IXENA

  • Dokumenty1 316
  • Odsłony246 775
  • Obserwuję196
  • Rozmiar dokumentów2.2 GB
  • Ilość pobrań143 153

CC- Mind Games - 01 - całość (nieof. tłum.)(3)

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.7 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

IXENA
EBooki
FANTASTYKA

CC- Mind Games - 01 - całość (nieof. tłum.)(3).pdf

IXENA EBooki FANTASTYKA Crane Carolin
Użytkownik IXENA wgrał ten materiał 8 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 56 osób, 24 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 244 stron)

Tłumaczenie: Klarisssa Betowanie: kasiaballou

Mind Games THE DISILLUSIONISTS TRILOGY Księga 1 Carolyn Crane Rozdział 1 Z miejsca gdzie siedzimy mam doskonały widok na Shady Bena Foley'a, jedzącego obiad po drugiej stronie bogato ozdobionej mongolskiej restauracji. Siedzi w towarzystwie niewinnie wyglądającej młodej pary — ładnej dziewczyny z ciemnymi loczkami i blond faceta o zdrowym wyglądzie country-boy'a. Czy oni nie wiedzą, kim on jest? Ostatni raz, kiedy widziałam Foley'a było to jakieś piętnaście lat temu — byłam wtedy nastolatką, a on facetem w średnim wieku, który kosił swój trawnik w spodniach przewiązanych sznurkiem, a tak naprawdę zdzierał pieniądze z mojej rodziny. Teraz stał się bledszy i grubszy, ale rozpoznałam jego ostry mały nos i przeszywające oczy w chwili, kiedy zobaczyłam go na ulicy. Mój chłopak, Cubby, ściąga kawałek mięsa ze szpikulca. Był na tyle miły, że pozwolił przyciągnąć się tutaj, by w zasadzie śledzić kolesia. Uśmiecha się, same dołeczki i krótkie blond loki. - Kebaby to niesamowite jedzenie - mówi – Zdecydowanie. Cubby spogląda przez ramię. - Być może on jest zreformowany. Być może się zmienił - Człowiek taki, jak Foley nigdy się nie zmienia – spoglądam przez salę; sądząc po

języku ciała jego ofiar, Shady Ben wymanewrował dla siebie dominującą pozycję. Naciągacze są w tym ekspertami. - Muszę ich ostrzec. I wtedy czuję to — uczucie ciarek przeszywających skórę głowy, prowadzących za sobą podejrzany ból. Nie! Myślę. Proszę, niech to nie dzieję się właśnie teraz! - Justine wszystko w porządku? Odłożyłam swoją serwetkę. - Muszę coś powiedzieć. - To nie jest twoja sprawa, żeby ich ratować - mówi. - Muszę jednak spróbować. Fala zawrotów głowy świadczy, że spada mi ciśnienie krwi. To naprawdę się dzieje, myślę w szoku. Mój stan znany, jako "Syndrom Żyły Głównej”, jest przysłowiową bombą zegarową w głowie. Jak tylko przekroczysz granicę i pęknie naczynie krwionośne w mózgu, żadne medyczne starania nie pomogą uratować ci życia. Ta dziwna świadomość nachodzi mnie i decyduję nic nie mówić Cubby'emu. Jeżeli te minuty naprawdę są moimi ostatnimi, chcę spędzić je pożytecznie, ostrzegając tych dwoje niewinnych ludzi, tak jakby ktoś mógł kiedyś ostrzec moją rodzinę. Wstaję i idę ostrożnie po orientalnych dywanach, między stołami oświetlonymi blaskiem świec. Mam nadzieje, że nie jest za późno. Czas zwalnia, kiedy okrążam stół za stołem. Muzyka zaklinaczy węży, zapachy curry i cynamonu, obrazy koni na ścianach, miecze wysadzane drogimi kamieniami, wszystko to przyjmuje senną aurę. Podchodzę do pustego czwartego krzesła przy ich stole, chwytając się dla podparcia. - Ben Foley - mówię - Pamiętasz mnie? - Justine od Pembroke Pines. Praktycznie czuję krew przepływającą kaskadami przez moją głowę. Foley patrzy na mnie apatycznie, następnie spogląda na swoich młodych, oszołomionych przyjaciół. - Nie udawaj jakbyś to nie był ty. Skupiam się na oddechu, by zwolnić tempo serca, tym samym rozciągając moje cenne minuty świadomości. Tak poradziłaby mi mama. - Przepraszam- mówi - Nie jestem Benem Foley'em. Zwracam się do towarzyszy Foley'a, którzy patrzą na mnie z niedowierzaniem. - Około piętnaście lat temu, wasz kumpel tutaj – Akcentuję energicznie jego imię - Pan Ben Foley, oszukał mojego tatę. Najpierw zyskał jego zaufanie, a potem go obrabował. Jakiekolwiek macie z nim sprawy, skończcie to. Nie ufajcie mu. Foley potrząsa głową przez cały ten czas. - Przepraszam. Trafiłaś na niewłaściwego faceta. - Nie jesteś niewłaściwym facetem. Uczucie ostrza szpilki na szczycie mojej głowy wzrasta. Ile jeszcze mam czasu? Dziewczyna „Loczki” przesuwa się bliżej Foley'a, jak gdyby chciała go chronić. Nie widzi, że próbuję jej pomóc? - Nazywam się David Del Fino – mówi Foley - Chcesz zobaczyć moje prawo jazdy? - Jak gdyby to czegokolwiek dowodziło – mówię.

I wtedy oni wszyscy wydają się być skupieni na czymś za mną, obracam się, by zobaczyć jak podchodzi, wysoki uderzająco przystojny mężczyzna. W jego ruchach jest płynność lamparta na wolności. Jego brązowe włosy mienią się czerwienią starego pensa, loki przykrywają uszy, ale najbardziej dziwną sprawą jest to, jak na mnie patrzy. Jestem przeciętnie ładna, a to nie jest spojrzenie, które posyłasz przeciętnej dziewczynie. Czuje, jakby patrzył na mnie, ze strachem i podziwem — jak gdyby było coś cudownego w moim pojawieniu się. Co on widzi? Słyszałam o ludziach wyglądających w ostatnich momentach życia na błogosławionych - czy to jest to? Mój puls przyśpiesza; świst w uszach prawie mnie ogłusza. Ale nikt inny nie wydaje się myśleć, że wyglądam na błogosławioną. Decyduję, że on musi mieć swego rodzaju zdolność highcapa (od tłumacza - określenie ludzi o nadprzyrodzonych zdolnościach jak np. telepatia, telekineza, lewitacja itd.). Jest telepatą, albo być może medycznym intuicjonistą, który potrafi odczytać, co się ze mną dzieje — nie, żeby mi to teraz mogło pomóc. Cubby nie wierzy w highcapy, ale ja tak. Tylko nie zaufałabym żadnemu. Na krótko facet odwraca uwagę ode mnie i zwraca się do stołu. - Wszystko tutaj w porządku? Jest kierownikiem, być może właścicielem. - Przypadek błędnej tożsamości - szczebiocze Foley. Moja cała skóra głowy swędzi. - Ratujcie się - mówię ofiarom Foley'a. Na pewno oceniłam sytuacje dobrze; na pewno są ofiarami. Zwracam się do restauratora, który nadal wydaje się być całkowicie skupiony na mnie. - Nie martw się - Nie będę nikomu już przeszkadzać. Obracam się i idę z powrotem przez jadalnię do Cubby'ego, który uśmiecha się do mnie. - Jak poszło? Zajmuję miejsce, zastanawiając się, czy moje pole widzenia słabnie, czy jest to tylko światło świec. Czuję, że powinnam powiedzieć coś do Cubby'ego w formie pożegnania, ale spotykamy się dopiero od dwóch miesięcy. I do tego ja naprawdę, naprawdę go lubię. - Och, nie! - Masz, to spojrzenie - mówi. - Jakie spojrzenie? Jego ramiona nagle opadają. - Proszę powiedz, że nie masz znowu ataku lęku związanego z tą pękającą żyłą - Masz, nieprawdaż? Cubby wzdycha. - Dopiero, co przeszliśmy przez taki lęk dzisiaj rano. Chce mi się płakać. - Ten jest inny. Teraz to uczucie ostrza szpilki ….. - To zawsze jest inne - mówi. Cubby prowadzi urocze życie i spotykając go wiedziałam, że z niego nie zrezygnuje. Jego uroda, beztroska, szczęście są jak siły natury. - To naprawdę zdarza - szepczę. - W porządku, a więc … Justine …- Przygląda mi się poważnie. - Czy myślisz, że mogłabyś mieć czas na deser, zanim odejdziesz w życie

