IXENA

  • Dokumenty1 316
  • Odsłony257 140
  • Obserwuję204
  • Rozmiar dokumentów2.2 GB
  • Ilość pobrań148 592

Charrette Robert N. - Sekrety mocy 03 - Znajdź własną drogę

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.9 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

IXENA
EBooki
FANTASTYKA

Charrette Robert N. - Sekrety mocy 03 - Znajdź własną drogę.pdf

IXENA EBooki FANTASTYKA Charrette Robert
Użytkownik IXENA wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 325 stron)

CZARY NIE UDAŁY SIĘ im wiedział, że zaporę przed nimi można rozproszyć tylko za po- Dcą magii i zaintonował pieśń mocy, by skupić się i zebrać siłę. jego palców wyprysnęły kłębki światła i wijąc się wniknęły subtelną przędzę znaczącą kratownicę energii, ujawniając struk- rę bariery. Wrota otwarte - oznajmił w końcu swoim towarzyszom i wpa- :ył się w mrok. fi może Jason dostrzegł w oczach Sama odbicie przerażającego ztałtu, a może wyczuł promieniujące z bestii, porażające uczucie •achu. Niezależnie od przyczyny, jego podrasowane odruchy oka- ły się niewystarczające. Pokryty kostnym pancerzem potwór głowie wielkiego kota, w którego paszczy błyszczały rzędy reki- :h zębów, błyskawicznie zamachnął się zakończoną czarnymi pa- rami łapą... MADOWRUN: ZNAJDŹ WŁASNĄ DROGĘ

Wydawca: ISA Sp. z o.o. Tłumaczenie: Jerzy Marcinkowski Korekta: Monika Dąbrowska Skład: Jarosław Polański Druk: Warszawa, Październik 1997 Tytuł oryginału: „Find Tom Copyright © FASA, 1991 Wszystkie prawa zastrzeżi Nazwa i logo Shadowrun są znakami handlowymi należącymi do FASA Corporation, 1100 W. Cermak B-305, Chicago, IL 60608, USA. Prawa d^,^ Biblioteka Publiczna »A Sp. z o.o. WROCŁAW Powielanie jak kacji, bez pisemnej zgody wydawcy, '' ______ v.------ Informacje nt. warunków sprzedaży wysyłkowej, hurtowej i detalicznej ISA Sp. z o.o. ul. Fort Wola 22, 00-961 Warszawa. tel./fax (022) 368831, tel. (022) 6344790 ISBN 83-87376-02-7 :Krg$y Mocy"

SEKRETY MOCY TOM 3 SHADOWRUN: ZNAJDŹWŁASNADROGĘ IOBERT N. CHARRETTE

Dla Julie: Jak już wiesz, Szósty Świat to coś więcej, niż piękne wizje. Dzięki za zrozumienie i pomoc, kiedy były potrzebne. Podziękowania Zwyczajowa porcja podziękowań dla Liz i zespołu FASA, ze zwyczajowych przyczyn. Kapelusze z głów przed Paulem Hume i Nyx'em Smithemza gościnnepojawieniesięRikkiegoRatboya i Striper. Ostatnia pieśń Sama pochodzi z Mountain Chant: A Navajo Ceremony, opisana przez Washingtona Matthews w „Smithsonian Institution Bureau of American Ethnology's Fifth Annual Report, 1883-84".

C Z Ę S C 1 Nie ma pewności

Rozdział 1 Krew Muddera McAlistera splamiła piaskowiec Ayer's Rock głę- boką purpurą. Jasno świecące gwiazdy i rozmazane wnętrzności zna- czyły skalne występy, w które uderzał spadając; wokół jego głowy rosła kałuża krwi. Jedno ramię zwisało, jakby miało dodatkowy staw. Jeśli McAlister jeszcze żył, z pewnością umrze, zanim ktokolwiek zdąży się do niego dostać. Samuel Verner odwrócił wzrok od ponurego widoku i skierował go ku upstrzonemu chmurami niebu, jakby zmawiał modlitwę za duszę prze- wodnika. Z ukłuciem winy zdał sobie sprawę, że jego smutek spowodo- wany był nie tyle śmiercią, co szkodą jaką stanowiła ona dla jego wypra- wy. Znał Muddera McAlistera zaledwie od tygodnia i specjalnie go nie lubił, uważając za człowieka źle wychowanego, wulgarnego i irytujące- go. Nie bawiła go także - w odróżnieniu od Jasona - wściekłość Mudde- ra, gdy Szara Wydra siłą odrzuciła jego nieporadne zaloty. Samowi nie będzie brakowało towarzystwa McAlistera, lecz był on jedynym nume- rem w Perth, który twierdził, że wie gdzie znaleźć to, czego szukał Sam. A Cog, ten pozbawiony twarzy fikser, który zdawał się mieć powiązania dosłownie ze wszystkim, wysoko ocenił jego kompetencje.

8 Robert N. Charrette Podczas ich podróży w głąb australijskiego interioru McAlister dowiódł swoich umiejętności i wiedzy, bezbłędnie prowadząc parę terenowych mułów przez bezdroża zmiennych postaci Interioru. Pięć- dziesiąt lat temu nie mieliby takich kłopotów, lecz od czasu Przebu- dzenia Australia zmieniła się. Jeszcze przed powrotem magii na Ziemię, kraj ten miał dobrze roz- winięty system dróg. Wysoko nad pustyniami i pastwiskami latały samoloty, łączące ludność wybrzeży z porozrzucanymi wśród Inte- rioru bastionami cywilizacji. Lecz wraz z Przebudzeniem nastał tu chaos, który pochłonął drogi i zrodził potężne trąby powietrzne, których gwałtowność uczyniła podróże samolotami zbyt ryzykowny- mi. Wiek Snów powrócił jako Wiek Koszmaru i ludzkość wycofała się przed wyzwoloną z więzów furią dzikiej magii. W Interiorze po- zostało tylko kilka megakorporacji, należących do centrów wydobyw- czych, lecz nawet ich byt był niepewny. Sam był pewny, że bez McAlistera nie przeżyją wyprawy do Ayer's Rock. Przewodnik chronił ich przed wpakowaniem się w pułapki zdradliwego terenu i wiedział, które z dostrzeżonych przez nich, lokalnych parazwierząt było niebezpiecznych. Pokazał im na- wet jak rozpoznać zbliżającą się burzę many i jak zabezpieczyć się przed przejawami niekontrolowanej magii. Zaś teraz był martwy, a Amerykanie na pewno nie mieli czasu, by nauczyć się wszystkiego, co Mudder McAlister wiedział o Interiorze. Jednakże wszyscy byli doświadczonymi shadowrunnerami. Poza tym, wciąż mieli Harriera Hawkinsa, drugiego Australijczyka, który wyruszył z nimi. Mimo, że nie tak doświadczony jak Mudder, Hawkins był już kiedyś w Interio- rze. Sam doszedł do wniosku, że mają realną szansęna powrót. Spojrzał wdół, na bezładnie poskręcane obok kotwiczki, pozosta- łości po linie przewodnika. Kiedy osłonka i wielowłóknowy rdzeń liny zostały przerwane, nagłe zmniejszenie obciążenia spowodowało, że luźny koniec wrócił na górę. Sam schylił się, chcąc go zbadać i odkrył, że jest postrzępiony, jakby był przecięty. Ani Jason, ani . _______ !

