Mężczyźni otwierają notatniki i pośpiesznie przeglądają szeleszczące strony.
- Z dziećmi wszystko w porządku? - pyta brodaty mężczyzna.
- Wciąż rosną - odpowiada kobieta. - Już wkrótce nadejdzie czas wyboru.
Kobieta wyjmuje dwadzieścia fotografii i pokazuje je towarzyszom. Zdjęcia wędrują z rąk do rąk. ,
- Ile mają lat? - pyta sędziwy człowiek.
- Osiem.
Na twarzy brodatego mężczyzny widać oznaki niepokoju. Brodacz niespodziewanie wstaje z krzesła i
zmierza do okna. Z niepokojem wygląda na zewnątrz, lecz wszystko przesłania szalejąca śnieżyca.
- Znów je słyszę. Znów słyszę wilki.
Starzec zaczyna się śmiać:
- Od najbliższych zabudowań dzieli nas trzydzieści kilometrów lodu. Sam powiedz, skąd wokół nas
miałyby pojawić się wilki?
Brodacz pozostaje przy oknie, a szyba z wolna pokrywa się warstwą srebrzystobladej pary. Po chwili
wraca na miejsce i setny raz spogląda na zegarek.
- Być może powinniśmy byli spotkać się w mniej odludnym miejscu. Mogliśmy umówić się w parku,
tak jak ostatnio.
-Itak by nie przyszła. Przecież wiesz, jaka jest. W każdym razie... - stary mężczyzna wskazuje na zdjęcie
małej dziewczynki. - Przecież umówiliśmy się, że ta się nie nadaje.
Kobieta przesuwa palce po filiżance z herbatą i unosi brew, nie zdradzając przy tym swego nastroju i
myśli.
- Zmieniłam zdanie - odpowiada, przełknąwszy łyk gorącego napoju.
- Nie wydaje mi się, abyś mogła ot tak zmieniać zdanie.
- To moja sprawa.
- Lecz ta dziewczynka... - odpowiada mężczyzna, wskazując na fotografię dziecka z burzą
ciemnych, kręconych włosów. - Przecież jest twoją bratanicą.
- Posługuje się dwoma językami lepiej od nas wszystkich. Jak długo mam was przekonywać?
- Przecież wiesz o wszystkich niebezpieczeństwach.
-A ty znasz przyczyny, dla których postępuję tak, a nie inaczej.
- Poprzednio umówiliśmy się, że nie będziemy jej brać pod uwagę.
- Poprzednio było osiem lat temu, kilka lat po jej narodzinach.
Zapada milczenie. We wnętrzu baraku słychać tylko odgbsy
bulgoczącego czajnika, który ustawiono nad paleniskiem, i trzaskające iskry dopalających się drew.
Mężczyźni patrzą posępnie na fotografie ułożone na stołe: białe twarze, skośne oczy, jasne włosy, rude
włosy, jasna skóra, ciemna skóra. Twarze chłopców i dziewcząt. Wszystkie tak różne od siebie, lecz
równocześnie posiadające jedną wspólną cechę. Już wkrótce dzieci poznają tajemnicę.
Ściany baraku uginają się pod ciężarem śniegu. Gwiazdy, rozświetlające złowrogie ciemności, leniwie
podążają swą niezmienną drogą.
- Nie chciałbym, abyś popełniła błąd - kościsty człowiek ponownie przerywa milczenie.
- Nigdy wcześniej nie popełniłaś błędu?
- Robię, co mogę, aby wystrzegać się pomyłek. Przecież pracuję Z niebezpiecznymi ludźmi... Sami
wiecie, z kim.
Brodaty mężczyzna przerywa nerwową wymianę zdań i wtrąca:
- Nie przejmujmy się nadto czymś, co dopiero się stanie. Przecież jest zbyt wcześnie, aby
podejmować ostateczne decyzje. Teraz muszę wiedzieć, dokąd mam przewieźć mapę.
- Gdzie ją ukryłeś?
Brodacz wskazuje starą, skórzaną teczkę.
- Myślę, że nie wzbudzi podejrzeń...
- Mam taką nadzieję. Gdyby ktoś dowiedział się... Starzec przerywa swoją wypowiedź-
W ciszy słychać nagłą wrzawę. Dźwięki ciężkich kroków. Ujadanie psów. Przeraźliwy skowyt. Wilki.
Kobieta i mężczyźni wstają z krzeseł.
- Czy teraz mi wierzycie? - krzyczy brodacz zmierzając do okna.
Po kilku sekundach drzwi do baraku otwierają się. Do wnętrza
wchodzi nieznany przybysz Z rakami przypiętymi do butów. Chwilę później nieznajomy zdejmuje
ochronną maskę i rzuca na ziemię grube rękawice.
- Przepraszam za spóźnienie... - wtrąca z rozbrajającym uśmiechem. Spod kaptura puchowej
kurtki wystają kosmyki długich, czarnych, kręconych włosów. - Zanim ruszyłam w waszą stronę, musiałam
dowiedzieć się, gdzie wszystko się zacznie.
Kobieta zwinnym ruchem odpina sztywne raki od ośnieżonych butów.
Zamyka drzwi, pozostawiając na zewnątrz sanie i stado wilków.
- Wszystko rozpocznie się w Rzymie.
Pułapka
Nieruchoma Elektra w ciemnościach wyczekuje odpowiedniej chwili.
Jej ręce spoczywają na skrzyżowanych nogach. W palcach trzyma sznurek, który uruchomi pułapkę.
Elektra pozostaje w bezruchu. Jest niczym jeden z nieruchomych sprzętów wypełniających czeluście
mrocznej piwnicy.
Elektra oddycha miarowo i bezgłośnie. Nie zwraca uwagi na kurz, który z każdą mijającą minutą pokrywa
ją od stóp do głowy.
- Wychodź. No chodź do mnie - powtarza w myślach.
Spowita mrokiem wsłuchuje się w dźwięki docierające ze wszystkich kierunków. W oddali słychać tykanie
liczników i szum pompy tłoczącej wodę do hotelowych pokojów. Każdy z nich tyka własnym,
niepowtarzalnym rytmem. W przepełnionej kurzem piwnicy panuje grobowa cisza.
Ognisty Pierścień
Hotel, miasto i świat pozostały w oddali.
Jest ciepło.
Nadszedł 29 grudnia.
Nastąpił początek, lecz Elektra jeszcze o tym nie wie.
Ledwo słyszalny szelest to znak, że mysz jest blisko. Tup, tup.
W ciemnościach słychać dyskretne dźwięki kroków malutkiego zwierzątka.
Elektra ściska sznurek i uśmiecha się do siebie.
- Nieodparty urok sera pecorino romano! - z dumą powtarza w myślach.
Ciotka Linda od lat powtarza, że nikt nie oprze się-odrobinie wybornego pecorino romano.
Tup, tup. I cisza. Tup, tup. I znów cisza.
Mysz szuka w powietrzu śladów aromatu sera i z wolna podąża ich śladem.
- Już prawie jesteś moja! - Elektra powtarza w myślach i kurczowo ściska sznurek.
Po chwili zadaje sobie pytanie: Jak długo masz zamiar drażnić się ze mną, głupi gryzoniu?!
Elektra zbudowała prostą pułapkę: pod pudełkiem po butach umieściła niewielki kawałek sera pecorino.
Pudełko przymocowała do starej parasolki. Jeden ruch sznurkiem i pudełko spadnie na zaskoczoną
mysz. Teraz należy się skupić i wyczekać na właściwą chwilę. Na ten ułamek sekundy, gdy pod osłoną
ciemności mysz dotrze do aromatycznej przynęty.
Elektra wie, że musi polegać na własnej intuicji. Wewnętrzny głos mówi jej, że chwila zwycięstwa jest
jeszcze odległa.
Elektra czeka.
Jeszcze kilka minut.
Tup, tup. Mysz jest coraz bliżej. I znów chwila ciszy.
Elektra nie lęka się wyzwań. Mijają ostatnie sekundy misternego planu, gdy wszystko wskazuje na
zbliżający się sukces i ostateczne zwycięstwo.
Elektra wyobraża sobie bezmiar dumy na twarzy jej ojca, gdy ten wróci z lotniska. Ciotka Linda z
pewnością będzie przerażona widokiem zdechłej myszy. Najlepiej, jeśli pokaże ciotce mysz, trzymając ją
za ogon, tak aby zdobycz swobodnie dyndała w powietrzu.
Ciotka Irena zapewne powie: „Nie powinnaś bawić się w piwnicy. Piwnica to prawdziwy labirynt ciemnych
i niebezpiecznych korytarzy". Po chwili namysłu doda ze złowrogim wyrazem twarzy: „Musisz pamiętać,
że nikt nie wie, dokąd prowadzą podziemne korytarze".
Elektra nie przyszła do piwnicy dla byle zabawy. Ukryła się w ciemnościach, aby wypełnić misję. Misję
schwytania myszy.
Misja to nie to samo, co zwykła zabawa.
Tup, tup. Mysz jest coraz bliżej.
Lecz wtem...
Wtem sufit piwnicy zaczyna dygotać. Donośne kroki wprawiają w ruch setki butelek ułożonych na
bezkresnych regałach.
- Nie teraz! - powtarza w myślach Elektra. - Dlaczego akurat teraz?!
Hałas i rumor nabierają mocy. Kurz nagromadzony w piwnicznym powietrzu ponownie zaczyna wirować.
Wyraźnie słychać coraz bliższe kroki i głos zdenerwowanej kobiety. Głos przypomina dźwięk policyjnej
syreny.
- EEELLEEEEEEEEKTRAAAAAA! - rozbrzmiewa syrena, a drzwi do piwnicy stają otworem.
Ognisty Pierścień
Strumień światła wdziera się na schody, sięga regałów i butelek wina spoczywających na półkach. Blada
poświata osadza się na szafach i niezliczonych, kamiennych figurkach. Elektra patrzy w podłogę. Mała,
szara myszka stoi na tylnich łapkach, centymetr od pułapki.
- Tym razem mi nie umkniesz! - powtarza Elektra, pociągając za sznurek.
Pudełko upada na ziemię, lecz mysz wciąż cieszy się wolnością.
- Nie! - krzyczy Elektra.
Ciotka Linda stoi na schodach i po omacku poszukuje włącznika światła. Chwilę później całe wnętrze
wypełnia się jasnością. Dwanaście żarówek rozświetla piwnicę i odpędza mrok. Żarówki, uwięzione w
kloszach ze starych butelek, smętnie zwisają z sufitu.
- Elektra! Siedziałaś tu po ciemku?
- A niech to! - odpowiada Elektra, stając na równe nogi. — Znów mi uciekła!
- Kto uciekł? - pyta zmieszana ciotka.
Elektra szybko chwyta parasolkę i patrzy z wyrzutem na starszą kobietę.
- Czego chcesz tym razem?
Ciotka stoi na schodach i studiuje wnętrze piwnicy. Wydaje się zaskoczona - niczym osoba, która po raz
pierwszy w życiu zeszła pod ziemię.
- Aż strach pomyśleć, jaki tu bałagan! Pewnego dnia namówię twego ojca, aby pofatygował się ze
mną do piwnicy i w końcu zrobimy tu porządek. Przyznasz moja droga, że nie uchodzi, aby piwnica była
w takim stanie!
Zamyślona kobieta na chwilę zapomina, dlaczego szukała Elektry.
Elektra patrzy na ciotkę jak na intruza i czuje, że kipi w niej złość. Starsza kobieta z gracją przeczesuje
ręką swe siwe włosy. Nie wie, że pokrzyżowała misterny plan bratanicy. Na podłodze leży, teraz już
bezużyteczne, pudełko po butach. W zakamarkach kamiennego wnętrza ukrywa się mysz. Oświetlony
labirynt podziemnych pomieszczeń i korytarzy traci swój tajemniczy urok.
- O co chodzi, ciociu Lindo? - Elektra ponawia pytanie.
Ciotka wciąż milczy.
- CIOCIU LINDO! - Elektra powtarza po kilku chwilach podniesionym głosem.
Osłupiała ciotka wpatruje się w Elektrę.
- Elektro, kochanie - odpowiada spokojnym głosem. - Dzwonił twój ojciec z lotniska. Mówił, że jest
jakiś problem z pokojami. Obawia się, że przytrafiło się coś bardzo poważnego.
- O co chodzi?
- Nie chciał mi powiedzieć.
- A gdzie jest teraz?
- Wciąż jest na lotnisku. - odpowiada uśmiechnięta ciotka.
Fernando Melodia wyłączył telefon komórkowy. Bezduszny głos operatora poinformował go, że abonent
nie posiada wolnych środków na koncie.
- No nie! - mruczy Fernando pod nosem. - No i co teraz?
Tuż obok niego stoją Millerowie - amerykańskie małżeństwo z wyraźnie niezadowolonym synem.
Fernando i amerykańska rodzina stoją w hallu terminalu A. Obok nich piętrzy się stos olbrzymich walizek.
Rodzice są znacznie niżsi od syna. Chłopak jest szczupły i wysoki, z czupryną niesfornych włosów. Jego
twarz ma grobowy wyraz. Być może wstydzi się własnych rodziców ze względu na ich osobliwe odzienie.
Ojciec ubrany jest w szary, kraciasty płaszcz, a jego szyję zdobi krzykliwa mucha w kropki. Kobieta
ubrana jest w garsonkę koloru khaki.
Oto rodzina Millerów. Przyjechali do Rzymu. Rodzice są tym uszczęślwieni.
Zarezerwowali ostatni wolny pokój, aby spędzić noc sylwestrową we Włoszech. Profesor przybył na
ważną konferencję poświęconą problemom ocieplania się klimatu. Jego żonii wygląda na kobietę, która
nie oprze się wielogodzinnym i wyczerpującym zakupom. Ich syn jest nieszczęśliwy, jakby znalazł się z
dala od domu wbrew swojej woli.
Fernando wzdycha.
Pod ramieniem ukrywa kartkę papieru, którą zabrał z hotelu, aby odnaleźć gości na zatłoczonym lotnisku.
Na kartce jest napis:
HOTEL „DOMUS QUINTILIA" WITAMY!
Kartka była pomysłem Elektry. Niewątpliwie, Elektra miała dobre intencje, lecz kilka minut wcześniej
Fernando żałował, że przystał na pomysł córki. Trzymał kartkę w widocznym miejscu i po chwili, u jego
boku stanęła uśmiechnięta rodzina Millerów. Dwójka dorosłych gości.
Krótki uścisk dłoni.
- Jak miło, że wyjechał Pan po nas! - krzyczy pan Miller, oddalając się na minutę od wózków z bagażami,
aby podziękować właścicielowi hotelu za jego uprzejmość.
Fernando uśmiecha się niepewnie. Od tamtej pory uśmiech nie opuści jego twarzy na ułamek sekundy.
Uśmiechnięty Fernando chce zapaść się pod ziemię i umrzeć ze wstydu.
Fernando czuje zakłopotanie, ponieważ przyjechał na lotnisko Fiumicino, aby odebrać dwójkę dorosłych
gości. Dwójkę, a nie trójkę. Miał odebrać dwie damy z Francji nazwiskiem Blanchard. Nie spodziewał się
amerykańskiej rodziny Millerów. Przyjechał na spotkanie matki i córki, które miały wylądować na
terminalu B, lot osiem-zero-osiem, z paryskiego lotniska Charles'a de Gaulle'a. Miał powitać w Rzymie
młodą projektantkę perfum Celice Blanchard wraz z jej pociechą imieniem Mistral. Miał nadzieję zabrać je
z lotniska, zawieźć do hotelu i przekazać im klucze do pokoju numer cztery. Pokoju w kolorze niebieskim.
Pokoju z łazienką, prysznicem i malowniczym tarasem nad jedną z bocznych uliczek.
Kobiety miały zająć jedyny wolny pokój.
W hotelu nie ma miejsca dla trzyosobowej rodziny z innego kontynentu. Na twarzach Amerykanów widać
spokój. Turyści są zadowoleni. To znak, że są pewni, iż sytuacja jest pod kontrolą. Ich dobre
samopoczucie to znak, że Fernando popełnił niewybaczalny błąd podczas przyjmowania rezerwacji.
Okoliczności są dramatyczne.
Fernando wkłada rękę do kieszeni spodni i upewnia się, że wciąż spoczywa w niej miniaturowy telefon.
Ma nadzieję, że Elektra wkrótce zadzwoni i znajdzie wyjście z opresji.
- Czy coś się stało? - pyta profesor. Amerykanin po raz kolejny bezwiednie poprawia nakrapianą
muchę.
- Nie, nie. Wszystko w porządku - odpowiada Fernando serdecznym tonem i w myślach poszukuje
właściwego rozwiązania kłopotliwej sytuacji. Właściciel hotelu próbuje zapomnieć, że podczas Świąt i
Nowego Roku Rzym jest pełen turystów. Po chwili dodaje, wskazując ręką na tablicę przylotów.
- Musimy jeszcze poczekać na dwoje gości. Wydaje mi się, że wkrótce do nas dołączą.
W otoczeniu tysięcy turystów i niezliczonych wózków bagażowych Fernando próbuje odzyskać spokój.
- Jakoś sobie poradzę - w myślach powtarza hotelarz.
Nie po raz pierwszy popełnił błąd podczas rezerwacji hotelowych pokoi. Odkąd umarła jego małżonka,
pomyłki zdarzają się nader często. Jednak w przeszłości miał wolne pokoje. Fernando wie, że w żadnym
z rzymskich hoteli nie znajdzie teraz wolnego miejsca.
Hotelarz rozmyśla o Internecie. Odkąd umożliwił gościom rezerwację pokoi przez sieć komputerową, cały
proces znacznie się skomplikował. Przed upowszechnieniem Internetu rezerwacje prowadzono wyłącznie
przez telefon. Teraz trzeba włączyć komputer, odczytać elektroniczną pocztę, wpisać rezerwacje do
harmonogramu, zapamiętać nazwiska gości i właściwie przepisać kombinację szesnastu cyfr numeru
karty kredytowej.
Rezerwacje to bardzo skomplikowane przedsięwzięcie, stwierdził.
U wejścia na terminal przylotów międzynarodowych pojawia się kolejna grupa turystów. To znak, że
wylądował samolot z Paryża. Fernando niechętnie podnosi kartkę z nazwą hotelu.
A może szykowne paryżanki spóźniły się na samolot? Być może zmieniły zdanie i postanowiły zostać w
domu. Być może
francuskie turystki są wytworem przepracowanej wyobraźni hotelarza. Jednak taki scenariusz jest mało
prawdopodobny, szczególnie gdy hotelik oferuje gościom jedynie cztery pokoje.
Fernando spogląda na młodego Amerykanina. Chłopak wydaje się jedyną osobą w gorszym nastroju od
hotelarza.
Telefon milczy jak zaklęty. Czy Elektra zdecyduje się oddzwonić do własnego ojca?
- Pan z hotelu „Domus Quintilia"? - męski głos przerywa rozmyślania hotelarza.
Fernando spogląda w dół i widzi dwóch niewysokich Chińczyków. Starszy mężczyzna ubrany jest w
lśniący, jedwabny garnitur. Obok niego stoi uśmiechnięty chłopiec o niebieskich oczach i kruczoczarnych
włosach, obciętych na pazia. Chłopiec podkreśla swe zadowolenie, wyszczerzając zęby w najszerszym z
uśmiechów.
- Ze co, proszę? - odpowiada mechanicznie Fernando.
Wypowiedziawszy te słowa, hotelarz czuje, że robi się mu
gorąco.
Niski mężczyzna w jedwabnym garniturze wymachuje komputerowym wydrukiem.
- Nazywam się See-Young Wan Ho - odpowiada Chińczyk. - A to mój syn, Sheng Young Wan Ho.
To miło z pana strony, że przyjechał pan na lotnisko.
- Ze... że co, proszę? - jąka się Fernando.
Po chwili, kątem oka, widzi Francuzkę zmierzającą w jego kierunku. Tuż za kobietą biegnie dziewczyna,
która bez wątpienia jest jej córką.
Pan „See-Young Wan-coś tam" wciąż wymachuje potwierdzeniem rezerwacji. Jego syn bezustannie
uśmiecha się i wyczekująco patrzy na hotelarza.
- Zarezerwowałem pokój numer cztery w pańskim hotelu. To bardzo miło z pana strony, że
postanowił pan nas odebrać z lotniska.
Na twarzy Fernanda Melodii wciąż gości sztywny uśmiech.
Jedyną osobą, której Fernando oczekiwał na lotnisku, była francuska projektantka perfum. Kobieta
podchodzi do hotelarza i mówi do córki:
- Spójrz Mistral. Oto pan z naszego hotelu.
Oniemiały Fernando nieruchomo wpatruje się w gości. Nadal nie wie, co zrobić.
Hotelarz obmyśla plan działań i nie widzi mężczyzny w czarnym płaszczu. Mężczyzna mija Fernanda i
pozostawia za sobą mgiełkę fiołkowego zapachu.
PYL
Na hotelowym dziedzińcu połyskują stalowe ornamenty. Za murami hotelu panuje spokój i cisza. W
mgnieniu oka Elektra mija niewielki plac i zostawia w tyle ozdobną studnię i poskręcane pędy winorośli
pnących się majestatycznie ponad wewnętrzne balkony. Placu strzegą cztery posągi o nieodgadnionych
twarzach, które ustawiono na masywnej balustradzie tarasu.
Elektra dobiega do schodów i pokazuje język jednej ze złowieszczych masek umieszczonych nad
wejściem do klatki schodowej. Energicznie wspina się po schodach. Pokonawszy ostatni stopień, staje
naprzeciw drzwi do pokoju ciotki Irene.
Elektra puka do drzwi i otwiera je, nie oczekując odpowiedzi. Pokój jest wypełniony światłem wpadającym
do wnętrza przez przeszkolone drzwi, które prowadzą na przestronny taras. Sufit pomieszczenia
przyozdobiony jest freskami w zielonej tonacji.
Chłodna podłoga wyłożona jest białymi i czarnymi kaflami, które tworzą wzór szachownicy.
- Ciociu Irene?! - woła Elektra. - Znowu mamy problem z pokojami.
Pogrążona w lekturze ciotka Irene siedzi spokojnie na wózku inwalidzkim. Na książkę pada snop światła
z antycznej lampy w kształcie czapli. Ciotka odkłada książkę na kolana i, przechylając głowę w bok,
spogląda na Elektrę spod okularów. Irene jest bardzo szczupła, a jej siwe włosy są wysoko upięte za
pomocą eleganckiej, wielobarwnej spinki. W młodości, przed wypadkiem, który spowodował częściowy
paraliż, ciotka Irene była piękną kobietą.
- Niemożliwe! - odpowiada tonem, który nie zdradza krzty zaskoczenia. - Czyżby twój ojciec znów
się pomylił?
Elektra podbiega do ciotki w posuwistych susach. Klęka na dywanie przed wózkiem inwalidzkim i
delikatnie uśmiecha się do starszej kobiety.
- Tak mi się wydaje, ale tym razem naprawdę się pomylił!
- To znaczy?
- Zarezerwował jeden pokój na trzy różne nazwiska - tłumaczy Elektra. - Właśnie wraca z lotniska z
dwiema Francuzkami, amerykańską rodziną i dwoma Chińczykami. Wszyscy goście są przekonani, że
będą spać w pokoju numer cztery.
- Mam nadzieję, że nie mówisz poważnie! - wzdycha starsza kobieta.
- Obawiam się, że całkowicie poważnie. Przed chwilą rozmawiałam z tatą przez telefon.
- To niemożliwe! — krzyczy Irene, a książka spoczywająca na jej kolanach osuwa się na podłogę. -
Czyżby właściwe zapisanie trzech rezerwacji było nazbyt trudne? Gdyby twoja matka wciąż była z nami i
widziała jego pomyłki... Jestem pewna, że przemówiłaby mu do rozsądku!
- Ciociu Irene.
Starsza kobieta kładzie dłonie na oparciach wózka i mówi dalej:
- Prawda jest taka, że twój ojciec od niepamiętnych czasów buja w obłokach. Gdyby zabrakło mnie
i mojej siostry, nasz hotel zbankrutowałby dawno, dawno temu!
- Przecież wiesz, że tata nie ma najmniejszej ochoty zajmować się hotelem - Elektra próbuje bronić
ojca. - Przecież wiesz, że wciąż pisze...
- Twój ojciec i jego pisanie! - ciotka Irene śmieje się nerwowo. - Oczywiście! Jego owiana
tajemnicą powieść szpiegowska. Od ilu lat kończy swe dzieło? Od pięciu? Od dziesięciu?
Elektra nie ma zamiaru kolejny raz angażować się w dobrze znaną dyskusję. Milczy i po chwili spogląda
na zegarek.
- Mamy jakieś dwadzieścia minut, aby znaleźć rozsądne wyjście z sytuacji.
- A masz jakiś pomysł? - wdycha ciotka Irene.
- Zawsze możemy wpaść w panikę - odpowiada Elektra, wzruszając ramionami.
- Zawołaj ciotkę Lindę - decyduje starsza kobieta. - Trzeba rozumu trzech kobiet, aby naprawić to,
co zepsuje jeden niezaradny mężczyzna!
- To całkiem proste — odpowiada Linda. - Powiemy gościom, że nie mamy wolnych pokoi i
odprawimy ich z kwitkiem.
- Nie możemy tego zrobić! - protestuje Elektra.
- Zatem znajdziemy im pokoje w innych hotelach i pokryjemy koszty noclegów.
- Właśnie! Najpierw spróbujemy znaleźć wolne pokoje w okolicznych hotelach - odpowiada Irene,
przystawszy na propozycję siostry. Elektra zabiera się do pracy, lecz po kilku nieudanych próbach
rezygnuje i posępnie odkłada słuchawkę.
- To wcale nie będzie proste. Nawet w Astorii nie mają wolnych miejsc.
Ciotka Irene pospiesznie przegląda spoczywający na jej kolanach katalog rzymskich hoteli i pensjonatów.
Dyktuje bratanicy kolejny numer telefonu i po cichu przeklina:
- Do diabła z Nowym Rokiem i do diabła z turystami.
Linda nerwowo przemierza pokój siostry. Po chwili zatrzymuje
się przy kolekcji śnieżnych kul, podnosi jedną z nich i przesuwa palec po podstawie bibelotu.
- Roztocza! - mówi, wpatrując się w przybrudzony palec. - Twój pokój aż prosi się o gruntowne
porządki. Sama wiesz, że pył i kurz nie służą twojemu zdrowiu. Musisz pamiętać o swoim stanie. Nie
zapominaj o swej chorobie.
- Linda! - odpowiada Irene, przeczuwając, że zbliża się następna pogadanka na temat higieny i
czystości. - Mam sparaliżowane nogi, lecz z moją głową wszystko w porządku! Odrobina kurzu jeszcze
nikogo nie zabiła.
Ignorując komentarz siostry, Linda obraca kulę i z obrzydzeniem patrzy na padające w jej wnętrzu płatki
śniegu.
- Okropność! - odpowiada, odstawiwszy kulę na miejsce po kilku krótkich sekundach. - Przez takie
właśnie ozdóbki ładny pokój zmienia się w istną graciarnię.
- Moja kolekcja nie musi ci się podobać! Pamiętaj, że jesteś w moim prywatnym pokoju i że mogę
w nim trzymać, co mi się podoba.
- Powiedz proszę, po co ci te stare fotografie? - kontynuuje niestrudzenie Linda. -1 te wszystkie
stare komody? Ubrania trzymane w starociach muszą pachnieć stęchlizną. W ten sposób zniszczysz całą
swą garderobę. Powinnaś mnie słuchać! Kup sobie nowe komody, podobne to tych, które stoją w moim
pokoju. I nie zapomnij umieścić w nich nieco waniliowego potpourri, po jednej saszetce w każdej
szufladzie. W ten sposób wszystkie twoje ubrania będą pachnieć...
