IXENA

  • Dokumenty1 316
  • Odsłony256 245
  • Obserwuję204
  • Rozmiar dokumentów2.2 GB
  • Ilość pobrań148 197

Anderson Kevin J. Moesta Rebecca - Gwiezdne wojny. Młodzi Rycerze Jedi 05 - Najciemniejsz

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :658.0 KB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

IXENA
EBooki
FANTASTYKA

Anderson Kevin J. Moesta Rebecca - Gwiezdne wojny. Młodzi Rycerze Jedi 05 - Najciemniejsz.pdf

IXENA EBooki FANTASTYKA Anderson Kevin J Młodzi Rycerze Jedi
Użytkownik IXENA wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 110 stron)

Kevin J. Anderson & Rebecca Moesta Najciemniejszy Rycerz Przełożył: Andrzej Syrzycki

2 Rozdział 1 Ogromne drzewa Massassów, które piętrzyły się nad porastającą Yavin Cztery gęstą dżunglą, były co prawda mniejsze niż gigantyczne wroszyry porastające rodzimą planetę Wookiego, ale Lowbacca uważał, że muszą mu wystarczyć. Zwłaszcza kiedy pragnął być sam i przebywać w miejscu, w którym mógłby zebrać myśli. Na porośniętym bujną roślinnością czwartym księżycu zapadał zmierzch, nadający wszystkim barwom intensywniejszy odcień. Lowie wspinał się po grubych konarach najwyższego drzewa rosnącego w sąsiedztwie wielkiej świątyni, która była siedzibą kierowanej przez Luke’a Skywalkera akademii Jedi. Świadomy, iż każdy ruch zwiększa odległość dzielącą go od ziemi, młody Wookie chwytał gałęzie pazurami i korzystając z siły mięśni długich rąk, przenosił ciężar chudego ciała z niższego poziomu na wyższy. Wydawało mu się, że jeżeli nie przestanie się wspinać, będzie mógł sięgnąć gwiazd... i znajdzie się bliżej domu. Przystanąwszy na chwilę, by odpocząć, wyciągnął rękę i pochwycił kosmaty zielony pęd dzikiej winorośli. Szarpnął, pragnąc się upewnić, czy utrzyma ciężar jego ciała, po czym posłużył się nim, żeby wspiąć się jeszcze wyżej. Musiał znaleźć się na samym wierzchołku. Tylko szczyt ogromnego drzewa wydawał się najodpowiedniejszym miejscem. Najodpowiedniejszym miejscem, aby w samotności oddawać się medytacjom. Upłynęło wiele czasu, odkąd przebywał na rodzimej planecie, Kashyyyku. Prawdę mówiąc, nie widział nikogo z najbliższej rodziny od czasu, kiedy odleciał na Yavin Cztery, żeby szkolić się na rycerza Jedi. Podobnie jak siostra i rodzice, uwielbiał zajmować się komputerami, ale nade wszystko pragnął rozwijać szczególny i trudny do określenia talent - umiejętność posługiwania się Mocą - którego nie wykazywał nikt inny spośród jego bliskich krewnych i przodków. Kiedy Lowie, niepewny i osamotniony, przyleciał, żeby uczyć się w akademii Jedi, jego wuj Chewbacca podarował mu gwiezdnego skoczka typu T-23, by siostrzeniec mógł latać nad dżunglę na dalekie wyprawy. Młody Wookie często zabierał na nie swoich przyjaciół: Jainę, Jacena i Tenel Ka, wojowniczkę z Dathomiry. Czasami jednak pragnął spędzać czas z daleka od innych i wówczas wyprawiał się sam. Czuł, że właśnie teraz nadeszła taka chwila. Bardzo tęsknił za rodziną, a szczególnie za młodszą siostrą Sirrakuk. Zwłaszcza teraz, kiedy szybko zbliżała się bardzo trudna chwila w jej życiu... Ciężko westchnąwszy, wyciągnął długą rękę, żeby wspiąć się jeszcze wyżej, w pobliże miejsca, gdzie gęstwina splątanych gałęzi służyła jakimś stworzeniom za gniazdo. Spłoszył stado skrzeczących i żarłocznych drzewnych gryzoni zwanych stintarilami. Zwierzęta żywiły się zazwyczaj wszystkim, co spotkały na swojej drodze i co się poruszało. Kiedy jednak Lowbacca ostrzegł je najgroźniejszym spośród wszystkich charakterystycznych dla Wookiech ryków, stintarile w popłochu rozbiegły się we wszystkie strony, unosząc chmury kurzu i strącając mnóstwo zeschłych gałązek i liści. W końcu Lowbacca wysunął głowę ponad ostatnią warstwę liści baldachimu, na których malowały się wszystkie barwy nadciągającego zmierzchu. Oparł szerokie płaskie stopy na grubym konarze i stał, zachwycony widokiem

3 ciągnącym się po horyzont. Spoglądał na bezkresną dżunglę otaczającą go niczym ocean zieleni i ruiny prastarych świątyń, wystające tu i ówdzie nad powierzchnię. Zbliżający się wieczór drażnił jego nozdrza woniami, pośród których dominował zapach budzących się do życia nocnych kwiatów, jakich wiele zdobiło pędy wijących się między liśćmi długich winorośli. Czuł chłodną wilgoć promieniującą od drzew Massassów i unoszącą się nad baldachimem liści w postaci delikatnej mgiełki, podobnej do powietrza wydychanego przez uśpioną dżunglę. Nisko nad horyzontem wisiała miedzianobrązowa tarcza gazowego giganta, Yavina - olbrzymiej kuli wirujących gazów, w tej chwili mającej barwę dogasających węgli. W pobliżu pomarańczowej planety krążyła niewidoczna dla Wookiego orbitalna stacja wydobywcza Landa Calrissiana. Ciemnoskóry mężczyzna, zapuszczając się w sąsiedztwo jądra gazowej kuli, zajmował się chwytaniem drogocennych klejnotów corusca. Lowie odwrócił spojrzenie od zachodzącej planety i skierował je w przeciwną stronę, gdzie horyzont przybierał ciemniejszą barwę, a granat nocnego nieba zdążyły ozdobić rozsypane niczym pył iskierki gwiazd. Poszukał wygodniejszego miejsca, w którym mógłby się oprzeć o jakąś rozłożystą gałąź drzewa Massassów. Stał nieruchomo, głęboko oddychając, napawał się widokiem drzew ciągnących się bez końca... i rozmyślał o Kaskyyyku. Powinien być spokojny, ale nie umiał przestać martwić się o siostrę. Nie mógł uczynić nic, by jej pomóc, a poza tym to ona musiała dokonać wyboru - i ponieść wszystkie konsekwencje. Mimo to Lowie doskonale znał niebezpieczeństwa, jakie mogły czyhać na Sirrakuk na najniższych poziomach tropikalnych lasów porastających powierzchnię planety Wookiech. Drugimi silnymi palcami musnął perłowe nitki pasa, splecionego z włókien, które wykradł z bezlitosnych szczęk krwiożerczej rośliny zwanej syreniowcem. Odcięcie włókien ze środka kwiatu było bardzo trudną próbą, ale przeszedł ją zwycięsko. I to sam. Czując, że powietrze się ochładza, Lowie usiadł na gałęzi. Napływające ze wszystkich stron dżungli dźwięki stawały się coraz głośniejsze i głośniejsze. Do życia budziły się nocne owady i drapieżniki szukające nowych ofiar. Zawieszony u pasa na biodrze miniaturowy android-tłumacz, Em Teedee, pozostawał niemy. Lowie wyłączył urządzenie, aby syntetyzowany piskliwy głosik nie przeszkadzał mu w rozmyślaniach. Niepomny na upływ czasu, siedział na samym wierzchołku gigantycznego drzewa. Wiedział, że nie zdąży wrócić do akademii Jedi, żeby spożyć kolację, ale nie przejmował się tym ani trochę. Miał na głowie inne, ważniejsze sprawy. Kiedy Jaina Solo skończyła jeść posiłek, większość pozostałych uczniów Jedi kształcących się w wielkiej świątyni zdążyła opuścić przestronną salę pełniącą funkcję jadalni. Zaabsorbowana własnymi myślami, dziewczyna pochłaniała ostatnie kęsy prażonych krabich orzechów i solonych owoców boffa, raz po raz zbierając sos kawałkiem świeżego chleba. Brat bliźniak, Jacen, siedzący obok niej przy stole, także zjadł dopiero mniej więcej połowę porcji. Wyglądało na to, że nic nie wie, iż po jego policzku powoli spływaj ą krople zielonkawego syropu. Chłopiec paplał jak najęty, co chwilę

4 mrugając powiekami bursztynowych oczu o odcieniu brandy i przeczesując palcami rozwichrzone włosy. - I w końcu udało mi się pochwycić tę żądlącą jaszczurkę w hangarze, w samym kącie lądowiska - mówił. - Przez kilka ostatnich tygodni przekonywałem ją, by nie obawiała się wyjść z kryjówki. Może teraz dysponować całą nową klatką, którą dla mnie zbudowałaś, ale nie mam pojęcia, czym się żywi. Chłopiec przerwał na chwilę, tylko po to, żeby włożyć do ust kawałek jedzenia. Jaina kiwnęła głową, chociaż słuchała tylko jednym uchem. Niepokoiła się, dlaczego Lowbacca nie przyszedł na kolację. Młody Wookie wyglądał ostatnio na zatroskanego, zamkniętego w sobie i unikającego kontaktów nawet z przyjaciółmi. - Nie mówiąc już o tym, że wkrótce wylęgnie się kilka poczwarek z kokonów, które sporządziłem dla żukociem! - paplał podniecony Jacen. - Zamierzam większość wypuścić na wolność, ale dwie zatrzymam jako okazy doświadczalne. Chcę przekonać się, czy będą się rozmnażały w niewoli. No i powinnaś obejrzeć te naprawdę fascynujące błękitne grzyby, które znalazłem nad rzeką w szczelinie między dwoma kamieniami. Przełknął jeszcze trochę soku, po czym uniósł rękę i wyciągnął w górę palce, jakby nagle o czymś sobie przypomniał. - Ach, tak, właśnie miałem cię o to zapytać. Czy mogłabyś obejrzeć klatkę kryształowego węża? Sądzę, że stworzenie szykuje dla mnie jakąś niespodziankę. Może nawet stara się znów umknąć z klatki? Sama wiesz, ile zamieszania może to wywołać. Jaina nie mogła powstrzymać krótkiego chichotu. Przypomniała sobie piekło, jakie się rozpętało, kiedy prawie niewidzialny wąż umknął z niewoli. Gad ukąsił wówczas zarozumiałego ucznia, Raynara, który pod wpływem tego ukąszenia natychmiast zasnął. Nie wszystkie kryształowe węże sprawiały jednak chłopcu kłopot. Inne takie stworzenie pomogło odwrócić uwagę Qorla, zagubionego pilota imperialnego myśliwca typu TIE, kiedy mężczyzna zamierzał zaatakować akademię Jedi. Nieco wcześniej bliźnięta spotkały Qorla, który po wypadku, jakiemu uległa jego maszyna, żył jak dobrowolny pustelnik głęboko w ostępach dżungli porastającej Yavin Cztery. Jaina miała nadzieję, że stary pilot Imperium zachowa pamięć o pomocy, jakiej starali się mu udzielić. Qorl jednak nie okazał się ich sprzymierzeńcem. Rygorystyczne szkolenie, jakiemu został poddany, kiedy kształcił się w imperialnej akademii, w końcu wzięło górę, a nawet okazało się bardziej zakorzenione, niż ktokolwiek mógł sądzić. Pilot powrócił w rejony wciąż jeszcze opanowane przez Imperium, a później związał swój los z Akademią Ciemnej Strony. Przenosząc spojrzenie na brata, dziewczyna kiwnęła głową. W końcu ocknęła się z zadumy. - Dobrze - odparła. - Mogę rzucić okiem na klatkę twojego węża. Nagle usłyszała piskliwy metaliczny głosik miniaturowego androida. Raptownie odwróciła głowę.

