TOM PIERWSZY
Tłumaczenie nieoficjalne: BLOMBUS
Korekta: CHOMIKowiecka
2
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Cholera jasna, Bunny. To był ostatni kawałek bekonu.
Ten dzień zapowiadał się naprawdę wspaniale. Aleksander „Bunny” Bunsun uśmiechnął się
szeroko i połknął kruchy, tłusty, słony kawałek niebios. – Tak, był. – I był przepyszny.
Dodatkowy specjalny smak wydobywał się przy zabawnej frustracji widocznej w oczach jego
kuzyna.
Ryan rozsiadł się warcząc nisko. – I zjadłeś całego kantalupa.
- Tak, zjadłem. – Oparł się i pogłaskał po brzuchu. Cholera, jedzenie było tu świetne. Musi
zapamiętać to miejsce, gdy następnym razem będzie tędy przejeżdżał. Zwłaszcza, jeśli Chloe
zdecyduje się na stałe zamieszkać w Pensylwanii.
Ryan z ostrzegawczym błyskiem w oku dobrał się do ostatniego winogrona, wyrywając go z kiści
ustami. – Przynajmniej coś mi zostawiłeś.
- Odpuść z tym narzekaniem. Miałeś cztery jajka, całą kiełbasę, sześć naleśników, wszystkie te
zielono-melonowe rzeczy i cały kubek kawy.
- Zielono-melonowe rzeczy? –zachichotał Ryan, wycierając swoje dłonie w serwetkę, po czym
upuszczając ją na pusty talerz.
Bunny przewrócił oczami i zawołał kelnerkę. Nigdy nie mógł zapamiętać co to było, ale zawsze
były w zestawie z sałatą i kantalupem, czyniąc cały smak zabawnym.
Do diabła z tym. Niech Ryan się śmieje. Bunny chciał zapłacić swój rachunek i ruszyć w drogę.
Podążanie tam, gdzie do diabła jechali, nie powinno im zająć więcej jak kilka godzin, a on
zdecydowanie chciał się tym cieszyć, nie bacząc na Ryana.
Zapłacili za rachunek i skierowali się do swoich Harley’ów. Przez wczesną jesień musiał założyć
kurtkę. Tego roku chłód przyszedł wcześniej. Był późny wrzesień, a wydawało się, że jest
listopad.
Miał nadzieję, że cokolwiek złego dzieje się z młodszą siostrą Ryana, zostanie to szybko
załatwione. Miał dwudniową przerwę w jodze i już odczuwał tego skutki.
Chloe Williams wyprowadziła się do Halle, by uzyskać stopień na wydziale weterynarii
Uniwersytetu w Pensylwanii. I powoli, ale sukcesywnie, wesoła, mała dziewczyna, która odeszła
by założyć swój dom, traciła trochę swojego blasku. Nie chciała zdradzić, o co chodziło.
Powiedziała tylko, że miała jakieś osobiste problemy, o których nie będzie rozmawiała ze swoim
bratem, albo ze swoim kuzynem. Bunny sądził, że być może był problem z szeryfem, z którym
się spotykała przez jakiś czas. Jeśli o to chodziło, to dopilnuje by ten facet naprawił to w
przeciągu dnia lub dwóch. Albo on rozprawi się z facetem, który wywołał u niej ten smutek.
3
Sfrustrowany wypuścił powietrze. Cześć jego nienawidziła tego, że musiał opuścić dom. Chciał
wrócić do swojego życia. Do diabła, nawet nie wiedział dlaczego w ogóle zdecydował się na tę
małą podróż. Spotkał słodką niedźwiedzicę, która ostatnio puszczała do niego oko. Skusił się ją
posmakować, ale jakiś dokuczliwy zmysł mówił mu, że coś było nie tak i zamiast tego wysłał go
w podróż z Ryanem. To było dziwne. Nigdy wcześniej w ten sposób nie miał przeczucia, że musi
ruszać w drogę. To był prawie przymus, a Bunny wiedział, że gdyby za tym nie podążył, to
żałowałby do końca życia.
Bunny pokręcił głową i założył kask, otrząsając się z uczucia, że musi ruszać już teraz.
Cokolwiek było z nim nie tak, miał zamiar wrócić do domu i zapewnić sobie miłe, słodkie
rżnięcie. Sny, które miał odkąd wyjechał z domu sprawiły, że był cholernie napalony. Rozważał
zaspokojenie się własnoręcznie, bez względu na to czy Ryan spał w łóżku obok. Niedźwiedzie
miały dobry słuch, a Bunny nie zamierzał czuć się zażenowany tym, że Ryan go usłyszał. Więc
się powstrzymał i teraz był jednym powalonym Niedźwiedziem. Nie pomogło to, że każdy z
jego snów przedstawiał kobietę, która zmieniała się z ciemnowłosego anioła w zajebistą
bohaterkę z jego fantazji w stylu manga/anime. Jako jedyny w rodzinie miał obsesję na punkcie
japońskiego stylu rysowania i animacji, ale nie mógł nic na to poradzić. Zakochał się w tym
odkąd pierwszy raz przeczytał „Czarodziejkę z Księżyca” i „Tenchi Muyo!”. Miał wszystkie
części „Czarodziejki z Księżyca” na DVD, w oryginalnym japońskim języku ( oczywiście z
angielskimi napisami). Jego rodzina śmiała się tylko i cierpliwie znosiła go podczas świąt, a on
pochłaniał to wszystko, jak chciwe dziecko.
Niestety, żadna realna kobieta nie mogłaby stawić czoła jego fantazjom. Pozbył się pragnienia,
by mieć choć troszkę czegoś niezwykłego. Przy odrobinie szczęścia, mogłaby czekać na niego
Niedźwiedzica, najlepiej naga pod płaszczem, siedząc na jego progu. Bunny zapalił motor i łatwo
włączył się w ruch uliczny. Cokolwiek to było, kręcące się koła uspokoiły go.
Zapowiadał się bardzo gówniany dzień.
Tabby kulała wychodząc z lasu, jej prawa tylnia łapa była we krwi. Nie miała pojęcia jak zdołała
rozciąć sobie poduszeczkę. Odkąd śmieci na ziemi mogłyby być groźne dla Wilków, zwykle
uważała, by nie biegać w miejscach, do których obozowicze, bądź dzieci, mogliby pójść. Jedna
rozbita butelka doprowadziłaby do krwawienia, sprawiając zmiennemu poważne problemy, jeśli
nie mógłby się przemienić. Z pewnością musiała uciąć sobie pogawędkę z jednym z
miejscowych koteczków. Być może jeden z nich mógłby się czegoś dowiedzieć o dzieciakach z
collegu biegających po lasach dla piwa i seksu. Jeśli tak, to może musiałaby poprosić o
pozwolenie na polowanie na innych obszarach.
Była wdzięczna Pumom, że przyznali jej prawo do poruszania się po ich terytorium. Do diabła,
była im za wszystko wdzięczna. Gdyby nie Gabe Anderson, Zastępca Marshalla i szeryf małego
miasteczka Halle, Tabby byłaby zmuszona do ponownej przeprowadzki. Nie każda Duma
pozwoliłaby Wilkowi żyć pośród nich, nawet z mającym coś do powiedzenia kimś takim jak
4
Zastępca. Ale w Halle byli bardziej otwarci na ten pomysł, niż mogłaby przypuszczać. Była po
prostu wdzięczna, że pozwolili jej zostać na próbę.
Alfa, Beta, Marshall, Omega; byli oni władcami Dumy lub Sfory. Zastępca Marshalla spełniał
podobne funkcje wobec Marshalla, jak Beta wobec Alfy, ale bez tego szerokiego zakresu władzy,
jakim cieszyła się Beta. Był prawą ręką Marshalla. Tym, który narzucał Dumie i Sforze prawo, i
pomagał w zapewnieniu dobrego, fizycznego samopoczucia ich członkom. Odkąd znajdował się
na granicy bycia zwykłym członkiem, a liderem, Zastępca na wiele sposobów był uchem Dum i
Sfor. W niektórych Dumach i Sforach, Zastępca należał do grona liderów tak, jak to było w
Halle, gdzie Gabe miał tyle do powiedzenia, co Beta, Marshall i Omega. Nigdy nie chciała
opuścić Halle. Miasto było przytulne i zachęcające w taki sposób, w jaki jej stara Sfora nigdy nie
była. Alfa Pum, dr Max Canon, był przystojniakiem. Jego damska Alfa Emma, zwana przez
Pumy Curaną, była twardym cukiereczkiem z sercem ze złota. Spytała się Gabe’a, co oznacza
słowo Curana i dowiedziała się, że była to zmieniona forma słowa cucuarana, portugalskiego
określenia Kuguara. Reszta Pum była w większości naprawdę miłymi osobami. Czuła się tu jak
w domu. Było to coś, czego nie odczuwała przez długi czas. Miała tu przyjaciół i zbudowała na
nowo swoje życie. Nigdy nie chciała wrócić do Sfory, która odrzuciła ją dawno temu.
Ale bez względu na to, jak mili byli członkowie Dumy, nie byli Wilkami. Nie byli Sforą, o czym
przypominała jej każda pełnia księżyca, odkąd zezwolono jej na pobyt.
Nadal była Wyrzutkiem.
Skierowała się do swojego wozu i ubrała ciuchy, które zostawiła w lesie. Zmiana spowodowała,
że rozcięcie zaczęło bardziej krwawić zanim nie zagoiło się, zostawiając bolące miejsce pod
stopą, które poczuła po założeniu tenisówek. Z kieszeni wyjęła klucze, chcąc wrócić do swojego
mieszkania i kofeiny, z którą czekali na nią współlokatorzy.
- No popatrz tylko kto to.
Tabby napięła się słysząc znienawidzony głos jedynej zasranej muchy w jej kupie szczęścia w
Halle. - Gary. – Odwróciła się do swojego nemezis i jego dwóch najlepszych kumpli stojących za
nią nago. Musieli się zmienić i przybiec skądś indziej. Nie było tam żadnego wozu i nie były
porozrzucane na ziemi ich ciuchy.
- Wyrzutek.
Z trudnością zdusiła swoje Wilcze warczenie. Była przerażona. Nie pierwszy raz inne Wilki
stawały z nią twarzą w twarz, ale po raz pierwszy zdołali dopaść ją samą. Blask w oku Gary’ego
mówił jej, że jeśli nie ucieknie, to zostanie poturbowana. – Czego chcesz?
Gary uśmiechnął się szeroko ukazując ostre kły, jego oczy zmieniły się z piwnych w lekko
brązowe. Pocierał dłonią w górę i dół po swoim rosnącym prowokująco penisie. Pozostali dwaj
poruszyli się by ją otoczyć i wiedziała, że jest w wielkich tarapatach.
Jako Wyrzutek, technicznie rzecz biorąc, Tabby była zwierzyną łowną dla każdego Wilka, który
potrzebował trochę zabawy. Jak dotąd bardzo niewiele Wilków kierowało się do Halle.
5
Większość zmiennych, którzy uczęszczali do collegu, byli tutejszymi, a zatem częścią Dumy w
Halle. Nie wchodziła w drogę tym, którzy nie byli członkami Dumy, zwłaszcza Wilkom. Była
przerażona tym, co by się stało, gdyby się do nich zbliżyła. Alfa najbliższej Sfory nie był dla niej
żadną pomocą. Widziała go raz z daleka i był on wielki oraz przerażający. Rick Lowell miał
najzimniejsze niebieskie oczy, jakie kiedykolwiek widziała. Tabby była zbyt przestraszona, by
się do niego zbliżyć i próbować dołączyć do jego Sfory. Mógłby na nią raz spojrzeć i wiedzieć,
że nie jest tego warta.
Teraz żałowała, że nie miała tyle odwagi, by o to spytać. Być może uzyskałaby zgodę na
dołączenie do Sfory. Może byłaby chroniona przed podstępnymi Wilkami, takimi jak Gary, ale
to by oznaczało opuszczenie Halle i umieszczenie każdego aspektu swojego życia w rękach
kogoś innego. A to była ostatnia rzecz, jaką Tabby chciała zrobić. Przynajmniej tu w Halle Pumy
były dość wyluzowane. Nie szkodziła im, oni nie szkodzili jej. Byli przyjaźni, ale zdystansowani,
a jej się to podobało.
Tabby zadrżała. Nie miała szans przeciwko tym trzem. Trzymała klucze w dłoni, ale samochód
był zamknięty. Jeśli go odblokuje, to i tak będą przy niej, zanim dostanie się do drzwi.
Ale był jeszcze jeden przycisk…
Brawura była jej jedynym sposobem na wydostanie się z tego. Wiedziała, że kilka Pum we
wczorajszą noc udało się w teren. Jak dobrze pójdzie, ktoś z nich mógłby tędy przechodzić i
powstrzymać Gary’ego, zanim zrobi to, czego najwyraźniej chciał. – Odpierdol się Gary!
