Filbana

  • Dokumenty2 833
  • Odsłony785 785
  • Obserwuję576
  • Rozmiar dokumentów5.6 GB
  • Ilość pobrań528 849

Trzy razy M - Justyna Chrobak

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.5 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

Filbana
EBooki
Książki
-J-

Trzy razy M - Justyna Chrobak.pdf

Filbana EBooki Książki -J- Justyna Chrobak
Użytkownik Filbana wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 158 stron)

SPIS TREŚCI I II III IV V VI VII VIII IX X XI XII XIII XIV XV XVI XVII XVIII XIX XX XXI XXII

XXIII XXIV XXV XXVI XXVII XXVIII XXIX XXX XXXI XXXII XXXIII XXXIV XXXV XXXVI XXXVII XXXVIII XXXIX XL XLI

I Kilka zakupionych przed wyjazdem gazet leżało nietkniętych w mojej torebce. Nie użyłam też ani przez chwilę mojej ulubionej empetrójki, załadowanej do granic możliwości przeróżnymi piosenkami. Całą trwającą kilka godzin podróż przebyłam, wpatrując się w okno. Siedziałam na swoim miejscu, wsłuchując się w stukot pociągu toczącego się po torach. Jednostajny odgłos działał na mnie usypiająco, jednak pisk zatrzymującej się na każdej wyznaczonej stacji maszyny skutecznie mnie ocucał. Nie mogłam, a nawet nie chciałam, oderwać wzroku od białego krajobrazu za szybą. Wyjeżdżając z Wrocławia, widziałam tylko szarość i brud topniejącego śniegu. Teraz, po paru godzinach, z każdym przebytym kilometrem wjeżdżałam w coraz bardziej pokrytą białą pierzyną, zimową krainę na południu Polski. Zbliżaliśmy się powoli do stacji docelowej. Leżącą już na polach, łąkach i budynkach grubą warstwę śniegu powiększał coraz mocniej sypiący biały puch. Nie lubiłam zimy. To była zdecydowanie moja najmniej lubiana pora roku. Kochałam wiosnę. Wtedy budziły się do życia rośliny, które wcześniej zasadziłam. Na wiosnę mogłam obserwować, jak rosną i kwitną. Latem natomiast – cieszyć się ich cudnym wyglądem i dojrzałością. Jesienią szykowałam się razem z nimi na nadejście zimowego snu, dbając o to, by żadnej nie pozostawić bez należytej opieki. A w zimie… czekałam na przyjście wiosny, pocieszając się rosnącymi w domu roślinami doniczkowymi. Radość z przyjazdu tutaj, do siostry i jej rodziny, tłumiona była przez pustkę, która całkowicie zawładnęła moją głową. I sercem. Wiedziałam, że dobrze robię. Czułam, że teraz zacznie mi się układać. Musi. Nie ma innej opcji. Wszystko będzie inaczej niż do tej pory. Zacznę od nowa. Przyjazd tutaj to dobry krok. To, co się działo we Wrocławiu, niech tam pozostanie. Na myśl o mieście, z którego wyjechałam, a raczej uciekłam, poczułam nieprzyjemny ucisk w żołądku. Wzięłam głęboki wdech, żeby się uspokoić. Tylko nie wracaj myślami do Wrocławia − nakazałam sobie. To już zamknięty rozdział. Z zamyślenia wyrwał mnie odgłos hamowania. Długotrwały pisk kół zagłuszył na chwilę rozmowy innych pasażerów, siedzących razem ze mną w jednym przedziale, a po chwili pociąg całkowicie się zatrzymał. Za brudną szybą ukazała się tablica informująca, że dotarłam do stacji Bielsko-Biała Główna. Wstałam z miejsca, którego nie opuszczałam przez całą podróż, i od razu mocniej odczułam chłód panujący w przedziale. Jak najszybciej założyłam kurtkę, która jeszcze przed chwilą grzała mnie w bok, kiedy opierałam się o nią, siedząc przy oknie. Ściągnęłam z górnej półki swoją dość obszerną walizkę podróżną. Musiała być tak duża. Tu była większość moich rzeczy. Co do tych, których nie byłam w stanie ze sobą zabrać ze względu na rozmiar lub ciężar, miałam nadzieję, że zostaną mi za jakiś czas przysłane. Zarzuciłam torebkę na ramię i ciągnąc bagaż na kółkach po brudnej podłodze, zaczęłam się przeciskać w kierunku wyjścia razem z innymi zniecierpliwionymi pasażerami. Opuściłam pociąg i jeszcze raz stanęłam naprzeciwko tablicy z nazwą stacji. Teraz nie dzieliła nas już brudna szybka. Tablica i reszta dworca od razu wyglądały bardziej optymistycznie. Śnieg sypał coraz mocniej, a mroźne powietrze przeszywało mnie na wskroś, powodując dreszcze. Zimno. Za zimno. Wzięłam głęboki oddech. Poczułam mocny, pobudzający zapach kawy, dochodzący z oddalonej o parę kroków kawiarni. Drzwi do niej były cały czas otwarte, by lepiej wabić klientów spragnionych kofeiny. Rozejrzałam się na boki. Nie byłam do końca pewna, jak długo przyjdzie mi czekać na pojawienie się siostry, która obiecała odebrać mnie z dworca. Oparłam torebkę o stojącą na ziemi walizkę i zaczęłam w niej grzebać

w poszukiwaniu telefonu komórkowego. Skostniałe od zimna palce powodowały, że zaczęłam rozważać schronienie się w zapraszającej zapachem kawiarni. Zanim jednak udało mi się odnaleźć telefon i zdecydować, co dalej, usłyszałam dobiegający z oddali głos siostry: – Gosiula!!! – Popatrzyłam w stronę, z której dobiegało wołanie. Kasia szła pośpiesznie w moim kierunku, machając ręką. Uśmiechnęłam się na jej widok, zarzuciłam torebkę na ramię i ruszyłam w jej stronę, targając za sobą walizkę. Rzuciłyśmy się sobie w ramiona i mocno wyściskałyśmy. Był luty, więc od naszego ostatniego spotkania minęło już ponad pół roku. Kiedy w sierpniu wpadłam tutaj na parę dni urlopu, byłam razem z nim. Nie tak jak teraz, sama. Byłam tutaj z kimś, na kim wtedy skupiałam całą swoją uwagę. Nie myślałam o rodzinie, o sobie, tylko o nim. By jemu było dobrze. By on był zadowolony. Dom siostry służył nam jako miejsce na nocleg. Nie skupiałam się na zacieśnianiu rodzinnej więzi. Na zabawie z dziećmi Kasi. Liczył się tylko czas z nim. Tak samo zresztą jak przez całe pięć lat. Czyli od momentu, kiedy zaczęłam się spotykać z osobą, od której chciałam się teraz całkowicie odciąć. Poczułam znajomy ucisk w żołądku. Nie rozmyślaj o nim. To nie ma sensu. Jesteś tu teraz z siostrą. Jego już nie ma. – Cześć… – powiedziałam cicho, uśmiechając się lekko i ciągle do niej przytulając. – Jak dobrze, że jesteś, kochana. Strasznie się cieszę. Nawet nie wiesz, jak za tobą tęskniłam – odezwała się radośnie Kasia. – Uwierz mi, ja też – odpowiedziałam, czując rosnącą gulę w gardle i pieczenie pod powiekami. Siostra odsunęła mnie trochę od siebie, trzymając dłońmi za ramiona. Przez moment przyglądała mi się uważnie w ciszy i dopiero po chwili znów się odezwała: – Kiepsko wyglądasz, sister. Ale ja się tutaj tobą zajmę. – Słuchałam jej, równocześnie uciekając przed jej dociekliwym wzrokiem, by nie zauważyła, że jestem bliska płaczu. – Nie wiem do końca, co tam się działo, i nie mam pojęcia, co się wydarzyło, że tak nagle stamtąd uciekłaś. Teraz to już nieważne, jesteś z nami i wszystko będzie dobrze. Chodź, idziemy do samochodu, bo zamarzniemy. – Uśmiechnęła się pokrzepiająco. Jej słowa mnie uspokoiły i udało mi się opanować chęć rozpłakania się na środku peronu. Chwyciłyśmy razem bagaż i ruszyłyśmy w kierunku znajdującego się z drugiej strony dworca parkingu.