pozagrobowe? - Czekoladowy fondue wygląda doskonale. Wzdycham z oburzeniem. - Wiesz, nawet hipochondrycy umierają na okropne choroby. A czasami umierają na okropne choroby, których boją się najbardziej. Cubby pochmurnieje. On wie, o czym mówię - moja mama, umarła na "Syndrom Żyły Głównej", latami nikt jej nie wierzył. Położyłam rękę na swojej głowie, gdzie swędzenie było najsilniejsze. - To jest niepokój, Justine. Pomyśl o tym dopiero, co byłaś w stresującej sytuacji. - Czy do tej pory nie zemdlałabyś, gdyby żyła naprawdę pękła? - Być może to jest małe pęknięcie. Cubby tylko gapi się na mnie, Gdy pojawia się nasza kelnerka, odwraca się, by wypytywać ją na temat fondue, jak gdybym szczebiotała o niczym. Są cztery fazy, przez które przechodzą moi chłopcy i tak naprawdę wszyscy moi przyjaciele: zainteresowanie, ośmieszanie, pogarda i w końcu odejście. Uświadamiam sobie z bolącym sercem, że Cubby dopiero, co przeszedł do fazy pogardy. Dotykam mojej głowy. Uczucie ostrza szpilki właściwie zmniejszyło się. Swędzenie zmalało. Tak, to może być tylko niepokój. Kelnerka z błyskiem w oczach opisuje płynność czekolady. Jak większość kelnerek, ona też jest urzeczona i podekscytowana obsługiwaniem Cubby'ego. Kolejny raz żałuję, że nigdy nie będę mogła być wolna od lęku, nawet przez tylko jeden dzień. Dlaczego nie mogę być normalna? Mam wiele osobliwych rozrywek. Jedną z nich jest, jak to nazywam "podróż na zakupy marzeń". Gdy idę do ekskluzywnego sklepu z płaszczami i znajduję najpiękniejszy, przymierzam go i chodzę dookoła, rozkoszując się jego wygodą, eleganckim krojem. Oczywiście przez moje niskie zarobki i wysoki aż do niebios dług medyczny, nigdy nie będę miała takiego płaszcza. Właściwie nigdy też nie będę mogła mieć Cubby'ego — to chłopak marzeń. Wkrótce moje epizody ataków lęku, pełne paniki rozmowy telefoniczne i nocne wyprawy na pogotowie doprowadzą do rozstania. I teraz zrujnowałam nasz wieczór, który miał być świętowaniem jego awansu na najlepszego sprzedawcę w InfiniVector Systems. Cubby miał najlepszy wynik w sprzedaży większości biznesowych operacji i oprogramowań integracji majątków w całej firmie. Cubby usprawiedliwia się wyjściem do toalety, a ja korzystam z okazji, żeby pójść do baru, uregulować rachunek. Przynajmniej to mogę zrobić — nie, że mogę pozwolić sobie na to. Podczas czyszczenia mojej karty, modlę się. Nagle Ben Foley, przechodząc obok mnie, głośno zamawia następna kolejkę do swojego stolika. Gdy barman obraca się w stronę półki z butelkami, Ben Foley zwraca się do mnie, wciągając oddech jakby wdychał mój zapach. - Chciwy, głupi i paranoidalny, z dwoma walizkami pełnymi nieudokumentowanej gotówki - syczy. - Zapomniałem jak doskonałym, chyba moim najłatwiejszym celem był twój ojczulek- Wpatruję się, wstrząśnięta, gdy wydycha zapach cebuli, wysuwa swój tłusty język w górę nad wargę, ujawniając jego mulisty spód, dodając w ten sposób

wulgarności do obrazy. Moje serce przyspiesza gwałtownie, a głowa brzęczy niebezpiecznie. Ale wyprostowuję się i uśmiecham, jakby to on był błaznem. Jeżeli jest jedna rzecz, w której jestem dobra, to ukrywanie lęku i przerażenia. Spędziłam całe moje życie ukrywając lęk i przerażenie. - Było dziesięć walizek gotówki. Kłamię. - Nie wiedziałeś, ponieważ jesteś idiotą - Ciarki mnie przechodzą, kiedy patrzy na mnie w śmiercionośny sposób; Rozpaczliwie chcę uciec. Barman zaczyna ustawianie napojów na tacy. Uśmiecham się i kontynuuję. - Ledwie odczuliśmy brak tych dwóch - Następne kłamstwo. Prawdą jest, że przekręt Foley'a pomógł zniszczyć to, co zostało po naszej rodzinie. Dłoń przystojnego restauratora na ramieniu Foley'a; - Te napoje są dla ciebie? Nie czeka na odpowiedź Foley'a. - Każe Chuckowi przynieść je do twojego stołu. Na dół - - Przepraszam za to wszystko - Wskazuje na mnie. - Na mnie! Z kpiącym uśmiechem, Foley odchodzi od baru. - Nie przeszkadzałam mu - protestuję. - On podszedł do mnie. - Wiem - mówi, patrzący jak Foley idzie przez dużą, przyćmioną jadalnię. – Wiem. Niektórzy faceci są przystojni w rzeźbiarski, symetryczny sposób, ale uroda restauratora wywodzi się z niedoskonałości: nierówny, być może raz rozbity nos, zdecydowanie ukształtowane wargi, rodzaj szorstkiej i chaotycznej pokusy, którą można odczuwać zawsze jak grawitację. - Zapomnij o nim - przesuwa się bliżej i uświadamiam sobie jak wali mi puls. - Chcę porozmawiać o tym, co mogę zrobić dla ciebie i co ty możesz zrobić dla mnie. - Ze mną wszystko w porządku, dzięki - mówię. - Mój chłopak i ja już wychodzimy. - W porządku? Patrzy na mnie twardo, wydaje się, że spogląda do mojego wewnętrza. - A co z problemem Syndromu Żyły Głównej? Skąd on wie? - Co z nim? - pytam. Uśmiecha się, promieniując perfekcyjnym samoopanowaniem. - Jestem tym, który może cię wyleczyć. - Z czego wyleczysz? - Z niepokoju, czy syndromu? - Z obu. Mogę ci oddać twoje życie z powrotem. Patrzę na niego z rezerwą. On musi być highcapem. Przypuszczam, że przeczytał moje myśli i chce mnie nabrać. Jednak, pytam. - Co musiałabym dla ciebie zrobić? - Pracowałabyś dla mnie. - Co miałabym robić? - Czy to ma znaczenie? - Czy jest cokolwiek czego byś nie zrobiła, by być wolną? Propozycja kojarzy mi się z propozycją Fausta. - Dużo rzeczy. Nie jestem aż tak zdesperowana. - Byłaś zdesperowana dziesięć minut temu. Będziesz zdesperowana znowu. Patrzy mi w oczy z lekkim uśmiechem. Jest jak przystojny maniak. - Jestem przyzwyczajona do rozpaczy, koleś. Desperacja to moja skaza fabryczna.

Ale, w każdym razie dzięki. Wracam do naszego stołu i znajduję Cubby'ego grzebiącego w deserze, oczywiście protestuje też na temat rachunku. - Zapłaciłeś za ostatnie dziesięć posiłków, czy nie mogę kupić ci jednego obiadu gratulacyjnego? - Pytam. Pochyla głowę. - Dzięki, Justine. - Dobrze, gratuluję Cubby. Nie mówię mu o dramacie na górze w barze; to tylko przypomniałoby jak mocno jestem popieprzona. Patrzę na Foley'a i jego ofiary. - Miło z twojej strony, że się wtrąciłaś. To nie był nawet twój problem. Zbrodnia jest problemem każdego; właśnie tak myślę. Przebijam orzechowe, kleiste grono widelcem do fondue i zanurzam je w płynnej czekoladzie. - Prawdziwe Mongolskie Fondue - mówię. Cubby promiennie uśmiecha się do mnie, jakbym powiedziała coś bardzo sprytnego. Zawsze myśli, że jestem sprytniejsza niż w rzeczywistości. Rozdział 2 Kiedy skręciliśmy w stronę jeziora utknęliśmy w korku. Przed nami ujrzeliśmy policjantów Midcity kontrolujących stojące samochodami, zaglądających przez szyby. Światła latarek wyglądały jak jaskrawe robaki na kamieniach nagromadzonych wzdłuż brzegu. - Ucieczka z więzienia - mówi Cubby. - Założę się o cokolwiek. Nigdy go tutaj nie znajdą. Kiwam głową. Po jednej stronie Jezioro Michigan, po drugiej ruiny magazynu, w połowie zbudowane mieszkania. To kraina cudownych kryjówek. - W innych głównych aglomeracjach nie dowiadujesz się o ciągłych ucieczkach z więzienia - mówi. - Nic dziwnego, że przestępczość wymknęła się z pod kontroli. Jeżeli oni nie potrafią nawet trzymać kryminalistów w zamknięciu - Wskazuje na mnie. - I nie mów, że to jest wszystko z powodu highcapów. - W porządku. - Myślałaś o tym. - Sporo ludzi tak myśli. Cubby odwraca się. Jest jednym z nielicznych ludzi w Midcity — oprócz władz oczywiście, który nadal utrzymuje, że wiara w highcap’y jest tym samym, co wiara w UFO i, że Elvis nadal żyje. - Nawet profesorowie fizyki są podatni na masową histerię - mówi. - Czy słyszałeś, że wspominam profesorów fizyki?

