usiąść w ostatniej ławce, kiedy ponad innymi głowami ujrzała
wzrok matki. Ze spuszczoną głową skierowała się do pierwszej
ławki i usiadła obok ojca. Organy przestały grać i usłyszała
głos księdza. Podniosła wzrok i po raz pierwszy spojrzała
w jego zielone oczy.
~ 12 ~
Byłam zgubiona już od pierwszej chwili. Zauważyłam błysk
w Twoich oczach, kiedy nasze spojrzenia się splotły. Czy i Ty
poczułeś to samo, co ja? Świat wokół nas się zatrzymał. Nie
wiem, jak długo nie mogliśmy oderwać od siebie wzroku. Za
krótko. Widziałam Twoje ukradkowe spojrzenia rzucane w mo-
ją stronę, a serce podchodziło mi do gardła. Poczułam, co to
jest miłość. To byłeś Ty. Zakazany owoc. Moje serce przesta-
wało bić, by już po chwili walić jak oszalałe. Wsłuchiwałam się
w Twój głos i próbowałam zrozumieć, jak to się stało. Boże,
wybacz mi.
Kiedy Klara oprzytomniała, goście prowadzeni dźwiękami
marsza weselnego opuszczali już kościół w ślad za młodą parą.
Lecz jej wzrok wciąż szukał jego. Jak to możliwe, że nie zau-
ważyła, kiedy zniknął? Wyszła na zewnątrz i poczuła na swo-
ich policzkach powiew ciepłego, letniego powietrza. Zaraz też
podeszła do niej matka.
– Prawda, że było wspaniale? Wiem, nie powinnam wsty-
dzić się łez, to taki wzruszający moment, ale… Ksiądz Adam!
Jaka piękna msza, wspaniałe kazanie – zwróciła się do osoby
za jej plecami.
Klara odwróciła się i spojrzała w jasne oczy. Głos matki
nagle gdzieś się ulotnił. Klara nic już nie słyszała. Nie miała
władzy nad swoim ciałem i umysłem. Potrafiła tylko wpatry-
wać się w jego twarz jak zaczarowana. Ocknęła się, kiedy mat-
ka ją przedstawiła.
– To moja najmłodsza córka, Klara. Tak rzadko nas odwie-
dza. Mieszka w Krakowie i dzięki Bogu za ten ślub, bo następ-
nym razem miałby ksiądz okazję poznać ją za kilka lat. Klaro,
to ksiądz Adam, nasz wikary, dobra dusza tej wsi. Tyle dobre-
~ 13 ~
go robi dla naszych dzieci. Sam dobry Bóg musiał nam go ze-
słać.
Klara poczuła gęsią skórkę na całym ciele, kiedy ujęła wy-
ciągniętą w jej stronę dłoń. Poczuła, jakby od stóp do czubka
głowy przeszył ją prąd.
– Adam – przedstawił się.
– Klara.
– Chciałem życzyć wszystkiego dobrego młodej parze. Nie
będę już pań zatrzymywał.
Po tych słowach skinął głową na pożegnanie i Klara zoba-
czyła, jak kieruje się w stronę Ewy i Dawida.
Wyglądał na jakieś czterdzieści lat, lecz szczery i przyjazny
uśmiech, który ujął ją za serce, dodawał mu uroku. Trochę
większy nos wspaniale współgrał z jego błyszczącymi, zielo-
nymi oczami i pełnymi, dużymi ustami. Był zachwycający,
męski, niesamowicie przystojny. A może po prostu tak właśnie
widziała Adama Klara.
Każda zakochana kobieta uważa swojego mężczyznę za je-
dynego w swoim rodzaju, najprzystojniejszego, najzabawniej-
szego. I każda na swój sposób ma rację. I żadna nie powinna
widzieć świata poza swoją miłością. Tak powinno być. Bo na
czym opierałaby się miłość, gdyby nasze serce nie należało
tylko do jednej osoby? Gdyby przeznaczona nam od Boga mi-
łość nie była tą jedną jedyną? Gdybyśmy poszukiwali czegoś
więcej, mając przed sobą największy skarb? Jeśli ten wyjątko-
wy mężczyzna nie byłby dla nas wszystkim, co się w życiu
liczy?
Takie myśli błądziły nieświadomie w głowie dziewczyny,
a ona drżała na całym ciele. Czuła ciepło w miejscu, w którym
jej dotknął, jakby ich dłonie wciąż były złączone. Kiedy Adam
~ 14 ~
zniknął jej z oczu i mogła nareszcie zacząć oddychać, wiedzia-
ła, że to dopiero początek. Nie wiedziała tylko, czy znajdzie się
w niebie, czy raczej w piekle.
Całe wesele pamiętała jak przez mgłę. Tańczyła, śpiewała,
jadła i piła razem z wszystkimi, lecz przez cały ten czas nie
mogła uwolnić się od wspomnienia jego oczu. Właśnie poznała
miłość swojego życia. Czemu więc czuje się taka pusta? Prze-
budziwszy się rankiem spojrzała na zegarek. Wpół do dziewią-
tej. Doskonale, cały dom wciąż pogrążony jest w głębokim
śnie. Przebrała się w spodenki i sportową koszulkę.
Pobiegam. Może świeże powietrze sprawi, że poczuję się
lepiej – pomyślała.
Zamknęła za sobą drzwi i skierowała się w stronę lasu. Od-
dalony był od jej domu o kilkaset metrów. Jako mała dziew-
czynka uwielbiała całymi dniami tam przebywać. Ojciec śmiał
się, że Klara pewnego dnia wybuduje dom w środku lasu i tam
zamieszka, na co ona rozbawiona odpowiadała, że właśnie tak
zrobi. Uwielbiała las tak samo jak podróże. To tutaj, rozgląda-
jąc się dookoła i obserwując grę świateł pomiędzy liśćmi dębu,
uwierzyła, że Bóg naprawdę kocha ludzi, skoro dał im w pre-
zencie to wszystko. Zatopiona we własnych myślach nie zau-
ważyła postaci, która nagle przed nią wyrosła. Wpadła na nią,
straciła równowagę i na pewno wylądowałaby na twardej zie-
mi, gdyby czyjeś silne ręce jej nie przytrzymały. Podniosła
wzrok i spojrzała w zatroskaną twarz księdza Adama.
– Przepraszam, zamyśliłem się i zbyt późno panią zauważy-
łem. Nic pani nie jest?
Klarze zabrakło powietrza. Żadne słowo nie chciało przejść
przez jej gardło i jedyne, co była w stanie zrobić, to pokręcić
przecząco głową.
~ 15 ~
– Wygląda pani, jakby zobaczyła ducha. Na pewno dobrze
się pani czuje?
Dostrzegła zatroskanie na jego twarzy i postanowiła wziąć
się w garść. Tylko że Adam wciąż trzymał ręce na jej ramio-
nach, co całkowicie ją rozpraszało.
– Tak, nic mi nie jest. Przepraszam, to ja na księdza wpa-
dłam.
Uśmiechnął się, a Klarze serce, po raz nie wiadomo który,
podeszło do gardła.
– Wciąż jest pani blada. Może ma pani ochotę na spacer?
Tylko kawałek, żebym mógł się upewnić, że nic się pani z mo-
jej winy nie stało.
Jego głos był już spokojny i Klara wiedziała, że nawet gdy-
by chciała, to mu nie odmówi. Ale nie chciała. Zorientował się,
że wciąż trzyma ręce na jej ramionach. Zarumienił się, po
czym splótł je z tyłu.
– Zgadzam się, ale pod jednym warunkiem.
– Tak? – Uniósł z zaciekawieniem brwi.
– Proszę mi mówić po imieniu. Jestem Klara, dobrze?
Uśmiechnął się znowu i dziewczyna pomyślała, że chciała-
by na niego patrzeć przez resztę swojego życia.
– Dobrze. Ale tylko wtedy, gdy i ty będziesz mi mówić po
imieniu.
– Nie wiem, czy to wypada. Ludziom się to nie spodoba.
– Interesuje cię, co powiedzą ludzie? – zapytał.
– Tak, i nie chcę, żeby miał ksiądz przeze mnie kłopoty.
Wie ksiądz, jak to jest z ludźmi na wsi.
– Rozumiem. Ale wciąż cię proszę. Jestem Adam.