Spojrzał na nią gniewnie – Myślisz, że ktoś przyjdzie i cię uratuje, Tabby?
Szyderczo wyśmiał jej przezwisko, jego idiotyczni Sforzy bracia zaśmiali się, jak grupa hien. –
Jesteś Wyrzutkiem. Twój tyłek należy do mnie. – Zrobił krok do przodu, a jego oczy zmieniły się
w brązowe.
Wilcze oczy. Na to właśnie czekała…
Tabby włączyła alarm. Samochód zaczął ryczeć, światła zaczęły błyskać. Trio zakryło swoje
uszy rękoma, zacisnęli wargi z bólu. Ich wrażliwe uszy zostały zaatakowane przez coś, co nie
przeszkadzałoby ludzkim zmysłom.
Korzystając z ich zaskoczenia Tabby odblokowała samochód i ruszyła ku drzwiom.
- Zatrzymać ją!
Otworzyła drzwi i wskoczyła do środka, zanim którykolwiek z nich ją dopadł. Przytrzasnęła
drzwiami palce jednemu z głupków Gary’ego. Wrzasnął prawie tak głośno, jak wyjący alarm.
Zabrał swoje palce więc mogła zamknąć drzwi blokując je, zanim Gary mógł za nie pociągnąć od
strony kierowcy.
6
Zaczął walić w szybę. Cofnęła się, ale nie przestała ruszać, by wślizgnąć się za kierownicę.
Odpaliła samochód krzycząc, kiedy Gary za trzecim uderzeniem roztrzaskał szybę.
Wystartowała ślizgając się po posypanym żwirem parkingu. Wpadła w poślizg zanim zaczęła
panować nad autem. Kierowała się prosto na drogę prowadzącą do Halle.
Prowadzącą do bezpieczeństwa.
Tabby trzęsła się jak osika. Gary jeszcze nie był tak blisko tego, by położyć swoje łapska na niej.
On i jego głupki zadowalali się wcześniej szydzeniem z niej i obrzucaniem jajkami witryny
salonu, w którym pracowała. Uważała by zawsze mieć towarzystwo. Jak mogła być tak
bezmyślna? Mimo to nie pomyślała, że mieli swoje miejsce spotkań w… znowu zadrżała. Nawet
nie chciała myśleć przed czym właśnie uciekła.
Tabby potrzebowała pomocy. Miała tylko nadzieję, że Gabe i pozostałe Pumy ją wysłuchają, bo
jeśli ją odprawią, to będzie uciekać, aż jej łapy się poddadzą.
- Wow. Twoje życie to jeden wielki bałagan, kochanie. – Julian Ducharme wepchnął sobie do ust
kolejne ziarnko popcornu i uśmiechnął się. – Dobrze, że masz do pomocy kogoś takiego jak ja.
Tabby parsknęła. Nie była jedynym outsiderem, który niedawno dotarł do Halle. Julian przybył
do Living Art Tatoos jakiś miesiąc temu i zdążył już przywiązać się do każdej dziewczyny, która
tu pracowała. Nawet twarda Cyn, właścicielka, polubiła przyjaznego niedźwiadka o złotym sercu.
– A jak ty mógłbyś mi pomóc, hmm?
Odstawił miskę i wytarł tłuste dłonie o papierowy ręcznik. Film, przy którym się przekomarzali,
nawet nie zwrócił ich uwagi. Chociaż naprawdę zaryzykowałaby rzucić nań okiem, kiedy na
ekranie pojawił się Aragorn. Viggo Mortensen był taki gorący w „Dwóch Wieżach”. – Najpierw
zajmę się tą twoją bolącą stopą.
Wzdrygnęła się. Nie mogłaby ukryć przed Julianem nawet najmniejszego bólu. Czasami ją to
przerażało. Za pierwszym razem, zanim coś powiedział, drzazga została usunięta z jej ciała.
Zmarszczył brwi, odwracając jej rękę i wydostając z niej odłamek, zanim mogłaby powiedzieć
„ała”. – Myślę, że nadepnęłam na odłamek szkła, albo na coś innego.
- Albo na coś innego. –Mrocznie wymamrotał przyciągając jej gołą stopę do siebie. – To zajmie
tylko sekundkę. - Jednym palcem pogładził ją pod stopą i Tabby, która była skandalicznie
wrażliwa, poczuła… nic. – Poruszaj palcami.
Nie czuła żadnego bólu. – Koleś. Rządzisz.
Julian uśmiechnął się i wstał, kierując się do jej kuchni – Wiem.
Pokręciła głową.
7
- Kiedy twoje niecne wspólniczki wrócą do domu? – Odkręcił kurek. Dźwięk wody zagłuszał
jego głos, ale nadal słyszała w nim osobliwy ton. Starała się zdusić chichot. Dokładnie wiedziała,
co najwyraźniej czuł do jednej z jej współlokatorek.
- Cyn powiedziała, że musi zostać dłużej, zająć się papierkową robotą. – Cyn była właścicielką
Living Art i szefową Tabby, jak również jedną z jej współlokatorek. – Glory ma randkę, więc nie
mam pojęcia, kiedy wróci. – Glory również pracowała w LA, zajmując się piercingiem, była też
jej drugą współlokatorką. Woda przestała lecieć i Julian wrócił. Trzepnął na nią rękoma,
spryskując ją wodą. – Hej!
Walnął się obok na sofie i chwycił za miskę popcornu. Patrzył na ekran pochylając głowę.
Czekała by dowiedzieć się, co takiego skandalicznego tym razem wyleci z jego ust. – Dlaczego
tak jest, że Orlando Bloom może wyglądać dobrze zarówno jako dziewczyna i jako chłopak?
Tabby rzuciła w niego popcornem. – Legolas nie jest dziewczyną.
Odwrócił się unosząc jedną czarną brew, jego pełne usta wykręciły się w uśmiechu. – Nie jest? –
Wskazał ekran brodą, wyraz jego twarz zmienił się w diabelski. - Myślisz, że Aragorn nie ma
ochoty na kawałek tego, Arwen albo ktoś inny?
Tabby położyła nogi na stoliku i rozciągnęła się. – Taa, a kiedy Aragorn uniesie kilt Legolasa, to
znajdzie wewnątrz specjalną niespodziankę. – Julian udławił się popcornem i zaczął się śmiać.
Punkt dla mnie. Ukradła mu miskę i rozsiadła się, by oglądać film.
- To jest to? Dla czegoś takiego Chloe opuściła Oregon? – Bunny szedł ulicą, zatrzymując się, by
spojrzeć przez okno na sklep. Był bardzo… różowy. Grupka kobiet siedziała na starej sofie pijąc
herbatę i śmiejąc się, podczas gdy niska, ciemnowłosa kobieta wbijała kod zakupionych
produktów na staromodnej kasie fiskalnej. Zadrżał i spojrzał na napis. Wallflowers. Powinien się
nazywać Kurnik. Odszedł, zanim trochę więcej testosteronu wycieknie przez jego skórę.
Ryan zachichotał. – Kocha to miejsce i obiecała, że my też się zakochamy.
Bunny zadrżał. – To, czy tu zostanę, jeszcze nie zostało ustalone– Zatrzymał się spoglądając na
inny sklep. Komiksy. Coś bardziej w jego stylu. Ciekawe, czy mają porządną sekcję z mangą?
Zawsze poszukiwał dobrego sklepu, a jeśli ma zamiar tu zostać…
- Ooo nie, nie zrobisz tego. – Ryan chwycił za jego kołnierz i odciągnął go od szyby. –
Przysięgam, że jest tak, jak z francuskimi świniami i truflami. Jeśli są gdzieś w pobliżu komiksy,
to ty zawsze je wywęszysz.
8
Bunny przewrócił oczami, ale pozwolił się kuzynowi odciągnąć. Zapamiętał, by tu wrócić
później z blankietem dwustu dwudziestu funtów. – Przysięgam Ryan. Starzejesz się.
- Mam dwadzieścia siedem lat! A ty, dupku masz dwadzieścia osiem!
Bunny położył rękę na sercu. – Ale wewnątrz jestem taki młody. To się liczy.
Ryan pokręcił głową i puścił go. – I dlatego nie jesteś samodzielny.
Bunny po prostu szeroko się uśmiechnął i podążył za swoim kuzynem główną ulicą w Halle.
Znajdą Chloe, której nie było ani w swoim mieszkaniu ani w barze, w którym zazwyczaj
pracowała. Jej problemy skończą się, czy będzie tego chciała czy też nie.
Wtedy wróci do domu.
Jeśli by tylko się dowiedział, dlaczego zawsze na myśl o domu jego Niedźwiedź warczał, byłby
wniebowzięty.
Tabby patrzyła przez okno w Living Art na słoneczny, dzień i westchnęła. – Dzisiaj będzie
kolejny gówniany dzień.
- Mówisz tak, bo pokazują ci się odrosty.
Tabby odwróciła się do swojej przyjaciółki Cyn i warknęła. Dźwięk był głęboki i dziki, no i z
pewnością nie był ludzki.
Cyn zaśmiała się. – Skarbie, gdybym się ciebie bała, to bym cię nie zatrudniła.
Tabby przewróciła oczami i skupiła się z powrotem na frontowym oknie. – Nie mieliśmy dzisiaj
klienta.
- Poniedziałki. – Kobiety spojrzały na siebie i zajęczały. Bardzo niewielu ludzi przychodziło do
salonu w poniedziałek po południu.
Glory, która zajmowała się piercingiem, kręciła się w swoim krześle.
Jej długie, niebieskie włosy falowały dookoła niej. – Przystąpcie do chóru.
Cyn pokręciła głową, jej ciemne włosy wstrząsały swoimi nowymi różowymi pasemkami. – A
wtedy nadchodzą Soboty.
Trzy kobiety wymieniły się spojrzeniami i zadrżały. Soboty stały się dla nich wrzodem na dupie.
Od czasu incydentu w lesie, Gary i jego kumple nasilili napastowanie Tabby tak bardzo, że
9
policja była wzywana do sklepu dwa razy przez gwizdy, rzucane jajka i wyzwiska. Była pewna,
że Gary odpowiadał za graffiti na szybie, które zauważyły w sobotni ranek. Wymalowane
sprayem słowo „pizdy” spowodowało, że Cyn wybuchła przeklinając po hiszpańsku. Zamieniło
się to w taki problem, że nawet czaderski szeryf Anderson nie mógł sobie z nim poradzić. Mimo,
że był Pumą, to był tylko jedną Pumą, a odkąd to nie miało wpływu na Dumę, nie czuła się na
tyle swobodnie, by porozmawiać o tym z dr Cannonem, czy z jego Curaną. Nie była Pumą. Była
Wilkiem, a jej problemy nie były ich problemami.
Przez lata podróżowała w wilczej formie żyjąc bez dachu nad głową, zanim sześć miesięcy temu
dotarła do Halle wygłodzona i gotowa wrócić do rodzaju ludzkiego. Zemdlała w przydomowym
ogródku kobiety o imieniu Sheila Anderson i było to najszczęśliwsze zrządzenie losu, jakie miała
przez te wszystkie lata. Jej wnuk, szeryf Anderson, znalazł jej po cichu miejsce, jedzenie i pracę.
Teraz podlegała Cyn, zrobiła prawo jazdy i dostała samochód, i prawie miała swoje GED1
.
Dziwnie było myśleć, że zawdzięczała wszystko Pumie i jego apodyktycznej babci, która nie
była nawet Wilkiem. Nie chciała sprawiać jemu lub jego rodzinie więcej kłopotu, wbrew temu,
że zawsze kiedy dowiedział się o tych małych popisach Gary’ego i jego kumpli, to zaciskał z
gniewu szczękę. Nadal nie czuła się dobrze prosząc Dumę o pomoc, ani Alfę Sfory Poconos,
Ricka Lowell, który nadal był cholernie przerażającym facetem. Pogłoska niosła, że jego nowa
Luna, Puma, która mieszkała w Halle, była nawet bardziej przerażająca. Nigdy nie spotkała Pumę
Lunę i nie miała zamiaru zwrócić na siebie jej uwagi. Pokręciła głową łapiąc w lustrze odbicie
swojej limonowej fryzury na boba. Skrzywiła się, gdy zauważyła, że zaczęły się pojawiać
ciemne odrosty. – Eh. Cyn? Pogotowie fryzjerskie.
Cyn zaśmiała się. – No chodź, słonko, mamy czas. Siadaj. – Cyn uśmiechnęła się szeroko,
wyciągając rozjaśniacz. Studio tatuaży było kiedyś salonem fryzjerskim i Cyn nalegała, by
zatrzymać jeden ze zlewów, aby móc farbować dziewczynom włosy. – Glory, idź na wartę.
