Filbana

  • Dokumenty2 833
  • Odsłony751 239
  • Obserwuję554
  • Rozmiar dokumentów5.6 GB
  • Ilość pobrań512 954

Tajemnica Calunu Turynskiego - Sam Christer

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :4.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Tajemnica Calunu Turynskiego - Sam Christer.pdf

Filbana EBooki Książki -S- Sam Christer
Użytkownik Filbana wgrał ten materiał 5 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 54 osób, 51 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 630 stron)

Donnie i Billy’emu z podziękowaniem za bezcenny dar czasu oraz zrozumienia

Jedną po drugiej wyznawcy wyszarpują cegły z murów odwiecznego sanktuarium. Świadomie uwalniają przerażająco morderczą siłę, która ocali wszystko, co dla nich święte – albo zniszczy to na zawsze.

CZĘŚĆ PIERWSZA Ten kupił płótno, zdjął Jezusa [z krzyża], owinął w płótno i złożył w grobie, który wykuty był w skale. Przed wejście do grobu zatoczył kamień. BIBLIA TYSIĄCLECIA

1 ŚRODA WIECZOREM BEVERLY HILLS, LOS ANGELES Ma wiele powodów, żeby zabijać. Co więcej, lada chwila zabije po raz kolejny. To potrzeba. Żądza. Jak popęd seksualny. Nękający przymus. Albo mu ulega, albo nieustannie o tym myśli. Fantazjuje. Planuje. W wyobraźni przeprowadza próbę generalną. Zabijanie jest dla niego tak samo konieczne, jak zaczerpnięcie oddechu. Tak samo nieuniknione. Tylko przyjemniejsze. Niezapomniane. Z tą pójdzie mu jak z płatka. Jest idealna. Najlepsza dotychczas. Zresztą jak wszystkie niezabite. Bo tak właśnie je nazywa. Nie widzi w nich ani ludzi, ani kolejnych ofiar. Są jeszcze niezabite. Spokojna okolica. Samotna kobieta. Nie ma pojęcia, że on wślizgnął się po cichu do jej domu i do jej życia, kiedy pracowała w swoim pięknym ogrodzie na tyłach budynku. Leży przyczajony już od wielu godzin, niezauważony jak pies w ulubionej kryjówce, strzygąc uszami na każdy odgłos domowej krzątaniny. Wyobraża sobie czynności towarzyszące dźwiękom.

Cichy brzęk szkła – niezabita sprząta po spożytej samotnie kolacji. Delikatny trzask – zamyka zmywarkę do naczyń. Głośny grzechot. Kostki lodu spadają z dozownika na drzwiach lodówki stojącej tuż przy wejściu do kuchni. Zabierze do łóżka szklankę wody. Cichy trzask, jeszcze jeden, a po nim wyraźniejsze stuknięcie. Gasi światło i zamyka drzwi. Tup, tup. Tup, tup. Odgłosy kroków. Idzie na górę, ciężko stąpając. Chciałaby pewnie jak najszybciej zasnąć w swoim wielkim miękkim łóżku. Pstryknięcie. Lampka nocna zalewa sypialnię żółtym blaskiem. Plusk wody. Czyli bierze prysznic. Gorący i przyjemny. Krople oczyszczą jej ciało, zanim się położy. Odświeżą ją przed śmiercią. On czeka. Odlicza sekundy i minuty. Siedem tysięcy dwadzieścia sekund. Dwanaście długich minut. Słyszy warkot suszarki do włosów. Nie wolno się kłaść do snu z mokrymi włosami. To niezdrowe. Teraz telewizor. Muzyka. Film. Wiadomości. Kobieta skacze po kanałach. Szuka czegoś, co pozwoli jej zapomnieć o ciężkim dniu. The Tonight Show. Conan. Doktor House. Delikatny trzask: elektryczność statyczna na ekranie telewizora plazmowego. Cisza. Ostatnie pstryknięcie. Lampa. Ciemność. On nadal czeka. Pod łóżkiem. Napawając się słabnącym echem ostatnich dźwięków – jak białym opłatkiem rozpuszczającym się na