ZNAJDŹ WŁASNĄDROGĘ 9 Szara Wydra - mimo natarczywości McAlistera - nie mieli powodu, by zabić przewodnika. Wiedzieli równie dobrze, jak Sam, że był on jedynym, który zna drogę. Jeśli chodzi o Harriera, to miał on w prze- szłości jakiś zatarg z McAlisterem, mógł więc mieć motyw, lecz nie było go w pobliżu liny. Trzymając koniec liny, Sam potrząsnął nią i oszacował jej długość. Wyglądała na dostatecznie długą by dosięgnąć krawędzi występu, na którym stali. Podszedł do skraju urwiska i przykucnął. W miejscu, gdzie lina wychodziła za krawędź urwiska, skała była wystrzępiona i wystar- czająco ostra, by przeciąć linę, poruszającą się tam i z powrotem pod ciężarem schodzącego McAlistera. Przed zejściem za krawędź Mudder powiedział, że nie potrzebuje rolek, bo skała jest gładka. Czy tak do- świadczony wspinacz, jak McAlister, popełniłby taki błąd i położył linę w równie niebezpiecznym punkcie? Nie mogło tam być postrzępione- go brzegu, zanim McAlister zszedł za występ. Jason stał nad przepaścią spoglądając na roztrzaskane ciało prze- wodnika. Cybersprzęt Indianina błyszczał w promieniach słońca, czy- niąc zwalistą sylwetkę jego podrasowanego ciała jeszcze mniej ludz- ką niż zazwyczaj. Odwrócił się do Sama; pod ciemnymi brwiami za- lśniły lustrzane soczewki optycznych implantów. - Jest połamany, ale w porządku. Stojąca u boku Jasona, smukła kobieta przytaknęła. Nosiła szare skóry, ozdobione krótkimi frędzlami i wstawkami z przepięknych paciorków. Skóry były prawdziwe, w odróżnieniu od jej ameroindiań- skich rysów i koloru skóry. Te były rezultatem chirurgii plastycznej i kuracji melaninowej. Pewnego razu, kiedy była bardzo, bardzo zmę- czoną pokazała Samowi niewielkie blizny, twierdząc że to ślady ry- tualnego Tańca Słońca. Sam wiedział, czym naprawdę były te szramy - kiedyś, jeszcze jako badacz korporacji, przygotowywał informacje do raportu o radykalnych operacjach kosmetycznych. Ale nawet tam- tej nocy nie zdradziła innego imienia, niż Szara Wydra. Był pewny, że nie urodziła się na ulicy, lecz wybrała ją i nauczyła się na niej żyć.

10 Robert N. Charrette Równie zwinna, jak jej miano i potrafiąca równie dotkliwie ukąsić, zazwyczaj oszczędzała słowa na istotne kwestie. Kiedy odezwała się, mimożenikt doniej nie przemówił, Sam wiedział, że jest poruszona. - Zła karma. - Zbrodnia - wybuchnął Harrier, podskakując jakby był gotowy do ucieczki. - Chłopaki, nie możecie się tera wycofać. StaryMudder by tego nie chciał. Mówił, że twarde z was sztuki. Nie możecie tera dać dyla. Nie, kiedy jesteśmy tak blisko. - Nikt nic nie mówił o wycofaniu się - odezwał się uspokajająco Sam. - Dla mnie brzmi to niegłupio - stwierdził Jason. - Nie dotrzemy tam, dokąd zmierzasz, bez przewodnika. -Ale kiedy tu byliśmy, Mudder powiedział, że sobie poradzimy - jęknął Harrier. - On poradził sobie całkiem nieźle. Może chcesz do niego dołą- czyć? - Jason zrobił krok w kierunku Harriera; niski mężczyzna od- skoczył, klucząc tak, by Sam znalazł się między nim, a samurajem. Jason wybuchnął śmiechem. Sam obrócił się ku niemu. - Schodzimy. - Śmiało. Nie przyjechałem tu, żeby skakać w te i we w te po skałach, szukając czegoś, czego nie uda się nam znaleźć. - Jesteś tu, bo ci za to płacę. A ponieważ ci płacę, zamkniesz się i pójdziesz z nami. Słysząc to, Jason stężał. Wykręcił nadgarstki do wewnątrz i bliźniacze, czternastocentymetrowe ostrza wyślizgnęły się z ekto- mylinowych pochewek, wszytych w jego przedramiona. Uwagę Sama przykuły ich czubki. Obserwował ze ściśniętym żołądkiem, jak wi- brują od napięcia w ramionach samuraja. Jason był arogancki i pełny wiary w swoje umiejętności wojownika. Sam jednak miał nadzieję, że Indianin zdaje sobie sprawę z tego, że tylko magia da sobie radę z pewnymi niebezpieczeństwami, którymi Outback może ich uraczyć, zanim będą mogli wrócić na wybrzeże. A Sam był jedynym magiem