- Robi się. – Glory przerzuciła włosy za ramiona i uśmiechnęła się głupio. – Upewnij się, że
zamalujesz wszystkie odrosty, albo będziemy ją musiały zgolić na łyso.
- Sukowata szczęściara. – Tabby oparła się o krzesło, gdy Cyn zaczęła aplikować rozjaśniacz na
jej odrosty. – Chciałabym mieć naturalne blond włosy, jak niektórzy ludzie!
Chichoty Glory prawie zagłuszały to, co mówiła Cyn – Tabby, jesteś jedyną kobietą jaką
spotkałam, na której limonowy bob wygląda seksownie.
- Bo jestem jedyną kobietą, którą kiedykolwiek widziałaś z limonowym bobem. – Kiedy
pierwszy raz spotkała Cyn i Glory, miała długie włosy, rozdwojone i przygnębiająco brązowe.
Wystarczyło, że raz zerknęła na ich fryzury i i o mało nie rozpłakała się z ulgi. Nareszcie jacyś
ludzie, z którymi mogłaby nawiązać kontakt, którzy rozumieli ją ! Nie była jakimś małym
1
Amerykański odpowiednik matury.
10
rozrabiaką ; była po prostu kimś innym. Cyn zaproponowała, że ją uczesze, a reszta, jak to oni
mówią, była historią. Wcześniej wyśmiewała się z limonowej zieleni, a teraz w niej rządziła.
Cyn zignorowała ją. – Więc, kogo to obchodzi, jeśli dłużej nam to zajmie?
- Słodki alarm! – Glory zabrzmiała beztrosko.
Tabby i Cyn zerknęły zza zasłonę, gdy mężczyzna szedł przy Living Art. Zatrzymał się patrząc
przez okno na szatę graficzną przedstawiającą ich najpopularniejsze tatuaże. Był absolutnie
„umrzesz- dla- tego- kawałka” mężczyzną. Jego mięśnie otulone lśniącą jasnobrązową skórą
sprawiły, że Tabby zaschło w gardle. Był łysy, a z tej odległości nie mogłaby powiedzieć, czy był
to jego styl, czy wybór matki natury.
Jakieś tatuaże otaczały jego biceps, ale Tabby była za daleko by powiedzieć, co przedstawiały.
Coś w sposobie jego poruszania się sprawiło, że każdy z jej zmysłów wznosił się i błagał. –
Zaklepany.
Cyn szturchnęła ją. – Suko. A co jeśli ma ochotę na Meksykankę, zamiast na drżącego
szczeniaka, co?
Tabby zachichotała. – Jesteś niedobra.
- Co?
- Słyszałaś mnie – Tabby spojrzała do tyłu, by zobaczyć, jak facet zerka przez okno. Jedna jego
ciemna brew uniosła się, gdy złapał je na podglądaniu go. Flirciarski uśmiech wykreślił te jego
pysznie wyglądające usta. Oj, co on mógłby jej robić tymi ustami.
Tabby schowała się z powrotem za zasłonę. – Cholera. Chyba nas przyłapał.
Glory rzuciła się za kotarę. – OmójBoże! – opadła śmiejąc się. – O cholera.
- Myślisz, że wejdzie?
- Nie wiem. – Dźwięk dzwoneczka wywołał szybko zduszony chichot. – Do diabła. Glory?
- Jestem, ale teraz to ja wołam zaklepany. – Glory wybiegła, zanim Cyn lub Tabby mogły
zaprotestować.
- Chciwa suka.
Cyn przejechała szczotką po jej włosach – I kto to mówi. – Podniosła butelkę z utleniaczem i
grzebień. – Pochyl głowę i tak trzymaj. Mam parę odrostów do zabicia.
Tabby oparła się o krzesło i nagle żałowała, że nie poczekała pięciu minut z proszeniem Cyn o
poprawienie jej włosów. To ona mogłaby tam być i sprawdzać tego przystojniaczka, zamiast
siedzieć na krześle Cyn i się tlenić.
11
Bunny wszedł to salonu tatuaży przyciągnięty przez widok jasnych włosów w kolorach tęczy i
bardzo kobiecych uśmiechów. Rozejrzał się i uśmiechnął. To miejsce było dość fajne.
Widać było, że salon tatuaży został urządzony przez kobietę, jednak nie był on hołdem ku czci
estrogenu, jakim był Wallflowers. Ściany były koloru jasnej akwamaryny, ukazując wzory.
Kobiety powiesiły za ladą ładną, dużą artystyczną pracę, która była poniekąd czymś więcej, niż
wzorem. Wyglądała jak gigantyczna, kolorowa para smoków, jeden czerwony, jeden niebieski,
owiniętych wokół siebie jak yin-yang, ale był to pewnie tatuaż, który ktoś zażyczył sobie zrobić
na plecach. Lada była w całości ze szkła i mieściła w jednej sekcji więcej wzorów, zarówno
biało-czarnych jak i kolorowych, oraz biżuterię do przekłucia części ciała. Spojrzał na Księcia
Alberta i zadrżał, aby oprzeć się pragnieniu włożenia suspensorium2
, by się lepiej chronić. Wzór
w oknach i na ścianach oprawiony był w srebrną ramkę, czyniąc go jeszcze bardziej
artystycznym. Dwie wielkie księgi, oprawione w brązową skórę, leżały otwarte na ladzie i
ukazywały więcej tatuaży. Podłoga była drewniana, koloru ciemnego hebanu, który mógłby
ukryć rozlany atrament. Patrząc dalej wzdłuż korytarza, zauważył cztery boksy zasłonięte
kotarami, prawdopodobnie tam pracowały kobiety. Na samym końcu był ostatni zasłonięty
obszar oznakowany napisem „Tylko dla personelu”.
Kobiety, jeśli były właścicielkami, sprawiły, że to miejsce wyglądało jednocześnie zapraszająco
jak i z klasą. Zdał sobie sprawę, że zarówno przychodzące tu kobiety, jak i mężczyźni, czuli się
komfortowo.
Brązowe krzesła przy oknie wyglądały na miękkie i wygodne, ale nie interesowało go to. To
czego pragnął było za zasłoną, w miejscu dla pracowników. Czuł ją i pachniała cudownie. To był
ten sam zapach, który odurzył go, gdy otworzył drzwi do Living Art. Tatoo; żywy, soczysty
zapach, który zawładnął nim, jak nic innego. Prawie pobiegł na zaplecze, by odnaleźć
właścicielkę tego zapachu, kiedy niebiesko-włosa dziewczyna wyszła zza zasłony i zatrzymała
go. Razem z nią napłynął zapach trzech kobiet, ale cytrynowy zapach, który do niej należał, był
najsilniejszy i nie był tym, którego szukał. Bladoniebieskie loki miała prawie do pasa.
Jasnoniebieskie oczy, niemal w takim samym odcieniu jak jej włosy, obserwowały go z
mieszaniną pragnienia i słodyczy, co kiedyś zachęciłoby Bunny’ego. Patrzyła na niego tak, jakby
był wysoką szklanką napełnioną musem czekoladowym, a ona chciałaby mieć naprawdę długą
łyżkę.
- Witam w Living Art. Jestem Glory. Mogę ci w czymś pomóc? - Pomachała na niego swoimi
rzęsami, ale Bunny nie był zainteresowany. To również było rozczarowujące. Wyglądała jak
jedna z bohaterek mang, które tak lubił czytać, z tymi dużymi oczami i włosami, i słodkim,
niewinnym uśmieszkiem. Widział siebie jak spędza przyjemny wieczór, bądź dwa, w jej łóżku i
dowiaduje się tego, jak bardzo jest niewinna.
Ale ten kuszący zapach połaskotał znowu jego nos, wysyłając określoną wiadomość do jego
penisa, by uniósł się i zalśnił. Błysk w oku niebieskowłosej dziewczyny mówił, że zauważyła to i
2
Ochronne majtki, noszone przez sportowców.
12
zaakceptowała. Bunny wycofał się z duszącego zasięgu. – Przepraszam, ale te dwie pozostałe
panie, które tu były. Gdzie one są?
Kobieta zrobiła minę, rozczarowanie błysnęło w jej rysach. Kokieteria zniknęła. – Cyn i Tabby są
na zapleczu. Cyn jest właścicielką salonu. Chciałbyś z nią porozmawiać?
Musiał wymyślić coś wiarygodnego. – Właściwie, to myślałem o zrobieniu sobie tatuażu.– Miał
już kilka, więc kolejny nie zrobi różnicy. Wydawało się, wiele kobiet lubiło krążyć oczami po
spirali triskelionu na jego lewym bicepsie, po mrocznym aniele na jego prawym ramieniu. Na
dole swoich pleców miał czarny tatuaż w stylu ksylograficznym, przedstawiający ogoniastego
niedźwiedzia z kolorowymi gwiazdami z konstelacji Wielkiej Niedźwiedzicy.
- Jaki?
Nagle błysnął mu przed oczami obraz tak wyraźny, że aż się przestraszył. – Myślę, że niedźwiedź
i wilk. – Wilk? To jest właśnie to, co wyczuwam? Nie wiedział, że jakieś Wilki zamieszkują
Halle. Był świadomy tylko jednej nie- Pumy, którą była jego kuzynką Chloe, Lisica.
Zamrugała. – Myślę, że da się zrobić.
- Niedźwiedź musi być też konkretny. – Nie zamierzał wnikać w szczegóły. Nie, dopóki nie
spotka właścicielki tego zapachu. Był pewny, że za zasłoną jest jego partnerka i nie chciał jej
spłoszyć.
Wilk? Naprawdę? Prawie się zaśmiał. Wydawało się, że kontynuował tradycję rodzinną związaną
z nie- Niedźwiedzimi partnerami. Matka Ryan’a i Chloe była Lisicą, a jego wuj Ray również
poślubił Lisicę. Matka Bunny’ego była człowiekiem, ale mimo to jego ojciec pozostał nadal
krytyczny wobec swojej, w większości ludzkiej, wspólnoty, za poślubienie czarnej kobiety. Jego
krewni wiedzieli lepiej i powitali jego mamę z otwartymi ramionami. Walcząc z przeznaczeniem
swojego partnera nigdy nie zwyciężysz i zazwyczaj lądujesz w ramionach swojej drugiej
połówki, więc po co się zadręczać?
- Oh. – Przegryzła wargę. – No więc, głównie zajmuję się piercingiem, ale zobaczę, czy Cyn jest
wolna.
- Poproszę.
Kiwnęła i skierowała się na zaplecze. Mógł słyszeć mruczenie głosów, ale żaden z nich nie
zawładnął jego zmysłami.
- Ciekawe czy Cyn jest – Wymamrotał – zielona czy różowa?
- Różowa. – Odwrócił się, by zobaczyć kobietę ze zdumiewająco ciemnymi włosami o szerokich
różowych pasemkach uśmiechającą się zza nich ironicznie. – Jestem Cyn. – Wyciągnęła rękę. –
Więc chcesz mieć tatuaż, ważniaczku?
13
Bunny ukrył swój grymas. Do diabła, chciał ujrzeć swoją partnerkę, a różowa Cyn nią nie była.
Zapach Cyn był ostrzejszy, mocniejszy. Bardziej limonowy. – Tak, właściwie to chcę. Ta inna
młoda pani, czym się zajmuje?
Cyn przyjrzała się mu podejrzliwie. – Tabby uczy się robić tatuaże.
Bunny kaszlnął. Niee. Nie mógł właśnie usłyszeć, że jego Wilcza partnerka dostała imię po
kociakowatym kociaku. Żaden rodzic Wilka nie mógł być tak okrutny. Może była to Gaby lub
Darby lub…
- Której włosy zaraz wypadną jeśli natychmiast nie zmyjesz z nich utleniacza!
Bunny zadrżał, gdy głęboki, południowy akcent wparował pod jego skórę. Jego penis w dwie
sekundy stał się z zera do bohatera.
O taak. Odnalazł swoją partnerkę. Teraz musi ją tylko oznaczyć.
O cholera. O rzesz kurwa mać. Tabby czekała, aż Glory spłucze jej włosy. Mój partner tam jest.
Mój partner. A co jest jeszcze dziwniejsze? Niedźwiedź. Mój partner jest Niedźwiedziem. A ja
mam pomarańczowe odrosty.
Była cholernie blisko hiperwentylacji. Kiedy zaklepywała kolesia dla siebie, nie miała pojęcia,
że właśnie go dostała! A teraz miała się z nim pierwszy raz spotkać mając pomarańczowe
odrosty. Wyglądała jak przeżuty Skittle. Złapała Glory za ramię. – Powiedz mu, że umarłam.
Proszę?
Glory uśmiechnęła się szeroko. – Co ci jest?
- Pamiętasz te wszystkie wyjące sprawy?
- Taaa.