- Nie. Ale miałaś zamiar. Ma rację — miałam. W ubiegłym miesiącu dwóch profesorów fizyki było świadkami ataków latających cegieł i teraz pokazują się we wszystkich wiadomościach mówiąc, że zygzakowata trajektoria lotu cegieł przeciwstawia się prawom fizyki i, że nie ma żadnej możliwości, aby były napędzone katapultą, jak utrzymują władze. Nie powiedzieli, że to highcapy, ale takie było domniemanie. Fala zbrodni mnie zasmuca, złości i z każdym rokiem to się pogarsza. Teraz, dzięki naszemu nowemu seryjnemu zabójcy, Miotaczowi Cegieł, place zabaw i boiska są puste, chociaż jest środek lata, a ludzie pędzą z samochodów prosto do domów i znów do samochodów, wielu nosi hełmy i kaski, nawet kiedy temperatura wynosi dziewięćdziesiąt stopni (32,2°C). Midcity było kiedyś szczęśliwym miastem. I pomimo naszego chylącego się, ku upadkowi przemysłu i szkolnictwa, zdołaliśmy pozostać przeciętni w każdej mierze — ludzie byli naprawdę dumni z tego. Teraz żyją w lęku. Wiem wszystko o lęku. I nikt nie zasługuje, aby żyć w taki sposób. - Naczelnik policji Otto Sanchez naprawi to - mówię. - Pokładasz zbyt dużo wiary w tym człowieku. -Tylko zaczekaj a zobaczysz. On jest inny, jemu zależy. To widać. Cubby opuszcza szyby. - Jest taki sam jak reszta. Ciepły wietrzyk z nad jeziora słabo pachnie gnijącą rybą. Wydaję małe rozdrażnione chrząknięcie. To nie jest tak, że znam Otto Sanchez'a osobiście, ale mam to głębokie zaufanie w jego dobroć i siłę. Nawet patrząc na jego zdjęcia robi mi się ciepło w środku. Jest człowiekiem, który odmieni to miasto — jestem tego pewna. Od czasu do czasu gra też główną rolę w różnych moich fantazjach, chociaż te mają mało wspólnego z prawem i porządkiem. Uśmiecham się do oficera, który podchodzi z mojej strony, kierując latarkę na tylne siedzenie. Miotacz Cegieł jest telekinetykiem, oczywiście — najbardziej popularna zdolność wśród highcapów. Powszechnie wierzy się, że telekinetycy są odpowiedzialni za większość włamań i rabunków kieszonkowych, chociaż telepaci i jasnowidze podobno też mają swój udział w tym chaosie. Niektórzy uważają, że mutacje highcapów wywołała rzeka Midcity. Dla mnie to opowieść trochę, jak z komiksów, ale kto wie? Jak tylko policjanci odchodzą od naszego samochodu, Cubby opuszcza szybę. - Utknęliśmy tutaj na zawsze - mówi. I spogląda na mnie z sugerującym uśmiechem. - Tutaj? Nie jestem pewna, Cub. Jestem nadal roztrzęsiona sytuacją z restauracji. - Rozumiem - mówi. Przesuwa się bliżej i kładzie ciężką dłoń na moim kolanie. - Cubby. Dłoń przesuwa uwodzicielsko. Jego ręka jest gładka z wyjątkiem miejsc zrogowaciałych od podnoszenia ciężarów, drapie moją czułą skórę. Jego dłoń sprawia, że moje całe udo budzi się do życia. Robię łagodny wdech. -Jesteś pewna? - mówi.

Kiedy jego palce przesuwają się w górę, pod brzeg mojej spódnicy, czuję się już mniej pewna. - Jeżeli nie jesteś naprawdę pewna …- Spoglądam na niego arogancko. - Czy tak mówi najlepszy sprzedawca po awansie? - Jeżeli nie jesteś naprawdę pewna? Przesuwa swoją rękę znów; ściska, przesuwa. - Dopiero tworzę klimat dla mojej słodkiej gadki. Kiedy patrzy na mnie głodnym spojrzeniem, moja krew gotuję się. Przesuwa dłoń bliżej. Dociera do mnie, że jednak czuję się lepiej. Pochyla się i całuje mnie, smakuje jak mongolski barbeque, kiedy naciska palcami moje majtki w odpowiednim miejscu. Gwałtownie oddycham. Jest koneserem tych miejsc, a ja jestem koneserem jego i doskonałego życia, jakie wiedzie. - Zróbmy to tu i teraz - mówi. - Cuthbert Montgomery! - krzyczę. - Jesteśmy w korku! - Okna są zacienione. - Nie aż tak zacienione. - Pozwól - nakłania. - Sex w samochodzie, publicznie? Chyba żartujesz. - Jesteś taka grzeczna. Jest blisko. A ja próbuję być grzeczna. Uratowana przez odgłos klaksonów. Kolejka w końcu się porusza. - Cierpliwość jest cnotą – mówię, poprawiając spódnicę. Odpala samochód, a ja siadam z powrotem. Zawsze byłam dzieckiem, które przestrzegało reguł i było dopasowane świetnie do ramek wszelkich zasad — nie dlatego, że byłam normalna, ale dlatego że pochodziłam z miejscowej rodziny dziwaków. Normalni ludzie, dorastając myślą, że to jest coś, przez co będą odrzuceni. Są w błędzie. Normalność jest bezcennym rodzajem wolności i jeżeli jej nie masz, to jest wszystkim, czego kiedykolwiek będziesz pragnąć. Dwie godziny później siedzimy naprzeciwko siebie w luksusowej wannie Cubby'ego, dyskutując o zaletach seksu na stojąco, który dopiero, co uprawialiśmy. Podobało mi się, chociaż dla moich nóg było to męczące. Cubby musiał zgiąć trochę kolana, ale za to jego mięśnie ud miały całkiem niezły trening. W połowie akcji przeszliśmy na tapczan. - Wiesz, co oznacza cała ta sprawa, oczywiście. - Stanie? - pytam. -Tytuł najlepszego sprzedawcy. Podróż. To znaczy, że jedziemy do Belize (od tłumacza - kraj w południowej Ameryce w morzu Karaibskim) w grudniu. - Zapraszasz mnie? Jestem zaskoczona. To dopiero za siedem miesięcy. Nie mogę uwierzyć, że pyta mnie o coś tak odległego. - Tak, zapraszam. - Skoro tak, to chętnie pojadę z tobą. Byłabym zachwycona. - A więc załatw sobie na ten czas wolne.

- Boże, jakie to ekscytujące. Byłam tylko w Kanadzie. - Belize nie jest żadną Kanadą, baby. - Ja myślę. Kładę głowę na kolanie Cubby'ego, próbując nie myśleć o brudnej podłodze klinik i ruchliwych tropikalnych robalach, natrętnie latających nad zardzewiałymi instrumentami chirurgicznymi. - Ja myślę. Budzę się samotnie w królewskim łóżku Cubby'ego po prawie bezsennej nocy. Notatka na jego poduszce: Jestem na koszykówce. Jego sobotnia gra. Za oknem niebo w kolorze wspaniałego błękitu, ponad wysokimi kominami i mniej luksusowym sąsiedztwem rzeki. Mongolian Delites jest gdzieś tam. I wiem, że jeśli stanę na stół obok łóżka i przycisnę policzek do okna, to zobaczę kawałek jeziora Michigan. Śmiejemy się, że to kwalifikuje mieszkanie Cubby'ego do: „z widokiem na jezioro”. Odwracam głowę. Obudziłam się w środku nocy spanikowana, że silny niepokój, którego doświadczyłam w restauracji mógłby wywołać powolny wylew w mózgu. Niepokój pogarsza syndrom, więc odczuwasz niepokój o niepokoju. Wkradłam się do domowego biura Cubby'ego i korzystam z internetu. Odkrywam okropną wiadomość na temat syndromu: nowe forum medyczne nawiązujące do "uporczywego” dźwięczenia. Moje dźwięczenie jest uporczywe — uporczywie nieregularne. Dokładnie taki rodzaj uporczywości, jaki miałam. Spanikowana krążę po ciemnym mieszkaniu. Dziś rano oczywiście, czuję się dobrze. Łatwo to zobaczyć, w mądrości po szkodzie, byłeś oszalałym hipochondrykiem, ale kiedy jesteś pochłonięty paniką, wszystko się wydaje takie realne. Naciągam okrycia na siebie, zastanawiając się jak to jest być Cubby'm. On ma wiarę w życie w taki sposób, w jaki pokładasz wiarę w pięciogwiazdkowy hotel: to jest świat słonecznych basenów, luksusowych ręczników i odpowiednich ludzi w recepcji, a twoje szczęście jest priorytetem. Chcę ponad wszystko żyć w bezpiecznym hotelu Cubby'ego. Aby przejść przez jeden dzień bez lęków o zdrowie. Jeden dzień. Godzinę później jestem całkowicie gotowa do pracy: różowy top i plisowana biała spódnica, którą trzymam u Cubby'ego, jestem na bulwarze kupując dużą, extra mocną kawę od podstarzałego sprzedawcy. Miasto wydało sporo pieniędzy, aby bulwar wyglądał pięknie, ale dzięki pogłoskom o kieszonkowcach highcapach i bandziorach kontrolujących umysł, jest opustoszałe. Oczywiście, Miotacz Cegieł też nie pomaga. Ja mam to gdzieś; nie chcę żeby fala zbrodni decydowała o moim życiu. Chociaż trzymam gotówkę przypiętą do wnętrza torebki. Prawie punktualnie zjawiam się w butiku Le Toile, sklepie z luksusowymi sukniami, w którym jestem kierownikiem. Marnie i Sally, moje ulubione podwładne, rozpakowują szaliki z Chin. Szaliki mają małe wzory z gniewnie wyglądającymi twarzyczkami i dziewczyny żartują, że właściciel Le Toile był pijany, kiedy je zamawiał. Opieram się o szklaną ladę patrząc, jak wymagający klienci buszują wśród wieszaków z sukniami. Kilku z nich nosi kapelusze safari wzmocnione stalą w różowym albo beżowym kolorze, najnowszy hit okrycia głowy. Ostatnio mamy sporo zestawów dla miłośników koni z przedmieść jak np. Wzgórza Ellsworth, chociaż nie