II Podróż z dworca do domu mojej siostry minęła dosyć szybko. Przejechałyśmy przez centrum miasta, w którym byłam jak do tej pory sześć razy. Tym razem miałam tutaj zostać znacznie dłużej, niż bywało to w trakcie poprzednich odwiedzin. I nigdy do tej pory nie byłam tu w czasie zimy. Po jakimś kwadransie od opuszczenia parkingu podjeżdżałyśmy już na ulicę Długą, przy której mieszkała Kasia i jej mąż, Przemek, razem z dwójką dzieci. Dom był nowy w porównaniu do reszty stojących tam budynków. Działka nie znajdowała się w bezpośrednim sąsiedztwie innych posesji, więc ogród z żadnej strony nie był ograniczony. Okazały budynek posiadał z przodu mały ogródek ze ścieżką prowadzącą od ulicy do drzwi wejściowych. Tuż obok ścieżki znajdował się szeroki podjazd, wiodący do dobudowanego z boku garażu. Z tyłu ukochanych czterech kątów mojej siostry ciągnął się bardzo duży ogród, w którym nie rosło nic oprócz trawy. Jeżeli będzie mi dane tu pozostać dłużej, zamierzam to zmienić całkowicie − pomyślałam. Wysiadłyśmy z samochodu. W środku pojazdu zostały moje rzeczy. Obeszłyśmy dom dookoła i dotarłyśmy do ogrodu, w którym szalała dwójka dzieci w zimowych kombinezonach pod czujnym okiem swojego ojca. Gdy tylko nas zauważyły, zaczęły biec w naszym kierunku, wydając z siebie okrzyki radości. – Ciocia Gosia!!! – krzyczały jedno przez drugie, rzucając się równocześnie na mnie, by przytulić się na przywitanie. – Ale wyście urośli! – odpowiedziałam, próbując utrzymać równowagę i nie przewrócić się razem z nimi na śnieg. Byłam bardzo zaskoczona tym, jak ta dwójka zdążyła się zmienić przez ostatnie miesiące. Mateusz będzie mieć w marcu siódme urodziny, a Martynka w lipcu skończy pięć lat. Wyściskałam mocno piszczące maluchy, a zaraz potem przywitałam się z moim szwagrem. – Cześć, młoda. – Przywitał się, ściskając mnie odrobinę za mocno i na chwilę pozbawiając dopływu tlenu. Gdy tylko wypuścił mnie z objęć, zaczął odciągać rozbrykaną dwuosobową gromadkę. – Chodźcie już tu, dzikusy. Dajcie najpierw cioci wejść do domu, rozebrać się, zdjąć buty i… – Mężczyzna zawahał się na chwilę. – Dopiero potem możecie na nią znów napaść – dodał z rozbawieniem. – Dziękuję ci, Przemku. – Popatrzyłam na niego, uśmiechając się z przekąsem, a on w odpowiedzi mrugnął do mnie porozumiewawczo. Dzieciaki posłuchały taty i pobiegły zająć się z powrotem bałwanem, którego zdążyli ulepić prawie w całości. Brakowało mu tylko rąk, guziczków, nosa i kapelusza. Ich ojciec musiał się przy nim napracować, ponieważ monstrum było mniej więcej mojego wzrostu. Przemek wziął od Kasi klucze i poszedł po moje rzeczy do samochodu, a my ruszyłyśmy prosto do domu. Mateusz z Martynką dostali piętnaście minut na dokończenie swojego dzieła i mieli do nas dołączyć. Kiedy znalazłam się już w środku, rozebrałam się z płaszcza, zdjęłam buty i od razu wskoczyłam w cieplutkie kapcie dla gości. Moje stopy znajdowały się najwyraźniej w pierwszym stadium odmrożenia i czułam w nich nieprzyjemne pieczenie. Poszłam do łazienki umyć ręce po długiej podróży, ogrzewając je równocześnie pod ciepłym strumieniem wody. Zaraz potem dołączyłam do Kasi i Przemka w ich dość obszernej kuchni. Kiedy do domu wbiegły dzieci, szwagier poszedł się nimi zająć i pomóc im się rozebrać. Kasia w tym czasie zabrała się za parzenie aromatycznej kawy. Maluchy pobiegły na piętro do swoich pokoi, bo już zdążyły

znaleźć sobie ciekawsze zajęcie niż obleganie nowo przybyłego gościa. Rozsiadłam się w kuchni na jednym z czterech wysokich krzeseł, stojących tuż przy drewnianej ladzie, odchodzącej od ściany. Blat służył za miejsce do przekąszenia czegoś na szybko, bądź też do posiedzenia przy kawie, na którą teraz czekałam z wielką niecierpliwością. Kasia przygotowała trzy pyszne czarne napoje z ekspresu. Przemek wrócił do nas po tym, jak sprawdził, czy dzieciaki nie wymyślą jakiejś wariackiej zabawy. Popijaliśmy naszą dawkę kofeiny i gadaliśmy na przeróżne błahe tematy. Siedziałam wygodnie, trzymając gorący kubek między dłońmi, by je porządnie rozgrzać. Była to kolejna rzecz, której nie lubię w zimie, zmarznięte nogi i ręce. Brrr… Teraz na szczęście robiło mi się coraz cieplej i z przyjemnością wysłuchiwałam nowości z życia mojej siostry i jej rodziny. Patrzyłam na nich, jak rozmawiają ze sobą, jak się przekomarzają, jak jedno drugiemu delikatnie dogryza żartem. Jak najnormalniej w świecie tworzą zgrane małżeństwo. To było widać. Bardzo cieszył mnie widok mojej szczęśliwej siostry. Chciałabym się kiedyś czuć tak jak ona − myślałam. Chciałabym mieć poukładane życie, męża, z którym tworzyłabym zgrany zespół i kochane dzieci, a na dodatek spełniać się zawodowo i mieć bezpieczną sytuację finansową. Poczułam nagle ogarniający mnie lekki smutek. Bardzo cieszy mnie to, że miałam do kogo przyjechać w takim kiepskim momencie − kontynuowałam rozważania. Jednak nie potrafię uciec przed czarnymi myślami, jakie mnie raz po raz nachodzą. Mam dwadzieścia siedem lat, zerowy stan konta, jestem bez pracy i na dodatek zostawiłam parę konkretnych problemów w innym mieście, uciekając do swojej siostry. Przeszedł mnie dreszcz. Kiedy choć trochę pozwolę sobie na użalanie się nad swoją sytuacją, złe myśli od razu atakują mnie ze zdwojoną siłą. Zapuszczam się mimowolnie w zabronione rejony mojego umysłu. Przypominam sobie o tym, co staram się trzymać zepchnięte w jego najdalsze otchłanie. Jestem sama. Wszystko, co do tej pory miałam, o czym sądziłam, że ma sens i że mimo gorszych momentów będzie trwać, nagle się urwało. Wszystko stało się w jednym momencie zamkniętym rozdziałem mojego życia. Z rozmyślań, w które się coraz bardziej zaczęłam zagłębiać, wyrwał mnie na szczęście Przemek. – Dosyć o nas. Ileż można. Opowiadaj, co to się u ciebie stało? – zapytał lekkim tonem, uśmiechając się przy tym tak, jakby pytał o jakieś ciekawe i przyjemne newsy z mojego życia. – Dwa dni temu zadzwoniłaś, wystraszyłaś swoją siostrę, która niczego mi nie chciała konkretnego powiedzieć oprócz tego, że się do nas przeprowadzasz. I oto jesteś. Coś nie tak z Tomaszem? A co z twoją pracą? – Jego przesłuchanie zostało przerwane, gdy oberwał w bok z łokcia od mojej siostry. Kasia powstrzymywała się przed zadawaniem wprost takich pytań. Słyszała mój zapłakany i rozhisteryzowany głos dwa dni wcześniej i wiedziała, że był to dla mnie dość ciężki i świeży temat. Mojemu szwagrowi tego wyczucia niestety brakowało. Na dźwięk imienia mojego narzeczonego… to znaczy od trzech dni byłego narzeczonego… poczułam w gardle narastającą w ekspresowym tempie gulę i z trudnością przełknęłam ślinę. Kasia i Przemek ucichli, a ja nie mogłam oderwać wzroku od kubka z kawą. – Mówiłam ci, ośle, nie wypytuj… – odezwała się cicho moja siostra, cedząc słowa przez zaciśnięte zęby. – Spoko, Kasiu, nic się nie stało – uspokoiłam ją, dopijając jednocześnie ostatni łyk kawy. – Jeszcze raz chciałabym was przeprosić za to, że tak nagle się wam zwaliłam na głowę. Postaram się nie być dla was zbyt długo ciężarem. Jak najszybciej chcę znaleźć pracę i wynająć jakieś mieszkanie. – Nie gadaj głupot, Gośka. Znajdź porządną pracę, a nie byle co. A mieszkać możesz tutaj, ile będziesz chciała. Wynajem mieszkań w Bielsku, zresztą jak wszędzie, to straszna kasa.

Dom jest duży i o ile wytrzymasz przy naszej dość głośnej dwójce maluchów i nie uciekniesz stąd z krzykiem, to jest to od dzisiaj również twój dom – odezwał się Przemek, a Kasia jakby popierając jego słowa, uśmiechnęła się do mnie łagodnie. – Dziękuję wam… – powiedziałam cicho. – Pójdę teraz do siebie i rozpakuję rzeczy. Ogarnę się i wrócę do was. – Wstałam z krzesła, odniosłam kubek do zlewu i ruszyłam w kierunku pokoju gościnnego. – Pewnie, siostra, idź i odetchnij sobie po podróży… – Usłyszałam jeszcze głos Kasi, zanim zniknęłam w holu prowadzącym do pokoju, w którym miałam zamieszkać. Znajdował się on na parterze, w najbardziej ustronnym miejscu w całym domu. Weszłam tam i zamknęłam za sobą drzwi. W pokoju stały: składana kanapa, komoda i regał. Ten ostatni miał w większości puste półki, gdzieniegdzie tylko zajęte przez pojedyncze książki lub czasopisma. Spojrzałam na moją walizkę i torebkę, stojące obok łóżka. Opierając się plecami o drzwi, osunęłam się na podłogę i ukryłam twarz w rękach. Teraz bez żadnego stresu, że ktoś mnie zobaczy, pozwoliłam, by łzy spływały mi po policzkach. No i oto jestem − pomyślałam. Inne miasto. Inni ludzie. Sama. Bez niego. Od teraz to ja będę decydować o wszystkim, co mnie dotyczy. Sama będę sterować swoim życiem. Nikt nie będzie mną manipulował, rozkazywał czy decydował za mnie. Podniosłam głowę i popatrzyłam w kierunku jedynego w tym pokoju okna. Przetarłam oczy, które powoli zaczęły wysychać z łez. Uśmiechnęłam się sama do siebie, czując, że kolejny atak złych myśli mam za sobą. Będzie dobrze. Musi być. Dam radę.

