IXENA

  • Dokumenty1 316
  • Odsłony257 101
  • Obserwuję204
  • Rozmiar dokumentów2.2 GB
  • Ilość pobrań148 576

Garth Nix - SiĂłdma wieĹĽa - Zamek

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

IXENA
EBooki
FANTASTYKA

Garth Nix - SiĂłdma wieĹĽa - Zamek.pdf

IXENA EBooki FANTASTYKA Garth Nix
Użytkownik IXENA wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 187 stron)

Siódma wieża ZAMEK Garth Nix Tłumaczył Bartłomiej Ulatowski EGMONT

Tytuł oryginału: Castle © 2000 Lucasfilm Ltd &TM. Ali rights reserved © First Scholastic printing, 2000 © for the Polish edition by Egmont Polska Sp. z o. o., Warszawa 2002 Projekt okładki: Madalina Stefan, Steve Rawlings Redakcja: Marek Karpiński Korekta: Anna Sidorek Wydanie pierwsze, Warszawa 2002 Egmont Polska Sp. z o. o. 01-029 Warszawa, ul. Dzielna 60 Id. (22) 838 41 00 ISBN 83-237-1498-3 Opracowanie typograficzne, skład i łamanie: Grażyna Janecka Druk: Prasowe Zakłady Graficzne w Koszalinie

Mojej rodzinie i przyjaciołom ze specjalnymi podziękowaniami dla wszystkich pracowników Lucasfilm, którzy pomogli zbudować Siódmą wieżę, a zwłaszcza dla Sary Hines, Jane Mason i Lucy Autrey Wilson,

Pradawny Statek spoczywał u stóp Góry Światła od wielu wieków. Olbrzymi kadłub wykonany z nigdy nie rdzewiejącego metalu był prototypem wszystkich statków ludzi lodu, choć te budowano z kości i skóry sel skinów Z biegiem lat jego poszycie pokryły świecące mchy i porosty, przez co pokład i burty jarzyły się mięk­ kim wielobarwnym światłem, rzadkim w świecie wiecznej nocy. Nawet bez żagli i z połamanymi masztami Pradaw­ ny Statek wydawał się ogromny. Był co najmniej pięć razy większy od typowego klanowego żaglowca, miesz­ czącego przecież ponad stu ludzi lodu wraz z całym sprzętem i zapasami. Tal, który jeszcze dwa tygodnie temu był przekonany, że poza jego domem nie ma nic prócz lodu, nie mógł uwierzyć, że ten płonący dziwnym blaskiem kształt był kiedyś statkiem. Uznał zatem, że musi to być jakiś dziw natury. Przez trzynaście lat i dziewięć miesięcy swojego życia, z wyjątkiem ostatnich czternastu dni, Tal mieszkał w Zamku, nie przekraczając jego fizycznych i społecz- 7 ROZDZIAŁ PIERWSZY

nych granic. Wychowywano go, by zajął swoje miejsce wśród wybranych, mistrzów magii światła, i jak wszyscy wybrani był pewien, że poza rozświetlonymi korytarza­ mi, komnatami i wieżami Zamku nie ma absolutnie ni­ czego. W lektorium uczono go, że istnieją tylko dwa ro­ dzaje ludzi - wybrani i niżsi, którzy rodzą się po to, by służyć tym pierwszym. Zycie w Zamku w żaden sposób nie mogło przygotować go do spotkania z lodowym świa­ tem i ludźmi lodu, ale dwa tygodnie codziennej walki o przetrwanie skruszyły te pozornie niezłomne przeko­ nania. Choć wciąż był wybranym, czego dowodził cień patron u boku, jego niezachwiana pewność wrodzonej wyższości została poważnie nadwątlona. Zaczął przyzwy­ czajać się do myśli, że ludzie lodu nie byli niższymi, choć mieli tylko swoje naturalne cienie. Nadal jednak uważał, że tylko wybrani posiedli moc tworzenia rzeczy pięknych i potężnych. Pradawny Statek, osobliwie piękny i rozta­ czający dziwną aurę potęgi, musiał powstać w wyniku działania nieznanych sił natury. Sanie zaczęły wspinać się na lodowy stok. Sześć ciąg­ nących je wresków zwolniło kroku. Ich gorące oddechy zebrały się nad porożami w chmurę pary, a spod ostrych trójdzielnych kopyt posypały się fontanny lodowych od­ prysków Konwój zbliżał się do Pradawnego Statku. Ol­ brzymi kadłub rósł, wypełniając sobą coraz większą część nieba. - To musi być jakiś dziw... - wymamrotał Tal i urwał, kiedy uświadomił sobie, że to, na co patrzy, nie jest tylko gigantyczną, oszlifowaną wiatrem skałą. - Co mówisz? - spytała Milla. 8

