ROZDZIAŁ IROZDZIAŁ IROZDZIAŁ IROZDZIAŁ I
Listopad
- Kim ty kurwa jesteś? – Gabriel Anderson, szeryf Halle w stenie Pensylwania oraz
Drugi Marshalla pumiej Dumy z Halle, był zmęczonym, w złym humorze
kocurkiem.
Patrzył na intruza siedzącego w salonie i próbował przypomnieć sobie, że
więzienie nie jest dobrym miejscem dla wkurzonego gliny. Intruz trzymał stopy na
stoliku, jego kowbojskie buty podskakiwały podczas grania w grę wideo na Wii.
Gabe trzymał mocno swój rewolwer, odbezpieczony, skierowany w intruza. Facet
pachniał jak zmienny. – Wolę wiedzieć kogo do cholery aresztuję za włamanie.
- Zastanawiałem się kiedy przyjdziesz. – Coś błysnęło na twarzy faceta, machnął
szalenie rękoma. – Ha! Mam cię skurczybyku! – Zatrzymał grę i położył pada na
stoliku. – Jestem James Barnwell. A ty szeryfie jesteś Gabriel Anderson, Drugi
Marshall Dumy z Halle.
Gabriel opuścił nieznacznie rewolwer. – Taa. Więc już wiesz kto wsadzi twoją
dupę za kratki.
Mężczyzna wstał. Jego ciemnoblond głowa z łatwością górowała jakieś sześć cali
nad Gabe’em, a Gabe ze swoimi sześcioma stopami wzrostu nie sądził, że jest
niskim kolesiem. – Naprawdę nie chcesz tego zrobić.
- Dlaczego nie?
Facet uśmiechnął się, miał ciepły wyraz twarzy. Jego szare oczy zamigotały
wesoło. – Bo według mnie nie byłoby Senatowi do śmiechu gdyby musiał
wyciągać z pudła jednego ze swoich.
Gabe opuścił rewolwer ale nie odprężył się całkowicie. – Senat? Dlaczego Senat
miałby wysyłać kogoś do Halle?
Senat zmiennych był wolnym konglomeratem wszystkich zmiennych.
Tradycyjnie był kierowany przez Lwa. Głównym celem Senatu było dopilnowanie
tego, by ludzie nie dowiedzieli się o istnieniu zmiennych, wyjątkiem były ludzkie
partnerki. Przez lata, Senat ustanowił prawa, według których żyli wszyscy zmienni,
niektórzy mieli założyć Sfory i Dumy.
Co sześć lat odmienne rasy mogły wybrać jednego ze swoich do Senatu.
Aktualnym Senatorem Pum był stary mężczyzna zwany Harry Girland, który
mieszkał gdzieś na Środkowym Zachodzie. Gabe nigdy nie spotkał ani nie
porozmawiał ze starcem. Panowanie Max’a było cholernie świeże, a Senat miał w
zwyczaju przytrzymać nowe Alfy w okresie przyzwyczajania się zanim pozwoli na
nawiązanie kontaktów.
Rzadko reprezentant Senatu odwiedzał Halle. Przez te wszystkie lata Duma
gościła zaledwie dwóch. Jednym był reprezentant Pum w Senacie, który przybył w
sprawie zbitej niedawno Dumy. Drugim był Hunter śledzący gnoja, którego w
ostateczności zniszczył Marshall Halle. Za każdym razem facetami były Pumy.
Ten facet nie pachniał jak Puma. Pachniał Niedźwiedziem. – Nie powinieneś
rozmawiać z moim Alfą?
- Jeśli przybyłbym tutaj by rozmawiać z Panem Cannon’em byłbym w jego domu,
nie twoim. – Uśmiech faceta zamienił się w szeroki. – Poza tym, on nie ma Wii.
Gabriel zamknął oczy i pomodlił się o cierpliwość. – Powiedz mi, że nie włamałeś
się do domu mojego Alfy.
- Nie włamałem się do domu twojego Alfy. – Zapapugował Niedźwiedź.
Gabe postrzelił faceta wzrokiem i trzymał za swoją broń. – W jaki sposób
Duma z Halle może być pożyteczna dla Senatu? – dzięki Bogu jego przodek
napełnij jego głowę odpowiednimi normami postępowania. Wiedział, co
powiedzieć nawet, jeśli jego ton nie był pełen szacunku. Nie miał zielonego pojęcia
jak inaczej poradzić sobie z reprezentantem Senatu. Nawet, jeśli nie do końca
oczekiwał, że stojąca w jego salonie osoba została wysłana przez Senat.
- Poprzez podarowanie nam swojego Zastępcę.
Gabe zamrugał. Musiał być bardziej zmęczony niż sądził. – Że co przepraszam?
- Musisz ze mną iść.
Co? Nie. Nie ma kurwa mowy. Właśnie wrócił domu po latach pracy w
Filadelfii, nabierając wystarczającego doświadczenia by przejąć stołek szeryfa w
swoim ukochanym mieście rodzinnym. Rada Miasta była tym zachwycona kiedy
ojciec Adriana Giordano odszedł. Tydzień wcześniej Gabriel odkrył kto jest jego
partnerką, ale chciał się upewnić, że Sheri, partnerka Adriana, była bezpieczna co
zajęło mu trochę wolnego czasu. Właśnie skończyli sprzątać po gnojku Wilku,
który prześladował Sheri i zamieniał jej życie w piekło. Skoro miał już czas
odetchnąć to chciał osiedlić się i oznaczyć partnerkę. Za cholerę nie opuści Halle
choćby na minutę. Chyba, że mógłby zabrać Sarę ze sobą.
Jego determinację utwierdziło jedynie myślenie o słodkiej, kuszącej Sarze.
Obrazy ciemnowłosej piękności nawiedzały go przez cały tydzień. Bez względu na
to czego chciał Senat musiał znaleźć sobie kogoś innego. – Nie mogą mnie mieć.
Mężczyzna pokręcił głową. – Nie wydaje mi się żebyś rozumiał synu. – Skierował
się do kuchni jakby był u siebie. – Tak przy okazji potrzebujesz więcej kawy.
Gabe ukrył ryk. – Mam partnerkę do zatwierdzenia.
Facet zatrzymał się i spojrzał na niego zza pleców. – Obiecuję ci, że zadanie,
które mam dla ciebie nie zajmie dłużej jak pół roku. Po wszystkim, wrócisz do
Halle, do swojego życia i oznaczysz swoją partnerkę. – Zniknął uśmiech. Jego
szare oczy pociemniały. – Straciliśmy Huntera, Gabriel.
- Moje kondolencje. – Gabriel był szczery. W pewien sposób Hunterzy byli elitarna
jednostką policyjną zmiennokształtnych. Ich głównym zadaniem było zapewnienie
bezpieczeństwa populacji zmiennych i ludzi przed bandziorami. Gdyby sytuacją
Rudy’ego Parker’a nie zajął się szybko Alfa Sfory Poconos, Gabe uparłby się na
zawiadomienie Huntera by zajął się Parkerem i jego Wilkami. Już na początku
powinien tak zrobić. Możliwe, że wtedy Belle Campbell nie zostałaby nigdy
zraniona, a Sheri porwana.
- Dziękuję ci. Daniel był moim dobrym kumplem. – James z powrotem skierował
się do kuchni.
– Ale to oznacza, że na tym rejonie brakuje Huntera.
Aj kurwa. Ramiona Gabe podskoczyły. Część jego chętnie chciało usłyszeć
więcej. To było tak jakby glina małego miasteczka nagle został mianowany
Marshallem Stanów Zjednoczonych. Inna jego część chciała by ten facet sobie
poszedł by mógł wziąć prysznic, odpocząć i przynieść swoją kobietę do domu.
Miał plany co do jej słodkiego tyłeczka, niech do szlag. – Dlaczego ja? Dlaczego
nie jeden z Wilków Ricka? – Bądź nawet inna Puma, jak Adrian, aktualny
Marshal?
James znowu się uśmiechnął. – Ponieważ nie są Tobą. Ty zostałeś przydzielony do
roli Huntera tego rejonu.
- Musiałbym opuścić Halle. – Gabe był zaskoczony, że te słowa wyszły z jego ust.
Nie mógł tego na serio rozważać.
Mógłby?
- Halle byłby twoim miastem rodzinnym, twoją bazą działań. I naprawdę? Bycie
Hunterem nie wpływa na twoją pozycję w Dumie, musisz tylko reagować na
telefony odnośnie polowań. Jeśli to jest związane z twoim Alfą, a nie sądzę żeby
tak było, to możesz mieć problemy.
- To nadal nie jest odpowiedzią na pytanie. – Otworzył lodówkę i wyjął piwo. –
Dlaczego ja?
- Mogę wziąć colę? – Gabe podał James’owi jedną. – Dzięki. Pamiętasz jak
próbowałeś postrzelić opony w samochodzie Parkera? Kiedy domyśliłeś się, że
radiostacja RF zagłuszała połączenie Pani Montgomery z Doktorem Giordano? No
i kiedy zwołałeś Dumę by się upewnić, że Parker i jego pomocnicy nie odeszli?
Gabe zamrugał, zszokowany. Skąd do cholery ten facet o tym wiedział? –
Taa. To zdarzyło się zaledwie dwa dni temu. – Dwa długie, wyczerpujące dni
temu. Gabe ziewnął, nie martwiąc się jak przyjął to James. Był kurewsko
zmęczony.
James wziął dużego łyka z puszki. – Cholera, to jest sedno. Wyryczałeś rozkazy a
Wilki i Pumy podążyli za nimi.
- No i? – Leniwie odkręcił kapsel od butelki i rzucił go na ladę.
Spojrzenie, jakie rzucił mu James było pełne rozbawienia. – Myślisz, że Wilki
posłuchałyby się ciebie gdybyś był zaledwie Zastępcą Marshala? Marshala Pum?
W połowie drogi do ust butelka znieruchomiała. Wysłał jednego z Wilków
by sprawdził samochód Max’a i upewnił się, że znajdzie zagłuszające urządzenie.
Były nielegalne, ale możliwe to złożenia, zwłaszcza dla faceta takiego jak Parker,
który studiował elektrotechnikę. Rudy użył tego by Sheri nie mogła skontaktować
się z Adrianem i tym samym namówił ją do wyjścia z domu.
Alfa Sfory, Rick, został postrzelony, gdy próbował ją ochronić. Gabe
próbował ich powstrzymać, ale było za późno. Spudłował strzelając w tylną oponę
samochodu a Sheri została porwana.
Porywacze zostali zabici prze Ricka i jego Marshala, Ben’a Malone. Gabe
właśnie skończył rozporządzać materiałem dowodowym. Był cholernie zmęczony i
nie w nastroju by zająć się tym gównem. – Powtarzam. No i?
- Synu, zachowywałeś się jak Hunter.
Gabe parsknął i łyknął piwa. – Nie prawda.
- Wydaje mi się, że rozpoznam brata Huntera gdy go widzę. Tylko Hunter mógłby
sprawić, że ktoś z innego rodzaju słuchałby go podczas polowania na zbirów.
Gabe wskazał na James’a butelką piwa. – To nie prawda. Alfa, mógłby sprawić, że
ktoś go posłucha.
James wzruszył ramionami. – Władza Alfy jest… inna. – Bawił się kapslem na
puszce. – Skąd wiedziałeś żeby szukać stacji RF zagłuszającej?
- To logiczne. Telefony wszystkich były włączone, ale nie było żadnej próby
połączenia. Musiał być tego powód.
- Ale stacja RF? Jest raczej specyficzna.
Gabe wzruszył ramionami. Zaczynał się irytować. – Słuchaj, po prostu wiedziałem,
jasne?
James uśmiechnął się jak dumny ojciec. – Dokładnie.
Gabe potarł czoło butelką. Powoli dostawał bólu głowy. – To nie ma sensu. Obaj
jesteśmy częścią hierarchii albo nie. Ja jestem Zastępcą. To oznacza, że należę już
do hierarchii.
James zachichotał. – To wszystko? To oczywiste, że jesteś Zastępcą z Halle! To się
nie zmieni.
- Jak się nie zmieni? Powiedziałeś, że wyjadę na sześć miesięcy a kiedy wrócę to
będę Hunterem.– I prawdopodobnie wyleci z pracy, do diabła. Kochał być
szeryfem.
- Jak myślisz ilu bandziorów żyje?
- Tak dużo jak kryminalistów.
Tym razem James wyglądał na zmieszanego.
- W większości ludzie są prawomyślnymi obywatelami. Jakiś ich procent nie. W
niektórych miejscach jest ich więcej, a w niektórych mniej. Tak samo jest ze
zmiennymi bandziorami. – Wziął kolejny łyk piwa i skierował się do salonu. –
Kilku z nich wygląda jak miejscowe dzieciaki z college’u, szukające dobrego,
bezprawnego zabijania czasu. Niektórzy z nich są zimnokrwistymi zabójcami,
którzy muszą zostać zgładzeni.
- Daniel został zabity przez zabójcę.
Gabe się zatrzymał. Ostrożnie postawił butelkę piwa na stoliku. Czuł się jak
na krawędzi. Kurwa mać. W tle znowu zaczęła grać muzyczka z gry. – Jak?
James podniósł pada i usiadł na sofie, rozpoczynając z powrotem grę. – Chcesz się
dowiedzieć?
