Filbana

  • Dokumenty2 833
  • Odsłony785 970
  • Obserwuję576
  • Rozmiar dokumentów5.6 GB
  • Ilość pobrań528 905

Swiatlo aniola - Izabela Zawis

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Swiatlo aniola - Izabela Zawis.pdf

Filbana EBooki Książki -I- Izabela Zawis
Użytkownik Filbana wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 88 stron)

Wszyscy jesteśmy aniołami z jednym skrzydłem; Możemy latać wtedy, gdy obejmujemy drugiego człowieka Bruno Ferrero

Spis treści Rozdział 1. Rozdział 2. Rozdział 3. Rozdział 4. Rozdział 5. Rozdział 6. Rozdział 7. Rozdział 8. Rozdział 9. Rozdział 10. Rozdział 11. Rozdział 12. Rozdział 13. Rozdział 14. Rozdział 15. Rozdział 16. Rozdział 17. Rozdział 18. Rozdział 19. Rozdział 20. Epilog

Rozdział 1. Siedziałam pod drzewem, korzystając z przerwy przed ostatnią lekcją. Nareszcie jest piątek. Do końca zostały dwa tygodnie szkoły. Wolność od obowiązków ucznia na całe dwa miesiące. Uśmiechnęłam się do siebie pod nosem. Wraz z Natally, moją najlepszą przyjaciółką od czasów piaskownicy, powtarzałyśmy materiał z literatury. Wszyscy wychodzili ze skóry, by dzięki systematycznej nauce osiągać dobre wyniki z tego przedmiotu i zadowolić naszego nauczyciela. Notabene był ciachem i to przez wielkie C. Wszystkie dziewczyny z naszej klasy i nie tylko skrycie się w nim podkochiwały. Pomijając ten fakt, był naprawdę fajnym i sympatycznym gościem. Uczył z widoczną i nieskrywaną pasją. Nie było ucznia, który by go nie lubił, toteż wszyscy starali się, by uszczęśliwić nauczyciela, choć nie było to łatwe zadanie, ponieważ przy tak ślicznej, słonecznej pogodzie cała szkoła żyła już wyłącznie wakacjami. Trzeba jednak było próbować. Zamknęłam oczy, co zawsze pomagało mi się skoncentrować. Tak bardzo skupiłam się nad zeszytem i nad tym, co było w nim zapisane, że przestały docierać do mnie jakiekolwiek odgłosy. Całkowicie pochłonęła mnie nauka. W jednej chwili wszystko uległo zmianie. Włosy na rękach stanęły mi dęba, a po plecach przebiegł mi dreszcz. Nie, nie było to ze strachu, raczej świadczyło o oczekiwaniu na coś. Jeszcze nie miałam pojęcia na co, ale wiedziałam, że na pewno coś się stanie. Instynktownie wyczułam czyjąś obecność. Otwarłam oczy, ale wszystko wyglądało jak chwilę wcześniej. Nadal trwała przerwa, więc większość uczniów wylegiwała się na trawniku lub zwyczajnie spacerowała. Dzięki pogodzie wszystkim dopisywał humor. Dookoła rozbrzmiewał śmiech, każdy był naładowany – w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Popatrzyłam na siedzącą obok Natt. Nie zwracała uwagi na to, co się działo wokół. – Megan – usłyszałam szept. Towarzyszył mu delikatny ruch kosmyka włosów, który wymknął się z kucyka. Obejrzałam się za siebie, myśląc, że któryś z kolegów robi sobie ze mnie głupie żarty. To by było całkowicie w ich stylu. O dziwo, przy drzewie nie było, nie licząc mnie i Natt, nikogo. Swoim niezrozumiałym zachowaniem zwróciłam na siebie uwagę Natt. – Co się kręcisz? Rozpraszasz mnie – burknęła zniecierpliwiona. – Mówiłaś coś do mnie? Popatrzyła na mnie kpiącym wzrokiem. Brakowało jeszcze tylko, żeby mi kazała popukać się po głowie, jak to miała w zwyczaju. – Pytałam się, czemu zachowujesz się jak szurnięta. – Nie, nie to – usta wykrzywiłam w grymasie. – Czy wołałaś mnie przed chwilą po imieniu? Złożyłam swój zeszyt i wrzuciłam go do plecaka. Byłam tak rozkojarzona, że z pewnością nie udałoby mi się już niczego nauczyć. – Wyraźnie słyszałam, jak ktoś do mnie szepcze „Megan” – zniżyłam swój głos do szeptu, żeby jej to zademonstrować. Roześmiała się. Natt zaśmiewała się ze mnie, jakbym powiedziała jakiś śmieszny żarcik. Cholera. – Dziewczyno, wyluzuj! Pewnie liście zaszeleściły, a ty się zachowujesz jakbyś co najmniej ducha zobaczyła – zakpiła. W tym momencie zabrzmiał szkolny dzwonek. – Tak, pewnie masz rację – westchnęłam ciężko, bo nie bardzo mnie przekonywało to tłumaczenie, nie było nawet najmniejszego wiaterku.

Podniosłyśmy się z trawy, strzepując śmieci, które przyczepiły się nam do spodni. Szłam wolnym krokiem, próbując sobie samej jakoś racjonalnie wyjaśnić to, co się wydarzyło. Mimo że ostatnio ciągle miałam wrażenie, że ktoś jest obok mnie, nic logicznego nie przychodziło mi do głowy. Pewnego wieczoru, wracając od Natt, tuż za sobą usłyszałam kroki. Spanikowana odwróciłam się, szykując do ewentualnego ataku lub obrony, ale byłam sama. Stwierdziłam, że jest późna godzina, a ja byłam bardzo zmęczona, stąd omamy słuchowe. Wróciłam do domu, poszłam spać i następnego dnia już o tym nie pamiętałam. Przypomniałam sobie o tym dopiero, słysząc ten niby-szept. Zastanawiał mnie jednak fakt, dlaczego ten dreszcz przebiegający wzdłuż mojego kręgosłupa nie wywołał u mnie żadnego złego odczucia, jego doznanie było bowiem jego przeciwieństwem. Czułam się spokojna, ale jednocześnie podniecona oczekiwaniem na to, co miało się wydarzyć. Liczyłam na to, że może będzie to coś zaskakującego. Pokręciłam głową, chcąc wyrzucić z niej te niedorzeczne myśli. Naprawdę mi chyba odwala – pomyślałam. Została nam ostatnia lekcja do weekendu. Miałam zamiar spędzić go w łóżku albo na leżaku za domem, wygrzewając się na słońcu. Pocieszona tą myślą zajęłam miejsce obok Natally, która przyszła na długo przede mną. Lekcje z panem Johnsonem zawsze odbywały się w bibliotece. Był zdania, że literaturę łatwiej omawia się i zapamiętuje w otoczeniu książek. Przychodząc do naszej szkoły, szybko zyskał miano spoko gościa. Jego lekcje były bardzo ciekawe, a czasami wręcz zabawne, bo chcąc ułatwić nam naukę, przebierał się za autorów lektur, które akurat omawialiśmy. Do dzisiaj pamięć przywodzi mi na myśl naszą ostatnią lekturę – wszedł do klasy przebrany za Jane Austen. Wszyscy najpierw wpatrywaliśmy się w niego jak zamurowani, by chwilę potem ryknąć śmiechem. Trwało to pięć minut, zanim udało nam się uspokoić. W bibliotece panowała cisza, wszyscy w skupieniu słuchali lekcji, która była podsumowaniem całego materiału omówionego w tym roku szkolnym. Ziewnęłam. Wydało się mi niepojęte, że nie wykazałam żadnego zainteresowania wykładem. Zawsze byłam pilną i aktywną uczennicą. Co mnie napadło? – pytałam samą siebie. Spojrzałam na koleżankę – siedzącą obok Susan. Maślanym wzrokiem, z głupim uśmiechem na twarzy wpatrywała się w pana Johnsona. Zerknęłam i ja. Był całkiem przystojny, choć dobiegał trzydziestki, co dla naszego pokolenia oznaczało podeszły już wiek. Nie był za wysoki, ale też nie był niski. Pewnie lubił przebywać na świeżym powietrzu, bo jego skóra przybrała lekko złocisty odcień. Podobno w wolnym czasie grywał w piłkę. Najbardziej interesujące wydawały się jego oczy. Nie bez powodu mówi się, że to właśnie one są zwierciadłem duszy człowieka i to patrząc na nie, można wyczytać z jakiego typu człowiekiem ma się do czynienia. Jego oczy były szczere i ciepłe, w odcieniu szarego błękitu. Mówiłam: interesujące. Jak mawiała Susan: tańczyły w nich radosne iskierki. Już miałam się nachylić w stronę Natt, żeby rzucić jakiś szybki żarcik, ale zrezygnowałam. Ponownie poczułam dreszczyk płynący aż od szyi, wzdłuż kręgosłupa, który zatrzymał się tam w dole. Masakra. Brakowało mi powietrza. Zaczęłam oddychać szybciej, żeby złapać go jak najwięcej. Nie panikuj – nakazywałam sobie. Nic mi nie grozi, jestem bezpieczna. Poczułam na karku delikatne muśnięcie, jakby ktoś mnie połaskotał. Odruchowo sięgnęłam ręką do tyłu, miałam dziwne wrażenie, jakbym złapała kogoś za palce. Błyskawicznie się odwróciłam, ale za mną nikogo nie było. Gwałtownie poderwałam się na równe nogi, co spowodowało, że przewróciłam krzesełko. Echo rozeszło się po pogrążonej w ciszy bibliotece. Wszyscy zwrócili głowy w moją stronę. Natt pokręciła w milczeniu głową – ten gest był w jej wykonaniu bardzo wymowny. Jasno i wyraźnie

