Mojej rodzinie i przyjaciołom
ze specjalnymi podziękowaniami dla wszystkich
pracowników Lucasfilm, którzy pomogli
zbudować Siódmą wieżę, a zwłaszcza dla Sary
Hines, Jane Mason i Lucy Autrey Wilson,
Pradawny Statek spoczywał u stóp Góry Światła od
wielu wieków. Olbrzymi kadłub wykonany z nigdy
nie rdzewiejącego metalu był prototypem wszystkich
statków ludzi lodu, choć te budowano z kości i skóry sel
skinów Z biegiem lat jego poszycie pokryły świecące
mchy i porosty, przez co pokład i burty jarzyły się mięk
kim wielobarwnym światłem, rzadkim w świecie wiecznej
nocy. Nawet bez żagli i z połamanymi masztami Pradaw
ny Statek wydawał się ogromny. Był co najmniej pięć
razy większy od typowego klanowego żaglowca, miesz
czącego przecież ponad stu ludzi lodu wraz z całym
sprzętem i zapasami.
Tal, który jeszcze dwa tygodnie temu był przekonany,
że poza jego domem nie ma nic prócz lodu, nie mógł
uwierzyć, że ten płonący dziwnym blaskiem kształt był
kiedyś statkiem. Uznał zatem, że musi to być jakiś dziw
natury.
Przez trzynaście lat i dziewięć miesięcy swojego życia,
z wyjątkiem ostatnich czternastu dni, Tal mieszkał
w Zamku, nie przekraczając jego fizycznych i społecz-
7
ROZDZIAŁ
PIERWSZY
nych granic. Wychowywano go, by zajął swoje miejsce
wśród wybranych, mistrzów magii światła, i jak wszyscy
wybrani był pewien, że poza rozświetlonymi korytarza
mi, komnatami i wieżami Zamku nie ma absolutnie ni
czego. W lektorium uczono go, że istnieją tylko dwa ro
dzaje ludzi - wybrani i niżsi, którzy rodzą się po to, by
służyć tym pierwszym. Zycie w Zamku w żaden sposób
nie mogło przygotować go do spotkania z lodowym świa
tem i ludźmi lodu, ale dwa tygodnie codziennej walki
o przetrwanie skruszyły te pozornie niezłomne przeko
nania. Choć wciąż był wybranym, czego dowodził cień
patron u boku, jego niezachwiana pewność wrodzonej
wyższości została poważnie nadwątlona. Zaczął przyzwy
czajać się do myśli, że ludzie lodu nie byli niższymi, choć
mieli tylko swoje naturalne cienie. Nadal jednak uważał,
że tylko wybrani posiedli moc tworzenia rzeczy pięknych
i potężnych. Pradawny Statek, osobliwie piękny i rozta
czający dziwną aurę potęgi, musiał powstać w wyniku
działania nieznanych sił natury.
Sanie zaczęły wspinać się na lodowy stok. Sześć ciąg
nących je wresków zwolniło kroku. Ich gorące oddechy
zebrały się nad porożami w chmurę pary, a spod ostrych
trójdzielnych kopyt posypały się fontanny lodowych od
prysków Konwój zbliżał się do Pradawnego Statku. Ol
brzymi kadłub rósł, wypełniając sobą coraz większą część
nieba.
- To musi być jakiś dziw... - wymamrotał Tal i urwał,
kiedy uświadomił sobie, że to, na co patrzy, nie jest tylko
gigantyczną, oszlifowaną wiatrem skałą.
- Co mówisz? - spytała Milla.
8
Milla była dziewczyną z plemienia ludzi lodu, z którą
Tal musiał przemierzać lodową pustynię. Siedziała na
dnie sań i burta zasłaniała jej cały widok.
- Nic takiego - odrzekł Tal, potrząsając głową.
Kilka małych sopli oderwało się od jego maski i polecia
ło w stronę Milli. Nim zdążyły jej dotknąć, ręka dziewczy
ny błyskawicznie przecięła powietrze, odtrącając je na bok.
- Nie trzęś głową. To nieuprzejme strząsać lód na swo
ich towarzyszy - pouczyła Tala dziewczyna.
Tal wzruszył ramionami, obsypując Millę jeszcze ob-
fitszym deszczem lodu. Dziewczyna westchnęła i gwał
townym ruchem zsunęła kościaną maskę na twarz.
Tal obojętnie potraktował tę oczywistą demonstrację
wzgardy. Ludzie lodu przywiązywali wielką wagę do za
sad zasłaniania i odsłaniania twarzy, ale jego nie obcho
dziła ta barbarzyńska etykieta. Miał wrażenie, że lodowa
ły wiatr przenika jego ciało, z wolna zamrażając kości.
Wiedział z doświadczenia, że bez maski jego zęby i kości
policzkowe zdrętwiałyby z bólu na długie godziny.
Ignorując Millę, Tal jeszcze raz wyjrzał za burtę.
Chcąc nie chcąc musiał zaakceptować fakt, że twórcami
Pradawnego Statku byli ludzie, ale uparcie opierał się
myśli, że zbudowali go ludzie lodu.
Na grzbiecie lodowego stoku wojowniczka prowadzą-
ca zaprzęg zatrzymała się na chwilę, po czym skierowała
zwierzęta w stronę ścieżki, wyznaczonej przez szereg
świecących skał. Sanie ruszyły w mrok wzdłuż pokrętnej
i rozjarzonych punktów.
Statek stał w dolinie, kikutem złamanego masztu się-
gając poziomu szczytów wzgórz u podnóża Góry Światła -
9
góry, na której stał Zamek. Kiedy sanie znów ruszyły, Tal
spojrzał w czarne niebo. Zdezorientowany przez poświatę,
jaką otoczony był Statek, musiał zadrzeć głowę znacznie
wyżej, niż się spodziewał, nim ujrzał odległe światła Zamku.
Zamek był daleko większy od Pradawnego Statku,
a jego blask był jedyną jasnością na całkowicie ciemnym
niebie. Siedem wież pięło się wysoko i znikało w Sferze,
która chroniła cały świat przed słońcem.
Widok odległego domu podziałał na Tala kojąco.
Przez całe życie wpajano mu przekonanie, że na świecie
liczą się tylko wybrani, że tylko wybrani potrafią tworzyć
rzeczy wielkie. Zamek był największą budowlą na świe
cie. Przy nim Pradawny Statek ludzi lodu nie wyglądał
już tak imponująco.
- Piękny, prawda? - powiedziała Milla.
Tal spojrzał w dół. Nigdy dotąd nie słyszał w głosie
Milli takiego zachwytu. Przez chwilę myślał, że nareszcie
doceniła wspaniałość Zamku, ale zaraz pojął, że podnio
sła się tylko po to, by popatrzeć na Pradawny Statek.
- Czy nie powinnaś leżeć? - spytał, nieco zirytowany.
Milla odniosła poważne rany w pojedynku z jedno
okim merwinem, niebywale groźnym stworzeniem, które
od czubka rogu do ogona było dłuższe niż sanie i sześć
zaprzężonych do nich wresków. Tał zdołał oślepić bestię,
wypalając jej zdrowe oko promieniem z heliorytu, ale to
Milla zabiła potwora. Starał się o tym pamiętać w chwi
lach, gdy jego towarzyszka była szczególnie kąśliwa.
- To kolebka naszego ludu - powiedziała Milla. -
Wiele legend opowiada o tym statku. Wiele naszych naj
wspanialszych sag zaczyna się i kończy tutaj.
10
Dziewczyna przerwała i zaczerpnęła haust mroźnego
powietrza. Musiały zaboleć ją płuca, ale nie okazała tego
po sobie.
Zielony lód, krąg kamieniem rozświetlony
Czarną krwią splamion, zakrzepłą i zimną
Czerwona wstążka w brodę wpleciona
Ragnara, co wiele dni temu skonał, a teraz wraca
Białe wreski niosą go do domu
Tal nic nie powiedział. Zauważył już, że bohaterami
wszystkich poematów ludzi lodu byli ludzie, którzy zgi
nęli bohaterską śmiercią na lodzie.
- Pradawny Statek jest domem Dziewic Tarczy - do
dała Milla.
Tal zrozumiał, dlaczego Milla tak kurczowo zaciska
dłonie na burcie sań, wbijając wzrok w Statek. Dziewice
Tarczy przemierzały lodowe pustkowia, godząc zwaśnio
ne klany, tropiąc złoczyńców i zabijając niebezpieczne
stworzenia. Z tego, co Tal zdążył podpatrzeć i podsłu
chać, wynikało, że do ich szeregów przyjmowano jedynie
przerażające wojownicze kobiety, całkowicie pozbawione
poczucia humoru.
Milla wpatrywała się w Statek, ignorując ból w boku.
Całe swoje życie poświęciła temu, by zostać Dziewicą
Tarczy. Ludzie lodu mierzyli swój wiek licząc kręgi. Krąg
był czasem, w jakim statek klanu okrążał świat, podąża
jąc za nieustannie migrującym żywym morzem selskinów.
Milla już od swojego czwartego kręgu, kiedy była jeszcze
małą, ale zawziętą dziewczynką, niestrudzenie ćwiczyła,
11
pragnąc zostać najlepszą łyżwiarką, mistrzynią w posłu
giwaniu się wszelkimi rodzajami broni i najodważniej
szym myśliwym. Teraz, choć liczyła sobie zaledwie czter
naście kręgów, była wyjątkowo groźną wojowniczką,
nawet wedle norm jej walecznej rasy. Dowiodła tego
w walce z jednookim merwinem.