Spojrzała przelotnie w jego oczy i aż przystanęła z wraże-
nia. Wiedziała, co to spojrzenie znaczy. To samo widziała
~ 16 ~
w swoich oczach za każdym razem, kiedy spojrzała w lustro,
odkąd po raz pierwszy ujrzała Adama. Zauroczenie, pożądanie,
miłość. Miłość od pierwszego wejrzenia. O Boże. On czuł do
niej to samo, co ona do niego. Czy to jest możliwe? Adam też
się zatrzymał i patrzył na nią pytającym wzrokiem. Klara, pró-
bując ukryć swoje emocje, wskazała ręką w stronę powalonego
przez burzę drzewa.
– Może usiądziemy? – zaproponowała.
Kiedy skierowali się w tamtą stronę i usiedli, zapytała:
– Często spacerujesz rano po lesie?
– Rzadko. Za to wieczorem przychodzę tutaj prawie każde-
go dnia. A co ciebie skłoniło do tak wczesnej pobudki?
– Byłam zmęczona.
– Zmęczona? – Uniósł z niedowierzaniem brwi. – Dlatego
biegałaś tak wcześnie rano po lesie, zwłaszcza po całonocnej
zabawie na weselu siostry?
– Uwielbiam las – wyjaśniła. – Nigdzie tak dobrze nie wy-
poczywam, jak na świeżym powietrzu, wśród drzew. Kiedy
psychicznie już nie wytrzymuję, jadę za miasto, do lasu. Po
kilkugodzinnym spacerze jestem jak nowo narodzona. To miej-
sce jest jak magnes, który mnie do siebie przyciąga. Nie potra-
fię się mu oprzeć.
Tak jak tobie – dodała w myślach.
– Na mnie las działa tak samo, dlatego wiem, co czujesz.
– Nie, nie wiesz.
Klara zorientowała się, że wypowiedziała te słowa na głos
i oblała się rumieńcem.
– Przepraszam, miałam na myśli…
– Masz rację, nie wiem – przerwał jej w pół zdania. – Mo-
że więc chciałabyś mi wytłumaczyć, co czujesz?
~ 17 ~
Uśmiechnął się zachęcająco. Zauważyła błysk w jego
oczach. Kiedy wciąż uparcie się w nią wpatrywał, podniosła
z ziemi patyk i zaczęła nim pisać po piasku, żeby tylko zająć
czymś ręce.
– Pracuję w fundacji od kilku lat. Zbieramy pieniądze na le-
czenie umierających dzieci. Organizuję dla nich koncerty tak,
żeby chociaż przez chwilę mogły poczuć radość z życia. Cały-
mi dniami przebywam w hospicjach. Codzienne patrzę na bu-
zie dzieci i widzę w nich strach i ból. Nie rozumieją, dlaczego
muszą tak cierpieć. Większości z nich rodzice nawet nie po-
wiedzieli, że umierają. Nie są w stanie odebrać swojemu
dziecku jedynego marzenia, marzenia o wyzdrowieniu i po-
wrocie do domu, gdzie będą mogły znowu biegać, śmiać się
i bawić z przyjaciółmi na podwórku, gdzie wszystko będzie jak
dawniej. Każde poznane dziecko staje się moim dzieckiem
i walczę o ich życie, kiedy rodzice nie mają już siły. Kiedy
któreś umrze, rodzice przychodzą do mnie i płaczą, płaczą,
płaczą, a ja wiem, że nie potrafię uśmierzyć ich bólu. Pocie-
szam ich, jak potrafię, ale co powiedzieć komuś, kto stracił
cały sens swojego życia? Kto stracił wymodlone przez lata
dziecko, które miało wnieść tyle szczęścia do jego życia. Nie
wiem, czym rodzice zasłużyli sobie na takie cierpienie, ale
wiem jedno, ich dzieci na to nie zasłużyły. – Zanim się zorien-
towała, opowiedziała temu mężczyźnie wszystko, z czym nie
mogła sobie sama poradzić, co nie pozwalało jej zasnąć w nocy
i przepełniało jej serce bólem większym, niż mogła znieść.
– Gdzie w takich chwilach jest ten twój Bóg? Jak może zsyłać
na małe dzieci cierpienie i ból, na który nie zasłużyły? Czy on
w ogóle istnieje? Bo jeśli tak, to musi być potworem – zakoń-
czyła z zaciśniętymi ze złości zębami.
~ 18 ~
Spodziewała się teraz usłyszeć coś o boskim planie i życiu
wiecznym, ale on tylko wyciągnął dłoń i delikatnie dotknął jej
policzka.
– Jesteś silniejsza, niż ci się wydaje, Klaro.
Już nie panowała nad swoimi emocjami i wiedziała, że mu-
si coś zrobić, żeby nie doszło do katastrofy. Wstała.
– Przepraszam, że tak się rozkleiłam. Zazwyczaj tak się nie
zachowuję.
– Nie masz za co przepraszać. Jesteś zmęczona. Wakacje
dobrze ci zrobią, nabierzesz siły do dalszej walki o swoje dzie-
ci.
Podniósł się w ślad za Klarą.
– Na jak długo przyjechałaś? – zapytał.
– Planowałam wracać jutro rano.
Kiedy podniosła na niego wzrok, zauważyła coś w jego
spojrzeniu. Smutek, żal, rozczarowanie? Cokolwiek to było,
trwało tylko przez sekundę. Teraz uśmiechał się nieśmiało,
a z jego oczu nie mogła nic wyczytać.
– Szkoda. Miałem nadzieję, że może zechcesz pomóc mi
w organizacji koncertu dla naszych dzieci. Wspominałaś, że się
tym zajmujesz.
– Tak. To świetna okazja do zbiórki pieniędzy – odparła.
– Myślisz, że mogłoby się to udać tutaj, na wsi?
– Zawsze można spróbować. Na przygotowanie występu
potrzebowałabym co najmniej kilku dni. No i sceny. Nie musi
być duża, wystarczy, że będzie odpowiednio oświetlona i wy-
soka, aby każdy mógł dobrze widzieć.
– Hej, hej, powoli. Przecież powiedziałaś, że musisz wracać
– zauważył, a Klara pomyślała, że brzmi to jak prośba, żeby
jednak została.
~ 19 ~
Pewnie słyszę to, co chcę usłyszeć – pomyślała.
– A ty powiedziałeś, że potrzebuję wakacji. I miałeś rację.
Kilka dni temu skończyłam naukę. Zanim wrócę do pracy, mo-
gę chyba wziąć sobie parę dni urlopu – powiedziała, po czym
odgarnęła z twarzy kosmyk włosów, który łaskotał ją w poli-
czek.
– Czyli się zgadzasz? – zapytał z nadzieją w głosie.
– Jasne, z przyjemnością. Ale pod jednym warunkiem.
– Czy zawsze zgodzie musi towarzyszyć warunek? – zapy-
tał ze śmiechem.
– Oczywiście. Musisz mi obiecać, że wystąpisz podczas
koncertu.
– Ja? – Adam śmiał się teraz głośno. Przecież ja skrzeczę
jak wrona. Uwierz mi, nie chcesz tego słyszeć.
– Chcę. Sam wybierzesz piosenkę. W nagrodę za odwagę. –
Klara mrugnęła zalotnie, myśląc już o nadchodzących dniach.
Chciała wierzyć, że Bóg się nad nią zlituje i wszystko bę-
dzie dobrze. Wierzyła w cuda. Miłość, którą czuła do Adama,
była cudem. Jej darem od Boga. I zamierzała o nią walczyć. Do
końca życia.
*
Klara miała jeszcze jedną sprawę do załatwienia, zanim
spotka się po wieczornej mszy z wikarym i proboszczem, który
miał ich wesprzeć w przygotowaniu występów. Kiedy rozsta-
wała się z Adamem przed plebanią, znajdującą się tylko kilka-
set metrów od jej domu, umówili się, że rozpoczną przygoto-
wania jeszcze tego samego dnia. Klarze do spotkania pozostało
kilka godzin, które poświęciła na wysłuchiwanie wrażeń z we-
sela.
~ 20 ~
Teraz jednak wybierała numer do Igora, właściciela funda-
cji, u którego pracowała.
– Halo, Igor?
– Cześć, Klara. I jak po weselu?