języku po przyjęciu komunii. Niebawem słyszy cichy szept jej oddechu, westchnienia delikatne jak miękkie światło przełamujące ciemność nieba o świcie. Sen przygotowuje ją dla Boga. I dla niego. Opuszcza swoją kryjówkę. Powoli. Z gracją. Ostrożnie. Śmiertelnie niebezpieczne zwierzę wyczołgujące się z ukrycia. Odsłonięte w dziczy. Skradające się do ofiary. Rozedrgane od niecierpliwości. Kładzie rękę na jej szyi, a drugą zakrywa jej usta. Oczy niezabitej otwierają się z przerażeniem. Uśmiecha się do niej i szepcze: – Dominus vobiscum. Pan z tobą.

2 CZWARTEK RANO MANHATTAN BEACH, LOS ANGELES Jest listopad, ale temperatura na wydmach przekracza trzydzieści stopni. W Kalifornii tak bywa. Złota jesień rekompensuje kiepskie lato. Trzydziestoletni, potężnie zbudowany detektyw wydziału zabójstw Nick Karakandez, ubrany w wytarte dżinsy i skórzaną kurtkę pilotkę, stoi na szczycie wydmy. Przysłania dłonią swoje zielononiebieskie oczy, wbijając wzrok w roziskrzone kłębowisko Pacyfiku. Patrzy w dal, dostrzegając to, czego nie widzą inni. A już na pewno widzi więcej niż oblepione piaskiem zwłoki, nad którymi pochylają się technicy kryminalistyczni oraz lekarz sądowy. Więcej niż wystające nad falami głowy ludzi gapiących się z wody. Nick widzi przyszłość. Dokładnie rzecz biorąc to, co się wydarzy za miesiąc. Jego łódź idzie w morze pod wybrzuszonymi żaglami, znad rufy wystaje wędka, albo nawet dwie, a takie zajęcia jak ta biedna topielica są już tylko odległym wspomnieniem. – Nick! Rusz wreszcie dupę i zejdź tu na dół!

Tylko jedna kobieta na świecie odzywa się do niego w taki sposób. Nick opuszcza dłoń. Mrużąc oczy, patrzy na swoją koleżankę i szefową, porucznik Mitzi Fallon. – Idę, już idę. Daj mi tylko trochę czasu! Trzydziestodziewięcioletnia matka dwóch córek znajduje się niecałe dwadzieścia metrów przed nim, na dole zagłębienia w miękkim kalifornijskim piasku. – Hej, Wielka Stopo! Jesteś szybszym od błyskawicy gliniarzem z wydziału zabójstw, jak cię uczyłam? Czy może leniwcem trójpalczastym, a ja się na tobie nie poznałam? Nie udaje mu się zapanować nad śmiechem. – Jestem błyskawicznie działającym gliniarzem, pani porucznik. Po czym się poznaje trójpalczastego leniwca? – To ssak z krótką szyją i tłustą dupą. Ma sześćdziesiąt milionów lat. Większość czasu przesypia. – Pękam z zazdrości! Mitzi kopie mu tyłek, odkąd zaczął pracować w wydziale zabójstw pięć lat temu. Teraz człapie obok niej w kierunku trzepoczącej taśmy rozciągniętej dziesięć metrów od krawędzi oceanu. Niebawem miejsce zbrodni zniknie. Zmyje je przypływ, ten odwieczny pomocnik morderców. Pokazują legitymacje funkcjonariuszowi zabezpieczającemu teren, nakładają ochraniacze na buty i dołączają do lekarki sądowej Amy Chang, która kontynuuje rodzinne tradycje chińskiej medycyny oraz dysponuje umysłem tak wielkim jak deficyt budżetowy stanu Kalifornia. – Witam panią doktor – szczebiocze Mitzi. – Jest choćby cień szansy, że nasza biedna denatka zmarła w normalnych okolicznościach? Dziś wieczorem muszę być na meczu piłki nożnej.