Tak. Do diabła, tak, chciał. – Co z Sarą?
James się uśmiechnął. – Jest twoją partnerką Gabe. Nadal tu będzie, kiedy
skończymy.
Gabe zrelaksował się. To oznaczało przełożenie oznaczenia swojej kobiety, ale
pragnienie, no cóż, polowanie miał w żyłach. – Czy ten koleś mógłby zagrażać
Halle?
James pokręcił głową. – Zabija Yonkersów.
- Nowy Jork? – Musiałby wyjechać do Nowego Jorku?
- To będzie część twojego rejonu.
Psiakrew. Samotne miasto Nowy Jork prawdopodobnie potrzebowało Huntera. –
Ilu jest Hunterów na tym rejonie?
- Wliczając ciebie? Trzech. A twój rejon obejmuje Pensylwanię, Nowy Jork i New
Jersey.
Niech to diabli. Dodaj jeden do Atlantic City. – Więc dostaję wszystko oprócz New
York City i Atlantic City?
James wskazał na niego i zapiał. – Ha! Mam cię!
Gabe zorientował się jak się wyraził i zajęczał. – Kurwa. – Podniósł butelkę piwa i
opróżnił ją. – Pozwól mi przynajmniej oznaczyć swoją partnerkę.
James uniósł jedną brew. – Naprawdę chcesz jej to zrobić? Oznaczyć ją i opuścić
na sześć miesięcy? – Pokręcił głową. – Lepiej zostaw ją w tej chwili nieoznaczoną.
Sny o partnerstwie będą piekłem, ale uwierz mi chłopie, będziesz potrzebował
czasu kiedy ją oznaczysz. – Jego szeroki uśmiech zamienił się w gorący. – Nie
chcesz być przez nią kochany, zamiast ugryźć ją i uciec?
Gabe myślał nad wszystkimi rzeczami, które chciał zrobić Sarze. Sposób, w jaki
przywiąże ją do łóżka nadgarstkami do zagłówka… związałby jej oczy. Klapsy,
jakimi chciał obdarować jej liliowo-białe pośladki patrząc jak pod jego ręką
zmieniają kolor na czerwony. Zatęsknił za uczuciem jej ust na sobie, za smakiem
jej esencji dopóki by się nie nasycił.
- Będę musiał prosić o odejście.
- Powody rodzinne. – James wyjął kawałek papieru. – Twój dziadek od strony
matki jest chory i musisz się nim zająć.
Gabe spojrzał na podrobione papiery. Jego dziadek umarł zanim Gabe się urodził. –
Żartujesz sobie prawda? – Nie mógł użyć podrobionych papierów. To było
niezgodne z prawem. Wręczył je z powrotem James’owi.
James je zabrał. – Pewnie. Proszę bardzo, wyjaśnij swojemu szefowi, że zapolujesz
na Wilka mordercę. Powiedz im, że odchodzisz na z grubsza sześć miesięcy,
oprócz wakacji, bo nie jesteśmy w komplecie i szkolimy się by podjąć obowiązki
Huntera Senatu. Poradzą sobie z tym prawda?
Gabe jęknął. Po prostu wiedział, że zostanie zwolniony. – Daj mi te cholerne
papiery.
Dźwięk telefonu obudził ją wcześnie. – Słucham?
- Sara?
Podniosła się, nagle całkowicie przebudzona. – Gabe? Cześć! – Sara
przerzuciła sobie włosy za uszy, nerwowa jak diabli. Dźwięk seksownego głosu
szeryfa wystarczył by zaczęły trząść się jej dłonie. Przez cały tydzień czekała na
jego telefon albo oczekiwała, że pojawi się w jej drzwiach wejściowych.
Gdy pierwszy raz ujrzała ciemnowłosego, niebieskookiego szeryfa
zakołysała się na piętach, ogłuszona. Jej partner wyglądał na jednakowo
wstrząśniętego. Zaczął iść do niej na spotkaniu Dumy, ale wtedy Max poprosił o
uwagę i Gabe nie był już dostępny nie wliczając szybkiej rozmowy telefonicznej.
Ostatnim razem zobaczyła go stojącego po drugiej stronie łóżka szpitalnego
Belle. Wyglądał tak ponuro, że nie miała serca odezwać się do niego. Kiwnął do
niej z aprobatą przed opuszczeniem pokoju, zostawiając za sobą utrzymujące się
ciepło, które dawało jej otuchę przez ten tydzień.
Teraz sprawa z Rudym Parkerem była całkowicie rozwiązania, teraz miał czas by
ją oznaczyć.
- Muszę z tobą porozmawiać.
Jego głos był poważny. – Um. Dobrze. – Ugryzła się w wargę, myśląc szybko.
Zaburczało jej w brzuchu przypominając jej, że zjadła na kolację tylko talerz zupy.
– U Franka?
Westchnął. – Przepraszam, ale nie mogę.
- Oh. – Ukryła rozczarowanie. Przynajmniej z nią rozmawiał.
- Jestem na lotnisku.
Co? – Wszystko w porządku?
- Wszystko… się zmieniło.
To nie brzmiało optymistycznie. Jego głos był zmęczony i napięty, nie było to
zaskoczeniem rozważając co zdarzyło się kilka dni temu. – Jak to zmieniło?
- Wyjeżdżam na trochę. – Mogła usłyszeć hałas na lotnisku i założyła, że był w
Filadelfii.
- Aha.
- Sara. Wiesz, że jesteś moja prawda?
Tak! – Wiem. – Wiedziała od momentu, kiedy go zobaczyła. Wszystko w niej
tęskniło do niego, ale rozumiała dlaczego zwlekał z oznaczeniem jej. Musiał skupić
całą swoją uwagę na sprawie Sheri, nie na Sarze. Była za to z niego dumna.
- Nie mogę cię jeszcze oznaczyć. To skomplikowane. Nie będę w stanie cię
oznaczyć przez jakiś czas.
Jej serce stanęło. Czekała na to by mieć kogoś dla siebie, kogoś, kto mógłby
zrozumieć kilka dziwnych rzeczy jakie jej się ostatnio przytrafiały. – Dlaczego nie?
- Zostałem wezwany na zastępstwo Huntera naszego rejonu.
Duma przepełniła ją, wraz z lekiem. Bycie Hunterem nie było łatwym zadaniem. –
Oo wow. Gabe! To… przerażające. Niewiarygodne, ale naprawdę przerażające.
Zaśmiał się. – Taa, dobrze podsumowane. Bandzior zdjął jednego na naszym
rejonie i Senat zdecydował, że to ja go zastąpię.
- Duma jest w niebezpieczeństwie?
- Nie, kotku. Halle jest bezpieczne. On działa w stanie Nowy Jork. – Ciepło w jego
głosie zagłębiło się w niej, topniejąc chłód, który ją owinął.
- Poradzisz sobie, Gabe. – zamrugała. Nie to chciała powiedzieć.
Ale po uldze w jego głosie wywnioskowała, że było to odpowiednie. – Cieszę się,
że rozumiesz, skarbie. To dużo dla mnie znaczy, bardziej niż myślałem kiedy
dostałem propozycję. To oznacza, że kiedy coś pokroju Parkera znowu się stanie
mogę działać bez strachu za odwet ze strony Sfor, Dum czy Pieczar.
Opadła z powrotem na łóżko. – Jak zareagowali na to Adrian i Max? Pogodzili się
z tym?
- Dobrze to przyjęli gdy tylko odeszli na kilka sekund od swoich partnerek. Max
praktycznie odwiózł mnie na lotnisko.
Zdusiła ból, że nie poprosił jej o to. – Mogłam cię zawieźć.
Cisza. Nie dobrze. – Nie mogłem ci na to pozwolić Saro.
- Dlaczego nie?
- Gdybym przez dwie godziny był z tobą w samochodzie to nie dojechałbym na
lotnisko.
Szorstkość jego głosu zagrał na jej zmysłach. Miło było wiedzieć, że pragnie jej tak
samo jak… ona… - Gdzie jesteś?
- W tej chwili? Gdzieś w okolicach Chicago.
- Gdzieś w okolicach Chicago. Właściwie to nie w Chicago. – Kłamca. Po prostu
wiedziała, że był w Chicago, nie żeby miałoby to jakieś znaczenie.
Ponownie szorstko westchnął. – Saro, Proszę cię. Powiedz, że rozumiesz, dlaczego
to robię.
Potarła oczy ze zmęczenia. – Rozumiem, dlaczego to robisz ale nie podoba mi się
to, że nie pożegnałeś się przed wyjazdem.
- Powiedziałem ci, dlaczego. Nie wydaje mi się żeby to było dla nas obojga
uczciwe gdybym przed wyjazdem cię oznaczył. Muszę myśleć o działaniu, a nie o
swojej partnerce.
To zabolało. Zrozumiała, naprawdę, ale nadal bolało. – W porządku.
Więcej ciszy. – To wszystko?
- Co chcesz żebym ci powiedziała Gabe? Rozumiem. Nie popieram, ale rozumiem.
Co się zdarzy gdy za pierwszym razem wyjedziesz na polowanie? Również
będziesz żałował, że mnie dla tego zostawiłeś?
- Mam nadzieję, że pierwsze polowanie zacznie się po tym jak skończymy się
znaczyć i znajdziemy swoje miejsce.
Myślała o tym przez chwilę. Nic więcej na ten temat nie mogła powiedzieć. Co
miała dodać.
– Kiedy wrócisz?
Zaczynała nienawidzić tych małych cisz. To oznaczało, że nie będzie zadowolona z
jego odpowiedzi. – Z grubsza, za sześć miesięcy.
Miała rację. Nie spodobała jej się odpowiedź. – Do diabła.
- Przepraszam kotku. Zrobiłem to, co uważałem za najlepsze.
Stłumiła warczenie. Jeśli porozmawiałby z nią zanim wyjechał, mogłaby
popracować nad jego małą arogancją, ale teraz było za późno. – Zadzwoń do mnie.
- Zadzwonię. Obiecuję.
Styczeń
- Ććśśś. Nie odzywaj się. Rozumiemy się?
Kiwnęła głową, opuściła posłusznie wzrok klęcząc przed nim.
- Grzeczna dziewczynka. – Gabe wyciągnął dłoń i przejechał nią po krótkich,
miękkich włosach Sary wystarczająco by sprawić, ze przebiegł przez nią dreszcz.
Uśmiechnął się i uniósł jej podbródek, kochając nieufne gorąco w jej głębokich
brązowych oczach. – Zrobisz wszystko co ci każę. Prawda?
Jedna brew uniosła się w łagodnym wyzwaniu zanim opryskliwy uśmieszek
wykręcił te pełne, nadąsane wargi. Warknął i popukał palcem o swoje udo,
zadowolony kiedy jeszcze raz zniżyła wzrok. Jej uśmiech się zmienił, stając się
kobiecy i tajemniczy. To go zaintrygowało. Wszystko w niej go intrygowało.
- Ręce za plecy.
Dostosowała się powoli. Zatrzepotała rzęsami, a jej oddech się ożywił.
Zrobili to już wcześniej. Wiedziała czego żądał. Wyjął penisa ze swoich spodni od
munduru, głaszcząc go powoli. Jęk prawie wydobył się z jego ust kiedy oblizała
swoje, zwilżając je i sprawiając, że zabłyszczały w świetle świec. Objechał główką
penisa po jej ustach, krople pobudzenia błyszczały na nich jak szkło. – Otwórz.
Otworzyła buzię, wysunęła język by polizać tylko czubek jego penisa. Położył
dłoń z tyłu jej głowy, trzymając ją mocno gdy karmił ją swoim penisem. Zaczął
pieprzyć ją w usta, tracąc trochę swojej kontroli i jęcząc od wilgotnego gorąca. –
Tak jest kotku. – Zadławiła się trochę i wycofał się nieznacznie, dumny z niej, że
wbrew temu trzymała się mocno.
Był blisko, tak blisko, ale nie chciał dojść w jej ustach. Nie dzisiaj.
Dzisiejszego wieczoru chciał by ta słodka, gorąca cipka owinęła go dookoła,
wydobywając z niego orgazm.
Wycofał się z jej ust, głaszcząc ją po włosach gdy wydęła na niego usta. –
Wstań. – Zastosowała się, opuszczając jeszcze raz wzrok, nadal trzymając ręce za
plecami. – Połóż się na łóżku.
Spojrzała na niego, przestraszona. Uniósł brodę wskazując duże, ciemne
łóżko tuż przed nią. Nie mógł zrozumieć jak mogła to przegapić. Zdominowało
pokój w którym byli.
Wpełzła na czworaka na łóżko, darząc go zdumiewającym widokiem swojego
niewiarygodnego tyłka. Przytrzymał ją rękoma na jej biodrach i uszczypnął w jej
bialutki pośladek, uwielbiając dreszcz, jaki przez nią przeszedł. Dał jej lekkiego
klapsa, uśmiechając się niegodziwie gdy pojawił się różowy znak. – Na środek
łóżka, na plecy.
Przesunęła się w sposób w jaki ją skierował, usadawiając się tak, że jej
piersi zatańczyły.
- Rozłóż swoje ręce i nogi. – Ugryzła się w wargę ale wykonała rozkaz, powoli
pokazując mu płynne gorąco między swoimi udami.
Wyciągnął dłoń i związał każdą z jej kończyn, ostrożnie upewniając się, że
nie ścisnął jej za mocno. Kiedy skończył, spojrzał na nią, wiedząc dokładnie co
jego dziki wyraz twarzy z nią robił.