wiem gdzie oni znaleźli "wzgórza”, tutejsza ziemia jest płaska na odległość wielu mil. Moje myśli wciąż wracają do restauratora. Skąd on wiedział o syndromie? Na pewno był telepatą, odczytującym mój niepokój związany ze zdrowiem. I tyle. Wzdycham. Wciąż mam przed sobą obraz mojej matki siedzącej w kuchni pośród leków i witamin. Nigdy nie bierz aspiryny na kłujący ból głowy, mówiła mojemu bratu i mi, ponieważ to jest wskaźnik syndromu i aspiryna, jako antykoagulant tylko będzie przyspieszała wykrwawienie się. Lekarze i praktycznie wszyscy myśleli, że była panikarą — aż umarła od pęknięcia żyły. Miałam trzynaście lat. Przeszłam przez kolejne lata jak we mgle. Odczuwam ból, myśląc o tym żałując, że nie mogę być razem z nią. Mogę tylko wyobrazić sobie jak samotna i przestraszona musiała się czuć. Tata miał także problemy ze zdrowiem, chociaż jego lęki były skierowane bardziej ku epidemii Ebola. Mieliśmy schron z respiratorami ze stopniem bezpieczeństwa Nr4, zapasem jedzenia i wody na rok i bronią, aby to wszystko obronić. Gdy mama umarła, tata popadł w jeszcze większą manię naszego bezpieczeństwa. Właśnie wtedy zjawił się Ben Foley i ziemia się zawaliła. Słodkowodny strumień. Ziemia do obronienia. Gdy Foley skończył z nami, byliśmy tak biedni, że musieliśmy się żywić zapasami ze schronu. Po tym wszystkim tata stał się samotnikiem. Pracował, jako programista, rzadko wychodząc z sypialni. Mój starszy brat wyjechał do Brazylii i jak tylko skończyłam szkołę średnią, wyjechałam z naszego małego miasteczka do ruchliwego Midcity. Rozjaśniłam swoje ciemne włosy na blond, dostałam pracę w ekskluzywnym Le Toile i zaczęłam nowe życie po słonecznej stronie ulicy. Myślałam, że będę wolna od rodzinnego lęku, ale on mnie prześladował — moje własne przenośne więzienie. Próbuję przekonać siebie, że restaurator tak naprawdę nie zobaczył, że ze mną coś jest nie tak — tylko odczytał mój lęk związany z syndromem, to wszystko. A co, jeżeli on jest medycznym intuicjonistą? Czy to jest możliwe, że mój stan jest poważniejszy niż myślałam? Teraz żałuję, że nie będę wiedziała, czym tak naprawdę ten facet był. Na stronach internetowych można znaleźć opis zdolności, jakie mogą posiadać highcapy, od powszechnej telekinezy do rzadkich intruzów snu. Jednak ich cechą wspólną jest to, że mutacja zwiększyła wydajność ich mózgu w jakiś dziwny sposób. I to, że większość ludzi udaje, że nie wierzy w nich, ale potajemnie nienawidzi i boi się ich. Za wyjątkiem, Cubby'ego, który po prostu w nich nie wierzy. - Justine, z tobą wszystko ok? Czy znów bezsenna noc? Marnie i Sally patrzą na mnie z troską — niestety często się to zdarza. Muszę stąd wyjść. Wskazuję na salę. -Idę do domu, popracować nad papierkową robotą. Kiedy wrócę tutaj jutro chcę, aby ten manekin miał na sobie jeden z nowych szalików w taki sposób, żeby to wyglądało bajecznie. Dziewczyny uśmiechają się. One kochają manekinowe wyzwania.

Rozdział 3 Jest południe, kiedy wracam do mojego pogodnego sąsiedztwa, pełnego apartamentów, domów i sklepów. Mieszkam w rejonie uniwersyteckim, gdzie małżeństwa wolą mieć psy niż dzieci. Uśmiecham się, kiedy mijam Pana K., greckiego jubilera, palącego przed swoim sklepem; wtedy dostrzegam parę z ubiegłego wieczoru, siedzącą na schodach mojego budynku. Dziewczyna "Loczki" i blond facet, zaskoczenie sprawia, że o mało nie przewracam się. Jak oni mnie znaleźli? Czy wysłał ich Foley? Podchodzę ukrywając zaskoczenie. Blond facet wstaję uśmiechając się. - Zakład, że nie spodziewałaś się nas - wyciąga rękę. - Jestem Carter. Niewielka ilość piegów na szerokiej, szczerej twarzy Cartera rozsiana jest prawie do uszu. Jest średniego wzrostu, dobrze zbudowany, czuję jednak, że jest spięty. Wszystko w nim mówi "zawartość pod ciśnieniem". - Justine - mówię, ściskając jego rękę. "Loczki" wstaje i również się uśmiecha, ujawniając nadszczerbiony przedni ząb, który dodaje jej dziwnie, drapieżnego piękna. - Jestem Shelby. Jej wygląd - zielona koszulka w kwiaty i aksamitne spodnie w paski — jest trochę zwariowany. - Nasz szef chce porozmawiać z tobą - mówi Carter. Z tego wynika, że to Foley jest ich szefem? - Możesz powiedzieć Foley'owi, że nie chcę mieć z nim nic wspólnego. I a propos, Foley to jego prawdziwe imię. Shelby układa wargi w szyderczy grymas i wymawia jego imię z widocznym wstrętem. - Foley. Ciężko siada na schodach, jak gdyby zakomunikowała już wszystko. Jest piękna i niebezpieczna jednocześnie. - Foley nie jest naszym szefem – mówi Carter. - On jest jednym z naszych celów. - Proszę – mówi Shelby - Nie szukaj rozmowy z Foley'em, bo zrujnujesz cały nasz plan. Mówi z rosyjskim akcentem; jej wygląda zdecydowanie nie pasuje do imienia Shelby. - Nasz szef powiedział ci, że pomoże i tak będzie. On ma propozycje dla ciebie, którą musisz usłyszeć. Będziesz zachwycona. - Czekaj. Robi mi się gorąco. - Czy mówisz o tym facecie. Gestem staram się pokazać cynamonowe loki restauratora, minimalnie zbyt długie. - On jest... Myślę o jego bladych zielonych oczach, wydatnych ustach; masywnej posturze i o podekscytowaniu, które odczuwałam przy nim.

- On jest … - przerywam, szukając słów. - To on, tak – mówi Shelby - Packard. Udowodni, że może ci pomóc. - Packard uratował mi życie – mówi Carter.- Packard tak naprawdę uratował życia nam obojgu. Przyjdź do restauracji i wysłuchaj oferty, którą ma dla ciebie. - Skąd mogę wiedzieć, że nie pracujecie z Foley'em? Shelby krzyżuje ręce. - Ponieważ Foley to błazen. I my go zniszczymy. Czasami prawda faktycznie ma dźwięk dzwonka. Słyszę go teraz. I teraz zastanawiam się, czy tych dwoje mówi prawdę o tym Packardzie ratującym im życie. Czy to jest możliwe, że może mi pomóc? Jaka jest jego oferta? Być może nie jest ona tak strasznie Faustowska jak myślałam. Shelby wskazuję na czarny sportowy kabriolet. - Podrzucimy cię tam. Szaleństwem jest wsiadać do samochodu z nieznajomymi i spodziewać się, że jakiś facet w mongolskiej restauracji może zrobić to, czego lekarstwa i terapia nigdy nie potrafiły. Szaleństwem – chyba, że jesteś zdesperowany. W tym Packard miał rację. - Jeżeli się przestraszysz, możesz zawsze wyskoczyć z samochodu – mówi Shelby. Pięć minut później siedząc na tylnym siedzeniu kabrioletu Cartera myślę, że mogę przynajmniej wysłuchać oferty Packarda i zobaczyć dowód. Pytam jak Packard uratował ich życia, ale oni nalegają, że rozmowa z nim wszystko wyjaśni. Być może Packard nie lubi, kiedy mówią ludziom, że jest highcap'em. Słyszałam, że większość highcap'ów próbuje uchodzić za normalnych. Jestem zaskoczona, kiedy Carter pokonuje "labirynt ” dróg - koszmarną zawiłość autostrady, która jest najszybszą i najbardziej zdradziecką drogą komunikacji między dzielnicami. Każdy psychicznie zdrowy człowiek unika tego "labityntu", obwinianego za wszystko: od upadku przemysłu Midcity do, oczywiście, ośmioletniej fali zbrodni, opisywanej w artykułach z tytułami jak "Czarna Dziura w Sercu Naszego Pięknego Miasta.” Mocno się trzymam, kiedy śmiga między samochodami i pokonuję zakręty z olbrzymią prędkością. Kim są ci ludzie? W końcu jesteśmy we Wschodnim Farley i jedziemy przez przemysłowe dzielnicę na północ od rzeki. - Mongolian Delites jest niezwykłą restauracją – mówię, aby tylko przerwać ciszę. Carter rzuca Shelby spojrzenie i spogląda na mnie w lusterku. - Mam prośbę. Nie mów niczego ubliżającego o restauracji Packard'owi. - Więc on jest właścicielem? Shelby kiwa głową. - Tak, ale proszę zrozum. Lepiej nie mówić na temat restauracji. Carter skręca w wąską, cienistą ulicę otoczoną ceglanymi budynkami. - A szczególnie nie komentuj wystroju. - Świetnie. Tylko powiedz mi — czy Packard jest highcap'em, tak? Wymieniają spojrzenia. - Tak- mówi w końcu Carter. - Packard widzi psychologiczną konstrukcję ludzi. - Tak po prostu? – pytam. - On po prostu widzi psychologię? Shelby marszczy brwi.