- Ten facet, tam?
Oczy Glory się powiększyły. – On też jest wyjący?
- Ee, nie. Bardziej burczący.
Glory zamrugała.
Tabby pokręciła głową. – Nieważne. To całe wyłącznie Wilcze partnerstwo istnieje tylko w
romantycznych nowelkach?
Buzia Glory naprawdę ukazała literę „O”. – Naprawdę? On jest twoim partnerem?
14
- TAK! A mam poważne problemy z włosami. – Zrobiła swoją najbardziej błagającą minę. –
Więc powiedz mu, że umarłam przez wypalenie utleniaczem.
- Tabby!
Uniosła błagająco dłonie. – Proooooszę? – Zamrugała, starając się wyglądać na zdesperowaną.
Do diabła, prawdopodobnie wyglądała jak desperatka.
- Przepraszam.
Tabby zadrżała. Ten głęboki, mocny głos otulił ją sprawiając, że myślała o niegrzecznych
rzeczach, włączając w to stopioną, ciemną czekoladę i zapalone świece. – Klienci nie mają
wstępu na zaplecze!
Glory, boże pobłogosław jej serce, rzuciła ręcznik na jej twarz, chowając jej włosy. –
Przepraszam, ale musisz poczekać na zewnątrz. – Oczywiście, teraz ręcznik wchłaniał
spływającą cały czas wodę. Miała się utopić przez ręcznik.
- Wszystko w porządku? – Głos faceta był czystym grzechem, głęboki i nieznacznie chropowaty.
– Dlaczego ma głowę zasłoniętą ręcznikiem?
- Proszę. Tabby będzie… za chwilę. – Usłyszała jak Glory klasnęła w dłonie i przeciągnęła po
swojej koszulce, desperacko chcąc zakręcić wodę. Pluła wodą w mokry już ręcznik. – Dlaczego
nie pójdziesz na jakiś obiad ? Może na małe zakupy? Ee, oh! U Franka są najlepsze hamburgery
w mieście! – Nareszcie ktoś zakręcił kurek, ratując ją przed wodnistym grobem. Już widziała
nekrolog: Kobieta z okropnymi włosami utonęła w ręczniku. Film o jedenastej.
Nastąpiło głębokie, szczęśliwe westchnienie. – No dobra, jeśli… Tabby, prawda? Będzie się
czuła bardziej swobodnie.
Wymawiając jej imię brzmiał tak, jakby zdławił śmiech. Tabby warknęła wiedząc, że usłyszał to,
nawet jeśli jej nie widział.
Pan Roztopiona Czekoladka kaszlnął. – Kiedy będę mógł wrócić?
- Eee.. – Glory była na straconej pozycji. To Cyn zwykle troszczyła się o włosy Tabby.
- Spróbuj koło siódmej. – Cyn brzmiała na rozbawioną, suka. – Możesz zabrać ją na kolację.
Tabby jest wolna przez resztę wieczoru.
Naprawdę?
- Ale musi wrócić do pracy jutro o drugiej po południu. Aha i pani kocha steki. – Tabby
zajęczała pod ręcznikiem. To niedorzeczne. – Glory, dopilnuj żeby miał nasz adres dobrze?
- Ale…
15
- Po prostu to zrób, zaufaj mi.
- Dobra szefowo. – Zasłona zaszeleściła, ale zapach Niedźwiedzia pozostał. To Glory musiała
przez nią przejść.
- Drogie panie, poznanie was było dla mnie przyjemnością. – Zasłona znowu zaszeleściła.
Niedźwiedź odszedł.
- Oj, skarbie. Masz przejebane. Dosłownie.
- Cyn.
Ręcznik zniknął z jej głowy. Glory go zabrała, wykręcając wodę nad twarzą Tabby. – Zawsze
byłaś chciwą suką. Powinnam pozwolić Cyn zostawić cię z pomarańczowymi odrostami.
Tabby prychnęła i przetarła mokre oczy. – Nie martw się Glory. Któregoś dnia twój książę
przybędzie.
Glory zamrugała tymi swoimi dużymi, niebieskimi oczami, starając się wyglądać niewinnie.
Tabby nieraz już widziała to spojrzenie, zawsze potem coś skandalicznego wyszło z ust Glory. –
Boże, mam nadzieję. Bo inaczej jaki miałoby to sens?
- Jesteś niegrzeczna.
Glory uśmiechnęła się słodkim, radosnym uśmiechem. – Wiem.
-----------------------------------------------------------------------------
Bunny stał w barze zastanawiając się, dlaczego jest tu, zamiast wrócić z powrotem do salonu
tatuaży czekając na swoją partnerkę. Nawet dobrze się jej nie przyjrzał. Jak bardzo było to
popieprzone?
Czysty impuls nakazał mu przemierzyć miasto. Ryan znowu wyszedł szukając swojej siostry, ale
Bunny zdecydował, że potrzebuje trochę czasu dla siebie. Poczuł pragnienie, by się przejść,
odkryć miasto, w którym planowała zamieszkać jego kuzynka, może odwiedzić sklep z
komiksami, od którego poprzedniego dnia odciągał go Ryan. Do diabła, Jeżeli mu się tu spodoba,
to może przeniesie tu swój biznes. Alfa Pum wydawał się tolerować innych zmiennych na swoim
terenie, a jego ojciec i tak poszukiwał jakiegoś miejsca dla rodziny Ryana i Chloe.
Jeśli Alfa byłby Wilkiem, nawet nie mogliby o tym myśleć. Musieliby unikać Halle i poszukać
innego miejsca do zasiedlenia. Wilki nienawidziły mieć innych zmiennych na swoim terenie,
nawet Niedźwiedzi, których nie obchodziły tego typu rzeczy.
Przez przypadek znalazł się w salonie tatuaży, słysząc dźwięk kobiecego śmiechu stłumionego
przez okno. W przelocie ujrzał trzy kobiety i spodziewał się poznać te trzy cudownie panie, może
nawet umówić się z nimi na randkę.
16
Zamiast tego odnalazł swoją przyszłość.
- Mogę ci w czymś pomóc?
Bunny odwrócił się, by zobaczyć wysokiego, ciemnowłosego faceta w mundurze szeryfa,
patrzącego się na niego z twardym wyrazem twarzy. Kiwnął do mężczyzny, ukradkowo
pociągając nosem. Puma. – Szeryf Anderson? – Bunny wyciągnął dłoń, kiedy mężczyzna
ostrożnie przytaknął. – Alexander Bunsun. Umawiasz się z moją kuzynką, Chloe.
Szeryf Anderson wzdrygnął się, ale wyraźnie odprężył. – Nie, właściwie to nie. Nigdy. Jesteśmy
z Chloe przyjaciółmi.
Bunny zmarszczył brwi. – Nie tak to brzmiało, kiedy z nią rozmawialiśmy.
Szeryf westchnął. – Powszechny problem. Uwierz mi, nigdy się nie umawialiśmy. – Pokręcił
głową. – Jesteś tu by zobaczyć Chloe? – Przeszedł przez bar i zaprowadził Bunny’ego do stołu.
Usiadł i położył kapelusz obok nich na stole.
Wyglądało na to, że miał lunch z szeryfem. Teraz zobaczy, czego ten facet będzie próbował i czy
jest przebiegły. – Taa. Teraz jej brat kieruje się do Uniwesytetu. – Musi poprosić Ryana, by
dowiedział się, co wydarzyło się pomiędzy Chloe i tym szeryfem. Dlaczego Chloe brzmiała tak,
jakby się umawiali, a tak wcale nie było?
- Lipa, bo ona teraz jest tu. – Anderson wskazał prosto na jasnoczerwony koński ogon
podskakujący za ladą. – W poniedziałkowe popołudnia zawsze pracuje.
- Oh. – Bunny odwrócił się tyłem do szeryfa, próbując utrzymać pusty wyraz twarzy. – Więc o co
chodzi z Tobą nie umawiającym się z moją kuzynką?
Anderson się skrzywił. – Długa krótka historia, Chloe i ja jesteśmy przyjaciółmi. Tylko
przyjaciółmi.
- Na pewno? – Jedna z brwi Bunnego uniosła się pytająco.
Anderson wzdrygnął się znowu. – Powiedzmy, że moja żona nie była zachwycona z tego, jaką
uwagę skupiałem na Chloe i dała mi o tym znać. Zajęło mi trochę czasu udowadnianie, że Chloe
nie znaczy dla mnie tyle, co Sara.
Ałć. Miał nadzieję, że partnerka tego faceta dała mu popalić. Zazdrosna partnerka na ścieżce
wojennej nie była czymś, co można było zlekceważyć. – Zadzwonię tylko do Ryana i dam mu
znać, że Chloe tu jest. – Wyjął telefon, ale się zawahał. – Wiesz coś o kobiecie o imieniu Tabby?
Pracuje w salonie tatuażu. – Miała na sobie niewyraźny zapach szeryfa. Wydobycie od szeryfa
trochę informacji wydawało się dobrym pomysłem.
- Tabby? – Anderson spojrzał na tatuaż triskelionu na ramieniu Bunnego. Rozsiadł się, kąciki
jego ust uniosły się w znajomy uśmieszek.
17
Bunny uśmiechnął się. Myśl o jego partnerce sprawiła, że jego serce wypełniło się słońcem. –
Taa.- Pochylił się blisko, zaledwie szepcząc słowa.
- Jest moją partnerką.
- Oh? Oh. – Bunny warknął. Czysta niespodzianka w głosie Andersona była zabarwiona
niepokojem. Tylko dlatego, że wiązał się z Wilkiem, a nie z Niedźwiedzicą, nie dało to szeryfowi
prawa powiedzenia czegokolwiek. Anderson kiwnął, wyraz jego twarzy zmienił się w ponury. –
No to musisz wiedzieć o kilku rzeczach, zanim sprawy między wami nabiorą tempa.
Bunny skinął głową. A jak myślisz kretynie, że po co pytałem? – Myślisz, że tutejszy szef będzie
miał problem z tym, że będziemy tu mieszkać?
Brew Andersona uniosła się. – Mieszkać tutaj? W Halle? Wiem, że przyjedzie rodzina Chloe, ale
nie myślałem, że wliczają się w to też jej kuzyni.
Bunny wzruszył ramionami. – Tabby tu jest. – Niedźwiedzie nie miały nic przeciwko
przeprowadzaniu się tam, gdzie ich partnerzy żyli szczęśliwie, no i Wilki były, no cóż,
terytorialne. Istniała szansa na to, że Tabby będzie chciała tu zostać więc przeprowadzka
Bunnego do Halle była najlepszą opcją. Ostatnią rzeczą jaką Bunny pragnął, była gderająca
Wilczyca w drodze powrotnej do Oregonu.
Anderson otworzył swoją buzię, ale zanim odpowiedział nastąpił ogłuszający krzyk.
- BUNNY!
Szeryf został prawie staranowany przez małego rudzielca pędzącego z zawrotną prędkością
prosto do Bunnego. Bunny śmiał się po prostu wstając, gdy Chloe go dosięgła. Rzuciła się w jego
ramiona, chichocząc jak uczennica, zawijając nogi dookoła jego talii. Bunny złapał ją, dając jej
niedźwiedzi uścisk, przez który dyszała, by postawić ją na dół.
- Kiedy przyjechałeś? Gdzie jest Ryan? Mama z tatą też przyjechali? Gdzie są wujek Will z
ciocią Barbarą? – Chloe praktycznie podskakiwała w miejscu, jej koński ogon bujał się wesoło.
Bunny patrzył na swoją kuzynkę z pobłażliwym uśmiechem, jego serce śpiewało widząc ją
szczęśliwą.
Tęsknił za tą małą dzieciną.
Ale coś było w jej oczach - smutek, którego tam nigdy wcześniej nie widział. Jeśli to przez to, że
szeryf złamał Chloe serce, zamierzał zamienić parę prywatnych słówek z tym gościem. –
Zatrzymaliśmy się w Holiday Inn, zwiedzamy miasto. Ryan już jedzie żeby cię zobaczyć, ciocia
Laura i wuj Steve są w Maryland z mamą i tatą, ale zastanawiają się nad przyjazdem, gdy już
wszyscy zadecydujemy, czy tu zostać. Przyjechaliśmy wczoraj.
Chloe znowu podskoczyła. – Tak dobrze byłoby mieć znowu blisko całą rodzinę. – Jej uśmiech
posmutniał na krótką chwilę, zanim znowu powróciła jej wrodzona jasność. – Więc, co u ciebie
nowego? – Szturchnęła Bunnego w ramię.
18
Pochylił się i szepnął jej do ucha. Radość z odnalezienia jedynej kobiety, która mogła całkowicie
go uzupełnić, wciąż go jarała. – Znalazłem swoją partnerkę.
Szczęka jej opadła. – Nie chrzań! Kiedy?
