Filbana

  • Dokumenty2 833
  • Odsłony751 348
  • Obserwuję554
  • Rozmiar dokumentów5.6 GB
  • Ilość pobrań512 992

Wszystko skończy się dobrze - Charlotte Lucas

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :3.7 MB
Rozszerzenie:pdf

Wszystko skończy się dobrze - Charlotte Lucas.pdf

Filbana EBooki Książki -C- Charlotte Lucas
Użytkownik Filbana wgrał ten materiał 5 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 331 osób, 224 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 444 stron)

Spis treści Karta tytułowa Karta redakcyjna Better Endings Rozdział 1 Better Endings Rozdział 2 Rozdział 3 Rozdział 4 Rozdział 5 Better Endings Rozdział 6 Rozdział 7 Rozdział 8 Rozdział 9 Rozdział 10 Rozdział 11 Rozdział 12 Better Endings Rozdział 13 Rozdział 14 Rozdział 15 Rozdział 16 Rozdział 17 Rozdział 18

Rozdział 19 Rozdział 20 Better Endings Rozdział 21 Rozdział 22 Rozdział 23 Rozdział 24 Rozdział 25 Better Endings Rozdział 26 Rozdział 27 Rozdział 28 Rozdział 29 Rozdział 30 Rozdział 31 Rozdział 32 Better Endings Rozdział 33 Podziękowania

Tytuł oryginału WIR SEHEN UNS BEIM HAPPY END Wydawca Magdalena Hildebrand Redaktor prowadzący Beata Kołodziejska Redakcja Joanna Popiołek Korekta Ewa Grabowska Marzenna Kłos © 2017 by Bastei Lübbe AG, Köln Copyright © for the Polish translation by Magdalena Jatowska, 2019 Wydawnictwo Świat Książki 02-103 Warszawa, ul. Hankiewicza 2 Warszawa 2019 Księgarnia internetowa: swiatksiazki.pl Skład i łamanie Laguna Dystrybucja Firma Księgarska Olesiejuk sp. z o.o. 05-850 Ożarów Mazowiecki, ul. Poznańska 91 e-mail: hurt@olesiejuk.pl, tel. 22 733 50 10 www.olesiejuk.pl ISBN 978-83-813-9022-4 Skład wersji elektronciznej pan@drewnianyrower.com

Dla mojej siostry Frauke Scheunemann Dziękuję Ci za wszystkie historie, które dawniej dla mnie wymyślałaś.

Wszystko skończy się dobrze. Gdy nie jest dobrze, to jeszcze nie koniec. (Emilia Faust, podkradzione od Oscara Wilde’a)

Better Endings Czwartek, 3 października, godz. 04.23 „Wzgórze nadziei”, czyli chyba oszaleję! Drodzy Czytelnicy, choć to pora nocnego snu, wrzucam jeszcze jeden tekst, bo dzisiejszego–czyraczej wczorajszego–wieczorataksię rozemocjonowałam, że muszę koniecznie dodać nowy wpis na Better Endings. P.przyniósł dodomufilm,którychciałzemnąobejrzeć. Wzgórze nadziei z Jude’em Law, Nicole Kidman i Renée Zellweger. Mój drogi narzeczony przysięgał na wszystkie świętości, że historia dobrze siękończy. Twierdził wręcz, żeWzgórze nadzieitoidealny filmdla takiej romantyczki jak ja, wielkie kino traktujące o jeszcze większych uczuciach. Icóżmogępowiedzieć?Byłamprzerażona!Ciz Was,którzyznają ten film, wiedzą dlaczego – przedzieramy się oto przez dwuipółgodzinną opowieść pełną lęku, cierpienia, smutku i wojny i tuż przed samym końcem Jude Law, spędziwszy zaledwie jedną miłosną noc z Nicole Kidman, zostaje zastrzelony! ZASTRZELONY! Filmowy amant, bach, trach, puf, nie żyje. Naprawdę trudno o gorsze zakończenie filmu! Oczywiście P. gorąco mnie przepraszał i tłumaczył, że źle film zapamiętał.Cóżztego,skoro ten straszny koniec utkwił mi w głowie i nadal tam siedzi. Odtrzechgodzin ślęczę więcprzy komputerze iobmyślamhappy end dla Wzgórza nadziei. Efekt udostępniam tutaj i mam nadzieję, żeuznacie tozadobrą–iprzedewszystkim piękną! –wersję. Teraz zamierzam się już położyć i liczę, że uda mi się trochę pospać. Przynajmniej jutro (dziś) jest dzień wolny, więc nie muszę

wcześnie wychodzićzdomu.Awprzyszłymtygodniunapiszę więcej o przygotowaniach do ślubu. Powoli trzeba poważnie się do nich zabrać i niedługo musimy zdecydować, gdzie chcemy zorganizować wesele, bo inaczej wszystko będzie już zarezerwowane. Znalazłam kilka ładnych miejsc tu na północy i wszystkie je Wam zaprezentuję. Na razie ważniejsze było Wzgórze nadziei. Życzę Wam wszystkim dobrej nocy! I pamiętajcie: Wszystko skończy się dobrze. Gdy nie jest dobrze, to jeszcze nie koniec. Z tymi słowami ściskam Was Wasza Ella Cinderella

