IXENA

  • Dokumenty1 316
  • Odsłony257 101
  • Obserwuję204
  • Rozmiar dokumentów2.2 GB
  • Ilość pobrań148 576

Amber Kell - Supernatural Mates 08 - Overcoming His Pride

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Amber Kell - Supernatural Mates 08 - Overcoming His Pride.pdf

IXENA EBooki ZMIENNOKSZTAŁTNE I WAMPIRY Amber Kell +18 [MM] Supernatural Mates 8 z 8
Użytkownik IXENA wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 68 stron)

~ 1 ~ AMBER KELL Supernatural Mates 08 - OVERCOMING HIS PRIDE ( Zdobyć swoją Dumę ) Tłumaczenie: panda68

~ 2 ~ Rozdział 1 Andrew rozejrzał się w obie strony zanim skierował się do swojego samochodu. Westchnął z ulgą. Żadnego ich śladu. Była ledwie siódma rano – może nie wstają tak wcześnie. Chociaż ptaki chyba powinny, co? Może szukają robaków? Ale czy zmienne strzyżyki jadły rzeczywiście robaki? Czy miały robaczany oddech? Zadrżał. Kolejne rzucone wkoło spojrzenie nie ujawniło żadnych ptaków, wyskakujących przed nim, by się przywitać. Jedna nerwowa wrona przeleciała nad nim na niebie, ale ponieważ nie znał żadnych zmiennych wron, zignorował ptaka. To prawdopodobnie była jedna z tych, która tylko chciała usiąść na drucie telefonicznym i strzelić kupę na jego samochód. Chociaż raz, strzyżyki nie czaiły się za rogiem, by nagle wyskoczyć. Poza tym, ptaki tak naprawdę nie skakały – to, co najwyżej mogły zrobić to podskakiwać i dziobać, albo zmienić się w zachwycających mężczyzn i próbować go uwieść. To była ich ulubiona sztuczka. Kiedy był zaledwie kilka kroków od swojego samochodu, dwa strzyżyki wylądowały na dachu. Znajome skrobanie ich pazurów o metal sprawiło, że jego serce opuściło jedno uderzenie. Hm, jednak nie stracili zainteresowania. Andrew westchnął i spróbował ukryć swój uśmiech, kiedy spłynęła po nim ulga. Wiedział, że powinien nabrać dystansu do strzyżyków. Nigdy wcześniej nie wykazywał pociągu do mężczyzn. Więc jak ci dwaj złamali jego opór, nie wiedział. Może miał słabość do olśniewających, słodkich mężczyzn, którzy chcieli się nim zaopiekować. Nigdy wcześniej nie był adresatem rozpieszczania. Albo może posiadanie dwóch seksownych prześladowców przemawiało do jego głowy… i chęci posiadania jednego przy każdym swoim ramieniu. - Nie możecie tam siedzieć. Musicie pozwolić mi iść do pracy. – Spróbował użyć poważnego tonu, ale szczerze mówiąc ptaki były zachwycające. Zareagowali strosząc swoje piórka i ćwierkając na niego z serią ganiących dźwięków. Nie musiał mówić jak ptak, by wiedzieć, że nie byli z niego zadowoleni.

~ 3 ~ - Musicie przestać mnie rozpieszczać. – Andrew podniósł rękę w stronę strzyżyków, pokazując niewielki bandaż. – Widzicie, już wcale nie krwawię. I jest niemal wyleczone. Gdybym nie jechał do szpitala, zostawiłbym to niezawinięte. Czuł się głupio pokazując swoje drobne skaleczenie parze maleńkich opierzonych istot, ale widok jego krwi całkowicie przeraził zmienne strzyżyki. Uparcie cackali się z nim od kilku dni, dopóki nie byli absolutnie pewni, że nie wykrwawi się na śmierć od małego cięcia nożem. Pomimo, że zabronił im zostawać u siebie na noc, to ich jednak nie powstrzymało od zrobienia gniazda na drzewie naprzeciw jego mieszkania. Wyskakiwali z niego natychmiast, by go sprawdzić, jak tylko wystawił stopę za próg. Grad zirytowanego ćwierkania atakował jego uszy. - Nie! Wy dwaj nie macie nic do gadania. – Ignorując oburzone ptaki, Andrew Everett otworzył drzwi samochodu. Trzepot skrzydeł, jaki złapał kątem oka, upewnił go, że odlecieli. Brutalnie zdusił ukłucie rozczarowania po ich odlocie. Czy naprawdę oczekiwał, że para dwudziestokilkuletnich zmiennych kręcących się na zewnątrz jego domu, będzie wiecznie czekać na jego uwagę? Andrew zamknął oczy i na chwilę oparł czoło o zimny metal swojego samochodu. Powiedzenie, nie ma głupca nad starego głupca, zawirowało w jego głowie. Nie chciał pożądać tych dwóch młodzieńców. Już przeszedł związek typu przeznaczone sparowanie ze zmiennym i nie ułożył się zbyt dobrze za pierwszy razem. Jedyną dobrą rzeczą, która wyszła z jego łamiącego serce małżeństwa ze zmiennym lwem był jego syn, James. - Hej, myślałem, że czujesz się lepiej? Ciepły oddech Chena owiał ucho Andrew, kiedy się odezwał. Duża ręka zsunęła się w dół pleców Andrew. Czy było coś złego w tym, że wiedział, kto go dotyka, bez patrzenia? Czuł się zbyt komfortowo ze zmiennymi strzyżykami. Andrew otworzył oczy i obrócił głowę, by odkryć twarz Chena zaledwie centymetry od swojej. Brązowe oczy Chena paliły się niepokojem. - Nic mi nie jest. – Andrew się wyprostował. – Dzięki, że się upewniłeś. Naprawdę doceniam twój niepokój, ale czuję się dobrze. Wiedział, że brzmi sztywno i formalnie, ale nie mógł sobie pozwolić na zachęcanie duetu zmiennych. Jego okropny romantyczny bilans sprawił, że stał się nie tylko nieśmiały – sprawił, że stał się mnichem.