– Świetnie. Posłuchaj. Chciałabym zostać w domu jeszcze
przez pewien czas. Odkąd zaczęłam u ciebie pracę, ani razu nie
brałam wolnego. Muszę odpocząć, jeśli mam tam dalej praco-
wać. Inaczej nie dam rady. Mógłbyś przedłużyć mi urlop?
– To zależy. Ile czasu potrzebujesz? – W głosie Igora usły-
szała tęsknotę.
Klara miała dwadzieścia dwa lata. Igor był od niej starszy
o trzy lata. Kobiety szalały na jego punkcie. Chociaż był bar-
dzo bogaty i przystojny, nie zwracał uwagi na inne poza nią.
Klara nie była zniewalająco piękną kobietą i dobrze o tym wie-
działa. To, czym mogła się pochwalić, to gęste, brązowe włosy,
które zawsze upinała w luźny kok, i duże, brązowe oczy. Ema-
nowały z niej jednak niesamowita siła i dobro, które chwytały
za serce wielu mężczyzn. Mało kto miał taką klasę jak ona.
Miała w sobie to coś, co sprawiało, że mężczyźni nie mogli się
jej oprzeć. A ona wiedziała, jak to wykorzystać. Dlatego była
tak dobra w tym, co robiła. Potrafiła wyprosić wysoką sumę
u największego skąpca w mieście.
Nigdy nie zgodziła się na żadną randkę z Igorem i ciągle
powtarzała mu, żeby zajął się kimś innym, bo ona nie jest zain-
teresowana. Jednak on uparcie wierzył, że pewnego dnia ją
zdobędzie. Nawet jeśli nie przez swój urok osobisty, którego
miał aż w nadmiarze, to przez wierne trwanie przy jej boku.
Klara już dawno zrozumiała, że jego uporu nie może niczym
pokonać. Zwyczajnie więc go ignorowała. Teraz jednak po-
trzebowała jego zgody na dłuższe wakacje.
~ 21 ~
– Cztery tygodnie.
– Ile? – wykrzyknął do słuchawki. – Chyba żartujesz.
Klara była pewna, że się nie zgodzi, ale zawsze warto było
spróbować.
– Trzy tygodnie?
Proszę, proszę, proszę – modliła się w myślach.
– Dostaniesz dwa i ani dnia dłużej.
– Dobrze, dziękuję. Pozdrów wszystkich ode mnie i po-
wiedz, że niedługo do nich wrócę.
– I do mnie. Może wtedy dasz się zaprosić na kolację?
– Och, Igor. Który to już raz? – Zaśmiała się.
– Wiem, że kiedyś będziesz moja, Klaro. A wtedy nie wy-
puszczę cię z łóżka już nigdy. Zobaczysz, co to znaczy znaleźć
się w raju – obiecał.
– Ja już w nim jestem, ale dzięki za propozycję. Będę pa-
miętać. Cześć, Igor.
– Do zobaczenia niedługo, skarbie.
Czekałam cały dzień, żeby Cię znowu zobaczyć. Najdłuższe
kilka godzin w moim życiu. To wszystko dzieje się tak szybko,
a jednak wciąż za wolno. Ile bym dała, żeby móc patrzeć
w Twoje oczy bez strachu, że Ty, patrząc w moje, zobaczysz,
jak bardzo Cię kocham. Chciałabym Ci to powiedzieć. Wziąć
Cię za rękę i wyszeptać: „Kocham Cię”. Lecz za bardzo boję
się, że mnie odepchniesz. Wystarczy, że zobaczę Cię raz w ty-
godniu, na niedzielnej mszy. Tylko tyle, żebym mogła być
szczęśliwa. Tylko tyle, żebym mogła żyć dalej. Jesteś jak anioł.
Czekam, kiedy Bóg strąci mnie do piekła. Albo zabierze do
raju.
~ 22 ~
Jadwiga przyjęła z wielką radością wiadomość o dłuższych
wakacjach córki. Miała nadzieję, że Klara znajdzie sobie przez
ten czas jakiegoś miłego chłopaka i wróci na stałe do domu.
– Och, kochanie, jak to dobrze, że zostajesz. Zobaczysz, ile
się u nas pozmieniało przez te wszystkie lata, kiedy cię nie
było.
– Mamo, mówiłam ci już. Zostaję tylko, żeby pomóc księ-
dzu Adamowi w przygotowaniu koncertu, a później wracam do
Krakowa.
– Kto wie, co się wydarzy w przyszłości. Niezbadane są
wyroki boskie. A ten wasz koncert to świetny pomysł, świetny.
Z radością wezmę w nim udział.
– Mam nadzieję, że wszyscy podzielają twój entuzjazm.
– Córuś, nasza wieś jest mała, ale ludzie tutaj mają serca
otwarte na potrzeby innych. Podzielą się, jeśli trzeba. Zaufaj
mi, wiem, co mówię.
– Dziwne. Ja zapamiętałam ich raczej jako skąpych plotka-
rzy, którzy u innych zauważą mikroskopijną drzazgę, ale
u siebie nawet belki pod okiem nie widzą.
– Zbyt okrutnie ich oceniasz. Życie na wsi nie jest tak łatwe
jak w mieście. Tutaj trzeba liczyć się z każdym groszem –
przekonywała Jadwiga.
– Przez to ludzie zapominają, co jest w życiu najważniej-
sze. I nie są to pieniądze.
– Mówisz tak, bo je masz. Nie wszyscy mają tyle szczęścia.
Jadwiga chciała, żeby jej córka zrozumiała, że świat bywa
okrutny dla osób urodzonych w biednych rodzinach. Klara
jednak dobrze o tym wiedziała. Pracując w hospicjum, widziała
kilkuletnie, chore dzieci, które z uśmiechem na ustach biegły
w jej stronę, gdy przynosiła im słodkości. One nie miały ani
~ 23 ~
grosza, umierały, a jednak wciąż myślały przede wszystkim
o innych. O mamach, które mają zapłakane oczy za każdym
razem, kiedy je odwiedzają. O tatusiach, którzy mają ciemne
sińce pod oczami z niewyspania. O przyjacielu leżącym w po-
koju obok, który wymiotował przez całą noc z powodu podania
mu silniejszych leków przeciwbólowych. One właśnie widziały
w człowieku tylko dobro. Nauczyły Klarę, co tak naprawdę się
w życiu liczy. I była im za to bardzo wdzięczna. Potrzebowała
ich bardziej niż one jej. Nauczyły ją, jak żyć.
– Studiuję i jednocześnie pracuję na dwóch stanowiskach.
Ciężko pracowałam, żeby coś osiągnąć. Chyba nie muszę teraz
za to przepraszać?
– Oczywiście, że nie. Po prostu postaraj się zrozumieć, że
ludzi dotknęły różne nieszczęścia, które doprowadziły do tego,
że teraz wydają ci się źli. A może tylko ty ich tak widzisz.
Klara miała już dość tej rozmowy. Postanowiła zaparzyć
kawę. Wciąż była zmęczona, a przed nią jeszcze długi wieczór.
Przypomniała sobie radość w oczach Adama, kiedy zdecydo-
wała się przedłużyć wakacje. Na jego twarzy rzadko kiedy mo-
gła wyczytać, co czuje. Za to jego oczy nigdy nie kłamały. Gdy
nalewała kawę do filiżanek, po kuchni rozszedł się pobudzają-
cy zapach. Słońce grzało niemiłosiernie przez cały dzień. Teraz
na niebie zbierały się ciemne chmury zwiastujące burzę. Klara
chciała wyjść, zanim zacznie padać. Opróżniła do końca fili-
żankę, po czym wstała.
– Muszę już iść.
– Dobrze. Nie musisz się śpieszyć z powrotem. Drzwi będą
czekać na ciebie otwarte.
Klara zawsze zamykała swoje drzwi do mieszkania na
klucz, a już na pewno robiła to późnym wieczorem. No cóż,
~ 24 ~
wieś ma również swoje zalety. Na zewnątrz duszne powietrze
uderzyło ją w twarz. Idąc w stronę plebanii, zastanawiała się,
jak skończy się ta historia. Nie chciała do końca życia cierpieć
z powodu zakazanej miłości, a wiedziała, że nigdy nie przesta-
nie go kochać.
Co mam robić, Boże? – zapytała, spoglądając w niebo.
Wchodząc na teren plebanii, podziwiała piękne róże, które
rosły wzdłuż ścieżki prowadzącej do wejścia.