5 - Panie Lowbacco, muszę nalegać, żeby odżywiał się pan w sposób bardziej urozmaicony - mówił Em Teedee. - Znam normy żywieniowe obowiązujące dla istot pańskiej rasy, i wiem, że to, co pan spożywa, nie wystarczy, aby dostarczyć dorosłemu Wookiemu odpowiedniej energii... chociaż z drugiej strony muszę przyznać, że ostatnio, zamiast oddawać się ćwiczeniom fizycznym, jest pan trochę przygnębiony. Pańska dieta powinna uwzględniać przede wszystkim duże ilości czerwonego mięsa, które zawiera o wiele więcej protein niż te świeże owoce i warzywa, które ma pan w tej chwili na talerzu. Lowbacca, niosący tacę z pożywieniem, odpowiedział krótkim i mało przekonującym warknięciem. Nie rozglądał się po wielkiej stołówce, żeby wypatrzyć przyjaciół pośród innych uczniów Jedi. Usiadł przy pierwszym lepszym wolnym stole w samym kącie sali, po czym oparł się plecami o kamienną ścianę. - Lowie! - Jaina wstała i pospieszyła w stronę porośniętego długą rudobrązową sierścią Wookiego. - Martwiliśmy się o ciebie. Dlaczego nie przysiadłeś się do naszego stołu? Lowbacca warknął w odpowiedzi coś tak krótkiego, że Em Teedee nawet nie zadał sobie trudu, by to przetłumaczyć. Jaina odsunęła drewniane krzesło i usiadła okrakiem naprzeciwko przyjaciela. Wsunęła za ucho niesforny kosmyk długich brązowych włosów i nie ukrywając niepokoju, spojrzała na zmierzwioną sierść na głowie Lowiego. Młody Wookie spuścił złociste oczy, po czym zaczął się przyglądać owocom i zieleninie, leżącym na jego talerzu. - Lowie, proszę., powiedz nam, czy stało cię coś złego? - zapytała Jaina. - Możesz zwierzyć się nam ze wszystkich zmartwień. Jesteśmy przecież przyjaciółmi, nie pamiętasz? Przyjaciele pomagają sobie w potrzebie. Zanim Lowbacca miał czas się odezwać, rozległ się piskliwy głos małego androida. - Nie odpowie, pani Jaino - stwierdził Em Teedee. - Nawet ja nie mogę uzyskać od niego odpowiedzi. Obawiam, się., że nigdy nie zrozumiem zachowania Wookiech. Czy wszystkie żywe stworzenia miewają takie trudne do przewidzenia nastroje? Jacen także usiadł przy stole obok siostry. - Hej, może Lowie po prostu chce, żeby wszyscy zostawili go w spokoju? - zasugerował. Młody Wookie zaryczał i, przygnębiony, zaczął kiwać głową. Jaina westchnęła, stopniowo uzmysławiając sobie, iż może rzeczywiście stanie się najlepiej, jeżeli uszanuje życzenie przyjaciela i pozwoli, żeby sam rozwiązywał własne problemy. Mimo wszystko, Lowie dobrze wiedział, że zawsze może porozmawiać z Jaina albo Jacenem, kiedykolwiek będzie miał ochotę. Rozumiała, że na razie tego nie pragnie. - W porządku - powiedziała, chociaż wyraz głębokiego niepokoju nie zniknął z jej twarzy. - Pamiętaj, że zawsze możesz liczyć na nas, ilekroć zechcesz, żebyśmy służyli ci pomocą albo radą. Lowie kiwnął głową, a później wyciągnął kosmatą rękę i położył na dłoni dziewczyny. Niemal cała dłoń Jainy zniknęła, zamknięta w uścisku wielkiej łapy

6 Wookiego. Korzystając z tego, że ich ręce się zetknęły, siostra Jacena posłużyła się Mocą., licząc na to, że zdoła odgadnąć przyczynę dziwnego zachowania przyjaciela, ale wyczuła tylko uczucia przyjaźni i sympatii. Wstała i gestem zachęciła brata bliźniaka, żeby udał się w jej ślady. - Chodźmy, Jacenie - powiedziała. - Zerkniemy na tę klatkę z kryształowym wężem. Blask zapalonych kling świetlnych mieczy rozjaśniał mroki nocy, ukazując prastare kamienne mury wielkiej świątyni. Wyciągnąwszy rękę, Tenel Ka ściskała sporządzoną z kła rankora rękojeść nowej broni. Przyglądała się, jak jaskrawoturkusowa smuga pulsuje, prze-filtrowana przez skupiający kryształ - drogocenny tęczowy klejnot z Gallinore - który kiedyś ozdabiał jej królewski diadem. Młoda wojowniczka stała na wykładanym kamiennymi płytami dziedzińcu świątyni mającej kształt zigguratu. Był to nowy plac ćwiczeń, oczyszczony z chwastów i roślinności, dosłownie wydarty wszechobecnej, zachłannej dżungli. Pracowici uczniowie Jedi oczyścili i wypolerowali kamienie, zamierzając wykonywać tu ćwiczenia. Do jednego z nich właśnie przygotowywała się dziewczyna. Tenel Ka spoglądała w dziwne, perłowe oczy istoty, czasami przenosząc spojrzenie na elfią sylwetkę i długie, cienkie jak pajęczyna, srebrzystosiwe włosy swojej przeciwniczki... Tionny, instruktorki i historyczki Jedi, która często pomagała mistrzowi Skywalkerowi. Jak przystało na rycerza Jedi, kobieta władała mieczem z dużą precyzją i wprawą, reagując na każdy ruch świetlistej klingi broni dziewczyny. Podczas wcześniejszych ćwiczeń, prowadzonych także na terenie akademii Luke’a Skywalkera, niedbale skonstruowany miecz świetlny Tenel Ka eksplodował, a ostrze broni Jacena, z którym się pojedynkowała, odcięło jej lewą rękę. Teraz dziewczyna żyła i walczyła, posługując się tylko jedną ręką. Władała jednak jarzącą się energetyczną klingą bardzo pewnie i sprawnie. I chociaż najzdolniejsi biotechnicy zaproponowali, że wykonają najlepszą zastępczą protezę, jaką można było sporządzić w całej gromadzie gwiezdnej Hapes, dzielna wojowniczka odrzuciła ich propozycję. Była dumna, że może być sobą... polegać na własnych umiejętnościach, sile fizycznej i mądrości. Nie chciała korzystać z pomocy sztucznej biomechanicznej kończyny. Zamiast tego zmieniła tylko środki, za pomocą których dążyła do osiągania wyznaczonych celów. Postanowiła, że będzie tak samo silna i sprawna jak poprzednio. A kiedy Tenel Ka postanawiała, że coś zrobi, zazwyczaj nie spoczywała, dopóki nie dopięła celu. Jaskrawe światła, płonące na obrzeżach urządzonego przed wielką świątynią lądowiska, oświetlały dżunglę, przyciągając zarówno tysiące nocnych owadów, jak i uskrzydlonych drapieżników, dla których były pożywieniem. Wyłożony kamiennymi płytami dziedziniec był jednak rozjaśniony tylko blaskiem krzyżujących się kling świetlnych mieczy, rozpraszającymi ciemności różnobarwną poświatą. Tionna sparowała jeszcze jeden cios, zadany przez młodą wojowniczkę.