ZNAJDŹ WŁASNĄDROGĘ 11 w promieniu stu kilometrów. Samuraj zakipiał gniewem w reakcji na ton Sama, lecz Jason nigdy nie odrzucał czegoś, co mogło mu być przydatne. Sam gotów był się o to założyć. Ostrza powróciły do pokrowców. Sam z ulgą odwrócił się do Harriera i kazał mu zastąpić resztki liny McAlistera inną liną. Podczas gdy Australijczyk wykonywał po- lecenie, Sam zrzucił z ramion plecak i ustawił go na krawędzi wystę- pu. Wyjął z niego kilka rzeczy, które, jak sądził, będą mogły mu się przydać, po czym z powrotem zapiął i unieruchomił kamieniami ple- cak. Jako rolka, była to czysta improwizacja, niemniej zastąpi praw- dziwą, spoczywającą niżej, z McAlisterem. Kiedy Harrier skończył, Sam cisnął linę na dół, upewniając się starannie, że przechodzi ona przez jego plecak. Przypiąwszy linkę do uprzęży, Sam odwrócił się plecami do pustki. Dał krok do tyłu, balansując przez moment na kra- wędzi; luzując i naprężając linę. Uspokojony, że linka trafia na wzmoc- nienie plecaka, zrobił kilka pierwszych kroków w dół. Gdy tylko lina znalazła się na swoim miejscu, odepchnął się delikatnie i pozwolił sobie na dwumetrowe obsunięcie. Wylądował gładko. Kolejne kon- trolowane zeskoki poszły mu równie dobrze. Dopiero przy piątym, obluzowany kamień ukruszył się przy lądowaniu pod jego stopami i Sam lekko skręcił sobie nogę w kostce. Mimo iż musiał potem uwa- żać na nią przy następnych odepchnięciach i lądowaniach, resztę zej- ścia pokonał bez problemów. Gdy dotarł do końca uskoku, odetchnął z ulgą, że kostka może utrzymać jego ciężar. Jason zszedł jako drugi, spuszczając się pięciometrowymi, kontro- lowanymi skokami. Szara Wydra była mniej ostentacyjna, a mimo to ostrożność nie uchroniła jej przed pechem. W połowie drogi źle wylą- dowała i uderzyła ramieniem o skałę. Zanim udało się jej wyhamo- wać, zjechała kilkanaście metrów. Kiedy dotarła do poziomu Sama, ten spostrzegł, że jej skóry są poprzecierane i podarte, lecz balistycz- ne podbicie pozostało całe. Nie skarżyła się, ale uważała na prawe ramię. Jason jedynie skinął szorstko głową na pełen napięcia uśmiech,

12 Robert N.Charrette którym go obdarzyła. Sam widział wystarczająco wiele przykładów indiańskiego spokoju, by wiedzieć, że lepiej nie oferować pomocy. Harrier dołączył do nich wykonując serię gwałtownych susów, co przypominało bardziej gramolenie się, niż wspinaczkę. Półka, na którą dotarli, była jeszcze węższa od tej pozostawionej z tyłu, a ciało McAlistera czyniło ją jeszcze ciaśniejszą. Krew prze- wodnika zdawała się wsiąkać w skałę tak, że plamy stawały się pra- wie nieodróżnialne od czerwieni piaskowca. Ziejące czernią wejście zasłaniała po lewej stronie od góry prze- wieszka. Wlot jaskini był niewidocznytakże z dołu, gdyż ukrywał go ostry kąt pobliskiego, stromego klifu. Niemniej był tu tak, jak opisy- wał go McAlister. Prościej byłoby zaatakować klif z równiny, lecz McAlister zauwa- żył, że taka próba wymagałaby poważnej ilości ekwipunku. Usilnie odradzał zabieranie ze sobą odpowiedniej do takiej wspinaczki liczby haków. Skale - powiedział - nie spodobałobyto się. Wspięli się więc okrężnym szlakiem do występu, z którego właśnie tu zeszli. Przedtem Sam uważał podejście McAlistera za przesądne, lecz teraz, gdy skała zesłała na ich przewodnika śmierć, nie był już tego taki pewny. Po drugiej stronie wejścia, wczepiony w niepewne podłoże rozpa- dliny, sterczał pustynny dąb. Trudne warunki powykrzywiały drzew- ko, zmieniając je w naturalne bonsai. Swego czasu, jako pracownik Korporacji Renraku, Sam znał ogrodników, którzy oddaliby swoją emeryturę, byle tylko zdobyć taką perfekcyjną miniaturę. Jego uwagę przyciągnął błysk ruchu na skraju cienia drzewka. W pierwszej chwili na osłonecznionej skale nie dostrzegł niczego; po- tem dojrzał wtuloną w podłoże jaszczurkę. Jej grzbiet ozdabiałypaski i kropkowane linie, lecz kiedy gad zaczął uciekać wzór zatarł się. Nagle rozległ się wystrzał i jaszczurka zniknęła w plamie krwi i własnych szczątkach. Czując na policzku ciepło przelatującego po- cisku Sam rzucił się do tyłu. - Coty do cholery wyprawiasz? Omal mnie nie trafiłeś!

ZNAJDŹWŁASNĄDROGĘ 13 - Do zera, Panie Twist - Jason obdarzył go sardonicznym uśmie- szkiem. - Czujność jest wymogiem chwili. Nawet nie musnąłem wło- ska na twojej kędzierzawej, angolskiej brodzie. Sam wiedział o sprzężeniu inteligentnej broni Jasona. Ta techno- logia chroniła Indianina przed odpaleniem broni wymierzonej w kogokolwiek, uważanego przez niego za przyjaciela. Zabicie ja- szczurki było sposobem na okazanie, że Jason będzie traktował Sama jak przyjaciela tylko dopóty, dopóki będzie miał z tego korzyść, i że w każdej chwili może się z nim zmierzyć. Jason był niebezpiecz- nym człowiekiem, co czyniło go cennym dla obecnego przedsię- wzięcia. W rzeczywistości Indianin był drugim, najbardziej zabój- czym samurajem, jakiego Sam znał. Osobiście wolałby mieć przy swoim boku tego pierwszego, ale tamten nie opuściłby Seattle. Od samego początku Sam wiedział, że ta wyprawa będzie zbyt niebez- pieczna, by udać się na niąz kimś gorszym od najlepszego, na jakie- go go było stać. Nie lubił, ani nie ufał Jasonowi, lecz mimo to go zatrudnił. Jason zaproponował rabat na swoje usługi, chcąc okazać lekceważenie zarówno dla zagrożeń, jak i dla tamtego wojownika, stając się przystępnym cenowo. Przystępny, groźnyi stanowiący w przyszłości spory problem. - Nie musiałeś jej zastrzelić - powiedział Sam. Jason obrzucił go spojrzeniem, które w zamierzeniu miało być nie- winne. - Mogła być jadowita. Mogła cię użreć. - Przeklęty, durnyulicznik - parsknął Harrier. - Co tywiesz? Skalne ostrzegacze* jedzą robaki. Nikogo bynie dziabnęły! - Zamknij się, pokurczu - nie spuszczając wzroku z Sama, Jason poderwał ramię i wymierzył pistolet w Harriera. Wiedzieli, że sprzę- żenie smartguna samuraja pozwalało mu wycelować broń bez patrze- nia, gdzieznajduje sięlufa. Szara Wydra przytuliła się doskały, scho- * Rodzaj pustynnej jaszczurki (przyp. Tłum.)