- Będą pachnieć wanilią! Już sobie to wyobrażam! - ciotka Irene przerywa wywód siostry. - Lindo
kochana! Myślę, że teraz powinnyśmy skupić się na rozwiązaniu większych problemów. Zastanówmy się,
co zrobić z gośćmi. Nie mamy czasu na rozmowy o mojej garderobie.
Elektra kończy kolejną bezowocną rozmowę telefoniczną.
- Nic z tego. Nawet w Miltonie nie mają miejsca. Wydaje mi się, że od nadmiaru turystów całe
miasto pęka w szwach.
- No właśnie! Czas zastanowić się, co ugotować na dzisiejszą kolację. Mogłabym przygotować
prostą polentę ze skwarkami. Mogłabym usmażyć seriolę... Seriolę mogłabym upiec z ziemniakami i
odrobiną pietruszki.
Elektra nie słucha ciotki i jeszcze raz próbuje zadzwonić do jednego z okolicznych hoteli. Każda rozmowa
kończy się podobnie: „Przykro nam, lecz nie mamy wolnych pokoi".
- Wszystko zajęte! - Elektra informuje ciotki.
- No cóż! - wzdycha Irene. - W takim razie czas już rozważyć plan B. -
Nawet o tym nie myśl! - protestuje Linda podniósłszy wzrok. - Nie oddam mojego pokoju jakimś
obcym ludziom!
- Lindo, nie mamy innego...
- W moim pokoju jest bałagan. Okropny bałagan. I sama wiesz, jak obcy będą się zachowywać!
Będą chodzić w butach po całym
pokoju! Przecież wiesz, że do mojego pokoju nie wolno wchodzić w butach. Co to, to nie! A co z
łazienką? Musiałabym ją zdezynfekować. A co będzie, jak już wyjadą? Przecież już nigdy nie skorzystam
z własnej łazienki! Będzie skażona obcymi wirusami i nieznanymi bakteriami. Mój organizm mógłby tego
nie wytrzymać. Zresztą wasz też nie! Przecież wiecie, że są choroby, które pozostają niebezpieczne,
niezależnie od pełnej dezynfekcji! W telewizji bez przerwy mówią o nowych bakteriach! Mówili o tym
człowieku, który przywiózł do Turcji wirus ptasiej grypy. Chyba nie zaprzeczycie?
- Lindo! - Irene chwyta siostrę za rękę i przerywa jej niespodziewany wybuch. - Posłuchaj mnie
chociaż przez chwilę! W twoim pokoju umieścimy dwie damy: panią z Francji i jej córkę. Posłuchaj mnie
bardzo uważnie: w twoim pokoju będą mieszkać kobiety! Francuzka jest projektantką perfum. Jest czysta
i ładnie pachnie. Przecież zatrzyma się u nas tylko na kilka dni.
- A gdzie zamierzasz umieścić Chińczyków? - pyta zrezygnowana Linda.
- W pokoju Fernanda.
- A gdzie położysz Fernanda?
- Na kanapie w salonie.
- Ale kanapa w salonie to bardzo delikatny antyk! - protestuje Linda. - Przecież wiesz, że Fernando
psuje wszystko, do czego się zbliży. Nie zapominaj, że jest lunatykiem.
- No proszę, proszę! - wtrąca Elektra. - Przecież chodzisz przez sen, podobnie jak mój ojciec!
- To nieprawda! - odpowiada ciotka. - Od czasu do czasu zdarzy się, że powiem coś przez sen. Nic
więcej.
- Raz na jakiś czas? - Elektra drażni się z ciotką.
Irene próbuje przerwać sprzeczkę i wraca do planu B.
- Amerykanów umieścimy w pokoju numer cztery. Francuzki będą spać w twoim pokoju, a ty
przeniesiesz się do mnie. Chińczycy będą spać w pokoju Fernanda.
- Mówiłam już, że Fernando nie może spać na kanapie - odpowiada Linda.
- To prześpi się pod kanapą!
- Przecież nie będzie spał na podłodze. Podłoga jest strasznie brudna!
- Lindo kochana! - wtrąca ciotka Irene. - Przecież wiesz, że nasz hotel jest zawsze pełen przede
wszystkim dlatego, że jest sterylnie czysty i ładnie pachnie. Zatem... Fernando prześpi się na podłodze, a
teraz ty i Elektra przygotujecie pokoje dla turystów.
Linda wraz z siostrzenicą zmierzają do drzwi, lecz ciotka ma dalsze wątpliwości.
- Wybacz Irene, ale wydaje mi się, że wciąż brakuje nam trzech łóżek. Jednego dla syna
Chińczyka, jednego dla...
- Wiem, co zrobimy w takiej sytuacji. Wszystkie dzieci będą spać na piętrowych łóżkach w pokoju
Elektry.
- Chyba nie mówisz poważnie?
- Jak najbardziej poważnie. Dzieciaki będą się świetnie bawić. Elektra mówi po angielsku lepiej niż
my wszyscy razem wzięci. Jej pokój jest idealny.
- Rozumiem, ale...
- Ale co? - Elektra przerywa, potrząsając burzą czarnych loków. - Pomysł cioci Irene jest absolutnie
wspaniały! Poza tym, to jedyne wyjście. Uwierz mi, ciociu Lindo! Będzie w porządku.
- Pan Mahler? - pyta młoda kobieta.
Kobieta jest na lotnisku. Stoi naprzeciw wyjścia dla pasażerów w terminalu przylotów międzynarodowych.
Jej sylwetkę oświetla pomarańczowa poświata ulicznych latarni. Szczupła, ma długie rzęsy i smukłe
dłonie zawodowego fotografa. Ubrana jest w pasiasty żakiet, obcisłe dżinsy i wysokie, zielone kozaki.
Mężczyzna nie reaguje na jej pytanie. Mija ją i od niechcenia rzuca okiem na rząd taksówek czekających
na pasażerów przed lotniskiem. Jest szczupły, ma proste siwe włosy, wyraźnie zarysowane kości
policzkowe i szpiczasty, haczykowaty nos. Jest ubrany na czarno. Ma niewielkie oczy i wąskie, ledwo
widoczne usta. Jego bagaż to niepozorna, czarna torba na kółkach i staromodny futerał na skrzypce.
- Czy mam przyjemność z panem Mahlerem? - pyta raz jeszcze młoda kobieta i zbliża się do
nieznajomego.
Z nieba padają pierwsze płatki śniegu.
- Być może — odpowiada tajemniczy mężczyzna, nie odrywając wzroku od rzędu taksówek.
- Nazywam się Beatrice - przedstawia się kobieta. - Przyjechałam, aby odebrać pana z lotniska.
- Oczywiście.
- Czy zechciałby pan pójść za mną? - pyta kobieta, przygryzając usta.
- Przyjechała pani samochodem?
- Oczywiście - odpowiada wyraźnie poirytowana kobieta. Mężczyzna z wolna spogląda na
nieznajomą. Jego wzrok jest
chłodny i pełen dystansu.
- To dobrze. Wiem, że lotnisko jest daleko od miasta i jestem bardzo zmęczony.
- Joe Vinile poprosił, abym zabrała pana na obiad.
- Nie dzisiaj - protestuje mężczyzna. - Wszystko, czego potrzebuję to wanna i wygodne łóżko.
Beatrice prowadzi Mahlera do samochodu.
- Ładne skrzypce - dodaje, otwierając drzwi żółtego mini.
- To nie skrzypce - odpowiada Mahler, zaciskając dłoń na uchwycie staromodnego futerału.
Czwórka
Miliony płatków śniegu leniwie opadają na zatopiony w ciemnościach Rzym- Fernando Melodia wjeżdża
na dziedziniec „Domus Quintilia" w samym sercu zabytkowej dzielnicy Trastevere. Goście wysiadają z
samochodu i szukają schronienia na zadaszonym tarasie. Właściciel pensjonatu biegnie do niewielkiej
recepcji. Po chwili wraca do zziębniętych turystów i próbuje spokojnie wytłumaczyć nieprzyjemną
sytuację. Z wyraźnym zakłopotaniem w głosie opowiada o problemach z rezerwacjami i planie awaryjnym
przygotowanym przez jego rodzinę. Skończywszy swój wywód, pośpiesznie odwraca się od osłupiałych
gości i znika za drzwiami recepcji.
Zziębnięci turyści nie kryją oburzenia. Ich rozmowy stają się coraz głośniejsze i z wolna rozgrzewają
mroźną atmosferę zaśnieżonego podwórka.
Na twarzy amerykańskiego profesora widać niezadowolenie.
- To skandal! - krzyczy profesor. - Po raz pierwszy spotykam się z tak lekceważącym stosunkiem
do klienta.
Amerykanka próbuje uspokoić męża, pociągając go stanowczo za rękaw płaszcza.
- Błagam cię George... Uspokój się...
- Mam się uspokoić? - wybucha mężczyzna, wskazując palcem na ośnieżony dziedziniec „Domus
Quintilia" i schody prowadzące do recepcji. - Niby dlaczego miałbym się uspokoić? Zarezerwowałem dla
nas trzyosobowy pokój, a kierowca proponuje mi dwójkę! Gdzie będzie spał nasz biedny Harvey?
Usłyszawszy swoje imię, „biedny Harvey" dodaje do wypowiedzi ojca własne trzy grosze:
- Czas zmienić lokal...
Minąwszy jedną z gigantycznych, kraciastych walizek Pana See-Young Wan Ho, młody Amerykanin z
wolna kieruje się do furgonetki hotelarza.
Zziębnięty Chińczyk odziany w przewiewny, jedwabny garnitur marszczy brwi i przestępuje z nogi na
nogę.
- A co ze mną? Ja zarezerwowałem dwójkę, którą zaproponowano komuś innemu. Mam spać w
jedynce?! Nie zapominajmy, że również mam syna!
Syn niezadowolonego Chińczyka nie przysłuchuje się wymianie zdań między zniecierpliwionymi
turystami, którzy chowają się przed padającym śniegiem pod niewielkim zadaszeniem tarasu.
Młodzieniec biega po dziedzińcu, skacze przez masywne zaspy białego puchu i głośno komentuje
otoczenie. Opowiada o drewnianym tarasie, czterech posągach ustawionych na balustradzie i tajemniczej
klatce schodowej, która ukryta jest za przejściem zwieńczonym złowrogim
obliczem antycznej maski. Opowiada o niewielkiej studni na samym środku dziedzińca i hotelowej
furgonetce, która z wolna ginie pod warstwą śniegu iskrzącego się w świetle ulicznych lamp.
Eleganckie Francuzki nie biorą udziału w ożywionej dyspucie. Matka i córka stoją spokojnie w zacisznym
narożniku i od niechcenia przysłuchują się krzykom nieznajomych. Wyglądają niemal identycznie, są
ubrane w jednakowe kostiumy z przewiewnej, cienkiej tkaniny o nieokreślonym kolorze. Ich proste, długie
włosy powiewają na mroźnym, wieczornym wietrze. Pan Miller pyta panią Blanchard o jej zdanie.
Szykowna Francuzka odpowiada powoli:
- Prawdopodobnie zaszła jakaś pomyłka.
- To zwykły skandal! - ponownie krzyczy pan Miller. Jest oburzony i zaskoczony stoickim spokojem
szykownej Europejki.
- Czas zmienić lokal. Pojedziemy gdzie indziej - dodaje znudzony Harvey.
- Poczekajcie jedną chwilę... - przerywa pan See-Young Wan Ho, spoglądając na drzwi
prowadzące do wnętrza hotelu. - Wydaje mi się, że coś się stało.
- Hej - dodaje jego syn i zastyga w bezruchu w najgłębszym punkcie zwalistej zaspy.
Na dziecińcu staje Elektra.
Ma pociągłą twarz, ciemne, żywe oczy i burzę kręconych, czarnych włosów. Po chwili, u jej boku staje
równie piękna kobieta o jasnych, spokojnych oczach i srebrzystych włosach sięgających do ramion. Na
ich twarzach gości uśmiech, charakterystyczny dla osób, które znają wyjście z każdej, nawet
najtrudniejszej sytuacji.
- Przepraszamy państwa za zamieszanie... — mówi starsza kobieta. - Wierzę, że poradzimy sobie
pomimo wszelkich trudności. Sami państwo zobaczą.
- Z pewnością nie powinni państwo stać na mrozie. Zapraszamy do środka - rezolutnie dodaje
Elektra.
Na obliczu Amerykanina, wpatrzonego w niezwykłe oczy Lindy, pojawia się spokój. Profesor delikatnie
uwalnia się z objęć żony i odpowiada z uśmiechem:
- Oczywiście, mają panie rację.
Jego syn wydaje się równie zaintrygowany nieoczekiwanym biegiem wydarzeń. Pan See-Young Wan Ho
przyjmuje zaproszenie kobiet z charakterystycznym dla Azjatów skinieniem głowy. Szykowne Francuzki
przesuwają się w bok, umożliwiając Fernando wniesienie bagaży do wnętrza hotelu. Turyści podążają
śladem Elektry i wchodzą do jadalni. Ściany pomieszczenia przyozdobione są radosnymi malowidłami.
Restauracyjne stoliki czekają, nakryte do kolacji.
W jadalni oczekuje ich starsza kobieta na wózku inwalidzkim.
- Nazywam się Irene - kobieta na wózku wita zziębniętych turystów. - Na początku chciałam
przeprosić państwa za wszelkie niedogodności.
Amerykanin jest gotów odpowiedzieć, że tak naprawdę nic się nie stało, lecz niespodziewanie milczy i
czeka na kolejne słowa gospodyni.
- Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że ponosimy pełną odpowiedzialność za błędy w rezerwacjach -
kontynuuje kobieta -jednak śmiem twierdzić, że nasza propozycja spotka się z państwa aprobatą. Miasto
jest pełne turystów i mogę zagwarantować, że nie znajdą państwo lepszego zakwaterowania.
Proponujemy państwu nocleg w pokojach, które nie ustępują wygodą naszym hotelowym kwaterom.
- Lecz w pokoju nie będzie miejsca dla mojej córki... - dodaje szykowna Francuzka.
- Proszę się tym nie przejmować! - natychmiast odpowiada Elektra. - W moim pokoju są piętrowe
łóżka. Jeżeli Mistral... Wydaje mi się, że właśnie tak masz na imię?
Młoda Francuzka nieśmiało kiwa głową.
- Jeżeli Mistral zechce spać w moim pokoju, nie widzę żadnych przeszkód. Chłopcy mogą spać na
drugim piętrowym łóżku. W ten sposób rozwiążemy problem brakujących posłań.
Mistral wyczekująco wpatruje się w matkę.
Sheng nie kryje zadowolenia i spogląda na młodego Amerykanina. Harvey wbija wzrok w podłogę i
próbuje ukryć swoją niepewność. Jego rodzice pośpiesznie dyskutują o propozycji młodej Włoszki. Pan
Wan Ho spokojnie przygląda się starszej kobiecie na wózku inwalidzkim.
Matka Mistral przerywa milczenie i wzruszając ramionami odpowiada:
- Moja córka może decydować za siebie. Jeżeli ma ochotę spędzić noc na jednym z piętrowych
łóżek w twoim pokoju, nie będę protestować.
- Czy chciałaby pani zobaczyć mój pokój? - pyta Elektra.
- Nie widzę takiej potrzeby. Czy twój pokój jest daleko od mojego?
- Jest na następnym piętrze.
Kobieta uśmiecha się do Elektry i przyjmuje propozycję zaradnej Włoszki.
- Doskonale! - z zadowoleniem dodaje ciotka Irene.
- Zrobiło się bardzo późno - wtrąca pan Wan Ho, gładząc lśniące klapy jedwabnej marynarki. - Za
nami bardzo długi lot. Jeżeli mój syn zechce spać w twoim pokoju, nie wiedzę żadnych przeciwwskazań.
Ciotka Irene spogląda na turystów ze Stanów Zjednoczonych.
- Zatem decyzja należy do państwa Millerów.
Pan Miller ze stoickim spokojem krzyżuje ręce na piersiach. Pani Miller nachyla się nad synem i odgarnia
z jego czoła kosmyk niesfornych włosów. Zażenowany Harvey natychmiast odsuwa się od matki.
- Czy nie masz nic przeciwko, Harvey? Jeżeli nie chcesz spać w pokoju z innymi dziećmi,
możemy...
- Nie, nie mam nic przeciwko - odpowiada Harvey. Na chwilę podnosi wzrok i jego oczy
spoczywają na Elektrze. Pośpiesznie odwraca się i kieruje po jedną z walizek.
Po kilku minutach jadalnia hotelu „Domus Quintilia" pustoszeje.
Irene podjeżdża na wózku w stronę niewielkiej windy. Za jej plecami słychać szelest otwieranych drzwi.
- Możesz już wyjść, mój dzielny Fernando! - mówi Irene. - Goście udali się do pokojów i zostaliśmy
sami.
Fernando Melodia wystawia głowę zza drzwi i rozgląda się po jadalni. Z wolna wychodzi z ukrycia. W
rękach trzyma piżamę oraz stos ubrań i ręczników.
- Skąd wiedziałaś, że to ja?
- Wyczułam w powietrzu twoje wyrzuty sumienia.
- Przecież ja...
Obracające się kółka inwalidzkiego wózka wydają setki niepokojących dźwięków.
Za oknami widać kontury posępnych posągów, które lśnią w poświacie księżycowego światła.
- Pamiętaj, aby uważać na kanapę - starsza kobieta drażni się z Fernandem.
- Wolałbym spać na podłodze.
- Może tak będzie lepiej... Linda będzie bardzo zadowolona, gdy zobaczy cię na podłodze, a nie na swej
cennej sofie.
- A niech to...
- Cóż stało się tym razem?
Fernando spogląda na schody.
- Zostawiłem w pokoju moją powieść. Myślę, że powinien wrócić po nią na górę. Kto wie... może
właśnie dziś w nocy mógłbym...
- Daj sobie spokój Fernando - wzdycha sędziwa kobieta. - Nie sądzę, aby tajemniczy Chińczyk
przyjechał do Rzymu, by wykraść dzieło twojego życia. Zamiast zajmować się błahostkami bądź tak dobry
i pomóż mi z wózkiem.
Fernando odkłada ubrania na fotel i pomaga Irene podjechać do stalowych drzwi windy.
- Nie miałyście żadnych problemów z turystami? - pyta nieśmiałym głosem.
- Wszystko poszło zgodnie z planem - Irene odpowiada oschłym tonem.
Stalowć drzwi otwierają się z metalicznym łoskotem. Fernando Melodia nieznacznie przechyla wózek i
wpycha go do wnętrza dźwigu.
- Wciąż pada śnieg - wzdycha Fernando. - Od tak wielu lat w Rzymie nie widzieliśmy śniegu...
- W takim wypadku powinniśmy wdrapać się na dach - odpowiada ciotka Irene. - Skorzystajmy z
okazji i zobaczmy, jak wygląda Wieczne Miasto pod warstwą białego puchu.
Żółte mini mknie przez obwodnicę Grandę Raccordo Anulare.
Miniaturowe wycieraczki walczą ze śniegiem przyklejającym się do przedniej szyby pojazdu. Wnętrze
samochodu wypełnia się dźwiękami klasycznej muzyki, która sączy się z głośników ukrytych pod
tapicerką. Niewielka trupia czaszka, przywiązana do wstecznego lusterka, kiwa się w leniwym rytmie
dostojnej symfonii.
- Tak wiele o panu słyszałam, panie Mahler - mówi Beatrice, mijając jeden z hotelowych
autokarów.
Światła reflektorów rozpędzonych samochodów migoczą w płatkach śniegu niczym tysiące nocnych
motyli.
- A cóż takiego słyszała pani o mnie?
- Wszystkie z zasłyszanych przeze mnie historii miały jednakowe zakończenie - odpowiada kobieta
z uśmiechem i wyprzedza kolejnego marudera.
- Mam nadzieję, że owe opowieści przypadły pani do gustu.
- Mogę pana zapewnić, że wszystkich słuchałam z zapartym tchem.
- Zatem lubi pani smutne historie.
- Smutek i żal bywają fascynujące.
- Według mnie smutek i żal są najzwyczajniej w świecie smutne. Przez kilka chwil pasażerowie
mini jadą w milczeniu. Ciszę
przerywa miarowy ruch wycieraczek, które mozolnie odgarniają śnieg z przedniej szyby pojazdu.
- Wydaje mi się, że nie rozumie pani istoty mojej pracy - mówi mężczyzna, ściskając w dłoniach
staromodny futerał na skrzypce.
- Joe Vinile mówi o panu jak o żywej legendzie.
- Nie miałem okazji poznać pana Vinilego. Czy byłaby pani tak uprzejma i opisała mi, jakiego
rodzaju legendą jestem w jego opowieściach?
- Legendą świata przestępców.
Siwy mężczyzna z dezaprobatą kręci głową.
- Tak też podejrzewałem. Niestety, muszę panią rozczarować! Obawiam się, że opowieści pana
Joe Vinilego są nader dalekie od prawdy.
- Zatem nie jest pan legendą świata przestępców?
- Nie ująłbym tego w ten sposób. Powiedziałbym raczej, że zajmuję się spełnianiem próśb innych
ludzi - odpowiada mężczyzna.
- Wydaje mi się, że jest to jedynie kwestia interpretacji faktów i zdarzeń.
- Nie należy kierować się czymś, co nazywam subiektywną interpretacją faktów.
- Więc czym powinniśmy się kierować?
- Powinniśmy kierować się naszymi wrodzonymi zdolnościami. Należy zastanowić się, czym
powinniśmy się zająć, a czego należy unikać.
- Dobrze, zatem pomówmy o pracy - odpowiada Beatrice, zaciskając'dłonie na kierownicy. - Joe
wspominał, że przyjechał pan do Rzymu na zlecenie...
Dłoń Jacoba Mahlera w ułamku sekundy kieruje się ku twarzy Beatrice. Jacob prostuje palec i przykłada
go do ust zaskoczonej kobiety.
- Cisza! Nigdy nie wypowiadaj tego imienia.
Kobieta nie odrywa rąk od kierownicy. Wydaje się nie zwracać uwagi na palec mężczyzny, który
spoczywa na jej ustach. Po chwili Beatrice wybucha śmiechem.
- A czemuż to miałabym nie wypowiadać zwykłego imienia. Przecież w samochodzie jesteśmy
zupełnie sami.
- Nigdy nie wypowiadaj tego imienia! - powtarza mężczyzna, ściskając jedną ręką futerał na
skrzypce. - Powiedzmy, że udzielam pani przyjacielskiej rady.
- Zatem jesteśmy przyjaciółmi?
- Udzielę pani jeszcze jednej wskazówki. Na pani miejscu zadawałbym mniej pytań.
Beatrice wzrusza ramionami.
Odrywa prawą dłoń od kierownicy i układa ją na drążku zmiany biegów. Po chwili pogłaśnia muzykę.
Zwinne mini mknie przez labirynt połyskującego asfaltu. Za oknami samochodu wciąż pada puszysty
śnieg.
Przypadek
- Proszę wejść! — krzyczy Elektra, zakręcając wodę. Przez chwilę wydawało jej się, że słyszy
pukanie do drzwi. - Proszę wejść! - powtarza nieco głośniej.
W pokoju panuje półmrok. Niewielki promień światła z ulicznych latarni wpada do wnętrza przez
oszronione okna. Za oknami wciąż pada śnieg, który migocze w bladej, księżycowej poświacie.
Drzwi do pokoju uchylają się. Za drzwiami stoi Mistral, córka francuskiej elegantki. Elektra macha ręką do
nowej koleżanki i wskazuje na jedno z posłań piętrowego łóżka.
- Myślę, że będzie lepiej, jeśli położysz się na górnym posłaniu
- sugeruje Elektra, czując w ustach świeży smak pasty do zębów.
- W ten sposób drugie łóżko będzie wolne dla chłopców. Dla Harveya i... - Elektra nie pamięta
imienia małego Chińczyka.
- Shenga - podpowiada Mistral, kończąc zdanie nowej przyjaciółki.
Mistral przyniosła ze sobą dużą, liliową torbę. W jej wnętrzu umieściła piżamę, ubrania oraz szczoteczkę i
pastę do zębów. Mistral jest bardzo wysoka, znacznie wyższa od Elektry. Jest ładna i szczupła, ma długie
włosy i bardzo duże oczy. Jej oczy mają idealny kształt i czysty, błękitny kolor. Jej twarz zakończona
szpiczastym podbródkiem wspiera się na smukłej szyi. Na jej obliczu rysuje się powaga i spokój. Mistral
porusza się z wrodzoną gracją. Każdy jej ruch jest nieco powolny i sprawia wrażenie głęboko
przemyślanego. Młoda Francuzka wydaje się przemierzać pokój, nie dotykając żadnego ze sprzętów.
Jest niczym misterne arcydzieło słynnego, francuskiego artysty.
Elektra obserwuje nową przyjaciółkę wzrokiem osoby, która zwykła jest oceniać ludzi na podstawie kilku
wybranych i pozornie nieznacznych szczegółów. Typowa cecha każdego, kto co dzień poznaje dziesiątki
turystów, którzy z biegiem lat wydają się niemal identyczni. Elektra ocenia Mistral i szybko dochodzi do
pierwszych wniosków: Mistral jest nudna; Mistral jest bardzo powolna. Po kilku minutach Elektra jest
przekonana, że Mistral nie mogłaby być jej przyjaciółką. Elektra żyje w ciągłym biegu, a Mistral zachowuje
się niczym przerażone i zranione stworzenie. Nie jest to dobre, tak się różnić! Ale tak poza tym to Mistral
jest śliczna i znacznie wyższa od Elektry.
- Masz piękny pokój - Mistral przerywa milczenie.
Młoda Francuzka mówi po angielsku z mocnym akcentem.
Wpatrując się w twarz Mistral i słysząc ton wypowiadanych
przez nią słów, Elektra zastanawia się, czy aby na pewno właściwie oceniła nieznajomą.
Przypadek
- Naprawdę tak myślisz? - pyta Elektra.
- Ależ tak! Jest piękny - Mistral odpowiada, układa torbę na posłaniu i wyjmuje z niej kapcie i
śnieżnobiały ręcznik. - Masz niesamowity porządek i pięknie tu pachnie.
- Porządek nie jest moją zasługą. Jeżeli chcę przeżyć, muszę mieć czysty pokój - żartuje Elektra. -
Ciocia Linda ma obsesję na punkcie czystości. Według niej każdy, nawet najmniejszy przedmiot,
powinien mieć własne miejsce. Choć ze mną, zaprowadzę cię do łazienki.
Mistral zachwyca się ogromnym lustrem rozświetlonym dziesiątkami malutkich żarówek. Delikatnie dotyka
lśniącej powierzchni i mówi:
- Zawsze marzyłam o takim lustrze.
Mistral ogląda wnętrze łazienki rozmarzonym wzrokiem. Elektra opiera się o futrynę i uśmiecha do
koleżanki:
- Pewnie się zdziwisz, lecz prawie nigdy nie korzystam z lustra - mówi.
- Dlaczego?
- Prawdę powiedziawszy nie lubię luster. Im częściej z nich korzystam, tym bardziej... tym bardziej
tracą swój blask... stają się matowe.
- Chyba żartujesz?! - odpowiada roześmiana Mistral.
- Nie, wcale nie żartuję. Powiem ci coś więcej! W mojej obecności przepalają się żarówki.
Podobnie dzieje się z setką innych elektrycznych sprzętów. Stanie przed lustrem, które otoczone jest
rzędem żarówek jest dla mnie jak chodzenie po polu minowym... Nigdy nie wiem, co się wydarzy i kiedy
wybuchnie kolejna żarówka.
Zaciekawiona Mistral zadaje kolejne pytania. Ilekroć słyszy odpowiedź, uśmiecha się z niedowierzaniem.
