Filbana

  • Dokumenty2 833
  • Odsłony785 970
  • Obserwuję576
  • Rozmiar dokumentów5.6 GB
  • Ilość pobrań528 905

Saga Polska 01 - Dwor w Czartorowiczach

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :2.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

Filbana
EBooki
Książki
-M-

Saga Polska 01 - Dwor w Czartorowiczach.pdf

Filbana EBooki Książki -M- Monika Rzepiela
Użytkownik Filbana wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 177 stron)

Wszyst​kie pra​wa za​strze​żo​ne. Żad​na część ni​niej​szej książ​ki nie może być re​pro​du​ko​wa​na w ja​kiej​kol​wiek for​mie i w ja​ki​kol​wiek spo​sób bez pi​sem​nej zgo​dy wy​daw​cy. Pro​jekt okład​ki i stron ty​tu​ło​wych Ilo​na Go​styń​ska-Rym​kie​wicz Zdję​cia na okład​ce © pi​la​go​2009, © pi​xbay.com Re​dak​cja Ju​sty​na No​sal-Bart​ni​czuk Re​dak​cja tech​nicz​na, skład, ła​ma​nie oraz opra​co​wa​nie wer​sji elek​tro​nicz​nej Grze​gorz Bo​ciek Ko​rek​ta Bar​ba​ra Ka​szu​bow​ska Ni​niej​sza po​wieść to fik​cja li​te​rac​ka. Wszel​kie po​do​bień​stwo do osób i zda​rzeń rze​czy​wi​stych jest w tej książ​ce nie​za​mie​rzo​ne i przy​pad​ko​we. Wy​da​nie I, Ka​to​wi​ce 2017 Wy​daw​nic​two Sza​ra Go​dzi​na s.c. biu​ro@sza​ra​go​dzi​na.pl www.sza​ra​go​dzi​na.pl Dys​try​bu​cja wer​sji dru​ko​wa​nej: DIC​TUM Sp. z o.o. ul. Ka​ba​re​to​wa 21, 01-942 War​sza​wa tel. 22-663-98-13, fax 22-663-98-12 dys​try​bu​cja@dic​tum.pl www.dic​tum.pl © Co​py​ri​ght by Wy​daw​nic​two Sza​ra Go​dzi​na s.c., 2017 ISBN 978-83-65684-49-3

Mo​jej Bab​ci Wa​cła​wie z Du​den​ków Jan​kow​skiej, któ​ra do​cze​ka​ła się pra​pra​wnucz​ki, z ca​łe​go ser​ca de​dy​ku​ję Daw​ny​mi cza​sy Nie​chci​co​wie żyli mniej wię​cej tak, jak żyją wszy​scy po dwo​rach na wsi. Ma​ria Dą​brow​ska, Noce i dnie

Od Autorki Dwór w Czar​to​ro​wi​czach jest w ca​ło​ści wy​two​rem mo​jej wy​obraź​ni. Pi​sząc książ​kę, opie​ra​łam się jed​nak na fa​cho​wej li​te​ra​tu​rze z za​kre​su hi​sto​rii kul​tu​ry i ro​dzi​ny pol​skiej oraz na wspo​mnie​‐ niach mo​ich za​bu​żań​skich Dziad​ków, by w spo​sób jak naj​bar​dziej wier​ny i do​kład​ny wskrze​sić pa​mięć o fa​scy​nu​ją​cym świe​cie płci nie​wie​ściej na​szych pra​pra​pra​ba​bek. Wszyst​kie po​sta​ci oraz nie​któ​re na​zwy geo​gra​ficz​ne są fik​cyj​ne, to​też ja​kie​kol​wiek po​do​bień​‐ stwo do osób ży​wych lub umar​łych jest cał​ko​wi​cie przy​pad​ko​we. Przy​to​czo​ne w po​wie​ści utwo​ry pol​skich po​etów oraz pie​śni lu​do​we i ko​lę​dy na​le​żą do do​me​‐ ny pu​blicz​nej. M. Rz. Dramatis personae Dom Ja​błoń​skich Ewa Ja​błoń​ska – pan​na na Czar​to​ro​wi​czach, cór​ka Blan​ki i An​to​nie​go Blan​ka z Ha​lic​kich Ja​błoń​ska – mat​ka Ewy, pani na Czar​to​ro​wi​czach An​to​ni Ja​błoń​ski – oj​ciec Ewy, pan na Czar​to​ro​wi​czach Mar​cjan​na z Dan​gusz​ków Ja​błoń​ska – bab​cia Ewy Ka​rol Ja​błoń​ski – mąż Mar​cjan​ny Oleś Ja​błoń​ski – syn Blan​ki i An​to​nie​go, dzie​dzic Czar​to​ro​wicz Fra​nuś Ja​błoń​ski – brat Ole​sia i Ewy Ja​nusz Ja​błoń​ski – star​szy brat An​to​nie​go Ju​li​ta z To​mił​łów Ja​błoń​ska – żona Ja​nu​sza Iga Bra​nic​ka – ku​zyn​ka Ewy Kle​men​ty​na z Ha​lic​kich Bra​nic​ka – star​sza sio​stra Blan​ki, mat​ka Igi Je​rzy Bra​nic​ki – mąż Kle​men​ty​ny, oj​ciec Igi Ma​ciej​ka – pia​stun​ka Wła​dzio​wa – och​mi​strzy​ni An​drze​jo​wa – ku​char​ka Teo​fi​la Ró​życ​ka – gu​wer​nant​ka Sta​ni​sław Trę​biń​ski – re​zy​dent Kla​ra – po​ko​jów​ka Grze​gorz – woź​ni​ca Dom Sa​sic​kich Mar​cin Sa​sic​ki – syn Emi​lii i Igna​ce​go, dzie​dzic Ole​cho​wicz Emi​lia z Dzia​łyń​skich Sa​sic​ka – mat​ka Mar​ci​na, pani na Ole​cho​wi​czach Igna​cy Sa​sic​ki – oj​ciec Mar​ci​na, pan na Ole​cho​wi​czach Dom Świer​gieł​łów Aloj​zy Świer​gieł​ło – pan na Haj​du​lisz​kach Te​re​nia z Dwo​rzyc​kich Świer​gieł​ło​wa – żona Aloj​ze​go Kon​stan​cja z Tu​mi​da​jów Świer​gieł​ło​wa – mat​ka Aloj​ze​go, pani na Haj​du​lisz​kach Mau​ry​cy Świer​gieł​ło – oj​ciec Aloj​ze​go Eli​za Ma​rio​la Świer​gieł​łów​na – cór​ka Aloj​ze​go i Te​re​ni Al​bert Dwo​rzyc​ki – szwa​gier Aloj​ze​go, re​zy​dent w Haj​du​lisz​kach

Ro​dzi​na Chru​śni​ków Leon Chru​śnik – syn eko​no​ma w Czar​to​ro​wi​czach Bar​tło​miej Chru​śnik – eko​nom, oj​ciec Le​ona Fran​cisz​ka Chru​śni​ko​wa – eko​no​mo​wa Ma​nia Wa​lu​sów​na – sy​no​wa Chru​śni​ków Po​zo​sta​łe per​so​ny Piotr Li​siec​ki – dok​tór Klo​tyl​da Wa​rec​ka – ku​zyn​ka Sa​sic​kich Mi​chał Kon​stan​ty Ha​lic​ki – brat Blan​ki i Kle​men​ty​ny Si​grid Björns​dot​ter – żona Mi​cha​ła Björn Mak​sy​mi​lian Ha​lic​ki – syn Mi​cha​ła i Si​grid Ka​ta​rzy​na Obor​ska – da​le​ka krew​na Ha​lic​kich Hen​ryk Obor​ski – syn Ka​ta​rzy​ny Mak​sym Ko​za​kow – dru​gi mąż Ju​li​ty Ta​de​usz Ko​za​kow – syn Ju​li​ty Zyg​munt i Pa​weł Le​śnia​ko​wie – bra​cia cio​tecz​ni Mar​ci​na Azi​la – Or​mian​ka, wła​ści​ciel​ka ka​mie​ni​cy Rit​te​lo​wa – wła​ści​ciel​ka pen​sji El​wi​ra Wa​lew​ska – zna​jo​ma pan​ny Ja​błoń​skiej Na​ta​lia Żmi​chow​ska – zna​jo​ma pan​ny Ja​błoń​skiej Iza​be​la Lesz​czyń​ska – druh​na Ewy Ja​błoń​skiej

Rozdział 1. Rodowód Pan​na Ewa Ja​błoń​ska obu​dzi​ła się, kie​dy cały dwór był już na no​gach. Nie mia​ła w zwy​cza​ju wy​le​gi​wać się w łóż​ku o świ​ta​niu, lecz tego dnia wy​jąt​ko​wo za​spa​ła. Za​wsty​dzo​na, bo słoń​ce sta​ło wy​so​ko, spoj​rza​ła na wi​szą​cy nad fra​mu​gą ze​gar i za​mar​ła z prze​ra​że​nia. Do​cho​dzi​ła dzie​‐ wią​ta, więc pora śnia​da​nio​wa daw​no mi​nę​ła, a ona, o zgro​zo, wciąż le​ża​ła w po​ście​li! Czym prę​‐ dzej od​szu​ka​ła kap​cie i na​law​szy z bia​łe​go bla​sza​ne​go dzban​ka wody do mi​ski, któ​ra sta​ła na noc​nym sto​li​ku obok łóż​ka, po​spiesz​nie umy​ła twarz. Po​tem, wciąż w noc​nej ko​szu​li, lek​kiej i tak de​li​kat​nej, że było nie​mal wi​dać kształ​ty jej cia​ła, sta​nę​ła obok otwar​te​go okna. Spo​glą​da​‐ jąc na kwit​ną​cy ogród, szczu​pły​mi pal​ca​mi za​czę​ła za​pla​tać war​kocz. To był jej znak szcze​gól​‐ ny: gru​by ja​sny war​kocz się​ga​ją​cy aż po pas, iden​tycz​ny jak za mło​du no​si​ła jej uko​cha​na bab​cia Mar​cjan​na. Upo​jo​na wo​nią barw​ne​go kwie​cia, ode​szła od pa​ra​pe​tu i otwo​rzyw​szy wie​ko sta​re​go dę​bo​we​‐ go ku​fra – ta​kie bo​wiem z da​wien daw​na po dwo​rach dla prze​cho​wy​wa​nia odzie​ży trzy​ma​no – wy​ję​ła żół​tą pro​stą suk​nię z cien​kie​go ma​te​ria​łu, w sam raz na upal​ny dzień. Szyb​ko się ubra​ła i wy​szła z po​ko​ju. Le​d​wie za​mknę​ła za sobą drzwi, gdy usły​sza​ła ha​łas do​bie​ga​ją​cy z kre​den​su. Nie na​my​śla​jąc się wie​le, ru​szy​ła w stro​nę zna​jo​mych gło​sów. W po​miesz​cze​niu dla służ​by pa​no​wał ruch jak zwy​kle. – Bę​dzie​my mie​li pięk​ny dzień – mó​wi​ła po​ko​jów​ka Kla​ra do ku​char​ki, wy​cie​ra​jąc ta​le​rze. – O, pan​na Ewa! – za​wo​ła​ła na wi​dok dziew​czy​ny. – Dłu​go dziś pa​nien​ka spa​ła. Już po śnia​da​niu. Pani Blan​ka nie chcia​ła cze​kać. – Nie szko​dzi, Kla​ro, zjem coś w kuch​ni. Gdzie mama? – Pani czy​ta ro​mans na gan​ku. – A ty nie je​steś przy niej? – zdzi​wi​ła się Ewa. – Nie, pani Blan​ka po​wie​dzia​ła, że chce zo​stać sama, to​też ja tu sprzą​tam. Opu​ściw​szy kre​dens, w któ​rym prze​cho​wy​wa​no szkło, za​sta​wy sto​ło​we, srebr​ne sztuć​ce, wazy na po​lew​ki i pół​mi​ski do so​sów wraz z far​fu​ra​mi1 – a wszyst​kie​go było na osiem​dzie​siąt osób – oraz wszel​kie do​mo​wej ro​bo​ty mik​stu​ry dla po​ra​to​wa​nia zdro​wia, Kla​ra prze​szła przez po​kój ja​‐ dal​ny, te​raz pu​sty, bo wszy​scy do​mow​ni​cy po​roz​cho​dzi​li się do swo​ich za​jęć, i we​szła do kuch​‐ ni. Tam sta​ra pia​stun​ka Ma​ciej​ka sie​dzia​ła na zy​dlu pod oknem ozdo​bio​nym do​nicz​ka​mi, w któ​‐ rych kwi​tły pe​lar​go​nie, i bu​ja​ła na ko​la​nach dwu​let​nie​go Ole​sia. – Tu-tu-tu – śpie​wa​ła ko​bie​ta, trzy​ma​jąc dziec​ko za rącz​ki – srocz​ka kasz​kę wa-rzy-ła, na pro​‐ gu ją stu-dzi-ła, pierw​sze​mu dała na ły​żecz​kę, dru​gie​mu dała na mi​secz​kę, trze​cie​mu dała w gar- nu-szku, czwar​te​mu dała w dzba​nusz​ku, a pią​te​mu nic nie dała i fru-fru do lasu po​le​cia​ła! Ewa się uśmiech​nę​ła. Ma​ciej​ka zaj​mo​wa​ła się Ole​siem tak, jak nie​gdyś nią i Igą. Pa​mię​ta​ła, jak sama sie​dzia​ła na jej ko​la​nach i jak bar​dzo lu​bi​ła się wtu​lać w ob​szer​ne, ko​cha​ne ra​mio​na ko​bie​ty. To sta​ra pia​stun​ka na​uczy​ła ją pierw​szych wier​szy​ków i pa​cie​rza, to ona śpie​wa​ła jej ko​ły​san​ki do snu. A te​raz znów ba​wi​ła dziec​ko, cho​ciaż jej ręce były wy​krzy​wio​ne ze sta​ro​ści, a ple​cy zgar​bio​ne. Z szaf​ki, na któ​rej obok por​ce​la​no​wej cu​kier​ni​cy sta​ły sło​icz​ki z pie​przem, sza​fra​nem, ba​zy​lią, im​bi​rem i z goź​dzi​ka​mi, wy​ję​ła mły​nek do kawy z wy​su​wa​ną szu​flad​ką. Za​mie​rza​ła wsy​pać do nie​go brą​zo​we ziar​na, gdy na​gle do kuch​ni we​szła An​drze​jo​wa. – Po​zwo​li pan​na, że ja to zro​bię – po​wie​dzia​ła ku​char​ka, od​bie​ra​jąc Ewie mły​nek. Przy​zwy​cza​jo​na do tego, że w kuch​ni nie​po​dziel​nie wła​da​ła An​drze​jo​wa, Ewa usia​dła na zy​dlu

