IXENA

  • Dokumenty1 316
  • Odsłony246 775
  • Obserwuję196
  • Rozmiar dokumentów2.2 GB
  • Ilość pobrań143 153

Feasey Steve - Wilkołak 03 - Wilkołak. Kwiożercza bestia

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :588.1 KB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

IXENA
EBooki
FANTASTYKA

Feasey Steve - Wilkołak 03 - Wilkołak. Kwiożercza bestia.pdf

IXENA EBooki FANTASTYKA Feasey Steve
Użytkownik IXENA wgrał ten materiał 8 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 66 osób, 53 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 143 stron)

STEVE FEASEY „WILKOŁAK. KRWIOŻERCZA BESTIA.” Pierwsza zasada w walce z siłami Otchłani: w momencie, gdy pomyślisz, że jesteś bezpieczny, powinieneś zacząć się martwić... Dobrzy faceci: Trey Laporte - 15 lat Sierota. Ostatni wilkołak czystej krwi Alexa Charron - córka wampira, uzdolniona czarodziejka Tom O'Callahan - człowiek, twardziel. Potrafistawićczołakażdejistocie cienia Istoty cienia: Inkub - zmiennokształtny, który wprawnie chwyta w pułapki nieostrożne ludzkie istoty Ashnon - niezwykle rzadki i bardzo ceniony demon; potrafidoskonale naśladowaćkażdążywąistotę Nekrotrof- trudny do zabicia pasożytniczy demon. Mieszka w ciele ofiary i kontroluje jej umysł. Pozostawiają ją martwą lub w stanie obłędu LG78 - poufne. Nie są potrzebne żadne dodatkowe informacje Misja: Wkradli się do bazy złego wampira Kalibana. Myśleli, że to wystarczy. I tu się mylili...

1 Pierwsze przebudzenie było straszne. Wypełzła z mglistej ciemności pustki w kierunku odgłosów urządzeń medycznych, do których podłączono ją różnymi rurkami i czujnikami. Otumaniona i zdezorientowana otworzyła oczy i poszukała wzrokiem czegoś do picia, co by przyniosło ulgę jej obolałemu gardłu. Wampir siedział przy jej łóżku i patrzył na nią. Jego oblicze przypominało kamienną maskę. Skinął głową, a na jego twarzy zagościł smutny uśmiech, lecz tylko na chwilę. Wstrzymała oddech i znieruchomiała; mogła jedynie przyglądać się potworowi. Wiedziała, że to wampir. Nie miał kłów ani szponów i gdyby nie fascynujące oczy podobne do złocistych stawów, mogłaby go wziąć za normalnego przystojnego mężczyznę w średnim wieku. Lecz jedno spojrzenie powiedziało jej wszystko, co musiała wiedzieć o jego prawdziwej naturze, jakby wciąż patrzyła na świat nie swoimi oczami, lecz oczami demona, który wcześniej wniknął w jej ciało. Zmarszczyła brwi, gdy o tym pomyślała, i spróbowała odpędzić napływające wspomnienia. - Jak się czujesz, Philippo? - zapytał Lucien Charron. Wzbierające w niej przerażenie wybuchło wreszcie, wypełniając każdą komórkę ciała, trawiąc je całe. W małym pokoju rozległ się wysoki zawodzący jęk, a ona zdała sobie sprawę, że to jej własny krzyk. Nabrzmiały paniką niósł się nieprzerwanie, aż wreszcie zabrakło jej powietrza w płucach. Wzięła drżący oddech i na krótką chwilę zamknęła oczy, a kiedy znowu je otworzyła, wampira już nie było. Rozejrzała się, wciąż przerażona, przeszukując wzrokiem pomieszczenie. Pokręciła głową z niedowierzaniem, chwytając łapczywie powietrze; czuła, jak jej serce tłucze się w piersi. Ani śladu tamtej istoty, zniknęła. Kiedy spojrzała na siedzenie krzesła, dostrzegła lekkie wgniecenie na poduszce, które powoli się wypełniało, zacierając ślady tego, kto tam siedział. Poczuła, jak łzy płyną jej po twarzy; już się przed nimi nie broniła. Zwariowała. Wiedziała, że postradała zmysły. Bo jak inaczej miałaby wytłumaczyć pewność, że została opętana przez demona i że ten sam demon posłużył się nią, by wniknąć w jej ojca i go zamordować na jej oczach? Philippa Tipsbury zaszlochała gwałtownie, gdy powróciły wspomnienia o demonie, który zamieszkał w jej ciele. W drzwiach ukazała się pielęgniarka, kobieta w średnim wieku. Podeszła szybko do łóżka i wstrzyknęła jakiś czysty płyn do kroplówki podłączonej do ramienia dziewczyny. Szepnęła coś, a potem,

przesunąwszy dłonią po czole chorej, zaczęła ją uspokajać cichymi słowami, czekając, aż lek zacznie działać. Po raz kolejny Philippa poczuła pełznące w jej ciele zimno i natychmiast ogarnął ją spokój. Chciała coś powiedzieć, lecz z ust wydobyło się tylko niewyraźne mamrotanie, a przed oczy wpełzła ciemność, która szybko pochłonęła ją całą. Tak było przed dwoma dniami. A teraz oni wrócili. Spróbowała unieść powieki, tylko odrobinę, by przez wąziutkie szparki spojrzeć na osobę siedzącą przy jej łóżku. W pokoju panował mrok, który tylko nieznacznie mącił blask wpadający przez szybę w drzwiach, dlatego trudno było dostrzec twarz osoby wpatrzonej w książkę rozłożoną na kolanach. Philippa była jednak pewna, że tym razem nie jest to wampir. Wydało jej się trochę dziwne, że osoba jest w stanie czytać w tak słabym świetle. Szerzej otworzyła oczy i zobaczyła dziewczynę, która siedziała z nogą założoną na nogę, i palcami lewej dłoni wystukiwała melodię na plastikowym oparciu krzesła. - Jak się czujesz? - zapytała dziewczyna, nie podnosząc wzroku. Philippa szybko zacisnęła powieki. - Wszyscy bardzo się o ciebie martwiliśmy, dlatego czuwamy przy tobie na zmianę. Po twoim ostatnim spotkaniu z moim ojcem uznaliśmy, że będzie lepiej, jeśli przestanie się tu pojawiać. Nie chcemy cię więcej straszyć. Philippa uznała, że nie ma sensu dłużej udawać snu. Otworzyła oczy i przyjrzała się uważnie nieznajomej. Alexa Charron zamknęła książkę, wsunąwszy między kartki zakładkę. Uśmiechnęła się do Philippy, ta zaś zmarszczyła brwi, jakby się zastanawiała, kim jest gość i co robi przy jej łóżku. Miała przed sobą nastolatkę o jasnych inteligentnych oczach i bardzo ładnej twarzy. Czarne włosy nosiła ściągnięte w kucyk i była ubrana w biały podkoszulek i dżinsy. - Cześć, jestem Alexa - przywitała się obca, wyciągając rękę na powitanie. Philippa nie zareagowała, a w kącikach jej oczu zalśniły łzy. - Zwariowałam - szepnęła. Alexa spojrzała na nią ze smutkiem. Końcami palców delikatnie dotknęła przedramienia dziewczyny. Nie, Philippo, nie zwariowałaś. Ale stałoby się tak z pewnością, gdyby chodziło o kogoś mniej wytrzymałego. - Przez jej usta przemknął nieśmiały uśmiech. - Chcemy pomóc ci otrząsnąć się z tego, przez co przeszłaś. - My? Co za my?