Niewielu ludzi lodu zdołałoby pokonać to zwierzę, na
wet biorąc pod uwagę fakt, że Tal oślepił je swoim helio-
rytem. Ten właśnie merwin był dobrze znany ze swojej
przebiegłości i siły. Pełna drużyna dwunastu Dziewic Tar
czy tropiła go od wielu snów. Wojowniczki przybyły zbyt
późno, by podjąć walkę z bestią, ale w samą porę, by ura
tować Tala i poważnie ranną Millę.
Dziewczyna z wahaniem popatrzyła na cień leżący
u stóp Tala. Wyglądał zupełnie zwyczajnie, ale tylko dla
tego, że gdyby nie zachowywał się jak normalny cień,
Dziewice Tarczy natychmiast uśmierciłyby chłopca. Mil-
la widziała wcześniej, jak porusza się i przybiera rozma
ite kształty. Tal nazywał go cieniem patronem. Ponieważ
Milla pomieszała swoją krew z krwią Tala w rytuale przy
sięgi, patron mógł służyć także jej. Dzięki temu zdołał
zasklepić jej rany, nim na miejsce starcia z merwinem
przybyły wojowniczki.
Milla nie była pewna, czy jest mu za to wdzięczna.
W legendach ludzi lodu cienie obdarzone wolą były wcie
leniem zła. Dziewczyna miała nadzieję, że nie zostanie
uznana za skażoną dotykiem patrona i nie odmówią jej
przez to wstąpienia w szeregi Dziewic Tarczy.
Kiedy Milla rozmyślała o wojowniczkach, z ciemności
nagle wyłoniła się Arla, Matka Tarczy i przywódczyni
12 •
drużyny. Nie zatrzymując się, by odpiąć od stóp długie
kościane listwy, na których ślizgała się po lodzie, wyćwi
czonym ruchem wskoczyła na płozę sań.
Na widok wojowniczki Tal odruchowo cofnął się i sku
lił. Arla przewyższała go o ramień, a jej ruchy nieodpar
cie kojarzyły się z groźbą i przemocą. Miała błękitne
i zimne jak lód oczy, których, kiedy Tal na nią patrzył,
nie zamykała nawet na chwilę. Na jej prawej ręce widnia
ły straszliwe blizny; Milla twierdziła, że to pozostałość
po potyczce z opancerzonym kralem. Podobno Arla we
tknęła mu rękę do paszczy, by przeciąć gardło od środka.
Poza lodowatym spojrzeniem, pod maską Arli kryła się
niezwykle piękna twarz, okolona koroną złotych włosów.
Talowi trudno było się pogodzić z tymi sprzecznościami.
- Tylko Dziewice Tarczy mogą oglądać wejście do Pra
dawnego Statku - oznajmiła Arla, wydobywając z jednej
z licznych kieszeni w wierzchnim futrze dwa długie paski
ze skóry wreska. - Zawiążcie sobie tym oczy, najciaśniej,
jak tylko się da. Jeśli spróbujecie je zdjąć, karą będzie
śmierć.
- Czy muszę to zakładać, Matko Tarczy? - spytała ża
łośnie Milla.
Podjęła już pierwszy krok na drodze do zostania nowi-
cjuszką w szeregach Dziewic Tarczy. Zadaniem, którego
wypełnienie uczyniłoby ją pełnoprawną Dziewicą Tarczy,
było bezpieczne doprowadzenie Tala do Zamku i zdoby
cie tam nowego heliorytu dla jej klanu.
- Jeszcze nie jesteś Dziewicą Tarczy - zauważyła Arla.
- Tutaj zajmujemy się tym, co jest, a nie tym, co mogło
by być.
13
Milla ściągnęła brwi, ale nic nie powiedziała. Wzięła
opaskę i starannie zawiązała nią sobie oczy Tal uczynił to
samo. Przez chwilę walczył z pokusą, by zsunąć ją i cokol
wiek widzieć. Ostatecznie był wybranym z Zamku i tutaj
nikomu nie musiał okazywać posłuszeństwa. Jednak w gło
sie Arli, mówiącej: „karą będzie śmierć", pobrzmiewało
zdecydowanie, które odwiodło go od zamiaru podglądania.
Dziwnie było podróżować, nie widząc dokąd, ale Tal
nie miał nic przeciwko opasce, jeżeli tylko tam, gdzie zo
stanie zdjęta, będzie światło. Nawet w najgorszych chwi
lach, jakie spędził poza Zamkiem, w pobliżu zawsze było
źródło choćby najsłabszego blasku. Na przykład jego wła
sny helioryt - teraz martwy kawałek skały, odkąd zużył
cały jego zasób energii do oślepienia merwina. Wielka ro
dzina Milli, klan Tułaczy, oświetlała drogę przed swoim
statkiem dużym, lecz przygasającym już heliorytem, za
wieszonym na szczycie masztu. Tal zaczął już nawet
przywykać do bladej poświaty, sączącej się z plecionych
latarni ze świecącymi ćmami w środku, takich jakie koły
sały się przy burtach sań.
Tal był więźniem Dziewic Tarczy, a mimo to czuł się
zaskakująco bezpiecznie. Wiedział, że jego strażniczki
obronią go przed merwinem, samotnym selskinem albo
którymkolwiek ze straszliwych mieszkańców świata lodu,
jakich mogli napotkać na swojej drodze. Tal był przeko
nany, że kiedy dotrą już do Pradawnego Zamku, gdzie
miał zostać osądzony, Matka Krona uwierzy w jego opo
wieść i puści go do domu.
Na myśl o domu poczuł niepokój. W czasie, jaki spę
dził poza Zamkiem, w jego rodzinie mogło się zdarzyć
14
wiele złych rzeczy. Jego ojciec Rerem zaginął bez wieści.
Matka Grala była bardzo chora, a młodszy brat Gref zo
stał porwany przez mrokostwora, kiedy w ślad za Talem
wspinał się na zewnętrzne mury Czerwonej Wieży. Na
domiar złego, pewni wysoko postawieni i wpływowi wy
brani najwyraźniej działali na szkodę Tala, choć chłopiec
nie miał pojęcia, dlaczego. Próbował przekonać sam sie
bie, że w istocie nie byli jego wrogami, a tylko folgowali
swojemu złemu nastrojowi albo próbowali zabić nudę.
W głębi duszy wiedział jednak, że to nieprawda. Nie
mógł przestać o tym myśleć, choć robiło mu się od tego
niedobrze. Próbował znaleźć przyczynę, dla której ktoś
mógłby pragnąć zdegradowania go do purpurytów albo
wykluczenia z grona wybranych i uczynienia niższym.
Celowo nie drążył tego dalej. Ostatecznie żaden z wybra
nych nie mógł pragnąć, by Rerem nigdy nie powrócił
z wyprawy. Nikt z nich nie mógł pragnąć śmierci Grali.
- Muszę tam wrócić - szepnął do siebie.
Tuż obok rozległ się szelest i Tal pojął, że Milla go
usłyszała. Przygryzł wargę, zły na siebie za to, że w ogó
le się odezwał. Dziewczyna weźmie to za kolejny dowód
jego słabości.
- Cicho! - warknęła Arla.
Tal drgnął. Nie zdawał sobie sprawy, że Matka Tarczy
wciąż była z nimi. Zachowywała się niezwykle cicho, po
dobnie jak pozostałe wojowniczki.
Odtąd podróżowali w całkowitej ciszy, naruszanej je
dynie poskrzypywaniem sań i chrzęstem okruchów lodu
pod płozami. Wreszcie sanie zatrzymały się. Tal usłyszał
odgłosy krzątaniny. To wojowniczki wyprzęgały wreski
15
i odprowadzały je dokądś przy charakterystycznym chro
bocie trójdzielnych kopyt.
- Weź mnie za rękę - poinstruowała Arla, unierucha
miając dłoń Tala w żelaznym uścisku. - Milla, ciebie za
niesiemy.
- Mogę iść! - zaprotestowała dziewczyna.
Tal wiedział, że Milla przecenia swoje siły. Nawet sia
danie przychodziło jej z trudnością. Róg merwina otwo
rzył cały jej bok i choć wojowniczki wyleczyły ranę bar
dzo szybko - za pomocą smrodliwej maści i dziwnego
rytmicznego zaśpiewu - Milla straciła mnóstwo krwi
i była bardzo osłabiona.
Tal ścisnął dłoń Arli i pozwolił wyprowadzić się z sań.
Początkowo szli po lodzie - Tal chwiejnie, na rozjeżdża
jących się nogach, Arla pewnie odmierzanymi krokami.
- Uwaga na próg! - ostrzegła wojowniczka.
Chrzęst lodu pod podeszwami ustąpił głębokim
dźwięcznym uderzeniom. Tal odniósł wrażenie, że stąpa
po metalowej płycie. Zdziwił się, bo w świecie ludzi lodu
nigdy dotąd nie spotkał się z metalem. Wszystko, co mie
li, sporządzone było z kamienia albo kości, skóry, jelit,
zębów i innych części ciała zwierząt.
A jednak pod stopami czuł metal. Kiedy wiatr nagle
ustał, Tal pomyślał, że musieli wejść do jakiegoś pomiesz
czenia. Być może byli już we wnętrzu Pradawnego Statku.
Tal wyciągnął wolną rękę w bok i jego palce dotknęły
całkowicie gładkiej powierzchni. Mogła to być precyzyj
nie wypolerowana skała, drewno... albo metal. Chłopiec
stuknął w ścianę i usłyszał dźwięczny odgłos, tym razem
przytłumiony przez futro rękawicy. Zrobiłby to samo po
16
drugiej stronie, ale Arla ściskała jego dłoń tak mocno, że
nawet gdyby chciał, nie mógłby jej uwolnić.