koło ka​flo​we​go pie​ca i de​lek​tu​jąc się słod​ki​mi za​mor​ski​mi mig​da​ła​mi, spo​koj​nie ob​ser​wo​wa​ła po​czy​na​nia sta​rej słu​żą​cej. An​drze​jo​wa go​to​wa​ła w Czar​to​ro​wi​czach jesz​cze pod rzą​da​mi bab​ci Mar​cjan​ny i była dla wszyst​kich nie​mal jak czło​nek ro​dzi​ny. Oleś tym​cza​sem zsu​nął się z ko​lan Ma​ciej​ki i chwie​jąc się, pod​szedł do sio​stry. Ewa, od​sta​‐ wiw​szy pół​mi​sek z mig​da​ła​mi na stół, chwy​ci​ła bra​cisz​ka za rącz​kę i wol​nym kro​kiem za​czę​ła spa​ce​ro​wać z nim po kuch​ni. – Kawa go​to​wa – oznaj​mi​ła ku​char​ka. – Za​nio​sę pan​nie do po​ko​ju ja​dal​ne​go. – Dzię​ku​ję. Dziew​czy​na od​da​ła dziec​ko Ma​ciej​ce. W ja​dal​nym, tuż obok okna, stał ogrom​ny brą​zo​wy re​‐ gał z szy​ba​mi, za któ​ry​mi pani Blan​ka z Ha​lic​kich Ja​błoń​ska usta​wi​ła por​ce​la​no​wy ser​wis do her​ba​ty. Na​prze​ciw​ko re​ga​łu po obu stro​nach drzwi wi​sia​ły dwa por​tre​ty przed​sta​wia​ją​ce męż​‐ czyzn w kon​tu​szach, a nad fra​mu​gą ze​gar z wiel​ki​mi wa​ga​mi i ku​kuł​ką. Ewa po​de​szła do sto​łu i wy​su​nę​ła obi​te kre​mo​wym za​mszem krze​sło z wy​so​ki​mi brą​zo​wy​mi po​rę​cza​mi. Tym​cza​sem An​drze​jo​wa po​sta​wi​ła na bia​łym ob​ru​sie fi​li​żan​kę z kawą. Nie zdą​ży​ła dojść do drzwi, gdy dziew​czy​na dusz​kiem do​pi​ła ostat​ni łyk i wy​mi​nąw​szy kor​pu​lent​ną po​stać w sze​ro​kim pro​gu, wy​bie​gła na ga​nek. Pani Blan​ka czy​ta​ła książ​kę, sie​dząc w fo​te​lu na bie​gu​nach. Ewa zmar​twio​na za​uwa​ży​ła, że po​licz​ki mat​ki były bla​de, a pod ocza​mi wid​nia​ły fio​le​to​we cie​nie. – Jak się czu​je​cie, mamo? – za​py​ta​ła ci​cho, sia​da​jąc obok. Mat​ka za​mknę​ła gru​by tom. – Cał​kiem nie​źle – od​par​ła. – Cho​ciaż cią​gle je​stem sła​ba. Ja​dłaś już? – Wy​pi​łam kawę. – Ewa się uśmiech​nę​ła. – Co czy​ta​cie? Mogę zo​ba​czyć? Blan​ka prze​su​nę​ła dło​nią po stro​nie ty​tu​ło​wej. – To Kol​lo​an​der wier​ny Le​onil​dzie – wes​tchnę​ła. – Bar​dzo sta​ry ro​mans, ale lu​bię do nie​go za​‐ gląd​nąć. Moja mat​ka Łu​cja z Pru​skich Ha​lic​ka opo​wia​da​ła, że jej cio​tecz​na pra​pra​bab​ka go czy​‐ ta​ła. Mia​ła na imię Wi​ry​dian​na. Po​sia​da​ła po​kaź​ny księ​go​zbiór, któ​ry prze​cho​dził w ro​dzi​nie Ra​do​liń​skich i Pru​skich z po​ko​le​nia na po​ko​le​nie. Z tego po​wo​du za​słu​ży​ła so​bie na mia​no sa​‐ want​ki2. Po​nad​to pi​sa​ła pa​mięt​ni​ki, jak to daw​ny​mi cza​sy po dwo​rach po​wszech​nie czy​nio​no. Nie​ste​ty więk​szość ksią​żek i rę​ko​pi​sów spło​nę​ła w po​ża​rze przed uro​dze​niem mo​jej mat​ki. Uda​‐ ło się ura​to​wać za​le​d​wie kil​ka to​mów. Mnie z ca​łej spu​ści​zny do​sta​ły się tyl​ko Kol​lo​an​der wier​‐ ny i Pięk​na Dia​nea3 – mó​wiąc to, przy​mknę​ła oczy. – Do​radź mi, co dziś za​rzą​dzić na obiad. Nic mi nie przy​cho​dzi do gło​wy. Ewa wzru​szy​ła ra​mio​na​mi. – Co​kol​wiek. Na przy​kład barszcz ukra​iń​ski. – Do​brze, po​wiem An​drze​jo​wej, żeby ugo​to​wa​ła barszcz. Oleś zje ze sma​kiem, bo lubi. – Po​mo​gę wam – za​ofia​ro​wa​ła się, wi​dząc, że mat​ka chce wstać. – Weź​cie mnie pod ra​mię. Obej​mu​jąc się, prze​kro​czy​ły sze​ro​ki próg dwo​ru. Po​dwój​ne wej​ścio​we drzwi z dę​bo​we​go drze​wa nie​daw​no po​ma​lo​wa​ne przez pana Ja​błoń​skie​go na bia​ło za dnia za​wsze sta​ły otwo​rem, by każ​dy, kogo los spro​wa​dzi, bez skrę​po​wa​nia mógł wejść do środ​ka we​dle sta​rej mak​sy​my, że gość w dom, to jak Bóg w dom. I tak rze​czy​wi​ście było: czy krew​ny, czy są​siad, czy też obcy, za​wsze był mile wi​dzia​ny w Czar​to​ro​wi​czach. Pań​stwo wi​ta​li go na gan​ku i pro​si​li na po​ko​je. Tym​cza​sem w kre​den​sie, któ​ry usta​wio​ny był przy ścia​nie tuż obok drzwi wej​ścio​wych, Kla​ra z An​drze​jo​wą na​dal wy​cie​ra​ły ta​le​rze. – Dziś na obiad przy​rządź​cie barsz​czyk ukra​iń​ski. – Pani domu zwró​ci​ła się do ku​char​ki i za​‐

raz moc​niej ści​snę​ła cór​kę za rękę. – Ewu​niu, za​pro​wadź mnie do błę​kit​ne​go po​ko​ju. Ta po​mo​gła mat​ce po​ło​żyć się do łóż​ka, na​stęp​nie otwo​rzy​ła okno, przy któ​rym sta​ły do​nicz​ki z fioł​ka​mi, i po​da​ła jej książ​kę. – Zaj​rzę do bab​ci Mar​cjan​ny – po​wie​dzia​ła. – Jesz​cze jej dziś nie wi​dzia​łam. Blan​ka po​ki​wa​ła gło​wą. – Do​brze, idź już. Dam so​bie radę. Do​cho​dzi​ła dzie​sią​ta. Ewa szła nie​spiesz​nie przez ogród mię​dzy klom​ba​mi. Słoń​ce roz​świe​tla​ło jej pło​we wło​sy, któ​‐ rych ko​smy​ki wy​my​ka​ły się z war​ko​cza. De​li​kat​ny let​ni wie​trzyk sma​gał jej twarz. Uśmiech​nę​ła się, gdy na koń​cu ogro​du uj​rza​ła syl​wet​kę bab​ci. Mar​cjan​na z Dan​gusz​ków Ja​błoń​ska sie​dzia​ła na ław​ce pod ol​cha​mi, prze​su​wa​jąc pa​cior​ki brą​‐ zo​we​go ró​żań​ca. Ubra​na była w czar​ną kam​lo​to​wą suk​nię i tiu​lo​wy cze​pek bez ozdób. Ten ża​‐ łob​ny strój no​si​ła bez prze​rwy od dwu​na​stu lat, czy​li od upad​ku po​wsta​nia, w któ​rym zgi​nął jej star​szy syn Ja​nusz, a mąż za udział zo​stał ze​sła​ny na Sy​bir. Ewa usia​dła ci​cho obok bab​ci. Mia​ła stąd do​sko​na​ły wi​dok na cały dwór, te​raz ską​pa​ny w słoń​cu i bie​le​ją​cy wśród ota​cza​ją​cej go zie​le​ni. W jego pro​gi za​pra​sza​ły sze​ro​kie ka​mien​ne scho​dy wy​dep​ta​ne sto​pa​mi ko​lej​nych po​ko​leń, pro​wa​dzą​ce na ga​nek ocie​nio​ny dwie​ma ko​lum​‐ na​mi, wo​kół któ​rych pię​ły się ko​lo​ro​we mal​wy. Przez otwar​te pro​sto​kąt​ne okna z ma​ły​mi szyb​‐ ka​mi, po​mię​dzy któ​ry​mi ro​sły pną​cza blusz​czu, wpa​dał na po​ko​je prze​ślicz​ny za​pach kwie​cia nie​sio​ny przez wiatr po​ru​sza​ją​cy mu​śli​no​wy​mi fi​ran​ka​mi. To był jej świat – swoj​ski, zna​ny od dzie​ciń​stwa, uko​cha​ny. Dziew​czy​na po​pa​trzy​ła na bab​kę. Sta​rusz​ka wciąż od​ma​wia​ła mo​dli​twę. – Bab​ciu – ode​zwa​ła się ci​cho, do​ty​ka​jąc jej ra​mie​nia. – To ja. Sta​ra ko​bie​ta otwo​rzy​ła oczy i po​pa​trzy​ła na wnucz​kę. – Ewu​nia! – za​wo​ła​ła, spla​ta​jąc ręce na po​doł​ku. – A ja my​śla​łam, że Kle​men​ty​na przy mnie usia​dła… – Cio​ci to ja dzi​siaj nie wi​dzia​łam. Może się przej​dzie​my? Taka ład​na po​go​da. Po​mo​gła bab​ci wstać i wol​nym kro​kiem ru​szy​ły wy​dep​ta​ną wśród klom​bów ścież​ką w kie​run​‐ ku dwo​ru. – Za pa​nień​skich cza​sów – za​czę​ła sta​rusz​ka, pod​pie​ra​jąc się la​ską – przy​jeż​dżał do nas na Sie​‐ dli​ska gu​wer​ner, co go w są​sied​nim dwo​rze za​trud​ni​li do na​uki. Mło​dy był, przy​stoj​ny i do​brze mu z oczu pa​trzy​ło. Za​ko​chał się we mnie. Chciał się że​nić. Ale oj​ciec nie po​zwo​lił pójść za nie​‐ go. – Co się z nim sta​ło? Z tym na​uczy​cie​lem? – Ewa się uśmiech​nę​ła. Bar​dzo lu​bi​ła opo​wie​ści bab​ci. – Nie​dłu​go po re​ku​zie4 wy​je​chał do Sza​ro​gród​ka, a mnie oj​ciec wy​dał za Ka​ro​la na Czar​to​ro​‐ wi​czach. Mia​łam wte​dy osiem​na​ście lat. – Pa​mię​tasz go, bab​ciu? – A jak​że! Pa​mięć, chwa​ła Bogu, mi słu​ży. Adam mu było, bo się w sa​miu​teń​ką Wi​lię uro​dził. Czy​tał mi wier​sze i jeź​dzi​li​śmy brycz​ką. A raz, gdy po​szli​śmy do lasu na grzy​by, to mnie mu​siał z po​wro​tem na rę​kach nieść, bo ta​kam była po​ką​sa​na przez mrów​ki, że kro​ku zro​bić nie mo​‐ głam! – Szko​da, że te​raz nie ma żad​ne​go na​uczy​cie​la na Czar​to​ro​wi​czach. – Ewa wes​tchnę​ła, za​do​‐ wo​lo​na, że bab​cia tak się oży​wi​ła. – Oleś jesz​cze za mały do na​uki.

