HaskiB

  • Dokumenty72
  • Odsłony6 955
  • Obserwuję9
  • Rozmiar dokumentów138.2 MB
  • Ilość pobrań3 702

Probst Jennifer -Małżeńska pułapka2

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :2.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Probst Jennifer -Małżeńska pułapka2.pdf

HaskiB EBooki
Użytkownik HaskiB wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 288 stron)

MAŁŻEŃSKA PUŁAPKA Rozdział 1 Maggie Ryan podniosła do ust kieliszek i upiła spory łyk margarity. Cierpki smak pomieszany ze słonym eksplodo­ wał na języku; rozgrzewał krew i dodawał animuszu. Nie dość szybko, niestety. Była całkiem przytomna, gdy zabrała się do dzieła. Wabił ją zwodniczy tomik oprawiony w fioletowe płót­ no. Maggie znów po niego sięgnęła i zaczęła przeglądać, a potem rzuciła na szklany blat minimalistycznego stolika. Głupota! Miłosne czary i zaklęcia. Co to ma być, na miłość boską? Ani myślała z nich korzystać. Tak nisko jeszcze nie upadła. Z drugiej strony, gdy Aleksa, najlepsza przyjaciółka Maggie, w desperacji postanowiła odprawić jeden z rytu­ ałów, naprawdę wypadało udzielić jej moralnego wsparcia i pomóc w magicznych poszukiwaniach idealnego partnera. Ale to całkiem inna bajka. Maggie zaklęła półgłosem i spojrzała w okno. Światło księżyca sączyło się przez rolety z bambusowych listewek. 5

Kolejny stracony wieczór. Jeszcze jedna bezsensowna rand­ ka. Demony podnosiły głowy, ale tej nocy nie było tutaj ni­ kogo, kto mógłby je odpędzić. Dlaczego nie potrafiła się zaangażować? Ostatnio trafił jej się sympatyczny, inteligentny i wyluzowany facet, więc gdy się wreszcie dotknęli, oczekiwała mocnego iskrzenia, a przy­ najmniej miłego dreszczyku oczekiwania. Zero reakcji. Nic. Totalne znieczulenie od pasa w dół. Czuła tylko pustkę, tępy ból i... tęsknotę za czymś... innym. Rozpacz zwaliła się na nią jak fala tsunami. Poczuła znajomy skurcz żołądka i przypływ paniki, ale wzięła się w garść i odzyskała panowanie nad sobą. Do diabła z tym! Żadnych ataków. We własnym domu nie będzie się dołowa­ ła. Uczepiła się nagłej złości jak tratwy ratunkowej, oddy­ chała równo i głęboko. Kretyńskie ataki... Nienawidziła prochów i odmawiała ich przyjmowania, głęboko przekonana, że potrafi siłą woli zapanować nad paniką, więc ataki z czasem ustąpią. Całkiem możliwe, że wcześniej niż innych dopadł ją kryzys wieku średniego. Mimo wszystko jej życie było niemal doskonałe. Miała wszystko, o czym inni mogą tylko marzyć. Foto­ grafowała przystojniaków ubranych tylko w bieliznę i po­ dróżowała po całym świecie. Uwielbiała swój apartament i nie miała problemów z płaceniem rachunków. W kuchni królował sprzęt ze stali nierdzewnej, a na podłodze lśniła gładka terakota. Supernowoczesny ekspres do kawy i sha- ker do koktajli wiele mówiły o jej upodobaniach. Bohaterki serialu „Seks w wielkim mieście" dobrze by się tutaj czuły. Miękki biały dywan i meble kryte jasną skórą stanowiły wi­ domy dowód, że w tym mieszkaniu brak dzieci, a codzien- 6

ność ma swój niezmienny rytm. Maggie robiła, co chciała i kiedy chciała; nikomu się nie musiała tłumaczyć. Była ładna, zgrabna, niezależna finansowo i cieszyła się dobrym zdrowiem, jeśli nie liczyć ataków paniki... oraz obsesyjnych myśli, nachodzących ją ostatnio z przykrą natarczywością, która z każdym dniem przybierała na sile. Co jest grane? Wstała i chwyciła szlafrok z czerwonego jedwabiu, a stopy wsunęła w puchate szkarłatne kapcie ozdobione na przodzie diabelskimi różkami. Była już dostatecznie pijana i całkiem sama, więc nikt się nie dowie o jej wybryku. Może to do­ świadczenie podziała jak balsam na stargane nerwy. Chwyciła kartkę i spisała wszystkie cechy idealnego mężczyzny. Rozpaliła ogień. Wypowiedziała zaklęcie. Podczas bezsensownego rytuału brzmiał jej w głowie wesolutki chichot, ale po kolejnym łyku tequili przestała go słyszeć i spokojnie patrzyła na płonącą kartkę. Zresztą, nie miała nic do stracenia. *** Słońce wydawało się gniewne i oburzone. Michael Conte stał przed swoją kamienicą sąsiadującą z nabrzeżem, wpatrzony w ognistą kulę pełznącą z wysił­ kiem ku szczytom gór. Barwą przypominała pomarańczową różę przechodzącą w mocny szkarłat. Wojownicze promie­ nie wypędzały resztki mroku. Conte obserwował władcę poranka dumnie świętującego przejściowe zwycięstwo nad ciemnością i zadawał sobie pytanie, czy sam kiedykolwiek doświadczy takich uczuć.