Patrzył gdy przełknęła nerwowo. Pociągnęła za więzła, testując je.
Zaczął powolną eksplorację jej ciała, głaszcząc jej miękkie ciało aż do gęsiej
skórki, która się pojawiła. Polizał zuchwale jej sutki, patrząc jak wije się pod nim.
Kiedy ssał w ustach jej łechtaczkę bryknęła ku niemu. Miała szczęście, że nie
uprzedził jej by się nie ruszała inaczej zarobiłaby klapsa.
Słyszał jej ciężki oddech i wiedział, że jest bliska orgazmu. Podciągnął się w górę
po jej ciele, wpychając się w nią tak mocno, że aż pisnęła.
Uśmiechnął się szeroko. – To dwa.
Jej złote oczy poszerzyły się. To była najgorętsza jebana rzecz jaką
kiedykolwiek widział, patrząc jak jej ciemne oczy zmieniają się w brązowawe.
Zawsze zdołała utrzymać zmianę dopóki nie pieprzył jej, pozwalając mu patrzeć na
to gdy był głęboko wewnątrz jej ciała.
Był dumny z niej gdy tak długo trzymała kontrolę nad swoją Pumą, podczas
gdy on w tym samym czasie nie wytrzymywał. – Miej oczy otwarte. – jej powieki
opadały od zmysłowych doznań ale nie zamknęły się gdy naparł na nią. Utrzymała
swoje spojrzenie unieruchomione na nim, jej ramiona i nogi zmagały się daremnie
z węzłami. Skierował dłoń w dół, głaszcząc jej łechtaczkę kciukiem, warcząc w
triumfie gdy wrzasnęła. Oparł się o nią szepcząc jej do ucha. – To trzy. – Jej ciało
wygięło się w górę, drżąc w sile orgazmu.
Skubnęła mu ucho, gdy jej ciało opadło z powrotem na materac i on doszedł,
tak intensywną przyjemnością, która skradła mu oddech. Opadł na nią, jego
policzek spoczął na jej, jego włosy pogłaskały jej gładką skórę.
Jedna słona łza popłynęła w dół po jej policzku spadając na jego. – Gdzie jesteś?
Uniósł głowę. Smutek wypełnił jej twarz, jego serce prawie rozerwało się na ten
widok. – Sara. Kotku.
***
Gabe obudził się spocony i napalony jak diabli. Zaczął rozpinać śpiwór ale
przypomniał sobie w porę, że był w namiocie w środku śnieżycy. Kurwa mać. Jeśli
nie kochałby tego co robił, ta praca mogłaby ssać. Część jego chciała by powiedział
Jamesowi by się odpierdolił i oznaczył Sarę w taki sposób w jaki chciał. Inna część
wiedziała, że James prawdopodobnie miał rację, smakując Sarę i zostawiając ją po
wszystkim byłoby dziesięć razy gorsze.
Ugryzł swoją poduszkę i modlił się by był w stanie zasnąć bez żadnych
dalszych snów. James chrapnął obok niego, na tyle głośno, że zagrzechotała
tkanina. Jeśli w ogóle zasnę.
Po dwudziestu minutach zrezygnował. Rozebrał się szybko, rozpiął namiot i
wyszedł na noc. Było kurewsko zimno, ale nie na długo. Drżąc, zapiął z powrotem
namiot i upewnił się, że jest bezpieczny zanim uwolni swoją Pumę do biegu.
Jego łapy wbiły się w śnieg, zimne powietrze przebiegło przez jego futro.
Czuł się wspaniale wypuszczając Pumę bez obecności Niedźwiedzia, który go
szkolił. Miał za niedługo wrócić, ale teraz pragnął wykorzystać nocne powietrze by
rozwiać sny o swojej Sarze.
ROZDZIAŁ IIROZDZIAŁ IIROZDZIAŁ IIROZDZIAŁ II
Marzec
Gabriel zadrżał i zdjął z siebie kurtkę. Niech to szlag, ta ostatnia lekcja
polowania była trudna. Nie był pewien czy ponownie poczuje swoje palce. –
Zadzwonię do Maksa, dam mu znać jak się sprawy mają.
James pomachał mu, wieszając swój kowbojski kapelusz i kierując do kuchni jego
trzy pokojowej chaty. Obiecał Gabe’owi niezły gulasz w zamian za nauczenie się
tropienia w śniegu.
Gabe powiesił kurtkę i zajął się swoimi ośnieżonymi butami, zostawiając je na
wycieraczce przed drzwiami. Było to rutynowe zajęcie przez ostatnie trzy miesiące.
James nienawidził mokrej podłogi. Ostatnim razem gdy Gabe zapomniał zostawić
swoje buty na wycieraczce znalazł je potem w swoim łóżku, uwalonym w śniegu.
Wyjął swoją komórkę i wybrał numer do Maxa. – Cześć Max.
- Gabe! Co tam słychać na górskim pustkowiu?
- Kurewsko zimno. Jak sprawy w Halle? Jak Sara?
- Kurewsko zimno.
Gabe parsknął. – Uczę się nowych technik tropienia. – Potrzebował ich
podczas zimy w Nowym Jorku. Niedługo razem z Jamesem pojadą tam na kilka
tygodni. Do tego czasu zajmował się całym terytorium, które miał chronić,
poznając obszar w sposób, w jaki tylko mógł to zrobić samotny zmiennokształtny.
Nigdy nie będzie ich znał tak dobrze jak tutejsi ale będzie w stanie tropić na
różnych obszarach, na których będzie pracował. Poznał dwóch Hunterów. Młodą
Lisicę Desiree Holt i starszego Kojota Edmunda Grave. Oboje mieli interesujące
spostrzeżenie na temat terenu gdzie żyli. Desiree mieszkała w New Jersey, Grave
natomiast w New Jork City.
Gabe był zaskoczony, kiedy się o tym dowiedział. Kojoty i Wilki nie
dogadywały się za dobrze. Przestraszyła go wiedza, że Sfora Kojotów znajdowała
się blisko Wilków Ricka.
Następnie James zabrał go z powrotem do swojego domu w Montanie by
nauczyć go, jak to on nazywał „prawdziwych technik tropienia w śniegu”.
Odpowiedzialność Gabe’a głównie miała być związana z obszarem
Pensylwanii, ale będzie wzywany by asystować innym, kiedy tylko zajdzie taka
potrzeba i vice versa. Ale jak dobrze pójdzie to nie będzie ich potrzebował.
Daniel, zamordowany Hunter, również był Lisem i przyjacielem Desiree.
Była pomocna przy zaprowadzeniu drania przed wymiar sprawiedliwości.
- Nawet teraz trzęsą mi się dłonie. – Rozbawione parsknięcie z kuchni dało mu
znać, że James słyszał wszystko. – Mogę wezwać innych Hunterów jeśli w Halle
znowu pojawi się pysk kogoś pokroju Rudy’ego. – Warczenie z innego pokoju
przypomniało mu jego miejsce. – Albo gdziekolwiek indziej w Pensylwanii.
- Dobrze. Tak przy okazji Adrian i Sheri chcieli byś się do niech odezwał.
- Zadzwonię. – Nie znał ich zbyt dobrze by za nimi zatęsknić ale on i Adrian
nawiązali porozumienie, które może stać się mocniejsze w przyszłości. Dawniej
oczekiwał, że jego relacja z Adrianem będzie podobna do tej, którą Max dzielił z
Simonem, swoim Betą.
- I Emma mówi żebyś jej coś przywiózł, tylko żeby nie miało poroży ani futra.
Gabe zaśmiał się. Emma był czepialska. – Zająłem się tym.
Właśnie zapakował lalkę Kachina dla Curany w swojej torbie podróżnej. Dostał ją
w Arizonie, aktualnym miejscu przebywania Senatu.
- Jak Sara?
Max westchnął. – Nie jestem pewien. Wie, co robisz, ale myślę, że poczuje się
lepiej, gdy do niej zadzwonisz i pogadacie sobie.
- Dzwonię do niej. – Wiele razy.
Sara rozumiała jakie miał zobowiązania ale cierpiał kiedy nie mógł jej
powiadomić o swoim miejscu pobytu, że jest w Arizonie.
Nie mógł, bo zabraniało to prawo zmiennych.
Tylko członkowie Senatu mieli do tego prawo.
Sara nie mogła być z nim nawet jeśli wiedziałaby gdzie jest. Wiedząc to,
trochę łagodniała, ale jej frustracja powoli się ujawniała. Mógł to usłyszeć w jej
głosie, kiedy z nią rozmawiał.
Wtedy został wysłany by pomóc w schwytaniu gnoja w Nowym Jorku. Nie
miał możliwości zadzwonić dopóki bandzior nie znalazł się przed sądem.
Udowodnił sam sobie, że naprawdę posiadał to, czym się charakteryzują
Hunterzy. Duma, jaką czuł po wykonaniu zadania wypełniała go nawet, kiedy
kontaktował się ze swoją partnerką.
Mimo to, trzymał się tego co powiedział mu James, dzwoniąc do Sary tylko
wtedy kiedy opuści teren. Jeśliby ją zobaczył, oznaczyłby ją. Po tych wszystkich
sennych miesiącach nic by go nie powstrzymało.
Raz gdy zdołał przyjechać do Halle na cały weekend jej nawet tam nie było.
Miała inne plany na te wolne dni, zakładając, że był zbyt zajęty by zrobić sobie
wycieczkę do Halle. Oboje byli tym rozczarowani. Gdyby wiedział, że miałaby
jakieś plany to powiedziałby jej dużo wcześniej o swoim przyjeździe. Do diabła,
kogo on oszukiwał? Miał zamiar oznaczyć jej tyłek zanim minie godzina w Halle.
Ale zdecydował się ją zaskoczyć, a zamiast tego sam się zdziwił kiedy jej nie było.
Jeśli chodzi o dom James’a, Niedźwiedź nie pozwolił na jej przyjazd,
mówiąc, że byłaby główną przyczyną rozkojarzenia Gabe’a, który nadal odbywał
trening. Porównał to do obozu rekrutów, mówiąc, że żony nie miały pozwolenia na
odwiedziny dopóki się nie zakończy.
Ale taki obóz trwał tylko osiem tygodni, na tę skargę James machnął ręką. A
będąc szczerym, zwykle był zbyt wyczerpany by robić cokolwiek innego niż jeść i
spać. James pracował z nim ciężej niż kiedykolwiek wcześniej. Spędzili dni na
mrozie, śledząc ślady innych zmiennych pracujących dla Senatu. Mógł teraz
wyśledzić Lisa, Kojota, Wilka i Pumę. Właśnie wrócili z jednej takiej wędrówki.
Nie praktykowali jedynie z Lwem, Tygrysem, Rysiem i Jaguarem ale James
zapewnił go, że dojdzie do tego następnym razem.
Zabijało Gabe to co musiał mówić Sarze, że nie, nie mogła wpaść z wizytą. Coraz
mniej i mniej odpowiadała na jego telefony, a on dzwonił do niej coraz rzadziej.
Kiedy w końcu udało im się nawiązać kontakt ich rozmowa zazwyczaj kończyła się
grobową ciszą. Jedyną sprawą, która łagodziła jego poszarpany umysł była szybko
rosnąca przyjaźń z małą rudą kelnerką od Franka.
Lisica zaproponowała, że będzie miała jego partnerkę na oku w zamian za
jego pomoc w przeprowadzeniu się jej rodziny do Halle. Stała się dobrą
przyjaciółką, prawie młodszą siostrą, której nigdy nie miał. Była entuzjastyczna i
szczęśliwa przez większość czasu i tak kochała swoją pracę jak on swoją.
Ale sny o partnerce zabijały go. Zabijały. Jeżeli byłaby skłonna zrobić połowę
rzeczy o jakich śnił to byłby szczęśliwym Kocurkiem.
Psiakrew, nawet jeśli nigdy nie pozwoli mu ukazać swojej ciemniejszej strony to i
tak byłby najszczęśliwszym Kocurkiem. Ale, miał nadzieję porozmawiać z nią na
temat kilku spraw. To jak dochodziła w jego snach, przywiązana do łóżka, z
zakrytymi oczami i to jak błagała, nie mógł tego porównać do widoku w realu.
- Zadzwonię do niej wieczorem. Obiecuję. – I lepiej żeby odpowiedziała. Był już
zmęczony gadaniem do maszyny.
***
Sara Parker usłyszała jak dzwonił telefon i podbiegła do niego. Jedna z jej
torb z artykułami spożywczymi wyślizgnęła się, rozlewając wodę sodową po
podłodze. – Cholera.
- Cześć, tu Sara. Zostaw wiadomość po sygnale.- Beep.
- Sara, tu Gabe. – Zrezygnowane westchnienie wydobyło się z głośnika. –
Zadzwoń.
Sara chwyciła za słuchawkę. – Halo!- Ale zdążył się rozłączyć. – Cholera no. –
Brzmiał na tak zmęczonego. Wykręciła numer ale linia była zajęta. Zostawiła
wiadomość, mając nadzieję, że oddzwoni do niej wieczorem. Wiedziała jednak, że
nie zrobi tego. Nigdy tego nie robił.