odebrałam jej przekaz. Chciała mi podać do wiadomości, że jestem wariatką. Zresztą sama zaczęłam tak o sobie myśleć. – Czy mogę na chwilę wyjść? Zrobiło się mi strasznie duszno – nie czekając na pozwolenie, posłałam wszystkim przepraszający uśmiech i wybiegłam z sali. Zatrzymałam się dopiero, będąc na świeżym powietrzu. Wdech, wydech – powtarzałam sobie to kilka razy, próbując się uspokoić. Moje nerwy, które jak dotąd zawsze były niezawodne, zaczynały szwankować. Nie czekałam na dzwonek kończący zajęcia, zabrałam swoje rzeczy z szatni i obrałam kierunek – dom. Miałam przed sobą kilometr do pokonania, ale to było bez znaczenia. Pogoda była idealna na spacer. A może uda mi się po drodze w końcu rozwikłać, co przed chwilą miało miejsce? Nie bardzo wiedziałam, jak się do tego zabrać. Mimo że zawsze potrafiłam rozwiązać nawet najtrudniejsze kłopoty, tym razem nic nie przychodziło mi do głowy. Wszyscy wiedzieli o moich zdolnościach. Powtarzali między sobą: masz problem, zgłoś się do Meg, na pewno coś znajdzie, choćby miała wykopać to spod ziemi. Efekt był taki, że miałam mnóstwo znajomych i wielu przyjaciół, czułam się lubiana. Pewnego razu dyrektor szkoły miał problem z – łagodnie to ujmując – niesfornym uczniem. Dewastował szkolne mury, umieszczając na nich ubliżające innym malowidła graffiti. Niby przypadkiem znalazłam się kiedyś obok niego, kiedy właśnie takie tworzył. Stałam przez chwilę i przyglądałam się temu, co robił. To było fascynujące, w jaki sposób dobierał barwy, psikając i pryskając bez określonego wcześniej planu czy projektu, aż do momentu, kiedy obraz obierał jakiś konkretny kształt. Był zły, kiedy mnie zauważył, ale uspokoił się, kiedy dojrzał na mojej twarzy nieukrywany zachwyt nad jego pracą. Poprosiłam go, żeby mnie nauczył tak malować. Zgodził się dopiero, kiedy wspomniałam, że oczywiście mu zapłacę. Lekcje zajęły nam około dwóch miesięcy. W tym czasie i ja, choć dyskretnie, uczyłam go szacunku dla innych. Nawet się nie połapał, co mu wbijałam do głowy. W rezultacie przeprosił wszystkich tych, których obraził, a sam zaczął wykorzystywać swój talent do innych celów. Niestety, tym razem jakoś nie umiałam znaleźć rozwiązania swojej sprawy. W domu panowała cisza i spokój. Mama pewnie będzie dzisiaj pracowała do późna, zresztą jak co dzień. Cóż zrobić, zajmowała wysokie kierownicze stanowisko w banku. Miałam jeszcze kilka godzin niczym niezakłóconej ciszy. Przynajmniej taką miałam nadzieję. Zresztą i tak zawsze panował u nas spokój, bo mieszkałyśmy tylko we dwie: mama i ja. Ojca nigdy nie poznałam. Podobno był oszustem. Nawiązał romans z mamą tylko dlatego, że zwietrzył szansę na łatwą kasę. Kiedy się zorientowała, zawiadomiła policję, ale zdążył zwiać. Potem okazało się, że była w ciąży i nigdy więcej nie potrafiła już zaufać żadnemu innemu mężczyźnie. Choć czasami byłam święcie przekonana, że to tylko część historii, nie naciskałam na nią, bo nie chciałam dodawać jej trosk i smutków. Wskoczyłam pod prysznic. Lubiłam to relaksujące uczucie, jakie dawała spływająca od czubka głowy aż po stopy gorąca woda, która zmywała wszystkie problemy. Kiedy wyczerpałam cały zapas ciepłej wody, owinęłam się szlafrokiem i wskoczyłam z westchnieniem ulgi do łóżka, rozrzucając zalegające na nim puszyste poduchy. Zasypiałam już, kiedy pojawiło się to samo uczucie, dreszczyk przebiegający wzdłuż moich pleców. Czułam, jak łóżko ugięło się pod czyimś ciężarem. Zaczęłam się histerycznie śmiać. Rewelacja, rok szkolny skończę w zakładzie dla psychicznie chorych. A może sama przeżywam jakiegoś rodzaju załamanie nerwowe? Przecież ostatnio nie sypiałam po nocach, żeby przyswoić jak najwięcej materiału i zdobyć najlepsze oceny. Teraz za to płacę, głowa się zbuntowała i potrzebuje się zresetować. Tak! To jest na pewno to! A co mi tam, pójdę na całość! – pomyślałam. – Wiem, że tam jesteś… Chyba zwariowałam – mruknęłam. Zesztywniałam, kiedy poczułam obejmującą mnie w pasie rękę.

– Rozluźnij się – szepnął niewątpliwie ciepły i uspokajający obcy głos. – Wkrótce się zobaczymy. Śpij – zamruczał. Nim wpadłam w objęcia niosącego kojący sen Morfeusza, pomyślałam, że nic dobrego z tego nie wyniknie.

Rozdział 2. – Jakieś wieści? – zapytała mnie bez zbędnego wstępu Heather, lecz nawet nie podniosła głowy znad papierów, które walały się po całym biurku. – Znalazłeś już ją? – Tak – zaciekawiona uniosła głowę. – Kilka dni temu. Od samego początku zdaje sobie sprawę z czyjejś obecności – usiadłem na krzesełku naprzeciwko niej, nie czekając na zaproszenie. – Standardowo myśli, że jej odbija – uśmiech zagościł na mojej twarzy na samą myśl o ich spotkaniu. Heather pokiwała głową, wyrażając swoją aprobatę. – Co jeszcze? Widziała cię już? – Nie, ale czuła mój dotyk. Najpóźniej za dwa dni sama do nas przyjdzie – byłem z siebie bardzo zadowolony, że tak szybko ją odszukałem, a więź nas łącząca była na tyle silna, że nie miałem problemów z nawiązaniem z nią kontaktu. – Oby. Czas nam się kończy – wróciła do swoich papierów, co w jej przypadku oznaczało koniec rozmowy. Nie pozostało mi nic innego, jak opuścić jej gabinet. Poszedłem do swojego pokoju. Wskoczyłem na swoje wielkie łóżko pochodzące z czasów tak dawnych, że nie potrafiłem sobie przypomnieć, z jakiej jest epoki. Na poduszce leżało jej zdjęcie, z którym nigdy się nie rozstawałem. Było co prawda mocno podniszczone, ale nadal pięknie na nim wyglądała. Tyle lat, a nadal czuję dziwne mrowienie, patrząc, jak się do mnie uśmiecha spod przymkniętych powiek. Z moich ust wydobyło się ciche westchnienie. Doskonale pamiętam dzień, w którym zostało zrobione. Korzystając z pięknego, słonecznego dnia wybraliśmy się nad brzeg pobliskiej rzeczki. Urządziliśmy sobie piknik. Nie pamiętam dokładnie, co powiedziałem, ale zawstydziła się, a na jej policzek wypłynął delikatny rumieniec, który dodał jej uroku. Opuściła wzrok, żeby to przede mną ukryć, a ja nie mogłem oprzeć się pokusie i szybko zrobiłem jej zdjęcie. Niewinność w czystej postaci. – Oby moje ostatnie niepowodzenie nie zmieniło jej w zbyt dużym stopniu – pomyślałem głośno. Długo przyszło mi czekać, aż dostanę kolejną szansę. Podejrzewam, że Ian jeszcze nie wpadł na jej ślad. Tym razem to on był górą i udało mu się jako pierwszemu dotrzeć do Megan. Miałem bardzo silną motywację – ostatnim razem zawaliłem całą sprawę i wymknęła mi się. Teraz przyszedł czas dla nas i naszej bezgranicznej miłości. Czas, żebyśmy mogli zacząć wszystko od nowa. Jutro… – przeleciało mi przez głowę. * Obudziłam się kompletnie rozbita po niedorzecznym śnie, jaki mi się przyśnił. Byłam w nim małą, włochatą myszką. Towarzyszyła mi też druga, nieco większa mysz, z którą byłyśmy nierozłączne. Wyruszyłyśmy na poszukiwanie jedzenia, bo byłyśmy bardzo głodne. Na szafce kuchennej leżał ser. Swoimi małymi, krótkimi nóżkami w szybkim tempie rzuciłyśmy się w jego kierunku. Już prawie go miałyśmy, kiedy zza fotela wyskoczyło wielkie rude kocisko. Nie miałabym żadnych szans. Gdyby nie druga mysz, która rzuciła się na ratunek, gryząc kota w łapę, byłoby po mnie. Niestety, jednym ruchem kot przycisnął tamtą i ją zjadł. – Przecież ja nawet nie lubię sera – mruknęłam głośno w drodze do łazienki. Potrząsnęłam głową, żeby pozbyć się paskudnego wrażenia po tym pokręconym koszmarze. Już