Chciał znów żyć pełnią życia. Pokręcił głową i skarcił się za smutne myśli. Nie miał powodu do narzekań. Wszystko mu się udawało. Kamie­ nica nad rzeką była na ukończeniu. Wkrótce otworzy tu amerykańską filię rodzinnej sieci piekarń, która stanie się rynkowym przebojem. Taką miał nadzieję. Popatrzył w stronę odnowionego nabrzeża. Port i zabytkowe bu­ dynki w dolinie rzeki Hudson - do niedawna zaniedbane siedlisko rozmaitych przestępców - wypiękniały jak Kop­ ciuszek. Michael miał w tym swój udział. Wraz z dwoma pozostałymi inwestorami włożył w wymarzone przedsię­ wzięcie sporo pieniędzy i był pewny sukcesu. Brukowane alejki biegły między klombami róż, a w porcie cumowały statki: majestatyczne jachty oraz promy oferujące wyciecz­ ki dla dzieciarni. Z jego piekarnią sąsiadowało spa oraz japońska restau­ racja, kierujące ofertę do zamożnej klienteli o rozmaitych gustach. Za kilka tygodni miało się odbyć uroczyste otwar­ cie, kończące trudny rok poświęcony na prace budowlane i konserwacyjne. La Dolce Famiglia zacznie niedługo sprzedawać swoje wypieki także w Nowym Jorku. Michael czuł zadowolenie, a zarazem dziwną pustkę. Ostatnio nie poznawał samego siebie. Co się z nim dzieje? Marnie sypiał, a przelotne miłostki, na które od czasu do czasu pozwalał sobie dla rozrywki, sprawiały, że rankiem czuł się jeszcze bardziej rozbity. Z pozoru miał wszystko, czego pragną mężczyźni: majątek, ukochaną firmę, rodzi­ nę, przyjaciół, dobre zdrowie. Potrafił zdobyć niemal każ­ dą piękność, która mu wpadła w oko, ale jego włoska dusza 8

marzyła o czymś więcej niż przelotne romanse, choć nie wiedział, czy takie uczucie naprawdę istnieje. Dla niego raczej nie. Miał wrażenie, jakby coś w nim pękło. Zdegustowany swymi duchowymi rozterkami odwrócił się i ruszył wzdłuż nabrzeża. Wkrótce zadzwoniła komórka, więc sięgnął do kieszeni kaszmirowego płaszcza i przyjrzał się numerowi widocznemu na wyświetlaczu. Cholera jasna! - Tak, Wenecjo? Co się znowu stało? - Michael, katastrofa! Wierz mi, nie jest dobrze. Mam kłopoty. - Potok włoskich słów wlał mu się w uszy z siłą wodospadu. Ich sens gubił się wśród łkań, jęków i urywa­ nych oddechów. - Mam rozumieć, że wychodzisz za mąż? - Michael, czy ty mnie w ogóle słuchasz? - Wenecja na­ gle przeszła na angielski. - Musisz mi pomóc! - Uspokój się. Weź głęboki oddech i raz jeszcze wszyst­ ko mi opowiedz. - Mama nie zgadza się na ślub! - wybuchnęła zrozpa­ czona Wenecja. - To wszystko twoja wina. Dobrze wiesz, że Dominik i ja od lat jesteśmy parą. Długo marzyłam i bła­ gałam niebiosa, żeby mi się oświadczył. W końcu spytał, czy za niego wyjdę. Och, Michael, było jak w bajce. Zabrał mnie na Piazza Vecchia, padł na kolana i wręczył przecud­ ny pierścionek zaręczynowy. Oczywiście zgodziłam się na­ tychmiast i oboje pojechaliśmy do mamy, żeby powiedzieć o tym całej rodzinie i... - Chwileczkę. Dominik nie raczył zapytać mnie, czy zgadzam się na wasze małżeństwo. - Michael poczuł się do­ tknięty. - Dlaczego o wszystkim dowiaduję się ostatni?