Komentarze (256) Księżycowa Marzycielka, godz. 07.33 Orany, Wzgórzenadziei!Kiedyś miałam przez nie prawdziwe koszmary, tak okropne było to zakończenie. A raczej cały film byłokropny.CoteżP.sobie myślał?Przecieżzwyklejesttaki uważny iczuły! Ściskamcięmocno, drogaEllu, ibardzo dziękuję za twój Better End, zaraz go przeczytam :-) Brokatowa Elfka XXL, godz. 07.38 Chlip!Nie widziałamfilmu,ale sądząc po tym, co piszesz, mogę się z tego cieszyć. To naprawdę głupio ze strony P., jutro należy ci się znowu wielki bukiet kwiatów! Śpij dobrze i niech ci się przyśni coś miłego. Zasłużyłaś na to! Loveisallaround_82, godz. 07.41 Dzięki,dzięki,DZIĘKI!Tenfilmodlatmnie prześladuje,aTy sprawiłaś, że zyskał nowe zakończenie. Ellu, jesteś po prostu super! BLOXXX BUSTER, godz. 08.11 Co to za bzdury? Wzgórze nadziei to dzieło stulecia i kto na nie narzeka, ma nie po kolei w głowie. A poza tym o wiele za dużo czasu. Typowe babskie głupoty. Little_Miss_Sunshine_and_Princess, godz. 08.17 Siedź cicho, Bloxxx! Jeśli nie podoba ci się strona Elli, nie musisz jejczytać.Lepiejzagraj wjakąś strzelankę na PlayStation i wykrzycz się do telewizora! Ella Cinderella, godz. 08.23 Dziękuję, Miss Sunshine!♥ Little_Miss_Sunshine_and_Princess, godz. 08.24 Już nie śpisz? Musisz być strasznie zmęczona! Ella Cinderella, godz. 08.28 Faktycznie, jestem :-) Więcej komentarzy (248)

1 Jeżeli Emilia Faust, zwana Ellą, była czegoś całkowicie pewna, to tego, że każda historia jest tylko tak dobra, jak jej zakończenie. Philip znał jej podejście. Musiał je znać, bo przecież byli już ze sobą ponad sześć lat. Wiedział też, że Ella nie znosi, gdy książka lub film źle się kończy. Dlatego teraz, gdy stała z jego prochowcem w pralni przy Ottenser Hauptstrasse i czekała, aż klientka przed nią wyjmie wreszcie z wielkiego worka na pranie wszystkie ubrania i położy je na ladzie, wciąż była na niego zła. Starsza dama działała wyjątkowo starannie. Wyciągała osobno każdą koszulę, bluzkę czy parę spodni, wkładała okulary do czytania – które potem oczywiście zdejmowała, aby odnaleźć kolejną rzecz w torbie – i z niezmierną skrupulatnością wskazywała pracownicy pralni każdą plamę, którą należało usunąć. Pracownica firmy Superczysto wykazywała anielską cierpliwość i wraz z klientką pochylała się nad prezentowanymi dowodami zbrodni. To było nie do wytrzymania. W każdym razie dla Elli, która już w domu zaznaczyła zmywalnym markerem brzydkie ślady po czerwonym winie widniejące na płaszczu Philipa na wysokości piersi. Tak jak nauczyła się tego od swojej nauczycielki w szkole gospodarstwa domowego Margarethe Schlommers, pokój jej duszy. Ella zerknęła dyskretnie na zegarek, aby nie urazić starszej pani ani pracownicy pralni. Stała tu już od dobrych dziesięciu minut i to tylko po to, by szybko oddać prochowiec Philipa, zanim załatwi sprawunki zaplanowane na ten dzień. – O tu, widzi pani – tłumaczyła właśnie z oburzeniem klientka