– A chcia​ła​byś, wnu​siu? – Może – po​wie​dzia​ła pa​nien​ka z bły​skiem w oku. – By​ło​by we​so​ło! Mógł​by mi czy​tać wier​‐ sze albo pro​wa​dzić na dłu​gie spa​ce​ry. – To nie te cza​sy, co kie​dyś… – ze smut​kiem stwier​dzi​ła bab​ka. – Te​raz już nie naj​mu​ją na​‐ uczy​cie​li na dwo​ry. Do szkół jeż​dżą. Ko​bie​ty we​szły na ga​nek. Sta​rusz​ka, po​sa​pu​jąc, usia​dła cięż​ko w bu​ja​nym fo​te​lu. – Przy​nio​sę wody, ba​bu​niu – po​wie​dzia​ła wnucz​ka, zni​ka​jąc za pro​giem. W kre​den​sie An​drze​jo​wa szy​ko​wa​ła ta​le​rze obia​do​we. – Je​den, dwa, trzy… – li​czy​ła. – Pię​cio​ro w po​ko​ju ja​dal​nym, resz​ta w kuch​ni. Pani Kle​men​ty​‐ na to dużo dziś nie zje, bo coś cho​ra. – Co jej jest? – za​cie​ka​wi​ła się pan​na Ja​błoń​ska. – Mi​gre​na i dusz​no​ści – oświad​czy​ła ku​char​ka, wy​cie​ra​jąc wazę. – Leży w łóż​ku i sole trzeź​‐ wią​ce za​ży​wa. – Zaj​rzę do niej póź​niej. – To po​wie​dziaw​szy, Ewa otwo​rzy​ła szkla​ne drzwicz​ki gór​nej szaf​ki i wy​ję​ła fio​le​to​wą fi​li​żan​kę, do któ​rej na​la​ła wody z dzban​ka. Na gan​ku ostroż​nie po​da​ła ją bab​ci do rąk. Po​ca​ło​wa​ła sta​rusz​kę w po​li​czek i uda​ła się do swe​‐ go po​ko​ju, by prze​brać się z po​ran​nej suk​ni oraz do​koń​czyć to​a​le​tę, któ​rą tego ran​ka wy​ko​na​ła zbyt po​spiesz​nie. Sie​dzia​ła wła​śnie przed lu​strem w sa​mej tyl​ko hal​ce, gdy do po​ko​ju nie​spo​dzie​wa​nie we​szła Kla​ra. – Mó​wi​łam, że​byś pu​ka​ła! – upo​mnia​ła ją Ewa. – Przy​szedł list do pa​nien​ki. Dziew​czy​na wy​cią​gnę​ła dłoń, w któ​rej trzy​ma​ła szczot​kę do wło​sów. – Daj mi go – za​żą​da​ła. Kla​ra po​da​ła ko​per​tę i wi​dząc, że pa​nien​ka scho​wa​ła ją do szu​fla​dy, za​mie​rza​ła, odejść. – Przy​nieś wa​nien​kę. We​zmę ką​piel. Po​ko​jów​ka, ukło​niw​szy się lek​ko, wy​szła i wró​ci​ła do​pie​ro po kwa​dran​sie, wno​sząc naj​pierw dzban go​rą​cej wody, a do​pie​ro póź​niej bia​łe me​ta​lo​we na​czy​nie. – Ustaw ją na środ​ku i wlej wodę – po​le​ci​ła pan​na Ja​błoń​ska. – Mo​żesz już wró​cić do mo​jej mamy! – do​da​ła. Gdy Kla​ra opu​ści​ła po​kój, Ewa zrzu​ci​ła hal​kę i we​szła do wa​nien​ki. Przy​mknę​ła oczy i roz​ko​‐ szo​wa​ła się ką​pie​lą. Za​ży​wa​ła jej czę​ściej niż inni, a w le​cie nie​mal co​dzien​nie. Woda od​prę​ża​ła i ko​iła zmy​sły. Dzię​ki temu nie cier​pia​ła na żad​ne wła​ści​we płci na​dob​nej tak zwa​ne hu​mo​ry- wa​po​ry, czy​li do​le​gli​wo​ści, któ​re za​tru​wa​ły or​ga​nizm do tego stop​nia, że nie​wia​sta nie była wład​na pa​no​wać ani nad swy​mi re​ak​cja​mi, ani nad emo​cja​mi. Ciot​ka Kle​men​ty​na, któ​ra wy​bor​‐ nie zna​ła się na owych nie​zno​śnych wa​po​rach i po za​cho​wa​niu się ko​bie​ty po​tra​fi​ła wska​zać, czy w jej or​ga​ni​zmie w da​nej chwi​li do​mi​nu​je wzbu​rzo​na krew czy​nią​ca ją raz nad​mier​nie we​so​‐ łą, raz bez​gra​nicz​nie smut​ną, czy śluz, któ​ry do​pro​wa​dzał do wy​bu​chów hi​ste​rii, albo nie daj Boże czar​na żółć – przy​czy​na naj​głęb​szej me​lan​cho​lii – twier​dzi​ła za​wsze, że w cie​le sio​strze​ni​‐ cy pły​ny te po​zo​sta​wa​ły w po​dzi​wu god​nej har​mo​nii. Gdy woda w wa​nien​ce z go​rą​cej prze​mie​ni​ła się w let​nią, pa​nien​ka wsta​ła i wy​tar​ła się lnia​‐ nym ręcz​ni​kiem, któ​ry wi​siał na po​rę​czy krze​sła. Po​tem wło​ży​ła czy​stą bie​li​znę i wy​bra​ła suk​nię na porę obia​do​wą. Tym ra​zem ze​bra​ła swe dłu​gie wło​sy w kok. Na szyi za​wie​si​ła srebr​ny wi​sio​‐ rek, któ​ry do​sta​ła czter​na​ste​go mar​ca od ro​dzi​ców na osiem​na​ste uro​dzi​ny. Była go​to​wa, by

zejść do ja​dal​ni. Obiad w Czar​to​ro​wi​czach po​da​wa​no o trzy​na​stej. Zwy​czaj ten wpro​wa​dzi​ła nie​boszcz​ka Zo​fia Del​fi​na z Dzię​bł​łów pri​mo voto Wit​to​wa se​cun​do voto5 Ja​błoń​ska, bab​ka Ka​ro​la – męża Mar​‐ cjan​ny z Dan​gusz​ków Ja​błoń​skiej – któ​re​go car ze​słał na Sy​bir za udział w po​wsta​niu. I tak już po​zo​sta​ło. Ko​lej​ne pa​nie domu bez pro​te​stu pod​da​ły się tej ro​dzin​nej tra​dy​cji i nikt nie wy​obra​‐ żał so​bie, że mo​gło​by być ina​czej. Gdy Ewa we​szła do ja​dal​ne​go po​ko​ju, nie​mal wszy​scy sie​dzie​li już za sto​łem. Bra​ko​wa​ło tyl​ko ciot​ki Kle​men​ty​ny. Tak jak ją uczo​no od dzie​ciń​stwa, pa​nien​ka po​kło​ni​ła się lek​ko i ski​nąw​szy gło​wą na znak sza​cun​ku wo​bec ojca i mat​ki, za​sia​dła na swo​im miej​scu. Roz​ło​żyw​szy na ko​la​‐ nach bia​łą ha​fto​wa​ną ser​wet​kę, po​ło​ży​ła na nich dło​nie i cze​ka​jąc na roz​po​czę​cie obia​du, dys​‐ kret​nie się roz​glą​da​ła. Przez uchy​lo​ne okno, po​ru​sza​jąc mu​śli​no​wą fi​ran​ką, wpa​dał po​wiew świe​że​go po​wie​trza. W szy​bach brą​zo​we​go re​ga​łu – je​dy​ne​go me​bla w po​ko​ju – za któ​ry​mi sta​‐ ły por​ce​la​no​we fi​li​żan​ki, czaj​ni​czek oraz wazy, a mię​dzy nimi stu​let​ni dwu​li​tro​wy kie​lich do wina, kładł się głę​bo​ki cień. Me​bel ów był rów​nie sta​ry jak zdo​bią​ca go za​sta​wa i Ewa nie​raz wy​obra​ża​ła so​bie, jak wy​glą​da​ły obia​dy w Czar​to​ro​wi​czach spo​ży​wa​ne przez jej sar​mac​kich przod​ków. Naj​bar​dziej cie​ka​wi​ło i za​ra​zem dzi​wi​ło ją to, w jaki spo​sób po​tra​fi​li oni wlać w sie​‐ bie jed​nym hau​stem całą za​war​tość ol​brzy​mie​go kie​li​cha. Ona nie zdo​ła​ła​by wy​pić na​wet czwar​‐ tej jego czę​ści, gdyż jej żo​łą​dek zwy​czaj​nie by się zbun​to​wał. Była pew​na, że to wła​śnie dla​te​go, iż mo​gli tak wie​le po​mie​ścić w swych brzu​chach, po​wsta​ło po​wie​dze​nie, któ​re tak czę​sto sły​sza​‐ ła: „Za kró​la Sasa jedz, pij i po​pusz​czaj pasa”. Z chwi​lą gdy umilkł głos ku​kuł​ki, w po​ko​ju po​ja​wi​ła się Kle​men​ty​na z Ha​lic​kich Bra​nic​ka, ro​‐ dzo​na sio​stra Blan​ki, wdo​wa i re​zy​dent​ka na Czar​to​ro​wi​czach. Ski​nąw​szy wszyst​kim gło​wą, usia​dła na swo​im miej​scu. – Mo​że​my za​czy​nać – po​wie​dzia​ła Blan​ka. – Niech An​drze​jo​wa po​da​je. Ku​char​ka pod​nio​sła chiń​ską wazę i pod​cho​dząc do każ​de​go, na​le​wa​ła barsz​czu na ta​le​rze. Pół​‐ mi​sek z dy​mią​cy​mi ziem​nia​ka​mi wę​dro​wał z rąk do rąk. Ewa ja​dła nie​wie​le, po​dob​nie ciot​ka wciąż bla​da po prze​by​tej mi​gre​nie. – Mu​szę za​trud​nić go​spo​dy​nię – oznaj​mi​ła na​gle pani domu, od​kła​da​jąc łyż​kę. – Dla​cze​go? – za​in​te​re​so​wał się jej mąż, pan An​to​ni Ja​błoń​ski, ły​sie​ją​cy już bru​net o śnia​dej twa​rzy. – Nie da​jesz so​bie rady? – Wiesz, że po ostat​nim po​ro​dzie do​tąd nie wy​do​brza​łam. – Blan​ka spoj​rza​ła na mał​żon​ka zmę​czo​nym wzro​kiem. – Przez pół roku mia​łam ane​mię. Nie pa​mię​tasz już? Cięż​ko mi wszyst​‐ kim za​rzą​dzać. – Po​py​tam we dwo​rach – po​wie​dział An​to​ni, wy​cie​ra​jąc usta. – Może ko​goś po​le​cą. – Naj​lep​sza go​spo​dy​ni bę​dzie taka, co to była och​mi​strzy​nią – ode​zwa​ła się bab​cia Mar​cjan​na. – Pa​mię​tam, że świę​tej pa​mię​ci moja mat​ka Le​on​ty​na z domu Na​ro​gat​ka taką za​trud​nia​ła. O och​mi​strzy​nię trze​ba py​tać. – Do​brze, zaj​mę się tym. – An​to​ni wstał od sto​łu. – Kan​dy​dat​kę przy​ślę do cie​bie – zwró​cił się do żony. – Dzię​ku​ję za obiad. Wra​cam do ga​bi​ne​tu. Ewa rów​nież odło​ży​ła srebr​ne sztuć​ce i ukło​niw​szy się, wy​szła na ga​nek. Po obie​dzie, któ​ry wy​jąt​ko​wo się prze​dłu​żył, mia​ła zwy​czaj spa​ce​ro​wać, to​też uda​ła się w stro​nę spi​żar​ni i la​mu​sa strze​żo​ne​go przez Dara i Ce​za​ra. Czuj​ne psy przy​ku​te do bud dłu​gi​mi łań​cu​cha​mi za​strzy​gły usza​mi na jej wi​dok, lecz ża​den nie za​szcze​kał na pa​nien​kę ze dwo​ru. Ufna, że nie zro​bią jej krzyw​dy, po​gła​ska​ła wier​ne zwie​rzę​ta po łbach i po​szła tam, gdzie pani Ja​błoń​ska za​ło​ży​ła