Jego siostra westchnęła przeciągle. - Chyba żartujesz? To zamierzchły zwyczaj, a poza tym ciebie tu nie było. Zresztą wszyscy od dawna wiedzą, że się pobierzemy. Ale to bez znaczenia, bo pewnie zostanę starą panną i stracę Dominika. Nie będzie czekał na mnie latami. Wszystko przez ciebie. Wenecja znowu wybuchnęła głośnym płaczem. Od jej łkań Michaela nagle rozbolała głowa. - Co ja mam z tym wspólnego? - Mama powiedziała, że nie mogę wyjść za mąż, dopóki ty jesteś kawalerem. Tata przestrzegał tych kretyńskich za­ sad, pamiętasz? Spłoszonemu Michaelowi zimny dreszcz przebiegł po plecach. Stare rodzinne tradycje nie miały racji bytu we współczesnym świecie. Reguła dająca najstarszemu syno­ wi pierwszeństwo na ślubnym kobiercu była dawniej ściśle przestrzegana w okolicach Bergamo. Michael jako dziedzic hrabiowskiego tytułu stał się wprawdzie głową rodziny, ale przymuszanie do małżeństwa to dawne dzieje. - Moim zdaniem zaszło jakieś nieporozumienie - od­ parł pojednawczym tonem. - Postaram się to wyjaśnić. - Mama zapowiedziała, że mogę nosić pierścionek za­ ręczynowi, lecz ślubu nie będzie, póki ty się nie ożenisz. Dominik się wściekł i odparł, że w takim razie naprawdę trudno powiedzieć, jak długo będziemy musieli czekać na rozpoczęcie wspólnego życia. Na to mama wpadła w złość i uznała go za gbura, a potem wybuchła wielka kłótnia. Moje życie się skończyło. Wszystko przepadło! Jak ona mo­ gła mi to zrobić? Znów rozległo się szlochanie i głośny płacz. 10

Michael zacisnął powieki. Bolesne pulsowanie w skro­ niach graniczyło z torturą. - Uspokój się! - rozkazał, przerywając rozpaczliwe jęki Wenecji z wściekłością, której nawet nie próbował ukrywać. Ucichła natychmiast, przyzwyczajona od najmłodszych lat, że należy go słuchać. - Wszyscy wiedzą, że ty i Dominik jesteście sobie przeznaczeni. Nie powinnaś się tak zamar­ twiać. Dziś jeszcze porozmawiam z mamą. Jego siostra na moment wstrzymała oddech. - A jeśli nie zdołasz jej przekonać? Gotowa się mnie wy­ przeć, gdybym wyszła za mąż bez jej błogosławieństwa. Cóż za koszmarna perspektywa! Ale nie mogę wyrzec się męż­ czyzny, którego kocham, prawda? Michael miał wrażenie, że ziemia usuwa mu się spod nóg. Nie chciał wchodzić do tej jaskini... lwic, ale wielka awantura w rodzinie wymuszała na nim powrót do domu. Na dodatek matka miała słabe serce, więc obawiał się o jej zdrowie. Wątpił, żeby dwie młodsze siostry, Julietta i Ka­ rina, poradziły sobie z udrękami Wenecji. Teraz należało przede wszystkim zmusić ją, żeby się opamiętała. Michael ścisnął mocniej komórkę. - Siedź cicho i nie panikuj, aż porozmawiam z mamą. Zrozumiałaś, Wenecjo? Ja się tym zajmę. Powiedz Do­ minikowi, żeby czekał spokojnie, aż znajdę wyjście z sy­ tuacji. - Dobrze - odparła drżącym głosem. Michael był świa­ domy, że Wenecja przesadnie dramatyzuje, ale wiedział też, że naprawdę kochała narzeczonego i pragnęła związać się z nim na dobre. Skończyła dwadzieścia sześć lat; więk­ szość jej młodszych koleżanek powychodziła za mąż, więc 11

i ona pragnęła się ustatkować, poślubiając mężczyznę, który szczęśliwie znalazł uznanie w oczach brata. Michael pospiesznie zakończył rozmowę i stanął przy swoim aucie. Musiał pojechać do biura i wszystko prze­ myśleć. Może naprawdę przyjdzie mu wziąć ślub, żeby za­ panować nad rodzinnym chaosem? Na samą myśl o tym dłonie mu zwilgotniały. Niewiele brakowało, żeby wytarł je o spodnie zaprasowane w idealny kant. Był tak zapracowany, że znalezienie drugiej połówki spadło na ostatnie miejsce li­ sty życiowych priorytetów. Rzecz jasna doskonale wiedział, jakie zalety powinny cechować jego przyszłą żonę. Musi być wyrozumiała, miła i urocza. Poza tym inteligentna. I lojalna. Niech lubi dzieci i pragnie sporej gromadki, niech stworzy mu dom, nie zaniedbując przy tym własnej kariery zawodo­ wej. Powinna także pasować do jego rodziny. Usadowił się w eleganckim wnętrzu alfa romeo i uru­ chomił silnik. Deska rozdzielcza rozbłysła barwnymi iko­ nami. Co będzie, jeśli nie trafi mu się idealna kandydat­ ka na żonę? Czy znajdzie osobę, która zechce mu pomóc w rozwiązaniu domowych problemów, ułatwi spełnienie marzeń jego matki i sprawi, że Wenecja będzie mogła po­ ślubić kochanego nad życie Dominika? Gdzie, do wszyst­ kich diabłów, szukać takiej pomocnicy? Komórka zadzwoniła ponownie. Wystarczył rzut oka na wyświetlacz, by upewnić się, że Dominik nie zamierza bier­ nie czekać na pomyślne zrządzenie losu i pragnie walczyć o rękę swej najdroższej. Michaelowi głowa pękała, gdy odbierał telefon. Czekał go długi i męczący dzień.