chyba wolałabym psychola goniącego mnie z piłą mechaniczną. Szybko wskoczyłam w jakieś pierwsze lepsze ciuchy, jakie miałam pod ręką. Do sprzątania jakoś nie trzeba specjalnie ładnie wyglądać, prawda? Przynajmniej gotowanie kolacji miałam z głowy. Rano umówiłyśmy się z mamą, że przywiezie tego pysznego kurczaka z warzywami, którego serwują w restauracji obok jej banku. Mijając po drodze duże lustro, przystanęłam jak wryta, bo ledwo rozpoznałam dziewczynę, która na mnie patrzyła. Czy to aby na pewno ja? Może jeszcze śpię, a to jest kolejny koszmar? Cholerka, wyglądam jakbym przez tydzień nie spała, tylko balowała z kumplami z ostatniej klasy. Okropieństwo, gdzie się podziała ta podobno śliczna dziewczyna, za którą mnie uważają? Cóż, z pewnością nie jestem nią w tej chwili. Zrobiłam grymas do poczwarki w lustrze. I choć daleko mi do próżności, starałam się zawsze dbać o swoje zdrowie, zwracając uwagę na to, co jem i co najmniej trzy razy w tygodniu ćwicząc. Z reguły były to tylko zwykłe spacery, ale ruch jest zawsze ruchem. Mój wygląd był właśnie efektem odpowiednich nawyków. Teraz moje błyszczące, zielone oczy były opuchnięte i podkrążone, a karmelowe, półdługie włosy tworzyły na głowie brzydkie gniazdo. Największą rozpacz poczułam, widząc ziemistoszary odcień swojej cery. Wzdrygnęłam się. Chyba przyszła pora na badania kontrolne, może bierze mnie jakieś choróbsko? – pomyślałam. Miałam już odejść, bo dość się już napatrzyłam na swoje niezbyt ciekawe odbicie, ale nie mogłam się ruszyć. Zupełnie jakby ktoś zabetonował mi nogi. Zerknęłam na pokój i szeroko otwarłam oczy ze zdziwienia. Najpierw zauważyłam wyciągniętą w moim kierunku męską dłoń, a następnie moim oczom ukazała się reszta sylwetki: najpierw stopy w tenisówkach, potem nogi w jeansach, na koniec uwidocznił się tors w koszulce i twarz, po której błąkał się ciepły uśmiech. Co do jasnej…?! Zaczęłam się obawiać, lecz nie zjawy, ale o swoje zdrowie psychiczne. Mimo to nie mogłam przestać na niego patrzeć, hipnotyzował mnie swoim spojrzeniem i orzechową barwą tęczówki. Jakby tego było mało, wyglądał jak anioł, który został wyrzeźbiony przez najlepszego artystę. Nie był napakowany jak kulturysta po dopingu, ale pod koszulką wyraźnie rysowały się mięśnie. Zastanowiły mnie jego tatuaże na ręce, które świadczyły o tym, że raczej nie jest on aniołem. W gardle zaschło mi z wrażenia. – To twoją obecność czuję cały dzień? – powiedziałam cichutko, jakbym bała się, że zaraz zniknie. Jego twarz rozjaśnił czuły uśmiech. – Ten uśmiech widywałam w swoich snach – nieco się rozluźniłam. – Pewnie nadal śpię? Ledwie widocznym ruchem głowy zaprzeczył. Podszedł krok bliżej. – Chciałbym cię dotknąć. Tak bardzo za tobą tęskniłem – nie poruszył ustami, ale wyraźnie usłyszałam głos w swojej głowie. Nie wiem skąd, ale miałam pewność, że nie zrobi mi krzywdy. Zgodziłam się. Skinęłam głową na zgodę. Podszedł bliżej, zatrzymując się tuż za moimi plecami. Sama nie wierzyłam temu, co czułam – bijące od niego ciepło. Jedną ręką objął mnie w talii, przysuwając jeszcze bliżej do siebie. Drugą odsunął włosy i pogłaskał wzdłuż szyi. Otwarłam usta, głośno łapiąc powietrze i drżąc na całym ciele. Czy to naprawdę się stało? – zapytałam samą siebie w myślach. W jego oczach dojrzałam jakiś błysk, a uśmiech stał się szerszy, był zaraźliwy i ze zdziwieniem zobaczyłam, że sama też się uśmiecham. Pochylił się w moją stronę i pocałował czubek mojej głowy. W ciągu sekundy, niczym jakieś objawienie, zrozumiałam, że stoi obok mnie najważniejsza osoba w moim życiu i nie tylko. – Ja nic nie rozumiem – szepnęłam do niego. – Co się dzieje? Kim jesteś? – Wkrótce, moja ukochana Megan – ponownie usłyszałam jego głos w swojej głowie. Nogi się pode mną ugięły. Zanim pochłonęła mnie ciemność poczułam dłoń, która pogłaskała

mnie po policzku. * – Megan! Megan! – krzyczała moja mama chyba po to, żebym oprzytomniała. Byłam tak zdezorientowana, że ledwo otwarłam oczy. – No nareszcie – oznajmiła z ulgą mama. – Dlaczego śpisz na podłodze? Rozejrzałam się. – Ja… nie wiem – na siłę próbowałam sobie przypomnieć, ale ciężko mi to szło. Zachwiałam się, kiedy wstałam. – Jesteś lodowata! – krzyknęła do mnie, kiedy złapała mnie za rękę. – Jakoś niewyraźnie się czuję – ledwo wybełkotałam. – Kładź się do łóżka, przyniosę kolację i zjemy tutaj – wybiegła w pośpiechu, pewnie do kuchni. Może powinnam ją poprosić, żeby zadzwoniła do jakiegoś psychiatry. Oparłam głowę na poduszce, była tak ciężka, jak bym zamiast mózgu nosiła w niej kamienie. Obok mnie leżało zdjęcie, którego wcześniej tu nie było. Wzięłam je do ręki, żeby lepiej się mu przyjrzeć, bo jeszcze nigdy go nie widziałam. Zamarłam w połowie ruchu. Na tym zdjęciu byłam ja z chłopakiem ze snu. Oboje byliśmy tak roześmiani, że widać było łączące nas głębokie uczucie. – Jak w moim śnie – szepnęłam do siebie. – Jesteś pewna, że to był sen? – znowu usłyszałam ten głos. – Byliśmy wtedy tacy szczęśliwi – westchnął. – Przestań! Wyłaź z mojej głowy! – krzyknęłam i zatkałam sobie uszy rękami. – Dobrze się czujesz? Naprawdę się zaczynam o ciebie martwić – mama postawiła na moim łóżku talerz z jedzeniem. Zerknęłam na nią. Jej twarz faktycznie wyrażała troskę i obawę. Może powinnam się jej zwierzyć i wspólnie znalazłybyśmy jakieś logiczne wytłumaczenie. Inaczej powinnam chyba złapać za telefon i spędzić jakiś czas na oddziale zamkniętym. Na razie nie miałam na to ochoty. Nie chciałabym dostarczać mamie dodatkowych trosk. Wolę, kiedy jest rozluźniona i szczęśliwa, wtedy jej buzia i oczy zawsze są uśmiechnięte, a jej krok – lekki i taneczny. Ma dużo wrodzonej gracji, bo w młodości chodziła na lekcje baletu. Miała nawet zamiar związać z tańcem swoją przyszłość, ale dziadkowi i babci nie podobał się ten pomysł i wymusili na niej zmianę decyzji. Skończyła więc studia z zakresu bankowości. Kiedy oboje dziadkowie zginęli w wypadku, było już za późno, żeby zmienić szkołę, a wkrótce potem mama zaszła ze mną w ciążę i jej plany legły w gruzach. Nie, stanowczo nie chciałam sprawiać jej żadnych przykrości. Dlatego też zawsze chciałam być idealnie grzeczna, miła dla innych, dobrze się uczyć tylko po to, żeby jak najczęściej widzieć ją uśmiechniętą. – Dzwoniła Natally – przerwała moje rozmyślania. – Chciała o czymś z tobą pogadać. Prosiła, żebyś odzwoniła. Miałam usta pełne jedzenia, a wiadomo, że nieładnie jest mówić z pełną buzią, więc tylko kiwnęłam głową, słysząc tę wiadomość. Oczywiście, nie zadzwoniłam do niej. Będzie na mnie w poniedziałek zła, ale jakoś ją ugłaskam. Nie mam zielonego pojęcia, co miałabym jej powiedzieć, tym bardziej, że sama nie rozumiałam, co się ze mną dzieje. Miałam jeszcze całe dwa dni, by coś wykombinować i to jakoś ogarnąć. W nocy miałam kolejny sen. Stałam przed wielkim lustrem, takim samym jak to, które stoi u mnie w pokoju, tylko było jakby nowsze, mniej zniszczone. Przyglądałam się swojemu odbiciu. Byłam piękna i promieniałam szczęściem. Obróciłam się wokół własnej osi, sprawdzając, czy sukienka, którą miałam na sobie, leżała jak powinna, czy gdzieś się nie zadarła.

Szkoda by było, gdyby coś się jej stało, bo była śliczna, uszyta cała z delikatnej, białej koronki i lekko spływała aż do kostek, a sam tył sięgał jeszcze dalej, tworząc płynący za mną tren. Stanik sukni ozdobiony był malutkimi kryształkami, które w blasku słońca tworzyły łagodną poświatę. Szybko rzuciłam okiem na moją fryzurę – kilka kosmyków wyślizgnęło się spod spinek, ale tak je pozostawiłam, spodobało mi się w jaki sposób okalały moją twarz. Oczy błyszczały nie mniej niż moja suknia, a moje ciało lekko drżało z podniecenia. Nie mogłam się już doczekać tego, co miało dzisiaj nastąpić: mój wielki i szczęśliwy dzień. Odwróciłam się, kiedy do pokoju weszła moja mama. Ona też była bardzo podenerwowana i podekscytowana. Podeszła do mnie i założyła mi na szyi łańcuszek, na którym błyszczał piękny, zielony szmaragd w kształcie łezki. Idealnie pasował do moich oczu. – Mamo, jaki piękny – szepnęłam, głaskając go lekko palcami. Rzuciłam się w jej ramiona, mocno ściskając. – Jest przekazywany w naszej rodzinie z pokolenia na pokolenie pannom młodym w dniu ich ślubu – uśmiechnęła się lekko. – Jesteś gotowa? Wszyscy już na nas czekają – otarła samotną łezkę wzruszenia, która popłynęła po policzku. Nie mogłam wydobyć z siebie głosu, więc tylko kiwnęłam głową. Wyszłyśmy z domu wprost w promienie sierpniowego słońca. Z największą ostrożnością wsiadłyśmy do powozu, uważając na suknię. Powóz tonął w białych kwiatach, a ich zapach wręcz oszałamiał, nie były potrzebne żadne perfumy – zanim dojadą na miejsce, zapach przesiąknie moją skórę. Nawet koniom dostały się kwiaty. Wyglądały dostojnie z wiankami na szyjach. Ich grzbiety zostały okryte białymi, atłasowymi pledami, szły dumne ze swojego wyglądu. – Zaraz się rozpłaczę – głos mi się załamał. – Jestem taka zdenerwowana. – Weź głęboki wdech, potem wydech, powtórz to kilka razy, powinno cię to trochę uspokoić – mama poklepała mnie po ręce dla dodania otuchy. – Poza tym nie możesz płakać w tak ważnym dla ciebie dniu. Pamiętaj, kto tam na ciebie czeka, nie możesz mu się pokazać z czerwonymi oczami. Głęboko westchnęłam, żeby do płuc dotarło jak najwięcej kojącego nerwy powietrza. Zadziałało, a na mojej twarzy pojawił się tak szeroki uśmiech, na jaki byłam w stanie się zdobyć. – Jedziemy – mój głos był już spokojny, pewny i mocny. Obie się roześmiałyśmy i cały stres odszedł w zapomnienie. Wchodząc do kościoła, przystanęłam. Nie dlatego, że dopadły mnie jakieś wątpliwości, tylko chciałam jak najwięcej zapamiętać z tego dnia. Sam kościół nie był duży, jego przystrojenie nie sprawiło naszym sąsiadkom żadnych kłopotów. Wzdłuż ławek stały wazony wypełnione białymi kwiatami. Na ziemi został rozłożony czerwony dywan, a gdy dziewczynki idące przed nami sypały płatkami polnych kwiatów, cały kościół wypełnił ich zapach. Przy ołtarzu nie było miejsca, które nie byłoby wypełnione bukietami. Wszyscy zebrani wstali na mój widok. Zjawili się wszyscy, którzy byli bliscy dla mnie, żeby świętować z nami ten piękny dzień. Była moja rodzina, byli moi przyjaciele i sąsiedzi. Atmosfera w kościele stała się bardzo podniosła i uroczysta. Najważniejszą osobą był jednak ten, który czekał na mnie na końcu krótkiej drogi prowadzącej do ołtarza. Zaparło mi dech na jego widok. Zrezygnował z czarnego smokingu na rzecz białego. Czekał na mnie cierpliwie, ale znałam go na tyle, że wiedziałam, jak bardzo pragnie, żebym była już przy nim. Wystarczyło spojrzeć w jego orzechowe oczy – błyszczały z podniecenia i szczęścia tak samo mocno jak i moje. Uśmiechnęłam się do niego, widziałam, że robi to samo. Organy zaczęły grać marsza weselnego. Ruszyłam wolnym krokiem ku mojemu przeznaczeniu. Z każdym krokiem mój oddech przyspieszał, chciałam być już obok niego, więc trochę przyspieszyłam kroku, co zostało przyjęte lekkim śmiechem zebranych gości.