ogród wa​rzyw​ny. Szła nie​spiesz​nym, wręcz le​ni​wym kro​kiem po wy​dep​ta​nej wśród tra​wy ścież​‐ ce, a pro​mie​nie sło​necz​ne igra​ły po jej bia​łej suk​ni. Głę​bo​ko wcią​ga​ła po​wie​trze, szczę​śli​wa, że dzień jest tak pięk​ny. Wszyst​ko do​ko​ła było wspa​nia​łe. Prze​cha​dza​ła się wśród rów​nych rzę​dów ja​rzyn, któ​re pani Blan​ka za​sia​ła na wio​snę. Pie​trusz​‐ ka, mar​chew, jar​muż, bu​ra​ki i ka​la​re​pa wy​ro​sły gę​sto i do​rod​nie, a roz​ło​ży​ste li​ście har​bu​zów za​sła​nia​ły zie​mię. Wszyst​ko było świe​żo prze​ple​wio​ne, lecz tu i tam już wy​glą​da​ły nowe chwa​‐ sty. Zde​cy​do​wa​ła, że przyj​dzie tu póź​niej z mo​ty​ką, żeby je wszyst​kie po​wy​ry​wać. Nie wie​dzia​ła, ile cza​su mi​nę​ło, gdy po​sta​no​wi​ła wró​cić do dwo​ru. Mu​sia​ło być już póź​ne po​‐ po​łu​dnie, po​nie​waż słoń​ce zni​ży​ło się na nie​bie. Tym ra​zem przy​spie​szy​ła kro​ku, za​le​ża​ło jej bo​wiem na szczu​płej fi​gu​rze. Pod tym wzglę​dem wro​dzi​ła się w mat​kę. Pani na Czar​to​ro​wi​czach od​zna​cza​ła się smu​kłą syl​wet​ką, w prze​ci​wień​stwie do swej star​szej sio​stry Kle​men​ty​ny, któ​ra na​le​ża​ła do osób oty​łych i ni​skich. Ewa mia​ła na​dzie​ję, że ni​g​dy taka nie bę​dzie. Gdy zbli​ża​ła się do gan​ku, za​uwa​ży​ła, że Ma​ciej​ka po​da​je Ole​sio​wi le​gu​mi​nę. Nie​wie​le my​‐ śląc, pod​nio​sła su​kien​kę i lek​ko wbie​gła na ka​mien​ne scho​dy. – Co to? De​ser? – za​py​ta​ła we​so​ło, ca​łu​jąc bra​cisz​ka w po​li​czek. – Je jak sta​ryj! – cmok​nę​ła pia​stun​ka z za​do​wo​le​niem. – Na​wet śpi​wać mu nie mu​sia​łam, anioł​ko​wi jed​ne​mu. – Bar​dzo do​brze. – Sio​stra po​gła​ska​ła umo​ru​sa​ne​go chłop​ca po pło​wej głów​ce. – A jak było z obia​dem? Zjadł? – Ot, trosz​ku po​ka​pry​sił, po​krzy​wił się, jako ono dziec​ko, alem go wy​kar​mi​ła. Barsz​czyk to on ci lubi! Ewa po​ki​wa​ła gło​wą i uśmiech​nę​ła się do uko​cha​nej pro​sto​dusz​nej pia​stun​ki. Pa​mię​ta​ła, że w dzie​ciń​stwie też nie za​wsze chcia​ła jeść, co jej po​da​wa​no – a już zwłasz​cza tra​nu pić nie zno​‐ si​ła – prze​waż​nie jed​nak Ma​ciej​ce uda​wa​ło się wmu​sić w nią o kil​ka ły​żek wię​cej. Sta​ra nia​nia mia​ła swo​je spo​so​by na opor​ne dzie​ci i wie​dzia​ła, jak z nimi po​stę​po​wać. Zo​sta​wi​ła pia​stun​kę z bra​cisz​kiem na gan​ku, a sama po​szła do swe​go po​ko​ju. Na​de​szła bo​‐ wiem od​po​wied​nia pora, by prze​czy​tać list, któ​ry przy​nio​sła jej Kla​ra. Ewa wy​su​nę​ła szu​fla​dę, w któ​rej scho​wa​ła otrzy​ma​ną ko​re​spon​den​cję, i usia​dła w fo​te​lu pod oknem. Otwo​rzy​ła pach​ną​cą ko​per​tę i za​czę​ła czy​tać: Ka​mie​niec Po​dol​ski, 3 lip​ca 1876 r. Naj​droż​sza Ku​zyn​ko! Oto do​bie​ga koń​ca mój po​byt na pen​sji u pani Rit​te​lo​wej. Wie​rzyć mi się nie chce, że spę​dzi​łam tu​taj trzy lata, ale na​resz​cie wra​cam do mego uko​cha​ne​go domu i do Cie​bie, dro​ga Ewo. Zbyt dłu​go już prze​by​wa​ły​śmy z dala od sie​bie, lecz trze​ba mi było speł​nić wolę na​szych ro​dzi​ców: ja, nie ma​jąc po​sa​gu, mu​sia​łam się uczyć, lecz Ty jako pan​na przy dwo​rze masz za​pew​nio​ne wia​no. Ko​cha​na moja, tak bar​dzo się cie​szę, że Cię nie​dłu​go uj​rzę! Je​steś nie tyl​ko moją Ku​zyn​ką, ale i naj​droż​szą memu ser​cu Przy​ja​ciół​ką. Tu​taj w Ka​mień​cu po​zna​łam wie​lu in​te​re​su​ją​cych lu​dzi, rów​nież męż​czyzn, lecz ża​den nie wzbu​dził we mnie afek​tu. Ty zresz​tą wiesz, do kogo na​le​ży moje ser​ce. Tu​taj chcia​ła​bym Cię za​py​tać, czy wi​dzia​łaś go. A może roz​ma​wia​łaś z nim przy ja​kiejś oka​zji? Tak bar​dzo za nim tę​sk​nię i co​dzien​nie wspo​mi​nam ten po​ra​nek Wiel​ka​noc​ny, kie​dy wi​dzia​łam go po raz ostat​ni. Już za kil​ka dni będę z Wami w mo​ich uko​cha​nych Czar​to​ro​wi​czach. Cie​szę się, że uści​skam

wszyst​kich, a zwłasz​cza Cie​bie i Cio​cię Blan​kę. Oczy​wi​ście do Mamy też na​pi​sa​łam. Trzy​maj się moc​no, moja ko​cha​na Ewo, i cze​kaj na mnie, jak i ja wy​cze​ku​ję spo​tka​nia z Tobą. Two​ja ku​zyn​ka Iga Bra​nic​ka Spo​glą​da​jąc w okno, zło​ży​ła list. Iga przy​jeż​dża! Cie​szy​ła się, że ku​zyn​ka wkrót​ce prze​kro​czy próg ro​dzin​ne​go dwo​ru. Znów będą miesz​ka​ły w jed​nym po​ko​ju tak, jak to było za dzie​cin​nych lat i póź​niej, gdy pod​ro​sły. Bra​ko​wa​ło jej to​wa​rzy​stwa, cho​ciaż przy​wy​kła do tego, że są​sied​nie łóż​ko było pu​ste, a ku​fry sta​ły za​mknię​te. Wes​tchnę​ła i wy​ję​ła z szu​fla​dy śnież​no​bia​ły pa​pier oraz ołó​wek do ry​so​wa​nia. Du​cho​ta pa​nu​‐ ją​ca w po​ko​ju zmu​si​ła ją do wyj​ścia na dwór, więc scho​wa​ła tecz​kę pod pa​chę i po​now​nie uda​ła się na ga​nek. Za​sta​ła tam ciot​kę Kle​men​ty​nę, któ​ra rów​nież mu​sia​ła od​czu​wać skut​ki upa​łu, w jed​nej ręce bo​wiem trzy​ma​ła chu​s​tecz​kę, któ​rą nie​ustan​nie ocie​ra​ła po​licz​ki i czo​ło, a w dru​giej zło​żo​ną ko​‐ per​tę. – Iga przy​jeż​dża – po​wie​dzia​ła na wi​dok sio​strze​ni​cy. – Do​sta​łam ko​re​spon​den​cję. – Ja rów​nież – od​par​ła Ewa, sia​da​jąc w bu​ja​nym fo​te​lu. – Na​resz​cie bę​dzie w domu – wes​tchnę​ła ciot​ka, wy​szy​wa​jąc ser​wet​kę, któ​rą trzy​ma​ła na po​‐ doł​ku. – Tak się wy​tę​sk​ni​łam za có​recz​ką naj​droż​szą! Tyl​ko ją jed​ną mam, od​kąd mój świę​tej pa​mię​ci mał​żo​nek po​marł i zo​sta​wił mnie samą. – Nie jest cio​cia sama – spro​sto​wa​ła Ewa. – Ma cio​cia nas, całą dużą ro​dzi​nę. Pulch​na ko​bie​ta po​ki​wa​ła gło​wą i przy​mru​ży​ła oczy od słoń​ca. Upał, mimo po​po​łu​dnio​wej pory, by​naj​mniej nie ze​lżał. Cho​ciaż nie była jesz​cze sta​ra, spod bia​łe​go ko​ron​ko​we​go czep​ka wy​sta​wa​ło pa​smo si​wych wło​sów. Na​gle wy​pro​sto​wa​ła się i wy​tę​ży​ła wzrok. Po żwi​ro​wej dro​‐ dze w kie​run​ku dwo​ru je​cha​ła brycz​ka. – A ko​góż to do nas wie​dzie? Spójrz no, Ewu​niu, masz lep​sze oczy. Pa​nien​ka odło​ży​ła ołó​wek i ze​szła ze scho​dów. – Nie wiem – po​wie​dzia​ła wol​no, przy​kła​da​jąc dłoń do czo​ła, by uchro​nić się przed pa​lą​cym słoń​cem. – Zda​je mi się, że to pan Świer​gieł​ło. Po chwi​li brycz​ka za​trzy​ma​ła się przed gan​kiem. Wy​siadł z niej z ga​lan​te​rią mło​dy ja​sno​wło​sy męż​czy​zna. Na jego wi​dok ciot​ka Kle​men​ty​na wsta​ła po​spiesz​nie, cho​ciaż za​wsze była ocię​ża​ła w ru​chach. – Wi​ta​my pana Aloj​ze​go – po​wie​dzia​ła uprzej​mie. – Cóż to pana do nas spro​wa​dza? – Ot! – ro​ze​śmiał się przy​bysz, ca​łu​jąc pa​nią Bra​nic​ką w wy​cią​gnię​tą dłoń i za​ra​zem kła​nia​jąc się sto​ją​cej obok Ewie. – Mam spra​wę do omó​wie​nia z pa​nem dzie​dzi​cem. Za​sta​łem go? – Tat​ko jest w ga​bi​ne​cie. Aloj​zy ukło​nił się po​now​nie. – W ta​kim ra​zie wy​ba​czą pa​nie, ale pój​dę do nie​go. Ewa bez sło​wa usu​nę​ła się z dro​gi i prze​pu​ści​ła go​ścia, któ​ry bez skrę​po​wa​nia prze​kro​czył sze​‐ ro​ki, otwar​ty dla wszyst​kich próg sta​re​go dwo​ru. An​to​ni stał przy oknie z cy​ga​rem w ręku i spo​glą​dał na za​bu​do​wa​nia, gdy usły​szał pu​ka​nie do drzwi. – Pro​szę wejść! – za​wo​łał grom​kim gło​sem. Drzwi się otwo​rzy​ły i Aloj​zy Świer​gieł​ło wszedł do ga​bi​ne​tu.