Rozumiała, że jego praca była ważna. Nie była egoistką by odciągnąć go od
niej. Ale dlaczego nie mógł oznaczyć jej zanim wyjechał? Sprawy byłyby dużo
łatwiejsze.
Nie przejmowałaby się, że więcej o jego życiu dowiadywała się od
pieprzonej Chloe Williams, aka Super Kelnerki. Z rudowłosą rozmawiał więcej
razy niż z Sarą, a to zaczynało powoli wkurwiać ją na maksa.
Ten fakt był naprawdę nie do zniesienia, że zdołał przyjechać do domu na Święto
Bożego Narodzenia. Niestety Sara nie wiedziała o jego przyjeździe więc miała w
planach odwiedzenie swojej rodzinki na Florydzie. Wyjechała dzień przed
przybyciem Gabe’a do Halle, to wystarczyło by wzajemnie się rozdrażnili.
Słyszała, że spędził miły czas z Chloe. Kupił innej kobiecie śliczną, małą
bransoletkę z małymi kotkami i liskami. Sara musiał ukryć ryk za każdym razem
gdy to widziała. Jeśli nie zaczęłaby przyjaźnić się z Jim’im Woods oszalałaby
dawno temu.
Przystojny weterynarz był dla niej ratunkiem. Wychodzili wszędzie razem,
spędzali ze sobą miłe chwile. Wiedział wszystko o jej miłości do Gabe’a i
zaakceptował fakt, że nie może liczyć na nic więcej jak przyjaźń więc nie istniało
napięcie, które się rodziło wraz z nawiązaniem nowej znajomości. Był zabawny,
był dobry dla zwierząt, dorastał na tym terenie więc znał prawie wszystkich. Był
byłym chłopakiem Emmy, ale jakoś nie zdołał zaprzyjaźnić się z Max’em. Sara
nawet nie rozważała tego wiedząc jak zaborczy bywa Alfa w stosunku do swojej
partnerki.
Spotkała go u Max’a i Emmy. Był tam kiedy dyskutowała z Max’em o nowym
odkryciu, które przerażało ją w tym czasie. Na początku nie rozumiała co się z nią
dzieje, ale Max zdołał pomóc jej zrozumieć co było nie tak, a Emma zapoznała ją z
Jim’im.
Ale Jim nie był Gabrielem. Nigdy nie mógł być nim. A ona tęskniła za swoim
partnerem coraz bardziej i bardziej z każdym mijającym dniem. Sny o partnerze
były szokujące, wyraźne i zostawiały ją mokrą i napaloną. Znaki na jej ciele były
pamiątkami przypominającymi jej co zrobi Gabe gdy skończy trening i wróci do
domu by ją oznaczyć.
Jeśli ją oznaczy.
Powoli zaczęła w to wątpić. Spędził cały swój wolny czas na rozmowy z inną
kobietą.
Spróbowała jeszcze raz zadzwonić do Gabe’a, ale odezwała się elektroniczna
sekretarka. – Gabe, tu Sara. Zanosiłam zakupy i przegapiłam twój telefon.
Oddzwoń do mnie dobrze? Mam ci coś do powiedzenia. – Westchnęła, wyciągając
z szafy mopa. – Tęsknię za tobą. – Rozłączyła się i zaczęła zmywać rozlany napój.
***
- Więc Gabe wróci na czas na wesele? – Jim uniósł swoją francuską frytkę i
zanurzył ją w ketchupie.
- Nie mam pojęcia. Nie rozmawiałam z nim przez dwa tygodnie. - Jej nerwy były
całkowicie zszarpane. Ostatnim razem słyszała jego głos na sekretarce. Nigdy
więcej nie oddzwonił, nigdy nie usłyszał jej wieści.
Te długodystansowe cholerstwo naprawdę było do bani. Gdyby nie wiedziała, że
nadal jest żywy to byłaby bardziej zmartwiona. Nie, żeby nie myślała o zabiciu go
kiedy w końcu go dorwie.
- Powiem ci coś, jeśli nie wróci na czas to możemy pójść razem.
Uśmiechnęła się do Jimi’ego. Boże, był taki miły. Jim Woods wydawał się…
słodki. Bezpieczny. Jak facet, na którego można było polegać choćby nie wiem co.
Ale gdzieś głębiej, istniała w nim iskierka psoty, która mogłaby być
nieodpartą pokusą dla właściwej kobiety, jak również siła, dzięki której mógł
potrząsnąć kimś, kto mu się narażał.
To wszystko było owinięte w opakowanie, które krzyczało całym tym
Amerykańskim miejskim chłopcem z sąsiedztwa. Blondyn z piwnymi oczami, był
o głowę wyższy od niej. Nie był tak barczysty jak Gabe, jego nogi nie były tak
muskularne, ale jego szeroki uśmiech był tak ujmujący, że nawet Gabe nie potrafił
tak. Był ucztą dla wszystkich jej zmysłów. Jeśli nie byłaby tak uparta co do
swojego partnera to wzięłaby się za niego dawno temu. – Nie chciałbyś raczej
zabrać swojej prawdziwej wybranki?
Wyraz jego twarzy był czarujący i jawny ale ta psotna iskierka tańczyła w jego
oczach. – Pomyśl jak dobrze byśmy się razem bawili! – Wzruszył ramionami. –
Poza tym, wiesz przecież, że nie jestem zainteresowany randkowaniem.
Kłamca. Dokładnie wiedziała z kim chciałby się umówić i to nie była ona. –
Powinieneś umówić się z nią. – Jeśli zaprosił na randkę kobietę, którą pożądał,
Sara poczułaby się lepiej.
Zrobił minę. – Jest dla mnie za młoda.
Próbowała nie zawiesić oka na podrygującym rudym kucyku Chloe Williams. –
Nie jest aż tak młoda.
- Ma dwadzieścia dwa lata.
- Taa. A ty jesteś wiekowym, pomarszczonym wrakiem.
Prawie udławił się swoją francuską frytką.
Nowa mrożona herbata pojawiła się przed nią. – Mogę wam przynieść coś jeszcze?
Sara ukryła westchnienie. Z jakiegoś powodu Chloe wkurwiała ją cały dzień. – Nie.
Dzięki.
- O hej, wczoraj wieczorem rozmawiałam z Gabem. Powiedział by cię pozdrowić.
Sara zacisnęła zęby. – Dzięki. – Współczucie w spojrzeniu Jima było prawie nie do
zniesienia. – To wszystko, Chloe.
Chloe zawahała się na chwilę. – Racja. Mam mu dzisiaj dać znać żeby zadzwonił
do ciebie?
Zadzwoni do niej dzisiaj? Rozmawiał z Chloe prawie codziennie, ale nie martwił
się o telefon do partnerki? Spokój Sary, zwykle twardy, pękł jak bańka – Nie
kłopocz się.
Chloe wyglądała jakby chciała powiedzieć coś jeszcze, zmarszczyła brwi co
popsuło gładkość jej skóry ale Sara zdecydowała się zignorować to. – W porządku.
Daj znać jeśli czegoś potrzebujesz.
Sara zignorowała ją, skupiając się zamiast tego na swoim prawie pustym talerzu.
Hamburger ugrzązł w jej brzuchu jak ołów.
- No więc. Chcesz być moją parą na ślub?
Sara spojrzała na ciepłe, piwne oczy Jima. – Pewnie. – Przecież wyglądało na to,
że jej partner nie przejmował się za bardzo. Ale najpierw zamierzała porandkować
z doktorkiem Howard. Była już zmęczona marząc o czymś czego raczej nigdy nie
będzie miała
ROZDZIAŁ IIIROZDZIAŁ IIIROZDZIAŁ IIIROZDZIAŁ III
Kwiecień
O mój Boże. Sara gapiła się na Gabe’a Andersona stojącego na lotnisku w
Filadelfii. Wyglądał na tak zmęczonego, że aż łamało jej to serce. Zrobiła krok w
jego stronę, jej serce łomotało w radości i nie wierze.
Był w domu.
- Gabe!- Czerwony błysk śmignął obok niej. Przez moment Gabe wyglądał na
przestraszonego ale uśmiechnął się i wyciągnął ręce. Chloe wskoczyła na niego,
obejmując nogami talię szeryfa.
Twarz Gabe powoli robiła się czerwona, ale sympatia wylewająca się z niego do
kobiety w jego ramionach wiła się przez Sarę. – Um. Cześć lisico.
Obok niej Jim chrząknął. – Przykro mi, mała. Wygląda na to, że twój chłoptaś ma
dziewczynę.
Sara wystarczająco otworzyła się by poczuć ból, który Jim próbował ukryć, potem
zatrzasnęła osłony z powrotem na miejsce. Była dobra w tworzeniu tych tarcz przez
ostatnie kilka miesięcy. Była już zmęczona litością ludzi, która uderzała w nią
ostatnio jak młot. Nawet litość Jimiego przyprawiała ją o ból. – To wszystko twoja
wina.
- Moja wina? Jak to moja wina?
Odwróciła się do niego z szerokim uśmiechem. – Bo nigdy nie poprosiłeś jej o
wyjście randkę doktorze Jurajski.
Zrobił minę. – Jasne, obwiniaj mnie za wszystko. – Chwycił ją za ramię i
zaprowadził w kierunku bramki. – Siedzimy razem, prawda?
Usłyszała jak Gabe woła jej imię ale zignorowała go. – Pewnie, że tak.
- Bo żadne z nas nie chce oglądać tę dwójkę razem.
Skrzywiła się. – Racja. Hej, może będą tak bardzo zajęci witaniem siebie, że
spóźnią się na samolot!
Zmierzyli w dół, ich ręce się splotły. – Zawsze widzisz tę lepszą stronę. To właśnie
w tobie kocham.
Zachichotała. Przynajmniej Jim ją rozbawiał, wbrew jej zawodowi miłosnemu. Nie
mogła nawet zmusić się spojrzeć na Gabe’a.
Swój wybór wyraził jasno. I to nie była ona.
***
- Wszystko w porządku?
Gabe spojrzał na Chloe. Zazwyczaj była dobrym kompanem ale dzisiaj Gabe po
prostu nie mógł z nią rozmawiać. – Wszystko w porządku, mała lisiczko.
Kłamca. Wymruczała jego Puma.
Musiał przyznać swojej Pumie rację. Sprawy nie miały się dobrze. Jakiś
facet, Jim, jebany partner Sary na wesele, sprawił, że chichotała jak uczennica gdy
powiedział jej jakąś oburzającą opowieść z jego podróży.
Jim był z nią na lotnisku, śmiejąc się i oczywiście ciesząc się z jej
towarzystwa. Złapał ją za rękę i pocałował jej wierzch uśmiechając się do niej
zwodniczo. Zachwycał się nią, zasugerował żeby usiadła obok niego w samolocie,
chowając jej dłoń w swojej, nawet niosąc jej bagaż. A kiedy Sara się potknęła, Jim
ją złapał, ratując ją od paskudnego upadku. Nawet pocałował ją lekko w czoło.
Gabe zechciał rozbić tę chłoptasiową buźkę Jimiego gdy tylko zauważył jak
otoczył jej talię swoimi łapskami, jak blisko jej skóry były jego usta. Jego Puma
warczała tak głośno, aż Gabe’a zaskoczył fakt, że jego klata nie wibruje.
No i Jim był ładny. Nawet jak na faceta Gabe to zauważył. Miał ten przemiły urok,
przez który kobiety były całe jego.
Sara na pewno nie wydawała się na to odporna. Jim wyciągnął rękę i
przejechał nią przez swoje złote włosy i połowa kobiet w samolocie westchnęła, w
tym również Sara.
Gapił się na Sarę, rozdarty. Dlaczego ona się tak zachowuje? Przybył prosto
z samolotu, wyczerpany, by upewnić się, że wrócił do Filadelfii na czas by pójść na
wesele Max’a i jego Curany, tylko po to by zobaczyć jak jego partnerka wisi na
innym facecie.
Nie mógłby wyobrazić sobie szokującej radości na jej twarzy gdy pierwszy
raz go ujrzała, ale został rozproszony prze rozentuzjazmowane powitanie Chloe.
Kiedy tylko wyswobodził się od przyjaciółki, Sara uczepiła się tego Jimbo1
.
Zaledwie zdawała sobie sprawę z tego, że tam był. Ryk uciekł spod jego kontroli
kiedy Jim pogłaskał Sarę po policzku. Oj jebańcu. Zabieraj od niej swoje łapska
albo ci je odgryzę. Zauważył jak wzrok Jima przesuwał się w dół po jej kwiecistej
sukience, która ujawniała słodką wypukłość jej piersi i zachciało mu się wypruć
jego oczy z głowy.
Gabe przymusowo utrzymywał ryk z dala od wyrazu swojej twarzy ale był
bezradny w powstrzymaniu swoich oczu przed zmianą koloru. Dotknęła go.
Przejechała te swoje delikatne palce po ramieniu Jima, jej twarz ukazywała psotę i
podziw.
Gabe’owi się to nie spodobało. Zazdrość kłębiła się w nim. Chciał rzucić się na
tego faceta i rozerwać mu gardło by nie mógł położyć już tego swojego miękkiego
spojrzenia na twarz jego partnerki.
Ale to co przestraszyło go był dźwięk, który uciekł Chloe gdy oglądała dobrze
bawiącą się parę. Przez moment dłoń Jima dotknęła Sarę i pojedyncze wysokie
‘yip’ uciekło z jej ust.