III – Ciociu!!! – Z głębokiego snu wyrwał mnie w drastyczny sposób krzyk Martynki, która nagle wbiegła do pokoju, równocześnie z wielką siłą trzaskając drzwiami o ścianę. – Mama kazała powiedzieć, że wychodzimy i że zostajesz sama. – Dzięki, Mati… – wymamrotałam, tkwiąc między snem a jawą. Otworzyłam na chwilę jedno oko. Zobaczyłam przed sobą buzię pięciolatki, wpatrującej się we mnie z poważną miną. Mała, widząc, że otworzyłam oko, uznała swoją ważną misję obudzenia mnie za spełnioną i wybiegła z pokoju, zostawiając drzwi otwarte. Zamknęłam oko z powrotem. Nigdzie mi się nie śpieszy. Nic na mnie ważnego nie czeka. Mogę jeszcze pięć minut poleżeć. Ledwo zasnęłam, przynajmniej tak mi się wydawało, a znowu coś huknęło w domu i wyrwało mnie z drzemki. Na parterze trzasnęły drzwi i po chwili usłyszałam stukot kozaków, zbliżających się w kierunku mojego pokoju. – Gosiu! Wstawaj, kobieto… – Usłyszałam głos Kasi. – Rozumiem, że masz doła i w ogóle, ale nic się nie zmieni, jak będziesz przesypiać pół dnia! Jest po dziesiątej. – Która? – Otworzyłam szeroko oczy. – Jak to po dziesiątej?! Przecież właśnie przed chwilą wychodziłaś z dziećmi z domu? – To było dwie godziny temu. Zdążyłam odwieźć dzieci do szkoły i przedszkola, zrobić zakupy i zawieźć część zakupów teściowej. Mam godzinę, by ogarnąć kuchnię i napić się kawy i uciekam do pracy. A ty ruszaj dupsko z wyrka, jazda pod prysznic i siadaj do komputera. Wysyłaj tyle życiorysów, ile tylko się da. A może się gdzieś przejedziesz, żeby też porozwozić je osobiście? To zawsze lepiej działa, kontakt bezpośredni i te sprawy. – Dobra, dobra… już mi nie planuj dnia. Robię to, o czym mówisz, pięć dni w tygodniu od ponad pięciu tygodni, siostro. Wysyłam, roznoszę i nic… – wymamrotałam, podnosząc się powoli z łóżka. – Wiem, wiem. Wyobrażam sobie, jak bardzo musisz się czuć zrezygnowana, ale uwierz mi, jeszcze trochę i na pewno ktoś się odezwie – tłumaczyła, stojąc oparta o framugę drzwi. Przyglądała mi się, jak krzątam się rozespana po pokoju. Uśmiechała się lekko pod nosem, rozbawiona moim wzbudzającym żal i wesołość widokiem. – Kaśka, nikt mnie nawet nie zaprosił na głupią rozmowę kwalifikacyjną, a co dopiero, żeby ktoś mi dał pracę. To jest jakaś porażka. Człowiekowi się po takim czasie powoli wszystkiego odechciewa. A już z pewnością wstawać z łóżka, żeby kolejny raz wchodzić na strony z ogłoszeniami i wysyłać CV w internetową przestrzeń. One tam znikają bez żadnego odzewu jak w jakiejś cholernej czarnej dziurze. – Nie marudź już. Koniec. Prysznic i za dziesięć minut masz być na dole przy moim laptopie. Masz grzecznie siedzieć przy otwartej stronie z ofertami pracy. Zrobię ci pysznej kawy i śniadanko na poprawę humoru. A potem będę lecieć do pracy. Pasuje? – Tak – odpowiedziałam i uśmiechnęłam się do niej z przekąsem, mijając ją w drzwiach w drodze do łazienki. Kasia często zachowywała się jak moja matka, a nie siostra. Dzieliło nas jedenaście lat różnicy. Może to jeden z powodów. Dopóki nie zaczęłam się spotykać z Tomkiem, miałyśmy codzienny kontakt i byłyśmy ze sobą mocno zżyte. Dzwoniłyśmy lub przyjeżdżałyśmy jedna do drugiej bardzo często. Cztery lata temu moja siostra wyprowadziła się z naszego rodzinnego miasta do Bielska. Jej mąż dostał w pracy szansę na awans, ale powiązany z przeprowadzką. Ja natomiast przeprowadziłam się do domu mojego chłopaka. Nasza siostrzana więź została wtedy

z dnia na dzień diametralnie osłabiona. Mieszkanie po rodzicach, w którym żyłam sama od dwudziestego pierwszego roku życia, w trakcie naszych przeprowadzek zostało sprzedane, a pieniądze podzieliłyśmy na pół. Kasia wykorzystała swoją część jako finansowe wsparcie budowy ich nowego domu, a ja zainwestowałam w firmę mojego chłopaka. Zainwestowałam to dużo powiedziane. Dałam mu te pieniądze. Przelałam na jego konto. Chciałam wspomóc naszą wspólną przyszłość. Zresztą Tomasz bardzo gorąco mnie przekonywał, że pieniądze zwrócą się z nawiązką. Tymczasem jednak rozeszły się nie na inwestycje, tylko na bieżące wydatki i na pomoc firmie w gorszych momentach. Nie zostało z nich nic. Zwrócić też się już nigdy nie zwróciły. Kiedy teraz, po pewnym czasie, rozmyślałam o naszym bardzo rzadkim kontakcie z Kasią w ciągu ostatnich czterech lat, zrozumiałam, że winą za to muszę obarczać głównie siebie. Mogłam tu przyjeżdżać częściej. Tomek nie chciał. Nie lubił mojej siostry i szwagra. Te parę razy, kiedy byliśmy tu razem, były dla niego męczarnią. Jak najmniej czasu spędzaliśmy podczas tych odwiedzin z rodziną siostry, traktując ich dom jak hotel. Kiedy siostra dzwoniła do mnie, byłam małomówna, nie chciałam się zwierzać z problemów, opowiadać o tym, że mój związek nie jest idealny, że coś w tej całej układance nie gra. Chciałam poczekać na moment, aż wszystko będzie się lepiej układać. Takiego momentu się nie doczekałam. Było gorzej. A siostra dzwoniła coraz rzadziej. Tomasz powtarzał, że przecież mam jego. Wmawiał, że to my jesteśmy najważniejsi, że nie musimy z nikim rozmawiać o naszych problemach, bo sami sobie z nimi poradzimy. On sobie radził. Bardzo dobrze sobie radził, co niestety było mi dane zobaczyć na własne oczy. Kasia na początku mojego związku bardzo cieszyła się, że nie jestem już sama. Od momentu, gdy trzynaście lat wcześniej nasi rodzice zginęli w wypadku samochodowym, miałyśmy tylko siebie. Jej radość nie trwała długo. Bardzo szybko zraziła się do mojego chłopaka. Teraz i ja rozumiałam, o co jej wtedy chodziło. Szkoda, że dotarło to do mnie po pięciu latach tkwienia w związku, który zmienił mnie w całkiem inną osobę. Kiedy pięć tygodni wcześniej Kasia bez chwili namysłu zgodziła się, bym do nich przyjechała i zamieszkała w ich domu, poczułam, że jest to szansa na naprawienie tego, co popsuło się między nami przez te parę lat. I choć mój humor obecnie był tragiczny ze względu na całkowity brak odzewu ze strony potencjalnych pracodawców, cieszyło mnie, że tam jestem. Cieszyła mnie odzyskana bliskość z siostrą. Cieszył mnie bardzo dobry kontakt z siostrzeńcem i siostrzenicą, jak również ze szwagrem. I nawet myśl o Tomku nie była już taka straszna. Dzień za dniem mijał, nie rozmyślałam nad tym, co było. Nie wracałam do starych problemów, bo to już przecież stało się czasem przeszłym. Może tak łatwo to przełknęłam, bo gdzieś w głębi duszy od dawna wiedziałam i czułam, że łączy mnie już z nim tylko przyzwyczajenie i strach przed zmienieniem czegokolwiek? Skończyłam rozmyślania, zakręcając lecącą na mnie z prysznica gorącą wodę. Ubrałam się i poszłam do kuchni, w której czekały na mnie kawa i pysznie wyglądające kanapki. Rozsiadłam się obok śniadania i laptopa, które leżały na kuchennej ladzie. – Wracam dziś z pracy dopiero wieczorem. Przemek też. Dzieciaki śpią u teściów. Planujemy jakiś wypad do kina. Idziesz z nami? – zapytała, kończąc dopijać na stojąco swoją kawę. – Nie, no coś ty. Miejcie trochę czasu tylko dla siebie. Już i tak wam wystarczę, towarzysząc wam każdego wieczoru. Bawcie się dobrze. – Ok. Nie nalegam, ale jakbyś zmieniła zdanie, to możesz do nas bez problemu dołączyć. Też ci się przyda trochę rozrywki – powiedziała z uśmiechem. – Dobra, ja lecę. Miłego szukania pracy. Kupiłam winko, jak wrócimy z kina, to możemy się napić – dodała, odstawiając kubek na

blat kuchenny. Chwyciła leżący na jednym z krzeseł płaszcz i ruszyła w kierunku drzwi. Chwilę później wybiegła z domu, zostawiając mnie sam na sam z laptopem.