~ 4 ~ - Skarbie, wciąż jesteś ranny. – Marlen odwrócił Andrew łagodnym ruchem, by stanął naprzeciw niego, jakby był zrobiony z waty cukrowej i mógł się w każdej chwili pokruszyć. Jak mógł tęsknić za nimi, takim zmienionymi? Obaj mężczyźni zmieniali się z ptaka w człowieka i z powrotem z gładką precyzją. Jednak, powinni wydawać jakieś odgłosy, gdy rozciągali się z maleńkiego ptaka w tej wielkości człowieka. Andrew wciąż czuł ból podczas obserwowania zmiany syna. Leki, które stworzył, by powstrzymać zmianę Jamesa, nadal wywoływały u syna problemy, chociaż James zmniejszył dawkowanie leków. Andrew zwrócił swoją uwagę na bieżące sprawy. - Po pierwsze, nie mów do mnie skarbie. Po drugie, jestem już wyleczony. To było tylko małe przecięcie. – Rana, jaką zrobił sobie podczas gotowania już prawie zniknęła. Chen i Marlen jednak zareagowali tak, jakby Andrew odrąbał sobie rękę i miał wykrwawić się na śmierć. Jego brak leczenia się, taki jak u zmiennych, wytrącił strzyżyki z równowagi. Próbował ich unikać, dopóki jego rana całkowicie nie zniknie. Ale mu to utrudniali ciągle pokazując się na jego progu i sprawdzając go. - Krwawiłeś. Andrew prawie podskoczył na oskarżycielski głos Chena za sobą. - Ale teraz już nie. Obiecałem szpitalowi, że wpadnę. Odczuwają dzisiaj brak personelu. Najwyraźniej ta szalejąca grypa zmorzyła wszystkich ludzkich lekarzy. – Naczelny lekarz, doktor Henrickson, zadzwonił po niego. Odkąd Andrew zauważył, że zmienny norki nieszczególnie go lubi, naprawdę musieli być w krytycznej potrzebie lekarzy. Norka żywiła urazę do Andrew za to, co zrobił, by powstrzymywać Jamesa od zmiany, nawet jeśli Andrew miał jak najlepsze zamiary. Marlen chwycił nadgarstek Andrew, przyciągając z powrotem jego uwagę do zmiennego strzyżyka. Oderwał bandaż Andrew drugą ręką. Grymas nie zszedł z jego twarzy. - Wygląda lepiej. Ale jesteś człowiekiem. A co, jeśli złapiesz to, co te chore istoty rozprzestrzeniają wokół? Andrew potrząsnął głową na teatralne zachowanie Marlena.

~ 5 ~ - Oni mają grypę, a nie zapalenie płuc. Jeśli ją złapię, będę chory przez kilka dni, a potem się pozbieram. To nie będzie pierwszy raz, kiedy złapię przeziębienie. Będzie dobrze. - Ale ludzie umierają od grypy. – Napięcie ściągnęło ramiona Marlena. Przesunął palcem po leczącej się bliźnie Andrew, ostrożnie tak, by zbyt mocno nie naciskać. – I twoja rana wciąż jest opuchnięta, więc może zostać zakażona. Możesz stracić rękę! Andrew wciągnął Marlena w swoje ramiona, nie mogąc oprzeć się przerażeniu widocznemu na twarzy zmiennego strzyżyka. - Nie kręciliście się zbyt często koło ludzi, prawda? - Nie – głos Marlena był stłumiony przy ramieniu Andrew. Trzymał się mocno jak dziecko szukające wsparcia przed przerażającym światem. - Jestem lekarzem. Wiedziałbym, gdyby moja ręka dostała zgorzel. Leczy się naturalnie i jest już prawie dobrze. Nie musisz się tak martwić. Marlen wysunął się z uścisku Andrew. - Jeśli sparujemy się z tobą, twoje samoleczenie się poprawi. – Spojrzał ponad ramieniem Andrew. – Prawda, Chen? - Tak. Jeszcze jeden powód do związania się z nami byłby świetnym pomysłem – zgodził się Chen. - To wcześniej nie zadziałało. Matka Jamesa była zmienną. Nie dostałem super leczenia się od bycia jej partnerem. Jedyną rzecz, jaką dostał, był kłujący ból serca i smutna lekcja zaufania do zmiennych. Jednak czuł się skazany na powtórkę z tymi zachwycającymi zmiennymi strzyżykami, którzy twierdzili, że jest ich. - Nie sądzę, żeby ona była twoją prawdziwą partnerką – powiedział Marlen. Jego gładkie czoło się zmarszczyło. – Bo gdyby była, nie byłaby w stanie cię zostawić. Powiedziałeś, że po prostu odeszła od ciebie i swojego dziecka. Zmienni nie mogą porzucać swoich partnerów. Gdybyście byli naprawdę sparowani, to sprawiłoby jej dużo większy ból niż tobie. - Wierz mi, to bolało dość mocno. – Samo wspomnienie tego, jak zostawiła go samego z ich dzieckiem, za każdym razem wbijało się odrobinę głębiej w starą ranę

~ 6 ~ niczym nóż. Kilka dni po narodzinach Jamesa, Juliet obwąchała ich synka i uznała, że jest wadliwy. Następnego dnia zniknęła bez żadnego wyjaśnienia. Marlen trącił nosem szyję Andrew w próbie pocieszenia. Gdyby Andrew nie wiedział na pewno, że ta para była strzyżykami, mógłby zgadywać, że są zmiennymi kotami z powodu ich ciągłego serdecznego pieszczenia. - Przykro nam, że ta suka cię porzuciła. Niski, bezwzględny ton nie leżał w charakterze tak łagodnego zmiennego, więc Andrew niemal odsunął się ze zdziwieniem. Chen przyparł swoje twarde ciało do pleców Andrew, podczas gdy Marlen wśliznął się przed jego przód, uniemożliwiając mu poruszenie się. Para miała zwyczaj zamykania go między nimi, robiąc z niego środek ich kanapki ze zmiennych strzyżyków. Gorąco ich nagich ciał grzało go przed chłodem zimnego rannego powietrza. Tak jak wszyscy zmienni, strzyżyki wydzielały więcej temperatury ciała niż zwykły człowiek. Andrew przygryzł swoją wargę, by powstrzymać jęk. Był za stary, by skamleć niczym biedne szczenię przy pierwszym przyjaznym dotyku. Niestety jego erekcja nie odebrała tej wiadomości. Tęskniąc za spełnieniem, otarł się o Marlena i jęknął, gdy napotkał pasującego twardego penisa. Jego ręka, jakby miała swoją własną wolę, przykryła twarz Marlena. Uciekło z niego westchnienie, długie i płynące z serca. - Co wy dwaj mi robicie? Zwykle byłem bardzo niezależny. Nawet sam wychowałem dziecko. No wiecie, Jamesa, faceta w waszym wieku. – Nie mógł oprzeć się wetknięciu szpilki. Różnica wieku martwiła go - nawet nie próbował temu zaprzeczać. Andrew mógł być staroświecki, ale pragnął mieć jakiegoś partnera, mężczyznę albo kobietę, który urodził się przynajmniej w tej samej dekadzie, co on. Jak mógłby spotykać się z mężczyznami w wieku swojego syna? Kryzys wieku średniego nawet tego nie usprawiedliwiał… bardziej było to jak katastrofa wieku średniego. Marlen uśmiechnął się z kpiną. - Niezła próba, ale nie pozwolimy, by taka mała sprawa jak różnica wieku, wpływała na nasze parowanie. – Pogłaskał włosy Andrew w delikatnej pieszczocie, która wypaliła linię gorącego pragnienia prosto do fiuta Andrew. – Martwimy się o ciebie.