7 - Bardzo dobrze, Tenel Ka - odezwała się instruktorka. - Uczysz się zwracać uwagę na precyzję, a nie na brutalną siłę. Coraz lepiej przeczuwasz moje ruchy i reagujesz na nie, posługując się Mocą. Tenel Ka kiwnęła głową, aż zatańczyły jej złocistorude warkoczyki. Wplecione weń paciorki zagrzechotały i zabrzęczały. Dziewczyna dawała z siebie wszystko, dobrze znając umiejętności i opanowanie instruktorki, która od ponad dziesięciu lat kształciła się w akademii Jedi. Z wielkiej świątyni wyłoniło się kilkoro innych uczniów, pragnących przyjrzeć się pojedynkowi. Teraz, kiedy Nowa Republika była świadoma coraz większego niebezpieczeństwa zagrażającego jej ze strony Drugiego Imperium i Akademii Ciemnej Strony, wszyscy kandydaci mistrza Skywalkera również zwiększyli tempo własnych ćwiczeń. Od ponad tysięcy pokoleń rycerze Jedi, posługując się siłami jasności, strzegli ładu i prawa w całej galaktyce. Luke Skywalker zamierzał kontynuować tę tradycję. Nieoczekiwanie Tionna wykonała świetlnym mieczem tak płynny i spokojny gest, że Tenel Ka tylko z trudem zdążyła odpowiedzieć na pchnięcie. Nie wyczuła, że srebrzystowłosa istota zamierza przystąpić do ataku, i nagły ruch Tionny zupełnie ją zaskoczył. Ostrza obu mieczy spotkały się i zaskwierczały... ale po krótkiej chwili instruktorka Jedi cofnęła świetlistą klingę. - Stop - oznajmiła, po czym wyłączyła broń, pozostawiając zaskoczoną młodą wojowniczkę z zapalonym mieczem w dłoni. Gestem pokazała nocne niebo i gwiazdy świecące nad Yavinem Cztery. Pozostali uczniowie, stojący na obrzeżach wykładanego kamiennymi płytami dziedzińca, także unieśli głowy i skierowali oczy w górę. Właśnie w tej chwili przez niewielkie, kolebkowo sklepione drzwi znajdujące się w bocznej ścianie ogromnej świątyni wyszli Jacen i Jaina. Bliźnięta również zamierzały przyglądać się ćwiczącej koleżance. Zamiast tego ujrzały smugę światła przecinającą mroczne niebo nad ich głowami niczym mały meteoryt. - Hej, to jakiś statek! - krzyknął chłopiec. - Ale nie pierwszy lepszy - dodała jego siostra. - Ten poznałabym na krańcu wszechświata. - Hej, tata wcale nie uprzedzał nas o tym, że chce przylecieć! Po kilku chwilach statek znalazł się tak nisko, że nocną ciszę rozdarł ryk silników napędu podświetlnego, po czym dał się słyszeć basowy pomruk uruchamianych repulsorów. Z głośnym rykiem spłaszczony rozwidlony owal „Sokoła Tysiąclecia” osiadł na lądowisku przed wielkim zigguratem. Nie przestając przekrzykiwać się nawzajem, Jacen i Jaina przebiegli przez plac ćwiczeń i skierowali się na lądowisko porośnięte krótko przyciętymi chwastami, by przywitać się z ojcem. W następnej chwili z kadłuba zmodyfikowanego lekkiego frachtowca wysunęła się rampa, po której zszedł Han Solo. Ujrzawszy biegnące ku niemu podniecone dzieci, zawadiacko się uśmiechnął. Kiedy na opuszczonej pochylni ukazała się sylwetka Chewbaccy, Tenel Ka usłyszała za plecami głośny ryk, niewątpliwie oznaczający powitanie. Odwróciła się i zobaczyła Lowbaccę, który stał na jednym z kamiennych progów piramidy piętrzącej się obok placu ćwiczeń. Młody Wookie dał susa ze skalnej półki i

8 skacząc po kamiennych występach stromej ściany budowli, znalazł się na ziemi. Ujrzawszy siostrzeńca, Chewbacca także zaryczał w odpowiedzi. Lowie był ostatnio niezwykle przygnębiony i wojowniczka z Dathomiry wyczuwała, że w umyśle przyjaciela kłębią się niespokojne myśli. Postanowiła jednak, że uszanuje młodego Wookiego w ten sposób, że pozwoli, by sam rozwiązywał własne problemy... chyba że poprosi o pomoc. Kiedy jednak zauważyła wyraz twarzy Chewbaccy, a potem przeniosła spojrzenie na oblicze jego siostrzeńca, nie mogła nie zwrócić uwagi na dziwny i ciekawy fakt. Mimo iż bliźnięta zostały wyraźnie zaskoczone nieoczekiwanym pojawieniem się „Sokoła Tysiąclecia”, Lowbacca doskonale wiedział, że frachtowiec wyląduje na Yavinie Cztery.

9 Rozdział 2 Jaina uświadamiała sobie, że szczerzy zęby jak idiotka, ale nie przestawała obejmować ojca. - Co tu robisz? - zapytała. - Nie wiedzieliśmy, że zamierzałeś przylecieć! Stojący obok niej Jacen niemal zapomniał o oddychaniu. Ze zdumieniem spoglądał na niezwykły strój ojca, pełen naszytych łat i kawałków futra. Musiał także zauważyć, że włosy Hana zostały niedawno bardzo krótko i nierówno ostrzyżone, co nadawało mu wygląd prawdziwego zabijaki. - Blasterowe błyskawice, tato! - wykrzyknął w końcu. - Dlaczego jesteś tak dziwacznie ubrany? Zanim Han miał szansę odpowiedzieć, Jaina rzuciła okiem na frachtowiec. Mimo panującego półmroku zauważyła, że niektóre płyty kadłuba zostały zastąpione anodyzowanymi kawałkami metalu, na dziobie przymocowano dodatkowe pojemniki towarowe, a na rufie sterczała jeszcze jedna antena paraboliczna nowego komunikatora. Dziewczyna miała wrażenie, że ze zdumienia opada jej szczęka. -I co zrobiłeś z „Sokołem”? - zapytała, nie wierząc własnym oczom. - Wygląda tak... inaczej! - Po jednym pytaniu na raz, dzieciaki! - odparł Han, uśmiechając się i unosząc na wysokość torsu dłoń z wyciągniętymi palcami, jakby chciał odeprzeć spodziewany atak. - Mieliśmy kilka problemów z planetami znajdującymi się na Odległych Rubieżach, a zatem korzystając z oficjalnych uprawnień, przywódczyni Nowej Republiki... - To znaczy mama - wtrąciła Jaina. - Zgadza się. - Twarz Hana rozjaśniła się w chłopięcym uśmiechu. - Tak czy owak, Leia poprosiła mnie i Luke’a, żebyśmy wyruszyli na przeszpiegi. Oświadczyła, że jeżeli się czymś nie zajmę, zapewne zbyt szybko się zestarzeję. A poza tym chyba sami wiecie, że odkąd wasz wuj założył akademię Jedi, ma zwyczaj od czasu do czasu opuszczać Yavin Cztery, choćby po to, żeby upewnić się, że nie wychodzi z wprawy. Mimo to doszliśmy do wniosku, że nie powinniśmy za bardzo rzucać się w oczy, a zatem... - Zmieniłeś wygląd i swój, i „Sokoła Tysiąclecia” - dokończył Jacen. Tymczasem Jaina nie przestawała wpatrywać się w guzowate narośle szpecące kadłub lekkiego frachtowca. - I Luke’a. - Han Solo ruchem głowy wskazał wznoszącą się za plecami bliźniąt wielką świątynię, z której właśnie wychodził ich wuj, odziany w pognieciony brązowy lotniczy kombinezon. - Cześć, Hanie! - zawołał mistrz Skywalker. - Czy zabrałeś ze sobą te brakujące części do nowych generatorów siłowego pola, które mi obiecałeś? Otarł usmarowaną dłoń o klapę kieszeni i tak wybrudzonego stroju. Wyglądał zupełnie jak rozbitek, który właśnie stracił statek. - Jasne, stary! - odkrzyknął Han. - Leia wie, że Drugie Imperium sposobi się do walki, i bardzo się martwi o twoją akademię Jedi. Nalegała, żebyśmy jak najszybciej zainstalowali nowe generatory pól ochronnych i dostarczyli im tyle energii, żeby mogły powstrzymywać ataki wrogów.

10 - Nadal uważam, że gdyby zaatakowano akademię, moi rycerze Jedi potrafią ją obronić - odparł Luke, uśmiechając się do uczniów stojących przed świątynią. - Przywódcy Akademii Ciemnej Strony okazaliby się głupcami, gdyby zamierzali nas lekceważyć. Han wzruszył ramionami. - Bez względu na to, co uważasz, Luke’u - odparł - spełnij moją prośbę, gdyż w przeciwnym razie Leia już nigdy nie zmruży oka. Śmiejąc się, mistrz Skywalker skinął na kilkoro młodych Jedi, by pomogli wynieść z ładowni „Sokoła” ciężkie pakunki zawierające części do generatorów. - Poproszę swoich uczniów, żeby zainstalowali je w tym czasie, kiedy nas tu nie będzie - obiecał. Przebrany mistrz Jedi podszedł do obu Wookiech, zatopionych w poważnej rozmowie. Wyglądało na to, że żegna się z Chewbaccą. Jaina odniosła wrażenie, że słyszy, jak wuj mówi coś na temat tego, iż zostało niewiele czasu, ale zanim zdążyła zapytać, o co chodzi, uprzedził ją Jacen. - A co z Chewiem? - zapytał, zwracając się do ojca. - Czy tym razem nie będzie twoim drugim pilotem? Han Solo sprawiał wrażenie trochę zakłopotanego. - Jakoś będę musiał poradzić sobie bez niego - odparł. - On i Lowie muszą wrócić na Kashyyyk, żeby zająć się rozwiązaniem poważnego problemu... określiłbym go mianem „rodzinnego”. - Problemu rodzinnego? - powtórzyła zdumiona dziewczyna. - Czy komuś stało się coś złego? - Nie-e, to coś jeszcze poważniejszego. Nigdy nie poznaliście siostry Lowiego, Sirry, prawda? - Han uniósł głowę i uczynił ruch, wskazując Chewbaccę, pogrążonego w rozmowie z siostrzeńcem. -Przede wszystkim dajcie im trochę czasu, żeby mogli o tym porozmawiać. Mam przeczucie, że później Lowbacca sam powie, o co chodzi. A tymczasem mam dla was wiadomości od mamy i Anakina... jak również kilka niespodzianek, które zabrałem na pokład „Sokoła Tysiąclecia”. - Oho! - odezwała się Jaina. - Jeszcze więcej niespodzianek? Han zachichotał i objął jednym ramieniem córkę, a drugim syna. - Ta-a, prezenty dla was - odparł, beztrosko się uśmiechając. - Hej, to mi przypomina, że mam dobry dowcip - odezwał się Jacen. - Czy chcecie posłuchać? - Zanim którekolwiek zdołało go od tego odwieść, zaczął mówić: - Zgadnijcie, co takiego mają Jawowie, czego nie ma żadne inne stworzenie w całej galaktyce? No co, poddajecie się? - Uniósł brwi. - Małe Jawiątka! Nawet ojciec miał trudności, żeby ułożyć usta w nieszczerym uśmiechu. Jaina przyglądała się przez chwilę bratu, nic nie mówiąc, po czym odwróciła się w stronę ojca, aby podjąć rozmowę na poprzedni temat. - Wspominałeś coś o tym, że masz dla nas jakieś prezenty? - zapytała. - No cóż, zabrałem partnera dla hodowanej przez Jacena pieńkowej jaszczurki i trochę kwitnących gałązek rozgwiezdnika, które służą tym stworzeniom za pożywienie. Mam także zmodernizowany mikromotywator, ale trzeba przy nim jeszcze trochę pomajstrować. Rzecz jasna, oboje będziecie musieli sami rozstrzygnąć, które dostanie jaki upominek.