Milla była dziewczyną z plemienia ludzi lodu, z którą Tal musiał przemierzać lodową pustynię. Siedziała na dnie sań i burta zasłaniała jej cały widok. - Nic takiego - odrzekł Tal, potrząsając głową. Kilka małych sopli oderwało się od jego maski i polecia­ ło w stronę Milli. Nim zdążyły jej dotknąć, ręka dziewczy­ ny błyskawicznie przecięła powietrze, odtrącając je na bok. - Nie trzęś głową. To nieuprzejme strząsać lód na swo­ ich towarzyszy - pouczyła Tala dziewczyna. Tal wzruszył ramionami, obsypując Millę jeszcze ob- fitszym deszczem lodu. Dziewczyna westchnęła i gwał­ townym ruchem zsunęła kościaną maskę na twarz. Tal obojętnie potraktował tę oczywistą demonstrację wzgardy. Ludzie lodu przywiązywali wielką wagę do za­ sad zasłaniania i odsłaniania twarzy, ale jego nie obcho­ dziła ta barbarzyńska etykieta. Miał wrażenie, że lodowa­ ły wiatr przenika jego ciało, z wolna zamrażając kości. Wiedział z doświadczenia, że bez maski jego zęby i kości policzkowe zdrętwiałyby z bólu na długie godziny. Ignorując Millę, Tal jeszcze raz wyjrzał za burtę. Chcąc nie chcąc musiał zaakceptować fakt, że twórcami Pradawnego Statku byli ludzie, ale uparcie opierał się myśli, że zbudowali go ludzie lodu. Na grzbiecie lodowego stoku wojowniczka prowadzą- ca zaprzęg zatrzymała się na chwilę, po czym skierowała zwierzęta w stronę ścieżki, wyznaczonej przez szereg świecących skał. Sanie ruszyły w mrok wzdłuż pokrętnej i rozjarzonych punktów. Statek stał w dolinie, kikutem złamanego masztu się- gając poziomu szczytów wzgórz u podnóża Góry Światła - 9

góry, na której stał Zamek. Kiedy sanie znów ruszyły, Tal spojrzał w czarne niebo. Zdezorientowany przez poświatę, jaką otoczony był Statek, musiał zadrzeć głowę znacznie wyżej, niż się spodziewał, nim ujrzał odległe światła Zamku. Zamek był daleko większy od Pradawnego Statku, a jego blask był jedyną jasnością na całkowicie ciemnym niebie. Siedem wież pięło się wysoko i znikało w Sferze, która chroniła cały świat przed słońcem. Widok odległego domu podziałał na Tala kojąco. Przez całe życie wpajano mu przekonanie, że na świecie liczą się tylko wybrani, że tylko wybrani potrafią tworzyć rzeczy wielkie. Zamek był największą budowlą na świe­ cie. Przy nim Pradawny Statek ludzi lodu nie wyglądał już tak imponująco. - Piękny, prawda? - powiedziała Milla. Tal spojrzał w dół. Nigdy dotąd nie słyszał w głosie Milli takiego zachwytu. Przez chwilę myślał, że nareszcie doceniła wspaniałość Zamku, ale zaraz pojął, że podnio­ sła się tylko po to, by popatrzeć na Pradawny Statek. - Czy nie powinnaś leżeć? - spytał, nieco zirytowany. Milla odniosła poważne rany w pojedynku z jedno­ okim merwinem, niebywale groźnym stworzeniem, które od czubka rogu do ogona było dłuższe niż sanie i sześć zaprzężonych do nich wresków. Tał zdołał oślepić bestię, wypalając jej zdrowe oko promieniem z heliorytu, ale to Milla zabiła potwora. Starał się o tym pamiętać w chwi­ lach, gdy jego towarzyszka była szczególnie kąśliwa. - To kolebka naszego ludu - powiedziała Milla. - Wiele legend opowiada o tym statku. Wiele naszych naj­ wspanialszych sag zaczyna się i kończy tutaj. 10

Dziewczyna przerwała i zaczerpnęła haust mroźnego powietrza. Musiały zaboleć ją płuca, ale nie okazała tego po sobie. Zielony lód, krąg kamieniem rozświetlony Czarną krwią splamion, zakrzepłą i zimną Czerwona wstążka w brodę wpleciona Ragnara, co wiele dni temu skonał, a teraz wraca Białe wreski niosą go do domu Tal nic nie powiedział. Zauważył już, że bohaterami wszystkich poematów ludzi lodu byli ludzie, którzy zgi­ nęli bohaterską śmiercią na lodzie. - Pradawny Statek jest domem Dziewic Tarczy - do­ dała Milla. Tal zrozumiał, dlaczego Milla tak kurczowo zaciska dłonie na burcie sań, wbijając wzrok w Statek. Dziewice Tarczy przemierzały lodowe pustkowia, godząc zwaśnio­ ne klany, tropiąc złoczyńców i zabijając niebezpieczne stworzenia. Z tego, co Tal zdążył podpatrzeć i podsłu­ chać, wynikało, że do ich szeregów przyjmowano jedynie przerażające wojownicze kobiety, całkowicie pozbawione poczucia humoru. Milla wpatrywała się w Statek, ignorując ból w boku. Całe swoje życie poświęciła temu, by zostać Dziewicą Tarczy. Ludzie lodu mierzyli swój wiek licząc kręgi. Krąg był czasem, w jakim statek klanu okrążał świat, podąża­ jąc za nieustannie migrującym żywym morzem selskinów. Milla już od swojego czwartego kręgu, kiedy była jeszcze małą, ale zawziętą dziewczynką, niestrudzenie ćwiczyła, 11