Zamknęła natychmiast swoją buzię. Odwracając twarz z dala od pary by
patrzeć na siedzenie naprzeciwko niej. Jej policzki zaczerwieniły się i przestała
patrzeć na kogokolwiek. Odetchnęła by pozbyć się czerwieni z policzków, był to
gest, który przypominał mu Sarę. Spojrzał na swoją partnerkę by zobaczyć jak
opiera głowę o ramię Jima.
- Nie powinieneś wyjeżdżać.
Dłonie Gabe ścisnęły się na jego kolanach. Nie wyrzuciłby skurwiela z samolotu.
Nie. Wyrzuci. – Wiesz dlaczego musiałem. Do diabła, ona wiedziała dlaczego
musiałem.
1
Zdrobnienie od Jim.
KSIĘGA PIĄTA Tłumaczenie nieoficjalne : BLOMBUS Korekta: SASHA1981
ROZDZIAŁ IROZDZIAŁ IROZDZIAŁ IROZDZIAŁ I Listopad - Kim ty kurwa jesteś? – Gabriel Anderson, szeryf Halle w stenie Pensylwania oraz Drugi Marshalla pumiej Dumy z Halle, był zmęczonym, w złym humorze kocurkiem. Patrzył na intruza siedzącego w salonie i próbował przypomnieć sobie, że więzienie nie jest dobrym miejscem dla wkurzonego gliny. Intruz trzymał stopy na stoliku, jego kowbojskie buty podskakiwały podczas grania w grę wideo na Wii. Gabe trzymał mocno swój rewolwer, odbezpieczony, skierowany w intruza. Facet pachniał jak zmienny. – Wolę wiedzieć kogo do cholery aresztuję za włamanie. - Zastanawiałem się kiedy przyjdziesz. – Coś błysnęło na twarzy faceta, machnął szalenie rękoma. – Ha! Mam cię skurczybyku! – Zatrzymał grę i położył pada na stoliku. – Jestem James Barnwell. A ty szeryfie jesteś Gabriel Anderson, Drugi Marshall Dumy z Halle. Gabriel opuścił nieznacznie rewolwer. – Taa. Więc już wiesz kto wsadzi twoją dupę za kratki. Mężczyzna wstał. Jego ciemnoblond głowa z łatwością górowała jakieś sześć cali nad Gabe’em, a Gabe ze swoimi sześcioma stopami wzrostu nie sądził, że jest niskim kolesiem. – Naprawdę nie chcesz tego zrobić. - Dlaczego nie? Facet uśmiechnął się, miał ciepły wyraz twarzy. Jego szare oczy zamigotały wesoło. – Bo według mnie nie byłoby Senatowi do śmiechu gdyby musiał wyciągać z pudła jednego ze swoich. Gabe opuścił rewolwer ale nie odprężył się całkowicie. – Senat? Dlaczego Senat miałby wysyłać kogoś do Halle? Senat zmiennych był wolnym konglomeratem wszystkich zmiennych. Tradycyjnie był kierowany przez Lwa. Głównym celem Senatu było dopilnowanie tego, by ludzie nie dowiedzieli się o istnieniu zmiennych, wyjątkiem były ludzkie
partnerki. Przez lata, Senat ustanowił prawa, według których żyli wszyscy zmienni, niektórzy mieli założyć Sfory i Dumy. Co sześć lat odmienne rasy mogły wybrać jednego ze swoich do Senatu. Aktualnym Senatorem Pum był stary mężczyzna zwany Harry Girland, który mieszkał gdzieś na Środkowym Zachodzie. Gabe nigdy nie spotkał ani nie porozmawiał ze starcem. Panowanie Max’a było cholernie świeże, a Senat miał w zwyczaju przytrzymać nowe Alfy w okresie przyzwyczajania się zanim pozwoli na nawiązanie kontaktów. Rzadko reprezentant Senatu odwiedzał Halle. Przez te wszystkie lata Duma gościła zaledwie dwóch. Jednym był reprezentant Pum w Senacie, który przybył w sprawie zbitej niedawno Dumy. Drugim był Hunter śledzący gnoja, którego w ostateczności zniszczył Marshall Halle. Za każdym razem facetami były Pumy. Ten facet nie pachniał jak Puma. Pachniał Niedźwiedziem. – Nie powinieneś rozmawiać z moim Alfą? - Jeśli przybyłbym tutaj by rozmawiać z Panem Cannon’em byłbym w jego domu, nie twoim. – Uśmiech faceta zamienił się w szeroki. – Poza tym, on nie ma Wii. Gabriel zamknął oczy i pomodlił się o cierpliwość. – Powiedz mi, że nie włamałeś się do domu mojego Alfy. - Nie włamałem się do domu twojego Alfy. – Zapapugował Niedźwiedź. Gabe postrzelił faceta wzrokiem i trzymał za swoją broń. – W jaki sposób Duma z Halle może być pożyteczna dla Senatu? – dzięki Bogu jego przodek napełnij jego głowę odpowiednimi normami postępowania. Wiedział, co powiedzieć nawet, jeśli jego ton nie był pełen szacunku. Nie miał zielonego pojęcia jak inaczej poradzić sobie z reprezentantem Senatu. Nawet, jeśli nie do końca oczekiwał, że stojąca w jego salonie osoba została wysłana przez Senat. - Poprzez podarowanie nam swojego Zastępcę. Gabe zamrugał. Musiał być bardziej zmęczony niż sądził. – Że co przepraszam? - Musisz ze mną iść. Co? Nie. Nie ma kurwa mowy. Właśnie wrócił domu po latach pracy w Filadelfii, nabierając wystarczającego doświadczenia by przejąć stołek szeryfa w
swoim ukochanym mieście rodzinnym. Rada Miasta była tym zachwycona kiedy ojciec Adriana Giordano odszedł. Tydzień wcześniej Gabriel odkrył kto jest jego partnerką, ale chciał się upewnić, że Sheri, partnerka Adriana, była bezpieczna co zajęło mu trochę wolnego czasu. Właśnie skończyli sprzątać po gnojku Wilku, który prześladował Sheri i zamieniał jej życie w piekło. Skoro miał już czas odetchnąć to chciał osiedlić się i oznaczyć partnerkę. Za cholerę nie opuści Halle choćby na minutę. Chyba, że mógłby zabrać Sarę ze sobą. Jego determinację utwierdziło jedynie myślenie o słodkiej, kuszącej Sarze. Obrazy ciemnowłosej piękności nawiedzały go przez cały tydzień. Bez względu na to czego chciał Senat musiał znaleźć sobie kogoś innego. – Nie mogą mnie mieć. Mężczyzna pokręcił głową. – Nie wydaje mi się żebyś rozumiał synu. – Skierował się do kuchni jakby był u siebie. – Tak przy okazji potrzebujesz więcej kawy. Gabe ukrył ryk. – Mam partnerkę do zatwierdzenia. Facet zatrzymał się i spojrzał na niego zza pleców. – Obiecuję ci, że zadanie, które mam dla ciebie nie zajmie dłużej jak pół roku. Po wszystkim, wrócisz do Halle, do swojego życia i oznaczysz swoją partnerkę. – Zniknął uśmiech. Jego szare oczy pociemniały. – Straciliśmy Huntera, Gabriel. - Moje kondolencje. – Gabriel był szczery. W pewien sposób Hunterzy byli elitarna jednostką policyjną zmiennokształtnych. Ich głównym zadaniem było zapewnienie bezpieczeństwa populacji zmiennych i ludzi przed bandziorami. Gdyby sytuacją Rudy’ego Parker’a nie zajął się szybko Alfa Sfory Poconos, Gabe uparłby się na zawiadomienie Huntera by zajął się Parkerem i jego Wilkami. Już na początku powinien tak zrobić. Możliwe, że wtedy Belle Campbell nie zostałaby nigdy zraniona, a Sheri porwana. - Dziękuję ci. Daniel był moim dobrym kumplem. – James z powrotem skierował się do kuchni. – Ale to oznacza, że na tym rejonie brakuje Huntera. Aj kurwa. Ramiona Gabe podskoczyły. Część jego chętnie chciało usłyszeć więcej. To było tak jakby glina małego miasteczka nagle został mianowany Marshallem Stanów Zjednoczonych. Inna jego część chciała by ten facet sobie poszedł by mógł wziąć prysznic, odpocząć i przynieść swoją kobietę do domu. Miał plany co do jej słodkiego tyłeczka, niech do szlag. – Dlaczego ja? Dlaczego
nie jeden z Wilków Ricka? – Bądź nawet inna Puma, jak Adrian, aktualny Marshal? James znowu się uśmiechnął. – Ponieważ nie są Tobą. Ty zostałeś przydzielony do roli Huntera tego rejonu. - Musiałbym opuścić Halle. – Gabe był zaskoczony, że te słowa wyszły z jego ust. Nie mógł tego na serio rozważać. Mógłby? - Halle byłby twoim miastem rodzinnym, twoją bazą działań. I naprawdę? Bycie Hunterem nie wpływa na twoją pozycję w Dumie, musisz tylko reagować na telefony odnośnie polowań. Jeśli to jest związane z twoim Alfą, a nie sądzę żeby tak było, to możesz mieć problemy. - To nadal nie jest odpowiedzią na pytanie. – Otworzył lodówkę i wyjął piwo. – Dlaczego ja? - Mogę wziąć colę? – Gabe podał James’owi jedną. – Dzięki. Pamiętasz jak próbowałeś postrzelić opony w samochodzie Parkera? Kiedy domyśliłeś się, że radiostacja RF zagłuszała połączenie Pani Montgomery z Doktorem Giordano? No i kiedy zwołałeś Dumę by się upewnić, że Parker i jego pomocnicy nie odeszli? Gabe zamrugał, zszokowany. Skąd do cholery ten facet o tym wiedział? – Taa. To zdarzyło się zaledwie dwa dni temu. – Dwa długie, wyczerpujące dni temu. Gabe ziewnął, nie martwiąc się jak przyjął to James. Był kurewsko zmęczony. James wziął dużego łyka z puszki. – Cholera, to jest sedno. Wyryczałeś rozkazy a Wilki i Pumy podążyli za nimi. - No i? – Leniwie odkręcił kapsel od butelki i rzucił go na ladę. Spojrzenie, jakie rzucił mu James było pełne rozbawienia. – Myślisz, że Wilki posłuchałyby się ciebie gdybyś był zaledwie Zastępcą Marshala? Marshala Pum? W połowie drogi do ust butelka znieruchomiała. Wysłał jednego z Wilków by sprawdził samochód Max’a i upewnił się, że znajdzie zagłuszające urządzenie. Były nielegalne, ale możliwe to złożenia, zwłaszcza dla faceta takiego jak Parker,
który studiował elektrotechnikę. Rudy użył tego by Sheri nie mogła skontaktować się z Adrianem i tym samym namówił ją do wyjścia z domu. Alfa Sfory, Rick, został postrzelony, gdy próbował ją ochronić. Gabe próbował ich powstrzymać, ale było za późno. Spudłował strzelając w tylną oponę samochodu a Sheri została porwana. Porywacze zostali zabici prze Ricka i jego Marshala, Ben’a Malone. Gabe właśnie skończył rozporządzać materiałem dowodowym. Był cholernie zmęczony i nie w nastroju by zająć się tym gównem. – Powtarzam. No i? - Synu, zachowywałeś się jak Hunter. Gabe parsknął i łyknął piwa. – Nie prawda. - Wydaje mi się, że rozpoznam brata Huntera gdy go widzę. Tylko Hunter mógłby sprawić, że ktoś z innego rodzaju słuchałby go podczas polowania na zbirów. Gabe wskazał na James’a butelką piwa. – To nie prawda. Alfa, mógłby sprawić, że ktoś go posłucha. James wzruszył ramionami. – Władza Alfy jest… inna. – Bawił się kapslem na puszce. – Skąd wiedziałeś żeby szukać stacji RF zagłuszającej? - To logiczne. Telefony wszystkich były włączone, ale nie było żadnej próby połączenia. Musiał być tego powód. - Ale stacja RF? Jest raczej specyficzna. Gabe wzruszył ramionami. Zaczynał się irytować. – Słuchaj, po prostu wiedziałem, jasne? James uśmiechnął się jak dumny ojciec. – Dokładnie. Gabe potarł czoło butelką. Powoli dostawał bólu głowy. – To nie ma sensu. Obaj jesteśmy częścią hierarchii albo nie. Ja jestem Zastępcą. To oznacza, że należę już do hierarchii. James zachichotał. – To wszystko? To oczywiste, że jesteś Zastępcą z Halle! To się nie zmieni.