Ktoś tutaj ma dobrą rękę do kwiatów – pomyślała.
Zapukała do drzwi, a po kilku sekundach ujrzała twarz pro-
boszcza. Dobrze pamiętała go z czasów, kiedy była jeszcze
nastolatką. Troszkę przytył i pozbył się większości włosów
z głowy, jednak poza tym wcale się nie zmienił. Z serdecznym
uśmiechem powitał Klarę.
– Witam, witam i zapraszam do środka. Chyba zapowiada
się na deszcz. – Spojrzał w niebo, tak samo jak kilka minut
wcześniej Klara, po czym gestem zaprosił ją do środka.
– Dzień dobry. Czy raczej powinnam powiedzieć: Szczęść
Boże.
– Kto dzisiaj zwraca uwagę na takie głupstwa? Mów tak,
jak masz ochotę.
Klara od razu poczuła sympatię do tego starzejącego się
mężczyzny. Jego bezpośredni sposób zwracania się do niej
sprawił, że od razu się rozluźniła.
– Ksiądz Adam powinien zaraz przyjść. Przed chwilą skoń-
czyła się wieczorna msza. O wilku mowa. – Usłyszeli dźwięk
otwieranych drzwi.
Adam stanął przed nimi z uśmiechem na twarzy.
– Przepraszam za spóźnienie. Zaczęło padać i sprawdzałem,
czy okna w kościele są dobrze zamknięte – tłumaczył się.
~ 25 ~
– Nic się nie stało. Pani Klara także przed chwilą przyszła.
To ja zrobię dla wszystkich herbatę, a wy może przenieście się
do salonu. Zgoda?
Ksiądz Jerzy poszedł w stronę kuchni. Adam otworzył
drzwi do małego pokoju, który służył za salon, a jednocześnie
za gabinet księdza proboszcza. Klara rozejrzała się dookoła.
Była zdziwiona, jak skromnie go urządzono, wręcz po spartań-
sku. Biurko, drewniane krzesło, stara lampka, która stanowiła
w tym momencie jedyne oświetlenie tego pomieszczenia, stolik
i dwa małe fotele. Krzyż na ścianie, a obok obraz Anioła Stró-
ża rozkładającego ręce nad głowami dzieci, bezpiecznie pro-
wadząc je przez most na drugą stronę przepaści. Klara wiele
razy widziała ten obraz nad łóżkami dzieci w hospicjum. Jed-
nak tam opiekuńcze ramiona anioła nie miały mocy. Zapatrzo-
na w obraz nie zauważyła, gdy ksiądz Jerzy wszedł do pokoju.
Postawił tacę z herbatą i ciastkami na stoliku, po czym stanął
obok niej. Ocknęła się na dźwięk jego głosu.
– Dostałem ten obraz od swoich rodziców w dniu święceń
kapłańskich. Na odwrocie napisane jest ręką mojej mamy: „Dla
mnie zawsze pozostaniesz małym dzieckiem”. – Klasnął
w dłonie. – Czas najwyższy zabrać się do pracy. Mamy już
jakiś plan? – zapytał.
– Kilka godzin temu zadzwoniłem do pana Władka. Jest
stolarzem u nas we wsi. Obiecał przygotować scenę z desek.
Raczej nie będzie to nic wspaniałego, ale kiedy dowiedział się
o naszym koncercie, obiecał zrobić to za darmo.
– Czyli jedna rzecz z głowy – rzekła Klara. – Teraz potrze-
bujemy artystów. Pomyślałam o tym, żeby na scenie wystąpili
wszyscy. Od najmłodszych do najstarszych, skoro ma to być
zbiórka pieniędzy dla całej rodziny.
Przysięgam ci miłość
Karolina Maria Buczak Przysięgam ci miłość Wydawnictwo Literackie Białe Pióro Warszawa 2019
Copyright © by W. L. Białe Pióro Copyright © by Karolina Maria Buczak Warszawa 2019 Projekt okładki: Magdalena Muszyńska Skład i łamanie: WLBP Redakcja i korekta: Aleksandra Zok-Smoła, Maja Szkolniak Wydawnictwo Literackie Białe Pióro 03-562 Warszawa ul. Gajkowicza 5/63 www.wydawnictwobialepioro.pl Wydanie: I, Warszawa 2019 Patroni: Warszawska Kulturalna Życie to nie bajka – blog Zaczytana Emigrantka – blog Książki oczami AMN – blog Aleksa Lawenda – blog Relaksownia – blog Druk i oprawa: Totem.com.pl ISBN: 978-83-66004-43-6
Dla Sławka Jesteś moim Sercem, Jesteś moim Powietrzem, Jesteś moim Życiem.
~ 7 ~ * Pamiętam ten pierwszy raz, kiedy Cię ujrzałam. Już wtedy wiedziałam, że zostanę potępiona, że nie będą mogli mnie zro- zumieć, nie zechcą. Aż do tej chwili nie zdawałam sobie spra- wy, że szukałam Cię przez całe życie. I w końcu znalazłam. Patrzyłam w Twoje błyszczące, zielone oczy i widziałam w nich smutek, taki sam, który widywałam za każdym razem, gdy spo- glądałam w lustro. Byłeś aniołem, którego tak rozpaczliwie potrzebowałam w swoim życiu. Gdybym tylko wiedziała, co mnie czeka. Gdybym tylko nigdy więcej Cię nie spotkała. Gdy- bym już nigdy nie spojrzała w Twoje oczy. Świat nie runąłby mi na głowę. Przeżyłabym. I może Ty też byś przeżył. Byłeś moim przeznaczeniem. Przekleństwem. I powietrzem. Wciąż jesteś. * Wiadomość o ślubie najstarszej siostry spadła na Klarę jak grom z jasnego nieba. Nie potrafiła wyobrazić sobie tej za- twardziałej feministki w roli żony – posłusznie sprzątającej, prasującej, piorącej i gotującej ciepłe obiadki mężusiowi. Co dziwniejsze, Ewa wciąż nie zmieniła zdania na temat męż- czyzn i przy każdej nadarzającej się okazji głośno je wyrażała. Tym bardziej cała ta sytuacja wydawała się odrobinę komicz- na. Ale teraz Klara postanowiła się tym nie przejmować. Miała na głowie inny problem. Do rozpoczęcia ceremonii pozostała mi jeszcze prawie go- dzina – myślała. – Zdążę. Potrafiłam studiować, pracować w jednej z większych fundacji w Polsce, napisać dwa felietony w ciągu jednego wieczoru i przygotować koncert dla kilkuna- stotysięcznej widowni. Teraz też dam radę.
