Filbana

  • Dokumenty2 833
  • Odsłony780 958
  • Obserwuję571
  • Rozmiar dokumentów5.6 GB
  • Ilość pobrań526 359

Wladca wilkow - Cervenak Juraj

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.8 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

Filbana
EBooki
Książki
-J-

Wladca wilkow - Cervenak Juraj.pdf

Filbana EBooki Książki -J- Juraj Červenák
Użytkownik Filbana wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (2)

Gość • 19 miesiące temu

Dziekuje

Gość • 21 miesiące temu

Dziekuje

Transkrypt ( 25 z dostępnych 298 stron)

Spis treści Karta redakcyjna Od Autora Rozdział pierwszy. Nocny łowca Rozdział drugi. Za kawałek srebra Rozdział trzeci. Krwawa gwiazda Rozdział czwarty. Znaki w świetle księżyca Rozdział piąty. Uciekinierzy Rozdział szósty. Starosta rodu Rozdział siódmy. Mogiła z kości Rozdział ósmy. Demon z mgły Rozdział dziewiąty. Brama do ciemności Rozdział dziesiąty. W podziemiach Rozdział jedenasty. Świątynia bólu Rozdział dwunasty. Krwawy świt Rozdział trzynasty. Dudniące kopyta Rozdział czternasty. Las Wieczności Rozdział piętnasty. Władca wilków Rozdział szesnasty. Poszukiwania Rozdział siedemnasty. Czarne drzewo Rozdział osiemnasty. Powrót Rozdział dziewiętnasty. Czarne strzały śmierci Rozdział dwudziesty. Demony z otchłani Rozdział dwudziesty pierwszy. Jugurrus Rozdział dwudziesty drugi. Krwawy Ogień Rozdział dwudziesty trzeci. Na zachód Nota historyczna Przypisy

Tytuł oryginału: VLÁDCA VLKOV Tłumaczenie: AGATA MICKIEWICZ-JANISZEWSKA Redakcja serii i opracowanie historyczne: ARTUR SZREJTER Korekta i skład: kaziki.pl Opracowanie graficzne: PIOTR CIEŚLIŃSKI Ilustracja na okładce: © Michal Ivan Copyright © Juraj Červenák, 2009 All rights reserved Copyright © by Instytut Wydawniczy Erica, 2013 ISBN 978-83-64185-53-3 Instytut Wydawniczy ERICA e-mail: wydawnictwoerica@wp.pl www.WydawnictwoErica.pl Oficjalny sklep www.tetraErica.pl Konwersja: eLitera s.c.

hociaż Czarownik: Władca wilków w wydaniu książkowym po raz pierwszy ukazał się w Czechach w 2003 roku, to myśl o napisaniu „słowiańskiego fantasy” pojawiła się w mojej głowie już w pierwszej połowie lat 90. Zrodziła się głównie pod wpływem twórczości Andrzeja Sapkowskiego, który co prawda opowieść o wiedźminie Geralcie osadził w wyimaginowanym świecie, ale jednocześnie zawarł w niej wyraziste elementy słowiańskiej mitologii i strzępki wschodnioeuropejskiego folkloru. Nie bez znaczenia były także utwory słowackich i czeskich pionierów w tej dziedzinie, jak choćby Egona Niczky’ego. Tematyka słowiańska zainteresowała mnie tak dalece, że odłożyłem na bok zaczętą już sagę o Tollranderze, która czerpała przede wszystkim z mitów skandynawskich. Jaki był sens kolejny raz przerabiać historie o elfach, krasnoludach, wikingach i bogach Północy, jeśli tuż pod ręką znajdowało się nieprzebrane bogactwo słowiańskich opowieści, biesów i bohaterów? Nastąpiły lata poszukiwań. Nie tylko w dziedzinie faktografii historycznej i mitologicznej (zdobycie w tamtym czasie na Słowacji jakiegokolwiek opracowania słowiańskiej mitologii było nie lada wyczynem), ale także w celu znalezienia odpowiednich bohaterów. Pierwotnie bohater Czarownika, Rogan, miał być piratem z bałtyckiej wyspy

Rujany (Rugii), następnie wodzem drużyny fikcyjnego ruskiego księcia, w końcu – pewnie z powodu mojego zamiłowania do ciemniejszych odcieni fantasy – został czarownikiem. I to nie byle jakim, bo jednocześnie półbogiem i półdemonem w służbie Czarnoboga. Oczywiście, każdy Holmes potrzebuje swojego Watsona, dlatego u boku Rogana pojawił się Gorywałd. W pierwszej wersji był wężem, którego czarownik nosił w sakwie zawieszonej u boku (ten stwór jednak okazał się zbyt mało mobilny), następnie krukiem (ten znów był za bardzo ruchliwy), a ostatecznie został wilkiem. Wilk był w sam raz. Postać Rogana, podobnie jak większość moich bohaterów, była inspirowana – przede wszystkim – tajemniczym rewolwerowcem, granym przez Clinta Eastwooda, z westernowej trylogii Sergia Leone. Z tym że zamiast kolta używał łuku, jego twarz skrywała się w cieniu kaptura, a nie pod rondem kapelusza, no i nie łowił meksykańskich desperados, tylko awarskich łupieżców. Pierwsze krótkie opowiadanie, w którym wystąpił, nosiło tytuł Za garść srebrników (ostatecznie stało się ono pierwowzorem rozdziału powieści o nieco zmienionym tytule). Do tak tajemniczej i pochmurnej postaci z bolesną przeszłością doskonale pasował odmienny towarzysz, Gorywałd, ze swoim ironicznym usposobieniem. Do tego stopnia ironicznym, że czytelnicy bardziej polubili tego sprytnego włochacza niż samego Rogana. Można powiedzieć, że wymknął się niejako spod kontroli autora – ciekawa jest obserwacja, jak postać zaczyna żyć własnym życiem. Jego „mówienie” pomogło mi zneutralizować typowy dla fantasy patos, który w tak skonstruowanej historii musi się, rzecz jasna, znaleźć. Starałem się połączyć ze sobą te dwa pierwiastki i być może jest to jeden z powodów, dla których Rogan i Gorywałd szybko zyskali sympatię słowackich i czeskich czytelników. W 1997 roku Ivan Al’akša i Martin Králik zaczęli wydawać pierwszy słowacki magazyn poświęcony fantastyce, „Fantázia”. Na jego łamach ukazały się historie o Roganie. Akcja tamtych opowiadań toczyła się