14 Robert N.Charrette dząc z linii ognia. Nie widząc nic między sobą, a bronią, Harrier za- czął wycofywać się wzdłuż półki. - Pan mu nie pozwoli mnie ustrzelić, Panie Twist. Pan jesteś sza- man. Zaczaruj go, albo co. Sam odwrócił się do Jasona plecami, demonstrując swojądezapro- batę dla pogróżek Indianina. -Nie zastrzeli cię, Harrier. Obiło mi się o uszy, że tutaj nigdzie nie można się dostać bez przewodnika, a tyjesteś najbardziej do takowe- go zbliżony. Odgłos broni wkładanej do kabury powiedział Samowi, że Jason odpuścił sobie na razie swojąpozę. Miał nadzieje, że zanim wrócą do mułów, nie będzie dalszych kłopotów. Po przegraniu partii w grze o dominację, Indianin stał się na kilka godzin relatywnie cichy i potulny. Wziąwszy pod uwagę niebezpieczeństwa podróży, powi- nien być wystarczająco spokojny do czasu powrotu na wybrzeże. Tam sytuacja zmieni się. Sam spodziewał się, że Jason będzie chciał poli- czyć się z nim za wprowadzenie wzakłopotanie przySzarej Wydrze. Teraz jednak stali przed opisy waną przez McAlistera jaskinią. Je- śli wszystko, o czym napomykał przewodnik było prawdą, mieli wię- cej problemów. Nawet bez uciekania się do swej astralnej percepcji Sam czuł świerzbienie, które wskazywało na obecność potężnej ma- gii. Usiadł ze skrzyżowanymi nogami i przestawił się na inne postrze- ganie. Wejście jaskini pozostało mroczną dziurą; jego astralne zmy- sły nie dostarczyły mu żadnych wskazówek odnośnie tego, co się tam znajduje. Ayer's Rock buzowała naładowana mana. Nie miał ochoty na badanie mroków jaskini w astralnej postaci. Powracając do zwykłej percepcji, Sam dostrzegł koło wejścia sła- byblask. W miejscu, gdzie znajdowała się żywa jaszczurka, jego „zwy- kłe" oczy dostrzegły wyobrażający ją piktogram. Czerwień i brąz ry- sunku były jasne i intensywne; wyglądały na wilgotne. Ale nie pach- niały jak mokre. Kiedy dotknął jednej z linii, poczuł na palcu wilgoć, lecz nie został na nim żaden ślad. Kiedyroztrząsał tę kwestię, jakiś

ZNAJDŹ WŁASNĄDROGĘ 15 metr wyżej dojrzał kolejny rysunek. Był wyblakły, lecz czytelny i przedstawiał innąjaszczurkę. Jej łepek, tak samo, jak pierwszej, wska- zywał wejście do jaskini. Teraz, kiedy wiedział czego szukać, Sam ujrzał, że całe wejście okolone było piktogramami. Same jaszczurki; wszystkie skierowane ku ziejącej pieczarze. Sam wstał i ruszył naprzód, lecz Jason wyminął go, chcąc jako pierwszy wejść do jaskini. Sam był więcej niż szczęśliwy, pozwala- jąc Indianinowi prowadzić ich w nieznane. Jason był najlepiej wypo- sażony do radzenia sobie z nagłym, fizycznym zagrożeniem i tylko bardziej zirytowałby się, gdyby odmówiono mu tego honoru. Kiedy Sam przekroczył próg jaskini, nagły spadek temperatury stworzył wrażenie wejścia do lodówki. Po pierwszym szoku zdał so- bie sprawę, że była to nie tyle kwestia różnicy temperatur, ile uciecz- ki spod palącego słońca. Wytężając wzrok zrobił kilka kroków na- przód. Harrier i Szara Wydra weszli tuż za nim. W odróżnieniu od Jasona, ich trójka poruszała się ostrożnie, jakby niechętnie. Żadne z nich nie miało optycznego wspomagania samuraja. Przyzwyczajenie nie podrasowanych oczu do ciemności zabrało kilka minut. Kiedy już mu się to udało, Sam zauważył, że stoi w rodzaju przedpokoju. Szara Wydra i Harrier byli tam również, ale Jason zapu- ścił się głębiej. Ściany jaskini ozdabiało więcej aborygeńskich obraz- ków. Ukryte przed słońcem, były mniej wyblakłe, lecz żaden nie miał tak świeżego wyglądu, jak ten dotknięty przez Sama. Harrier rozpoznał kilka z nich, wymawiając ich nazwy, jakby mówił o totemach: Kangur, Koala, Torbacz, Wąż i, wygięty nad ich głowami, Krokodyl. Na dźwięk stopy trącej o skalne podłoże, odwrócił się i ujrzał Jasona stojącego w wejściu do tunelu prowadzącego w głąb góry. Wyglądający na rozzłoszczonego Indianin obrócił się na pięcie i ponownie zniknął w mroku. Sam włączył latarkę i skinął na pozostałych, by szli za nim. Tunel był nierówny; nieregularnie zwężając się i rozszerzając wiódł ich krętym szlakiem do wnętrza ziemi. W miejscach, gdzie trzeba było kucać, Sam prawie czuł ciężar zwisających nad nimi skał. Ściany były