przed nią. – Ta plama po gulaszu nie zeszła nawet w sześćdziesięciu stopniach. Mój mąż nigdy nie rozłoży serwetki, a mówiłam mu już tysiąc razy… Ella zastanawiała się, czy po prostu nie wyjść bez słowa. Ale wtedy uraziłaby obie panie, a na domiar złego zmarnowałaby te odczekane już dziesięć minut. Poza tym Philip pilnie potrzebował tego beżowego płaszcza. Był przecież 4 października, a przejściowy płaszcz spełniał swoje zadanie przede wszystkim jesienią i wiosną. Dla zabicia czasu Ella zaczęła rozważać, co właściwie charakteryzuje przejściową odzież i o jakie przejście chodzi. Powszechnie przyjmowano, że o porę między latem a zimą i między zimą a latem, czyli o jesień i wiosnę. Czy jednak obowiązywały ścisłe terminy? Czy 22/23 września bądź 20/21 marca stanowiły uznaniowe daty, kiedy to należało wyjąć ze strychu przejściowe kurtki i płaszcze? Nie wydawało się, by zasada ta była stosowana bezwzględnie, Philip bowiem nosił prochowiec niemal przez cały rok z wyjątkiem zimy, a ostatni raz miał go na sobie wczorajszego wieczora, gdy wyszedł na kolację z klientem. Zrobił to, choć miał wolny dzień, a ta okoliczność (wyjście, nie włożenie płaszcza) rozzłościła Ellę jeszcze bardziej niż wczorajsza porażka ze Wzgórzem nadziei. Wróciła myślami do tematu przejściowej odzieży, nie miała bowiem ochoty gniewać się dalej na narzeczonego. Za niecały rok, 21 sierpnia, mieli się pobrać. Data jednoznacznie sugerowała zwiewną letnią sukienkę. W każdym razie Ella miała taką nadzieję, w deszczowym Hamburgu nigdy nie można było mieć pewności. – Proszę? Ella wzdrygnęła się i napotkała wzrokiem pytające spojrzenie kobiety za ladą. Przez chwilę nie mogła uwierzyć w swoje szczęście, najwyraźniej starsza pani niepostrzeżenie wyszła już z pralni i nadeszła kolej Elli.

– Na płaszczu jest plama po czerwonym winie – wyjaśniła, podając prochowiec. – Zaznaczyłam już miejsce. – Świetnie – odparła kobieta. – Należy się czternaście euro. – Proszę. – Ella podała przygotowane banknoty o nominałach dziesięciu i pięciu euro. – Kiedy mogę go odebrać? – W przyszły wtorek. – Nie dałoby się szybciej? Jest nam pilnie potrzebny. Kobieta skinęła głową w stronę okna. Padał ulewny deszcz, krople uderzały z pluskiem o chodnik. – Przy tej pogodzie radzę włożyć coś innego. – Dziś po południu ma się poprawić – odparła Ella, zdecydowana nie poddawać się bez walki. Po czym dodała: – Chcemy na kilka dni wyjechać. – Nie była to prawda, ale teoretycznie mogła być. Mała wycieczka nad morze, zaplanowana przez Philipa jako romantyczna niespodzianka, tylko on i ona w krytej sitowiem chacie nad Zatoką Lubecką… Jeśli zaraz wejdzie nowy klient, uda się, pomyślała Ella i trzykrotnie mocno mrugnęła. Zadźwięczał sklepowy dzwonek, Ella obejrzała się i zobaczyła nastolatka, który wszedł do pralni z plastikową torbą pod pachą. Ponownie zwróciła się do kobiety za ladą. – No dobrze. – Uśmiechnęła się do niej pracownica. – Znajdę jeszcze dla niego miejsce, może go pani odebrać jutro przed południem. – Cudownie, mąż się ucieszy! – „Mąż” łatwo przeszedł jej przez usta, bo już od dawna nazywała tak Philipa. W wieku trzydziestu dwóch lat na określenie „chłopak” pozwalała sobie co najwyżej w myślach, wymawiane głośno brzmiało dziecinnie i lekceważąco. „Narzeczony” wydawał się jej z kolei przestarzały, określała tak Philipa tylko na swoim blogu Better Endings. Odkąd pół roku temu Philip się jej oświadczył, czytelnicy co tydzień gorączkowo wyczekiwali jej raportu na temat przygotowań do ślubu, a Ella oczywiście nie chciała rozczarować fanów. Pisała