Złapaliśmy nasze dłonie, jakby były ostatnią deską ratunku. Patrzyliśmy sobie głęboko w oczy, kiedy przyszedł czas na nasze przysięgi. – Ślubuję ci być twoim towarzyszem i przyjacielem każdego dnia i oświetlać twoją drogę, abyś nigdy jej nie zgubiła i nie zabłądziła. Rozłożę nad tobą swoje opiekuńcze skrzydła, chroniąc przed smutkami i troskami, zamieniając je w radość. Nie rozdzieli nas nikt: ani śmierć, ani czas. Nasza miłość wszystko przetrwa, by kiedyś powrócić w innym miejscu, w innym czasie, ale zawsze do ciebie. Kocham cię teraz i na wieki – wyrecytował miękko Adam. Potem przyszła kolej na mnie. Jego przysięga sprawiła, że zmiękły mi kolana, a głos uwiązł mi w gardle, miałam tylko nadzieję, że jeszcze wytrzymam, zanim się poryczę. – Ślubuję ci – zaczęłam ostrożnie, ale mimo wzruszenia mój głos pozostał spokojny. – Być zawsze przy tobie, jeśli nie ciałem, to na pewno sercem i duszą. Nawet jeśli zgubię drogę do ciebie, to znajdę cię w kolejnym życiu, bo nasza miłość nigdy nie umiera, czeka tylko na kolejną szansę, aby rozkwitnąć na nowo. Ani czas, ani śmierć jej nie pokonają. Jest wieczna. Kocham cię teraz aż do końca świata. Kiedy skończyłam, ksiądz ogłosił nas mężem i żoną. Adam pochylił się ku mnie, składając delikatny pocałunek, który zawierał całe uczucie, jakie nas łączyło. Za nami rozległy się głośne brawa. Wesele zorganizowaliśmy na świeżym powietrzu, żeby pomieścić wszystkich obecnych gości. Między drzewami zostały zawieszone białe płachty, które stanowiły schronienie przed promieniami słońca. Wszyscy świetnie się bawili, wszędzie było słychać śmiech i pobrzękiwanie kieliszków i talerzy. W tle grała delikatna muzyka, która z upływem czasu i wypitych trunków zamieniała się w weselszą i bardziej skoczną. Widać było, że wszyscy świetnie się bawią, a dla nas liczyło się tylko to, co działo się między nami. Największą radością dla nas było nasze dopiero co zawarte małżeństwo, które było zwieńczeniem zwycięstwa Dobra nad Złem. – Moja słodka Megan – szepnął Adam do mojego ucha. – Kolejny raz odnieśliśmy sukces i udało nam się odnaleźć – złożył na moich ustach lekki pocałunek. – Adam – odszepnęłam. Zamknęłam oczy, rozkoszując się jego pieszczotą, tym dniem i wszystkim, co nas otaczało. Szybko pożegnaliśmy się z rodziną i resztą gości, chcieliśmy już zostać we dwoje. Oczywiście nie obyło się bez drobnych żarcików i porozumiewawczych mrugnięć, co nam tak śpieszno. Pojechaliśmy do naszego małego domku. Nie miało to dla nas znaczenia, bo najcenniejsi byliśmy my i nasza miłość, reszta stanowiła tylko jakiś dodatek, a nam wiele do szczęścia nie było potrzebne. Cieszyłam się również z faktu, że zostajemy w miasteczku niedaleko mojej matki. Nie chciałam jej opuszczać, tym bardziej, że po śmierci taty zostałaby sama. Adam zapewnił mnie, że dla niego nie ma znaczenia, gdzie mieszkamy, byle razem. Noc poślubna była naszą pierwszą, ale tak naprawdę była kolejną. Doskonale wiedzieliśmy, jak sprawić sobie przyjemność i osiągnąć fizyczne spełnienie. Zasnęliśmy szczęśliwi i wyczerpani w swoich ramionach. * Z trudem otwarłam oczy, nie miałam ochoty budzić się z tak cudownego i szczęśliwego snu. Chciałam, żeby jeszcze trwał. Poczułam się nieszczęśliwa. Żałowałam, że to był tylko sen a nie jawa. – Nie smuć się, kochana – usłyszałam znajomy głos. Uśmiechnęłam się, myśląc, że to nie koniec i nadal śnię. A może to wcale nie był żaden sen, tylko rzeczywistość. Zaczęłam się przeciągać, pomyślałam, że muszę wstać. Rozejrzałam się

po pokoju i aż jęknęłam. Jednak były to tylko marzenia senne. Drgnęłam, kiedy po moim pokoju rozległ się śmiech, który tak dobrze znałam. – Oj, Megan, masz poważne problemy z głową – powiedziałam do siebie na głos. – Skoro słyszę głosy, to równie dobrze mogę gadać sama ze sobą. – Jak zawsze dowcipna, podejdź kochana do lustra – szepnął mi do ucha jego głos. Na chwiejnych nogach podeszłam do lustra i spojrzałam za siebie. Oczywiście spodziewałam się tego, że go w nim zobaczę. Mimo wszystko byłam trochę zaskoczona, widząc go. Do takiego widoku nie da się przyzwyczaić w ciągu paru chwil, a wątpię, żeby w ogóle się udało. Stał tuż za mną z szerokim uśmiechem na twarzy. Zbliżyłam się do lustra, chcąc mu się lepiej przyjrzeć. Był idealnym odzwierciedleniem tamtego chłopaka z mojej fantazji. Różnili się tylko ubraniami, jakie mieli na sobie, i fryzurami. Ta w odbiciu była bardziej nowoczesna, lekko zmierzwiona ku górze, przypominała artystyczny nieład. – Coraz bardziej skłaniam się ku temu, żeby zadzwonić do psychiatry i zgłosić się na leczenie – wykrzywiłam moje usta w krzywym grymasie, a w mojej głowie ponownie rozbrzmiał życzliwy śmiech. – Nie, moja najdroższa. Wiem, że czujesz się trochę zagubiona i zdezorientowana. – Serio? – wtrąciłam z ironią w głosie. – To wszystko niebawem minie, a wszystko stanie się jasne. Cierpliwości, mój Aniele. Podszedł do mnie bardzo blisko, aż poczułam bijące od niego ciepło. Takie rzeczy się przecież nie zdarzają, a jeśli tak, to tylko w książkach czy filmach. Przyciągał mnie do siebie jak magnes, lgnęłam do niego jak ćma do światła. Tylko co ja miałam z tym zrobić? – było to pytanie za sto punktów, na które nie znałam odpowiedzi. Przynajmniej nie w tej chwili. – Śniłeś mi się przed chwilą. – Opowiedz mi, proszę. – Yyy – żałowałam, że zaczęłam ten temat, mógł przecież pomyśleć, że jestem śmieszna. Hej, chwilunia, przecież stoję przed lustrem i rozmawiam z duchem – upomniałam się w duchu. Co może być bardziej szalonego? Pewnie to zdjęcie, które znalazłam na poduszce, zadziałało na mój mózg niczym autosugestia – wzięłam głęboki wdech i powoli wypuściłam powietrze. Gorzej już być nie może, prawda? – No więc… to zdjęcie, na którym stoi para młodych ludzi wyglądających bardzo podobnie do nas… Śniło mi się, jak biorą ślub w takim małym kościółku – uśmiechnęłam się pod nosem. – Wypełniony był białymi kwiatami, wciąż jeszcze czuję ich zapach, taki oszałamiający i taki prawdziwy. To naprawdę był dla nich ważny dzień, wypełniony prawdziwym szczęściem i szczerym uczuciem. Chyba jestem zazdrosna – powiedziałam już bardziej do siebie. – W dzisiejszych czasach taka miłość jest mało realna. – To był najszczęśliwszy dzień w naszym życiu – zlękłam się, słysząc go tuż przy swoim uchu. Podniosłam wzrok, myślałam, że sobie ze mnie paskudnie żartuje, a on wpatrywał się we mnie intensywnie, jego oczy wyrażały tylko… miłość. Zaczęłam drżeć, jakbym dostała gorączki. – Adam? – szepnęłam cicho. Przytaknął bez słowa. – Teraz to już zupełnie się pogubiłam i kompletnie nic nie rozumiem… – Musisz odpocząć, wracające wspomnienia pozbawiają energii – pociągnął mnie za rękę w stronę łóżka. Słowo daję, że poruszyłam się i grzecznie dostosowałam do jego polecenia, bo padałam z nóg. Zanim zapadłam w głęboki sen, poczułam lekki dotyk na mojej głowie. * Przekręcając się na łóżku, zdawałam sobie sprawę, że wracam do rzeczywistości. Zerknęłam na zegarek, miałam za sobą ponad trzynaście godzin snu, ale mimo to czułam się fatalnie – jakbym przeżyła co najmniej wypadek samochodowy, wszystko mnie bolało.