Jej twarz oświetlona
dziesiątkami żarówek wydaje się uosobieniem nieskończonego spokoju i powagi. Elektra wciąż zmienia
zdanie o nieznajomej z Francji. Po kilku chwilach nie widzi w niej już zranionego i bezbronnego
stworzenia. W tej chwili Mistral sprawia wrażenie niepoprawnej romantyczki.
- O czym rozmyślasz? - pyta Mistral, układając dłonie na krawędzi umywalki.
Elektra wraca na ziemię i odpowiada:
- Słucham? >- Przez chwilę miałam wrażenie, że oglądasz mnie przez szkło powiększające... Powiedz mi, o
czym myślałaś?
- Nie, nie. Przepraszam cię. Minęło tak wiele czasu, od kiedy... - Elektra układa włosy w luźny kok i
pozwala, aby bezwiednie opadły na ramiona - ...od kiedy w moim pokoju nocowali goście.
Mistral uśmiecha się i odpowiada:
- Nie, to ja przepraszam za moje pytania. Wszystko przez moją matkę. Ona wiecznie pracuje, a ja
często jestem sama. Ilekroć znajduję się w towarzystwie nieznanych mi ludzi, odnoszę wrażenie, że
wszyscy mnie oceniają i szukają we mnie wad.
- Uwierz mi, że nie oceniałam cię i nie szukałam w tobie wad. Wręcz przeciwnie!
- Zapomnijmy o wszystkim, co powiedziałam.
- Nie ma sprawy - odpowiada Elektra i dodaje po chwili, zmieniając temat rozmowy. - Czym
zajmuje się twoja matka?
- Opracowuje nowe perfumy - odpowiada Mistral. - To znaczy, tworzy nowe zapachy.
- Twoja matka tworzy nowe zapachy? W jaki sposób?
- Mam nadzieję, że gdy będę starsza, poznam wszystkie jej sekrety. Aby zdobyć potrzebne
kwalifikacje, należy ukończyć specjalną
szkołę. Za kilka lat zamierzam zapisać się do Międzynarodowej Szkoły Smaków i Zapachów.
- To znaczy, że na świecie są szkoły, gdzie uczą o perfumach?
- We Francji mamy takie uczelnie.
- A gdzie jest Szkoła Smaków i Zapachów?
- W Grasse, jednym z miast na Lazurowym Wybrzeżu. Grasse od setek lat słynie z wyrobu perfum.
Sztuka komponowania zapachów jest bardzo skomplikowana. Zdobycie odpowiedniej wiedzy trwa długie
lata. Specjalista od perfum musi nauczyć się, jak dobierać zapachy z rozmaitych kategorii. Istnieją
zapachy, które działają na umysł, serce i duszę człowieka. Niektóre zapachy są lekkie i zwiewne, a inne
są ciężkie i trwałe. Perfumy mogą być ostre, słodkie lub kwaśne. Jeszcze inne są naturalne lub
syntetyczne. Czasami cała wiedza o perfumach przyprawia mnie o zawrót głowy!
- Ojej! - odpowiada Elektra. - Nie zdawałam sobie sprawy, że ludzie chodzą do szkoły po to, aby
nauczyć się, jak komponować perfumy.
Dziewczęta rozmawiają o aromacie lawendy i ogromnych miedzianych kadziach, które stosuje się do
destylacji olejku różanego. Po chwili ich rozmowę przerywa pukanie do drzwi.
Do łazienki wchodzi Sheng. Obcięty na pazia Chińczyk uśmiecha się do dziewcząt, ukazując dwa rzędy
śnieżnobiałych, równych zębów. Jest ubrany w niebieską, pasiastą piżamę i niezwykle duże, czerwone
adidasy.
- Podczas pakowania zapomniałem o kapciach - tłumaczy, spostrzegłszy wzrok dziewcząt
skierowany na jaskrawe obuwie.
Elektra podchodzi do drzwi i zamyka je, lecz Sheng szybko dodaje, że chłopiec z Ameryki, Harvey,
wkrótce dołączy do zebranych w łazience.
- W korytarzu słyszałem jego kroki.
Po kilku sekundach w drzwiach staje Harvey. Amerykanin jest wysoki, jednak stoi zgarbiony, niczym
człowiek, który dźwiga nadmierny bagaż zmartwień i życiowych doświadczeń. Harvey wpatruje się w
podłogę. Jego twarz ginie za zasłoną opadających włosów, które są niczym kurtyna oddzielająca go od
pozostałych dzieci.
- Nie mam piżamy - dodaje od niechcenia. - Mam nadzieję, że nie będzie wam to przeszkadzać.
- Więc w czym będziesz spać?
- Będę spał w bokserkach i w koszulce - odpowiada wyraźnie zawstydzony i pospiesznie odwraca
się od dziewcząt. »
- Nie ma się czego wstydzić - wtrąca Elektra, spoglądając figlarnie na Mistral. - Nieprawdaż?
Mistral chichocze po cichu. Harvey ociężale podąża w stronę jednego z piętrowych łóżek.
- Położę się na górze, dobrze?
- Nie ma sprawy. Hao... - odpowiada po cichu Sheng. - Zawsze marzyłem, aby spać na dolnym
posłaniu...
Harvey słyszy w odpowiedzi Shenga nutkę ironii i szybko dodaje:
- Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko. Chcesz spać na górze? Tak naprawdę jest mi
wszystko jedno.
Nie czekając na odpowiedź, Harvey chwyta sportową torbę, rzuca ją na dolne posłanie i mówi:
- Będę spał na dole.
- Hej! Co robisz? - pyta spokojnie Sheng.
- Kładę się spać! - odpowiada Harvey i znika w ciemnym kącie piętrowego łóżka.
Rozbawiony Sheng patrzy na dziewczęta. Jest zaskoczony nieoczekiwanym przebiegiem wydarzeń.
Harvey sprawia wrażenie twardziela. Widać, że gra i chce, aby inni myśleli, że jest silny i niezłomny.
Elektra czuje, że Amerykanin sprawdza nowych przyjaciół. Bez chwili wahania opiera się na łóżku
chłopców i spogląda na Harveya. Amerykanin leży na łóżku w spodniach i butach. Po chwili Elektra
zwraca się do nowego kolegi:
- Czy zawsze śpisz w butach?
Przerażony Harvey otwiera oczy i pyta:
- Słucham?
- Zapytałam cię, czy w Ameryce również sypiasz w koszulce, bokserkach, spodniach i butach? -
dodaje Elektra.
Harvey uświadamia sobie, że położył się na łóżku w ubraniu. Zażenowany przygląda się dziewczętom
ubranym w wielobarwne piżamy. Po chwili spogląda na pasiastą piżamę Shenga, który przystąpił do
rozwiązywania sznurowadeł czerwonych adidasów.
- Zapomniałem o kapciach, ale zawsze pamiętam o zdjęciu butów przez wejściem do łóżka! -
tłumaczy się Sheng.
Za oknami wciąż pada śnieg. Dziewczęta siedzą po turecku na podłodze. Harvey jest w łazience, a
Sheng bawi się ozdobną lampą ustawioną na jednej z komód w pokoju Elektry. Klosz lampy wykonany
jest z tysięcy miniaturowych kryształków, które w magiczny sposób rozpraszają światło.
- Mój ojciec? - Sheng powtarza pytanie doskonałą angielszczyzną. - Mój ojciec zajmuje się
turystyką.
- To znaczy, że ma biuro podróży?
- W pewnym sensie. Zajmuje się wymianą kulturową. Organizuje pobyty uczniów chińskich szkół u
europejskich rodzin. W zamian za to Europejczycy jadą do Chin i przez miesiąc mieszkają z chińskimi
rodzinami.
- To bardzo ciekawe.
- To okaże się dopiero za miesiąc - odpowiada niechętnie Sheng i po chwili dodaje. - Najogólniej
mogę powiedzieć, że jestem poniekąd częścią eksperymentu. Będę mieszkał w Rzymie przez najbliższy
miesiąc, choć mój ojciec chciał, abym pojechał do Londynu.
- A czemu nie do Paryża? - pyta Mistral.
- Ponieważ wolę „Gladiatora" od „Kodu Leonarda da Vinci"
- odpowiada Sheng. - Paryż to Paryż.
- Ale Rzym jest naprawdę piękny! - przekonuje Elektra.
- Rzym łączy w sobie prastarą kulturę i najnowsze osiągnięcia techniki.
- I pod osłoną śniegu wygląda naprawdę... magicznie! - dodaje Sheng, spoglądając za okno.
- Macie wiele szczęścia. Śnieg w Rzymie to prawdziwa rzadkość.
- Czy poznałeś już ludzi, u których będziesz mieszkał?
- pyta Mistral młodego Chińczyka.
Sheng kręci głową.
- Nie. Poznam ich dopiero po Nowym Roku, to znaczy za kilka dni.
- A czy wiesz, z kim będziesz mieszkał. Czy w rodzinie jest chłopak czy dziewczyna?
- Nie mam zielonego pojęcia!
Drzwi do łazienki stają otworem. Harvey wychodzi z pomieszczenia i z łoskotem je zamyka. Leniwie
zmierza w kierunku łóżka.
- Skończyłem. Jak chcecie, to możemy iść spać.
Nikt nie reaguje na jego słowa. Elektra układa podbródek na kolanach i dodaje:
- To musi być strasznie dziwne uczucie. Mówię o mieszkaniu z dala od domu przez cały miesiąc.
Nie wiem, czy chciałabym uczestniczyć w takiej wymianie.
- O czym rozmawiacie? - pyta zaciekawiony Harvey. Dowiedziawszy się, o czym mówią jego nowi
znajomi, dodaje z niesmakiem. - Za nic nie chciałbym, żeby jakiś obcy kręcił mi się po domu.
- Zupełnie mnie to nie dziwi - odpowiada Elektra.
- Dlaczego?
- Ponieważ na pierwszy rzut oka widać, że nie przepadasz za towarzystwem. Odkąd pojawiłeś się
w tym pokoju, nie powiedziałeś ani słowa o sobie. Jedyne, na co cię stać, to stwierdzenie, że czas iść do
łóżka.
- A czego się spodziewałaś? Naprawdę jestem zmęczony.
- Przecież mogłeś nam powiedzieć. Mogłeś też zapytać się, jak się czujemy i czy również jesteśmy
zmęczeni. Właśnie tak postępują cywilizowani i dobrze wychowani ludzie.
- Przyznaję, że nie wiedziałem, o czym z wami rozmawiać. Nie wiedziałem, czym mógłbym się z
wami podzielić.
- Przecież możemy pomówić o filmach, które ostatnio oglądaliśmy, albo o książkach, które
czytaliśmy. Mogłeś powiedzieć nam, kiedy masz urodziny... - dodaje pospiesznie Sheng, bawiąc się
niewielkimi kryształkami zwisającymi z lampy. - Sam mam ochotę wyjawić wam, kiedy się urodziłem.
- Skoro mówimy o urodzinach... Dzień moich urodzin jest bardzo niezwykły - wtrąca Harvey.
- Jestem pewna, że twoje urodziny nie są tak dziwne, jak moje! - mówi znienacka Mistral.
- Mogę was zapewnić, że nikt z was nie ma tak fatalnych urodzin, jak ja - dodaje Sheng.
- Jesteś w błędzie, mój przyjacielu - odpowiada Harvey splatając dłonie za głową. - Urodziłem się
29 lutego. Dacie wiarę?
W pokoju zapanowała nagła cisza. Elektra czuje mrowienie w koniuszkach swych smukłych palców.
Nagła zmiana nastroju uczestników rozmowy wydaje się wynikiem działań tajemniczej siły pochodzącej z
niewiadomego źródła. Być może za sprawą chłodu panującego za oknami, a może działania
pozaziemskich sił, które czają się w dalekich przestworzach. Wydaje się, że mrowienie to sprawka
prastarych mocy, które ukrywały się w nieznanym miejscu i wyczekiwały właściwej chwili z dala od
ziemskiego padołu i ludzi zajętych błahymi sprawami.
W pokoju panuje cisza. Powietrze nieruchomieje i robi się przeraźliwie zimne.
Sheng chwyta pęk szklanych kryształków. Mistral wstrzymuje oddech skulona na podłodze.
Harvey dostrzega, że powiedział coś, co zaniepokoiło wszystkich zebranych i po cichu pyta:
- Dziwne, nieprawdaż?
W jego głosie słychać wahanie.
- Zgodzicie się chyba, że mam dziwne urodziny. 29 lutego?!
- Ja też urodziłem się 29 lutego! - szepcze Sheng, wbijając wzrok w Amerykanina.
W pokoju robi się coraz chłodniej. Mrowienie w palcach Elektry wzmaga się i z wolna przeradza w ból.
- Nie wierzę wam - dodaje Mistral. W jej błękitnych oczach widać niedowierzanie. - Przecież to
niemożliwe! Ja również urodziłam się 29 lutego.
Sheng zaciska palce wokół ozdobnych kryształków.
- Coś takiego! - szepcze. - A to dopiero zbieg okoliczności!
- Co ty powiesz?! - odpowiada Harvey, usadowiwszy się na krawędzi posłania.
Przypadek
Znienacka Elektra czuje, że musi zmienić pozycję. Czuje, że w jej wnętrzu kipi prawdziwy wulkan. Z
wolna podchodzi do okna i otwiera je na całą szerokość. Do pokoju wpada rześkie, zimowe powietrze.
- Jak to się mogło stać? - zastanawia się na głos.
Powoli spogląda na niebo. Nad Rzymem zawisły gęste i ciężkie chmury. Nie widać gwiazd, lecz nie
oznacza to, że gwiazdy przestały świecić.
Elektra zamyka oczy i czuje, jak na jej twarzy lądują pojedyncze płatki śniegu. Po chwili topnieją i
spływają po skórze niczym malutkie łzy. Jej dłonie są gorące. Elektra czuje, że delikatne mrowienie
zmieniło się w przeszywający ból.
Po chwili otwiera oczy i spogląda na nowych przyjaciół. Zdaje sobie sprawę, że przez kilka minut żaden z
nich nie wypowiedział ani jednego słowa.
Posępny Harvey.
Rozmarzona Mistral.
Radosny Sheng.
- Nie wierzę w przypadki i zbiegi okoliczności - mówi Elektra drżącym głosem.
Elektra zawsze myśli logicznie. Analizuje zdarzenia, ocenia informacje, układa je w przejrzystą całość.
Jest perfekcjonistką. Potrafi ocenić ludzi w przeciągu kilku najkrótszych chwil. Potrafi wyjaśnić motywy
postępowania każdego człowieka i przewidzieć jego kolejne kroki.
Potrafi wyjaśnić wszystko, jednak nie wie, dlaczego w jej obecności przepalają się żarówki i pękają lustra.
Nie wie, dlaczego w jej obecności drukarki komputerowe odmawiają posłuszeństwa, a na ekranie
telewizorów pojawiają się zakłócenia.
Elektra nie wierzy w przypadki. Nie wierzy, że tak osobliwe spotkanie jest dziełem zwykłego zbiegu
okoliczności. Nie wierzy, bo również Elektra urodziła się 29 lutego.
Gdy informuje kolegów o dniu swoich urodzin czuje, że musi usiąść lub oprzeć się na kimś. Jej dłoń
delikatnie dotyka ramienia Shenga i wtem całe napięcie nagromadzone w jej wnętrzu odchodzi w
nieznane.
— Aaaaauuuuaaa! - krzyczy Sheng, czując bolesne pieczenie w okolicach ramion.
Sheng wciąż trzyma w dłoni pęk szklanych paciorków ozdabiających misterny klosz zabytkowej lampy.
Wtem pęka,żarówka, a lampa wybucha i rozpryskuje się na milion mikroskopijnych cząsteczek.
Telefon
Ruch na rzymskich ulicach, pokrytych warstwą białego puchu, zastyga w bezruchu niczym przerażone
stworzenie. Beatrice, ukryta we wnętrzu żółtego mini, próbuje zapomnieć o narastającym zamieszaniu.
Włącza odtwarzacz płyt kompaktowych i pozwala, aby muzyka zaprowadziła ją w nieznany, spokojny
wymiar. Jej myśli dryfują, niesione dźwiękami kolejnego utworu. Jest otoczona tysiącem
unieruchomionych samochodów. Niecierpliwi kierowcy trąbią na przypadkowych przechodniów i pojazdy
blokujące drogę. Posągi, strzegące wjazdu na mosty nad rzeką Tyber, spoglądają posępnie na Beatrice,
która zabłądziła we własnych myślach.
Beatrice zawiozła Jacoba Mahlera do wynajętego domu przy jednej z ulic w dzielnicy Coppede, nieopodal
Corso Trieste. Mahler jednoznacznie określił, gdzie chce się zatrzymać.
Powiedział, że pragnie mieszkać w jednym z mrocznych budynków, pełnym ornamentów, masek, łuków,
wieżyczek, lilii, róż i winorośli, splatających się pod spadzistymi dachami.
Beatrice była zaskoczona, lecz nie protestowała...
Beatrice opiera głowę na szybie. Czuje, jak ogarnia ją zmęczenie. Chłodne szkło jest niczym zastrzyk tak
bardzo potrzebnej energii. Niska temperatura odpędza nękające ją myśli. Beatrice miała nadzieję, że
kilka godzin spędzonych w towarzystwie Mahlera pomoże odpowiedzieć na wszystkie pytania,
tymczasem przejażdżka z tajemniczym gościem jedynie podsyciła jej ciekawość. Beatrice wiedziała, że
słynny Jacob Mahler jest nieprzystępny, lecz jawna arogancja żywej legendy przestępczego półświatka
zbiła ją z tropu.
Beatrice nie jest zadowolona.
Jacob Mahler jest zarozumiały i oschły.
Wszyscy mówią, że jest jednym z najlepszych płatnych zabójców na świecie.
We wnętrzu żółtego mini wciąż unosi się osobliwa woń fiołkowej wody kolońskiej.
Beatrice zamyka oczy i próbuje przypomnieć sobie ostatnie minuty spędzone w towarzystwie Mahlera.
- Czy mam coś przekazać Joe Vinilemu? - zapytała Beatrice, zatrzymawszy się przy wynajętym
domu.
Wyszli z pojazdu i stanęli przed żelazną bramą zakończoną ostrymi wypustkami. W oddali lśnił zarys
domu z licznymi balkonami, wspartymi na barkach nieruchomych posągów mitologicznych postaci.
- Powiedz mu, że spotkamy się jutro, jedenaście minut po jedenastej.
Telefon
-Tutaj?
Beatrice czuła, jak płatki śniegu przyklejają się do jej włosów niczym niewielkie, białe pająki. Jasne,
przenikliwe oczy Mahlera spoczęły na rozmówczyni. Mahler wskazał na dom i odparł:
- Nie ma mnie tutaj. W tym domu nikt nie mieszka.
„Ale ze mnie idiotka!" Pomyślała Beatrice. „Przecież nikt nie może dowiedzieć się, że Jacob Mahler jest w
Rzymie."
- Zatem spotkamy się w naszej restauracji?
Mahler po raz kolejny pokręcił głową. Skorzystał z nadarzającej się okazji i jeszcze raz uświadomił
kobiecie jej brak roztropności.
- Więc gdzie mamy się spotkać?
- W najlepszej kawiarni w Rzymie. Jedenaście po jedenastej.
Wypowiedziawszy te słowa, Mahler odwrócił się i udał w kierunku stalowej bramy.
- Panie Mahler? - zawołała Beatrice. - W najlepszej kawiarni w Rzymie? Czy mógłby pan wyrażać
się nieco jaśniej?
Z nieba spadła kolejna chmura śniegu. Na krótką chwilę Mahlera przesłoniła gęstą biel. Po kilku
sekundach jakby rozpłynął się w powietrzu.
Głośny dźwięk klaksonu przypomina Beatrice o otaczającym ją świecie. Samochody przesunęły się o
kilka metrów. Beatrice wrzuca bieg i powoli zbliża się do innych pojazdów uwięzionych w korku
zatłoczonej, rzymskiej ulicy. Powrót do domu z pewnością zabierze jej kilka najbliższych godzin. Beatrice
marzy o rozgrzanym łóżku i trzech lub czterech godzinach spokojnego snu.
Nagle czuje, jak ogarnia ją bezradność. Po omacku próbuje odnaleźć komórkowy telefon. Po chwili
przeszukuje zawartość książki telefonicznej zapisanej w pamięci miniaturowego urządzęnia. Znajduje
numer Joe Vinilego. Wpatruje się w połyskujący ekran telefonu, lecz brak jej odwagi, aby zadzwonić do
szefa. Postanawia wysłać krótką wiadomość: „Spotkanie jutro, jedenaście minut po jedenastej, w
najlepszej kawiarni w Rzymie".
- A niech to wszyscy diabli! - głośno przeklina.
Odrzuca telefon na tylnie siedzenie, oburącz chwyta kierownicę i liczy minuty potrzebne do pokonania
kolejnego metra. Niespodziewanie słychać ostry dzwonek telefonu.
Beatrice ponownie szuka komórki, sprawdza numer wyświetlony na ekranie i czuje ulgę. Dzięki Bogu, to
nie Joe Vinile. Dzięki Bogu, nie dzwoni też żaden z jej byłych chłopaków.
- Beatrice? - w słuchawce słychać głos Jacoba Mahlera. Beatrice czuje ogarniający ją niepokój. W
jaki sposób Mahler
zdobył jej prywatny numer telefonu?
- Tak, słucham cię Jacob - odpowiada, przygryzając usta. Bezwiednie wypowiedziała to zakazane
imię.
- Nastąpiła zmiana planów - odpowiada Mahler.
- Jak to?
- Jest coś, co musimy załatwić jeszcze tej nocy.
- Rozmawiałeś z Joe Vinilem?
- Musimy się spotkać.
- Gdzie?
- Pod mostem Sisto. Za pół godziny.
- To niemożliwe - odpowiada Beatrice.
Samochody stoją niczym zaklęte. Z nieba wciąż pada gęsty śnieg.
- To niemożliwe, ponieważ stoję w korku.
- Jakoś sobie poradzisz. To bardzo ważne.
- To niemożliwe. Jestem unieruchomiona.
--
- Właśnie dlatego przystępujemy do akcji. Będę na ciebie czekał. Mam nadzieję, że mogę na
ciebie liczyć.
Beatrice myśli nad odpowiedzią, lecz Jacob Mahler rozłącza się i kończy rozmowę.
- Myśl, myśl, myśl... - powtarza Beatrice.
Aby przedostać się do dzielnicy Coppede, należy dojechać do pierwszego skrzyżowania i skręcić w ulicę
biegnącą pod górę, która prowadzi na drugą stronę wzniesienia. Samochody na wszystkich trzech
pasach stoją niczym zaklęte. Niczym nieskończony korowód białych i czerwonych reflektorów przykrytych
topniejącą, śnieżną kołderką. W tym tempie sam dojazd do skrzyżowania zabierze przynajmniej
trzydzieści minut.
To zdecydowanie zbyt długo.
„Ludzie są unieruchomieni."
„Właśnie dlatego przystępujemy do akcji."
„Mam nadzieję, że mogę na ciebie liczyć."
Nagle, .w jej głowie świta szalony pomysł. Sprawnym ruchem Beatrice chwyta kurtkę z tylnego siedzenia
pojazdu. Następnie, drżącą dłonią sięga do klamki.
„Ludzie są unieruchomieni."
„Właśnie dlatego przystępujemy do akcji."
Beatrice bierze głęboki oddech. Przekręca kluczyk w stacyjce i gasi silnik. Wysiada z mini i zostawia auto
w samym środku gigantycznego korka.
- Chyba oszalałam - mówi po cichu, przeciskając się między samochodami. - Na pewno
oszalałam...
Za plecami słychać ponaglające dźwięki klaksonów. Beatrice nie odwraca się i zaczyna biec. Dobiega do
skrzyżowania i przechodzi przez ulicę. Jest tak, jak podejrzewała - na drodze prowadzącej pod górę nie
ma korka.
- Tajemnice rzymskich ulic... - szepcze, a na jej twarzy pojawia się uśmiech.
Kilka metrów dalej Beatrice zaczyna machać na przejeżdżające samochody. Wkrótce jeden z nich
zatrzymuje się.
- Potrzebuje pani pomocy? - pyta kierowca.
- Tak - odpowiada Beatrice. Nagle dzieje się coś dziwnego.
W jednej sekundzie gasną uliczne latarnie. Po chwili gaśnie sygnalizacja świetlna. Wkrótce gasną światła
okolicznych domów. Rzym tonie w ciemnościach.
- Co się dzieje? - pyta miody mężczyzna, rozglądając się wokół. Instynktownie wysiada z pojazdu,
zostawiając otwarte drzwi
po stronie kierowcy.
Beatrice rozpoznaje okazję.
- Zabieram pana samochód! - oznajmia.
Mężczyzna jest przekonany, że Beatrice żartuje i odpowiada:
- Ależ proszę bardzo. Proszę się nie krępować. Czy kradzież to pani praca?
- Być może! — odpowiada Beatrice i błyskawicznie zajmuje miejsce za kierownicą. Chwyta
kluczyki i uruchamia samochód. Odjeżdża, zostawiając za sobą kałużę rozpryskanego błota. Mężczyzna
biegnie jej śladem.
Wciąż pada śnieg.
Żółte mini jest uwięzione w bezkresnym, ulicznym korku.
Beatrice ukradła samochód.
Rzym jest spowity w ciemnościach.
Czas na kolejne spotkanie z Jacobem Mahlerem.
Ciemność
W pokoju Elektry panuje całkowita ciemność.
- Wszystko w porządku? Nic ci się nie stało? - pyta Elektra, klęknąwszy przy chłopcu. Odłamki
antycznej lampy są rozsypane po całej podłodze.
- Nie, ale...
- Mistral?
- Harvey?
- Jestem tutaj.
- Ja też.
- Nikomu nic się nie stało? -Nie.
- Czy ktoś mógłby mi powiedzieć, co właściwie się wydarzyło?
Przyjaciele ostrożnie i powoli próbują odnaleźć się w smoli-stoczarnych ciemnościach.
- Uważajcie na odłamki szkła.
- Są wszędzie - dodaje Sheng.
Elektra po omacku szuka włącznika światła. Po chwili próbuje zapalić światło, lecz włącznik odmawia
posłuszeństwa. Następnie, krok po kroku, zmierza w kierunku łazienki. W tym pomieszczeniu też nie ma
prądu.
- Chyba wysiadło napięcie. Prawdopodobnie poszły korki.
- Płomień... - mówi Harvey. - To było jak płomień...
- Widziałem, jak ogień wyłania się z dłoni Shenga — niepewnie dodaje Mistral.
Jej głos drży niczym źdźbło trawy na wietrze.
- Kurczę! - powtarza przerażony Sheng. - Kurczę!
W pokoju wciąż panuje złowroga ciemność. Jedynym źródłem światła jest księżycowa poświata
odbijająca się w płatkach padającego śniegu. Hotelowy dziedziniec pokrywa się białym puchem.
- Dokąd idziesz? - pyta Harvey, słysząc kroki Elektry.
Elektra siada na krawędzi jednego z łóżek i zakłada buty.
- Sprawdzę, czy w korytarzu też nie ma prądu.
- Pójdę z tobą - proponuje zaniepokojony Amerykanin.
Tak naprawdę myśli Elektry dryfują w odmiennym kierunku.
Elektra próbuje rozwikłać zagadkę tajemniczej energii, która kilka minut wcześniej wypełniła jej ciało. Czy
jest możliwe, aby nagromadzona energia przeszyła ciało Shenga? Czy nieznana, wewnętrzna moc
spowodowała wybuch starej lampy?
Elektra czuje strach. Czuje, że zaczyna drżeć.
Podczas eksplozji pokój rozświetlił błysk jasnego światła.
Harvey po omacku szuka butów.
- Wiedziałem, że nie powinienem był ich zdejmować - żartuje.
- Chyba nie zamierzacie zostawić nas samych?- pyta Mistral.