w wyimaginowanym, pseudosłowiańskim świecie (dotyczy to także noweli Na piat’ chlap, na laket’ brada [Chłop na piędź, broda na łokieć] z bohaterem Valgorem). Potrzeba skierowania kroków Rogana i Gorywałda w bardziej rzeczywisty świat zrodziła się przy konstruowaniu powieści. Moja wiedza na temat historii i słowiańskich realiów stopniowo się pogłębiała i postanowiłem ją wykorzystać. W tym właśnie momencie przebudziła się we mnie namiętność do umieszczania fikcyjnych opowieści w realnym świecie i pośród konkretnych historycznych wydarzeń. Powieść Władca wilków zaczęła powstawać mniej więcej w 2000 roku. Do tego czasu opowiadania o Roganie ukazywały się w czasopismach „Ikarie” oraz „Pevnost”. Nowela Krwawy ogień, biały ogień przyniosła mi zwycięstwo w konkursie na najlepszą fantasy, w którego jury zasiadali Martin Schuster i Egon Èierny. To właśnie Egon zastanawiał się nad publikacją powieści nakładem swego wydawnictwa Poutník, ale zamysły te nie zostały zrealizowane. W tym czasie zacząłem także współpracę z czeskim redaktorem i tłumaczem Robertem Pilchem. Dzięki niemu Władca wilków wyszedł od razu w czeskim przekładzie [oryginał powstał po słowacku – przypis red. pol.] pod marką praskiego wydawnictwa Wales. Książka oznaczała dla mnie także początek współpracy z rysownikiem Michalem Ivanem. Okładka do Czarownika to był jego absolutny debiut – z czasem Michal Ivan stał się jednym z najlepszych słowackich ilustratorów z dziedziny fantastyki. Czytelnicy szybko „podchwycili” zaproponowaną przeze mnie formułę opowieści. W tym okresie na czesko–słowackim rynku wydawniczym brakowało bohaterskiej fantasy zakorzenionej w rodzimych realiach. Czarownik pokazał, jak duże było zapotrzebowanie na tego typu tematykę. Powstały kolejne dwa tomy, Miecz Radogosta oraz Krwawy ogień. Z komercyjnego punktu widzenia Roganowi wiodło się coraz lepiej. Po kilku dodrukach i kolejnych wydaniach ta „czteroczęściowa trylogia” (do trylogii powieściowej dodałem zbiór opowiadań) osiągnęła niespotykany dotąd na

czesko-słowackim rynku literackim poziom sprzedaży. Przygody Rogana i Gorywałda przeszły długą drogę. Pomimo że w tym samym czasie napisałem kilka książek o innych bohaterach – na przykład trylogię Bohatyr [jej pierwszy tom właśnie ukazał się w Polsce nakładem Instytutu Wydawniczego Erica – przypis red. pol.] – to właśnie „Rogy i Gorja” nadal stanowią główną oś mojej twórczości. Są to, krótko mówiąc, starzy kumple – razem zaczynaliśmy i do dzisiaj wspólnie pchamy ten wózek (właśnie piszę nowe opowiadanie do zbioru, który ukaże się w 2010 roku). Zapewne przez te wszystkie lata seria Czarownik zdążyła się już trochę zestarzeć, ale na tle nowszych książek nadal wyróżnia ją „młodzieńcza zadziorność”, dynamika i atmosfera. Starałem się zachować te cechy, czy nawet uwydatnić je jeszcze bardziej w nowej wersji. Niniejsze poprawione wydanie Władcy wilków jest nieco krótsze od pierwotnej edycji czeskiej. Przyczyną jest właśnie zmiana dynamiki tekstu. Dzisiaj mój styl jest bardziej zwięzły i dobitny, staram się nie brnąć w zbyteczne opisy czy nadęte porównania. Na tym zasadza się różnica pomiędzy pierwotnym a nowym Czarownikiem. Powieść nie została pozbawiona żadnych zasadniczych szczegółów – do kosza trafiła jedynie mało istotna literacka papka. Sceny walki nie są już tak krwawe jak przedtem, za to bardziej interesujące i trzymające w napięciu (oczywiście, fani krwawych jatek dostaną swoją porcję odciętych głów i wyszarpanych wnętrzności – nie będą jednak się w nich topić). Drugą i istotniejszą różnicą jest fakt, że moja znajomość historii i mitologii słowiańskiej jest teraz o wiele większa niż przed dziesięciu laty, kiedy to rozpoczynałem pracę nad książką. Znalazło to odbicie w nowej wersji powieści. Jak zapewne się zorientujecie, czytając notę historyczną na końcu książki, Władca wilków to z jednej strony typowe heroiczne fantasy, ale z drugiej opowieść mocno osadzona w realiach historycznych. Wyraźna różnica występuje także w konstrukcji dialogów. W poprawionym wydaniu wypowiedzi brzmią bardziej naturalnie i lepiej