pragnąc zostać najlepszą łyżwiarką, mistrzynią w posłu­ giwaniu się wszelkimi rodzajami broni i najodważniej­ szym myśliwym. Teraz, choć liczyła sobie zaledwie czter­ naście kręgów, była wyjątkowo groźną wojowniczką, nawet wedle norm jej walecznej rasy. Dowiodła tego w walce z jednookim merwinem. Niewielu ludzi lodu zdołałoby pokonać to zwierzę, na­ wet biorąc pod uwagę fakt, że Tal oślepił je swoim helio- rytem. Ten właśnie merwin był dobrze znany ze swojej przebiegłości i siły. Pełna drużyna dwunastu Dziewic Tar­ czy tropiła go od wielu snów. Wojowniczki przybyły zbyt późno, by podjąć walkę z bestią, ale w samą porę, by ura­ tować Tala i poważnie ranną Millę. Dziewczyna z wahaniem popatrzyła na cień leżący u stóp Tala. Wyglądał zupełnie zwyczajnie, ale tylko dla­ tego, że gdyby nie zachowywał się jak normalny cień, Dziewice Tarczy natychmiast uśmierciłyby chłopca. Mil- la widziała wcześniej, jak porusza się i przybiera rozma­ ite kształty. Tal nazywał go cieniem patronem. Ponieważ Milla pomieszała swoją krew z krwią Tala w rytuale przy­ sięgi, patron mógł służyć także jej. Dzięki temu zdołał zasklepić jej rany, nim na miejsce starcia z merwinem przybyły wojowniczki. Milla nie była pewna, czy jest mu za to wdzięczna. W legendach ludzi lodu cienie obdarzone wolą były wcie­ leniem zła. Dziewczyna miała nadzieję, że nie zostanie uznana za skażoną dotykiem patrona i nie odmówią jej przez to wstąpienia w szeregi Dziewic Tarczy. Kiedy Milla rozmyślała o wojowniczkach, z ciemności nagle wyłoniła się Arla, Matka Tarczy i przywódczyni 12 •

drużyny. Nie zatrzymując się, by odpiąć od stóp długie kościane listwy, na których ślizgała się po lodzie, wyćwi­ czonym ruchem wskoczyła na płozę sań. Na widok wojowniczki Tal odruchowo cofnął się i sku­ lił. Arla przewyższała go o ramień, a jej ruchy nieodpar­ cie kojarzyły się z groźbą i przemocą. Miała błękitne i zimne jak lód oczy, których, kiedy Tal na nią patrzył, nie zamykała nawet na chwilę. Na jej prawej ręce widnia­ ły straszliwe blizny; Milla twierdziła, że to pozostałość po potyczce z opancerzonym kralem. Podobno Arla we­ tknęła mu rękę do paszczy, by przeciąć gardło od środka. Poza lodowatym spojrzeniem, pod maską Arli kryła się niezwykle piękna twarz, okolona koroną złotych włosów. Talowi trudno było się pogodzić z tymi sprzecznościami. - Tylko Dziewice Tarczy mogą oglądać wejście do Pra­ dawnego Statku - oznajmiła Arla, wydobywając z jednej z licznych kieszeni w wierzchnim futrze dwa długie paski ze skóry wreska. - Zawiążcie sobie tym oczy, najciaśniej, jak tylko się da. Jeśli spróbujecie je zdjąć, karą będzie śmierć. - Czy muszę to zakładać, Matko Tarczy? - spytała ża­ łośnie Milla. Podjęła już pierwszy krok na drodze do zostania nowi- cjuszką w szeregach Dziewic Tarczy. Zadaniem, którego wypełnienie uczyniłoby ją pełnoprawną Dziewicą Tarczy, było bezpieczne doprowadzenie Tala do Zamku i zdoby­ cie tam nowego heliorytu dla jej klanu. - Jeszcze nie jesteś Dziewicą Tarczy - zauważyła Arla. - Tutaj zajmujemy się tym, co jest, a nie tym, co mogło­ by być. 13