MAŁŻEŃSKA PUŁAPKA Rozdział 2 - Potrzymaj małą, skarbie. Maggie odruchowo chwyciła rozbrykaną córeczkę brata, który wcisnął jej dziecinę w ramiona i zmył się pospiesznie. Normalka. Często obserwowała jego kombinacje z nagłym wciskaniem małej komu popadnie. Często zarzekała się, że ma dość takiego wykorzystywania, bo Nick pozbywał się ukochanej pociechy, gdy zrobiła... - Ohyda! Maggie poczuła znajomy odorek. Bratanica uśmiechnęła się promiennie, a z dziecinnych usteczek popłynęła strużka śliny, kapiąc wolno na jedwabne spodnie Maggie. Pielucha zrobiła się ciężka od wiadomej substancji, a trzy włoski na główce sterczały niczym mizerniutki irokez. - Wybacz, Lily, ale ciocia Maggie nie jest od zmieniania pieluch. Gdy podrośniesz, nauczę cię jeździć na motocyklu, przed balem maturalnym wyjaśnię, jak sprawnie wyrywać 13

superprzystojniaka, załatwię dowodzik-fałszywkę, ale do tego czasu mówię pas. Lily wpakowała piąstkę do bezzębnych ust i żuła ją ra­ dośnie. Maggie stłumiła chichot i rozejrzała się, szukając wzro­ kiem najbliższych, którym można by wcisnąć dzieciątko. Niestety, większość rodziny skupiła się w kuchni i przy bu­ fecie oddzielającym ją od jadalni. Wzdychając ciężko, Mag­ gie podniosła się z kanapy, posadziła sobie Lily na biodrze i omal nie zderzyła się z facetem, który od pewnego czasu wkurzał ją na maksa. Był nim Michael Conte. Silne ręce podtrzymały ją, gdy zachwiała się lekko. Od tego dotknięcia zrobiło jej się gorąco, jakby została oblana wrzącym olejem, ale zachowała kamienną twarz i nie dała po sobie poznać, jak ten łobuz na nią działa. Skradł jej spo­ kój, gdy wślizgnął się podstępnie do rodziny Aleksy, wyko­ rzystując swój urok osobisty, którym totalnie ją irytował. Odkąd jej brat zajął się projektem zabudowy nabrzeża, Mi­ chael był zapraszany na wszystkie rodzinne imprezki, gdzie miłej zabawie towarzyszyły biznesowe negocjacje. Maggie stale się na niego natykała, a wówczas przypominała sobie koszmarną randkę w ciemno i dotkliwe upokorzenie. - Wszystko w porządku, cara? Czuły ton głosu był dla Maggie niczym cios zadany pię­ ścią w aksamitnej rękawiczce. Lily uśmiechnęła się szeroko i niemal westchnęła. Nic dziwnego. Michael to istne cia­ cho. Maggie rozkładała jego zewnętrzne walory na czynni­ ki pierwsze, całkiem beznamiętnie, jak przystało na osobę zawodowo parającą się fotografowaniem mody i wysoko 14

cenioną w tej branży. Długie, kruczoczarne włosy zaczesa­ ne do tyłu i związane w kucyk. Rysy twarzy łączące wdzięk i siłę. Pięknie zarysowane brwi, wysokie kości policzko­ we, mocny zarys szczęki. Nos z niewielkim garbkiem, któ­ ry mężczyźnie dodawał tylko uroku. Śniada skóra typowa u Włochów. Na Maggie najbardziej jednak działały jego oczy. Ciemne, wyraziste, migdałowe, ocienione długimi rzę­ sami, pełne blasku świadczącego o poczuciu humoru oraz naturze pełnej namiętności, ukrytej pod warstwą dobrych manier. Żachnęła się z irytacją. Dlaczego ten gość wciąż ją wy­ trąca z równowagi? Praca wymagała od niej przebywania wśród półnagich facetów, często znacznie przystojniejszych niż ten Conte. Kiedy Maggie dotykała obnażonych ciał, żeby uzyskać idealne pozy i ujęcia, sporadycznie odczuwała nagły przepływ energii. Spotykała się z kilkoma modelami, ale zachowywała dystans; dobrze się bawiła w ich towarzy­ stwie, a potem odchodziła, nie oglądając się wstecz. Micha- el budził w niej pierwotną kobiecą zmysłowość, która dotąd była dla niej wielką niewiadomą. Odsunęła niepokojące myśli, poprawiła siedzącą na bio­ drze Lily i powiedziała chłodno: - Witam, panie hrabio. Co cię tu sprowadza? - Za nic w świecie nie opuściłbym urodzin Aleksy. - Conte uśmiechnął się lekko. - Pewnie. Jeśli na imprezie jest Aleksa, ciebie również można się spodziewać, prawda? Michael uniósł brwi. - Podejrzewasz, że coś knuję, cara? 15