11 Jaina parsknęła pogardliwie. - To nie powinno zająć dużo czasu - oznajmiła. Tenel Ka siedziała w swojej komnacie, z fascynacją spoglądając na niewielki holograficzny wizerunek ciemnowłosego Anakina Solo trzymającego kilka jaskrawo ubarwionych i splecionych włókien. Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego młodszy brat bliźniąt miałby przesyłać wiadomość właśnie jej. Przecież widziała chłopca tylko raz w życiu i to niedawno, podczas pobytu na Coruscant. - Dobrze wiem, Tenel Ka, jak bardzo jesteś samodzielna, ale mam nadzieję, że nie weźmiesz mi za złe tego, co pragnę ci powiedzieć - słuchała nagranego głosu Anakina. - Kiedy Jacen i Jaina wspomnieli o trudnościach, jakie masz z zaplataniem włosów od czasu wypadku, postanowiłem, że pomogę ci uporać się z tym problemem. Możliwe, że wielu spośród tych rzeczy domyśliłaś się sama - na holograficznej twarzy chłopca pojawił się nikły uśmiech -ale jeżeli nawet tak jest, rozwiązanie łamigłówki sprawiło mi prawdziwą radość. Bliźnięta Solo, które wręczyły Tenel Ka kasetę po drugiej rozmowie z ojcem, siedziały teraz na kamiennej podłodze w komnacie młodej wojowniczki. Jaina przewróciła oczami. - Cały braciszek - mruknęła. - To jest fakt - odezwała się Tenel Ka, po czym zwróciła uwagę ponownie na jarzący się wizerunek. Na hologramie chłopiec trzymał różnobarwną plecionkę jedną ręką i przebierając palcami drugiej, starannie rozdzielał pojedyncze włókna. Dziewczyna podświadomie uniosła rękę do głowy i zaczęła rozczesywać palcami pasemka złocistorudych włosów. Starając się poruszać palcami wyjątkowo precyzyjnie, Anakin przesuwał dłoń w dół po pojedynczych włóknach. Zaplatał je, posługując się tylko jedną ręką. - Widzisz, to się da zrobić, jeżeli tylko spojrzeć na problem z innej perspektywy - ciągnął hologram. Sekwencja ruchów się powtórzyła, chociaż w zwolnionym tempie, a tymczasem głos Anakina nie przestawał mówić: - Próbowałem kilku sposobów, żeby umieścić pośród splotów jakąś ozdobę, i doszedłem do wniosku, że idzie mi najlepiej, jeżeli najpierw przytrzymam paciorek czy piórko wargami. Dzięki temu, jeżeli pragnę coś wpleść, nie muszę odrywać palców od warkocza. - A. - Tenel Ka kiwnęła głową na znak, że uznaje logikę tego rozumowania. - Aha. Pragnąc sama spróbować, zaczęła przekładać w palcach pasma włosów. Starała się opanować opracowaną przez Anakina technikę zaplatania warkocza jedną ręką. Hologram zamigotał i zmienił się, by ukazać inną scenę. Anakin stał teraz obok grubego warkocza z pasm długich lśniących brązowych włosów, w które wpleciono kilkanaście różnobarwnych koralików i piór, zdobiących zazwyczaj sploty włosów wojowniczek z Dathomiry. Chłopiec sprawiał wrażenie zakłopotanego, ale zarazem zadowolonego. - Jak widzisz, mama pozwoliła mi wprawiać się na swoich włosach.

12 Widoczna na miniaturowym wizerunku przywódczyni Nowej Republiki odwróciła głowę i ciepło się uśmiechnęła, po czym wykonała wdzięczny piruet, żeby wszyscy mogli lepiej przyjrzeć się jej warkoczom. Kiedy holograficzne nagranie dobiegło końca, Tenel Ka, zastanawiając się nad nową techniką, z powagą kiwnęła głową. Pomyślała, że jeżeli trochę sama poćwiczy, z pewnością potrafi ją opanować. Od strony drzwi komnaty wojowniczki dobiegło nagle głośne pytające warknięcie. Dziewczyna uniosła głowę i spostrzegła Lowbaccę stojącego pod wieńczącym wejście kamiennym hakiem. - Wejdź, przyjacielu - powiedziała, wskazując wolne miejsce obok siebie na kamiennej posadzce. - Jeżeli chcesz, usiądź z nami. - Lowie, czy wszystko w porządku? - odezwała się zatroskana Jaina, spoglądając na kolegę. Chudy jak tyczka i porośnięty rudobrązową sierścią młody Wookie wolno podszedł do przyjaciół i usiadł na kamiennej posadzce między Tenel Ka a Jainą. Przez dłuższy czas żadne z czworga młodych Jedi się nie odzywało. Później Lowbacca sięgnął do pasa i pstryknął niewielkim przełącznikiem umieszczonym na tylnej powierzchni obudowy miniaturowego androida. - Ach, dziękuję panie Lowbacco - odezwał się natychmiast Em Teedee. - Czuję się naprawdę wypoczęty, chociaż muszę oświadczyć, że mój cykl przerwy trwał o wiele dłużej, niż się spodziewałem. Och, niech pan spojrzy! Mamy towarzystwo! Lowbaccca groźnie zaryczał i krótko szczeknął, przerywając potok wymowy gadatliwego urządzenia. - Ależ oczywiście, panie Lowbacco - zapiszczał Em Teedee. - Z przyjemnością zajmę się tłumaczeniem. Przecież wie pan, że to mój najważniejszy obowiązek. Władam płynnie ponad sześcioma językami. Lowbacca był tak zamyślony, że nawet nie zbeształ miniaturowego androida- tłumacza. Z początku powoli, często przerywając, zaczął mówić, a Em Teedee tłumaczył jego słowa: - Pan Lowbacca doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że okazywane ostatnio ...przygnębienie nie umknęło uwagi nikogo, wywołując całkiem poważne zaniepokojenie... Zaniepokojenie, które, pragnę dodać, także ja podzielałem. Jaina położyła dłoń na ramieniu Lowiego. - No cóż, martwiliśmy się o ciebie - oznajmiła. - Chcieliśmy, żebyś zwierzył się ze swoich kłopotów. Tenel Ka tylko kiwnęła głową i cierpliwie czekała, aż młody Wookie podejmie opowieść. Lowbacca zgarbił się i ciągnął, od czasu do czasu przerywając, żeby Em Teedee miał czas przetłumaczyć: - Ostatnio wyniknął pewien problem rodzinny, który sprawił, że pan Lowbacca zaczął się poważnie martwić o bezpieczeństwo swojej siostry Sirrakuk. Możliwe, że pamiętacie, iż pośród młodych Wookiech istnieje zwyczaj podejmowania się bardzo trudnego i niebezpiecznego przedsięwzięcia, samotnie albo z pomocą przyjaciół. Dzięki dopełnieniu tego rytuału młodzi mogą cieszyć się szacunkiem innych, co jest bardzo istotne zwłaszcza wówczas, kiedy mają obrać własną drogę życia.

13 Pan Lowbacca postanowił, że dokona takiego odważnego czynu. Wiedział, że innym Wookiem będzie trudno pogodzić się z jego decyzją rozpoczęcia nauki w akademii Jedi zamiast oddawania się jakiemuś bardziej tradycyjnemu zajęciu. Był tak dumny z przymiotów własnego umysłu, że postanowił zdać się na swój spryt i przebiegłość. Nie mówiąc ani słowa nikomu z przyjaciół, samotnie zapuścił się na najniższe poziomy gęstej dżungli. Osobiście ściął pęk błyszczących włókien ze środka niebezpiecznego kwiatu syreniowca. I chociaż pan Lowbacca powrócił cały i zdrowy z cennym trofeum, które pragnął zdobyć, przyznaje teraz, że ta samotna wyprawa była zbyt ryzykowna i niemądra. Obawia się o Sirrakuk, gdyż wie, że siostra jest o wiele bardziej impulsywna, porywcza i uparta niż on. Lowbacca urwał, po czym przesunął palcami po błyszczących włóknach pasa okrywającego jego biodra. Kunsztowne sploty kojarzyły się Tenel Ka z wiadomością, jaką otrzymała od Anakina, który pragnął zapoznać dziewczynę z techniką zaplatania warkoczy przy użyciu tylko jednej ręki. Jaina obdarzyła Wookiego wyrozumiałym spojrzeniem. - Ach, więc teraz się obawiasz, że Sirra może wyprawić się sama tylko dlatego, że ty tak postąpiłeś? Lowbacca wbił spojrzenie w kamienne płyty. Przez chwilę milczał, a potem wydał serię gardłowych warknięć i pomruków. Oparł oba łokcie na kosmatych kolanach i ukrył głowę w dłoniach, po czym ciągnął: - Obawiam się, że sytuacja wygląda jeszcze bardziej poważnie, a pan Lowbacca uważa, że to on ponosi całą odpowiedzialność - przetłumaczył miniaturowy android. - Widzicie, od czasów dzieciństwa najlepszą przyjaciółką Sirry była Raabakyysh - albo Raaba, jak zwracali się do niej członkowie rodziny pana Lowbaccy - inteligentna, stanowcza, urodziwa i uwielbiająca przygody koleżanka. Prawdę mówiąc, pan Lowbacca zawsze czuł, że... No, dalej! - ponaglił Em Teedee. - Co pan czuł? Nie może pan jak gdyby nigdy nic milknąć, nie kończąc zdania. Lowie cicho jęknął i zaczął znów mówić. Ciemniejsza sierść nad okiem nastroszyła się, jakby młody Wookie zaczynał być wzruszony. - Mniej więcej przed miesiącem Raaba postanowiła udowodnić, że potrafi sama stawić czoło niebezpieczeństwu. Sirra i Raaba zdecydowały, że jedna będzie towarzyszyła drugiej, ale w noc poprzedzającą tę, kiedy miały wyruszyć na wyprawę, Raaba, zapewne działając pod wpływem impulsu chwili, postanowiła pójść sama. Potajemnie wymknęła się w środku nocy, zostawiając siostrze pana Lowbaccy jedynie krótką wiadomość, co zamierza uczynić i dlaczego. Z jej treści wynikało, że Raaba liczyła, iż dorównując bratu przyjaciółki pod względem odwagi, wywrze na nim duże wrażenie. Miała nadzieję, że pewnego dnia, kiedy oboje dorosną, pan Lowbacca uzna ją za towarzyszkę życia godną rycerza Jedi. Niestety... Lowbacca ponownie zawiesił głos i zanim zaczął mówić dalej, głęboko westchnął. - Niestety... O rety! - ciągnął Em Teedee. - Obawiam się, że Raaba nigdy nie wróciła z wyprawy! Kiedy jej rodzice wyruszyli na poszukiwania, znaleźli tylko zakrwawiony plecak córki. Nic więcej. Raaba zniknęła.