- Zaraz wrócę. Wyjdę tylko na korytarz i sprawdzę, czy wszystko działa - odpowiada Elektra,
zmierzając ku drzwiom sypialni.
- Jestem gotowy - mówi Harvey.
W ciemnościach dotyka swych kolan i dostrzega, że wciąż nie ma na sobie spodni.
- Daj mi jeszcze chwilę - dodaje zmieszany.
W pokoju słychać szelest grubej, dżinsowej tkaniny. Elektra otwiera drzwi i próbuje włączyć światło w
korytarzu.
Pstryk!
Wciąż jest ciemno.
- Kurczę! - po raz setny powtarza Sheng.
-1 co teraz?
- Pójdę na dół i sprawdzę korki - odpowiada Elektra.
- Masz jakieś świece?
- Być ińoże są w kuchni.
- Gdzie jesteś? - pyta Harvey i usiłuje odnaleźć Elektrę w ciemnościach.
Po chwili Harvey potyka się i przewraca na ziemię.
- Moja torba! - krzyczy Sheng.
- Nie ruszaj się stąd, Harvey! - dodaje Elektra lekko zdenerwowanym tonem. - Niech nikt nie
wychodzi z pokoju! Za chwilę przyzwyczaimy się do ciemności.
- Wciąż nic nie widzę! - odpowiada Sheng.
Oszołomiony Harvey słucha poleceń Elektry.
- To niemożliwe, żeby wszędzie było tak ciemno! - powtarza w myślach Elektra.
- Powoli zaczynam coś widzieć - po kilku minutach odzywa się Harvey. - Widzę, że stoisz przy
drzwiach Elektro. Widzę też zarys łóżek.
- Ja też zaczynam coś widzieć - szepcze Mistral.
- Ja wciąż widzę jedynie ciemności! - wtrąca Sheng.
- Widzę kontury mebli - mówi Elektra, kiwając głową.
Światło księżyca odbijające się w jasnym śniegu pozwala
dostrzec zarys sprzętów w sypialni, jednak w korytarzu nadal panują nieprzeniknione ciemności.
- Szczęściara z ciebie! - odpowiada Sheng. - Ja wciąż nic nie widzę. Być może wybuch pozbawił
mnie wzroku. Co wy na to?
Sheng czuje ciepły dotyk palców na policzku. To Mistral postanowiła pocieszyć kolegę.
- Nie denerwuj się. To moja ręka.
- Co robisz? - pyta młody Chińczyk.
Mistral gładzi przyjaciela po twarzy.
- Myślę, że nic ci nie jest. Nic nie widzisz, ponieważ... Myślę, że powinieneś w końcu otworzyć
oczy.
- Co?! Nie otworzyłem... - odpowiada zażenowany Sheng.
- Wciąż masz zamknięte oczy.
Sheng zbiera siły i powoli otwiera oczy.
- Sheng! - krzyczy zaskoczona Mistral. - Spójrzcie!
- Co się stało? - pyta zaniepokojony Sheng.
Sheng widzi nad sobą zarys dwóch sylwetek. Wychudzonego Harveya i Elektrę z burzą kręconych
włosów.
- Twoje oczy... - dodaje po cichu Mistral.
- Czy coś się stało? - pyta Sheng, dotykając ręką twarzy.
- To chyba sen! - wtrąca Harvey. -Co...?
- Twoje oczy mają żółty kolor - odpowiada Amerykanin.
- Jakby były ze złota! - po cichu dodaje Elektra. - Wyglądają jak dwa drogocenne klejnoty.
- Chyba żartujecie. Powiedzcie mi, że żartujecie!
- Nie żartujemy! Twoje oczy lśnią jak drogocenne klejnoty!
- odpowiada Mistral, kręcąc z niedowierzaniem głową.
- Mają złotą barwę.
- Lecz zaczynają ją tracić! - wskazuje Harvey.
- Co zaczynają tracić? - pyta Sheng.
- Blask. Tak, jakby się rozmywał.
- Jakby się rozmywał?
- Już nie są tak lśniące.
- Co nie jest tak lśniące.
- Czy czujesz ból? -Nie!
- A czy coś widzisz?
- Wszystko widzę na... żółto.
- Opowiedz nam dokładnie, co widzisz?
- Widzę was - odpowiada Sheng, podnosząc się z podłogi.
- Widzę drzwi na korytarz, widzę łazienkę...
- Widzisz drogę do łazienki? Widzisz, co jest w łazience?
- Jasne... To znaczy... Wy nic nie widzicie?
- Ja nie.
- Ja też nie.
- Jest strasznie ciemno Sheng. Nic nie widzimy.
- Czy coś mi się stało?
- Idę sprawdzić korki - odpowiada Elektra, stąpając niepewnie po pokoju.
- Idziemy z tobą! - chórem stwierdzają pozostali.
Kilka chwil później czworo przyjaciół po omacku przemierza korytarz, kierując się w stronę jadalni.
- Widzę coraz słabiej... Widzę coraz mniej szczegółów - mówi Sheng, odwracając się do Mistral.
- Twoje oczy straciły swój blask i kolor - odpowiada Mistral.
- Cokolwiek było w moich oczach, powoli znika - mówi Sheng, pocierając czoło.
- Przez chwilę wyglądałeś naprawdę super! - komentuje Harvey. - Tajemniczy płomień zmienił cię
w nocne zwierzę.
- Następnym razem twoja kolej! - odpowiada żartobliwie Sheng.
Elektra idzie na czele grupy. Zna każdy zakamarek korytarza, jednak w ciemnościach czuje się nieswojo.
W głębi ducha wie, że to ona spowodowała wybuch.
Przyjaciele są w jadalni. Białe obrusy rozłożone na niewielkich stolikach sprawiają, że meble wyglądają
niczym pole jasnych kwiatów wyrastających na nocnej łące. Elektra widzi, że przy windzie nie pali się
lampka bezpieczeństwa.
- Wydaje mi się, że w całym domu nie ma prądu - mówi po cichu.
Elektra powoli przemierza jadalnię. Po drodze potyka się o stoły i wprawia w ruch porcelanową zastawę
ustawioną na blatach.
- Czy często macie kłopoty z prądem? - pyta Sheng.
- Od czasu do czasu - odpowiada na poczekaniu Elektra, choć wie, że nie mówi prawdy.
- Nic nie widzę! - kolejny raz powtarza Sheng.
Przyjaciele stoją przy schodach pnących się w stronę sypialni
i masywnych drzwiach, które prowadzą na dziedziniec.
Kilka chwil później czworo przyjaciół po omacku przemierza korytarz, kierując się w stronę jadalni.
- Widzę coraz słabiej... Widzę coraz mniej szczegółów - mówi Sheng, odwracając się do Mistral.
- Twoje oczy straciły swój blask i kolor - odpowiada Mistral.
- Cokolwiek było w moich oczach, powoli znika - mówi Sheng, pocierając czoło.
- Przez chwilę wyglądałeś naprawdę super! - komentuje Harvey. - Tajemniczy płomień zmienił cię
w nocne zwierzę.
- Następnym razem twoja kolej! - odpowiada żartobliwie Sheng.
Elektra idzie na czele grupy. Zna każdy zakamarek korytarza, jednak w ciemnościach czuje się nieswojo.
W głębi ducha wie, że to ona spowodowała wybuch.
Przyjaciele są w jadalni. Białe obrusy rozłożone na niewielkich stolikach sprawiają, że meble wyglądają
niczym pole jasnych kwiatów wyrastających na nocnej łące. Elektra widzi, że przy windzie nie pali się
lampka bezpieczeństwa.
- Wydaje mi się, że w całym domu nie ma prądu - mówi po cichu.
Elektra powoli przemierza jadalnię. Po drodze potyka się o stoły i wprawia w ruch porcelanową zastawę
ustawioną na blatach.
- Czy często macie kłopoty z prądem? - pyta Sheng.
- Od czasu do czasu - odpowiada na poczekaniu Elektra, choć wie, że nie mówi prawdy.
- Nic nie widzę! - kolejny raz powtarza Sheng.
Przyjaciele stoją przy schodach pnących się w stronę sypialni
i masywnych drzwiach, które prowadzą na dziedziniec.
- Ciociu? - szepcze Elektra, usłyszawszy nieznane dźwięki dobiegające z pierwszego piętra.
Cisza.
- Myślę, że o tej porze wszyscy smacznie śpią.
- No i mają rację... noc jest po to, żeby spać - komentuje Harvey.
- Czy moglibyśmy uchylić drzwi? W ten sposób będziemy coś widzieć.
- Oczywiście. Pomóżcie mi trochę - mówi Elektra.
Elektra chwyta masywną zasuwę. Naoliwiony mechanizm
zamka przesuwa się bezgłośnie. Drzwi otwierają się z delikatnym skrzypnięciem, niczym budzone z
głębokiego snu.
Warstwa białego puchu, który osiadł na dziedzińcu, połyskuje srebrzystą poświatą. Delikatne refleksy
odbijają się w płatkach śniegu spoczywających na posadzce, niewielkiej studni i masce hotelowej
furgonetki. Głowy posągów ustawionych na tarasie przyozdobiła masywna, śnieżna czupryna.
- Wszystko przypomina scenerię z „Władcy pierścieni" - mówi Harvey. - Nie zdziwiłbym się, gdyby
zza winkla wyskoczył Gandalf.
Mistral przygryza usta i milczy. Magiczny krajobraz hotelowego dziedzińca przypomina jej o czymś
znacznie romantyczniej-szym od zwykłego, przygodowego filmu.
Blade światło wypełniające dziedziniec wpada przez drzwi i rozświetla wnętrze przedsionka. Przyjaciele
widzą zarysy klatki schodowej, recepcji, ustawionego w hallu miedzianego pojemnika na parasole i
ozdobnych roślin.
- Elektra? - krzyczy Sheng, zauważywszy, że gospodyni rozpłynęła się w powietrzu.
- Już idę! - odzywa się głos z wnętrza domu.
Przyjaciele słyszą łoskot zasuwanych szuflad i słowa Elektry:
- No jasne! Wiedziałam!
Elektra wyłania się zza stanowiska recepcyjnego z paczką papierosów w dłoni.
- Palisz papierosy? - pyta przerażony Harvey.
- Ja nie, ale ciotka Linda tak - odpowiada Elektra z uśmiechem na twarzy. - To znaczy, próbuje
nam wmówić, że rzuciła palenie wiele lat temu, ale byłam pewna, że schowała gdzieś paczkę papierosów
na czarną godzinę. Właśnie tego potrzebowaliśmy.
Elektra otwiera paczkę papierosów i wyjmuje z jej wnętrza jednorazową, zieloną zapalniczkę.
Harvey odpala zapalniczkę i po chwili niewielki płomień rozświetla klatkę schodową, która prowadzi do
piwnicy.
- Ojej! Spójrzcie tylko na to miejsce! Wygląda jak... - szepcze Amerykanin.
Mistral mija Harveya, uniemożliwiając mu dokończenie wypowiedzi, która podobnie jak wcześniejsze
mogłaby zabić urok i niepowtarzalność fascynującego miejsca. Przyjaciele schodzą do kamiennej
piwnicy. Stopnie prowadzą wprost do labiryntu pokoi i korytarzy wypełnionych zapomnianymi rupieciami.
- To miejsce jest niesamowite! - komentuje Mistral, obserwując tajemnicze komnaty.
- Hao! Super! - mruczy Sheng, przyglądając się kamiennym schodom znikającym w ciemnej
otchłani.
. - Liczniki i korki są w tamtym kącie - dodaje spokojnie Elektra, zrobiwszy kilka kroków.
Harvey podnosi zapalniczkę i oświetla rząd zakurzonych, nieruchomych liczników.
- Wygląda na to, że w całym domu nie ma prądu.
- Za to jest echo! - dodaje oczarowana Mistral.
- I stara, złośliwa mysz - dodaje Elektra, przyglądając się licznikom. - Masz rację Harv. W całym
domu nie ma prądu.
Delikatny płomień zapalniczki rozświetla ciemną piwnicę. Młody Amerykanin wpatruje się w koleżankę.
- Zgadzam się z tobą Elly - odpowiada, ułożywszy dłoń na jej ramieniu.
Elektra przymyka oczy i myśli: „Elly? Absolutnie nie! Nie podoba mi się to imię!" Elektra nie znosi
zdrobnień. Ponadto, to ona decyduje, kto może ją tak nazywać.
- Nie nazywam się Elly - odpowiada, odsuwając się o kilka kroków od chłopca.
- W takim razie ja nie nazywam się Harv - Amerykanin odpowiada poważnym głosem.
Po chwili Harvey gasi zapalniczkę.
Piwnicą tonie w złowrogich ciemnościach.
- Fajny z niego facet! - powtarza w myślach Elektra.
Ośnieżony dziedziniec „Domus Quintilia" przypomina tradycyjną, włoską posiadłość sprzed wielu wieków.
Elektra słyszy w oddali uderzenie kościelnego dzwonu i niespodziewanie czuje, jak zimny dreszcz
przeszywa jej ciało.
- Może powinniśmy obudzić mojego ojca? Albo moją ciotkę?
- Ale po co? - pyta Harvey. - Jeżeli w całym domu nie ma prądu, to i tak nic nie zrobimy. Poza
tym... sami zobaczcie... w wieży kościelnej też nie ma prądu.
Mistral wraz z przyjaciółmi stoi na progu otwartych drzwi. Wszyscy wpatrują się wieżę kościoła Santa
Cecylia.
- Harvey ma rację. Po drodze z lotniska widziałam, że wieża jest podświetlona.
- No właśnie! - dodaje Sheng. - Hao!
- Dlaczego ciągle powtarzasz „Hao"? - pyta Mistral.
-To takie powiedzenie. Tak, jakbyś mówiła „super" albo „ekstra".
Elektra nie słucha przyjaciół. Pogrążona w myślach przygląda się wieży.
- To niemożliwe! Jeszcze nigdy czegoś takiego nie widziałam... - szepcze.
- To tajemnicza moc dwudziestego dziewiątego lutego - odpowiada Harvey.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Czwórka nieznajomych, którzy urodzili się dwudziestego dziewiątego lutego trafia pod jeden
dach...
- Do jednego pokoju! - dodaje Sheng.
- I za ich sprawą w całym Rzymie wysiada prąd. Dla mnie to całkiem normalne. Jeżeli nie całkiem
normalne, to z pewnością nie bardzo dziwne.
Elektra przygląda się płatkom śniegu osiadłym na studni. Czuje każde uderzenie serca i setki
nieuporządkowanych myśli, które błądzą w jej głowie. Harvey ma rację. Światło wysiadło w momencie,
gdy tajemnicza energia przeszła przez ciało Shenga. Następnie wybuchła lampa. Lampa rozpadła się na
tysiące drobinek, a oczy Shenga przybrały złotą barwę.
- Możemy się przejść i zbadać sytuację - proponuje Elektra.
- Przejść się dokąd? - pyta Sheng.
Pułapka
- Za bramy hotelu.
- I dokąd pójdziemy?
- Wyjdziemy na ulicę i sprawdzimy, czy w innych budynkach też nie ma prądu. Może okazać się,
że prąd wysiadł tylko u nas.
- I co zrobimy później?
- Sama nie wiem. O tym porozmawiamy, gdy będziemy wiedzieć, co się dzieje w mieście.
- Dlaczego akurat my mielibyśmy sprawdzać, czy w innych domach jest prąd?
- Ponieważ tylko my nie śpimy.
- Ja nigdzie nie idę. Jest zbyt zimno - odpowiada Mistral.
Wszyscy, z wyjątkiem Harveya, ubrani są w lekkie piżamy.
- Jestem pewien, że się rozchorujemy! - dodaje Sheng.
- Przecież możecie się ubrać. Wasze ubrania leżą w sypialni - odpowiada Harvey spoglądając na
Elektrę.
- W takim razie ubieramy się i ruszamy w miasto.
Most
Dzielnica Trastevere przypomina jednobarwny rysunek sporządzony węglem. Spokojnie i cicho wyrasta z
białej, śnieżnej powłoki. Surowe budynki, spadziste dachy, mroczne pałace wsparte na licznych
kolumnach, miedziane rynny, strzeliste wieże.
Otoczenie spowijają ciemności.
Przyjaciele powoli wychodzą za bramy hotelu, skręcają koło kościoła Santa Cecilia i idą w stronę rzeki.
Pod ich stopami skrzypi świeży śnieg.
Sheng jest jedynym spośród przyjaciół, który nie przestaje mówić. Aby uchronić włosy przed padającym
śniegiem założył plastikowy, hotelowy czepek i próbuje przekonać pozostałych, aby poszli w jego ślady.
- W czepku na głowie wyglądasz naprawdę zabawnie - mówi Harvey.
Zdarzenia dzisiejszego wieczoru sprawiły, że Harvey zmienił się nie do poznania. Wydaje się
spokojniejszy, nabrał pewności siebie.
Przyjaciele stają na placu Piscinula. Wokół nich gromadzą się grupki przechodniów rozprawiających o
osobliwym zaciemnieniu. Kierowcy zapalają światła samochodów, a wszyscy zebrani wskazują na
pogrążone w ciemnościach kontury okolicznych budynków. Dziesiątki kobiet i mężczyzn. Niektórzy się
śmieją, inni narzekają. Jakiś barman opowiada o gościach, którzy pomimo braku prądu domagali się
muzyki. Grupa studentów porzuciła plecaki w zaspie śniegu i prowadzi wojnę na śnieżki. Elektra kieruje
się do dwójki nieznajomych i wypytuje o brak prądu.
- W całej dzielnicy nic nie działa - odpowiada kobieta. - Podobnie jest w dzielnicach Parioli i
Esquilino. Niektórzy mówią, że w innych częściach miasta wszystko jest po staremu.
- To wszystko przez wybuch w podziemnym przejściu - narzeka mężczyzna i przystępuje do opisu
wypadków podczas prac remontowych. - Słyszycie, jakie jest zamieszanie?
Przyjaciele wsłuchują się w odległe dźwięki klaksonów.
- Wyobrażacie sobie, co dzieje się na ulicach. Spadł śnieg, a na domiar złego wysiadła
sygnalizacja świetlna - kontynuuje mężczyzna.
Mistral wykonuje sprawny unik. Przypadkowa śnieżka mija ją
o kilka centymetrów. Błyskawicznie szykuje własną amunicję
I rzuca ją w nieznanym kierunku.
- Nie rób tak. To bardzo zły pomysł! - upomina ją Harvey.
- Nieprawda! To doskonały pomysł! - krzyczy Sheng i staje u boku Mistral.
W przeciągu kilku sekund są w samym centrum zaciekłej bitwy na śnieżki.
Most
Pozbawiona oświetlenia, stara dzielnica Rzymu wygląda po prostu magicznie. W półmroku widać zarys
brukowanych ulic i uśpionych budowli.
- Macie ochotę zobaczyć Tyber nocą? - pyta Elektra, wykonując unik przed kolejną śnieżką, która
mknie w jej kierunku.
- Rzeka jest daleko stąd?
- Nie. Jest tuż za rogiem.
Doszedłszy do rzeki, przyjaciele widzą, że miasto podzielone jest na dwie części. Jedna część jest
oświetlona, a druga spowita jest w delikatnej, księżycowej poświacie. Harvey, Elektra, Mistral i Sheng
opierają się na balustradzie mostu Garibaldiego i wpatrują w jasną część metropolii po drugiej stronie
Tybru.
- Więc w tamtej części miasta wciąż jest prąd! - mówi zadowolona Elektra.
Pozostali nie reagują na słowa koleżanki. Przyglądają się migoczącym światłom, których odbicie rysuje
się w lustrze wody, i podziwiają taniec milionów płatków śniegu spadających z ciemnogranatowego nieba.
Mistral czuje się tak, jakby śniła na jawie.
- Co jest w oddali? - pyta, wskazując palcem częściowo oświetloną wyspę Tiberinę.
Wyspa stanowi swoistą granicę między jasną i ciemną częścią miasta.
- Z tego co wiem, to szpital Fatebenefiratelli, restauracja, kilka kościołów i... - odpowiada Elektra.
- I co jeszcze?
- Rzeźba Matki Boskiej. Nazywają ją „Matka Boska Świetlista".
- Mając na uwadze obecne okoliczności przyznam, że jest to doskonała nazwa - mówi Harvey. -
Chcecie się przejść i obejrzeć ją z bliska?
- Niestety, nie będzie to możliwe. Rzeźba ustawiona jest w kościele, a kościół jest zamykany na
noc.
- Miałem na myśli wyspę - wyjaśnia Harvey.
- Jeżeli chcecie tam iść...
Czworo przyjaciół zmierza w kierunku najstarszego rzymskiego mostu. Przecina on rzekę niczym
mroczny, tajemny cień.
- Ten most nosi nazwę Quattro Capi. Oczywiście, nazwano go tak na cześć starej legendy -
tłumaczy Elektra.
- Jakiej legendy?
- W połowie budowli umieszczono rzeźby czterech głów. Mówi się, że są to głowy budowniczych
mostu. Podczas prac nad mostem główni budowniczy pozostawali w nieustającym konflikcie, a po
ukończeniu prac zostali ścięci... Ich głowy zostały uwiecznione w rzeźbach i ustawione na moście, aby
wielcy budowniczy na zawsze pozostali w zgodzie... w pośmiertnej zgodzie.
- To potworne! - wykrzykuje Mistral.
- W istocie na moście znajdziemy osiem głów - Elektra kontynuuje swą opowieść, zbliżywszy się
do monumentalnej, ośnieżonej budowli. — Cztery głowy nie przedstawiają twarzy architektów. Ukazują
oblicze Giano Bifronte.
- Kogo? - pyta Harvey.
- Janusa, rzymskiego boga o dwóch twarzach. Jedna z twarzy obserwuje przeszłość, a druga
patrzy w przyszłość.
Dostojne wody Tybru wędrują leniwie rozległym korytem. Płatki padającego śniegu giną w otchłani rzeki.
Pod mostem słychać delikatne powiewy nocnego wiatru.
- Połowa miasta jest jasna, a połowa ciemna. To niezwykle osobliwy widok - szepcze Mistral.
Mistral żałuje, że nie zabrała ze sobą brulionu i ołówka - w ten sposób mogłaby uwiecznić niecodzienną
scenerię na kartce papieru. Próbuje zapamiętać każdy szczegół otaczającego pejzażu.
- Mogłabym patrzeć przed siebie całą noc. Jest tu tak pięknie.
- Więc idziemy na wyspę czy nie? - pyta zniecierpliwiony Sheng.
- Poczekajcie chwilę! - mówi Elektra, zatrzymawszy się przed płaskorzeźbami przedstawiającymi
twarze owiane prastarą tajemnicą.
- Czy nie jest wam gorąco? - dodaje po chwili.
- Gorąco? - odpowiada od niechcenia Harvey. - Chyba żartujesz? Zaraz zamarzniemy!
- Elektra? Wszystko w porządku? - pyta Mistral.
- Oczywiście.
- Wydaje mi się, że coś dzieje się z twoimi włosami.
Mistral dotyka ramienia przyjaciółki. W jednej chwili Elektra
czuje, że jej ciało wypełnia się wewnętrznym płomieniem. Po chwili burza grubych loków zmienia się w
setki czarnych, poskręcanych węży.
Elektra spogląda w niebo. Chmury powoli ustępują, a na ziemię pada światło kilku samotnych gwiazd.
Z drugiej strony mostu widać sylwetkę mężczyzny, który biegnie w kierunku czwórki przyjaciół.
Mężczyzna jest wyczerpany. Potyka się i ogląda za siebie, jakby się czegoś obawiał. Na chwilę przystaje,
próbuje złapać oddech i kontynuuje bieg. Dotarłszy do grupki dzieci upada na ziemię. Po chwili próbuje
się podnieść, lecz nie ma na to siły.
- Pomóżcie mi! - błaga, leżąc na zimnym asfalcie. W jednej ręce trzyma starą, brązową teczkę
skórzaną.
- Pomóżcie mi! — powtarza.
Elektra, Harvey, Sheng i Mistral stoją oszołomieni. Z zaciekawieniem przyglądają się nieznajomemu. Ma
około sześćdziesięciu, może siedemdziesięciu lat. Ubrany jest w elegancki, długi płaszcz.
- Hej! - krzyczy Sheng. - O co w tym wszystkim chodzi?
- Wydaje mi się, że powinniśmy uciekać... - mówi Harvey, cofając się o krok.
- Wygląda na to, że ten człowiek jest kompletnie pijany! -szepcze Mistral i chowa się za plecami
Elektry.
Elektra stoi w miejscu i przygląda się nieznajomemu. Mężczyzna spogląda na dziewczynę. ,
- Wiem, kto to jest - myśli Elektra, choć zdaje sobie sprawę, że jest to niemożliwe.
Tajemniczy człowiek ma szczupłą twarz i długą, białą brodę. Wygląda na zmęczonego. Jego oblicze
wydaje się znajome, lecz Elektra wie, że ich drogi nie skrzyżowały się wcześniej.
- Pomóżcie! Pomóżcie mi! - mężczyzna powtarza nieco głośniej i wyciąga rękę w kierunku czworga
przyjaciół. - Proszę... Proszę...
Nieznajomy ma sine palce. Jest przemarznięty. W jego oczach widać błaganie o litość.
- Elektra! - szepcze przerażona Mistral. - Nie zbliżaj się do niego. Mężczyzna przyciska do piersi
skórzaną teczkę. Wciąż patrzy
na Elektrę. Zachowuje się tak, jakby wiedział, kim jest stojąca przed nim dziewczyna.
- Kim jesteś? - pyta Elektra ściszonym głosem. Mężczyzna porusza sinymi ustami i powtarza
bezgłośnie
nieodgadnione słowa.
- Dość tego! - krzyczy Harvey. - Uciekajmy!
Mężczyzna bezustannie porusza ustami i powtarza zagadkowe słowa.
- Co... Co on mówi? - szepcze Elektera.
Na czole Elektry pojawiają się kropelki potu.
- Jest tak gorąco! Czy nikt z was nie czuje, że zrobiło się nieznośnie gorąco?
- Chodźmy stąd - powtarza Harvey.
- Masz całkowitą rację! - zgadza się Sheng.
Mistral przekonuje Elektrę, aby postąpić tak, jak chce Harvey, lecz nagle Elektra zaczyna rozumieć
znaczenie słów wypowiadanych przez nieznajomego człowieka.
Rusza w kierunku mężczyzny.
- Chodźcie do mnie! - krzyczy do towarzyszy. - Musimy mu pomóc!
Podbiega do mężczyzny, a ten obraca się na bok i próbuje wstać. Elektra chwyta nieznajomego za rękaw
i stara się podnieść starca z ziemi, lecz jest zbyt słaba. Ubranie mężczyzny jest przemoczone. Jego
ciałem wstrząsają drgawki. Elektra otrzepuje śnieg z włosów i czeka na pomoc przyjaciół.
Pierwszy przybiega Harvey.
- Czy postradałaś zmysły? - pyta. - Czy zdajesz sobie sprawę z tego, co robisz?
- Nie - przyznaje Elektra.
Harvey i Elektra chwytają mężczyznę za ramiona i podnoszą go z ziemi. Starzec chwieje się na nogach,
kaszle i szuka oparcia na kamiennym gzymsie.
- Dziękuję... - mówi ściszonym głosem. - Wy... wy...
Ręce mężczyzny wciąż drżą. Przyjaciele widzą, że jedna z nogawek jego spodni jest rozdarta.
- Kim pan jest? - pyta Elektra. - I co za dziwne słowa pan powtarzał?
- Nadszedł czas! Nadszedł czas! - krzyczy mężczyzna i wskazuje za siebie.