- Jak się nie zmieni? Powiedziałeś, że wyjadę na sześć miesięcy a kiedy wrócę to będę Hunterem.– I prawdopodobnie wyleci z pracy, do diabła. Kochał być szeryfem. - Jak myślisz ilu bandziorów żyje? - Tak dużo jak kryminalistów. Tym razem James wyglądał na zmieszanego. - W większości ludzie są prawomyślnymi obywatelami. Jakiś ich procent nie. W niektórych miejscach jest ich więcej, a w niektórych mniej. Tak samo jest ze zmiennymi bandziorami. – Wziął kolejny łyk piwa i skierował się do salonu. – Kilku z nich wygląda jak miejscowe dzieciaki z college’u, szukające dobrego, bezprawnego zabijania czasu. Niektórzy z nich są zimnokrwistymi zabójcami, którzy muszą zostać zgładzeni. - Daniel został zabity przez zabójcę. Gabe się zatrzymał. Ostrożnie postawił butelkę piwa na stoliku. Czuł się jak na krawędzi. Kurwa mać. W tle znowu zaczęła grać muzyczka z gry. – Jak? James podniósł pada i usiadł na sofie, rozpoczynając z powrotem grę. – Chcesz się dowiedzieć? Tak. Do diabła, tak, chciał. – Co z Sarą? James się uśmiechnął. – Jest twoją partnerką Gabe. Nadal tu będzie, kiedy skończymy. Gabe zrelaksował się. To oznaczało przełożenie oznaczenia swojej kobiety, ale pragnienie, no cóż, polowanie miał w żyłach. – Czy ten koleś mógłby zagrażać Halle? James pokręcił głową. – Zabija Yonkersów. - Nowy Jork? – Musiałby wyjechać do Nowego Jorku? - To będzie część twojego rejonu.
Psiakrew. Samotne miasto Nowy Jork prawdopodobnie potrzebowało Huntera. – Ilu jest Hunterów na tym rejonie? - Wliczając ciebie? Trzech. A twój rejon obejmuje Pensylwanię, Nowy Jork i New Jersey. Niech to diabli. Dodaj jeden do Atlantic City. – Więc dostaję wszystko oprócz New York City i Atlantic City? James wskazał na niego i zapiał. – Ha! Mam cię! Gabe zorientował się jak się wyraził i zajęczał. – Kurwa. – Podniósł butelkę piwa i opróżnił ją. – Pozwól mi przynajmniej oznaczyć swoją partnerkę. James uniósł jedną brew. – Naprawdę chcesz jej to zrobić? Oznaczyć ją i opuścić na sześć miesięcy? – Pokręcił głową. – Lepiej zostaw ją w tej chwili nieoznaczoną. Sny o partnerstwie będą piekłem, ale uwierz mi chłopie, będziesz potrzebował czasu kiedy ją oznaczysz. – Jego szeroki uśmiech zamienił się w gorący. – Nie chcesz być przez nią kochany, zamiast ugryźć ją i uciec? Gabe myślał nad wszystkimi rzeczami, które chciał zrobić Sarze. Sposób, w jaki przywiąże ją do łóżka nadgarstkami do zagłówka… związałby jej oczy. Klapsy, jakimi chciał obdarować jej liliowo-białe pośladki patrząc jak pod jego ręką zmieniają kolor na czerwony. Zatęsknił za uczuciem jej ust na sobie, za smakiem jej esencji dopóki by się nie nasycił. - Będę musiał prosić o odejście. - Powody rodzinne. – James wyjął kawałek papieru. – Twój dziadek od strony matki jest chory i musisz się nim zająć. Gabe spojrzał na podrobione papiery. Jego dziadek umarł zanim Gabe się urodził. – Żartujesz sobie prawda? – Nie mógł użyć podrobionych papierów. To było niezgodne z prawem. Wręczył je z powrotem James’owi. James je zabrał. – Pewnie. Proszę bardzo, wyjaśnij swojemu szefowi, że zapolujesz na Wilka mordercę. Powiedz im, że odchodzisz na z grubsza sześć miesięcy, oprócz wakacji, bo nie jesteśmy w komplecie i szkolimy się by podjąć obowiązki Huntera Senatu. Poradzą sobie z tym prawda?
Gabe jęknął. Po prostu wiedział, że zostanie zwolniony. – Daj mi te cholerne papiery. Dźwięk telefonu obudził ją wcześnie. – Słucham? - Sara? Podniosła się, nagle całkowicie przebudzona. – Gabe? Cześć! – Sara przerzuciła sobie włosy za uszy, nerwowa jak diabli. Dźwięk seksownego głosu szeryfa wystarczył by zaczęły trząść się jej dłonie. Przez cały tydzień czekała na jego telefon albo oczekiwała, że pojawi się w jej drzwiach wejściowych. Gdy pierwszy raz ujrzała ciemnowłosego, niebieskookiego szeryfa zakołysała się na piętach, ogłuszona. Jej partner wyglądał na jednakowo wstrząśniętego. Zaczął iść do niej na spotkaniu Dumy, ale wtedy Max poprosił o uwagę i Gabe nie był już dostępny nie wliczając szybkiej rozmowy telefonicznej. Ostatnim razem zobaczyła go stojącego po drugiej stronie łóżka szpitalnego Belle. Wyglądał tak ponuro, że nie miała serca odezwać się do niego. Kiwnął do niej z aprobatą przed opuszczeniem pokoju, zostawiając za sobą utrzymujące się ciepło, które dawało jej otuchę przez ten tydzień. Teraz sprawa z Rudym Parkerem była całkowicie rozwiązania, teraz miał czas by ją oznaczyć. - Muszę z tobą porozmawiać. Jego głos był poważny. – Um. Dobrze. – Ugryzła się w wargę, myśląc szybko. Zaburczało jej w brzuchu przypominając jej, że zjadła na kolację tylko talerz zupy. – U Franka? Westchnął. – Przepraszam, ale nie mogę. - Oh. – Ukryła rozczarowanie. Przynajmniej z nią rozmawiał. - Jestem na lotnisku. Co? – Wszystko w porządku? - Wszystko… się zmieniło.
To nie brzmiało optymistycznie. Jego głos był zmęczony i napięty, nie było to zaskoczeniem rozważając co zdarzyło się kilka dni temu. – Jak to zmieniło? - Wyjeżdżam na trochę. – Mogła usłyszeć hałas na lotnisku i założyła, że był w Filadelfii. - Aha. - Sara. Wiesz, że jesteś moja prawda? Tak! – Wiem. – Wiedziała od momentu, kiedy go zobaczyła. Wszystko w niej tęskniło do niego, ale rozumiała dlaczego zwlekał z oznaczeniem jej. Musiał skupić całą swoją uwagę na sprawie Sheri, nie na Sarze. Była za to z niego dumna. - Nie mogę cię jeszcze oznaczyć. To skomplikowane. Nie będę w stanie cię oznaczyć przez jakiś czas. Jej serce stanęło. Czekała na to by mieć kogoś dla siebie, kogoś, kto mógłby zrozumieć kilka dziwnych rzeczy jakie jej się ostatnio przytrafiały. – Dlaczego nie? - Zostałem wezwany na zastępstwo Huntera naszego rejonu. Duma przepełniła ją, wraz z lekiem. Bycie Hunterem nie było łatwym zadaniem. – Oo wow. Gabe! To… przerażające. Niewiarygodne, ale naprawdę przerażające. Zaśmiał się. – Taa, dobrze podsumowane. Bandzior zdjął jednego na naszym rejonie i Senat zdecydował, że to ja go zastąpię. - Duma jest w niebezpieczeństwie? - Nie, kotku. Halle jest bezpieczne. On działa w stanie Nowy Jork. – Ciepło w jego głosie zagłębiło się w niej, topniejąc chłód, który ją owinął. - Poradzisz sobie, Gabe. – zamrugała. Nie to chciała powiedzieć. Ale po uldze w jego głosie wywnioskowała, że było to odpowiednie. – Cieszę się, że rozumiesz, skarbie. To dużo dla mnie znaczy, bardziej niż myślałem kiedy dostałem propozycję. To oznacza, że kiedy coś pokroju Parkera znowu się stanie mogę działać bez strachu za odwet ze strony Sfor, Dum czy Pieczar.
Opadła z powrotem na łóżko. – Jak zareagowali na to Adrian i Max? Pogodzili się z tym? - Dobrze to przyjęli gdy tylko odeszli na kilka sekund od swoich partnerek. Max praktycznie odwiózł mnie na lotnisko. Zdusiła ból, że nie poprosił jej o to. – Mogłam cię zawieźć. Cisza. Nie dobrze. – Nie mogłem ci na to pozwolić Saro. - Dlaczego nie? - Gdybym przez dwie godziny był z tobą w samochodzie to nie dojechałbym na lotnisko. Szorstkość jego głosu zagrał na jej zmysłach. Miło było wiedzieć, że pragnie jej tak samo jak… ona… - Gdzie jesteś? - W tej chwili? Gdzieś w okolicach Chicago. - Gdzieś w okolicach Chicago. Właściwie to nie w Chicago. – Kłamca. Po prostu wiedziała, że był w Chicago, nie żeby miałoby to jakieś znaczenie. Ponownie szorstko westchnął. – Saro, Proszę cię. Powiedz, że rozumiesz, dlaczego to robię. Potarła oczy ze zmęczenia. – Rozumiem, dlaczego to robisz ale nie podoba mi się to, że nie pożegnałeś się przed wyjazdem. - Powiedziałem ci, dlaczego. Nie wydaje mi się żeby to było dla nas obojga uczciwe gdybym przed wyjazdem cię oznaczył. Muszę myśleć o działaniu, a nie o swojej partnerce. To zabolało. Zrozumiała, naprawdę, ale nadal bolało. – W porządku. Więcej ciszy. – To wszystko? - Co chcesz żebym ci powiedziała Gabe? Rozumiem. Nie popieram, ale rozumiem. Co się zdarzy gdy za pierwszym razem wyjedziesz na polowanie? Również będziesz żałował, że mnie dla tego zostawiłeś?
- Mam nadzieję, że pierwsze polowanie zacznie się po tym jak skończymy się znaczyć i znajdziemy swoje miejsce. Myślała o tym przez chwilę. Nic więcej na ten temat nie mogła powiedzieć. Co miała dodać. – Kiedy wrócisz? Zaczynała nienawidzić tych małych cisz. To oznaczało, że nie będzie zadowolona z jego odpowiedzi. – Z grubsza, za sześć miesięcy. Miała rację. Nie spodobała jej się odpowiedź. – Do diabła. - Przepraszam kotku. Zrobiłem to, co uważałem za najlepsze. Stłumiła warczenie. Jeśli porozmawiałby z nią zanim wyjechał, mogłaby popracować nad jego małą arogancją, ale teraz było za późno. – Zadzwoń do mnie. - Zadzwonię. Obiecuję.
Styczeń - Ććśśś. Nie odzywaj się. Rozumiemy się? Kiwnęła głową, opuściła posłusznie wzrok klęcząc przed nim. - Grzeczna dziewczynka. – Gabe wyciągnął dłoń i przejechał nią po krótkich, miękkich włosach Sary wystarczająco by sprawić, ze przebiegł przez nią dreszcz. Uśmiechnął się i uniósł jej podbródek, kochając nieufne gorąco w jej głębokich brązowych oczach. – Zrobisz wszystko co ci każę. Prawda? Jedna brew uniosła się w łagodnym wyzwaniu zanim opryskliwy uśmieszek wykręcił te pełne, nadąsane wargi. Warknął i popukał palcem o swoje udo, zadowolony kiedy jeszcze raz zniżyła wzrok. Jej uśmiech się zmienił, stając się kobiecy i tajemniczy. To go zaintrygowało. Wszystko w niej go intrygowało. - Ręce za plecy. Dostosowała się powoli. Zatrzepotała rzęsami, a jej oddech się ożywił. Zrobili to już wcześniej. Wiedziała czego żądał. Wyjął penisa ze swoich spodni od munduru, głaszcząc go powoli. Jęk prawie wydobył się z jego ust kiedy oblizała swoje, zwilżając je i sprawiając, że zabłyszczały w świetle świec. Objechał główką penisa po jej ustach, krople pobudzenia błyszczały na nich jak szkło. – Otwórz. Otworzyła buzię, wysunęła język by polizać tylko czubek jego penisa. Położył dłoń z tyłu jej głowy, trzymając ją mocno gdy karmił ją swoim penisem. Zaczął pieprzyć ją w usta, tracąc trochę swojej kontroli i jęcząc od wilgotnego gorąca. – Tak jest kotku. – Zadławiła się trochę i wycofał się nieznacznie, dumny z niej, że wbrew temu trzymała się mocno. Był blisko, tak blisko, ale nie chciał dojść w jej ustach. Nie dzisiaj. Dzisiejszego wieczoru chciał by ta słodka, gorąca cipka owinęła go dookoła, wydobywając z niego orgazm. Wycofał się z jej ust, głaszcząc ją po włosach gdy wydęła na niego usta. – Wstań. – Zastosowała się, opuszczając jeszcze raz wzrok, nadal trzymając ręce za plecami. – Połóż się na łóżku.