16 Robert N. Charrette gładkie, a tunel prawie okrągły. W ścianach i suficie pojawiały się odgałęzienia zbyt małe, by mógł przecisnąć się nimi człowiek. Czasa- mi promień latarki ukazywał, że prawie natychmiast zakręcały. Znacz- nie częściej okazywały się czarnymi dziurami, nieprzeniknionymi dla badawczego światła. Dawało to niesamowity efekt organiczności tego miejsca, jak gdyby maszerowali przez arterie jakiegoś dziwacznego, skalnego organizmu. Sam skręcił za róg i zaledwie metr przed sobą dostrzegł Jasona. Indianin poruszał się czujnie, z karabinem w ręku. Promień latarki Sama zniknął w ciemnościach przed Jasonem. Zasięg światła zdawał się tajemniczoucinać, jak gdybyjegoblask padał wnieskończoność. Nagle Jason zatrzymał się i krzyknął; jego ciało wygiął spazm. Wzdłuż jego korpusu przemknęły iskry, znacząc przewody i kable cybersprzętu. Ares Predator zagrzmiał, kiedypalec wskazujący zaci- snął się na spuście. Huk wystrzału zagłuszył wszelkie inne dźwięki w jaskini. Indianin skręcił się, jakby chcąc wyrwać się z uścisku gi- gantycznej dłoni i runął u stóp Sama. Nad samurajem unosił się dym o lekkim zapachu przypalonego mięsa. - Ta jest, brachu - odezwał się Harrier, wystawiając głowę zza zakrętu. - To je zapora. Rozdział 2 - Nie martwsię oIndiańca, Panie Twist. Zaporanie lubi elektroni- ki. Za chwilę dojdzie do siebie. Jason jęknął, poczym zaklął z wigorem, świadczącym że nie od- niósł żadnych poważnych obrażeń. - Widzisz pan - rzucił skwapliwie Harrier. - Mudder mówił, że pan jesteś gość, który przeprowadzi nas przez zaporę, Panie Twist.

ZNAJDŹWŁASNĄDROGĘ 17 Sam wręczył latarkę Szarej Wydrze. Wzięłająprawąrękaj w lewej trzymała pistolet Browning Ultrapower. Ostrożnie ruszył naprzód. Kiedy zbliżył się do miejsca, gdzie stał Jason, w głowie zaszumiało mu od mocy nagromadzonej przed nim magii. Zatrzymał się, wpatru- jąc w ciemność. Przestrzeń przed nim była półprzezroczysta, jak gdyby samo po- wietrze przybrało stałą formę. Słaby blask przeświecał mrok, rozszcze- piając się na pełne spektrum światła. To musiał być opal, o którym mówił McAlister. Przewodnik nie był magiem, ale był wystarczająco sprytny, by domyślić się, że tak dobrze chroniony kamień musi mieć moc, przekraczającą wszelkie wyobrażenia. Sam niemal namacalnie czuł energię zapory, lecz zdawał sobie sprawę, że można ją zneutralizować wyłącznie przy pomocy magii. Usiadłszy przed nią przestawił się na widzenie astralne. Spodziewał się, że bariera rozbłyśnie mocą - zamiast tego okazała się równie mroczna, jak wejście do jaskini. W odróżnieniu jednak zaczęła go wsysać, czerpiąc jego energię. Sam rozważał wezwanie ducha tego miejsca, w celu wypytania go o zaporę, lecz postrzępione obrzeża astralnego widzenia przypomnia- ły mu o chaosie Interioru. Czy duch przyszedłby? A jeśli tak, to czy okazałby się tak samo wypaczony, jak kraina, której był częścią? To mogło być bardziej niebezpieczne od zapory. Postanowiwszy rozprawić się z barierą bezpośrednio, Sam zainto- nował pieśń mocy, by skupić się i zebrać siłę. Hałas czyniony przez towarzyszy zniknął z jego świadomości, ale czuł każdą nierówność podłoża, na którym siedział. Delikatny ruch powietrza w jaskini za- czął szeptać odciągające uwagę, ledwie zrozumiałe błagania. Sam odgrodził się od rozpraszajżcych-go zjawisk. Opancerzony mocą zanucił pieśń, wyciągając astralną dłoń, by dotknąć zapory. Z jego pałców wyprysnęły kłębki światła i wijąc się wniknęły w subtelną przędzę znaczącą kratownicę energii, ujawnia- jąc strukturę bariery. W jaskini powiał zefirek, przekształcając się

18 Robert N. Charrette w wiatr, który niczym pies pozbawiony pana zaczął zawodzić żało- śnie. Sam nie zwrócił na to uwagi i skoncentrował się na wzorze. Gdy nabrał pewności, że rozumie budowę zapory, pociągnął na próbę za jedną z nitek. Ta poddała się jego dotykowi i krata zmieniła się nieznacznie, układając się w odrobinę inny wzór. Sam poczuł sa- tysfakcję. Szarpnął inną nić i wzór przekształcił się zgodnie z jego zamysłem. Zabrał się za otwieranie przejścia dla ich czwórki. Jakiś czas później poczuł dłoń na ramieniu. Podniósł głowę i spoj- rzał w brązowe oczy Szarej Wydry. Miała zaniepokojony wyraz twa- rzy, więc uśmiechnął się, by dodać jej otuchy. - Wrota otwarte. Wyglądała na nie przekonaną; odwróciła głowę i wpatrzyła się w ciemność. Podążył za jej wzrokiem. Wygląd przejścia nie zmienił się. Mrok wciąż połykał światło latarki. Ale Sam wiedział lepiej. Sta- nął z drżeniem na nogi. Był zmęczony; praca nad zaporą sporo go kosztowała, lecz osiągnął to, co trzeba. Pewny, że nie spotka go żadna niespodzianka, ruszył naprzód. Przez kilka metrów powietrze wokół niego zdawało się być gęste, lekko hamując ruchy, lecz potem dotarł do świeższego, pachnącego igliwiem powietrza. Za barierąjaskinia rozszerzała się w wielką pieczarę, której podłoga opadała ku centralnie położonemu jeziorku, rozciągającemu się od ściany do ściany i odgradzającemu ich od przeciwległego krańca pomieszcze- nia. Całość oświetlała poświata, zdająca się emanować z mlecznej wody i czyniąca wypełnione wodą zagłębienia w ścianach jeszcze ciemniej- szymi. Nad nieruchomą wodą górował naturalny most skalny. W dal- szym końcu jaskini przez piaskowiec przezierały trzy ukośne żyły opa- lu. Błyszczały tysiącem barw, przyćmiewając poświatę jeziorka. Sam poczuł, jak mięśnie twarzy rozciągają się mu w uśmiechu. McAlister miał rację: za zaporą znajdowało się złoże opalu. Po to właśnie tu przybył. Te kamienie zawierały moc, której potrzebował. Jason jako pierwszy podążył za nim przez barierę. Indianin szedł spięty, spodziewając się kłopotów, ale widząc piękno pieczary wy-