Alexa patrzyła prosto w oczy dziewczyny. - Mamy na względzie twoje dobro, Philippo. - Mój ojciec nie żyje, prawda? Ta... istota... wpełzła do jego ciała i... - Ciii. Postaraj się zachować spokój. Alexa spojrzała na nieduży stolik nocny ustawiony przy łóżku. Nalała wody z dzbanka i podtrzymawszy Philippę, pomogła jej oprzeć się na poduszkach, tak by dziewczyna mogła się napić. Pacjentka podziękowała skinieniem głowy, lecz jej spojrzenie wciąż wyrażało nieufność. - Mam wrażenie, że chcesz mnie o coś zapytać - rzekła czarodziejka. - Powiedziałaś, że tamten... mężczyzna... ten, którego widziałam wcześniej... jest twoim ojcem. Alexa przytaknęła. - Tyle tylko, że on nie jest człowiekiem, prawda? - Mówiła coraz głośniej, znowu była na granicy histerii. - On nie jest... on... - wzięła głęboki oddech, zmuszając się do wypowiedzenia tych słów - on jest... - Wampirem? - Alexa zmarszczyła brwi i wydęła usta, jakby zastanawiała się, w jaki sposób poprowadzić rozmowę. - Tak, jest wampirem. - Zerknęła na drzwi. - Nie zwariowałaś, Philippo. Wiem, że w tej chwili tak myślisz, ale to nieprawda. Lucien jest tak samo realny jak demon nekrotrof, który wszedł w twoje ciało, kiedy byłaś z ojcem na Seszelach. - Młoda czarodziejka popatrzyła na dziewczynę ze współczuciem. - Wszystko, co pamiętasz, zdarzyło się naprawdę. I, niestety, twój ojciec nie żyje. Philippa milczała, niezdolna wydobyć z siebie choćby słowo. Gdy wreszcie potwierdziły się jej podejrzenia, poczuła nagły przypływ smutku. Wszystko to ją przerastało: jej ojciec nie żył, w pokoju siedział wampir, a w jej ciele wcześniej mieszkał demon. Odwróciła wzrok, pozwalając, by łzy spływały na poduszkę, a z jej ust wydobył się zduszony szloch. Alexa siedziała nieruchomo z ręką na ramieniu Philippy, pozwalając, by ta pozbyła się nagromadzonych emocji. Wreszcie Philippa spojrzała na swojego gościa. - Tamta istota rzeczywiście była we mnie, prawda? Nie wyobraziłam sobie tego. - Nie, niczego sobie nie wyobraziłaś. Nekrotrof opuścił twoje ciało i zamieszkał w ciele twojego ojca, pragnąc dowiedzieć się czegoś o naszej misji. Demon posłużył się tobą, by dotrzeć do niego. Twój ojciec wyskoczył z łodzi, którą

płynęliście, i utopił się, by zabić tamtą istotę. Wykazał się niewiarygodną odwagą. Philippa Tipsbury wpatrywała się w białą pościel na swoim łóżku. Alexa obserwowała ją bacznie, starając się ocenić, ile jeszcze może wyjawić dziewczynie, choć wiedziała, że nastolatka wie już i tak za dużo. - Wciąż mi nie powiedziałaś, kim jesteś - odezwała się cicho Philippa. - Kim jesteś i czego chcesz? - Twój ojciec pracował dla mojego. Należał do organizacji, która dba, by istoty takie jak tamten demon nie przedostawały się z Otchłani do naszego świata. Jesteśmy tymi dobrymi, Philippo. Twój ojciec był jednym z dobrych facetów. Patrzyła, jak w oczach dziewczyny znowu zalśniły łzy. Philippa siedziała zapatrzona przed siebie. - Twoje spotkanie z nekrotrofem jest czymś... niezwykłym - mówiła dalej Alexa, starannie dobierając słowa. - Po przeniesieniu się do innej ofiary demon zwykle zabija byłego żywiciela. Przed tobą wszyscy żywiciele popadali w obłęd. Ale ty przeżyłaś. I jak powiedziałam, wcale nie zwariowałaś. Dziewczyna milczała. - Potrzebujemy twojej pomocy. Podejrzewamy, że nekrotrof w jakiś sposób przetrwał, że twój ojciec nie zdołał go zabić. On... - Nie. On nie żyje. Sama mówiłaś, że ojciec wyskoczył za burtę. Zabił go na dnie oceanu. On nie żyje, wiem to. Alexa mówiła dalej, nie zważając na to, że na twarzy dziewczyny pojawił się dziki strach. - Nie wiemy, w jaki sposób udało mu się uciec, ale uważamy, że przy twojej pomocy moglibyśmy go odnaleźć. Philippa odwróciła głowę i spojrzała na Alexę, a jej twarz wyrażała niedowierzanie. - Między tobą a tamtą istotą, Philippo, istnieje specjalna więź. Pozostał w tobie ślad czarnej magii, dzięki której demon przejął kontrolę nad twoim ciałem i umysłem. Nekrotrof zostawił część siebie w twojej głowie. - Ich nieruchome spojrzenia się skrzyżowały. – Czujesz to, prawda? Wiesz, że on wciąż żyje. - Nie mam pojęcia, o czym mówisz - ucięła Philippa i spojrzała w bok. Rozległo się pukanie. W szparze uchylonych drzwi ukazała się głowa pielęgniarki. Uśmiechnęła się, gdy zobaczyła swoją pacjentkę siedzącą na łóżku, a jej uśmiech miał w sobie tyle ciepła, że dziewczyna musiała odpowiedzieć tym samym. Pielęgniarka zerknęła na Alexę.

- Przyszedł twój ojciec. Pyta, czy mógłby wejść i z wami porozmawiać. - Dziękuję, Greto. Powiedz mu, proszę, że zaraz do niego wyjdę. Alexa odczekała, aż kobieta zamknie za sobą drzwi, i ponownie spojrzała na Philippę. - Wszystko zależy od ciebie. Nie musisz się z nim spotykać, jeśli tego nie chcesz. Ale wiedz, że mój ojciec nie jest jedyną istotą cienia, która mieszka w świecie ludzi - o nie. Jednak w odróżnieniu od niego większość tych istot przybyła tu, by nieść światu zniszczenie i śmierć. - Zamilkła na chwilę. - Sądzę, Philippo, że nekrotrof zmienił coś w tobie bezpowrotnie. Domyślam się też, że jesteś tego świadoma. - Odczekała, aż dziewczyna na nią popatrzy. - Widzisz ich, prawda? Potrafisz zobaczyć istotę cienia pomimo jej przebrania? Bo inaczej skąd byś wiedziała, że mój ojciec nie jest tym, na kogo wygląda? - Odczekała chwilę i dodała: - Pragniemy ci pomóc. - Czego chce twój ojciec? - Podejrzewamy, że nabyłaś pewną umiejętność rzadko spotykaną u nekrotrofów: zdolność lokalizowania istot tego samego rodzaju co one, gdziekolwiek się znajdują. Pewnie w tej chwili jeszcze nie potrafisz się posłużyć swoim darem, ale możemy ci w tym pomóc. Niestety, podejrzewamy, że demon także jest w stanie cię odnaleźć: będzie wiedział, że żyjesz, i zechce coś z tym zrobić. - Uśmiechnęła się do dziewczyny. - Być może jesteś naszą jedyną nadzieją na znalezienie go i zniszczenie. Philippa zamknęła oczy w nadziei, że to wszystko po prostu zaraz się skończy. Pragnęła, by przyszła pielęgniarka i znowu podała lekarstwo, które pozwoli jej zanurzyć się w nieświadomości - może na zawsze. Alexa czekała. Wiedziała, że musi zachować cierpliwość. - Skąd pewność, że posiadam te... moce? - Nie mamy pewności. Tylko się domyślamy. Ale przecież widzisz istoty cienia. - Niezupełnie - odparła dziewczyna, marszcząc brwi. - W każdym razie nie dosłownie. Raczej je... wyczuwam. Philippa powróciła myślami do chwili przebudzenia, gdy zobaczyła siedzącego przy niej wampira. Nic w jego zewnętrznym wyglądzie - z wyjątkiem niesamowitych oczu - nie sugerowało, że nie jest człowiekiem, a mimo to wiedziała. Przez chwilę wodziła pustym wzrokiem po ścianie. - Jeśli zdołam zlokalizować dla was tego... nekrotrofa, to czy twój ojciec go zniszczy? - zapytała po długiej chwili milczenia. - Masz na to moje słowo.