- To jest potężny talent wśród highcap'ów. Nie umniejszaj jego zdolności. Nie wiem, co ja sobie myślałam, jaką miałam nadzieję, na lepszą moc, idealne byłoby coś leczniczego. Zrezygnowana głupio zmarnowanym popołudniem, siadam z powrotem. Mongolski Delites jest ulokowany w przemysłowej dzielnicy, zbyt daleko od jeziora, aby być atrakcją dla wynajmujących mieszkania. Zajmuje parter w trzypiętrowym budynku ochlapanym błotem z chodnika, pomiędzy agencją reklamową i odnowioną przestrzenią biurową. Gigantyczna firma Bessler Box zajmuje prawie cały blok po przeciwnej stronie ulicy, bezpieczny dla małego kącika z łakociami błyszczącego neonowym klejnotem z boku. Carter znajduje parkomat i wysiadamy. Nazwa "Mongolian Delites" jest namalowana na oknie grubymi czarnym literami; złote zasłony ukrywają wnętrze. Ale najbardziej uderzającą cechą restauracji są jej ogromne drewniane drzwi, które mają wyrzeźbioną masywną twarz, jak gdyby przyjazny brodaty olbrzym z długimi lokami, typowymi dla króla czasów Renesansu usiłował przecisnąć się przez drewno. Twarz jest atrakcyjna i co dziwne, daje poczucie komfortu. Carter chwyta zewnętrzną krawędź nosa olbrzyma i otwiera drzwi, dzieląc twarz na pół. Idę za Shelby i Carterem przez główną jadalnię, teraz zaludnioną przez stałych klientów w porze obiadu, mijamy olbrzymie lustro w kształcie azjatyckiego chramu, zajmujące centralne miejsce w lokalu i wchodzimy w głąb do szerokiego korytarza, którego nie zauważyłam ubiegłej nocy. Po jednej stronie korytarza znajdują się puste loże, w których migoczą świece, dodając niesamowitego blasku azjatyckim obrazom wiszącym wzdłuż ściany. Zatrzymujemy się na samym końcu i widzimy, Packarda, siedzącego bokiem w jednej z nich z wygodnie wyciągniętą nogą i głową opartą o ścianę. Przygląda się nam chłodno, jak książę highcap'ów na tronie. - Justine – mówi. Jakby smakował moje imię. - Justine Jones. Wstaję i obejmuję moją dłoń. - Imponująco. Mamroczę podziękowania. - Nie przypominam sobie, żebym spotkał kiedykolwiek kogoś, tak zaniepokojonego o swój stan zdrowia jak ty, poza osobami w kaftanie bezpieczeństwa. Kontynuuje. Marszczę brwi. - Wiesz, być może jestem trochę hipochondryczką, ale kiedy masz uzasadnione symptomy, to zwykle niepokoi cię to. Symptomy są sposobem, w jakim ciało coś sygnalizuje. Nawet hipochondrycy miewają straszne choroby. Packard się śmieje. - O, to jest doskonałe. Ty jesteś doskonała. Carter wychodzi. - To nie jest zabawne – mówię. - Słuchaj wiem, że widzisz moją konstrukcję psychologiczną na wylot, ale dopóki nie dasz mi trwałej odporności na syndrom i wszystkie związane z nim choroby, żebym już zawsze była wolna od zmartwień, nie widzę jak mógłbyś mi pomóc. - O, na pewno ci pomogę - mówi. Packard siada za stolikiem w loży a obok niego

siada Shelby bawiąc się słomką karaibskiego koktajlu. On wskazuje miejsce naprzeciwko. - Proszę. Siadam na samej krawędzi. - Wiem ile cię ostatnio kosztowało, stawienie czoła Foley'owi. Masz potrzebę w pomaganiu pokrzywdzonym, tak jak my. Ale twój nienaturalnie potężny lęk rujnuje ci życie, aż w końcu zwariujesz. Dosłownie. Ale dla nas, twój lęk jest mocą. Zaczynam protestować, ale Packard podnosi rękę. -Wyobraź sobie, że mogłabyś wycelować cały ten lęk poza siebie. Uwolnić się od niego całkowicie. Rozważam to przez moment. -To mogłoby być pomocne. -Po prostu wykorzystywałabyś swój lęk w realizacji naszych celów. Używałabyś go, jako broni. - Używać, jako broni? Atakować nim ludzi? - Tak. Przygląda mi się w taki sposób, jakby był podekscytowany swoim szalonym planem. - Słyszałaś o przypadkach, kiedy ludzie wynajmują zawodowego zabójcę, by zabić wroga? Jesteśmy zawodowcami tylko, że my nie zabijamy ludzi. Pozbawiamy ich złudzeń (otrzeźwiamy). Jesteśmy psychologicznym oddziałem uderzeniowym. Deziluzjonistami. Od pewnego czasu poszukiwaliśmy kogoś z takim lękiem o zdrowie jak ty. Próbuję powstrzymać śmiech. - Przepraszam, to jest tak odległe od tego, co robię, na co dzień. Wraca Carter i kładzie koszyk chleba i tacę z gorącym kebabem po czym znika ponownie. Packard układa serwetkę na kolanach. - Zwykle, ofiary zbrodni albo ich rodziny wynajmują nas. - Proszę, częstuj się. Kładzie plasterek pomidora na kawałku bagietki. - Ufam mojej psychologicznej wizji, w ocenie celu. Wtedy kompletuję zespół, by pozbawić cel złudzeń na poziomie emocjonalnym, umysłowym itd. Wygląda w tej chwili na maniaka i ciężko wyobrazić sobie, że rodzice kiedykolwiek troszczyli się o niego, czesali jego włosy, opatrywali kolana. - Więc ktoś wynajął ciebie, by rozpracować Foley'a? - Ostatnie ofiary. I wkrótce nacieszą się osiągniętym przez nas rezultatem, którego po prostu nie mogą poczuć po zobaczeniu Foley'a martwego albo w więzieniu. Zobaczą, że jest załamany, zdjęty skruchą, wtedy on będzie miał okazje stać się lepszą osobą. Rozczarowanie powoduję głęboką zmianę. - Jak restartowanie komputera. Shelby bada plasterek cukinii. - Pozbawienie złudzeń załamuję i powoduję zmianę u ludzi. - To wydaje się trochę…. Nie potrafię skończyć myśli. - To nie dla Foley’a, potrzebujemy ciebie. Packard kontynuuje. - Potrzebujemy twojej pomocy dla osiągnięcia innych celów.

- To zupełnie nie ma sensu. Hipochondryczny atak wprawdzie nieprzyjemny, ale nie powoduję utraty złudzeń, czy nie mam racji? Packard wydaje się być zadowolonym z mojego pytania. - Czy wiesz jak burzą budynki? - Materiałami wybuchowymi - odpowiadam. - Dobrze. Ale nie zrzucają bomby na budynek, nieprawdaż? Ekspert od wybuchów używa promieni rentgenowskich, by znaleźć słabe punkty w budynku. Słabe miejsca wskazują, gdzie podłożyć dynamit. Patrzę na osoby tak, jak zrobiłby to ekspert od wybuchów. Widzę, czym one są. Oceniam ich silne i słabe strony. Widzę, w jaki sposób można doprowadzić do ich upadku. I niepokój zdrowotny jest narzędziem, którego potrzebuję w mojej skrzynce narzędziowej. Wyciera ręce, oczy ma pełne blasku. Nigdy nie spotkałam człowieka o takiej charyzmie i pewności siebie. - Masz rację, ataki hipochondrii same w sobie nie załamią osoby, ale przygotują pole dla moich potężniejszych - deziljuzionistów. Około dziesięciu procent ludzi odczuwa niepokój związany ze zdrowiem, który możemy wykorzystać. Wiedziałaś o tym? Co dziesiąty jest hipochondrykiem. Większości udaję się to ukryć. Packard zapala świecę na naszym stole. - Oczywiście, nie każdy może być pozbawiony złudzeń.... - Pozwól, że cię przerwę w tym momencie – mówię. -To wszystko jest bardzo ciekawe, ale pozbywanie się własnego lęku przez przekazywanie go innym ludziom … nie należę do takich osób. Nawet, jeśli sam proces mógłby mi pomóc. - Proces nie tylko ci pomoże, ale uratuje. Od hospitalizacji i przedwczesnej śmierci. W głębi serca, musisz wiedzieć, że właśnie tam zmierzasz. Nasze spojrzenia spotykają się. Światło świec zmiękcza jego męskie rysy twarzy. - Nic nie wiem na ten temat. - Czy to pogarsza się każdego roku? Nie odpowiadam, ponieważ się pogarsza. - Czy nie jesteś ciekawa jak to jest być zdrową i szczęśliwą, chociaż przez chwilę? - Zdrowa i szczęśliwa? – powtarzam jego słowa obojętnie, jak by to nie było najbardziej upragnioną rzeczą w całym świecie. - Nie, jeżeli muszę kogoś skrzywdzić. - Uczciwie. A co powiesz na darmową demonstracje? Pozwolę ci zaatakować mnie lękiem. Będziesz wolna od niego przez tygodnie, być może nawet miesiąc. -Nie chcę zranić również ciebie - odpowiadam. - Nie zranisz. Czy możesz wygenerować atak lęku właśnie teraz? - Nie na rozkaz. -W porządku. Przerwał pisząc coś na serwetce. - Sprowokujemy atak. W końcu nauczysz się, jak to robić samodzielnie. - Idź do apteki po to - . Zwrócił się do Shelby. - Och - Shelby czyta, uśmiecha się i odchodzi. - Co przyniesie? - Zobaczysz – mówi Packard. - Tak, zobaczymy. - Krzyżuję ręce - Nie ma rzeczy, które mnie przestraszą.