14 Wyczuwając ból Lowbaccy, Tenel Ka popatrzyła na przyjaciela. - A - powiedziała. - To właśnie dlatego czujesz się taki przygnębiony. Lowie zaczął znów mówić. Tym razem można było odnieść wrażenie, że dźwięki z trudem przechodzą mu przez gardło. - Od chwili... zniknięcia Raaby, Sirra stawała się coraz bardziej nieostrożna, jakby przestało ją obchodzić, czy będzie żyła dalej, czy umrze. Odmówiła wszystkim innym przyjaciółkom, które chciały wraz z nią zdać ten egzamin dojrzałości. Twierdziła, że Raaba była jedyną koleżanką, której całkowicie ufała. Niedawno pan Lowbacca, doprowadzony do rozpaczy, przesłał siostrze wiadomość, pytając, czy pozwoliłaby, aby o n towarzyszył jej zamiast Raaby. Pan Chewbacca właśnie przekazał mu odpowiedź Sirry... - Em Teedee na chwilę umilkł. - Och, dzięki niech będą niebiosom... wyraziła zgodę! - Hej, to wspaniale! - odezwał się Jacen. W jego głosie zabrzmiała niekłamana ulga. - Doprawdy! - zawtórował mu miniaturowy android. Lowbacca jednak nie od razu odpowiedział. Wyglądało na to, że intensywnie wpatruje się w jakiś okruch leżący na kamiennej posadzce. - Jest jeszcze coś, co cię martwi, Lowie - domyśliła się Jaina. Tenel Ka spojrzała na kikut odciętej ręki, po czym obdarzyła Wookiego spojrzeniem, w którym kryło się zrozumienie. - Obawiasz się, że nie będziesz mógł pogodzić się ze stratą - powiedziała. - Ze stratą Raaby. - Czy o to chodzi, Lowie? - zapytała Jaina. - Obawiasz się bólu, jaki odczujesz, wracając na Kashyyyk, ponieważ nie spotkasz tam swojej przyjaciółki Raaby? A poza tym czujesz się odpowiedzialny za to, co się stało, ponieważ usiłowała powtórzyć twój wyczyn? Lowie zaryczał w odpowiedzi, a Em Teedee przetłumaczył jego odpowiedź. - Pan Lowbacca jest także zaniepokojony faktem, iż ból, jaki odczuwa po stracie Raabakyysh, sprawi, że w krytycznym momencie może nie będzie mógł pomóc siostrze tak, jakby pragnął... Miał nadzieję, iż uda mu się namówić jedno z was, by zechciało towarzyszyć mu w wyprawie na rodzimą planetę. Tenel Ka odpowiedziała niemal natychmiast. - Po tym, jak uległam wypadkowi, służyłeś mi pomocą, kiedy cię potrzebowałam. Nie mogłabym nie zrobić teraz tego samego dla ciebie, przyjacielu. Wyciągnęła rękę i położyła dłoń na dłoni Lowbaccy. - Hej, ja także polecę! - odezwał się Jacen, kładąc dłoń na dłoniach obojga przyjaciół. Jego siostra nie zwlekała z położeniem swojej dłoni. - A zatem polecimy wszyscy - oznajmiła. - Razem będziemy silniejsi. Lowbacca ociągał się, stojąc w pobliżu kadłuba przerobionego „Sokoła Tysiąclecia”. Czekał, aż bliźnięta pożegnają się z ojcem. Han Solo obdarzył dzieciaki przekornym uśmiechem. - Ta-a, chyba miałem coś w rodzaju przeczucia, że wszyscy zechcecie towarzyszyć Lowiemu - powiedział. - Kiedy Chewie opowiedział mi, o co chodzi,

15 uzgodniłem wszystko z waszą mamą. Będziecie miały dobrą okazję nauczyć się mówić językiem Wookiech, a także rozumieć, co oni mówią do was, dzieciaki. Właśnie wówczas z hangaru wyłonił się Luke Skywalker, ubrany w wymięty i zniszczony lotniczy kombinezon. Towarzyszył mu Chewbacca. Lowie wyczuwał woń zastarzałych smarów i rozpuszczalników, plamiących tkaninę stroju mistrza Jedi. - Wszystko gotowe? - zapytał Skywalker. - Już bardziej nie będzie - odparł Han, ukazując zęby w kolejnym przekornym uśmiechu. - Czy ty i Chewie skończyliście przygotowywać do lotu „Ścigacz Cieni”? Luke odwrócił się w stronę starszego Wookiego, idącego u jego boku, i powiedział: - „Ścigacz” to dobry statek. Nie pozwól, żeby stała mu się jakaś krzywda. Chewbacca wzruszył ramionami i krótko szczeknął, obiecując spełnić jego prośbę. Han Solo klepnął go po plecach. - Bądźcie ostrożni - powiedział. - Powierzam ci dzieciaki. Uważaj na nie, zgoda? Do zobaczenia za kilka tygodni. Han uściskał Jacena i Jainę, po czym odwrócił się i wszedł na pokład „Sokoła Tysiąclecia”. Zanim mistrz Skywalker także zniknął w środku frachtowca, obdarzył pełnym zaufania spojrzeniem wszystkich czworo młodych rycerzy Jedi. - Nie zapominajcie, że razem jesteście silniejsze - powiedział. - Niech Moc będzie z wami. Kiedy odlatujący „Sokół” zamienił się w niknący punkcik jarzący się bielą silników napędu podświetlnego, Lowbacca głęboko westchnął i zaryczał pytająco, zwracając się do Jainy. Dziewczyna zachichotała. - Masz rację - odparła. - No, to na co jeszcze czekamy?

16 Rozdział 3 Lśniący kadłub zaprojektowanego w jakiejś imperialnej stoczni „Ścigacza Cieni”, pokryty jakby naoliwionym kwantowym pancerzem, połyskiwał w promieniach wschodzącego słońca. Siedzący za pulpitem sterowniczym Chewbacca pilotował mały wahadłowiec. Ostrożnie manewrując, wylatywał z czeluści hangaru urządzonego na najniższym poziomie wielkiej świątyni Massassów, mającej kształt zigguratu. Jacen stał obok siostry i Tenel Ka, obserwując, jak zgrabny statek porusza się, napędzany niesłyszalnymi silnikami. Kiedy pomyślał o przygnębieniu, jakie ostatnio dręczyło Lowiego, był rad, że mistrz Skywalker pozwolił im lecieć właśnie „Ścigaczem Cieni” - szybką i niemal niezniszczalną jednostką, idealnie nadającą się do wykonywania trudnych zadań. Był dumny, że Lowie poprosił ich, by towarzyszyli mu w wyprawie. Cieszył się, że on, siostra i Tenel Ka mogą pomóc przyjacielowi Wookiemu. Lowie stał w przeciwległym krańcu polany i ruchami porośniętych długą sierścią rąk wskazywał wujowi właściwy kierunek. Kiedy „Ścigacz Cieni” znieruchomiał, opuściła się rampa małego statku. Na szczycie ukazał się Chewbacca, który przeciągle zaryczał, wymachując porośniętymi cynamonową sierścią, kosmatymi rękami. - Pan Chewbacca serdecznie zaprasza wszystkich na pokład -przetłumaczył Em Teedee nieco drżącym głosem, w miarę jak obijał się o biodro przy każdym długim kroku Lowiego. Jacen przerzucił przez ramię pas płóciennej torby z różnymi drobiazgami. Odwrócił się, żeby sprawdzić, czy nie mógłby jakoś pomóc Tenel Ka, ale kiedy dostrzegł zdecydowanie malujące się na twarzy wojowniczki, doszedł do wniosku, że będzie lepiej, jeżeli o nic nie zapyta. Wszyscy czworo młodzi Jedi weszli na pokład „Ścigacza Cieni”, po czym odwrócili się, by pożegnać pozostałych uczniów i Tionnę, która także uniosła rękę w geście pożegnania. Jeszcze zanim śluza statku została uszczelniona przed odlotem, instruktorka Jedi zapędziła uczniów do codziennych ćwiczeń, dobrze wiedząc, że Drugie Imperium czyniło przygotowania do walki z Nową Republiką. Młodzi rycerze Jedi nie mogli tracić ani chwili. Stopniowy wzrost przyspieszenia, szybki, ale zarazem bardzo łagodny, sprawił, że statek wystartował, jakby naigrawał się z siły przyciągania. Zadań dziób i poszybował prosto w przesłonięte poranną mgiełką niebo, pozostawiając za rufą księżyc porośnięty dziewiczą dżunglą. Kiedy „Ścigacz Cieni” dokonał skoku w nadprzestrzeń, Jacen nie przestawał obserwować Chewbaccy i Lowiego, którzy zajmowali dwa przednie fotele, ustawione w wąskiej sterowni. Ich rozmowa, prowadzona w języku Wookiech, przypominała mu ryki i wycia dwóch groźnych, skaczących sobie do oczu, bestii. Chociaż chłopiec potrafił zrozumieć zaledwie kilka słów, wiedział, że obaj Wookie po prostu rozmawiają. Em Teedee otrzymał polecenie, by nie troszczył się o tłumaczenie, tak więc Chewie i Lowie mogli zamienić ze sobą kilka zdań bez obawy, że ktokolwiek będzie im przeszkadzał.