– Zaczyna mnie to wszystko wkurzać – mruknęłam ze złością. – Przynajmniej obyło się bez żadnych niby-wspomnień – głośno ziewnęłam. – Przecież dzisiaj jest sobota, więc zostaję w łóżku i nigdzie się nie ruszam – narzuciłam na siebie kołdrę zadowolona ze swojego genialnego pomysłu. – Wstawaj śpiochu – usłyszałam melodyjny głos. – Idź sobie – zaburczałam spod kołdry. – Jestem skonana. – Nie bądź uparciuchem. Czas nam się kończy. – Mnie się nic nie kończy. Jest sobota, mam wolne i mam zamiar z tego w pełni skorzystać. Usiadłam zszokowana, kiedy moja kołdra poleciała na drugi koniec pokoju. – Hej! To nie jest fair! – oburzyłam się. – Co nie jest fair? – zapytała mama, wchodząc do mojego pokoju. Automatycznie schyliła się i podniosła leżącą u jej stóp kołdrę, odkładając ją na swoje miejsce. – Dzisiaj mamy zbyt ładny dzień, żebyś marnowała go na wylegiwanie się w łóżku. – Mamo… – jęknęłam w jej stronę. – Nie powinnaś czasem gdzieś iść? – odwróciła się do mnie na odchodne. – Co? – zrobiłam się podejrzliwa. Czyżby o czymś wiedziała? – No wiesz, dziewczyny w twoim wieku wiecznie gdzieś pędzą, są spóźnione. Dzisiejsza młodzież ciągle gdzieś gna, jakby paliło jej się pod stopami – wzruszyła ramionami. – Śniadanie masz na stole, ja muszę jechać na zebranie – posłała mi przepraszający uśmiech i wyszła, a po chwili usłyszałam trzaśnięcie drzwi wejściowych. – To twoja sprawka, prawda?! – warknęłam pod nosem, ścieląc swoje łóżko. Nie doczekałam się odpowiedzi, ale po pokoju rozniósł się jego śmiech. – Idę do łazienki. Jeśli pójdziesz za mną, to obiecuję, że skopię ci cztery litery, kiedy tylko nadarzy się okazja – podeszłam do lustra i szybko odszukałam go wzrokiem. Stał oparty o futrynę drzwi od łazienki z szelmowskim uśmiechem na twarzy. O rany, drażnił się ze mną. Złapałam się na tym, że też odwzajemniałam jego uśmiech. Pokręciłam głową. – Mówię poważnie – pogroziłam mu palcem. – Moja droga, zapominasz, że jesteśmy małżeństwem od stuleci, więc wiem, co się kryje pod tą króciutką koszulką – wskazał na moją niby-piżamę. Zerknęłam na siebie i zarumieniłam się. – Cholerka! Ona naprawdę jest zbyt krótka, ledwie zasłania moje pośladki. Szybkim ruchem starałam się ją naciągnąć, co tylko wywołało u niego wybuch śmiechu, ale w oczach zapłonął jakiś inny błysk. – Idź, obiecuję, że tu zaczekam – powiedział, kiedy się uspokoił.

Rozdział 3. Zaśmiałem się pod nosem na to jej marudzenie. Niemal już zapomniałem, jak bardzo potrafi być uparta. Przypomniało mi się, jak jednego razu obraziła się na mnie, bo zrobiłem jej jakiegoś psikusa. Stanowczym głosem oznajmiła mi, że nigdy więcej mnie nie pocałuje. Wychodziłem ze skóry, żeby mi przebaczyła. To była dla mnie bardzo pouczająca lekcja. Drugi raz nie popełniłem tego błędu, choć może kiedyś się odważę, bo z każdą sprzeczką dostrzegam u niej coś nowego, pewne cechy charakteru ulegają drobnym zmianom. Zobaczymy. Korzystając z okazji, że Megan poszła pod prysznic, wróciłem do Heather. Trzeba było zdać jej raport z moich poczynań, bo z pewnością już na niego czekała. – Postępy? – zadała mi pytanie jak zwykle, nie podnosząc głowy znad tych swoich papierów. Zawsze wiedziała, kto do niej przychodzi. Ale skąd? Tego nikt nie wie. Raz nawet odważyłem się ją o to zapytać, ale tylko wzruszyła ramionami i zakończyła rozmowę. – Tak, znaczne – zaintrygowana podniosła na mnie wzrok – Rozmawiałem z nią, widzi mnie w swoim lustrze, a co najważniejsze czuje mój dotyk i zaczęły jej wracać wspomnienia. – Fantastyczna wiadomość! – jej twarz rozjaśnił szczery uśmiech. Wygląda tak młodo i pięknie, kiedy się śmieje. Szkoda, że nie robi tego częściej. Cóż w jej sytuacji… też nie miałbym ochoty nawet żyć, a co dopiero się cieszyć. – Zrobię co w mojej mocy, żeby ją tu sprowadzić. Mam pewien pomysł na wskazanie jej drogi, nie naruszając przymierza „wolnej woli”. – Rób, co trzeba. Pamiętaj tylko o tej jednej zasadzie: Ian nie przebiera w środkach i wykorzystuje wszystkie możliwości, żeby nam pokrzyżować plany – posmutniała na jego wspomnienie. Aż żal było ją oglądać tak nieszczęśliwą, ale była twarda i dawała sobie ze wszystkim radę sama. – Tym razem nam się uda i to on będzie pokonany – powiedziałem z całą mocą, tylko po to, żeby dodać jej otuchy, okazać wsparcie i miłość. Nigdy nikogo o nic nie prosiła, podejrzewaliśmy, że nawet sama przed sobą gdzieś głęboko w podświadomości ukryła ten fakt, ale każdy z nas wiedział, że tego potrzebuje. Dlatego też bardzo dyskretnie staraliśmy się jej to okazywać. * Wychodząc z łazienki, wiedziałam, że go nie ma. Poszłam do kuchni, żeby coś zjeść, bo byłam już potwornie głodna. Przelotnie spojrzałam na kanapki przygotowane przez mamę, ale… nie chyba ich nie przełknę, nie będę ryzykować, że żołądek odmówi mi posłuszeństwa. Wybieram bezpieczniejsze wyjście i decyduję się na jogurt z płatkami – coś lekkiego, ale pożywnego. Uśmiechnęłam się do siebie, czując znany mi już dreszcz na plecach. – Nie wystraszysz mnie tym razem. Wiem, kiedy jesteś w pobliżu – rzuciłam w przestrzeń miedzy kęsami. – To bardzo dobry znak, tym łatwiej będzie ci podążać za mną – wyszeptał jej tuż przy uchu, na co zareagowałam, kuląc się przestraszona. – Zapłacisz mi za to – mruknęłam z udawaną złością. – Kiedy tylko cię znajdę. – Jeśli mnie znajdziesz – zaśmiał się. – Już moja w tym głowa, daj mi tylko jakąś małą wskazówkę – wstawiłam miseczkę do zlewu. Byłam już gotowa do działania. – Wsłuchaj się w siebie i w głos swojej intuicji. Kieruj się emocjami. To są twoje mocne strony, zaufaj sobie.

Moje brwi poszybowały w górę, chyba nie tego się spodziewałam, nie byłam zbyt zadowolona. – Tylko tyle?! Chyba jaja sobie robisz?! To ma mi niby pomóc znaleźć coś, o czym nie mam pojęcia, ani jak wygląda, ani gdzie się znajduje?! Po domu rozszedł się znowu jego śmiech, muszę być bardzo dowcipną osobą, skoro tak się ze mnie śmieje. – Pomyśl, ja pójdę przed tobą. Przekrzywiłam głowę na bok, zastanawiając się nad jego słowami. Nie minęła chwila, a dotarł do mnie sens jego słów, aż otwarłam oczy ze zdumienia, myśląc o tym, jakie to jest banalne i proste rozwiązanie. – Prowadź! – krzyknęłam, zrywając się z krzesła. Wybiegłam z domu i rozglądając się dookoła siebie, zastanawiałam się, w którą stronę pobiec najpierw. Podobno najlepsze są pierwsze myśli, jakie przychodzą człowiekowi do głowy, ale jak zwykle wybrałam odwrotnie. Ruszyłam przed siebie, ale nie poczułam nic, więc chyba pomyliłam się, zawróciłam i skierowałam swoje kroki w drugą stronę, w tę, którą chciałam pójść najpierw. Wybór okazał się słuszny, bo po plecach przebiegł mi dreszcz. Gdybym posłuchała swojej intuicji, zaoszczędziłabym dziesięć minut. Na mojej twarzy pojawił się uśmiech triumfu. Nie gościł na niej zbyt długo. Błądziłam po ulicach mojego miasteczka przez dwie godziny. Kiedy udało mi się odnaleźć dobry kierunek, to kolejny okazywał się błędny. Krążyłam, zawracałam, skręcałam, by potem iść przez chwilę w dobrą stronę. I tak w kółko. Byłam już zła, zmęczona i spragniona. Że też nie pomyślałam, żeby zabrać ze sobą butelkę wody – jak na złość słońce dzisiaj piekło niemiłosiernie. Chciałam się już poddać i zrezygnować, ale w pewnej chwili na całym ciele poczułam silny dreszcz. Wiedziałam, że jestem już bardzo blisko. Zatrzymałam się w pół kroku i badawczo rozejrzałam wokół siebie. Znałam to miejsce, choć ostatnio byłam tu jako podlotek. Przede mną stał budynek starej, zamkniętej wiele lat temu, szkoły. Był otoczony wysokim, podupadającym już murem. Uwielbialiśmy przychodzić tu całą grupą, było to miejsce idealne dla dzieciaków, tajemnicze, pełne korytarzy i zakamarków. Było naszą bazą. Urządzaliśmy tu różne gry i zabawy. Dziwne, że zostałam sprowadzona akurat w to miejsce. Dziura, przez którą przechodziliśmy, nadal istniała. Na samo to wspomnienie uśmiechnęłam się pod nosem. Chciałam iść dalej, ale coś zwróciło moją uwagę. Wyrwa zaiskrzyła się mieniącym słabym srebrzysto-niebieskim światłem. Zaczęłam biec w tamtym kierunku. Z każdym kolejnym krokiem światło stawało się coraz bardziej wyraźne i jasne, zapraszając do siebie. Zawahałam się tylko ułamek sekundy, słysząc za sobą rozpaczliwe wołanie. – Nieee, nie idź tam! Było za późno. Rozpędzona wskoczyłam w jego otchłań. Była przyjemna, chłodna i jedwabiście miękka. Po drugiej stronie wypluło mnie, jakby ktoś wystrzelił z procy, przetoczyłam się po moście. W głowie mi się zakręciło, kiedy próbowałam wstać na nogi. Cały świat zawirował mi przed oczami. Zanim pochłonęła mnie ciemność, poczułam na sobie elektryzujące muśnięcie czyichś ciepłych rąk. Zadrżałam, bo znałam ten dotyk. Zaczęłam się unosić wyżej i wyżej, aż przestałam czuć cokolwiek. Kosztowało mnie sporo wysiłku i trudu, żeby wykonać najzwyklejszą czynność – otworzyć oczy. W tym momencie to było najbardziej wyczerpujące zajęcie, z jakim przyszło mi się zmierzyć.