IV Przegryzałam kanapkę, popijając ją kawą. Jak co dzień, od paru tygodni, przeglądałam strony z ofertami „Dam pracę”, szukając czegoś, co pasowałoby choć w najmniejszym stopniu do moich kwalifikacji. Gdzie tylko się dało, rozsyłałam swój życiorys, czasami z listem motywacyjnym, a czasami bez. Zależy, czego wymagano. Przeglądając strony, raz za razem popadałam w zamyślenie. Bezsensownie wpatrywałam się w okno wychodzące na ogród za domem. Pomimo drugiej połowy marca w ostatnich dniach zaatakowała nas broniąca się przed odejściem zima. Cały ogród był pokryty dość grubą warstwą ciężkiego i mokrego śniegu. Jednak od następnego dnia według prognoz pogody odwilż miała zagościć na dobre. Kiedy choć na chwilę pozwalałam oderwać się myślom od braku pracy, której bardzo potrzebowałam, żeby zacząć normalnie funkcjonować, od razu pojawiały się w nich najciemniejsze scenariusze. Źle zrobiłam, zostawiając wszystko we Wrocławiu. Bez walki. Bez próby uporania się ze wszystkim samej, na miejscu. Tylko uciekłam, niewiele myśląc, na południe Polski, chcąc zacząć wszystko od nowa. Wszystko. Tam miałam przynajmniej pracę… Miałam jego. Miałam. Pracowałam razem z Tomaszem, więc nie mogłabym tego ciągnąć dalej. Ani pracy, ani nas. Nie po tym, co zrobił − rozmyślałam. Jak to dobrze, że jest Kasia. Gdyby nie ona, nie miałabym nawet żadnej możliwości, by uciec przed moim dotychczasowym życiem. Ale i tak zdecydowanie za długo siedzę im na głowie. Nie chcę być młodszą, nieradzącą sobie w dorosłym życiu, bezrobotną siostrą. Siostrą, która na dodatek przez ostatnie pięć lat słuchała się na każdym kroku kogoś, kto będąc z nią, chciał ją wytresować jak małego pieska. I w sumie mu się to w pewnym stopniu udało. Na szczęście sam pomógł mi w podjęciu tej drastycznej, ale, jak jednak głęboko wierzę, najlepszej decyzji w moim życiu. Po godzinie wpatrywania się w ekran laptopa i wysłaniu zaledwie trzech odpowiedzi na ogłoszenia, miałam już dość. Już przymierzałam się do zamknięcia przeglądarki, kiedy w tym samym momencie wskoczyło całkiem nowe powiadomienie. „Asystentka” − głosił nagłówek. Kliknęłam link, by poznać szczegóły. Pilnie zatrudnią asystentkę w firmie projektującej ogrody. Wymagają wykształcenia średniego. Co posiadam. Płynny język angielski. No umówmy się, że prawie posiadam. I roczne doświadczenie jako pracownik biurowy. I tu jest problem. Skończyłam studia na kierunku zarządzanie. Obroniłam pracę licencjacką i nie kontynuowałam tych studiów. Nigdy mi się nie przydał w niczym praktycznym kierunek, który ukończyłam. Po wypadku rodziców znalazłam sobie zajęcie, które pozwalało mi nie rozmyślać zbyt wiele nad tym, co się stało. Było to zajmowanie się ogrodem. Naszym małym ogródkiem pod blokiem, a także ogrodami znajomych. Przesadzanie roślin, kopanie, plewienie. To był mój cały świat. Ciągle jeszcze studiowałam i równocześnie dorywczo wykonywałam prace ogrodowe. Dzięki jednej z takich prac poznałam Tomasza, który właśnie planował otwarcie firmy importującej rzadkie w naszym kraju rośliny − kwiaty i krzewy. Zaczęliśmy się spotykać, on otworzył firmę, a ja zaczęłam w niej pracować. I tak już zostało. Dzięki tej pracy miałam dostęp do przeróżnych cudownych roślin, które przemycałam dla siebie albo do ogrodów znajomych. Pracując w jego lub – jak czasami mu się wymsknęło – w naszej firmie, zajmowałam się głównie stroną papierkową. Faktury, zamówienia, stany roślin na magazynie. Dzięki temu jakieś doświadczenie zdobyłam. Ale czy to im wystarczy? Nie rozmyślając długo nad tym, czy warto czy nie, posłałam kolejnego maila ze swoim życiorysem. A nuż, widelec coś z tego wyjdzie. Raczej nie robiłam sobie zbyt dużych nadziei. W swoim doświadczeniu zawodowym miałam tylko prace porządkowe w ogrodach i pracę

w firmie rozprowadzającej rośliny na stanowisku pomocnika biurowego. A może jednak jakimś cudem uwzględnią to jako doświadczenie wymagane u ich przyszłej asystentki? Wyłączyłam laptopa, ubrałam się w jakieś porządniejsze ciuchy, wysuszyłam na szybko włosy, związałam je w warkocz i bez makijażu wyszłam z domu. Po co się malować? jeśli nawet ktoś przyjmie mój życiorys, nie zaprosi mnie przecież od razu na rozmowę. Idąc w kierunku przystanku autobusowego, wystawiłam twarz ku lekko prześwitującym przez ciężkie chmury promykom słońca, które chciały się jak najszybciej uporać z leżącym na ziemi śniegiem. Jeszcze trochę i w końcu będzie wiosna. Od razu zabiorę się wtedy za ogród siostry. Po paru minutach stania na przystanku wsiadłam do autobusu jadącego do centrum miasta. Na dworcu głównym, gdzie przecinało się najwięcej połączeń komunikacji miejskiej, przesiadłam się do jednego z darmowych autobusów kursujących do centrum handlowego na obrzeżach miasta. Kiedy dojechałam na miejsce, ruszyłam wzdłuż galerii handlowej. Rozglądałam się na prawo i lewo, szukając na szybach poszczególnych lokali ogłoszeń o pracy. Z całego centrum handlowego tylko dwa sklepy poszukiwały sprzedawców. Zostawiłam tam swoje dokumenty, napotykając w obu miejscach na nie do końca sympatyczne panie. Zdążyłam obejść całą galerię i zostało mi jeszcze trzydzieści minut do odjazdu powrotnego autobusu. Miałam dość dużo czasu i stwierdziłam, że nie zaszkodzi odwiedzić jednej z kilku knajpek, działających na terenie sklepu. Wybrałam kawiarnię, która miała wypełnioną po brzegi witrynę z przeróżnymi deserami. Biorąc pod uwagę, że było tu raczej pustawo o tej godzinie i nie było zbyt wielu chętnych na desery, zapasy te były zdecydowanie przesadzone. Ostatecznie zamiast jednego z deserów, które nie wiadomo, jak długo już stały w lodówce, kupiłam kilka gałek lodów z dodatkiem świeżej bitej śmietany. Zaczęłam powoli grzebać łyżeczką w moim deserze, gdy w tym samym momencie gdzieś w mojej torebce odezwał się telefon. Zaczęłam ją dość nerwowo przetrząsać w celu jak najszybszego znalezienia komórki. Zajęło mi to sporo czasu. Na szczęście zdążyłam, zanim osobie z drugiej strony zabrakło cierpliwości. – Słucham? – Dzień dobry, czy rozmawiam z panią Małgorzatą? – odezwał się miły kobiecy głos. – Tak, przy telefonie – odpowiedziałam, czując, jak serce zaczyna mi bić szybciej. – Witam, nazywam się Natalia Chyłko. Dzwonię z firmy Korzyński & Brzozowski. Wysłała pani dzisiaj do nas swoją aplikację na stanowisko asystentki. Chciałabym panią zaprosić na rozmowę kwalifikacyjną. – Na dźwięk jej słów mój żołądek wywinął fikołka. – Czy jest pani w dalszym ciągu zainteresowana pracą w naszej firmie? – Nie spodziewałam się, że tak szybko państwo zadzwonią. Jak najbardziej, jestem nadal zainteresowana państwa ofertą – odpowiedziałam szybko, próbując opanować zdenerwowanie. – Rozumiem, że może to być zaskoczeniem, ale naprawdę pilnie potrzebujemy znaleźć odpowiednią osobę na to stanowisko. Dlatego oddzwaniamy na bieżąco do wszystkich chętnych. Czy w dniu dzisiejszym dałaby pani radę podjechać do siedziby naszej firmy na ulicy Listopadowej 41b? Jest to biurowiec w ścisłym centrum miasta. Jeżeli termin dzisiejszy pani nie odpowiada, rozmowa może się odbyć również jutro. – Nie, nie. Dzisiaj może być. O której godzinie? – Świetnie. W takim razie zapraszam na godzinę szesnastą trzydzieści. – Dziękuję bardzo za telefon. Będę na pewno – pożegnałam się z nią i zakończyłam połączenie. Zerknęłam na lekko roztopioną porcję lodów, która mieszała się z bitą śmietaną. Nie mogłam opanować cisnącego mi się na usta uśmiechu. Wzięłam się za jedzenie czekającej na mnie kalorycznej bomby. Wcinałam ją i uśmiechałam się sama do siebie. Pierwsza rozmowa