Baccalario Pierdomenico Ognisty Pierścień Książkę dedykuję mojej babci, która z bliska ogląda gwiazdy. Tytuł oryginału: Century. L'Anetto di Fnoco Tłumaczenie: Patryk Gawron Ilustracje (okładka): Iacopo Bruno Pozostałe ilustracje: Gioia Giunchi ISBN-10: 83-7512-586-5 ISBN-13: 978-83-7512-586-3 O 2006 - EDIZIONI PIEMME Spa © 2008 for the Polish edition by Firma Księgarska Jacek i Krzysztof Olesiejuk - Inwestycje Sp. z o.o. ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Mazowiecki www.olesiejuk.pl Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej publikacji nie może być reprodukowana, przechowywana jako źródło danych, powielana w jakiejkolwiek formie zapisu bez pisemnej zgody wydawcy. r FIRMA i. aW KSIĘGARSKA Wydawca: Firma Księgarska Jacek i Krzysztof Olesiejuk - Inwestycje Sp. z o.o. ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Mazowiecki www.olesiejuk.pl Pierdomenico Baccalario Ognisty Pierścień Ilustracje Iacopo Bruno PRYWATNA BIBLIOTEKA MICHAŁA KOWALA Wiem, że jestem śmiertelnikiem. Lecz gdy podziwiam kręte ścieżki gwiazd, moje stopy nie dotykają ziemi. Gdy obserwuję wędrówkę gwiazd, staję obok Zeusa i rozkoszuję się boską ambrozją. Ptolemeusz, astronom Natura lubi się ukrywać. Heraklit zwany „Ciemnym", filozof Początek Gwiazdy Wielkiej Niedźwiedzicy leniwie rozświetlają nocne niebo. Nadszedł ich czas. Cisza, która wypełnia wnętrze baraku, raz po raz przerywana jest dźwiękiem nerwowych uderzeń palców o blat stołu. Wtem słychać pytanie. Treść słów zastyga w dusznym powietrzu. -Jesteście pewni, że ona przyjdzie? Nikt nie odpowiada. Aluminiowe okna są przemarznięte. Za szybami szaleje śnieżyca. W oddali lśni dostojna powierzchnia lodowca. - Wydaje mi się, że słyszę wilki... - wtrąca jeden z mężczyzn drapiąc się po brodzie. - A wy, nic nie słyszycie? Głos zabiera drugi z mężczyzn. Jest stary i zmizemiały - niczym drzewo, które przeżyło pożar. - Czas brać się do pracy! - sugeruje. - Nie mamy czasu do stracenia. Początek Gwiazdy Wielkiej Niedźwiedzicy leniwie rozświetlają nocne niebo. Nadszedł ich czas. Cisza, która wypełnia wnętrze baraku, raz po raz przerywana jest dźwiękiem nerwowych uderzeń palców o blat stołu. Wtem słychać pytanie. Treść słów zastyga w dusznym powietrzu. - Jesteście pewni, że ona przyjdzie? Nikt nie odpowiada. Aluminiowe okna są przemarznięte. Za szybami szaleje śnieżyca. W oddali lśni dostojna powierzchnia lodowca. - Wydaje mi się, że słyszę wilki... - wtrąca jeden z mężczyzn drapiąc się po brodzie. - A wy, nic nie słyszycie1 Gios zabiera drugi z mężczyzn. Jest stary i zmizemiały - niczym drzewo, które przeżyło pożar. - Czas brać się do pracy! - sugeruje. - Nie mamy czasu do stracenia. Kobieta odrywa ręce od stołu, spogląda na zegarek, i kiwa głową. - Zgadzam się. Czas brać się do pracy.
Mężczyźni otwierają notatniki i pośpiesznie przeglądają szeleszczące strony. - Z dziećmi wszystko w porządku? - pyta brodaty mężczyzna. - Wciąż rosną - odpowiada kobieta. - Już wkrótce nadejdzie czas wyboru. Kobieta wyjmuje dwadzieścia fotografii i pokazuje je towarzyszom. Zdjęcia wędrują z rąk do rąk. , - Ile mają lat? - pyta sędziwy człowiek. - Osiem. Na twarzy brodatego mężczyzny widać oznaki niepokoju. Brodacz niespodziewanie wstaje z krzesła i zmierza do okna. Z niepokojem wygląda na zewnątrz, lecz wszystko przesłania szalejąca śnieżyca. - Znów je słyszę. Znów słyszę wilki. Starzec zaczyna się śmiać: - Od najbliższych zabudowań dzieli nas trzydzieści kilometrów lodu. Sam powiedz, skąd wokół nas miałyby pojawić się wilki? Brodacz pozostaje przy oknie, a szyba z wolna pokrywa się warstwą srebrzystobladej pary. Po chwili wraca na miejsce i setny raz spogląda na zegarek. - Być może powinniśmy byli spotkać się w mniej odludnym miejscu. Mogliśmy umówić się w parku, tak jak ostatnio. -Itak by nie przyszła. Przecież wiesz, jaka jest. W każdym razie... - stary mężczyzna wskazuje na zdjęcie małej dziewczynki. - Przecież umówiliśmy się, że ta się nie nadaje. Kobieta przesuwa palce po filiżance z herbatą i unosi brew, nie zdradzając przy tym swego nastroju i myśli. - Zmieniłam zdanie - odpowiada, przełknąwszy łyk gorącego napoju. - Nie wydaje mi się, abyś mogła ot tak zmieniać zdanie. - To moja sprawa. - Lecz ta dziewczynka... - odpowiada mężczyzna, wskazując na fotografię dziecka z burzą ciemnych, kręconych włosów. - Przecież jest twoją bratanicą. - Posługuje się dwoma językami lepiej od nas wszystkich. Jak długo mam was przekonywać? - Przecież wiesz o wszystkich niebezpieczeństwach. -A ty znasz przyczyny, dla których postępuję tak, a nie inaczej. - Poprzednio umówiliśmy się, że nie będziemy jej brać pod uwagę. - Poprzednio było osiem lat temu, kilka lat po jej narodzinach. Zapada milczenie. We wnętrzu baraku słychać tylko odgbsy bulgoczącego czajnika, który ustawiono nad paleniskiem, i trzaskające iskry dopalających się drew. Mężczyźni patrzą posępnie na fotografie ułożone na stołe: białe twarze, skośne oczy, jasne włosy, rude włosy, jasna skóra, ciemna skóra. Twarze chłopców i dziewcząt. Wszystkie tak różne od siebie, lecz równocześnie posiadające jedną wspólną cechę. Już wkrótce dzieci poznają tajemnicę. Ściany baraku uginają się pod ciężarem śniegu. Gwiazdy, rozświetlające złowrogie ciemności, leniwie podążają swą niezmienną drogą. - Nie chciałbym, abyś popełniła błąd - kościsty człowiek ponownie przerywa milczenie. - Nigdy wcześniej nie popełniłaś błędu? - Robię, co mogę, aby wystrzegać się pomyłek. Przecież pracuję Z niebezpiecznymi ludźmi... Sami wiecie, z kim. Brodaty mężczyzna przerywa nerwową wymianę zdań i wtrąca: - Nie przejmujmy się nadto czymś, co dopiero się stanie. Przecież jest zbyt wcześnie, aby podejmować ostateczne decyzje. Teraz muszę wiedzieć, dokąd mam przewieźć mapę. - Gdzie ją ukryłeś? Brodacz wskazuje starą, skórzaną teczkę. - Myślę, że nie wzbudzi podejrzeń... - Mam taką nadzieję. Gdyby ktoś dowiedział się... Starzec przerywa swoją wypowiedź- W ciszy słychać nagłą wrzawę. Dźwięki ciężkich kroków. Ujadanie psów. Przeraźliwy skowyt. Wilki. Kobieta i mężczyźni wstają z krzeseł. - Czy teraz mi wierzycie? - krzyczy brodacz zmierzając do okna. Po kilku sekundach drzwi do baraku otwierają się. Do wnętrza wchodzi nieznany przybysz Z rakami przypiętymi do butów. Chwilę później nieznajomy zdejmuje ochronną maskę i rzuca na ziemię grube rękawice. - Przepraszam za spóźnienie... - wtrąca z rozbrajającym uśmiechem. Spod kaptura puchowej kurtki wystają kosmyki długich, czarnych, kręconych włosów. - Zanim ruszyłam w waszą stronę, musiałam
dowiedzieć się, gdzie wszystko się zacznie. Kobieta zwinnym ruchem odpina sztywne raki od ośnieżonych butów. Zamyka drzwi, pozostawiając na zewnątrz sanie i stado wilków. - Wszystko rozpocznie się w Rzymie. Pułapka Nieruchoma Elektra w ciemnościach wyczekuje odpowiedniej chwili. Jej ręce spoczywają na skrzyżowanych nogach. W palcach trzyma sznurek, który uruchomi pułapkę. Elektra pozostaje w bezruchu. Jest niczym jeden z nieruchomych sprzętów wypełniających czeluście mrocznej piwnicy. Elektra oddycha miarowo i bezgłośnie. Nie zwraca uwagi na kurz, który z każdą mijającą minutą pokrywa ją od stóp do głowy. - Wychodź. No chodź do mnie - powtarza w myślach. Spowita mrokiem wsłuchuje się w dźwięki docierające ze wszystkich kierunków. W oddali słychać tykanie liczników i szum pompy tłoczącej wodę do hotelowych pokojów. Każdy z nich tyka własnym, niepowtarzalnym rytmem. W przepełnionej kurzem piwnicy panuje grobowa cisza. Ognisty Pierścień Hotel, miasto i świat pozostały w oddali. Jest ciepło. Nadszedł 29 grudnia. Nastąpił początek, lecz Elektra jeszcze o tym nie wie. Ledwo słyszalny szelest to znak, że mysz jest blisko. Tup, tup. W ciemnościach słychać dyskretne dźwięki kroków malutkiego zwierzątka. Elektra ściska sznurek i uśmiecha się do siebie. - Nieodparty urok sera pecorino romano! - z dumą powtarza w myślach. Ciotka Linda od lat powtarza, że nikt nie oprze się-odrobinie wybornego pecorino romano. Tup, tup. I cisza. Tup, tup. I znów cisza. Mysz szuka w powietrzu śladów aromatu sera i z wolna podąża ich śladem. - Już prawie jesteś moja! - Elektra powtarza w myślach i kurczowo ściska sznurek. Po chwili zadaje sobie pytanie: Jak długo masz zamiar drażnić się ze mną, głupi gryzoniu?! Elektra zbudowała prostą pułapkę: pod pudełkiem po butach umieściła niewielki kawałek sera pecorino. Pudełko przymocowała do starej parasolki. Jeden ruch sznurkiem i pudełko spadnie na zaskoczoną mysz. Teraz należy się skupić i wyczekać na właściwą chwilę. Na ten ułamek sekundy, gdy pod osłoną ciemności mysz dotrze do aromatycznej przynęty. Elektra wie, że musi polegać na własnej intuicji. Wewnętrzny głos mówi jej, że chwila zwycięstwa jest jeszcze odległa. Elektra czeka. Jeszcze kilka minut. Tup, tup. Mysz jest coraz bliżej. I znów chwila ciszy. Elektra nie lęka się wyzwań. Mijają ostatnie sekundy misternego planu, gdy wszystko wskazuje na zbliżający się sukces i ostateczne zwycięstwo. Elektra wyobraża sobie bezmiar dumy na twarzy jej ojca, gdy ten wróci z lotniska. Ciotka Linda z pewnością będzie przerażona widokiem zdechłej myszy. Najlepiej, jeśli pokaże ciotce mysz, trzymając ją za ogon, tak aby zdobycz swobodnie dyndała w powietrzu. Ciotka Irena zapewne powie: „Nie powinnaś bawić się w piwnicy. Piwnica to prawdziwy labirynt ciemnych i niebezpiecznych korytarzy". Po chwili namysłu doda ze złowrogim wyrazem twarzy: „Musisz pamiętać, że nikt nie wie, dokąd prowadzą podziemne korytarze". Elektra nie przyszła do piwnicy dla byle zabawy. Ukryła się w ciemnościach, aby wypełnić misję. Misję schwytania myszy. Misja to nie to samo, co zwykła zabawa. Tup, tup. Mysz jest coraz bliżej. Lecz wtem... Wtem sufit piwnicy zaczyna dygotać. Donośne kroki wprawiają w ruch setki butelek ułożonych na bezkresnych regałach. - Nie teraz! - powtarza w myślach Elektra. - Dlaczego akurat teraz?!
Hałas i rumor nabierają mocy. Kurz nagromadzony w piwnicznym powietrzu ponownie zaczyna wirować. Wyraźnie słychać coraz bliższe kroki i głos zdenerwowanej kobiety. Głos przypomina dźwięk policyjnej syreny. - EEELLEEEEEEEEKTRAAAAAA! - rozbrzmiewa syrena, a drzwi do piwnicy stają otworem. Ognisty Pierścień Strumień światła wdziera się na schody, sięga regałów i butelek wina spoczywających na półkach. Blada poświata osadza się na szafach i niezliczonych, kamiennych figurkach. Elektra patrzy w podłogę. Mała, szara myszka stoi na tylnich łapkach, centymetr od pułapki. - Tym razem mi nie umkniesz! - powtarza Elektra, pociągając za sznurek. Pudełko upada na ziemię, lecz mysz wciąż cieszy się wolnością. - Nie! - krzyczy Elektra. Ciotka Linda stoi na schodach i po omacku poszukuje włącznika światła. Chwilę później całe wnętrze wypełnia się jasnością. Dwanaście żarówek rozświetla piwnicę i odpędza mrok. Żarówki, uwięzione w kloszach ze starych butelek, smętnie zwisają z sufitu. - Elektra! Siedziałaś tu po ciemku? - A niech to! - odpowiada Elektra, stając na równe nogi. — Znów mi uciekła! - Kto uciekł? - pyta zmieszana ciotka. Elektra szybko chwyta parasolkę i patrzy z wyrzutem na starszą kobietę. - Czego chcesz tym razem? Ciotka stoi na schodach i studiuje wnętrze piwnicy. Wydaje się zaskoczona - niczym osoba, która po raz pierwszy w życiu zeszła pod ziemię. - Aż strach pomyśleć, jaki tu bałagan! Pewnego dnia namówię twego ojca, aby pofatygował się ze mną do piwnicy i w końcu zrobimy tu porządek. Przyznasz moja droga, że nie uchodzi, aby piwnica była w takim stanie! Zamyślona kobieta na chwilę zapomina, dlaczego szukała Elektry. Elektra patrzy na ciotkę jak na intruza i czuje, że kipi w niej złość. Starsza kobieta z gracją przeczesuje ręką swe siwe włosy. Nie wie, że pokrzyżowała misterny plan bratanicy. Na podłodze leży, teraz już bezużyteczne, pudełko po butach. W zakamarkach kamiennego wnętrza ukrywa się mysz. Oświetlony labirynt podziemnych pomieszczeń i korytarzy traci swój tajemniczy urok. - O co chodzi, ciociu Lindo? - Elektra ponawia pytanie. Ciotka wciąż milczy. - CIOCIU LINDO! - Elektra powtarza po kilku chwilach podniesionym głosem. Osłupiała ciotka wpatruje się w Elektrę. - Elektro, kochanie - odpowiada spokojnym głosem. - Dzwonił twój ojciec z lotniska. Mówił, że jest jakiś problem z pokojami. Obawia się, że przytrafiło się coś bardzo poważnego. - O co chodzi? - Nie chciał mi powiedzieć. - A gdzie jest teraz? - Wciąż jest na lotnisku. - odpowiada uśmiechnięta ciotka. Fernando Melodia wyłączył telefon komórkowy. Bezduszny głos operatora poinformował go, że abonent nie posiada wolnych środków na koncie. - No nie! - mruczy Fernando pod nosem. - No i co teraz? Tuż obok niego stoją Millerowie - amerykańskie małżeństwo z wyraźnie niezadowolonym synem. Fernando i amerykańska rodzina stoją w hallu terminalu A. Obok nich piętrzy się stos olbrzymich walizek. Rodzice są znacznie niżsi od syna. Chłopak jest szczupły i wysoki, z czupryną niesfornych włosów. Jego twarz ma grobowy wyraz. Być może wstydzi się własnych rodziców ze względu na ich osobliwe odzienie. Ojciec ubrany jest w szary, kraciasty płaszcz, a jego szyję zdobi krzykliwa mucha w kropki. Kobieta ubrana jest w garsonkę koloru khaki. Oto rodzina Millerów. Przyjechali do Rzymu. Rodzice są tym uszczęślwieni. Zarezerwowali ostatni wolny pokój, aby spędzić noc sylwestrową we Włoszech. Profesor przybył na ważną konferencję poświęconą problemom ocieplania się klimatu. Jego żonii wygląda na kobietę, która nie oprze się wielogodzinnym i wyczerpującym zakupom. Ich syn jest nieszczęśliwy, jakby znalazł się z dala od domu wbrew swojej woli. Fernando wzdycha. Pod ramieniem ukrywa kartkę papieru, którą zabrał z hotelu, aby odnaleźć gości na zatłoczonym lotnisku. Na kartce jest napis:
HOTEL „DOMUS QUINTILIA" WITAMY! Kartka była pomysłem Elektry. Niewątpliwie, Elektra miała dobre intencje, lecz kilka minut wcześniej Fernando żałował, że przystał na pomysł córki. Trzymał kartkę w widocznym miejscu i po chwili, u jego boku stanęła uśmiechnięta rodzina Millerów. Dwójka dorosłych gości. Krótki uścisk dłoni. - Jak miło, że wyjechał Pan po nas! - krzyczy pan Miller, oddalając się na minutę od wózków z bagażami, aby podziękować właścicielowi hotelu za jego uprzejmość. Fernando uśmiecha się niepewnie. Od tamtej pory uśmiech nie opuści jego twarzy na ułamek sekundy. Uśmiechnięty Fernando chce zapaść się pod ziemię i umrzeć ze wstydu. Fernando czuje zakłopotanie, ponieważ przyjechał na lotnisko Fiumicino, aby odebrać dwójkę dorosłych gości. Dwójkę, a nie trójkę. Miał odebrać dwie damy z Francji nazwiskiem Blanchard. Nie spodziewał się amerykańskiej rodziny Millerów. Przyjechał na spotkanie matki i córki, które miały wylądować na terminalu B, lot osiem-zero-osiem, z paryskiego lotniska Charles'a de Gaulle'a. Miał powitać w Rzymie młodą projektantkę perfum Celice Blanchard wraz z jej pociechą imieniem Mistral. Miał nadzieję zabrać je z lotniska, zawieźć do hotelu i przekazać im klucze do pokoju numer cztery. Pokoju w kolorze niebieskim. Pokoju z łazienką, prysznicem i malowniczym tarasem nad jedną z bocznych uliczek. Kobiety miały zająć jedyny wolny pokój. W hotelu nie ma miejsca dla trzyosobowej rodziny z innego kontynentu. Na twarzach Amerykanów widać spokój. Turyści są zadowoleni. To znak, że są pewni, iż sytuacja jest pod kontrolą. Ich dobre samopoczucie to znak, że Fernando popełnił niewybaczalny błąd podczas przyjmowania rezerwacji. Okoliczności są dramatyczne. Fernando wkłada rękę do kieszeni spodni i upewnia się, że wciąż spoczywa w niej miniaturowy telefon. Ma nadzieję, że Elektra wkrótce zadzwoni i znajdzie wyjście z opresji. - Czy coś się stało? - pyta profesor. Amerykanin po raz kolejny bezwiednie poprawia nakrapianą muchę. - Nie, nie. Wszystko w porządku - odpowiada Fernando serdecznym tonem i w myślach poszukuje właściwego rozwiązania kłopotliwej sytuacji. Właściciel hotelu próbuje zapomnieć, że podczas Świąt i Nowego Roku Rzym jest pełen turystów. Po chwili dodaje, wskazując ręką na tablicę przylotów. - Musimy jeszcze poczekać na dwoje gości. Wydaje mi się, że wkrótce do nas dołączą. W otoczeniu tysięcy turystów i niezliczonych wózków bagażowych Fernando próbuje odzyskać spokój. - Jakoś sobie poradzę - w myślach powtarza hotelarz. Nie po raz pierwszy popełnił błąd podczas rezerwacji hotelowych pokoi. Odkąd umarła jego małżonka, pomyłki zdarzają się nader często. Jednak w przeszłości miał wolne pokoje. Fernando wie, że w żadnym z rzymskich hoteli nie znajdzie teraz wolnego miejsca. Hotelarz rozmyśla o Internecie. Odkąd umożliwił gościom rezerwację pokoi przez sieć komputerową, cały proces znacznie się skomplikował. Przed upowszechnieniem Internetu rezerwacje prowadzono wyłącznie przez telefon. Teraz trzeba włączyć komputer, odczytać elektroniczną pocztę, wpisać rezerwacje do harmonogramu, zapamiętać nazwiska gości i właściwie przepisać kombinację szesnastu cyfr numeru karty kredytowej. Rezerwacje to bardzo skomplikowane przedsięwzięcie, stwierdził. U wejścia na terminal przylotów międzynarodowych pojawia się kolejna grupa turystów. To znak, że wylądował samolot z Paryża. Fernando niechętnie podnosi kartkę z nazwą hotelu. A może szykowne paryżanki spóźniły się na samolot? Być może zmieniły zdanie i postanowiły zostać w domu. Być może francuskie turystki są wytworem przepracowanej wyobraźni hotelarza. Jednak taki scenariusz jest mało prawdopodobny, szczególnie gdy hotelik oferuje gościom jedynie cztery pokoje. Fernando spogląda na młodego Amerykanina. Chłopak wydaje się jedyną osobą w gorszym nastroju od hotelarza. Telefon milczy jak zaklęty. Czy Elektra zdecyduje się oddzwonić do własnego ojca? - Pan z hotelu „Domus Quintilia"? - męski głos przerywa rozmyślania hotelarza. Fernando spogląda w dół i widzi dwóch niewysokich Chińczyków. Starszy mężczyzna ubrany jest w lśniący, jedwabny garnitur. Obok niego stoi uśmiechnięty chłopiec o niebieskich oczach i kruczoczarnych włosach, obciętych na pazia. Chłopiec podkreśla swe zadowolenie, wyszczerzając zęby w najszerszym z uśmiechów. - Ze co, proszę? - odpowiada mechanicznie Fernando. Wypowiedziawszy te słowa, hotelarz czuje, że robi się mu
gorąco. Niski mężczyzna w jedwabnym garniturze wymachuje komputerowym wydrukiem. - Nazywam się See-Young Wan Ho - odpowiada Chińczyk. - A to mój syn, Sheng Young Wan Ho. To miło z pana strony, że przyjechał pan na lotnisko. - Ze... że co, proszę? - jąka się Fernando. Po chwili, kątem oka, widzi Francuzkę zmierzającą w jego kierunku. Tuż za kobietą biegnie dziewczyna, która bez wątpienia jest jej córką. Pan „See-Young Wan-coś tam" wciąż wymachuje potwierdzeniem rezerwacji. Jego syn bezustannie uśmiecha się i wyczekująco patrzy na hotelarza. - Zarezerwowałem pokój numer cztery w pańskim hotelu. To bardzo miło z pana strony, że postanowił pan nas odebrać z lotniska. Na twarzy Fernanda Melodii wciąż gości sztywny uśmiech. Jedyną osobą, której Fernando oczekiwał na lotnisku, była francuska projektantka perfum. Kobieta podchodzi do hotelarza i mówi do córki: - Spójrz Mistral. Oto pan z naszego hotelu. Oniemiały Fernando nieruchomo wpatruje się w gości. Nadal nie wie, co zrobić. Hotelarz obmyśla plan działań i nie widzi mężczyzny w czarnym płaszczu. Mężczyzna mija Fernanda i pozostawia za sobą mgiełkę fiołkowego zapachu. PYL Na hotelowym dziedzińcu połyskują stalowe ornamenty. Za murami hotelu panuje spokój i cisza. W mgnieniu oka Elektra mija niewielki plac i zostawia w tyle ozdobną studnię i poskręcane pędy winorośli pnących się majestatycznie ponad wewnętrzne balkony. Placu strzegą cztery posągi o nieodgadnionych twarzach, które ustawiono na masywnej balustradzie tarasu. Elektra dobiega do schodów i pokazuje język jednej ze złowieszczych masek umieszczonych nad wejściem do klatki schodowej. Energicznie wspina się po schodach. Pokonawszy ostatni stopień, staje naprzeciw drzwi do pokoju ciotki Irene. Elektra puka do drzwi i otwiera je, nie oczekując odpowiedzi. Pokój jest wypełniony światłem wpadającym do wnętrza przez przeszkolone drzwi, które prowadzą na przestronny taras. Sufit pomieszczenia przyozdobiony jest freskami w zielonej tonacji. Chłodna podłoga wyłożona jest białymi i czarnymi kaflami, które tworzą wzór szachownicy. - Ciociu Irene?! - woła Elektra. - Znowu mamy problem z pokojami. Pogrążona w lekturze ciotka Irene siedzi spokojnie na wózku inwalidzkim. Na książkę pada snop światła z antycznej lampy w kształcie czapli. Ciotka odkłada książkę na kolana i, przechylając głowę w bok, spogląda na Elektrę spod okularów. Irene jest bardzo szczupła, a jej siwe włosy są wysoko upięte za pomocą eleganckiej, wielobarwnej spinki. W młodości, przed wypadkiem, który spowodował częściowy paraliż, ciotka Irene była piękną kobietą. - Niemożliwe! - odpowiada tonem, który nie zdradza krzty zaskoczenia. - Czyżby twój ojciec znów się pomylił? Elektra podbiega do ciotki w posuwistych susach. Klęka na dywanie przed wózkiem inwalidzkim i delikatnie uśmiecha się do starszej kobiety. - Tak mi się wydaje, ale tym razem naprawdę się pomylił! - To znaczy? - Zarezerwował jeden pokój na trzy różne nazwiska - tłumaczy Elektra. - Właśnie wraca z lotniska z dwiema Francuzkami, amerykańską rodziną i dwoma Chińczykami. Wszyscy goście są przekonani, że będą spać w pokoju numer cztery. - Mam nadzieję, że nie mówisz poważnie! - wzdycha starsza kobieta. - Obawiam się, że całkowicie poważnie. Przed chwilą rozmawiałam z tatą przez telefon. - To niemożliwe! — krzyczy Irene, a książka spoczywająca na jej kolanach osuwa się na podłogę. - Czyżby właściwe zapisanie trzech rezerwacji było nazbyt trudne? Gdyby twoja matka wciąż była z nami i widziała jego pomyłki... Jestem pewna, że przemówiłaby mu do rozsądku! - Ciociu Irene. Starsza kobieta kładzie dłonie na oparciach wózka i mówi dalej: - Prawda jest taka, że twój ojciec od niepamiętnych czasów buja w obłokach. Gdyby zabrakło mnie i mojej siostry, nasz hotel zbankrutowałby dawno, dawno temu!