Odgłos kroków znów się zmienił. Tal poczuł pod sto
pami miękkość, przywodzącą na myśl trawę, jaka rosła
w ogrodowych komnatach Zamku. Tutaj jednak z pewno
ścią było zbyt zimno, by ziemia mogła cokolwiek urodzić,
nawet jeśli wiatr przynosił jakieś nasiona.
Arla prowadziła chłopca w milczeniu, niespodziewa
nymi zmianami kierunku całkowicie pozbawiając go
orientacji. Co pewien czas zatrzymywała się, by okręcić
go kilka razy dookoła, lub wprowadzała na schody, wio
dące to w górę, to w dół. Tal bardzo chciał zedrzeć opa
skę z oczu, ale wolał nie ryzykować.
Nareszcie zatrzymali się. Arla puściła jego rękę i zdjęła
opaskę. Tal otworzył oczy. Znajdował się w obszernym po
mieszczeniu tworzącym idealny prostopadłościan. Ściany
i strop wykonano z ciemnozłotego metalu, wypolerowane
go tak doskonale, że Tal widział w nich swoje odbicie. Pod
łogę pokrywał gruby dywan, uszyty z dużych kwadratów
futra. W każdym z czterech kątów stał róg merwina
z wprawionym w czubek heliorytem. Kamienie wypełnia
ły komnatę jasnym jednolitym światłem. W takim oświe
tleniu nie mogły istnieć cienie, co oczywiście nie dotyczy
ło patrona Tala, który robił, co mógł, by pozostawać jak
najmniej widoczny, kuląc się u stóp swojego pana.
Na środku pomieszczenia stał długi stół z pożółkłej
kości, uginający się pod ciężarem kolekcji noży i kocioł
ków, stosu czarnych wilgotnych korzeni oraz wielkiej bry
ły bladoróżowego mięsa. Przy stole stała bardzo stara ko
bieta, całkowicie pochłonięta krojeniem mięsa w cienkie,
17
niemal przezroczyste plastry. Nóż, którym to robiła, spo
rządzony był z tego samego złotego metalu, z jakiego wy
konano ściany. Było to pierwsze metalowe narzędzie, ja
kie Tal ujrzał od chwili, gdy opuścił Zamek.
Tal najwyższym wysiłkiem woli zdołał oderwać oczy
od ostrza, które miarowymi hipnotycznymi ruchami
przenikało przez różową tkankę. Dopiero wtedy spo
strzegł, że staruszka ma takie same mleczne oczy, jak
Krona ze statku Tułaczy. Musiała być ociemniała, choć
przeczyła temu pewność, z jaką posługiwała się nożem.
Narzędzie wznosiło się i opadało w rytmie serca Tala,
sprawnie odkrawając cienkie plastry mięsa i ani przez
chwilę nie zagrażając palcom kobiety.
W komnacie czekała jeszcze jedna osoba: młodsza Kro
na siedząca na zydlu w kącie i uporczywie wpatrująca się
w Tala. W jej oczach można było dostrzec srebrne błyski,
jakby połyskiwały w nich rtęciowe krople. Wszystkie Kro-
ny robiły upiorne wrażenie. Ich oczy, jeśli nie były zaciąg
nięte mleczną mgłą, świeciły nadnaturalnym blaskiem
i zdawały się przewiercać człowieka na wylot.
Stara kobieta, oprócz tego, że posługiwała się nożem
bez najmniejszych trudności, najwyraźniej dobrze wie
działa, kto ją odwiedził. Nie przerywając krojenia, pod
niosła głowę i powiedziała:
- Przyprowadziłaś nam gości, Arla. Milla, Tal, witam
na pokładzie Pradawnego Statku.
Uniosła nóż i metal błysnął złotym refleksem.
- Czekałam na was - dodała Krona, zatapiając ostrze
w bryle mięsa.
ROZDZIAŁ
DRUGI
- Pozdrawiamy cię, Matko Krono - powiedziała Milla,
uderzając jedną pięścią o drugą w geście powitania.
Tal sięgnął po swój helioryt, by na znak szacunku ofia
rować staruszce światło, ale przypomniawszy sobie, że
klejnot jest martwy, po prostu pochylił głowę w ukłonie.
Matka Krona odłożyła nóż, po czym wzięła ze stosu
garść pasków czarnego warzywa i zawinęła je po kolei
w ukrojone plastry mięsa. Sporządzone w ten sposób por
cje ułożyła na talerzach z półprzejrzystej kości.
- Podejdźcie tu i jedzcie - powiedziała. - Porozma
wiamy.
Przy stole nie było krzeseł, więc Milla i Tal po pro
stu stanęli przy krawędzi blatu. ArLa i druga Krona nie
poruszyły się. Najwyraźniej zaproszenie ich nie doty
czyło.
Tal spojrzał w dół na podsunięty talerz i zapragnął, by
zaproszenie nie dotyczyło także jego. Mięso okazało się
surowe, a czarne paski, które brał za posiekane korzenie
jakiegoś warzywa, wcale nimi nie były. Przede wszystkim
były mokre i wyglądały na lepkie. Tal zamknął oczy i po-
konując obrzydzenie, wsunął sobie do ust zrolowany pla
ster mięsa. Połknął go tak szybko, że prawie nie poczuł
smaku.
- To rzadki przysmak - powiedziała Matka Krona
z uśmiechem, który jeszcze bardziej uwidocznił zmarszcz
ki wokół jej zamglonych oczu. - Ryba kerusk i wodorosty.
Spod lodu.
- Spod lodu? - zdziwił się Tal.
To było niemożliwe. Jak można dostać się pod lód? Tal
wiedział, że można wyciąć otwór tam, gdzie lód jest cien
ki, i łapać ryby linką z haczykiem i przynętą, ale jakże tu
zbierać podwodne rośliny?
- Mamy swoje sposoby - powiedziała staruszka. -
A teraz, Tal, chciałabym zobaczyć twój cień.
- Jest tutaj - nerwowo odrzekł Tal, wskazując palcem
miejsce u swoich stóp, gdzie kulił się jego patron. Czuł się
dziwnie, pokazując swój cień niewidomej kobiecie.
- Nie! Chcę zobaczyć, jak chodzi bez ciebie.
Głos staruszki stał się ostry i surowy. Tal spojrzał na
nią, zastanawiając się, czy jej zaćmione oczy mogą cokol
wiek zobaczyć. A może matka Krona postrzegała świat
w jakiś inny sposób?
- Patronie, patronie - wyszeptał Tal, zerkając niepew
nie na Millę i Arlę - przyjmij inną postać, najmniej groź
ną, jaką znasz.
Jeszcze nie skończył mówić, gdy patron przestał uda
wać cień chłopca i przemienił się w zwierzę. Tal ode
tchnął z ulgą, widząc, że patron przybrał kształt dattu,
małego niegroźnego gryzonia, zamieszkującego stoki tra
wiastych wzgórz Aeniru.
- Strzeżcie się cienia, który chodzi samotnie - wy
mamrotała Arla.
Wojowniczka widziała, jak patron pomagał Milli
utrzymać się przy życiu po walce z merwinem, ale potem
zagroziła Talowi, że go zabije, jeśli cień opuści go choćby
na chwilę. Tal śmiałby się z niej, gdyby groźba nie była
tak realna. Ludzie lodu być może byli bardziej rozwinię
ci niż niżsi, ale tylko odrobinę. Gdyby wiedzieli, jak moż
na wykorzystywać moc heliorytów, nie obawialiby się
dziecięcych patronów, takich jak cień Tala. Tal wątpił, czy
ludzi lodu w ogóle można nauczyć posługiwania się he-
liorytami. Wymagało to zdolności do ogniskowania mo
cy myśli, a z tego, co widział, ludzie lodu rzadko zaprzą
tali sobie głowę myśleniem. Polegali na wyostrzonych
zmysłach i instynkcie w połączeniu z przemocą.
- To nie jest jeden z tych cieni - powiedziała nagle
Matka Krona. - To coś mniejszego, co w dodatku wciąż
tkwi w swoim dzieciństwie. Cienie, jakich powinnyśmy
się obawiać, nie mogą zmieniać kształtu.
- Mrokostwory? - spytał Tal, nie mogąc powstrzymać
uśmiechu wyższości. Choć miał za sobą kilka nieprzyjem
nych przejść z mrokostworami, wciąż były one jedynie
narzędziem w rękach wybranych. - To przecież tylko słu
dzy. Jak niżsi. Każdy musi być posłuszny swojemu panu,
a żaden wybrany nie wysłałby mrokostwora przeciwko
wam. Po co? Poza Zamkiem nie ma nic, co mogłoby za
interesować prawdziwego wybranego. Nikt z nas nigdy
nie zadał sobie nawet tyle trudu, by sprawdzić, czy cokol
wiek jest na zewnątrz, a jeśli nawet ktoś kiedyś na to
wpadnie, nie sądzę, by zainteresował go...
21
Tal zamilkł w pół zdania. Trudno było to wyjaśnić, nie
popadając w grubiaństwo.
- Być może - odparła chłodno Matka Krona. - My
jednak wiemy swoje o waszym Zamku i jego siedmiu wie
żach. Bywało już, że cienie schodziły z Góry Światła.
Tal milczał, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Matka Kro
na najprawdopodobniej usiłowała wywrzeć na nim wraże
nie. Wątpił, by wiedziała cokolwiek o Zamku i mieszkają
cych w nim wybranych. W każdym razie jeśli posiadła
jakąś wiedzę, to na pewno bardzo powierzchowną.
- Pragnę tylko wrócić do domu - wymamrotał po
dłuższej chwili. - Muszę tam wrócić i zdobyć nowy helio-
ryt... Dwa helioryty - dodał w ułamek sekundy po tym,
jak Milla posłała mu wściekłe spojrzenie. - Jeden dla kla
nu Tułaczy.