kwalifikacyjna, po tak długiej ciszy. Nareszcie. Po pięciu tygodniach bezowocnego wysyłania aplikacji. Cieszy mnie to tak, jakbym już miała zaklepaną posadę. A to przecież dopiero rozmowa. Równie dobrze może z tego nic nie wyjść. Nie chciałam się nastawiać zbyt pozytywnie, ale nie mogłam się powstrzymać przed ogarniającą mnie radością. Popatrzyłam na zegar. Była godzina czternasta. Za mało czasu, by zdążyć dojechać do domu i lepiej się ubrać albo chociaż pomalować. Za dużo też czasu, by jechać tam od razu. Z dworca na ulicę Listopadową miałam jakieś dziesięć minut pieszo. Spokojnie mogłam jeszcze posiedzieć w galerii i pojechać następnym autobusem, który jeździł regularnie co godzinę. Wkrótce stał przede mną pusty pucharek po deserze. Po chwilowym wybuchu euforii zaczął mnie ogarniać lekki stres przed czekającą mnie rozmową. A że zbytnio się lodami nie najadłam, postanowiłam zjeść coś w fastfoodowej knajpce, sąsiadującej z kawiarnią, w której kupiłam lody. Zawsze gdy się martwiłam, stresowałam lub czymś wkurzałam, od razu jadłam. A raczej pochłaniałam, choć nie było tego po mnie na szczęście widać. Byłam dość drobnej budowy. Może nawet zbyt drobnej. Tak, zdecydowanie. Duża dawka węglowodanów i tłuszczów była teraz mocno wskazana. Podeszłam do miejsca, w którym obsługiwano klientów. Zerknęłam do góry na wiszące nad kasą plakaty, przedstawiające wszystkie pięknie wyglądające na zdjęciach pyszności. Ciekawe, czy w rzeczywistości wyglądają one choć w połowie tak wspaniale. Zdążyłam trzy razy zmienić zdanie co do wyboru jedzenia, a nikt jeszcze do mnie nie podszedł, żeby przyjąć zamówienie. Minęło parę minut cierpliwego oczekiwania na obsługę i dopiero wtedy z zaplecza wyszła jakaś dziewczyna. Byłam pewna, że mnie zauważyła, jednak zamiast podejść, skierowała się do ekspresu do kawy, stojącego w odległości paru metrów od kasy. Popatrzyłam na nią zaskoczona. Jej perfekcyjnie opanowana zdolność ignorowania klienta sprawiła, że poczułam się lekko zdezorientowana. Chyba nie tak powinna wyglądać obsługa. Nigdy nie lubiłam zwracać uwagi pracownikom takich miejsc. Zawsze czekałam spokojnie, aż ktoś do mnie podejdzie. Uważałam, że jeżeli nie podchodzą, to znaczy, że najprawdopodobniej są bardzo zajęci. Przynajmniej starałam się w to wierzyć. A ponieważ lubiłam niestety jadać w fast foodach, jak na ironię, często zdarzało mi się dość długo czekać. Nigdy jednak jeszcze nie zostałam tak perfidnie zignorowana jak dzisiaj. Nie umiesz walczyć o swoje, to stój i cierpliwie czekaj. Dziewczyna robiąca właśnie kawę, najprawdopodobniej dla samej siebie, w dalszym ciągu udawała, że mnie nie widzi. Nagle nie wiadomo skąd obok mnie stanął facet o głowę wyższy ode mnie. Zanim zdążyłam się obrócić w jego stronę, on już przywołał do kasy obsługę. – Macie dziś zamknięte czy może jednak ktoś tu podejdzie? – odezwał się chłodnym i zniecierpliwionym głosem, zupełnie jakby to on stał tu od dłuższego czasu, a nie ja. – Już podchodzę – odpowiedziała pośpiesznie dziewczyna, zawstydzona, że ktoś zwrócił jej uwagę. – Co będzie dla państwa? – dodała z wymuszoną uprzejmością, podchodząc do kasy. Mężczyzna spojrzał na mnie przelotnie, jakby dopiero teraz zauważył, że ktoś stał przed nim w kolejce. Nie przejął się mną zbytnio i ponownie zwrócił się do zapatrzonej w niego dziewczyny. – Kawę, podwójne espresso, bez mleka. To wszystko – powiedział szybko bez zbędnych grzecznościowych zwrotów, wyjmując jedną ręką banknot z tylnej kieszeni spodni. Jednocześnie zerkał nerwowo na telefon komórkowy, trzymany w drugiej ręce. Mocno speszona dziewczyna nie spuszczała z oczu ekspresu, nie wiedząc, gdzie podziać wzrok. Chwilę później kawa stała gotowa przed nerwowym klientem. Ten wsypał do kubeczka dwie saszetki cukru, wymieszał kawę patyczkiem i przykrył kubeczek plastikowym wieczkiem. Stałam obok niego, czekając na swoją kolej. Dziewczyna, pomimo tego, że już wydała klientowi resztę, dalej stała, patrząc na niego i nie kierując ani jednego procenta uwagi w moją stronę.

Mężczyzna, nie zabierając wydanej kwoty, odwrócił się i rzuciwszy przez ramię cicho, że reszta dla niej, zniknął równie szybko, jak się pojawił. Pozostał po nim tylko zapach jego dość intensywnych, zapewne drogich, męskich perfum. Dziewczyna z bardzo zdziwioną miną schowała pieniądze do kieszeni spodni i dopiero w tym momencie popatrzyła na mnie. Nie był to wzrok miłej ekspedientki, czekającej na kolejne zamówienie. Jej spojrzenie mówiło raczej: „Po co to babsko tu jeszcze stoi?”. – Można coś zamówić? – zapytałam, lekko się uśmiechając i chcąc jednocześnie poprawić ekspedientce nastrój po obsłudze trudnego klienta. – Oczywiście, że można – odpowiedziała dziewczyna, w dalszym ciągu mając dziwny wyraz twarzy. Najwyraźniej mój uśmiech niewiele pomógł. Dla mnie nie było to aż tak oczywiste jak dla niej, że będę w tym momencie obsługiwana. Jej mina raczej zachęcała do ucieczki. Coraz poważniej zaczęłam się zastanawiać, czy warto być uprzejmym człowiekiem. Chyba bardziej opłacalne w dzisiejszych czasach jest bycie oschłym i wymagającym klientem niż miłym i cierpliwym. Nie potrafiłam się jednak zmienić od razu. Tak więc swoje zamówienie złożyłam, utrzymując nadal na twarzy przyjazny uśmiech. Zamówiłam hot doga w zestawie z frytkami i dużą colą. Usiadłam z powrotem na swoim miejscu. Nieśpiesznie pochłonęłam całą zawartość tacki, bez najmniejszych wyrzutów sumienia.

V Dość szybko dotarłam z galerii do dworca. Ruszyłam powolnym krokiem w kierunku zatłoczonego przez samochody i spieszących się przechodniów centrum. Po około dziesięciu minutach przeszłam obok starego hotelu, który stanowił mój punkt orientacyjny w Bielsku-Białej. Mieście, które znałam bardzo słabo, a miało się stać moim domem. Obok hotelu znajdowały się duże betonowe schody, prowadzące prosto do miejsca, którego szukałam. Ulica Listopadowa była kiedyś najczęściej odwiedzana przez ludzi, którzy chcieli zrobić większe zakupy lub zjeść coś na mieście. Wszystko zmieniło się w momencie, kiedy powstało w Bielsku zdecydowanie za wiele hipermarketów. Teraz świeciły tu pustki i duża część lokali została zamknięta z powodu braku klientów. Od kiedy ulica ta przestała mocno tętnić życiem, mnóstwo sklepów przejęły firmy wykorzystujące opuszczone lokale jako swoje siedziby lub biura. W jednej z kamienic, na najwyższym piętrze, znajdowała się firma, w której byłam umówiona na rozmowę o pracę. Stanęłam przed wejściem do najwidoczniej niedawno odnowionego budynku, rozważając, czy już mogę wejść, czy może jeszcze zaczekać, żeby nie być na miejscu zbyt wcześnie. Miałam jeszcze dwadzieścia minut do godziny zero. Zdecydowałam, że wchodzę. Nie chciałam kompletnie przemarznąć przed rozmową. W środku, na parterze i pierwszym piętrze, znajdowały się jeszcze sklepy, którym udało się ocaleć przed zamknięciem z powodu małej liczby klientów. Może dlatego, że tworzyły one swojego rodzaju pasaż i ściągały w to miejsce więcej osób niż pojedyncze sklepiki. Szłam wolno między stoiskami, żeby opóźnić jeszcze trochę czas dotarcia na umówione spotkanie. Weszłam po schodach na czwarte piętro. Ruszyłam w głąb przestronnego korytarza w poszukiwaniu odpowiednich drzwi. Zatrzymałam się przed tymi, na których widniał szyld „Korzyński & Brzozowski – Projektowanie ogrodów”. Uśmiechnęłam się pod nosem. Czy oni tak poważnie z tymi roślinnymi nazwiskami? Czy to jakieś żarty, mające za zadanie przyciągnąć więcej klientów? Wzięłam głęboki wdech i zapukałam do drzwi. Nie usłyszałam żadnej odpowiedzi, mimo to weszłam do środka. Spodziewałam się, że ujrzę za chwilę małe, skromne biuro. Nie wiem, skąd wzięło się to wyobrażenie, ale przeżyłam niemałe zaskoczenie. W rzeczywistości weszłam do bardzo przestronnego pomieszczenia, które, jak zdążyłam od razu zauważyć, było połączeniem recepcji z poczekalnią. Na wprost drzwi, przez które weszłam, znajdowało się duże biurko, za którym siedziała młoda kobieta, w wieku mniej więcej zbliżonym do mojego. Zerknęła na mnie w ciszy, czekając, aż do niej podejdę. Ruszyłam się z miejsca i z lekkim uśmiechem skierowałam w jej stronę. – Dzień dobry. W czym mogę pani pomóc? – zapytała spokojnie. – Dzień dobry. Nazywam się Małgorzata Wodzińska. Byłam umówiona na rozmowę kwalifikacyjną na godzinę szesnastą trzydzieści. – O, witam. Proszę sobie usiąść i chwilę poczekać. Zaraz dam znać prezesowi, że pani już jest. – Dziękuję bardzo – odpowiedziałam, uśmiechając się niepewnie. Usiadłam na skórzanej sofie, znajdującej się naprzeciwko biurka, zaraz obok drzwi wejściowych. Po mojej lewej stronie stała prostopadle druga identyczna sofa, tworząc przyjemne miejsce dla interesantów. Miejsce to sprawiało naprawdę bardzo dobre wrażenie. W pomieszczeniu przeważały kolory w tonacji beżu, biel i drewno. Całość ożywiały jedynie dwa duże stojące w wielkich donicach fikusy. Jeden z prawej strony drzwi wejściowych, drugi po przekątnej w drugim końcu pomieszczenia, na lewo od biurka. Recepcjonistka rozmawiała