- Przecież wiesz, że tata nie ma najmniejszej ochoty zajmować się hotelem - Elektra próbuje bronić ojca. - Przecież wiesz, że wciąż pisze... - Twój ojciec i jego pisanie! - ciotka Irene śmieje się nerwowo. - Oczywiście! Jego owiana tajemnicą powieść szpiegowska. Od ilu lat kończy swe dzieło? Od pięciu? Od dziesięciu? Elektra nie ma zamiaru kolejny raz angażować się w dobrze znaną dyskusję. Milczy i po chwili spogląda na zegarek. - Mamy jakieś dwadzieścia minut, aby znaleźć rozsądne wyjście z sytuacji. - A masz jakiś pomysł? - wdycha ciotka Irene. - Zawsze możemy wpaść w panikę - odpowiada Elektra, wzruszając ramionami. - Zawołaj ciotkę Lindę - decyduje starsza kobieta. - Trzeba rozumu trzech kobiet, aby naprawić to, co zepsuje jeden niezaradny mężczyzna! - To całkiem proste — odpowiada Linda. - Powiemy gościom, że nie mamy wolnych pokoi i odprawimy ich z kwitkiem. - Nie możemy tego zrobić! - protestuje Elektra. - Zatem znajdziemy im pokoje w innych hotelach i pokryjemy koszty noclegów. - Właśnie! Najpierw spróbujemy znaleźć wolne pokoje w okolicznych hotelach - odpowiada Irene, przystawszy na propozycję siostry. Elektra zabiera się do pracy, lecz po kilku nieudanych próbach rezygnuje i posępnie odkłada słuchawkę. - To wcale nie będzie proste. Nawet w Astorii nie mają wolnych miejsc. Ciotka Irene pospiesznie przegląda spoczywający na jej kolanach katalog rzymskich hoteli i pensjonatów. Dyktuje bratanicy kolejny numer telefonu i po cichu przeklina: - Do diabła z Nowym Rokiem i do diabła z turystami. Linda nerwowo przemierza pokój siostry. Po chwili zatrzymuje się przy kolekcji śnieżnych kul, podnosi jedną z nich i przesuwa palec po podstawie bibelotu. - Roztocza! - mówi, wpatrując się w przybrudzony palec. - Twój pokój aż prosi się o gruntowne porządki. Sama wiesz, że pył i kurz nie służą twojemu zdrowiu. Musisz pamiętać o swoim stanie. Nie zapominaj o swej chorobie. - Linda! - odpowiada Irene, przeczuwając, że zbliża się następna pogadanka na temat higieny i czystości. - Mam sparaliżowane nogi, lecz z moją głową wszystko w porządku! Odrobina kurzu jeszcze nikogo nie zabiła. Ignorując komentarz siostry, Linda obraca kulę i z obrzydzeniem patrzy na padające w jej wnętrzu płatki śniegu. - Okropność! - odpowiada, odstawiwszy kulę na miejsce po kilku krótkich sekundach. - Przez takie właśnie ozdóbki ładny pokój zmienia się w istną graciarnię. - Moja kolekcja nie musi ci się podobać! Pamiętaj, że jesteś w moim prywatnym pokoju i że mogę w nim trzymać, co mi się podoba. - Powiedz proszę, po co ci te stare fotografie? - kontynuuje niestrudzenie Linda. -1 te wszystkie stare komody? Ubrania trzymane w starociach muszą pachnieć stęchlizną. W ten sposób zniszczysz całą swą garderobę. Powinnaś mnie słuchać! Kup sobie nowe komody, podobne to tych, które stoją w moim pokoju. I nie zapomnij umieścić w nich nieco waniliowego potpourri, po jednej saszetce w każdej szufladzie. W ten sposób wszystkie twoje ubrania będą pachnieć... - Będą pachnieć wanilią! Już sobie to wyobrażam! - ciotka Irene przerywa wywód siostry. - Lindo kochana! Myślę, że teraz powinnyśmy skupić się na rozwiązaniu większych problemów. Zastanówmy się, co zrobić z gośćmi. Nie mamy czasu na rozmowy o mojej garderobie. Elektra kończy kolejną bezowocną rozmowę telefoniczną. - Nic z tego. Nawet w Miltonie nie mają miejsca. Wydaje mi się, że od nadmiaru turystów całe miasto pęka w szwach. - No właśnie! Czas zastanowić się, co ugotować na dzisiejszą kolację. Mogłabym przygotować prostą polentę ze skwarkami. Mogłabym usmażyć seriolę... Seriolę mogłabym upiec z ziemniakami i odrobiną pietruszki. Elektra nie słucha ciotki i jeszcze raz próbuje zadzwonić do jednego z okolicznych hoteli. Każda rozmowa kończy się podobnie: „Przykro nam, lecz nie mamy wolnych pokoi". - Wszystko zajęte! - Elektra informuje ciotki. - No cóż! - wzdycha Irene. - W takim razie czas już rozważyć plan B. - Nawet o tym nie myśl! - protestuje Linda podniósłszy wzrok. - Nie oddam mojego pokoju jakimś obcym ludziom!
- Lindo, nie mamy innego... - W moim pokoju jest bałagan. Okropny bałagan. I sama wiesz, jak obcy będą się zachowywać! Będą chodzić w butach po całym pokoju! Przecież wiesz, że do mojego pokoju nie wolno wchodzić w butach. Co to, to nie! A co z łazienką? Musiałabym ją zdezynfekować. A co będzie, jak już wyjadą? Przecież już nigdy nie skorzystam z własnej łazienki! Będzie skażona obcymi wirusami i nieznanymi bakteriami. Mój organizm mógłby tego nie wytrzymać. Zresztą wasz też nie! Przecież wiecie, że są choroby, które pozostają niebezpieczne, niezależnie od pełnej dezynfekcji! W telewizji bez przerwy mówią o nowych bakteriach! Mówili o tym człowieku, który przywiózł do Turcji wirus ptasiej grypy. Chyba nie zaprzeczycie? - Lindo! - Irene chwyta siostrę za rękę i przerywa jej niespodziewany wybuch. - Posłuchaj mnie chociaż przez chwilę! W twoim pokoju umieścimy dwie damy: panią z Francji i jej córkę. Posłuchaj mnie bardzo uważnie: w twoim pokoju będą mieszkać kobiety! Francuzka jest projektantką perfum. Jest czysta i ładnie pachnie. Przecież zatrzyma się u nas tylko na kilka dni. - A gdzie zamierzasz umieścić Chińczyków? - pyta zrezygnowana Linda. - W pokoju Fernanda. - A gdzie położysz Fernanda? - Na kanapie w salonie. - Ale kanapa w salonie to bardzo delikatny antyk! - protestuje Linda. - Przecież wiesz, że Fernando psuje wszystko, do czego się zbliży. Nie zapominaj, że jest lunatykiem. - No proszę, proszę! - wtrąca Elektra. - Przecież chodzisz przez sen, podobnie jak mój ojciec! - To nieprawda! - odpowiada ciotka. - Od czasu do czasu zdarzy się, że powiem coś przez sen. Nic więcej. - Raz na jakiś czas? - Elektra drażni się z ciotką. Irene próbuje przerwać sprzeczkę i wraca do planu B. - Amerykanów umieścimy w pokoju numer cztery. Francuzki będą spać w twoim pokoju, a ty przeniesiesz się do mnie. Chińczycy będą spać w pokoju Fernanda. - Mówiłam już, że Fernando nie może spać na kanapie - odpowiada Linda. - To prześpi się pod kanapą! - Przecież nie będzie spał na podłodze. Podłoga jest strasznie brudna! - Lindo kochana! - wtrąca ciotka Irene. - Przecież wiesz, że nasz hotel jest zawsze pełen przede wszystkim dlatego, że jest sterylnie czysty i ładnie pachnie. Zatem... Fernando prześpi się na podłodze, a teraz ty i Elektra przygotujecie pokoje dla turystów. Linda wraz z siostrzenicą zmierzają do drzwi, lecz ciotka ma dalsze wątpliwości. - Wybacz Irene, ale wydaje mi się, że wciąż brakuje nam trzech łóżek. Jednego dla syna Chińczyka, jednego dla... - Wiem, co zrobimy w takiej sytuacji. Wszystkie dzieci będą spać na piętrowych łóżkach w pokoju Elektry. - Chyba nie mówisz poważnie? - Jak najbardziej poważnie. Dzieciaki będą się świetnie bawić. Elektra mówi po angielsku lepiej niż my wszyscy razem wzięci. Jej pokój jest idealny. - Rozumiem, ale... - Ale co? - Elektra przerywa, potrząsając burzą czarnych loków. - Pomysł cioci Irene jest absolutnie wspaniały! Poza tym, to jedyne wyjście. Uwierz mi, ciociu Lindo! Będzie w porządku. - Pan Mahler? - pyta młoda kobieta. Kobieta jest na lotnisku. Stoi naprzeciw wyjścia dla pasażerów w terminalu przylotów międzynarodowych. Jej sylwetkę oświetla pomarańczowa poświata ulicznych latarni. Szczupła, ma długie rzęsy i smukłe dłonie zawodowego fotografa. Ubrana jest w pasiasty żakiet, obcisłe dżinsy i wysokie, zielone kozaki. Mężczyzna nie reaguje na jej pytanie. Mija ją i od niechcenia rzuca okiem na rząd taksówek czekających na pasażerów przed lotniskiem. Jest szczupły, ma proste siwe włosy, wyraźnie zarysowane kości policzkowe i szpiczasty, haczykowaty nos. Jest ubrany na czarno. Ma niewielkie oczy i wąskie, ledwo widoczne usta. Jego bagaż to niepozorna, czarna torba na kółkach i staromodny futerał na skrzypce. - Czy mam przyjemność z panem Mahlerem? - pyta raz jeszcze młoda kobieta i zbliża się do nieznajomego. Z nieba padają pierwsze płatki śniegu. - Być może — odpowiada tajemniczy mężczyzna, nie odrywając wzroku od rzędu taksówek. - Nazywam się Beatrice - przedstawia się kobieta. - Przyjechałam, aby odebrać pana z lotniska.
- Oczywiście. - Czy zechciałby pan pójść za mną? - pyta kobieta, przygryzając usta. - Przyjechała pani samochodem? - Oczywiście - odpowiada wyraźnie poirytowana kobieta. Mężczyzna z wolna spogląda na nieznajomą. Jego wzrok jest chłodny i pełen dystansu. - To dobrze. Wiem, że lotnisko jest daleko od miasta i jestem bardzo zmęczony. - Joe Vinile poprosił, abym zabrała pana na obiad. - Nie dzisiaj - protestuje mężczyzna. - Wszystko, czego potrzebuję to wanna i wygodne łóżko. Beatrice prowadzi Mahlera do samochodu. - Ładne skrzypce - dodaje, otwierając drzwi żółtego mini. - To nie skrzypce - odpowiada Mahler, zaciskając dłoń na uchwycie staromodnego futerału. Czwórka Miliony płatków śniegu leniwie opadają na zatopiony w ciemnościach Rzym- Fernando Melodia wjeżdża na dziedziniec „Domus Quintilia" w samym sercu zabytkowej dzielnicy Trastevere. Goście wysiadają z samochodu i szukają schronienia na zadaszonym tarasie. Właściciel pensjonatu biegnie do niewielkiej recepcji. Po chwili wraca do zziębniętych turystów i próbuje spokojnie wytłumaczyć nieprzyjemną sytuację. Z wyraźnym zakłopotaniem w głosie opowiada o problemach z rezerwacjami i planie awaryjnym przygotowanym przez jego rodzinę. Skończywszy swój wywód, pośpiesznie odwraca się od osłupiałych gości i znika za drzwiami recepcji. Zziębnięci turyści nie kryją oburzenia. Ich rozmowy stają się coraz głośniejsze i z wolna rozgrzewają mroźną atmosferę zaśnieżonego podwórka. Na twarzy amerykańskiego profesora widać niezadowolenie. - To skandal! - krzyczy profesor. - Po raz pierwszy spotykam się z tak lekceważącym stosunkiem do klienta. Amerykanka próbuje uspokoić męża, pociągając go stanowczo za rękaw płaszcza. - Błagam cię George... Uspokój się... - Mam się uspokoić? - wybucha mężczyzna, wskazując palcem na ośnieżony dziedziniec „Domus Quintilia" i schody prowadzące do recepcji. - Niby dlaczego miałbym się uspokoić? Zarezerwowałem dla nas trzyosobowy pokój, a kierowca proponuje mi dwójkę! Gdzie będzie spał nasz biedny Harvey? Usłyszawszy swoje imię, „biedny Harvey" dodaje do wypowiedzi ojca własne trzy grosze: - Czas zmienić lokal... Minąwszy jedną z gigantycznych, kraciastych walizek Pana See-Young Wan Ho, młody Amerykanin z wolna kieruje się do furgonetki hotelarza. Zziębnięty Chińczyk odziany w przewiewny, jedwabny garnitur marszczy brwi i przestępuje z nogi na nogę. - A co ze mną? Ja zarezerwowałem dwójkę, którą zaproponowano komuś innemu. Mam spać w jedynce?! Nie zapominajmy, że również mam syna! Syn niezadowolonego Chińczyka nie przysłuchuje się wymianie zdań między zniecierpliwionymi turystami, którzy chowają się przed padającym śniegiem pod niewielkim zadaszeniem tarasu. Młodzieniec biega po dziedzińcu, skacze przez masywne zaspy białego puchu i głośno komentuje otoczenie. Opowiada o drewnianym tarasie, czterech posągach ustawionych na balustradzie i tajemniczej klatce schodowej, która ukryta jest za przejściem zwieńczonym złowrogim obliczem antycznej maski. Opowiada o niewielkiej studni na samym środku dziedzińca i hotelowej furgonetce, która z wolna ginie pod warstwą śniegu iskrzącego się w świetle ulicznych lamp. Eleganckie Francuzki nie biorą udziału w ożywionej dyspucie. Matka i córka stoją spokojnie w zacisznym narożniku i od niechcenia przysłuchują się krzykom nieznajomych. Wyglądają niemal identycznie, są ubrane w jednakowe kostiumy z przewiewnej, cienkiej tkaniny o nieokreślonym kolorze. Ich proste, długie włosy powiewają na mroźnym, wieczornym wietrze. Pan Miller pyta panią Blanchard o jej zdanie. Szykowna Francuzka odpowiada powoli: - Prawdopodobnie zaszła jakaś pomyłka. - To zwykły skandal! - ponownie krzyczy pan Miller. Jest oburzony i zaskoczony stoickim spokojem szykownej Europejki. - Czas zmienić lokal. Pojedziemy gdzie indziej - dodaje znudzony Harvey.
- Poczekajcie jedną chwilę... - przerywa pan See-Young Wan Ho, spoglądając na drzwi prowadzące do wnętrza hotelu. - Wydaje mi się, że coś się stało. - Hej - dodaje jego syn i zastyga w bezruchu w najgłębszym punkcie zwalistej zaspy. Na dziecińcu staje Elektra. Ma pociągłą twarz, ciemne, żywe oczy i burzę kręconych, czarnych włosów. Po chwili, u jej boku staje równie piękna kobieta o jasnych, spokojnych oczach i srebrzystych włosach sięgających do ramion. Na ich twarzach gości uśmiech, charakterystyczny dla osób, które znają wyjście z każdej, nawet najtrudniejszej sytuacji. - Przepraszamy państwa za zamieszanie... — mówi starsza kobieta. - Wierzę, że poradzimy sobie pomimo wszelkich trudności. Sami państwo zobaczą. - Z pewnością nie powinni państwo stać na mrozie. Zapraszamy do środka - rezolutnie dodaje Elektra. Na obliczu Amerykanina, wpatrzonego w niezwykłe oczy Lindy, pojawia się spokój. Profesor delikatnie uwalnia się z objęć żony i odpowiada z uśmiechem: - Oczywiście, mają panie rację. Jego syn wydaje się równie zaintrygowany nieoczekiwanym biegiem wydarzeń. Pan See-Young Wan Ho przyjmuje zaproszenie kobiet z charakterystycznym dla Azjatów skinieniem głowy. Szykowne Francuzki przesuwają się w bok, umożliwiając Fernando wniesienie bagaży do wnętrza hotelu. Turyści podążają śladem Elektry i wchodzą do jadalni. Ściany pomieszczenia przyozdobione są radosnymi malowidłami. Restauracyjne stoliki czekają, nakryte do kolacji. W jadalni oczekuje ich starsza kobieta na wózku inwalidzkim. - Nazywam się Irene - kobieta na wózku wita zziębniętych turystów. - Na początku chciałam przeprosić państwa za wszelkie niedogodności. Amerykanin jest gotów odpowiedzieć, że tak naprawdę nic się nie stało, lecz niespodziewanie milczy i czeka na kolejne słowa gospodyni. - Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że ponosimy pełną odpowiedzialność za błędy w rezerwacjach - kontynuuje kobieta -jednak śmiem twierdzić, że nasza propozycja spotka się z państwa aprobatą. Miasto jest pełne turystów i mogę zagwarantować, że nie znajdą państwo lepszego zakwaterowania. Proponujemy państwu nocleg w pokojach, które nie ustępują wygodą naszym hotelowym kwaterom. - Lecz w pokoju nie będzie miejsca dla mojej córki... - dodaje szykowna Francuzka. - Proszę się tym nie przejmować! - natychmiast odpowiada Elektra. - W moim pokoju są piętrowe łóżka. Jeżeli Mistral... Wydaje mi się, że właśnie tak masz na imię? Młoda Francuzka nieśmiało kiwa głową. - Jeżeli Mistral zechce spać w moim pokoju, nie widzę żadnych przeszkód. Chłopcy mogą spać na drugim piętrowym łóżku. W ten sposób rozwiążemy problem brakujących posłań. Mistral wyczekująco wpatruje się w matkę. Sheng nie kryje zadowolenia i spogląda na młodego Amerykanina. Harvey wbija wzrok w podłogę i próbuje ukryć swoją niepewność. Jego rodzice pośpiesznie dyskutują o propozycji młodej Włoszki. Pan Wan Ho spokojnie przygląda się starszej kobiecie na wózku inwalidzkim. Matka Mistral przerywa milczenie i wzruszając ramionami odpowiada: - Moja córka może decydować za siebie. Jeżeli ma ochotę spędzić noc na jednym z piętrowych łóżek w twoim pokoju, nie będę protestować. - Czy chciałaby pani zobaczyć mój pokój? - pyta Elektra. - Nie widzę takiej potrzeby. Czy twój pokój jest daleko od mojego? - Jest na następnym piętrze. Kobieta uśmiecha się do Elektry i przyjmuje propozycję zaradnej Włoszki. - Doskonale! - z zadowoleniem dodaje ciotka Irene. - Zrobiło się bardzo późno - wtrąca pan Wan Ho, gładząc lśniące klapy jedwabnej marynarki. - Za nami bardzo długi lot. Jeżeli mój syn zechce spać w twoim pokoju, nie wiedzę żadnych przeciwwskazań. Ciotka Irene spogląda na turystów ze Stanów Zjednoczonych. - Zatem decyzja należy do państwa Millerów. Pan Miller ze stoickim spokojem krzyżuje ręce na piersiach. Pani Miller nachyla się nad synem i odgarnia z jego czoła kosmyk niesfornych włosów. Zażenowany Harvey natychmiast odsuwa się od matki. - Czy nie masz nic przeciwko, Harvey? Jeżeli nie chcesz spać w pokoju z innymi dziećmi, możemy... - Nie, nie mam nic przeciwko - odpowiada Harvey. Na chwilę podnosi wzrok i jego oczy
spoczywają na Elektrze. Pośpiesznie odwraca się i kieruje po jedną z walizek. Po kilku minutach jadalnia hotelu „Domus Quintilia" pustoszeje. Irene podjeżdża na wózku w stronę niewielkiej windy. Za jej plecami słychać szelest otwieranych drzwi. - Możesz już wyjść, mój dzielny Fernando! - mówi Irene. - Goście udali się do pokojów i zostaliśmy sami. Fernando Melodia wystawia głowę zza drzwi i rozgląda się po jadalni. Z wolna wychodzi z ukrycia. W rękach trzyma piżamę oraz stos ubrań i ręczników. - Skąd wiedziałaś, że to ja? - Wyczułam w powietrzu twoje wyrzuty sumienia. - Przecież ja... Obracające się kółka inwalidzkiego wózka wydają setki niepokojących dźwięków. Za oknami widać kontury posępnych posągów, które lśnią w poświacie księżycowego światła. - Pamiętaj, aby uważać na kanapę - starsza kobieta drażni się z Fernandem. - Wolałbym spać na podłodze. - Może tak będzie lepiej... Linda będzie bardzo zadowolona, gdy zobaczy cię na podłodze, a nie na swej cennej sofie. - A niech to... - Cóż stało się tym razem? Fernando spogląda na schody. - Zostawiłem w pokoju moją powieść. Myślę, że powinien wrócić po nią na górę. Kto wie... może właśnie dziś w nocy mógłbym... - Daj sobie spokój Fernando - wzdycha sędziwa kobieta. - Nie sądzę, aby tajemniczy Chińczyk przyjechał do Rzymu, by wykraść dzieło twojego życia. Zamiast zajmować się błahostkami bądź tak dobry i pomóż mi z wózkiem. Fernando odkłada ubrania na fotel i pomaga Irene podjechać do stalowych drzwi windy. - Nie miałyście żadnych problemów z turystami? - pyta nieśmiałym głosem. - Wszystko poszło zgodnie z planem - Irene odpowiada oschłym tonem. Stalowć drzwi otwierają się z metalicznym łoskotem. Fernando Melodia nieznacznie przechyla wózek i wpycha go do wnętrza dźwigu. - Wciąż pada śnieg - wzdycha Fernando. - Od tak wielu lat w Rzymie nie widzieliśmy śniegu... - W takim wypadku powinniśmy wdrapać się na dach - odpowiada ciotka Irene. - Skorzystajmy z okazji i zobaczmy, jak wygląda Wieczne Miasto pod warstwą białego puchu. Żółte mini mknie przez obwodnicę Grandę Raccordo Anulare. Miniaturowe wycieraczki walczą ze śniegiem przyklejającym się do przedniej szyby pojazdu. Wnętrze samochodu wypełnia się dźwiękami klasycznej muzyki, która sączy się z głośników ukrytych pod tapicerką. Niewielka trupia czaszka, przywiązana do wstecznego lusterka, kiwa się w leniwym rytmie dostojnej symfonii. - Tak wiele o panu słyszałam, panie Mahler - mówi Beatrice, mijając jeden z hotelowych autokarów. Światła reflektorów rozpędzonych samochodów migoczą w płatkach śniegu niczym tysiące nocnych motyli. - A cóż takiego słyszała pani o mnie? - Wszystkie z zasłyszanych przeze mnie historii miały jednakowe zakończenie - odpowiada kobieta z uśmiechem i wyprzedza kolejnego marudera. - Mam nadzieję, że owe opowieści przypadły pani do gustu. - Mogę pana zapewnić, że wszystkich słuchałam z zapartym tchem. - Zatem lubi pani smutne historie. - Smutek i żal bywają fascynujące. - Według mnie smutek i żal są najzwyczajniej w świecie smutne. Przez kilka chwil pasażerowie mini jadą w milczeniu. Ciszę przerywa miarowy ruch wycieraczek, które mozolnie odgarniają śnieg z przedniej szyby pojazdu. - Wydaje mi się, że nie rozumie pani istoty mojej pracy - mówi mężczyzna, ściskając w dłoniach staromodny futerał na skrzypce. - Joe Vinile mówi o panu jak o żywej legendzie. - Nie miałem okazji poznać pana Vinilego. Czy byłaby pani tak uprzejma i opisała mi, jakiego
rodzaju legendą jestem w jego opowieściach? - Legendą świata przestępców. Siwy mężczyzna z dezaprobatą kręci głową. - Tak też podejrzewałem. Niestety, muszę panią rozczarować! Obawiam się, że opowieści pana Joe Vinilego są nader dalekie od prawdy. - Zatem nie jest pan legendą świata przestępców? - Nie ująłbym tego w ten sposób. Powiedziałbym raczej, że zajmuję się spełnianiem próśb innych ludzi - odpowiada mężczyzna. - Wydaje mi się, że jest to jedynie kwestia interpretacji faktów i zdarzeń. - Nie należy kierować się czymś, co nazywam subiektywną interpretacją faktów. - Więc czym powinniśmy się kierować? - Powinniśmy kierować się naszymi wrodzonymi zdolnościami. Należy zastanowić się, czym powinniśmy się zająć, a czego należy unikać. - Dobrze, zatem pomówmy o pracy - odpowiada Beatrice, zaciskając'dłonie na kierownicy. - Joe wspominał, że przyjechał pan do Rzymu na zlecenie... Dłoń Jacoba Mahlera w ułamku sekundy kieruje się ku twarzy Beatrice. Jacob prostuje palec i przykłada go do ust zaskoczonej kobiety. - Cisza! Nigdy nie wypowiadaj tego imienia. Kobieta nie odrywa rąk od kierownicy. Wydaje się nie zwracać uwagi na palec mężczyzny, który spoczywa na jej ustach. Po chwili Beatrice wybucha śmiechem. - A czemuż to miałabym nie wypowiadać zwykłego imienia. Przecież w samochodzie jesteśmy zupełnie sami. - Nigdy nie wypowiadaj tego imienia! - powtarza mężczyzna, ściskając jedną ręką futerał na skrzypce. - Powiedzmy, że udzielam pani przyjacielskiej rady. - Zatem jesteśmy przyjaciółmi? - Udzielę pani jeszcze jednej wskazówki. Na pani miejscu zadawałbym mniej pytań. Beatrice wzrusza ramionami. Odrywa prawą dłoń od kierownicy i układa ją na drążku zmiany biegów. Po chwili pogłaśnia muzykę. Zwinne mini mknie przez labirynt połyskującego asfaltu. Za oknami samochodu wciąż pada puszysty śnieg. Przypadek - Proszę wejść! — krzyczy Elektra, zakręcając wodę. Przez chwilę wydawało jej się, że słyszy pukanie do drzwi. - Proszę wejść! - powtarza nieco głośniej. W pokoju panuje półmrok. Niewielki promień światła z ulicznych latarni wpada do wnętrza przez oszronione okna. Za oknami wciąż pada śnieg, który migocze w bladej, księżycowej poświacie. Drzwi do pokoju uchylają się. Za drzwiami stoi Mistral, córka francuskiej elegantki. Elektra macha ręką do nowej koleżanki i wskazuje na jedno z posłań piętrowego łóżka. - Myślę, że będzie lepiej, jeśli położysz się na górnym posłaniu - sugeruje Elektra, czując w ustach świeży smak pasty do zębów. - W ten sposób drugie łóżko będzie wolne dla chłopców. Dla Harveya i... - Elektra nie pamięta imienia małego Chińczyka. - Shenga - podpowiada Mistral, kończąc zdanie nowej przyjaciółki. Mistral przyniosła ze sobą dużą, liliową torbę. W jej wnętrzu umieściła piżamę, ubrania oraz szczoteczkę i pastę do zębów. Mistral jest bardzo wysoka, znacznie wyższa od Elektry. Jest ładna i szczupła, ma długie włosy i bardzo duże oczy. Jej oczy mają idealny kształt i czysty, błękitny kolor. Jej twarz zakończona szpiczastym podbródkiem wspiera się na smukłej szyi. Na jej obliczu rysuje się powaga i spokój. Mistral porusza się z wrodzoną gracją. Każdy jej ruch jest nieco powolny i sprawia wrażenie głęboko przemyślanego. Młoda Francuzka wydaje się przemierzać pokój, nie dotykając żadnego ze sprzętów. Jest niczym misterne arcydzieło słynnego, francuskiego artysty. Elektra obserwuje nową przyjaciółkę wzrokiem osoby, która zwykła jest oceniać ludzi na podstawie kilku wybranych i pozornie nieznacznych szczegółów. Typowa cecha każdego, kto co dzień poznaje dziesiątki turystów, którzy z biegiem lat wydają się niemal identyczni. Elektra ocenia Mistral i szybko dochodzi do pierwszych wniosków: Mistral jest nudna; Mistral jest bardzo powolna. Po kilku minutach Elektra jest przekonana, że Mistral nie mogłaby być jej przyjaciółką. Elektra żyje w ciągłym biegu, a Mistral zachowuje się niczym przerażone i zranione stworzenie. Nie jest to dobre, tak się różnić! Ale tak poza tym to Mistral jest śliczna i znacznie wyższa od Elektry.