Dziewczyna wzięła głęboki oddech; nie mogła uwierzyć w to, co właśnie zamierzała powiedzieć. - Dobrze - zgodziła się. - Jeśli zostaniesz ze mną, to porozmawiam z twoim ojcem. Patrzyła za Alexą, która wyszła, by przyprowadzić Luciena. 2 Trey Laporte siedział na brzegu łóżka, rozglądając się po pokoju pełnym nowoczesnego sprzętu i gadżetów. Z pewną niechęcią pomyślał, że będzie musiał zostawić to wszystko. Podobnie jak wszystkie pomieszczenia luksusowego apartamentu w Docklands pokój chłopaka był wyposażony w tyle elektronicznych bajerów, że przeciętny entuzjasta technologicznych nowinek zaśliniłby się na śmierć z zazdrości. Z zamyślenia wyrwało go ciche pukanie. Drzwi się otworzyły i do środka weszła Alexa. Odgarnęła włosy za ucho i usiadła obok, co sprawiło, że jego serce zabiło szybciej. Milczeli przez chwilę, zastanawiając się, co powiedzieć. - Widzę, że już jesteś spakowany i gotowy do drogi? - odezwała się dziewczyna, zerkając na dużą torbę podróżną stojącą na podłodze. Trey kiwnął głową. - Tak. O siódmej mam samolot do Vancouver. Tom był tak dobry i zaproponował, że podrzuci mnie na lotnisko. - Spojrzał na przyjaciółkę i się uśmiechnął. - Założę się, że po drodze wygłosi mi wykład o bezpieczeństwie: żebym niepotrzebnie nie ryzykował i wezwał Luciena, gdy tylko pojawią się kłopoty. Podobną rozmowę odbyłem już z twoim ojcem co najmniej trzykrotnie przy różnych okazjach. - Tata się po prostu martwi. Wciąż ma nadzieję, że zmienisz zdanie i pozwolisz, by któreś z nas pojechało z tobą. - Nie, Alexo. Teraz ty zaczynasz? Jadę sam. Czuję, że muszę to zrobić... - Uniósł dłoń, powstrzymując jej protesty. - Proszę, nie wracajmy już do tego. Nic mi nie będzie. Uśmiechnęła się smutno, z rezygnacją. Ruchem głowy wskazała coś w jego torbie.

- Czy to ta uświniona stara bluza? Mówiłam ci, żebyś ją wyrzucił, jest okropna! - Pochyliła się, by sięgnąć po ciuch, lecz Trey chwycił ją za łokieć i odciągnął łagodnie do tyłu. - A ja ci mówiłem, żebyś pilnowała swojego nosa. Gdybym cię słuchał, musiałbym zmieniać zawartość szafy co dwa miesiące bez względu na to, czy zdążyłem założyć choćby połowę ubrań, czy nie. - Niektórzy ludzie nie mają pojęcia o modzie. - Niektórzy ludzie nie mają pojęcia, że pieniędzy nie należy wydawać w szalonym tempie, jakby brali udział w zawodach, kto pierwszy wyczyści wszystkie karty kredytowe. - Nikt by się nie domyślił, że jesteś bogaty. - Nikt by się nie domyślił, że jesteś mądra. - Skąpiec. - Rozrzutnica. - Kutwa. - Zepsuta-zakupoholicznie-nienasycona-biadoląca-niarnotrawczyni. Alexa zmrużyła oczy, szukając w myślach odpowiedniej riposty. Ostatecznie roześmiała się tylko i oparła głowę na ramieniu chłopaka, przytulając się do niego. - Mówiłeś, że kiedy wyjeżdżasz, Treyu? Bo już nie mogę się doczekać. Też się roześmiał i pochylił, by poczuć waniliowy zapach jej włosów. Krew w jego żyłach popłynęła szybciej, jak zawsze gdy byli tylko we dwoje, tak blisko siebie. Zarumienił się. Jakaś jego część pragnęła, żeby Alexa z nim pojechała. Do cholery, jakaś jego część pragnęła, żeby oni wszyscy z nim pojechali: Lucien, Alexa i Tom. Z drugiej strony coś mu mówiło, że sam musi odbyć tę podróż i spróbować odkryć swoją tożsamość. Dlatego wiedział, że musi zostawić tych, którzy są dla niego jak rodzina. A przecież postanowił tam jechać właśnie dla- tego, że dowiedział się, iż gdzieś w Kanadzie żyje członek jego prawdziwej rodziny: jakiś wuj Frank. Wujek. Krewny. Także wilkołak. Trey wzdrygnął się na myśl o tym, gdyż nie miał pewności, jak się nastawić do spotkania z kimś, kto musi żyć z podobną przypadłością jak on. Lucien powiedział mu, że jest wyjątkowy, ostatni ze swojego rodzaju. Zrobiło to na nastolatku ogromne wrażenie, większe, niż się spodziewał. Był sam; osierocony chłopiec odesłany do domu dziecka po śmierci babki, który stracił wszystko i wszystkich. A wampir go uratował, przygarnął i traktował jak syna. Ale też go okłamał, zatajając istnienie wuja.

Jakby czytając w jego myślach (Trey był pewny, że dziewczyna potrafi to robić, jeśli chce), Alexa uniosła głowę i spojrzała w oczy chłopaka. - Nie daj się zranić - powiedziała ledwo słyszalnym szeptem. - Alexo, już ci mówiłem... Tom i twój tata przekazali mi... - Nie to miałam na myśli. - Wyprostowała się, wciąż patrząc mu prosto w oczy. - Wydaje się, że wiążesz z tą podróżą wielkie nadzieje. Chcę tylko, abyś wziął pod uwagę, że twój wuj może się okazać kimś innym, niżbyś chciał. Trey wytrzymał spojrzenie dziewczyny i powiódł wzrokiem po jej twarzy, szukając jakichś wskazówek, które by zdradziły, że wie więcej, niż mówi. - Jest wszystkim, co mam - odezwał się wreszcie. - To nieprawda. - Wiesz, o co mi chodzi. Skinęła głową i wstała. - Uważaj na siebie, Treyu Laporte. Uśmiechnął się. - Robię to przez całe życie, Alexo Charron. Wyszczerzyła zęby w uśmiechu i posłała mu figlarne spojrzenie, pochylając się do przodu. - Tom organizuje pożegnalną kolację. Zamówił już jedzenie - ku niezadowoleniu pani Magilton - i chce, żebyśmy wszyscy spotkali się przy stole. To miała być niespodzianka, ale uznałam, że ci powiem. Wiem, jak bardzo nie lubisz niespodzianek. Trey uśmiechnął się i odpowiedział: - Lucien już mi zdradził ten sekret. - Naprawdę? - Roześmiała się. - Co za miejsce. Już nawet nie można mieć tajemnic. - Ruszyła do drzwi. - Dzięki, Alexo - rzucił, gdy stanęła w progu. Odwróciła się do niego. - Cokolwiek by się stało, pamiętaj, że teraz tutaj masz rodzinę. Chcemy, abyś wrócił bezpiecznie. Trey wiedział, że powinien coś odpowiedzieć. Pragnął jej wyznać, jak wiele wszyscy dla niego znaczą. A w szczególności co czuje do niej, że jest dla niego kimś szczególnym. Ale nie potrafił wyrazić tego słowami, więc tylko przełknął głośno grudę, która utkwiła mu w gardle. - Dzięki - powtórzył po chwili, patrząc, jak wychodzi.

Kolacja przebiegała spokojnie. Wszyscy zasiedli przy stole w jadalni. Tom zamówił ulubione potrawy Treya, więc chłopak objadł się stekiem i ciastem z masą bananową, które smakowało wybornie. Lucien niewiele zjadł, jak zwykle, i Trey odniósł wrażenie, że wampir jest bardziej rozkojarzony niż podczas ich wcześniejszych spotkań. Wciąż zerkał na talerz Treya, a w pewnym momencie chłopcu się wydało, że dostrzegł dziwny wyraz na twarzy opiekuna, gdy ten zobaczył krew wypływającą spod steku. Rozmowa się nie kleiła, gdyż wszyscy pomijali milczeniem wyjazd Treya, usiłując mówić o czymś innym. Wreszcie chłopak nie wytrzymał i przewrócił oczami, kiedy Irlandczyk po raz kolejny zaczął rozprawiać o pogodzie. - Och, na miłość boską. Niech ktoś wreszcie powie coś sensownego o... moim wyjeździe. Unikanie tego tematu nic nie zmieni. Jezu, można by pomyśleć, że planuję samotną wyprawę do Otchłani. - Czy skontaktowałeś się z wujem, tak jak sugerowałem? Zawiadomiłeś go o swoim przyjeździe? - zapytał Lucien. - Nie. Wiem, że według ciebie powinienem, ale nie chcę, żeby się przestraszył i gdzieś ukrył. Sam nigdy nie próbował się ze mną kontaktować, domyślam się więc, że nie ma dla mnie miejsca w jego życiu. Dlatego zjawię się tam niespodziewanie i zobaczę, co mi powie. Lucien przechylił głowę na bok i uniósł brwi w charakterystyczny dla siebie sposób; Trey wiedział, że zawsze tak robi, gdy nie do końca zgadza się z rozmówcą, jednak tym razem powstrzymał się od uwag. Po chwili milczenia wampir odezwał się do Alexy: - Tom i ja załatwiliśmy kogoś, kto wyjdzie po Treya na lotnisko. - Jego głos miał niezwykłą barwę, a Trey uśmiechnął się, gdyż przypomniał sobie, jak niemal hipnotycznie podziałał na niego podczas ich pierwszego spotkania w domu dziecka. Lucien był bardzo enigmatyczną postacią: wysoki, wręcz niebezpiecznie przystojny, do tego spowity aurą pewności siebie, której trudno było się oprzeć. To właśnie pewność siebie i władczość sprawiły, że Trey mu zaufał. Tamten tajemniczy nieznajomy wyrwał go z nudnego i smutnego życia i wprowadził do innego, pełnego demonów, wampirów i dżinów. To Lucien wyjawił chłopakowi prawdę o jego likantropii i przeznaczeniu, o którym wspominała legenda: miał pokonać złego wampira Kalibana z Otchłani i ustanowić pokój między światem ludzi a światem demonów. Lucien uchwycił spojrzenie chłopaka i uśmiechnął się do niego.