Maggie nienawidziła schrypniętego głosu, który jak bicz chłostał jej zmysły. Jeszcze bardziej obrzydło jej ciało tego bydlaka. Pod skórzaną marynarką Armaniego kryły się po­ tężne mięśnie. Miał na sobie starannie zapiętą niebieską koszulę, dżinsy i markowe botki z krokodylej skóry. Świet­ na stylizacja, a do tego męska siła oraz nieodparty urok. Sprawiał wrażenie totalnego luzaka, który ignoruje wszyst­ ko, ale głębię oczu czarnych jak atrament rozświetlał błysk przenikliwej inteligencji. Maggie też się tak umiała kamuflować. Uśmiechnęła się do niego promiennie. Podobnie jak Mi- chael opracowała te triki do perfekcji. - Ależ skąd! Jestem zachwycona, że tak bardzo polubiłeś żonę mojego brata. Michael zachichotał, łaskocząc Lily pod bródką. Dziew­ czynka parsknęła śmiechem. Maggie pomyślała, że w obec­ ności Michaela nawet bratanica okazuje się podłą zdrajczynią. - Wiesz, że przyjaźnię się z Aleksą, prawda? A bez po­ mocy twojego brata moja piekarnia nigdy by nie ruszyła. Jego projekt jest znakomity. - Fajny układ, co? - wymamrotała Maggie. Pochylił się lekko, jakby chciał jej dokuczyć. Poczu­ ła woń mocnej kawy, mydła i markowej wody po goleniu. Mimo woli spojrzała na zmysłowe, pełne usta. - Chcesz mi coś powiedzieć, Maggie? - zapytał prawie szeptem. - Podczas naszej randki przekonałem się, że... masz tupet. Cholerny dupek. Zmrużyła oczy, próbując zapanować nad rumieńcem wypełzającym na policzki, i powiedziała ostrzegawczym tonem: 16

- A ty sprawiałeś wrażenie gościa, który nie owija nicze­ go w bawełnę. Michael odsunął się, więc odetchnęła swobodniej. - Tamtego wieczoru oboje błądziliśmy po manowcach. Bez słowa podała mu Lily. Przytulił małą tak czule, że Maggie z wrażenia nagle zabrakło tchu. Natychmiast poża­ łowała, że oddała mu małą. - Muszę znaleźć Aleksę. Lily trzeba zmienić pieluchę. Bądź tak miły i zmień ją, bardzo proszę. - Uśmiechnęła się słodziutko. - Co to dla ciebie? Właściwie dla rodziny, do­ brze mówię? Znasz drogę do pokoju dziecinnego. Odwróciła się i odeszła, stukając niebotycznymi obcasami. *** Wkroczyła do kuchni starannie urządzonej w stylu to­ skańskim, chcąc nalać sobie lampkę wina. Czemu nikt nie widzi, że ten facet zagiął parol na jej najlepszą przyjaciółkę? Nick, brat Maggie, dawniej go nienawidził, a teraz zaprasza na rodzinne imprezy i stwarza wiele sposobności do prze­ bywania z własną żoną. Maggie wspomniała o tym Aleksie, ale została wyśmiana i usłyszała, że w tym rzekomym du­ ecie nie ma żadnej chemii. Zero zmysłowości. Bzdura. Maggie była pewna, że Aleksie inny wariant nie przy­ szedłby do głowy, ponieważ kochała Nicka do szaleństwa, a u innych ludzi dostrzegała jedynie dobro. Taka kobieta zasługiwała na pełne zaufanie. Co innego ten włoski czaruś, który podstępnie wślizgnął się do rodziny. Przez cały ubiegły rok Maggie prześwietlała go, próbując znaleźć jakąś słabostkę na wypadek, gdyby musiała posłu- 17

żyć się szantażem, chcąc go zniechęcić do spotkań z Aleksą i bratem. Jej wysiłki spełzły na niczym. Tylko jeden aspekt życia Michaela budził pewne wątpliwości. Chodziło o kobiety. Michael był znanym podrywaczem. Gotowa była się za­ łożyć, że we Włoszech laski uganiały się za nim, a w No­ wym Jorku z pewnością też nie narzekał na brak powodze­ nia. Nie słyszało się jednak żadnych plotek dotyczących jego podbojów. Nawet brukowce o nich nie pisały, choć niewątpliwie romansował na prawo i lewo. Nigdy na poważnie. W ubiegłym roku jego najdłuższy związek trwał dwa ty­ godnie. Maggie stłumiła ponury chichot. Miała wrażenie, że widzi samą siebie w męskim wcieleniu. Według niej była tylko jedna przyczyna niefrasobliwości hrabiego. Aleksa. Kochał ją, więc w kontaktach z innymi pannami nie chciał angażować się na poważnie i zaliczał tylko rozmaite kociaki. Bogu dzięki, że odmówił, gdy Maggie zaproponowała kolej­ ną randkę. Do dziś było jej wstyd, gdy myślała o tamtej roz­ mowie. Żaden mężczyzna jej dotąd nie odrzucił; na pewno ani jeden spośród tych, którzy wpadli jej w oko. Napełniła kieliszek czerwonym winem i przeszła do wy­ twornego salonu. Od razu spostrzegła, że zniknęło kilka bibelotów oraz meble o ostrych krawędziach. Dom brata został doskonale przygotowany na inwazję wszędobylskiej dzieciny. Aleksa podeszła do niej z talerzem wypełnionym pysz­ nościami. 18