- Masz piękny pokój - Mistral przerywa milczenie. Młoda Francuzka mówi po angielsku z mocnym akcentem. Wpatrując się w twarz Mistral i słysząc ton wypowiadanych przez nią słów, Elektra zastanawia się, czy aby na pewno właściwie oceniła nieznajomą. Przypadek - Naprawdę tak myślisz? - pyta Elektra. - Ależ tak! Jest piękny - Mistral odpowiada, układa torbę na posłaniu i wyjmuje z niej kapcie i śnieżnobiały ręcznik. - Masz niesamowity porządek i pięknie tu pachnie. - Porządek nie jest moją zasługą. Jeżeli chcę przeżyć, muszę mieć czysty pokój - żartuje Elektra. - Ciocia Linda ma obsesję na punkcie czystości. Według niej każdy, nawet najmniejszy przedmiot, powinien mieć własne miejsce. Choć ze mną, zaprowadzę cię do łazienki. Mistral zachwyca się ogromnym lustrem rozświetlonym dziesiątkami malutkich żarówek. Delikatnie dotyka lśniącej powierzchni i mówi: - Zawsze marzyłam o takim lustrze. Mistral ogląda wnętrze łazienki rozmarzonym wzrokiem. Elektra opiera się o futrynę i uśmiecha do koleżanki: - Pewnie się zdziwisz, lecz prawie nigdy nie korzystam z lustra - mówi. - Dlaczego? - Prawdę powiedziawszy nie lubię luster. Im częściej z nich korzystam, tym bardziej... tym bardziej tracą swój blask... stają się matowe. - Chyba żartujesz?! - odpowiada roześmiana Mistral. - Nie, wcale nie żartuję. Powiem ci coś więcej! W mojej obecności przepalają się żarówki. Podobnie dzieje się z setką innych elektrycznych sprzętów. Stanie przed lustrem, które otoczone jest rzędem żarówek jest dla mnie jak chodzenie po polu minowym... Nigdy nie wiem, co się wydarzy i kiedy wybuchnie kolejna żarówka. Zaciekawiona Mistral zadaje kolejne pytania. Ilekroć słyszy odpowiedź, uśmiecha się z niedowierzaniem. Jej twarz oświetlona dziesiątkami żarówek wydaje się uosobieniem nieskończonego spokoju i powagi. Elektra wciąż zmienia zdanie o nieznajomej z Francji. Po kilku chwilach nie widzi w niej już zranionego i bezbronnego stworzenia. W tej chwili Mistral sprawia wrażenie niepoprawnej romantyczki. - O czym rozmyślasz? - pyta Mistral, układając dłonie na krawędzi umywalki. Elektra wraca na ziemię i odpowiada: - Słucham? >- Przez chwilę miałam wrażenie, że oglądasz mnie przez szkło powiększające... Powiedz mi, o czym myślałaś? - Nie, nie. Przepraszam cię. Minęło tak wiele czasu, od kiedy... - Elektra układa włosy w luźny kok i pozwala, aby bezwiednie opadły na ramiona - ...od kiedy w moim pokoju nocowali goście. Mistral uśmiecha się i odpowiada: - Nie, to ja przepraszam za moje pytania. Wszystko przez moją matkę. Ona wiecznie pracuje, a ja często jestem sama. Ilekroć znajduję się w towarzystwie nieznanych mi ludzi, odnoszę wrażenie, że wszyscy mnie oceniają i szukają we mnie wad. - Uwierz mi, że nie oceniałam cię i nie szukałam w tobie wad. Wręcz przeciwnie! - Zapomnijmy o wszystkim, co powiedziałam. - Nie ma sprawy - odpowiada Elektra i dodaje po chwili, zmieniając temat rozmowy. - Czym zajmuje się twoja matka? - Opracowuje nowe perfumy - odpowiada Mistral. - To znaczy, tworzy nowe zapachy. - Twoja matka tworzy nowe zapachy? W jaki sposób? - Mam nadzieję, że gdy będę starsza, poznam wszystkie jej sekrety. Aby zdobyć potrzebne kwalifikacje, należy ukończyć specjalną szkołę. Za kilka lat zamierzam zapisać się do Międzynarodowej Szkoły Smaków i Zapachów. - To znaczy, że na świecie są szkoły, gdzie uczą o perfumach? - We Francji mamy takie uczelnie. - A gdzie jest Szkoła Smaków i Zapachów?
- W Grasse, jednym z miast na Lazurowym Wybrzeżu. Grasse od setek lat słynie z wyrobu perfum. Sztuka komponowania zapachów jest bardzo skomplikowana. Zdobycie odpowiedniej wiedzy trwa długie lata. Specjalista od perfum musi nauczyć się, jak dobierać zapachy z rozmaitych kategorii. Istnieją zapachy, które działają na umysł, serce i duszę człowieka. Niektóre zapachy są lekkie i zwiewne, a inne są ciężkie i trwałe. Perfumy mogą być ostre, słodkie lub kwaśne. Jeszcze inne są naturalne lub syntetyczne. Czasami cała wiedza o perfumach przyprawia mnie o zawrót głowy! - Ojej! - odpowiada Elektra. - Nie zdawałam sobie sprawy, że ludzie chodzą do szkoły po to, aby nauczyć się, jak komponować perfumy. Dziewczęta rozmawiają o aromacie lawendy i ogromnych miedzianych kadziach, które stosuje się do destylacji olejku różanego. Po chwili ich rozmowę przerywa pukanie do drzwi. Do łazienki wchodzi Sheng. Obcięty na pazia Chińczyk uśmiecha się do dziewcząt, ukazując dwa rzędy śnieżnobiałych, równych zębów. Jest ubrany w niebieską, pasiastą piżamę i niezwykle duże, czerwone adidasy. - Podczas pakowania zapomniałem o kapciach - tłumaczy, spostrzegłszy wzrok dziewcząt skierowany na jaskrawe obuwie. Elektra podchodzi do drzwi i zamyka je, lecz Sheng szybko dodaje, że chłopiec z Ameryki, Harvey, wkrótce dołączy do zebranych w łazience. - W korytarzu słyszałem jego kroki. Po kilku sekundach w drzwiach staje Harvey. Amerykanin jest wysoki, jednak stoi zgarbiony, niczym człowiek, który dźwiga nadmierny bagaż zmartwień i życiowych doświadczeń. Harvey wpatruje się w podłogę. Jego twarz ginie za zasłoną opadających włosów, które są niczym kurtyna oddzielająca go od pozostałych dzieci. - Nie mam piżamy - dodaje od niechcenia. - Mam nadzieję, że nie będzie wam to przeszkadzać. - Więc w czym będziesz spać? - Będę spał w bokserkach i w koszulce - odpowiada wyraźnie zawstydzony i pospiesznie odwraca się od dziewcząt. » - Nie ma się czego wstydzić - wtrąca Elektra, spoglądając figlarnie na Mistral. - Nieprawdaż? Mistral chichocze po cichu. Harvey ociężale podąża w stronę jednego z piętrowych łóżek. - Położę się na górze, dobrze? - Nie ma sprawy. Hao... - odpowiada po cichu Sheng. - Zawsze marzyłem, aby spać na dolnym posłaniu... Harvey słyszy w odpowiedzi Shenga nutkę ironii i szybko dodaje: - Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko. Chcesz spać na górze? Tak naprawdę jest mi wszystko jedno. Nie czekając na odpowiedź, Harvey chwyta sportową torbę, rzuca ją na dolne posłanie i mówi: - Będę spał na dole. - Hej! Co robisz? - pyta spokojnie Sheng. - Kładę się spać! - odpowiada Harvey i znika w ciemnym kącie piętrowego łóżka. Rozbawiony Sheng patrzy na dziewczęta. Jest zaskoczony nieoczekiwanym przebiegiem wydarzeń. Harvey sprawia wrażenie twardziela. Widać, że gra i chce, aby inni myśleli, że jest silny i niezłomny. Elektra czuje, że Amerykanin sprawdza nowych przyjaciół. Bez chwili wahania opiera się na łóżku chłopców i spogląda na Harveya. Amerykanin leży na łóżku w spodniach i butach. Po chwili Elektra zwraca się do nowego kolegi: - Czy zawsze śpisz w butach? Przerażony Harvey otwiera oczy i pyta: - Słucham? - Zapytałam cię, czy w Ameryce również sypiasz w koszulce, bokserkach, spodniach i butach? - dodaje Elektra. Harvey uświadamia sobie, że położył się na łóżku w ubraniu. Zażenowany przygląda się dziewczętom ubranym w wielobarwne piżamy. Po chwili spogląda na pasiastą piżamę Shenga, który przystąpił do rozwiązywania sznurowadeł czerwonych adidasów. - Zapomniałem o kapciach, ale zawsze pamiętam o zdjęciu butów przez wejściem do łóżka! - tłumaczy się Sheng. Za oknami wciąż pada śnieg. Dziewczęta siedzą po turecku na podłodze. Harvey jest w łazience, a Sheng bawi się ozdobną lampą ustawioną na jednej z komód w pokoju Elektry. Klosz lampy wykonany jest z tysięcy miniaturowych kryształków, które w magiczny sposób rozpraszają światło.
- Mój ojciec? - Sheng powtarza pytanie doskonałą angielszczyzną. - Mój ojciec zajmuje się turystyką. - To znaczy, że ma biuro podróży? - W pewnym sensie. Zajmuje się wymianą kulturową. Organizuje pobyty uczniów chińskich szkół u europejskich rodzin. W zamian za to Europejczycy jadą do Chin i przez miesiąc mieszkają z chińskimi rodzinami. - To bardzo ciekawe. - To okaże się dopiero za miesiąc - odpowiada niechętnie Sheng i po chwili dodaje. - Najogólniej mogę powiedzieć, że jestem poniekąd częścią eksperymentu. Będę mieszkał w Rzymie przez najbliższy miesiąc, choć mój ojciec chciał, abym pojechał do Londynu. - A czemu nie do Paryża? - pyta Mistral. - Ponieważ wolę „Gladiatora" od „Kodu Leonarda da Vinci" - odpowiada Sheng. - Paryż to Paryż. - Ale Rzym jest naprawdę piękny! - przekonuje Elektra. - Rzym łączy w sobie prastarą kulturę i najnowsze osiągnięcia techniki. - I pod osłoną śniegu wygląda naprawdę... magicznie! - dodaje Sheng, spoglądając za okno. - Macie wiele szczęścia. Śnieg w Rzymie to prawdziwa rzadkość. - Czy poznałeś już ludzi, u których będziesz mieszkał? - pyta Mistral młodego Chińczyka. Sheng kręci głową. - Nie. Poznam ich dopiero po Nowym Roku, to znaczy za kilka dni. - A czy wiesz, z kim będziesz mieszkał. Czy w rodzinie jest chłopak czy dziewczyna? - Nie mam zielonego pojęcia! Drzwi do łazienki stają otworem. Harvey wychodzi z pomieszczenia i z łoskotem je zamyka. Leniwie zmierza w kierunku łóżka. - Skończyłem. Jak chcecie, to możemy iść spać. Nikt nie reaguje na jego słowa. Elektra układa podbródek na kolanach i dodaje: - To musi być strasznie dziwne uczucie. Mówię o mieszkaniu z dala od domu przez cały miesiąc. Nie wiem, czy chciałabym uczestniczyć w takiej wymianie. - O czym rozmawiacie? - pyta zaciekawiony Harvey. Dowiedziawszy się, o czym mówią jego nowi znajomi, dodaje z niesmakiem. - Za nic nie chciałbym, żeby jakiś obcy kręcił mi się po domu. - Zupełnie mnie to nie dziwi - odpowiada Elektra. - Dlaczego? - Ponieważ na pierwszy rzut oka widać, że nie przepadasz za towarzystwem. Odkąd pojawiłeś się w tym pokoju, nie powiedziałeś ani słowa o sobie. Jedyne, na co cię stać, to stwierdzenie, że czas iść do łóżka. - A czego się spodziewałaś? Naprawdę jestem zmęczony. - Przecież mogłeś nam powiedzieć. Mogłeś też zapytać się, jak się czujemy i czy również jesteśmy zmęczeni. Właśnie tak postępują cywilizowani i dobrze wychowani ludzie. - Przyznaję, że nie wiedziałem, o czym z wami rozmawiać. Nie wiedziałem, czym mógłbym się z wami podzielić. - Przecież możemy pomówić o filmach, które ostatnio oglądaliśmy, albo o książkach, które czytaliśmy. Mogłeś powiedzieć nam, kiedy masz urodziny... - dodaje pospiesznie Sheng, bawiąc się niewielkimi kryształkami zwisającymi z lampy. - Sam mam ochotę wyjawić wam, kiedy się urodziłem. - Skoro mówimy o urodzinach... Dzień moich urodzin jest bardzo niezwykły - wtrąca Harvey. - Jestem pewna, że twoje urodziny nie są tak dziwne, jak moje! - mówi znienacka Mistral. - Mogę was zapewnić, że nikt z was nie ma tak fatalnych urodzin, jak ja - dodaje Sheng. - Jesteś w błędzie, mój przyjacielu - odpowiada Harvey splatając dłonie za głową. - Urodziłem się 29 lutego. Dacie wiarę? W pokoju zapanowała nagła cisza. Elektra czuje mrowienie w koniuszkach swych smukłych palców. Nagła zmiana nastroju uczestników rozmowy wydaje się wynikiem działań tajemniczej siły pochodzącej z niewiadomego źródła. Być może za sprawą chłodu panującego za oknami, a może działania pozaziemskich sił, które czają się w dalekich przestworzach. Wydaje się, że mrowienie to sprawka prastarych mocy, które ukrywały się w nieznanym miejscu i wyczekiwały właściwej chwili z dala od ziemskiego padołu i ludzi zajętych błahymi sprawami. W pokoju panuje cisza. Powietrze nieruchomieje i robi się przeraźliwie zimne.
Sheng chwyta pęk szklanych kryształków. Mistral wstrzymuje oddech skulona na podłodze. Harvey dostrzega, że powiedział coś, co zaniepokoiło wszystkich zebranych i po cichu pyta: - Dziwne, nieprawdaż? W jego głosie słychać wahanie. - Zgodzicie się chyba, że mam dziwne urodziny. 29 lutego?! - Ja też urodziłem się 29 lutego! - szepcze Sheng, wbijając wzrok w Amerykanina. W pokoju robi się coraz chłodniej. Mrowienie w palcach Elektry wzmaga się i z wolna przeradza w ból. - Nie wierzę wam - dodaje Mistral. W jej błękitnych oczach widać niedowierzanie. - Przecież to niemożliwe! Ja również urodziłam się 29 lutego. Sheng zaciska palce wokół ozdobnych kryształków. - Coś takiego! - szepcze. - A to dopiero zbieg okoliczności! - Co ty powiesz?! - odpowiada Harvey, usadowiwszy się na krawędzi posłania. Przypadek Znienacka Elektra czuje, że musi zmienić pozycję. Czuje, że w jej wnętrzu kipi prawdziwy wulkan. Z wolna podchodzi do okna i otwiera je na całą szerokość. Do pokoju wpada rześkie, zimowe powietrze. - Jak to się mogło stać? - zastanawia się na głos. Powoli spogląda na niebo. Nad Rzymem zawisły gęste i ciężkie chmury. Nie widać gwiazd, lecz nie oznacza to, że gwiazdy przestały świecić. Elektra zamyka oczy i czuje, jak na jej twarzy lądują pojedyncze płatki śniegu. Po chwili topnieją i spływają po skórze niczym malutkie łzy. Jej dłonie są gorące. Elektra czuje, że delikatne mrowienie zmieniło się w przeszywający ból. Po chwili otwiera oczy i spogląda na nowych przyjaciół. Zdaje sobie sprawę, że przez kilka minut żaden z nich nie wypowiedział ani jednego słowa. Posępny Harvey. Rozmarzona Mistral. Radosny Sheng. - Nie wierzę w przypadki i zbiegi okoliczności - mówi Elektra drżącym głosem. Elektra zawsze myśli logicznie. Analizuje zdarzenia, ocenia informacje, układa je w przejrzystą całość. Jest perfekcjonistką. Potrafi ocenić ludzi w przeciągu kilku najkrótszych chwil. Potrafi wyjaśnić motywy postępowania każdego człowieka i przewidzieć jego kolejne kroki. Potrafi wyjaśnić wszystko, jednak nie wie, dlaczego w jej obecności przepalają się żarówki i pękają lustra. Nie wie, dlaczego w jej obecności drukarki komputerowe odmawiają posłuszeństwa, a na ekranie telewizorów pojawiają się zakłócenia. Elektra nie wierzy w przypadki. Nie wierzy, że tak osobliwe spotkanie jest dziełem zwykłego zbiegu okoliczności. Nie wierzy, bo również Elektra urodziła się 29 lutego. Gdy informuje kolegów o dniu swoich urodzin czuje, że musi usiąść lub oprzeć się na kimś. Jej dłoń delikatnie dotyka ramienia Shenga i wtem całe napięcie nagromadzone w jej wnętrzu odchodzi w nieznane. — Aaaaauuuuaaa! - krzyczy Sheng, czując bolesne pieczenie w okolicach ramion. Sheng wciąż trzyma w dłoni pęk szklanych paciorków ozdabiających misterny klosz zabytkowej lampy. Wtem pęka,żarówka, a lampa wybucha i rozpryskuje się na milion mikroskopijnych cząsteczek. Telefon Ruch na rzymskich ulicach, pokrytych warstwą białego puchu, zastyga w bezruchu niczym przerażone stworzenie. Beatrice, ukryta we wnętrzu żółtego mini, próbuje zapomnieć o narastającym zamieszaniu. Włącza odtwarzacz płyt kompaktowych i pozwala, aby muzyka zaprowadziła ją w nieznany, spokojny wymiar. Jej myśli dryfują, niesione dźwiękami kolejnego utworu. Jest otoczona tysiącem unieruchomionych samochodów. Niecierpliwi kierowcy trąbią na przypadkowych przechodniów i pojazdy blokujące drogę. Posągi, strzegące wjazdu na mosty nad rzeką Tyber, spoglądają posępnie na Beatrice, która zabłądziła we własnych myślach. Beatrice zawiozła Jacoba Mahlera do wynajętego domu przy jednej z ulic w dzielnicy Coppede, nieopodal Corso Trieste. Mahler jednoznacznie określił, gdzie chce się zatrzymać. Powiedział, że pragnie mieszkać w jednym z mrocznych budynków, pełnym ornamentów, masek, łuków, wieżyczek, lilii, róż i winorośli, splatających się pod spadzistymi dachami. Beatrice była zaskoczona, lecz nie protestowała... Beatrice opiera głowę na szybie. Czuje, jak ogarnia ją zmęczenie. Chłodne szkło jest niczym zastrzyk tak bardzo potrzebnej energii. Niska temperatura odpędza nękające ją myśli. Beatrice miała nadzieję, że
kilka godzin spędzonych w towarzystwie Mahlera pomoże odpowiedzieć na wszystkie pytania, tymczasem przejażdżka z tajemniczym gościem jedynie podsyciła jej ciekawość. Beatrice wiedziała, że słynny Jacob Mahler jest nieprzystępny, lecz jawna arogancja żywej legendy przestępczego półświatka zbiła ją z tropu. Beatrice nie jest zadowolona. Jacob Mahler jest zarozumiały i oschły. Wszyscy mówią, że jest jednym z najlepszych płatnych zabójców na świecie. We wnętrzu żółtego mini wciąż unosi się osobliwa woń fiołkowej wody kolońskiej. Beatrice zamyka oczy i próbuje przypomnieć sobie ostatnie minuty spędzone w towarzystwie Mahlera. - Czy mam coś przekazać Joe Vinilemu? - zapytała Beatrice, zatrzymawszy się przy wynajętym domu. Wyszli z pojazdu i stanęli przed żelazną bramą zakończoną ostrymi wypustkami. W oddali lśnił zarys domu z licznymi balkonami, wspartymi na barkach nieruchomych posągów mitologicznych postaci. - Powiedz mu, że spotkamy się jutro, jedenaście minut po jedenastej. Telefon -Tutaj? Beatrice czuła, jak płatki śniegu przyklejają się do jej włosów niczym niewielkie, białe pająki. Jasne, przenikliwe oczy Mahlera spoczęły na rozmówczyni. Mahler wskazał na dom i odparł: - Nie ma mnie tutaj. W tym domu nikt nie mieszka. „Ale ze mnie idiotka!" Pomyślała Beatrice. „Przecież nikt nie może dowiedzieć się, że Jacob Mahler jest w Rzymie." - Zatem spotkamy się w naszej restauracji? Mahler po raz kolejny pokręcił głową. Skorzystał z nadarzającej się okazji i jeszcze raz uświadomił kobiecie jej brak roztropności. - Więc gdzie mamy się spotkać? - W najlepszej kawiarni w Rzymie. Jedenaście po jedenastej. Wypowiedziawszy te słowa, Mahler odwrócił się i udał w kierunku stalowej bramy. - Panie Mahler? - zawołała Beatrice. - W najlepszej kawiarni w Rzymie? Czy mógłby pan wyrażać się nieco jaśniej? Z nieba spadła kolejna chmura śniegu. Na krótką chwilę Mahlera przesłoniła gęstą biel. Po kilku sekundach jakby rozpłynął się w powietrzu. Głośny dźwięk klaksonu przypomina Beatrice o otaczającym ją świecie. Samochody przesunęły się o kilka metrów. Beatrice wrzuca bieg i powoli zbliża się do innych pojazdów uwięzionych w korku zatłoczonej, rzymskiej ulicy. Powrót do domu z pewnością zabierze jej kilka najbliższych godzin. Beatrice marzy o rozgrzanym łóżku i trzech lub czterech godzinach spokojnego snu. Nagle czuje, jak ogarnia ją bezradność. Po omacku próbuje odnaleźć komórkowy telefon. Po chwili przeszukuje zawartość książki telefonicznej zapisanej w pamięci miniaturowego urządzęnia. Znajduje numer Joe Vinilego. Wpatruje się w połyskujący ekran telefonu, lecz brak jej odwagi, aby zadzwonić do szefa. Postanawia wysłać krótką wiadomość: „Spotkanie jutro, jedenaście minut po jedenastej, w najlepszej kawiarni w Rzymie". - A niech to wszyscy diabli! - głośno przeklina. Odrzuca telefon na tylnie siedzenie, oburącz chwyta kierownicę i liczy minuty potrzebne do pokonania kolejnego metra. Niespodziewanie słychać ostry dzwonek telefonu. Beatrice ponownie szuka komórki, sprawdza numer wyświetlony na ekranie i czuje ulgę. Dzięki Bogu, to nie Joe Vinile. Dzięki Bogu, nie dzwoni też żaden z jej byłych chłopaków. - Beatrice? - w słuchawce słychać głos Jacoba Mahlera. Beatrice czuje ogarniający ją niepokój. W jaki sposób Mahler zdobył jej prywatny numer telefonu? - Tak, słucham cię Jacob - odpowiada, przygryzając usta. Bezwiednie wypowiedziała to zakazane imię. - Nastąpiła zmiana planów - odpowiada Mahler. - Jak to? - Jest coś, co musimy załatwić jeszcze tej nocy. - Rozmawiałeś z Joe Vinilem?
- Musimy się spotkać. - Gdzie? - Pod mostem Sisto. Za pół godziny. - To niemożliwe - odpowiada Beatrice. Samochody stoją niczym zaklęte. Z nieba wciąż pada gęsty śnieg. - To niemożliwe, ponieważ stoję w korku. - Jakoś sobie poradzisz. To bardzo ważne. - To niemożliwe. Jestem unieruchomiona. -- - Właśnie dlatego przystępujemy do akcji. Będę na ciebie czekał. Mam nadzieję, że mogę na ciebie liczyć. Beatrice myśli nad odpowiedzią, lecz Jacob Mahler rozłącza się i kończy rozmowę. - Myśl, myśl, myśl... - powtarza Beatrice. Aby przedostać się do dzielnicy Coppede, należy dojechać do pierwszego skrzyżowania i skręcić w ulicę biegnącą pod górę, która prowadzi na drugą stronę wzniesienia. Samochody na wszystkich trzech pasach stoją niczym zaklęte. Niczym nieskończony korowód białych i czerwonych reflektorów przykrytych topniejącą, śnieżną kołderką. W tym tempie sam dojazd do skrzyżowania zabierze przynajmniej trzydzieści minut. To zdecydowanie zbyt długo. „Ludzie są unieruchomieni." „Właśnie dlatego przystępujemy do akcji." „Mam nadzieję, że mogę na ciebie liczyć." Nagle, .w jej głowie świta szalony pomysł. Sprawnym ruchem Beatrice chwyta kurtkę z tylnego siedzenia pojazdu. Następnie, drżącą dłonią sięga do klamki. „Ludzie są unieruchomieni." „Właśnie dlatego przystępujemy do akcji." Beatrice bierze głęboki oddech. Przekręca kluczyk w stacyjce i gasi silnik. Wysiada z mini i zostawia auto w samym środku gigantycznego korka. - Chyba oszalałam - mówi po cichu, przeciskając się między samochodami. - Na pewno oszalałam... Za plecami słychać ponaglające dźwięki klaksonów. Beatrice nie odwraca się i zaczyna biec. Dobiega do skrzyżowania i przechodzi przez ulicę. Jest tak, jak podejrzewała - na drodze prowadzącej pod górę nie ma korka. - Tajemnice rzymskich ulic... - szepcze, a na jej twarzy pojawia się uśmiech. Kilka metrów dalej Beatrice zaczyna machać na przejeżdżające samochody. Wkrótce jeden z nich zatrzymuje się. - Potrzebuje pani pomocy? - pyta kierowca. - Tak - odpowiada Beatrice. Nagle dzieje się coś dziwnego. W jednej sekundzie gasną uliczne latarnie. Po chwili gaśnie sygnalizacja świetlna. Wkrótce gasną światła okolicznych domów. Rzym tonie w ciemnościach. - Co się dzieje? - pyta miody mężczyzna, rozglądając się wokół. Instynktownie wysiada z pojazdu, zostawiając otwarte drzwi po stronie kierowcy. Beatrice rozpoznaje okazję. - Zabieram pana samochód! - oznajmia. Mężczyzna jest przekonany, że Beatrice żartuje i odpowiada: - Ależ proszę bardzo. Proszę się nie krępować. Czy kradzież to pani praca? - Być może! — odpowiada Beatrice i błyskawicznie zajmuje miejsce za kierownicą. Chwyta kluczyki i uruchamia samochód. Odjeżdża, zostawiając za sobą kałużę rozpryskanego błota. Mężczyzna biegnie jej śladem. Wciąż pada śnieg. Żółte mini jest uwięzione w bezkresnym, ulicznym korku. Beatrice ukradła samochód. Rzym jest spowity w ciemnościach. Czas na kolejne spotkanie z Jacobem Mahlerem.