Milla ściągnęła brwi, ale nic nie powiedziała. Wzięła opaskę i starannie zawiązała nią sobie oczy Tal uczynił to samo. Przez chwilę walczył z pokusą, by zsunąć ją i cokol­ wiek widzieć. Ostatecznie był wybranym z Zamku i tutaj nikomu nie musiał okazywać posłuszeństwa. Jednak w gło­ sie Arli, mówiącej: „karą będzie śmierć", pobrzmiewało zdecydowanie, które odwiodło go od zamiaru podglądania. Dziwnie było podróżować, nie widząc dokąd, ale Tal nie miał nic przeciwko opasce, jeżeli tylko tam, gdzie zo­ stanie zdjęta, będzie światło. Nawet w najgorszych chwi­ lach, jakie spędził poza Zamkiem, w pobliżu zawsze było źródło choćby najsłabszego blasku. Na przykład jego wła­ sny helioryt - teraz martwy kawałek skały, odkąd zużył cały jego zasób energii do oślepienia merwina. Wielka ro­ dzina Milli, klan Tułaczy, oświetlała drogę przed swoim statkiem dużym, lecz przygasającym już heliorytem, za­ wieszonym na szczycie masztu. Tal zaczął już nawet przywykać do bladej poświaty, sączącej się z plecionych latarni ze świecącymi ćmami w środku, takich jakie koły­ sały się przy burtach sań. Tal był więźniem Dziewic Tarczy, a mimo to czuł się zaskakująco bezpiecznie. Wiedział, że jego strażniczki obronią go przed merwinem, samotnym selskinem albo którymkolwiek ze straszliwych mieszkańców świata lodu, jakich mogli napotkać na swojej drodze. Tal był przeko­ nany, że kiedy dotrą już do Pradawnego Zamku, gdzie miał zostać osądzony, Matka Krona uwierzy w jego opo­ wieść i puści go do domu. Na myśl o domu poczuł niepokój. W czasie, jaki spę­ dził poza Zamkiem, w jego rodzinie mogło się zdarzyć 14

wiele złych rzeczy. Jego ojciec Rerem zaginął bez wieści. Matka Grala była bardzo chora, a młodszy brat Gref zo­ stał porwany przez mrokostwora, kiedy w ślad za Talem wspinał się na zewnętrzne mury Czerwonej Wieży. Na domiar złego, pewni wysoko postawieni i wpływowi wy­ brani najwyraźniej działali na szkodę Tala, choć chłopiec nie miał pojęcia, dlaczego. Próbował przekonać sam sie­ bie, że w istocie nie byli jego wrogami, a tylko folgowali swojemu złemu nastrojowi albo próbowali zabić nudę. W głębi duszy wiedział jednak, że to nieprawda. Nie mógł przestać o tym myśleć, choć robiło mu się od tego niedobrze. Próbował znaleźć przyczynę, dla której ktoś mógłby pragnąć zdegradowania go do purpurytów albo wykluczenia z grona wybranych i uczynienia niższym. Celowo nie drążył tego dalej. Ostatecznie żaden z wybra­ nych nie mógł pragnąć, by Rerem nigdy nie powrócił z wyprawy. Nikt z nich nie mógł pragnąć śmierci Grali. - Muszę tam wrócić - szepnął do siebie. Tuż obok rozległ się szelest i Tal pojął, że Milla go usłyszała. Przygryzł wargę, zły na siebie za to, że w ogó­ le się odezwał. Dziewczyna weźmie to za kolejny dowód jego słabości. - Cicho! - warknęła Arla. Tal drgnął. Nie zdawał sobie sprawy, że Matka Tarczy wciąż była z nimi. Zachowywała się niezwykle cicho, po­ dobnie jak pozostałe wojowniczki. Odtąd podróżowali w całkowitej ciszy, naruszanej je­ dynie poskrzypywaniem sań i chrzęstem okruchów lodu pod płozami. Wreszcie sanie zatrzymały się. Tal usłyszał odgłosy krzątaniny. To wojowniczki wyprzęgały wreski 15

i odprowadzały je dokądś przy charakterystycznym chro­ bocie trójdzielnych kopyt. - Weź mnie za rękę - poinstruowała Arla, unierucha­ miając dłoń Tala w żelaznym uścisku. - Milla, ciebie za­ niesiemy. - Mogę iść! - zaprotestowała dziewczyna. Tal wiedział, że Milla przecenia swoje siły. Nawet sia­ danie przychodziło jej z trudnością. Róg merwina otwo­ rzył cały jej bok i choć wojowniczki wyleczyły ranę bar­ dzo szybko - za pomocą smrodliwej maści i dziwnego rytmicznego zaśpiewu - Milla straciła mnóstwo krwi i była bardzo osłabiona. Tal ścisnął dłoń Arli i pozwolił wyprowadzić się z sań. Początkowo szli po lodzie - Tal chwiejnie, na rozjeżdża­ jących się nogach, Arla pewnie odmierzanymi krokami. - Uwaga na próg! - ostrzegła wojowniczka. Chrzęst lodu pod podeszwami ustąpił głębokim dźwięcznym uderzeniom. Tal odniósł wrażenie, że stąpa po metalowej płycie. Zdziwił się, bo w świecie ludzi lodu nigdy dotąd nie spotkał się z metalem. Wszystko, co mie­ li, sporządzone było z kamienia albo kości, skóry, jelit, zębów i innych części ciała zwierząt. A jednak pod stopami czuł metal. Kiedy wiatr nagle ustał, Tal pomyślał, że musieli wejść do jakiegoś pomiesz­ czenia. Być może byli już we wnętrzu Pradawnego Statku. Tal wyciągnął wolną rękę w bok i jego palce dotknęły całkowicie gładkiej powierzchni. Mogła to być precyzyj­ nie wypolerowana skała, drewno... albo metal. Chłopiec stuknął w ścianę i usłyszał dźwięczny odgłos, tym razem przytłumiony przez futro rękawicy. Zrobiłby to samo po 16