ZNAJDŹ WŁASNĄDROGĘ 19 prostował się. Szara Wydra omal na niego nie wpadła. Obydwoje pode- szli naprzód, kiedy dołączył do nich Harrier. Gdy jego wzrok spoczął na żyłach opalu, Australijczyk zagwizdał cicho i długo. Sam ruszył w kierunku jeziorka. Kiedy dotarł do względnie pła- skiego terenu na brzegu wody, Jason wystartował za nim. Jeszcze kil- ka kroków i Indianin wyskoczył w powietrze. Opadł na most i zaczął iść tyłem. Na szczycie łuku uśmiechnął się z zadowoleniem i zakpił z Sama: - Zawsze oskarżałeś mnie o żądzę pieniądza, Angolu. Jakby była to jakaś choroba. Po czym, nie puszczając pary z ust wyruszasz po królewski skarb. Obawa przed współzawodnictwem? Czy zakłopota- nie, że ludzie dowiedzą się, że jesteś taki sam, jak oni? Duch będzie zachwycony, gdy się o tym dowie. Za plecami Jasona, z głębin jeziora wynurzyła się cicho bestia, rodem z koszmaru. Trzymetrową szyję wieńczył szeroki, krokodyli łeb, ale żaden krokodyl nie miał takich wielkich, złotych ślepi, ani takich długich, kościstych nóg, czy owłosionych, zakończonych ostry- mi pazurami łap. Potwór podnosił się, aż jego barki zrównały się z poziomem mostu. Zwinne, opancerzone ciało było powęźlone mu- skularni. Jeśli nawet miał tylne łapy, nie było ich widać. Być może Jason dostrzegł w oczach Sama odbicie przerażającego kształtu, a może wyczuł promieniujące z bestii porażające uczucie strachu. Niezależnie od przyczyny okręcił się, unosząc Predatora, lecz mimo podrasowanych odruchów okazał się niewystarczająco szybki. Potwór zamachnął się pazurzastą łapą. Czarne szpony rozszarpały kurtkę Jasona i ze zgrzytem ześlizgnęły się po wszczepionych pod skórę płytach z włókien węglowych. Tylko wszyta zbroja uratowała Indianina przed wypatroszeniem. Siła ciosu obróciła go twarzą do Sama. Kiedy Jason zatoczył się do tyłu, pod lewąstopąpoczuł powie- trze. W desperackiej próbie odzyskania równowagi rzucił się do przo- du, dokładnie w tej samej chwili, w której bestia z sykiem rzuciła się naprzód. Rozwarte szczęki uderzyły w Indianina. Stworowi nie udało

20 Robert N. Charrette się go ugryźć, lecz potężny pysk pchnął Jasona, rozciągając go na skraju mostu. Wstrząśnięty gwałtownością ataku Sam reagował wolno. Jego to- warzysze nie. Przyjąwszy strzelecką pozycję, Szara Wydra otworzy- ła ogień do bestii. Harrier również zaczął strzelać, dzikim wrzaskiem oznajmiając opróżnienie całego magazynka swojego karabinu, półau- tomatycznego SCK 100, w cielsko monstrum. Skoncentrowany ogień werżnął się w połączenie szyi i tułowia, ześlizgując się na prawy bark potwora. Poszarpane mięśnie zawiodły i kończyna bestii opadła bez- władnie wzdłuż boku. Potwór zaryczał z bólu i zanurkował. Ze swojej pozycji nad brzegiem jeziorka Sam dojrzał pod samą po- wierzchnią ciemny kształt, zmierzający ku mostowi. Na jego oczach cień zaczął się zmieniać. Szyja i łapy stwora skróciły się, a jego ciało rozdęło się. Kiedy monstrum wyskoczyło z wody, pokonując połowę odległości do brzegu, jego kształt wciąż ulegał zmianom. Teraz jego tułów po- krywał kościany pancerz, a przerażający łeb przeistoczył się w głowę gigantycznego kota. Gdy kłapnął na najbliższego oprawcę, w ciemnej paszczy ukazały się rzędy rekinich zębów. Szara Wydra z ledwością zdołała uniknąć ataku. Kiedy potwór wzniósł prawą łapę, by uderzyć kobietę, Sam z prze- rażeniem spostrzegł, że na kończynie nie pozostał żaden ślad zranienia. Łapa - obecnie zakończona pazurami płetwa - schwyciła i odrzuciła Szarą Wydrę. Dziewczyna uderzyła ciężko o skałę i znieruchomiała. Harrier był drugi w kolejności. Ciągle wrzeszczał nieskładnie, ale przeładował broń i prażył teraz w bok potwora. Kiedy ten odwrócił ku niemu łeb, Australijczyk uciekł z krzykiem. Rejterada Harriera dała Samowi czas na pozbieranie się. Z taką magiczną istotą najlepiej walczyć przy pomocy ducha, lecz pamięta- jąc o chaosie nawiedzającym tę krainę, nie odważył się żadnego przy- zwać. Zmęczony otwieraniem zapory, musiał polegać na własnych, ograniczonych umiejętnościach czarodziejskich. Przeglądając w my- ślach znane sobie magiczne pieśni, z rozpaczą zdał sobie sprawę, jak