– Wi​tam! – An​to​ni wy​cią​gnął dłoń. – Co pana do nas spro​wa​dza? Przy​by​ły się ukło​nił. – Wła​ści​wie to dwie spra​wy. Chło​pak, któ​re​go pan przy​słał do Haj​du​li​szek, oznaj​mił, że po​‐ szu​ku​je pan go​spo​dy​ni… – Pro​szę usiąść – prze​rwał mu dzie​dzic, pod​su​wa​jąc krze​sło. – Za​pa​li pan? – Dzię​ku​ję, chęt​nie – od​parł Aloj​zy, czę​stu​jąc się cy​ga​rem. – Wra​ca​jąc do spra​wy… Tak się skła​da, że przed kil​ko​ma dnia​mi zmarł mąż och​mi​strzy​ni, co to był for​na​lem w moim fol​war​ku. Gdy po​wie​rzy​łem jego funk​cję in​ne​mu, wów​czas wdo​wa wy​mó​wi​ła u mnie po​sa​dę. An​to​ni słu​chał z za​in​te​re​so​wa​niem. – Po​wo​dem był ja​kiś za​targ z żoną no​we​go for​na​la – kon​ty​nu​ował Aloj​zy, za​cią​ga​jąc się dy​‐ mem. – Nie wni​ka​łem w szcze​gó​ły, bo spra​wa​mi do​mo​wej służ​by zaj​mu​je się moja mat​ka. Bed​‐ nar​ska na pew​no bę​dzie szu​ka​ła miej​sca gdzie in​dziej, bo to za​rad​na ko​bie​ta. Przy​by​łem, by po​‐ in​for​mo​wać pana o tym, jak to w do​brym są​siedz​twie. – Je​stem za​szczy​co​ny. Dzię​ku​ję – od​parł pan na Czar​to​ro​wi​czach. – Bar​dzo so​bie ce​nię pań​ską życz​li​wość. Ode​ślę ją do mo​jej żony, sko​ro ma pana re​fe​ren​cje. A ta dru​ga spra​wa, o któ​rej pan wspo​mniał? Aloj​zy wstał. – Chciał​bym pań​stwa pro​sić na imie​ni​ny mo​jej mał​żon​ki, któ​re od​bę​dą się w nie​dzie​lę za dwa ty​go​dnie. – Z przy​jem​no​ścią przyj​dzie​my – za​pew​nił An​to​ni. – Po​zwo​li pan, że przej​dzie​my te​raz do sa​‐ lo​nu, by prze​ka​zać mał​żon​ce no​wi​ny. Blan​ka sie​dzia​ła w ba​wial​ni, trzy​ma​jąc Ole​sia na ko​la​nach, któ​re​mu po​ka​zy​wa​ła ob​raz​ki w książ​ce. Uj​rzaw​szy, kto wszedł, uło​ży​ła dziec​ko na po​dusz​kach i za​raz po​wsta​ła z sofy. – Jak miło pana wi​dzieć! – Uśmiech​nę​ła się. – Pro​szę. – Wska​za​ła go​ścio​wi prze​ciw​le​głą oto​‐ ma​nę. – Po​wiem An​drze​jo​wej, by po​sta​wi​ła sa​mo​war na her​ba​tę i ukro​iła ser​ni​ka. – Szko​da fa​ty​gi. Wła​śnie wy​cho​dzi​łem. – Ależ musi pan zo​stać u nas na pod​wie​czor​ku! – za​opo​no​wa​ła Blan​ka. – Pro​szę mi wy​ba​czyć, pój​dę na chwi​lę do kuch​ni, tym​cza​sem mąż do​trzy​ma panu to​wa​rzy​stwa. Do sa​lo​nu we​szła Ewa, nio​sąc na​rę​cze hor​ten​sji. – Zo​bacz​cie, ja​kie pięk​ne! – za​wo​ła​ła ra​do​śnie. – Za​raz je wsta​wię do wa​zo​nu. Zgrab​nie usta​wi​ła fla​kon na środ​ku okrą​głe​go sto​łu, na któ​rym po​sta​wio​no już tacę z cia​stem, i lek​ko opa​dła na oto​ma​nę. – A cóż pan taki po​waż​ny, pa​nie Aloj​zy? – za​py​ta​ła, wi​dząc smęt​ną minę go​ścia. Aloj​zy za​pa​trzo​ny w bia​łe kwia​ty drgnął i nie​znacz​nie uśmiech​nął się do pan​ny z Czar​to​ro​‐ wicz. – Po pro​stu mar​twię się o zdro​wie żony – wy​ja​śnił, czę​stu​jąc się ser​ni​kiem. Miał krót​ko ostrzy​żo​ne blond wło​sy, któ​re cze​sał z prze​dział​kiem po​środ​ku, brą​zo​we oczy i za​dba​ne wąsy. Ubra​ny był w ja​sno​po​pie​la​ty gar​ni​tur. Pre​zen​to​wał się cał​kiem oka​za​le, więc Ewa po​my​śla​ła, że nie wy​glą​da na swo​je dwa​dzie​ścia sześć lat. Tro​chę się zdzi​wi​ła, usły​szaw​szy, że mło​da pani Świer​gieł​ło​wa nie​do​brze się czu​je, po​nie​waż za​wsze była oka​zem zdro​wia i ni​g​dy nie na​rze​ka​ła na żad​ne do​le​gli​wo​ści czy to ner​wo​we, wy​‐ wo​ła​ne przez drze​mią​ce w cie​le okrop​ne wa​po​ry, czy te naj​groź​niej​sze, bo po​cho​dzą​ce z sa​mej ma​ci​cy, spo​wo​do​wa​ne jej pod​no​sze​niem się albo opa​da​niem. Jeź​dzi​ła wierz​chem po oko​li​cy, cho​ciaż po​wszech​nie uwa​ża​no, że jaz​da kon​na nie przy​stoi ko​bie​cie. Co in​ne​go brycz​ka. Lecz Te​re​nia Świer​gieł​ło​wa za nic mia​ła opi​nie są​sia​dów.

Za​raz po pod​wie​czor​ku Aloj​zy wy​tarł usta ser​we​tą i pod​niósł się z sofy. – Dzię​ku​ję za wy​śmie​ni​ty de​ser – po​wie​dział, kła​nia​jąc się. – Nie​ste​ty mu​szę już wra​cać do domu. – My rów​nież dzię​ku​je​my, że ze​chciał pan u nas go​ścić. – Blan​ka się uśmiech​nę​ła. – Od​pro​wa​‐ dzę pana – do​da​ła. Znik​nę​li za pro​giem, kon​wer​su​jąc przy​jaź​nie. W dwie go​dzi​ny po wy​jeź​dzie Aloj​ze​go do Czar​to​ro​wicz przy​by​ła nowa go​spo​dy​ni. Blan​ka po​wi​ta​ła ją na gan​ku, a po​tem za​pro​wa​dzi​ła do po​ko​iku obok gar​de​ro​by, któ​ry od tej chwi​li stał się lo​kum och​mi​strzy​ni. An​drze​jo​wa, jako że od po​nad dzie​się​ciu lat była sa​mot​na, rów​nież mia​ła tam swój ką​cik. Wcze​śniej miesz​ka​ła z mę​żem w ob​rę​bie ma​jąt​ku, lecz kie​dy kre​‐ den​so​wy spadł z dra​bi​ny pod​czas wy​mia​ny okien w głów​nym bu​dyn​ku i po​że​gnał się z ży​ciem, ku​char​ka prze​nio​sła się na sta​łe do dwo​ru. Obie wdo​wy były więc ska​za​ne na swo​je to​wa​rzy​‐ stwo. Pani na Czar​to​ro​wi​czach zdo​ła​ła się już do​wie​dzieć, że przy​czy​ną wy​mó​wie​nia po​sa​dy w Haj​du​lisz​kach przez nową och​mi​strzy​nię była kłót​nia z żoną for​na​la, któ​ra na po​le​ce​nie pani Kon​stan​cji Świer​gieł​ło​wej wraz z mę​żem i dzieć​mi spro​wa​dzi​ła się do zaj​mo​wa​ne​go do​tych​czas przez Bed​nar​skich lo​kum. Zna​jąc cha​rak​ter An​drze​jo​wej, mia​ła na​dzie​ję, że ko​bie​ty przy​pad​ną so​bie do gu​stu. Go​spo​dy​ni mia​ła na imię Ire​na, ale że jej mę​żo​wi, któ​ry do​pie​ro co zmarł w ma​jąt​ku Świer​‐ gieł​łów, było Wła​dy​sław, to​też i na Czar​to​ro​wi​czach za​czę​li mó​wić do niej Wła​dzio​wa. A jako że na​le​ża​ła do osób nie​lu​bią​cych tra​wić cza​su na bła​host​kach, z wła​ści​wą so​bie ener​gią bez​‐ zwłocz​nie obej​rza​ła cały dwór, spi​żar​nię oraz la​mus. Słoń​ce już ga​sło, ma​lu​jąc nie​bo pa​sma​mi cie​płej, wró​żą​cej ko​lej​ny sło​necz​ny dzień po​ma​rań​‐ czo​wej czer​wie​ni, kie​dy Ewa we​szła do kuch​ni. Wcze​śniej po​ma​ga​ła Ma​ciej​ce uko​ły​sać Ole​sia do snu w błę​kit​nym po​ko​ju. Tym​cza​sem w kuch​ni An​drze​jo​wa z Wła​dzio​wą w bla​sku lam​py naf​to​wej po​chy​la​ły się nad książ​ką ku​char​ską. Ewa od razu za​uwa​ży​ła, że ku​char​ce nie po​do​ba​ło się, iż obca oso​ba in​stru​uje ją, co na​za​jutrz go​to​wać. Do​tych​czas to pani Blan​ka wy​da​wa​ła dys​‐ po​zy​cje do​ty​czą​ce po​sił​ków. – Ju​tro na obiad bę​dzie chłod​nik – orze​kła Wła​dzio​wa, za​my​ka​jąc książ​kę. – Po​zo​sta​łe menu usta​li​my rano. Tak bę​dzie naj​le​piej. Mu​szę zo​ba​czyć wa​rzyw​nik! Chcę wie​dzieć, co​ście po​sa​dzi​‐ li. Pani na Haj​du​lisz​kach to ma ogród jak się pa​trzy! Jest z cze​go wy​bie​rać. – U nas też nie​zgor​szy. – An​drze​jo​wa, wy​pi​na​jąc buj​ną pierś, wzię​ła się pod boki. – Ni​cze​go nie brak​nie! A po cu​kier, kawę i inne pro​duk​ty pan dzie​dzic jeź​dzi co ty​dzień do mia​sta. – Do​brze… – wes​tchnę​ła go​spo​dy​ni. – Te​raz to by tro​chę od​sap​nąć się zda​ło. Na​pi​ła​bym się cza​ju z pierz​gą. Kto chce żyć sto lat, nie​chaj od​sta​wi cu​kry i tym osła​dza na​po​je. To naj​zdrow​‐ sze, co może być! – Zro​bię her​ba​tę – za​ofia​ro​wa​ła się Ewa, się​ga​jąc po sa​mo​war. – Niech so​bie Wła​dzio​wa usią​‐ dzie i od​pocz​nie. An​drze​jo​wa zdję​ła far​tuch i wy​szła z kuch​ni. Jej dzień pra​cy do​biegł koń​ca. – O taką ład​ną pa​nien​kę – za​gad​nę​ła go​spo​dy​ni, spo​glą​da​jąc na krzą​ta​ją​cą się Ewę – to się pew​nie nie​je​den ka​wa​ler sta​ra. – Nie, nie mam ni​ko​go – od​par​ła ci​cho i lek​ko się za​ru​mie​ni​ła. – Cho​dzą słu​chy – go​spo​dy​ni po​chy​li​ła się i ści​szy​ła po​ufa​le głos – że mło​dy pan na Ole​cho​‐ wi​czach zjeż​dża na dniach zza gra​ni​cy. Dziew​czy​na, nie​co za​sko​czo​na tą wia​do​mo​ścią, za​sta​no​wi​ła się przez chwi​lę.

– Ma Wła​dzio​wa na my​śli pana Mar​ci​na Sa​sic​kie​go? – Ani chy​bi jego. Ewa się ro​ze​śmia​ła co​kol​wiek za​kło​po​ta​na. – Ostat​ni raz go wi​dzia​łam, gdy mia​łam je​de​na​ście lat. Więc już koń​czy na​ukę? – Te za​gra​nicz​ne szko​ły to nic do​bre​go. Czło​wiek się tam tyl​ko psu​je, ot co! – Może nie jest tak źle. My​ślę so​bie, jak by to było, gdy​bym wy​je​cha​ła za gra​ni​cę – za​my​śli​ła się. – Cho​ciaż bar​dzo ko​cham nasz dwór – do​da​ła dziew​czy​na po chwi​li. – Nie ma pa​nien​ka za czym tę​sk​nić. – Wła​dzio​wa mach​nę​ła ręką. – Ja tam wiem, że na swo​im naj​le​piej! Ewa po​ki​wa​ła gło​wą. Przez chwi​lę za​du​ma​ła się nad sło​wa​mi go​spo​dy​ni. Po​że​gna​ła się z nią i z za​pa​lo​ną świe​cą uda​ła się do swe​go po​ko​ju. Po​sta​wi​ła oga​rek na skrzy​ni obok łóż​ka i za​czę​ła roz​pi​nać suk​nię. Ro​ze​braw​szy się, wło​ży​ła swą ulu​bio​ną ko​ron​ko​wą ko​szu​lę noc​ną, któ​rą otrzy​ma​ła na sie​dem​na​ste uro​dzi​ny od ciot​ki Kle​‐ men​ty​ny, i usia​dła przy se​kre​ta​rzy​ku. Roz​cze​su​jąc wło​sy, my​śla​ła o tym, co po​wie​dzia​ła Wła​‐ dzio​wa. Mar​cin Sa​sic​ki wła​ści​wie jej nie in​te​re​so​wał. Oj​ciec nie utrzy​my​wał sto​sun​ków z Ole​‐ cho​wi​cza​mi, więc ni​g​dy w tym ma​jąt​ku nie była, nie roz​ma​wia​ła z dzie​dzi​cem, tym sa​mym go nie zna​ła. Wie​dzia​ła tyl​ko, że był od niej star​szy o ja​kieś pięć albo na​wet sześć lat. Ro​dzi​ce od cza​su do cza​su po​zwa​la​li so​bie w jej obec​no​ści wspo​mi​nać są​sia​dów z Ole​cho​wicz. Zda​rza​ło się nie​gdyś, że go wi​dy​wa​ła w ko​ście​le, ale było to tak daw​no temu, że czas zu​peł​nie wy​ma​zał z jej mło​dej pa​mię​ci ob​raz jego syl​wet​ki. Bar​dzo wąt​pli​we, by on ją pa​mię​tał. Jed​no było pew​ne: oj​ciec nie ży​czył so​bie zna​jo​mo​ści z Sa​sic​ki​mi. Dla​cze​go był do nich wro​‐ go na​sta​wio​ny, tego Ewa nie wie​dzia​ła. Wła​ści​wie nic ją to nie ob​cho​dzi​ło. Od​mó​wiw​szy pa​cierz, zdmuch​nę​ła świe​cę i uło​ży​ła się do snu.