- Owszem - przytaknęła Matka Krona.
Staruszka ujęła nóż i z rozmachem wbiła go w różo
wiejącą na środku stołu bryłę mięsa. Tal podskoczył. Mil
la nawet nie mrugnęła.
- Odkąd Pradawny Statek znalazł się w tym miejscu
- podjęła kobieta - i odkąd Dziewice Tarczy patrolują
okoliczne wzgórza, nikomu jeszcze nie pozwoliłyśmy
wspiąć się na Górę Światła. Dlaczego miałybyśmy po
zwolić na to tobie?
Tal wbił wzrok w podłogę, usiłując wymyślić jakikol
wiek powód, który ludzie lodu mogliby uznać za ważny.
Nic nie przychodziło mu do głowy. Żadne mądre słowa.
Żadne błyskotliwe odpowiedzi. Tylko jedna prawda.
- To mój dom - wyszeptał Tal z rozpaczą. - Tam jest
moje miejsce.
22
- Tak - przyznała Matka Krona. - Ludzie lodu wraca
ją do statku. Ale kiedy wybrany zmierza do domu, idzie
do Zamku.
Staruszka obeszła stół dookoła i stanęła obok Tala. By
ła od niego wyższa o głowę. Miała na sobie lekkie futrza
ne szaty, a na jej nagich rękach widniało wiele szpetnych
blizn. Z tej odległości mgła zasnuwająca jej oczy przypomi
nała bardziej mętne światło owadzich latarni niż zaćmie
nie wywołane podeszłym wiekiem lub chorobą.
Blizny świadczyły o tym, że Matka Krona była nie
gdyś waleczną Dziewicą Tarczy. Nawet teraz, jeśli chcia
ła, potrafiła wyglądać groźnie i zaczepnie.
- Jakże mamy oddać cię wybranym, nie otwierając dro
gi powrotnej do nas: drogi, jaką mogłyby podążyć cienie?
- Tego nie wiem - powiedział Tal - ale Matka Krona
z klanu Tułaczy powiedziała, że wrócę, prawda?
Koniec zdania skierowany był do Milli, która słyszała
dziwną przepowiednię na statku Tułaczy. Odpowiedziała
jednak Matka Krona.
- „Zamek twym domem, lecz domem on nie jest" -
wyrecytowała, powtarzając słowo w słowo tekst przepo
wiedni. - Nawet dla nas, Kron, prawda w tym, co widzi
my, nie zawsze jest oczywista. Powiedz mi, Matko Tarczy,
co twoim zdaniem powinnyśmy uczynić z Talem?
- Oddajmy go lodom - odrzekła Arla z nieruchomą
twarzą.
- Co?! - wrzasnął Tal. Propozycja była jednoznaczna.
- A ty, Milla? - staruszka nie zwróciła uwagi na jego
okrzyk. - Co powinnyśmy zrobić z chłopcem, związanym
przysięgą z tobą i twoim Zadaniem?
23
- Matko Krono, klan Tułaczy potrzebuje nowego he-
liorytu - powiedziała Milla.
Tal spojrzał na nią z wdzięcznością, ale dziewczyna
unikała jego wzroku.
- Podobnie jak Tropiciele Selskinów, Ostre Harpuny,
Południowy Zakątek i wiele innych - odparła Matka Kro-
na. - Wiele klanów. Zbyt wiele. Dlatego właśnie nie od
damy cię lodom, Tal. Nie, dopóki jesteś użyteczny.
- Jak? - spytał Tal, choć już się domyślał.
- Helioryty - powiedziała Krona. - Stare kamienie
umierają i choć od czasu do czasu znajdujemy inne, nie
świecą one długo. Dlaczego klejnoty, które spadają nam
z nieba, gasną tak szybko? Tego nie wiemy. To, jak i wie
le innych rzeczy, niepokoi nas. Klany potrzebują heliory-
tów. Krony potrzebują wiedzy. Dlatego też postanowiły
śmy, że być może pozwolimy ci wrócić do twojego
Zamku. Pójdź za mną.
Staruszka odwróciła się i podeszła do ściany. Odsunę
ła kotarę ze skrawków futra, by odsłonić otwarte drzwi.
- Ty także, Milla. Matko Tarczy, możesz nas zostawić.
„Być może". Tal pomyślał, że zwrot ten często jest
sposobem na powiedzenie „nie". Jednak tym razem
z pewnością oznaczało to „tak". Kłopot w tym, że znając
ludzi lodu, domyślał się, że najpewniej tkwi w tym jakiś
haczyk. Tal już raz musiał przysiąc, że zdobędzie helioryt
dla klanu Tułaczy. Być może Matka Krona też chciała ta
ki kamień? Tal złożyłby każdą przysięgę. Każdą, byle do
stać się do domu. O konsekwencje będzie martwił się
później.
•
ROZDZIAŁ
TRZECI
Matka Krona poprowadziła Tala i Millę krótkim ko
rytarzem do olbrzymiej komnaty. Tal pomyślał, że
niegdyś musiała to być główna ładownia statku. W po
mieszczeniu panował osobliwy półmrok. Źródłem światła
była mieszanka małych heliorytów, owadzich latarni i peł-
gatek - galaretowatych stworzeń, zamkniętych w przezro
czystych rurach i jarzących się zielonkawą poświatą.
Wszystko to razem tworzyło przedziwną iluminację: mie
szaninę świateł o różnych barwach i jasności. Jakby mało
było tych dziwów, Tal zorientował się, że nie jest w stanie
określić, skąd dobiegają poszczególne pasma blasku.
Na środku pomieszczenia znajdowało się coś, co wy
glądało jak gigantyczna plansza do gry. Idąc za Matką
Kroną, Tal oszacował jej długość na osiemdziesiąt ramie-
ni, a szerokość na czterdzieści. Jeden jego krok równał się
w przybliżeniu jednemu ramieniowi.
Plansza - czy cokolwiek to było - zajmowała większą
część podłogi. Zerkając na nią ukradkiem, Tal zauważył,
że tworzyło ją wiele tysięcy kwadratowych płytek. Po jej
powierzchni poruszało się dwadzieścia lub trzydzieści
25
dziewcząt w miękkich łapciach, przesuwając małe mode
le lodowych statków, albo, nieco rzadziej, wymieniając
płytki na inne. Wszystkie dziewczęta były mniej więcej
w wieku Milli i Tala. Żadna nie mogła mieć więcej niż
czternaście lat. Ubrane były w jednakowe lekkie futra,
białe, ozdobione wzorami z czarnych pasków. Tal nie
miał pojęcia, ze skóry jakiego zwierzęcia je zrobiono. Nie
była to czarna lśniąca skóra selskina, z jakiej wykonano
zbroję Milli, ani miękkie brązowe futro wreską, jakim
podbite były rękawice Tala. Również czarno-białego wzo
ru Tal nie widział dotąd na ubraniu żadnego człowieka
lodu. Arla i jej Dziewice Tarczy nosiły czarne napierśniki,
napięstniki i nagolenniki ze skóry selskina, zakładane na
białe kożuchy ozdobione srebrnymi pasami.
Dziewczęta pracowały pod kierunkiem siedmiu ko
biet, siedzących na wysokich plecionych fotelach, rozsta
wionych w równych odstępach wokół olbrzymiej planszy.
Tal uznał, że kobiety muszą być Kronami. Wszystkie
miały dziwnie rozjarzone oczy, tak jak Krona Tułaczy al
bo kobieta, która siedziała w kącie złotej komnaty. Tal za
stanawiał się, co rozpalało w ich oczach ów blask i co ta
kiego przemieniało go w mleczną mgłę, kiedy stawały się
Matkami Kronami.
Siedem Kron patrzyło w przestrzeń, pozornie nie
zwracając najmniejszej uwagi na planszę. Jednak co pe
wien czas ta lub owa kiwała zakrzywionym palcem, przy
wołując do siebie jedną z dziewczyn. Po szeptanej wymia
nie zdań dziewczyna wracała na planszę, by przesunąć
model statku lub wymienić płytkę na inną, wyjętą z prze
gródki, których całe rzędy stały pod ścianami.
26
Kiedy podeszli do planszy, dziewczęta porzuciły na
chwilę swoje zajęcia, by pozdrowić Matkę Kronę klaśnię-
ciem pięści. Staruszka zatrzymała się przy krawędzi plan
szy i Tal skorzystał z okazji, by lepiej przyjrzeć się kwa
dratowym płytkom. Podszedłszy bliżej zauważył, że na
każdej widnieją szeregi symboli, jarzących się słabą po
światą. Licząc pośpiesznie, oszacował liczbę płytek na ty
siąc czterysta, a modeli statków na czterysta lub pięćset.
Zauważył też, że na samym środku planszy znajduje się
model, który nie jest statkiem. To była góra z budowlą na
samym szczycie. Budowla miała siedem wież, połyskują
cych wprasowanymi w ściany mikroskopijnymi odpry
skami heliorytów Niewątpliwie był to Zamek i Góra
Światła. Poniżej stał model Pradawnego Statku, pokryty
takimi samymi świecącymi mchami, jakie porastały ory
ginał.
- To jest mapa - wyrwało się Talowi.
Każda płytka symbolizowała pewien obszar - Tal nie
miał pojęcia, jak duży - a pokrywające ją symbole ozna
czały rodzaj terenu, a może stan lodu. Ruchome modele
różniły się od siebie. Każdy reprezentował inny klan i je
go statek.
Tal spojrzał na Millę. Wpatrywała się w pląsające po
planszy dziewczęta wzrokiem wyrażającym bezmierną tę
sknotę. To musiały być początkujące Dziewice Tarczy,
które wypełniły już swoje Zadanie i rozpoczęły szkolenie.
