IXENA

  • Dokumenty1 316
  • Odsłony256 245
  • Obserwuję204
  • Rozmiar dokumentów2.2 GB
  • Ilość pobrań148 197

Dębski Eugeniusz - Fiollun cnotliwe, nieszczęcie...

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :145.3 KB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

IXENA
EBooki
FANTASTYKA

Dębski Eugeniusz - Fiollun cnotliwe, nieszczęcie....pdf

IXENA EBooki FANTASTYKA Dębski Eugieniusz
Użytkownik IXENA wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 59 stron)

Eugeniusz Dębski Fiollun cnotliwe, nieszczęśliwe... a skrzyżowaniu szlaków Hondelyk ściągnął wodze i zaczął się zastanawiać, więc Cadron umyślnie zmusił konia do niecierpliwego podreptywania w kierunku szerszej, wygodniejszej, lepiej ubitej drogi, jednym słowem tej pewniejszej. Hondelyk popatrzył na konie, wsłuchał się w siebie i pokręcił głową: - ie, zjedźmy do Fiollun. To ledwie godzina stąd, a jutro w południe wyruszymy i... Cadron uczynił wysiłek, by milczeć jeszcze głośniej, wyraziściej; Hondelyk mówiąc zerknął na niego, przerwał i po chwili namysłu zapytał:. - ie widzi ci się Fiollun?

- Tak. To znaczy nie. Jeny! Co ja plotę!? Racja: nie widzi mi się. ikt o nim nie mówi, jakby było przeklęte czy zaklęte, czy jeszcze jakieś. Po co nam ono? - Mój drogi, nie chodzi mi o żadne właściwości miasta. Po prostu chcę jak najszybciej przyłożyć głowę do jakiejś jasieczki. Konie - wskazał brodą jednego i drugiego wierzchowca, juczna klacz z tyłu poruszyła się i trąciła kopytem kamień, jakby obrażona brakiem zainteresowania Hondelyka - mają do- syć. W końcu od świtu... - Jeśli powiesz mi, panie, że nie czujesz niczego szczególnego w tej mieścinie... - Cadron chytrze zawiesił głos i przekrzywiwszy głowę popatrzył na rycerza. Hondelyk wytrzymał chwilę, potem roześmiał się.

- o dobrze - czuję. Bije do niego jakaś aura, dziwna, pomieszana, skomplikowana. Dziwi mnie, intryguje, kusi... - o, to tak trzeba było od razu mówić. - Cadron ściągnął wodzę, koń posłusznie odchylił głowę do boku, zrobił krok i ustawił się na wprost drogi do Fiollun. - Waści - jak mawiała moja matka - ani jeść, ani spać nie trza dawać tylko perypetie! - Tak? Moja matka też tak mawiała. - Hondelyk na chwilę zamyślił się. - Dlaczego akurat dzisiaj przypomniałeś swoją matkę? Zapytany wzruszył ramionami, jego koń zrobił pierwszy krok po drodze, zatrzymał się, ale jeździec nie zareagował w żaden sposób, wierzchowiec

zrobił jeszcze jeden niepewny krok i - nie czując zakazu - poszedł odważnie do przodu. Hondelyk trącił lekko piętą swojego ogiera, koń ruszył, bez komendy wyprzedził obie klacze i wyszedł na prowadzenie. Jechali długą chwilę w milczeniu. Okolica nie różniła się niczym od widzianych już i widywanych stale - wiosenne pola ze wschodzącymi odważnie zbożami, z tirlikającymi nad nimi ptakami; łąki, na których żarłocznie pożera bujną trawę bydło; kępy białych owczych stad z ujadającymi co jakiś czas brypheńskimi psami pasterskimi; gdzieś pod lasem zapilikał na fujarce młody pastuszek. Hondelyk odwrócił się do Cadrona. - Zawsze chciałem mieć takiego psa - oświadczył z wyraźnym rozmarzeniem a nawet żalem w głosie.