oddają cechy charakteru postaci. Mówiąc krótko i zwięźle, poprawiłem Czarownika tak, aby widoczna była ewolucja mojego warsztatu pisarskiego, która następowała na przestrzeni dekady. Jest to nadal ta sama historia, posiada tę samą strukturę, te same postaci, ale jest lepiej napisana. Mocno wierzę, że docenią to czytelnicy przygód Rogana i Gorywałda. Ďuro Červenák, 30 października 2009 roku, Koszyce

Wiele wojen prowadził król Karol Wielki, ale największą była ta z Awarami. Ciężkie boje trwały osiem lat. W końcu Frankowie tak się wzbogacili zdobycznym awarskim złotem i srebrem, że ludzki umysł nie jest zdolny sobie tego wyobrazić. Einhard (około 770–840), kronikarz, doradca i biograf Karola Wielkiego

iedy o północy rozszczekały się psy, Ożeg zerwał się na równe nogi. Zawsze miał lekki sen, więc bez trudu całkowicie oprzytomniał. Długie lata życia w przygranicznych lasach nauczyły go ostrożności. Borek i Kieł były rozwścieczone. Z pewnością nie zareagowałyby tak na głos wilka dobiegający z głębi boru. Nie wygrażały też wiewiórkom czy kunom kryjącym się na drzewach wokół dziedzińca. Złowrogie szczekanie mogło oznaczać tylko jedno – zbliżające się zagrożenie. – Ożeg? – Duga usiadła na łóżku, wypatrując męża w półmroku. – Co się... Ucichła, widząc wyraźny gest Ożega. Otuliła się niedźwiedzią skórą i przestraszona obserwowała, jak mąż klęczy przy palenisku na środku izby. Do wygasającego już ognia wrzucił garść świerkowych gałęzi i kilkakrotnie dmuchnął w żar. Natychmiast wyskoczyły płomienie, a na ścianach zatańczyły cienie. Pięcioletnia Miłka wysunęła głowę spod przykrycia. Z wiszącej kołyski dało się słyszeć głos płaczącego Wyszka. Duga wyskoczyła z łóżka, wzięła niemowlę na ręce i przycisnęła je do nagich piersi. Szczekanie psów stawało się coraz bardziej zajadłe. Z zagrody za domem

dobiegało beczenie wystraszonych owiec. Ożeg wyrwał siekierę wbitą w polano przy palenisku i podszedł do drzwi. Ujadanie przeszło w bolesny skowyt. Ożeg zaklął chrapliwym głosem, odbił rygiel i kopniakiem otworzył drzwi. Podmuch chłodnego powietrza rozniecił płomienie. Mężczyzna przeskoczył nad pełgającą po polepie plamą jasnego światła i wybiegł w lewo, w stronę zagrody z owcami. – Borek! – krzyknął. – Kieł! Do koszary brakowało mu około trzech sążni, kiedy nagle o coś się potknął. O mały włos nie upadł. – Kieł? – Schylił się i sięgnął ręką tam, gdzie spodziewał się trafić na głowę psa. Namacał jedynie lepki kikut szyi. Natychmiast zrozumiał, jak bardzo się pomylił. To nie był ryś ani niedźwiedź tęskniący za świeżą baraniną, to nie było żadne dzikie zwierzę. Z pewnością głowę Kła od reszty ciała oddzieliła ostra klinga. Ożeg rozejrzał się z przerażeniem i mocniej ścisnął siekierę. – Kelgaaaar! Dziki krzyk poraził go aż do szpiku kości. Ożeg uskoczył i błyskawicznie się skulił. Na dziedzińcu zadudniły kopyta cwałujących koni. Mrok wypluł czarną postać jeźdźca. W uniesionej ręce zabłyszczała stal. Ożeg momentalnie zareagował, próbując siekierą odeprzeć uderzenie. Jednak cios zakrzywionym, jednosiecznym ostrzem odrzucił jego broń na bok. Klinga dosięgła czoła Ożega, ześlizgnęła się po głowie i odcięła połowę prawego ucha. Przenikliwy ból i ciepło tryskającej krwi były ostatnimi rzeczami, jakie czuł. Upadł niczym martwy, podczas gdy huk kopyt i złowrogi śmiech oddalały się w kierunku domu. Miłka, głośno szlochając, wyskoczyła spod przykrycia, przeszła bosymi