zatem o swoim narzeczonym P. lub nazywała go „małżonkiem”, choć dopiero miał nim zostać. – Świetnie – powiedziała kobieta i podała Elli zielony kwit do odbioru płaszcza. – Do zobaczenia jutro o dziesiątej rano. – Dziękuję. – Ella skierowała się do wyjścia. – Miłego dnia! Położyła już dłoń na klamce, gdy pracownica zawołała za nią. – Proszę poczekać! Znalazłam coś w wewnętrznej kieszeni. Ella odwróciła się zaskoczona i wróciła do lady. – Tak? Myślałam, że wszystko wyjęłam. – Przeoczyła pani to. – Kobieta pomachała złożoną karteczką. – Dziękuję – powiedziała Ella i wzięła ją do ręki. – Nie sprawdziłam dokładnie. – Nic nie szkodzi. – Uśmiechnęły się do siebie, kobieta do kobiety. Ella schowała liścik do kieszeni własnego przejściowego płaszcza, ponownie życzyła miłego dnia i pożegnała się. Po wyjściu z pralni, stojąc pod markizą, Ella rozłożyła parasolkę i w deszczu pospieszyła do oddziału kasy oszczędnościowej, gdzie chciała zrobić kilka przelewów i wydrukować w automacie wyciągi bankowe za wrzesień. W kwestiach finansowych była staromodna i wykazywała głęboką nieufność wobec wszelkich form transakcji online. Choć od czasu, gdy przed czterema laty założyła swój blog, zdążyła stać się niejako specjalistką od internetu, nie czuła się po prostu dobrze na myśl o tym, by wrzucać do sieci wrażliwe dane, takie jak numer i stan konta. Philip często śmiał się z tego i nazywał ją paranoiczką, ponieważ jednak wyłącznie do Elli należało zajmowanie się ich finansami oraz całym codziennym życiem, pozwalał jej postępować tak, jak uważała za słuszne. W ten sposób zresztą się poznali – po zakończeniu nauki w szkole gospodarstwa domowego i zdobyciu kilkuletniego doświadczenia zawodowego w szpitalu, centrum konferencyjnym i wreszcie w prywatnym domu przy trojgu dzieciach Ella wraz ze swoją byłą najlepszą przyjaciółką Corą

założyła agencję pod nazwą Dobra Wróżka. Jej celem było kierowanie w pełni gospodarstwami domowymi zasobnych, ale zestresowanych życiem klientów. Od robienia codziennych zakupów przez zarządzanie wszystkimi sprawami prywatnymi (sprawdzanie i opłacanie rachunków, odczytywanie liczników prądu, gazu i wody, zabieranie aut do warsztatu, dokonywanie rezerwacji wakacyjnych i tym podobne) po zatrudnianie, przyuczanie i nadzorowanie opiekunek do dzieci i sprzątaczek – Cora i Ella jako „dobre wróżki” oferowały swoje profesjonalne usługi, aby ich zleceniodawcy mogli całkowicie skupić się na pracy i nie byli zmuszeni pamiętać o tak uciążliwych kwestiach, jak osiemdziesiąte urodziny ciotki Inge czy zbliżający się turniej hokejowy najmłodszych pociech. „Dobra wróżka – agencja czarodziejskiego życia”, tak poleciły wydrukować fantazyjnym krojem pisma na papierze firmowym. Przekonane, że w mieście takim jak Hamburg, metropolii pełnej zestresowanych przedsiębiorców, odniosą wielki sukces. Taki przynajmniej był plan. Philip Drechsler, partner w dużej kancelarii prawniczej, był właśnie takim kandydatem, jakiego sobie wyobrażały. Został jednym z ich pierwszych klientów. Zakończył również wspólną działalność obu wróżek, nim ta mogła się na dobre rozwinąć. Philip zakochał się bowiem w Elli, a ona w nim i po sześciu tygodniach przeprowadziła się do jego pięknego domku przy Philosophenweg w dzielnicy Othmarschen, by odtąd prywatnie i wyłącznie dla Philipa zajmować się wszystkimi tymi sprawami, które zaledwie trzy miesiące wcześniej wraz Corą zamieściły w ofercie swojej firmy na samodzielnie zaprojektowanej stronie internetowej. Ella próbowała przekonać Philipa, że mimo wszystko będzie w stanie rozwijać dalej agencję wraz z przyjaciółką, ale on niemal na kolanach błagał ją, by od zaraz została jego własną domową menedżerką. Jak mogła odmówić? Tym bardziej że Elli po cichu bardzo podobała się wizja troszczenia się wyłącznie o ich wspólne życie. Wydawała się romantyczna. Cora była zła. Zła jak osa. Kipiała z wściekłości. Nazwała Ellę „zdrajczynią”. „Zdradliwa głupia krowa” i wiele podobnych obelg