z kimś przez telefon, ale robiła to na tyle dyskretnie, że nie usłyszałam nic z odbywającej się właśnie rozmowy, choć przecież nie siedziałam aż tak daleko. Rozglądając się dalej po miejscu, w którym się znalazłam, zauważyłam dwie rzeczy. Po mojej lewej stronie znajdowało się wejście do jakiegoś pomieszczenia, nieoddzielone żadnymi drzwiami od recepcjo-poczekalni. Natomiast po mojej prawej stronie znajdowały się dwie pary drzwi. Identyczne. Może to dwa biura dwóch panów prezesów? W sumie to by się zgadzało. Zresztą zapewne zaraz się przekonam. Ledwo zdążyłam o tym pomyśleć, a w tym samym momencie jedne z drzwi się otworzyły. Te bliżej biurka sekretarki, recepcjonistki, asystentki czy kimkolwiek innym była ta młoda kobieta za biurkiem. Przez chwilę pomyślałam, że zaraz ujrzę jakiegoś starszego, grubego pana w średnim wieku. Moim oczom natomiast ukazał się wysoki i bardzo przystojny młody mężczyzna. Krótko ostrzyżone jasne włosy, zero zbędnego zarostu, proporcjonalna sylwetka i sprawiający rewelacyjne pierwsze wrażenie, bardzo dobrze dobrany garnitur. – Dzień dobry – odezwał się, patrząc w moją stronę i serdecznie się uśmiechając. – Proszę. – Gestem ręki zaprosił, bym weszła do jego gabinetu. Wstałam i ruszyłam w jego kierunku. On wyszedł mi naprzeciw, podchodząc kilka kroków z wyciągniętą dłonią. Miał mocny i zdecydowany uścisk. Przedstawił się jako Marcin Korzyński. Przywitałam się z nim i przedstawiłam. Mijając go w drzwiach, poczułam cudowne perfumy. Weszłam pierwsza do jego gabinetu, a on zaraz za mną. – Proszę usiąść, pani Małgorzato. – Wskazał ręką fotel z jednej strony biurka, więc podeszłam i usiadłam. Pan prezes zajął miejsce po przeciwnej stronie. Jego biurko było jeszcze większe niż to w recepcji. Wykonano je z ciemnego drewna. Za plecami mężczyzny stał regał zapełniony książkami i segregatorami. Po przeciwnej stronie drzwi, z mojego prawego boku, znajdowało się okno zajmujące prawie całą szerokość ściany. – Dobrze, ja już się przedstawiłem, chciałbym, żeby teraz pani powiedziała coś o sobie i o swoim dotychczasowym doświadczeniu zawodowym – zagadnął, chwytając kartkę papieru, na której było wydrukowane moje CV. – Ostatnie kilka lat spędziłam, pracując w firmie zajmującej się sprowadzaniem do kraju i późniejszym rozprowadzaniem egzotycznych roślin i krzewów. Hodowane były one w specjalnych warunkach i genetycznie zmieniane, by lepiej radziły sobie w naszym umiarkowanym klimacie. – Czyli branża ogrodnicza nie jest pani obca? – W pracy nie miałam na co dzień kontaktu z roślinami. Zajmowałam się fakturami, zamówieniami i jeszcze paroma rzeczami, które wchodzą w zakres tak zwanej roboty papierkowej. Roślinami zajmowałam się po godzinach, pracując w swoim ogrodzie lub w ogrodach u przyjaciół. – Lubi pani egzotyczne rośliny? – zapytał z uśmiechem. – Lubię zarówno rośliny egzotyczne, jak też nasze krajowe. To dla mnie bez różnicy. Liczy się to, jak i w jakim sąsiedztwie się je posadzi. Miałam dostęp do roślin egzotycznych, więc z tego korzystałam. Gdybym go nie miała, radziłabym sobie bez nich. Niczego by to nie zmieniło. – Dlaczego pani zrezygnowała z poprzedniej pracy? – zapytał, nie spuszczając ze mnie wzroku. Do tej pory rozmowa przebiegała bardzo miło i sympatycznie. Właśnie do tego momentu. Teraz w odpowiedzi na jego pytanie mocno ścisnęło mnie w żołądku i poczułam w gardle rosnącą gulę. Zawsze ta sama reakcja. Czy kiedyś mi przejdą ataki stresu i paniki na myśl o tym, co było? Czy złe wspomnienia w końcu stracą swoją wybijającą z równowagi moc? Przełknęłam

ślinę i starałam się nie uciec myślami do wspomnień z czasu, gdy nagle musiałam zakończyć pracę. Może i nie byłam do tego zmuszona przez nikogo, ale innego wyjścia nie widziałam. Każde inne wyjście poza tym, które wybrałam, byłoby moją porażką. Jestem tego pewna. – Zrezygnowałam na własne życzenie z powodów osobistych – odpowiedziałam po chwili milczenia. Oczy prezesa wpatrywały się we mnie z zaciekawieniem. Dziwiło go moje chwilowe zawahanie. Czułam to. Udało mi się wytrzymać utkwione we mnie spojrzenie niebieskich oczu zaledwie przez kilka chwil, jednak dość szybko się zmieszałam i uciekłam wzrokiem. Poczułam się dziwnie speszona. – Rozumiem. Chciałbym teraz pani opowiedzieć pokrótce o naszej firmie, o tym, kogo dokładnie poszukujemy i jakie byłyby obowiązki nowo zatrudnionej osoby. – Przystojniak rozgadał się na temat swojej firmy, uśmiechając się przy tym cały czas. W najbliższych dniach mieli podpisać kilka bardzo ważnych umów, zapewniających pracę na następne miesiące. Sekretarka ma dużo własnych obowiązków i zarówno on, jak i jego wspólnik potrzebują dodatkowej osoby do pomocy w bieżących sprawach. – Tak więc już pani mniej więcej wie, czego mogłaby się spodziewać po pracy u nas. Czy ma pani może jakieś pytania? – Ledwo zdążył skończyć zdanie, gdy w tym samym momencie drzwi do gabinetu otworzyły się z głośnym hukiem. Zanim zdążyłam się obrócić, żeby zobaczyć, co się dzieje, osoba, która wtargnęła do pokoju, była już przy biurku prezesa. Równocześnie usłyszałam wiązankę przekleństw, wydobywających się z ust przybyłego gościa. – Nie ma takiej, kurwa, opcji! Dlaczego, do cholery, niczego mi wcześniej nie mówisz, gdy coś zmieniasz?! Co to ma być? Gdzie w tym widzisz nasze wspólne decyzje?! – Przerwał swój wulgarny monolog, rzucając równocześnie jakąś teczkę z dokumentami na biurko. Przeprowadzający ze mną rozmowę kwalifikacyjną prezes wysłuchał z kamiennym wyrazem twarzy tego, co tamten miał mu do powiedzenia, patrząc jednak ciągle w moim kierunku. Tylko na niego zerkałam, błądząc wzrokiem po całym pokoju, nie wiedząc, jak się zachować. Czułam się trochę nie na miejscu, choć przecież byłam umówiona, a ten mężczyzna wtargnął tam, nawet nie pukając. Kiedy wreszcie skończył swoją urozmaiconą przekleństwami przemowę, w biurze zapadła głucha cisza. Czekałam na jakąś równie ostrą ripostę ze strony Marcina. Ten jednak odczekał dłuższą chwilę i odezwał się ze stoickim spokojem, kierując spojrzenie w stronę nowo przybyłego: – Jakbyś nie zauważył, nie jesteśmy sami. Właśnie trwa rozmowa kwalifikacyjna. Mógłbyś się choć trochę zachowywać, żeby nie przestraszyć naszej być może przyszłej asystentki. Kiedy usłyszałam, że mowa o mnie, poczułam się trochę lepiej. Zniknęło męczące mnie przez kilka ostatnich chwil poczucie, że nie powinno mnie tam być i że nie powinnam słuchać ich kłótni. Odwróciłam głowę, by w końcu zerknąć na mężczyznę, który tak gwałtownie wtargnął do gabinetu. On musiał pomyśleć to samo, bo chwilę później nasze spojrzenia się spotkały. Przez kilka sekund się w niego wpatrywałam, szukając w zakamarkach pamięci podpowiedzi, dlaczego ten mężczyzna wydaje mi się taki znajomy. On musiał skojarzyć mnie szybciej, bo ekspresowo odwrócił się z powrotem w kierunku prezesa. Równocześnie parsknął śmiechem pod nosem i pokręcił głową na boki, jakby się z czymś nie zgadzał. Nie będę ukrywać, że jego reakcja mnie bardzo zdziwiła. Co niby było we mnie takiego zabawnego? Siedziałam z szeroko otwartymi z zaskoczenia oczami, czekając na słowa wyjaśnienia. I dopiero gdy nieznajomy ponownie się odezwał, rozpoznałam w nim tego samego mężczyznę, któremu udało się szybko zamówić kawę w hipermarkecie.