stopami po glinianym klepisku i szybko wdrapała się na łóżko matki. Roztrzęsione, wtuliły się w siebie i bez ruchu obserwowały otwarte na oścież drzwi. Tętent kopyt umilkł przed domem. Zadźwięczał kantar, ktoś z przytupem zeskoczył na dziedziniec. Z ciemnego prostokąta drzwi wynurzyła się czarna postać w płaszczu z wilczej skóry, w grubej wełnianej sukmanie i szpiczastej czapie podbitej kożuchem. Po ostrzu trzymanej w opuszczonej ręce szabli spływała rubinowa łza. Duga skuliła się w kłębek i jeszcze mocniej przycisnęła do siebie dzieci. Dobrze wiedziała, kim jest nieproszony gość. Czarne włosy, charakterystyczne długie wąsy, wyraźnie zaznaczone kości policzkowe, szeroka szczęka i zwalista, ale prężna sylwetka. Awar. Mężczyzna ostrożnie przeszedł przez próg i uważnie rozejrzał się po izbie. W końcu jego wąskie, jakby złowrogo przymrużone oczy zatrzymały się na Dudze. Przez chwilę przyglądał się jej z zaciekawieniem, następnie obejrzał się i coś krzyknął w ciemność. Zamiast odpowiedzi rozległ się złowieszczy chichot i odgłos zbliżających się kroków. Awar znów spojrzał na kobietę i okrutnie się uśmiechnął. Serce Dugi podeszło do gardła. Kiedy mężczyzna zdjął z głowy kołpak i zaczął zmierzać w kierunku łóżka, wiedziała już, co się wydarzy. Ocknął się niemal natychmiast, choć miał wrażenie, że ciemne prądy nieświadomości całą wieczność niosły go przez pustkę. Ostry, paraliżujący ból przywrócił mężczyznę do rzeczywistości. Przez chwilę nie mógł myśleć o niczym innym, bo prawa strona twarzy piekła jak przypalana ogniem. W końcu jednak dotarło do niego, co się stało. Przeszyło go lodowate ostrze strachu. Pomimo że prawe ucho miał zalepione krwią, zaczął odróżniać dźwięki. Niedalekie beczenie dwóch owiec zagłuszało tętent kopyt, ale zaraz potem

przerażone głosy zwierząt przeszły w bulgocące charczenie. „Zarzynają moje owce” – przeszło Ożegowi przez myśl. Nie rozumiał słów napastników, ale bezbłędnie rozpoznawał kraczącą mowę. W taki sposób mówiły Kruki z równin na południu. Parszywe plemię. Kiedy ostrożnie obrócił się na prawy bok, wyraźniej usłyszał dźwięki dobiegające z domu. Ponad zduszone łkanie Miłki i Wyszka przebijał się przerywany krzyk Dugi, któremu towarzyszyły głośne, regularne męskie okrzyki. Ożeg wiedział, co to oznacza. Zakipiała w nim krew. – Duga! – krzyknął chrapliwie i spróbował wstać. To był błąd. Jeden z mężczyzn stojących w zagrodzie krzyknął ostrzegawczo i zwinnie przeskoczył ogrodzenie. Ożegowi udało się już prawie klęknąć, kiedy mocny kopniak rzucił go z powrotem w błoto. Skulił się w lepkiej brei, z trudem łapiąc oddech. Awar schylił się nad nim, coś warknął i chwycił go za włosy. W dłoni ściskał nóż usmarowany owczą krwią. Ożeg w duchu zwrócił się do przodków, by przyjęli między siebie jego duszę. Coś zadźwięczało w powietrzu. Awar, który pozostał w zagrodzie, wydał zdławiony jęk i upadł w błoto zmieszane z owczym gnojem. Mężczyzna trzymający Ożega zawahał się, spojrzał w kierunku kompana i zawołał go. W odpowiedzi usłyszał tylko beczenie owiec. Awar puścił Ożega i zwrócił się w kierunku domu. Jednak zamiast krzyknąć ostrzegawczo, tylko potwornie zarzęził. Ożeg, którego kolana i dłonie zanurzone były w błocie, obejrzał się za siebie. Nad Awarem górował cień czarny jak węgiel. Zjawa jedną ręką pewnie trzymała ofiarę, drugą zagłębiła nóż pod jej uchem. Energiczne pociągnięcie ostrza rozpruło gardło Awara powyżej grdyki aż do drugiego ucha. Na Ożega spadł gorący, czarny deszcz. – Bogowie... – Na czworaka próbował uciec przed zjawą. Ciało Awara runęło w błoto. Po chwili obok Ożega mignęła para nóg. Obcy zagrodził mu

drogę. Ożeg spojrzał i wytrzeszczył oczy. – Cicho – głos nieznajomego był nienaturalnie spokojny. Ożeg zdrętwiał i wstrzymał oddech. Obcy mężczyzna wsunął sztylet do pochwy przy prawym boku. – Ilu ich tam jest? – Skinął głową w kierunku drewnianej chaty. Ożeg pokręcił tylko głową, bo nie wiedział. Zrozumiał za to, że obcy nie ma zamiaru zrobić mu krzywdy, ale w dalszym ciągu targały nim dreszcze strachu. – Hm. Właściwie to nie ma znaczenia. – Nieznajomy chwycił łuk przewieszony przez jego piersi. – O jednego trupa mniej czy więcej... – Sięgnął ponad prawe ramię i wyciągnął trzy strzały. – Jeśli ci życie miłe – rzekł, zakładając jeden z pocisków na cięciwę – nie zbliżaj się do chaty. Ożeg przysiągł w duchu, że nie uczyni nic podobnie głupiego. Mroczny nieznajomy ścisnął dwie pozostałe strzały między zębami i ruszył w kierunku domu. – Na kości Tengriego... Trzymajcie ją! Już kończę... Kiedy przełamali jej początkowy opór, Duga pokornie się poddała. Teraz, sądząc po przyspieszonych ruchach napastnika, Awar powinien szczytować. Wyobrażenie, jak jej łono zalewa przeklęte awarskie nasienie, sprawiło, że z jej gardła wydarł się okrzyk odrazy. Znów się spięła i spróbowała wyrwać z uścisku oprawcy. Bezskutecznie. Dwaj pozostali trzymali jej nogi mocno, niczym w kowalskich kleszczach, a trzeci, który klęczał na łóżku, całą siłą trzymał ręce kobiety. Czwarty brutalnie w nią wchodził. – O tak... – zacharczał i ślina z jego ust skapnęła na piersi Dugi, kołyszące się w rozcięciu zmiętoszonej koszuli. – Już prawie kończę... Przyłóżcie w łeb temu wrzeszczącemu bachorowi! Wyszko leżał na podłodze przy łóżku. Wcześniej przywódca najeźdźców wyrwał go matce i rzucił na bok. Chłopca ochroniła wełniana czuha, w którą