Ciemność W pokoju Elektry panuje całkowita ciemność. - Wszystko w porządku? Nic ci się nie stało? - pyta Elektra, klęknąwszy przy chłopcu. Odłamki antycznej lampy są rozsypane po całej podłodze. - Nie, ale... - Mistral? - Harvey? - Jestem tutaj. - Ja też. - Nikomu nic się nie stało? -Nie. - Czy ktoś mógłby mi powiedzieć, co właściwie się wydarzyło? Przyjaciele ostrożnie i powoli próbują odnaleźć się w smoli-stoczarnych ciemnościach. - Uważajcie na odłamki szkła. - Są wszędzie - dodaje Sheng. Elektra po omacku szuka włącznika światła. Po chwili próbuje zapalić światło, lecz włącznik odmawia posłuszeństwa. Następnie, krok po kroku, zmierza w kierunku łazienki. W tym pomieszczeniu też nie ma prądu. - Chyba wysiadło napięcie. Prawdopodobnie poszły korki. - Płomień... - mówi Harvey. - To było jak płomień... - Widziałem, jak ogień wyłania się z dłoni Shenga — niepewnie dodaje Mistral. Jej głos drży niczym źdźbło trawy na wietrze. - Kurczę! - powtarza przerażony Sheng. - Kurczę! W pokoju wciąż panuje złowroga ciemność. Jedynym źródłem światła jest księżycowa poświata odbijająca się w płatkach padającego śniegu. Hotelowy dziedziniec pokrywa się białym puchem. - Dokąd idziesz? - pyta Harvey, słysząc kroki Elektry. Elektra siada na krawędzi jednego z łóżek i zakłada buty. - Sprawdzę, czy w korytarzu też nie ma prądu. - Pójdę z tobą - proponuje zaniepokojony Amerykanin. Tak naprawdę myśli Elektry dryfują w odmiennym kierunku. Elektra próbuje rozwikłać zagadkę tajemniczej energii, która kilka minut wcześniej wypełniła jej ciało. Czy jest możliwe, aby nagromadzona energia przeszyła ciało Shenga? Czy nieznana, wewnętrzna moc spowodowała wybuch starej lampy? Elektra czuje strach. Czuje, że zaczyna drżeć. Podczas eksplozji pokój rozświetlił błysk jasnego światła. Harvey po omacku szuka butów. - Wiedziałem, że nie powinienem był ich zdejmować - żartuje. - Chyba nie zamierzacie zostawić nas samych?- pyta Mistral. - Zaraz wrócę. Wyjdę tylko na korytarz i sprawdzę, czy wszystko działa - odpowiada Elektra, zmierzając ku drzwiom sypialni. - Jestem gotowy - mówi Harvey. W ciemnościach dotyka swych kolan i dostrzega, że wciąż nie ma na sobie spodni. - Daj mi jeszcze chwilę - dodaje zmieszany. W pokoju słychać szelest grubej, dżinsowej tkaniny. Elektra otwiera drzwi i próbuje włączyć światło w korytarzu. Pstryk! Wciąż jest ciemno. - Kurczę! - po raz setny powtarza Sheng. -1 co teraz? - Pójdę na dół i sprawdzę korki - odpowiada Elektra. - Masz jakieś świece? - Być ińoże są w kuchni. - Gdzie jesteś? - pyta Harvey i usiłuje odnaleźć Elektrę w ciemnościach. Po chwili Harvey potyka się i przewraca na ziemię. - Moja torba! - krzyczy Sheng. - Nie ruszaj się stąd, Harvey! - dodaje Elektra lekko zdenerwowanym tonem. - Niech nikt nie
wychodzi z pokoju! Za chwilę przyzwyczaimy się do ciemności. - Wciąż nic nie widzę! - odpowiada Sheng. Oszołomiony Harvey słucha poleceń Elektry. - To niemożliwe, żeby wszędzie było tak ciemno! - powtarza w myślach Elektra. - Powoli zaczynam coś widzieć - po kilku minutach odzywa się Harvey. - Widzę, że stoisz przy drzwiach Elektro. Widzę też zarys łóżek. - Ja też zaczynam coś widzieć - szepcze Mistral. - Ja wciąż widzę jedynie ciemności! - wtrąca Sheng. - Widzę kontury mebli - mówi Elektra, kiwając głową. Światło księżyca odbijające się w jasnym śniegu pozwala dostrzec zarys sprzętów w sypialni, jednak w korytarzu nadal panują nieprzeniknione ciemności. - Szczęściara z ciebie! - odpowiada Sheng. - Ja wciąż nic nie widzę. Być może wybuch pozbawił mnie wzroku. Co wy na to? Sheng czuje ciepły dotyk palców na policzku. To Mistral postanowiła pocieszyć kolegę. - Nie denerwuj się. To moja ręka. - Co robisz? - pyta młody Chińczyk. Mistral gładzi przyjaciela po twarzy. - Myślę, że nic ci nie jest. Nic nie widzisz, ponieważ... Myślę, że powinieneś w końcu otworzyć oczy. - Co?! Nie otworzyłem... - odpowiada zażenowany Sheng. - Wciąż masz zamknięte oczy. Sheng zbiera siły i powoli otwiera oczy. - Sheng! - krzyczy zaskoczona Mistral. - Spójrzcie! - Co się stało? - pyta zaniepokojony Sheng. Sheng widzi nad sobą zarys dwóch sylwetek. Wychudzonego Harveya i Elektrę z burzą kręconych włosów. - Twoje oczy... - dodaje po cichu Mistral. - Czy coś się stało? - pyta Sheng, dotykając ręką twarzy. - To chyba sen! - wtrąca Harvey. -Co...? - Twoje oczy mają żółty kolor - odpowiada Amerykanin. - Jakby były ze złota! - po cichu dodaje Elektra. - Wyglądają jak dwa drogocenne klejnoty. - Chyba żartujecie. Powiedzcie mi, że żartujecie! - Nie żartujemy! Twoje oczy lśnią jak drogocenne klejnoty! - odpowiada Mistral, kręcąc z niedowierzaniem głową. - Mają złotą barwę. - Lecz zaczynają ją tracić! - wskazuje Harvey. - Co zaczynają tracić? - pyta Sheng. - Blask. Tak, jakby się rozmywał. - Jakby się rozmywał? - Już nie są tak lśniące. - Co nie jest tak lśniące. - Czy czujesz ból? -Nie! - A czy coś widzisz? - Wszystko widzę na... żółto. - Opowiedz nam dokładnie, co widzisz? - Widzę was - odpowiada Sheng, podnosząc się z podłogi. - Widzę drzwi na korytarz, widzę łazienkę... - Widzisz drogę do łazienki? Widzisz, co jest w łazience? - Jasne... To znaczy... Wy nic nie widzicie? - Ja nie. - Ja też nie. - Jest strasznie ciemno Sheng. Nic nie widzimy. - Czy coś mi się stało? - Idę sprawdzić korki - odpowiada Elektra, stąpając niepewnie po pokoju. - Idziemy z tobą! - chórem stwierdzają pozostali. Kilka chwil później czworo przyjaciół po omacku przemierza korytarz, kierując się w stronę jadalni.
- Widzę coraz słabiej... Widzę coraz mniej szczegółów - mówi Sheng, odwracając się do Mistral. - Twoje oczy straciły swój blask i kolor - odpowiada Mistral. - Cokolwiek było w moich oczach, powoli znika - mówi Sheng, pocierając czoło. - Przez chwilę wyglądałeś naprawdę super! - komentuje Harvey. - Tajemniczy płomień zmienił cię w nocne zwierzę. - Następnym razem twoja kolej! - odpowiada żartobliwie Sheng. Elektra idzie na czele grupy. Zna każdy zakamarek korytarza, jednak w ciemnościach czuje się nieswojo. W głębi ducha wie, że to ona spowodowała wybuch. Przyjaciele są w jadalni. Białe obrusy rozłożone na niewielkich stolikach sprawiają, że meble wyglądają niczym pole jasnych kwiatów wyrastających na nocnej łące. Elektra widzi, że przy windzie nie pali się lampka bezpieczeństwa. - Wydaje mi się, że w całym domu nie ma prądu - mówi po cichu. Elektra powoli przemierza jadalnię. Po drodze potyka się o stoły i wprawia w ruch porcelanową zastawę ustawioną na blatach. - Czy często macie kłopoty z prądem? - pyta Sheng. - Od czasu do czasu - odpowiada na poczekaniu Elektra, choć wie, że nie mówi prawdy. - Nic nie widzę! - kolejny raz powtarza Sheng. Przyjaciele stoją przy schodach pnących się w stronę sypialni i masywnych drzwiach, które prowadzą na dziedziniec. Kilka chwil później czworo przyjaciół po omacku przemierza korytarz, kierując się w stronę jadalni. - Widzę coraz słabiej... Widzę coraz mniej szczegółów - mówi Sheng, odwracając się do Mistral. - Twoje oczy straciły swój blask i kolor - odpowiada Mistral. - Cokolwiek było w moich oczach, powoli znika - mówi Sheng, pocierając czoło. - Przez chwilę wyglądałeś naprawdę super! - komentuje Harvey. - Tajemniczy płomień zmienił cię w nocne zwierzę. - Następnym razem twoja kolej! - odpowiada żartobliwie Sheng. Elektra idzie na czele grupy. Zna każdy zakamarek korytarza, jednak w ciemnościach czuje się nieswojo. W głębi ducha wie, że to ona spowodowała wybuch. Przyjaciele są w jadalni. Białe obrusy rozłożone na niewielkich stolikach sprawiają, że meble wyglądają niczym pole jasnych kwiatów wyrastających na nocnej łące. Elektra widzi, że przy windzie nie pali się lampka bezpieczeństwa. - Wydaje mi się, że w całym domu nie ma prądu - mówi po cichu. Elektra powoli przemierza jadalnię. Po drodze potyka się o stoły i wprawia w ruch porcelanową zastawę ustawioną na blatach. - Czy często macie kłopoty z prądem? - pyta Sheng. - Od czasu do czasu - odpowiada na poczekaniu Elektra, choć wie, że nie mówi prawdy. - Nic nie widzę! - kolejny raz powtarza Sheng. Przyjaciele stoją przy schodach pnących się w stronę sypialni i masywnych drzwiach, które prowadzą na dziedziniec. - Ciociu? - szepcze Elektra, usłyszawszy nieznane dźwięki dobiegające z pierwszego piętra. Cisza. - Myślę, że o tej porze wszyscy smacznie śpią. - No i mają rację... noc jest po to, żeby spać - komentuje Harvey. - Czy moglibyśmy uchylić drzwi? W ten sposób będziemy coś widzieć. - Oczywiście. Pomóżcie mi trochę - mówi Elektra. Elektra chwyta masywną zasuwę. Naoliwiony mechanizm zamka przesuwa się bezgłośnie. Drzwi otwierają się z delikatnym skrzypnięciem, niczym budzone z głębokiego snu. Warstwa białego puchu, który osiadł na dziedzińcu, połyskuje srebrzystą poświatą. Delikatne refleksy odbijają się w płatkach śniegu spoczywających na posadzce, niewielkiej studni i masce hotelowej furgonetki. Głowy posągów ustawionych na tarasie przyozdobiła masywna, śnieżna czupryna. - Wszystko przypomina scenerię z „Władcy pierścieni" - mówi Harvey. - Nie zdziwiłbym się, gdyby zza winkla wyskoczył Gandalf. Mistral przygryza usta i milczy. Magiczny krajobraz hotelowego dziedzińca przypomina jej o czymś znacznie romantyczniej-szym od zwykłego, przygodowego filmu. Blade światło wypełniające dziedziniec wpada przez drzwi i rozświetla wnętrze przedsionka. Przyjaciele
widzą zarysy klatki schodowej, recepcji, ustawionego w hallu miedzianego pojemnika na parasole i ozdobnych roślin. - Elektra? - krzyczy Sheng, zauważywszy, że gospodyni rozpłynęła się w powietrzu. - Już idę! - odzywa się głos z wnętrza domu. Przyjaciele słyszą łoskot zasuwanych szuflad i słowa Elektry: - No jasne! Wiedziałam! Elektra wyłania się zza stanowiska recepcyjnego z paczką papierosów w dłoni. - Palisz papierosy? - pyta przerażony Harvey. - Ja nie, ale ciotka Linda tak - odpowiada Elektra z uśmiechem na twarzy. - To znaczy, próbuje nam wmówić, że rzuciła palenie wiele lat temu, ale byłam pewna, że schowała gdzieś paczkę papierosów na czarną godzinę. Właśnie tego potrzebowaliśmy. Elektra otwiera paczkę papierosów i wyjmuje z jej wnętrza jednorazową, zieloną zapalniczkę. Harvey odpala zapalniczkę i po chwili niewielki płomień rozświetla klatkę schodową, która prowadzi do piwnicy. - Ojej! Spójrzcie tylko na to miejsce! Wygląda jak... - szepcze Amerykanin. Mistral mija Harveya, uniemożliwiając mu dokończenie wypowiedzi, która podobnie jak wcześniejsze mogłaby zabić urok i niepowtarzalność fascynującego miejsca. Przyjaciele schodzą do kamiennej piwnicy. Stopnie prowadzą wprost do labiryntu pokoi i korytarzy wypełnionych zapomnianymi rupieciami. - To miejsce jest niesamowite! - komentuje Mistral, obserwując tajemnicze komnaty. - Hao! Super! - mruczy Sheng, przyglądając się kamiennym schodom znikającym w ciemnej otchłani. . - Liczniki i korki są w tamtym kącie - dodaje spokojnie Elektra, zrobiwszy kilka kroków. Harvey podnosi zapalniczkę i oświetla rząd zakurzonych, nieruchomych liczników. - Wygląda na to, że w całym domu nie ma prądu. - Za to jest echo! - dodaje oczarowana Mistral. - I stara, złośliwa mysz - dodaje Elektra, przyglądając się licznikom. - Masz rację Harv. W całym domu nie ma prądu. Delikatny płomień zapalniczki rozświetla ciemną piwnicę. Młody Amerykanin wpatruje się w koleżankę. - Zgadzam się z tobą Elly - odpowiada, ułożywszy dłoń na jej ramieniu. Elektra przymyka oczy i myśli: „Elly? Absolutnie nie! Nie podoba mi się to imię!" Elektra nie znosi zdrobnień. Ponadto, to ona decyduje, kto może ją tak nazywać. - Nie nazywam się Elly - odpowiada, odsuwając się o kilka kroków od chłopca. - W takim razie ja nie nazywam się Harv - Amerykanin odpowiada poważnym głosem. Po chwili Harvey gasi zapalniczkę. Piwnicą tonie w złowrogich ciemnościach. - Fajny z niego facet! - powtarza w myślach Elektra. Ośnieżony dziedziniec „Domus Quintilia" przypomina tradycyjną, włoską posiadłość sprzed wielu wieków. Elektra słyszy w oddali uderzenie kościelnego dzwonu i niespodziewanie czuje, jak zimny dreszcz przeszywa jej ciało. - Może powinniśmy obudzić mojego ojca? Albo moją ciotkę? - Ale po co? - pyta Harvey. - Jeżeli w całym domu nie ma prądu, to i tak nic nie zrobimy. Poza tym... sami zobaczcie... w wieży kościelnej też nie ma prądu. Mistral wraz z przyjaciółmi stoi na progu otwartych drzwi. Wszyscy wpatrują się wieżę kościoła Santa Cecylia. - Harvey ma rację. Po drodze z lotniska widziałam, że wieża jest podświetlona. - No właśnie! - dodaje Sheng. - Hao! - Dlaczego ciągle powtarzasz „Hao"? - pyta Mistral. -To takie powiedzenie. Tak, jakbyś mówiła „super" albo „ekstra". Elektra nie słucha przyjaciół. Pogrążona w myślach przygląda się wieży. - To niemożliwe! Jeszcze nigdy czegoś takiego nie widziałam... - szepcze. - To tajemnicza moc dwudziestego dziewiątego lutego - odpowiada Harvey. - Co chcesz przez to powiedzieć? - Czwórka nieznajomych, którzy urodzili się dwudziestego dziewiątego lutego trafia pod jeden dach... - Do jednego pokoju! - dodaje Sheng. - I za ich sprawą w całym Rzymie wysiada prąd. Dla mnie to całkiem normalne. Jeżeli nie całkiem
normalne, to z pewnością nie bardzo dziwne. Elektra przygląda się płatkom śniegu osiadłym na studni. Czuje każde uderzenie serca i setki nieuporządkowanych myśli, które błądzą w jej głowie. Harvey ma rację. Światło wysiadło w momencie, gdy tajemnicza energia przeszła przez ciało Shenga. Następnie wybuchła lampa. Lampa rozpadła się na tysiące drobinek, a oczy Shenga przybrały złotą barwę. - Możemy się przejść i zbadać sytuację - proponuje Elektra. - Przejść się dokąd? - pyta Sheng. Pułapka - Za bramy hotelu. - I dokąd pójdziemy? - Wyjdziemy na ulicę i sprawdzimy, czy w innych budynkach też nie ma prądu. Może okazać się, że prąd wysiadł tylko u nas. - I co zrobimy później? - Sama nie wiem. O tym porozmawiamy, gdy będziemy wiedzieć, co się dzieje w mieście. - Dlaczego akurat my mielibyśmy sprawdzać, czy w innych domach jest prąd? - Ponieważ tylko my nie śpimy. - Ja nigdzie nie idę. Jest zbyt zimno - odpowiada Mistral. Wszyscy, z wyjątkiem Harveya, ubrani są w lekkie piżamy. - Jestem pewien, że się rozchorujemy! - dodaje Sheng. - Przecież możecie się ubrać. Wasze ubrania leżą w sypialni - odpowiada Harvey spoglądając na Elektrę. - W takim razie ubieramy się i ruszamy w miasto. Most Dzielnica Trastevere przypomina jednobarwny rysunek sporządzony węglem. Spokojnie i cicho wyrasta z białej, śnieżnej powłoki. Surowe budynki, spadziste dachy, mroczne pałace wsparte na licznych kolumnach, miedziane rynny, strzeliste wieże. Otoczenie spowijają ciemności. Przyjaciele powoli wychodzą za bramy hotelu, skręcają koło kościoła Santa Cecilia i idą w stronę rzeki. Pod ich stopami skrzypi świeży śnieg. Sheng jest jedynym spośród przyjaciół, który nie przestaje mówić. Aby uchronić włosy przed padającym śniegiem założył plastikowy, hotelowy czepek i próbuje przekonać pozostałych, aby poszli w jego ślady. - W czepku na głowie wyglądasz naprawdę zabawnie - mówi Harvey. Zdarzenia dzisiejszego wieczoru sprawiły, że Harvey zmienił się nie do poznania. Wydaje się spokojniejszy, nabrał pewności siebie. Przyjaciele stają na placu Piscinula. Wokół nich gromadzą się grupki przechodniów rozprawiających o osobliwym zaciemnieniu. Kierowcy zapalają światła samochodów, a wszyscy zebrani wskazują na pogrążone w ciemnościach kontury okolicznych budynków. Dziesiątki kobiet i mężczyzn. Niektórzy się śmieją, inni narzekają. Jakiś barman opowiada o gościach, którzy pomimo braku prądu domagali się muzyki. Grupa studentów porzuciła plecaki w zaspie śniegu i prowadzi wojnę na śnieżki. Elektra kieruje się do dwójki nieznajomych i wypytuje o brak prądu. - W całej dzielnicy nic nie działa - odpowiada kobieta. - Podobnie jest w dzielnicach Parioli i Esquilino. Niektórzy mówią, że w innych częściach miasta wszystko jest po staremu. - To wszystko przez wybuch w podziemnym przejściu - narzeka mężczyzna i przystępuje do opisu wypadków podczas prac remontowych. - Słyszycie, jakie jest zamieszanie? Przyjaciele wsłuchują się w odległe dźwięki klaksonów. - Wyobrażacie sobie, co dzieje się na ulicach. Spadł śnieg, a na domiar złego wysiadła sygnalizacja świetlna - kontynuuje mężczyzna. Mistral wykonuje sprawny unik. Przypadkowa śnieżka mija ją o kilka centymetrów. Błyskawicznie szykuje własną amunicję I rzuca ją w nieznanym kierunku. - Nie rób tak. To bardzo zły pomysł! - upomina ją Harvey.
- Nieprawda! To doskonały pomysł! - krzyczy Sheng i staje u boku Mistral. W przeciągu kilku sekund są w samym centrum zaciekłej bitwy na śnieżki. Most Pozbawiona oświetlenia, stara dzielnica Rzymu wygląda po prostu magicznie. W półmroku widać zarys brukowanych ulic i uśpionych budowli. - Macie ochotę zobaczyć Tyber nocą? - pyta Elektra, wykonując unik przed kolejną śnieżką, która mknie w jej kierunku. - Rzeka jest daleko stąd? - Nie. Jest tuż za rogiem. Doszedłszy do rzeki, przyjaciele widzą, że miasto podzielone jest na dwie części. Jedna część jest oświetlona, a druga spowita jest w delikatnej, księżycowej poświacie. Harvey, Elektra, Mistral i Sheng opierają się na balustradzie mostu Garibaldiego i wpatrują w jasną część metropolii po drugiej stronie Tybru. - Więc w tamtej części miasta wciąż jest prąd! - mówi zadowolona Elektra. Pozostali nie reagują na słowa koleżanki. Przyglądają się migoczącym światłom, których odbicie rysuje się w lustrze wody, i podziwiają taniec milionów płatków śniegu spadających z ciemnogranatowego nieba. Mistral czuje się tak, jakby śniła na jawie. - Co jest w oddali? - pyta, wskazując palcem częściowo oświetloną wyspę Tiberinę. Wyspa stanowi swoistą granicę między jasną i ciemną częścią miasta. - Z tego co wiem, to szpital Fatebenefiratelli, restauracja, kilka kościołów i... - odpowiada Elektra. - I co jeszcze? - Rzeźba Matki Boskiej. Nazywają ją „Matka Boska Świetlista". - Mając na uwadze obecne okoliczności przyznam, że jest to doskonała nazwa - mówi Harvey. - Chcecie się przejść i obejrzeć ją z bliska? - Niestety, nie będzie to możliwe. Rzeźba ustawiona jest w kościele, a kościół jest zamykany na noc. - Miałem na myśli wyspę - wyjaśnia Harvey. - Jeżeli chcecie tam iść... Czworo przyjaciół zmierza w kierunku najstarszego rzymskiego mostu. Przecina on rzekę niczym mroczny, tajemny cień. - Ten most nosi nazwę Quattro Capi. Oczywiście, nazwano go tak na cześć starej legendy - tłumaczy Elektra. - Jakiej legendy? - W połowie budowli umieszczono rzeźby czterech głów. Mówi się, że są to głowy budowniczych mostu. Podczas prac nad mostem główni budowniczy pozostawali w nieustającym konflikcie, a po ukończeniu prac zostali ścięci... Ich głowy zostały uwiecznione w rzeźbach i ustawione na moście, aby wielcy budowniczy na zawsze pozostali w zgodzie... w pośmiertnej zgodzie. - To potworne! - wykrzykuje Mistral. - W istocie na moście znajdziemy osiem głów - Elektra kontynuuje swą opowieść, zbliżywszy się do monumentalnej, ośnieżonej budowli. — Cztery głowy nie przedstawiają twarzy architektów. Ukazują oblicze Giano Bifronte. - Kogo? - pyta Harvey. - Janusa, rzymskiego boga o dwóch twarzach. Jedna z twarzy obserwuje przeszłość, a druga patrzy w przyszłość. Dostojne wody Tybru wędrują leniwie rozległym korytem. Płatki padającego śniegu giną w otchłani rzeki. Pod mostem słychać delikatne powiewy nocnego wiatru. - Połowa miasta jest jasna, a połowa ciemna. To niezwykle osobliwy widok - szepcze Mistral. Mistral żałuje, że nie zabrała ze sobą brulionu i ołówka - w ten sposób mogłaby uwiecznić niecodzienną scenerię na kartce papieru. Próbuje zapamiętać każdy szczegół otaczającego pejzażu. - Mogłabym patrzeć przed siebie całą noc. Jest tu tak pięknie. - Więc idziemy na wyspę czy nie? - pyta zniecierpliwiony Sheng. - Poczekajcie chwilę! - mówi Elektra, zatrzymawszy się przed płaskorzeźbami przedstawiającymi twarze owiane prastarą tajemnicą. - Czy nie jest wam gorąco? - dodaje po chwili. - Gorąco? - odpowiada od niechcenia Harvey. - Chyba żartujesz? Zaraz zamarzniemy!
- Elektra? Wszystko w porządku? - pyta Mistral. - Oczywiście. - Wydaje mi się, że coś dzieje się z twoimi włosami. Mistral dotyka ramienia przyjaciółki. W jednej chwili Elektra czuje, że jej ciało wypełnia się wewnętrznym płomieniem. Po chwili burza grubych loków zmienia się w setki czarnych, poskręcanych węży. Elektra spogląda w niebo. Chmury powoli ustępują, a na ziemię pada światło kilku samotnych gwiazd. Z drugiej strony mostu widać sylwetkę mężczyzny, który biegnie w kierunku czwórki przyjaciół. Mężczyzna jest wyczerpany. Potyka się i ogląda za siebie, jakby się czegoś obawiał. Na chwilę przystaje, próbuje złapać oddech i kontynuuje bieg. Dotarłszy do grupki dzieci upada na ziemię. Po chwili próbuje się podnieść, lecz nie ma na to siły. - Pomóżcie mi! - błaga, leżąc na zimnym asfalcie. W jednej ręce trzyma starą, brązową teczkę skórzaną. - Pomóżcie mi! — powtarza. Elektra, Harvey, Sheng i Mistral stoją oszołomieni. Z zaciekawieniem przyglądają się nieznajomemu. Ma około sześćdziesięciu, może siedemdziesięciu lat. Ubrany jest w elegancki, długi płaszcz. - Hej! - krzyczy Sheng. - O co w tym wszystkim chodzi? - Wydaje mi się, że powinniśmy uciekać... - mówi Harvey, cofając się o krok. - Wygląda na to, że ten człowiek jest kompletnie pijany! -szepcze Mistral i chowa się za plecami Elektry. Elektra stoi w miejscu i przygląda się nieznajomemu. Mężczyzna spogląda na dziewczynę. , - Wiem, kto to jest - myśli Elektra, choć zdaje sobie sprawę, że jest to niemożliwe. Tajemniczy człowiek ma szczupłą twarz i długą, białą brodę. Wygląda na zmęczonego. Jego oblicze wydaje się znajome, lecz Elektra wie, że ich drogi nie skrzyżowały się wcześniej. - Pomóżcie! Pomóżcie mi! - mężczyzna powtarza nieco głośniej i wyciąga rękę w kierunku czworga przyjaciół. - Proszę... Proszę... Nieznajomy ma sine palce. Jest przemarznięty. W jego oczach widać błaganie o litość. - Elektra! - szepcze przerażona Mistral. - Nie zbliżaj się do niego. Mężczyzna przyciska do piersi skórzaną teczkę. Wciąż patrzy na Elektrę. Zachowuje się tak, jakby wiedział, kim jest stojąca przed nim dziewczyna. - Kim jesteś? - pyta Elektra ściszonym głosem. Mężczyzna porusza sinymi ustami i powtarza bezgłośnie nieodgadnione słowa. - Dość tego! - krzyczy Harvey. - Uciekajmy! Mężczyzna bezustannie porusza ustami i powtarza zagadkowe słowa. - Co... Co on mówi? - szepcze Elektera. Na czole Elektry pojawiają się kropelki potu. - Jest tak gorąco! Czy nikt z was nie czuje, że zrobiło się nieznośnie gorąco? - Chodźmy stąd - powtarza Harvey. - Masz całkowitą rację! - zgadza się Sheng. Mistral przekonuje Elektrę, aby postąpić tak, jak chce Harvey, lecz nagle Elektra zaczyna rozumieć znaczenie słów wypowiadanych przez nieznajomego człowieka. Rusza w kierunku mężczyzny. - Chodźcie do mnie! - krzyczy do towarzyszy. - Musimy mu pomóc! Podbiega do mężczyzny, a ten obraca się na bok i próbuje wstać. Elektra chwyta nieznajomego za rękaw i stara się podnieść starca z ziemi, lecz jest zbyt słaba. Ubranie mężczyzny jest przemoczone. Jego ciałem wstrząsają drgawki. Elektra otrzepuje śnieg z włosów i czeka na pomoc przyjaciół. Pierwszy przybiega Harvey. - Czy postradałaś zmysły? - pyta. - Czy zdajesz sobie sprawę z tego, co robisz? - Nie - przyznaje Elektra. Harvey i Elektra chwytają mężczyznę za ramiona i podnoszą go z ziemi. Starzec chwieje się na nogach, kaszle i szuka oparcia na kamiennym gzymsie. - Dziękuję... - mówi ściszonym głosem. - Wy... wy... Ręce mężczyzny wciąż drżą. Przyjaciele widzą, że jedna z nogawek jego spodni jest rozdarta. - Kim pan jest? - pyta Elektra. - I co za dziwne słowa pan powtarzał? - Nadszedł czas! Nadszedł czas! - krzyczy mężczyzna i wskazuje za siebie.