Lekarka nie podnosi wzroku. Dobrze zna ich obydwoje. Zbyt dobrze. – Nie widzę najmniejszej. Chyba że za normalną uznamy sytuację, w której przed wrzuceniem ciała do wody ktoś wyrywa ofierze dwa zęby, wydłubuje oko i podcina gardło. – O cholera, pewnie jakiś nieuważny dentysta. – Nick pochyla się nad zwłokami. – Beknie za to Obama. Nie powinien był majstrować przy systemie ubezpieczeń zdrowotnych – dodaje Mitzi. – Ale dopadł bin Ladena. To daje mu do ręki kartę „Wychodzisz z więzienia”, przynajmniej jeśli chodzi o mnie. Amy spogląda na nich, kręcąc głową z udawanym niesmakiem. – Żartownisie! Może jednak byście okazali choć odrobinę szacunku dla tego, co się tutaj dzieje? Nick patrzy lekarce w oczy. Coś między nimi iskrzy. Delikatnie, ale jednak. Detektyw odpowiada bez chwili wahania. – Ależ tkwią w nas całe tony szacunku, tylko dobrze go ukrywamy. Czarny humor to jedyny sposób, jaki mamy, żeby chronić swoją delikatną osobowość. Amy zmusza go spojrzeniem, żeby odwrócił wzrok. – Chyba raczej wyrazić chore myśli. Porucznik Fallon okrąża technika kryminalistycznego przesiewającego piasek w poszukiwaniu czegokolwiek, co może się wiązać z denatką, a zostało zasypane lub zadeptane. Obchodzi zwłoki, oglądając je pod różnymi kątami, jakby były współczesnym dziełem sztuki, którego sensu nie dostrzega. – Miała przy sobie jakieś dokumenty? – Żadnych – odpowiada Amy. – Nie sądziłaś chyba, że aż tak dopisze wam szczęście.

– Trzeba mieć nadzieję. – Mitzi ponownie okrąża zwłoki. Tym razem wolniej, pochylając się, żeby obejrzeć dokładniej twarz i dłonie ofiary. – Możesz określić, jak długo była w wodzie? Amy znów podnosi wzrok. – Daruj sobie, Mitzi. Muszę zmierzyć temperaturę ciała i sprawdzić pływy oceaniczne. Pytasz o wiele za wcześnie, żeby otrzymać uprzejmą odpowiedź. Amy wciska termometr do mózgu przez oczodół. Dzięki temu określi czas zgonu z dokładnością do trzech godzin. Odwraca głowę, żeby spojrzeć na odbijające się od brzegu fale. Po konsultacji ze specjalistą oceanologiem ustali z dużą dozą pewności, gdzie i kiedy ofiara spotkała swoją śmierć. Notuje temperaturę ciała, a następnie sięga po nożyczki, żeby obciąć paznokcie – umieszcza je w plastikowej torebce. Mitzi wciąż się nad nią pochyla, lekarka czuje się więc w obowiązku coś jej jednak przekazać. – Mówimy tu o kilku godzinach spędzonych w wodzie, w każdym razie krócej niż jeden dzień. Tyle możesz dostać teraz. – Wstaje, otrzepuje się z piasku i gestem przywołuje dwóch sanitariuszy czekających z workiem na zwłoki. Takich samych używają marines, bo materiał przepuszcza na zewnątrz wodę, ale zatrzymuje wszystko inne. – Możecie ją już zapakować. – Jaki zboczeniec mógł to zrobić? – Oczy Nicka raz jeszcze omiatają zmasakrowane ciało ofiary. – Nie ma co do tego żadnych wątpliwości. – Amy zdejmuje fioletowe rękawice gumowe i zatrzaskuje swoją metalową walizkę. – Jakiś nieźle walnięty zboczeniec, który już to robił i niebawem zaatakuje ponownie.