17 Widząc, że Jaina, posługując się zestawem uniwersalnych narzędzi, rozbiera miniaturowe mechaniczne urządzenie, jakie zabrała ze swojego warsztatu na Yavinie Cztery, Jacen postanowił, że skorzysta z okazji, by rozweselić wojowniczkę z Dathomiry. Doszedł jednak do wniosku, że t y m razem nie będzie opowiadał jej żadnych dowcipów, a zamiast tego wyjaśni burkliwej dziewczynie, dlaczego niektóre rzeczy są uważane za zabawne. Postara się wytłumaczyć, dlaczego powinna się śmiać po wysłuchaniu jego dowcipów... no, przynajmniej niektórych. Jacen zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem dziewczyna nie śmieje się dlatego, że po prostu ich nie rozumie. Niemożliwe, żeby wszystkie jego dowcipy były do niczego… Wyjaśnił więc Tenel Ka, dlaczego absurdalne odpowiedzi na niewinnie brzmiące pytania są zazwyczaj uważane za zabawne. Pokazał, jak wyprawianie nieoczekiwanych rzeczy z pożywieniem czy przedmiotami codziennego użytku może wywoływać uśmiech na twarzach widzów. Tenel Ka spoglądała na niego poważnie, poświęcając jemu i tylko jemu całą uwagę. Ani razu wszakże nawet się nie uśmiechnęła. Jacen westchnął, po czym opowiedział dziewczynie kilka najlepszych dowcipów. Po chwili opowiedział kilka najgorszych, by na ich przykładzie wyjaśnić różnicę między jednymi a drugimi. Tenel Ka wysłuchała cierpliwie, ale na jej twarzy nie ukazał się uśmiech. Zrozpaczony chłopiec zaczął się zastanawiać, czy nie powinien udać się do automatu przyrządzającego posiłki, by poprosić o porcję mrożonego deneeliańskiego musującego budyniu, po czym na niby potknąć się w ten sposób, by potrawa rozbryznęła się po jego twarzy. Doszedł jednak do wniosku, że na młodej wojowniczce nie wywarłoby żadnego wrażenia nawet najbardziej widowiskowe lądowanie na pośladkach. Kręcąc głową na znak, że się poddaje, Jacen postanowił dać dziewczynie spokój. Powinien zająć się czymś innym, może mniej zniechęcającym. Jego nastrój uległ natychmiast poprawie, kiedy wytężając wszystkie zmysły Jedi, wykrył coś ciekawego w zakamarkach części rufowej „Ścigacza Cieni”... nikły ślad, wskazujący na obecność jakiejś żywej istoty... ukrytego w przedziale silnikowym zwierzątka, które znalazło się poza naturalnym środowiskiem. Jacen postanowił wyruszyć na poszukiwania. Pomyślał, że tak czy owak, chyba nikt oprócz niego nie zainteresuje się biedactwem. Minąwszy kajuty z pryczami do spania i przedziały, w których automaty przyrządzały posiłki, dotarł do osłoniętego i izolowanego przedziału rufowego. Słyszał pulsujący huk silników poruszającego się w nadprzestrzeni „Ścigacza Cieni”. Popatrzył na płyty czołowe skomplikowanych paneli, urządzenia kontrolno-pomiarowe i baterie dostarczające energii do systemów uzbrojenia, zasilane sprzężonym spinowo i obdarzonym ładunkiem gazem tibanna, a także generatory ochronnych pól siłowych, które niczym wymyślny baldachim otaczały lśniący kadłub statku. Mimo stłumionego hałasu i drżenia pracujących pełną mocą silników nadal wyczuwał słabiutki sygnał świadczący o obecności jakiegoś stworzenia, wystraszonego i zagubionego. - Nie obawiaj się - powiedział na głos, równocześnie wysyłając myślowe wici, by przekazać te same słowa za pośrednictwem Mocy. - Jestem twoim

18 przyjacielem. Mogę ci pomóc. Musisz jednak się pokazać. Przekonasz się, że wszystko będzie dobrze. Pochyliwszy się, zniżył głos do szeptu i zaczął zaglądać w szczeliny między urządzeniami kontrolnymi. Postanowił kierować się zmysłami. - Nie wyrządzę ci żadnej krzywdy - ciągnął. - Możesz mi zaufać. Dotknął samymi opuszkami palców zimnej metalowej płyty czołowej jakiegoś panelu, delikatnie muskając myślami obudowę generatora osłon przeciwjonowych. Wyczuwał, że właśnie tam ukryło się stworzenie. Drżało i kurczyło się ze strachu; zapewne czegoś strzegło. Niewielkiego gniazda? - To tylko ja - odezwał się znów chłopiec. - Nie bój się mnie. Uspokój się. Potrafię się tobą zaopiekować. Chcąc uzyskać dostęp do wnętrza generatora, pociągnął za uchwyty mocujące metalową płytę. W środku, w przytulnym małym gniazdku sporządzonym z różnokolorowych odpadków i śmieci, kulił się puchaty ośmionogi gryzoń; podobne do małej myszy stworzenie porośnięte delikatną, długą jasnoszarą sierścią. Zwierzątko zwróciło na Jacena mikroskopijne czarne oczy, które w panującym półmroku zalśniły jak paciorki. Zaczęło poruszać wilgotnym nosem. Jeżeli sądzić z wyglądu dwóch długich zębów sterczących z przedniej części pyszczka, nie wyglądało na mięsożerne. - Chodź do mnie - odezwał się Jacen. - To miejsce nie jest dla ciebie bezpieczne. Wyciągnął rękę i łagodnie wyciągnął gryzonia z kryjówki. Wszystkie osiem łapek drżało i łaskotało dłoń chłopca. Jacen miał wrażenie, że trzyma tłuściutkiego puszystego pająka, ale przyjaznego, nie zamierzającego go ukąsić. Pogłaskał zwierzątko po grzbiecie, po czym znów pochylił się i popatrzył na gniazdo. Przy jego budowie stworzenie ogryzało kawałki różnobarwnej izolacji z kabli zasilających generator. Oprócz tego poszarpało i powyciągało inne przewody, splatając je w ten sposób, żeby w miękkim gniazdku, wyściełanym strzępkami tkanin i plastikowych osłon, mogły zmieścić się. cztery pulchniutkie kulki, bez wątpienia potomstwo samicy. - Och, jaki masz przytulny domek - odezwał się łagodnie chłopiec. - Chyba jednak nie powinnaś była budować go właśnie z takich materiałów. Wiesz, nie możemy się obyć bez generatora osłon przeciwjonowych. To urządzenie chroni kadłub naszego statku. Nie przestając delikatnie głaskać grzbietu stworzenia, wyjął gniazdko w taki sposób, żeby nie wyrządzić krzywdy młodym, po czym umieścił w nim samicę, która natychmiast przytuliła się do czterech puchatych kulek. - Przeniosę cię teraz w bezpieczne miejsce - obiecał - ale najpierw muszę powiedzieć o wszystkim Jainie i Lowiemu, żeby mogli zająć się naprawami. Zaabsorbowany uspokajaniem nowego ulubieńca, Jacen powrócił do pomieszczeń na dziobie. Podszedł do siostry, która nadal majstrowała we wnętrzu niepojętego mechanicznego urządzenia. - Hej, posłuchaj, Jaino - zaczął. - Mam niepomyślne wieści. Dziewczyna się odwróciła, nie wypuszczając z dłoni niewielkiego klucza hydraulicznego.

19 - Co się stało? Zanim chłopiec zdążył odpowiedzieć, cały „Ścigacz Cieni” zakołysał się i szarpnął, jakby zderzył się z niewidoczną przeszkodą. Pokład uciekł spod nóg Jacena, który upadł na kolana. Z trudem utrzymywał równowagę, starając się nie upuścić gniazda. Świetliste różnobarwne smugi, oglądane przez iluminatory podczas lotu w nadprzestrzeni, zawirowały we wszystkie strony jakby wszyscy oglądali je po zażyciu środków halucynogennych. Kiedy jakaś siła zatrzęsła „Ścigaczem Cieni” po raz drugi, Jacen upadł na plecy. Z najwyższym wysiłkiem udało mu się jednak utrzymać cenne gniazdko. - Uhm, to teraz nieważne - odparł. - Może poczekać na bardziej odpowiednią chwilę. Jaina chwyciła za podłokietniki fotela, a tymczasem niewielki statek zataczał się i trząsł jak pijany. Wszystkie narzędzia i elektroniczny zdalniak skanujący, który właśnie dziewczyna skończyła naprawiać, wystrzeliły jak pociski, by roztrzaskać się o grodzie i opaść na płyty pokładu w postaci bezużytecznych szczątków. Kiedy „Ścigacz Cieni” na chwilę wyrównał lot, jej brat niepewnie się wyprostował, nie wypuszczając czegoś, co trzymał w dłoni. Jego włosy sprawiały wrażenie jeszcze bardziej rozwichrzonych niż zazwyczaj. Przede wszystkim chłopiec spojrzał, czy Tenel Ka nie stało się nic złego. Młoda wojowniczka także wstała. Szeroko rozstawiła nogi, wparła je w pokład i starała się utrzymać równowagę. Tymczasem „Ścigacz Cieni” znów się zatrząsł, próbując przelecieć przez obszar objęty jakimiś zakłóceniami. - Co się dzieje? - zapytała. Siedzący w sterowni Lowie i Chewbacca zaczęli ryczeć do siebie i ciągnąć za dźwignie, żeby ustabilizować mały wahadłowiec. - Burza jonowa? - zakwilił przerażony Em Teedee, by po chwili wydać głośny elektroniczny jęk. - Czy jest pan tego absolutnie pewien? Jesteśmy zgubieni! Usta Jainy zacisnęły się w ponurą ciemną linię. - Zgadza się, to burza jonowa - odezwała się dziewczyna. - Zwyczajny pech. Nie mogliśmy jej przewidzieć. Posługując się nawigacyjnym komputerem, wytyczyliśmy najkrótszy szlak, którym można było dolecieć na Kashyyyk. Pokładowe atlasy gwiezdne ukazują tylko ciągłe zagrożenia, w rodzaju gromad gwiazd, czarnych dziur i gromadzących olbrzymią energię mgławic... Tymczasem burze jonowe pojawiają się i znikają, ale kiedy się przelatuje przez ich obszar, z pewnością wywołują drgania nadprzestrzeni. - Czy to coś poważnego? - zapytał Jacen. Na jego czole pojawiły się kropelki potu. - Nie podoba mi się to. Jestem pełen najgorszych przeczuć. - Musimy spokojnie poczekać i przekonać się, co z tego wyniknie - odparła Jaina. Tenel Ka stała, położywszy dłoń na pasie z wieloma kieszeniami. Gdyby miała walczyć z namacalnym wrogiem, mogłaby posłużyć się sztyletami do rzucania, świetlnym mieczem czy nawet cienką linką zakończoną rozkładaną kotwiczką.