padło z jej ust, gdy Ella oznajmiła, że dla miłości musi porzucić Dobrą Wróżkę. Oczywiście rozumiała Corę, ale jej zrozumienie nie sięgało tak daleko, by chciała poświęcić osobiste szczęście, byle tylko uniknąć gniewu partnerki w interesach. Zarazem była rozczarowana oburzeniem Cory, bo najlepsza, a wręcz jedyna przyjaciółka wiedziała przecież, że Ella od zawsze marzyła o wielkiej, wszechogarniającej miłości. Fakt, że spotkała ją w osobie Philipa, mógłby choć trochę ucieszyć Corę pomimo odczuwanego gniewu. Stało się jednak odwrotnie, Cora nie wykazała ani śladu empatii, a wręcz starała się obrzydzić Elli jej związek. – Czy ty zwariowałaś, że uzależniasz się w ten sposób od jednego człowieka i porzucasz wszystko, o co tak walczyłyśmy? – spytała podczas ich ostatniej rozmowy Cora niemal z rezygnacją. – To przecież szaleństwo! Jeżeli naprawdę zostawisz mnie teraz dla jakiegoś głupiego faceta, sprawisz mi największy zawód. – Wiem, że tego nie rozumiesz – odparła Ella. – Ale jestem pewna, że to mój jedyny. I chcę teraz oddać się cała wyłącznie jemu. – Poczekaj tylko! – powiedziała przyjaciółka. – Myślisz sobie może, że znalazłaś swojego księcia z bajki, ale kiedyś los się na tobie zemści i przekonasz się, że w rzeczywistości Philip Drechsler to tylko skrzecząca żaba. Wtedy padły między nimi ostatnie słowa. Równie jasne i jednoznaczne, co przykre. Ella od razu zrozumiała, że to koniec. Niedługo potem powróciła do swego zwyczaju – o którym sądziła, że dawno go pokonała – by idąc chodnikiem, nie stawać nigdy na granicy pomiędzy dwiema płytami. Nie potrafiła nic na to poradzić, jakiś wewnętrzny głos nakazywał jej dokładnie zwracać uwagę na to, gdzie stąpa, i Ella stawiała stopy wyłącznie pośrodku płyt chodnikowych, bo dzięki temu ulatniała się „klątwa złej wróżki”. Wiedziała, że to bez sensu, ale przez kilka tygodni bezradnie poddawała się tej manii z dzieciństwa.

Obecnie mogła już tylko śmiać się z tamtego powrotu do dawnych zachowań, bo ponura przepowiednia Cory ani trochę się nie sprawdziła. Życie u boku Philipa okazało się wszystkim, czego Ella pragnęła, a za niecały rok mieli w trakcie uroczystej ceremonii przypieczętować swoją więź na całe życie. Za każdym razem, gdy o tym myślała, Ella wręcz umyślnie następowała nogą na jedno z owych złowieszczych spojeń na chodniku, bo od dawna już nie wierzyła w klątwy złych wróżek – jej życie i los leżały w jej własnych rękach! A i dla Cory, co Ella mogła obserwować z dala dzięki internetowi, wszystko ostatecznie obróciło się na dobre, agencja rozwijała się świetnie i zatrudniała kolejnych pracowników. Przyszłemu małżeństwu Elli z Philipem pod każdym względem przyświecała zatem dobra gwiazda. Czekając teraz przed urządzeniem do wydruku wyciągów bankowych i w przyjemnym transie przyglądając się, jak z monotonnym stukotem wypluwa ono stronę po stronie, Ella ponownie wróciła myślami do swojego pierwszego spotkania z Philipem. Było to w uniwersyteckiej stołówce. Ze względów finansowych – wynajem małego biura na Schlüterstrasse jako siedziby ich nowo założonej firmy okazał się drogi – wraz z Corą jadły zawsze obiad w pobliskiej jadłodajni studenckiej. Philip z kolei spędził wtedy dzień w bibliotece, przygotowując się do wyjątkowo skomplikowanej sprawy. Pomylili swoje dania. Dokładnie rzecz biorąc, pogrążona w rozmyślaniach o agencji Ella przez pomyłkę wzięła tacę Philipa z kiełbaską curry i frytkami zamiast swojej sałatki greckiej (która to pomyłka do dziś niezmiernie bawiła Philipa), a gdy stanął przy stoliku Elli i Cory i z udawanym oburzeniem spytał, czy zawsze jest taka nieobecna duchem, od razu między nimi zaiskrzyło. Ella miała już w ustach pierwszy duży kęs kiełbasy, spojrzała więc na Philipa ze skruchą i, nadal przeżuwając, zakochała się w jego błękitnych oczach, falujących blond włosach, milionie słonecznych piegów na jego nosie i drwiącym, młodzieńczym uśmiechu. A kiedy on, wzruszywszy ramionami, wcisnął się pomiędzy nią a Corę i ze słowami: „No cóż, niech będzie, to i tak dużo