3 WCZESNE POPOŁUDNIE CENTRUM LOS ANGELES Punkty gastronomiczne w centrach handlowych są dla wszystkich. Amatorzy zakupów i pracownicy biurowi przepychają się tam jak bydło przy żłobie. Zestresowana obsługa wykrzykuje kolejne zamówienia, waląc palcami w klawisze kas, na których widnieją symbole potraw. Około dwudziestopięcioletni mężczyzna o ciemnooliwkowej cerze i jeszcze ciemniejszych oczach czeka cierpliwie w samym środku tego tłumu. Wyspa spokoju na szalejącym morzu nieludzkiej niegrzeczności. Obojętnie czeka na swoją kolej, po czym płaci za zupę miso, pudełko sushi oraz czarną kawę. Dzięki takiej diecie jest raczej chudy niż umięśniony – szczupły, gdyby ktoś chciał opisywać go uprzejmymi słowami. Zbyt drobny i zbyt szczupły dla kobiet, które zazwyczaj lubią przebywać w towarzystwie dużych barczystych facetów. Także dzięki niej w fabryce, gdzie pracuje, zyskał przydomek Rybiego Łba. – Pomogę panu. – Rzuca się rozsunąć stoliki i krzesła, żeby starszy mężczyzna mógł w tej kulinarnej dżungli manewrować

wózkiem inwalidzkim, a potem postawić tacę z jedzeniem na wolnym miejscu. – To bardzo uprzejme z pańskiej strony. – Staruszek dziękuje skinieniem głowy, szykując się do jedzenia. – Ależ to drobiazg. – Młody mężczyzna zabiera swój posiłek do stolika kilka metrów dalej. Uśmiecha się do jakiejś starszej pary, dolewając sos sojowy do pikantnego chrzanu wasabi. Miesza go pałeczkami i macza w nim kawałek tuńczyka, po czym przenosi wzrok na tłum ludzi przelewający się obok. Fascynują go. Wszyscy. Bez wyjątku. Nauczyciel ciągnie za sobą sznur dzieci innej rasy. Chińczycy, myśli, małe cherubinki idące parami równym rzędem. Wszystkie trzymają się za ręce i wszystkie ubrane są w pomarańczowe bluzy oraz identyczne czapki, przez co wyglądają jak lalki, które dopiero co zeszły z linii produkcyjnej. Kiedyś widział plakat, z którego wynikało, że angielskiego uczy się pięć razy tyle Chińczyków, ile liczy mieszkańców cała Anglia. Świat się zmienia. On sam także. Czuje to. Odgaduje instynktownie. Jego oczy przenoszą się na dojrzałą blondynkę w kostiumie, po omacku szukającą w małej czarnej torebce telefonu komórkowego, który właśnie się rozdzwonił. Tygrysica nie pierwszej młodości. Eleganckie ciuchy i dobra dieta nie ukryją tego, co wiek oraz kalifornijska pogoda robią z cerą i włosami. Kobieta znajduje iPhone’a w ostatniej chwili, ale nie wygląda na zadowoloną. Nie jest to telefon od męża ani kochanka. Raczej desperacki jęk kolegi błagającego o pomoc w pracy, z której dopiero co wyszła na przerwę. Młody mężczyzna uśmiecha się, kiedy blondynka go mija. Dostrzega coś znajomego w jej oczach. Strzela palcami

i uświadamia sobie co. Przypomina mu kobietę, którą odwiedził wczorajszej nocy. Żeby ją zamordować.

4 MANHATTAN BEACH, LOS ANGELES Ciężki karawan kostnicy sądowej, biały dodge z zaciemnionymi oknami, zostawia koleiny w czystym piasku, znikając ze swoim smutnym ładunkiem. Tłum ciekawskich plażowiczów krokiem zombie wraca do ręczników i leżaków, jakby nic się nie stało. Życie toczy się dalej, nawet po śmierci. Nick Karakandez wychodzi zza taśmy odgradzającej miejsce znalezienia zwłok, żeby jak po linie kroczyć wzdłuż linii oddzielającej ląd od oceanu, gdzie ciemna woda zalewa biały piasek i zaraz tajemniczo znika, cofając się w spienionej fali. Północno- wschodni wiatr się nasila. Nick wbija wzrok w roziskrzony horyzont. Zakończył właśnie karierę w wydziale zabójstw. Ściślej rzecz biorąc, zakończył karierę policyjną w ogóle. Złożył wymówienie. Ten wysportowany mężczyzna z imponującą muskulaturą i o wzroście metr osiemdziesiąt trzy podjął decyzję o odejściu ze służby wiele lat wcześniej, po incydencie, o którym woli nie rozmawiać – nawet najbardziej zawzięty gliniarz poddałby się po czymś takim. Od tamtej pory dreptał w miejscu, zachowywał