~ 7 ~ - Wy dwaj nie musicie się przejmować. Mam się dobrze. – Nie chciał zobaczyć, jak by zareagowali, gdyby miał prawdziwy uraz. Strzyżyki były serdeczne i wesołe, ale niekoniecznie dobre w kryzysie, przynajmniej nie wtedy, gdy on mógł zostać ranny. Zmienne strzyżyki nadal pieściły i targały jego włosy. Tolerował to przez kilka minut. Oczywiście, teraz skłaniał się ku ich dotykowi, ale później temu zaprzeczy. Andrew nie doświadczył w swoim życiu zbyt dużo uczuć. Jego ostatnia dziewczyna okazała się być psychopatką, a żona go porzuciła. Może biorąc pod uwagę jego osiągnięcia z kobietami, powinien zwrócić więcej uwagi na mężczyzn. Przynajmniej wiedział, że tych dwóch mężczyzn chciało go bez żadnego ukrytego motywu. Andrew nie miał nic, co mógłby im zaoferować. Magnetyzm między nim, a strzyżykami, wstrząsał jego zmysłami. Chwycił mocno biodra Marlena, by uniemożliwić zmiennemu bliższe przysunięcie się. Strzyżyki nie cierpiały dystansu między nimi, ale mając ich tak blisko – tak intymnie – niszczyły determinację Andrew. Otaczając go, nago, byli ucztą dla oczu i pociechą dla jego posiniaczonej duszy. Nigdy nie będzie musiał się martwić, czy zmienne strzyżyki będą go pożądać. Tak często jak biegali nago, ich pociąg do niego był więcej niż oczywisty. - Jesteś naszym partnerem – nalegał Chen po raz setny. Przesunął rękami w górę i w dół ramion Andrew, a jego dotyk doprowadzał do szału. Potrzeba, jaką wywołał pewny siebie dotyk Chena, umiejscowiła się w jądrach Andrew. Musiał się stąd wydostać zanim straci kontrolę i ulegnie słodkim żądaniom strzyżyków. Stracił całą swoją determinację, gdy połączyli podwójnie swoje siły. Podstępne dranie. Andrew próbował nie zerkać zbyt nisko, gdy rozmawiali. Zmienni wciąż nie mieli na sobie żadnych ciuchów. Jego determinacja, by stawić im opór, opadała szybciej niż poranna mgła. Wycofał się spomiędzy strzyżyków, wysuwając się z małej przestrzeni, jaką zostawili między sobą. Biorąc głęboki wdech, spróbował przestawić swoje myśli na to, co mówili, zamiast na braku ubrań. - Jak to w ogóle działa? - Co jak działa? – zapytał Chen. - Ta sprawa z parowaniem. – Andrew zarumienił się, ale kontynuował. – Skąd wiecie, kto jest waszym partnerem? Myślałem, że wy dwaj jesteście partnerami. Czy zmienni nie mają tylko jednego partnera?

~ 8 ~ Zawsze mówili o Andrew, że jest ich partnerem, ale nigdy nie widział jednego zmiennego strzyżyka bez drugiego. Więc z pewnością byli związani. Odmawiał wejścia między nich, nieważne jak bardzo wydawało się, że podoba im się ten pomysł. Chen wzruszył ramionami. - Strzyżyki są inne. Jesteśmy poligamiczni. Andrew spojrzał od jednego zmiennego do drugiego. Marlen kiwnął głową na potwierdzenie. - Więc macie gdzieś jeszcze jakichś innych partnerów? – Andrew nie mógł określić dziwnego uczucia, które przez niego przepłynęło. To było prawie jak zazdrość, ale to nie mogło być prawdziwe. Nie powinno go to obchodzić, nawet gdyby zmienne ptaki miały dwudziestu partnerów. Nie miał z nimi żadnych więzów. Zignorował diabelski szept w głębi swojego umysłu mówiący mu, że byli jego wystarczyło tylko wziąć. - Nie, ty jesteś nim dla nas – nalegał Chen. Marlen zrobił krok w przód i potarł klatkę piersiową Andrew. Jego ręka paliła przez cienką koszulę Andrew, jakby dotykał nagiej skóry. Andrew zadrżał na ten dotyk. Chen przysunął się bliżej. Ciepłe wargi zmiennych na skórze Andrew rozbiły jego odpowiedź. Argumenty utworzyły się i roztopiły od ich dotyku, jak gdyby mogli powstrzymać go od odrzucenia ich jedynie siłą woli. I znowu stał między nimi, jakby to było jego miejscem we wszechświecie. Andrew odprężył się przy Chenie, niezdolny już dłużej się sprzeciwiać. Zaczerpnął głęboko powietrze. Zmieszany zapach pary przepłynął przez niego niczym łagodna fala pociechy. Napięcie w jego mięśniach rozplątywało się jak rozwijający się sznurek. Jak tych dwóch młodzieńców mogło tak go opętać i sprawić, że chciał więcej? Owinęli się ciaśniej wokół niego, ich nagie ciała uderzyły o jego odzież. Krótki obraz ich trzech splątanych razem w stercie nóg, rąk i twardych kutasów, przemknął przez jego głowę. Spróbował opróżnić swój umysł z tych pysznych marzeń, ale otaczający go gorący mężczyźni nie pomagali jego skupieniu. Zmienne ptaki zawsze ocierały się albo pieściły Andrew. Do diabła, jeśli wiedział, dlaczego im na to pozwala. Nie chciał się przyznać, ale cieszył się tym nieokiełznanym uczuciem, jakie para mu nie szczędziła. Co dzień walczył mocniej, by nie ulec ich urokowi. Jego powody były solidne, ale wciąż musiał sobie przypominać, dlaczego nie byli dla niego właściwymi partnerami.

~ 9 ~ - W naszym gnieździe jest tylko nasza trójka – oświadczył Chen twardym tonem. – Nie będzie żadnych innych. - Skąd wiesz? – To ciekawość, a nie złośliwość, kazała zadać to pytanie, pomimo grymasów niezadowolenia, jakie otrzymał za swoje wątpliwości. Marlen przechylił brodę Andrew, zmuszając go do spojrzenia w twarz. - Wiemy, że jesteś dla nas tym jedynym, ponieważ kiedy jesteś blisko, czujemy się kompletni. Gdyby miało być więcej osób w naszej rodzinie, wiedzielibyśmy o tym. Rodzina. Słowo odbiło się echem w jego głowie i wywołało ból w jego piersi. Poza swoim synem, Andrew nie miał żadnej rodziny, a James właśnie zaczynał swoje własne życie ze swoim dużym zmiennym niedźwiedziem. Jego dorosły syn nie potrzebował już ojca, który spieprzył mu życie, nawet gdy James okazywał zdumiewającą wyrozumiałość dla obecności Andrew w mieście. James był dobry człowiekiem. Andrew wywnioskował, że musiał urodzić się z tą odrobiną współczucia, będącą w jego duszy, ponieważ jego rodzice nie byli modelowymi obywatelami. Jego matka go porzuciła, a uparte zabiegi Andrew w sprawie obrony Jamesa przed nim samym prawie go zabiły. Andrew wpatrywał się do silne rysy twarzy Marlena. Może strzyżyki były ostatnią szansą Andrew na szczęśliwy związek? Czy jeśli ich odepchnie, skończy, jako samotny i zgorzkniały człowiek? Podczas gdy jego umysł kręcił się wokół jego wyborów, Marlen go pocałował. Szybkie muśnięcie warg o jego, które ledwie poczuł, zanim szarpnął głową w bok. - Wiemy, że nie interesujesz się mężczyznami, ale musimy być blisko ciebie. Poznaj nas zanim nas odrzucisz z powodu naszego wieku, okej? Nie musisz uprawiać z nami seksu, tylko pozwól nam zająć się tobą. Błagający ton Chena chwycił Andrew za serce. - Ale to brzmi bardzo jednostronnie – zaprotestował Andrew. – Słuchajcie chłopcy, jesteście naprawdę słodcy, ale… Chen przycisnął rękę do ust Andrew, jego dotyk był łagodny, ale stanowczy.