- Po długich... negocjacjach... Trey się zgodził, by ktoś z nim był, dopóki nie nawiąże kontaktu z wujem. Później, ku memu niezadowoleniu, nasz człowiek odejdzie. - Wciąż uważam, że to czyste szaleństwo! - odezwał się Irlandczyk, spoglądając na przyjaciela. - Czemu tak bardzo się sprzeciwiasz, żeby ktoś ci towarzyszył i miał oko na wszystko? - Już to przerabialiśmy - westchnął chłopak. - Sam spotkam się z wujem. I nie chcę, żeby ciągnął się tam za mną demon występujący w charakterze ochroniarza ani żeby któryś z was cackał się ze mną jak jakaś kwoka. - Odwrócił się do Luciena i wytrzymał jego spojrzenie. - Nie będzie lepszej okazji. Od śmierci Gwendoliny Kaliban jest bardzo osłabiony. Bez pomocy czarownicy nie potrafi otwierać portali do naszego świata z taką łatwością jak wcześniej. Sam powiedziałeś, Lucienie, że jest niezwykle spokojny. Chcę tam pojechać, a teraz nadarzyła się ku temu okazja. - Zorientował się, że mówi podniesionym głosem, dodał więc ciszej: - Naprawdę doceniam waszą troskę, ale musicie mi zaufać. - Zerknął na Toma. - Zachowam ostrożność. Obiecuję. Będę dzwonił codziennie, żebyście mogli sobie pogdakać. - Wariactwo - rzucił Irlandczyk i sięgnął po kieliszek z winem. Lucien skwitował uśmiechem reakcję przyjaciela. - Cóż, musimy uszanować jego wolę. A poza tym, na ile zdążyłem się zorientować, teren, na którym mieszka Frank Laporte, jest dobrze strzeżony przed takimi jak ja na mocy porozumienia wuja Treya z władcą demonów, jakie zawarli jakiś czas temu. Chłopak będzie tam tak samo bezpieczny jak tutaj. - Zamilkł na chwilę, a jego spojrzenie się rozjarzyło. - Przynajmniej bezpieczny przed wampirami. - Powiódł palcem po krawędzi kieliszka i uśmiechnął się, usłyszawszy cichy brzęk szkła. - Wie, że możemy wysłać do Kanady swoich ludzi, jeśliby tylko znalazł się w niebezpieczeństwie. Ale podjął decyzję, a my, jego przyjaciele, musimy się z tym pogodzić. Wszyscy już skończyli jeść i, jak na jakiś niewidoczny sygnał, Alexa i Tom podnieśli się z miejsc. Trey spojrzał na nich ze zdziwieniem, a potem przeniósł wzrok na Luciena. - Chętnie zamieniłbym z tobą kilka słów, zanim nas opuścisz - powiedział wampir, widząc pytające spojrzenie chłopaka. Irlandczyk i Alexa wyszli bez słowa. - No cóż - odezwał się Lucien, gdy zostali sami. - No cóż - powtórzył Trey. - Rozumiem, że jesteś spakowany?

- Tak. Jeśli czegoś nie zabrałem, to kupię na miejscu. - Oczywiście. Pokój wypełniła niezręczna cisza. Dopiero teraz Trey usłyszał tykanie zegara wiszącego na przeciwległej ścianie, jakby mechanizm wybrał ten szczególny moment, by zacząć swoje monotonne odliczanie. - Dziękuję, Lucienie - rzekł chłopak. - Wiem, jakie to dla ciebie trudne. Wampir skinął głową i strzepnął pyłek z rękawa marynarki. - Zamierzałem ci o tym powiedzieć. - Twarz Luciena przybrała dziwny, trudny do odczytania wyraz. - Nigdy nie miałem zamiaru ukrywać przed tobą istnienia twojego wuja. Po prostu czekałem na stosowną chwilę. Wydaje się, że od momentu naszego spotkania mieliśmy mało czasu, by naprawdę porozmawiać o ważnych rzeczach. Będziemy musieli nadrobić zaległości, gdy wrócisz. - Jesteś pewien, że wrócę? - zapytał Trey i zaraz pożałował, że to powiedział. Lucien milczał przez chwilę, jakby zastanawiał się nad odpowiedzią. - Mam taką nadzieję. Naprawdę. Tu jest twój dom - najbezpieczniejsze miejsce dla młodego człowieka z twoją mocą. Trey nagle poczuł irytację, że nie może się uwolnić od tykania zegara. - Nie lubili się, prawda? Ojciec i jego brat. - Skąd takie przypuszczenie? - Lucien podniósł brwi. - Czytałem dziennik ojca - odparł chłopak. – Szczerze mówiąc, bardzo mnie rozczarował. Nie wiem, czego się spodziewałem, ale wszystko tam brzmi trochę... zimno. Przeważnie same fakty i spotkania. Kilka wpisów dotyczących ciebie i waszych wspólnych misji. A potem wspomnienie wizyty z moją matką u wuja. I niedługo potem tylko jedno zdanie: „Żałuję, że nie zabiłem Franka, kiedy miałem okazję". To chyba świadczy o ich wielkiej niechęci do siebie, zgodzisz się ze mną? Lucien spojrzał na chłopaka zamyślony. - Sprawy są bardziej złożone, niż myślisz. Obaj byli wilkołakami. Nie jedynymi. Tworzyło się tam coś na podobieństwo stada, które musiało mieć przywódcę: samca alfa. Było tylko dwóch pretendentów. Należało się spodziewać, że ktoś poczuje się rozczarowany. Rozczarowany i... rozgoryczony. Powiedziałbym ci więcej, Treyu, ale nie chcę wpływać na twoją opinię o wuju. To byłoby nie fair. Sam wyrobisz sobie o nim zdanie i zdecydujesz, jak postąpić. Ludzie się zmieniają, więc pewnie i on nie będzie tym samym, którego kiedyś znałem tak dobrze. - Ale przez cały czas go obserwowałeś. Bo inaczej skąd byś wiedział, gdzie przebywa?

- Informowano mnie o jego ruchach. Chociaż nic specjalnego się nie działo. Nie widziałem twojego wuja ani nie miałem od niego wiadomości od ponad piętnastu lat. - Kawał czasu, mniej więcej wtedy się urodziłem. - Chłopak obserwował wampira, by sprawdzić, czy w jakiś sposób zareaguje. Lucien się uśmiechnął. - Dla kogoś, kto żyje tyle co ja, to zaledwie mrugnięcie okiem. Teraz Trey odpowiedział uśmiechem. Patrząc na wampira, trudno było przypuszczać, że ma ponad dwieście lat. - Pamiętaj, Treyu, jeśli podczas pobytu w Kanadzie jakieś wydarzenia cię zaniepokoją, natychmiast do mnie zadzwoń. Obiecaj mi, że nie będziesz narażał się na niebezpieczeństwo. - Obiecuję, Lucienie. Będę uważał. Jeszcze raz ci dziękuję. - Jutro przyjdę się pożegnać, ale musisz mi wybaczyć, że nie pojadę z tobą i Tomem na lotnisko. Poranne słońce bardzo mi szkodzi. - Lucien wstał i dał znak Treyowi, by poszedł za nim. - Wracajmy do nich. Na pewno będą chcieli pobyć dziś z tobą jak najdłużej. - Położył dłoń na ramieniu chłopaka, przyciągnął go do siebie i objął. - Będzie nam cię brakowało - powiedział i wyszedł z pokoju. 3 Trey leciał pierwszą klasą. Pomimo jego protestów Lucien uparł się, by pokryć wszystkie koszty, i chłopak zobaczył, że będzie podróżował bardzo wygodnie. Miał otwarty bilet, a zatem mógł wrócić w dowolnym momencie. Przez większość czasu czytał książkę albo słuchał muzyki z MP3. Próbował nie myśleć o tym, co go czeka. Gdy tylko wyobrażał sobie spotkanie z wujem Frankiem, zaraz zaczynał odczuwać ucisk w żołądku. „Lepiej o tym nie myśleć - powtarzał. - Nie robić sobie nadziei". Po wyjściu z sali przylotów zatrzymał wózek z bagażem i przesunął wzrokiem po ludziach czekających przy chromowanej barierce. Większość wspinała się na palce, wypatrując w tłumie znajomych. Niektórzy trzymali własnoręcznie wykonane tabliczki z nazwiskami. Trey od razu dostrzegł swoją eskortę. Wybrany przez Luciena opiekun stał z ogromną planszą z jego nazwiskiem. Mieszkaniec Otchłani tak bardzo wyróżniał się na tle ludzi, że równie dobrze mógłby się pozbyć przebrania. Przewyższał wszystkich wzrostem - mierzył ponad dwa metry. Do tego był potwornie wychudzony i blady. Ogólnie rzecz biorąc, osobnik