- Czemu nie jesz? Ratunku! Próbuję zrzucić zbędne ki­ logramy, które mi zostały po ciąży, ale te przystawki są wy­ śmienite. Maggie uśmiechnęła się do przyjaciółki. - Nie mów głupstw. Wyglądasz rewelacyjnie. A te twoje balony! Pierwsza klasa! Umieram z zazdrości. Mocno wydekoltowana mała czarna do kolan podkre­ ślała okrągłości Aleksy. - Mam je, bo karmię młodą - odparła, pokazując Mag­ gie język. - Oby tylko nic mi teraz nie wyciekło, bo natych­ miast utracę swój zmysłowy powab. Gdzie Lily? Maggie pozwoliła sobie na złośliwy uśmieszek. - Michael zmienia jej pieluchę. Aleksa jęknęła przeciągle. - Czemu wciąż go dręczysz? Idę pomóc biedakowi. - Wzięła talerz. Maggie chwyciła ją za ramię. - Dobra, dobra, sama pójdę sprawdzić, jak sobie radzi. Pewnie oddał Lily twojej mamie. Ma swój rozum, Alekso. To facet, a oni niechętnie zmieniają pieluchy. - Nick potrafi. Maggie potoczyła wokół umęczonym spojrzeniem. - Ale się do tego nie garnie. Wcisnął mi Lily, gdy zrobiła kupę. Aleksa odszukała męża stojącego w głębi salonu i spio- runowała go wzrokiem. - Normalka. Wczoraj podrzucił mi ją na minutkę, a gdy zaczęłam go szukać, okazało się, że wybył z domu. Siedział w aucie na podjeździe. Paranoja, co? - Zapłaci za swoje winy. W dosłownym znaczeniu tego słowa. Pojedziemy razem na zakupy i go zrujnujemy. 19

- Mam nadzieję, że nie będziesz się teraz mścić na Mi- chaelu. Niech Bóg ma tego biedaka w swojej opiece. Posta­ raj się być dla niego miła. Nie mam pojęcia, co z wami jest. Od roku drzecie koty. Zaczęło się po tamtej randce w ciem­ no. Co się wtedy zdarzyło? Ukrywasz coś przede mną? - Skądże! - Maggie wzruszyła ramionami. - Już ci mó­ wiłam, że moim zdaniem on się w tobie zadurzył, ale nikt mi nie wierzy. - Stara śpiewka. - Aleksa pokręciła głową. - Maggie, przecież my się tylko przyjaźnimy. Michael jest dla nas jak brat. Zapewniam cię, że nawet Nick się do niego przekonał. Między mną i Michaelem ani razu nie zaiskrzyło i nadal tak jest. - Jasne - wymamrotała Maggie, spoglądając na przy­ jaciółkę, którą kochała jak rodzoną siostrę. Aleksa nie była świadoma emanującego z niej piękna, zewnętrzne­ go i duchowego. Nick zdobył w końcu jej serce i Maggie nie chciała, żeby oboje zapomnieli, ile znaczą dla siebie nawzajem. Długo ze sobą wojowali, ale teraz nie było szczęśliwszej pary. Brat Maggie znalazł wreszcie spokojną przystań. Uporał się z koszmarem dorastania w zamoż­ nej, ale zimnej rodzinie i nie pozwolił, żeby wczesne do­ świadczenia wpłynęły na dalsze życie. Siostra była z niego dumna, bo podjął wyzwanie i przezwyciężył młodzieńczą traumę. Przynajmniej jedna osoba w rodzinie znalazła spokój i ukojenie. Maggie uściskała Aleksę. - Jedz na zdrowie, jubilatko, i przestań się martwić. Oca­ lę twojego kumpla. 20

Bez pośpiechu ruszyła na górę przekonana, że zastanie Michaela ze szklanką whisky w dłoni, uwolnionego od dzie­ ciny. Kręconymi schodami dotarła na piętro i wolno szła ko­ rytarzem. Dobiegł ją stłumiony śmiech, potem cichy śpiew. Przez uchylone drzwi zajrzała do dziecinnego pokoju i znie­ ruchomiała, porażona niezwykłym widokiem. Michael obejmował Lily i kołysał ją do snu. Nucił po włosku kołysankę. Maggie rozpoznała piosenkę „Świeć, świeć, gwiazdko mała". Lily wpatrywała się w niego z uwiel­ bieniem, od czasu do czasu gaworząc do wtóru. Aura dzie­ cięcej sypialenki z wielkimi księżycami, gwiazdami wy­ malowanymi na suficie i ścianami żółtymi jak słoneczne promienie przydała tej scenie bajkowego uroku. Maggie wstrzymała oddech, tknięta nagłą tęsknotą. Za­ cisnęła powieki, chcąc uciszyć burzę uczuć. Michael był bez marynarki. Wisiała na oparciu krzesła. Lily została prze­ brana i miała na sobie sukienkę w żółte różyczki, jasne raj­ stopki oraz wypucowane do blasku żółte buciki. W sypialni pachniało wanilią. Maggie odchrząknęła, zaciskając pięści. Michael podniósł wzrok. Przez moment patrzyli sobie w oczy, świadomi mocy wzajemnego pożądania. Chwila minęła, nastrój prysł, a Mag­ gie uznała, że uczucia malujące się na twarzy Michaela były tylko złudzeniem. - Co robisz? - spytała ostro. Żachnął się, słysząc oskarżycielski ton. - Śpiewam. Westchnęła zniecierpliwiona i wskazała przewijak. - Chodzi mi o pieluchę. Zmieniłeś ją? Co to za ubranko? 21