~ 8 ~ Szła w stronę domu, w którym mieszkała przez większość swojego życia. Od przystanku autobusowego dzielił ją prawie kilometr. Nie zamierzała jednak nikogo prosić, żeby po nią przyjechał. Uważała, że mają ważniejsze sprawy do załatwie- nia. Poza tym zawsze lubiła radzić sobie sama. Zdążyła na pierwsze poranne połączenie z Krakowa do ro- dzinnej miejscowości. Już dwa tygodnie temu kupiła bilet na wieczorny pociąg dzień przed ślubem i wszystko byłoby do- brze, gdyby nie Ksawery – jej szef, któremu raz w tygodniu oddawała materiał do gazety. Pracowała tam od trzech lat. W natłoku obowiązków felietony pisała zawsze z dnia na dzień, dokładniej zaczynała wieczorem i pracowała przez pół nocy, tak żeby rano gotowy tekst mógł znaleźć się na biurku naczelnego. Tym razem jednak Boss, jak żartobliwie nazywali Ksawe- rego pracownicy, został bez tematu po tym, gdy zwolnił jedne- go ze swoich pracowników. Potrzebował natychmiast materia- łu i zaproponował napisanie go Klarze, która nie widziała in- nego wyjścia, niż tylko się zgodzić. Uwielbiała pisać i nie chciała stracić tej pracy, a wiedziała, co „prośba” szefa oznacza naprawdę: napiszesz albo się pożegnamy. Zarobione w gazecie pieniądze chciała przeznaczyć na po- dróże, o których marzyła prawie całe życie. Odkładała na ten cel każdą zarobioną dodatkowo złotówkę. Pragnęła, kiedy tyl- ko będzie mogła sobie na to pozwolić, zwiedzić nie tylko całą Polskę, ale również świat. Chciała poznawać nowe kraje, no- wych ludzi, nowe kultury. Ostatecznie zamiast biec na pociąg, siedziała w piątkową noc przed komputerem. Spała tylko dwie godziny, po czym zrobiła to, co zaplanowała na poprzedni wie- czór – pobiegła na pociąg. Wszystko działo się tak szybko, że
~ 9 ~ zapomniała zadzwonić do rodziców, by powiedzieć im, że przyjedzie dopiero rano. Kiedy w końcu dotarła na miejsce, wszyscy byli już gotowi. Rodzina tłumnie zbierała się przed domem. Nie zauważyła w tym tłumie swoich sióstr. Trudno, przywita się z nimi póź- niej. Była pewna, że Ewa nawet nie zauważyła jej nieobecno- ści. W drzwiach spotkała tatę, który serdecznie ją wyściskał na powitanie, i już miała nadzieję, że jej się udało, kiedy za ple- cami ojca ukazała się drobna, malutka kobietka. Niestety, przed czujnym okiem matki Klary nigdy nie dało się uciec. – Miałaś przyjechać wczoraj wieczorem. Dlaczego nie za- dzwoniłaś? – Jadwiga nawet nie starała się ukryć oburzenia zachowaniem najmłodszej córki. – Cześć, mamo. Ciebie również miło widzieć – odparła Klara. Jej matka, jakby nie słysząc słów córki, mówiła dalej: – To będzie najpiękniejszy ślub na świecie. Musimy się po- starać, żeby nikt nigdy nie zapomniał tego dnia. W końcu twoja siostra bierze ślub tylko raz w życiu. Klara wymruczała coś w odpowiedzi, po czym pobiegła na górę, do swojego starego pokoju, który zajmowała jako dziec- ko. Przebierając się w prostą, beżową sukienkę z koronki, ide- alną na te gorące dni lipca, rozmyślała. W jej stosunkach z matką można było wyczuć napięcie. Najmłodsza córka Jadwigi zawsze chodziła własnymi drogami i rzadko słuchała, co matka ma do powiedzenia. Klara uważała, że Jadwiga zamiast cieszyć się z sukcesów córki, czuje się za- wiedziona jej decyzją o przeprowadzce do wielkiego miasta. Marzeniem Klary były studia w Krakowie. Chociaż pracowała
~ 10 ~ w fundacji, a wolne wieczory poświęcała na pisanie, by móc samodzielnie się utrzymywać i uczyć, matka zawsze miała do niej żal, że się wyprowadziła. Klara dobrze wiedziała, dlaczego tak jest. Jej matka uwielbiała wszystkich kontrolować, układać im życie według swojego planu, a ona nie zamierzała nigdy się na to zgodzić. Toteż w jej relacjach z matką można było wy- czuć chłód, a odwiedziny skurczyły się do niezbędnego mini- mum. Nie czas teraz na wspomnienia. Jestem dorosłą osobą i już od bardzo dawna nie potrzebuję niczyjej pomocy – pomyślała. Założyła buty na wysokim obcasie, które choć niewygodne, idealnie pasowały do sukienki, po czym stanęła przed lustrem, żeby zrobić makijaż. Kiedy była już gotowa, zeszła na dół przywitać się z wszystkimi. Aż w końcu nadszedł ten moment, kiedy należało wyruszyć do kościoła. Już za chwilę z panny miała wyrosnąć pani. * Piękny, drewniany kościół wyglądał tego dnia jak z bajki. Dosłownie tonął w kwiatach. Ich słodka woń niosła się na wszystkie strony i Klara po raz pierwszy tego dnia uśmiechnęła się upojona cudownym zapachem. Ewa i Dawid kroczyli do ołtarza przy dźwiękach organów. Wyglądali na szczęśliwych. Byli tacy piękni. Klarę zalała fala ciepłych uczuć. Była pewna, że pisane jest im szczęśliwe życie aż do śmierci, w otoczeniu gromadki dzieci. Echo jej dzwoniącego telefonu odbiło się od wszystkich ścian. Kiedy wszystkie oczy skierowały się w jej stronę, poczu- ła, że na jej policzkach zakwitły czerwone plamy. Nie mogąc znaleźć telefonu w torebce, postanowiła wyjść, mając nadzieję,
~ 11 ~ że w ten sposób narobi mniej zamieszania. Na palcach opuściła świątynię. Dzwonił Ksawery. Już miała odrzucić jego połącze- nie, kiedy spojrzała w głąb kościoła. Księdza wciąż nie było, więc postanowiła dowiedzieć się, czego chce jej szef. – Halo. – Klara, czemu szepczesz? Coś się stało? – Jestem właśnie na ślubie swojej siostry. – Och, to super. Posłuchaj, powiem krótko, potrzebuję two- jej pomocy. Napisz mi kolejny felieton. Na poniedziałek. – Nie mogę teraz rozmawiać, zadzwoń później. – Muszę coś wstawić, a nie znalazłem jeszcze nikogo no- wego. Dostaniesz premię, zgoda? W głosie Ksawerego wyczuła błagalny ton i wtedy po raz pierwszy pomyślała, że przecież on też ma swojego szefa, przed którym odpowiada. Dostaje po tyłku tak samo jak ona, kiedy coś zawali. W takiej sytuacji nie mogła się nie zgodzić. W tym momencie usłyszała, że goście w środku kościoła wstali i zaczęli śpiewać. Najwyraźniej w końcu pojawił się ksiądz. – Dobra, będzie gotowy. Sprawdź pocztę w poniedziałek rano. Premia, pamiętaj! – Wspaniale. Baw się dobrze i życz szczęścia młodej parze. Tak, wspaniale – pomyślała. Starała się jak najciszej wrócić do środka. Już zamierzała usiąść w ostatniej ławce, kiedy ponad innymi głowami ujrzała wzrok matki. Ze spuszczoną głową skierowała się do pierwszej ławki i usiadła obok ojca. Organy przestały grać i usłyszała głos księdza. Podniosła wzrok i po raz pierwszy spojrzała w jego zielone oczy.