Rozdział 2. Pszczelarz Ewa Ja​błoń​ska szła po ro​sie w stro​nę wa​rzyw​ni​ka i da​lej, aż do krza​ków ma​lin, któ​re ro​sły za har​bu​za​mi. W jed​nej ręce nio​sła ko​szyk wy​ple​cio​ny jesz​cze za cza​sów dziad​ka Ka​ro​la, a w dru​‐ giej trzy​ma​ła rącz​kę Ole​sia. Po​sta​no​wi​ła na​zry​wać ma​lin, by An​drze​jo​wa mo​gła zro​bić so​ków na prze​zię​bie​nie. Oleś tak czę​sto ostat​niej zimy cho​ro​wał, że sio​stra i w lato oba​wia​ła się o jego zdro​wie. Na​gle przy​sta​nę​ła, bo przy ulach, któ​re An​to​ni ka​zał prze​nieść w cień ro​sną​cych nie​opo​dal jo​‐ de​łek, do​strze​gła wy​so​ką po​stać w bia​łej ko​szu​li. Przez chwi​lę przy​glą​da​ła się jej przy​mru​żo​ny​‐ mi ocza​mi, a kie​dy w koń​cu roz​po​zna​ła, kogo wi​dzi, wzię​ła Ole​sia w ra​mio​na i czym prę​dzej ru​‐ szy​ła w stro​nę pa​sie​ki. – Kogo ja wi​dzę?! – za​wo​ła​ła we​so​ło. – To tu​taj te​raz się krę​cisz, Leon? Mło​dy czło​wiek pod​niósł gło​wę i sze​ro​ko się uśmiech​nął. – Dzień do​bry, pan​no Ewo – po​wie​dział, kła​nia​jąc się. – Jak zdro​wie pa​ni​cza i pa​nien​ki? – Dzię​ku​ję, bar​dzo do​brze. Od kie​dy to zaj​mu​jesz się psz​czo​ła​mi? – Do​pie​ro od kil​ku dni. Pan dzie​dzic na​mó​wił ojca, że​bym przy​pil​no​wał pa​sie​ki. No więc sie​‐ dzę tu i ba​czę. Ewa za​czę​ła zry​wać ma​li​ny, tym​cza​sem Oleś krę​cił się w po​bli​żu. – Daw​no cię nie wi​dzia​łam – mó​wi​ła, na​peł​nia​jąc ko​szyk. – Pew​nie mia​łeś dużo ro​bo​ty. – Zga​dza się, tej nie bra​ku​je. Dziś jesz​cze mam je​chać z oj​cem i pa​nem dzie​dzi​cem do lasu na wy​rąb. Po​trze​bu​je​my so​lid​ne​go drew​na na nowy wóz. Oj​ciec wła​śnie po​szedł do dwo​ru, żeby uzgod​nić co i jak. Ewa od​sta​wi​ła ko​szyk. – Usiądź​my – za​pro​po​no​wa​ła, po​pra​wia​jąc suk​nię. – Po​roz​ma​wia​my so​bie. Leon za​wa​hał się przez chwi​lę. – Tu wszę​dzie rosa. Zmo​czy się pan​na. – E tam, nic mi nie bę​dzie. Zresz​tą słoń​ce za chwi​lę ją wy​grze​je. Leon usiadł na tra​wie i pod​cią​gnąw​szy ko​la​na, po​ło​żył na nich dło​nie. Zmru​żył oczy i pa​trzył w bez​chmur​ne błę​kit​ne nie​bo. De​li​kat​ny wie​trzyk roz​wie​wał jego pło​we, się​ga​ją​ce oboj​czy​ków, lek​ko fa​li​ste wło​sy. Twarz o wy​ra​zi​stych, re​gu​lar​nych ry​sach była ogo​rza​ła od słoń​ca, po​dob​nie sze​ro​kie bar​ki i moc​ne, umię​śnio​ne ra​mio​na. Ewa była świa​do​ma bi​ją​cej od nie​go mę​sko​ści i siły. Ma​lut​ka bie​dron​ka za​czę​ła cho​dzić po jej dło​ni. Dziew​czy​na wsta​ła po​wo​lut​ku, by jej nie spło​szyć, i po​de​szła do dziec​ka, któ​re za​ja​da​ło się ma​li​na​mi. – Po​patrz, Ole​siu – po​wie​dzia​ła, pod​no​sząc dłoń. – To boża krów​ka. Zo​bacz, ja​kie ma czar​ne krop​ki. Dziec​ko prze​sta​ło zry​wać owo​ce i po​pa​trzy​ło na owa​da, któ​ry po chwi​li pod​niósł ma​lut​kie skrzy​deł​ka i od​le​ciał. – Jak ty wy​glą​dasz! – Ewa się ro​ze​śmia​ła i wy​tar​ła bu​zię chłop​ca. – Wy​star​czy już tych ma​lin, bo cię brzu​szek roz​bo​li. Na​gle Oleś wrza​snął prze​raź​li​wie. Leon ze​rwał się na rów​ne nogi. – Co mu się sta​ło?! – krzyk​nął. – Nie wiem – od​par​ła prze​stra​szo​na. – Chy​ba psz​czo​ła go użą​dli​ła. Męż​czy​zna po​rwał chłop​ca w ra​mio​na.

– Do dwo​ru! – za​ko​men​de​ro​wał. Dziew​czy​na unio​sła suk​nię i po​bie​gła za nimi. Zdy​sza​ni wpa​dli na ga​nek, gdzie za​sta​li ciot​kę Kle​men​ty​nę z wiecz​nym ha​ftem w ręku. – Ole​sia użą​dli​ła psz​czo​ła! – za​wo​ła​ła Ewa. – Gdzie mama? – Była z Kla​rą w kre​den​sie – od​par​ła ciot​ka, na​wet nie pod​no​sząc oczu znad ro​bót​ki. Pa​nien​ka na​tych​miast ode​bra​ła bra​cisz​ka z ra​mion Le​ona i ru​szy​ła z dziec​kiem do kre​den​su. Ma​lec pła​kał tak roz​dzie​ra​ją​co, że aż się za​krztu​sił. Na ich wi​dok Blan​ka rzu​ci​ła ścier​kę, po​sa​dzi​ła syn​ka na ta​bo​re​cie i czym prę​dzej przy​ło​ży​ła mu do skro​ni gazę na​są​czo​ną octem. – Za ja​kiś czas opu​chli​zna po​win​na znik​nąć – po​wie​dzia​ła, tu​ląc dziec​ko do pier​si. – Po co go bra​łaś do psz​czół? Toż nie wiesz, że pa​sie​ka to nie miej​sce dla dzie​ci? – do​da​ła, spo​glą​da​jąc na cór​kę z wy​rzu​tem. Ewa spu​ści​ła wzrok. – Prze​pra​szam, mamo. Głu​pio po​stą​pi​łam. – Za​wo​łaj Ma​ciej​kę – po​le​ci​ła Blan​ka. – Trze​ba Ole​sia na​kar​mić i po​ło​żyć spać. Nie mam te​‐ raz cza​su się nim zaj​mo​wać. – Co bę​dzie​cie ro​bić? – Wy​bie​ram się z Grze​go​rzem do mia​sta. Cór​ka chcia​ła po​wie​dzieć, że i ona chęt​nie by po​je​cha​ła do Ka​mień​ca, lecz w tym mo​men​cie za ścia​ną roz​le​gły się gło​sy ojca i eko​no​ma. Wraz z Le​onem i dwo​ma in​ny​mi chło​pa​mi z fol​war​‐ ku roz​ma​wia​li o wy​jeź​dzie do lasu. Ewa za​sta​no​wi​ła się przez chwi​lę i do​szła do wnio​sku, że woli wy​pra​wę na wy​ręb niż do mia​sta. Do Ka​mień​ca uda się in​nym ra​zem. Przed gan​kiem cze​ka​li już czte​rej chło​pi z wo​zem dra​bi​nia​stym. Leon po​mógł pan​nie Ja​błoń​‐ skiej wsiąść, po czym sam na nie​go wsko​czył. Pan dzie​dzic i eko​nom sie​dzie​li na prze​dzie tuż za woź​ni​cą. Do lasu nie było da​le​ko. Mi​nąw​szy na​le​żą​ce do Czar​to​ro​wicz za​bu​do​wa​nia fol​warcz​ne, usy​tu​‐ owa​ne tam, gdzie koń​czył się ogród wa​rzyw​ny i roz​po​czy​nał sze​ro​ki go​ści​niec, skrę​ci​li w po​lną dróż​kę wi​ją​cą się ni​czym wstę​ga wśród doj​rze​wa​ją​cych pól psze​ni​cy, pod​ska​ku​jąc na wy​bo​jach. Ewa przy​ło​ży​ła dłoń do czo​ła, by ob​ser​wo​wać prze​la​tu​ją​ce pta​ki. Leon, roz​glą​da​jąc się do​ko​ła, po​gwiz​dy​wał ci​cho. W ręku trzy​mał sie​kie​rę, a wiatr ba​wił się jego wło​sa​mi. Tuż pod la​sem sta​ła sa​mot​na kry​ta strze​chą zmur​sza​ła cha​ta, na któ​rej bo​cian zbu​do​wał so​bie gniaz​do. Pan​na na Czar​to​ro​wi​czach nie mo​gła wie​dzieć – a tym bar​dziej syn eko​no​ma – że przed stu laty miesz​kał w niej chłop z żoną i dwój​ką dzie​ci, któ​re​go ów​cze​sny dzie​dzic, Mak​sy​mi​lian Ja​błoń​ski, zwol​nił z pańsz​czy​zny na fol​war​ku i ze​zwo​lił mu za​miesz​kać poza wsią. Cała ro​dzi​na pra​co​wa​ła przy wy​rę​bie drzew i po​mar​ła na ty​fus pu​sto​szą​cy wów​czas za​rów​no chłop​skie cha​łu​‐ py, jak i oko​licz​ne dwo​ry. Dzia​ło się to za cza​sów kon​fe​de​ra​cji za​wią​za​nej w po​dol​skim Ba​rze, do któ​rej przy​stą​pił rów​nież Mak​sy​mi​lian Ja​błoń​ski. Od daw​na nikt już o tym nie pa​mię​tał. Kie​dy wje​cha​li w las, Leon ze​sko​czył z wozu i po​dał Ewie ra​mię. Po​mógł jej bez​piecz​nie sta​‐ nąć na zie​mi. Za​raz po​tem po​now​nie chwy​cił sie​kie​rę. Do​łą​czył do ojca i do dzie​dzi​ca. – Któ​re drze​wo ści​na​my? – za​py​tał eko​nom. An​to​ni przy​wo​łał chło​pa, któ​ry po​wo​ził. – To – po​wie​dział, wska​zu​jąc na mło​dy mo​drzew. – Za​czy​naj​cie! Ewa, od​da​liw​szy się w bez​piecz​ne miej​sce, usia​dła pod roz​ło​ży​sty​mi ko​na​ra​mi i pod​cią​gnę​ła ko​la​na. Przy​glą​da​ła się męż​czy​znom.