- Zmieniłem. Sama mnie o to prosiłaś. Sukienka była upaćkana, więc założyłem małej świeżą. Czemu tak cię to zdumiewa? - Wychowałeś się podobno w tradycyjnej rodzinie, gdzie faceci rządzą, więc nie tykają garów, mopa ani pieluch. Michael odrzucił głowę w tył, wybuchając gromkim śmie­ chem. Lily zamrugała powiekami i też zaczęła chichotać. - Nie znasz mojej matki. Dorastałem z trzema młodszy­ mi siostrami. Jestem mistrzem w zmienianiu pieluch. To była moja działka i w głowie mi nie postało, żeby komuś podrzucić dzieciaka. Zaryzykowałem tylko raz i drogo za to zapłaciłem. - Ach tak. - Maggie oparła się o biały stolik. - Twoja ro­ dzina mieszka we Włoszech? - Tak. Pierwsza piekarnia La Dolce Famiglia powstała w Bergamo. Tam mieszkamy. Potem otworzyliśmy kolejne punkty w Mediolanie oraz innych miastach. Teraz postano­ wiłem rozwinąć firmę w Stanach, a siostry na miejscu pil­ nują interesu. - Co z twoim tatą? Michael zmienił się na twarzy. - Zmarł przed kilkoma laty. - Bardzo mi przykro - odparła cicho. - Mam wrażenie, że łączy cię z najbliższymi bardzo silna więź. - Si. Okropnie za nimi tęsknię. - Spojrzał na Maggie z zaciekawieniem. - A ty? Śmiem twierdzić, że nigdy w ży­ ciu nie zmieniłaś dzieciakowi pieluchy. Uśmiechnęła się, nie zważając na poczucie dziwnej pustki. - Inni robili to za mnie. Nick był starszy, więc ominę­ ła mnie przyjemność niańczenia młodszego rodzeństwa. 22

W ogóle nie musiałam się wysilać, bo mieszkałam w rezy­ dencji i byłam obsługiwana przez gosposię, kucharkę i nia­ nię. Wyrosłam na próżniaka, bo mnie rozpieszczano. Zapadło krępujące milczenie. Maggie wierciła się nie­ spokojnie pod bacznym spojrzeniem Michaela, który pa­ trzył jej w oczy, jakby czegoś szukał. Nie miała pojęcia, o co mu chodzi. - Nie, cara - odparł wreszcie. - Moim zdaniem miałaś trudniej niż inni ludzie. Milczała, wściekła, że sonduje ją i prześwietla, jakby po­ dejrzewał, że za wyelegantowaną fasadą kryje się wiele ta­ jemnic. - Myśl, co chcesz - odparła nonszalancko - ale przestań mówić do mnie cara. Po włosku to znaczy kochanie, prawda? Przytaknął bez słowa, uśmiechając się przekornie, i spoj­ rzał na jej obcisły top z dzianiny o metalicznym połysku, jakby zastanawiał się, jak by tu go z niej ściągnąć i popieścić obnażony biust. Wściekła się, bo zdradliwe ciało natych­ miast pokazało, że nie ma nic przeciwko temu. Dlaczego ten cholerny drań tak na nią działa? - Zgoda, la mia tigrotta - odparł niskim, śpiewnym to­ nem, delikatnym jak aksamit. Miała wrażenie, że stoi cał­ kiem naga, otulona jedynie tym jego przymilnym głosem. Zmięła przekleństwo. - Bardzo śmieszne - burknęła. Michael uniósł brwi. - Nie chciałem cię rozbawić. Od pierwszego spotkania przypominasz mi młodą tygrysicę. Maggie nie zamierzała się spierać o takie bzdury. Puściła mimo uszu miłe słówka i ruszyła ku drzwiom. 23