drugiej stronie, ale Arla ściskała jego dłoń tak mocno, że nawet gdyby chciał, nie mógłby jej uwolnić. Odgłos kroków znów się zmienił. Tal poczuł pod sto­ pami miękkość, przywodzącą na myśl trawę, jaka rosła w ogrodowych komnatach Zamku. Tutaj jednak z pewno­ ścią było zbyt zimno, by ziemia mogła cokolwiek urodzić, nawet jeśli wiatr przynosił jakieś nasiona. Arla prowadziła chłopca w milczeniu, niespodziewa­ nymi zmianami kierunku całkowicie pozbawiając go orientacji. Co pewien czas zatrzymywała się, by okręcić go kilka razy dookoła, lub wprowadzała na schody, wio­ dące to w górę, to w dół. Tal bardzo chciał zedrzeć opa­ skę z oczu, ale wolał nie ryzykować. Nareszcie zatrzymali się. Arla puściła jego rękę i zdjęła opaskę. Tal otworzył oczy. Znajdował się w obszernym po­ mieszczeniu tworzącym idealny prostopadłościan. Ściany i strop wykonano z ciemnozłotego metalu, wypolerowane­ go tak doskonale, że Tal widział w nich swoje odbicie. Pod­ łogę pokrywał gruby dywan, uszyty z dużych kwadratów futra. W każdym z czterech kątów stał róg merwina z wprawionym w czubek heliorytem. Kamienie wypełnia­ ły komnatę jasnym jednolitym światłem. W takim oświe­ tleniu nie mogły istnieć cienie, co oczywiście nie dotyczy­ ło patrona Tala, który robił, co mógł, by pozostawać jak najmniej widoczny, kuląc się u stóp swojego pana. Na środku pomieszczenia stał długi stół z pożółkłej kości, uginający się pod ciężarem kolekcji noży i kocioł­ ków, stosu czarnych wilgotnych korzeni oraz wielkiej bry­ ły bladoróżowego mięsa. Przy stole stała bardzo stara ko­ bieta, całkowicie pochłonięta krojeniem mięsa w cienkie, 17

niemal przezroczyste plastry. Nóż, którym to robiła, spo­ rządzony był z tego samego złotego metalu, z jakiego wy­ konano ściany. Było to pierwsze metalowe narzędzie, ja­ kie Tal ujrzał od chwili, gdy opuścił Zamek. Tal najwyższym wysiłkiem woli zdołał oderwać oczy od ostrza, które miarowymi hipnotycznymi ruchami przenikało przez różową tkankę. Dopiero wtedy spo­ strzegł, że staruszka ma takie same mleczne oczy, jak Krona ze statku Tułaczy. Musiała być ociemniała, choć przeczyła temu pewność, z jaką posługiwała się nożem. Narzędzie wznosiło się i opadało w rytmie serca Tala, sprawnie odkrawając cienkie plastry mięsa i ani przez chwilę nie zagrażając palcom kobiety. W komnacie czekała jeszcze jedna osoba: młodsza Kro­ na siedząca na zydlu w kącie i uporczywie wpatrująca się w Tala. W jej oczach można było dostrzec srebrne błyski, jakby połyskiwały w nich rtęciowe krople. Wszystkie Kro- ny robiły upiorne wrażenie. Ich oczy, jeśli nie były zaciąg­ nięte mleczną mgłą, świeciły nadnaturalnym blaskiem i zdawały się przewiercać człowieka na wylot. Stara kobieta, oprócz tego, że posługiwała się nożem bez najmniejszych trudności, najwyraźniej dobrze wie­ działa, kto ją odwiedził. Nie przerywając krojenia, pod­ niosła głowę i powiedziała: - Przyprowadziłaś nam gości, Arla. Milla, Tal, witam na pokładzie Pradawnego Statku. Uniosła nóż i metal błysnął złotym refleksem. - Czekałam na was - dodała Krona, zatapiając ostrze w bryle mięsa.

ROZDZIAŁ DRUGI - Pozdrawiamy cię, Matko Krono - powiedziała Milla, uderzając jedną pięścią o drugą w geście powitania. Tal sięgnął po swój helioryt, by na znak szacunku ofia­ rować staruszce światło, ale przypomniawszy sobie, że klejnot jest martwy, po prostu pochylił głowę w ukłonie. Matka Krona odłożyła nóż, po czym wzięła ze stosu garść pasków czarnego warzywa i zawinęła je po kolei w ukrojone plastry mięsa. Sporządzone w ten sposób por­ cje ułożyła na talerzach z półprzejrzystej kości. - Podejdźcie tu i jedzcie - powiedziała. - Porozma­ wiamy. Przy stole nie było krzeseł, więc Milla i Tal po pro­ stu stanęli przy krawędzi blatu. ArLa i druga Krona nie poruszyły się. Najwyraźniej zaproszenie ich nie doty­ czyło. Tal spojrzał w dół na podsunięty talerz i zapragnął, by zaproszenie nie dotyczyło także jego. Mięso okazało się surowe, a czarne paski, które brał za posiekane korzenie jakiegoś warzywa, wcale nimi nie były. Przede wszystkim były mokre i wyglądały na lepkie. Tal zamknął oczy i po-