zdrowsze” zabrał się do jej sałatki, zupełnie się poddała. Naprawdę niczym w bajce zadurzyła się od pierwszego wejrzenia. Philip, jak później przyznał, czuł podobnie. „Kobieta, która nie widzi różnicy między śmieciowym jedzeniem a zieleniną, jest niezmiernie fascynująca”, stwierdził. Wtedy, przy pierwszym spotkaniu, od razu wdali się w pogawędkę, jakby znali się już całe wieki. Cora siedziała tylko obok bez słowa, zdegradowana do roli statystki, i przysłuchiwała się, jak przyjaciółka z zachwytem opowiada temu zupełnie obcemu mężczyźnie o ich świeżo założonej agencji – na co on spontanicznie je zatrudnił, ponieważ jako partnerowi w dużej kancelarii prawa rodzinnego brakowało mu czasu, by zajmować się swoim „prywatnym bałaganem”. Niecały kwadrans później wymienili numerytelefonów, aniedługo potem Ella wprowadziła się do Philipa. Pół roku temu się oświadczył. I to choć Ella już dawno powiedziała mu, że w przeciwieństwie do niego nie chce mieć dzieci. W początkowym okresie zakochania, gdy on nadal marzył o „małych Philipach i Ellach”, zataiła przed nim ten fakt, ale w końcu wyznała prawdę. Czułaby się paskudnie, gdyby dłużej ją ukrywała. Początkowo jej nie uwierzył, zwłaszcza że sama Ella często opowiadała o swoim szczęśliwym dzieciństwie i silnej więzi łączącej ją z nieżyjącą już niestety matką Selmą Faust (ojca nigdy nie poznała, ale nie odczuwała jego braku). Poza tym wielokrotnie z rozmarzeniem wspominała, jak pracowała jako gospodyni domowa u rodziny z dwiema dziewczynkami i chłopcem – mówiła o nich „moje śliczne myszki” – i nawet pokazywała zdjęcia, na których dokazywała z całą trójką, co stanowiło widoczny dowód na to, jak bardzo lubi dzieci. Philip jeszcze kilka razy dopytywał się, dlaczego tak kategorycznie odmawia sobie samej tego szczęścia, ale ostatecznie zadowolił się odpowiedzią Elli: „Po prostu w moim przypadku sobie tego nie wyobrażam”. Po wzmiance o „psie, którego mogliby sobie kiedyś kupić” zaakceptował najwyraźniej sytuację. Byli we dwoje szczęśliwi, szli przez życie jako zgrana para, trzymając się za ręce. Oświadczyny jednak zaskoczyły Ellę,

a raczej sposób, w jaki się odbyły. Stało się to rankiem po wiosennej imprezie dla pracowników kancelarii Philipa. On sam siedział właśnie skacowany przy śniadaniu i pomiędzy „Podaj, proszę, masło” i „Chcesz jeszcze herbaty?” zadał owo decydujące pytanie. Nie był to szczyt romantyzmu (na Better Endings Ella przeinaczyła nieco fakty i bez skrępowania opisała nocną wyprawę kajakiem po rzece Alster oraz uroczyste wręczenie pierścionka), ale mimo to od razu powiedziała „tak”. Czasami trudno jej było uwierzyć, ile szczęścia spotyka ją w życiu. Popatrzyła na swoje odbicie w wielkim oknie w banku i uśmiechnęła się do siebie z rozmarzeniem. Tak, ona i Philip byli idealną parą, pasowali do siebie nawet wyglądem, niczym Jorinde i Joringel, Białośnieżka i Różyczka, Fiona i Shrek. On wysoki, ale o chłopięcym uroku. Ella z kolei ledwo metr sześćdziesiąt, szczupła, o brązowych sarnich oczach i jasnoblond włosach, często splecionych w dwa warkocze, więc choć skończyła już trzydzieści lat, zdarzało się, że proszono ją o dowód. Zwykle robiły to osoby słabo widzące, ale jednak. Selma Faust zawsze niewzruszenie twierdziła, że po jej córce widać ascendent w Raku, bo ten znak zodiaku cechują dziecięce rysy twarzy. Sama Ella uważała to za wierutną bzdurę z dwóch powodów: po pierwsze, ponieważ cała astrologia była w jej oczach bzdurna i przemawiała tylko do ludzi zupełnie oderwanych od rzeczywistości, a po drugie, ponieważ matka wyraziła to przekonanie po raz pierwszy, gdy Ella miała osiem lub dziewięć lat – czyli z pewnością wciąż była dzieckiem! Bzdura czy nie, Ella przyglądała się swojemu odbiciu i nie potrafiła powstrzymać przy tym głębokiego westchnienia. Na chwilę ogarnął ją smutek, że matka nie będzie świadkiem najpiękniejszego dnia w jej życiu, gdy pobiorą się z Philipem. Że nie będzie przy tym, jak jej Kopciuszek zdobędzie wreszcie swojego księcia, o którym obie tak często rozmawiały. Och, myśl o tym niemal doprowadzała Ellę do łez, a niewiele rzeczy wywoływało w niej taką reakcję. Bo i czemu? Żyła przecież w swoim osobistym happy endzie!