Spod wpółprzymkniętych oczu zauważyłam, że leżę na wielkim łożu, które pewnie wypełniłoby mój pokój niemal w całości. Byłam okryta wielkim, puchatym, mięciutkim kocem. Pomieszczenie było oświetlone blaskiem świec. Pociągnęłam nosem i zaczęłam się zastanawiać, co tak pachnie. Zapach przypominał lawendę, ale był wyczuwalny jeszcze jakiś inny ton, którego nie potrafiłam teraz rozpoznać. Moje komórki nie funkcjonowały jeszcze poprawnie. Czułam się natomiast, jakbym znalazła się w bajce o śpiącej królewnie. Odwróciłam delikatnie głowę w innym kierunku. Obok okna stał ktoś, kto był całkowicie pochłonięty rozmyślaniami. Uzmysłowiłam sobie, że przecież go znałam! To on nawiedzał mnie w moich snach. Różnica polegała na tym, że teraz nie potrzebowałam lustra, żeby go zobaczyć. Był realny i prawdziwy. Lśnił wewnętrznym blaskiem. Chyba, że znowu o nim śnię – pomyślałam. Zdumiona otwarłam oczy szeroko i dokładniej mu się przyjrzałam. Z tyłu pleców zwisały duże, połyskująco białe skrzydła. Przetarłam oczy, upewniając się, czy na pewno z moim wzrokiem jest wszystko w porządku. Nie zniknęły, to były najprawdziwsze skrzydła. – Chyba dalej śnię – mruknęłam zdziwiona. Odwrócił się w moją stronę, a na jego przystojnej buzi pojawił się olśniewający uśmiech. Jego oczy wyrażały ulgę, troskę i coś jeszcze…, czyżby miłość? Jakoś jeszcze nie mogłam w to wszystko uwierzyć, wydawało mi się to tak mało realne. Logika i serce najwyraźniej jeszcze nie doszły w tej sprawie do porozumienia i nadal trwały negocjacje, które pewnie szybko nie dobiegną końca. – Prawdziwa z ciebie śpiąca królewna – na dźwięk jego głosu, aż mi serce o mało nie wyskoczyło z piersi. – To samo pomyślałam, kiedy otworzyłam oczy. Jakbym przez jakiś kiepski żart znalazła się w bajce – ledwo wychrypiałam słabym głosem. – Znam cię, prawda? A przynajmniej twój głos – zamknęłam oczy i opadłam z powrotem na poduszki, ból rozsadzał mi czaszkę. – To paskudne uczucie niedługo minie – poczułam dotyk jego dłoni na swoim czole. Westchnęłam, czując ogromną przyjemność. – Prześpij się jeszcze trochę, pogadamy, jak nabierzesz sił – pocałował mnie w skroń. Zmógł mnie sen. Długi, relaksujący i odnawiający. * – Jak się czuje? – zapytała mnie Heather, wchodząc do pokoju. – No widzisz, jak zwykle śpi – z moich ust wyrwał się chichot. Przysiadła na brzegu łoża, czule głaszcząc jej policzek. – Wszyscy z niecierpliwością czekają, aż się obudzi. Niestety odniosłam wrażenie, że boją się tej chwili i jej samej – spojrzała na mnie, a jej oczy skrywały cierpienie. Moje brwi poszybowały w górę. – Chyba im aż tak nie odbiło, żeby czuć przed nią strach? – byłem oburzony. – Przecież przez te wszystkie minione lata zbłądziła tylko raz! Jeden jedyny raz, a oni zachowują się, jakby była złem wcielonym! Wstała i podeszła do mnie, łapiąc mnie za ramiona. – Uspokój się, ja ją znam i wiem jaka jest, ale mam także świadomość tego, jaka potrafi być. Nie zapominajmy, co się działo ostatnim razem – w jej głosie zabrzmiał smutek. – Udało ci się ją tutaj sprowadzić, za co jestem ci bardzo wdzięczna, ale do ostatecznego wyboru jest jeszcze zbyt długa droga. Wszystko może się jeszcze wydarzyć, a Ian tak łatwo nie odpuści, szczególnie jeśli chodzi o Megan – zerknęła raz jeszcze w jej stronę, obdarzając ją ciepłym spojrzeniem i lekko się uśmiechając, ucałowała ją w czubek głowy. – Witaj w domu, kochanie – wyszeptała.

– Wiem – mruknąłem. – Tym razem nie odpuścimy, jest nasza! Jest moja i nic nie stanie nam tym razem na przeszkodzie, żeby być razem! – Wierzę w ciebie. Wierzę w was – powiedziała pewnym i mocnym, ale spokojnym głosem, poklepała mnie po ręce i wyszła. * Śniłam. Widziałam swojego męża kołyszącego naszego dwuletniego synka. Płakał, bo biegając za motylami upadł i zranił się w kolanko. Był miniaturką swojego taty, wyglądali niemal identycznie. Nawet mówili w bardzo podobny sposób. Adam bardzo dobrze sobie z nim radził, kryzys został więc szybko został zażegnany. Uśmiechnęłam się na ich widok. Podeszłam do swojego lustra, odwróciłam się bokiem, podziwiając swój coraz większy brzuch. – Już niebawem powitamy cię na tym świecie, mój mały aniołeczku – szepnęłam, z miłością go głaszcząc. Obraz uległ zmianie. Nadal stałam przed lustrem, ale byłam starsza. Moje blond włosy związane były w luźny koczek, a oczy otaczały już drobne zmarszczki, ale biło z nich szczęście i spełnienie. Dzięki temu nadal byłam dość ładna. Ręka, w której trzymałam ściereczkę, wycierając kurz z tafli lustra, zatrzymała się w powietrzu. Poczułam niepokój mieszany ze strachem. Po plecach przebiegł mi dreszcz, wywołując drżenie całego ciała. Zło było blisko. Zerwałam się z miejsca i ruszyłam szukać Adama. Ogarniała mnie coraz większa panika, bo nigdzie nie mogłam go odnaleźć. Przeszukałam cały dom, każdy pokój. Niczego nie znalazłam. Było pusto. Wybiegłam z domu, obiegając go niemal dookoła. Pod drzewami dostrzegłam jakiś ruch. Zamarłam. Obcy trzymał w ręce nóż splamiony krwią, na ziemi ktoś leżał. Rozpoznałam białą bluzkę, którą Adam założył tego ranka. – Nie! – przestrzeń wypełnił jej rozdzierany bólem krzyk. Ile sił w nogach biegłam w ich stronę. – Pewnego dnia znajdę cię i choćbym miała zginąć, na zawsze zabiorę cię ze sobą! – syknęłam w stronę obcego przez zaciśnięte zęby. – Moja droga, to będzie spełnienie moich marzeń – zaśmiał się szyderczo, rozłożył swoje czarne skrzydła i wzbił się w górę. Rzuciłam się do mojego umierającego męża. – Nie – odgarnęłam jego włosy z czoła. – Nie – szeptałam zrozpaczona, a z oczu zaczęły kapać mi łzy. – Jeszcze nie teraz, proszę, nie zostawiaj mnie – z przerażeniem patrzyłam na wypływającą z rany na brzuchu życiodajną krew. Powoli otwarł oczy, uśmiechnęłam się do niego przez łzy. – Nie zostawiaj mnie – błagałam go. – Pamiętaj – wyszeptał z trudem, łapiąc oddech. – Ty… ja… my… na zawsze… Po kraniec świata… Kocham Cię – westchnął po raz ostatni. Zmarł. – Nie! Adam! – zaczęłam nim szarpać w nadziei, że jeszcze zdoła do mnie wrócić. Ból rozpaczy ogarnął całe moje ciało. Czułam, jak moje serce pęka. – Zaczekaj na mnie – szepnęłam. Z moich płuc uleciał ostatni oddech, opadłam obok mojego ukochanego męża. Poszłam za nim. * Obserwowałem ją, kiedy spała. Widziałem, że coś się z nią dzieje. Z pewnością blokada cofała się i zaczęły zalewać ją wspomnienia. Zaczęła drżeć. – Nie! – pokój wypełnił jej rozdzierający z bólu krzyk. Z oczu popłynęły jej łzy.

– Adam – szepnęła zbolałym głosem. Nastąpiła cisza. Wiedziałem, do jakiego momentu się cofnęła. Jego śmierci. Oby nigdy nie przypomniała sobie, co działo się potem – modliłem się w duchu. Zerwała się, siadając na łóżku. Oczy miała szeroko otwarte z przerażenia. Szybkim ruchem złapałem ją w ramiona, mocno przytulając do siebie, otoczyłem nas swoimi skrzydłami. Cicho westchnęła z ulgą. – Już po wszystkim. Jesteś bezpieczna – przemawiałem do niej łagodnie. – To był okropny koszmar – wyjąkała wstrząśnięta. – Wiem, zapomnij o tym – wyszeptałem do jej ucha, nie wypuszczając jej jeszcze z ramion. Podniosła głowę, badawczo mi się przyglądając, szybko oprzytomniała, kiedy spostrzegła otaczające nas skrzydła. Uniosła w górę roztrzęsioną dłoń i pogłaskała mnie po nich. * Rany Julek! Otaczały mnie skrzydła. Jego skrzydła. Odważyłam się i dotknęłam ich. Aż się zachłysnęłam z wrażenia, bo były delikatniejsze niż sam atłas. Zmrużył oczy, co najwyraźniej świadczyło o tym, że sprawiłam mu tym dotykiem przyjemność. Przeniosłam swoje dłonie na jego twarz. Uśmiechnął się do mnie spod przymkniętych powiek. Poprawiłam się, żeby mieć do niego lepszy dostęp. Poszłam za głosem serca i pocałowałam go, zaskakując tym zarówno siebie, jak i jego. Uścisk skrzydeł stał się mocniejszy, a nasz pocałunek się po chwili pogłębił. Zawarta w nim była siła tęsknoty i miłości. Miałam wrażenie, że zadrżała pod nami ziemia. Nie bałam się go, wręcz przeciwnie, nigdy nie czułam się bardziej bezpieczna. W tej chwili, a nawet już wcześniej, wiedziałam, że chcę być obok tego oto chłopaka. Mimo że był mi zupełnie obcy, miałam wrażenie, że znamy się całą wieczność. Chcę, żeby mnie dotykał, sama też mam ochotę czuć jego skórę pod swoimi palcami. Pragnę go każdą cząstką swojego ciała. Jestem pewna tego, że moje serce go kocha, choć rozum go nie zna. – Tęskniłem za tobą – wyszeptał wprost w moje nabrzmiałe od pocałunku usta. – Mój umysł krzyczy na mnie, że jestem idiotką, bo straciłam rozum, pozwalając na to wszystko – zatoczyłam w powietrzu ręką. – Natomiast moje serce – zaśmiałam się nerwowo – fika koziołki ze szczęścia, bo jestem w domu i odzyskałam utraconą, brakującą część siebie samej – zebrałam się na odwagę i spojrzałam mu głęboko w oczy, szukając jakiś najmniejszych oznak tego, że to jakiś kiepski żart lub też coś innego. Nie znalazłam niczego oprócz szczerości, radości i miłości. – Są takie piękne – wymruczałam, dotykając jego skrzydeł – działają na mnie jak narkotyk, ciągle chcę więcej. – Zawsze dotykasz ich w ten sposób – uśmiechnął się do mnie. – Uwielbiam te nasze pierwsze spotkania, są jak delikatny deszczyk podczas upałów, napełniają nas nową energią – lekko musnął mój kark. Przerwałam tę pieszczotę, kiedy dotarło do mnie to, co przed chwilą mi powiedział. – Zawsze? Ile było tych pierwszych razów? – Hmm… – zastanawiał się przez chwilę. – Prawie dwieście. Zbaraniałam. Moje brwi poszybowały wysoko w górę. – To naprawdę kiepski żart – nie byłam z niego zadowolona. – Nie, mój aniele. Żaden żart – potarł swoim nosem o mój. – Prawie dwieście razy umarłam? Dwieście razy narodziłam się ponownie? Prawie dwieście razy prowadziłeś ze mną tę rozmowę? Prawie dwieście razy wyszłam za ciebie za mąż?