był owinięty. Jego płacz przeszywał mózg Dugi. Miłka także płakała na całe gardło, skulona w kącie izby, gdzie silnym uderzeniem odrzucił ją jeden z Awarów. Mężczyzna, który przytrzymywał lewą nogę Dugi, postanowił wykonać rozkaz wodza i próbował kopnąć chłopca, ale niemowlę leżało za daleko. Przywódca grupy, przy głośnej zachęcie kompanów, kilka razy mocno wszedł w Dugę. Nagle znieruchomiał na wyprostowanych rękach, skłonił głowę, a z jego gardła wydostał się chrypliwy dźwięk. Duga poczuła jego gorące szczytowanie. Żołądek ścisnął się jej z odrazy. W pomieszczeniu coś syknęło. Złowieszczo, krótko, jakby kropla wody spadła na rozżarzony kamień. Wszystko ucichło. Duga otworzyła oczy. Z ust Awara, jeszcze rozchylonych i wydychających tchnienie niedawnej rozkoszy, sterczał grot strzały. Na jej piersi i twarz trysnęła krew. Oprawca osłabł, jego łokcie się załamały, głowa z wbitą w potylicę strzałą bezwiednie opadła. Duga w ostatniej chwili lekko się przesunęła. Ostry koniec strzały tylko zadrapał jej ucho. Mężczyzna, który jedną ręką przytrzymywał nogę Dugi, a drugą już przygotowywał się do zajęcia miejsce swego przywódcy między jej udami, odwrócił się zaskoczony. Wtedy strzała przebiła jego serce. Siła uderzenia powaliła go na drewniany bok łóżka. Potoczył się po podłodze niczym rzucony worek pszenicy. Zmarł nikczemnie, z przerażeniem na twarzy i zwiotczałym członkiem w dłoni. Klęczący za Dugą Awar podźwignął się i sięgnął po miecz. Więcej ruchów nie udało mu się wykonać. Trzecia strzała dosięgła jego oka, przeszyła czaszkę i mózg, a potem przytwierdziła jego głowę do ściany. Ręce bezwiednie opadły, po twarzy ciekła krew, spływając na piersi. – Sukinsyn! Ostatni Awar – ten, który próbował kopnąć Wyszka – dobył szabli i hardo stanął przy wejściu.

Na zewnątrz panowała jednolita, nieprzenikniona ciemność. Wyszko i Miłka dusili się od płaczu. – Słyszysz mnie, tchórzu? Pokaż się! Przed domem poruszyła się mroczna postać. Niczym z powierzchni smolistego jeziora, z ciemności wynurzyła się wysoka, czarna sylwetka mężczyzny, który pewnie wszedł do chałupy. Światło powoli, jakby niechętnie, przesuwało się po nieznajomym i stopniowo ukazywało szczegóły jego wyglądu. Wysokie buty pokrywała warstwa kurzu i błota. Podwinięte spodnie po wewnętrznej stronie były już mocno wytarte. Skórzany płaszcz z doszytym kapturem i krótkimi rękawami przepasywały dwa rzemienie. Z pierwszego zwisał okazały sztylet i saks – średniej długości frankoński miecz z szerokim ostrzem. Drugi rzemień krzyżował się na piersi mężczyzny i podtrzymywał umieszczony na plecach kołczan ze strzałami. Zwyczajny wygląd woja zaburzały jedynie wykonane z brązu i utwierdzone w ochraniaczach przedramienia ćwieki oraz naszyjnik z kłów bazyliszka. Zwichrzone czarne włosy okalały opaloną twarz. Była pociągła, drapieżna, ze skórą jakby przylepioną bezpośrednio do czaszki. Awar poczuł na plecach dreszcze. Nie wywołał ich upiorny wygląd mężczyzny. Włosy Awara zjeżyły się, kiedy spojrzał nieznajomemu w oczy. Były czarne niczym jaskinia, charakteryzowały człowieka, który już tyle razy stanął twarzą w twarz ze śmiercią, że zawsze, kiedy znów do tego dochodziło, ona pierwsza spuszczała głowę. Obcy przeszedł przez próg. Przesuwał w dłoni strzałę, naciągając łuczysko. Grot prawie dotykał palca wskazującego. Lotki z piór zaczepiły o ciernisty zarost na twarzy mężczyzny. Broń cichutko zaskrzypiała. Awar obiema dłońmi chwycił zakrzywioną szablę. – Wiem, coś ty za jeden – warknął łamanym językiem Słowian. – Podstępny szczur, który zabija od tyłu. Czemu nie wypróbujesz tego żelastwa, które wisi przy twoim boku? Strzelec nawet się nie poruszył. Przez chwilę zdawało się, że się waha,