~ 12 ~ Byłam zgubiona już od pierwszej chwili. Zauważyłam błysk w Twoich oczach, kiedy nasze spojrzenia się splotły. Czy i Ty poczułeś to samo, co ja? Świat wokół nas się zatrzymał. Nie wiem, jak długo nie mogliśmy oderwać od siebie wzroku. Za krótko. Widziałam Twoje ukradkowe spojrzenia rzucane w mo- ją stronę, a serce podchodziło mi do gardła. Poczułam, co to jest miłość. To byłeś Ty. Zakazany owoc. Moje serce przesta- wało bić, by już po chwili walić jak oszalałe. Wsłuchiwałam się w Twój głos i próbowałam zrozumieć, jak to się stało. Boże, wybacz mi. Kiedy Klara oprzytomniała, goście prowadzeni dźwiękami marsza weselnego opuszczali już kościół w ślad za młodą parą. Lecz jej wzrok wciąż szukał jego. Jak to możliwe, że nie zau- ważyła, kiedy zniknął? Wyszła na zewnątrz i poczuła na swo- ich policzkach powiew ciepłego, letniego powietrza. Zaraz też podeszła do niej matka. – Prawda, że było wspaniale? Wiem, nie powinnam wsty- dzić się łez, to taki wzruszający moment, ale… Ksiądz Adam! Jaka piękna msza, wspaniałe kazanie – zwróciła się do osoby za jej plecami. Klara odwróciła się i spojrzała w jasne oczy. Głos matki nagle gdzieś się ulotnił. Klara nic już nie słyszała. Nie miała władzy nad swoim ciałem i umysłem. Potrafiła tylko wpatry- wać się w jego twarz jak zaczarowana. Ocknęła się, kiedy mat- ka ją przedstawiła. – To moja najmłodsza córka, Klara. Tak rzadko nas odwie- dza. Mieszka w Krakowie i dzięki Bogu za ten ślub, bo następ- nym razem miałby ksiądz okazję poznać ją za kilka lat. Klaro, to ksiądz Adam, nasz wikary, dobra dusza tej wsi. Tyle dobre-
~ 13 ~ go robi dla naszych dzieci. Sam dobry Bóg musiał nam go ze- słać. Klara poczuła gęsią skórkę na całym ciele, kiedy ujęła wy- ciągniętą w jej stronę dłoń. Poczuła, jakby od stóp do czubka głowy przeszył ją prąd. – Adam – przedstawił się. – Klara. – Chciałem życzyć wszystkiego dobrego młodej parze. Nie będę już pań zatrzymywał. Po tych słowach skinął głową na pożegnanie i Klara zoba- czyła, jak kieruje się w stronę Ewy i Dawida. Wyglądał na jakieś czterdzieści lat, lecz szczery i przyjazny uśmiech, który ujął ją za serce, dodawał mu uroku. Trochę większy nos wspaniale współgrał z jego błyszczącymi, zielo- nymi oczami i pełnymi, dużymi ustami. Był zachwycający, męski, niesamowicie przystojny. A może po prostu tak właśnie widziała Adama Klara. Każda zakochana kobieta uważa swojego mężczyznę za je- dynego w swoim rodzaju, najprzystojniejszego, najzabawniej- szego. I każda na swój sposób ma rację. I żadna nie powinna widzieć świata poza swoją miłością. Tak powinno być. Bo na czym opierałaby się miłość, gdyby nasze serce nie należało tylko do jednej osoby? Gdyby przeznaczona nam od Boga mi- łość nie była tą jedną jedyną? Gdybyśmy poszukiwali czegoś więcej, mając przed sobą największy skarb? Jeśli ten wyjątko- wy mężczyzna nie byłby dla nas wszystkim, co się w życiu liczy? Takie myśli błądziły nieświadomie w głowie dziewczyny, a ona drżała na całym ciele. Czuła ciepło w miejscu, w którym jej dotknął, jakby ich dłonie wciąż były złączone. Kiedy Adam
~ 14 ~ zniknął jej z oczu i mogła nareszcie zacząć oddychać, wiedzia- ła, że to dopiero początek. Nie wiedziała tylko, czy znajdzie się w niebie, czy raczej w piekle. Całe wesele pamiętała jak przez mgłę. Tańczyła, śpiewała, jadła i piła razem z wszystkimi, lecz przez cały ten czas nie mogła uwolnić się od wspomnienia jego oczu. Właśnie poznała miłość swojego życia. Czemu więc czuje się taka pusta? Prze- budziwszy się rankiem spojrzała na zegarek. Wpół do dziewią- tej. Doskonale, cały dom wciąż pogrążony jest w głębokim śnie. Przebrała się w spodenki i sportową koszulkę. Pobiegam. Może świeże powietrze sprawi, że poczuję się lepiej – pomyślała. Zamknęła za sobą drzwi i skierowała się w stronę lasu. Od- dalony był od jej domu o kilkaset metrów. Jako mała dziew- czynka uwielbiała całymi dniami tam przebywać. Ojciec śmiał się, że Klara pewnego dnia wybuduje dom w środku lasu i tam zamieszka, na co ona rozbawiona odpowiadała, że właśnie tak zrobi. Uwielbiała las tak samo jak podróże. To tutaj, rozgląda- jąc się dookoła i obserwując grę świateł pomiędzy liśćmi dębu, uwierzyła, że Bóg naprawdę kocha ludzi, skoro dał im w pre- zencie to wszystko. Zatopiona we własnych myślach nie zau- ważyła postaci, która nagle przed nią wyrosła. Wpadła na nią, straciła równowagę i na pewno wylądowałaby na twardej zie- mi, gdyby czyjeś silne ręce jej nie przytrzymały. Podniosła wzrok i spojrzała w zatroskaną twarz księdza Adama. – Przepraszam, zamyśliłem się i zbyt późno panią zauważy- łem. Nic pani nie jest? Klarze zabrakło powietrza. Żadne słowo nie chciało przejść przez jej gardło i jedyne, co była w stanie zrobić, to pokręcić przecząco głową.
~ 15 ~ – Wygląda pani, jakby zobaczyła ducha. Na pewno dobrze się pani czuje? Dostrzegła zatroskanie na jego twarzy i postanowiła wziąć się w garść. Tylko że Adam wciąż trzymał ręce na jej ramio- nach, co całkowicie ją rozpraszało. – Tak, nic mi nie jest. Przepraszam, to ja na księdza wpa- dłam. Uśmiechnął się, a Klarze serce, po raz nie wiadomo który, podeszło do gardła. – Wciąż jest pani blada. Może ma pani ochotę na spacer? Tylko kawałek, żebym mógł się upewnić, że nic się pani z mo- jej winy nie stało. Jego głos był już spokojny i Klara wiedziała, że nawet gdy- by chciała, to mu nie odmówi. Ale nie chciała. Zorientował się, że wciąż trzyma ręce na jej ramionach. Zarumienił się, po czym splótł je z tyłu. – Zgadzam się, ale pod jednym warunkiem. – Tak? – Uniósł z zaciekawieniem brwi. – Proszę mi mówić po imieniu. Jestem Klara, dobrze? Uśmiechnął się znowu i dziewczyna pomyślała, że chciała- by na niego patrzeć przez resztę swojego życia. – Dobrze. Ale tylko wtedy, gdy i ty będziesz mi mówić po imieniu. – Nie wiem, czy to wypada. Ludziom się to nie spodoba. – Interesuje cię, co powiedzą ludzie? – zapytał. – Tak, i nie chcę, żeby miał ksiądz przeze mnie kłopoty. Wie ksiądz, jak to jest z ludźmi na wsi. – Rozumiem. Ale wciąż cię proszę. Jestem Adam. Spojrzała przelotnie w jego oczy i aż przystanęła z wraże- nia. Wiedziała, co to spojrzenie znaczy. To samo widziała
~ 16 ~ w swoich oczach za każdym razem, kiedy spojrzała w lustro, odkąd po raz pierwszy ujrzała Adama. Zauroczenie, pożądanie, miłość. Miłość od pierwszego wejrzenia. O Boże. On czuł do niej to samo, co ona do niego. Czy to jest możliwe? Adam też się zatrzymał i patrzył na nią pytającym wzrokiem. Klara, pró- bując ukryć swoje emocje, wskazała ręką w stronę powalonego przez burzę drzewa. – Może usiądziemy? – zaproponowała. Kiedy skierowali się w tamtą stronę i usiedli, zapytała: – Często spacerujesz rano po lesie? – Rzadko. Za to wieczorem przychodzę tutaj prawie każde- go dnia. A co ciebie skłoniło do tak wczesnej pobudki? – Byłam zmęczona. – Zmęczona? – Uniósł z niedowierzaniem brwi. – Dlatego biegałaś tak wcześnie rano po lesie, zwłaszcza po całonocnej zabawie na weselu siostry? – Uwielbiam las – wyjaśniła. – Nigdzie tak dobrze nie wy- poczywam, jak na świeżym powietrzu, wśród drzew. Kiedy psychicznie już nie wytrzymuję, jadę za miasto, do lasu. Po kilkugodzinnym spacerze jestem jak nowo narodzona. To miej- sce jest jak magnes, który mnie do siebie przyciąga. Nie potra- fię się mu oprzeć. Tak jak tobie – dodała w myślach. – Na mnie las działa tak samo, dlatego wiem, co czujesz. – Nie, nie wiesz. Klara zorientowała się, że wypowiedziała te słowa na głos i oblała się rumieńcem. – Przepraszam, miałam na myśli… – Masz rację, nie wiem – przerwał jej w pół zdania. – Mo- że więc chciałabyś mi wytłumaczyć, co czujesz?