pozory, wypełniając czas pracą, dopóki nie uzbiera dość pieniędzy, żeby uzyskać licencję kapitana jachtowego i przeprowadzić remont na swoim małym slupie. Za trzydzieści dni zacznie nowe życie, wypływając w stronę zachodzącego słońca. Mitzi ogląda się na znikające za nimi taśmy, w kierunku mundurowych, którym kazała zacząć przepytywanie ciekawskich zombie. – Jak twoim zdaniem pan Zboczeniec ją tu wyrzucił? Nie znaleźliśmy przecież na miejscu żadnych śladów opon, a piasek jest tak miękki jak moje bebechy. Nick wskazuje na wschód, na grupkę czarnoskórych, którzy zbiegają z drogi wzdłuż plaży w kierunku przysadzistego budynku na końcu molo. – Widzisz ten okrąglak? Zgaduję, że podjechał samochodem najdalej, jak się dało, a następnie otworzył bagażnik i po prostu wrzucił ciało do oceanu. – Potrafię to sobie wyobrazić. Na oko kobieta nie ważyła więcej niż czterdzieści kilogramów. Łatwo byłoby ją przetransportować. – Mitzi przenosi wzrok na kraniec pomostu, gdzie nad falami stoi budynek z laboratorium morskim i akwarium, wielka atrakcja dla miejscowych bogaczy oraz ich dzieci. Niestety tylko miejscowych bogaczy. Jej bliźniaczki reagują alergicznie na wszystko, co się wiąże z nauką. Wolą grać w nogę, bawić się grami komputerowymi oraz gryźć chłopców z sąsiedztwa. Gdy razem z Nickiem wleką się noga za nogą do molo, Mitzi przypomina sobie o czymś w wyglądzie martwej kobiety. – Zauważyłeś, że ofiara miała biżuterię? – Mitzi sięga do obrączki, którą nosi od prawie dwóch dekad, i obraca ją na palcu kilka razy, żeby zwrócić uwagę Nicka. – Miała pierścionek

z kamieniem tak wielkim, że rozbiłaby na nim obozowisko grupka skautów. – A więc nie był to rabunek – konstatuje Nick. – Miała tak brutalne obrażenia, że sprawca z pewnością by się nie zawahał, żeby obciąć jej palec, gdyby chciał wziąć to świecidełko dla siebie. – Skoro nie rabunek, to co? Porwanie, które się wymknęło spod kontroli? – Może, ale wtedy byłoby coś wiadomo o żądaniu okupu. Nawet jeśli mąż dał się zastraszyć i nie zgłosił sprawy do nas. Oczywiście przy założeniu, że jest jakiś mąż. Mitzi przywołuje w myślach obraz zwłok. – Taak, to nie jest takie oczywiste. Porywacze zabijają ofiarę po zakończeniu negocjacji w sprawie pieniędzy, nie przed. Ale wtedy już rodzina się trzęsie bardziej niż barani ogon i zawsze przybiega do nas. Gdyby chodziło o porwanie, to coś by się nam obiło o uszy. Pokonują ostatni fragment plaży przed molo. Nick dochodzi do wniosku, że morderstwo wygląda na robotę profesjonalisty, nawet jeśli ten profesjonalista jest szaleńcem. – Kiedy ostatni raz widziałem coś podobnego, sprawa dotyczyła Włochów w dolinie San Fernando – oznajmia. – Pocięli jednego ze swoich, bo im się postawił. Zwyczajna zemsta, mówiąc po prostu. Mitzi marszczy brwi. – Myślisz, że denatka miała związek z przestępczością zorganizowaną? – Całkiem możliwe. Przypuśćmy na chwilę, że jest żoną jakiegoś gangstera i on się dowiaduje, że mu przyprawiła rogi. – Nick podnosi rękę, żeby zatrzymać Mitzi. – Początkowo kobieta nie chce powiedzieć, kto ją bzyka, ale w końcu się poddaje i wychodzi na jaw, że nasz pan Casanova to brat albo najlepszy przyjaciel