Były tym, czym z całego serca pragnęła stać się Milla.
- Nazywamy to Tablicą Zdarzeń. To mapa klanów -
powiedziała Matka Krona. - Przyjrzyj się uważnie stat
kom, Tal.
27
Siódma wieża ZAMEK Garth Nix Tłumaczył Bartłomiej Ulatowski EGMONT
Tytuł oryginału: Castle © 2000 Lucasfilm Ltd &TM. Ali rights reserved © First Scholastic printing, 2000 © for the Polish edition by Egmont Polska Sp. z o. o., Warszawa 2002 Projekt okładki: Madalina Stefan, Steve Rawlings Redakcja: Marek Karpiński Korekta: Anna Sidorek Wydanie pierwsze, Warszawa 2002 Egmont Polska Sp. z o. o. 01-029 Warszawa, ul. Dzielna 60 Id. (22) 838 41 00 ISBN 83-237-1498-3 Opracowanie typograficzne, skład i łamanie: Grażyna Janecka Druk: Prasowe Zakłady Graficzne w Koszalinie
Mojej rodzinie i przyjaciołom ze specjalnymi podziękowaniami dla wszystkich pracowników Lucasfilm, którzy pomogli zbudować Siódmą wieżę, a zwłaszcza dla Sary Hines, Jane Mason i Lucy Autrey Wilson,
Pradawny Statek spoczywał u stóp Góry Światła od wielu wieków. Olbrzymi kadłub wykonany z nigdy nie rdzewiejącego metalu był prototypem wszystkich statków ludzi lodu, choć te budowano z kości i skóry sel skinów Z biegiem lat jego poszycie pokryły świecące mchy i porosty, przez co pokład i burty jarzyły się mięk kim wielobarwnym światłem, rzadkim w świecie wiecznej nocy. Nawet bez żagli i z połamanymi masztami Pradaw ny Statek wydawał się ogromny. Był co najmniej pięć razy większy od typowego klanowego żaglowca, miesz czącego przecież ponad stu ludzi lodu wraz z całym sprzętem i zapasami. Tal, który jeszcze dwa tygodnie temu był przekonany, że poza jego domem nie ma nic prócz lodu, nie mógł uwierzyć, że ten płonący dziwnym blaskiem kształt był kiedyś statkiem. Uznał zatem, że musi to być jakiś dziw natury. Przez trzynaście lat i dziewięć miesięcy swojego życia, z wyjątkiem ostatnich czternastu dni, Tal mieszkał w Zamku, nie przekraczając jego fizycznych i społecz- 7 ROZDZIAŁ PIERWSZY
nych granic. Wychowywano go, by zajął swoje miejsce wśród wybranych, mistrzów magii światła, i jak wszyscy wybrani był pewien, że poza rozświetlonymi korytarza mi, komnatami i wieżami Zamku nie ma absolutnie ni czego. W lektorium uczono go, że istnieją tylko dwa ro dzaje ludzi - wybrani i niżsi, którzy rodzą się po to, by służyć tym pierwszym. Zycie w Zamku w żaden sposób nie mogło przygotować go do spotkania z lodowym świa tem i ludźmi lodu, ale dwa tygodnie codziennej walki o przetrwanie skruszyły te pozornie niezłomne przeko nania. Choć wciąż był wybranym, czego dowodził cień patron u boku, jego niezachwiana pewność wrodzonej wyższości została poważnie nadwątlona. Zaczął przyzwy czajać się do myśli, że ludzie lodu nie byli niższymi, choć mieli tylko swoje naturalne cienie. Nadal jednak uważał, że tylko wybrani posiedli moc tworzenia rzeczy pięknych i potężnych. Pradawny Statek, osobliwie piękny i rozta czający dziwną aurę potęgi, musiał powstać w wyniku działania nieznanych sił natury. Sanie zaczęły wspinać się na lodowy stok. Sześć ciąg nących je wresków zwolniło kroku. Ich gorące oddechy zebrały się nad porożami w chmurę pary, a spod ostrych trójdzielnych kopyt posypały się fontanny lodowych od prysków Konwój zbliżał się do Pradawnego Statku. Ol brzymi kadłub rósł, wypełniając sobą coraz większą część nieba. - To musi być jakiś dziw... - wymamrotał Tal i urwał, kiedy uświadomił sobie, że to, na co patrzy, nie jest tylko gigantyczną, oszlifowaną wiatrem skałą. - Co mówisz? - spytała Milla. 8
Milla była dziewczyną z plemienia ludzi lodu, z którą Tal musiał przemierzać lodową pustynię. Siedziała na dnie sań i burta zasłaniała jej cały widok. - Nic takiego - odrzekł Tal, potrząsając głową. Kilka małych sopli oderwało się od jego maski i polecia ło w stronę Milli. Nim zdążyły jej dotknąć, ręka dziewczy ny błyskawicznie przecięła powietrze, odtrącając je na bok. - Nie trzęś głową. To nieuprzejme strząsać lód na swo ich towarzyszy - pouczyła Tala dziewczyna. Tal wzruszył ramionami, obsypując Millę jeszcze ob- fitszym deszczem lodu. Dziewczyna westchnęła i gwał townym ruchem zsunęła kościaną maskę na twarz. Tal obojętnie potraktował tę oczywistą demonstrację wzgardy. Ludzie lodu przywiązywali wielką wagę do za sad zasłaniania i odsłaniania twarzy, ale jego nie obcho dziła ta barbarzyńska etykieta. Miał wrażenie, że lodowa ły wiatr przenika jego ciało, z wolna zamrażając kości. Wiedział z doświadczenia, że bez maski jego zęby i kości policzkowe zdrętwiałyby z bólu na długie godziny. Ignorując Millę, Tal jeszcze raz wyjrzał za burtę. Chcąc nie chcąc musiał zaakceptować fakt, że twórcami Pradawnego Statku byli ludzie, ale uparcie opierał się myśli, że zbudowali go ludzie lodu. Na grzbiecie lodowego stoku wojowniczka prowadzą- ca zaprzęg zatrzymała się na chwilę, po czym skierowała zwierzęta w stronę ścieżki, wyznaczonej przez szereg świecących skał. Sanie ruszyły w mrok wzdłuż pokrętnej i rozjarzonych punktów. Statek stał w dolinie, kikutem złamanego masztu się- gając poziomu szczytów wzgórz u podnóża Góry Światła - 9
góry, na której stał Zamek. Kiedy sanie znów ruszyły, Tal spojrzał w czarne niebo. Zdezorientowany przez poświatę, jaką otoczony był Statek, musiał zadrzeć głowę znacznie wyżej, niż się spodziewał, nim ujrzał odległe światła Zamku. Zamek był daleko większy od Pradawnego Statku, a jego blask był jedyną jasnością na całkowicie ciemnym niebie. Siedem wież pięło się wysoko i znikało w Sferze, która chroniła cały świat przed słońcem. Widok odległego domu podziałał na Tala kojąco. Przez całe życie wpajano mu przekonanie, że na świecie liczą się tylko wybrani, że tylko wybrani potrafią tworzyć rzeczy wielkie. Zamek był największą budowlą na świe cie. Przy nim Pradawny Statek ludzi lodu nie wyglądał już tak imponująco. - Piękny, prawda? - powiedziała Milla. Tal spojrzał w dół. Nigdy dotąd nie słyszał w głosie Milli takiego zachwytu. Przez chwilę myślał, że nareszcie doceniła wspaniałość Zamku, ale zaraz pojął, że podnio sła się tylko po to, by popatrzeć na Pradawny Statek. - Czy nie powinnaś leżeć? - spytał, nieco zirytowany. Milla odniosła poważne rany w pojedynku z jedno okim merwinem, niebywale groźnym stworzeniem, które od czubka rogu do ogona było dłuższe niż sanie i sześć zaprzężonych do nich wresków. Tał zdołał oślepić bestię, wypalając jej zdrowe oko promieniem z heliorytu, ale to Milla zabiła potwora. Starał się o tym pamiętać w chwi lach, gdy jego towarzyszka była szczególnie kąśliwa. - To kolebka naszego ludu - powiedziała Milla. - Wiele legend opowiada o tym statku. Wiele naszych naj wspanialszych sag zaczyna się i kończy tutaj. 10