konując obrzydzenie, wsunął sobie do ust zrolowany pla­ ster mięsa. Połknął go tak szybko, że prawie nie poczuł smaku. - To rzadki przysmak - powiedziała Matka Krona z uśmiechem, który jeszcze bardziej uwidocznił zmarszcz­ ki wokół jej zamglonych oczu. - Ryba kerusk i wodorosty. Spod lodu. - Spod lodu? - zdziwił się Tal. To było niemożliwe. Jak można dostać się pod lód? Tal wiedział, że można wyciąć otwór tam, gdzie lód jest cien­ ki, i łapać ryby linką z haczykiem i przynętą, ale jakże tu zbierać podwodne rośliny? - Mamy swoje sposoby - powiedziała staruszka. - A teraz, Tal, chciałabym zobaczyć twój cień. - Jest tutaj - nerwowo odrzekł Tal, wskazując palcem miejsce u swoich stóp, gdzie kulił się jego patron. Czuł się dziwnie, pokazując swój cień niewidomej kobiecie. - Nie! Chcę zobaczyć, jak chodzi bez ciebie. Głos staruszki stał się ostry i surowy. Tal spojrzał na nią, zastanawiając się, czy jej zaćmione oczy mogą cokol­ wiek zobaczyć. A może matka Krona postrzegała świat w jakiś inny sposób? - Patronie, patronie - wyszeptał Tal, zerkając niepew­ nie na Millę i Arlę - przyjmij inną postać, najmniej groź­ ną, jaką znasz. Jeszcze nie skończył mówić, gdy patron przestał uda­ wać cień chłopca i przemienił się w zwierzę. Tal ode­ tchnął z ulgą, widząc, że patron przybrał kształt dattu, małego niegroźnego gryzonia, zamieszkującego stoki tra­ wiastych wzgórz Aeniru.

- Strzeżcie się cienia, który chodzi samotnie - wy­ mamrotała Arla. Wojowniczka widziała, jak patron pomagał Milli utrzymać się przy życiu po walce z merwinem, ale potem zagroziła Talowi, że go zabije, jeśli cień opuści go choćby na chwilę. Tal śmiałby się z niej, gdyby groźba nie była tak realna. Ludzie lodu być może byli bardziej rozwinię­ ci niż niżsi, ale tylko odrobinę. Gdyby wiedzieli, jak moż­ na wykorzystywać moc heliorytów, nie obawialiby się dziecięcych patronów, takich jak cień Tala. Tal wątpił, czy ludzi lodu w ogóle można nauczyć posługiwania się he- liorytami. Wymagało to zdolności do ogniskowania mo­ cy myśli, a z tego, co widział, ludzie lodu rzadko zaprzą­ tali sobie głowę myśleniem. Polegali na wyostrzonych zmysłach i instynkcie w połączeniu z przemocą. - To nie jest jeden z tych cieni - powiedziała nagle Matka Krona. - To coś mniejszego, co w dodatku wciąż tkwi w swoim dzieciństwie. Cienie, jakich powinnyśmy się obawiać, nie mogą zmieniać kształtu. - Mrokostwory? - spytał Tal, nie mogąc powstrzymać uśmiechu wyższości. Choć miał za sobą kilka nieprzyjem­ nych przejść z mrokostworami, wciąż były one jedynie narzędziem w rękach wybranych. - To przecież tylko słu­ dzy. Jak niżsi. Każdy musi być posłuszny swojemu panu, a żaden wybrany nie wysłałby mrokostwora przeciwko wam. Po co? Poza Zamkiem nie ma nic, co mogłoby za­ interesować prawdziwego wybranego. Nikt z nas nigdy nie zadał sobie nawet tyle trudu, by sprawdzić, czy cokol­ wiek jest na zewnątrz, a jeśli nawet ktoś kiedyś na to wpadnie, nie sądzę, by zainteresował go... 21