- Zgłupiałby przecież - oburzył się Cadron. - Dopóki będziesz co i rusz zmieniał postać, na żądanie tego czy owego tchórza i za niego dokonywał... - Przestań!.. - ... czynów rycerskich, bojowych czy honorowych, czy jakichś innych, do których nie ma ikry, a na które go stać, i które przydadzą mu się w jego biografii... - dokończył z naciskiem sługa, pamiętając, że nie raz już to mówił i że rycerz nie raz to słyszał. I że nie raz jeszcze będzie mówił o psie i czekał na racjonalną uwagę Cadrona. - Gdybyście zaniechali... Zamilkł i omal nie machnął z rezygnacją ręką, ale przypomniał sobie, że jego pan nie lubi takiego "gdybania". Westchnął. - A mnie się wydaje, że nieważne kto coś dobrego zrobi, kto przegoni

rabusiów czyli też kto ubije zbyczonego tura. Ważne żeby choć trochę świat oczyścić... - Taaa... Wiem, nie bierzesz się do robót podłych, niepewnych, których celem jest zagarnięcie czyichś dóbr, wiem. Ale... Umilkł, a po kilkunastu krokach machnął ręką kończąc dyskurs. Ujechali w milczeniu kilkaset kroków, droga zachybotała się od lewej do prawej i z powrotem, pokrywając dno płytkiego jaru między łagodnymi wzgórzami. Wspięli się nie zwalniając na przeciwstok i ujrzeli Fiollun. Mieścina wtuliła się w nieckę powstałą w podkowiaste w kształcie pasmo wzgórz, jak psiak w wybity ciałem matki dół obok budy. Hondelyk zatrzymał konia i

chwilę przyglądał się domom, dymom, dachom. Większość z nich była kryta dachówką, część tylko - i to te na peryferiach - z drewnianym gontem lub z rzadka słomą. Pyrknął przez przymykane i otwierane na przemian usta. - ieciekawe - mruknął. - To wiadomo było wcześniej - wtrącił z urazą Cadron. - Dlatego właśnie ciekawe - dokończył rycerz śmiejąc się przekornie i trącił wierzchowca piętą. Zakłusował nawet, ale zaraz wstrzymał konia. - ie czuję tu jakiejś roboty dla siebie, ale też... Hm... Coś tu jest - po- kręcił głową. - Coś dziwnego, ale niezupełnie mi obcego. Zamyślił się i przestał odzywać a sługa uszanował milczenie rycerza.

Bliżej granic miasta pojawiły się sady, duże, obficie i rożnokolorowo ukwiecone, wielogatunkowe i wieloodmianowe. Zadbane. To widać było z daleka. Hondelyk rzucił okiem na owocowy dostatek i więcej nie patrzył, Cadron dok- ładnie obejrzał sady, policzył na palcach gatunki i z podziwem pokręcił głową. Zaraz w pierwszej linii domostw ujrzał kręcący się wokół własnej osi, wiszący nad drzwiami jednego z domów, drewniany kloc z zaostrzonym jednym końcem i z wyżłobioną mozolnie niecką na drugim. - Mówiłeś, panie, że cyrulika byś chętnie odwiedził, oto okazja - wskazał dłonią. - A tak, słusznie. Hondelyk podjechał pod drzwi, wyskoczył z nich bojek, chwycił rzucone

wodze, poczekał na Cadronowe i nieśmiało uśmiechnąwszy się poprowadził konie do stajenki. Rycerz przeciągnął się i stęknął. Kiwnął głową, weszli. - Mistrzu! Golenie - dwa razy, migiem. Mycie głów - dwa razy, też pośpiesznie. Poślij chłopaka do karczmy po dwa garnce piwa, a to musi być wykonane najszybciej. o! - Hondelyk usiadł w krześle i energicznie uderzył głową w oparcie wysokiego zydla. Cyrulik mruknął coś do chłopaka i podszedł do Hondelyka, do Cadrona zbliżył się inny chłopak, znacznie od pierwszego starszy i widząc wahanie w oku klienta zręcznie zakręcił

otwartą brzytwą wokół palców, a ponieważ kiedy skończył miał je wszystkie - Cadron skinął głową z aprobatą, usiadł i przymknął powieki. Zdziwił się słysząc głos swojego pana: - Piękne macie tu sady, a szczerze mówiąc nie słyszałem byście słynęli z owoców. Od kiedy tak się zabraliście do tego zajęcia? - A? Cadron otworzył oczy, w odbiciu zobaczył niespokojne spojrzenie czeladnika rzucone na mistrza; ten, już dotykając prawie brzytwą policzka klienta, odsunął ostre narzędzie, zmarszczył w namyśle czoło, potem, gdy już znał odpowiedź, pomyślał chwilę jeszcze raz i dopiero odpowiedział: - Sześć lat będzie. Zamilkł. Hondelyk otworzył oczy i przyjrzał się cyrulikowi uważnie i