Dziewczyna przerwała i zaczerpnęła haust mroźnego powietrza. Musiały zaboleć ją płuca, ale nie okazała tego po sobie. Zielony lód, krąg kamieniem rozświetlony Czarną krwią splamion, zakrzepłą i zimną Czerwona wstążka w brodę wpleciona Ragnara, co wiele dni temu skonał, a teraz wraca Białe wreski niosą go do domu Tal nic nie powiedział. Zauważył już, że bohaterami wszystkich poematów ludzi lodu byli ludzie, którzy zgi nęli bohaterską śmiercią na lodzie. - Pradawny Statek jest domem Dziewic Tarczy - do dała Milla. Tal zrozumiał, dlaczego Milla tak kurczowo zaciska dłonie na burcie sań, wbijając wzrok w Statek. Dziewice Tarczy przemierzały lodowe pustkowia, godząc zwaśnio ne klany, tropiąc złoczyńców i zabijając niebezpieczne stworzenia. Z tego, co Tal zdążył podpatrzeć i podsłu chać, wynikało, że do ich szeregów przyjmowano jedynie przerażające wojownicze kobiety, całkowicie pozbawione poczucia humoru. Milla wpatrywała się w Statek, ignorując ból w boku. Całe swoje życie poświęciła temu, by zostać Dziewicą Tarczy. Ludzie lodu mierzyli swój wiek licząc kręgi. Krąg był czasem, w jakim statek klanu okrążał świat, podąża jąc za nieustannie migrującym żywym morzem selskinów. Milla już od swojego czwartego kręgu, kiedy była jeszcze małą, ale zawziętą dziewczynką, niestrudzenie ćwiczyła, 11
pragnąc zostać najlepszą łyżwiarką, mistrzynią w posłu giwaniu się wszelkimi rodzajami broni i najodważniej szym myśliwym. Teraz, choć liczyła sobie zaledwie czter naście kręgów, była wyjątkowo groźną wojowniczką, nawet wedle norm jej walecznej rasy. Dowiodła tego w walce z jednookim merwinem. Niewielu ludzi lodu zdołałoby pokonać to zwierzę, na wet biorąc pod uwagę fakt, że Tal oślepił je swoim helio- rytem. Ten właśnie merwin był dobrze znany ze swojej przebiegłości i siły. Pełna drużyna dwunastu Dziewic Tar czy tropiła go od wielu snów. Wojowniczki przybyły zbyt późno, by podjąć walkę z bestią, ale w samą porę, by ura tować Tala i poważnie ranną Millę. Dziewczyna z wahaniem popatrzyła na cień leżący u stóp Tala. Wyglądał zupełnie zwyczajnie, ale tylko dla tego, że gdyby nie zachowywał się jak normalny cień, Dziewice Tarczy natychmiast uśmierciłyby chłopca. Mil- la widziała wcześniej, jak porusza się i przybiera rozma ite kształty. Tal nazywał go cieniem patronem. Ponieważ Milla pomieszała swoją krew z krwią Tala w rytuale przy sięgi, patron mógł służyć także jej. Dzięki temu zdołał zasklepić jej rany, nim na miejsce starcia z merwinem przybyły wojowniczki. Milla nie była pewna, czy jest mu za to wdzięczna. W legendach ludzi lodu cienie obdarzone wolą były wcie leniem zła. Dziewczyna miała nadzieję, że nie zostanie uznana za skażoną dotykiem patrona i nie odmówią jej przez to wstąpienia w szeregi Dziewic Tarczy. Kiedy Milla rozmyślała o wojowniczkach, z ciemności nagle wyłoniła się Arla, Matka Tarczy i przywódczyni 12 •
drużyny. Nie zatrzymując się, by odpiąć od stóp długie kościane listwy, na których ślizgała się po lodzie, wyćwi czonym ruchem wskoczyła na płozę sań. Na widok wojowniczki Tal odruchowo cofnął się i sku lił. Arla przewyższała go o ramień, a jej ruchy nieodpar cie kojarzyły się z groźbą i przemocą. Miała błękitne i zimne jak lód oczy, których, kiedy Tal na nią patrzył, nie zamykała nawet na chwilę. Na jej prawej ręce widnia ły straszliwe blizny; Milla twierdziła, że to pozostałość po potyczce z opancerzonym kralem. Podobno Arla we tknęła mu rękę do paszczy, by przeciąć gardło od środka. Poza lodowatym spojrzeniem, pod maską Arli kryła się niezwykle piękna twarz, okolona koroną złotych włosów. Talowi trudno było się pogodzić z tymi sprzecznościami. - Tylko Dziewice Tarczy mogą oglądać wejście do Pra dawnego Statku - oznajmiła Arla, wydobywając z jednej z licznych kieszeni w wierzchnim futrze dwa długie paski ze skóry wreska. - Zawiążcie sobie tym oczy, najciaśniej, jak tylko się da. Jeśli spróbujecie je zdjąć, karą będzie śmierć. - Czy muszę to zakładać, Matko Tarczy? - spytała ża łośnie Milla. Podjęła już pierwszy krok na drodze do zostania nowi- cjuszką w szeregach Dziewic Tarczy. Zadaniem, którego wypełnienie uczyniłoby ją pełnoprawną Dziewicą Tarczy, było bezpieczne doprowadzenie Tala do Zamku i zdoby cie tam nowego heliorytu dla jej klanu. - Jeszcze nie jesteś Dziewicą Tarczy - zauważyła Arla. - Tutaj zajmujemy się tym, co jest, a nie tym, co mogło by być. 13
Milla ściągnęła brwi, ale nic nie powiedziała. Wzięła opaskę i starannie zawiązała nią sobie oczy Tal uczynił to samo. Przez chwilę walczył z pokusą, by zsunąć ją i cokol wiek widzieć. Ostatecznie był wybranym z Zamku i tutaj nikomu nie musiał okazywać posłuszeństwa. Jednak w gło sie Arli, mówiącej: „karą będzie śmierć", pobrzmiewało zdecydowanie, które odwiodło go od zamiaru podglądania. Dziwnie było podróżować, nie widząc dokąd, ale Tal nie miał nic przeciwko opasce, jeżeli tylko tam, gdzie zo stanie zdjęta, będzie światło. Nawet w najgorszych chwi lach, jakie spędził poza Zamkiem, w pobliżu zawsze było źródło choćby najsłabszego blasku. Na przykład jego wła sny helioryt - teraz martwy kawałek skały, odkąd zużył cały jego zasób energii do oślepienia merwina. Wielka ro dzina Milli, klan Tułaczy, oświetlała drogę przed swoim statkiem dużym, lecz przygasającym już heliorytem, za wieszonym na szczycie masztu. Tal zaczął już nawet przywykać do bladej poświaty, sączącej się z plecionych latarni ze świecącymi ćmami w środku, takich jakie koły sały się przy burtach sań. Tal był więźniem Dziewic Tarczy, a mimo to czuł się zaskakująco bezpiecznie. Wiedział, że jego strażniczki obronią go przed merwinem, samotnym selskinem albo którymkolwiek ze straszliwych mieszkańców świata lodu, jakich mogli napotkać na swojej drodze. Tal był przeko nany, że kiedy dotrą już do Pradawnego Zamku, gdzie miał zostać osądzony, Matka Krona uwierzy w jego opo wieść i puści go do domu. Na myśl o domu poczuł niepokój. W czasie, jaki spę dził poza Zamkiem, w jego rodzinie mogło się zdarzyć 14
wiele złych rzeczy. Jego ojciec Rerem zaginął bez wieści. Matka Grala była bardzo chora, a młodszy brat Gref zo stał porwany przez mrokostwora, kiedy w ślad za Talem wspinał się na zewnętrzne mury Czerwonej Wieży. Na domiar złego, pewni wysoko postawieni i wpływowi wy brani najwyraźniej działali na szkodę Tala, choć chłopiec nie miał pojęcia, dlaczego. Próbował przekonać sam sie bie, że w istocie nie byli jego wrogami, a tylko folgowali swojemu złemu nastrojowi albo próbowali zabić nudę. W głębi duszy wiedział jednak, że to nieprawda. Nie mógł przestać o tym myśleć, choć robiło mu się od tego niedobrze. Próbował znaleźć przyczynę, dla której ktoś mógłby pragnąć zdegradowania go do purpurytów albo wykluczenia z grona wybranych i uczynienia niższym. Celowo nie drążył tego dalej. Ostatecznie żaden z wybra nych nie mógł pragnąć, by Rerem nigdy nie powrócił z wyprawy. Nikt z nich nie mógł pragnąć śmierci Grali. - Muszę tam wrócić - szepnął do siebie. Tuż obok rozległ się szelest i Tal pojął, że Milla go usłyszała. Przygryzł wargę, zły na siebie za to, że w ogó le się odezwał. Dziewczyna weźmie to za kolejny dowód jego słabości. - Cicho! - warknęła Arla. Tal drgnął. Nie zdawał sobie sprawy, że Matka Tarczy wciąż była z nimi. Zachowywała się niezwykle cicho, po dobnie jak pozostałe wojowniczki. Odtąd podróżowali w całkowitej ciszy, naruszanej je dynie poskrzypywaniem sań i chrzęstem okruchów lodu pod płozami. Wreszcie sanie zatrzymały się. Tal usłyszał odgłosy krzątaniny. To wojowniczki wyprzęgały wreski 15