Bunny zmagał się z uśmiechem. Entuzjazm jego kuzynki był zaraźliwy. – Dzisiaj. Pracuje w
salonie tatuaży.
- Living Art? – Kiedy Bunny przytaknął, oczy Chloe rozszerzyły się. – Ma niebieskie włosy? –
Bunny pokręcił głową. – Dobra, to nie Glory. Różowe? – Bunny uśmiechnął się szeroko i
zaprzeczył. – Nie Cyn. OH! Tabby? Super!
Bunny zaczął się śmiać. Nadal nie mógł się przyzwyczaić do imienia swojej partnerki. Planował
dobrze się bawić dowiadując się, co do diabła jej rodzice sobie myśleli.
- Chloe! Zamówienie!
- Już lecę Frank! – Odwróciła się do Bunnego ściskając go szybko. – Zamów sałatkę owocową,
pokochasz ją. – Zaśmiała się i pomachała na do widzenia kierując się do kuchni.
- Bunny? – Anderson ukrywał uśmiech zza kubka swojej kawy. – Poważnie?
Bunny pozdrowił Andersona palcem. Nadal nie był tak całkowicie pewien, czy nie powinien
czasem wyrwać rąk dobremu szeryfowi.
Jednak coś go martwiło. Spojrzenie w oczach Chloe nie było właściwe. Jego kuzynka zawsze
wiedziała kim chciała być i gdzie się znaleźć w swoim życiu, a dzisiaj wyglądała tak, jakby
zboczyła z tej drogi. – Ma z czymś problem?
Anderson wzruszył ramionami. – Nie jestem pewien, co jest grane. Nic nie mówi, ale myślę, że
facet, w którym jest… zadurzona odpycha ją.
Hę? Ogłuszony Bunny patrzył się na Andersona. Gdy szeryf kiwnął, prawie opadł na krzesło.
Chloe znalazła swojego partnera? Kiedy? Bunny wziął głęboki oddech, ale nie mógł wykryć
niczego, oprócz ciągnącego się za Chloe zapachu. Ryanowi się to spodoba. Jego mała
siostrzyczka, nadal uczęszczająca do collegu i już skojarzona? Facet padnie z wrażenia – Czemu?
Co jest z nim nie tak? Chloe jest słodka jak pączek.
Anderson wzruszył ramionami. – Nie wiem. Ale nie martwiłbym się tym za bardzo. –
Uśmiechnął się mocno. – Jestem pewien, że pomoże mu znaleźć na to rozwiązanie. A jeśli nie,
oderwę mu głowę i podaruję jej by ją sobie nadziała na kij. – I brzmiał tak, jakby rozkoszował się
tą możliwością. Ten typ radości na twarzy szeryfa zarezerwowany był zazwyczaj przez dzieci
dostające prezenty świąteczne.
Bunny parsknął. Jedyny sposób, w jaki Anderson położyłby łapy na partnerze Chloe był taki, że
mógłby to zrobić, jeśli tylko Ryan by go do niego dopuścił.
19
Pumy może i były szybkie, ale zdeterminowane Niedźwiedzie, były szybsze.
- O-mój-boże, o-mój-boże. – Tabby pociągnęła się za włosy gapiąc się w szafę. Była godzina za
piętnaście siódma i jej partner będzie tu lada chwila, nie znała jego imienia i nie miała nic do
ubrania.
- Mała czarna. – Cyn wepchnęła głowę do sypialni Tabby, szczerząc się na widok stosu dookoła
stóp Tabby. – Nie możesz wyglądać źle w małej czarnej.
- Dobra. – Panika groziła rozerwaniem Tabby na części. Patrzyła na trzy czarne sukienki wiszące
w jej szafie, jej dłoń poruszała się między nimi, jak oszalały motyl.
Głowa Glory wepchnęła się z drugiej strony wejścia. – Ta bez rękawów.
- Ta? – Chwyciła sukienkę bez rękawów, tę z czerwonym paskiem i dopasowanymi butami.
Dwie głowy podskoczyły w uznaniu.
Tabby rozebrała się, bardziej niż zwykle przyzwyczajona do ukazywania nagości przed swoimi
współlokatorkami. Do diabła, kiedy się do nich przeprowadziła, były zszokowane tym, jak łatwo
obchodzi się ze swoją nagością. Glory nawet spytała, czy nie jest lesbijką i nie próbuje skusić je
do przejścia na „ciemną stronę”. Zachichotała i powiedziała, że mogłaby się ku temu skłonić,
jeśli ciemna strona oznaczałaby czekoladę. Tabby po prostu pokręciła głową i wskoczyła w
jakieś ciuchy. Tak długo była Wilczycą, że zapomniała o kilku podstawowych aspektach w byciu
człowiekiem, takich jak noszenie majtek. Gdy po tylu latach pierwszy raz skorzystała z toalety,
było to interesujące doświadczenie, z którego Pani Anderson nadal się śmiała.
Kiedy Cyn z Glory dowiedziały się, czym ona była, trochę się przeraziły. Nie zaakceptowały jej
natychmiast. Tak w ogóle, to była jeszcze jedna dziewczyna, Brit, która pracowała w Living Art.
Brit odeszła, nie chcąc wierzyć w to, co zobaczyła, kiedy w nocy Tabby, upijając się pierwszy
raz w swoim życiu, pozwoliła swojemu Wilkowi wydostać się na środku apartamentu. Kiedy Cyn
i Glory, po tym jak minął im początkowy szok (i po, jak stwierdziły, przemyciu psiej śliny),
zaakceptowały ją bez wahania. Do diabła, nawet się z niej wyśmiewały, kiedy minął im kac.
Nadal miały w spiżarni „tak na wszelki wypadek” wielką paczkę Kibbles N’Bits, której suki nie
chciały wyrzucić.
Gdyby wiedziała, że tak to przyjmą, to uczyniłaby z nich swoją Sforę w oka mgnieniu. Tęskniła
za takim związkiem. Za wiedzą, że są gdzieś osoby, na których może polegać bez cienia
wątpliwości. Część jej zastanawiała się, czy jej posrany ex kiedykolwiek powiedział swojemu
ojcu prawdę, czy po prostu wzruszył ramionami i dał sobie spokój z tym. Z nią.
Tabby pokręciła głową i chwyciła za swoją szczotkę, wygładzając włosy. Teraz nie miało to
znaczenia. Jej partner może przyjść w każdej minucie. Przejechała dłonią po materiale i
20
zapatrzyła się na siebie w lustrze. Wtedy wyjęła język i zrobiła minę. Była tak zdenerwowana, jej
Wilk jęczał. Wsunęła stopy w czerwone wysokie szpilki, chwyciła za swoją ulubioną torebkę i
skierowała się do salonu. – No i?
Cyn pokręciła palcem. – Obrót.
Tabby okręciła się.
Glory gwizdnęła. – Do zobaczenia jutro w pracy.
Cyn zarechotała i rzuciła jej rolkę prezerwatyw. – Będziesz tego potrzebowała.
Tabby przełknęła. – Niedobrze mi. – Miała nudności. Zgięła się i podniosła kondomy, gdy tylko
zadzwonił dzwonek do drzwi.
Glory otworzyła je, zanim Tabby zdołała ukryć pakunek. – Wejdź!
Wkroczył przystojniaczek ze sklepu. Miał na sobie zieloną koszulę, która naprawdę podkreślała
jego piwne oczy, ciemne jeansy, które wyglądały jakby zostały nimi pomalowane jego uda i
wypastowane czarne buty. Skoro już zdołała się wyprostować, mogła zobaczyć jaki był wysoki.
Górował nad nią, głową prawie sięgała do jego górnej wargi. Nawet w tych swoich
czterocalowych szpilkach. Na bosaka sięgałaby mu do brody. Jego łysa głowa lśniła, a jego broda
była gładko wygolona. Ujrzała tatuaż, który zakreślał jego biceps i aż ją palce zaswędziały, by go
dotknąć. W swojej dłoni trzymał żonkile.
Moje ulubione. Skąd wiedział? Tabby uśmiechnęła się wiedząc, że jej usta drżały. Nie pamiętała,
kiedy ostatnim razem ktoś dał jej kwiaty. – Dla mnie?
Podał jej, jego pełne wargi uformowały się w uśmiech. – Witaj Tabby.
- Dziękuję. – Sięgnęła po żonkile.
Zakaszlał. – Wezmę to. – Wyciągnął rękę i zabrał jej z dłoni prezerwatywy, uśmiechając się
szeroko na jej skrzek zakłopotania. – Wszystko w porządku, skarbie. Jestem tylko zadowolony,
że jedno z nas jest, um, przygotowane. – Rzucił okiem na kondomy.
– Bardzo przygotowane. – Rozwinął je, jedna jego brew uniosła się w niedowierzaniu. – I
nastawione optymistycznie.
Glory praktycznie zwijała się ze śmiechu. Tabby była czerwona jak burak. Wyrwała mu
kondomy wolną ręką warcząc, gdy jeden został w jego wielkiej łapie. Usłyszała jak Cyn sapnęła i
parsknęła na nią i już wiedziała, że prawie dusiły się ze śmiechu.
Odwróciła się do swoich współlokatorek z uśmiechem. – Nie zapominajcie, że jestem
zwierzątkiem domowym. – Przestały, ale ze sposobu w jaki się obie trzymały, Tabby wiedziała,
że to tylko kwestia czasu, aż któraś z nich pęknie. Odwróciła się z powrotem do swojego nowego
partnera. – A ty, którego imienia nawet nie znam. – Uśmiechnęła się do Pana Czekolady. –
Dziękuję za kwiaty. Nazywam się Tabitha Garwood.
21
Pan Grzech wyciągnął swoją łapę, prezerwatywa cudownie zniknęła. – Bunny. – Była ciekawa,
czy ją upuścił czy też schował do kieszeni na później.
Chwila. – Bunny. – Ostrożnie powtórzyła.
- Alexander Bunsun, ale wszyscy mówią na mnie Bunny. – Wyszczerzył się.
Zaciągnęła się. Nie, zdecydowanie pachnie Misiem.
- Śmiejesz się z mojego imienia? – Ręką zakrył usta, ale mogła powiedzieć, że ze sposobu w jaki
jego wargi się wykręciły, nie był wkurzony.
Zamrugała. – Tak.
Zakaszlał, ale mogła powiedzieć, że próbował się nie roześmiać. – Kolacja? – Wyciągnął swoją
rękę.
Podarowała mu swój najsłodszy uśmiech i przyjęła ją. – Tak.
- Czekaj. – Glory zatrzymała ich z przejętym wyrazem twarzy kładąc dłoń na ramieniu Bunnego.
Glory flirtowała jak szalona, ale kiedy chodziło o prawdziwą randkę, mogłaby naprawdę
histeryzować.
Bunny rzucił do niej. – Zaopiekuję się nią. Masz moje słowo.
Glory obserwowała go, a Bunny stał nieruchomo, pozwalając na jej intensywne badanie. Glory
rozluźniła się i kiwnęła, patrząc z ulgą. Tabby nie była pewna, czy czuła się tak samo.
22
ROZDZIAŁ DRUGI
- Tabby? Serio? – Bunny pokręcił głową i pomógł jej wsiąść na motor. – I ty się śmiejesz z
mojego imienia?
- Przynajmniej mogę obwiniać moich naprawdę porąbanych rodziców. Jaką ty masz wymówkę? -
Tabby władczo skinęła na Bunnego, gdy przytrzymywał jej drzwi do Noego. Poprosił Andersona
by mu polecił restaurację w okolicy i kierując się jego entuzjastyczną opinią postanowił dać
szansę Noe. Zrobił rezerwację i poprosił o miły, prywatny stolik.
- Wzięło się to z mojego nazwiska. To ksywka.
- To najbardziej gówniana ksywka, jaką zmienny może mieć. – Wymamrotała miękko. – Bunny.
Rany. Równie dobrze mogą na ciebie mówić Żarcie. – Gdy czekali, aż kelnerka zaprowadzi ich
na miejsce, delikatnie zadrżała. – Tak a propos, kto ci ją dał? I dlaczego nie kazałeś mi ubrać
spodni?
Bunny uśmiechnął się szeroko wiedząc, że wyglądał drapieżnie. – Cieszyłem się tym. – Jechała z
tyłu na jego motorze. Te długie, gładkie nogi były odkryte prawie do granic przyzwoitości. Jej
gorące ciało ekscytowało.
Tabby przewróciła oczami i poszła za kelnerką. – Na pewno nie jesteś Wilkiem?
Bunny zaczął podśpiewywać „Little Red Riding Hood” między wdechami. Ten głęboki,
chropowaty głos sprawiał, że przebiegły jej po plecach dreszcze. Ale kiedy dotarł do słów o
byciu wszystkim, co wielki, zły wilk mógłby chcieć, Tabby zatrzymała się na chwilkę. Pokręciła
głową w jego stronę, rozbawienie rozświetliło jej twarz. – Nie miałeś na myśli wielkiego, złego
Niedźwiedzia?