dwakroć: raz w odbiciu i korzystając z chwili przerwy w mydleniu - bezpośrednio. Chłop był jak chłop, jak barber - szczupły, giętki, starannie ostrzyżony i wygolony do błysku. Rycerz zaczerpnął powietrza i zaczął jeszcze raz: - Wojewodą któż tu jest? ie Kalehan? Takie potężne chłopisko, z blizną od ucha do ust? Gębę sobie rozdarł jak kiedyś przez płot skakał? - On. Ale bliznę zakrywa wąsiskami, broda mu nie rosła, więc wąsy za- puścił. Zamilkł. Cadron postanowił gruchnąć z grubej rury, tak żeby golibroda wreszcie zajął się tym, czym od zarania dziejów zajmują się barberzy. Plotkami. - A żona Kalehana? Podobnież zadaje się z młodymi...

- Panie, my plotkami się nie zajmujemy i wam nie radzimy! - gwałtownie przerwał cyrulik. " awet jeśli rzeczywiście cyrulik w tym mieście nie zajmuje się plotkami - pomyślał Cadron - to i tak nazbyt gwałtownie reaguje na zaczepki." Popatrzył na Hondelyka, rycerz oddał mu zaniepokojone i zaciekawione spojrzenie. Długą niezręczną chwilę chrzęściły tylko pod brzytwami golibrodów zarosty gości, potem rycerz zapytał: - Jakieś dobre mydło do włosów masz? - Dobre? Ja mam znakomite! - ożywił się mistrz. - Sam skomponowałem z kilku składników. Mydło i trefidło w jednym. Myje znakomicie, delikatne i od razu nasyca włosy wyciągiem z tataraku, chnei, brześćca, pokrzywy i

dynki. Za przeproszeniem waści, ale tępi wszy znakomicie, i mendoweszki. ajwiększe damy do mnie przychodziły żebym im głowy umył - dodał i zaraz umilkł skonfundowany umieszczeniem wzmianki o największych damach tuż obok informacji o pasożytach. Umilkł. Jednocześnie Hondelyk poczuł, że bezbłędnie dotąd operująca po jego policzku brzytwa drgnęła. Minimalnie, nie zacięła, ale jednak jej płynny bieg został zakłócony. Rycerz odchrząknął. - A już nie przychodzą? Te damy? - ie, już nie. - Może za daleko od śródmieścia? Może zacznij sprzedawać w naczyniach swoje szwarc-mydło-trefidło? - Próbowałem. - Mistrz na tyle energicznie pociągnął po szyi od grdyki

do czubka brody, że nawet siedzący o trzy kroki od niego Cadron zrozumiał, że temat nie jest mu miły. - o to musi do chrzanu - prychnął Hondelyk. "Zdekapituje mnie - pomyślał. - Albo wywlekę zeń wszystkie jego cyrulikowe sekrety, łącznie z tajemnica i alkowy Kalehana i recepturą tego specyfiku". - ie. - golibroda odsunął się o krok jakby nie był pewien swych reakcji. - Jest świetne. - I jakby na chwilę zrywając jakieś pęta wyrzucił z siebie gwałtownie: - Kiedyś rzucę to cholerne miasto, wyjadę i gdzie indziej zbiję fortunę! Bo tu... Tu... - zatchnął się, machnął ręką i umilkł. Czeladnik odczekał chwilę i widząc, że mistrz na dobre zamilkł

odetchnął z wyraźną ulgą. Hondelyk wyciągnął rękę spod okrywającego go prześcieradła, pociągnął się za ucho odchrząkując trzy razy. Cadron zrozumiał: "Już nic więcej nie rób", w tym przypadku: " ie pytaj". Zamknął oczy, w ciszy oddał się goleniu a potem myciu włosów. - iezłe, rzeczywiście - powiedział Hondelyk wstając z fotela, dotykając jedną ręką włosów, a drugą wyciągając z kieszeni cztery srebrne monety. - Może mi patent sprzedasz, skoro sam nie masz z tego korzyści? - A co mi po pieniądzach tutaj? Żebym tylko podatek płacił? - ponuro burknął cyrulik. W tej samej chwili do izby wpadł zdyszany chłopak z dwoma garncami w ręku. Przystanął i odetchnął głęboko. - Wybaczcie panie, ale karczmarz