chociaż strzała wymierzona w serce rabusia nie drgnęła. Duga zwaliła z siebie trupa, rzuciła się na ziemię, chwyciła Wyszka i uspokajała go w ramionach. Łucznik nie spuszczał wzroku z wroga. Spod włosów na czole Awara wypłynęła kropla potu. W świetle ogniska błysnęła jak kawałek bursztynu. – No tak – odezwał się znów Awar, choć tym razem nie miał w głosie tej samej pewności siebie. – Posrałeś się już w gacie? Walcz ze mną jak mężczyzna! Przybysz nagle przymrużył oczy. – Nie przychodzi mi na myśl ani jeden powód, dla którego miałbym z tobą walczyć – powiedział i uwolnił kciuk. Cięciwa zadźwięczała. Ożeg usłyszał skowyt i łoskot upadającego ciała. Zakradł się pod drzwi i ostrożnie zajrzał do środka. Duga siedziała na podłodze przy łóżku. Twarz odwracała do ściany. Jedną ręką zasłaniała Wyszka, drugą przyciskała Miłkę. Ze wszystkich sił starała się odciągnąć uwagę dziewczynki od widoku tego, co znajdowało się w pomieszczeniu. O krok od paleniska leżał Awar ze strzałą w brzuchu. Paznokcie wpijał w ziemię, a piętami szorował po udeptanej glinie. Nieznajomy nachylił się nad nim, chwycił za nogę i wlokąc wroga niczym złowione zwierzę, energicznym krokiem ruszył w kierunku wyjścia. Ożeg szybko zszedł mu z drogi. Ranny skowyczał jak zbity pies, na polepie pozostawiał krwawą smugę. Łucznik wywlókł go na dziedziniec i rzucił się na ofiarę niczym ogromny ścierwojad, który chce rozpocząć ucztę, mimo że ofiara jeszcze żyje. – Ze strzałą we flakach możesz tu zdychać aż do rana, łajdaku. Powiedz mi, gdzie znajdę Burguta, bo chętnie bym go wypatroszył. W powietrzu roznosił się smród odchodów, wydobywający się z rozszarpanych wnętrzności.

– Dobij mnie... – charczał Awar. – Gdzie są Krwawe Psy? – Czarnowłosy nachylił się nad głową wroga. – Wiem, że należycie do ich bandy. Podążaliście na północny wschód, żeby dołączyć do reszty. Prawda? Gdzie się ukrywają? Z kącików ust Awara wyciekała ślina wymieszana z krwią i sokami żołądkowymi. – Mów! – potrząsnął nim obcy. – Kirt... – Na wargach rannego pojawiła się piana. – Kirt? Co to znaczy? – Świątynia... Warownia... – Gdzie? Słyszysz? Awar chciał opluć mężczyznę, ale ślina tylko spłynęła po jego policzku. – Nigdy go nie znajdziesz... Jedynie wybrańcy... Nieznajomy chwycił w dłoń strzałę sterczącą z brzucha Awara. Powoli ją przekręcił. Ożeg się zatrząsł, jak gdyby sam był tym, którego wnętrzności nawijane są na żelazny grot. Ranny wył z bólu, a na jego twarzy pot mieszał się ze łzami. – Jak tam trafię? – warknął ciemnowłosy. – Mów, bo przysięgam na Peruna, że ten ból – jeszcze raz przekręcił strzałę – jest niczym w porównaniu z tym, który dopiero mogę ci sprawić. Powiedz, gdzie leży to miejsce, a ja dam ci szybką śmierć. Awar trząsł się jak na mrozie, toczył z ust pianę, a do jego spodni przyklejony był mokry flak. – Nie znam drogi... – wydusił. – Tylko jeden z nas... Już nie żyje... On wiedział... Teraz jest martwy... – Awar spróbował się zaśmiać, ale w efekcie targnął nim atak kaszlu. Łucznik zaklął, mocno przekręcił strzałę w ranie i wbił jej grot w klatkę piersiową. Ranny ucichł, jego głowa opadła, z ust wypłynęła czerwona piana. Czarnowłosy puścił strzałę i wyciągnął sztylet. Długie ostrze bez trudności przecięło gardło konającego. Nogi Awara zatrzęsły się w ostatnim

odruchu agonii. Obcy z obojętną twarzą rozgrzebywał ranę – kroił szyję jak bochenek chleba tak długo, aż ostrze zazgrzytało na kręgosłupie. Ożeg szybko się odwrócił. Zasłonił ręką usta, ale kiedy usłyszał chrzęst łamanych kręgów szyjnych, jego nerwy i żołądek nie wytrzymały. Szybko odbiegł na stronę. Jeszcze klęczał i drżącymi rękami ocierał resztki wymiocin z wąsów, kiedy na jego plecach spoczęła zakrwawiona dłoń. Zlękniony, odwrócił się i opadł na ziemię. – Teraz nadstaw uszu i dobrze zapamiętaj każde słowo. – Nieznajomy nachylił się nad nim. – Głowy zabieram ze sobą. Ciała bez nich nie są aż tak niebezpieczne, ale tak czy inaczej, głęboko je zakop. W każde wbij dębowy kołek. Prosto w serce. Rzemieniem ze świeżej skóry zwiąż trupom ręce na plecach i odrąb im stopy. Dla pewności każde ciało obciąż ciężkim głazem. Zrozumiałeś? Ożeg niepewnie przytaknął. – Mógłbym... mógłbym ich spalić... Jeździec ciemności zaprzeczył ruchem głowy. – Nie rób tego. Ogień może szybciej uwolnić drzemiącą w ich ciałach złą siłę. Chcesz, żeby ich duchy błąkały się po okolicznych lasach? No to sam widzisz. Miejsce martwych jest w ziemi, muszą rozłożyć się w głębokim grobie. Z chaty dał się słyszeć hałas. Strzała, która przebiła głowę jednego z Awarów i przytwierdziła go do ściany, złamała się. Trup opadł na łóżko. Duga wrzasnęła. Dzieci znów zaczęły płakać.