Bunny odsunął jej siedzenie z wilczym, szerokim uśmiechem na twarzy. Pozwoliła mu podstawić
jej krzesło, kręcąc głową. Limowo- zielone fale otoczyły jej twarz. I cholera, co to była za twarz.
Miała egzotyczną urodę kobiety, która miała gdzieś w genach śródziemnomorską krew. Miała
złoto- brązową skórę i pełne usta, z dużymi brązowymi oczami i długimi na milę rzęsami, które
były doskonałą oprawą jej silnego nosa i zdecydowanego podbródka. Nie była klasyczną
pięknością, zwłaszcza z takimi włosami, ale dla Bunnego była pociągająca. Mógł ją prawie
posmakować. Była cierpka i słodka na jego języku, jak dojrzałe, złote jabłko. Jak pragnienie,
które nigdy nie zniknie.
Będzie niezła zabawa.
- No więc? Nawiązując do Bunny. Kto, jak, gdzie, kiedy i jak bardzo rozszarpałeś go po
wszystkim?
Zachichotał próbując ukryć, jak bardzo słowo ‘rozszarpać’ do niego pasowało. Nie miała nawet
pojęcia.
23
– Moi kuzyni. Mam piątkę małych szczeniaków. Ryan, Chloe, Keith, Heather i Tiffany są moimi
kuzynami. To oni mnie tak nazwali.
- Wow. Twoja ciocia musiała ich ukatrupić.
- Nie zmuszaj mnie bym zamówił dla ciebie miskę z mlekiem. – Bunny nawet nie drgnął, kiedy
Tabby walnęła go w ramię. Za to jej spojrzenie było wypełnione bólem i ukradkiem chciała
potrzasnąć dłonią. - Ryan i Chloe są rodzeństwem i dziećmi kuzyna mojego taty, wuja Stevena.
Keith, Heather i Tiffany są dziećmi mojej cioci Stacey. Ona i wuj Steven są bliźniakami.
- Duża rodzinka. Musi być fajnie. – Przez moment wyglądała na smutną po chwili pokręciła
głową. Zastanawiał się o co chodziło. – Masz jakieś siostry albo braci?
- Erica. Jest moim młodszym bratem. Tak jak ty myśli, że Bunny jest głupią ksywką. Nie chce
mnie tak nazywać. Głównie mówi do mnie Alex. – I wiele to dla niego znaczyło, że tylko
najbliżsi mówili do niego po imieniu. Nigdy nie wspomniał o tym kuzynom. Uwielbiali ksywkę,
jaką mu dali i, szczerze, był tym rozbawiony.
- Dobrze dla niego.
- Również nazywa mnie GU.
- GU?
- Gówniany Umysł.
Udławiła się swoją wodą. – Poważnie?
Pokiwał i czekał, aż przestanie się śmiać. Zajęło jej to więcej czasu, niż sądził.
- No więc. Dlaczego Bunny?
Wzruszył ramionami. – Nienawidzę walczyć. Próbowali nakłonić mnie do walki i robiłem
wszystko, by nie walczyć. Po jakimś czasie zaczęli nazywać mnie Bunny, bo cytuję „Jestem
delikatny, mętny i całkowicie nieszkodliwy”.
Zajęło mu lata, by pozbyć się furii, która czasami przepływała przez niego ze złośliwymi
impulsami. Medytacja, joga, a nawet unikanie niektórych potraw, pomogło mu utrzymać kontrolę
nad gniewem, który był dla niego uciążliwy, gdy był nastolatkiem. Teraz nosił tą ksywkę niczym
zaszczytną odznakę, która przypominała mu kim był i gdzie teraz podążał.
Ten kierunek aktualnie obejmował siedzącą naprzeciwko niego kobietę, bawiącą się palcem na
szklance wody. Nie mógł się już doczekać, kiedy to wszystko się zacznie.
- Więc, co robisz w życiu? – Tabby wzięła kęs swojego steku i jęknęła. Na ten dźwięk Bunny
prawie doszedł w swoich jeansach. Otworzyła oczy, by zobaczyć jak wpatruje się w jej usta. - Co
jest?
24
- Nic. – Bunny zaczął jeść swoje owoce morza . – Dobre. Muszę podziękować Gabe’owi.
- No to Bunny, co robisz w życiu?
Bunny połknął kolejną porcję dania. – Jestem architektem krajobrazu.
Gapiła się na niego. Czekał na pytanie, które zadawała mu większość osób. – Jaka jest różnica
między projektantem, a architektem ogrodów?
- To znaczy, że mam magistra z architektury krajobrazu. Przez lata pracowałem w korporacji,
zarówno fizycznie jak i umysłowo, projektując ogrody. Rozumiem ogrodnictwo w zakresie, w
jakim pracuję, a także wiem, jakie przepisy prawa muszą być przestrzegane. Projektuję dla ludzi,
którzy posiadają baseny, potrzebują kamionki lub chcą zmienić swój ogród, ale muszę zwracać
uwagę na ograniczenia miasta w sprawie drenowania wody. Projektuję struktury i pomagam im
zająć się ich utrzymywaniem. Innymi słowy posiadam licencję i jestem akredytowany w stanie
Oregon i zazwyczaj pracuję w garniturze.
Jego partnerka patrzyła na niego jakby wyrosła mu druga głowa. W końcu Tabby przełknęła. –
To jest te Bunsun z „e” czy „u”?
Uśmiechnął się. Zaskoczyła go. Nie wyglądała na kogoś, kto miał coś wspólnego z ogrodniczą
korporacją. Może pracowała dla któregoś z jego krewnych? Obszar ich działalności obejmował
całe Stany Zjednoczone, a on już na początku podłapał jej głęboki, południowy akcent – U. Moi
rodzice to Will i Barbara Bunsun.
- Jasna cholera - Tabby oparła się i gapiła na niego. – Wiedziałam, że twoje nazwisko brzmi
znajomo.
Bunny uniósł dłoń. – Zanim zajdziemy za daleko, mam własne pieniądze, nie taty.
Opuścił rękę. Myślał nad tym przez chwilę. – Zdecydowałem, że nie chcę pracować już w
korporacji. Chcę zacząć pracować na własny rachunek.
Tabby w szoku gapiła się na Bunnego. – Bunsun Exteriors. Do diabła. Nie myślałam, że spotkam
jednego z Bunsunów tak daleko na północy.
- Dziwię się, że o nas słyszałaś. – Większość ludzi interesu nie wiedziało czym było Bunsun
Exterior. Jej akcent wskazywał, że musiała dowiedzieć się o nich z innego miejsca, niż Oregon.
Mieli oddziały gdzieś na południowym wschodzie, ale były małe. Jego ojciec chciał rozszerzyć
działalność na wschodnie wybrzeże, ale na to trzeba było czasu.
Twarz Tabby spochmurniała. – Mój wuj pracuje dla twojej firmy.
Bingo. Jej południowy akcent świadczył, że musiała pochodzić z Georgii, albo gdzieś z
Południowej Karoliny. Może Tennessee? Wszędzie znajdowały się małe oddziały Bunsun, nie
takie jak korporacyjne biura na zachodnim wybrzeżu. –Firma ojca – Bunny pochylił się
zastanawiając, dlaczego nagle zesztywniała. – Tabby?
25
Wypuściła powietrze - Chyba powinieneś wiedzieć. Jestem Wyrzutkiem.
Bunny czekał. Bycie Wyrzutkiem było poważną sprawą dla tych, którzy żyli w Dumie bądź w
Sforze. Niedźwiedzie nie będące w jakiejś grupie prawie nie reagowały w podobny sposób.
Niedźwiedzie częściej żyły w mniejszych, rodzinnych grupach i, w przeciwieństwie do dzikich
niedźwiedzi, mężczyźni nie opuszczali swoich partnerek. – Mogę spytać dlaczego?
Przygryzła wargę. Ten drobny przejaw podatności na zranienie obudził w Bunnym każdą cząstkę
instynktu opiekuńczego – Spotykałam się z synem Alfy. Micah’em. Był… słodki i miły i lubił ze
mną przebywać. Alfa tego nie pochwalał. Myślał, że narobię kłopotów. – Zadrżała. – Może miał
rację, może nie. Lubiłam farbować włosy na inny kolor, miałam problemy w szkole, no i miałam
tatuaż.
Ma tatuaż? Nie mógł znaleźć ani jednego na jej ramionach, nogach lub rękach. Na pewno
poszuka go później.
- Ale nigdy nie zepsułam czegoś, co należało do drugiej osoby. – kontynuowała – Nigdy nie
zraniłam nikogo, kto jako pierwszy mnie nie uderzył i przenigdy niczego nie ukradłam.
Wściekłość, z jaką wymawiała to ostatnie sprawiła, że Bunny warknął. – Stałaś się Wyrzutkiem
przez kradzież?
Wzdrygnęła się. – Tak.
Bunny tylko pokręcił głową. – Nie jesteś złodziejką.
Rozszerzyła oczy. – Wierzysz mi?
- Tak.
Zakryła usta dłońmi, te jej brązowe oczy wypełniły się łzami. – O Boże. Jak możesz mi wierzyć?
Przecież mnie nie znasz.
Bunny przykrył jej dłonie swoimi. – Po prostu. – I tak nie miałoby to dla niego znaczenia, gdyby
była złodziejką. Była jego partnerką. Powiedziałby nawet, że niebo jest pomarańczowe, jeśli
wywołałoby to u niej uśmiech. – Opowiedz mi co się wydarzyło. – Może się dowie i oczyści jej
imię.
Tabby wzięła łyk swojej wody. Jej dłonie wyraźnie się trzęsły. – Um, tak jak mówiłam
spotykałam się z Micah’em. Zaprosił mnie do siebie, kiedy nie było jego rodziców. Przyszłam i
wylądowaliśmy w jego pokoju. Zanim zaszliśmy za daleko wrócili jego rodzice, więc
próbowałam wyślizgnąć się z domu. Oczywiście Alfa przyłapał mnie, kiedy próbowałam wyjść,
ale zamiast spytać się mnie o to, co tam robiłam stwierdził, że okradałam ich dom.
- Że co? – Bunny był oburzony. Jak Alfa mógł założyć coś takiego? Gdzie w tym czasie była
Omega?
TOM PIERWSZY Tłumaczenie nieoficjalne: BLOMBUS Korekta: CHOMIKowiecka
2 ROZDZIAŁ PIERWSZY - Cholera jasna, Bunny. To był ostatni kawałek bekonu. Ten dzień zapowiadał się naprawdę wspaniale. Aleksander „Bunny” Bunsun uśmiechnął się szeroko i połknął kruchy, tłusty, słony kawałek niebios. – Tak, był. – I był przepyszny. Dodatkowy specjalny smak wydobywał się przy zabawnej frustracji widocznej w oczach jego kuzyna. Ryan rozsiadł się warcząc nisko. – I zjadłeś całego kantalupa. - Tak, zjadłem. – Oparł się i pogłaskał po brzuchu. Cholera, jedzenie było tu świetne. Musi zapamiętać to miejsce, gdy następnym razem będzie tędy przejeżdżał. Zwłaszcza, jeśli Chloe zdecyduje się na stałe zamieszkać w Pensylwanii. Ryan z ostrzegawczym błyskiem w oku dobrał się do ostatniego winogrona, wyrywając go z kiści ustami. – Przynajmniej coś mi zostawiłeś. - Odpuść z tym narzekaniem. Miałeś cztery jajka, całą kiełbasę, sześć naleśników, wszystkie te zielono-melonowe rzeczy i cały kubek kawy. - Zielono-melonowe rzeczy? –zachichotał Ryan, wycierając swoje dłonie w serwetkę, po czym upuszczając ją na pusty talerz. Bunny przewrócił oczami i zawołał kelnerkę. Nigdy nie mógł zapamiętać co to było, ale zawsze były w zestawie z sałatą i kantalupem, czyniąc cały smak zabawnym. Do diabła z tym. Niech Ryan się śmieje. Bunny chciał zapłacić swój rachunek i ruszyć w drogę. Podążanie tam, gdzie do diabła jechali, nie powinno im zająć więcej jak kilka godzin, a on zdecydowanie chciał się tym cieszyć, nie bacząc na Ryana. Zapłacili za rachunek i skierowali się do swoich Harley’ów. Przez wczesną jesień musiał założyć kurtkę. Tego roku chłód przyszedł wcześniej. Był późny wrzesień, a wydawało się, że jest listopad. Miał nadzieję, że cokolwiek złego dzieje się z młodszą siostrą Ryana, zostanie to szybko załatwione. Miał dwudniową przerwę w jodze i już odczuwał tego skutki. Chloe Williams wyprowadziła się do Halle, by uzyskać stopień na wydziale weterynarii Uniwersytetu w Pensylwanii. I powoli, ale sukcesywnie, wesoła, mała dziewczyna, która odeszła by założyć swój dom, traciła trochę swojego blasku. Nie chciała zdradzić, o co chodziło. Powiedziała tylko, że miała jakieś osobiste problemy, o których nie będzie rozmawiała ze swoim bratem, albo ze swoim kuzynem. Bunny sądził, że być może był problem z szeryfem, z którym się spotykała przez jakiś czas. Jeśli o to chodziło, to dopilnuje by ten facet naprawił to w przeciągu dnia lub dwóch. Albo on rozprawi się z facetem, który wywołał u niej ten smutek.