Spojrzała na niego, przestraszona. Uniósł brodę wskazując duże, ciemne łóżko tuż przed nią. Nie mógł zrozumieć jak mogła to przegapić. Zdominowało pokój w którym byli. Wpełzła na czworaka na łóżko, darząc go zdumiewającym widokiem swojego niewiarygodnego tyłka. Przytrzymał ją rękoma na jej biodrach i uszczypnął w jej bialutki pośladek, uwielbiając dreszcz, jaki przez nią przeszedł. Dał jej lekkiego klapsa, uśmiechając się niegodziwie gdy pojawił się różowy znak. – Na środek łóżka, na plecy. Przesunęła się w sposób w jaki ją skierował, usadawiając się tak, że jej piersi zatańczyły. - Rozłóż swoje ręce i nogi. – Ugryzła się w wargę ale wykonała rozkaz, powoli pokazując mu płynne gorąco między swoimi udami. Wyciągnął dłoń i związał każdą z jej kończyn, ostrożnie upewniając się, że nie ścisnął jej za mocno. Kiedy skończył, spojrzał na nią, wiedząc dokładnie co jego dziki wyraz twarzy z nią robił. Patrzył gdy przełknęła nerwowo. Pociągnęła za więzła, testując je. Zaczął powolną eksplorację jej ciała, głaszcząc jej miękkie ciało aż do gęsiej skórki, która się pojawiła. Polizał zuchwale jej sutki, patrząc jak wije się pod nim. Kiedy ssał w ustach jej łechtaczkę bryknęła ku niemu. Miała szczęście, że nie uprzedził jej by się nie ruszała inaczej zarobiłaby klapsa. Słyszał jej ciężki oddech i wiedział, że jest bliska orgazmu. Podciągnął się w górę po jej ciele, wpychając się w nią tak mocno, że aż pisnęła. Uśmiechnął się szeroko. – To dwa. Jej złote oczy poszerzyły się. To była najgorętsza jebana rzecz jaką kiedykolwiek widział, patrząc jak jej ciemne oczy zmieniają się w brązowawe. Zawsze zdołała utrzymać zmianę dopóki nie pieprzył jej, pozwalając mu patrzeć na to gdy był głęboko wewnątrz jej ciała. Był dumny z niej gdy tak długo trzymała kontrolę nad swoją Pumą, podczas gdy on w tym samym czasie nie wytrzymywał. – Miej oczy otwarte. – jej powieki opadały od zmysłowych doznań ale nie zamknęły się gdy naparł na nią. Utrzymała swoje spojrzenie unieruchomione na nim, jej ramiona i nogi zmagały się daremnie z węzłami. Skierował dłoń w dół, głaszcząc jej łechtaczkę kciukiem, warcząc w
triumfie gdy wrzasnęła. Oparł się o nią szepcząc jej do ucha. – To trzy. – Jej ciało wygięło się w górę, drżąc w sile orgazmu. Skubnęła mu ucho, gdy jej ciało opadło z powrotem na materac i on doszedł, tak intensywną przyjemnością, która skradła mu oddech. Opadł na nią, jego policzek spoczął na jej, jego włosy pogłaskały jej gładką skórę. Jedna słona łza popłynęła w dół po jej policzku spadając na jego. – Gdzie jesteś? Uniósł głowę. Smutek wypełnił jej twarz, jego serce prawie rozerwało się na ten widok. – Sara. Kotku. *** Gabe obudził się spocony i napalony jak diabli. Zaczął rozpinać śpiwór ale przypomniał sobie w porę, że był w namiocie w środku śnieżycy. Kurwa mać. Jeśli nie kochałby tego co robił, ta praca mogłaby ssać. Część jego chciała by powiedział Jamesowi by się odpierdolił i oznaczył Sarę w taki sposób w jaki chciał. Inna część wiedziała, że James prawdopodobnie miał rację, smakując Sarę i zostawiając ją po wszystkim byłoby dziesięć razy gorsze. Ugryzł swoją poduszkę i modlił się by był w stanie zasnąć bez żadnych dalszych snów. James chrapnął obok niego, na tyle głośno, że zagrzechotała tkanina. Jeśli w ogóle zasnę. Po dwudziestu minutach zrezygnował. Rozebrał się szybko, rozpiął namiot i wyszedł na noc. Było kurewsko zimno, ale nie na długo. Drżąc, zapiął z powrotem namiot i upewnił się, że jest bezpieczny zanim uwolni swoją Pumę do biegu. Jego łapy wbiły się w śnieg, zimne powietrze przebiegło przez jego futro. Czuł się wspaniale wypuszczając Pumę bez obecności Niedźwiedzia, który go szkolił. Miał za niedługo wrócić, ale teraz pragnął wykorzystać nocne powietrze by rozwiać sny o swojej Sarze.
ROZDZIAŁ IIROZDZIAŁ IIROZDZIAŁ IIROZDZIAŁ II Marzec Gabriel zadrżał i zdjął z siebie kurtkę. Niech to szlag, ta ostatnia lekcja polowania była trudna. Nie był pewien czy ponownie poczuje swoje palce. – Zadzwonię do Maksa, dam mu znać jak się sprawy mają. James pomachał mu, wieszając swój kowbojski kapelusz i kierując do kuchni jego trzy pokojowej chaty. Obiecał Gabe’owi niezły gulasz w zamian za nauczenie się tropienia w śniegu. Gabe powiesił kurtkę i zajął się swoimi ośnieżonymi butami, zostawiając je na wycieraczce przed drzwiami. Było to rutynowe zajęcie przez ostatnie trzy miesiące. James nienawidził mokrej podłogi. Ostatnim razem gdy Gabe zapomniał zostawić swoje buty na wycieraczce znalazł je potem w swoim łóżku, uwalonym w śniegu. Wyjął swoją komórkę i wybrał numer do Maxa. – Cześć Max. - Gabe! Co tam słychać na górskim pustkowiu? - Kurewsko zimno. Jak sprawy w Halle? Jak Sara? - Kurewsko zimno. Gabe parsknął. – Uczę się nowych technik tropienia. – Potrzebował ich podczas zimy w Nowym Jorku. Niedługo razem z Jamesem pojadą tam na kilka tygodni. Do tego czasu zajmował się całym terytorium, które miał chronić, poznając obszar w sposób, w jaki tylko mógł to zrobić samotny zmiennokształtny. Nigdy nie będzie ich znał tak dobrze jak tutejsi ale będzie w stanie tropić na różnych obszarach, na których będzie pracował. Poznał dwóch Hunterów. Młodą Lisicę Desiree Holt i starszego Kojota Edmunda Grave. Oboje mieli interesujące spostrzeżenie na temat terenu gdzie żyli. Desiree mieszkała w New Jersey, Grave natomiast w New Jork City. Gabe był zaskoczony, kiedy się o tym dowiedział. Kojoty i Wilki nie dogadywały się za dobrze. Przestraszyła go wiedza, że Sfora Kojotów znajdowała się blisko Wilków Ricka. Następnie James zabrał go z powrotem do swojego domu w Montanie by nauczyć go, jak to on nazywał „prawdziwych technik tropienia w śniegu”.
Odpowiedzialność Gabe’a głównie miała być związana z obszarem Pensylwanii, ale będzie wzywany by asystować innym, kiedy tylko zajdzie taka potrzeba i vice versa. Ale jak dobrze pójdzie to nie będzie ich potrzebował. Daniel, zamordowany Hunter, również był Lisem i przyjacielem Desiree. Była pomocna przy zaprowadzeniu drania przed wymiar sprawiedliwości. - Nawet teraz trzęsą mi się dłonie. – Rozbawione parsknięcie z kuchni dało mu znać, że James słyszał wszystko. – Mogę wezwać innych Hunterów jeśli w Halle znowu pojawi się pysk kogoś pokroju Rudy’ego. – Warczenie z innego pokoju przypomniało mu jego miejsce. – Albo gdziekolwiek indziej w Pensylwanii. - Dobrze. Tak przy okazji Adrian i Sheri chcieli byś się do niech odezwał. - Zadzwonię. – Nie znał ich zbyt dobrze by za nimi zatęsknić ale on i Adrian nawiązali porozumienie, które może stać się mocniejsze w przyszłości. Dawniej oczekiwał, że jego relacja z Adrianem będzie podobna do tej, którą Max dzielił z Simonem, swoim Betą. - I Emma mówi żebyś jej coś przywiózł, tylko żeby nie miało poroży ani futra. Gabe zaśmiał się. Emma był czepialska. – Zająłem się tym. Właśnie zapakował lalkę Kachina dla Curany w swojej torbie podróżnej. Dostał ją w Arizonie, aktualnym miejscu przebywania Senatu. - Jak Sara? Max westchnął. – Nie jestem pewien. Wie, co robisz, ale myślę, że poczuje się lepiej, gdy do niej zadzwonisz i pogadacie sobie. - Dzwonię do niej. – Wiele razy. Sara rozumiała jakie miał zobowiązania ale cierpiał kiedy nie mógł jej powiadomić o swoim miejscu pobytu, że jest w Arizonie. Nie mógł, bo zabraniało to prawo zmiennych. Tylko członkowie Senatu mieli do tego prawo. Sara nie mogła być z nim nawet jeśli wiedziałaby gdzie jest. Wiedząc to, trochę łagodniała, ale jej frustracja powoli się ujawniała. Mógł to usłyszeć w jej głosie, kiedy z nią rozmawiał.
Wtedy został wysłany by pomóc w schwytaniu gnoja w Nowym Jorku. Nie miał możliwości zadzwonić dopóki bandzior nie znalazł się przed sądem. Udowodnił sam sobie, że naprawdę posiadał to, czym się charakteryzują Hunterzy. Duma, jaką czuł po wykonaniu zadania wypełniała go nawet, kiedy kontaktował się ze swoją partnerką. Mimo to, trzymał się tego co powiedział mu James, dzwoniąc do Sary tylko wtedy kiedy opuści teren. Jeśliby ją zobaczył, oznaczyłby ją. Po tych wszystkich sennych miesiącach nic by go nie powstrzymało. Raz gdy zdołał przyjechać do Halle na cały weekend jej nawet tam nie było. Miała inne plany na te wolne dni, zakładając, że był zbyt zajęty by zrobić sobie wycieczkę do Halle. Oboje byli tym rozczarowani. Gdyby wiedział, że miałaby jakieś plany to powiedziałby jej dużo wcześniej o swoim przyjeździe. Do diabła, kogo on oszukiwał? Miał zamiar oznaczyć jej tyłek zanim minie godzina w Halle. Ale zdecydował się ją zaskoczyć, a zamiast tego sam się zdziwił kiedy jej nie było. Jeśli chodzi o dom James’a, Niedźwiedź nie pozwolił na jej przyjazd, mówiąc, że byłaby główną przyczyną rozkojarzenia Gabe’a, który nadal odbywał trening. Porównał to do obozu rekrutów, mówiąc, że żony nie miały pozwolenia na odwiedziny dopóki się nie zakończy. Ale taki obóz trwał tylko osiem tygodni, na tę skargę James machnął ręką. A będąc szczerym, zwykle był zbyt wyczerpany by robić cokolwiek innego niż jeść i spać. James pracował z nim ciężej niż kiedykolwiek wcześniej. Spędzili dni na mrozie, śledząc ślady innych zmiennych pracujących dla Senatu. Mógł teraz wyśledzić Lisa, Kojota, Wilka i Pumę. Właśnie wrócili z jednej takiej wędrówki. Nie praktykowali jedynie z Lwem, Tygrysem, Rysiem i Jaguarem ale James zapewnił go, że dojdzie do tego następnym razem. Zabijało Gabe to co musiał mówić Sarze, że nie, nie mogła wpaść z wizytą. Coraz mniej i mniej odpowiadała na jego telefony, a on dzwonił do niej coraz rzadziej. Kiedy w końcu udało im się nawiązać kontakt ich rozmowa zazwyczaj kończyła się grobową ciszą. Jedyną sprawą, która łagodziła jego poszarpany umysł była szybko rosnąca przyjaźń z małą rudą kelnerką od Franka. Lisica zaproponowała, że będzie miała jego partnerkę na oku w zamian za jego pomoc w przeprowadzeniu się jej rodziny do Halle. Stała się dobrą przyjaciółką, prawie młodszą siostrą, której nigdy nie miał. Była entuzjastyczna i szczęśliwa przez większość czasu i tak kochała swoją pracę jak on swoją.
Ale sny o partnerce zabijały go. Zabijały. Jeżeli byłaby skłonna zrobić połowę rzeczy o jakich śnił to byłby szczęśliwym Kocurkiem. Psiakrew, nawet jeśli nigdy nie pozwoli mu ukazać swojej ciemniejszej strony to i tak byłby najszczęśliwszym Kocurkiem. Ale, miał nadzieję porozmawiać z nią na temat kilku spraw. To jak dochodziła w jego snach, przywiązana do łóżka, z zakrytymi oczami i to jak błagała, nie mógł tego porównać do widoku w realu. - Zadzwonię do niej wieczorem. Obiecuję. – I lepiej żeby odpowiedziała. Był już zmęczony gadaniem do maszyny. *** Sara Parker usłyszała jak dzwonił telefon i podbiegła do niego. Jedna z jej torb z artykułami spożywczymi wyślizgnęła się, rozlewając wodę sodową po podłodze. – Cholera. - Cześć, tu Sara. Zostaw wiadomość po sygnale.- Beep. - Sara, tu Gabe. – Zrezygnowane westchnienie wydobyło się z głośnika. – Zadzwoń. Sara chwyciła za słuchawkę. – Halo!- Ale zdążył się rozłączyć. – Cholera no. – Brzmiał na tak zmęczonego. Wykręciła numer ale linia była zajęta. Zostawiła wiadomość, mając nadzieję, że oddzwoni do niej wieczorem. Wiedziała jednak, że nie zrobi tego. Nigdy tego nie robił. Rozumiała, że jego praca była ważna. Nie była egoistką by odciągnąć go od niej. Ale dlaczego nie mógł oznaczyć jej zanim wyjechał? Sprawy byłyby dużo łatwiejsze. Nie przejmowałaby się, że więcej o jego życiu dowiadywała się od pieprzonej Chloe Williams, aka Super Kelnerki. Z rudowłosą rozmawiał więcej razy niż z Sarą, a to zaczynało powoli wkurwiać ją na maksa. Ten fakt był naprawdę nie do zniesienia, że zdołał przyjechać do domu na Święto Bożego Narodzenia. Niestety Sara nie wiedziała o jego przyjeździe więc miała w planach odwiedzenie swojej rodzinki na Florydzie. Wyjechała dzień przed przybyciem Gabe’a do Halle, to wystarczyło by wzajemnie się rozdrażnili.