Jego policzki napinają się, jakby powstrzymywał uśmiech. Jestem trochę zdenerwowana, ale chce wiedzieć czy on może mi pomóc. Muszę wiedzieć, czy to z czym mam do czynienie jest prawdziwe. - Ostrzegam cię, kiedy starsze panie w supermarkecie rozdają kawałki pizzy, zawsze biorę jeden, ale nigdy nie kupuję całej pizzy. Packard opiera się o kąt loży, podnosi kolano widoczne nad brzegiem stołu i leniwym gestem układa na nim dłoń. - Kupisz tę pizzę. Jest pełna bogactwa, zdrowia i idealnego szczęścia. Jego pewność jest zniewalająca. Kelner przynosi butelkę jasnego płynu i nalewa pełne kieliszki. Czuję zapach anyżu. Ouzo (od tłumacza - grecki mocny likier aromatyzowany anyżem). Packard podnosi swój kieliszek, wznosi toast, wypija go duszkiem, po czym nalewa kolejny. - Nie jestem żadnym strażnikiem. - Naturalnie. Jego usta drgnęły, jakby potajemnie bawiła go moja oporność, jego oczy wydają się bardziej miękkie: miękkie zielone spojrzenie z pod mrocznych rzęs. Muszę się odwrócić, gdyż patrząc zbyt długo na jego przystojną twarz mogłabym się w nim zatracić. Popijam moje ouzo, chociaż jest zaledwie popołudnie. On przesuwa palcem po krawędzi swojego kieliszka. - Bogactwo, zdrowie i szczęście. I przynależność do wspaniałego i niezwyciężonego oddziału. Z tą wypowiedzią, Packard zmienia kategorię z przystojnego, nieznacznie maniakalnego highcap'a na operatora mózgu. - Generujesz lęk o bardzo wysokim natężeniu. To rzadka umiejętność. - Dzięki - mamroczę, głupio się rumieniąc. Nikt nigdy nie podziwiał mnie za to, że jestem popieprzona. - Jako członek naszego zespołu, zaatakujesz tym lękiem kryminalne cele i równocześnie użyjesz swojej argumentacji wypaczonego hipochondryka, by zwrócić ich uwagę na symptomy choroby i śmiertelność. W ten sposób pokierujesz ich wprost na atak lęku. Packard dalej opowiada jak psychologicznie atakują ludzi, kiedy ja częstuję się chlebem i kebabem. Mam wrażenie, że oni utożsamiają swoje cele kryminalne z komputerami, a przeciążenie i rozbijanie osobowości pozwala im na bezbolesne restartowanie. Wraca Shelby z brązową papierową torbą. Packard odsuwa na bok talerze i kieliszki. - Shelby, co tam masz? - Mam to - Shelby wyciąga stos czasopism. Odczuwam zimno. Shelby rzuca jedno przede mną. - Dziewczyna w rozkwicie życia odkrywa, że ma raka - albo gronkowiec doprowadza do amputacji obu nóg młodej matki. - Mój, Bożę - szepczę. Artykuły medyczne w czasopismach mody. Mój osobisty kryptonit. Shelby radośnie, rzuca przede mną następny.

- Skrzep krwi dotarł z nogi do mózgu. Ona ma dopiero dwadzieścia cztery lata. Umiera. Robię gwałtowny wdech. Packard zbliża go do mnie. - Doskonale.- Justine ma słabość do chorób naczyniowych. - Nie mogę tego czytać - szepczę ochrypłym głosem. - Naczyniowych? Hmm - Shelby wyciąga różowe czasopismo z dna stosu - Być może to — skrzep Hofstadera niespodziewanie atakuję młodą kobietę. Otwieram oczy z przerażeniem. Hofstader. Moja druga z najgorszych chorób. Bliski krewny mojego syndromu. Niektórzy twierdzą, że to ten sam syndrom. - Zaczniemy od tego - mówi Packard. - Nie mogę tego czytać. Nie będę. Shelby pomocnie otwiera odpowiednią stronę. - Dzięki, Shelby. Shelby wychodzi i Packard pochyla się przez stół. - Będziesz to czytać. Cały artykuł. Rozsiada się. - Czy to ci wystarczy? Wykrzywiam się patrząc na zdjęcie kobiety alpinistki. Zawsze są zdjęcia "przed", gdzie kobieta wiedzie szczęśliwe życie nie wiedząc, że jest chora. - Naprawdę, nie powinnam tego czytać, ponieważ naprawdę istnieje możliwość, że mam chorobę naczyniową, a niepokój może tylko zwiększyć moje ciśnienie i wszystko tylko pogorszy. - Czytaj dalej - mówi. Kiedy protestuję, rzuca czasopismem – Czytaj! - Mówiłam ci — nie jestem pewna, czy chcę to dalej robić. Nie przyłączę się do was. - Chcesz wyjść? Więc idź. Jest ten moment ciszy, w którym wyobrażam sobie, że wychodzę. On siada z powrotem. - Nie przyłączysz się. Świetnie, ale nie traćmy czasu na grę jakbyś nie chciała zerknąć, co jest za zasłoną. To jest ludzka natura. - Czy ty zawsze zachowujesz się jakbyś wszystko wiedział? Intensywność jego spojrzenia odbieram, jako Tak. Gapię się prosto na niego. Ma rację nie jestem osobą, która będzie udawać, że jest inaczej. - W porządku zobaczmy, co tam masz Panie. I wtedy czuję tą niezręczną chwilę, ponieważ zabrzmiało to zbyt seksualnie. Spokojnie skupiam się na stronie. Czasami artykuły najpierw relacjonują pobyt w szpitalu, po czym powracają do diagnozy, w innym przypadku rozpoczynają się od pokazania szczęśliwego życia, jak ten, a następnie opisują przebieg choroby. Ta kobieta wymyślała wymówki dla kłucia i dźwięczenia w uszach. Zły pomysł. Kilka tygodni później, odwołuje wizytę u lekarza. Cenny czas jest stracony. Bardzo powszechne. Packard wzdycha niecierpliwie. - Jak długo ci to zajmie? - Nie wiem. Czytam inny artykuł. Winda szpitala. Droga na operacje. - Czy możesz nie patrzeć? Packard nalewa sobie kolejny kieliszek. Artykuł opowiada o kobiecie, której kariera instruktorki aerobiku zostaje

przerwana przez atak choroby coś, co najbardziej nienawidzę. Lepiej, jeżeli ofiary prowadziły siedzący tryb życia spędzając całe dnie na tapczanie zapychając się niezdrowym jedzeniem. Czytałam i czytałam. Nic się nie dzieje. Nigdy wcześniej nie próbowałam wywołać ataku. - Masz jakiś problem? – dopytuje się. - Nie wiem. Domyślam się, że to musi być naturalnie. - Właśnie, dlatego dostarczyłem ci te czasopisma - mówi. - To jest zbyt wielka presja, ok? On wzdycha i napełnia mój kieliszek. - Być może to cię odpręży. - To tylko wszystko pogorszy. Być może gdybyś dał mi trochę prywatności? - Skąd będę wiedział, że jesteś gotowa? - Nie wiem, ale nie mogę się skupić w twojej obecności. - Ledwie tu jestem. Parskam i wracam do artykułu, ale i tak straciłam koncentracje. - Mam pomysł. Co myślisz o czytaniu ze zrozumieniem? Marszczę brwi patrząc, jakby był dupkiem chociaż tak na prawdę nim jest, ale czuję się o wiele bardziej beznadziejna, niż rozgniewana. Chciałam wiedzieć czy coś w świecie mogłoby mi pomóc nawet, jeśli nie planowałam tego wybrać. Odwracam się od niego i od czasopisma ze złością. Patrzę na obraz koni na ścianie nad naszym stolikiem. Pod obrazem jest napis koreański; można to łatwo określić na podstawie wszystkich tych ozdobnych liter. Więc co ten napis robi w mongolskiej restauracji? I zestaw solniczek i pieprzniczek ze słoniem jest z Indii. Wszystko w Mongolian Delites jest niewłaściwe. - Nawet nie czytasz - mówi. Patrzę na niego sfrustrowana. - Co to za dekoracja tutaj? Cały ten etniczny miszmasz. Przymruża oczy, twarz mu czerwienieje. Powoli podnosi się i podchodzi do mnie. Opiera nogę na siedzeniu obok mojego uda i rozwścieczony rzuca czasopismem. Podskakuję. - Wracam za pięć minut - warczy - Jeżeli nie postarasz się, nie będziemy tego kontynuować. - Wow! – mówię zaskoczona jego gniewem. Niespodziewana furia Packarda wywołuje szaleńczy rytm mojego serca. Lęk. Tego potrzebowałam. Patrzę na artykuł zahipnotyzowana. Obraz szczęśliwej dziewczyny. ”Myślałam, że tego dnia wyjdę ze szpitala z receptą mając wolny czas na zakupy. Zamiast tego spędziłam popołudnie obserwując jak golą moją głowę do operacji” I wtedy dochodzę do tego zdania: "Aktualne badania sugerują, że dziedziczność może odegrać rolę w chorobach naczyniowych. …” Dziedziczność? Zaczynam się pocić. Sprawdzam okładkę — ubiegły miesiąc, Maj. Więc odkryto, że syndrom żyły głównej i syndrom Hofstader'a są dziedziczne? Słowo rozpływa się przed moimi oczyma, dotykam mojej głowy. Czy to jest właśnie to dźwięczenie? Ten ekstremalny poziom niepokoju sam w sobie mógłby doprowadzić do pęknięcia żyły i wykrwawienia się. Jest źle. Ledwie zauważam i szczerze, mało mnie to obchodzi, kiedy Packard wraca i siada naprzeciwko mnie. Dosłownie czuję żyłę rozrastającą się wewnątrz mojej czaszki w charakterystycznym kształcie