wyglądał dość niepokojąco - najwyraźniej Lucien przysłał po Treya Lurcha z rodziny Addamsów. Chłopak uśmiechnął się, kiedy zobaczył, że podczas gdy inni tłoczyli się, aby zdobyć dogodną pozycję przy barierce, wokół demona było całkiem pusto, gdyż nikt nie odważył się do niego podejść. Popchnął wózek i podszedł do istoty. - Pan Galroth? - zapytał. Nazwisko to podał mu Tom. Demon wyraźnie się wzdrygnął na dźwięk jego głosu, a potem odwrócił się i zmierzył chłopaka wzrokiem od stóp do głów. - Pan Laporte? - odpowiedział ze słabo skrywaną pogardą. Wyciągnął rękę, choć wyraz jego twarzy sugerował, że nie oczekuje, by chłopak odwzajemnił uścisk dłoni. - Proszę, mów mi Trey. - Dobrze... Treyu. Muszę powiedzieć, że po tym, co słyszałem o twoich ostatnich dokonaniach, nie spodziewałem się zobaczyć kogoś takiego. - Istota mówiła niskim głosem, do tego bardzo powoli, jakby z trudem składała słowa. - Wybacz - rzekł Trey - ale uznałem, że ponaddwumetrowy wilkołak może mieć problemy z przejściem przez kontrolę paszportową. Nie miałem pewności, jak władze Kanady reagują na ogromne, ohydne istoty cienia usiłujące dostać się do ich kraju. - Podniósł wzrok i napotkał spojrzenie rozmówcy. - Ale widzę, że niepotrzebnie się martwiłem. Demon zmarszczył brwi, jakby się zastanawiał, czy chłopiec mówi poważnie, czy nie. W końcu kiwnął głową w kierunku bagażu Treya. - Chodźmy - powiedział i ruszył do wyjścia. Trey popatrzył na oddalające się plecy istoty cienia, a potem na stos swoich walizek. - Witamy w Kanadzie - mruknął pod nosem, po czym popchnął wózek i ruszył za demonem. 4 Inkub szedł szpitalnym korytarzem, kierując się w stronę świetlnej smugi, która docierała ze stanowiska pielęgniarek.Ciepło intensyfikowało płynące z oddziałów zapachy choroby i środków dezynfekujących. Demon zatrzymał się i spojrzał w okno w przeciwległej ścianie. Ciemność nocy po drugiej stronie szyby zamieniała jej powierzchnię w hebanowe lustro. Przejrzał się w nim, obciągnął biały fartuch lekarski i odsunął z czoła kosmyk włosów. Poprawił jeszcze stetoskop zawieszony na

szyi i chuchnął w złożoną dłoń, by sprawdzić oddech. Zadowolony wyszczerzył w uśmiechu śnieżnobiałe zęby. Demon posiadał zdolność odczytywania pragnień ofiar i przyjmowania postaci ludzi, których darzyły one największą sympatią. W tym przypadku było inaczej. Nie miał wcześniej sposobności spotkania osoby, którą zamierzał oczarować, dlatego przybrał postać mężczyzny atrakcyjnego dla większości kobiet: podrasowaną wersję obecnie najbardziej popularnego hollywoodzkiego gwiazdora. Dla inkuba twarz spoglądająca na niego z odbicia, podobnie jak wszystkie ludzkie oblicza, była odrażająca. Wiedział jednak, że dziewczyna, z którą ma się spotkać, spojrzy na niego zupełnie innymi oczami. Zadowolony wziął głęboki wdech i poszedł dalej korytarzem. Zatrzymał się dopiero przed biurkiem, przy którym młoda pielęgniarka wypełniała dokumenty. - Cześć - rzucił demon i pochylił się nad wysokim blatem, udając zainteresowanie jej pracą. - Jestem doktor Cash. Robię specjalizację z psychiatrii. Miałem zbadać pannę... - zamilkł i zerknął na tabliczkę z zaciskiem, którą trzymał w ręku - Tipsbury... Pannę Philippę Tipsbury. Pielęgniarka spojrzała na swoje papiery wyraźnie zaskoczona. - Chyba nikt mnie nie uprzedził, że pan przyjdzie, doktorze... - Cash, ale proszę, mów mi David. Nikt tego nie powiedział, bo właśnie skończyłem dyżur i pomyślałem, że wpadnę i przejrzę historię choroby pacjentki, zanim pójdę do domu. Byłabyś tak miła i mi ją pokazała? Demon spojrzał na tablicę zawieszoną na ścianie i odczytał zapisaną markerem informację o pacjentce. Tipsbury leżała w pokoju numer pięć oddalonym trochę od stanowiska pielęgniarek. Inkub chciał jak najszybciej się stamtąd wynieść - nienawidził szpitali z powodu ich okropnego zapachu. Ale najpierw musiał się pozbyć tej dziewczyny. W windzie, w drodze na górę, zastanawiał się, czy nie zignorować instrukcji nekrotrofa, który zlecił mu to zadanie, i po prostu nie zabić osoby za biurkiem. Ale przecież nie chciał sprzeciwiać się rozkazom demona i jego pana, Kalibana. Nekrotrof nie mógł zmarnować najnowszego przebrania, musiał jeszcze raz przeniknąć do organizacji Luciena, dlatego właśnie wysłano inkuba, żeby wykonał brudną robotę. Ponownie uchwycił tak dobrze mu znane spojrzenie. - Nikt mnie nie uprzedził, że na tym piętrze pracują takie atrakcyjne pielęgniarki. Oparł się łokciami na blacie, by przybliżyć twarz do jej twarzy. -

Gdybym wiedział, wpadłbym tu wcześniej. - Błysnął w uśmiechu śnież- nobiałymi zębami, a dziewczyna oblała się rumieńcem. - Jesteś nowa? - Można tak powiedzieć. Pracuję tu zaledwie od kilku miesięcy. Posłał jej łobuzerski uśmiech. - Posłuchaj, wiem, że jestem trochę bezczelny, ale właśnie skończyłem czternastogodzinny dyżur. Czy byłoby wielką nieuprzejmością, gdybym poprosił cię, żebyś przyniosła mi kawę? - Dostrzegł wahanie na jej twarzy i zobaczył, że spogląda w głąb korytarza, dlatego zaraz dodał: - Posiedzę tutaj, a jeśli ktoś przyjdzie, powiem, że poszłaś coś załatwić na moją prośbę. - Wytrzymał spojrzenie kobiety i po chwili stwierdził z ulgą, że wyraz niepewności na twarzy pielęgniarki zastąpił nieśmiały uśmiech. - Dobrze - zgodziła się - ale zawołaj, gdyby wzywał mnie któryś z pacjentów. Zaraz wracam. - Z kawą, mam nadzieję - odparł demon. Dziewczyna znowu się zarumieniła. - Poproszę z mlekiem i czterema kostkami cukru. Uwielbiam słodkości. Inkub odprowadził pielęgniarkę wzrokiem. Dla pewności odczekał kilka sekund, po czym szybko przeszedł korytarzem do właściwych drzwi. Zajrzał przez szybę do ciemnego wnętrza; jedyne zajęte łóżko stało pod ścianą z lewej strony. Zadowolony, że przy pacjentce nie ma nikogo z personelu, wślizgnął się szybko do środka. Ciężkie drzwi zamknęły się za nim bezgłośnie. Przez chwilę trwał w bezruchu, czekając, aż oczy przyzwyczają się do ciemności. Potem wziął głęboki oddech i wsunął rękę pod biały fartuch; od razu namacał rękojeść długiego, za- krzywionego noża wsuniętego za pasek spodni. Podszedł do łóżka. Uniósł broń i na chwilę zatrzymał ją nad głową, a koniec ostrza zadrżał. - I co ty chcesz tym zrobić? Glos rozległ się gdzieś za jego plecami, więc demon obrócił się błyskawicznie na pięcie. Ujrzał wysokiego mężczyznę, który wyłonił się z ciemności. W tym momencie jego los był przesądzony. Lucien Charron odrzucił przykrycie i w jednej chwili stanął przy łóżku. Demon wyczuł za sobą niewiarygodnie szybki ruch; doskonale wiedział, kto potrafi się tak przemieszczać. Już miał się odwrócić, by potwierdzić swoje obawy, gdy nagle pokój zawirował: sygnały wzrokowe wciąż płynęły z oczu do mózgu demona, mimo że jego głowa została trwale odłączona od szyi. Widział podłogę, która przybliżała się bardzo prędko, a potem świat po raz ostatni pogrążył się w mroku. Z szyi inkuba trysnęła fontanna czarnej krwi. Jego ciało jeszcze przez chwilę zachowywało pozycję pionową, zanim zrozumiało, że nie ma prawa tak stać.