~ 17 ~ Uśmiechnął się zachęcająco. Zauważyła błysk w jego oczach. Kiedy wciąż uparcie się w nią wpatrywał, podniosła z ziemi patyk i zaczęła nim pisać po piasku, żeby tylko zająć czymś ręce. – Pracuję w fundacji od kilku lat. Zbieramy pieniądze na le- czenie umierających dzieci. Organizuję dla nich koncerty tak, żeby chociaż przez chwilę mogły poczuć radość z życia. Cały- mi dniami przebywam w hospicjach. Codzienne patrzę na bu- zie dzieci i widzę w nich strach i ból. Nie rozumieją, dlaczego muszą tak cierpieć. Większości z nich rodzice nawet nie po- wiedzieli, że umierają. Nie są w stanie odebrać swojemu dziecku jedynego marzenia, marzenia o wyzdrowieniu i po- wrocie do domu, gdzie będą mogły znowu biegać, śmiać się i bawić z przyjaciółmi na podwórku, gdzie wszystko będzie jak dawniej. Każde poznane dziecko staje się moim dzieckiem i walczę o ich życie, kiedy rodzice nie mają już siły. Kiedy któreś umrze, rodzice przychodzą do mnie i płaczą, płaczą, płaczą, a ja wiem, że nie potrafię uśmierzyć ich bólu. Pocie- szam ich, jak potrafię, ale co powiedzieć komuś, kto stracił cały sens swojego życia? Kto stracił wymodlone przez lata dziecko, które miało wnieść tyle szczęścia do jego życia. Nie wiem, czym rodzice zasłużyli sobie na takie cierpienie, ale wiem jedno, ich dzieci na to nie zasłużyły. – Zanim się zorien- towała, opowiedziała temu mężczyźnie wszystko, z czym nie mogła sobie sama poradzić, co nie pozwalało jej zasnąć w nocy i przepełniało jej serce bólem większym, niż mogła znieść. – Gdzie w takich chwilach jest ten twój Bóg? Jak może zsyłać na małe dzieci cierpienie i ból, na który nie zasłużyły? Czy on w ogóle istnieje? Bo jeśli tak, to musi być potworem – zakoń- czyła z zaciśniętymi ze złości zębami.
~ 18 ~ Spodziewała się teraz usłyszeć coś o boskim planie i życiu wiecznym, ale on tylko wyciągnął dłoń i delikatnie dotknął jej policzka. – Jesteś silniejsza, niż ci się wydaje, Klaro. Już nie panowała nad swoimi emocjami i wiedziała, że mu- si coś zrobić, żeby nie doszło do katastrofy. Wstała. – Przepraszam, że tak się rozkleiłam. Zazwyczaj tak się nie zachowuję. – Nie masz za co przepraszać. Jesteś zmęczona. Wakacje dobrze ci zrobią, nabierzesz siły do dalszej walki o swoje dzie- ci. Podniósł się w ślad za Klarą. – Na jak długo przyjechałaś? – zapytał. – Planowałam wracać jutro rano. Kiedy podniosła na niego wzrok, zauważyła coś w jego spojrzeniu. Smutek, żal, rozczarowanie? Cokolwiek to było, trwało tylko przez sekundę. Teraz uśmiechał się nieśmiało, a z jego oczu nie mogła nic wyczytać. – Szkoda. Miałem nadzieję, że może zechcesz pomóc mi w organizacji koncertu dla naszych dzieci. Wspominałaś, że się tym zajmujesz. – Tak. To świetna okazja do zbiórki pieniędzy – odparła. – Myślisz, że mogłoby się to udać tutaj, na wsi? – Zawsze można spróbować. Na przygotowanie występu potrzebowałabym co najmniej kilku dni. No i sceny. Nie musi być duża, wystarczy, że będzie odpowiednio oświetlona i wy- soka, aby każdy mógł dobrze widzieć. – Hej, hej, powoli. Przecież powiedziałaś, że musisz wracać – zauważył, a Klara pomyślała, że brzmi to jak prośba, żeby jednak została.
~ 19 ~ Pewnie słyszę to, co chcę usłyszeć – pomyślała. – A ty powiedziałeś, że potrzebuję wakacji. I miałeś rację. Kilka dni temu skończyłam naukę. Zanim wrócę do pracy, mo- gę chyba wziąć sobie parę dni urlopu – powiedziała, po czym odgarnęła z twarzy kosmyk włosów, który łaskotał ją w poli- czek. – Czyli się zgadzasz? – zapytał z nadzieją w głosie. – Jasne, z przyjemnością. Ale pod jednym warunkiem. – Czy zawsze zgodzie musi towarzyszyć warunek? – zapy- tał ze śmiechem. – Oczywiście. Musisz mi obiecać, że wystąpisz podczas koncertu. – Ja? – Adam śmiał się teraz głośno. Przecież ja skrzeczę jak wrona. Uwierz mi, nie chcesz tego słyszeć. – Chcę. Sam wybierzesz piosenkę. W nagrodę za odwagę. – Klara mrugnęła zalotnie, myśląc już o nadchodzących dniach. Chciała wierzyć, że Bóg się nad nią zlituje i wszystko bę- dzie dobrze. Wierzyła w cuda. Miłość, którą czuła do Adama, była cudem. Jej darem od Boga. I zamierzała o nią walczyć. Do końca życia. * Klara miała jeszcze jedną sprawę do załatwienia, zanim spotka się po wieczornej mszy z wikarym i proboszczem, który miał ich wesprzeć w przygotowaniu występów. Kiedy rozsta- wała się z Adamem przed plebanią, znajdującą się tylko kilka- set metrów od jej domu, umówili się, że rozpoczną przygoto- wania jeszcze tego samego dnia. Klarze do spotkania pozostało kilka godzin, które poświęciła na wysłuchiwanie wrażeń z we- sela.
~ 20 ~ Teraz jednak wybierała numer do Igora, właściciela funda- cji, u którego pracowała. – Halo, Igor? – Cześć, Klara. I jak po weselu? – Świetnie. Posłuchaj. Chciałabym zostać w domu jeszcze przez pewien czas. Odkąd zaczęłam u ciebie pracę, ani razu nie brałam wolnego. Muszę odpocząć, jeśli mam tam dalej praco- wać. Inaczej nie dam rady. Mógłbyś przedłużyć mi urlop? – To zależy. Ile czasu potrzebujesz? – W głosie Igora usły- szała tęsknotę. Klara miała dwadzieścia dwa lata. Igor był od niej starszy o trzy lata. Kobiety szalały na jego punkcie. Chociaż był bar- dzo bogaty i przystojny, nie zwracał uwagi na inne poza nią. Klara nie była zniewalająco piękną kobietą i dobrze o tym wie- działa. To, czym mogła się pochwalić, to gęste, brązowe włosy, które zawsze upinała w luźny kok, i duże, brązowe oczy. Ema- nowały z niej jednak niesamowita siła i dobro, które chwytały za serce wielu mężczyzn. Mało kto miał taką klasę jak ona. Miała w sobie to coś, co sprawiało, że mężczyźni nie mogli się jej oprzeć. A ona wiedziała, jak to wykorzystać. Dlatego była tak dobra w tym, co robiła. Potrafiła wyprosić wysoką sumę u największego skąpca w mieście. Nigdy nie zgodziła się na żadną randkę z Igorem i ciągle powtarzała mu, żeby zajął się kimś innym, bo ona nie jest zain- teresowana. Jednak on uparcie wierzył, że pewnego dnia ją zdobędzie. Nawet jeśli nie przez swój urok osobisty, którego miał aż w nadmiarze, to przez wierne trwanie przy jej boku. Klara już dawno zrozumiała, że jego uporu nie może niczym pokonać. Zwyczajnie więc go ignorowała. Teraz jednak po- trzebowała jego zgody na dłuższe wakacje.
~ 21 ~ – Cztery tygodnie. – Ile? – wykrzyknął do słuchawki. – Chyba żartujesz. Klara była pewna, że się nie zgodzi, ale zawsze warto było spróbować. – Trzy tygodnie? Proszę, proszę, proszę – modliła się w myślach. – Dostaniesz dwa i ani dnia dłużej. – Dobrze, dziękuję. Pozdrów wszystkich ode mnie i po- wiedz, że niedługo do nich wrócę. – I do mnie. Może wtedy dasz się zaprosić na kolację? – Och, Igor. Który to już raz? – Zaśmiała się. – Wiem, że kiedyś będziesz moja, Klaro. A wtedy nie wy- puszczę cię z łóżka już nigdy. Zobaczysz, co to znaczy znaleźć się w raju – obiecał. – Ja już w nim jestem, ale dzięki za propozycję. Będę pa- miętać. Cześć, Igor. – Do zobaczenia niedługo, skarbie. Czekałam cały dzień, żeby Cię znowu zobaczyć. Najdłuższe kilka godzin w moim życiu. To wszystko dzieje się tak szybko, a jednak wciąż za wolno. Ile bym dała, żeby móc patrzeć w Twoje oczy bez strachu, że Ty, patrząc w moje, zobaczysz, jak bardzo Cię kocham. Chciałabym Ci to powiedzieć. Wziąć Cię za rękę i wyszeptać: „Kocham Cię”. Lecz za bardzo boję się, że mnie odepchniesz. Wystarczy, że zobaczę Cię raz w ty- godniu, na niedzielnej mszy. Tylko tyle, żebym mogła być szczęśliwa. Tylko tyle, żebym mogła żyć dalej. Jesteś jak anioł. Czekam, kiedy Bóg strąci mnie do piekła. Albo zabierze do raju.