i odprowadzały je dokądś przy charakterystycznym chro bocie trójdzielnych kopyt. - Weź mnie za rękę - poinstruowała Arla, unierucha miając dłoń Tala w żelaznym uścisku. - Milla, ciebie za niesiemy. - Mogę iść! - zaprotestowała dziewczyna. Tal wiedział, że Milla przecenia swoje siły. Nawet sia danie przychodziło jej z trudnością. Róg merwina otwo rzył cały jej bok i choć wojowniczki wyleczyły ranę bar dzo szybko - za pomocą smrodliwej maści i dziwnego rytmicznego zaśpiewu - Milla straciła mnóstwo krwi i była bardzo osłabiona. Tal ścisnął dłoń Arli i pozwolił wyprowadzić się z sań. Początkowo szli po lodzie - Tal chwiejnie, na rozjeżdża jących się nogach, Arla pewnie odmierzanymi krokami. - Uwaga na próg! - ostrzegła wojowniczka. Chrzęst lodu pod podeszwami ustąpił głębokim dźwięcznym uderzeniom. Tal odniósł wrażenie, że stąpa po metalowej płycie. Zdziwił się, bo w świecie ludzi lodu nigdy dotąd nie spotkał się z metalem. Wszystko, co mie li, sporządzone było z kamienia albo kości, skóry, jelit, zębów i innych części ciała zwierząt. A jednak pod stopami czuł metal. Kiedy wiatr nagle ustał, Tal pomyślał, że musieli wejść do jakiegoś pomiesz czenia. Być może byli już we wnętrzu Pradawnego Statku. Tal wyciągnął wolną rękę w bok i jego palce dotknęły całkowicie gładkiej powierzchni. Mogła to być precyzyj nie wypolerowana skała, drewno... albo metal. Chłopiec stuknął w ścianę i usłyszał dźwięczny odgłos, tym razem przytłumiony przez futro rękawicy. Zrobiłby to samo po 16
drugiej stronie, ale Arla ściskała jego dłoń tak mocno, że nawet gdyby chciał, nie mógłby jej uwolnić. Odgłos kroków znów się zmienił. Tal poczuł pod sto pami miękkość, przywodzącą na myśl trawę, jaka rosła w ogrodowych komnatach Zamku. Tutaj jednak z pewno ścią było zbyt zimno, by ziemia mogła cokolwiek urodzić, nawet jeśli wiatr przynosił jakieś nasiona. Arla prowadziła chłopca w milczeniu, niespodziewa nymi zmianami kierunku całkowicie pozbawiając go orientacji. Co pewien czas zatrzymywała się, by okręcić go kilka razy dookoła, lub wprowadzała na schody, wio dące to w górę, to w dół. Tal bardzo chciał zedrzeć opa skę z oczu, ale wolał nie ryzykować. Nareszcie zatrzymali się. Arla puściła jego rękę i zdjęła opaskę. Tal otworzył oczy. Znajdował się w obszernym po mieszczeniu tworzącym idealny prostopadłościan. Ściany i strop wykonano z ciemnozłotego metalu, wypolerowane go tak doskonale, że Tal widział w nich swoje odbicie. Pod łogę pokrywał gruby dywan, uszyty z dużych kwadratów futra. W każdym z czterech kątów stał róg merwina z wprawionym w czubek heliorytem. Kamienie wypełnia ły komnatę jasnym jednolitym światłem. W takim oświe tleniu nie mogły istnieć cienie, co oczywiście nie dotyczy ło patrona Tala, który robił, co mógł, by pozostawać jak najmniej widoczny, kuląc się u stóp swojego pana. Na środku pomieszczenia stał długi stół z pożółkłej kości, uginający się pod ciężarem kolekcji noży i kocioł ków, stosu czarnych wilgotnych korzeni oraz wielkiej bry ły bladoróżowego mięsa. Przy stole stała bardzo stara ko bieta, całkowicie pochłonięta krojeniem mięsa w cienkie, 17
niemal przezroczyste plastry. Nóż, którym to robiła, spo rządzony był z tego samego złotego metalu, z jakiego wy konano ściany. Było to pierwsze metalowe narzędzie, ja kie Tal ujrzał od chwili, gdy opuścił Zamek. Tal najwyższym wysiłkiem woli zdołał oderwać oczy od ostrza, które miarowymi hipnotycznymi ruchami przenikało przez różową tkankę. Dopiero wtedy spo strzegł, że staruszka ma takie same mleczne oczy, jak Krona ze statku Tułaczy. Musiała być ociemniała, choć przeczyła temu pewność, z jaką posługiwała się nożem. Narzędzie wznosiło się i opadało w rytmie serca Tala, sprawnie odkrawając cienkie plastry mięsa i ani przez chwilę nie zagrażając palcom kobiety. W komnacie czekała jeszcze jedna osoba: młodsza Kro na siedząca na zydlu w kącie i uporczywie wpatrująca się w Tala. W jej oczach można było dostrzec srebrne błyski, jakby połyskiwały w nich rtęciowe krople. Wszystkie Kro- ny robiły upiorne wrażenie. Ich oczy, jeśli nie były zaciąg nięte mleczną mgłą, świeciły nadnaturalnym blaskiem i zdawały się przewiercać człowieka na wylot. Stara kobieta, oprócz tego, że posługiwała się nożem bez najmniejszych trudności, najwyraźniej dobrze wie działa, kto ją odwiedził. Nie przerywając krojenia, pod niosła głowę i powiedziała: - Przyprowadziłaś nam gości, Arla. Milla, Tal, witam na pokładzie Pradawnego Statku. Uniosła nóż i metal błysnął złotym refleksem. - Czekałam na was - dodała Krona, zatapiając ostrze w bryle mięsa.
ROZDZIAŁ DRUGI - Pozdrawiamy cię, Matko Krono - powiedziała Milla, uderzając jedną pięścią o drugą w geście powitania. Tal sięgnął po swój helioryt, by na znak szacunku ofia rować staruszce światło, ale przypomniawszy sobie, że klejnot jest martwy, po prostu pochylił głowę w ukłonie. Matka Krona odłożyła nóż, po czym wzięła ze stosu garść pasków czarnego warzywa i zawinęła je po kolei w ukrojone plastry mięsa. Sporządzone w ten sposób por cje ułożyła na talerzach z półprzejrzystej kości. - Podejdźcie tu i jedzcie - powiedziała. - Porozma wiamy. Przy stole nie było krzeseł, więc Milla i Tal po pro stu stanęli przy krawędzi blatu. ArLa i druga Krona nie poruszyły się. Najwyraźniej zaproszenie ich nie doty czyło. Tal spojrzał w dół na podsunięty talerz i zapragnął, by zaproszenie nie dotyczyło także jego. Mięso okazało się surowe, a czarne paski, które brał za posiekane korzenie jakiegoś warzywa, wcale nimi nie były. Przede wszystkim były mokre i wyglądały na lepkie. Tal zamknął oczy i po-
konując obrzydzenie, wsunął sobie do ust zrolowany pla ster mięsa. Połknął go tak szybko, że prawie nie poczuł smaku. - To rzadki przysmak - powiedziała Matka Krona z uśmiechem, który jeszcze bardziej uwidocznił zmarszcz ki wokół jej zamglonych oczu. - Ryba kerusk i wodorosty. Spod lodu. - Spod lodu? - zdziwił się Tal. To było niemożliwe. Jak można dostać się pod lód? Tal wiedział, że można wyciąć otwór tam, gdzie lód jest cien ki, i łapać ryby linką z haczykiem i przynętą, ale jakże tu zbierać podwodne rośliny? - Mamy swoje sposoby - powiedziała staruszka. - A teraz, Tal, chciałabym zobaczyć twój cień. - Jest tutaj - nerwowo odrzekł Tal, wskazując palcem miejsce u swoich stóp, gdzie kulił się jego patron. Czuł się dziwnie, pokazując swój cień niewidomej kobiecie. - Nie! Chcę zobaczyć, jak chodzi bez ciebie. Głos staruszki stał się ostry i surowy. Tal spojrzał na nią, zastanawiając się, czy jej zaćmione oczy mogą cokol wiek zobaczyć. A może matka Krona postrzegała świat w jakiś inny sposób? - Patronie, patronie - wyszeptał Tal, zerkając niepew nie na Millę i Arlę - przyjmij inną postać, najmniej groź ną, jaką znasz. Jeszcze nie skończył mówić, gdy patron przestał uda wać cień chłopca i przemienił się w zwierzę. Tal ode tchnął z ulgą, widząc, że patron przybrał kształt dattu, małego niegroźnego gryzonia, zamieszkującego stoki tra wiastych wzgórz Aeniru.