– byłam coraz bardziej podenerwowana. – Tak – powiedziałem z wahaniem, bo czułem, jak narasta w niej panika. – Wypuść mnie! To przestało być śmieszne, mam tego już dość! – zaczęła się szarpać. – Nie mogę – umocniłem uścisk. – Gdy to zrobię, wpadniesz w szał. Raz popełniłem ten błąd i więcej tego nie powtórzę. Skrzydła cię uspokajają. Kiedy skończymy rozmowę, schowam je. – Gdzie? Do szafy? – zapytała mnie, prychając ze złości. Rozbawiła mnie, więc roześmiałem się. – Jesteś cudowna. Zapomniałem już, że także dowcipna. Poddałam się. Wdech… wydech… wdech… wydech… – nakazywałam sobie. Zaczęło przynosić to zamierzony efekt. Jeszcze raz wyciągnęłam swoją dłoń w kierunku skrzydeł, żeby ich dotknąć. Ze zdziwieniem zauważyłam, że w jakiś sposób mnie odprężają. Kiedy się uspokoiłam, uderzyło we mnie jeszcze inne uczucie, zbyt intensywne, zbyt przerażające. Pożądanie. Zadrżałam. * Stanowczym, lecz niechętnym ruchem złapałem jej dłoń, zawczasu przerywając to, co zaczęło się dziać między nami. Oczywiście, nie chciałem tego, ale musiałem. Ograniczała nas wyłącznie jedna zasada, której żadne z nas nie mogło złamać. – Wiem… – ucałowałem jej dłoń, którą nadal trzymałem w swojej ręce. – Ale jeszcze nam nie wolno, musimy zaczekać do dnia naszego ślubu. – Jakiego ślubu?! – wyszarpnęłam swoją dłoń. – W dniu twoich osiemnastych urodzin zawsze bierzemy ślub. Parsknęłam śmiechem. – Robi się coraz ciekawiej – mruknęłam. – Ile ty masz lat? – Jestem o rok starszy od ciebie. – Świetnie. Umierasz tak jak ja, prawda? – Tak. Tylko na krótko. Odradzam się w tym samym dniu, co ty. Dlatego zawsze wiem, kiedy wracasz, żeby przygotować wszystko i odnaleźć cię na czas. Niestety nie wiemy, w którym miejscu akurat się odradzasz i muszę cię szukać. Wracam już jako osiemnastolatek i z całym kompletem wspomnień. Upadamy na terenie Siedziby Dobra, z dala od ciekawskich spojrzeń innych ludzi. Jest to dla nas najbezpieczniejsze wyjście. Ty rodzisz się jako niemowlę i potrzebujesz czasu, żeby sobie całą resztę przypomnieć. Zastanawiałam się przez chwilę nad kolejnym pytaniem, jednocześnie przyswajając to, co właśnie usłyszałam. – Co by się stało, gdybyś się spóźnił? – Przejęłoby cię Zło – powiedział to tak spokojnie, jakby zamawiał pizzę. – Zło?! – ledwo wyjąkałam. – Tak. Jeśli jest Dobro, to musi być i Zło. We wszechświecie musi panować równowaga – oparł się wygodnie o poduszki, przyciągając mnie do siebie, a moje nogi zniknęły pod skrzydlastą kołderką. – Ach – wyrwało mi się. – Ich dotyk przypomina lekki puch chmur – moja ręka sama powędrowała w ich stronę. – Ręce trzymaj przy sobie – skubnął moje ucho. To się źle skończy, a ja nie mam zamiaru być Upadłym. Zacisnęłam ręce w pięści i schowałam pod pachy. – Opowiadaj – ponagliłam go. Te skrzydła doprowadzają mnie do obłędu.

– Na świecie bez względu na pochodzenie, kolor skóry, wyznanie czy kulturę, jedyną, niepodważalnie najważniejszą wartością jest Dobro, które powinno łączyć wszystkie żyjące istoty. Wiele setek lat temu pojawiła się pierwsza i jedyna para: Arcyanioł w towarzystwie Arcyświatła. Z nich narodziły się Anioły, które dla równowagi muszą mieć swoje Światło, aby zawsze mogły trafić do swoich domów. Aniołowi przypisane jest zawsze to samo Światło, razem tworzą harmonijną, uzupełniającą się wzajemnie parę. Natomiast z nich rodzą się zwykli śmiertelnicy. Przez setki lat panowały harmonia, miłość i spokój. Niestety Zło stało się zazdrosne, więc przystąpiło do działania. Zaczęły się różne jego knowania i podszepty. Cierpliwie czekało na tego, który się skusi. Oczywiście celowało dość wysoko. Jego priorytetem stała się Arcypara. Jedno z nich uległo i od tamtej pory zostało Upadłym. Zostało stąd wygnane. Od tamtej pory dokłada wszelkich starań, żeby stworzyć swoją Siedzibę Zła, tylko po to, aby rozsiewać po świecie wszystko to, co najgorsze. Ma się rozumieć, że równowaga została zachwiana i nie rodzą się już Anioły – ciężko westchnął. – Ok, rozumiem. Teraz jesteśmy w Siedzibie Dobra? Mam nadzieję, że tak – pomyślałam. Odetchnęłam z ulgą, kiedy potwierdził skinieniem głowy. – Kto jest tutaj tym Arcy-? – Heather jest Arcyaniołem. Kiedy tylko skończymy, pójdziemy do niej. Była tu, kiedy spałaś. Chciała zobaczyć, co z tobą. Zerknęłam na niego z wysoko uniesionymi brwiami. – Dlaczego? Przecież jestem tylko zwykłym człowiekiem, daleko mi do niej – wzruszyłam ramionami. Roześmiał się. – Mylisz się. Nawet nie wiesz, jak bardzo. Jesteś jej córką, a wiadomo przecież, że matka zawsze troszczy się o swoje dzieci. – Córką?! Przecież to ty jesteś Aniołem, nie ja! – krzyknęłam. – Nie. Ja jestem twoim Światłem, a ty jesteś Aniołem – pocałował mnie w nos. – Ale to ty masz skrzydła – zaczęłam szybko łapać powietrze, czując, że zbliża się kolejny atak paniki. – Chyba znowu ich potrzebuję – nie skończyłam jeszcze mówić, a już mnie otaczały. Odetchnęłam głęboko. – One są lepsze niż jakiekolwiek tabletki uspokajające – rozluźniłam się, czując ich cudowne działanie. – Po to je mam. Chodź, ubieraj się – szybko zeskoczył z łóżka, wyciągając w moim kierunku swoją dłoń. – Heather czeka na nas, a zwłaszcza na ciebie. – Ooo – zawahałam się, zatrzymując w połowie drogi. – Nie panikuj – zaśmiał się leciutko. Znacie się przecież od setek lat. Kocha cię. Kiedy usunie blokadę z twojej pamięci, wtedy sobie wszystko przypomnisz.