Tal zamilkł w pół zdania. Trudno było to wyjaśnić, nie popadając w grubiaństwo. - Być może - odparła chłodno Matka Krona. - My jednak wiemy swoje o waszym Zamku i jego siedmiu wie­ żach. Bywało już, że cienie schodziły z Góry Światła. Tal milczał, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Matka Kro­ na najprawdopodobniej usiłowała wywrzeć na nim wraże­ nie. Wątpił, by wiedziała cokolwiek o Zamku i mieszkają­ cych w nim wybranych. W każdym razie jeśli posiadła jakąś wiedzę, to na pewno bardzo powierzchowną. - Pragnę tylko wrócić do domu - wymamrotał po dłuższej chwili. - Muszę tam wrócić i zdobyć nowy helio- ryt... Dwa helioryty - dodał w ułamek sekundy po tym, jak Milla posłała mu wściekłe spojrzenie. - Jeden dla kla­ nu Tułaczy. - Owszem - przytaknęła Matka Krona. Staruszka ujęła nóż i z rozmachem wbiła go w różo­ wiejącą na środku stołu bryłę mięsa. Tal podskoczył. Mil­ la nawet nie mrugnęła. - Odkąd Pradawny Statek znalazł się w tym miejscu - podjęła kobieta - i odkąd Dziewice Tarczy patrolują okoliczne wzgórza, nikomu jeszcze nie pozwoliłyśmy wspiąć się na Górę Światła. Dlaczego miałybyśmy po­ zwolić na to tobie? Tal wbił wzrok w podłogę, usiłując wymyślić jakikol­ wiek powód, który ludzie lodu mogliby uznać za ważny. Nic nie przychodziło mu do głowy. Żadne mądre słowa. Żadne błyskotliwe odpowiedzi. Tylko jedna prawda. - To mój dom - wyszeptał Tal z rozpaczą. - Tam jest moje miejsce. 22

- Tak - przyznała Matka Krona. - Ludzie lodu wraca­ ją do statku. Ale kiedy wybrany zmierza do domu, idzie do Zamku. Staruszka obeszła stół dookoła i stanęła obok Tala. By­ ła od niego wyższa o głowę. Miała na sobie lekkie futrza­ ne szaty, a na jej nagich rękach widniało wiele szpetnych blizn. Z tej odległości mgła zasnuwająca jej oczy przypomi­ nała bardziej mętne światło owadzich latarni niż zaćmie­ nie wywołane podeszłym wiekiem lub chorobą. Blizny świadczyły o tym, że Matka Krona była nie­ gdyś waleczną Dziewicą Tarczy. Nawet teraz, jeśli chcia­ ła, potrafiła wyglądać groźnie i zaczepnie. - Jakże mamy oddać cię wybranym, nie otwierając dro­ gi powrotnej do nas: drogi, jaką mogłyby podążyć cienie? - Tego nie wiem - powiedział Tal - ale Matka Krona z klanu Tułaczy powiedziała, że wrócę, prawda? Koniec zdania skierowany był do Milli, która słyszała dziwną przepowiednię na statku Tułaczy. Odpowiedziała jednak Matka Krona. - „Zamek twym domem, lecz domem on nie jest" - wyrecytowała, powtarzając słowo w słowo tekst przepo­ wiedni. - Nawet dla nas, Kron, prawda w tym, co widzi­ my, nie zawsze jest oczywista. Powiedz mi, Matko Tarczy, co twoim zdaniem powinnyśmy uczynić z Talem? - Oddajmy go lodom - odrzekła Arla z nieruchomą twarzą. - Co?! - wrzasnął Tal. Propozycja była jednoznaczna. - A ty, Milla? - staruszka nie zwróciła uwagi na jego okrzyk. - Co powinnyśmy zrobić z chłopcem, związanym przysięgą z tobą i twoim Zadaniem? 23

- Matko Krono, klan Tułaczy potrzebuje nowego he- liorytu - powiedziała Milla. Tal spojrzał na nią z wdzięcznością, ale dziewczyna unikała jego wzroku. - Podobnie jak Tropiciele Selskinów, Ostre Harpuny, Południowy Zakątek i wiele innych - odparła Matka Kro- na. - Wiele klanów. Zbyt wiele. Dlatego właśnie nie od­ damy cię lodom, Tal. Nie, dopóki jesteś użyteczny. - Jak? - spytał Tal, choć już się domyślał. - Helioryty - powiedziała Krona. - Stare kamienie umierają i choć od czasu do czasu znajdujemy inne, nie świecą one długo. Dlaczego klejnoty, które spadają nam z nieba, gasną tak szybko? Tego nie wiemy. To, jak i wie­ le innych rzeczy, niepokoi nas. Klany potrzebują heliory- tów. Krony potrzebują wiedzy. Dlatego też postanowiły­ śmy, że być może pozwolimy ci wrócić do twojego Zamku. Pójdź za mną. Staruszka odwróciła się i podeszła do ściany. Odsunę­ ła kotarę ze skrawków futra, by odsłonić otwarte drzwi. - Ty także, Milla. Matko Tarczy, możesz nas zostawić. „Być może". Tal pomyślał, że zwrot ten często jest sposobem na powiedzenie „nie". Jednak tym razem z pewnością oznaczało to „tak". Kłopot w tym, że znając ludzi lodu, domyślał się, że najpewniej tkwi w tym jakiś haczyk. Tal już raz musiał przysiąc, że zdobędzie helioryt dla klanu Tułaczy. Być może Matka Krona też chciała ta­ ki kamień? Tal złożyłby każdą przysięgę. Każdą, byle do­ stać się do domu. O konsekwencje będzie martwił się później. •