musiał zejść dopiero... - Dobrze, postaw i zmiataj! - warknął barber. Chłopak postawił piwo na stole i okręciwszy się na pięcie zniknął. Hondelyk wskazał piwo palcem. - Wypijcie, mistrzu. Oby wam humor poprawiło... - i do Cadrona: - My się i tak wybieramy do gospody. Konie nam tam przyprowadźcie, dobrze? Karczma znajdowała się o kilkadziesiąt kroków od golarni, wyglądała o niebo lepiej niż setki podobnych sobie, w podobnych miastach. a przykład - czyste ściany z zewnątrz, nie po wczorajszym bieleniu, a mimo to bez charakterystycznych smug wieczornego i nocnego moczu podchmielonych gości,

i sprośnych napisów, i malunków. Cadron popatrzył znacząco na pana, ale Hondelyk ściągnąwszy brwi wpatrywał się w budynek, niemal węszył; zanim wszedł zrobił kilka kroków w bok, żeby zerknąć na podwórko i stajnie. Przechwycił czujne spojrzenie towarzysza, wzruszył ramionami. Weszli do środka przygotowani na niespodzianki i dlatego nie zdziwiła ich czystość izby, biały fartuch karczmarza, lśniące ławki, wyskrobane do białości blaty stołów, ziołowy, niezwyczajny w karczmach zapach. Przy jednym ze stołów dość ponuro siedziała piątka miejscowych z niewielkimi naczyniami w splecionych dłoniach. Spojrzeli na wchodzących z ciekawością a karczmarz chyżo okrążył kontuar, strzepnął śnieżnobiałą ścierką najbliższy stół,

wskazał go zapraszającym gestem przybyłym. Jednocześnie westchnął ciężko. Jakby nie wie- dział: cieszyć się z gości, czy też martwić ich najściem. - Piwa dostaniemy? - zapytał Hondelyk. - Specjalne, miejscowe. Trochę słabsze - zatrajkotał oberżysta. - Ale uczciwie warzone... - Skosztujemy - powiedział rycerz siadając. - Mięsa jakiegoś daj, i gorącego i zimnego. Jakbyś miał jabłka moczone w occie, jakieś grzybki, hę? - Z mięsem, to... tego... Dzisiaj wtorek, nie wolno mi mięsa sprzedawać, ale mam znakomitą kiełbasę serową, ogóreczki twarde i jędrne, soczyste; knedle ziemniaczane z grzybami i kapustą. Sieldź, jakiej często,

panie, nie spotkasz. Kwas razowy, ostry jak kosa... - To i dawaj po kolei, jak dla siebie - zarządził oblizując się Hon- delyk. Odpiął rapier i położył w poprzek stołu, przy lewym łokciu. - A kto mięso aresztował? Kalehan? - Dzie tam! On sam cierpi... - Karczmarz chciał coś dodać, ale w ostatniej chwili ugryzł się w język. Zabolał go chyba, bo uśmiechał się niez- darnie, gdy gnał na zaplecze. Cadron nieznacznie oszacował spojrzeniem grupę z pięciu fiolluńczyków. Siedzieli niezbyt radośni, choć pora była sprzyjająca zabawie - sobotnie późne popołudnie; obmacywali palcami swoje kufle i kielichy, ale rzadko sięgali po nie, by wlać zawartość do gardeł. Pochylił się do pana, chcąc

podzielić się tą informacją, ale Hondelyk skorzystał z jego zbliżenia i mruknął: - Czy mi się zdaje, czy oni zachowują się jakby nie mieli pieniędzy na następny kufel? - Właśnie tom chciał rzec - szepnął zmartwiony jego spostrzegawczością Cadron. - A biednie nie wyglądają... - Może... Przerwał, bo nadszedł a właściwie nadbiegł karczmarz z tacą. Za nim kłusowała dziewczyna w szarej sukni z zapiętym pod szyją kołnierzem; na głowie miała chustkę zakrywającą szczelnie głowę aż do brwi, tak, że nawet nie widać było jakiego koloru ma włosy. Rozstawiła sprawnie talerze, kufle, kilka małych dzbanuszków z korzennymi przyprawami, oberżysta w tym