~ 10 ~ - Nie chcę znowu słyszeć tych słów od ciebie. Jesteś dokładnie tym, czego potrzebujemy. Twój wiek nic nie znaczy. Andrew potrząsnął głową i strącił palce Chena. Odsunął się od strzyżyków, więcej niż trochę zaskoczony, że mu na to pozwolili. Musiał stanąć tak, żeby mógł widzieć ich obu i wiedzieć, gdzie były ich ręce. - Jak możesz mówić, że mój wiek jest nieistotny? Obaj mnie przeżyjecie, nawet gdybyście byli ludźmi. Mam nadzieję, że macie jakiegoś zapasowego partnera, ponieważ prawdopodobnie nadal będziecie wyglądać tak jak teraz, podczas gdy ja będę stary i siwy. Nie cierpiał ciągłego nudzenia o różnicy ich wieku, ale oni po prostu odmawiali zrozumienia tego faktu. Wciąż wierzyli w szczęśliwe teraz i na zawsze i, że wszystko ułoży się jak najlepiej. Słodcy, wzruszający chłopcy. Niszczenie ich snów przynosiło mu mało przyjemności, a łamanie ich serc było jeszcze gorsze. - Nie mamy innego partnera. To tak nie działa – stwierdził Marlen. Zadzwonił telefon Andrew. Gdy zobaczył imię swojego syna na ekranie, odebrał połączenie. James rzadko do niego dzwonił bez powodu. - Cześć, James. - Doberek, tato – odezwał się radosny głos Jamesa, po którym nastąpiła długa pauza, jakby nie wiedział, co powiedzieć dalej. - Co się dzieje? – Nie naprawili jeszcze pewnych spraw między sobą, tak żeby czuli się swobodnie, by po prostu zadzwonić do siebie i pogadać. - Umm… jeśli masz czas potrzebuję twojej pomocy. Andrew zacisnął telefon, aż krawędzie werżnęły się w jego palce. - Co się stało? Nic ci nie jest? Troska o swoje dziecko wypchnęła wszystko inne z jego umysłu. Ponieważ partner jego syna wyjechał z miasta na spotkanie stróżów prawa, James musiał radzić sobie sam. Andrew pomyślał, że jego syn będzie bezpieczniejszy w dumie Talana, która będzie miała go na oku. - Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć. Nie stało się nic drastycznego. Samochód się popsuł, a ponieważ Lou jest poza miastem, miałem nadzieję, że może

~ 11 ~ mnie podrzucisz. Samochód pomocy drogowej nie zjawi się tu przez następną godzinę. Najwyraźniej właściciel poszedł na ryby. Powiedzieli, żebym zostawił kluczyki w samochodzie, a oni wpadną i go zabiorą. Tylko w małej miejscowości osoba mogła zostawić kluczyki w samochodzie i nadal oczekiwać, że będzie tam stał, kiedy godzinę później zjawi się kierowca z pomocy drogowej. Oczywiście w mieście zmiennych, było prawdopodobne, że Talan poturbuje każdego potencjalnego złodzieja i wystraszy go tak, że ucieknie z powrotem do dużego miasta. Andrew odetchnął z ulgą. Wyobrażał sobie najgorsze. W duchu jednak był zadowolony. James przecież mógł wezwać kogoś z dumy albo z biura szeryfa. Obie grupy chętnie pomogłyby Jamesowi. Ale fakt, że zadzwonił do Andrew wywołał u niego uśmiech. - Właśnie wyszedłem z domu. Mogę cię zabrać w drodze do szpitala. - Dzięki, tato. – James podał swoją lokalizację, dając Andrew tyle punktów orientacyjnych, że był pewny, iż znajdzie syna. Andrew się uśmiechnął. - Nie ma za co. Do zobaczenia. – Wsunął telefon z powrotem do kieszeni. - Jakiś problem? – zapytał Chen. - James ma kłopoty z samochodem. - Musisz iść do pracy. Dlaczego nam nie pozwolisz go zabrać? – zaproponował Marlen. - Nie wiem. – Zmartwiony Andrew przygryzł dolną wargę zębami. – On mnie się spodziewa. Zazwyczaj nie dzwoni do mnie po pomoc. Nie chciał, by jego syn czuł, jakby przekazał tę sprawę strzyżykom, nie wtedy, gdy stawali się sobie coraz bliżsi. - On liczy na ciebie, że mu pomożesz. My z chęcią to zrobimy i upewnimy się, że się nie spóźnisz. – Chen pocałował policzek Andrew. – Pozwól nam to załatwić. I tak musimy poznać go lepiej. - Jesteś pewny? – Andrew patrzył od jednego zmiennego strzyżyka do drugiego, niezbyt pewny, czy to będzie właściwe.

~ 12 ~ Marlen pocałował drugi policzek Andrew. - Powinien poznać swoich ojczymów. Zimny pot wystąpił na ciało Andrew. - Ojczymów? – zapytał z trudem. Wiedział, że strzyżyki chcą, by został ich partnerem, ale nie zastanawiał się nad aspektem ojczymów. Romansowanie z kimś dużo młodszym od siebie mogło postawić sprawy w niezręcznym świetle. Chen się uśmiechnął. - Nie martw się. Dobrze się nim zajmiemy. - Tak, jakby był naszym własnym dzieckiem – zgodził się Marlen. - O, Boże – szepnął Andrew. – Proszę, nie mówcie mu tego. Marlen się uśmiechnął. - Będziemy dyskretni, ale myślę, że jest już za późno, by ukrywać fakt, że cię chcemy. - Prawdopodobnie. – Strzyżyki ogłosiły, niemal każdemu w mieście, że uważają Andrew za swojego partnera. Wciąż próbując dojść do siebie po pomyśle młodych zmiennych, że spróbują zachowywać się po ojcowsku wobec mężczyzny w ich własnym wieku, Andrew się zgodził. – Dobrze. Jedźcie po niego. Zadzwonię do niego i dam mu znać, żeby się was spodziewał. Musiał wyrwać się stąd natychmiast, zanim zacznie zgadzać się na rzeczy, których już nie odwróci. Byli słodcy i młodzi, i nie mieli pojęcia o wielkości Teksasu odnośnie przydatności Andrew. Andrew podał im lokalizację Jamesa, a potem wsiadł do samochodu i szybko odjechał. Może będzie mógł uzupełnić swoją odwagę w szpitalu. Która najwyraźniej wyciekła z jego fiuta. Tłumaczenie: panda68