Leon z roz​ma​chem ude​rzał w brą​zo​wy pień. Od cza​su do cza​su przy​sta​wał, by za​czerp​nąć tchu, i dło​nią prze​su​wał po wy​pło​wia​łych od słoń​ca wło​sach. Mię​śnie na​pi​na​ły się pod ob​ci​sły​‐ mi rę​ka​wa​mi jego ko​szu​li. Kie​dy wresz​cie drze​wo pa​dło z hu​kiem, zla​ny po​tem usiadł na pniu i za​pa​lił faj​kę. Mil​czał, choć po​zo​sta​li męż​czyź​ni gło​śno roz​ma​wia​li. – Jak się czu​je two​ja mat​ka? – za​py​ta​ła Ewa, pod​cho​dząc bli​żej drwa​la. – Sły​sza​łam, że cho​ro​‐ wa​ła. Męż​czy​zna się pod​niósł, bo nie ucho​dzi​ło, by syn chło​pa sie​dział, gdy cór​ka pań​stwa ze dwo​ru sta​ła. – Zda​je się, że le​piej. A jak bę​dzie, to już wola boża – od​parł, nie pa​trząc na nią. Ewa rów​nież wbi​ła wzrok w czub​ki swo​ich bu​tów. – Prze​każ jej ukło​ny. – Na pew​no po​zdro​wię mat​kę, pa​nien​ko. – Sły​sza​łeś, że Iga przy​jeż​dża? Mil​czał przez chwi​lę. – Nie, nie wie​dzia​łem – rzekł wresz​cie. – Już się nie mogę do​cze​kać, kie​dy ją zo​ba​czę. Ostat​nio była w domu na Wiel​ka​noc. Leon po​ki​wał gło​wą i chciał coś po​wie​dzieć, lecz An​to​ni za​wo​łał, że ko​niec od​po​czyn​ku i pora za​cią​gnąć pień na wóz. Ewa, by nie prze​szka​dzać i w oba​wie o swo​je bez​pie​czeń​stwo, po​now​nie się od​da​li​ła i usia​dła w tym sa​mym miej​scu co po​przed​nio. Kie​dy mo​drzew le​żał już na wo​zie, po​de​szła bli​żej i tym ra​zem bez po​mo​cy Le​ona wsko​czy​ła na trzesz​czą​ce pod cię​ża​rem dy​sz​le. Wóz nie​bez​piecz​nie za​chy​bo​tał. Pra​wie wpa​dła w pa​ni​kę na myśl, że ko​nie nie da​dzą rady po​nieść ta​kie​go cię​ża​ru. Wi​dząc, że oj​ciec, a z nim eko​nom i cała resz​ta nie zdra​dza​li żad​nych oznak zde​ner​wo​wa​nia, po​wo​li się uspo​ko​iła. Oczy​wi​ście, że wszyst​ko bę​dzie do​brze! Po​mi​mo że je​cha​li po​wo​li, dro​ga po​wrot​na zda​wa​ła się o wie​le krót​sza. An​to​ni i eko​nom oma​‐ wia​li naj​pil​niej​sze go​spo​dar​skie spra​wy, a chło​pi fol​warcz​ni roz​pra​wia​li o zbli​ża​ją​cych się żni​‐ wach. Tyl​ko Leon sie​dział po​grą​żo​ny w my​ślach. Ewa ukrad​kiem przy​glą​da​ła się jego opa​lo​nej twa​rzy i aż drgnę​ła, gdy na​gle za​czął śpie​wać: Wy​szła dziew​czy​na Jak ró​ża​ny kwiat Oj, sta​ła, sta​ła, Oczki za​pła​ka​ła Zmie​nił jej się świat Cze​góż ty pła​czesz, Dziew​czy​no moja? Jak nie mam pła​kać, Jak nie ża​ło​wać, Nie będę two​ja Bę​dziesz, dziew​czy​no Bę​dziesz da​li​bóg Lu​dzie mi cię rają I ro​dzi​ce dają I sam sę​dzia Bóg

Czy​sty me​lo​dyj​ny głos Le​ona niósł się hen za lasy i za pola po​kry​te gę​stym zbo​żem, ską​pa​ne w lip​co​wym słoń​cu i to​ną​ce w czer​wie​ni ma​ków. Ewa, za​słu​cha​na w pieśń, prze​chy​li​ła się przez po​ręcz wozu i dło​nią prze​cze​sy​wa​ła gru​be kło​sy psze​ni​cy. De​li​kat​ny wie​trzyk chłod​ną bry​zą sma​gał jej po​licz​ki i roz​wie​wał wło​sy. Pa​trzy​ła na ota​cza​ją​cy świat za​dzi​wio​na i jed​no​cze​śnie prze​peł​nio​na ja​kąś nie​zwy​kłą roz​ko​szą, że to wszyst​ko: słoń​ce, kwia​ty, czy​ste błę​kit​ne nie​bo, pta​ki szy​bu​ją​ce w po​wie​trzu, jest tak pięk​ne. Ży​cie jest pięk​ne. Kie​dy wóz za​trzy​mał się we wsi przed cha​tą eko​no​ma, chło​pi, ze​braw​szy siły, zrzu​ci​li ścię​ty mo​drzew na po​dwó​rzu, a po​tem, jako że nie mie​li już tego dnia żad​ne​go in​te​re​su w Czar​to​ro​wi​‐ czach, ro​ze​szli się do swo​ich cha​łup. Leon i jego oj​ciec rów​nież do nich do​łą​czy​li, to​też An​to​ni, woź​ni​ca i Ewa ru​szy​li da​lej sami. Le​d​wie wje​cha​li w alej​kę pro​wa​dzą​cą do dwo​ru, dziew​czy​na od razu za​uwa​ży​ła brycz​kę sto​ją​‐ cą przed gan​kiem. – Tat​ku, mama wró​ci​ła z Ka​mień​ca! – za​wo​ła​ła. – Bo to już pora obia​du – sap​nął oj​ciec, ocie​ra​jąc pot z czo​ła. Nie​mal na​tych​miast gdy i oni za​trzy​ma​li się przed gan​kiem, do wozu pod​szedł sta​ry Grze​gorz i za​czął wy​przę​gać ko​nie. Ewa ze​sko​czy​ła z dy​sz​la i lek​ko wbie​gła na scho​dy. O dzi​wo, nie za​‐ sta​ła tam ciot​ki Kle​men​ty​ny. Ale gdy usły​sza​ła gło​sy do​bie​ga​ją​ce z ja​dal​ni, wie​dzia​ła już, dla​‐ cze​go ciot​ka swo​im zwy​cza​jem nie ha​fto​wa​ła na gan​ku. Iga przy​je​cha​ła! W po​ko​ju ja​dal​nym sie​dzie​li już wszy​scy z wy​jąt​kiem Ewy i An​to​nie​go, któ​rzy do​pie​ro te​raz za​czę​li od​su​wać krze​sła od sto​łu. An​drze​jo​wa na​le​wa​ła chłod​nik do ta​le​rzy, a Wła​dzio​wa ukła​‐ da​ła ser​we​ty i sztuć​ce. Iga sie​dzia​ła wy​god​nie roz​par​ta po pra​wej stro​nie bab​ci Mar​cjan​ny. Mia​ła na so​bie ró​żo​wą suk​nię, a wło​sy zwią​za​ła czer​wo​ną wstąż​ką. Była we​so​ła i po​god​na. – Tak się zło​ży​ło – za​czę​ła Blan​ka z uśmie​chem, ogar​nia​jąc cie​płym spoj​rze​niem wszyst​kich ze​bra​nych przy sto​le – że zo​ba​czy​łam Igę na pla​cu, gdzie sta​ły do​roż​ki. – No i cio​tecz​ka za​bra​ła mnie ze sobą – ro​ze​śmia​ła się jej sio​strze​ni​ca. Po​trzą​snę​ła za​lot​nie gło​wą, a ciem​no​brą​zo​we loki za​tań​czy​ły wo​kół jej twa​rzy. – Mu​szę przy​znać, że ma​cie tu wy​‐ śmie​ni​te obia​dy. Wierz​cie mi, nie ma to jak za​siąść przy sto​le w na​szym ko​cha​nym dwo​rze! Na pen​sji bar​dzo tę​sk​ni​łam za kuch​nią An​drze​jo​wej! – Te​raz już bę​dziesz mo​gła cały czas jeść to, co na​sze – od​par​ła jej mat​ka. – Boś tam tro​chę przy​chu​dła w tym Ka​mień​cu, Igu​niu. – Bar​dzo do​brze, że schu​dłam. Jesz​cze po​win​nam, ot co! – Wię​cej nie trze​ba – prze​ko​ny​wa​ła Kle​men​ty​na. – To tak nie​ład​nie, gdy pan​na za chu​da! – Do chu​do​ści mi da​le​ko – stwier​dzi​ła Iga. Ewa uwa​ża​ła, że ku​zyn​ka wy​glą​da te​raz wy​jąt​ko​wo pięk​nie. W twa​rzy o kształ​cie ser​ca błysz​‐ cza​ły we​so​ło bła​we oczy ocie​nio​ne war​stwą dłu​gich, za​lot​nych rzęs. Nos był pro​sty, usta peł​ne, a przy nich ro​bi​ły się uro​cze do​łecz​ki, ile​kroć się śmia​ła. I ta​lię mia​ła bar​dzo ład​ną. – Dzię​ku​ję, już się naja​dłam. – Iga odło​ży​ła sztuć​ce i wsta​ła od sto​łu. – Te​raz chcia​ła​bym się wy​ką​pać, je​śli to moż​li​we. – Kla​ra przy​nie​sie cie​płej wody – za​rzą​dzi​ła Blan​ka. – Ewuś, idziesz ze mną do po​ko​ju? – Iga uśmiech​nę​ła się do star​szych, od​cho​dząc od sto​łu. Ewa twier​dzą​co ski​nę​ła gło​wą. – Idź. Za chwi​lę do​łą​czę – od​par​ła pa​nien​ka i pod​nió​sł​szy z ko​lan ser​wet​kę, wy​tar​ła usta.

Kie​dy we​szła do swe​go po​ko​ju, ku​zyn​ka sie​dzia​ła już przed lu​strem w sa​mej tyl​ko hal​ce i roz​‐ cze​sy​wa​ła wło​sy. Bu​rza ciem​nych lo​ków opa​dła jej na ra​mio​na i się​gnę​ła po​ło​wy ple​ców. Nie mia​ła tak dłu​gich wło​sów jak Ewa, lecz były one gę​ste i krę​co​ne. Nu​cąc pio​sen​kę za​pa​mię​ta​ną z dzie​ciń​stwa, Ewa po​de​szła do eta​żer​ki, na któ​rej obok ksią​żek sta​ły nie​wiel​kie pu​deł​ka, szka​tuł​ki, bu​te​lecz​ki oraz ko​lo​ro​we wa​zo​ni​ki, i prze​glą​da​ła pół​kę w po​‐ szu​ki​wa​niu fiol​ki z wód​ką ró​ża​ną, by opłu​kać usta. Było nie do po​my​śle​nia, by od​dech pan​ny z do​bre​go domu był nie​świe​ży! Wie​dzia​ła, że do pie​lę​gna​cji zę​bów moż​na sto​so​wać sok z ostu wy​mie​sza​ny z prza​śnym mio​dem albo wino z go​to​wa​ną w nim mię​tą, lecz w tej chwi​li nie mia​ła pod ręką żad​ne​go z tych spe​cy​fi​ków. – Nie są​dzisz, że mo​gła​bym dwie oso​by ob​dzie​lić moją czu​pry​ną? – mruk​nę​ła Iga do swe​go od​bi​cia i ro​zej​rzaw​szy się po po​ko​ju, do​da​ła za​chwy​co​na: – Wspa​nia​le tu te​raz jest! Ni​g​dy bym nie po​my​śla​ła, że ja​sno​fio​le​to​wa ta​pe​ta w kwia​to​wy de​seń może tak ład​nie się pre​zen​to​wać. Czu​ję się, jak​bym sie​dzia​ła w ogro​dzie, a nie w domu! Czyj to po​mysł, żeby po​wy​kle​jać ścia​ny? – A jak my​ślisz? – od​par​ła py​ta​niem Ewa. – Za​raz po two​im po​wro​cie na pen​sję mama po​je​‐ cha​ła za pew​ną spra​wą do Haj​du​li​szek i tam obie z pa​nią Te​re​nią wy​czy​ta​ły w żur​na​lu, że te​raz mod​ne są ma​lo​wa​ne szkła, ko​lo​ro​we ta​pe​ty i wzo​rzy​ste dy​wa​ny. Pani Świer​gieł​ło​wa po​wie​dzia​‐ ła, że jak już uro​dzi, wy​ta​pe​tu​je wszyst​kie po​ko​je w Haj​du​lisz​kach. Mama tak się za​pa​li​ła do jej po​my​słu, że po​sta​no​wi​ła wpro​wa​dzić zmia​ny w Czar​to​ro​wi​czach. Tat​ko był temu prze​ciw​ny, wiesz, jaki on jest, ale że mama już od Wiel​ka​no​cy su​szy​ła mu gło​wę, to w koń​cu po​szedł na ugo​dę. Po​sta​wił tyl​ko wa​ru​nek, że ba​wial​nia, ja​dal​nia i jego ga​bi​net mają po​zo​stać ta​kie, jak za cza​sów pra​dziad​ka Do​mi​ni​ka i pra​bab​ci Anun​cja​ty. Iga słu​cha​ła z uwa​gą, lecz na jej ustach błą​kał się za​gad​ko​wy uśmiech. – Cio​cia za​wsze po​sta​wi na swo​im. Po​dzi​wiam jej gust. Rów​nież lu​bię ja​sne bar​wy. Wciąż jesz​cze pa​mię​tam tę wszech​obec​ną czerń, jaka pa​no​wa​ła we dwo​rze, gdy by​ły​śmy małe. Kosz​‐ mar! – No tak, wszy​scy byli prze​cież w ża​ło​bie po upad​ku po​wsta​nia – wes​tchnę​ła Ewa, pod​cho​‐ dząc do okna. De​li​kat​na mu​śli​no​wa fi​ran​ka z zie​lo​nym ob​szy​ciem lek​ko po​wie​wa​ła na wie​trze. Pa​nien​ka ode​tchnę​ła głę​bo​ko i od​wró​ci​ła się w stro​nę ku​zyn​ki. – A w po​ko​ju bab​ci ścia​ny są te​‐ raz se​le​dy​no​we, żeby nie mę​czy​ła oczu – do​da​ła. Gdy tak roz​pra​wia​ły, roz​le​gło się pu​ka​nie do drzwi. – Pro​szę! – za​wo​ła​ły chó​rem. – Przy​no​szę wa​nien​kę i cie​płą wodę – oznaj​mi​ła Kla​ra. – No, na​resz​cie się po​fa​ty​go​wa​łaś! – mruk​nę​ła Iga. – Mu​sia​łam na​grzać wody – od​par​ła po​ko​jów​ka. – Czy będę jesz​cze w czymś po​trzeb​na? – Nie, wra​caj do sa​lo​nu – po​wie​dzia​ła Ewa. Le​d​wie Kla​ra za​mknę​ła za sobą drzwi, Iga wsta​ła od lu​stra i zrzu​ciw​szy hal​kę na pod​ło​gę, naga jak ją Pan Bóg stwo​rzył, we​szła do na​czy​nia ką​pie​lo​we​go. – Jaka roz​kosz! – wes​tchnę​ła, za​mknąw​szy oczy. – Tak się ra​du​ję, że już je​stem w domu! – Ja rów​nież się cie​szę – za​wtó​ro​wa​ła Ewa. – Mogę umyć ci ple​cy, je​śli chcesz. – O tak, je​śli mo​żesz. Iga pod​cią​gnę​ła ko​la​na i ukry​ła gło​wę w dło​niach. Czu​ła, jak ku​zyn​ka de​li​kat​ny​mi ru​cha​mi ma​su​je jej ra​mio​na. Było tak, jak w dzie​ciń​stwie – jed​na po​ma​ga​ła dru​giej. I obie były z tego za​‐ do​wo​lo​ne. – Skoń​czy​łam – po​wie​dzia​ła Ewa, wy​cie​ra​jąc ręce. Star​sza ku​zyn​ka się​gnę​ła po ręcz​nik i wy​szła z ką​pie​li.