ROZDZIAŁ TRZECI Matka Krona poprowadziła Tala i Millę krótkim ko­ rytarzem do olbrzymiej komnaty. Tal pomyślał, że niegdyś musiała to być główna ładownia statku. W po­ mieszczeniu panował osobliwy półmrok. Źródłem światła była mieszanka małych heliorytów, owadzich latarni i peł- gatek - galaretowatych stworzeń, zamkniętych w przezro­ czystych rurach i jarzących się zielonkawą poświatą. Wszystko to razem tworzyło przedziwną iluminację: mie­ szaninę świateł o różnych barwach i jasności. Jakby mało było tych dziwów, Tal zorientował się, że nie jest w stanie określić, skąd dobiegają poszczególne pasma blasku. Na środku pomieszczenia znajdowało się coś, co wy­ glądało jak gigantyczna plansza do gry. Idąc za Matką Kroną, Tal oszacował jej długość na osiemdziesiąt ramie- ni, a szerokość na czterdzieści. Jeden jego krok równał się w przybliżeniu jednemu ramieniowi. Plansza - czy cokolwiek to było - zajmowała większą część podłogi. Zerkając na nią ukradkiem, Tal zauważył, że tworzyło ją wiele tysięcy kwadratowych płytek. Po jej powierzchni poruszało się dwadzieścia lub trzydzieści 25

dziewcząt w miękkich łapciach, przesuwając małe mode­ le lodowych statków, albo, nieco rzadziej, wymieniając płytki na inne. Wszystkie dziewczęta były mniej więcej w wieku Milli i Tala. Żadna nie mogła mieć więcej niż czternaście lat. Ubrane były w jednakowe lekkie futra, białe, ozdobione wzorami z czarnych pasków. Tal nie miał pojęcia, ze skóry jakiego zwierzęcia je zrobiono. Nie była to czarna lśniąca skóra selskina, z jakiej wykonano zbroję Milli, ani miękkie brązowe futro wreską, jakim podbite były rękawice Tala. Również czarno-białego wzo­ ru Tal nie widział dotąd na ubraniu żadnego człowieka lodu. Arla i jej Dziewice Tarczy nosiły czarne napierśniki, napięstniki i nagolenniki ze skóry selskina, zakładane na białe kożuchy ozdobione srebrnymi pasami. Dziewczęta pracowały pod kierunkiem siedmiu ko­ biet, siedzących na wysokich plecionych fotelach, rozsta­ wionych w równych odstępach wokół olbrzymiej planszy. Tal uznał, że kobiety muszą być Kronami. Wszystkie miały dziwnie rozjarzone oczy, tak jak Krona Tułaczy al­ bo kobieta, która siedziała w kącie złotej komnaty. Tal za­ stanawiał się, co rozpalało w ich oczach ów blask i co ta­ kiego przemieniało go w mleczną mgłę, kiedy stawały się Matkami Kronami. Siedem Kron patrzyło w przestrzeń, pozornie nie zwracając najmniejszej uwagi na planszę. Jednak co pe­ wien czas ta lub owa kiwała zakrzywionym palcem, przy­ wołując do siebie jedną z dziewczyn. Po szeptanej wymia­ nie zdań dziewczyna wracała na planszę, by przesunąć model statku lub wymienić płytkę na inną, wyjętą z prze­ gródki, których całe rzędy stały pod ścianami. 26

Kiedy podeszli do planszy, dziewczęta porzuciły na chwilę swoje zajęcia, by pozdrowić Matkę Kronę klaśnię- ciem pięści. Staruszka zatrzymała się przy krawędzi plan­ szy i Tal skorzystał z okazji, by lepiej przyjrzeć się kwa­ dratowym płytkom. Podszedłszy bliżej zauważył, że na każdej widnieją szeregi symboli, jarzących się słabą po­ światą. Licząc pośpiesznie, oszacował liczbę płytek na ty­ siąc czterysta, a modeli statków na czterysta lub pięćset. Zauważył też, że na samym środku planszy znajduje się model, który nie jest statkiem. To była góra z budowlą na samym szczycie. Budowla miała siedem wież, połyskują­ cych wprasowanymi w ściany mikroskopijnymi odpry­ skami heliorytów Niewątpliwie był to Zamek i Góra Światła. Poniżej stał model Pradawnego Statku, pokryty takimi samymi świecącymi mchami, jakie porastały ory­ ginał. - To jest mapa - wyrwało się Talowi. Każda płytka symbolizowała pewien obszar - Tal nie miał pojęcia, jak duży - a pokrywające ją symbole ozna­ czały rodzaj terenu, a może stan lodu. Ruchome modele różniły się od siebie. Każdy reprezentował inny klan i je­ go statek. Tal spojrzał na Millę. Wpatrywała się w pląsające po planszy dziewczęta wzrokiem wyrażającym bezmierną tę­ sknotę. To musiały być początkujące Dziewice Tarczy, które wypełniły już swoje Zadanie i rozpoczęły szkolenie. Były tym, czym z całego serca pragnęła stać się Milla. - Nazywamy to Tablicą Zdarzeń. To mapa klanów - powiedziała Matka Krona. - Przyjrzyj się uważnie stat­ kom, Tal. 27