- Chodźmy na dół. Aleksa szukała małej. Michael poszedł za nią, niosąc Lily na ręku. W korytarzu natknęli się na matkę Aleksy. - Skarbie, szukam cię wszędzie! - Maria McKenzie uca­ łowała Maggie w oba policzki i spojrzała tak serdecznie, że dziewczynie zrobiło się ciepło na sercu. - Jest i moja śliczna wnusia! Chodź do mnie, dziecinko. - Wzięła Lily od Micha­ ela i cmoknęła go w przelocie. - Słyszałam, że trzeba ją prze­ winąć, ale widzę, że sami daliście sobie z tym radę. Zgrana z was drużyna. Czemu w tej rodzinie wszyscy twierdzą, że ona i Michael nadają na tych samych falach? Maggie stłumiła westchnie­ nie, gdy włoski czaruś parsknął śmiechem. - Jak pani wiadomo, Maggie fantastycznie opiekuje się bratanicą. Mnie pozostało jedynie siedzieć i podziwiać. Maggie ogarnęło poczucie winy. Uśmiechnęła się, ale ukradkiem rzuciła mu ostrzegawcze spojrzenie. Jak to moż­ liwe, że taki łobuz w oczach wszystkich uchodzi za przy­ zwoitego człowieka? - W piątek zapraszam was oboje na obiad - powiedziała Maria. Na rodzinnych obiadach u Marii bywali dotąd tylko Maggie, Aleksa i Nick. Odetchnęła z ulgą, gdy przypomnia­ ła sobie, że piątek ma już zajęty. - Strasznie mi przykro, ale w tym tygodniu lecę do Me­ diolanu. Wkrótce mam tam zdjęcia. - W takim razie spotkamy się wszyscy dopiero po two­ im powrocie. Idę z małą do gości. Zobaczymy się później. Mama Aleksy odeszła w głąb korytarza i zniknęła za za­ krętem. Maggie spostrzegła, że Michael ma dziwną minę. 24

- Lecisz do Mediolanu? Jak długo tam zabawisz? - Około tygodnia - powiedziała, wzruszając ramionami. - Muszę się spotkać z kilkoma osobami i zrobić zakupy. - Aha - mruknął. Zwyczajna odpowiedź nie wiedzieć czemu zabrzmiała niepokojąco w uszach Maggie. Conte taksował ją wzrokiem, jakby ukazała mu się nagle w innym świetle. Przyjrzał się jej twarzy, a potem omiótł wzrokiem całą postać, jakby pod modnymi ciuchami próbował się do­ szukać czegoś więcej. - Co się gapisz, matole? - Przestąpiła niepewnie z nogi na nogę, bo zrobiło jej się gorąco. Po prostu omdlewała pod jego spojrzeniem. Dość! Nie ma mowy, żeby na to poszła! Gdyby zombiaki opanowały świat i pozostałoby na nim tyl­ ko ich dwoje jako ostatnia nadzieja odrodzenia ludzkości, nawet wówczas nie poszłaby do łóżka z Michaelem Conte. - Nie wykluczam, że wkrótce złożę ci pewną ofertę. Odsunęła od siebie wspomnienie pamiętnej randki i zdo­ była się na drwiący uśmieszek. - Odradzam. Musztarda po obiedzie. Straciłeś swoją szan­ sę, kolego. - Odwróciła się i odeszła, nie oglądając się. *** Michael sączył koniak, obserwując gości. Impreza powoli dobiegała końca. Na deser był przepyszny murzynek i hek­ tolitry mocnej kawy. Potem rozanieleni przyjaciele i krewni z wolna zaczęli się żegnać. Alkohol działał rozluźniająco, lecz mimo to Michael na­ dal był podenerwowany. Miał kłopoty, poważne kłopoty. Po telefonie do Wenecji i Dominika postanowił zobaczyć się 25

z matką, więc przed decydującym starciem musiał opraco­ wać strategię działania. Nie było mowy o literalnym przestrzeganiu rodzinnej tradycji. Z drugiej strony jednak, zdawał sobie sprawę, że matka kieruje się w życiu określonymi zasadami i rzadko po­ zwala sobie na ich łamanie. Wymyślił szaloną intrygę, która wydawała mu się strzałem w dziesiątkę. Zamierzał opowie­ dzieć mamie o dziewczynie, z którą rzekomo spotyka się od pewnego czasu, i zapowiedzieć rychły ślub oraz późniejsze odwiedziny. Potem spokojnie, lecz stanowczo zażąda, aby Wenecja i Dominik pobrali się pierwsi, bo ich związek trwa dłużej. Zamierzał powołać się na błogosławieństwo taty pa­ trzącego na nich z nieba oraz wspomnieć o proroczym śnie, który pomoże zwalczyć matczyne skrupuły. Łudził się, że to wystarczy, póki Julietta, kolejna siostra, kilkoma celnymi uwagami nie przywiodła go do opamię­ tania. Przypomniał sobie teraz, co powiedziała w czasie krót­ kiej rozmowy: - Michael, nie mam pojęcia, ile wiesz, ale moim zdaniem wkrótce usłyszymy ulubione powiedzenie twoich ukocha­ nych Amerykanów: „Houston, mamy problem". Wtedy na­ stąpi wielkie bum i nie będzie co zbierać. Julietta nie dawała się nigdy ponosić emocjom, nie dra­ matyzowała i działała z metodyczną skrupulatnością. Dla­ tego była idealnym dyrektorem rodzinnej firmy. - Gdy tata był umierający - ciągnęła Julietta - mama przyrzekła mu, że będzie przestrzegać rodzinnej tradycji, a to oznacza, że jako pierworodny musisz pierwszy stanąć na ślubnym kobiercu, choć wydaje ci się to absurdem. 26