Rozdział 4. Trzymając mnie za rękę, prowadził do stojącej na przeciwległej ścianie ogromnej szafy. Dopiero teraz dokładniej przyjrzałam się wystrojowi pokoju. Stanowił mieszankę dawnego stylu z obecnym. Sufit był niebotycznie wysoki, przyozdobiony różnymi malowidłami. Okno było ogromne – zajmowało trzy czwarte ściennej przestrzeni, po tej samej stronie stało to bardzo wygodne łóżko, z którego dopiero co wstałam. Uśmiechnęłam się, kiedy dojrzałam te elementy świata współczesnego. Oczywiście, znalazło się miejsce na telewizor, który, żeby pasować do całego wystroju, musiał być spory, obok niego stał nowiutki model konsoli. Nie zabrakło też biurka z laptopem najlepszej na rynku firmy z podłączonym szerokopasmowym, szybkim Internetem. Można tu siedzieć, nie ruszając się z miejsca, a mieć tak naprawdę wszystko pod ręką. Wskazałam palcem na to wszystko. – Nie szczędzimy środków na szukanie swoich Aniołów, a wbrew temu, co sobie teraz myślisz, wcale nie jest to łatwe zadanie. – Jak się to odbywa? – Jak już tłumaczyłem ci wcześniej, pojawiam się z chwilą twoich powtórnych narodzin. Potem cierpliwie czekam, aż zaczynam wyczuwać twoją energię. Z każdym kolejnym dniem staje się ona silniejsza i bardziej namacalna. Nie potrafimy przewidzieć, kiedy cię odnajdę. Dużą rolę odgrywasz także ty sama, bo podświadomie decydujesz, kiedy chcesz zostać znaleziona. Jeśli jesteś gotowa, wtedy energia przybiera na sile, a ja wówczas szybko potrafię cię zlokalizować i przystąpić do działania w celu sprowadzenia cię tutaj. Niestety, Zło robi dokładnie tak samo. Zaczyna się między nami wyścig z czasem i walka o to, kto będzie pierwszy. – Trochę to pogmatwane – mruknęłam. – A to dla zabicia czasu? – wskazałam głową na konsolę. – Naturalnie – roześmialiśmy się. Otwarł przede mną „moją” część szafy. Z moich ust wyrwał się zduszony jęk zachwytu. Szafa wypełniona była po brzegi wszystkim tym, o czym mogłaby marzyć dziewczyna w moim wieku. Najróżniejsze modele butów, od klapek po kozaczki, ustawione w równiutkim rzędzie pod ścianą szafy. Na wieszakach porozwieszane bluzki, sweterki i spodnie w najróżniejszych fasonach i kolorach. Znalazłam jeszcze sukienki, spódniczki, okrycia wierzchnie. Spłonęłam rumieńcem, kiedy otwarłam szufladę z koronkową bielizną. Osłupiała zerknęłam w stronę Adama. Szczerzył się do mnie szerokim uśmiechem. Wzruszył ramionami, widząc moje pytające spojrzenie. – Po prostu wiem, co lubisz i tyle. – Naturalnie – odpowiedziałam tonem sugerującym rozmowę o bułkach, a nie o bieliźnie, ale w środku cała drżałam. Jeśli tak dalej pójdzie, eksploduję z nadmiaru emocji i tego wszystkiego, co się dzieje teraz wokół mnie. Z drugiej strony, intuicja podpowiadała mi, że to wszystko jest naturalnym stanem rzeczy, podobnie jak oddychanie. W głowie miałam już totalny mętlik, a wyglądało na to, że to dopiero początek rewelacji. – Czy nie powinna cechować nas skromność? – zatoczyłam ręką łuk, wskazując na to, co nas otacza. – To tylko ubrania. Nie ma tam przecież drogocennej biżuterii, prawda? – puścił do mnie oczko. Roześmiałam się lekko. – Słuszna uwaga. Mój prywatny sklep odzieżowy – wzięłam dopasowane jeansy i biały

sweterek, po czym pognałam do łazienki. – Ha! – zawołam do siebie, wchodząc do środka. Przynajmniej to pomieszczenie było małe, ale urządzone bardzo w starym stylu, nie mam zielonego pojęcia, w jakim. Zachwycałam się wanną, która była wolnostojąca, na ślicznie zdobionych, złotych nóżkach. Ciekawe, czy są z prawdziwego złota? – pochyliłam się, żeby ich dotknąć. Zanurzona po sama szyję w pachnącej pianie kontynuowałam oględziny. Lustro najwidoczniej tworzyło komplet z wanną. Jego rama miała identyczne zdobienia, jak te przy nóżkach. Wychyliłam się lekko, żeby się upewnić. Hmm, tak, takie same. Podobała mi się. O kurczę! Komoda miała takie tamo wykończenie. Wyskoczyłam z wody, żeby się przekonać, co skrywał jej środek. Zatkałam usta dłonią. Kosmetyki! Całe mnóstwo kosmetyków – zupełnie jakbym znalazła się w drogerii. Byłam zachwycona, a moje kobiece ego skakało pod sam sufit, który – uprzedzam – był dość wysoki. Szybko się ubrałam i zrobiłam lekki makijaż. Zadowolona ze swojego wyglądu mogłam iść na spotkanie z samym wszechmogącym. – Mam pytanie – odszukałam wzrokiem Adama, który leżał na sofie i grał na konsoli. Odwrócił się w moją stronę, przerywając swoją grę. Na jego twarz wypłynął szeroki uśmiech. Ciekawe, czy spodobałam mu się w tym, co miałam na sobie, czy też może cieszył się, że mnie widzi. Ciekawe, że w ogóle się nad tym zastanawiałam. Tak jakbym zawsze chciała go zadowolić. Czyżby moja podświadomość wiedziała więcej niż ja sama? – Jak zawsze ślicznie wyglądasz i cieszy mnie twój widok – powoli podchodził do mnie. Kurczę, czyżby czytał mi w myślach? Nie wspominał o tym, że to potrafi. Zadumałam się przygryzając dolną wargę. Roześmiał się na widok mojej miny. – Nie, Aniele. Nie czytam twoich myśli. Chyba w tej chwili oczy wyskoczyły mi z orbit. – Znam cię od stuleci – pocałował mnie delikatnie w czoło, a ręce zamknęły się wokół mojej talii – To naturalne, że znam cię, jak siebie samego, czasami się zdarzy, że coś dzieje się kilkakrotnie. – Nie jesteś tym znudzony? To tak, jakbyś przeżywał każdy kolejny dzień od nowa. Pokręcił przecząco głową. – To nie wygląda tak, jak myślisz. Za każdym razem jesteś taka sama, jest wiele podobieństw, ale jesteś też odmieniona w jakimś stopniu przez poprzednią siebie. Przecież nic nie jest trwałe, a ludzka osobowość ewoluuje. Zawsze wnosisz coś nowego do swojej osobowości. Dlatego tak bardzo kocham te momenty, kiedy odkrywam w tobie coś nowego. Znam cię na wylot, a jednocześnie jesteś wielką niespodzianką. Podeszliśmy do sofy, wygodnie się na niej lokując. Oparłam się o niego. Nasze ciała idealnie dopasowały się do siebie. – Hmm, bardzo to ciekawe. Jasno mówi o tym filozofia Heraklita – widząc jego nieme pytanie, pospieszyłam z wyjaśnieniem. Zatrzymałam swój wzrok na jego szyi, skupiając się na jednym punkcie, żeby jakoś logicznie przekazać to, co wiem i niczego nie przekręcić, jak to miewam w zwyczaju. – Filozofia ta głosi, że ciągłe stawanie się i przemijanie jest najważniejszą cechą bytu. Byt nie ginie i nie powstaje, jedynie się zmienia. Samo stawanie się i przemijanie jest wynikiem ciągłego ścierania się wyodrębnionych z bytu przeciwieństw, jak jasność i ciemność. – Słuszna uwaga – pogłaskał moje włosy. – Doskonale odnosi się do tego, co dzieje się z nami. – Mam jeszcze jedno pytanie.

– Słucham – wyszeptał, trącając mnie swoim nosem w ucho, w efekcie czego zadrżałam, lecz starałam się to zignorować. – Czy muszę tu teraz mieszkać? Czy mogę wrócić do siebie i do tego życia, które wiodłam do tej pory? – Byłoby bezpieczniej dla ciebie i dla pozostałych, gdybyś tu została. Wtedy Zło nie miałoby do ciebie żadnego dostępu, ale w pewnym momencie mogłabyś zacząć czuć się jak w klatce, a w rezultacie to mogłoby odbić się na twoim zdrowiu psychicznym. Przyjrzałam mu się dokładniej, w odpowiedzi wzruszył tylko ramionami. – Wolna wola, pamiętasz? Nikt do niczego cię nie zmusi, a jak cię znam, lubisz przestrzeń i poczucie swobody w podejmowaniu decyzji, szczególnie jeśli chodzi o ciebie samą. Faktycznie, doskonale mnie zna – pomyślałam. – To prawda, nie lubię, gdy coś zostaje mi z góry narzucone. Przytaknął i lekko się uśmiechnął. Usiadłam, prostując plecy, w mojej głowie pojawiło się kluczowe pytanie. – A co z moją matką, Jill? Kim ona jest dla mnie? – poczułam ucisk w sercu. Pogłaskał mnie uspokajająco po plecach. – Nadal jest twoją matką, urodziła cię i wychowała. Natomiast twoje życie pochodzi od Heather. Jego głos był tak kojący i ciepły, że mogłabym go słuchać bezustannie. – Nie wyklucza to faktu, że mam problem, bo zupełnie nie wiem, co mam teraz zrobić – wyrwało mi się ciężkie westchnienie, ale ponownie oparłam się plecami o Adama. To bijące od niego ciepło bardzo uzależniało, zupełnie jakby mnie ktoś zaczarował i zaprogramował na niego. Trochę to niepokojące, ale jakoś niespecjalnie się tym przejmowałam, bo zwyczajnie było mi dobrze. – Czas?! Ile tu już jestem? Musimy wracać, mama będzie odchodziła od zmysłów, że mnie tak długo nie ma – zerwałam się z sofy, ale Adam szybkim ruchem złapał mnie i posadził z powrotem obok siebie. – Uspokój się. Kiedy jesteś tutaj, czas płynie inaczej. Minęło ponad dwanaście godzin odkąd tu jesteś, ale tam, u ciebie, dopiero godzina. Zaczęłam się rozluźniać, ale ciężko mi to było pojąć. Nie dość, że jestem jakimś Aniołem, a obok mnie spokojnie siedzi chłopak, który jest mi przeznaczony na wieczność, poluje na mnie Zło, to jeszcze czas płynie inaczej. Jak to ogarnąć i nie zwariować? – Nie martw się, przypilnuję upływu czasu. Wieczorem wrócimy do ciebie – podał mi rękę, pomagając wstać. – Jakoś to poukładamy, zresztą jak zawsze. Jeśli nie masz więcej pytań, to musimy iść. Heather na nas czeka. Roześmiał się, widząc moją minę i popchnął mnie lekko w stronę drzwi, nie dając czasu na tchórzostwo. Wyszliśmy na zewnątrz, byłam tak zdumiona, że szeroko otwarłam usta. Moim oczom ukazał się ciągnący się bez końca korytarz. Po prawej stronie szeregiem ciągnęły się drzwi. Jak wyjaśnił mi Adam, były to pokoje innych Aniołów. Po przeciwnej stronie znajdowały się okna w kształcie półkoli, sięgały od podłogi po sam sufit. Wpadały przez nie promienie wschodzącego słońca, tworząc fenomenalny efekt. Czułam się, jakbym przypadkiem znalazła się w baśni o księżniczce. Największe wrażenie zrobił na mnie charakter wnętrza, będący pomieszaniem dawnego zamczyska z nowoczesnością. Nad wszystkimi drzwiami wisiały lampy z żarówkami LED, a zamiast korkowej tablicy wisiały tam tablety, gdyby ktoś zechciał zostawić komuś wiadomość. Czyżby naprawdę było tu połączenie internetowe? – zastanawiałam się. Adam zauważył jak intensywnie się im przyglądam.