- Strzeżcie się cienia, który chodzi samotnie - wy mamrotała Arla. Wojowniczka widziała, jak patron pomagał Milli utrzymać się przy życiu po walce z merwinem, ale potem zagroziła Talowi, że go zabije, jeśli cień opuści go choćby na chwilę. Tal śmiałby się z niej, gdyby groźba nie była tak realna. Ludzie lodu być może byli bardziej rozwinię ci niż niżsi, ale tylko odrobinę. Gdyby wiedzieli, jak moż na wykorzystywać moc heliorytów, nie obawialiby się dziecięcych patronów, takich jak cień Tala. Tal wątpił, czy ludzi lodu w ogóle można nauczyć posługiwania się he- liorytami. Wymagało to zdolności do ogniskowania mo cy myśli, a z tego, co widział, ludzie lodu rzadko zaprzą tali sobie głowę myśleniem. Polegali na wyostrzonych zmysłach i instynkcie w połączeniu z przemocą. - To nie jest jeden z tych cieni - powiedziała nagle Matka Krona. - To coś mniejszego, co w dodatku wciąż tkwi w swoim dzieciństwie. Cienie, jakich powinnyśmy się obawiać, nie mogą zmieniać kształtu. - Mrokostwory? - spytał Tal, nie mogąc powstrzymać uśmiechu wyższości. Choć miał za sobą kilka nieprzyjem nych przejść z mrokostworami, wciąż były one jedynie narzędziem w rękach wybranych. - To przecież tylko słu dzy. Jak niżsi. Każdy musi być posłuszny swojemu panu, a żaden wybrany nie wysłałby mrokostwora przeciwko wam. Po co? Poza Zamkiem nie ma nic, co mogłoby za interesować prawdziwego wybranego. Nikt z nas nigdy nie zadał sobie nawet tyle trudu, by sprawdzić, czy cokol wiek jest na zewnątrz, a jeśli nawet ktoś kiedyś na to wpadnie, nie sądzę, by zainteresował go... 21
Tal zamilkł w pół zdania. Trudno było to wyjaśnić, nie popadając w grubiaństwo. - Być może - odparła chłodno Matka Krona. - My jednak wiemy swoje o waszym Zamku i jego siedmiu wie żach. Bywało już, że cienie schodziły z Góry Światła. Tal milczał, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Matka Kro na najprawdopodobniej usiłowała wywrzeć na nim wraże nie. Wątpił, by wiedziała cokolwiek o Zamku i mieszkają cych w nim wybranych. W każdym razie jeśli posiadła jakąś wiedzę, to na pewno bardzo powierzchowną. - Pragnę tylko wrócić do domu - wymamrotał po dłuższej chwili. - Muszę tam wrócić i zdobyć nowy helio- ryt... Dwa helioryty - dodał w ułamek sekundy po tym, jak Milla posłała mu wściekłe spojrzenie. - Jeden dla kla nu Tułaczy. - Owszem - przytaknęła Matka Krona. Staruszka ujęła nóż i z rozmachem wbiła go w różo wiejącą na środku stołu bryłę mięsa. Tal podskoczył. Mil la nawet nie mrugnęła. - Odkąd Pradawny Statek znalazł się w tym miejscu - podjęła kobieta - i odkąd Dziewice Tarczy patrolują okoliczne wzgórza, nikomu jeszcze nie pozwoliłyśmy wspiąć się na Górę Światła. Dlaczego miałybyśmy po zwolić na to tobie? Tal wbił wzrok w podłogę, usiłując wymyślić jakikol wiek powód, który ludzie lodu mogliby uznać za ważny. Nic nie przychodziło mu do głowy. Żadne mądre słowa. Żadne błyskotliwe odpowiedzi. Tylko jedna prawda. - To mój dom - wyszeptał Tal z rozpaczą. - Tam jest moje miejsce. 22
- Tak - przyznała Matka Krona. - Ludzie lodu wraca ją do statku. Ale kiedy wybrany zmierza do domu, idzie do Zamku. Staruszka obeszła stół dookoła i stanęła obok Tala. By ła od niego wyższa o głowę. Miała na sobie lekkie futrza ne szaty, a na jej nagich rękach widniało wiele szpetnych blizn. Z tej odległości mgła zasnuwająca jej oczy przypomi nała bardziej mętne światło owadzich latarni niż zaćmie nie wywołane podeszłym wiekiem lub chorobą. Blizny świadczyły o tym, że Matka Krona była nie gdyś waleczną Dziewicą Tarczy. Nawet teraz, jeśli chcia ła, potrafiła wyglądać groźnie i zaczepnie. - Jakże mamy oddać cię wybranym, nie otwierając dro gi powrotnej do nas: drogi, jaką mogłyby podążyć cienie? - Tego nie wiem - powiedział Tal - ale Matka Krona z klanu Tułaczy powiedziała, że wrócę, prawda? Koniec zdania skierowany był do Milli, która słyszała dziwną przepowiednię na statku Tułaczy. Odpowiedziała jednak Matka Krona. - „Zamek twym domem, lecz domem on nie jest" - wyrecytowała, powtarzając słowo w słowo tekst przepo wiedni. - Nawet dla nas, Kron, prawda w tym, co widzi my, nie zawsze jest oczywista. Powiedz mi, Matko Tarczy, co twoim zdaniem powinnyśmy uczynić z Talem? - Oddajmy go lodom - odrzekła Arla z nieruchomą twarzą. - Co?! - wrzasnął Tal. Propozycja była jednoznaczna. - A ty, Milla? - staruszka nie zwróciła uwagi na jego okrzyk. - Co powinnyśmy zrobić z chłopcem, związanym przysięgą z tobą i twoim Zadaniem? 23
- Matko Krono, klan Tułaczy potrzebuje nowego he- liorytu - powiedziała Milla. Tal spojrzał na nią z wdzięcznością, ale dziewczyna unikała jego wzroku. - Podobnie jak Tropiciele Selskinów, Ostre Harpuny, Południowy Zakątek i wiele innych - odparła Matka Kro- na. - Wiele klanów. Zbyt wiele. Dlatego właśnie nie od damy cię lodom, Tal. Nie, dopóki jesteś użyteczny. - Jak? - spytał Tal, choć już się domyślał. - Helioryty - powiedziała Krona. - Stare kamienie umierają i choć od czasu do czasu znajdujemy inne, nie świecą one długo. Dlaczego klejnoty, które spadają nam z nieba, gasną tak szybko? Tego nie wiemy. To, jak i wie le innych rzeczy, niepokoi nas. Klany potrzebują heliory- tów. Krony potrzebują wiedzy. Dlatego też postanowiły śmy, że być może pozwolimy ci wrócić do twojego Zamku. Pójdź za mną. Staruszka odwróciła się i podeszła do ściany. Odsunę ła kotarę ze skrawków futra, by odsłonić otwarte drzwi. - Ty także, Milla. Matko Tarczy, możesz nas zostawić. „Być może". Tal pomyślał, że zwrot ten często jest sposobem na powiedzenie „nie". Jednak tym razem z pewnością oznaczało to „tak". Kłopot w tym, że znając ludzi lodu, domyślał się, że najpewniej tkwi w tym jakiś haczyk. Tal już raz musiał przysiąc, że zdobędzie helioryt dla klanu Tułaczy. Być może Matka Krona też chciała ta ki kamień? Tal złożyłby każdą przysięgę. Każdą, byle do stać się do domu. O konsekwencje będzie martwił się później. •
ROZDZIAŁ TRZECI Matka Krona poprowadziła Tala i Millę krótkim ko rytarzem do olbrzymiej komnaty. Tal pomyślał, że niegdyś musiała to być główna ładownia statku. W po mieszczeniu panował osobliwy półmrok. Źródłem światła była mieszanka małych heliorytów, owadzich latarni i peł- gatek - galaretowatych stworzeń, zamkniętych w przezro czystych rurach i jarzących się zielonkawą poświatą. Wszystko to razem tworzyło przedziwną iluminację: mie szaninę świateł o różnych barwach i jasności. Jakby mało było tych dziwów, Tal zorientował się, że nie jest w stanie określić, skąd dobiegają poszczególne pasma blasku. Na środku pomieszczenia znajdowało się coś, co wy glądało jak gigantyczna plansza do gry. Idąc za Matką Kroną, Tal oszacował jej długość na osiemdziesiąt ramie- ni, a szerokość na czterdzieści. Jeden jego krok równał się w przybliżeniu jednemu ramieniowi. Plansza - czy cokolwiek to było - zajmowała większą część podłogi. Zerkając na nią ukradkiem, Tal zauważył, że tworzyło ją wiele tysięcy kwadratowych płytek. Po jej powierzchni poruszało się dwadzieścia lub trzydzieści 25
dziewcząt w miękkich łapciach, przesuwając małe mode le lodowych statków, albo, nieco rzadziej, wymieniając płytki na inne. Wszystkie dziewczęta były mniej więcej w wieku Milli i Tala. Żadna nie mogła mieć więcej niż czternaście lat. Ubrane były w jednakowe lekkie futra, białe, ozdobione wzorami z czarnych pasków. Tal nie miał pojęcia, ze skóry jakiego zwierzęcia je zrobiono. Nie była to czarna lśniąca skóra selskina, z jakiej wykonano zbroję Milli, ani miękkie brązowe futro wreską, jakim podbite były rękawice Tala. Również czarno-białego wzo ru Tal nie widział dotąd na ubraniu żadnego człowieka lodu. Arla i jej Dziewice Tarczy nosiły czarne napierśniki, napięstniki i nagolenniki ze skóry selskina, zakładane na białe kożuchy ozdobione srebrnymi pasami. Dziewczęta pracowały pod kierunkiem siedmiu ko biet, siedzących na wysokich plecionych fotelach, rozsta wionych w równych odstępach wokół olbrzymiej planszy. Tal uznał, że kobiety muszą być Kronami. Wszystkie miały dziwnie rozjarzone oczy, tak jak Krona Tułaczy al bo kobieta, która siedziała w kącie złotej komnaty. Tal za stanawiał się, co rozpalało w ich oczach ów blask i co ta kiego przemieniało go w mleczną mgłę, kiedy stawały się Matkami Kronami. Siedem Kron patrzyło w przestrzeń, pozornie nie zwracając najmniejszej uwagi na planszę. Jednak co pe wien czas ta lub owa kiwała zakrzywionym palcem, przy wołując do siebie jedną z dziewczyn. Po szeptanej wymia nie zdań dziewczyna wracała na planszę, by przesunąć model statku lub wymienić płytkę na inną, wyjętą z prze gródki, których całe rzędy stały pod ścianami. 26
Kiedy podeszli do planszy, dziewczęta porzuciły na chwilę swoje zajęcia, by pozdrowić Matkę Kronę klaśnię- ciem pięści. Staruszka zatrzymała się przy krawędzi plan szy i Tal skorzystał z okazji, by lepiej przyjrzeć się kwa dratowym płytkom. Podszedłszy bliżej zauważył, że na każdej widnieją szeregi symboli, jarzących się słabą po światą. Licząc pośpiesznie, oszacował liczbę płytek na ty siąc czterysta, a modeli statków na czterysta lub pięćset. Zauważył też, że na samym środku planszy znajduje się model, który nie jest statkiem. To była góra z budowlą na samym szczycie. Budowla miała siedem wież, połyskują cych wprasowanymi w ściany mikroskopijnymi odpry skami heliorytów Niewątpliwie był to Zamek i Góra Światła. Poniżej stał model Pradawnego Statku, pokryty takimi samymi świecącymi mchami, jakie porastały ory ginał. - To jest mapa - wyrwało się Talowi. Każda płytka symbolizowała pewien obszar - Tal nie miał pojęcia, jak duży - a pokrywające ją symbole ozna czały rodzaj terenu, a może stan lodu. Ruchome modele różniły się od siebie. Każdy reprezentował inny klan i je go statek. Tal spojrzał na Millę. Wpatrywała się w pląsające po planszy dziewczęta wzrokiem wyrażającym bezmierną tę sknotę. To musiały być początkujące Dziewice Tarczy, które wypełniły już swoje Zadanie i rozpoczęły szkolenie. Były tym, czym z całego serca pragnęła stać się Milla. - Nazywamy to Tablicą Zdarzeń. To mapa klanów - powiedziała Matka Krona. - Przyjrzyj się uważnie stat kom, Tal. 27