IXENA

  • Dokumenty1 316
  • Odsłony246 775
  • Obserwuję196
  • Rozmiar dokumentów2.2 GB
  • Ilość pobrań143 153

Anderson Kevin J., Moesta Rebecca - Spadkobiercy Mocy

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

IXENA
EBooki
FANTASTYKA

Anderson Kevin J., Moesta Rebecca - Spadkobiercy Mocy.pdf

IXENA EBooki FANTASTYKA Anderson Kevin J
Użytkownik IXENA wgrał ten materiał 8 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 31 osób, 30 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 63 stron)

Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta1 Spadkobiercy Mocy 2 SPADKOBIERCY MOCY Tom I serii MŁODZI RYCERZE JEDI KEVIN J. ANDERSON, REBECCA MOESTA Przekład ANDRZEJ SYRZYCKI

Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta3 Tytuł oryginału HEIRS OF THE FORCE Ilustracja na okładce ALVIN Redakcja merytoryczna ANNA SZUSTKIEWICZ Redakcja techniczna LIWIA DRUBKOWSKA Korekta GRAZYNA HENEL Skład WYDAWNICTWO AMBER Copyright © & TM 1995 by Lucasfilm, Ltd Ali rights reserved. Used under authorization. Published originally under the title Heirs of the Force by Bantam Books Spadkobiercy Mocy 4 Naszym rodzicom Dorothy i Andrew Anderson oraz Louisie i Louisowi Moesta którzy nauczyli nas kochać książki

Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta5 R O Z D Z I A Ł 1 Jacen Solo dopiero po mniej więcej miesiącu przebywania u akademii Jedi, prowadzonej przez jego wuja, Luke’a Skywalkera. zdołał urządzić swoją komnatę tak, jak pragnął. Pomieszczenia uczniów, znajdujące się w starożytnej świątyni na Yavinie Cztery, były mroczne i wilgotne, a w dodatku zimne, zwłaszcza w nocy. Jacen i jego siostra, Jaina, poświecili sporo czasu, by doprowadzić sąsiadujące ze sobą komnaty do obecnego stanu. Bliźnięta zdrapały mech porastający kamienne mury, a potem wstawiły panele jarzeniowe i przenośne piecyki, żeby ogrzewały chłodne kąty. Syn Hana Solo i księżniczki Leii stał teraz w swojej komnacie, skąpany pomarańczowym światłem poranka, przedostającym się przez wąskie szczeliny w grubych ścianach świątyni. Od strony dżungli dobiegało skrzeczenie jakichś dużych ptaków, zapewne walczących o poranne porcje owadów. Jacen, jak zwykle każdego ranka, zanim udał się na zajęcia, prowadzone przez wujka Luke’a, nakarmił wszystkie dziwaczne i egzotyczne stworzenia, znalezione w niezbadanych gąszczach dżungli, porastającej niemal całą powierzchnię czwartego księżyca Yavina. Pobieżnie sprawdził także, czy żadnego nie brakuje. Bardzo lubił zbierać nowe okazy. Cała przeciwległa ściana jego małej komnaty była zastawiona skrzynkami i klatkami, przezroczystymi terrariami i akwariami, wypełnionymi wodą z bąbelkami powietrza. Wiele pojemników zostało zaprojektowanych i wykonanych przez siostrę Jacena, Jainę, wykazującą prawdziwy talent w dziedzinie konstruowania różnych urządzeń i mechanizmów. Jacen doceniał wynalazki siostry, ale nie potrafił pojąć, dlaczego bardziej interesowały ją same klatki niż stworzenia, które w nich przebywały. Ze środka jednej ze skrzynek dobiegały wrzaski dwóch stintarilów; mieszkających na drzewach gryzoni o długich, ostrych zębach i wyłupiastych oczach. Gromady tych zwierząt biegały bardzo szybko po drzewnych szlakach i żywiły się wszystkim, co na tyle długo siedziało na gałęziach, by można to było pochwycić. Jacen pamiętał, że bawił się doskonale, kiedy łapał swoje dwa okazy. W innym wilgotnym, przezroczystym akwarium niewielkie pływające kraby lepiły z mułu skomplikowane gniazda, pełne miniaturowych wież i zaokrąglonych Spadkobiercy Mocy 6 blanków. W cylindrycznym wiwarium z mętną wodą pływały różowe śluzowate salamandry, ustawicznie zmieniające kształty. Dopiero kiedy wypełzały na częściowo zanurzony kamień, twardniały i przemieniały się w miękką, gąbczastą galaretę, pełną wypustek i nibynóżek. Otwór gębowy umożliwiał im chwytanie owadów kryjących się w gąszczach trzcin i chwastów. W klatce, zaopatrzonej w solidne grube kraty, spacerowały opalizujące niebieskie piraniożuki. Klekocząc ostrymi zębami, nie przestawały ponawiać prób wydostania się na zewnątrz. Jacen wiedział, że w dżungli roje dzikich piraniożuków opadały ofiary z przeciągłym, mrożącym krew w żyłach, świstem. Kiedy żuki były bardzo wygłodzone, potrafiły w ciągu kilku minut pozostawić z dużego stworzenia same kości. Jacena rozpierała duma na myśl o tym, że są to jedyne stworzenia, które musi trzymać w zamknięciu. Bardzo często najtrudniejsze zadanie chłopca nie polegało na utrzymaniu wszystkich egzotycznych stworzeń w ich klatkach lub pojemnikach, ale na zorientowaniu się, czym się żywią. Zwykle ich pożywieniem były owoce albo kwiaty. Czasami podopieczni Jacena połykali kawałki świeżego mięsa. Zdarzało się też i tak, że większe stworzenia wychodziły z pudełek i pojemników i żywiły się innymi, mniejszymi stworzeniami - co niezmiennie doprowadzało Jacena do rozpaczy. Bliźnięta spędziły większość życia na Coruscant, planecie, której niemal całą powierzchnię zajmowało miasto. W przeciwieństwie do ich poprzednich nauczycieli, Luke Skywalker nie prowadził zajęć według sztywnego, rygorystycznego planu. Zawsze mówił, że jeżeli ktoś pragnie zostać rycerzem Jedi, musi rozumieć wiele elementów tworzących galaktyczną łamigłówkę, a nie tylko podążać przetartymi przez innych ludzi szlakami. Tak więc Jacen otrzymał zgodę na spędzanie większości wolnego czasu w dżungli, gdzie mógł przedzierać się przez gąszcze, rozsuwając na boki łodygi chwastów i kwiatów. Zbierał okazy pięknych owadów i niespotykanych, niezwykłych roślin. Od najmłodszych lat czuł dziwny pociąg do wszystkiego co żywe, podobnie jak jego siostra zawsze wykazywała talent do rozumienia zasad działania różnorakich urządzeń i mechanizmów. Jacen, posługując się Mocą, przywabiał stworzenia do siebie, żeby oglądać je i badać. Niektórym spośród innych uczniów Jedi, a szczególnie rozpieszczonemu i wiecznie kapryszącemu Raynarowi, nie podobało się, że Jacen urządził w swojej komnacie małe, lecz prawdziwe zoo. Brat Jainy jednak troszczył się o zwierzęta, karmił je i obserwował, dzięki czemu ciągle dowiadywał się o nich czegoś nowego. Z niewielkiego zbiornika, który Jaina urządziła we wnęce kamiennej ściany, zaczerpnął chłodnej wody i napełnił nią umieszczone w klatkach poidła. Ruch jego ręki spłoszył rodzinę skaczących purpurowych pająków. Rozbiegły się we wszystkie strony, a potem zaczęły podskakiwać i obijać się o siatkę, którą była przykryta ich klatka. Jacen przesunął palcami po cienkich drutach pojemnika, po czym szepnął: - Uspokójcie się. Nie dzieje się nic złego. Pająki natychmiast przestały podskakiwać. Zgromadziły się wokół poidła i zaczęły zasysać wodę przez długie, wydrążone w środku kły.

Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta7 W innej klatce siedziały szepczące ptaki, nieruchome i ciche, zapewne głodne. Jacen wiedział, że musi wyprawić się na drugi brzeg rzeki, żeby zebrać trochę świeżego nektaru z lejkowatych kwiatów dzikiej winorośli, porastającej kamienne ściany rozsypującej się świątyni. Tymczasem zbliżał się czas porannych lekcji. Jacen przesunął palcami po bocznych ściankach kilku klatek, żegnając się z ulubieńcami. Zanim jednak wyszedł na korytarz, przystanął na krótką chwilę. Zajrzał w głąb niemal bezdennego pojemnika, w którym zwykle zwinięty na posłaniu z suchych liści mieszkał prawie przezroczysty kryształowy wąż. Był niemal całkowicie niewidoczny, a Jacen potrafił go dostrzec tylko wówczas, kiedy patrzył pod odpowiednim kątem. Teraz jednak, bez względu na to, w którą stronę przekrzywiał głowę, nie widział ani błysku szklistych łusek, ani tęczowej poświaty, promieniującej od ciała przezroczystego gada. Zaniepokojony pochylił się i zauważył, że jeden z dolnych rogów klatki jest odgięty... Niewiele, ale wystarczająco, by cienki wąż mógł wyślizgnąć się ze środka. - Nie podoba mi się to wszystko - powiedział do siebie Jacen, nieświadomie powtarzając słowa, które bardzo często słyszał z ust ojca. Kryształowy wąż nie był bardzo niebezpieczny... a przynajmniej tak uważał Jacen. Chłopiec z własnego doświadczenia wiedział, że ukąszenie gada bywa co prawda dosyć bolesne, ale ból trwa zazwyczaj bardzo krótko, po czym osoba ukąszona zapada w głęboki sen i budzi się po godzinie czy dwóch, bez żadnych dolegliwości. Jacen obawiał się jednak, że incydent mógłby zostać wykorzystany przez kogoś pokroju Raynara w celu wywołania awantury i zmuszenia hodowcy do przeniesienia klatek z ulubieńcami w inne miejsce, na przykład do magazynu nie opodal świątyni. A teraz jego kryształowy wąż wydostał się z klatki. Jacen poczuł, że z przerażenia jego serce zaczęło bić przyspieszonym rytmem. W porę przypomniał sobie jednak o jednej z technik relaksacyjnych, stosowanych przez rycerzy Jedi, której nauczył go wujek Luke, i posłużył się nią, żeby odzyskać spokój i jasność myśli. Natychmiast się zorientował, co ma robić. Powinien poprosić swoją siostrę, Jainę, by razem poszukali węża, zanim ktokolwiek zorientuje się, że uciekł. Chłopiec wyślizgnął się na kiepsko oświetlony korytarz i ukradkiem skierował spojrzenie okrągłych ciemnych oczu w prawo i w lewo, żeby upewnić się, że nikt go nie obserwuje. Później przebiegł korytarzem i zanurkował w zaokrąglony otwór w kamiennej ścianie, w którym znajdowały się drzwi do komnaty siostry. Otworzył je i zamrugał, chcąc przyzwyczaić oczy do ciemności. Całą przeciwległą ścianę sali Jainy zajmowały porządnie ustawione pojemniki, wypełnione częściami zapasowymi, cyberbezpiecznikami, podzespołami elektronicznymi i miniaturowymi przekładniami, wymontowanymi zapewne z korpusów przestarzałych albo uszkodzonych androidów. Siostra Jacena zabrała także niepotrzebne ogniwa energetyczne i systemy kontrolno-sterujące ze starego centrum dowodzenia Rebeliantów, ukrytego głęboko we wnętrzu przypominającej piramidę budowli. Spadkobiercy Mocy 8 Prastara świątynia, wzniesiona w dżungli porastającej powierzchnię niewielkiego księżyca, była najważniejszym ośrodkiem tajnej bazy powstańców na długo przed narodzinami bliźniąt. Ich matka, księżniczka Leia, pomogła Rebeliantom obronić centrum przed atakiem straszliwej imperialnej Gwiazdy Śmierci. Ojciec dzieci. Han Solo, był wówczas tylko przemytnikiem, ale mimo to ocalił życie Luke’owi Skywalkerowi. Teraz jednak większość starych urządzeń dawnej bazy Rebeliantów leżała zapomniana i nie używana przez uczniów Jedi. Jedynie Jaina spędzała wolny czas, rozbierając aparaturę i składając różne podzespoły w inny sposób. Jej komnata była zawalona tyloma dużymi częściami, że Jacen z trudem mógł się miedzy nimi przecisnąć. Rozejrzał się po sali, ale nigdzie nie dostrzegł ani śladu kryształowego węża. - Jaino? - odezwał się półgłosem. - Jaino, chcę prosić cię o pomoc! Rozejrzał się jeszcze raz po mrocznym pomieszczeniu, tym razem usiłując odnaleźć siostrę. Czuł ostry, gryzący odór przepalonych bezpieczników i słyszał odgłosy uderzeń jakiegoś ciężkiego narzędzia o metal. - Za chwilę! Stłumiony głos Jainy dobiegał ze środka baryłkowatego kadłuba przerdzewiałego mechanizmu, zajmującego niemal połowę komnaty. Jacen pamiętał, jak oboje z silnie umięśnioną przyjaciółką, Tenel Ka, nieporadnie posługiwali się Mocą, żeby w samym środku pewnej nocy wciągnąć ciężkie urządzenie wijącymi się korytarzami do komnaty siostry. - Pospiesz się! - przynaglił siostrę Jacen. Miał niejasne wrażenie, że liczy się każda chwila. Jaina wycofała się tyłem na czworakach z otworu wlotowego jakiejś dyszy. Jej proste ciemnobrązowe włosy były przewiązane wstążką, żeby nie spadały na oczy i nie przeszkadzały w pracy. Na lewym policzku widniały świeże smugi ciemnego smaru. Włosy dziewczyny dosięgały ramion. Chociaż były grube i gęste jak włosy jej matki, Jaina nigdy nie chciała poświęcić czasu, by zakręcić je w długie, fantazyjne pukle, z których tak słynęła księżniczka Leia. Jacen wyciągnął rękę i pomógł siostrze wstać z kamiennej posadzki. - Mój kryształowy wąż znów wydostał się z klatki - oznajmił. - Musimy go odnaleźć. Czy go nie widziałaś? Jaina sprawiają wrażenie, że nie zwraca uwagi na jego słowa. - Nie, przez cały czas pracowałam tutaj - odparła. - Prawdę mówiąc, już prawie skończyłam. - Wskazała na oblepioną brudem obudowę dużej pompy. - Kiedy wreszcie wszystko zmontuję, będzie można zainstalować ją w nurcie rzeki w pobliżu świątyni. Prąd wody będzie obracał łopatki, a my otrzymamy energię, niezbędną do ładowania naszych baterii. Dziewczyna z każdą chwilą coraz bardziej się zapalała. Jacen wiedział, że jego siostra uwielbia wyjaśniać zasady działania różnych mechanizmów. Usiłował wpaść jej w słowo, ale na próżno czekał, aż Jaina zrobi choćby krótką przerwę. - Ale mój wąż. - zdołał tylko powiedzieć.

Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta9 - Zainstalujemy fazowe gniazda odbiorcze i będziemy mogli przekazywać energię do wielkiej świątyni. Zapewni to nam możliwość podłączenia wszystkich paneli jarzeniowych i grzejników, jakie będą nam potrzebne. Gdyby tak jeszcze umieścić w nurcie specjalne cedzidła protein, moglibyśmy wychwytywać z rzeki algi i przerabiać je na pożywienie. Można byłoby również zasilić wszystkie systemy telekomunikacyjne akademii, a nawet... Jacen w końcu przerwał potok jej słów. - Jamo, dlaczego spędzasz cały czas, zajmując się takimi rzeczami? Czy nie mamy dziesiątków trwałych ogniw, pozostawionych w dawnej bazie Rebeliantów? Jama westchnęła, a chłopiec, słysząc to, zorientował się, że chyba przeoczył jakiś niezmiernie ważny szczegół jej argumentacji. - Nie buduję moich urządzeń dlatego, że są użyteczne - powiedziała. - Robię to, aby przekonać się. Czy potrafię. Kiedy stwierdzę, że tak, nie będę musiała tracić więcej czasu na zastanawianie się, czy cokolwiek, czego się nauczę, jest użyteczne, czy nie. Jacen w dalszym ciągu nie był pewien, czy dobrze ją rozumie. Z drugiej strony siostra też nigdy nie potrafiła zrozumieć jego fascynacji roślinami i zwierzętami. - Czy mogłabyś zrobić sobie przerwę i pomóc mi w poszukiwaniach węża? - zapytał. - Uciekł z klatki, a ja nie wiem, gdzie go szukać. - No, dobrze - odparła Jama, wycierając brudne ręce o poplamiony roboczy kombinezon - Jeżeli wąż uciekł z twojego pokoju, zapewne popełznął w dół, a nie w górę. Oboje wyszli z komnaty, i zaczęli schodzie drugim korytarzem. Idąc obok siebie, rozglądali się po mrocznych kątach i nasłuchiwali. Komnata Jacena była ostatnim pomieszczeniem w korytarzu świątyni, który zaraz potem kończył się zimną, kamienną popękaną ścianą. Żadna ze szczelin nie była jednak dość szeroka, żeby kryształowy wąż mógł się w niej ukryć. - Będziemy musieli sprawdzić komnatę po komnacie - stwierdziła Jaina. Jacen kiwnął głową. - Jeżeli coś będzie nie w porządku, powinniśmy to wykryć. Może mógłbym posłużyć się Mocą, by wytropić węża, bez względu na to, gdzie się zaszył. Słyszeli, jak inni uczniowie Jedi, przebywający w swoich komnatach, ubierają się, myją albo po prostu poświęcają kilka ostatnich chwil na dodatkową drzemkę. Jacen nadstawiał uszu, nieśmiało licząc na to, że usłyszy jakiś krzyk albo pisk, gdyż wówczas wiedziałby, gdzie znajduje się jego ulubieniec. Przechodzili od komnaty do komnaty, zatrzymując się pod zamkniętymi drzwiami. Jacen dotykał palcami drewnianych płyt, ale ani razu nie poczuł świerzbienia, które mogłoby mu zdradzić kryjówkę uciekiniera. Kiedy jednak znaleźli się przed uchylonymi drzwiami komnaty Raynara, natychmiast wyczuli, że wydarzyło się w niej coś niezwykłego. Zajrzeli do środka i stwierdzili, że chłopiec leży na wygładzonych kamiennych płytach posadzki. Raynar miał na sobie kosztowną purpurowo-złoto-szkarłatną szatę. Były to barwy jego szlacheckiego rodu. Mimo delikatnych uwag wujka Luke’a, Raynar rzadko rozstawał się z fantazyjnym ubiorem. Niemal nie widywało się go w ponurym, ale Spadkobiercy Mocy 10 wygodnym stroju treningowym, jaki nosili prawie wszyscy uczniowie Jedi na Yavinie Cztery. Krótko ostrzyżone, podobne do szczeciny blond włosy Raynara, oświetlone promieniami porannego słońca, wpadającymi przez szczeliny okien, jaśniały jak drobiny złocistego pyłu. Policzki chłopca to zapadały się, to wydymały, a z otwartych ust wydobywało się ciche pochrapywanie. Chłopiec leżał w dziwnej pozycji na zimnych kamieniach. - Och, blasterowe błyskawice! - odezwał się Jacen. - Myślę, że nie musimy dłużej szukać mojego węża. Jaina zamknęła drzwi i stanęła na straży obok szczeliny pod drewnianą płytą, żeby kryształowy wąż nie mógł wyślizgnąć się na korytarz. Tymczasem Jacen uklęknął obok nieruchomego ciała Raynara i zamknął powieki. Wyciągnął ręce i wyprostował palce, aż strzeliły kostki, po czym pozwolił płynąć myślom. Usiłował wyobrazić sobie, o czym może teraz myśleć jego wąż. Jak zwykle dzięki Mocy, odczuwał kilka rzeczy naraz, ale skoncentrował się i zaczął szukać swojego ulubieńca. Wyczuł wątłą, ospałą myślową wić stworzenia, które można było bardzo łatwo zadowolić, a które w tej chwili czuło się bezpieczne i zaspokojone. W myślach gada przewijały się tylko pojęcia: ciepło, ciepło... sen, sen... oraz spokój. Zwinięty wąż drzemał pod Raynarem, ukryty w fałdach jego purpurowej bielizny. - Tutaj, Jaino - szepnął Jacen. Jaina oderwała się od drzwi i podeszła do brata. Kiedy klękała, tkanina jej poplamionego roboczego kombinezonu syknęła, jakby była jeszcze jednym wężem. - Przypuszczam, że ukrył się gdzieś pod ciałem śpiącego Raynara? Jacen kiwnął głową. - Tak, bo tam jest najcieplej. - No, to mamy poważny problem - odezwała się Jaina. - Może ja obrócę chłopca na bok, a ty złapiesz węża? - Nie, to by go spłoszyło - odparł Jacen. - Mógłby wówczas ukąsić Raynara po raz drugi. Jaina zmarszczyła brwi. - Przespałby wtedy cały tydzień zajęć w akademii. - Ta-a - przyznał Jacen. - Wujek Luke mógłby skończyć zajęcia, nie martwiąc się, że Raynar będzie co chwilę przerywał mu pytaniami. - Masz rację - zachichotała Jaina. Chłopiec wyczuł śpiącego gada swoimi myślami. Zorientował się, że kryształowy wąż leży nieruchomo, ale w tej samej sekundzie Raynar chyba usłyszał, że bliźnięta o nim mówią, gdyż zachrapał głośniej i poruszył się we śnie. Zaniepokojony wąż natychmiast się obudził. Jacen szybko wysłał ku niemu uspokajające myśli, posługując się techniką relaksacyjną, której nauczył go wujek Luke. Z myśli tych promieniowała taka cisza i spokój, że ukoiły nie tylko węża, ale i Raynara.

Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta11 - Jeżeli połączymy siły i posłużymy się umiejętnościami Jedi, uniesiemy śpiącego Raynara w powietrze - zaproponował Jacen. - Dopiero wówczas będę mógł wyciągnąć węża. - No, to na co czekamy? - odezwała się Jaina, spoglądając zdziwiona na brata. Bliźnięta zamknęły oczy i zaczęły się skupiać. Dotknęły opuszkami palców skraju wielobarwnej szaty Raynara i wyobraziły sobie, jaki lekki może być uśpiony chłopiec. Zdawało się im, że jest tylko piórkiem, unoszącym się w komnacie... że zaczyna być absolutnie nieważki... że potrafią unieść go w powietrze. Jacen wstrzymał oddech widząc, jak ciało uśpionego ucznia Jedi odrywa się od posadzki. Fałdy szaty Raynara zwisały po obu stronach jego ciała jak zasłony, stopniowo odsłaniając zwiniętego węża. Śpiący gad, pozbawiony dotychczasowej przytulnej kryjówki, obudził się i instynktownie zaczął szukać żywego celu, na którym mógłby wyładować gniew. Jacen spostrzegł, że kryształowy wąż rozwija się, gotów do ataku. - Trzymaj Raynara! - zawołał do siostry, a sam skoczył i pochwycił śliskiego gada. Owinął palce wokół jego ciała i zacisnął je tuż za trójkątnym łbem, a potem wysłał skupioną wiązkę myśli, kierując ją do niewielkiego mózgu stworzenia. Starał się uspokoić go, uciszyć jego gniew. Niespodziewany skok Jacena i uwolnienie cząstki Mocy zaskoczyły Jainę, która zdołała utrzymać Raynara w powietrzu tylko przez sekundę czy dwie. Kiedy chłopiec uspokajał węża, władza jego siostry nad uśpionym ciałem kolegi stopniowo słabła, aż zanikła całkowicie. Uczeń Jedi runął na kamienną posadzkę i potoczył się, usiłując wyplątać ręce i nogi z fałd wielobarwnej szaty. Łoskot uderzenia ciała wystarczył, by wyrwać chłopca ze snu, wywołanego działaniem jadu węża. Raynar coś mruknął, po czym usiadł, potrząsnął głową i zamrugał powiekami błękitnych oczu. Tymczasem Jacen nie przestawał uspokajać ukrytego w jego dłoni ulubieńca. Bezustannie wysyłał kojące myśli do maleńkiego mózgu stworzenia, aż kryształowy wąż cicho zasyczał, zapewne z rozkoszy. Zadowolony owinął się wokół nadgarstka chłopca i oparł przezroczysty łeb na zaciśniętych palcach. Nawet przy dobrym oświetleniu był niemal całkowicie niewidoczny. Jego łuski wyglądały jak cieniutkie diamentowe płytki, czarne oczy przypominały dwa węgielki. Rozespany Raynar popatrzył na dwoje stojących obok niego ciemnookich dzieci. - Jacen? Jaina? - zapytał. - No, no, no, co właściwie robicie... Hej! Usiadł prosto i zaczął potrząsać lewą ręką, jakby nagle poczuł, że zdrętwiała. Później zwrócił pytające spojrzenie na Jacena. - Wydawało mi się, że przed minutą widziałem tu jedno z twoich... twoich stworzeń - powiedział. I to jest ostatnia rzecz, którą pamiętam. Czy któryś z twoich ulubieńców przebywa na wolności? Zakłopotany Jacen ukrył za plecami rękę z owiniętym wokół nadgarstka wężem. - Ależ skąd - odparł. - Mogę całkiem szczerze zapewnić cię, że wiem, gdzie przebywają wszyscy moi ulubieńcy. Jaina pochyliła się nad Raynarem i pomogła mu podnieść się z posadzki. Spadkobiercy Mocy 12 - Musiałeś po prostu tutaj zasnąć - zasugerowała. - Jeżeli byłeś aż tak zmęczony, naprawdę powinieneś był położyć się na pryczy. - Zaczęła otrzepywać strój Raynara. Popatrz tylko, cała twoja śliczna szata jest teraz zakurzona. Przerażony chłopiec popatrzył na ślady brudu i pyłu, widoczne na krzykliwym, kosztownym ubraniu. - Będę musiał się przebrać w coś innego powiedział. - Nie mogę się pokazać nikomu w takim stroju! Nie kryjąc obrzydzenia, wytarł utytłane ręce w fałdzisty materiał. - No cóż, nie będziemy ci w tym przeszkadzali - oświadczył Jacen, wycofując się w stronę drzwi komnaty. - Do zobaczenia na zajęciach! Jacen i Jaina opuścili salę Raynara. Czując się nagle na tyle pewnie, by pozwolić sobie na żart, chłopiec pomachał na pożegnanie ręką z owiniętym wokół niej niemal niewidocznym kryształowym wężem. Bliźnięta pobiegły koniarzem do swoich komnat, żeby przebrać się i zdążyć na zajęcia. Luke Skywalker miał mieć z nimi kolejną lekcję, w trakcie której będzie ich uczył, jak zostać rycerzami Jedi.

Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta13 R O Z D Z I A Ł 2 Jacen pobiegł do twojej komnaty, by umieścić kryształowego węża w klatce, a Jaina zanurkowała do swojej, żeby przebrać się w czystą szatę Opryskała twarz chłodną wodą z nowego zbiornika, który zainstalowała w ścianie niedaleko pryczy. Nie wycierając wilgotnej, świerzbiącej skóry, wyszła z sali. - Pospiesz się, bo się spóźnimy - powiedziała widząc, że jej brat idzie ku niej korytarzem. Oboje podbiegli do kabiny turbowindy, która zawiozła ich na wyższy poziom świątyni w kształcie piramidy. Po chwili znaleźli się w ogromnej komnacie audiencyjnej, od ścian której mogło odbijać się echo. W pomieszczeniu rozbrzmiewał gwar rozmów innych kandydatów na rycerzy Jedi, gromadzących się każdego dnia. by wysłuchać lekcji Luke`a Skywalkera. Na wygładzonych kamiennych powierzchniach powstawały refleksy promieni słońca, podobne do długich włóczni. Światło miało rdzawy odcień, gdyż promieniowało od tarczy pomarańczowego giganta, wiszącego na nieboskłonie - planety Yavin, wokół której krążył niewielki księżyc, porośnięty gęstą dżunglą. Dziesiątki innych uczniów Jedi. z różnych planet i w różnym wieku, zajmowało miejsca na kamiennych ławach, ustawionych rzędami na lekko pochyłej podłodze. Jaina miała wrażenie, że w miejscu, w którym znajdowało się podwyższenie, ktoś wrzucał do wody ciężki kamień, gdyż rzędy stojących równolegle ław, ciągnące się po kraniec sali, przypominały jej kręgi, jakie tworzyły się wówczas na powierzchni wody. Do jej uszu dobiegały słowa w różnych językach i dźwięki, za pomocą których porozumiewali się uczniowie. Czuła bogatą mieszaninę aromatów i woni, niesionych z wiatrem od strony dżungli. Wciągnęła powietrze, ale nie potrafiła rozróżnić zapachów kwitnących kwiatów. Pomyślała, że jej brat nie miałby z tym kłopotu, jako że znał na pamięć każdą woń. Jaina czuła także zatęchły odór ciał różnych obcych istot, zgromadzonych w wielkiej sali: zmierzwionej sierści, rozgrzanych słońcem łusek i kwaśnosłodkich feromonów. Jacen podążał za siostrą, kierując się ku wolnym miejscom nieco bliżej podwyższenia. Po drodze bliźnięta minęły dwa tęgie stworzenia, porośnięte różową sierścią i porozumiewające się ze sobą za pomocą warknięć. Siadając na gładkim Spadkobiercy Mocy 14 chłodnym kamieniu, Jaina uniosła głowę i spojrzała na kwadratowe sklepienie sali, na którym rozmaite plamy światła i cienie układały się w zawiłą mozaikę. - Za każdym razem, kiedy tu przychodzimy - powiedziała - myślę o tych starych wideogramach, wykonanych podczas uroczystości, kiedy mama dekorowała medalami wujka Luke’a i tatę. Wyglądała wówczas tak pięknie. Przyłożyła dłoń do prostych, nie ułożonych włosów. - Tak, a tata wyglądał... jak prawdziwy pirat - odezwał się Jacen. - No cóż, mimo wszystko był wtedy przemytnikiem - przypomniała Jaina. Pomyślała o rebelianckich żołnierzach, którzy przeżyli atak na pierwszą Gwiazdę Śmierci. Walczyli przeciwko Imperium w wielkiej bitwie w przestworzach, pragnąc zniszczyć straszliwą bojową stację. Teraz, po ponad dwudziestu latach, Luke Skywalker przekształcił opuszczoną bazę w akademię kształcącą uczniów, którzy chociaż trochę umieli władać Mocą. Chciał w ten sposób odrodzić zakon rycerzy Jedi. Luke zaczął osobiście szkolić pierwszych kandydatów, kiedy bliźnięta miały po dwa lata. Teraz jednak bardzo często opuszczał akademię i wyprawiał się załatwiać swoje sprawy. Przebywał na księżycu tylko przez część czasu, ale w akademii nauczali inni Jedi, wyszkoleni przez niego. Niektórzy uczniowie nie umieli ani trochę władać Mocą. Zadowalali się badaniem historii nauk Jedi. Inni wykazywali wielki talent, ale ich właściwe szkolenie jeszcze się nie rozpoczęło. Filozofia mistrza Skywalkera polegała bowiem na tym, że wszyscy kandydaci na rycerzy Jedi powinni uczyć się jedni od drugich. Silniejsi mogli uczyć się od słabszych, starsi mogli obserwować młodszych... i na odwrót. Jacen i Jaina przybyli na Yavina Cztery, przysłani przez matkę, która chciała, by uczyli się tu przez część roku. Ich młodszy brat, Anakin, pozostał w stolicy na Coruscant, ale wkrótce miał przylecieć i dołączyć do bliźniąt. Bardzo często, kiedy byli młodsi, Luke Skywalker pomagał dzieciom Hana Solo i księżniczki Leii odkrywać ich wielki talent. Teraz, na czwartym księżycu Yavina, nie mieli do roboty nic innego poza uczeniem się i studiowaniem, wykonywaniem ćwiczeń i przyglądaniem się, jak robią to inni. Na razie było to o wiele ciekawsze niż program nauczania, opracowany dla nich przez androidy na Coruscant. - A gdzie Tenel Ka? - spytała nagle Jaina. Nie przestawała rozglądać się po wielkiej sali, ale nigdzie nie widziała przyjaciółki z Dathomiry. - Powinna już tu być - odparł Jacen. - Spotkałem ją rano, gdy wyprawiała się do dżungli na ćwiczenia. Tenel Ka była utalentowaną kandydatką, która bardzo ciężko pracowała, chcąc urzeczywistnić swoje marzenia. Nie interesowała się książkową wiedzą, historiami ani medytacjami, ale była doskonała atletką, przedkładającą fizyczną siłę nad rozmyślania. Luke powiedział kiedyś, że jej umiejętności są cenną zaletą pod warunkiem, że Tenel Ka będzie wiedziała, jak i kiedy z nich korzystać. Przyjaciółka Jacena i Jainy była niecierpliwa, pracowita i praktycznie pozbawiona poczucia humoru. Bliźnięta zakładały się nawet o to, które pierwsze ją rozśmieszy. - Powinna się pospieszyć - zauważył Jacen słysząc, że gwar rozmów w wielkiej sali zaczyna z wolna cichnąć. - Wujek Luke już niedługo zacznie lekcję.

Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta15 Jego siostra dostrzegła kątem oka jakiś ruch. Uniosła głowę i spojrzała na jeden ze świetlików, umieszczonych tuż pod sufitem wielkiej sali. W wąskim prostokątnym otworze było widać sylwetkę szczupłej, gibkiej młodej dziewczyny. - O, już jest - powiedziała na jej widok. - Musiała wspiąć się po murze tylnej ściany - stwierdził Jacen. - Zawsze mówiła, że chce to zrobić, ale nigdy nie przypuszczałem, że spróbuje. - Rośnie tam dużo krzewów dzikiej winorośli - zauważyła logicznie Jaina, jak gdyby wspinanie się po murach gigantycznej starożytnej świątyni było czymś, co uczniowie Jedi robili codziennie. Spoglądając w górę, bliźnięta zauważyły, że Tenel Ka wyciągnęła cienki rzemień i przewiązała nim długie złocistorude włosy, żeby jej nie przeszkadzały, a później napięła i rozluźniła mięśnie rąk. Zaczepiła ramiona srebrzystej rozkładanej kotwicy o krawędź otworu i przywiązała do niej cienką linkę, wyciągniętą z kieszeni pasa. Zaczęła się opuszczać jak pająk na nici, od czasu do czasu odpychając nogami od gładkiej kamiennej ściany komnaty. Pozostali uczniowie Jedi obserwowali, jak schodzi coraz niżej. Niektórzy klaskali, a inni tylko podziwiali jej zręczność. Dziewczyna mogła przyspieszyć tempo schodzenia, gdyby posłużyła się umiejętnościami Jedi. Tenel Ka jednak, ilekroć to było możliwe, wolała polegać na własnej sprawności fizycznej i sile i uciekała się do użycia Mocy tylko wówczas, kiedy było to absolutnie konieczne. Zbyt częste korzystanie ze swoich niezwykłych talentów uważała za oznakę słabości. Bez trudu wylądowała na posadzce, a jej błyszczące, pokryte łuskami buty stuknęły o wygładzoną kamienną płytę. Ponownie napięła i rozluźniła mięśnie, po czym chwyciła zwisającą linkę. Szarpnęła, by odczepić kotwicę od krawędzi świetlika, a potem zręcznie ją pochwyciła, kiedy spadając, znalazła się na wysokości jej głowy. Zwinęła sznur i umieściła z powrotem w kieszeni pasa. Obróciła się i nie zmieniając poważnego wyrazu twarzy, rozwiązała rzemyk przytrzymujący włosy. Potrząsnęła głową, dzięki czemu jej czerwonawe pukle ułożyły się na ramionach. Tenel Ka ubierała się, podobnie jak inne kobiety z Dathomiry, w dość skąpy sportowy strój, uszyty ze szkarłatnych i szmaragdowych skór jakichś tamtejszych jaszczurek. Takie elastyczne, ale wytrzymałe ubranie, składające się z tuniki i krótkich spodni, pozostawiało obnażone ręce i nogi. Tenel K.a nigdy nie przejmowała się ukąszeniami owadów czy zadrapaniami, chociaż bardzo często wyprawiała się do dżungli. Jacen wyszczerzył zęby w uśmiechu i zaczął energicznie machać do dziewczyny. Tenel Ka tylko kiwnęła głową, dając znak, że go widzi, a potem przecisnęła się do miejsca, gdzie siedziały bliźnięta. W końcu usiadła na chłodnej kamiennej ławie obok Jacena. - Pozdrawiam was - mruknęła. - Dzień dobry - odezwała się Jaina. Ona także uśmiechnęła się do przypominającej Amazonkę dziewczyny, która kierowała na nią spojrzenie ogromnych szarych oczu, ale nie odwzajemniała uśmiechu - nie dlatego, że była nieuprzejma, ale po prostu taką miała naturę. Tenel Ka bardzo rzadko się uśmiechała. Spadkobiercy Mocy 16 Jacen trącił ją lekko łokciem i powiedział półgłosem: - Mam dla ciebie coś nowego, Tenel Ka. Myślę, że ten ci się spodoba. Jak nazywa się ktoś, kto przynosi obiad rankorowi? Tenel Ka wyglądała na zakłopotaną. - Nie rozumiem - odparła oschle. - To kawał! - oświadczył Jacen. No, dalej, zgaduj! - A, kawał - odezwała się Tenel Ka, kiwnąwszy głową - A ty chcesz, żebym się roześmiała? - Kiedy usłyszysz odpowiedź na to pytanie, nie zdołasz się powstrzymać - zapewnił ją chłopiec - A zatem jak nazywa się ktoś, kto przynosi obiad rankorowi? - Nie wiem - odrzekła Tenel Ka. Jaina założyłaby się o sto kredytów, że dziewczyna z Datbomiry nie odważy się nawet zgadnąć. - Smakołyk! - zachichotał Jacen. Jaina także się zakrztusiła, ale twarz Tenel Ka przypominała wyrzeźbioną maskę. - Będziesz musiał mi wyjaśnić, co jest w tym takiego śmiesznego... ale widzę, że zaraz rozpoczną się zajęcia. Powiesz mi to kiedy indziej. Jacen przewrócił oczami. W tej samej chwili, kiedy Luke Skywalker zaczął wchodzić na mównicę, z kabiny turbowindy wyłonił się zdenerwowany Raynar. Zadyszany i zarumieniony puścił się długą promenadą, wiodącą środkiem sali, rozglądając się za wolnym miejscem jak najbliżej podwyższenia. Jaina zauważyła, że chłopiec ma na sobie zupełnie inny strój niż poprzednio, chociaż tak samo jaskrawy, wielobarwny i krzykliwy. Raynar usiadł i zaczął się wpatrywać w mistrza Jedi. Było widać, że usiłuje wywrzeć na nim wrażenie. Luke Skywalker wstąpił na podwyższenie i popatrzył na przybyłych z najprzeróżniejszych światów uczniów. Jego przenikliwe oczy zdawały się przewiercać każdego na wylot. W wielkiej audiencyjnej komnacie zapadła głucha cisza, jakby wszystkich słuchaczy przytłoczył nagle ciężki całun. Luke wciąż jeszcze wyglądał bardzo młodo; jak mężczyzna, którego Jaina pamiętała z historycznych wideogramów. Teraz jednak w jego szczupłym ciele kryła się pewność i siła, jakby ktoś uwięził energię burzy pod powłoką łagodności, twardą jak najczystszy diament. Ze wszystkich prób, jakim bywał poddawany, wychodził zwycięski i jeszcze silniejszy niż poprzednio. Przeżył, by stać się kamieniem węgielnym odrodzonego zakonu rycerzy Jedi, który miał chronić Nową Republikę przed knowaniami resztek zła, jakie nadal panoszyło się w galaktyce. - Niech Moc będzie z wami - odezwał się cicho mistrz Skywalker, jednak jego głos docierał do najdalszych zakątków audiencyjnej komnaty. Na dźwięk tych słów, bardzo często słyszanych, Jaina poczuła dziwne mrowienie skóry. Jej brat, siedzący obok, ukazał zęby w uśmiechu, ale Tenel Ka wyprostowała się, jakby miała złożyć uroczystą przysięgę. - Mówiłem wam już nieraz, że nie wierzę, by szkolenie prawdziwych rycerzy Jedi polegało wyłącznie na wysłuchiwaniu przemówień - ciągnął Luke. - Chce nauczyć was działania. Pragnę powiedzieć wam, w jaki sposób macie robić różne rzeczy, a nie tylko,

Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta17 jak o nich myśleć. Nie próbować, ponieważ prób nie ma, jak mówił mi jeden z moich nauczycieli, mistrz Yoda. Krzykliwie odziany Raynar, siedzący w pierwszym rzędzie, uniósł nagle rękę i zaczął przebierać w powietrzu palcami, pragnąc zwrócić na siebie uwagę Luke’a. W wielkiej komnacie rozległ się chóralny jęk. Jacen ciężko westchnął, a Jaina wstrzymała oddech, zastanawiając się, jakie pytanie tym razem zechce zadać chłopiec. - Mistrzu Skywalkerze - odezwał się Raynar. - Nie rozumiem, co chcesz powiedzieć, kiedy mówisz, że prób nie ma. Ty sam musiałeś próbować i zapewne kiedyś ci się nie powiodło. Nikt nie może odnosić samych sukcesów w tym, co pragnie zrobić. Luke popatrzył na chłopca, a z jego spojrzenia promieniowała cierpliwość i wyrozumiałość. Jaina nigdy nie mogła pojąć, jakim cudem wuj potrafi zachowywać taki spokój pomimo częstych przerw w lekcji, spowodowanych pytaniami Raynara. Domyślała się, że musi to być cecha charakteru prawdziwego mistrza Jedi. - Nie powiedziałem tego, że zawsze odnosiłem sukcesy - odparł Luke. - Żaden Jedi nigdy nie będzie doskonały. Czasami jednak to, w czym odniesiemy sukces, nie bywa dokładnie tym samym, co chcieliśmy zrobić. Należy wówczas skupić się na tym, co się osiągnęło, a nie zwracać uwagi na to, czego tylko zamierzało się dokonać. Albo czego się nie dokonało. To prawda, trzeba zdawać sobie sprawę ze wszystkiego, co się utraciło, ale należy ujrzeć w innym świetle to, co się uzyskało. Luke zaplótł palce dłoni i ruszył posuwistymi krokami w przeciwległy kraniec podwyższenia. Spojrzenie jego przenikliwych oczu ani razu nie oderwało się od twarzy Raynara, ale można było odnieść wrażenie, że mistrz Jedi w jakiś sposób spogląda na wszystkich uczniów i kieruje słowa do każdego. - Pozwólcie, że dam wam pewien przykład - mówił. - Przed kilkoma laty miałem w akademii błyskotliwego ucznia o nazwisku Brakiss. Był niezwykle utalentowany i zachłannie chłonął każde moje słowo. Wykazywał niezwykle silny potencjał, jeżeli chodzi o władanie Mocą. Wydawał się uprzejmy i miły, zafascynowany wszystkim, czego chciałem go nauczyć. Był także doskonałym aktorem. Luke przerwał i głęboko odetchnął, starając się stawić czoło nieprzyjemnym wspomnieniom z niedalekiej przeszłości. - Widzicie, po galaktyce rozeszła się wieść, że utworzyłem akademię, w której kształcę przyszłych rycerzy Jedi. Nic dziwnego zatem, że ze światów, dochowujących wierności Imperium, zaczęli przybywać szpiedzy, pragnący przeniknąć do mojej uczelni. Udało mi się zdemaskować pierwszych kilku, ponieważ byli nieporadni, pozbawieni talentu. Brakiss był jednak całkiem inny. Od pierwszej chwili, kiedy zszedł po rampie wahadłowca i zaczął się rozglądać po dżungli Yavina Cztery, zorientowałem się, że mam do czynienia z imperialnym szpiegiem. Wyczuwałem w nim jakiś cień, głęboko ukryty pod maską życzliwości i uprzejmości. Dostrzegłem także to, że miał prawdziwy talent do władania Mocą. Jakąś częścią umysłu jednak zaprzedał się już dosyć dawno ciemnej stronie. Jego piękny wygląd ukrywał paskudną wadę charakteru. Spadkobiercy Mocy 18 Nie wyrzuciłem go natychmiast z akademii. Zamiast tego postanowiłem go uczyć, żeby pokazać mu, że można żyć inaczej. Zamierzałem go uleczyć. Przypuszczałem, że jeżeli mogło istnieć dobro nawet w głębi serca mojego ojca, Dartha Vadera, musi istnieć coś podobnego w kimś tak młodym i pięknym jak Brakiss. Luke przerwał i uniósł głowę, by spojrzeć na sklepienie, ale po chwili znów popatrzył na słuchaczy. - Przebywał w akademii przez wiele miesięcy, a ja dokładałem wszelkich starań, by go uczyć. Ukazywałem mu inną drogę życia i kierowałem ku jasnej stronie Mocy w każdy sposób, który uznawałem za właściwy. Wydawało mi się, że jego charakter zaczyna ulegać zmianie, że młodzieniec wyrzeka się ciemnej strony... ale Brakiss okazał się bardziej bezwzględny i przebiegły, niż nawet ja mogłem się spodziewać W trakcie jednego z ćwiczeń wysłałem go z misją, która zdawała mu się całkowicie prawdziwa. Poddałem go pewnej próbie, w ramach której musiał stawić czoło samemu sobie. Musiał zajrzeć w głąb własnej duszy, by zobaczyć każdy zakątek w sposób, w jaki nie mógł ujrzeć nikt inny oprócz niego. Liczyłem na to, że ta próba go uleczy, ale Brakiss nie zdał tego egzaminu. Może po prostu nie był przygotowany na to wszystko, co ujrzał w głębinach duszy. W pewnym sensie to go załamało. Odleciał z tego księżyca, porośniętego dżunglą, i myślę, że udał się prosto na jedną z planet należących do Imperium... Zabrał ze sobą to wszystko, czego nauczyłem go na temat życia na modłę rycerzy Jedi. Wielu uczniów siedzących w ogromnej komnacie wstrzymało oddech. Jaina wyprostowała się na swoim miejscu. Zaniepokojona popatrzyła na brata bliźniaka. Nigdy przedtem nie słyszała tej opowieści. Raynar ponownie uniósł rękę. ale Luke zwęził oczy do szparek i skierował na niego spojrzenie przesycone taką siłą, że arogancki chłopiec zamrugał i powoli opuścił rękę. - Wiem, co teraz myślicie - ciągnął mistrz Jedi. - Że starałem się przeciągnąć Brakissa na jasną stronę i przegrałem. Ale, jak mówiłem wam przed kilkoma chwilami, zostałem zmuszony do przyjrzenia się temu, w czym odniosłem sukces. Okazałem mu współczucie. Nauczyłem go tajemnic jasnej strony, nie skażonej przez to, czego nauczył się wcześniej, zanim przybył do akademii. Zmusiłem go, żeby przyjrzał się własnej duszy i uświadomił sobie, jaka jest okaleczona. Kiedy tego dokonałem, reszta nie należała do mnie. Ostateczny wybór był tylko sprawą Brakissa. I jest nadal. Uniósł głowę i popatrzył przed siebie, jakby pragnął objąć tym spojrzeniem całą wielką salę. Jaina poczuła, że przeszywa ją dziwny dreszcz, podobny do elektrycznego wstrząsu, jakby została dotknięta przez jakąś niewidzialną rękę. - Jeżeli chcecie zostać prawdziwymi Jedi. musicie dokonywać wielu wyborów - powiedział Luke. - Niektóre mogą wydać się wam łatwe, chociaż kłopotliwe, inne zaś będą związane ze straszliwymi przeżyciami. Tu, w swojej akademii Jedi, zapoznam was z narzędziami, którymi się posłużycie, kiedy przyjdzie wam dokonywać tych wyborów. Nie mogę jednak podejmować decyzji za was. Musicie odnosić sukcesy sami.

Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta19 Zanim zdołał powiedzieć coś więcej, w wielkiej sali rozbrzmiał sygnał alarmowy, zwiastujący jakieś zagrożenie. Artoo-Detoo, mały robot, z którym Luke Skywalker rzadko się rozstawał, wjechał do komnaty, wydając całe serie niezrozumiałych pisków i gwizdów. Mistrz Jedi chyba je rozumiał, gdyż natychmiast zeskoczył z podwyższenia. - Coś się dzieje na lądowisku - oznajmił, puszczając się biegiem w stronę szybu turbowindy. Biegnąc, nie przestawał mówić do twoich uczniów. Nie przejmował się, że poły płaszcza Jedi furkoczą za jego plecami. - Pomyślcie o wszystkim, co wam powiedziałem, a potem idźcie doskonalić swoje umiejętności. Jacen, Jaina i Tenei Ka spojrzeli po sobie czując, że w ich głowach świta jedna i ta sama myśl. - Chodźmy zobaczyć, co się dzieje na lądowisku! Spadkobiercy Mocy 20 R O Z D Z I A Ł 3 Jacen zorientował się, że i inni uczniowie, którzy pospieszyli do wewnętrznej klatki z kręconymi schodami albo tłoczyli się przed drzwiami szybów turbowind, zapewne wpadli na ten sam pomysł. Tenel Ka jednak zerwała się na równe nogi, schwyciła rękę chłopca i szarpnęła, chcąc pomoc mu wstać z kamiennej ławy. - Będzie szybciej, jeżeli zrobimy to moim sposobem - powiedziała. - Jaino, chodź z nami. Biegnąc w stronę kamiennej ściany ze świetlikami pod sufitem, przecisnęła się między dwoma niskimi stworzeniami podobnymi do chodzących jaszczurek. Niezwykłe istoty, zaniepokojone panującym zamieszaniem, porozumiewały się ze sobą, wydając całe serie bardzo głośnych pisków. Tenel Ka wyciągnęła z kieszeni pasa super lekką wytrzymałą linkę i zaczęła ją rozwijać, chwyciwszy za kotwiczkę. - Wespniemy się po murze, przeciśniemy przez świetlik i będziemy po drugiej stronie - oznajmiła, zaczynając kręcić młynka kawałkiem linki z przywiązanymi zębatymi hakami. Mięśnie jej ręki się napięły W odpowiedniej chwili puściła linkę, która wystrzeliła w górę. Jacen i Jaina pomogli jej. posługując się Mocą. Naprowadzili ramiona kotwiczki w taki sposób, żeby zaczepiły się o omszałą krawędź świetlika. Ostre durastalowe haki zaklinowały się w szparach między kamieniami i nie puszczały. Tenel Ka ujęła linkę oburącz i mocno pociągnęła ku sobie po czym zaczęła się wspinać. Stawiała czubki butów w szczelinach kamiennej ściany i podciągała się na lince, w jakiś sposób zawsze znajdując miejsce do oparcia stopy. Jacen uchwycił koniec linki i przytrzymał, chcąc ułatwić Tenel Ka wchodzenie. Tymczasem dziewczyna z Dathomiry wspinała się zręcznie jak jaszczurka po spieczonym przez słońce skalnym urwisku. Później zaczął się wspinać Jacen, mimo iż czuł, że bolą go mięśnie rąk. Posługiwał się Mocą, kiedy potrzebował, i piął się coraz wyżej. Ilekroć jego stopa ześlizgiwała się z kamiennej ściany, nieruchomiał i zawisał na lince. Bardzo zależało mu na tym, by wykazać się sprawnością fizyczną i siłą, tym bardziej, że z góry jego wyczynom przyglądała się Tenel Ka.

Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta21 W końcu i on przecisnął szczupłe ciało przez wąski świetlik i znalazł się na wierzchołku wielkiej świątyni, na przestronnym kwadratowym tarasie, wyciosanym z kamieni przez starożytnych budowniczych. Odwróciwszy się, wyciągnął rękę i uchwycił dłoń Jainy, żeby pomóc siostrze wejść na taras. Przesycone parą wodną powietrze, napływające znad dżungli, wisiało nad piramidą niczym wilgotny, duszący całun. Kontrastowało z miłym chłodem panującym we wnętrzach świątyni. Zanim bliźnięta zdążyły złapać oddech, Tenel Ka wciągnęła linkę, odczepiła kotwiczkę i zaczęła biec wąskim przejściem wzdłuż jednego boku tarasu. Spod jej stóp osuwały się kamyki, ale dziewczyna nie przejmowała się tym, że może runąć. - Kiedy dotrzemy do rogu, zbiegniemy po schodach - oświadczyła, ani trochę nie zadyszana. - To będzie najszybszy sposób. Dobiegła do narożnika tarasu i zatrzymała się tam jak wryta. Spoglądała w dół, na oczyszczoną z roślinności polanę, na której lądowały i z której startowały wszystkie statki. Stała nieruchomo jak wojowniczka, której przyszło się zmierzyć z groźnym przeciwnikiem. Jacen i Jaina przystanęli tuż za jej plecami. Z przerażeniem i zdumieniem spoglądali na to, co działo się w dole, pod świątynią. Pokiereszowany towarowy transportowiec „Piorunochron”, właśnie wylądował na polanie lądowiska. Jego pilot, długowłosy stary Peckhum, który zawsze dostarczał towary do akademii i zapoznawał uczniów z galaktycznymi nowinkami, stał jak zahipnotyzowany obok otwartego włazu luku towarowego. Jego szeroko otwarte oczy były niemal całkiem białe. Sprawiał wrażenie, jakby ochrypł od ciągłego krzyku i teraz nie potrafił wykrztusić ani słowa. Spoglądał na olbrzymiego, karykaturalnego potwora, który wyłonił się z dżungli i groźnie warczał, zapewne szykując się do ataku... ale czekał na ruch Peckhuma. - Co to jest? - szepnęła Jaina. Obejrzała się na brata, jak gdyby nie wątpiła, że kto jak kto, ale on będzie z pewnością wiedział. Jacen zmrużył oczy i przyjrzał się koszmarnej bestii. Wielkością przypominała wahadłowiec i miała kanciaste ciało porośnięte gęstą zmierzwioną sierścią, poprzetykaną pędami wiekowego mchu. Wspierała się na sześciu cylindrycznych łapach, których wygląd przywodził na myśl pnie prastarych drzew w dżungli. Ogromny trójkątny łeb spoczywał na mocarnych barkach jak kadłub imperialnego gwiezdnego niszczyciela. W miejscu oczu wyrastało dwanaście długich wijących się macek. Każda była zakończona okiem, błyszczącym, okrągłym i pozbawionym powieki. Z pyska wystawały zakrzywione, długie i spiczaste kły. Przyglądając się im, odnosiło się wrażenie, że mogą przedziurawić nawet pancerną burtę piaskoczołgu. - Nigdy w życiu nie widziałem niczego, co byłoby podobne do tego potwora - przyznał chłopiec. Tenel Ka spoglądała w dół na zwierza, nie zmieniając ponurego wyrazu twarzy. - Jeżeli połączymy siły, z pewnością go pokonamy - powiedziała. - Chodźcie za mną! Spadkobiercy Mocy 22 Zaczęła zbiegać po wąskich, wysokich kamiennych schodach, wykutych w zewnętrznych murach świątyni. Tymczasem potwór wydał wyzywający ryk, tak głośny i okropny, że chyba zadrżały prastare kamienne mury budowli. Troje młodych kandydatów na rycerzy Jedi zbiegło na dół uważając, żeby się nie poślizgnąć i nie sturlać po schodach czy runąć na ziemię. - Pomóżcie mi! - zawołał Peckhum. W jego piskliwym głosie dawało się wyczuć niemal śmiertelne przerażenie. Szkaradny potwór, stojący na samym skraju lądowiska, odwrócił się, jakby coś nagle go zaniepokoiło. Jacen poczuł, jak jego serce zamarło na krótką chwilę. Z początku pomyślał, że dzika bestia zauważyła, iż wszyscy troje schodzą po schodach w murze budowli. Zorientował się jednak, że uwaga potwora jest zwrócona na kogoś innego, kto wyłonił się z otworu drzwi na najniższym poziomie świątynnej piramidy. Samotna postać, niemal unosząc się nad kobiercem przyciętych traw i chwastów, zaczęła śmiało iść w stronę straszliwej bestii. Luke Skywalker był jak zwykle odziany w swój płaszcz Jedi. Jacen spodziewał się, że w jego dłoni zobaczy zapalony świetlny miecz, ale obie ręce mistrza Jedi były puste. Luke wpatrywał się w potwora, a zwierzę odwzajemniało jego spojrzenie, spoglądając na mężczyznę tuzinem oczu kołyszących się na końcach giętkich macek, wyrastających z pyska. Mistrz Jedi nie przestawał iść prosto w stronę potwora, jakby był w transie. Zrobił jeden krok, potem następny. Stworzenie zjeżyło sierść, ale nie ruszało się z miejsca, tylko znów zaryczało, tak głośno, że zaszeleściły liście na pobliskich drzewach. Usłyszawszy ten potworny ryk, ptaki w dżungli poderwały się z gałęzi i spłoszone, odleciały. Widząc, że uwaga bestii jest chwilowo zwrócona na kogoś innego, stary Peckhum opadł na kolana i zaczął wycofywać się na czworakach. Przez otwarty właz luku towarowego wpełznął do środka transportowca. Jacen ucieszył się, kiedy ujrzał, że dostawca towarów schronił się w bezpiecznych metalowych ścianach kadłuba gwiezdnego statku. Ujrzawszy, że łup mu się wymknął, potwór przeraźliwie zaryczał. Luke jednak przemówił do zwierzęcia, a w jego głosie, spokojnym i donośnym, chociaż trochę stłumionym wskutek dużej odległości, nie dało się usłyszeć ani odrobiny strachu. - Nie, spójrz tutaj! - powiedział. - Popatrz na mnie. Tenel Ka, przeskoczywszy ostatnie cztery kamienne stopnie, znalazła się na ziemi. Wylądowała niemal na czworakach. Jacen i Jaina, zadyszani i zaczerwieniem, dołączyli do niej. Wszyscy troje stali jak wryci. Przyglądali się, jak Luke Skywalker stawia czoło bestii, która wyłoniła się z gąszczów dżungli. Oni także nie mieli żadnej broni. Nagle, jak grom z jasnego nieba, w otworze włazu luku towarowego „Piorunochronu” pojawił się znów Peckhum. Trzymał staromodny blasterowy karabin. - Ja go załatwię, mistrzu Skywalkerze! - zawołał. - Tylko nie ruszaj się z miejsca! Zeskoczył, przyklęknął na jedno kolano i wymierzył w potwora.

Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta23 Mistrz Jedi na chwilę znieruchomiał i wyciągnął ku niemu rękę, chcąc go powstrzymać. - Nie - powiedział. Blasterowy karabin wyfrunął z zaciśniętych dłoni Peckhuma. Stary pilot w zdumieniu patrzył, jak Luke rusza w stronę bestii. Wyglądało na to, że mistrz Jedi nie widzi poza zwierzęciem niczego innego. - To stworzenie nie zamierza wyrządzić nikomu żadnej krzywdy - ciągnął. Jego głos był cichy, ale stanowczy. Luke przez cały czas wpatrywał się w potwora. Głęboko odetchnął. - Nie ma potrzeby go zabijać. Kiedy wujek Jacena zbliżał się do bestii, chłopiec poczuł się jakby połknął bryłę ołowiu. Giętkie długie szypułki potwora, zakończone oczami, kierowały się na samotnego mężczyznę, a ogromne kolumny, z trudem utrzymujące cielsko zwierzęcia, przemieszczały się i wysiłkiem jak łapy imperialnego robota kroczącego. Potwór pochylił trójkątny łeb i jakby z namysłem pokręcił nim z boku na bok. Wydawało się, że spiczaste kły ryją w powietrzu długie bruzdy. Stworzenie wydało dziwne ciche beczenie, świadczące o tym, że zaczyna być zaintrygowane. Jacen z sykiem wypuścił powietrze. Z trudem panował nad przerażeniem Czuł, że wszystkie mięśnie ciała stojącej przód mm siostry są napięte do ostatecznych granic. W przeszłości często posługiwał się Mocą, gdy spotykał różne zwierzęta w dżungli. Nigdy przedtem jednak nie zetknął się ze stworzeniem tak silnym i ogromnym. Nie zdarzało się, by stanął oko w oko z czymś równie rozwścieczonym albo przerażonym. Luke podszedł do owłosionego potwora i przystanął tak blisko, że mógłby wyciągnąć rękę i go dotknąć. W porównaniu z wielką bestią mistrz Jedi wyglądał jak karzełek, ale było widać, że się nie boi. Stary Peckhum, nie ruszając się od kadłuba transportowca, przyklęknął na drugie kolano. Obok niego leżał karabin, ale mężczyzna nie odważył się po niego sięgnąć. Kierował spojrzenie to na potwora, to na Luke’a, od czasu do czasu zerkając w stronę trojga uczniów Jedi. Spoglądał także na dżunglę, jak gdyby obawiał się. że w każdej chwili z jej gąszczów może wychynąć następny taki zwierz. Tymczasem Luke, stojący przed koszmarną bestią, głęboko odetchnął. Stał spokojnie, nieruchomo. Stwór także się nie poruszał, jeżeli nie liczyć kołyszących się wici, zakończonych okrągłymi oczami, które nie przestawały wpatrywać się w człowieka. Luke wyciągnął poziomo rękę i szeroko rozłożył palce dłoni. Potwór obwąchał dłoń mistrza Jedi i nadal stał bez ruchu. Szpikulce jego groźnych kłów znajdowały się o niespełna metr od dłoni Luke’a Skywalkera. Wydawało się, że w całej dżungli zapadła nagle głucha cisza. Nawet wiatr ustał. Jacen wstrzymał oddech. Jaina chwyciła brata za rękę i mocno zacisnęła palce. Tenel Ka tylko patrzyła, zmrużywszy szare oczy. Cisza wydawała się tak przytłaczająca, że kiedy w końcu Luke ją przerwał, jego szept zabrzmiał głośno niczym krzyk. - Odejdź - odezwał się mistrz Jedi do zwierzęcia. - Nie ma tu niczego, co mogłoby cię interesować. Spadkobiercy Mocy 24 Potwór uniósł się na tylnych łapach, podobnych do potężnych kolumn, i zaczął gorączkowo machać mackami, zakończonymi oczami. Po raz kolejny głośno ryknął, po czym odwrócił się i zanurkował w gąszcz zarośli. Kiedy ogromne stworzenie przedzierało się przez dżunglę, z której wyszło, rozległ się głośny trzask łamanych gałęzi, a pnie pobliskich drzew rozchyliły się na boki. Luke Skywalker, jakby nagle coś się w nim załamało, przygarbił się i opuścił ramiona. Sprawiał wrażenie, jakby z najwyższym trudem powstrzymywał drżenie rąk i całego ciała. Jacen, Jaina i Tenel Ka podbiegli do niego. - Wujku Luke’u! - zawołały bliźnięta. Stary Peckhum sięgnął po blasterowy karabin i wstał, przy czym się potknął. W jego oczach zakręciły się łzy, które nie spłynęły po policzkach. - Mistrzu Skywalkerze, nie mogę uwierzyć własnym oczom, że ci się udało! - powiedział. - Kiedy ujrzałem tę bestię, myślałem, że już po mnie, ale ty stawiłeś jej czoło, nie mając w rękach żadnej broni! - Miałem wystarczająco silną broń - odparł z niezłomnym przekonaniem Skywalker. - Dysponowałem Mocą. - Chciałbym i ja dokonać kiedyś takiej samej sztuki, wujku Luke`u - odezwał się Jacen. - To było naprawdę coś fantastycznego. - Będziesz mógł osiągnąć wszystko, co tylko zechcesz, Jacenie - odrzekł Luke. - Masz potencjał... musisz tylko nauczyć się go wykorzystywać. Mistrz Jedi skierował spojrzenie na dżunglę, skąd nie przestawały dobiegać odgłosy łamanych gałęzi i krzaków. Było słychać, że potwór, oddalając się od lądowiska, przedziera się przez ostępy. - W tych lasach żyje wiele tajemniczych stworzeń - odezwał się Luke, uśmiechając się do Tenel Ka i bliźniąt. Kiwnął głową w stronę transportowca Peckhuma, który z otwartym lukiem nadal stał na lądowisku. Przez otwór można było dostrzec ustawione w ładowni skrzynie, wypełnione zapasami żywności i różnymi urządzeniami. - Myślę, że nasz przyjaciel pilot miał dzisiaj ciężki dzień - ciągnął Skywalker. - Musi wyładować wiele dużych pak, a zapewne chce jak najszybciej znaleźć się znów na orbicie, gdzie będzie się czuł bezpieczny. Błysnął zębami w uśmiechu, zwracając się w stronę Peckhuma, który w odpowiedzi zaczął energicznie kiwać głową. - Dlaczego wszyscy troje nie mielibyście potraktować tego jako ćwiczenia Jedi i nie pomóc? Prawdę mówiąc, trzeba to zrobić jeszcze dzisiaj, gdyż jutro… - Przerwał i popatrzył na bliźnięta, a w jego oczach ukazały się figlarne błyski. - Jutro przylatuje wasz ojciec z Chewbaccą i jeszcze kimś, kto będzie nowym uczniem w naszej akademii. - Tata przylatuje? - zapytała zdumiona, ale zachwycona Jaina. - Hej, dlaczego nie powiedziałeś nam wcześniej, wujku? - zawtórował jej Jacen. Jego serce zaczęło bić przyspieszonym rytmem na myśl o tym, ze po miesiącu rozłąki będzie mógł znów zobaczyć się z ojcem.

Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta25 - Chciałem zrobić wam niespodziankę. Przylatuje „Sokołem Tysiąclecia”, ale po drodze on i Chewbacca muszą zatrzymać się na planecie Wookich. Myślę, że już wystartowali z Kashyyyku i są teraz w drodze na Yavina Cztery. Nie umiejąc powstrzymać oznak podniecenia, młodzi Jedi z ochotą zaczęli pomagać Peckhumowi wyładowywać towary. Była to mozolna praca, wymagająca większego skupienia, uwagi i panowania nad umiejętnościami unoszenia przedmiotów niż przy poprzednich ćwiczeniach, ale wszyscy troje ukończyli ją, zanim upłynęła godzina. Przez cały czas Jacen opowiadał Tenel Ka o wszystkich przygodach, które przeżywał jego ojciec, Han Solo. Tylko Jaina trochę narzekała, wyobrażając sobie, ile czasu pochłonie uporządkowanie ich komnat, tak aby można było pokazać je ojcu. W końcu pokiereszowany wysłużony transportowiec wystartował w zamglone niebo, na którym wisiała ogromna pomarańczowa kula gazowego giganta, Yanina. Jacen uśmiechnął się i tęsknie patrzył na lądowisko. Pomyślał, że następnym statkiem, który na nim wyląduje, będzie „Sokół Tysiąclecia” jego ojca. Spadkobiercy Mocy 26 R O Z D Z I A Ł 4 - Już - odezwała się Jaina, przestając się skupiać i uwalniając wielki splątany kłąb przewodów i kabli. Właśnie umieściła go na szczycie jednego z regałów, stojących w jej komnacie i wypełnionych porządnie ułożonymi elektronicznymi częściami i podzespołami. - To powinno wystarczyć - dodała i zadowolona z rezultatu, kiwnęła głową. - Czy to znaczy, że teraz możemy iść na śniadanie? - zapytał Jacen. - Porządkowaliśmy twój pokój bez mała przez pół nocy. - Chcę tylko, żeby tata mnie pochwalił - odparła, wzruszając ramionami. - On przecież nigdy nie zostawia narzędzi w takim porządku! - roześmiał się Jacen. - No, może trochę przesadziłam - przyznała Jaina, także się uśmiechając. - Myślę, że minie kilka godzin, zanim przyleci tu z Chewbaccą. Jacen parsknął i wstał z podłogi, gdzie siedział obok siostry, kiedy oboje układali elementy we właściwych pojemnikach. Otrzepał kurz z roboczego kombinezonu, po czym przesunął palcami po ciemnobrązowych kędziorach. - A jak ja wyglądam? - zapytał. Jaina obdarzyła go krytycznym spojrzeniem. - Jak ktoś, kto przez całą noc nie zmrużył oka. Zaniepokojony Jacen pospieszył, by się przejrzeć w niewielkim lustrze, zawieszonym przez Jainę nad zbiornikiem z wodą. Jego siostra uświadomiła sobie, że chłopiec jest równie jak ona zdenerwowany i podniecony faktem, że już wkrótce oboje zobaczą się z ojcem. - Prawdę mówiąc, uważam, że wyglądasz nie najgorzej - zapewniła z całą powagą. - Myślę, że bardzo pomogło wyczesanie suchych gałązek i liści z włosów. Musisz tylko jeszcze się w to przebrać. - Z szafki stojącej obok łóżka wyciągnęła czysty kombinezon. - Będziesz wyglądał schludniej. Kiedy Jacen poszedł do swojej komnaty, by się przebrać, Jaina zajęła jego miejsce przed lustrem. Nie była próżna, ale z tych samych powodów, z których sprzątała pokój, ona też chciała wyglądać porządnie i czysto.

Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta27 Przesunęła grzebieniem po prostych brązowych włosach, a potem przyjrzała się odbiciu w zwierciadle. Po chwili ukradkiem obejrzała się przez ramię, czy jej brat nie patrzy, i ująwszy pasmo włosów, zakręciła je w pukiel. Jaina nigdy nie zadałaby sobie tyle trudu dla jakiegoś ambasadora czy śmiesznego dygnitarza, ale na swoim ojcu chciała wywrzeć jak najlepsze wrażenie. Miała nadzieję, że jej brat nie zauważy tego, a przynajmniej nie będzie robił żadnych uwag. Kiedy skończyła, wyszła na korytarz i zajrzała do komnaty Jacena. - Nakarmiłeś już zwierzęta? - zapytała. - Zatroszczyłem się o nie jeszcze w nocy - odparł, ukazując się w czystym, odprasowanym kombinezonie. Ciężko westchnął, usiłując okazać, jak bardzo cierpi. - Przynajmniej ktoś będzie dzisiaj jadł śniadanie. Jaina przygryzła wargę, niecierpliwie przepatrując nieboskłon, czy nie dojrzy na nim błysku zwiastującego przylot „Sokoła Tysiąclecia”. Bliźnięta stały na skraju dużej polany przed wejściem do wielkiej świątyni, niemal w tym samym miejscu, w którym poprzedniego dnia wyłonił się straszliwy potwór. Krótka trawa porastająca polanę była zdeptana i wygnieciona wskutek częstych lądowań i startów różnych statków. W powietrzu czuło się wilgotną woń wczesnego poranka, przesyconą zapachami, jakie niósł wiatr znad dżungli otaczającej polanę. Liście drzew i krzewów szeleściły i szemrały w podmuchach wiatru, z którymi dolatywały także ćwierkania, szczebioty i trele różnych ptaków. Odgłosy te przypominały Jainie o bogactwie zwierzęcego życia, tętniącego na tym porośniętym dżunglą księżycu. Jacen, stojący obok siostry na skraju polany, niecierpliwie przestępował z nogi na nogę. Zmarszczki na jego czole dowodziły, że usiłuje się skupić. Jaina westchnęła. Dlaczego zawsze tak się działo, że bardzo długo trzeba było czekać na rzeczy, których się niecierpliwie wyglądało, podczas gdy inne, nie chciane, zjawiały się niemal błyskawicznie? Jakby wyczuwając zdenerwowanie Jainy, Jacen niespodziewanie odwrócił się ku siostrze i spojrzał na nią z figlarnymi błyskami w oczach. - Hej, Jaino, czy wiesz, dlaczego myśliwce typu TIE jęczą, kiedy lecą w przestworzach? Kiwnęła głową. - Jasne. Ich bliźniacze silniki jonowe wzbudzają akustyczną falę udarową, kiedy lecą... - Nieprawda! - Jacen machnął ręką na znak, że nie uznaje tej odpowiedzi za prawidłową. - Ponieważ tak bardzo tęsknią za macierzystym statkiem! Nie chcąc rozczarować brata, Jaina jęknęła, ale była mu wdzięczna za to, że pozwolił jej zapomnieć o czekaniu, choćby tylko na krótką chwilę. W końcu jednak bliźnięta usłyszały od dawna oczekiwany pomruk. Mogło się wydawać, że ich narastające podniecenie stało się nagle słyszalne. - Spójrz! - odezwała się Jaina, pokazując srebrzystobiałą plamkę, która właśnie pojawiła się nad koronami drzew dżungli. Spadkobiercy Mocy 28 Po kilku chwilach błyszczący punkcik przybrał kształt gwiezdnego statku. Jaina wypuściła powietrze, które nieświadomie zatrzymywała w płucach. Ujrzała sylwetkę „Sokoła Tysiąclecia”, która rosła w oczach, kiedy statek kierował się ku lądowisku. Dobrze znany, nieco spłaszczony owal statku ich ojca przez kilka drugich jak wieczność sekund unosił się nad głowami bliźniąt. Później włączyły się silniki repulsorowe i statek łagodnie osiadł na ziemi przed Jacenem i Jainą. Kiedy pomruk repulsorów ucichł, dało się słyszeć charakterystyczne trzeszczenie i skrzypienie kadłuba, który zaczynał się ochładzać. Nozdrza bliźniąt połaskotała woń ozonu. Jaina wiedziała, że procedury lądowania koreliańskiego lekkiego frachtowca zawsze muszą zająć trochę czasu, ale tym razem bardzo żałowała, że nie zna żadnego sposobu, aby je przyspieszyć. Kiedy wydawało się jej, że nie potrafi czekać ani chwili dłużej, z jękiem i głuchym hukiem otworzyła się rampa statku. A potem zbiegł po niej ojciec i porwał bliźnięta w ramiona. Rozwichrzył ich włosy i starał się objąć Jacena i Jainę równocześnie, zupełnie tak samo, jak miał zwyczaj robić, kiedy jeszcze byli dziećmi. Później Han Solo cofnął się o krok, żeby lepiej się przyjrzeć córce i synowi. - No cóż - odezwał się w końcu, szczerząc zęby w jednym z przekornych uśmiechów, z których słynął chyba w całej galaktyce. - Jeżeli nie liczyć waszej matki, to najmilszy komitet powitalny, jaki mógł wyjść na spotkanie ze mną. - Tato - odparł Jacen, przewracając oczami. - Nie jesteśmy żadnym komitetem powitalnym. Jego ojciec się roześmiał, a Jaina poświęciła kilka chwil, by mu się przyjrzeć. Z prawdziwą ulgą stwierdziła, że w ciągu miesiąca, jaki upłynął od chwili ich odlotu, nie zmienił się ani trochę. Nadal nosił te same wygodne spodnie z miękkiej tkaniny, które leżały na mm jak ulał, a także ciemną kamizelkę i białą koszulę, rozpiętą pod szyją. Było to jego zwykłe, codzienne ubranie, które czasami żartobliwie nazywał „roboczym mundurem”. Również stary, znajomy, poobijany „Sokół Tysiąclecia” wyglądał tak jak zawsze. - No i co, tato? - zapytała Jaina. - Czy się zmieniliśmy? - Cóż, skoro o to zapytałaś... - powiedział, przyglądając się im po kolei. - Jacenie, znów urosłeś! Założę się, że dogoniłeś siostrę. A ty, Jaino - dodał z szelmowskim uśmiechem - gdybym wiedział, że nie rzucisz we mnie hydraulicznym kluczem za to, co powiem, rzekłbym, że jesteś jeszcze piękniejsza niż przed miesiącem, kiedy cię widziałem. Jaina zarumieniła się i parsknęła, zupełnie nie jak dama, chcąc podkreślić, co sądzi o takich komplementach, ale w głębi duszy była bardzo zadowolona. Z wnętrza frachtowca dobiegł nagle głośny ryk, odbity echem od metalowych ścian kadłuba. Zaoszczędził Jainie zakłopotania związanego z koniecznością udzielenia odpowiedzi. Po rampie statku, głośno tupiąc, zbiegła jakaś ogromna postać. Wyciągnęła drugie, porośnięte gęstą sierścią ręce, pochwyciła Jainę i podrzuciła ją w powietrze. - Chewie! - pisnęła dziewczyna czując, że wielki Wookie chwyta ją, gdy leciała ku ziemi. - Nie jestem już małym dzieckiem!

Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta29 Chewbacca powtórzył ceremonię powitalną z Jacenem, a Jaina mogła w końcu zapytać ojca o to, co niepokoiło i ją, i jej brata. - Tato, cieszymy się, że tu jesteś, ale właściwie, co sprowadza cię do akademii Jedi? - Tak - zawtórował jej Jacen. - Chyba mama nie przysłała cię tylko po to, żebyś sprawdził, czy mamy jeszcze czystą bieliznę, prawda? - Nie-e, nic podobnego - uśmiechnąwszy się, odparł ich ojciec. - Prawdę mówiąc, Chewie i ja zawitaliśmy w te strony, żeby pomóc mojemu staremu druhowi, Calrissianowi, zrealizować nowe przedsięwzięcie. Jaina zawsze bardzo lubiła Landa Calrissiana, ciemnoskórego i przystojnego przyjaciela ojca, chociaż znała go na tyle dobrze, by wiedzieć, że jej przyszywany wujek zawsze bywał zamieszany w jakieś tajemnicze, ale bardzo intratne interesy. Uniosła rękę, chcąc powstrzymać ojca. - Pozwól, niech sama zgadnę. Ma zamiar... otworzyć nowe kasyno na pokładzie kosmicznej stacji i prosił cię, żebyś przyleciał z transportem nowych talii do gry w sabaka. - Nie, nie, ja zgadnę - wtrącił się Jacen. - Zamierza zająć się hodowlą nerfów i chce, żebyś pomógł mu zbudować ogrodzenie. Usłyszawszy to, Chewbacca zadarł głowę i ryknął serdecznym śmiechem, charakterystycznym dla Wookiech. - Żadne z was nie zgadło - odrzekł Han, kręcąc głową. - Tym razem jest to poszukiwanie klejnotów corusca w głębinach atmosfery gazowego giganta. - Pokazał w górę na ogromną pomarańczową kulę Yavina, wiszącą na niebie nad ich głowami. - Poprosił, żebyśmy przylecieli i pomogli mu rozkręcić całe przedsięwzięcie. - Och, blasterowe błyskawice! - wykrzyknął Jacen, pstrykając głośno palcami. - Właśnie to chciałem wymienić jako drugą możliwość. Z wnętrza „Sokoła Tysiąclecia” doleciał następny ryk Wookiego, tym razem jednak trochę cichszy. Chewbacca odwrócił się, wszedł po rampie i zniknął w czeluści frachtowca. - Co to było? - zaniepokoiła się Jaina. - Och, zapomniałem wam powiedzieć - odparł Han. - Kiedy Luke się dowiedział, że i tak zamierzamy tu przylecieć, poprosił nas, byśmy po drodze zatrzymali się na Kashyyyku, rodzimej planecie Chewiego, i zabrali stamtąd nowego kandydata na ucznia Jedi. Będzie teraz waszym kolegą. Zanim Han skończył mówić, Chewbacca ukazał się ponownie na szczycie rampy w towarzystwie młodego i mniejszego Wookiego, który mimo to był znacznie wyższy niż Jacen czy Jaina. Ciało młodego Wookiego było porośnięte gęstymi, rudobrązowymi kędziorami z wyraźnie widocznym wijącym się ciemniejszym pasmem szerokości dłoni Jainy. Zaczynało się nad lewym okiem, przebiegało przez czubek głowy i kończyło pośrodku pleców. Młody Wookie miał na sobie jedynie pas, upleciony z jakiejś błyszczącej tkaniny, której Jaina nie potrafiła zidentyfikować. - Dzieciaki, chciałbym przedstawić wam siostrzeńca Chewiego, Lowbaccę - powiedział Han. - Lowbacco, to są moje dzieci, Jacen i Jaina. Spadkobiercy Mocy 30 Lowbacca kiwnął głową i warknął coś w języku Wookiech, co miało być powitaniem. Był kościsty i wyjątkowo chudy, nawet jak na przedstawiciela swej rasy, a jego długie ręce i nogi porastała gęsta kręcona sierść. Młody Wookie sprawiał jednak wrażenie zakłopotanego czy zaniepokojonego. Chewbacca warknął, pytając o coś Hana, i wyciągnąwszy mocarną rękę, pokazał nią wielką świątynię. - Jasne - odrzekł Han. - Możesz teraz zabrać go do Luke’a. Dzieciaki będą miały dość czasu, żeby porozmawiać z nim trochę później. Kiedy obaj Wookie oddalili się, by odszukać mistrza Skywalkera, Han powiedział: - Zaczekajcie chwilę, mam dla was upominki. Odwrócił się i zanurkował do wnętrza ,,Sokoła Tysiąclecia”. Po kilku chwilach powrócił, trzymając w objęciach różne pakunki i jakąś zieleninę. - Przede wszystkim - oznajmił, rzucając każdemu z bliźniąt niewielki dysk z nagraną informacją - wasza matka zarejestrowała dla was obojga holograficzne listy. Jest też trzeci, nagrany przez waszego młodszego brata, Anakina. Nie może się doczekać, kiedy tu przyleci. Jaina popatrzyła na błyszczące krążki z nagranymi wiadomościami. Niecierpliwiła się, chcąc jak najszybciej je odtworzyć. Powstrzymała się jednak i wsunęła swój dysk do jednej z kieszeni kombinezonu. - A teraz - odezwał się znów Han, wyciągając w stronę Jacena duży bukiet zielonych liści, poprzetykanych purpurowymi i białym kwiatkami w kształcie małych gwiazdek. Szczerząc zęby w uśmiechu, pomachał bukietem. - Och, tato, pamiętałeś! - wykrzyknął chłopiec i nie posiadając się z radości, podbiegł do ojca. - Ulubione pożywienie moich pieńkowych jaszczurek! Z wdzięcznością przyjął bukiet i oświadczył: - Zaraz biegnę je nakarmić. Zobaczymy się później, tato. Odwrócił się i pobiegł w stronę wielkiej świątyni. Jaina została sam na sam z ojcem. Z nadzieją spoglądała na ostatni pokaźny pakunek, który trzymał. W tej samej chwili Han postawił go na porośniętej chwastami ziemi i cofnął się o krok, tak by Jaina mogła odpakować go ze szmat, którymi został owinięty. - Hej, nie chcesz zobaczyć, co jest w środku? - odezwał się, rozkładając ręce. Kiedy Jaina odwinęła materiał, z wrażenia aż wstrzymała oddech. Popatrzyła na ojca, który szeroko się uśmiechnął i nonszalancko wzruszył ramionami. - Jednostka napędu nad świetlnego! - wykrzyknęła. - Prawdę mówiąc, jej stan pozostawia wiele do życzenia - przyznał Han. - A poza tym jest dosyć stara. Wymontowałem ją z kadłuba przestarzałego imperialnego promu klasy Delta, rozbieranego przez ekipy remontowe na Coruscant. Jaina z rozrzewnieniem przypominała sobie chwile, kiedy pomagała ojcu naprawiać urządzenia i systemy „Sokoła Tysiąclecia”, tak by zawsze były w jak najlepszym stanie - a przynajmniej funkcjonowały prawidłowo. - Och, Lato, nie mogłeś sprawić mi lepszego upominku! - powiedziała.

Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta31 Podbiegła i uściskała go, obejmując ramionami. Widziała, że ojciec jest zadowolony, choć może trochę zakłopotany tak jawnie okazywanym entuzjazmem. Han popatrzył na córkę i uniósł jedną brew. - Wiesz, na pokładzie statku mam kilka innych części. Gdybyś zechciała pomóc mi przy wyładunku, twój tata mógłby ci pokazać, w jaki sposób należy je poskładać. Wbiegła za nim po rampie do wnętrza „Sokoła”. Spadkobiercy Mocy 32 R O Z D Z I A Ł 5 Dopiero około południa Jacen i Jaina mogli w końcu znów się spotkać z ojcem, Chewbaccą i jego siostrzeńcem Lowbaccą. Bliźnięta, które do tej chwili wykonywały obowiązki i wyznaczone ćwiczenia Jedi, wracały właśnie do komnat, kiedy zobaczyły Hana i obu Wookiech wychodzących z pokoju, który przedtem stał pusty. - Cześć! - odezwał się Jacen i pospieszył do Lowbaccy, tylko o krok wyprzedzając siostrę. - Czy jesteś bardzo zmęczony po podróży? Jeżeli nie, mógłbym pokazać ci swoją komnatę. Mam w niej kilka naprawdę niezwykłych stworzeń. Większość znalazłem w tutejszej dżungli. Jaina zrobiła dla nich klatki… Mówię ci, są naprawdę doskonałe! Moja siostra także mogłaby pokazać ci swoją komnatę. Trzyma u niej różnorakie urządzenia, z których stara się składać zupełnie inne. Jacen, ogarnięty entuzjazmem, wyrzucił z siebie to wszystko, tylko raz przerywając dla nabrania powietrza. O wiele wyższy Lowbacca stał w milczeniu i spoglądał z góry na trajkoczącego chłopca. - Czy lubisz zwierzęta? - ciągnął tymczasem Jacen. - Czy lubisz automaty? Czy zabrałeś z Kashyyyku jakieś stworzenie albo urządzenie? Czy lubisz… Han Solo zachichotał, słysząc ten nieprzerwany strumień pytań. - Będzie na to czas później, chłopcze - powiedział - Przez większą cześć dnia rozmawialiśmy z Luke’em a potem trzeba było pomóc Lowbacce urządzić się w komnacie. Czy nie chcieli byście oboje oprowadzić go po akademii i pokazać gdzie się co znajduje? W ciągu tego miesiąca poznaliście wszystko o wiele lepiej niż ja albo Chewie. - Z przyjemnością - odezwała się Jaina, jeszcze zanim jej ojciec skończył mówić. - Jesteśmy znakomitymi przewodnikami - dodał Jacen, wzruszając ramionami z ogromną pewnością siebie. - Jaina i ja po raz pierwszy przylecieliśmy do akademii, kiedy mieliśmy zaledwie po dwa lata. Wyszczerzył zęby w zawadiackim, trochę krzywym uśmiechu, o którym jego matka zawsze mówiła, że wygląda zupełnie jak uśmiech ojca. Lowbacca warknął. Zabrzmiało to jak pytanie.

Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta33 - Chce wiedzieć, ile razy oprowadzałeś kogokolwiek po akademii - przetłumaczył Han. - No... cóż - zająknął się Jacen i nieznacznie się zarumienił. - Jeżeli chcesz wiedzieć, ile razy byłem oficjalnym przewodnikiem w przeciwieństwie do... eee... hmm... Zakłopotany urwał i umilkł. - Prawdę mówiąc, to znaczy - wyręczyła go Jaina - że będzie pełnił tę funkcję po raz pierwszy. Lowbacca popatrzył na swojego wuja. Chewbacca wyciągnął owłosioną rękę i zamaszystym gestem pokazując długi korytarz, krótko warknął. - Ma rację - oświadczył Han. - Chodźmy. Bliźnięta powiodły całą grupę po omszałych, kruszących się za starości kamiennych schodach na najniższy poziom piramidy, a stamtąd na trawiastą polanę przed wejściem do wielkiej świątyni. Jacen starał się jak mógł, by udowodnić, że naprawdę jest dobrym przewodnikiem. Wskazywał każdy zakątek gigantycznej piramidy i udzielał wyczerpujących wyjaśnień. - Na najwyższym poziomie znajduje się taras obserwacyjny. Właśnie stamtąd najlepiej widać tę ogromną planetę zwaną Yavinem, która wisi teraz nad naszymi głowami. Prawdę mówiąc, lepszy widok można tylko mieć z wierzchołka jednego z tych ogromnych drzew Massassów, rosnących w dżungli -dodał i beztrosko się roześmiał. - Bezpośrednio pod tarasem znajduje się tylko jedno ogromne pomieszczenie, wielka komnata audiencyjna, w której mogą przebywać tysiące ludzi naraz. - To właśnie w niej gromadzą się uczniowie Jedi, by wysłuchać wykładów, wygłaszanych przez wujka Luke’a... to jest mistrza Skywalkera - poprawiła się szybko Jaina. Jacen zaczął opowiadać, że niższe poziomy zostały w ciągu ostatnich kilku lat przebudowane. Na kolejnym poziomie, mającym jeszcze większe rozmiary i znajdującym się bezpośrednio pod wielką salą audiencyjna, urządzono komnaty tych wszystkich, którzy mieszkali w akademii: uczniów, personelu uczelni i samego mistrza Skywalkera. Niektóre pomieszczenia zamieniono na magazyny, inne zaś służyły uczniom pragnącym odbywać medytacje. Jeszcze inne komnaty przeznaczono dla gości i dostojników przylatujących, żeby zwiedzić akademię. Najniższe, najprzestronniejsze piętro świątyni mieściło ośrodek telekomunikacyjny, pomieszczenia głównych komputerów, sale zebrań i biura, a także kuchnie i jadalnie, w których przygotowywano i spożywano posiłki. Na najniższym poziomie znajdowało się także centrum strategiczne. Była to duża komnata, znana jako ośrodek dowodzenia w czasach, w których wielka świątynia mieściła tajną bazę Sojuszu Rebeliantów. Pod ziemią, całkowicie niewidoczny z miejsca, w którym stali, urządzono gigantyczny hangar z lądowiskiem. Stały teraz na nim wahadłowce, promy, śmigacze, myśliwce i inne statki. Spadkobiercy Mocy 34 Po dwóch stronach wielkiej świątyni i wzdłuż skraju trawiastej polany toczyły wody szerokie rzeki. Jeszcze dalej rozciągała się bujna dziewicza, niemal niezbadana dżungla, porastająca prawie całą powierzchnię Yavina Cztery. - W środku dżungli można trafić na wiele budowli - opowiadał Jacen. - Zostały wzniesione przez Massassów, tajemniczą starożytną rasę inteligentnych istot. Prawdę mówiąc, niektóre budowle są właściwie ruinami, jak na przykład Pałac Wełnolamandrów, znajdujący się na przeciwległym brzegu rzeki. Później chłopiec zaczął opisywać podstacje energetyczne, zbudowane w pobliżu wielkiej świątyni, z widocznymi kilkoma płaskimi kołami o średnicach dwukrotnie większych niż wzrost Jacena, ustawionymi pionowo i umieszczonymi na wspólnej drugiej osi. - Tak wiec widzisz - wtrąciła się Jaina, podejmując opowiadanie w tym samym miejscu, w którym przerwał Jacen - że dysponując podstacjami zasilania, wodą z rzeki i dżunglą, akademia jest właściwie samowystarczalna. No dobrze, a teraz wejdźmy do środka. Wycieczkę zakończyło zwiedzanie komnat bliźniąt, w których Jacen i Jaina pokazywali ojcu i obu Wookiem pieczołowicie gromadzone zwierzęta i części zdemontowanych urządzeń. Han Solo promieniał ojcowską dumą. Lowbacca wykazywał umiarkowane zainteresowanie stworzeniami z menażerii Jacena. Kiedy cała grupa przechodziła do komnaty Jainy, jej brat umieścił kryształowego węża, którego pokazywał, z powrotem w klatce, i pospieszył za innymi. Kiedy jednak przekroczył próg drzwi komnaty siostry, Lowbacca siedział już na posadzce, pochłonięty podziwianiem okablowanych podzespołów, wysypywanych przez Jainę z różnych pojemników. Okazało się, że elektroniczne urządzenia interesują go o wiele bardziej niż zwierzęta z dżungli. - Czy lubisz majsterkować przy urządzeniach, Chewie... uhm, chciałam powiedzieć, Lowbacco? - zapytała Jaina, pochylając się w stronę Wookiego, przerastającego ją przynajmniej o głowę. Owłosiona istota wyraziła entuzjazm tak długą serią warknięć, parsknięć i pomruków, że Jacen nie potrafił zrozumieć, jakim cudem proste pytanie, które można było skwitować krótkim potwierdzeniem albo zaprzeczeniem, mogło sprowokować kogokolwiek do tak wyczerpującej odpowiedzi. Jak zwykle, jego ojciec nie zwlekał z przetłumaczeniem słów młodego Wookiego. - Przede wszystkim musze powiedzieć, że Lowbacca uważałby za dowód przyjaźni, gdybyście zechcieli nazywać go Lowie. Jacen ochoczo kiwnął głową. - Lowie, tak? Nawet mi się podoba. - A jeżeli chodzi o ciąg dalszy - ciągnął Han - no cóż, nie jestem pewien, czy wszystko dobrze zrozumiałem. W skrócie mogę jednak powiedzieć, że najbardziej interesują go komputery. Jama poklepała młodego Wookiego po ramieniu. - A zatem będziemy mogli robić wiele rzeczy razem, Lowie - powiedziała.

Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta35 Chewbacca zaczął sapać, zgadzając się z tym zdaniem. Jaina zmarszczyła jednak czoło, jakby nagle przyszła jej do głowy jakaś myśl, nie dająca spokoju. - Hmm... tato? - zapytała. - Przypuszczam, że Lowie uczył się naszego języka i tak jak Chewie rozumie wszystko, co mówimy. My jednak nie rozumiemy jego. Mimo wszystko tobie zajęło wiele lat nauczenie się języka Wookiech. Jak Lowie da sobie radę tutaj, w akademii Jedi, skoro nikt nie będzie go rozumiał? Jacen kiwnął głową na dowód, że się zgadza z siostrą, a potem przeniósł spojrzenie na młodego Wookiego. - Kto będzie nam tłumaczył jego słowa, kiedy obaj odlecicie? - zapytał. - Nie skończył mówić, kiedy rozległo się triumfalne warknięcie Chewbaccy. - Na szczęście potrafimy odpowiedzieć na wasze pytania - oznajmił Han. Klasnął w ręce i zaczął je pocierać. - Dysponujemy pewnym drobiazgiem, będącym wspólnym dziełem See-Threepio i Chewiego. Chewbacca odwrócił się i wyciągnął błyszczące metalowe urządzenie w ten sposób by wszyscy mogli mu się przyjrzeć. Owalny, spłaszczony przyrząd miał srebrzystą obudowę i był nieco dłuższy niż dłoń Lowiego. Gruby na cztery palce, miał płaską część tylną i wypukłą, zaokrągloną stronę przednią. Jego wygląd przypominał twarz, tym bardziej że w górnej części widniały dwa żółte czujniki optyczne, a ze środka wystawało coś w kształcie nieregularnego ostrosłupa. Dolna cześć zawierała dziurkowaną owalną przestrzeń, wewnątrz której, jak domyślał się Jacen, musiał być ukryty mały głośnik. Chewbacca włączył jakiś przycisk na tylnej, płaskiej powierzchni urządzenia, po czym żółte oczy obudziły się do życia. Z niewielkiego głośnika rozległ się piskliwy metaliczny głos: - Jestem miniaturowym tłumaczem doskonałym, w skrócie MTD, i właśnie tak się nazywam. Em Teedee, do usług. Specjalizuję się w stosunkach miedzy ludźmi a Wookiemi. Potrafię posługiwać się płynnie ponad sześcioma formami komunikacji. Moją główną zaprogramowaną funkcją jest tłumaczenie mowy Wookiech na inne języki, jakimi mogą się posługiwać ludzie. - Zawahał się, jakby czekał na rozkazy, a potem dodał: - Czy mógłbym w czymś pomóc? - Coś niesamowitego! - roześmiał się Jacen. Jainę zamurowało. Brzmi zupełnie jak Threepio! - Prawie - przyznał Han Solo. Na jego twarzy malowało się rozbawienie. Niespiesznie podrapał się po szyi pod rozpiętym kołnierzem koszuli. - Na mój gust trochę za bardzo przypomina Threepia. Skoro jednak złocisty android zajmował się programowaniem Em Teedee, nie mogłem mu tego wyperswadować. Wzruszył ramionami, jakby chciał wszystkich za to przeprosić. - Dlaczego nie mielibyście wypróbować go podczas obiadu? - zapytał, zwracając się do bliźniąt. - Chewbacca i ja mamy jeszcze kilka spraw do omówienia z Lukiem, a późnym popołudniem odlatujemy. Musimy zobaczyć się z Landem na pokładzie jego wydobywczej stacji. Spadkobiercy Mocy 36 Wielka sala służąca uczniom Jedi za jadalnię była zastawiona drewnianymi stołami o różnych kształtach i wysokościach. Również siedzenia, jakie ustawiono wokół stołów: krzesła ławy, gniazda, skalne półki, poduszki i stołki, miały rozmaite rozmiary, aby zapewnić jak największą wygodę ludziom i obcym istotom o różnych budowach ciała. Uczniowie akademii Jedi, którzy byli inteligentnymi roślinami, przebywali teraz na dworze na stopniach wielkiej świątyni, skąpanych w słonecznym blasku. Mogli tam chłonąć promienie białego słońca Yavina i dokonywać fotosyntezy składników, koniecznych do rozwoju ich organizmów, umieściwszy uprzednio w otworach trawiennych niewielkie pakiety z niezbędnymi zestawami minerałów. Większość uczniów studiujących w akademii przebywała jednak w jadalni. Dziesiątki najróżniejszych istot siedziało razem i pochłaniało egzotyczne potrawy, specyficzne dla każdej rasy czy gatunku. Jacen szedł o krok z tyłu, nie przestając udzielać informacji na temat wiekowych świątyń Massassów, podczas gdy Jaina kierowała się w stronę kąta wielkiej sali, gdzie wypatrzyła wolny stół ze stojącym obok niego dużym krzesłem, na którym mógłby usiąść Lowbacca. Na razie Jacen nie potrafił wyciągnąć z Wookiego niczego więcej poza kilkoma kiwnięciami kudłatej głowy czy gestami. Lowie sprawiał wrażenie głęboko pogrążonego we własnych myślach. Chłonął obce, nieznane wonie i dźwięki, a także ciekawie rozglądał się po ogromnej sali. Tymczasem Jacen, zdecydowany rozpocząć prawdziwą rozmowę z nowym uczniem, zastanawiał się, o co go zapytać. Powiedz nam, Lowie, ile czasu potrzebujesz, by się rozpakować? Nie-e, to byłoby idiotyczne pytanie. A może: Ile masz lat? Także nie, gdyż to zapewniłoby otrzymanie tylko bardzo krótkiej odpowiedzi. A poza tym i tak jego ojciec powiedział mu to wcześniej tego ranka. Lowie liczył dziewiętnaście lat, co czyniło go zaledwie młodzieńcem według standardów Wookiech. Może więc coś w rodzaju: Skąd wiedziałeś, że chcesz zostać rycerzem Jedi? Tak, to byłoby najlepsze pytanie. Zanim jednak miał czas je zadać, na krzesło stojące obok niego opadła muskularna Tenel Ka. Zajęła miejsce naprzeciwko Lowbaccy. - Nowy uczeń - powiedziała, witając go w nieco szorstki, bezpośredni sposób, będący jedną z cech jej charakteru. - Lowie - odezwał się Jacen. - Poznaj naszą przyjaciółkę, Tenel Ka z Dathomiry. - A to - rzekła siedząca po drugiej stronie stołu Jaina, chcąc dokończyć prezentacji - jest Lowbacca, siostrzeniec Chewbaccy. Przyleciał z Kashyyyku, planety Wookiech. Tenel Ka wstała i pochyliła głowę. Potrząsnęła złocistorudymi włosami. - Witam cię, Lowbacco z Kashyyyku - oznajmiła, po czym ponownie usiadła na swoim krześle. Lowbacca także kiwnął głową i trzy razy krótko warknął. Jacen czekał przez chwilę, spoglądając na zawieszonego u pasa Lowiego małego androida, który miał tłumaczyć słowa Wookiech, ale automat nie odezwał się ani słowem. - No i co? - zapytała Jaina. - Em Teedee, nie przetłumaczysz nam tego, co powiedział?

Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta37 - Wielkie nieba, panienko Jaino, strasznie przepraszam! - odezwał się mały android. W jego metalicznym głosie brzmiało prawdziwe przerażenie. - Och, co za wstyd! Pierwsza okazja wywiązania się z podstawowego obowiązku względem pana Lowbaccy, a ja zawiodłem! Zapewniam wszystkich, że od tej chwili dołożę wszelkich starań, żeby tłumaczyć tak szybko i starannie, jak tylko możliwe... Lowbacca przerwał litanię wymówek androida, kierowanych pod własnym adresem, wydając jedno krótkie, ale bardzo groźne warkniecie. - Przetłumaczyć? - zapytał w odpowiedzi mały android. - Co mam przetłumaczyć? Ach! Rozumiem. Tak. Natychmiast tłumaczę. - Z głośnika Em Teedee rozległ się dźwięk, który w uszach każdego słuchacza zabrzmiałby jak chrząknięcie, a potem android zaczął: - Pan Lowbacca powiedział: „Niechaj słońce nie zaświeci żadnego dnia ani księżyc nie ukaże oblicza żadnej nocy, której nie będę się czuł równie zaszczycony twoim widokiem i możliwością przebywania w twoim towarzystwie, o pani”. Jaina przewróciła oczami. Jacen potrząsnął głową, nie mogąc uwierzyć własnym uszom. Jedynie twarz Tenel Ka nie zmieniła wyrazu. Jacen zarejestrował kątem oka pojawienie się Raynara, który tyle kłopotów przysparzał pytaniami podczas każdej lekcji. Młody chłopiec, jak zwykle krzykliwie odziany, usiadł przy sąsiednim stoliku i przyglądał się ich nowemu koledze. Automaty obsługujące uczniów przynosiły z kuchni talerze wypełnione po brzegi smakowitymi potrawami i stawiały przed wszystkimi kandydatami na rycerzy Jedi. Uwagę Jacena przyciągnęło jednak bardzo szybko to, co działo się przy jego stole. Lowie pochylił się nad żółtymi czujnikami optycznymi androida-tłumacza i groźnie warknął. - No i co z tego, jeżeli nawet trochę upiększyłem? - zapytał Em Teedee, jakby chciał się usprawiedliwić W tej samej chwili przed Wookiem pojawił się talerz pełen parującego krwistego mięsiwa. - Starałem się tylko sprawić, żeby pana wypowiedź wydała się bardziej cywilizowana. Groźne warknięcie Lowbaccy nie pozostawiało cienia wątpliwości co do tego, czy młody Wookie jest wdzięczny małemu androidowi. - Jak pan sobie życzy - odezwał się urażony Em Teedee. - Może powinienem był przetłumaczyć wypowiedź pana Lowbaccy w następujący sposób: „Słońce jeszcze nigdy nie świeciło nad głową tego pokornego Wookiego tak jasno jak w tym dniu, kiedy zobaczyłem cię po raz pierwszy”. Jacen przyjął talerz z gorącą zupą z rąk siostry, która podała mu go nad blatem stołu. Rzucił pytające spojrzenie na Lowiego, ale Wookie ponownie warknął coś do Em Teedee. - No cóż, jeżeli pan naprawdę nalega - odrzekł wyniośle android, ale w jego głosie brzmiała wyraźna rezygnacja. - Zapewniam pana jednak, że moje poprzednie tłumaczenia brzmiały o całe niebo bardziej dystyngowanie. Ehm. To, co pan Lowbacca naprawdę powiedział, brzmiało: „Miło mi ciebie poznać”. Kiedy Wookie wydał w końcu pomruk oznaczający zadowolenie, Tenel Ka odparła poważnie, jakby nie słyszała żadnego wcześniejszego tłumaczenia: - Przyjemność odwzajemniona, Lowbacco. Spadkobiercy Mocy 38 Kiedy automatyczny kelner mijał ich, tocząc się w stronę stolika Raynara, Tenel Ka wyciągnęła rękę i zabrała z tacy ostatni dzbanek ze świeżym sokiem. Napełniła gęstym rubinowym płynem wszystkie czarki, po czym z głuchym stukiem postawiła naczynie na środku stołu. Zamrugała powiekami szarych oczu i z powagą uniosła rękę z czarką. - Jacen i Jaina już są moimi przyjaciółmi - oznajmiła. - Proponuję teraz swoją przyjaźń tobie, Lowbacco z Kashyyyku. Młody Wookie zawahał się, nie będąc pewnym, co powinien zrobić. Jaina wręczyła mu czarkę z sokiem. Jacen uniósł swoją i powiedział: - Za przyjaźń. - Za przyjaźń! - zawtórowała Jaina. Kiwnąwszy głową, Lowie uniósł czarkę jak potrafił najwyżej i odchyliwszy głowę, wydał głośny ryk, który rozbrzmiał echem w wielkiej sali. W ciszy, która zapadła później, rozległ się piskliwy głosik androida-tłumacza. - Pan Lowbacca z całą stanowczością przyjmuje twoją propozycję i w zamian ofiaruje ci swoją przyjaźń. Młody Wookie, ku wielkiemu zdumieniu wszystkich, tym razem nie poprawił androida. - Przyjmuję - odrzekła Tenel Ka i upiła łyk soku. Kiedy pozostali uczynili to samo, powiedziała: - A zatem teraz wszyscy jesteśmy przyjaciółmi. - To oznacza, że od tej chwili możesz mówić do niego Lowie - rzekła Jaina. Tenel Ka przez chwilę zastanawiała się nad tą propozycją. - Myślę, że uszanuję go bardziej, jeżeli będę wymawiała jego pełne imię - oświadczyła. Trzy nieduże stworzenia rasy Cha’a, podobne do gadów i siedzące przy sąsiednim stole nad talerzami, pełnymi ciepłych, drgających jajek, wpatrywały się w nie bez przerwy jak drapieżniki, którymi naprawdę były. Kiedy skorupka jakiegoś jajka pękała, Cha’a rzucały się na porośnięte jaskraworóżowym puchem pisklę, które wyskakiwało ze środka. Dwa poświstujące stworzenia przypominające ptaki siedziały nad wielką tacą pełną cienkich, wijących się wici, porośniętych błękitnymi włosami - smakowitych poczwarek. Pochłaniały je jedną po drugiej, chwytając wąskimi, zrogowaciałymi dziobami. Jacen siedział przy stole i jadł zupę. Kiedy zastanawiał się, czy nie mógłby powiedzieć czegoś wesołego, by rozbawić Tenel Ka albo przynajmniej nawiązać rozmowę z Lowiem, kątem oka uchwycił błysk czegoś, co zbliżało się po podłodze do sąsiedniego stołu. Czegoś, co wyglądało jak szkło i wiło się po kamiennej posadzce. Jacen poczuł, że jego serce skoczyło do gardła. Zaczął się zastanawiać, czy nie zapomniał zamknąć klatki z kryształowym wężem, kiedy ojciec i obaj Wookie skończyli oglądać zwierzyniec w jego komnacie. - Hej - odezwał się Raynar, pochylając się na krześle w stronę ich stołu. Kolory jego kosztownych szat były tak krzykliwe, że Jacen poczuł, iż zaczynają go boleć oczy. - Czy nie moglibyście oddać nam naszego dzbanka z sokiem? - Raynar posłużył się

Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta39 własnymi umiejętnościami Jedi, by pochwycić dzbanek z sokiem ze stołu Jacena, unieść go w powietrze i skierować ku sobie. - Proszę was, żebyście następnym razem nie zabierali go bez pytania. Z wyrazem samozadowolenia na pyzatej twarzy wyprostował się i skrzyżował ręce na piersi. W pewnej chwili na kryształowego węża padł odbity od dzbanka promień słońca i wtedy Jacen ujrzał gada w całej krasie. Wąż spoczywał na podołku Raynara. Kołysząc trójkątnym łbem, syczał i spoglądał prosto w oczy chłopca. Raynar także zobaczył go i krzyknął, przestając skupiać siły Jedi. Dzbanek z resztkami soku, szybujący nad jego głową, zakołysał się, a potem spadł i oblał gęstym ciemnoczerwonym płynem jaskrawe szaty chłopca. Jacen zerwał się na równe nogi i skoczył, by pochwycić ulubieńca. Pragnął złapać go, zanim gad narobi jeszcze więcej zamieszania. Starając się usunąć go z podołka Raynara, potrącił chłopca. Raynar, myśląc, że został zaatakowany głośno wrzasnął, a po chwili rozdarł się na całe gardło. Kiedy walczył, chcąc odeprzeć rzekomy atak Jacena, przewrócił stół, przy którym przedtem siedział. Na posadzkę pospadały czarki z ciemnobrązowym puddingiem i szklane pojemniki z napojami. Opryskały szaty innych uczniów, siedzących obok. Tenel Ka, która wprawdzie nie wiedziała, o co chodzi, ale zawsze była skłonna przyjść z pomocą przyjacielowi, włączyła się do walki. Chwyciła czarkę z resztką gorącej zupy Jacena i rzuciła ją w sąsiada Raynara, który widząc, że został zaatakowany przez kogoś innego, postanowił odpłacić pięknym za nadobne. W stronę Jainy poszybował talerz makaronu, polanego płynnym miodem, ale dziewczyna w ostatniej chwili odchyliła głowę. Zamiast w nią talerz trafił w cielsko Talza - istoty, podobnej do niedźwiedzia. Długie nitki przykleiły się do jego białej szczeciniastej sierści. Talz wstał i wydał pełen przerażenia melodyjny ryk. Kiedy Jaina zobaczyła nitki makaronu, przyklejone do białej sierści istoty, nie mogła powstrzymać się od śmiechu. Tymczasem kryształowy wąż wyślizgnął się z palców Jacena, który starał się go pochwycić z podołka wstającego Raynara. Jaskrawo odziany chłopiec wrzeszczał, jakby ktoś obdzierał go ze skóry, ale Jacen już nurkował pod innymi stołami w pogoni za uciekinierem. Kiedy usiłował go pochwycić, potrącił jeden ze stołów. W pewnej chwili między palcami poczuł gładkie, śliskie łuski, ale wąż wyślizgnął się, zapewne nie mniej przerażony niż chłopiec. Kiedy Lowie wstał i rzucił się na pomoc, jeszcze jeden stół przewrócił się na posadzkę. Stworzenia przypominające ptaki rozpaczliwie machały skrzydłami i skrzeczały, walcząc o włochate, błękitne poczwarki, które rozpełzały się we wszystkie strony. W powietrzu zaczęły szybować kolejne porcje pożywienia, unoszone za pomocą sił Jedi i ciskane od jednego stołu do drugiego. Uczniowie raz po raz wybuchali beztroskim śmiechem. Doskonale się bawili, mogąc wreszcie rozładować napięcie, wywołane wielogodzinnymi ćwiczeniami i medytacjami, nakazanymi przez mistrza Skywalkera. Spadkobiercy Mocy 40 W stronę gadzich pysków Cha’a poleciały porcje parujących liści, zakłócając koncentrację stworzeń. Wszystkie trzy istoty wstały i obróciły się, chcąc stawić czoło napastnikom. Zetknęły się plecami i utworzyły coś na kształt obronnego trójkąta, nie przestając parskać i syczeć. Mlecznobiałe skorupki jajek spoczywających na ich tacy, nadal pękały, a wykluwające się z nich, różowe puszyste pisklęta, wykorzystały nieuwagę gadów i rzuciły się do ucieczki. Lowie wydał potężny ryk, od którego musiały zadrżeć kamienne mury wielkiej sali, a Em Teedee pisnął, nie na żarty przerażony. - Przeocz niczego me widzę, panie Lowbacco! Artykuły spożywcze przesłaniają moje czujniki optyczne! Bardzo proszę je oczyścić! W tej chwili do jadalni wtoczył się Artoo-Detoo. Zaczął wydawać całe serie elektronicznych gwizdów i pisków, które jednak zostały zagłuszone przez wybuchy śmiechu i okrzyki istot ciskających tace z pożywieniem Zanim Artoo miał czas odwrócić się i wszcząć alarm, w jego kopulastą głowę trafiła duża taca, wypełniona ciasteczkami z kremem. Astromechaniczny robot, pomrukując serwomotorami, pospiesznie dał za wygraną. Tymczasem kryształowy wąż wił się po kamiennej posadzce, poszukując szczeliny czy dziury, w której mógłby się ukryć. Jacen rozpaczliwie starał się go dogonić. W pewnej chwili wyciągnął rękę i pochwycił koniec wijącego się ogona. Wąż niespodziewanie się odwinął i jednym płynnym ruchem uniósł łeb. Błysnął zębami, zamierzając ukąsić Jacena i zmusić go do rozwarcia palców trzymających ogon. Chłopiec wyciągnął jednak drugą rękę, kierując ją w stronę łba gada, i pomógł sobie Mocą. Dotknął myślowym palcem zwojów mikroskopijnego mózgu węża. - Hej! Ani mi się waż! - powiedział głośno. Kryształowy wąż znieruchomiał, jakby się zawahał, a wówczas Jacen pochwycił jego ciało za trójkątnym łbem i uniósł w powietrze. Dolna cześć gada rozpaczliwie zwijała się i rozwijała. Jacen owinął węża wokół nadgarstka i zaczął wysyłać uspokajające myśli do mózgu stworzenia. Wstał i wyszczerzył zęby w uśmiechu, wyraźnie odprężony. - Mam go! - wykrzyknął triumfalnie. W tej samej sekundzie w jego głowę i piersi trafiły trzy dorodne, dojrzałe owoce rozbijając się i opryskując go soczystym purpurowym miąższem. Jacen zająknął się, ale po chwili serdecznie się roześmiał, nie wypuszczając jednak kryształowego węża z uścisku swoich palców. - Przestańcie! - zagrzmiał nagle w wielkiej sali głos, wspomagany potężną dawką Mocy. Odbił się donośnym echem od kamiennych murów jadalni. Uczniowie zamarli, jakby ktoś zatrzymał upływ czasu. Wszystkie szybujące w powietrzu owoce i tace z pożywieniem także znieruchomiały. Każda kropla płynu, która właśnie miała się rozprysnąć, zawisła nieruchomo nad blatem tego czy tamtego stołu. W sali zapanowała głucha, niemal całkowita cisza, jeżeli nie liczyć oddechów zaskoczonych uczniów. W drzwiach stołówki stał mistrz Skywalker i z poważną twarzą spoglądał na pole bitwy, toczonej na tace z pożywieniem. Jacen starał się przyjrzeć wyrazowi twarzy

Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta41 wuja. Wydało mu się, że dostrzega na niej oznaki gniewu, ale także skrywane rozbawienie. - Czy naprawdę sądzicie, że to najlepszy, najskuteczniejszy sposób praktykowania tego wszystkiego, czego was nauczyłem? - odezwał się Luke. Gestem wskazał jedzenie, zawieszone nieruchomo w powietrzu. Przez chwilę jego twarz sprawiała wrażenie bardzo zasmuconej. Później mistrz Skywalker odwrócił się, żeby wyjść, ale Jacen zdążył zobaczyć uśmiech, pojawiający się na jego twarzy. Luke przez chwilę stał nieruchomo w drzwiach, ale na odchodnym zawołał: - Zamiast tego może spróbowalibyście wykorzystać swoje umiejętności Jedi... do posprzątania tego bałaganu! Uniósł prawą rękę i wykonał nieznaczny gest w stronę jadalni, a wówczas wiszące nieruchomo tace z żywnością, czarki z zupą, talerze z deserami, owocami i rozmaitymi słodyczami opadły, koziołkując jak lawina. Stroje praktycznie wszystkich uczniów zostały poplamione kroplami, które rozprysnęły się w powietrzu. Jacen popatrzył na pobojowisko, pozostałe po walce. Nie puszczając kryształowego węża, wierzchem drugiej dłoni otarł miąższ, który przylgnął do jego twarzy. Pozostali uczniowie Jedi, chociaż jeszcze przerażeni, zaczęli z ulgą chichotać, nie mogąc się powstrzymać, ale potem zabrali się do sprzątania. Spadkobiercy Mocy 42 R O Z D Z I A Ł 6 Kiedy Lowbacca towarzyszył wujowi i Hanowi Solo w drodze powrotnej do „Sokoła Tysiąclecia”, ciepłe promienie popołudniowego słońca przenikały przez ciężką, przesyconą wilgocią atmosferę. Idące za nimi bliźnięta gawędziły beztrosko, jakby nie zwracały uwagi na duszne powietrze, napływające znad dżungli. Lowbacca wyczuwał jednak w ich głosach ukryty smutek. Domyślał się, że Jacen i Jaina będą tęsknili za ojcem, podobnie jak on będzie tęsknił za wujkiem Chewbaccą, swoją matką i resztą rodziny, która pozostała na Kashyyyku. Złociste oczy Lowbaccy z niepokojem kierowały się w stronę polany, znajdującej się przed wejściem wielkiej świątyni. Młody Wookie wciąż nie czuł się pewnie na otwartych przestrzeniach, nie porośniętych żadnymi drzewami. Wszystkie miasta na jego rodzimej planecie były wznoszone w koronach wysokich drzew, na przeplatających się ze sobą gałęziach. Wspierały się na grubych konarach. Nawet najodważniejsi spośród Wookiech bardzo rzadko zapuszczali się na niegościnne niskie piętra, nie mówiąc o najniższym poziomie, gdzie nie brakowało najróżniejszych niebezpieczeństw. Dla Lowbaccy wysokość kojarzyła się z cywilizacją, wygodą, bezpieczeństwem, domem. I chociaż gigantyczne drzewa Massassów dwudziestokrotnie przewyższały wszystkie inne rośliny w dżungli na Yavmie Cztery, w porównaniu z drzewami na Kashyyyku wydawały się karzełkami. Lowbacca był ciekaw, czy gdziekolwiek na tym małym księżycu znajdzie miejsce, w którym będzie się czuł bezpiecznie. Lowie był tak pogrążony w myślach, że z prawdziwym zdumieniem stwierdził, iż znaleźli się przy burcie „Sokoła Tysiąclecia”. - Nigdy nie miałem okazji przeprowadzenia kontrolnych testów, dopóki nie byliśmy ostrzeliwani - odezwał się Han Solo. - Teraz jednak mamy trochę czasu, a więc myślę, że to nie najgorszy pomysł. - Stanął u stóp wejściowej rampy i rozbrajająco się uśmiechnął. - Jeżeli nie jesteście bardzo zajęci, Chewiemu i mnie przydałaby się wasza pomoc - dodał, zwracając się do dzieci. - Wspaniale - podchwyciła Jaina, zanim zdążył uprzedzić ją ktoś inny. - Ja zajmę się sprawdzeniem napędu nadświetlnego. - Szybko wbiegła po rampie, zatrzymując się

Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta43 tylko na milisekundę, żeby musnąć ustami policzek ojca - Dziękuję, tato. Jesteś niezrównany. Przez dłuższą chwile Han Solo sprawiał wrażenie niezwykle zadowolonego i oprzytomniał dopiero wówczas, kiedy lekko potrząsnął głową. - A ty i Lowie, czy wiecie, czym chcielibyście się zająć? - zapytał Jacena. W następnej sekundzie popatrzył na Lowiego, który przez chwilę się zastanawiał, po czym warknął coś w odpowiedzi. Chociaż Han Solo bez wątpienia zrozumiał jego odpowiedź, usłyszał natrętny, piskliwy głosik androida-tłumacza. - Pan Lowbacca życzy sobie dokonać inspekcji systemów komputerowych pańskiego statku, żeby mógł wydać im polecenie, dokąd lecieć. Han Solo popatrzył ukosa na Chewbaccę. - A myślałem, że naprawiłeś to urządzenie - powiedział, pokazując Em Teedee. - Jego precyzja tłumaczenia nadal pozostawia wiele do życzenia. Chewbacca wymownie wzruszył ramionami i groźnie warknął, po czym zastosował starą procedurę naprawczą numer jeden. Ujął srebrzysty owal jedną wielką dłonią, a drugą zaczął poklepywać obudowę małego androida, aż zagrzechotały wszystkie podzespoły. - Och, wielkie nieba! - zapiszczał pospiesznie Em Teedee. - Może rzeczywiście powinienem był przetłumaczyć to staranniej. Ehm... Pan Lowbacca wyraził pragnienie przeprowadzenia wstępnych testów za pomocą pokładowego nawigacyjnego komputera. - Dobry pomysł, dzieciaki - zgodził się Han Solo, z ożywieniem zacierając ręce. - Jacenie, zajmij się zewnętrzną stroną kadłuba. Upewnij się, czy w ciągu kilku ostatnich godzin żadne stworzenie nie uwiło sobie gniazda w zewnętrznych otworach dysz. Ja sprawdzę systemy uzdatniania powietrza i wody. Chewie, idź do ładowni i upewnij się, że ładunek jest prawidłowo zamocowany. Ostatniemu poleceniu Hana towarzyszyło uniesienie głowy i porozumiewawcze mrugnięcie. Lowbacca był pewien, że i jedno, i drugie coś oznacza dla starszego Wookiego, ale nie miał pojęcia, co takiego. Z przygnębieniem pomyślał, że zapewne nigdy nie będzie rozumiał ludzi tak dobrze jak jego wujek. Komputer nawigacyjny był dla Lowbaccy przyjemnym wyzwaniem. Miody Wookie przeprowadził z jego pomocą wszystkie testy aż dwukrotnie. Nie dlatego, że przypuszczał, iż za pierwszym razem mógłby coś przeoczyć, ale wiedział, że jedynymi miejscami, które chociaż trochę przypominały mu dom, były wierzchołki wysokich drzew i fotel, ustawiony przed monitorem komputera. Do chwili, kiedy Lowie skończył przeprowadzać drugą serię testów. Han Solo zdążył uporać się ze sprawdzeniem systemów uzdatniania i zajął się badaniem zapasowego generatora energetycznego statku. Gdy ujrzał Lowbaccę, wytarł dłonie o pierwszą lepszą przetłuszczoną szmatę, po czym odrzucił ją na bok i uniósł wskazujący palec, jakby dopiero teraz przyszła mu jakaś myśl do głowy. Spadkobiercy Mocy 44 - Dlaczego nie miałbyś pomóc wujowi w sprawdzaniu stanu ładowni? - zapytał. - Ja w tym czasie dokończę tego, co powinienem zrobić tutaj. Szelmowski uśmiech na jego twarzy był jeszcze bardziej wykrzywiony niż zazwyczaj. Lowbacca zastanawiał się, co może oznaczać ten grymas i dlaczego jego wuj potrzebuje pomocy w ładowni. Pomyślał, że czasami zupełnie nie rozumie ludzi. Wzruszył jednak ramionami i skierował się w głąb statku. - Przepraszam, panie Lowbacco - zapiszczał nagle Em Teedee. - Czy w najbliższej przyszłości będzie pan potrzebował moich usług jako tłumacza? Lowbacca burknął coś, co miało oznaczać zaprzeczenie. - Bardzo dobrze, proszę pana - odrzekł Em Teedee. - W takim razie, czy nie miałby pan nic przeciwko temu, że przełączę się na czuwanie? Gdyby z jakiegokolwiek względu chciał pan znów skorzystać z moich usług, proszę bez wahania przerwać mój odpoczynek. Lowie zapewnił Em Teedee, że miniaturowy android będzie pierwszym, kogo powiadomi, gdyby czegokolwiek od niego potrzebował. Odszukał swojego wuja, który wspinał się na stosy skrzyń i pak z towarami, sprawdzającego siatki i zamocowania. Wyglądało na to, że Lando Calrissian potrzebował bardzo dużo zapasów żywności i sprzętu, by rozpocząć nowe przedsięwzięcie. Pomieszczenie było zatłoczone, ale młody Wookie oddychał z prawdziwą przyjemnością. Chłonął mieszaninę znajomych woni: paliwa do silników śmigaczy, naoliwionego metalu, smarów, racji żywnościowych i potu Wookiech. Wszystko to sprawiało, że tym bardziej zatęsknił za koronami drzew na rodzimym Kashyyyku. Wiedział, że w czasie zajęć w akademii Jedi nie zetknie się ze śmigaczami czy komputerami, rzecz jasna, jeżeli nie liczyć Em Teedee. Może od czasu do czasu będzie mógł się pocieszać, wdrapując się na korony drzew w dżungli i rozmyślając o domu. Może to robić jednak po odlocie „Sokoła Tysiąclecia”, a teraz musi pomóc wujowi. Zapytał go więc, co jeszcze powinno być zrobione, po czym zajął się sprawdzaniem mocowania stosu pak, wskazanego przez Chewbaccę. Okazało się, że zapięcia siatki nie trzymały, a i płótno, którym okryto pakunki, w każdej chwili mogło się ześlizgnąć... I prawdę mówiąc, kiedy tylko przystąpił do pracy, zsunęło się całkowicie. Lowie poczuł, że ze zdumienia opada mu szczęka. Musiał cofnąć się o krok, by móc lepiej podziwiać to, co przypadkiem odkrył. Powietrzny śmigacz, mimo iż rozłożony na kilka dużych części, nie był trudny do rozpoznania. Okazało się, że jest to jeden ze starszych modeli, typ T-23, zwany gwiezdnym skoczkiem. Miał urządzenia sterownicze podobne do tych, w jakie wyposażano myśliwce typu X, trójścienne skrzydła, dodatkowy fotel dla pasażera i niewielką przestrzeń na ładunek, znajdującą się w tylnej części kabiny. Błękitny metalowy kadłub był co prawda poobijany i nieco zaśniedziały, ale silnik, umieszczony pomiędzy skrzydłami, sprawiał wrażenie, że jest w doskonałym stanie.

Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta45 Młody Wookie uniósł głowę i zobaczył, że jego wuj spogląda na niego, jakby czegoś oczekiwał. Później Chewbacca nieoczekiwanie zapytał, co Lowie sądzi o maszynie. Gwiezdny skoczek miał zwartą budowę i był jedną z najbardziej udanych konstrukcji tego typu. Złożenie wszystkich części w całość nie powinno być bardzo trudne. Lowie podziwiał zgrabne kształty starej maszyny i nawet usiłował zgadnąć, jaką może mieć prędkość i zdolność manewrową. Rzecz jasna, komputer pokładowy z pewnością będzie wymagał dokładnego sprawdzenia i testowania programów, a zewnętrznej stronie kadłuba trzeba będzie poświęcić wiele godzin fizycznej pracy, ale to były drobne mankamenty. Wgniecenia i szramy na kadłubie tylko przydawały statkowi charakteru. Chewbacca wydał pełne satysfakcji chrząkniecie i szeroko rozłożywszy ręce, zaskoczył Lowiego. Oznajmił młodemu siostrzeńcowi, że śmigacz typu T-23 jest prezentem pożegnalnym od wuja. Gwiezdny skoczek należał zatem do Lowbaccy, pod warunkiem, że młody Wookie będzie umiał go poskładać. Lowie stał przy swojej maszynie typu T-23 na polanie lądowiska obok Jacena i Jainy. Wszyscy troje machali na pożegnanie. Powoli opadało podniecenie, wywołane wymianą uścisków, podziękowań i ostatnich informacji. Młodzi uczniowie Jedi spoglądali, jak Han Solo i Chewbacca wchodzą po rampie na pokład statku. Nie przestawali machać, dopóki „Sokół Tysiąclecia” nie uniósł się ponad wierzchołki drzew w dżungli, a potem zmienił kurs i poszybował w bezchmurne ciemnobłękitne niebo. Wszyscy troje stali jeszcze przez dłuższą chwilę i pogrążeni we własnych myślach patrzyli w ślad za niknącym frachtowcem. W końcu Jaina głęboko westchnęła. - No cóż, Lowie - odezwała się, pocierając dłonie i spoglądając w radosnym oczekiwaniu na pokiereszowany kadłub T-23. - Może chcesz, by ci pomóc, żeby to stare pudło oderwało się od ziemi? Lowbacca zdał sobie sprawę z tego, że chociaż Jaina jest trochę młodsza, przewyższa go doświadczeniem przy uruchamianiu silników statków. Z wdzięcznością kiwnął głową. Kilka następnych godzin spędzili, przygotowując gwiezdnego skoczka do pierwszego lotu na księżycu Yavina. Jacen bez przerwy opowiadał dowcipy, których młody Wookie nie rozumiał, a od czasu do czasu podawał narzędzia dwójce rozentuzjazmowanych mechaników. Jaina uśmiechała się podczas pracy zadowolona, że nadarza się jej rzadka okazja podzielenia się tym, co wie o śmigaczach, silnikach i maszynach typu T-23. Kiedy wreszcie skończyli prace i Lowbacca pochylił się do kabiny, żeby włączyć odpowiednie przełączniki, silniki zamruczały, zakrztusiły się, ale po chwili z rykiem obudziły się do życia. Gdy włączyły się silniki repulsorowe, a w wylotach dysz dopalaczy jonowych pojawiło się jaskrawe światło, maszyna uniosła się kilka centymetrów nad ziemię. Bliźnięta zaczęły głośno wiwatować, a młody Wookie triumfalnie zaryczał. Spadkobiercy Mocy 46 - Nie chcesz, żeby ktoś zabrał go na próbny spacer? - zapytała z nadzieją Jaina. Lowie zająknął się, a potem burknął coś, co miało być wymijającą odpowiedzią. - Pan Lowbacca usiłuje powiedzieć - zaczął pospiesznie tłumaczyć Em Teedee, - że uważa propozycję panienki za bardzo uprzejmą, ale o wiele bardziej woli samemu pilotować maszynę podczas pierwszego lotu. Lowbacca ponownie krótko warknął. - I co dalej? - odezwał się mały android. - Co to znaczy: Co dalej? Ach. rozumiem... Ta druga sprawa, o której zamierzał pan powiedzieć. Ale chyba nie chodziło panu o to, żeby... Lowbacca stanowczo warknął, dając niedwuznacznie do zrozumienia, że właśnie o to mu chodziło. - No cóż, jeżeli pan aż tak nalega... - rzekł Em Teedee. - Ehm. Pan Lowbacca powiedział również, że będzie zaszczycony pani towarzystwem jako pasażerki, panienko Jaino. Jednakże - dodał pospiesznie - proszę mieć to na względzie, że to ostatnie stwierdzenie zostało wypowiedziane z wyraźnymi oporami. Lowbacca jęknął i uderzył się w czoło nasadą włochatej dłoni, co u Wookiech było gestem oznaczającym najwyższe zakłopotanie. - No cóż, właśnie tak wygląda cała prawda - upierał się Em Teedee. - Jestem absolutnie pewien, że właściwie zrozumiałem intonację wypowiedzi. Jaina, która w pierwszej chwili sprawiała wrażenie rozczarowanej odpowiedzią Lowbaccy, widząc jego udrękę, wyraźnie się rozchmurzyła. - Rozumiem cię, Lowie - powiedziała. - Ja też chciałabym sama polecieć, gdyby to miał być pierwszy lot mojego statku. Co sądzisz o zabraniu nas jutro na przejażdżkę? Uspokojony, że bliźnięta nie mają do niego żalu, Lowbacca głośnym rykiem wyraził zgodę, po czym wskoczył do kabiny i zapiął pasy bezpieczeństwa. Jęk silników pracujących na najwyższych obrotach zagłuszył tłumaczenie jego odpowiedzi, którego usiłował się podjąć Em Teedee. Lowie uniósł rękę, zasalutował i zaczekał, aż Jacen i Jaina znajdą się w bezpiecznej odległości, a potem przesłał do silnik pełną moc, wystartował i skierował śmigacz nad bezkresną dżunglę. Maszyna typu T-23 dawała się pilotować bardzo łatwo i Lowbacca delektował się uczuciem swobody, kiedy leciał wysoko nad drzewami. Stwierdził jednak, że nadal brakuje mu jeszcze jednej rzeczy, o której rozmyślał od samego rana. Drzew. Wysokich, piętrzących się niemal pod chmury, bezpiecznych drzew z Kashyyyku. Po upływie zaledwie trzydziestu minut znalazł się dosyć daleko od wielkiej świątyni i akademii Jedi. Obniżył lot swojej maszyny, tak że szybowała tuż nad dżunglą, a potem wylądował w gąszczu splątanych gałęzi na wierzchołkach gigantycznych drzew Massassów. Przekonał się, że gęstwina nie znajduje się na takiej wysokości, do jakiej przywykł. Powietrze było trochę rozrzedzone, a zapachy, napływające z podmuchami wiatru znad dżungli, nie były nieprzyjemne, chociaż różniły się od tych, które znał z rodzimego Kashyyyku. Mimo to Lowbacca czuł się w tej chwili bardziej odprężony niż kiedykolwiek od chwili lądowania na Yavinie Cztery. Jacen powiedział kiedyś, że najlepszy widok na pomarańczową tarczę gazowego giganta zapewniają wierzchołki drzew Massassów. Lowbacca stwierdził, że jego młody

Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta47 przyjaciel zdecydowanie się nie mylił. Rozejrzał się we wszystkie strony. Skierował spojrzenie na niebo, korony drzew i rozsypujące się ruiny mniejszych świątyń, widoczne przez szczeliny w baldachimie liści. Przyjrzał się łożyskom rzek, leniwie toczących swoje wody, a także dziwnej roślinności i zwierzętom na ich brzegach. Westchnął z ulgą. Może będzie mógł znaleźć na tym księżycu zaciszne miejsce, w którym, nie przerywając nauki w akademii Jedi, mógłby w samotności rozmyślać o rodzinie i domu. Zbliżało się późne popołudnie i słońce chyliło się ku zachodowi. W pewnej chwili Lowbacca zauważył jakiś błysk, kiedy promienie przedarły się przez szczelinę w gąszczu liści. Młody Wookie był ciekaw, co spowodowało tak dziwne odbicie światła. Jeżeli sądzić po barwie, nie mogła to być roślina ani kamień zrujnowanej świątyni. Promienie słońca odbijały się od zaplątanego w gałęziach drzewa kanciastego przedmiotu o regularnych kształtach. Lowie pochylił się na fotelu, jakby to pomogło mu lepiej widzieć dziwny przedmiot. Żałował, że nie zabrał makrolornetki. Ciekawość i zdumienie nakazywały mu wystartować i polecieć dalej, żeby zbadać znalezisko. Przeważyła jednak przezorność. Zaczynało się ściemniać. A poza tym, gdyby obiekt był naprawdę godny uwagi, czy ktoś inny nie zauważyłby go wcześniej? Może nie. Młody Wookie nie sądził, żeby można go było dostrzec z ziemi, a zapewne nikt spośród uczniów nie zapuszczał się na wierzchołki drzew tak daleko od wielkiej świątyni. Mógł być zatem całkowicie pewien, że poza nim nikt nic nie wie o znalezisku. Czując, że jego serce bije przyspieszonym rytmem, Lowbacca postarał się zapamiętać miejsce, w którym widział ów błyszczący przedmiot. Przy najbliższej okazji zamierzał powrócić. Musiał przecież przekonać się, co znalazł. Spadkobiercy Mocy 48 R O Z D Z I A Ł 7 - Jestem bardzo ciekaw, dlaczego Lowie nie zdążył na podwieczorek - odezwał się Jacen. Jaina i Tenel Ka siedziały po obu stronach chłopca w wielkiej komnacie audiencyjnej, do której Luke Skywalker zaprosił uczniów, by wygłosić specjalne oświadczenie. Ukośne promienie zachodzącego słońca świeciły jak roztopiony metal, przenikając przez wąskie szczeliny świetlików nad głowami uczniów, ale jasne, białe światło jarzeniowych paneli rozpraszało mroki kryjące się po kątach ogromnej sali. - Może tak dobrze się bawi, pilotując swojego T-23 - szepnęła Jaina. - Gdybym była na jego miejscu, też chyba nie wróciłabym na podwieczorek. - Możliwe, że nie był głodny - odezwała się półgłosem Tenel Ka, jakby całkiem poważnie brała taką możliwość pod uwagę. Jacen popatrzył na nią, ale w jego oczach było widać niedowierzanie. - Hej, widziałaś kiedyś Wookiego, który nie byłby głodny? - zapytał. - Ha! A mówisz, że to ja opowiadam ciężkie dowcipy. - To była tylko jedna z możliwości - odparła dziewczyna z Dathomiry, wzruszając ramionami. - No, dobrze - zgodził się Jacen. - Teraz nie żartuję. A jeżeli z jego gwiezdnym skoczkiem stało się coś złego i Lowie roztrzaskał się gdzieś w dżungli? - Wykluczone - oświadczyła Jaina. Chociaż powiedziała to szeptem, w jej głosie brzmiała pewność. - Sama sprawdzałam wszystkie urządzenia maszyny. Brwi na czole Tenel Ka nieznacznie się uniosły. - A. Aha - powiedziała. - Więc uważasz, że ponieważ to ty je sprawdzałaś, żaden system nie mógł ulec awarii? Kiwnęła głową, a Jacen mógłby przysiąc, że w kącikach jej ust dostrzegł coś, co było bardzo podobne do uśmiechu. - W tej chwili to i tak nieważne - oznajmił z ulgą Jacen. - Oto Lowie. Zaczął wymachiwać rękami, chcąc zwrócić na siebie uwagę młodego Wookiego. - Widzicie? - zapytała z triumfującą miną Jaina. - Mówiłam, że nie mogło przydarzyć mu się nic złego. Jacen udał, że nie usłyszał jej uwagi.

Kevin J. Anderson, Rebecca Moesta49 - Zjawiłeś się w samą porę - powiedział, kiedy Wookie usiadł obok nich na kamiennej ławie. - Lada chwila powinien pojawić się mistrz Skywalker. Nikt właściwie nie wiedział, dlaczego mistrz Jedi zwołał to wieczorne zebranie, ale większość miała przeczucie, że chodzi o coś ważnego. Zjawili się dosłownie wszyscy, którzy pracowali, uczyli się i ćwiczyli w akademii Luke’a, tak że wielka komnata wypełniła się gwarem rozmów, prowadzonych szeptem lub półgłosem. - Gdzie byłeś, Lowie? - zapytał cicho Jacen. Lowbacca odpowiedział równie stłumionym warczeniem, o wiele cichszym, niż Jacen kiedykolwiek słyszał z ust Wookiego. Kiedy warczenie ucichło, bez żadnego ostrzeżenia rozległ się donośny, choć piskliwy głosik Em Teedee: - Pan Lowbacca chciałby oznajmić wszem i wobec, że jego wyprawa zakończyła się całkowitym powodzeniem, a także... Android-tłumacz przerwał jednak w pół zdania, kiedy Lowbacca zasłonił owłosioną, rudobrązową dłonią dolną część obudowy, gdzie znajdował się głośnik urządzenia. - Ćśś! - syknęła Jaina. - Czy nie można go wyłączyć? - szepnął Jacen. Ze wszystkich stron ogromnej audiencyjnej komnaty skierowały się w ich stronę ciekawskie oczy. Lowbacca skulił się na ławie, a zmartwiony wyraz jego twarzy nie wymagał tłumaczenia. Pochylił głowę i zgiął się, żeby znacząco spojrzeć na przypiętego do plecionego pasa androida. Wydał całą serię cichych, ale groźnych pomruków. - Och! Och, wielkie nieba! - odezwał się entuzjastycznie, chociaż o wiele ciszej Em Teedee. - Naprawdę błagam o wybaczenie. Nie całkiem zrozumiałem, że nie zamierzał pan podzielić się wieścią o swoim odkryciu ze wszystkimi obecnymi w tej dużej sali. - Odkryciu? - zapytał zaciekawiony Jacen. - Co takiego... W tej samej chwili pojawił się mistrz Skywalker. W wielkiej sali zapadła głucha cisza, ostatecznie grzebiąc nadzieję Jacena, że zdoła zaspokoić ciekawość, zanim jego wuj rozpocznie przemówienie. Tymczasem Luke wstąpił na przestronne podwyższenie. Towarzyszyła mu szczupła kobieta o długich srebrzystosiwych włosach i ogromnych opalizujących oczach. - Dziękuję wam, że przyszliście, mimo iż od chwili, kiedy was wezwałem, upłynęło tak mało czasu - zaczął Luke. - Dzisiaj rano otrzymałem wiadomość dotyczącą pewnej sprawy, nie cierpiącej zwłoki, i muszę was opuścić. Podobnie jak w przypadku kamyka, wrzuconego w toń stawu, w wielkiej sali zaczęły się rozchodzić szmery zdumionych głosów. Jacen był bardzo ciekaw, czy niespodziewany odlot wuja może mieć coś wspólnego z wiadomościami przekazanymi wcześniej przez jego ojca. Błękitne oczy, spoglądające na uczniów zebranych w ogromnej sali - łagodne oczy, które wydawały się mądrzejsze niż wskazywałby wiek Luke’a - nie ujawniały, co może być powodem nieoczekiwanej decyzji mistrza Jedi. Spadkobiercy Mocy 50 - Nie potrafię powiedzieć, jak długo mnie nie będzie, a zatem poprosiłem jedną z moich dawnych uczennic, Tionnę, żeby prowadziła lekcje podczas mojej nieobecności. - Gestem wskazał stojącą obok niego szczupłą perłowooką kobietę. - Tionna ma wiedzę równą mojej, dysponuje też bogatymi wiadomościami w zakresie nauk i historii rycerzy Jedi. Wkrótce sami się przekonacie, że warto jej posłuchać. Oświadczenie Luke’a zaintrygowało Jacena. Przypomniał sobie, że ktoś kiedyś powiedział mu, iż kobieta nie dysponuje szczególnie dużymi umiejętnościami Jedi. Zwrócił jednak uwagę na ciepłe uśmiechy, jakie wymienili Tionna i Luke. Pomyślał, że zapewne oboje doskonale się rozumieją i że mistrz Skywalker darzy byłą uczennicę nieograniczonym zaufaniem. Luke zszedł z podwyższenia i opuścił komnatę, pozostawiając uczniów sam na sam z Tionna. Srebrzystowłosa kobieta wyciągnęła zza pleców dziwaczny instrument strunowy. Składał się z dwóch rezonansowych pudeł, połączonych cienkim, smukłym gryfem. Końce kilku strun, ciągnących się w poprzek instrumentu, sterczały po obu stronach niczym dwa wachlarze. Tionna usiadła na niskim stołku i zaczęła delikatnie trącać struny. - Opowiem wam historię o mistrzu Jedi, który żył bardzo dawno temu, przed wiekami - zaczęła. - Posłuchajcie ballady o mistrzu Vodo-Siosku Baasie. Kiedy zaczęła śpiewać, Jacen pomyślał, że jego wuj miał całkowitą rację. Tionny naprawdę warto było posłuchać. Jej melodyjny głos brzmiał dźwięcznie i czysto. Soczyste akordy bez trudu docierały do najdalszych zakątków wielkiej sali, przenosząc słuchaczy w epokę, której nie znali. Muzyka omywała ich, a słowa ballady opowiadały o odwadze, poświeceniu, triumfie i udręce. Tionna śpiewała o okropnych wydarzeniach, jakie miały miejsce przed czterema tysiącleciami. Opowiadała o tym, jak dawna obca istota, będąca mistrzem Jedi, została zabita przez jednego ze swoich uczniów, Exara Kuna, który przeszedł na służbę ciemnej strony Mocy. Mistrz Vodo błagał innych mistrzów Jedi, żeby nie walczyli z Exarem Kunem. Próbował sam zawrócić go ze złej drogi, ale jego starania doprowadziły do tragedii. W ciszy, jaka zapadła po ostatnich akordach ballady, Jacen uzmysłowił sobie, że kobiety warto było posłuchać dla czegoś więcej niż tylko głosu. Tionna wstała, a z piersi zebranych uczniów wydarło się zbiorowe westchnienie. Jacen nawet nie uzmysławiał sobie, że wstrzymywał oddech. - Przypuszczam, że moja pierwsza lekcja nie sprawiła wam zawodu - odezwała się Tionna, porozumiewawczo mrużąc jedno oko. - Jutro po śniadaniu zapraszam wszystkich na następną. Tymi słowy wieczorne spotkanie zostało zakończone. Niektórzy uczniowie jednak nie wstawali. Siedzieli jak sparaliżowani, jakby wciąż jeszcze chłonęli ostatnie dźwięki muzyki, błąkające się w wielkiej komnacie. Inni opuszczali pomieszczenie samotnie lub w kilkuosobowych grupach, podczas gdy jeszcze inni zostali, żeby zapytać Tionnę o to czy owo.