~ 13 ~ Rozdział 2 - Myślę, że dobrze poszło. – Marlen obserwował pojazd Andrew odjeżdżający przez wzgórze. Chen kiwnął głową na tuman kurzu unoszący się w powietrze za ich umykającym partnerem. - Tak, myślę, że go zmiękczyliśmy. Pozwolił nam w końcu porozmawiać z dzieciakiem. Biorąc pod uwagę opiekuńcze skłonności Andrew do jego dziecka, Chen uznał jego kapitulację, jako zwycięstwo. Musieli skorzystać z chwili słabości swojego partnera. - Sądzę, że ten dzieciak jest w naszym wieku – przypomniał mu Marlen. - W takim razie powinniśmy znaleźć jakąś płaszczyznę porozumienia. – Chen się uśmiechnął, nieporuszony niepokojem Marlena. Jego partner, z nich dwóch, zawsze był pesymistą. Chen wolał działanie. Gdyby mieli Jamesa po swojej stronie, to byłaby jeszcze jedna bariera mniej, jaką Andrew mógłby użyć przeciwko ich sparowaniu. - Może. – Marlen przygryzł swój kciuk. Chen usłyszał pomruk żołądka swojego partnera. Strzyżyki miały metabolizm szybszy niż większość zmiennych, co powodowało, że musieli ciągle jeść. Niefortunnie, gdy byli zdenerwowani to stawało się jeszcze gorsze. - Możemy kupić coś na wynos zanim zabierzemy Jamesa. Może przekąsi z nami. – Chen poklepał plecy Marlena zanim zmienił się w swoją postać strzyżyka. Marlen podążył za nim. Musieli polecieć do domu, by wziąć samochód i jakieś ubranie, bo przecież przylecieli odwiedzić Andrew. Na szczęście nie mieszkali zbyt daleko i w ciągu kilku minut jechali już w kierunku lokalizacji Jamesa. - Nie bądź taki zdenerwowany – skarcił Chen, prowadząc ich zdezelowany samochód po drodze gruntowej. – Przecież poznaliśmy go już wcześniej.

~ 14 ~ - Nigdy sam na sam. I wiesz jak bardzo Andrew kocha swojego syna. Jeśli James nas znienawidzi, wtedy nie będziemy mieć szansy na zdobycie naszego partnera. – Marlen westchnął. Jego nerwowa energia trzeszczała między nimi niczym żywa bestia. - Nie polubi cię bardziej, jeśli wyrzygasz się na jego buty – warknął Chen. Tracił już cierpliwość dla negatywnego myślenia Marlena. – Musimy być optymistyczni. Andrew jest nasz. Musi tylko przyzwyczaić się do tej myśli. - Myślisz, że już niedługo zgodzi się zostać naszym partnerem? – Ból w głosie Marlena zmniejszył rozdrażnienie Chena. Czekanie, by ich partner ich uznał, gnębiło duszę Chena niczym ostry kamyk w bucie, pętając jego ducha. Chen westchnął. - Prawdę powiedziawszy, nie wiem czy on kiedykolwiek ulegnie naszej partnerskiej więzi. Nie sądzę, żeby nas porzucił, nawet jeśli ludzie nie odczuwają więzi tak jak zmienni, albo przynajmniej tak nie myślę. Nie znam żadnych ludzko-zmiennych par. - Tak, ja też nie. – Rozpacz Marlena przemknęła przez ich więź. Obaj się martwili, że Andrew może nieźle żyć bez nich. - Nie poddam się w jego zdobyciu. Odpowiada na nas, sam widziałeś. Poza tym, jeśli dotknie innej osoby, mężczyzny albo kobiety, zabiję ich. – Chen zacisnął zęby na myśl o kimś innym romantycznie zaangażowanym z ich mężczyzną. Mógł zaakceptować powściągliwość Andrew w sprawie bycia z dwoma mężczyznami znacznie młodszymi od niego, ale nie pozwoli, by ich człowiek znalazł sobie zastępstwo. Każdy, komu Andrew okaże zainteresowanie, zostanie przepędzony, siłą, jeśli to będzie konieczne. - Zgadzam się. – Wyraz twarzy Marlena odzwierciedlał determinację Chena. Mogli nie być wspaniałymi wojownikami, ale mogli wydziobać takie pierdoły z każdego, kto spróbuje zbytnio zbliżyć się do ich partnera. Zatrzymali się obok samochodu Jamesa. Zmienny lew chodził tam i z powrotem wzdłuż jednej strony ulicy. James zatrzymał się, gdy zobaczył jak się zbliżają. - Hej, James – powitał go Marlen. - Hej, chłopaki, dzięki, że po mnie przyjechaliście. Tata powiedział, że zgłosiliście się na ochotnika. – James dziwnie im się przyglądał.

~ 15 ~ Chen odniósł wrażenie, jakby zostali poddani badaniu za coś więcej niż chęć przyjścia z pomocą. -Twój tata musiał iść do pracy. A my nie musieliśmy nigdzie iść, więc zaoferowaliśmy pomoc. James uniósł złotą brew. - I wy dwaj przypadkiem znaleźliście się dziś rano pod domem mojego taty? Marlen się zarumienił, a potem zjeżył. - To sprawa między twoim ojcem, a nami. Chen zawinął ramię wokół swojego kochanka. Marlen ogólnie był tym bardziej trzeźwo myślący z nich dwóch, ale Andrew wyzwolił ich opiekuńcze skłonności. Marlen wyznał wcześniej Chenowi, że sądzi, iż Andrew został złamany przez życie i po prostu potrzebuje właściwych ludzi, by go kochali. Jego troskliwy kochanek nie mógł się oprzeć zranionej duszy. James nie wydawał się być uspokojony oświadczeniem Marlena. - Nie skrzywdźcie mojego ojca. W tej chwili jest dość podatny na zranienie. Jego ostatni związek źle się skończył. – James wsunął ręce do kieszeni i przyszpilił ich wyzywającym spojrzeniem. Mógł być nowy w świecie zmiennych, ale zmienny lew świetnie się w nim zaaklimatyzował. Ukłucie podziwu przeszło przez Chena na gotowość Jamesa do stanięcia w obronie swojego ojca. Andrew nie wiedział jak bardzo jego syn uważa na niego. - Nie bawimy się z nim. On jest naszym partnerem. Jestem pewny, że słyszałeś już jak mu to mówiliśmy. – Nie byli nieśmiali w rozgłaszaniu wszystkim, że Andrew jest ich partnerem, szczególnie do ludzi, którzy przyjrzeli się dwa razy seksownemu starszemu mężczyźnie. - Wiem, że wy dwaj myślicie, że jest waszym partnerem, ale jak on przyjął tę wiadomość? Raczej nie będzie chętny do omawiania swojego życia intymnego ze swoim synem. Chen mógł powiedzieć, że James martwi się o swojego ojca. Andrew i James mogli mieć chwiejne stosunki, ale miłość pomiędzy nimi ogrzała serce Chena. Zdecydował, że James zasługuje na odpowiedź. Andrew nie chciałby, żeby jego syn martwił się o niego.