czasie zręcznie naciachał plastrów ciemnego, prawie czarnego ostro pachnącego sera, zaszlachtował kilka chrzęszczących ogórków, ułożył je na podkładzie z marynowanych liści rzepy, baldaszków kopru i brzeńczechy, kiszonych rzodkwi, chrzanu, jabłek, pomidorów i grzybów. Oddzielnie wyłożył zawinięte wo kół rzodkwi i ogórka płaty dalekomorskiej sieldzi, tłustej, grubej, korzennej. Między Cadronem i Hondelykiem dziewczyna porozkładała miseczki, w których można dostrzec było paprykę, agrest utarty z czarnym pieprzem, szałwin z grochem i kukurydzą i jeszcze coś, i jeszcze coś. Trzy gatunki pieczywa: puchową pszenną bułkę, żytnio-razowy i ciemny greyhayemski. Kłąb aromatów uderzył w nozdrza gości, zerknęli na siebie i rzucili się do pałaszowania. Karczmarz odsunął się o krok i z

wyraźną przyjemnością wpatrywał w łapczywie zajadających Hondelyka i Cadrona. Dziewczyna również usunęła się, poprawiła chustkę na czole, a rzucający akurat na nią przyjazne spojrzenie Hondelyk zobaczył, że pod czystą chustką ma wysmarowane sadzą czy też węglem czoło. Zjadł do końca ogórek, przekąsił jajem, sięgnął po drugie i nagle olśniło go. Powstrzymał się, żeby nie wbijać znowu spojrzenia w dziewkę, przełożył plaster sera jarzynami, ugryzł i kiwając z aprobatą głową popatrzył w naturalny sposób na karczmarza a potem równie naturalnie na dziewczynę. Schowała już czoło pod chustką i nic nie zobaczył, obdarzyła go natomiast trochę smutnym

uśmiechem, odwróciła się i odeszła. Karczmarz również odchrząknął z zadowoleniem i skinąwszy gościom poszedł za szynkwas. - Może nie wolno im? - mruknął w końcu Hondelyk. Cadron prychnął z niedowierzaniem. Hondelyk skinął głową dwa razy wiedząc, że zostanie to właściwie odczytane - czyste i nie biedne ubrania piątki gości szynku nie wskazywały na tak prozaiczną przyczynę ich wstrzemięźliwości jak brak funduszy, musiało to więc być coś innego. Zakaz? Jedli przez chwilę w milczeniu, grupa miejscowych oszczędnie łyknęła z kufli również nie przerywając milczenia. Zachowywali się, jak

gdyby nie do oberży przyszli, ale do domu żałoby, choć chyba - tak wydało się Hondelykowi - trawiła ich zwyczajna w takim czasie i w takim miejscu gorączka sobotniego wieczora. Rycerz odetchnął głęboko, sięgnął po cieniutko nałupane drewienka do dłubania w zębach, chwilę manipulował końcem jednego w ustach a potem, sapnąwszy, sięgnął do kufla i pociągnął zeń. Z boku wyglądało jakby zamierzał opróżnić naczynie duszkiem, ale po dwóch łykach gwałtownie przestał pić, oderwał usta od brzegu naczynia i zadziwiony popatrzył w jego wnętrze. Przeniósł ostre zaskoczone spojrzenie na Cadrona, potem na karczmarza, ale ten nie zauważył, że gość szuka u niego wyjaśnienia jakiejś kwestii. Hondelyk popatrzył na piątkę

miejscowych, uniósł kufel i pokazał im go, jednocześnie pytająco unosząc brwi i brodę do góry. Czworo z zapytanych opuściło wzrok, ale piątemu drgnęły ramiona i dolna warga, gest stary jak woda, ogień, powietrze i wiatr. Cadron zrozumiał, że jego pan potrzebuje mocniejszego wsparcia w zamierzonej prowokacji, umyślnie ostrożnie skosztował piwa i jęknął: - Co to jest? - Rozejrzał się teatralnie. Znalazł wzrokiem gospodarza. - Po licho, karczmarzu, wodę rozcieńczasz wodą!? Oberżysta zamrugał oczami, przejechał spojrzeniem po suficie tam szukając jakiejś pomocy i nie znalazłszy oblizał wargi, oblizał raz jeszcze, odchrząknął, jeszcze raz oblizał wargi: - Taką mam nakazaną moc. Innym być nie może...