gwiazdy, odróżniającej chorobę. Uświadamiając sobie tą napięta sytuację, ogarnia mnie niepokój, a co jeśli ja zemdleję? Czy tak naprawdę znam tych ludzi? - Gotowa? Patrzę na niego jakby zwariował. - Nie wiem, o czym myślałam. Źródłem nie jest lęk; to ma powiązanie z medycyną. - Tak sądzisz, ponieważ jesteś teraz wewnątrz tego. - Chciałabym. Myślę o karetce, ale muszą ją wezwać natychmiast żeby można było mi pomóc. - Hej – mówi. - Spójrz na mnie. Nie obchodzi mnie to; Muszę się skoncentrować, aby nie spanikować, jeżeli to jest dziedziczne, prawdopodobnie naprawdę mam ten syndrom. - Zaufaj mi. Tylko na chwilę. Bierze moją rękę, a ja cała sztywnieję. Ale kiedy patrzę w górę na niego, pewność jego trochę mnie ogrzewa - Dziko, myślę. - Dlaczego nie? - Dlaczego nie spróbować tego? Biorę oddech. - Moment. Nie mogę uwierzyć, że zgadzam się na to. On delikatnie, umieszcza moją dłoń na stole. - Chcę, byś poczuła, gdzie kończy się skóra twojej dłoni. Właśnie tam gdzie powierzchnia twojej skóry spotyka powietrze. Biorę kolejny oddech. - W porządku. - Teraz, skoncentruj się poza powierzchnią swojej skóry — mniej więcej o pół cala. Mówi o tym tak zwyczajnie, że wykonuję to machinalnie. Jest to takie łatwe i mam zabawne odczucie, że zawsze czułam tę przestrzeń. - To jest twój wymiar energii. Jest wewnątrz ciebie i także otacza cię. Jest to miejsce, gdzie żyją twoje emocje. Kiedy skupiasz się na swojej świadomości, możesz go wyczuć i kontrolować. Gapię się na swoją rękę na drewnianej powierzchni stołu, tętno głośno bije mi w uszach, modlę się, żeby to nie był długi proces. - Czy możesz zlokalizować swój lęk? Gdzie to jest? - Nie wiem. W moim wymiarze energii? - Gdzie w twoim wymiarze energii? - Czy możemy przejść do części, gdzie ja się czuję lepiej? Mój głos brzmi nienaturalnie głośno. - Masz w sobie tyle lęku i obsesji na jego punkcie, a jednak nie wiesz, gdzie w twoim wymiarze energii on żyje? Odpowiedź przychodzi natychmiast, kiedy skupiam się. - Mój żołądek. Trochę w moim gardle. - Dobrze. Trzymaj swoją świadomość wypchniętą dookoła siebie i dookoła twojej ręki. Przesuwa rękę w kierunku mojej i zatrzymuje ją, kiedy między naszymi palcami wskazującymi jest mała przestrzeń. - Czujesz to? - Tak - szepczę. To jest pewnego rodzaju aktywności dookoła mojego koniuszka palca. To jest najdziwniejsza rzecz.

- Dotykasz mojego wymiaru energii swoją. Właściwie, robię to dla ciebie, ale praktycznie możesz nauczyć się wyczuwać wymiary energii innych ludzi tak wyraźnie jak czułabyś futro zwierzęcia. Przysuwa się bliżej, biorąc moją rękę. Łapię gwałtownie oddech. Oszołomiona doznaniami. - Czy wiesz, co wydarzyłoby się, jeżeli zrobiłbym małą dziurkę między naszymi dwoma wymiarami?- pyta. Zaschło mi w gardle. To brzmi przerażająco i erotycznie równocześnie. Czy to jest jego plan wyciągnięcia mnie z napadów lęku? - Czy widzisz emocje ludzi? - pytam. - Nie, nie w aktualnym czasie. To, co widzę jest strukturalne. Nie przejmuj się mną — trzymaj swoją świadomość wypchniętą. On trzyma lekko moje palce, intensywnie wpatrując się w moje oczy. - Masz tak wiele lęku w sobie, twój wymiar energii jest przeładowany emocjami w sposób nieporównywalny z moim. Jeżeli zrobiłbym dziurę między nami, cały twój lęk i inne negatywne emocje runęłyby we mnie. Ciemne emocje przeskakują z ciała o wysokim stopniu emocji do ciała z niskim. Prawo fizyki, jak odsysanie gazu. Jak tylko przepływ się zacznie, wszystkie ruszą razem. - Wszystkie negatywne emocje? - Tak. - Co z pozytywnymi? - Tylko negatywne. Pozytywne zachowują się inaczej. Wydaje się czekać na moje pozwolenie. - Nie podoba mi się zbytnio myśl o dziurawieniu mojego wymiaru energii. - Nie martw się, to się zrośnie z powrotem - mówi. - Gotowa? - Co, jeśli się zrośnie źle? - Tak nie będzie. - Zaczekaj! Czy to będzie bolało? Packard patrzy mi w oczy i mam uczucie, że coś się zmienia i podnosi się we mnie. - Zaczekaj - próbuję odciągnąć moją rękę. Trzyma mocno. - Z tobą wszystko jest w porządku. - Nie, coś jest nie tak. Moja ręka jest gorąca. Czemu jest gorąca? – przenoszę wzrok z dłoni na Packarda i z powrotem na dłoń. To jest jakby coś gorącego przechodziło przez moją rękę, i to daję uczucie inności w moim ciele, jak gdybym gubiła swój balast, który zastępuje poczucie lekkości. - Co się dzieję? Nie odpowiada. - Moja ręka … - nie kończę zdania, ponieważ raptownie, moja ręka z gorącej robi się zimna, jakby w palcach był wiatr. Jestem rozluźniona i beztroska. Podnoszę się. - Wow. Co do diabła? Packard wypuszcza moją dłoń. - Będziesz musiała się nauczyć ukrywać zaskoczenie, kiedy atakujesz swoją ofiarę lękiem. Poruszam ramionami, potrząsam głową. Nigdy nie czułam się tak żwawo i

lekko. Packard przygląda się z arogancką przyjemnością. - Lepiej? - Wraca na swoje miejsce nie czekając na odpowiedź. - Nie rozumiem. - Co tu jest takiego, czego nie możesz zrozumieć? Jak się czujesz? Nie czuję niczego, ale to jest cudowne "niczego". Ze mną wszystko jest w porządku. Nie odczuwam przerażenia czy zaniepokojenia, nawet delikatnego niepokoju. - To jest … to jest … - To się nazywa spokój. Śmieję się. Nigdy nie czułam się tak beztroska. To jest świetne. - Wow. - Mrugam kilka raz. - Spokój i pogoda ducha nie są związane z dodaniem czegokolwiek – mówi. - Tu chodzi o pozbywania się czegoś. Dopiero, co przerzuciłaś wszystkie swoje negatywne emocje, szczególnie te związane ze strachem. Nadal będziesz myślała o chorobach, ale będzie to miało znaczenie takie, jak doznania przy umieszczaniu flagi na Marsie. Mało kto doświadcza tego uczucia. Wszystko wydaje się inne. Bogatsze. Bardziej żywe. Samo wdychanie pikantnych zapachów restauracji jest zmysłowym doświadczeniem i przy oddychaniu mój jedwabny top zmysłowo szepczę na moich ramionach. - To jest cudowne. - Nic nie jest inaczej. Byłaś tak skupiona na sobie i swoich emocjach, że nigdy w pełni nie doświadczyłaś czegokolwiek. Bardzo typowe. Koszt tego nagle mnie ogłusza. - Przekazałam ci cały swój mrok. Czy z tobą wszystko w porządku? Patrząc na ścianę, mówi - Tylko ja mogę sobie z tym poradzić. Uśmiecham się do jego postawy mrocznego Pana i już nie odwracam się od jego piękna. Po prostu czerpię przyjemność z patrzenia na niego: cudowna krzywizna nosa, zabłąkany kosmyk włosów całuje jego kość policzkową, szorstka lina warg. Mój żołądek ściska się na myśl o przesunięciu palców wzdłuż jego warg i być może nawet całowania ich. Prawdopodobnie przesuwając ten palec w dół jego szyi, rozpinając jeden guzik. Być może następny. Przełykam, zahipnotyzowana nagłym pragnieniem, by go czuć i smakować. On spogląda na mnie chytrze. - Twoje doznania będą teraz bardzo intensywne jeszcze przez mniej więcej godzinę. Godzina Rozkoszy, tak to nazywamy. Jesteś teraz inteligentniejsza i bardziej spostrzegawcza i wszystkie twoje zmysły są na wysokich obrotach. O ile nie skupisz się na swoich niższych pragnieniach, może to być potężną korzyścią. Nie obawiaj się przyzwyczaisz się do tego, to trwa tylko godzinę. Ale twoja odporność na lęki związane ze zdrowiem może trwać długie tygodnie. Potem, będziesz chciała zaatakować kogoś ponownie. Odwracam się od Packarda i popijam mojego ouzo, delektując jego cierpkość, badając swoje zmysły, jak to robię, kiedy jestem przerażona. - To musi być niezgodne z jakimś prawem natury. Czy to mogłoby być niebezpieczne? Fizycznie? Dziwnie, uświadamiam sobie, że mówię to bez lęku, jak