mężusia. Bum! – Nick klaszcze w dłonie. – Mafioso się wkurza. Dochodzi do wniosku, że nie ma wyboru, i zleca komuś, żeby najpierw dał jej nauczkę, a potem ją wykończył. – To się nazywa chora wyobraźnia! – Sama ją we mnie wyrabiałaś. – Nick przenosi wzrok na szerokie molo prowadzące do ośmiokątnego budynku z czerwoną dachówką. Po obydwu stronach biegną barierki z czterech metalowych prętów każda. Najwyższy sięga mu do piersi. Miał więc rację. Wystarczy podjechać tu samochodem, żeby bez problemu zrzucić ciało do wody. Mitzi kuca. – Sporo tu śladów opon. – Przesuwa dłonią w powietrzu, wskazując przed siebie. – I dzięki Bogu całkiem przyjemna warstewka piasku, która zachowała ślady niemal wszystkiego, co się ostatnio tędy przewinęło. – Każę mundurowym zagrodzić wejście na molo i wezwę techników, żeby zabezpieczyli odciski stóp. – Nick sięga po telefon komórkowy, przysiada na barierce i dzwoni. Mitzi wyjmuje mały aparat fotograficzny, który zawsze nosi przy sobie, żeby pstryknąć kilka zdjęć. Czasem technicy docierają zbyt późno i dowody znikają. Lepiej dmuchać na zimne. Dziesięć minut później pojawia się policjant w poplamionej potem bluzie mundurowej, ze sporą nadwagą i czerwoną twarzą. Towarzyszy mu młody fotograf. Mitzi instruuje ich, co mają robić, tymczasem Nick odchodzi kilka metrów i patrzy, jak fale przełamują się wokół pomostów wspierających molo. Biała piana tworzy na wodzie obrazy. Abstrakcyjne, otwarte na różne interpretacje. Niektórzy dopatrują się w nich galopujących koni, wikingów albo morskich bogów.

Nick rozpoznaje żonę i synka, których stracił. Leżą skąpani w morzu własnej krwi. Ich wywrócone oczy wyglądają jak nieświeże przegrzebki. Nick nawet nie próbuje usunąć ich obrazu sprzed oczu – jak zawsze, kiedy tych dwoje pojawia się niespodziewanie, choć przecież ich widok rani jego serce i przytłacza go poczuciem winy. Karolina chciała, żeby wyszedł na chwilę z wózkiem. Maks płakał, a spacer wokół domu zawsze go uspokajał. Ale Nick wisiał na telefonie – dzwonili z pracy, chociaż to był jego wolny dzień. Miała dość czekania i sama wyprowadziła synka na spacer. Dwie przecznice dalej zaszła do sklepu spożywczego. Gdyby znalazł się tam Nick, wszystko potoczyłoby się inaczej. Od razu by wiedział, co jest grane: ćpun usiłujący obrabować kasę sklepową, roztrzęsiony i paranoiczny, to tykająca ludzka bomba, która w każdej chwili może eksplodować. Ale właściciel okazał się dupkiem, postanowił zgrywać bohatera i sięgnął po strzelbę przymocowaną do spodu lady. Klienci wpadli w panikę, zaczęli krzyczeć. Rozpętała się awantura. Istny Armagedon. Jak tylko spod lady wysunęła się lufa, ćpun zakatrupił wszystkich. Potem stał ogłupiały. Kiedy przyjechała policja, nadal się gapił na ofiary rzezi, którą urządził. Szaleństwo jednego menela zabiło dwunastu przyzwoitych ludzi i zamieniło w pasmo udręki życie ich rodzin oraz bliskich. – Jeśli zabójca zrzucił ją w tym miejscu, to nie jest tutejszy. – Mitzi znów chodzi tam i z powrotem. – Co mówiłaś? – Myśli Nicka nadal błądzą wokół wydarzenia sprzed trzech lat. – Ocean. – Mitzi wskazuje nad barierkę, żeby zwrócić jego