ześć obciętych głów podskakiwało w rytm końskiego chodu i obijało się o nogi jeźdźca. Cienkie rzemienie, którymi przywiązane były do łęku siodła, przechodziły przez usta i dziury pod brodami, więc każdy ruch konia powodował rozwieranie się trupich szczęk. Wyglądało to, jakby grupa niemych próbowała śpiewać. Za wronim ogierem posłusznie kroczyło pół tuzina koni. Mężczyzna dosiadający karosza delikatnie garbił się w siodle. Zwiesił głowę, a twarz zasłonił kapturem. Zdawało się, że drzemał, ale kiedy rumak zarżał, jeździec z ożywieniem rozejrzał się i wyprostował. W oddali pojawiły się zabudowania. Niewielka osada zbudowana została wokół gospody – solidnej, drewnianej budowli z rzeźbionymi okiennicami. Wysoki, słomiany dach wyraźnie z jednej strony prześwitywał; słupy, które go podpierały, były ociosane na kształt sylwetek ludzi i demonów, w większości z kilkoma twarzami. Rogi domu zdobiły bycze czaszki, co oznaczało, że fundamenty zostały poświęcone krwawą ofiarą. Zapewniała ona karczmie ochronę samego Peruna i skutecznie odstraszała mieszkające w lasach biesy. Za gospodą znajdowało się zadaszenie dla koni. Przed nim, na pieńku,

siedział znudzony parobek ubrany w grubą, płócienną sukmanę. Mógł mieć najwyżej szesnaście lat. Jednym zębem drewnianych wideł, które oparł sobie o ramię, rozgrzebywał błoto. Kiedy usłyszał odgłos kopyt, z ociąganiem podniósł głowę. Kiedy tylko spostrzegł ekwipunek przy siodle nieznajomego, skoczył jak rażony piorunem. Widły chlupnęły w błoto. – Co... co... – wyjąkał. Zdało mu się, jakby zawieszone na rzemieniach głowy gapiły się właśnie na niego. Cofnął się z przestrachem, zahaczył o pieniek i plecami uderzył w słup podtrzymujący dach. – Eee... Czym mogę ci służyć, łaskawy panie? – w końcu wydusił z siebie. Jeździec nosił miecz, co oznaczało, że nie jest byle tułaczem. W tych stronach najczęściej używaną bronią były topór, włócznia, łuk i strzały. Kto posiadał miecz, tego należało traktować z honorami. Delikatne pociągnięcie za uzdę zatrzymało ogiera, a pozostałe konie posłusznie stanęły za nim. – Spróbuj zgadnąć – dobiegł głos spod kaptura. Parobek wysilił się na uśmiech. – Wybacz, łaskawy panie. Zaraz zaprowadzę twoje konie do stajni i rozsiodłam. Wszystkie dokładnie wytrę, napoję i nakarmię. Mężczyzna zsiadł z wierzchowca i poklepał go po szyi. – Przede wszystkim, zadbaj o czarnego. Daj mu dużo owsa i siana. Świeżego, żadnych spleśniałych, zeszłorocznych resztek. Nie musisz go rozsiodływać, długo tu nie zabawię. Wydawało się, że młodzieniec wreszcie odzyskał trochę pewności siebie. – Jak każesz, łaskawy panie. Jestem Gogo. Witamy „U Księżniczki Dragoluby”. – Hmmm. – Spod kaptura wyzierał nieprzenikniony mrok. – Z nazwy wnoszę, że gospoda jest w posiadaniu gnoma. – Dokładnie tak, łaskawy panie. Czcigodnego Zdrawko Mileticia! – Parobek wypiął pierś jak stroszący się kogut, widocznie istniał powód, dla