~ 16 ~ - Działamy powoli i staramy się, by przyzwyczaił się do tego pomysłu. Cóż… powoli dla strzyżyków, ale James nie musiał wiedzieć o tej części. Andrew nie chciałby dzielić się szczegółami zalotów ze swoim synem, bez względu na wiek Jamesa. Chen podszedł bliżej aż nie stanął ramię przy ramieniu z Marlenem. Kojący komfort ciepła jego partnera uspokoił Chena. - Dobrze się nim zajmiemy. Stali spokojnie, zmrożeni lękiem, gdy tak czekali na wyrok Jamesa. Syn ich partnera mógł utrudnić im sprawy, gdyby tak wybrał. Chen wiedział, że jeśli nie otrzymają akceptacji Jamesa, to wbije gwóźdź do trumny ich nadziei. Andrew mógł nie pozwalać swojemu synowi wybierać swoich kochanków, ale aprobata Jamesa byłaby ważnym czynnikiem. W końcu po tym, co wyglądało jak wieczność dla walącego serca Chena, James kiwnął głową. - Dobrze. Po prostu chcę, żeby był szczęśliwy, nawet jeśli jesteście nieco za młodzi dla niego. – Kpiący uśmiech Jamesa powiedział Chenowi, że po prostu powyrywa im pióra z ogona. - Próbujemy go złamać – przyznał Marlen. – On myśli, że jest dla nas za stary. - I nie jest też gejem. To może być nawet większy problem niż sprawa wieku. – James badał ich swoich szczerym spojrzeniem, jakby ważył ich wartość. – Może być bi. Nie wydaje się mieć nic przeciwko waszemu dotykowi. Powiedzmy, że nigdy nie rozmawialiśmy o seksualności mojego ojca. - Nic nie powiedział, gdy oznajmiłeś mu, że jesteś gejem? - Nigdy nie powiedziałem swojemu ojcu, że jestem gejem. Złapał mnie, jak całowałem faceta i to wszystko. Nigdy nie mieliśmy tej dużej dyskusji – odparł James, poruszając palcami w cudzysłowiu. - Nawet, jeśli wcześniej był tylko bi-ciekawy, teraz jest bardziej. To partnerska więź – powiedział Chen. – Jeśli pozwoli nam zostać dość blisko koło siebie, jestem prawie pewny, że w końcu go złamiemy. Chen musiał wierzyć, że te słowa są prawdziwe. Gdyby Andrew ich nie zaakceptował, ich gniazdo nigdy nie będzie kompletne. Jak długo będzie mógł sam uszczęśliwiać Marlena, jeśli Andrew ich odrzuci? Zmienne strzyżyki miały skłonności

~ 17 ~ do łączenia się w grupy, by trzymać na odległość większe drapieżniki. Rzadko tworzyli udane pary. - Powodzenia. Ja tylko chcę, żeby był szczęśliwy. – James spuścił wzrok na swoje buty, jakby kontemplowanie ich czubków miało wyjawić tajemnice wszechświata. – Przez te wszystkie lata myślał tylko o mnie. Wszystko, co robił, robił dla mnie, nawet jeśli sprawy nie układały się całkiem tak jak miał nadzieję. Wiem, że źle się czuje w sprawie tego leku, ale myślę, że bez niego, mógłbym umrzeć. Mam nadzieję, że zostanie tu na dłużej. Chciałbym lepiej poznać mojego ojca. Tęskne słowa pełne nadziei i smutku ścisnęły serce Chena. Poczuł ból wobec tej pary. Chwycił ramię Jamesa. - My też mamy nadzieję. - Dobrze pracuje dla szpitala – stwierdził Marlen. – Nie wspominając o tym, że uratował Chestera. Dużo mógłby pomóc, gdyby zdecydował się zostać. Dla zmiennych zawsze trudno znaleźć dobrą opiekę lekarską. Przynajmniej mamy tu szpital, ale wiem, że Henrickson czasami ma problemy ze znalezieniem wystarczającej ilości personelu. James przechylił głowę. - Myślicie, że zostanie? Chen zdecydował się odpowiedzieć. - Może tak, a może nie. Może też postanowić, że jesteśmy zbyt nachalni, a ty radzisz sobie lepiej bez niego. Nie ma też zaufania do swoich umiejętności, jako lekarza, ale tak jak powiedziałeś, jego lista związków nie jest najlepsza. – Nie chciał mówić Jamesowi, że dużo z tego zależało od niego. Zmienny lew nie potrzebował presji. Gdyby James powiedział Andrew, że chce, by ojciec został, Chen wątpił, że Andrew by wyjechał. James przeczesał palcami swoje włosy, jakby ta rozmowa go zdenerwowała. - Możecie, chłopcy, zabrać mnie do domu dumy? Zostawiłem tam pracę domową, którą muszę sprawdzić. Talan przekonał mnie, bym uczył kilka młodszych lwów. On sądzi, że jeśli odbędą dodatkowe zajęcia, lepiej im pójdzie w ludzkiej szkole. Chen kiwnął głową na zgodę.

~ 18 ~ - Szkoła jest wyjątkowym piekłem dla zmiennych. Siedzenie nieruchomo całymi godzinami jest nienaturalne dla dzieci. Dla dzieci zmiennych jest jeszcze gorsze. Z ich szybkim metabolizmem i krótkim okresem skupienia uwagi, oba zmienne strzyżyki miały trudności w szkole. Skupienie się było prawie niemożliwe z ich ruchliwymi ciałami. Duzi zmienni myśleli, że są trudni. Jego ludzcy nauczyciele zawsze byli szybcy w przypinaniu Chenowi etykiety dziecka z ADHD i zalecali kurację. Jego rodzice tylko się śmiali. - Pomyślałem, że mogę trochę pomóc. Muszę tylko pamiętać, żeby wpleść w zajęcia czas na wyjścia na dwór, na polowanie i drzemanie na słońcu. Usta Jamesa wykrzywiły się w kąciku – miał uśmiech swojego ojca. Serce Chena zabiło na ten widok. Każda oznaka ich kochanka skręcała jego serce. Strach, że ich starszy partner nigdy ich nie zaakceptuje, żył jak przerażająca bestia w zakątku jego umysłu. Marlen zadzwonił kluczami i kiwnął głową w stronę samochodu. - A może pójdziemy najpierw coś zjeść? Nie mieliśmy okazji zjeść śniadania i nie wiem jak ty, ale my padamy z głodu. - To świetny pomysł. Wybiegłem z domu bez jedzenia. Pomyślałem sobie, że przekąszę coś w domu dumy. Lou zwykle przyrządza mi miód z masłem migdałowym i tostem. – Twarz Jamesa się rozjaśniła, kiedy wspomniał o swoim partnerze. Chen miał nadzieję, że pewnego dnia będzie mógł w ten sposób mówić o Andrew, jakby był częścią ich życia. - Gotowy do jazdy? – zapytał Marlen, przerywając myśli Chena. - Tak, przepraszam. – Unikał zaciekawionego, pytającego spojrzenia Marlena. Nie miał wątpliwości, że jego partner strzyżyk osaczy go w późniejszej rozmowie. Cholera, jak nie cierpiał rozmów o uczuciach. Gdyby to Marlen albo James chcieli podzielić się swoimi, chętnie by wysłuchał. Jazda do baru przebiegła prędko, ponieważ trzech mężczyzn rozmawiało o innych zmiennych, których znali. - Widziałeś tego małego wilka, który wciąż chodzi za Arturo? – zapytał James. Chen się roześmiał.