gdyby to było tylko teoretyczne pytanie. Packard śmieje się. Jego śmiech jest - bogaty i głęboki. - Poważnie. Patrzy na mnie znów tym spojrzeniem pełnym podziwu, jak badacz dżungli spostrzegający mityczną uskrzydloną małpę. - Och, czekaliśmy na ciebie. Powinniśmy zacząć szkolenia już jutro. Patrzę na niego chłodno, ale wewnętrznie jestem wypełniona czystą, słodką energią. I pożądaniem. - To jest niewłaściwe, by dookoła atakować ludzi. - Czy tak jest? Dokonujemy zmiany w sercach przestępców — zmiany, której by nie doświadczyli przez lata, być może przez całe życie, kto wie? I dajemy ich ofiarom poczucie rozwiązania. - To nadal nie jest właściwe. Packard uśmiecha się, jakbym powiedziała całkiem niezły żart. - Jesteś teraz pod wpływem Godziny Rozkoszy, ale nie pokazujesz tego. Doskonale to ukrywasz, twarz bez wyrazu jest przydatna w naszej pracy. - Jestem poważna. Powiedziałam, że nie mogę się przyłączyć -. Chociaż wszystko, co chcę zrobić to pozostać. I nagle jedna rzecz staje się bardzo jasna: jeżeli nie odejdę teraz, mogłabym już nigdy nie odejść. - Demonstracja się skończyła? Packard przestaje się uśmiechać. Walcząc z instynktem, wstaje i zakładam torebkę przez ramię. - To nie będzie długo trwało. Wrócisz tam gdzie byłaś. - Wiem. Zakładam okulary przeciwsłoneczne na głowę jak opaskę. - Dziękuję Packard, za wszystko. Ale mówiłam ci, że nie mogę być w twojej drużynie. To nie jest właściwe żeby psychologicznie atakować ludzi. Moje serce szaleńczo bije, kiedy Packard podnosi się, wysoki, szczupły i opanowany. Jest zbyt atrakcyjny — kolejny powód, by wyjść. - Justine, masz chorobę umysłową, która skończy się na hospitalizacji i śmierci. Nie podoba mu się, że chcę odejść. Prawdopodobnie nikt nigdy nie chciał odejść. Nie jest to łatwe, ale robię to — dziękuję mu znów i wychodzę natychmiast. Czuję się silniejsza, kiedy jestem na zewnątrz, szczęśliwie zmierzając w dół cienistego chodnika. Jaskrawe samochody śmigają, lekki wietrzyk obsypuję pocałunkami moje ręce i szyje, słońce ogrzewa ceglane twarze budynków. Najlepsze w tym wszystkim, że nie czuję żadnego lęku. Nawet niepokoju o lęk. Mogę myśleć o syndromie bez jakiegoś uczucia fatum. Latające cegły? Również żadnego strachu. Wszystko jest doskonałe. Nawet zgniecione opakowanie po batoniku Twix na chodniku wydaje się doskonałym. Uświadamiam sobie, że to jest stan umysłu, jakiego ludzie szukają całe życie. Pustelnicy w małych jaskiniach, mnisi w ich zwietrzałych klasztorach. To jest wszystko, o czym człowiek kiedykolwiek mógł marzyć. - Justine! Hej! - Czarny kabriolet jedzie obok mnie. Carter. - Powiedziałem, że zawiozę cię do domu.

- Wiem. Wszystko ok. - Jesteś pewna? Rozważam ponownie. Jeżeli pojadę do domu, mogłabym nacieszyć się luksusową wanną, przepysznym posiłkiem, jazdą na rolkach z zawrotną szybkością wzdłuż rzeki. Wsiadam i zatapiam się w wygodne czerwone siedzenie. Ruszamy. Carter zmienia biegi raz za razem, ręce w skórzanych rękawiczkach odpowiednie do sportowego samochodu, jasne włosy rozwiane wzdłuż pokrytych piegami policzków. Myślę, że super zabawą byłaby możliwość popływania. Albo bieganie. I wtedy uderza we mnie myśl: najlepszą zabawą ze wszystkich, byłoby uprawianie sex'u. Wyobrażam sobie ciężar rąk Cubby'ego na moich udach, uczucie jego twardej erekcji w mojej dłoni, skóra delikatna jak płatek róży. - Czy możesz mnie wysadzić przy mieszkaniu mojego chłopaka? - podaję mu adres Cubby’ego Carter uśmiecha się. - Coś zabawnego? - Godzina Rozkoszy – mówi, tak jakby dokładnie wiedział, o czym myślę. Zarumieniłam się. - Słyszałem, że nie przyłączysz się. - To nie jest dla mnie. Cisza. Przesuwam palec wzdłuż chłodnego metalu drzwi. - Jaki byłem przed przyłączeniem się... – mówi. Jest zażenowany - Byłem jednym z tych facetów, który pobiłby każdego tylko dlatego, że spojrzałeś na mnie w niewłaściwy sposób. Wdawałem się w bójki z całymi tłumami facetów — im więcej tym lepiej. Kiedy walczyłem, to zagłuszało uczucia, rozumiesz? Byłem wtedy kucharzem. Jeżeli nie spotkałbym Packarda, już bym nie żył. Zmienia pas na inny. - Czy znasz, taką sytuację, gdzie ludzie patrzą na ciebie z litością i fascynacją, a ty wiesz, że oni myślą: "Ty żałosny nieudaczniku, czy ty cokolwiek osiągniesz w tym życiu?"- Znasz to spojrzenie? - O, mój Boże - Odwracam się do niego. - Nie mogę uwierzyć, że znasz to spojrzenie! - Wszyscy deziljuzioniści znają to spojrzenie. Przyzwyczajeni, przynajmniej. Powinnaś rozważyć to ponownie – mówi. - Należysz do nas. Wspaniale, że ktoś może tak to do mnie powiedzieć. - Chciałabym przyłączyć się do was, ale wierzę w takie rzeczy jak dobro i zło. I uczciwy sąd — co z tym? - A co z nieuczciwymi? I wtedy jesteśmy znów w "gąszczu" dróg. Jedziemy, mijając brudne budynki, grube, cieniste filary podpierające przemysłowe mosty, niebieskie niebo. Na samej górze widać błyszczące skupisko budynków ze szkła w śródmieściu, z iskrzącym się jeziorem obok. To jest zapierające dech piękno. Potem jesteśmy pod mostem i to jest również piękne. Spoglądam na Cartera, świadoma jego przyjemności z jazdy i wściekłości ukrywającej się pod powierzchnią, chłodną i zabezpieczoną, jak pistolet. Przecinam aksamitne powietrze dłonią.

Rozdział 4 Cubby i ja spędziliśmy razem wspaniałe popołudnie, wargi przyciśnięte do nagiej skóry, palce w ustach i wszystko wszędzie. Jestem ogłuszona jego pożądaniem, a on moim nowo odkrytym szczęściem. Całkowita słodycz Godziny Rozkoszy znika wkrótce, ale moja wolność od nienormalnego lęku pozostaje, tak jak powiedział Packard. Kilka następnych tygodni są najlepszymi w moim życiu. One są najlepszymi tygodniami również pomiędzy Cubby i mną. Myślę, że to jest to, co posiadają normalni ludzie - wolność, by być szczęśliwym i nie niepokoić się, że żyły w twojej głowie mogłyby wybuchnąć. Czasami, kiedy wykonuję prozaiczne czynności jak branie prysznica albo mycie naczyń, uśmiecham się bez żadnego powodu. W dwudziestym dniu takiego stanu, zauważam mrowienie/ dźwięczenie skóry głowy, ale zmuszam się by o tym nie myśleć. Dzień dwudziesty drugi jest dniem, kiedy się zaczyna ciągłe uczucie kłucia szpilki w głowie. Dzień dwudziesty czwarty: przynosi nową okropną teorię — co, jeżeli moje fałszywe dobre samopoczucie zamaskowało ważne symptomy? Co, jeżeli straciłam cenny czas? Nagle wracam do całonocnego surfowania po Internecie, po czym jestem zombie w pracy, stojąc za ladą z twarzą zmrożoną grymasem radości, maskującej potajemną panikę. Co jeśli przekazanie swego strachu pogorszyło mój system naczyniowy? Pomimo wszystko mam genetyczną skłonność do syndromu. Dziewczyny ze sklepu zaczynają znów patrzeć na mnie "tym spojrzeniem". Momenty, kiedy wiedziałam, że byłam wariatką nadchodzą coraz częściej. Coraz częściej też skłaniam się do argumentów Packarda. Co, jeżeli deziljuziowanie (pozbawienie złudzeń, otrzeźwienie) zmienia na lepsze przestępców i pomaga ich ofiarom poczuć spełnienie? Na pewno to jest lepsze niż zamykanie w więzieniu albo kara śmierci. Choć wciąż, nie uważam, że to jest w porządku. Co z procesami sądowymi i takimi tam? Dzień dwudziesty siódmy: Deszczowe popołudnie. Cubby leży na tapczanie, marszcząc brwi. Musieliśmy zatrzymać film. - Ciało miewa bóle, Justine. - Ludzie, którzy niespodziewanie umierają także mają bóle. Koniuszkami palców badam skórę głowy, spodziewając się zmienić lokalizację czucia i tym samym udowodnić sobie, że to jest muskulatura otaczająca czaszkę, a nie nabrzmiewająca żyła pod spodem. - Z tobą wszystko jest dobrze. Wstaję. - Skąd wiesz? Nie jesteś lekarzem. Jeżeli nie zawieziesz mnie na pogotowie, dzwonię po taksówkę. - Co się stało? Nie miałaś tych swoich lęków związanych z żyłą przez tygodnie. Zasłania oczy dłońmi. - Myślałem, że już ci przeszło. Musisz to przezwyciężyć. - Przezwyciężyć to?