Słyszała, że spędził miły czas z Chloe. Kupił innej kobiecie śliczną, małą bransoletkę z małymi kotkami i liskami. Sara musiał ukryć ryk za każdym razem gdy to widziała. Jeśli nie zaczęłaby przyjaźnić się z Jim’im Woods oszalałaby dawno temu. Przystojny weterynarz był dla niej ratunkiem. Wychodzili wszędzie razem, spędzali ze sobą miłe chwile. Wiedział wszystko o jej miłości do Gabe’a i zaakceptował fakt, że nie może liczyć na nic więcej jak przyjaźń więc nie istniało napięcie, które się rodziło wraz z nawiązaniem nowej znajomości. Był zabawny, był dobry dla zwierząt, dorastał na tym terenie więc znał prawie wszystkich. Był byłym chłopakiem Emmy, ale jakoś nie zdołał zaprzyjaźnić się z Max’em. Sara nawet nie rozważała tego wiedząc jak zaborczy bywa Alfa w stosunku do swojej partnerki. Spotkała go u Max’a i Emmy. Był tam kiedy dyskutowała z Max’em o nowym odkryciu, które przerażało ją w tym czasie. Na początku nie rozumiała co się z nią dzieje, ale Max zdołał pomóc jej zrozumieć co było nie tak, a Emma zapoznała ją z Jim’im. Ale Jim nie był Gabrielem. Nigdy nie mógł być nim. A ona tęskniła za swoim partnerem coraz bardziej i bardziej z każdym mijającym dniem. Sny o partnerze były szokujące, wyraźne i zostawiały ją mokrą i napaloną. Znaki na jej ciele były pamiątkami przypominającymi jej co zrobi Gabe gdy skończy trening i wróci do domu by ją oznaczyć. Jeśli ją oznaczy. Powoli zaczęła w to wątpić. Spędził cały swój wolny czas na rozmowy z inną kobietą. Spróbowała jeszcze raz zadzwonić do Gabe’a, ale odezwała się elektroniczna sekretarka. – Gabe, tu Sara. Zanosiłam zakupy i przegapiłam twój telefon. Oddzwoń do mnie dobrze? Mam ci coś do powiedzenia. – Westchnęła, wyciągając z szafy mopa. – Tęsknię za tobą. – Rozłączyła się i zaczęła zmywać rozlany napój. *** - Więc Gabe wróci na czas na wesele? – Jim uniósł swoją francuską frytkę i zanurzył ją w ketchupie.
- Nie mam pojęcia. Nie rozmawiałam z nim przez dwa tygodnie. - Jej nerwy były całkowicie zszarpane. Ostatnim razem słyszała jego głos na sekretarce. Nigdy więcej nie oddzwonił, nigdy nie usłyszał jej wieści. Te długodystansowe cholerstwo naprawdę było do bani. Gdyby nie wiedziała, że nadal jest żywy to byłaby bardziej zmartwiona. Nie, żeby nie myślała o zabiciu go kiedy w końcu go dorwie. - Powiem ci coś, jeśli nie wróci na czas to możemy pójść razem. Uśmiechnęła się do Jimi’ego. Boże, był taki miły. Jim Woods wydawał się… słodki. Bezpieczny. Jak facet, na którego można było polegać choćby nie wiem co. Ale gdzieś głębiej, istniała w nim iskierka psoty, która mogłaby być nieodpartą pokusą dla właściwej kobiety, jak również siła, dzięki której mógł potrząsnąć kimś, kto mu się narażał. To wszystko było owinięte w opakowanie, które krzyczało całym tym Amerykańskim miejskim chłopcem z sąsiedztwa. Blondyn z piwnymi oczami, był o głowę wyższy od niej. Nie był tak barczysty jak Gabe, jego nogi nie były tak muskularne, ale jego szeroki uśmiech był tak ujmujący, że nawet Gabe nie potrafił tak. Był ucztą dla wszystkich jej zmysłów. Jeśli nie byłaby tak uparta co do swojego partnera to wzięłaby się za niego dawno temu. – Nie chciałbyś raczej zabrać swojej prawdziwej wybranki? Wyraz jego twarzy był czarujący i jawny ale ta psotna iskierka tańczyła w jego oczach. – Pomyśl jak dobrze byśmy się razem bawili! – Wzruszył ramionami. – Poza tym, wiesz przecież, że nie jestem zainteresowany randkowaniem. Kłamca. Dokładnie wiedziała z kim chciałby się umówić i to nie była ona. – Powinieneś umówić się z nią. – Jeśli zaprosił na randkę kobietę, którą pożądał, Sara poczułaby się lepiej. Zrobił minę. – Jest dla mnie za młoda. Próbowała nie zawiesić oka na podrygującym rudym kucyku Chloe Williams. – Nie jest aż tak młoda. - Ma dwadzieścia dwa lata. - Taa. A ty jesteś wiekowym, pomarszczonym wrakiem.
Prawie udławił się swoją francuską frytką. Nowa mrożona herbata pojawiła się przed nią. – Mogę wam przynieść coś jeszcze? Sara ukryła westchnienie. Z jakiegoś powodu Chloe wkurwiała ją cały dzień. – Nie. Dzięki. - O hej, wczoraj wieczorem rozmawiałam z Gabem. Powiedział by cię pozdrowić. Sara zacisnęła zęby. – Dzięki. – Współczucie w spojrzeniu Jima było prawie nie do zniesienia. – To wszystko, Chloe. Chloe zawahała się na chwilę. – Racja. Mam mu dzisiaj dać znać żeby zadzwonił do ciebie? Zadzwoni do niej dzisiaj? Rozmawiał z Chloe prawie codziennie, ale nie martwił się o telefon do partnerki? Spokój Sary, zwykle twardy, pękł jak bańka – Nie kłopocz się. Chloe wyglądała jakby chciała powiedzieć coś jeszcze, zmarszczyła brwi co popsuło gładkość jej skóry ale Sara zdecydowała się zignorować to. – W porządku. Daj znać jeśli czegoś potrzebujesz. Sara zignorowała ją, skupiając się zamiast tego na swoim prawie pustym talerzu. Hamburger ugrzązł w jej brzuchu jak ołów. - No więc. Chcesz być moją parą na ślub? Sara spojrzała na ciepłe, piwne oczy Jima. – Pewnie. – Przecież wyglądało na to, że jej partner nie przejmował się za bardzo. Ale najpierw zamierzała porandkować z doktorkiem Howard. Była już zmęczona marząc o czymś czego raczej nigdy nie będzie miała
ROZDZIAŁ IIIROZDZIAŁ IIIROZDZIAŁ IIIROZDZIAŁ III Kwiecień O mój Boże. Sara gapiła się na Gabe’a Andersona stojącego na lotnisku w Filadelfii. Wyglądał na tak zmęczonego, że aż łamało jej to serce. Zrobiła krok w jego stronę, jej serce łomotało w radości i nie wierze. Był w domu. - Gabe!- Czerwony błysk śmignął obok niej. Przez moment Gabe wyglądał na przestraszonego ale uśmiechnął się i wyciągnął ręce. Chloe wskoczyła na niego, obejmując nogami talię szeryfa. Twarz Gabe powoli robiła się czerwona, ale sympatia wylewająca się z niego do kobiety w jego ramionach wiła się przez Sarę. – Um. Cześć lisico. Obok niej Jim chrząknął. – Przykro mi, mała. Wygląda na to, że twój chłoptaś ma dziewczynę. Sara wystarczająco otworzyła się by poczuć ból, który Jim próbował ukryć, potem zatrzasnęła osłony z powrotem na miejsce. Była dobra w tworzeniu tych tarcz przez ostatnie kilka miesięcy. Była już zmęczona litością ludzi, która uderzała w nią ostatnio jak młot. Nawet litość Jimiego przyprawiała ją o ból. – To wszystko twoja wina. - Moja wina? Jak to moja wina? Odwróciła się do niego z szerokim uśmiechem. – Bo nigdy nie poprosiłeś jej o wyjście randkę doktorze Jurajski. Zrobił minę. – Jasne, obwiniaj mnie za wszystko. – Chwycił ją za ramię i zaprowadził w kierunku bramki. – Siedzimy razem, prawda? Usłyszała jak Gabe woła jej imię ale zignorowała go. – Pewnie, że tak. - Bo żadne z nas nie chce oglądać tę dwójkę razem.
Skrzywiła się. – Racja. Hej, może będą tak bardzo zajęci witaniem siebie, że spóźnią się na samolot! Zmierzyli w dół, ich ręce się splotły. – Zawsze widzisz tę lepszą stronę. To właśnie w tobie kocham. Zachichotała. Przynajmniej Jim ją rozbawiał, wbrew jej zawodowi miłosnemu. Nie mogła nawet zmusić się spojrzeć na Gabe’a. Swój wybór wyraził jasno. I to nie była ona. *** - Wszystko w porządku? Gabe spojrzał na Chloe. Zazwyczaj była dobrym kompanem ale dzisiaj Gabe po prostu nie mógł z nią rozmawiać. – Wszystko w porządku, mała lisiczko. Kłamca. Wymruczała jego Puma. Musiał przyznać swojej Pumie rację. Sprawy nie miały się dobrze. Jakiś facet, Jim, jebany partner Sary na wesele, sprawił, że chichotała jak uczennica gdy powiedział jej jakąś oburzającą opowieść z jego podróży. Jim był z nią na lotnisku, śmiejąc się i oczywiście ciesząc się z jej towarzystwa. Złapał ją za rękę i pocałował jej wierzch uśmiechając się do niej zwodniczo. Zachwycał się nią, zasugerował żeby usiadła obok niego w samolocie, chowając jej dłoń w swojej, nawet niosąc jej bagaż. A kiedy Sara się potknęła, Jim ją złapał, ratując ją od paskudnego upadku. Nawet pocałował ją lekko w czoło. Gabe zechciał rozbić tę chłoptasiową buźkę Jimiego gdy tylko zauważył jak otoczył jej talię swoimi łapskami, jak blisko jej skóry były jego usta. Jego Puma warczała tak głośno, aż Gabe’a zaskoczył fakt, że jego klata nie wibruje. No i Jim był ładny. Nawet jak na faceta Gabe to zauważył. Miał ten przemiły urok, przez który kobiety były całe jego. Sara na pewno nie wydawała się na to odporna. Jim wyciągnął rękę i przejechał nią przez swoje złote włosy i połowa kobiet w samolocie westchnęła, w tym również Sara.
Gapił się na Sarę, rozdarty. Dlaczego ona się tak zachowuje? Przybył prosto z samolotu, wyczerpany, by upewnić się, że wrócił do Filadelfii na czas by pójść na wesele Max’a i jego Curany, tylko po to by zobaczyć jak jego partnerka wisi na innym facecie. Nie mógłby wyobrazić sobie szokującej radości na jej twarzy gdy pierwszy raz go ujrzała, ale został rozproszony prze rozentuzjazmowane powitanie Chloe. Kiedy tylko wyswobodził się od przyjaciółki, Sara uczepiła się tego Jimbo1 . Zaledwie zdawała sobie sprawę z tego, że tam był. Ryk uciekł spod jego kontroli kiedy Jim pogłaskał Sarę po policzku. Oj jebańcu. Zabieraj od niej swoje łapska albo ci je odgryzę. Zauważył jak wzrok Jima przesuwał się w dół po jej kwiecistej sukience, która ujawniała słodką wypukłość jej piersi i zachciało mu się wypruć jego oczy z głowy. Gabe przymusowo utrzymywał ryk z dala od wyrazu swojej twarzy ale był bezradny w powstrzymaniu swoich oczu przed zmianą koloru. Dotknęła go. Przejechała te swoje delikatne palce po ramieniu Jima, jej twarz ukazywała psotę i podziw. Gabe’owi się to nie spodobało. Zazdrość kłębiła się w nim. Chciał rzucić się na tego faceta i rozerwać mu gardło by nie mógł położyć już tego swojego miękkiego spojrzenia na twarz jego partnerki. Ale to co przestraszyło go był dźwięk, który uciekł Chloe gdy oglądała dobrze bawiącą się parę. Przez moment dłoń Jima dotknęła Sarę i pojedyncze wysokie ‘yip’ uciekło z jej ust. Zamknęła natychmiast swoją buzię. Odwracając twarz z dala od pary by patrzeć na siedzenie naprzeciwko niej. Jej policzki zaczerwieniły się i przestała patrzeć na kogokolwiek. Odetchnęła by pozbyć się czerwieni z policzków, był to gest, który przypominał mu Sarę. Spojrzał na swoją partnerkę by zobaczyć jak opiera głowę o ramię Jima. - Nie powinieneś wyjeżdżać. Dłonie Gabe ścisnęły się na jego kolanach. Nie wyrzuciłby skurwiela z samolotu. Nie. Wyrzuci. – Wiesz dlaczego musiałem. Do diabła, ona wiedziała dlaczego musiałem. 1 Zdrobnienie od Jim.