~ 19 ~ - Taa, nie znam jego imienia, ale myślę, że Arturo traci swoją determinację, by go ignorować. Widziałem, jak rzucił mu kanapkę z wołowiną któregoś dnia. - To nie byłaby pierwsza para wilka i lwa – powiedział James. - Nie, ale może być najbardziej interesująca – uśmiechnął się Marlen. Arturo, zmienny lew, trzymał się sam i nie mieszał się z większością dumy. Pozostawał lojalny wobec Cesara, chociaż okazywał Talanowi właściwy szacunek podczas spotkań zmiennych. Chen nie wiedział, co myśleć o lwie, ale smutny wilk, śledzący Arturo, przyszedł z innymi członkami watahy, by pomóc rozbudować dom dumy. - Czy ktoś widział go w ludzkiej postaci? – zapytał James. - Nie sądzę – odparł Chen. – Przynajmniej nie ja. Ale musi się czasami zmieniać skoro pomaga przy budowie, prawda? - Ja też go nie widziałem – oznajmił Marlen. Chen zajechał na parking przed barem obok znajomego samochodu. - Dlaczego ojciec tu jest? – zapytał James. - Nie wiem. Powiedział, że musi iść do szpitala. – Zimny, lodowaty dreszcz spłynął wzdłuż jego kręgosłupa. Marlen wymienił z nim niepewne spojrzenie, co potwierdziło, że żaden z nich nie wie, co się dzieje. Wysiedli z samochodu. Spojrzenie przez okno baru sprawiło, że zmroziło ich w pół kroku. - Kto to, do cholery, jest? – warknął Chen. Piękna kobieta z długimi złotymi włosami siedziała po przeciwległej stronie boksu z ich partnerem. Zdeterminowany wyraz twarzy Andrew przekręcił nóż w sercu Chena. Marlen splótł palce swojej lewej ręki z prawą ręką Chena. - Chyba nie myślisz, że jest na randce, co? Żaden zestaw słów nie bolał mocniej. - Jestem pewny, że nie – odparł James. – Może ona pracuje dla szpitala. To może być spotkanie biznesowe. Nie trzymają się za ręce, nie całują ani nic podobnego.

~ 20 ~ Chen pamiętał jak oddychać. Kiwnął głową, bardziej na potwierdzenie, że słyszał słowa Jamesa niż się z nimi zgadzał. James zrobił celną uwagę. Chociaż, coś w sposobie, w jaki zachowywał się Andrew, w sztywności jego postawy, promieniowało zakłopotanie. - Chodźmy się przedstawić – powiedział Marlen. Pociągnął Chena za sobą. James szedł trochę przed nimi, jakby próbując zażegnać jakąkolwiek konfrontację. Chen chciał mu powiedzieć, że nawet zmienny smok nie byłby w stanie powstrzymać ich od dowiedzenia się, kto siedzi z ich mężczyzną, a co dopiero lew. - Jeśli ona go dotknie, wydziobię jej oczy – warknął Marlen. Jego usta prawie opadały w szoku. Łagodna natura Marlena zawsze uspokajała ognisty temperament Chena. Więc jak Chen miał być spokojny? Ramiona Jamesa się zatrzęsły, ale zmienny lew mądrze się nie odwrócił. Weszli do baru, ale machnięciem reki odprawili kelnerkę. - Widzimy naszą imprezkę – oznajmił James. Pierś Chena się zacisnęła, gdy zatrzymali się obok stolika Andrew. - Hej, tato. Dzięki, że twoi partnerzy mnie podwieźli – powiedział James pogodnym tonem. - James. – Andrew zbladł. Zapach jego strachu sprawił, że ptasie pazury Chena chciały się wysunąć. Tłumaczenie: panda68

~ 21 ~ Rozdział 3 Andrew spojrzał w górę i zobaczył jak zmienne strzyżyki i jego syn piorunują go wzrokiem. Przełknął gulę napięcia w swoim gardle. Cholera, miał nadzieję porozmawiać z Jamesem zanim zobaczy siedzącą naprzeciw niego kobietę. Strach o utratę syna odebrał mu mowę. - Co wy tutaj robicie? – Czy nie powinni być w domu dumy? Gdzieś daleko od niego, gdzie nie musiałby niczego wyjaśniać. Strzyżyki praktycznie promieniowały nienawiścią do towarzyszki Andrew. Ponieważ nie znali jej tożsamości, zastanawiał się, dlaczego byli tak źli. - Przyszliśmy zjeść śniadanie. James też nie jadł, więc pomyśleliśmy, że zabierzemy go z nami. A ty? – zapytał Chen. – Myślałem, że musisz iść do szpitala. Andrew wzdrygnął się na oskarżenie w oczach Chena. - Zadzwoniłem i powiedziałem, że się spóźnię. Henrickson nie był z niego zadowolony, ale Andrew musiał się dowiedzieć, czego chce Juliet, bo nie chciała powiedzieć mu przez telefon. - Ooo, czyżby małe ptaszki zgubiły swojego partnera z gniazda? – szydziła Juliet. Andrew wstał i w samą porę złapał nadgarstek Chena. Ręka strzyżyka zmieniła się w szpony – raczej dość duże zważywszy na maleńkiego ptaka, w którego się zmieniał. - Dość! – Popatrzył gniewnie na obu. Nie chciał wzniecać bójki pośrodku baru, tym bardziej z Jamesem wciąż zastanawiającym się, co do diabła się dzieje. Musiał porozmawiać ze swoim synem w cztery oczy zanim rozpętał się piekło. - Nie chcesz bawić się w tę grę. – Ręka Juliet zmieniła się w łapę lwa gotową do zamachnięcia się na strzyżyki. - Juliet, przestań – zażądał Andrew. Zmieniła się z powrotem w człowieka zanim błysnęła Andrew fałszywym uśmiechem.

~ 22 ~ - Nie zamierzasz przedstawi mnie swoim przyjaciołom? Oni są tacy słodcy i tacy młodzi. Andrew zacisnął zęby. Wziął głęboki wdech zanim przemówił. - To są moi przyjaciele, Chen i Marlen. I prawdopodobnie nie poznajesz jego, ponieważ porzuciłaś go, gdy był młody, ale to jest James, twój syn. Panowie, to jest moja była żona, Juliet. - Nie przypominam sobie, żebyśmy wzięli rozwód, kochanie – oznajmiła Juliet trzepocząc rzęsami. Zwróciła swoje spojrzenie na Jamesa. – Miło zobaczyć, że wyrosłeś na świetnego młodego mężczyznę. Cichy, gwałtowny wdech od strzyżyków sprawił, że Andrew zacisnął swoje pięści. - Nie jesteśmy już małżeństwem. Zmieniłaś się w moją byłą, kiedy odeszłaś i porzuciłaś nasze dziecko, ponieważ nie był idealny – warknął Andrew. Natychmiast tego pożałował, gdy odezwał się jego syn. - To dlatego odeszłaś? – Miękki ton przerażenia w głosie Jamesa wywołał ból w sercu Andrew. Nigdy nie powiedział Jamesowi prawdy, ponieważ nie chciał, by jego syn nosił ten ciężar, myśląc, że spowodował rozstanie swoich rodziców. Samolubstwo Juliet i bezlitosny brak poszanowania ich obu były tym powodem. Jednak, Andrew nie przypuszczał, że porzuci Jamesa. Ale Juliet nie miała w sobie tej matczynej iskry. - James! – Po raz pierwszy, zadowolony z siebie uśmiech znikł z twarzy Juliet. Wstała, przepchnęła się koło strzyżyków, i sięgnęła po Jamesa, jakby chciała go przytulić. Lecz on się cofnął. - Co, myślałaś, że zjawisz się nie wiadomo skąd i od razu się przytulimy? Nie znam cię i nie dbam o to. – James odwrócił się do Andrew. – Porozmawiamy później. Andrew kiwnął głową. - Później. James go przytulił. Juliet prychnęła. - Więc zamierzasz mnie zignorować, jakby mnie tu nie było?