3 Sfrustrowany wypuścił powietrze. Cześć jego nienawidziła tego, że musiał opuścić dom. Chciał wrócić do swojego życia. Do diabła, nawet nie wiedział dlaczego w ogóle zdecydował się na tę małą podróż. Spotkał słodką niedźwiedzicę, która ostatnio puszczała do niego oko. Skusił się ją posmakować, ale jakiś dokuczliwy zmysł mówił mu, że coś było nie tak i zamiast tego wysłał go w podróż z Ryanem. To było dziwne. Nigdy wcześniej w ten sposób nie miał przeczucia, że musi ruszać w drogę. To był prawie przymus, a Bunny wiedział, że gdyby za tym nie podążył, to żałowałby do końca życia. Bunny pokręcił głową i założył kask, otrząsając się z uczucia, że musi ruszać już teraz. Cokolwiek było z nim nie tak, miał zamiar wrócić do domu i zapewnić sobie miłe, słodkie rżnięcie. Sny, które miał odkąd wyjechał z domu sprawiły, że był cholernie napalony. Rozważał zaspokojenie się własnoręcznie, bez względu na to czy Ryan spał w łóżku obok. Niedźwiedzie miały dobry słuch, a Bunny nie zamierzał czuć się zażenowany tym, że Ryan go usłyszał. Więc się powstrzymał i teraz był jednym powalonym Niedźwiedziem. Nie pomogło to, że każdy z jego snów przedstawiał kobietę, która zmieniała się z ciemnowłosego anioła w zajebistą bohaterkę z jego fantazji w stylu manga/anime. Jako jedyny w rodzinie miał obsesję na punkcie japońskiego stylu rysowania i animacji, ale nie mógł nic na to poradzić. Zakochał się w tym odkąd pierwszy raz przeczytał „Czarodziejkę z Księżyca” i „Tenchi Muyo!”. Miał wszystkie części „Czarodziejki z Księżyca” na DVD, w oryginalnym japońskim języku ( oczywiście z angielskimi napisami). Jego rodzina śmiała się tylko i cierpliwie znosiła go podczas świąt, a on pochłaniał to wszystko, jak chciwe dziecko. Niestety, żadna realna kobieta nie mogłaby stawić czoła jego fantazjom. Pozbył się pragnienia, by mieć choć troszkę czegoś niezwykłego. Przy odrobinie szczęścia, mogłaby czekać na niego Niedźwiedzica, najlepiej naga pod płaszczem, siedząc na jego progu. Bunny zapalił motor i łatwo włączył się w ruch uliczny. Cokolwiek to było, kręcące się koła uspokoiły go. Zapowiadał się bardzo gówniany dzień. Tabby kulała wychodząc z lasu, jej prawa tylnia łapa była we krwi. Nie miała pojęcia jak zdołała rozciąć sobie poduszeczkę. Odkąd śmieci na ziemi mogłyby być groźne dla Wilków, zwykle uważała, by nie biegać w miejscach, do których obozowicze, bądź dzieci, mogliby pójść. Jedna rozbita butelka doprowadziłaby do krwawienia, sprawiając zmiennemu poważne problemy, jeśli nie mógłby się przemienić. Z pewnością musiała uciąć sobie pogawędkę z jednym z miejscowych koteczków. Być może jeden z nich mógłby się czegoś dowiedzieć o dzieciakach z collegu biegających po lasach dla piwa i seksu. Jeśli tak, to może musiałaby poprosić o pozwolenie na polowanie na innych obszarach. Była wdzięczna Pumom, że przyznali jej prawo do poruszania się po ich terytorium. Do diabła, była im za wszystko wdzięczna. Gdyby nie Gabe Anderson, Zastępca Marshalla i szeryf małego miasteczka Halle, Tabby byłaby zmuszona do ponownej przeprowadzki. Nie każda Duma pozwoliłaby Wilkowi żyć pośród nich, nawet z mającym coś do powiedzenia kimś takim jak
4 Zastępca. Ale w Halle byli bardziej otwarci na ten pomysł, niż mogłaby przypuszczać. Była po prostu wdzięczna, że pozwolili jej zostać na próbę. Alfa, Beta, Marshall, Omega; byli oni władcami Dumy lub Sfory. Zastępca Marshalla spełniał podobne funkcje wobec Marshalla, jak Beta wobec Alfy, ale bez tego szerokiego zakresu władzy, jakim cieszyła się Beta. Był prawą ręką Marshalla. Tym, który narzucał Dumie i Sforze prawo, i pomagał w zapewnieniu dobrego, fizycznego samopoczucia ich członkom. Odkąd znajdował się na granicy bycia zwykłym członkiem, a liderem, Zastępca na wiele sposobów był uchem Dum i Sfor. W niektórych Dumach i Sforach, Zastępca należał do grona liderów tak, jak to było w Halle, gdzie Gabe miał tyle do powiedzenia, co Beta, Marshall i Omega. Nigdy nie chciała opuścić Halle. Miasto było przytulne i zachęcające w taki sposób, w jaki jej stara Sfora nigdy nie była. Alfa Pum, dr Max Canon, był przystojniakiem. Jego damska Alfa Emma, zwana przez Pumy Curaną, była twardym cukiereczkiem z sercem ze złota. Spytała się Gabe’a, co oznacza słowo Curana i dowiedziała się, że była to zmieniona forma słowa cucuarana, portugalskiego określenia Kuguara. Reszta Pum była w większości naprawdę miłymi osobami. Czuła się tu jak w domu. Było to coś, czego nie odczuwała przez długi czas. Miała tu przyjaciół i zbudowała na nowo swoje życie. Nigdy nie chciała wrócić do Sfory, która odrzuciła ją dawno temu. Ale bez względu na to, jak mili byli członkowie Dumy, nie byli Wilkami. Nie byli Sforą, o czym przypominała jej każda pełnia księżyca, odkąd zezwolono jej na pobyt. Nadal była Wyrzutkiem. Skierowała się do swojego wozu i ubrała ciuchy, które zostawiła w lesie. Zmiana spowodowała, że rozcięcie zaczęło bardziej krwawić zanim nie zagoiło się, zostawiając bolące miejsce pod stopą, które poczuła po założeniu tenisówek. Z kieszeni wyjęła klucze, chcąc wrócić do swojego mieszkania i kofeiny, z którą czekali na nią współlokatorzy. - No popatrz tylko kto to. Tabby napięła się słysząc znienawidzony głos jedynej zasranej muchy w jej kupie szczęścia w Halle. - Gary. – Odwróciła się do swojego nemezis i jego dwóch najlepszych kumpli stojących za nią nago. Musieli się zmienić i przybiec skądś indziej. Nie było tam żadnego wozu i nie były porozrzucane na ziemi ich ciuchy. - Wyrzutek. Z trudnością zdusiła swoje Wilcze warczenie. Była przerażona. Nie pierwszy raz inne Wilki stawały z nią twarzą w twarz, ale po raz pierwszy zdołali dopaść ją samą. Blask w oku Gary’ego mówił jej, że jeśli nie ucieknie, to zostanie poturbowana. – Czego chcesz? Gary uśmiechnął się szeroko ukazując ostre kły, jego oczy zmieniły się z piwnych w lekko brązowe. Pocierał dłonią w górę i dół po swoim rosnącym prowokująco penisie. Pozostali dwaj poruszyli się by ją otoczyć i wiedziała, że jest w wielkich tarapatach. Jako Wyrzutek, technicznie rzecz biorąc, Tabby była zwierzyną łowną dla każdego Wilka, który potrzebował trochę zabawy. Jak dotąd bardzo niewiele Wilków kierowało się do Halle.
5 Większość zmiennych, którzy uczęszczali do collegu, byli tutejszymi, a zatem częścią Dumy w Halle. Nie wchodziła w drogę tym, którzy nie byli członkami Dumy, zwłaszcza Wilkom. Była przerażona tym, co by się stało, gdyby się do nich zbliżyła. Alfa najbliższej Sfory nie był dla niej żadną pomocą. Widziała go raz z daleka i był on wielki oraz przerażający. Rick Lowell miał najzimniejsze niebieskie oczy, jakie kiedykolwiek widziała. Tabby była zbyt przestraszona, by się do niego zbliżyć i próbować dołączyć do jego Sfory. Mógłby na nią raz spojrzeć i wiedzieć, że nie jest tego warta. Teraz żałowała, że nie miała tyle odwagi, by o to spytać. Być może uzyskałaby zgodę na dołączenie do Sfory. Może byłaby chroniona przed podstępnymi Wilkami, takimi jak Gary, ale to by oznaczało opuszczenie Halle i umieszczenie każdego aspektu swojego życia w rękach kogoś innego. A to była ostatnia rzecz, jaką Tabby chciała zrobić. Przynajmniej tu w Halle Pumy były dość wyluzowane. Nie szkodziła im, oni nie szkodzili jej. Byli przyjaźni, ale zdystansowani, a jej się to podobało. Tabby zadrżała. Nie miała szans przeciwko tym trzem. Trzymała klucze w dłoni, ale samochód był zamknięty. Jeśli go odblokuje, to i tak będą przy niej, zanim dostanie się do drzwi. Ale był jeszcze jeden przycisk… Brawura była jej jedynym sposobem na wydostanie się z tego. Wiedziała, że kilka Pum we wczorajszą noc udało się w teren. Jak dobrze pójdzie, ktoś z nich mógłby tędy przechodzić i powstrzymać Gary’ego, zanim zrobi to, czego najwyraźniej chciał. – Odpierdol się Gary! Spojrzał na nią gniewnie – Myślisz, że ktoś przyjdzie i cię uratuje, Tabby? Szyderczo wyśmiał jej przezwisko, jego idiotyczni Sforzy bracia zaśmiali się, jak grupa hien. – Jesteś Wyrzutkiem. Twój tyłek należy do mnie. – Zrobił krok do przodu, a jego oczy zmieniły się w brązowe. Wilcze oczy. Na to właśnie czekała… Tabby włączyła alarm. Samochód zaczął ryczeć, światła zaczęły błyskać. Trio zakryło swoje uszy rękoma, zacisnęli wargi z bólu. Ich wrażliwe uszy zostały zaatakowane przez coś, co nie przeszkadzałoby ludzkim zmysłom. Korzystając z ich zaskoczenia Tabby odblokowała samochód i ruszyła ku drzwiom. - Zatrzymać ją! Otworzyła drzwi i wskoczyła do środka, zanim którykolwiek z nich ją dopadł. Przytrzasnęła drzwiami palce jednemu z głupków Gary’ego. Wrzasnął prawie tak głośno, jak wyjący alarm. Zabrał swoje palce więc mogła zamknąć drzwi blokując je, zanim Gary mógł za nie pociągnąć od strony kierowcy.