Owszem, również myśl o Corze, o przykrym końcu ich przyjaźni oraz o tym, że od tamtej pory nie spotkała nikogo, kto dorastałby przyjaciółce do pięt, nadal ją przygnębiała. Miała jednak Philipa, który stanowił centrum jej wszechświata, a ona jego. Miłość nigdy nie ustaje… Ella wyprostowała się, zabrała wydrukowane wyciągi z konta i skierowała się do wyjścia. Zamierzała jeszcze skoczyć szybko do centrum handlowego Mercado, gdzie chciała kupić kilka rzeczy – nowe bokserki dla Philipa, proszek do prania, środek czyszczący i odkamieniacz do ekspresu do kawy, koperty i taśmę klejącą w papeterii, warzywa i owoce na straganach, kurczaka z ekologicznej hodowli na kolację i jeszcze parę innych sprawunków, które wpisała na listę zakupów, gdy rano po śniadaniu przeglądała zapasy. Otwarła wielkie szklane drzwi do budynku kasy oszczędnościowej, rozpięła parasolkę i postawiła stopę na mokrym chodniku, dokładnie na granicy pomiędzy dwiema płytami. Trzy minuty później dotarła do stoiska z drobiem z hodowli ekologicznej i wyjęła listę, by sprawdzić, czy potrzebuje czterysta czy trzysta gramów piersi z kurczaka. Drogi Philipie, Nie wolno Ci poślubić Elli! To nie była lista zakupów. To była kartka, którą znalazła kobieta z pralni w kieszeni płaszcza Philipa.

Better Endings Piątek, 4 października, godz. 18.06 Czy ojczyzna to miejsce? Drodzy Czytelnicy, tak, dzisiejszy wpis będzie nieco refleksyjny, ale taki właśnie mam nastrój. Pół popołudnia spędziłam na szukaniu w sieci odpowiedniego miejscananasze wesele.Przyszło miprzytymdo głowy dziwne pytanie: Czy ojczyzna to miejsce? A może raczej człowiek? Brzmitoniejasno,wiem,dlategochcęsię wytłumaczyć.Gdytak surfowałam po różnych stronach, oglądając kolejne sale weselne, jedną piękniejszą od drugiej (linki do moich trzech faworytów znajdziecietutaj –czekamnaWaszegłosy!),zakażdymrazem wyobrażałam sobie, jak wyglądałaby tam nasza uroczystość. Imimo wolizaczęłamsięzastanawiać,czytonie wszystkojedno, GDZIEbierze się ślub,boprzecież liczy się tylko Z KIM.Nie jestto może jakieś przełomowe odkrycie, ale ta myśl nie przestaje krążyć mi po głowie. Jeśli jest to ten jedyny, nie przeszkadza nawet urząd stanu cywilnego w jakimś podniszczonym budynku z wielkiej płyty w samym centrum problemów społecznych, a potem świętowanie przy dworcowymstoisku z kiełbaskami, sałatką ziemniaczaną i jägermeistrem. Nawet bez gości i tylko we dwoje – gdy powie się „tak” miłości swojego życia, okoliczności nie grają roli. NIC nie gra roli, gdy wiemy, że mamy u boku partnera na całe życie. Również to, gdzie później się z tym człowiekiem mieszka. Możetobyć wnajdalszymzakątku Kirgistanu,zsiedmiorgiem dzieciwjurcie icherlawą kozą jako zwierzątkiemdomowym. Z drugiej strony zaś najpiękniejszy choćby pałac czy nieskończone bogactwa nie są warte nic, jeśli osoba, obok której zasypiamy

wieczoremibudzimysięrano,niejestpartnerem,jakinaprawdę donaspasuje–nawetjeśli wjakimś idealnym świecierano iwieczoremwyglądataksamo.Widzicie,żepomimonastrojudo refleksji nie straciłam jeszcze poczucia humoru. Ojczyzna. W trakcie moich pseudofilozoficznych rozważań to słowo wydało mi się najtrafniejsze. Gdy odnajdziemy tego jedynego, mamy uczucie, jakbyśmy znaleźli się w ojczyźnie. Gdziekolwiek by ona była. Mam nadzieję, że rozumiecie teraz, skąd wzięło się pytanie nad moim wpisem. Ojczyzna to dla mnie nie miejsce, ale człowiek. Tego człowiekaspotkałamwosobieP.,toznimchcęsięzestarzeć, w jurcie czy gdziekolwiek indziej. Oczywiście OGROMNIE cieszę się na nasze wesele. Nawet jeśli zgodnie z logiką mojego dzisiejszego postupowinno mibyćobojętne, gdziesięodbędzie, chętnie przeczytam Wasze opinie na temat lokalizacji :-) Obiecuję napisać później, co P. sądzi o moim wyborze! W ramach małego podziękowania z góry za Wasze głosy mam dziś dla Was jeszcze jeden specjalny happy end. Wyłącznie na Better Endings znajdziecie tutaj nowe zakończenie Zanim się pojawiłeś Jojo Moyes! Już wiele razy prosiliście mnie, bym napisała od nowa historię LouisyiWilla,aledługoniepotrafiłamsięnatoodważyć(ze zrozumiałychzapewne względów,bojesttopoprostucudowna powieść, oczywiście z wyjątkiem smutnego zakończenia). W minionych tygodniach zebrałam się jednak wreszcie na odwagę ispisałam dla Wasto, co podpowiada miserce. Życzę Wam przyjemnejiprzede wszystkimromantycznej lektury! Wkażdym razie mojemu przyszłemu małżonkowi całkiem się podobało :-) Jak zwykle żegnam się moim mottem i owszem, również ono jest niczym fragment ojczyzny: Wszystko skończy się dobrze. Gdy nie jest dobrze, to jeszcze nie koniec. Wasza Ella Cinderella