20 Żaden z tych przedmiotów nie nadawał się jednak, żeby wojowniczka mogła stawić czoło burzy jonowej. Tymczasem Chewbacca i Lowie przebierali włochatymi palcami po pulpitach konsolet sterowniczych, chwytając za różne dźwignie. „Ścigacz Cieni” wyskoczył jednak z nadprzestrzeni i znalazł się na obrzeżach szalejącej jonowej nawałnicy. - Oho - odezwał się Jacen. - Zapomniałem wam powiedzieć, że nasz generator osłon przeciwjonowych mógł zostać trochę uszkodzony. Uniósł sporządzone z różnobarwnych strzępków materiałów izolacyjnych gniazdko, z którego zwisały kawałki kabli i przewody. Jaina natychmiast odwróciła się w jego stronę, jeszcze bardziej zmartwiona niż kiedykolwiek. - O, nie! To mogłoby... W miarę jak „Ścigacz Cieni” coraz bardziej pogrążał się w groźną burzę, kadłub statku zaczynały otaczać podobne do pajęczyn krzaczaste błyskawice wyładowań elektrycznych. W ciemnościach raz po raz rozbłyskiwały potężne wyładowania. Ogniste bryzgi przecinały wypełnione rozżarzonymi gazami przestworza, w których szalał niespodziewany huragan międzygwiezdnych jonów. Mały wahadłowiec podskakiwał jak rozwścieczony banth, a jego pasażerowie obijali się o przepierzenia i grodzie. Jacen oparł się ramieniem o kontrolny rygiel. Po chwili wpadła na niego Tenel Ka. Chłopiec pochwycił wojowniczkę i nie wypuszczając z drugiej dłoni gniazda z nowym ulubieńcem, przytrzymał i siebie, i dziewczynę, by oboje nie upadli. Tymczasem Jaina, która usiłowała przedostać się do sterowni, rozpłaszczyła się na płytach pokładu. W tej samej chwili włączyły się rufowe silniki „Ścigacza Cieni”. Potężna siła napędu podświetlnego pchnęła statek ku przeciwległemu krańcowi przestrzeni, rozdzieranej przez szalejącą jonową burzę. Siedzący na fotelu pilota Chewbacca zaryczał i zaczął chwytać dźwignie sterownicze. Pociągając raz jedną, a raz drugą, usiłował utrzymać statek na poprzednim kursie, który pozwoliłby jak najszybciej opuścić niebezpieczny obszar. Lowie głośno zaryczał, kiedy dostrzegł, jak ogniste palce błękitnych błyskawic przeskakują z jednego panelu kontrolnego na drugi, niszcząc kolejne podsystemy. Nagle zza rufowych grodzi, gdzie znajdowały się generatory osłon przeciwjonowych, dobiegł głośny skowyt oznaczający, że urządzenia są przeciążone. Po chwili rozległ się huk i generatory odmówiły posłuszeństwa. Za dziobowym iluminatorem „Ścigacza Cieni” kłębiło się morze różnobarwnych gazów. Mały wahadłowiec leciał dalej, koziołkując w przestworzach, kierując się jednak ku obszarowi nie objętemu przez jonową burzę. W końcu opuścił niebezpieczną przestrzeń, ale Jaina wzdrygnęła się, kiedy pomyślała, jakie uszkodzenia musiały spowodować wyładowania jonowe. Jacen otrzepał się z kurzu i uśmiechnął się z przymusem. - A teraz... - zaczął. - Uhm... Jak mówiłem, generator osłon przeciwjonowych został uszkodzony... - Ponownie uniósł gniazdo z ośmionogim gryzoniem, który skulił się, jakby świadom wszystkich kłopotów, jakie przysporzył załodze. - Znalazłem to gniazdo we wnętrzu urządzenia. Wyjąłem je, ale chciałbym, żeby któreś z was zajęło się naprawą uszkodzeń.

21 - Wygląda na to, że mamy teraz pod dostatkiem czasu na naprawy - odezwała się Tenel Ka. - Potrafimy to zrobić, prawda? Siedzący w sterowni Lowie i Chewie zaczęli się naradzać, raz po raz rycząc i warcząc. - Och, to wspaniale! - odezwał się miniaturowy android-tłumacz. - Pan Lowbacca uważa, że mieliśmy wielkie szczęście. Systemy napędowe oraz urządzenia uzdatniania powietrza i wody zostały tylko lekko uszkodzone i ich naprawa nie powinna okazać się bardzo trudna. O rety, to naprawdę cudowna wiadomość! Em Teedee zamilkł. Obaj Wookie przez chwilę rozmawiali ze sobą, po czym głos zabrało znów srebrzyste urządzenie. - Przepraszam, ale co pan powiedział, panie Lowbacco? O rety! Wszystko wskazuje na to, że nasz komputer nawigacyjny został całkowicie zniszczony. Wskutek tego straciliśmy wszelkie współrzędne, które pozwoliłyby nam dolecieć z tego miejsca do jakiegokolwiek innego. Nie do wiary! Jesteśmy... Zagubiliśmy się w przestworzach. Usłyszawszy uwagę androida-tłumacza, Chewbacca i Lowie w tej samej chwili gniewnie zaryczeli i Em Teedee natychmiast umilkł. - No cóż, wydaje mi się, że jednak powinienem czerpać pociechę z faktu, iż panowie pokładają takie zaufanie w swoich umiejętnościach nawigacji - mruknął po chwili. Obaj Wookie zaczęli gorączkowo dyskutować, po czym nastąpiło wpisywanie danych do pamięci pulpitu nawigacyjnego, a jeszcze później wzajemne sprawdzanie, czy któryś z Wookiech nie popełnił omyłki. Kiedy pozostali członkowie załogi uporali się z mniej skomplikowanymi naprawami, „Ścigacz Cieni” wyruszył w dalszą podróż. Z początku Jaina była zaskoczona, że mały statek leci znów właściwym kursem, potem jednak uświadomiła sobie, że nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Mimo wszystko Kashyyyk był jedyną planetą zamieszkaną przez Wookiech, a Lowie i Chewbacca bardzo tęsknili za rodzinnym światem. Dlaczego więc miała się dziwić, że obaj zapamiętali zestaw współrzędnych, dzięki którym mogli powrócić do domu?

22 Rozdział 4 Zekk stał dumnie wyprostowany w zacisznej sali audiencyjnej, urządzonej na jednym z poziomów Akademii Ciemnej Strony. Walczył ze sobą, usiłując ukryć zdenerwowanie. Uniósłszy lekko głowę, czekał, kiedy otrzyma od dawna obiecaną nagrodę. Jego oczekiwanie wreszcie dobiegało końca. W chłodnym powietrzu unosiła się ożywcza woń jakichś olejów czy smarów. Z metalowego sufitu padały jaskrawe smugi światła, co zmuszało młodzieńca do mrużenia szmaragdowozielonych oczu. Ich tęczówki były otoczone ciemniejszymi pierścieniami, podobnymi do mrocznej aureoli otaczającej jego osobowość. Zekk potrząsnął głową, by odrzucić do tyłu zmierzwione ciemne włosy, o odcień jaśniejsze od głębokiej czerni. Ciągle mrugając, spojrzał na lorda Brakissa, oświetlonego jasnym blaskiem rzucanym przez panele jarzeniowe. Naczelnik Akademii Ciemnej Strony był odziany w fałdzisty srebrzysty płaszcz, uszyty z tkaniny, która sprawiała wrażenie, jakby uprzędły ją jadowite pająki. Pod jedną ze ścian sali stała Tamith Kai, nieprzejednana przywódczyni nowego zakonu Sióstr Nocy. Jak zwykle, miała na sobie połyskującą czarną pelerynę, ozdobioną spiczasto zakończonymi naramiennikami. Pod bujną grzywą jej hebanowoczarnych włosów płonęły fioletowe oczy. Obok Tamith Kai czekały dwie inne sławne Siostry Nocy: urodziwa, chociaż niewysoka Garowyn i silnie umięśniona Vonnda Ra, ubrane w tuniki z opancerzonej jaszczurczej skóry i peleryny z czarnymi naramiennikami. Obie przyleciały z Dathomiry. Wszystkie trzy wiedźmy przywodziły Zekkowi na myśl wygłodniałe drapieżne ptaki. Obok kobiet stał na baczność posiwiały pilot myśliwca typu TIE, eskortowany przez grupę najbardziej obiecujących przyszłych szturmowców. Jeden z najsilniejszych spośród nich, zakuty jak wszyscy inni w biały pancerz, to Norys, były przywódca Zagubionych, który jeszcze niedawno wydawał na Coruscant rozkazy innym członkom gangu. Podczas gdy pozostali kandydaci na szturmowców stali sztywno wyprostowani, z bronią na ramionach, Norys kręcił się i poruszał, zły i poirytowany, iż musi brać udział w ceremonii. Mając świadomość, że wszystkie jego zmysły wyostrzyło podniecenie, Zekk słyszał, jak z białego głośnika byłego przywódcy gangu wydobywają się ochrypłe ciche słowa: - Ten śmieciarz... Taki ma zawsze szczęście. Poruszając się cicho i dyskretnie, pilot Qorl położył na ramieniu Norysa ciężką i obdarzoną wielką siłą protezę, podobną do tych, jakie mają androidy. Ten stanowczy, niedwuznaczny gest miał uciszyć zawadiakę. Zekk wiedział, że sztuczna ręka Qorla jest tak ciężka, iż mogłaby strzaskać biały pancerz imperialnego żołnierza jak skorupkę jajka. Norys umilkł, ale każdym gestem dawał dowód, że jest rozdrażniony. Zekk nie zwracał na niego uwagi. Pragnął napawać się chwilą swojej chwały i uśmiechnął się na myśl o tym, jak bardzo zmienił się w ciągu zaledwie kilku miesięcy... A teraz miał dostąpić najwyższego zaszczytu. Z okazji uroczystości wtajemniczenia i mianowania miał na sobie nowiutki skórzany mundur. Ciężkie okrągłe ćwieki zdobiły usztywnione paski naramienników, nadając skórze wytrzymałość pancerza. Dłonie młodzieńca były