uwagę. – To płycizna. Sprawca prawdopodobnie sądził, że woda tutaj jest głębsza. Przerzucił ją przez barierkę z przekonaniem, że ciało zniknie na zawsze. – Niewykluczone, że był wtedy przypływ – odpowiada Nick, gdy jego mózg i ciało wreszcie się łączą w tej samej strefie czasowej. – Albo facet miał to gdzieś. Możliwe, że chciał tylko ukryć zwłoki na taki czas, żeby zdążyć zniknąć z miasta. – Dobry jesteś – chwali go Mitzi z uśmiechem, który pozwala zrozumieć, dlaczego przed dziesięciu laty każdy gliniarz na komendzie nadkładał drogi, żeby tylko przejść obok jej biurka. – Będzie mi cię brakowało, kiedy zaczniesz łowić kraby przed kamerami „Najniebezpieczniejszego zawodu świata”. Śmieje się. – Czy Discovery Channel nie pokazuje niczego poza tym cholernym serialem? – W każdym razie niczego, co warto by oglądać. Idą jedno za drugim wzdłuż krawędzi mola, tuż przy barierce, żeby nie zadeptać śladów opon jeszcze bardziej. Nick powoli okrąża budynek akwarium i laboratorium morskiego, osłaniając oczy, kiedy patrzy w niebo. W końcu znajduje to, czego szuka. – Kamery dla surferów. – Wskazuje na dwie małe kamery zamontowane na długich prętach. – Przekazują obraz w czasie rzeczywistym, możesz go obejrzeć w Internecie. – Zabij mnie, zanim moje życie stanie się tak nudne, że zacznę choćby rozważać taką ewentualność. – Co kto lubi, Mitzi. – Nick wskazuje na kolejny stalowy pręt, na którego szczycie znajduje się kamera ochrony. – Za to jestem pewien, że ten obraz bardziej przypadnie ci do gustu. – Naśladując gest, którym prezenterzy telezakupów zwykle wskazują jakieś

bzdety oferowane telewidzom tylko przez najbliższe dziesięć minut, wyciąga dłoń przed siebie. – Dostępny wyłącznie dla urodziwych i utalentowanych gliniarzy z Los Angeles kanał, który wyemituje wyjątkowe nagranie zabójcy kobiety z Big Rock. Taką przynajmniej mamy nadzieję.

5 PÓŹNE POPOŁUDNIE Amy Chang przebiera się, wkłada lateksowe rękawice i wchodzi do nowo wyposażonej kostnicy. To zimna piwnica pełna stali nierdzewnej, skąpana w jasnym, zielonkawoniebieskim świetle. Stalowe lodówki na zwłoki, stalowe zlewy, wózki, stoliki oraz narzędzia stłoczono wokół ustawionego pośrodku stołu sekcyjnego z niegustownymi kranami i odpływami, które beznamiętnie przepuszczają resztki płynów ustrojowych zmieszanych z krwią zmarłego. Jak na gust Amy zdecydowanie za dużo tu trupio mdłego metalu. Zupełnie inny świat w porównaniu z eleganckim mieszkaniem tej samotnej trzydziestodwulatki, gdzie próżno by szukać choćby kawałka stali, jeśli nie liczyć noży w uroczej kuchni z oknem wychodzącym na mały, ale zadbany ogród. Używana ledwie od tygodnia kostnica już śmierdzi detergentami. Amy patrzy ze współczuciem na ciało przygotowane do sekcji. Dla niej te ludzkie szczątki nadal są osobą; zdesperowaną kobietą, która liczy na jej pomoc i wiedzę. – Kim więc jesteś, kochanie? Co mi powiesz? Jakie sekrety zachowałaś dla nas?