Osunęło się na podłogę, a fartuch stracił nieskazitelną biel. Tom i Lucien obserwowali, jak pozbawiony głowy korpus zaczyna zanikać - martwy demon wracał do świata, z którego przybył. Po kilku chwilach nic nie wskazywało na to, że kiedykolwiek istniał jakiś doktor Cash. Zniknęła nawet krew, którą nasiąkł fartuch. Tom schylił się i podniósł go z podłogi. Zobaczył, że Lucien mu się przygląda. - Miałeś rację - rzekł z uznaniem. - Zazwyczaj mam - odparł wampir i się uśmiechnął. - Chodźmy. Wyszli z sali, a gdy dotarli do końca korytarza, zatrzymali się i zapukali cicho do ostatnich drzwi. Alexa, wciąż w uniformie pielęgniarki, spojrzała zza szyby, zanim otworzyła drzwi i ich wpuściła. Zobaczyli, że jej napięta twarz łagodnieje. Dziewczyna wspięła się na palce i objęła ojca. Potem uśmiechnęła się do Irlandczyka, wskazując głową fartuch w jego rękach. - A zatem wszystko poszło dobrze? - zapytała. - Zgodnie z planem - potwierdził ojciec. - Ale gdyby nasi ludzie nie przechwycili śladów ruchu inkuba w tej okolicy, moglibyśmy się nie zorientować w porę w sytuacji. - Myślę, że musimy zabrać stąd Philippę najszybciej, jak to możliwe, zanim zjawi się jakiś inny lekarz, by zerknąć na historię jej choroby. Dziewczyna siedziała w ciemnym kącie pokoju. Spoglądała na nich spod opuszczonych powiek, a jej dłonie drżały mocno. - Chodźmy, Philippo - powiedziała Alexa. - Zostaniesz u nas do czasu, gdy uporamy się z nekrotrofem. Potem ojciec pomoże ci, cokolwiek zechcesz robić. Mamy wolny pokój i chętnie udzielimy ci gościny tak długo, jak... - Będziesz tam ze mną? - Głos dziewczyny wskazywał, że jest na granicy histerii. Wyraźnie unikała wzroku wampira i wciąż patrzyła na jego córkę. - Tak - odrzekła Alexa. - Będę z tobą. Lucien przyglądał się Philippie Tipsbury świadom tego, jak bardzo się boi. Przypomniał sobie reakcję Treya, gdy ten dowiedział się, że jego świat jest niezupełnie taki, jak sądził. Odwrócił się i wyszedł, nie chcąc dłużej niepokoić jej swoją obecnością. - Jesteś bezpieczna, Philippo. Masz na to moje słowo. - Alexa podała dziewczynie rękę, by pomóc jej wstać. Philippa przez chwilę wpatrywała się w nią, zanim podniosła się powoli. Uspokoiła oddech i zaczęła się zastanawiać, po co robi to wszystko. I uświadomiła sobie, że chce zobaczyć, jak ginie istota, która zabiła jej ojca... Przeszła przez pokój i ujęła dłoń Alexy.

- Dobrze. Ruszyły do drzwi, mijając po drodze Toma. Alexa szła pierwsza. Philippa zatrzymała się na moment i spojrzała na ubranie spoczywające w ręku Irlandczyka. Sposób, w jaki je trzymał, utwierdził ją w przekonaniu, że nie chce wiedzieć, do kogo należało ani skąd się wzięło. Kiedy wyszły na pogrążony w ciszy korytarz, Philippa zauważyła, że nie ma z nimi wampira - jakby rozpłynął się w powietrzu. 5 Bez przeszkód przewieźli Philippę z powrotem do mieszkania. Po drodze Alexa przez cały czas mówiła do niej pogodnym tonem, tak jakby znały się od wieków. Przypominało to jednak bardziej monolog niż rozmowę. Od chwili opuszczenia szpitala dziewczyna nieodezwała się ani słowem, nawet wtedy, gdy Alexa zaproponowała, że tej nocy powinny spać w jednym pokoju. Siedziały obok siebie na tylnym siedzeniu, a czarodziejka opisywała ich komfortowy apartament oraz pomieszczenia poszczególnych pięter, obiecując, że oprowadzi Philippę po całym budynku. Czuła się trochę, jakby dyskutowała ze sobą, mimo to nie przestawała mówić, by choćby tylko samym dźwiękiem swojego głosu wyrwać dziewczynę z odrętwienia. Gdy samochód zatrzymał się wreszcie na podziemnym parkingu pod budynkiem Luciena, Alexa wysiadła i przeszła na drugą stronę, by pomóc wysiąść Philippie. Dziewczyna była na wszystko obojętna. Szła jak w transie przez luksusowy apartament na najwyższym piętrze, który równie dobrze mógł w ogóle nie istnieć. Dopiero gdy zostały same w sypialni czarodziejki, drgnęła na dźwięk zamykanych drzwi, po czym odwróciła się i skonsternowana zaczęta wodzić wzrokiem dookoła. Sprawiała wrażenie, jakby nie wiedziała, gdzie jest ani jak się tu dostała. - Wszystko w porządku, Philippo - uspokajała ją Alexa. - To mój pokój. Tutaj jesteś bezpieczna. Napijesz się może herbaty? Potem przyniosę ci jakieś ubrania, żebyś mogła się przebrać. - Nie, nie odchodź - poprosiła ją Philippa. - Nie chcę zostać tu sama. - Możesz pójść ze mną. Chodźmy razem do kuchni. - Czy on tam będzie? - Mój ojciec? Philippa skinęła głową.

Alexa westchnęła. Usiadła na łóżku i klepnęła w materac, dając dziewczynie do zrozumienia, że chce, by usiadła obok. - Wiesz, gdzie jesteś, prawda? - powiedziała. Philippa kiwnęła głową. - To mieszkanie znajduje się na najwyższym piętrze. Pod nami, na niższych poziomach, przebywają pracownicy mojego ojca; Lucien i jemu podobni robią wszystko co w ich mocy, by chronić ludzi takich jak ty przed istotami z Otchłani. Nie mógłby cię skrzywdzić, ja też nigdy bym tego nie zrobiła. - Ścisnęła dłoń dziewczyny. - Ojciec nie będzie ci wchodził w drogę, dopóki nie dojdziesz do siebie i nie przyzwyczaisz się do otoczenia. Owszem, chce z tobą porozmawiać, żeby wyjaśnić ci pewne rzeczy i zapytać o inne. Ale jeszcze nie teraz. - Zamilkła na moment, wytrzymując spojrzenie dziewczyny. - Chodź, zjemy coś i się napijemy. - Wstała i podała rękę Philippie. - Nie. Dziękuję. Chcę się położyć. Zostaniesz ze mną? - Dobrze. Kładź się, a ja przysiądę tu na krześle. - Alexa uśmiechnęła się i pokazała głową na łóżko za jej plecami. - Poradzisz sobie z tym wszystkim. Potrzebujesz tylko czasu, ale sobie poradzisz. Po kilku minutach Philippa spała już głęboko. Wiedząc, że dziewczyna szybko się nie obudzi, czarodziejka wstała cicho i wyszła z pokoju. - I jak się czuje? - zwrócił się Lucien do córki, kiedy dołączyła do niego na balkonie. Wzięła go pod ramię. Stali tak jakiś czas wpatrzeni w czarną wstęgę Tamizy. - Klasyczny przypadek psychozy - powiedziała Alexa i prychnęła. - Biedaczka pewnie wciąż jest przekonana, że zwariowała. A nawet jeśli nie, to bardzo chce, żeby tak było. Pozytywne jest to, że chyba darzy mnie zaufaniem. Lucien kiwnął głową. - Zachowuje się tak jak Trey, gdy przyprowadziłeś go tu pierwszy raz. Poznaję to przerażone spojrzenie i sposób, w jaki patrzy na wszystko i wszystkich. Jakby się bała, że chcemy ją w jakiś sposób skrzywdzić. - Chłopak się przyzwyczaił - rzekł Lucien, nie patrząc na nią. - Zaakceptował to, kim jest i co to oznacza. -Czyżby? Ojciec się uśmiechnął. Zamknął oczy i zaczerpnął haust słonawego nocnego powietrza. - Tęsknisz za nim? - zapytał.