– Chyba mi nie powiesz, że chcesz zatrudnić w naszej firmie panią, która nawet nie potrafi zawalczyć o swoje w starciu z obsługą podrzędnej knajpy. Jak ona ma niby potem sobie radzić z poważniejszymi rzeczami? A obsługa jakichś niezadowolonych klientów? Wykłócanie się z nimi przez telefon? Znajdź chociaż jakąś ładną i wygadaną. A nie jakąś cichą… – Na szczęście nie dokończył tej mocno skreślającej mnie wypowiedzi. Nie mogłam oderwać od niego wzroku, a on, mówiąc, nie odrywał wzroku od Marcina. Jak nieznający kogoś osobiście facet może być tak arogancki i wredny wobec obcej kobiety? − myślałam. Kiedy skończył, przeniosłam spojrzenie na Korzyńskiego i dopiero teraz zauważyłam, że przygląda mi się zaskoczony, nie wiedząc do końca, o co chodzi rozmówcy i skąd się znamy. Uśmiechnęłam się do niego słabo, nie odzywając się w ogóle. Bo niby jak miałam skomentować wypowiedź tamtego? Miałam się bronić przed jakimiś dziwnymi zarzutami? Bez sensu. Jeśli mnie skreślą tylko dlatego, że nie umiałam zamówić czegoś szybko w fast foodzie, to trudno. Stojący tuż obok mnie mężczyzna, którego nie znałam, ale już nie darzyłam zbytnią sympatią, odwrócił się i ruszył w kierunku wyjścia. – Poczekam, aż skończysz rozmowę – rzucił na odchodne, nie odwracając się ani nie żegnając. Zapatrzyłam się na drzwi, za którymi zniknął najprawdopodobniej wspólnik mojego raczej nie przyszłego szefa. Cała ta scenka, która przed chwilą się rozegrała, była po prostu absurdalna. Ktoś mnie skreśla, a ja nie odezwałam się nawet jednym słowem, żeby się obronić. Ogarnął mnie przypływ rezygnacji i poczucie porażki. Po takiej reklamie z jego ust nie mam nawet co liczyć na tę posadę. Kompletnie nie potrafię walczyć o swoje i wolę sobie nawet nie wyobrażać, co mu ten facet jeszcze o mnie naopowiada, gdy już mnie tutaj nie będzie − pomyślałam. Z negatywnych rozmyślań wyrwał mnie głos Marcina: – No więc, jak widzę, już poznałaś mojego wspólnika. Przepraszam za niego, bywa impulsywny i często coś powie, a dopiero potem pomyśli. Ale ma chłopak talent i bez niego ta firma miałaby duże tyły. Dlatego muszę go znosić. – Zaśmiał się sam do siebie, mnie jednak nie do końca było do śmiechu. – Na czym to skończyliśmy? Ja ze swojej strony już wszystko powiedziałem i wypytałem o to, o co chciałem wypytać. A czy pani chciałaby się może czegoś dowiedzieć? Było parę pytań, które mnie zastanawiały, ale uczucie porażki całkowicie mnie zablokowało i nie miałam ochoty ich zadać. Nie chciałam przedłużać tej rozmowy. I tak czułam się skreślona. A przynajmniej byłam skreślona przez jednego z prezesów tej firmy. – Raczej nie. Mniej więcej wszystko to, co ważne, zostało mi przekazane. Dziękuję – odezwałam się cicho. – W takim razie to tyle. – Mężczyzna wstał ze swojego fotela, zrobiłam to samo. – Proszę dać mi czas na odpowiedź do końca tygodnia. Zadzwonię najpóźniej w piątek wieczorem. Brak telefonu będzie oznaczać, że znaleźliśmy kogoś innego. – Rozumiem. – Uścisnęliśmy sobie dłonie i prezes otworzył mi drzwi. – Dziękuję i do widzenia − powiedziałam. – To ja dziękuję za pojawienie się na rozmowie i do usłyszenia. – Uśmiechnął się do mnie pokrzepiająco na pożegnanie, po czym wrócił do gabinetu, nie zamykając za sobą drzwi, zapewne w oczekiwaniu na ponowne pojawienie się tam drugiego prezesa. Recepcjonistka siedziała nadal na swoim stanowisku, a nerwowy arogant stał pochylony nad nią po drugiej stronie biurka. Opierał się dłońmi o blat stołu i rozmawiał z nią o czymś dość cichym tonem. Kiedy przechodziłam przez pomieszczenie, by zabrać swoją kurtkę, odwrócił się w moją stronę. Wzrok utkwił prosto we mnie. Nie było to zbyt miłe spojrzenie. Powiedziałabym nawet, że było ono całkowitym przeciwieństwem uśmiechu, którym chwilę wcześniej obdarzył

mnie Marcin. Przeszedł mnie nerwowy dreszcz i jak najszybciej spojrzałam w całkiem innym kierunku. Zaczęłam ubierać płaszcz, by móc w końcu opuścić to miejsce. Usłyszałam tylko ciche pytanie mężczyzny o to, ile jeszcze ma przyjść dziewczyn. O ile dobrze zrozumiałam, tego dnia miały się pojawić jeszcze dwie. Odwróciłam się na pięcie i zerknęłam w kierunku recepcjonistki, napotykając jej spojrzenie. Mocno się wysiliłam, by choć trochę się uśmiechnąć. – Do widzenia – powiedziałam w jej stronę, starając się nie przejmować osobą stojącą do mnie tyłem, która jako prezes firmy mogłaby się postarać choć trochę kulturalniej zachowywać. Młoda kobieta odpowiedziała mi, odwzajemniając mój uśmiech. Wyszłam szybkim krokiem z biura. Chciałam zniknąć stamtąd i już bardziej się nie pogrążać. Ruszyłam schodami w dół. Wzięłam głęboki wdech, by się uspokoić, i kręciłam głową z niedowierzaniem. Ależ ze mnie sierota. Taka fajna firma. Ogrody, rośliny, projekty, fajne biuro, miły i przystojny pan prezes. No i tylko jeden minus, którym był drugi z szefów. I to właśnie przez tego faceta najprawdopodobniej moja kariera w tej firmie nigdy się nawet nie zacznie. Westchnęłam ciężko, wychodząc z pasażu na świeże powietrze. Że też musiałam go spotkać w galerii. Cholera. Ruszyłam szybkim krokiem w stronę przystanku. Powietrze było mroźne, a słońce powoli zaczynało znikać za budynkami. Zapadał zmierzch. Stojąc i czekając na autobus jadący w kierunku domu mojej siostry, przemarzłam, jakby był środek zimy, a nie jej koniec. Gdzie niby ta nadchodząca wielkimi krokami odwilż? Mróz jednak, pomimo swojej siły, nie zajmował moich myśli aż tak bardzo. Bardziej się przejmowałam odbytą kilkadziesiąt minut wcześniej rozmową. A raczej moją kolejną życiową porażką, jaką ona była. Westchnęłam cicho, nie mogąc uwierzyć we własnego pecha. Marzyłam tylko o tym, by dotrzeć do domu Kasi i zapomnieć o minionym popołudniu.

VI Do domu wbiegłam przemarznięta i cała oprószona śniegiem. Miękki puch rozsypał się na całego, pokrywając wszystko białą pierzyną. A ja, naiwna, zdążyłam uwierzyć, że faktycznie za parę dni będzie już coraz bardziej wiosennie. Rozebrałam się szybko i włożyłam na nogi moje ulubione, cieplutkie, gościnne kapcie, których nie zamierzałam już nikomu oddawać. Pobiegłam do kuchni, by przygotować coś gorącego do picia. Nie zdążyłam zalać kawy wrzątkiem, kiedy usłyszałam, że do domu weszli Kasia z Przemkiem. Siostra pojawiła się w kuchni i na mój widok stanęła w miejscu. – Ty dopiero wróciłaś do domu? – spytała zaskoczona. – Tak. – My tylko wpadliśmy na chwilę i zaraz jedziemy do kina. A gdzie cię wcięło na cały dzień? – zapytała, przyglądając mi się z zaciekawieniem. – Pojechałam porozwozić trochę życiorysów po centrach handlowych – odpowiedziałam pomału, zalewając jednocześnie kawę wrzątkiem, dosypując cukru i dolewając mleka. – Udało mi się tylko dwa zostawić. Rano wysłałam kilka przez Internet. Z jednego miejsca, do którego napisałam, oddzwonili. Bardzo im się spieszyło i umówili mnie na popołudnie. Po szesnastej byłam u nich i teraz właśnie wróciłam z rozmowy. – O! No popatrz. Pierwsza rozmowa. A nie mówiłam? W końcu! Rewelacja! – Moja siostra wybuchła zbyt dużym jak na tę okazję entuzjazmem, nieświadoma tego, że rozmowa wcale nie przebiegła korzystnie. – Uspokój się, to tylko rozmowa – odparłam. Z której nie wierzę, żeby cokolwiek wyszło − dodałam w myślach. – Jaka firma? Jakie stanowisko? I, w ogóle, jak poszło? Opowiadaj mi tu zaraz wszystko ze szczegółami. Mamy jakieś piętnaście minut, zanim Przemek weźmie szybki prysznic po pracy. – Kasia nie przestawała wypytywać, zdejmując z siebie jednocześnie kurtkę, z której spływały topniejące płatki śniegu. – Firma projektująca ogrody, która poszukuje asystentki. Ale rozmowa poszła średnio. No i mają dużo kandydatek… – opowiedziałam w dużym skrócie. – Ej, no nie bądź taka. Dawaj mi tu pikantniejsze szczegóły. Widzę, że jesteś jakaś nieswoja. Co się stało? – dopytywała i widziałam, że nie zamierza przestać. Wzięłam głębszy oddech i zaczęłam od początku. Opowiedziałam o tym, jak najpierw było miło. Opisałam przystojnego pana prezesa, miłą atmosferę i dość fajną rozmowę. A potem dokończyłam historię, opisując wtargnięcie drugiego szefa. W tym miejscu musiałam jeszcze dodać dygresję o tym, jak wyglądało nasze pierwsze spotkanie. Przedstawiłam tego mężczyznę jako wrednego i aroganckiego egoistę, którym według mnie był. Moja siostra słuchała z rozbawioną miną. Mi jednak nie było zbytnio do śmiechu. Kiedy skończyłam, kręciła głową z niedowierzaniem. – Ty to masz pecha. Żeby jednego faceta spotkać w dwóch miejscach i to na dodatek faceta, który może wpłynąć na twoją przyszłą pracę. Niefajnie – skwitowała, dalej się uśmiechając. – Nie mówmy już o tym. Grunt, że zaliczyłam rozmowę o pracę. Może teraz zacznie się odzew z innych miejsc – mówiłam, próbując sama siebie uspokoić. – A czemu ty się tak ciągle uśmiechasz? – zapytałam z irytacją w głosie. – Bo taki pech jak w tym przypadku to jest aż trochę zabawny, kochana. – Bardzo śmieszne – odpowiedziałam z niezadowoloną miną.