ZNAJDŹ WŁASNĄDROGĘ 21 niewiele z nich było użytecznych w walce. To olbrzymie bydlę nieła- two będzie zaczarować. Zebrał moc, przygotowując ogłuszający pocisk. Gdyby udało mu się spowolnić bestię, miałby więcej czasu na przygotowanie potęż- niejszego zaklęcia. O ile jakieś wymyśli. Wymówił słowa i wyrzucił do przodu ramię, ukierunkowując ener- gię. Potwór zachwiał się, potrząsając w oszołomieniu głową. Po czym, niby upiór żądny krwi, zaatakował Jason. Indianin skoczył na grzbiet bestii, wbijając kolana w jej szyję. Wzmocnione muskuły zatopiły bojowe ostrogi głęboko w ciało, przedarłszy się przez pancerną skórę. Jason zadał kolejny cios, szukając życiodajnych arterii, zaopatrują- cych mózg stwora. Bestia ryknęła i wierzgnęła, ale Indianin utrzymał się na niej, wykrzykując pieśń berserkera. Szponiaste płetwy uderzy- ły w tył, zdzierając skórę z ud Jasona. Stwór zadygotał i zaczął kolejną przemianę. Jego ciało stało się bardziej wijące, co pomogło wydłużonej płetwie opaść na ramię Jaso- na. Uderzony w grzbiet Indianin złożył się wpół. Bestia wygięła się w łuk, wyrzucając w powietrze ciało wraz z chmurą wnętrzności i krwi. Ciało samuraja wpadło z pluskiem do wody i zatonęło. Bez obawy, że zrani Jasona, Sam uwolnił tajemnąenergię, którąw sobie nagromadził. Ledwie kontrolowana mana zbiła się w niekształtny pocisk mocy, który runął w kierunku potwora. Bestia zaskowyczała, czując jak na wpół skoncentrowana mana wbija się w nią rozdzierając jej jestestwo i rozrzucając fragmenty jej cielska, niczym szkwał ziarnka piasku. Skręcając się w agonii, potwór rzucił się ku wodzie. Gdy tak wił się i miotał, jego kontury falowały, a proporcje ciała ulegały zmianom. Wy- glądało tak, jakby został uchwycony w stanie przejściowym, niezdolny do powzięcia jakiejkolwiek zdecydowanej akcji, czy nawet jakiejkolwiek określonej formy. Monstrum z hukiem wleciało do jeziorka. Sam obserwował jego tonięcie, dopóki mroczny cień nie zniknął z widoku. Nie oczekując odpowiedzi zapytał: - Co to, do cholery, było?

22 Robert N.Charrette - Bunyip - drżącym głosem odpowiedział Harrier. Po czym zachi- chotał zdradzając, że wciąż jest bliski histerii. -Że co? - Bunyip - powtórzył Australijczyk. - Taki lokalny potwór. Żad- nego do tej pory żem nie widział. - Więc skąd wiesz, że to było to? - Bunyip jest zmiennokształtny. Żyje w wodzie i jest bardzo pa- skudny. Na mój rozum toto pasuje jak ulał. Nieźle go wykończyłeś. Ostry z ciebie magik. Sam zignorował pochwałę. Nie udało mu się pokonać bestii, za- nim zabiła Jasona. Nad ramieniem Australijczyka zobaczył klęczącą nad brzegiem jeziorka Szarą Wydrę. Płakała. - Idziemy - odezwał się do Harriera. - Bierzmynagrodę. Harrier skinął z entuzjazmem głową i podążył za nim na most. Prze- chodząc, Australijczyk większą część czasu spędził penetracji wody. Dwukrotnie potknął się, omalnie wrzucając ich obydwu dojeziorka. Drugi kraniec jaskini był szerszy, niż ten, w którym walczyli z bunyipem. Jego powierzchnia była bardziej nierówna, z licznymi, rozrzuconymi tu i ówdzie wypukłościami i szczelinami. Całość wzno- siła się łagodnie ku poznaczonej żyłami opalu ścianie. - Do licha - mruknął Harrier, pieszcząc wzrokiem mieniącą się skałę. Sam zauważył, że kilka wybrzuszeń podłoża było zwieńczonych opalami. W pobliżu środka podłogi wystawał, prawie na metr wyso- ki, kawał ciemnej skały o gładko uciętym czubku. Na jego wierzchoł- ku spoczywał pojedynczykryształ opaluzdumiewających rozmiarów. Z depczącym mu po piętach Harrierem, Sam podszedł do czarne- go piedestału. W odróżnieniu od innych, to był ognisty opal, o wiele cenniejszy od pozostałych. Ośmiocentymetrowy kamień wyglądał jakby w jego wnętrzu płonął potężny ogień. Sam zbliżył do niego dłoń, nie naruszając opalizującej chwałyroziskrzonegoklejnotu. Harrier sięgnął po kamień.

ZNAJDŹ WŁASNĄDROGĘ 23 - Nie! - Sam wyczuwał moc klejnotu. - Nie dotykaj go. Aby jego rytualna moc pozostała jak największa, muszę wziąć go samemu. Harrier cofnął się, przestraszony gwałtownością Sama. - Jasne, Panie Twist. Jest twój. Jest tu mnóstwo dobra dla każdego. Sam nie zwracał uwagi na gadaninę Australijczyka. Dotknął kamie- nia i jedynie z nieznacznym zdziwieniem skonstatował, że jest ciepły. To był naprawdę kamień mocy. Spróbował go unieść, ale nie mógł utrzy- mać chwytu. Jego palce zdawały się ślizgać po powierzchni. Złożył dłonie w czarkę i skoncentrował się. Świat wokół niego oddalał się, aż Sam stał się świadomy jedynie pulsującego kamienia i samego siebie. Zwolna złączył dłonie, ujmując w nie opal. Palce zaświerzbiały od dotyku jakby oleistej powierzchni. Koncentrując się jeszcze bardziej, Sam skierował wolę na kamień. Wiatr chłostał pie- czarę, jęcząc w dziurach wyżłobionych w skale. Kamień drgnął. Olbrzymi klejnot wydawał się opierać poruszeniu. Sam ostrożnie obrócił go w dłoniach, upewniając się, że nie jest do niczego przymo- cowany, nim podźwignął go z zagłębienia, w którym opal spoczywał. Poczuł wibracje, przed tym, jak usłyszał płynący z głębi ziemi pomruk. Na szczycie czarnego kamienia pojawiło się pęknięcie, roz- chodzące się promieniście od wklęśnięcia, gdzie mieścił się opal. Po- jawiła się druga, potem trzecia szczelina. Potem następne, aż wre- szcie czubek kamienia znaczyło osiem pęknięć. Jaskinia zatrzęsła się. Posypał się piasek i małe, skalne okruchy. Przez pomieszczenie prze- toczyło się szeleszczące zawodzenie. Ale podłoga nie zapadła się; ani też olbrzymi głaz nie stoczył się, by zetrzeć Sama na miazgę. Zawodzenie ucichło, a pomruki uspokoi- ły się. Opalizujące żyły w ścianach pociemniały. Do jaskini powróci- ły cisza i spokój. Sam podniósł się rozdygotany, ściskając w dłoniach swoją zdo- bycz. Wyszeptawszy dziękczynną modlitwę, odwrócił się od pozna- czonej opalami ściany.