Nie od razu odpowiedziała. Odwróciła się i oparła plecami o balustradę balkonu. - Tato, przecież wyjechał dopiero wczoraj. Zapadła cisza, a Alexa wiedziała, że ojciec czeka, aż powie coś jeszcze. - Martwię się, czy wróci - odezwała się wreszcie. - Zastanawiam się, czy pomimo że nalegał, by pojechać tam samemu, pomimo tego wszystkiego, co nam powiedział, czy nie chciał dać nam czasem do zrozumienia, że nie zamierza wracać. - Coś do niego... czujesz, prawda, Alexo? Teraz ona milczała. Lekki wietrzyk przyniósł z lewej strony odgłosy muzyki. - Myślisz, że wróci? - zapytała. - Myślę, że tak - odparł. -I wtedy będzie potrzebował naszego wsparcia. Nie sądzę, by znalazł w Kanadzie to, czego szuka, i nie przyjdzie mu łatwo się z tym pogodzić. Spodziewa się, że wuj będzie antidotum na jego samotność, ale obawiam się, że rzeczywistość okaże się inna. Dlatego zgodziłem się, aby poleciał tam sam mimo oczywistych niebezpieczeństw. To on musi określić, co i kto jest teraz dla niego ważne. Pomoże mu to stać się tym, czym musi się stać. - Jaki jest jego wuj? - zapytała Alexa. Lucien gwałtownie wypuścił nosem powietrze i pokręcił głową. - Trey zadał mi podobne pytanie przed swoim wyjazdem, a ja mu odpowiedziałem, że nie widziałem jego wuja od ponad piętnastu lat. - Lucien spojrzał na córkę. - Mam nadzieję, że czas go zmiękczył. Bo Frank Laporte, którego zapamiętałem, to najbardziej mściwy, zatwardziały, nieczuły i bezwzględny typ, jakiego miałem nieszczęście poznać. Gdyby nie był bratem Daniela, dawno już bym go zabił, wyświadczając tym światu wielką przysługę. Alexa wpatrywała się w ojca zdumiona. Rzadko okazywał emocje, ale teraz jego spojrzenie wyrażało wręcz nienawiść. - Co takiego zrobił? - zapytała. Lucien odwrócił wzrok, odmawiając dalszej rozmowy na ten temat. - Dlaczego nie powiedziałeś tego wszystkiego Treyowi? - Myślisz, że by mi uwierzył? - odparł, a jego twarz znowu zakryła nieodgadniona maska. - Trey myślał, że specjalnie zataiłem przed nim istnienie wuja. Uważasz, że by to kupił, gdybym mu wyznał, że jedyny żyjący członek jego rodziny jest odrażającym degeneratem? Alexa spojrzała w dal na rzekę i westchnęła. - Biedny chłopak.

- Jak już mówiłem, cała nadzieja w tym, że Frank Laporte zmienił się z wiekiem. Gdy ponownie spojrzała na ojca, zrozumiała, że sam w to nie wierzy. 6 Trey postawił torbę podróżną na tylnym siedzeniu dużego samochodu z napędem na cztery koła, który czekał na niego przed hotelem, po czym zajął miejsce obok kierowcy. Pan Galroth - czy też Lurch, jak chłopak zaczął w myślach nazywać demona - siedział na fotelu, cudem zdoławszy upchnąć za kierownicą swoje długie ciało. Spojrzał na swojego młodego podopiecznego. - Marnie się prezentujesz - stwierdził. - Masz wory pod oczami. Wyglądasz okropnie. - Bardzo miło mi to słyszeć. Nic mi nie jest. Po prostu trochę się denerwuję. Ale dzięki za troskę, panie Galroth. - Galroth. - Co? - Wystarczy Galroth, bez pana. Nie mam żadnej płci. Jestem istotą pozbawioną płci. Trey wydął policzki i czekał. - A dokąd chciałeś dzisiaj pojechać? Chłopak westchnął. - Posłuchaj, dajmy spokój tym pozorom i nonsensom w rodzaju nie-mam- pojęcia-co-tu-robisz, dobrze? Demon utkwił w nim spojrzenie i wydawało się, że trwa to wieczność, aż Trey zaczął się wiercić na siedzeniu. Wreszcie istota cienia zamrugała i potrząsnęła głową, ocierając się resztką włosów o dach samochodu. - Treyu, ja naprawdę nie mam pojęcia, co tu robisz. Pan Charron skontaktował się ze mną ze swojego biura w Londynie i zapytał, czy byłbym tak miły i zawiózł cię, dokąd tylko zechcesz pojechać podczas swojej wizyty w Kanadzie, i czy mógłbym być pod ręką, gdybyś mnie potrzebował. Nie udzielił mi żadnych informacji dotyczących twojej podróży i nie wyjawił jej celu. Z tyłu rozległ się dźwięk klaksonu. Demon spojrzał we wsteczne lusterko i zobaczył kierowcę jasnoczerwonego sportowego samochodu, który wściekle gestykulował. Mężczyzna ponownie zatrąbił i coś zawołał. Olbrzym obrócił się na swoim siedzeniu i posłał tamtemu groźne spojrzenie. Klakson ucichł.

- A zatem dokąd? - zapytał, odwracając się z powrotem do chłopaka. Trey wyjął kartkę z tylnej kieszeni spodni i podał ją demonowi. - Będę chciał, żebyś mnie tam zawiózł, ale najpierw jedźmy do sklepu, bo muszę kupić jakiś prezent. Galroth spojrzał na kawałek papieru, skinął głową i wrzucił bieg. * Dom, znacznie oddalony od najbliższej drogi, stał w miejscu, które Trey nazwałby, delikatnie mówiąc, odludziem - chociaż określenia takie jak ponura, zapadła dziura także przychodziły mu na myśl. Do budynku prowadziła tylko jedna droga, która wiodła przez gęsty las, i gdyby nie GPS, nigdy by go nie znaleźli. Właściwie były to tylko dwie koleiny wyżłobione w ziemi przez koła samochodów, które przez lata jeździły tędy w jedną i drugą stronę. Wysoka trawa ocierająca się o podwozie auta wskazywała na to, że obecnie droga była rzadko używana. Trey zerknął na mapę widoczną na wyświetlaczu, by sprawdzić, czy istnieje jakaś inna trasa lub choćby ścieżka prowadząca przez las, ale niczego takiego nie znalazł, Spojrzał w bok, szukając jakichkolwiek znaków ludzkiej obecności, i zaczął się zastanawiać, dlaczego wuj zdecydował się zamieszkać w takim miejscu. A jednak coś w tym zalesionym krajobrazie go poruszyło, obudziło pierwotne uczucia drzemiące w nim głęboko. Zadrżał, po czym skierował całą swą uwagę na radio, usiłując znaleźć stację nadającą muzykę rockową. Po pewnym czasie las zgęstniał. Nawet o tej porze dnia, gdy słońce stało jeszcze wysoko na niebie, gęste korony drzew nie pozwalały, by światło dotarło do liściastego dywanu, który zaścielał tu ziemię od lat, przez co wszystko spowijał nieprzyjazny mrok. Las wydawał się nie mieć końca; drzewa rosnące po obu stronach drogi ciągnęły się rzędami, zlewając się w mroczną ciemność. „Nie byłoby przyjemnie się tutaj zgubić” - pomyślał Trey i wyobraził sobie, jak błąka się sam w mroku. - Coś jest przed nami - odezwał się Galroth i pokazał podbródkiem na obiekt, który dostrzegł z przodu. Gdy chłopak podniósł wzrok, zobaczył drewniany dom. Nawet z tej odległości widać było wyraźnie, że cały się rozpada; wokół przysadzistego budynku stały porzucone samochody i zardzewiałe sprzęty, przypominające upiorne pomarańczowobrązowe kukły. Całe miejsce wydawało się opuszczone i przesycone złowieszczą aurą.