– Po​ję​cia nie mam, jak kie​dyś pan​ny mo​gły się ką​pać w ko​szu​lach – wes​tchnę​ła. – O ile w ogó​le się ką​pa​ły! Co o tym my​ślisz? Ewa wzru​szy​ła ra​mio​na​mi i usia​dła na łóż​ku. – Pa​no​wa​ło prze​ko​na​nie, że czę​ste my​cie skra​ca ży​cie. Ja bym tak nie mo​gła. Uwiel​biam ką​‐ pie​le! Na se​kre​ta​rzy​ku o bar​wie mio​do​wej ol​chy le​ża​ła prze​wiew​na błę​kit​na suk​nia. Nie na​my​śla​jąc się wie​le, Iga wło​ży​ła ją i rów​nież przy​sia​dła na po​sła​niu. – Tak bar​dzo tę​sk​ni​łam tam, w Ka​mień​cu, za Le​onem – szep​nę​ła. – Nie masz po​ję​cia, jak mi go bra​ko​wa​ło! – Tak bar​dzo go ko​chasz? – Ogrom​nie! Nie wy​obra​żam so​bie ży​cia bez nie​go! – Roz​ma​wia​łam z nim. Po​wie​dzia​łam, że przy​je​dziesz. Ucie​szył się! – Jak się czu​je jego mat​ka? Na​dal cho​ru​je? – Jest tro​chę le​piej, ale jak bę​dzie, to już wola boża… – Pój​dę do niej! – zde​cy​do​wa​ła Iga i po​de​rwa​ła się. Ewa tro​chę się zdzi​wi​ła, że ku​zyn​ka, le​d​wo przy​je​cha​ła, chcia​ła iść do Chru​śni​ków, lecz zna​ła ją i wie​dzia​ła, że je​śli coś po​sta​no​wi, za​wsze to zro​bi. Sama jed​nak nie mia​ła ocho​ty wy​bie​rać się do wsi. Wo​la​ła po​ba​wić się z Ole​siem. Iga za​pu​ka​ła do drzwi. Chwil​kę od​cze​ka​ła. – Bab​ciu – po​wie​dzia​ła ci​cho, zer​ka​jąc do po​ko​ju. – Mogę na chwi​lę? Mar​cjan​na z Dan​gusz​ków Ja​błoń​ska spo​czy​wa​ła na ko​zet​ce wśród bia​łych po​du​szek, nad któ​rą wi​siał przy​bi​ty do ścia​ny ki​lim przed​sta​wia​ją​cy Mat​kę Bo​ską z Dzie​ciąt​kiem, i od​ma​wia​ła mo​‐ dli​twę. Na wi​dok Igi odło​ży​ła ró​ża​niec. Jej po​marsz​czo​na, ale po​god​na twarz roz​ja​śni​ła się w szcze​rym uśmie​chu. – Pójdź, pójdź tu, Igu​niu – po​wie​dzia​ła życz​li​wie, wy​cią​ga​jąc do wnucz​ki su​chą, po​kry​tą pla​‐ ma​mi dłoń. Dziew​czy​na przy​sia​dła obok. – Bab​ciu – za​czę​ła, ba​wiąc się wstąż​ką u suk​ni – chcia​ła​bym pójść do Fran​cisz​ki Chru​śni​ko​‐ wej za​py​tać o zdro​wie i za​nieść tę maść, któ​rej uży​wasz na bóle. – Ko​cha​na Igu​niu, tyś pa​nien​ka ze dwo​ru, to​bie nie wy​pa​da tam cho​dzić. Iga mil​cza​ła przez chwi​lę. – Mu​szę ci coś wy​znać, bab​ciu. Bar​dzo ko​cham Le​ona Chru​śni​ka… – Dziec​ko dro​gie, ja też kie​dyś by​łam za​ko​cha​na, lecz mu​sia​łam wyjść za tego, któ​re​go na​wet do​brze nie zna​łam. – Och, bab​ciu! – wes​tchnę​ła Iga. – Tak, tak. – Mar​cjan​na po​ki​wa​ła bie​lut​ką gło​wą. – Tak to było… Ale ja się za was, wnucz​‐ ków, mo​dlę, żeby wam do​brze w ży​ciu było. Dużo się mo​dlę. To mó​wiąc, sta​rusz​ka unio​sła się na po​dusz​kach i wy​ję​ła z ko​mo​dy maść, któ​ra przy​no​si​ła jej uko​je​nie w bó​lach. – Weź to i idź do cier​pią​cej. Trze​ba wspo​móc bliź​nie​go w po​trze​bie. Ja ni​ko​mu nie po​wiem, gdzie​żeś po​szła. – Dzię​ku​ję, bab​ciu. – Iga po​chy​li​ła się i po​ca​ło​wa​ła sta​rusz​kę w po​li​czek. – Je​steś ko​cha​na! Dziew​czy​na szła sa​mot​nie ścież​ką, a słoń​ce było wy​so​ko na nie​bie. Po pra​wej stro​nie, na nie​‐ wiel​kim pa​gór​ku tuż przed wsią, sta​ła sta​ra fi​gu​ra Mat​ki Bo​skiej uma​jo​na świe​ży​mi kwia​ta​mi,

z wy​ry​tym na​pi​sem: Pod Two​ją Obro​nę 1796. Iga za​trzy​ma​ła się na chwi​lę przed fi​gu​rą. Wie​‐ dzia​ła, że ka​plicz​ka zo​sta​ła ufun​do​wa​na przez świę​tej pa​mię​ci Do​mi​ni​ka i Anun​cja​tę Ja​błoń​‐ skich jako wo​tum po na​ro​dze​niu dłu​go wy​cze​ki​wa​ne​go po​tom​ka Ka​ro​la, póź​niej męża Mar​cjan​‐ ny z Dan​gusz​ków, po​wstań​ca ska​za​ne​go na ze​sła​nie. Schwy​ta​no go mimo po​de​szłe​go wie​ku. Za​pew​ne już od daw​na nie żył. Po​du​maw​szy chwi​lę nad jego lo​sem, po​chy​li​ła się, pod​nio​sła wia​nu​szek ze sto​kro​tek, któ​ry spadł na zie​mię, za​wie​si​ła na fi​gu​rze i za​raz po​szła da​lej. Na po​cząt​ku wsi osiadł ko​wal, któ​ry, gdy był po​trzeb​ny, słu​żył rów​nież we dwo​rze. Sto kro​‐ ków da​lej sta​ła karcz​ma, a na​prze​ciw​ko miesz​kał eko​nom z ro​dzi​ną. Brud​ne bo​so​no​gie dzie​ci w dłu​gich do ko​lan ko​szu​lach nie​co onie​śmie​lo​ne przy​glą​da​ły się jej, gdy pu​ka​ła do cha​łu​py Chru​śni​ków. Nie​ocze​ki​wa​nie sama po​czu​ła się nie​pew​nie, lecz było już za póź​no, by się wy​co​fać. Drzwi otwo​rzy​ły się i w pro​gu sta​nę​ła go​spo​dy​ni. Pod bro​dą prze​wią​‐ za​ła czer​wo​ną chust​kę, a jej far​tuch na brą​zo​wej spód​ni​cy był bar​dziej sza​ry niż bia​ły. – Pa​nien​ka Iga? – zdzi​wi​ła się eko​no​mo​wa. Dziew​czy​na po​czu​ła, że ogar​nia​ją ją wąt​pli​wo​ści. Już nie była tak pew​na, jak wów​czas gdy oznaj​mi​ła Ewie, że pój​dzie do wsi. Bo wła​ści​wie co mia​ła po​wie​dzieć te​raz mat​ce Le​ona? Że przy​nio​sła jej ma​ści na bóle? Tak zwy​czaj​nie? Och, wi​dzia​ła, że Chru​śni​ko​wa za​cho​dzi w gło​wę, co ma ozna​czać jej na​głe przy​by​cie. Mu​sia​ła zo​ba​czyć Le​ona! Te​raz, na​tych​miast, nie ju​tro ani po​ju​trze! – Czy mogę wejść? – za​py​ta​ła. – Przy​nio​słam wam ma​ści. – O, tak, tak. Pro​szę, pro​szę. – Chru​śni​ko​wa po​spiesz​nie usu​nę​ła się z przej​ścia, by zro​bić miej​sce pa​nien​ce ze dwo​ru. Iga, nie​co zmie​sza​na, we​szła do środ​ka. Go​spo​dy​ni wska​za​ła jej mały zy​de​lek koło sto​łu. Na bla​cie le​ża​ła stol​ni​ca z wy​ro​bio​nym cia​‐ stem. Ko​bie​ta wła​śnie go​to​wa​ła klu​ski. Iga chrząk​nę​ła. – Bab​cia Mar​cjan​na przy​sła​ła mnie do was ze swo​ją ma​ścią. Mar​twi się o wa​sze zdro​wie, bo za​wsze wier​nie słu​ży​li​ście we dwo​rze, a wspo​móc bliź​nie​go w po​trze​bie to chrze​ści​jań​ski obo​‐ wią​zek. – Pro​szę prze​ka​zać pani do​bro​dziej​ce, że z ca​łe​go ser​ca dzię​ku​je​my za jej do​broć. Oby dłu​go żyła! – Chru​śni​ko​wa się uśmiech​nę​ła. – I Le​ono​wi też się maść przy​da – do​da​ła. Iga po​czu​ła skurcz ser​ca. Le​ono​wi? Dla​cze​go mik​stu​ra mia​ła​by być mu po​trzeb​na? – Nad​we​rę​żył ra​mię przy wy​rę​bie – cią​gnę​ła za​tro​ska​na mat​ka. – Z rana w le​sie. Dziew​czy​na spu​ści​ła wzrok. Nie mo​gła wy​py​ty​wać o chło​pa​ka, bo ro​dzi​ciel​ka na​tych​miast do​‐ my​śli​ła​by się praw​dzi​we​go celu wi​zy​ty. Jak by za​re​ago​wa​ła, gdy​by do​wie​dzia​ła się, że pa​nien​ce ze dwo​ru za​le​ży na synu pro​ste​go chło​pa? Czy by​ła​by za​do​wo​lo​na? Iga nie mo​gła oprzeć się wra​że​niu, że eko​no​mo​wa nie by​ła​by tym za​chwy​co​na. Bra​nic​ka była od​waż​na i pew​na sie​bie, lecz sie​dząc tak z Chru​śni​ko​wą za​ję​tą go​to​wa​niem, czu​ła się nie​swo​jo. Nie za​sta​ła uko​cha​ne​go, a prze​cież przy​szła tu tyl​ko po to, by go uj​rzeć. Z ża​lem stwier​dzi​ła, że nie było go w domu. – Pój​dę już – rze​kła, pod​no​sząc się z zy​del​ka. – Gdy​by​ście cze​goś po​trze​bo​wa​li, po​wiedz​cie, a po​sta​ram się po​móc. – Dzię​ku​ję, pa​nien​ko. Jest pa​nien​ka bar​dzo do​bra. Ewa ba​wi​ła się z Ole​siem przed gan​kiem, kie​dy za​uwa​ży​ła Igę wra​ca​ją​cą ze wsi. Po mi​nie ku​‐ zyn​ki po​zna​ła, że nie wszyst​ko po​szło tak, jak tam​ta ocze​ki​wa​ła.