Komentarze (422) Loveisallaround_82, godz. 18.10 Koniecznie wybierzcie pałac w Ahrensburgu! Bo gdzie Cinderella ma wyjśćzamąż,jaknie wpałacu?Nie wiemco prawda, jak wyglądasz, ale już wyobrażam sobie Ciebie wbajecznejsukni,auTwegobokuP.(niczymksiążęzbajki:- )). A zatem pałac, pałac, pałac! KONIECZNIE PAŁAC! Brokatowa Elfka XXL, godz. 18.15 Niezgadzamsię,Lovi,najbardziej podoba misię Kai10,to naprawdę stylowe miejsce! Pałac jest dla mnie zbyt… staromodny. Poza tym zupełnie niepraktyczny, bo wszyscy goście z Hamburga musieliby najpierw dojechać do Ahrensburga. Nieee, jestem za oszklonym pontonem na Łabie! A nowe zakończenie Zanim się pojawiłeś znowu jest po prostu… chlip! Dziękuję, kochana Ellu! BLOXXX BUSTER, godz. 18.23 O rany, jeszcze wpadnę tu w jakiś kryzys. Jeśli o mnie chodzi, baw się, gdzie chcesz, ale trzymaj się z dala od wydanych książek! Cały Twój blog nie tylko świadczy o braku szacunku wobec każdego pisarza,ale także jestzupełnie bez sensu. Agdywdodatku czytamtwoje wypocinyotym,że„ojczyzna niejest miejscem,aleczłowiekiem”,robi misięniedobrze. Little_Miss_Sunshine_and_Princess, godz. 18.26 Przyznaj się, Bloxxx, może sam piszesz? I dlaczego zawsze się tak emocjonujesz? BLOXXX BUSTER, godz. 18.27 Nie, drogie głupie Słoneczko, nie piszę. Jestem po prostu realistą i wyznaję zasadę: „Jest tak, jak jest, a nie jak sobie wymarzysz”. Little_Miss_Sunshine_and_Princess, godz. 18.29 Odpuść sobie!Tylko dlatego, żeElla jestszczęśliwa, a ty najwyraźniej nie, nie musisz się jeszcze wcinać. Powtarzam:

wyloguj się po prostu i zostaw nas w spokoju. BLOXXX BUSTER, godz. 18.32 Bandazgłodniałychhappyendu,sfrustrowanychgospodyń domowych, pragnących żyć w różowej bajeczce? To masz na myśli, mówiąc „szczęście”? Wtakimrazie dobranoc! Więcej komentarzy (415)

2 Tuż po dziesiątej Emilia Faust siedziała wciąż przed laptopem i chyba po raz setny czytała komentarze Bloxxxa. W południe Philip wysłał esemes, że wróci ze spotkania z klientem bardzo późno. Nie musiała zatem szykować kolacji, sama zadowoliła się tostem z wiejskim serkiem. Całe szczęście, bo wstrząśnięta odkrytą karteczką zupełnie zapomniała o kupieniu kurczaka, nie zrobiła też innych zakupów. Po powrocie do domu zaczęła się śmiać ze swojej panicznej reakcji i tego, że dała się nabrać na ten bezsensowny świstek. Odłożyła liścik – a raczej kiepski żart – na biurko Philipa, szybko wykonała niezbędne prace domowe i zasiadła w salonie z laptopem i filiżanką dobrej herbaty. Chciała wykorzystać wolne popołudnie, by poszukać odpowiedniego miejsca na zorganizowanie wesela. Podczas przeglądania ofert Ella raz po raz wracała jednak myślami do głupiego liściku ipytania, kto, do licha, mógłby zrobić jej narzeczonemu (owszem, w tej sytuacji pomyślała „narzeczony”) dowcip w tak złym guście (kolega z pracy? adwokat przeciwnej strony? klient? ale dlaczego?). Po chwili porzuciła więc poszukiwania sali weselnej i zamiast tego oddała się zajęciu, które zawsze i ze stuprocentową pewnością całkowicie ją absorbowało i nie zostawiało miejsca na jakiekolwiek rozmyślania, czyli pisaniu bloga. Otworzyła plik z nowym zakończeniem Zanim się pojawiłeś, nad którym pracowała już od sześciu tygodni, i postanowiła dokończyć tekst. Nie było to łatwe zadanie, ponieważ nie mogła przy tym ucierpieć logika całej historii. Jednocześnie należało zachować oryginalny styl autorki, co było niezbędne, by czytelnicy Elli zaakceptowali jej wersję zakończenia książki.