- Wygląda ślicznie - rzekł Trey, kiedy zatrzymali się przed domem. Spojrzał na demona. - Dziękuję za... podwiezienie. - Zaczekam, aż się upewnię, że jesteś bezpieczny -odparł Galroth. - Nie trzeba. Ja... - Zaczekam, aż się upewnię, że jesteś bezpieczny. Chłopak wzruszył ramionami. - Jak chcesz. - Wysiadł i wziął torbę z tylnego siedzenia samochodu. Mimo że słońce mocno grzało i świeciło prosto w oczy, to temperatura w tym miejscu była wyraźnie niższa o kilka stopni. Trey napełnił płuca świeżym powietrzem przesyconym słodkawym zapachem sosen. Czując na sobie spojrzenie Galrotha, wszedł na ganek po drewnianych stopniach, które jęknęły pod jego ciężarem. Nie znalazł żadnego dzwonka ani kołatki, w końcu więc zacisnął dłoń w pięść i uderzył w drewniane drzwi. Odgłos rozniósł się echem po okolicy, płosząc z drzewa stado wron, które głośno wyraziły swoje niezadowolenie. Na uderzenia zareagował pies - zaczął nagle głośno ujadać i drapać pazurami w drzwi po drugiej stronie. Trey odwrócił się do demona. Galroth wciąż siedział w samochodzie nieruchomy jak posąg i patrzył na niego. Wyglądało na to, że oprócz psa nikogo nie ma w domu. Chłopak poczuł, że wzbiera w nim rozczarowanie, i już miał wrócić do samochodu, gdy raptem usłyszał męski głos. - Billy, przestań jazgotać albo przysunę ci takiego kopniaka, że z tyłka zrobi ci się obroża. Chłopak odsunął się od drzwi. Poczuł, jak jego serce bije szybciej. Żeby się uspokoić, wziął głęboki oddech. Odgłosy zamków otwieranych po kolei mącił strumień inwektyw skierowanych do psa, który podobnie jak Trey nie bardzo potrafił zapanować nad swoją ekscytacją. Gdy wreszcie drzwi ustąpiły, ukazał się w nich starzec w zniszczonym szlafroku. Mały terier z wywieszonym językiem biegał ożywiony wokół stóp mężczyzny w kapciach i zerkał na gościa, szczerząc zęby w głupim uśmiechu. Trey uśmiechnął się do starca, który zdawał się patrzeć gdzieś nad jego ramieniem, a jego oczy przesuwały się wolno na boki. Można było odnieść wrażenie, że jest niewidomy. - No i kto tam? - odezwał się wreszcie mężczyzna. - To ty, Jurgen? Bo jeśli tak, to nie mam ochoty na te twoje głupie... - Nazywam się Trey. Szukam pana Franka Laporte. - A czego chcesz od Franka? - warknął starzec. - I kto ci, do cholery, powiedział, że on tu mieszka ze mną?

- Przyjaciel dał mi ten adres - odparł chłopak i pochylił się na bok, by zajrzeć do domu nad ramieniem mężczyzny. - Chłopaczku, odpowiedziałeś tylko na jedno z moich pytań. I przestań węszyć. Trey cofnął się i znowu spojrzał na twarz starca. Jego oczy były w ciągłym ruchu; przesuwały się szybko po niewidzialnym horyzoncie to w jedną, to w drugą stronę, ani na chwilę nie przestając szukać czegoś w ciemności. Pies uspokoił się i ostrożnie wyszedł na ganek, po czym zaczął obwąchiwać buty chłopaka. - Przyjechałem z Anglii. Nazywam się... - Nie pytałem, skąd jesteś, i nie przypominam sobie, żebym ci kazał opowiadać jakąś cholerną historię swojego życia. A teraz wybacz, ale zażywałem właśnie popołudniowej drzemki. Bądź tak dobry i wynieś się z mojej posiadłości, a ja na pewno przekażę Frankowi, gdy wróci, że ktoś pytał o niego. - Starzec zaczął zamykać drzwi. - A kiedy wróci? - A ty co, z policji jesteś? Spadaj już. - Mężczyzna machnął ręką w stronę chłopaka, drugą zaś przyciągnął do siebie drzwi. - Jestem jego bratankiem - rzucił szybko Trey. Starzec zamarł. Na jego zmarszczonym czole pojawiły się bruzdy, jakby zastanawiał się nad tym, co właśnie usłyszał. Zaczął poruszać ustami, wypowiadając niezrozumiałe dla Treya słowa, a jego oblicze wyrażało napięcie. Potrząsnął lekko głową, jakby niepewny, czy dobrze usłyszał. - Jesteś synem Daniela i Elisabeth? Oczy mężczyzny znieruchomiały. Wydawało się, że teraz wpatruje się prosto w chłopaka. Po długiej chwili przechylił głowę na bok i opuścił powieki. - Mówiłeś, że jak się nazywasz? - Trey... Trey Laporte. Starzec kiwnął głową. Cofnął się trochę i jedną ręką otworzył drzwi na oścież, drugą zaś wysunął w kierunku gościa. - Miło cię poznać, Treyu Laporte. Jestem Frank, twój wuj. Zabierz swoje rzeczy z samochodu i wejdź. 7

Trey patrzył, jak starzec idzie korytarzem, powłócząc nogami. Po chwili odwrócił się i wrócił do Galrotha, sięgając do kieszeni po telefon komórkowy. Ku jego rozczarowaniu zasięgu nie było. Gdy stojąc w drzwiach, zerkał do wnętrza domu wuja, pomyślał, że może nie ma tam nawet bieżącej wody, a co dopiero mówić o telefonie. Schował komórkę z powrotem do kieszeni i podszedł do samochodu. - A zatem to jest twój wuj - rzekł Galroth i spojrzał na dom. Trey skinął głową. - Możesz jechać. Dziękuję, że mnie tu przywiozłeś. - Też popatrzył na budynek; wciąż nie mógł uwierzyć, że mieszka w nim niewidoma osoba. - Zostanę tu kilka dni, tak sądzę. Nie mam zasięgu, więc chciałbym cię prosić, abyś poinformował Luciena, że dotarłem bezpiecznie i znalazłem wuja. Demon przez chwilę patrzył na niego. - Jesteś pewien, że nie chcesz, abym został? Otrzymałem instrukcje... - Wydaję ci nowe instrukcje - przerwał mu chłopak stanowczym tonem, co wcale nie było jego intencją, więc zaraz uśmiechnął się do demona. - Dziękuję ci, Galroth. Naprawdę. Wiem, że masz na względzie moje dobro i że wykonujesz tylko polecenia Luciena, ale naprawdę nic mi nie będzie. Lucien i Tom zjadą cię pewnie za to, że mnie tu zostawiłeś, a Tom jak nic wydrze się na ciebie i każe ci wracać. Ale ja tego nie chcę. Powiedz Lucienowi, że jestem bezpieczny, i przypomnij mu, że obiecał się nie wtrącać. Spróbuję się z nim skontaktować, ale teraz chcę spędzić trochę czasu z rodziną. Ponownie spojrzał na dom. - Nie wiem, kiedy uda mi się znaleźć czynny telefon, ale mam nadzieję, że zadzwonię za dzień lub dwa. Demon westchnął. Wsunął dłoń do kieszeni marynarki i wyjął małe pudełko, a gdy otworzył jego wieczko, chłopak zobaczył kilka kamyków, jakich jeszcze nigdy nie widział - żaden nie był większy niż kciuk. Były jasnoczerwone i prawie przezroczyste, a gdy Trey na nie spojrzał, zobaczył, że ich wnętrze wiruje i faluje, jakby wypełniała je żywa galaretowata substancja. Galroth wyjął jeden z kryształów i podniósłszy go pod światło, przyglądał mu się przez chwilę. Zadowolony z tego, co zobaczył, przyłożył kamień do ucha i nieco go wepchnął. Potem na chwilę odsunął dłoń, po czym wcisnął kamień jeszcze głębiej. Chłopak przyglądał się przerażony. - To chyba nie jest najmądrzejszy... Zamilkł, gdy zobaczył, że kamień schował się cały w uchu Galrotha. Miał już rzucić jakąś złośliwą uwagę, gdy demon wciągnął gwałtownie powietrze przez