którego mógł być dumny, że służy u wspomnianego. – A ten Zdrawko jest bogaty? – Bogaty? – Gogo rozejrzał się wkoło i zniżył głos. – To niewystarczające określenie, łaskawco. Chcesz z nim może dobić targu? – Tak jakby. – Wprawdzie twarz jeźdźca nadal pozostawała niewidoczna, ale Gogo był pewien, że tym razem pojawił się na niej uśmiech. – Oferujesz szczególny towar, łaskawy panie – chłopak ośmielił się stwierdzić to, gdy nieznajomy zdjął z siodła pęczek głów. – Ile za to? Mężczyzna zwrócił się w jego stronę. Gogo natychmiast pożałował swojej odwagi, cofnął się o krok i wyraźnie pobladł. Kiedy jednak nieznajomy rozwarł pięść, na jego dłoni zamigotała srebrna moneta. Wybity był na niej wspaniały, otoczony wieńcem laurowym profil króla Karola Wielkiego, pogromcy niezwyciężonych Awarów. – Zysk nie jest aż tak istotny, przyjacielu. Ważne, żeby życie sprawiało ci radość. – Właściwie nie. – Zdrawko Miletić pokręcił przecząco głową, nienaturalnie dużą w porównaniu z resztą ciała, mającego niespełna sześć piędzi wysokości. Głowa ta ozdobiona była typowymi dla gnoma czerwonymi włosami, upiętymi w dziwaczną fryzurę. – Nie wypłacam nagród za głowy zbójników i banitów. Ani awarskich, ani bułgarskich, ani żadnych innych. – Przecież ten motłoch psuje ci interes okradaniem przejezdnych – stwierdził nieznajomy. – Psuje, nawet bardzo – odparł gnom. – Ale sam przyznasz, że nie mogę płacić za każdą ściętą głowę, którą mi tu ktoś przywlecze. Zaraz zaczęliby przyłazić sami rozbójnicy. Proponowaliby głowy swoich ofiar, przysięgając, że to zabici przez nich złoczyńcy. Nic z tego nie będzie, panie. Jeśli chcesz zarobić, wytrop i zabij demona ludożercę, który grasuje w okolicy. Poprzysiągłem zapłacić za jego łeb całą srebrną grzywnę. A to – znów

skierował spojrzenie na sześć zakrwawionych trofeów, rzędem ułożonym na stole – możesz wyrzucić do szamba za karczmą. – Nie wyrzucę – spokojnie odparł nieznajomy. – Nie chcesz zapłacić, nie szkodzi. Coś jednak dla mnie uczynisz. Rozkażesz parobkowi, żeby w każdą głowę wbił dwa żelazne gwoździe, prosto w oczy. Potem trzeba je zakopać głęboko w ziemi i przycisnąć kamieniami. Gnom na darmo usiłował rozpoznać skrytą pod kapturem twarz przybysza. – Czemu miałbym to zrobić? – Dlatego, że głowy nie należały do zwykłych Awarów. – A cóż w nich było takiego szczególnego? – To były Krwawe Psy. Zdrawko tak wytrzeszczył oczy, że nieomal wypadły na stół. Twarz potężnego, uzbrojonego mężczyzny, który stał za jego plecami i podejrzliwie przyglądał się obcemu, nienaturalnie się wydłużyła. – Krwawe Psy? – Zdrawko głośno przełknął ślinę. – Słyszałeś o nich? – Czy istnieje w ogóle ktoś, kto jeszcze nie słyszał opowieści o przeklętym wielkim kniaziu Jugurrusie i jego siepaczach? – Prawda – przytaknął zakapturzony. – Mało kto w ostatnich latach nie zetknął się z ich gniewem... – Jak zwie się ten ich bożek? Niewydarzony bliźniaczy brat Tegriego, władca zaświatów... – Kelgar. – Kelgar, tak. Oby tak jego członki zgniły i odpadły. – Zdrawko ścisnął w dłoni mały, drewniany posążek Peruna, który wisiał na jego piersiach. – Jesteś pewien, przybyszu? Rzeczywiście słudzy Jugurrusa mieli na szyjach mroczne znaki? Obcy wskazał wzrokiem sześć głów Krwawych Psów. Na szyjach wszystkich z nich znajdowały się zagadkowe czarne znaki. Zdrawko

wytrzeszczył oczy. – Wróćmy do mojej prośby – nieznajomy zaparł się pięściami o stół. – Być może jest ci wiadome, że Awarowie nie czczą swoich przodków w taki sposób, jak czynimy to my. Oni boją się zmarłych. Wierzą, że niektórzy z nich powstają nocą z grobów, by wypijać krew z żywych. Wiesz zapewne, skąd wzięły się te przesądy? – Nie, ale ty z pewnością mi to powiesz. – Ten strach jest związany z czarodziejskimi praktykami kniaziów Kelgara. Awarowie twierdzą, że kto choć raz służył mrocznemu bogu, pozostanie jego niewolnikiem na wieki. Jugurrus postarał się, aby tak właśnie było. Każdy z Krwawych Psów już jako dziecko przechodzi rytuał zaprzysiężenia Kelgarowi. Składają ofiarę z człowieka i konia, wypijają z nich krew. Na duszę naznaczonego Awara Jugurrus rzuca urok, który nawet po śmierci wojownika nakazuje powrócić jego ciału na świat i dalej wykonywać rozkazy wielkiego władcy i bożka. Krasnolud z przerażeniem spoglądał na głowy Awarów. Leżały na blacie stołu, ustawione na równo uciętych kikutach szyi. Martwymi oczami gapiły się w pustkę. Ramiona Zdrawka wyraźnie trzęsły się pod kamizelką z koźlęcej skóry. – Chcesz tym samym powiedzieć, że jeśli nie zakopiemy tych głów, jak radzisz... – nie dokończył, strach zdławił jego głos w gardle. – Właśnie tak. Ich ciała są już zakopane w ziemi, daleko stąd. Same głowy nie są już niebezpieczne, ale nie jest przyjemne, kiedy zaczynają zgrzytać zębami i piskliwymi głosami domagać się ludzkiej krwi... – Zajmiemy się nimi! – krzyknął Zdrawko. – Dokładnie, jak rozkazałeś! – To dobrze. – Nieznajomy wstał. – W podzięce wyznaczę dobrą cenę za konie. – Jakie konie? – Awarskie. Pół tuzina wspaniałych rumaków z naddunajskich równin. Dobry zakup.