24 Robert N. Charrette - Gdzie się pan wybierasz, Panie Twist? - spytał Harrier. - Fura tego jeszcze została. Wpatrzonywklejnot Sam odpowiedział: - To wszystko, czego potrzebuję. Nie jestem nawet pewny, czy dam sobie radę z tą ilością mocy, którą wyczuwam wkamieniu. -Ale nie możesz pan wrócić beze mnie. Sam uśmiechnął się. - Tyi Mudder nie jesteście jedynymi, którzyuczyli się nawigacji. OczySzarej Wydryrozszerzyłysię ze zdumienia, po czym zwęzi- ły w wyrazie chłodnej kalkulacji. -Ale tutaj cała cholerna fortuna tylko czeka na zebranie -jęknął Harrier. - Nie przybyłem tu popieniądze. -Aleja, do cholery, i owszem. Tu jest wystarczająco dużo opali, żebyśmy mogli żyć jak bossowie największych megakorporacji. Nie możesz pan tak tego tu zostawić. - Mogę i zrobię to. Mam ważniejsze sprawyna głowie, niż groma- dzenie szmalu - Sam pomaszerował w kierunku mostu. W gładkim lustrze wodySam dostrzegł odbicie Harierra, którysta- nął na nogi i wycelował w niego oskarżycielsko palec. - Mówisz tak, bo wychodzisz stąd z cholerną fortuną wrękach. - Wychodzę stąd z czyimś wybawieniem - odparł Sam. Przeszedł przez most. - Odwracanie kota ogonem nie zmienia faktów. Wychodzę stąd i zostawiam skarb, o jakim nigdynawet mi się nie śniło. Sam wstąpił na ścieżkę, wiodącą ku wyjściu. - Teraz już znasz drogę - stwierdził ze znużeniem. - Do licha, brachu. To wcale nie sprawia, że nie mam ochoty za- kląć. Sam odwrócił się i spostrzegł za sobą Szarą Wydrę. Kiwnął jej głową. Ku jego zdumieniu uśmiechnęła się. Harrier głośnym przekleństwem zwrócił na siebie uwagę.

Robert N. Charrette -Jesteś moim dłużnikiem, Twist. Mogłem tu zginąć. Jesteś mi pan coś winien. - Zapłata, na którą się zgodziłeś, czeka na przechowaniu w Perth. - Perth! - Harrier prasnął kapeluszem o ziemię. - Do licha! Nie uda mi się tu wrócić, kiedy zamkniesz pan te mordercze, magiczne wrota. - To fakt, ale będziesz mógł stąd wyjść, kiedy tylko zechcesz. Wyczułem to w zaklęciu, tworzącym zaporę. Więc kop tu ile tylko dusza zapragnie. Zostawimy ci Muła i zapasy na kilka dni. To powin- no dać ci czas na nazbieranie więcej, niż wystarczającej ilości opali, by uczynić cię bogatym. Oczywiście, bunyip może tu wrócić. Harrier zerknął na jeziorko. Wyglądało na spokojne - tak samo spokojne, jak wtedy, gdy wynurzył się z niego bunyip. Trzęsąc się, mały człowieczek popędził ku nim przez most. Rozdział 3 Urdli wiedział, że coś jest nie w porządku, jeszcze zanim wynu- rzył się ze skały, którą podróżował. Wyczuł, że kształt many otacza- jącej strażnicę został naruszony. Wewnętrzna ochrona otworzyła się dla niego prawidłowo, ale przechodząc przez nią zauważył, że została zmieniona. I to był problem. Nie zdawał sobie sprawy z powagi sytu- acji, dopóki nie pojawił się w zwykłym świecie i nikła, opalizująca poświata nie rzuciła jego wydłużonego cienia na szczyt kamienia. Który był pusty. - Purukupali! Wielki Stwórco, skąd wziąłeś takiego głupca? Urdli czuł, jak jego skóra płonie gniewem. Kilka innych kamieni strażniczych także zostało zabranych, lecz większość pozostała na miej- scu. To była przypadkowa grabież, nieświadome zniszczenie odwiecz- nej równowagi. Ktokolwiek to zrobił, nawet nie wiedział, co czyni.

ZNAJDŹ WŁASNĄDROGĘ 27 Popękany głaz nie wróżył niczego dobrego, ale wciąż miał nie- wielką nadzieję, że otwarcie drzwi przeszło niezauważone przez sta- rożytnego ducha. Być może nie odzyskał on jeszcze części pogrzeba- nej tutaj mocy, co dało by mu szansę na zablokowanie przejścia do czasu, aż uda się mu zebrać innych, by wspólnie ponownie je zapie- czętować. Gdyby wysondował studnię, a duch byłby przebudzony i czujny, mógłby próbować go zaatakować. Urdli obawiał się, że nie był wystarczająco silny, by w pojedynkę dać sobie z nim radę, ale nie było tu nikogo innego. Gdyby zmarnował czas na wezwanie pozosta- łych, szansa prawdopodobnie by przepadła. Wahał się. Nie chciał stać się pionkiem wroga. Był już stary, lecz jeszcze nie gotowy na oddanie życia; ani wolności. Konieczność była silnym argumentem, podobnie jak obowiązek. Praw- dziwym bodźcem jednak był wstyd. Przecież był strażnikiem. Gdyby nie uczynił nic, by naprawić sytuację, jego hańba nie miałaby granic. Urdli wezwał potężnego ducha Skały i spowił się w jego ochronę. (Fu, w miejscu o wielkiej mocy, duch był silny. Poczuł się wytrzyma- ły i mocarny, jak sama Skała. Czy jednak wystarczająco silny? Była tylko jedna metoda, by to sprawdzić. Stanął pewnie na nogach, zaczepiając dla lepszej równowagi palce stóp o kamień, po czym wysłał ducha w głąb studni pod głazem. Mi- lął trzepoczące, magiczne pajęczyny. Miejsce było puste. To, co było :u uwięzione, zniknęło. Ulga, że nie musiał stanąć twarzą w twarz i czymś, co go przerażało, mieszała się z rozpaczą, że to umknęło. Wy- gnana moc uciekła i odwieczny wróg wzmocnił się. Ale wciąż jeszcze )ył czas na przygotowanie się. Przy odrobinie szczęścia skoncentruje lwagę na innych wendetach, zanim zwróci swe pożądliwe i zawistne Kzy na własny gatunek. Choć jego siła mogła nie wystarczyć do starcia ze starożytnym, Jrdli nie obawiał się pomniejszych więźniów strażnicy. Zwrócił się r M innym studniom i przekonał się, że dwie z nich są puste, a ich okatorzy zbiegli. Na szczęście w pozostałych studniach duchy jedy-