23 ukryte w grubych czarnych rękawicach, które przyjemnie skrzypiały, kiedy zginał i rozginał palce. Na uśmiechniętej i gładkiej jak porcelana twarzy Brakissa malowała się prawdziwa duma. Naczelnik Akademii Ciemnej Strony wręczył Zekkowi upominek - fałdzistą czarną pelerynę obrzeżoną ciemnoszkarłatnym pasem, którego intensywny odcień przypominał barwę świeżej krwi. - Młody Zekku - zaczął Brakiss. - Wręczam ci ten dar jako symbol znaczenia, jakie masz dla Akademii Ciemnej Strony. Udowodniłeś, że jesteś pojętnym uczniem, dzięki czemu stanowisz cenny nabytek dla Drugiego Imperium. Nasze starania nie przyniosłyby takich rezultatów, gdybyś nie zechciał wziąć udziału w naszej walce. Pojedynkując się z Vilasem, drugim wybitnym kandydatem Akademii Ciemnej Strony, wykazałeś, że jesteś naszym mistrzem, naszą nadzieją na przyszłość... naszym Najciemniejszym Rycerzem. Zekk zamrugał, usiłując powstrzymać kłujące łzy szczęścia i satysfakcji, napływające do jego oczu. Tymczasem Brakiss rozpostarł ciężką tkaninę, udrapował na watowanych ramionach munduru młodzieńca, po czym zapiął poły peleryny z przodu szyi i zatrzasnął zapinkę w kształcie drapieżnego srebrnego skarabeusza. Zekk obserwował Tamith Kai. Stała nieruchomo, przeniknięta śmiercionośną energią, podobna do przebiegłego androida-mordercy. Zauważył, że Siostra Nocy skrzywiła się na wzmiankę o Vilasie, który był przecież jej pupilem, jej kandydatem na przywódcę wszystkich Ciemnych Jedi kształcących się w Akademii Ciemnej Strony. Zekk zdołał jednak pokonać gburowatego, przesadnie ufającego we własne siły młodego mężczyznę i teraz o n nosił czarną pelerynę... a Was, wystrzelony w przestworza przez otwór do usuwania śmieci, był właściwie tylko gwiezdnym pyłem. Brakiss cofnął się i opuścił ręce, po czym zaplótł palce. Srebrzyste fałdy jego szaty skrywały nadgarstki i starannie wypielęgnowane dłonie. - Nadszedł czas, żebyś wykonał dla nas pierwsze i bardzo ważne zadanie, Zekku - powiedział. - Aby udowodnić, co jesteś wart, zostaniesz mianowany dowódcą oddziału żołnierzy. Zekk poczuł, że serce w jego piersi skoczyło jak szalone. Nie sądził, że jeszcze tego samego dnia zniesie więcej zaszczytów. - Co... - zająknął się. - Co chcesz, żebym uczynił? - W ramach ostatnich przygotowań do ataku na umocnienia twierdzy Rebeliantów musimy zdobyć bardzo ważne elementy. Będziesz dowodził oddziałami, które dokonaj ą szturmu na zamieszkany przez Wookiech świat, Kashyyyk. Właśnie tam, w jednym z zaawansowanych pod względem technicznym drzewnych miast, znajduje się fabryka najbardziej skomplikowanych urządzeń komputerowych instalowanych na pokładach statków naszych wrogów. Jeżeli wyprawa zakończy się powodzeniem, zdobędziemy komputerowe moduły umożliwiające naprowadzanie na cel i systemy taktyczne, dzięki którym uzyskamy olbrzymią przewagę i odniesiemy zwycięstwo. Będziemy mogli posiać zamęt we flotach Rebeliantów, gdyż wykorzystamy ich komputery do przekazywania mylnych sygnałów. Możliwe, że zastosujemy te urządzenia także

24 do naśladowania tajnych kodów, przesyłanych przez okręty nieprzyjaciół. Chcemy, żeby jednostki wojenne Drugiego Imperium, wysyłając sygnały identyfikujące je jako statki Rebeliantów, mogły bezpiecznie przelatywać przez przestworza, opanowane przez naszych wrogów. Z uwagi na niezwykłą doniosłość misji, zostaniesz mianowany dowódcą bardzo silnej grupy. Zezwalam także na użycie nowych maskujących hologramów, które opracowaliśmy z myślą o przenikaniu między nieprzyjaciół. Wszystko zależy teraz od ciebie, Zekku. Czy czujesz się na siłach podjąć to wyzwanie? Chłopak entuzjastycznie pokiwał głową. - Tak! Tak, uczynię to dla ciebie, mistrzu Brakissie! Tamith Kai oderwała plecy od ściany i weszła w krąg jaskrawego światła padającego na młodzieńca. Zekk obrócił głowę i popatrzył na wysoką złowieszczą kobietę. Wygięte w dół końce szkarłatnofioletowych warg nadawały jej twarzy wyraz powagi. Sprawiając wrażenie, iż wieści jego klęskę, Siostra Nocy oznajmiła: - Nasz plan ma jeszcze jeden aspekt, o którym na razie nic nie wiesz. Przejęliśmy sygnały, z których wynika, że przysparzający nam tylu kłopotów smarkacze Jedi właśnie w tej chwili lecą z wyprawą na Kashyyyk. Kiedy odlatywali z Yavina Cztery, przesłali wiadomość, w której żegnali się z matką. Na szczęście Qorl śledzi wszystkie sygnały wysyłane z okolic tego księżyca do stolicy Rebeliantów. Spojrzała na podobne do szponów paznokcie, jakby nagle odkryła w nich coś ciekawego. - Z początku planowaliśmy zaczekać jeszcze kilka tygodni, zanim rozpoczniemy atak - ciągnęła - ale teraz... Chwila nie może być lepiej wybrana. - W jej fioletowych oczach błysnęły iskry radości. - Twoim drugim zadaniem będzie upewnienie się, że Jacen, Jaina i ich kłopotliwi przyjaciele zostaną raz na zawsze... usunięci z drogi, tak żebyśmy wyruszając na podbój galaktyki, nie musieli się martwić o to, iż pokrzyżują nasze plany. Kiedy młodzieniec dowiedział się, na czym ma polegać drugie zadanie, przełknął kluchę, jaka utkwiła w gardle, ale nie odpowiedział ani słowem. Jacen, a zwłaszcza jego siostra Jaina, od najmłodszych lat byli jego najlepszymi przyjaciółmi. Ich drogi jednak się rozeszły, kiedy bliźnięta odleciały, aby kształcić się w akademii Jedi. Pozostawiły Zekka na Coruscant, żeby wiódł, tak jak dotąd, niewesołe życie. Chłopak nie miał żadnej nadziei na lepszą przyszłość, dopóki nie odnaleźli go przedstawiciele Akademii Ciemnej Strony. - W porządku - odparł w końcu ochryple i ponuro. Starał się powiedzieć to jak najgłośniej, tak by nikt się nie zorientował, że może mieć jakieś wątpliwości. Dokonał przecież wyboru własnej drogi życia i teraz musiał podążać obranym szlakiem, bez względu na to, co podpowiadało mu sumienie. - W porządku - powtórzył. - Kiedy startujemy? - Jak najszybciej - odparła złowieszcza kobieta. Tamith Kai i dwie pozostałe Siostry Nocy stały na płycie wielkiego lądowiska Akademii Ciemnej Strony, zajęte załadunkiem statku, którym miały polecieć na

25 wyprawę. Sam statek, ozdobiony neutralnymi znakami, był niewielkim towarowym frachtowcem, skonfiskowanym jakiemuś zabłąkanemu handlarzowi, który miał nieszczęście zapuścić się zbyt blisko obszarów tworzących jądro galaktyki. Tamith Kai zastanawiała się leniwie, czy właściciel statku nadal gnije, przetrzymywany w głębi jakiegoś imperialnego lochu... czy też może szturmowcy skrócili jego męczarnie. Było oczywiste, że Drugie Imperium nie mogło uwolnić człowieka, który poznał systemy gwiezdne należące do jądra galaktyki i mógł wyjawić prawdę o porwanym frachtowcu. Pilot Qorl, zamknięty w obserwacyjnej bańce, którą umieszczono nad lądowiskiem, stał obok przełączników aparatury maskującej Akademię Ciemnej Strony i nadzorował przygotowania do startu wyprawy. Stary mężczyzna nie brał w niej udziału, ale osobiście wybrał kilkanaście niedawno skonstruowanych imperialnych myśliwców i bombowców typu TIE, które zostały umieszczone w ładowniach frachtowca. - Przekonamy się, czy Brakiss ma rację, obdarzając takim zaufaniem swojego młodego ulubieńca - mruknęła Tamith Kai, starając się, by nikt inny nie usłyszał jej chrapliwego niskiego głosu. -Jeżeli chodzi o mnie, nadal mu nie ufam. Jak Norys nazywa tego chłopaka... śmieciarzem? Wyczuwam, że Zekk jeszcze całkiem nie przeszedł na ciemną stronę. Vonnda Ra zmarszczyła brwi, a na jej kanciastej twarzy odmalowało się zakłopotanie. - Przecież po tym wszystkim, czego dokonał... - zaczęła. - Spójrz tylko, jak przykłada się do nauki. Jak możesz podawać w wątpliwość jego umiejętności? - Nie wątpię w jego umiejętności, tylko w motywy postępowania - odezwała się Tamith Kai. - Nie miałam takich zastrzeżeń, jeżeli chodziło o lojalność Vilasa. Garowyn uznała za słuszne także włączyć się do rozmowy. - To możliwe, Tamith Kai - powiedziała. - Vilas jednak nie żyje. Zekk okazał się waleczniejszym wojownikiem. Może po prostu trudno ci pogodzić się z porażką. Oczy Tamith Kai zalśniły jak dwa jaskrawofioletowe słońca, gotowe w każdej chwili eksplodować. - Wcale nie jest mi trudno pogodzić się z porażką! - warknęła. - Jasne, że nie - odparła Garowyn, po czym odwróciła głowę, pragnąc ukryć ironiczny uśmiech. Rozwścieczona Tamith Kai zacisnęła pięści. - Mam wrażenie, że Zekk nadal żywi jakieś uczucia względem tych nieznośnych bliźniąt Jedi. Nie może się powstrzymać, by nie darzyć ich przyjaźnią - rzekła Siostra Nocy, Powoli zaczynała się uspokajać. Jej wargi, ciemnowiśniowe jak przejrzały owoc, nawet rozciągnęły się w uśmiechu. - I właśnie dlatego postarałam się, żeby ta wyprawa była czymś więcej niż tylko zwykłym rabunkiem. Przekonajmy się, jak Zekk poradzi sobie z wykonaniem jeszcze jednego zadania. Vonnda Ra umieściła wypełniony bronią okratowany pojemnik w ładowni szturmowego wahadłowca, po czym wróciła, żeby zabrać ciężkie pasy kryjące osobiste generatory maskujących hologramów.