Już na pierwszy rzut oka można stwierdzić, że ofiara cierpiała straszliwy ból, zanim w końcu zmarła. Wszystkie rany zadano przed śmiercią. Między rozwartymi wargami widać brakujące zęby, a tam, gdzie powinno się znajdować lewe oko, zieje pusty oczodół – potworne świadectwo tortur, którym ją poddano. Amy przygotowuje miejsce do pracy. Ustawia zamontowaną pod sufitem bezcieniową lampę operacyjną i wkłada na głowę opaskę z maleńką kamerą wideo. Chce zarejestrować wszystko, co mówi i robi podczas sekcji zwłok. – Ofiara jest dobrze odżywioną kobietą w wieku około pięćdziesięciu lat. Przed śmiercią odniosła rozległe obrażenia twarzy, utraciła oko i obydwa górne siekacze. Niedawno przeszła operację plastyczną. Widać ślady po niedawnym wygładzaniu zmarszczek wokół oczu i na szyi. Lekarka posępnieje, kiedy uświadamia sobie nadzieje ofiary: decydując się na kontakt ze skalpelem, chciała wyglądać lepiej, stać się atrakcyjniejsza. – Niewiele wspólnego z chirurgią estetyczną mają obrażenia na lewym i prawym policzku, wszystkie zgodne z obrazem skutku serii ciosów, prawdopodobnie na odlew wierzchem i spodnią częścią dłoni. Tępe obrażenia na lewym policzku, możliwe uderzenie pięścią. Wskutek urazu powstała otwarta rana odsłaniająca kość policzkową. – Amy skupia uwagę na szyi. – Ofiara krwawiła z poprzecznej rany ciętej o długości około ośmiu centymetrów. Ostrze uszkodziło naczynia krwionośne w pochewce naczyń szyjnych. Nawet gdyby ta rana nie okazała się śmiertelna, ofiara zmarłaby z powodu zatoru powietrznego. Amy zwraca uwagę na precyzję ciosu. Nie ma mowy o niepewności. Cięcie świadczy o bezwzględności oraz pewności siebie

sprawcy. Podnosi wymanikiurowane dłonie denatki. Nie pierwszy raz ich dotyka. Na plaży obcięła jej paznokcie, które przesłała do badań toksykologicznych oraz testów na mikroślady, a potem pobrała odciski palców. – Żadnych widocznych ran obronnych, ale wokół nadgarstków powstały otarcia mogące sugerować, że ofiara była związana. – Amy sięga po lepką taśmę, żeby zdjąć z poszarzałej skóry maleńkie skręcone pasemka, zapewne pozostałości liny albo sznurka. Cofa się nieco i ogląda uważnie cały tors, szczególnie starannie stopy, kolana, łokcie i dłonie. – Żadnych otarć ani zadrapań na naturalnych powierzchniach kontaktowych. Żadnych śladów, które by wskazywały, że ciało było wleczone po jakiejkolwiek powierzchni. Następnie bada pusty, czerwony, poraniony oczodół. Zabójca musiał czymś podważyć gałkę oczną, żeby ją stamtąd wyłuskać. Tylko czym? W oczodole nie widać wyżłobień, które wskazywałyby, że wciśnięto tam jakiś metal. Amy uzmysławia sobie, co się stało. Morderca wyłupił oko palcami! Wcisnął kciuk pod gałkę oczną, a następnie wypchnął ją na zewnątrz. Potem przeciął odsłonięte mięśnie i końcówki nerwowe. Coś takiego mógł zrobić tylko wyjątkowy potwór. Amy krzywi się, choć przy pracy robi to bardzo rzadko. W kącikach cienkich fioletowych ust zmarłej dostrzega otarcia, które świadczą, że jej krzyk tłumił knebel. W zamontowanym na ścianie aparacie telefonicznym odzywa się dzwonek i zapala lampka sygnalizacyjna, a po chwili zaczyna działać automatyczna sekretarka. Amy kontynuuje oględziny. Skupia się na brakujących zębach. Prawdopodobnie zostały