– No dobra, dobra. Już się nie denerwuj. Chciałam ci poprawić humor, obracając całą sytuację w żart. Nie stresuj się. Będą inne rozmowy, obiecuję ci to. Wiosna się rozpocznie i wszystko się rozrusza. Uśmiechnęłam się do niej, starając się przechwycić trochę jej pozytywnego nastawienia. – Zaraz wracam. – Zerwałam się nagle. – Tylko skoczę po sweter, bo coś mi zimno – rzuciłam przez ramię, wstając z barowego krzesła i wybiegając z kuchni. W pokoju zaczęłam przeszukiwać swoje rzeczy w celu znalezienia jak najgrubszego swetra. Właśnie go znalazłam i zaczęłam się ubierać, kiedy usłyszałam wołającą mnie Kasię. – Gocha! Telefon ci dzwoni w torebce! – usłyszałam jej głośne nawoływanie. Przybiegłam z powrotem do kuchni i zaatakowałam torebkę, żeby jak najszybciej znaleźć komórkę. Chwyciłam ją do ręki, zobaczyłam nieznany numer. Niewiele myśląc, odebrałam. – Słucham? – Witam ponownie, pani Małgorzato. Mówi Marcin Korzyński z firmy Korzyński & Brzozowski. – A witam… – odpowiedziałam kompletnie zaskoczona, że słyszę właśnie jego. – Nie będę owijać w bawełnę. Chciałbym, żeby to pani rozpoczęła u nas pracę. Od jutra. Przepraszam, że wszystko odbywa się tak na wariackich papierach, ale pracy jest bardzo dużo i liczy się dla nas każdy dzień. Uważam, że jest pani świetną kandydatką na oferowane przez nas stanowisko. Czy jest nim pani w dalszym ciągu zainteresowana? – zapytał spokojnie. – Ależ oczywiście, że tak – odpowiedziałam bez chwili zastanowienia. Odwróciłam wzrok w kierunku wpatrującej się we mnie Kasi. Była kompletnie zaskoczona na widok uśmiechu, który nagle pojawił się na mojej twarzy. Nie mogłam opanować ogarniającej mnie z sekundy na sekundę coraz większej radości. – Nawet pan nie wie, jak się cieszę – dodałam po chwili. – Cała przyjemność po mojej stronie – odpowiedział pan prezes. – W takim razie widzimy się jutro o godzinie ósmej rano. Adres już pani zna? – Tak, oczywiście. Dziękuję jeszcze raz za telefon. – Do zobaczenia jutro. – Do zobaczenia – pożegnałam się i zakończyłam połączenie. Trzymałam telefon w dłoni i wpatrywałam się w Kasię. Po kilku sekundach panującej w kuchni ciszy uśmiechnęłam się od ucha do ucha. Równocześnie zaczęłam skakać w miejscu i piszczeć z radości. – Co jest grane? – zapytała siostra, która była całkowicie zaskoczona moim zachowaniem. – Mam pracę! – Zapiszczałam, ciągle podskakując. – Co takiego? – Pracę! Mam pracę! – Przestałam podskakiwać i rzuciłam się w jej kierunku, żeby ją uściskać. – Ale gdzie, jak, co? – Tam, gdzie byłam dziś na rozmowie… Jejku… Ale jestem w szoku… – Poważnie?! Ale super! – W końcu do niej dotarło, o czym mówię, i kiedy ja zaczęłam się uspokajać po wybuchu radości, ona przejęła mój entuzjazm i ściskała mnie mocno, piszcząc mi do ucha. – Niesamowite! Pierwsza rozmowa i już udana! Rewelacja! – Kaśka! Ja już jestem gotowy. Jedziemy? Za pół godziny zaczyna się seans – krzyknął Przemek, zbiegając z piętra na parter. – A co tu się dzieje? – zapytał, widząc nasze uśmiechnięte miny. – Gosia ma pracę! – odkrzyknęła Kasia, nie odrywając ode mnie wzroku.

– No coś ty?! Gratulacje, młoda! – Podszedł i mnie uściskał. – Jak wrócimy, wszystko mi opowiesz. Teraz się zbieramy. – Może zostaniemy jednak w domu i to oblejemy? – zapytała Kasia, patrząc na mnie. – Nie trzeba, idźcie i korzystajcie, skoro macie wieczór bez dzieci. Jak wrócicie, to będziemy świętować. Poczekam na was z opijaniem – odpowiedziałam z uśmiechem. – OK, lecimy, ale po kinie pijemy winko, by uczcić to wszystko. Nie mogę wyjść z szoku… – powiedziała i parę chwil później nie było ich już w domu, a z podjazdu odjeżdżał ich samochód. Dopiłam swoją kawę, patrząc przez okno w ciemny, wieczorny krajobraz. Nie mogłam uwierzyć w to, co się stało. Uśmiech nie schodził mi z ust. Jakim cudem się udało? Od jutra zaczynam pracę. Cudownie. Po prostu cudownie. Dam z siebie wszystko i na pewno będzie dobrze. Wzięłam głęboki wdech i ruszyłam do salonu. Włączyłam telewizor i ciągle się do siebie uśmiechając, przeskakiwałam z kanału na kanał w oczekiwaniu na powrót siostry i szwagra. Raz po raz szeptałam do siebie pod nosem: „Mam pracę!”, co chwilę od nowa rozbudzając rozgrzewającą mnie w środku radość.

VII Noc minęła dość niespokojnie. Na dobry sen przed pierwszym dniem pracy nie pomogły nawet wypite wieczorem dwa kieliszki pysznego, półsłodkiego czerwonego wina. Najpierw nie mogłam zasnąć. A kiedy już mi się to udało, i tak co chwilę wybudzałam się na nowo ze snu. Moje myśli cały czas krążyły wokół jutrzejszego dnia. Jak będzie? Co będę robić? Jak się dogadam z panią recepcjonistką? Czy miły i przystojny pan prezes będzie równie sympatyczny jak na rozmowie o pracę? Czy jakimś cudem uda mi się nie spotkać tego drugiego, delikatnie mówiąc: mniej sympatycznego, prezesa? Bałam się konfrontacji z nim. Był wybuchowy i arogancki. Sprawiał wrażenie, że na wszystkich patrzy z góry. Spotkałam go dwa razy w życiu i oba te spotkania wywarły na mnie bardzo niemiłe wrażenie. Jakoś dam radę. W końcu jakimś cudem dostałam tę pracę, więc ktoś wcześniej o tym zadecydował. Nie będę się przejmować panem arogantem i najnormalniej w świecie będę go unikać. Może uda mi się nie podpaść mu kolejny raz, nie wiadomo z jakiego powodu. Grunt, że jego wspólnik, który wydaje się być osobą decyzyjną w firmie, jest bardziej ludzki. Będzie dobrze. Musi być. Rano wyskoczyłam z łóżka przy pierwszych dźwiękach budzika, który nastawiłam w komórce na godzinę wpół do siódmej. Pół nocy czekałam, aż ta godzina w końcu nadejdzie. Adrenalina buzowała w moich żyłach i w ogóle nie czułam, że mam za sobą prawie nieprzespaną noc. Na dodatek wstałam o godzinie bardzo wczesnej, jak na mnie. Wzięłam długi prysznic, ułożyłam włosy i pomalowałam się. Ubrałam jak najlepiej nadające się do pracy w tak porządnym biurze ubrania. Wyglądałam o niebo lepiej niż poprzedniego dnia na rozmowie kwalifikacyjnej. Już sam fakt tak dobrej prezencji nastrajał mnie pozytywnie. Patrząc na siebie w dużym, stojącym lustrze, powtarzałam w myślach, że dam sobie świetnie radę i bez problemu sprostam nowym obowiązkom. Jakie one będą, do końca nie wiedziałam. Prezes Korzyński w czasie rozmowy opowiedział mi o wszystkim w dużym skrócie. Recepcjonistka jest łącznikiem między światem zewnętrznym a nimi. Kontaktują się z nią nowe osoby, chętne do współpracy, jak również inni interesanci. Klienci, którzy już rozpoczęli z nimi jakieś projekty, kontaktują się bezpośrednio z Marcinem Korzyńskim i tym drugim prezesem, którego imienia nawet nie znam. Z tego, co kojarzę, to właśnie bieżący kontakt z klientami będzie jednym z moich obowiązków. Mam również dbać o porządek w papierach i projektach oraz pomagać przy prezentacjach. Nie wiem do końca, o jaką pomoc chodzi, ale na pewno wszystko mi wytłumaczą − uspokajałam się w myślach. Zobaczymy, jak to będzie. Moja siostra miała mieć tego dnia wolne. Zaoferowała się więc, że z okazji rozpoczęcia pracy może mnie podwieźć na miejsce. I tak musiała ruszyć się z domu i jechać odebrać dzieciaki od teściów, więc nie był to dla niej duży problem. Miło z jej strony. Zwłaszcza że śnieg, który wczoraj spadł w bardzo dużej ilości, zaczął szybko topnieć wraz z rosnącą z każdą godziną temperaturą. Jak obiecali specjaliści, nadeszła odwilż. Niech tylko biała, topniejąca breja zniknie i będzie cudownie. Idąc po pośniegowym błocie, z pewnością nie wyglądałabym zbyt dobrze, a zależało mi na zrobieniu tego dnia jak najlepszego wrażenia. Z chęcią więc skorzystałam z propozycji Kasi. Wchodząc po schodach na wyznaczone piętro w kierunku mojego nowego miejsca pracy, czułam się coraz bardziej zdenerwowana. Stres coraz silniej na mnie oddziaływał, powodując ucisk w żołądku i coraz szybciej galopujące serce. Kogo tu dziś spotkam? Czy będę się podobać? Czy dam radę? Czy pierwszy dzień będzie bardzo trudny? Tysiące myśli zdążyło mi przelecieć przez głowę, aż w końcu chwyciłam za klamkę. Nie