~ 22 ~ Jadwiga przyjęła z wielką radością wiadomość o dłuższych wakacjach córki. Miała nadzieję, że Klara znajdzie sobie przez ten czas jakiegoś miłego chłopaka i wróci na stałe do domu. – Och, kochanie, jak to dobrze, że zostajesz. Zobaczysz, ile się u nas pozmieniało przez te wszystkie lata, kiedy cię nie było. – Mamo, mówiłam ci już. Zostaję tylko, żeby pomóc księ- dzu Adamowi w przygotowaniu koncertu, a później wracam do Krakowa. – Kto wie, co się wydarzy w przyszłości. Niezbadane są wyroki boskie. A ten wasz koncert to świetny pomysł, świetny. Z radością wezmę w nim udział. – Mam nadzieję, że wszyscy podzielają twój entuzjazm. – Córuś, nasza wieś jest mała, ale ludzie tutaj mają serca otwarte na potrzeby innych. Podzielą się, jeśli trzeba. Zaufaj mi, wiem, co mówię. – Dziwne. Ja zapamiętałam ich raczej jako skąpych plotka- rzy, którzy u innych zauważą mikroskopijną drzazgę, ale u siebie nawet belki pod okiem nie widzą. – Zbyt okrutnie ich oceniasz. Życie na wsi nie jest tak łatwe jak w mieście. Tutaj trzeba liczyć się z każdym groszem – przekonywała Jadwiga. – Przez to ludzie zapominają, co jest w życiu najważniej- sze. I nie są to pieniądze. – Mówisz tak, bo je masz. Nie wszyscy mają tyle szczęścia. Jadwiga chciała, żeby jej córka zrozumiała, że świat bywa okrutny dla osób urodzonych w biednych rodzinach. Klara jednak dobrze o tym wiedziała. Pracując w hospicjum, widziała kilkuletnie, chore dzieci, które z uśmiechem na ustach biegły w jej stronę, gdy przynosiła im słodkości. One nie miały ani
~ 23 ~ grosza, umierały, a jednak wciąż myślały przede wszystkim o innych. O mamach, które mają zapłakane oczy za każdym razem, kiedy je odwiedzają. O tatusiach, którzy mają ciemne sińce pod oczami z niewyspania. O przyjacielu leżącym w po- koju obok, który wymiotował przez całą noc z powodu podania mu silniejszych leków przeciwbólowych. One właśnie widziały w człowieku tylko dobro. Nauczyły Klarę, co tak naprawdę się w życiu liczy. I była im za to bardzo wdzięczna. Potrzebowała ich bardziej niż one jej. Nauczyły ją, jak żyć. – Studiuję i jednocześnie pracuję na dwóch stanowiskach. Ciężko pracowałam, żeby coś osiągnąć. Chyba nie muszę teraz za to przepraszać? – Oczywiście, że nie. Po prostu postaraj się zrozumieć, że ludzi dotknęły różne nieszczęścia, które doprowadziły do tego, że teraz wydają ci się źli. A może tylko ty ich tak widzisz. Klara miała już dość tej rozmowy. Postanowiła zaparzyć kawę. Wciąż była zmęczona, a przed nią jeszcze długi wieczór. Przypomniała sobie radość w oczach Adama, kiedy zdecydo- wała się przedłużyć wakacje. Na jego twarzy rzadko kiedy mo- gła wyczytać, co czuje. Za to jego oczy nigdy nie kłamały. Gdy nalewała kawę do filiżanek, po kuchni rozszedł się pobudzają- cy zapach. Słońce grzało niemiłosiernie przez cały dzień. Teraz na niebie zbierały się ciemne chmury zwiastujące burzę. Klara chciała wyjść, zanim zacznie padać. Opróżniła do końca fili- żankę, po czym wstała. – Muszę już iść. – Dobrze. Nie musisz się śpieszyć z powrotem. Drzwi będą czekać na ciebie otwarte. Klara zawsze zamykała swoje drzwi do mieszkania na klucz, a już na pewno robiła to późnym wieczorem. No cóż,
~ 24 ~ wieś ma również swoje zalety. Na zewnątrz duszne powietrze uderzyło ją w twarz. Idąc w stronę plebanii, zastanawiała się, jak skończy się ta historia. Nie chciała do końca życia cierpieć z powodu zakazanej miłości, a wiedziała, że nigdy nie przesta- nie go kochać. Co mam robić, Boże? – zapytała, spoglądając w niebo. Wchodząc na teren plebanii, podziwiała piękne róże, które rosły wzdłuż ścieżki prowadzącej do wejścia. Ktoś tutaj ma dobrą rękę do kwiatów – pomyślała. Zapukała do drzwi, a po kilku sekundach ujrzała twarz pro- boszcza. Dobrze pamiętała go z czasów, kiedy była jeszcze nastolatką. Troszkę przytył i pozbył się większości włosów z głowy, jednak poza tym wcale się nie zmienił. Z serdecznym uśmiechem powitał Klarę. – Witam, witam i zapraszam do środka. Chyba zapowiada się na deszcz. – Spojrzał w niebo, tak samo jak kilka minut wcześniej Klara, po czym gestem zaprosił ją do środka. – Dzień dobry. Czy raczej powinnam powiedzieć: Szczęść Boże. – Kto dzisiaj zwraca uwagę na takie głupstwa? Mów tak, jak masz ochotę. Klara od razu poczuła sympatię do tego starzejącego się mężczyzny. Jego bezpośredni sposób zwracania się do niej sprawił, że od razu się rozluźniła. – Ksiądz Adam powinien zaraz przyjść. Przed chwilą skoń- czyła się wieczorna msza. O wilku mowa. – Usłyszeli dźwięk otwieranych drzwi. Adam stanął przed nimi z uśmiechem na twarzy. – Przepraszam za spóźnienie. Zaczęło padać i sprawdzałem, czy okna w kościele są dobrze zamknięte – tłumaczył się.
~ 25 ~ – Nic się nie stało. Pani Klara także przed chwilą przyszła. To ja zrobię dla wszystkich herbatę, a wy może przenieście się do salonu. Zgoda? Ksiądz Jerzy poszedł w stronę kuchni. Adam otworzył drzwi do małego pokoju, który służył za salon, a jednocześnie za gabinet księdza proboszcza. Klara rozejrzała się dookoła. Była zdziwiona, jak skromnie go urządzono, wręcz po spartań- sku. Biurko, drewniane krzesło, stara lampka, która stanowiła w tym momencie jedyne oświetlenie tego pomieszczenia, stolik i dwa małe fotele. Krzyż na ścianie, a obok obraz Anioła Stró- ża rozkładającego ręce nad głowami dzieci, bezpiecznie pro- wadząc je przez most na drugą stronę przepaści. Klara wiele razy widziała ten obraz nad łóżkami dzieci w hospicjum. Jed- nak tam opiekuńcze ramiona anioła nie miały mocy. Zapatrzo- na w obraz nie zauważyła, gdy ksiądz Jerzy wszedł do pokoju. Postawił tacę z herbatą i ciastkami na stoliku, po czym stanął obok niej. Ocknęła się na dźwięk jego głosu. – Dostałem ten obraz od swoich rodziców w dniu święceń kapłańskich. Na odwrocie napisane jest ręką mojej mamy: „Dla mnie zawsze pozostaniesz małym dzieckiem”. – Klasnął w dłonie. – Czas najwyższy zabrać się do pracy. Mamy już jakiś plan? – zapytał. – Kilka godzin temu zadzwoniłem do pana Władka. Jest stolarzem u nas we wsi. Obiecał przygotować scenę z desek. Raczej nie będzie to nic wspaniałego, ale kiedy dowiedział się o naszym koncercie, obiecał zrobić to za darmo. – Czyli jedna rzecz z głowy – rzekła Klara. – Teraz potrze- bujemy artystów. Pomyślałam o tym, żeby na scenie wystąpili wszyscy. Od najmłodszych do najstarszych, skoro ma to być zbiórka pieniędzy dla całej rodziny.