~ 23 ~ - Dlaczego tu jesteś? – zapytał James. Andrew powstrzymał śmiech. Juliet naprawdę myślała, że James powita ją z otwartymi ramionami pomimo tego, że go porzuciła. Zawsze była pochłoniętą sobą suką. Na nieszczęście nie zauważył tego, dopiero po tym jak już wzięli ślub. Został oślepiony jej pięknem i słodką naturą. Nie zdawał sobie sprawy, że po prostu grała. Pragnęła dziecka i wybrała Andrew, bo był idealnym wyborem. A gdy ich dziecko nie było takie jak przewidziała, porzuciła ich obu. - Usłyszałam o twojej zmianie. Przyszłam, by pomóc ci nauczyć się być lwem – powiedziała radośnie Juliet. - Nie, dziękuję. Mam dumę, która jest bardziej niż chętna do pomocy z moim przejściem. Można na nich liczyć i będą mnie wspierać. Juliet skrzyżowała ramiona na piersi. - Może nie jestem właściwą osobą, ale musisz pamiętać, że byłam młodsza od ciebie, kiedy podejmowałam tę decyzję. Moja duma już nie akceptowała twojego ojca. Gdybym przyszła do domu z niezmiennym dzieckiem, nigdy nie dostałabym pozwolenia na powrót. - W takim razie nie powstrzymuję cię przed twoją akceptacją. Poczekam w samochodzie. – James kiwnął głową Andrew i strzyżykom, a potem wyszedł przez drzwi. - On wciąż całkowicie nie pachnie jak kot – stwierdziła Juliet. - Sparował się ze zmiennym niedźwiedziem, więc może dlatego. – Andrew westchnął na bezduszne zachowanie swojej byłej. - Nie, on pachnie chemikaliami. - Miał trochę problemów ze zmianą, jako nastolatek. Musiałem opracować formułę, by powstrzymać jego zmianę. To wywołało trwałe efekty. Mam nadzieję, że za jakiś czas, jego ból przeminie. - Uszkodziłeś naszego chłopca? – Usta Juliet opadły. Andrew podniósł rękę w daremnej nadziei powstrzymania ją od mówienia. - Nie chodzi o to, że nie miałem żadnych wskazówek. Żaden z innych zmiennych nie chciał ze mną rozmawiać z powodu mojego ułomnego syna. Zrobiłem, co mogłem.

~ 24 ~ - I to go uszkodziło – warknęła Juliet. - No cóż, gdybyś z nami była, może pomogłabyś podjąć tę decyzję, ale teraz jest już na to za późno. Wyjedź, Juliet. Nikt cię tu nie chce. - Po prostu chcesz, żebym zniknęła, byś mógł dalej zabawiać się ze swoimi małymi ptaszkami. Romansujemy z młodszymi, co? – Jej oczy błyszczały złośliwym światłem. – Nie wiedziałam, że interesujesz się chłopcami. - Nie interesuję się chłopcami, interesuję się mężczyznami… cóż, przynajmniej tymi mężczyznami. I nieważne czy to aprobujesz czy nie. Nie jesteś już częścią mojego życia. A teraz odejdź. Juliet chwyciła swoją torebkę. - Zamierzam zostać w mieście i poznać mojego syna. - Proszę bardzo, ale nie oczekuj ode mnie, że zainicjuję jakiekolwiek spotkanie. To całkowicie zależy do niego. - Jeśli mi pomożesz, dam ci rozwód. – Jej oczy świeciły się jak u kota pewna, że osaczyła smacznego ptaka i zdecydowała się z nim pobawić. - Już to zrobiłaś. Rozwiodłem się z tobą przed laty, ponieważ zgłosiłem, że umarłaś. – Uśmiech Andrew pokonał Juliet czystym jadem. Nie miała nic do zaoferowania i, chociaż raz, miał przewagę. - Jak mogłeś uznać mnie za zmarłą? – Jej ton prawdziwego szoku sprawił, że potrząsnął głową. - Przepadłaś jak kamień w wodę. Powiedziałem glinom, że miałaś skłonności samobójcze. Gdy zniknęłaś dopilnowałem, żeby sąd dowiedział się, iż porzuciłaś własne dziecko. Pozbawiłem cię również wszystkich twoich praw rodzicielskich na wypadek, gdybyś wróciła i zgłosiła do niego pretensje. - Ty łajdaku! - Przynajmniej ja troszczyłem się o naszego syna. Zniknęłaś na całe dzieciństwo Jamesa i teraz jesteś zaskoczona, że nie przyjmuje cię z otwartymi ramionami? Masz jakieś urojenia. Więc, co cię obchodzi teraz? Juliet przygryzła swoją wargę i wyjrzała przez okno.

~ 25 ~ Marlen pocałował policzek Andrew, zaskakując go tym. Zapomniał, że są tutaj strzyżyki – ucichli po tym jak James wyszedł. - Porozmawiamy z tobą później. Musimy zawieźć Jamesa do domu. Zadzwoń do nas, gdy skończysz. - Dobrze. – Przepłynęła przez niego potrzeba ponownego połączenia się ze strzyżykami. Nie lubił, gdy martwili się o niego, że znalazł kogoś nowego. Mógł nie być pewny, czy powinni być partnerami, ale nie zamierzał podrywać nikogo za ich plecami. Chen pocałował go lekko w usta, oznaczając go przed zmienną lwicą. Andrew zauważył, że ptaki mogły być niewielkie w swoim zwierzęcym kształcie, ale były brutalnie terytorialni. Poczekał aż strzyżyki wyjdą zanim skierował swoją uwagę na byłą żonę. - A teraz powiedz mi prawdę. Ta fałszywa matczyna więź nikogo nie nabierze. Wpatrywała się w niego przez minutę, jej zimne kocie oczy czekały, żeby mrugnął. Kiedy nie odwrócił spojrzenia, odchyliła się i przeczesała rękami włosy, rujnując swoją doskonałą fryzurę. Prawie stracił cierpliwość zanim w końcu się odezwała. - Moja duma potrzebuje świeżej krwi. Pomyślałam, że gdybym przekonała Jamesa, by do nas dołączył, to pomogłoby mojej pozycji – wyznała Juliet, wciąż na niego nie patrząc. – Mój alfa nie lubi obcych, ale zaakceptowałaby Jamesa, ponieważ jest z mojej krwi. - Twój alfa jest samicą? – Andrew wiedział, że w niektórych dumach rządziły kobiety, ale nigdy nie słyszał o żadnej, która zajmowałaby pozycję alfy. Juliet kiwnęła głową. - Tak, jest silną kobietą i miała trudności z namówieniem mężczyzn, by zostali. Myślę, że ona jest bezpłodna, ale odmawia zbadania się. Mam nadzieję, że James będzie mógł rozmnażać się z pozostałymi członkami naszej dumy. Bawiła się filiżanką od kawy i nadal nie patrzyła Andrew w oczy. Mógł nie być zmiennym, ale nawet on mógł zobaczyć jej niepokój. Andrew nie litował się nad nią. Wysłała go przez piekło i zniweczyła marzenia małego chłopca o posiadaniu matki. - Więc po latach bycia nieobecnym rodzicem, chcesz wkręcić swojego syna w swoje plany, uprawiając stręczycielstwo w swojej dumie? Mam nadzieję, że nie czekasz na