6 Zaczął walić w szybę. Cofnęła się, ale nie przestała ruszać, by wślizgnąć się za kierownicę. Odpaliła samochód krzycząc, kiedy Gary za trzecim uderzeniem roztrzaskał szybę. Wystartowała ślizgając się po posypanym żwirem parkingu. Wpadła w poślizg zanim zaczęła panować nad autem. Kierowała się prosto na drogę prowadzącą do Halle. Prowadzącą do bezpieczeństwa. Tabby trzęsła się jak osika. Gary jeszcze nie był tak blisko tego, by położyć swoje łapska na niej. On i jego głupki zadowalali się wcześniej szydzeniem z niej i obrzucaniem jajkami witryny salonu, w którym pracowała. Uważała by zawsze mieć towarzystwo. Jak mogła być tak bezmyślna? Mimo to nie pomyślała, że mieli swoje miejsce spotkań w… znowu zadrżała. Nawet nie chciała myśleć przed czym właśnie uciekła. Tabby potrzebowała pomocy. Miała tylko nadzieję, że Gabe i pozostałe Pumy ją wysłuchają, bo jeśli ją odprawią, to będzie uciekać, aż jej łapy się poddadzą. - Wow. Twoje życie to jeden wielki bałagan, kochanie. – Julian Ducharme wepchnął sobie do ust kolejne ziarnko popcornu i uśmiechnął się. – Dobrze, że masz do pomocy kogoś takiego jak ja. Tabby parsknęła. Nie była jedynym outsiderem, który niedawno dotarł do Halle. Julian przybył do Living Art Tatoos jakiś miesiąc temu i zdążył już przywiązać się do każdej dziewczyny, która tu pracowała. Nawet twarda Cyn, właścicielka, polubiła przyjaznego niedźwiadka o złotym sercu. – A jak ty mógłbyś mi pomóc, hmm? Odstawił miskę i wytarł tłuste dłonie o papierowy ręcznik. Film, przy którym się przekomarzali, nawet nie zwrócił ich uwagi. Chociaż naprawdę zaryzykowałaby rzucić nań okiem, kiedy na ekranie pojawił się Aragorn. Viggo Mortensen był taki gorący w „Dwóch Wieżach”. – Najpierw zajmę się tą twoją bolącą stopą. Wzdrygnęła się. Nie mogłaby ukryć przed Julianem nawet najmniejszego bólu. Czasami ją to przerażało. Za pierwszym razem, zanim coś powiedział, drzazga została usunięta z jej ciała. Zmarszczył brwi, odwracając jej rękę i wydostając z niej odłamek, zanim mogłaby powiedzieć „ała”. – Myślę, że nadepnęłam na odłamek szkła, albo na coś innego. - Albo na coś innego. –Mrocznie wymamrotał przyciągając jej gołą stopę do siebie. – To zajmie tylko sekundkę. - Jednym palcem pogładził ją pod stopą i Tabby, która była skandalicznie wrażliwa, poczuła… nic. – Poruszaj palcami. Nie czuła żadnego bólu. – Koleś. Rządzisz. Julian uśmiechnął się i wstał, kierując się do jej kuchni – Wiem. Pokręciła głową.
7 - Kiedy twoje niecne wspólniczki wrócą do domu? – Odkręcił kurek. Dźwięk wody zagłuszał jego głos, ale nadal słyszała w nim osobliwy ton. Starała się zdusić chichot. Dokładnie wiedziała, co najwyraźniej czuł do jednej z jej współlokatorek. - Cyn powiedziała, że musi zostać dłużej, zająć się papierkową robotą. – Cyn była właścicielką Living Art i szefową Tabby, jak również jedną z jej współlokatorek. – Glory ma randkę, więc nie mam pojęcia, kiedy wróci. – Glory również pracowała w LA, zajmując się piercingiem, była też jej drugą współlokatorką. Woda przestała lecieć i Julian wrócił. Trzepnął na nią rękoma, spryskując ją wodą. – Hej! Walnął się obok na sofie i chwycił za miskę popcornu. Patrzył na ekran pochylając głowę. Czekała by dowiedzieć się, co takiego skandalicznego tym razem wyleci z jego ust. – Dlaczego tak jest, że Orlando Bloom może wyglądać dobrze zarówno jako dziewczyna i jako chłopak? Tabby rzuciła w niego popcornem. – Legolas nie jest dziewczyną. Odwrócił się unosząc jedną czarną brew, jego pełne usta wykręciły się w uśmiechu. – Nie jest? – Wskazał ekran brodą, wyraz jego twarz zmienił się w diabelski. - Myślisz, że Aragorn nie ma ochoty na kawałek tego, Arwen albo ktoś inny? Tabby położyła nogi na stoliku i rozciągnęła się. – Taa, a kiedy Aragorn uniesie kilt Legolasa, to znajdzie wewnątrz specjalną niespodziankę. – Julian udławił się popcornem i zaczął się śmiać. Punkt dla mnie. Ukradła mu miskę i rozsiadła się, by oglądać film. - To jest to? Dla czegoś takiego Chloe opuściła Oregon? – Bunny szedł ulicą, zatrzymując się, by spojrzeć przez okno na sklep. Był bardzo… różowy. Grupka kobiet siedziała na starej sofie pijąc herbatę i śmiejąc się, podczas gdy niska, ciemnowłosa kobieta wbijała kod zakupionych produktów na staromodnej kasie fiskalnej. Zadrżał i spojrzał na napis. Wallflowers. Powinien się nazywać Kurnik. Odszedł, zanim trochę więcej testosteronu wycieknie przez jego skórę. Ryan zachichotał. – Kocha to miejsce i obiecała, że my też się zakochamy. Bunny zadrżał. – To, czy tu zostanę, jeszcze nie zostało ustalone– Zatrzymał się spoglądając na inny sklep. Komiksy. Coś bardziej w jego stylu. Ciekawe, czy mają porządną sekcję z mangą? Zawsze poszukiwał dobrego sklepu, a jeśli ma zamiar tu zostać… - Ooo nie, nie zrobisz tego. – Ryan chwycił za jego kołnierz i odciągnął go od szyby. – Przysięgam, że jest tak, jak z francuskimi świniami i truflami. Jeśli są gdzieś w pobliżu komiksy, to ty zawsze je wywęszysz.
8 Bunny przewrócił oczami, ale pozwolił się kuzynowi odciągnąć. Zapamiętał, by tu wrócić później z blankietem dwustu dwudziestu funtów. – Przysięgam Ryan. Starzejesz się. - Mam dwadzieścia siedem lat! A ty, dupku masz dwadzieścia osiem! Bunny położył rękę na sercu. – Ale wewnątrz jestem taki młody. To się liczy. Ryan pokręcił głową i puścił go. – I dlatego nie jesteś samodzielny. Bunny po prostu szeroko się uśmiechnął i podążył za swoim kuzynem główną ulicą w Halle. Znajdą Chloe, której nie było ani w swoim mieszkaniu ani w barze, w którym zazwyczaj pracowała. Jej problemy skończą się, czy będzie tego chciała czy też nie. Wtedy wróci do domu. Jeśli by tylko się dowiedział, dlaczego zawsze na myśl o domu jego Niedźwiedź warczał, byłby wniebowzięty. Tabby patrzyła przez okno w Living Art na słoneczny, dzień i westchnęła. – Dzisiaj będzie kolejny gówniany dzień. - Mówisz tak, bo pokazują ci się odrosty. Tabby odwróciła się do swojej przyjaciółki Cyn i warknęła. Dźwięk był głęboki i dziki, no i z pewnością nie był ludzki. Cyn zaśmiała się. – Skarbie, gdybym się ciebie bała, to bym cię nie zatrudniła. Tabby przewróciła oczami i skupiła się z powrotem na frontowym oknie. – Nie mieliśmy dzisiaj klienta. - Poniedziałki. – Kobiety spojrzały na siebie i zajęczały. Bardzo niewielu ludzi przychodziło do salonu w poniedziałek po południu. Glory, która zajmowała się piercingiem, kręciła się w swoim krześle. Jej długie, niebieskie włosy falowały dookoła niej. – Przystąpcie do chóru. Cyn pokręciła głową, jej ciemne włosy wstrząsały swoimi nowymi różowymi pasemkami. – A wtedy nadchodzą Soboty. Trzy kobiety wymieniły się spojrzeniami i zadrżały. Soboty stały się dla nich wrzodem na dupie. Od czasu incydentu w lesie, Gary i jego kumple nasilili napastowanie Tabby tak bardzo, że
9 policja była wzywana do sklepu dwa razy przez gwizdy, rzucane jajka i wyzwiska. Była pewna, że Gary odpowiadał za graffiti na szybie, które zauważyły w sobotni ranek. Wymalowane sprayem słowo „pizdy” spowodowało, że Cyn wybuchła przeklinając po hiszpańsku. Zamieniło się to w taki problem, że nawet czaderski szeryf Anderson nie mógł sobie z nim poradzić. Mimo, że był Pumą, to był tylko jedną Pumą, a odkąd to nie miało wpływu na Dumę, nie czuła się na tyle swobodnie, by porozmawiać o tym z dr Cannonem, czy z jego Curaną. Nie była Pumą. Była Wilkiem, a jej problemy nie były ich problemami. Przez lata podróżowała w wilczej formie żyjąc bez dachu nad głową, zanim sześć miesięcy temu dotarła do Halle wygłodzona i gotowa wrócić do rodzaju ludzkiego. Zemdlała w przydomowym ogródku kobiety o imieniu Sheila Anderson i było to najszczęśliwsze zrządzenie losu, jakie miała przez te wszystkie lata. Jej wnuk, szeryf Anderson, znalazł jej po cichu miejsce, jedzenie i pracę. Teraz podlegała Cyn, zrobiła prawo jazdy i dostała samochód, i prawie miała swoje GED1 . Dziwnie było myśleć, że zawdzięczała wszystko Pumie i jego apodyktycznej babci, która nie była nawet Wilkiem. Nie chciała sprawiać jemu lub jego rodzinie więcej kłopotu, wbrew temu, że zawsze kiedy dowiedział się o tych małych popisach Gary’ego i jego kumpli, to zaciskał z gniewu szczękę. Nadal nie czuła się dobrze prosząc Dumę o pomoc, ani Alfę Sfory Poconos, Ricka Lowell, który nadal był cholernie przerażającym facetem. Pogłoska niosła, że jego nowa Luna, Puma, która mieszkała w Halle, była nawet bardziej przerażająca. Nigdy nie spotkała Pumę Lunę i nie miała zamiaru zwrócić na siebie jej uwagi. Pokręciła głową łapiąc w lustrze odbicie swojej limonowej fryzury na boba. Skrzywiła się, gdy zauważyła, że zaczęły się pojawiać ciemne odrosty. – Eh. Cyn? Pogotowie fryzjerskie. Cyn zaśmiała się. – No chodź, słonko, mamy czas. Siadaj. – Cyn uśmiechnęła się szeroko, wyciągając rozjaśniacz. Studio tatuaży było kiedyś salonem fryzjerskim i Cyn nalegała, by zatrzymać jeden ze zlewów, aby móc farbować dziewczynom włosy. – Glory, idź na wartę. - Robi się. – Glory przerzuciła włosy za ramiona i uśmiechnęła się głupio. – Upewnij się, że zamalujesz wszystkie odrosty, albo będziemy ją musiały zgolić na łyso. - Sukowata szczęściara. – Tabby oparła się o krzesło, gdy Cyn zaczęła aplikować rozjaśniacz na jej odrosty. – Chciałabym mieć naturalne blond włosy, jak niektórzy ludzie! Chichoty Glory prawie zagłuszały to, co mówiła Cyn – Tabby, jesteś jedyną kobietą jaką spotkałam, na której limonowy bob wygląda seksownie. - Bo jestem jedyną kobietą, którą kiedykolwiek widziałaś z limonowym bobem. – Kiedy pierwszy raz spotkała Cyn i Glory, miała długie włosy, rozdwojone i przygnębiająco brązowe. Wystarczyło, że raz zerknęła na ich fryzury i i o mało nie rozpłakała się z ulgi. Nareszcie jacyś ludzie, z którymi mogłaby nawiązać kontakt, którzy rozumieli ją ! Nie była jakimś małym 1 Amerykański odpowiednik matury.
10 rozrabiaką ; była po prostu kimś innym. Cyn zaproponowała, że ją uczesze, a reszta, jak to oni mówią, była historią. Wcześniej wyśmiewała się z limonowej zieleni, a teraz w niej rządziła. Cyn zignorowała ją. – Więc, kogo to obchodzi, jeśli dłużej nam to zajmie? - Słodki alarm! – Glory zabrzmiała beztrosko. Tabby i Cyn zerknęły zza zasłonę, gdy mężczyzna szedł przy Living Art. Zatrzymał się patrząc przez okno na szatę graficzną przedstawiającą ich najpopularniejsze tatuaże. Był absolutnie „umrzesz- dla- tego- kawałka” mężczyzną. Jego mięśnie otulone lśniącą jasnobrązową skórą sprawiły, że Tabby zaschło w gardle. Był łysy, a z tej odległości nie mogłaby powiedzieć, czy był to jego styl, czy wybór matki natury. Jakieś tatuaże otaczały jego biceps, ale Tabby była za daleko by powiedzieć, co przedstawiały. Coś w sposobie jego poruszania się sprawiło, że każdy z jej zmysłów wznosił się i błagał. – Zaklepany. Cyn szturchnęła ją. – Suko. A co jeśli ma ochotę na Meksykankę, zamiast na drżącego szczeniaka, co? Tabby zachichotała. – Jesteś niedobra. - Co? - Słyszałaś mnie – Tabby spojrzała do tyłu, by zobaczyć, jak facet zerka przez okno. Jedna jego ciemna brew uniosła się, gdy złapał je na podglądaniu go. Flirciarski uśmiech wykreślił te jego pysznie wyglądające usta. Oj, co on mógłby jej robić tymi ustami. Tabby schowała się z powrotem za zasłonę. – Cholera. Chyba nas przyłapał. Glory rzuciła się za kotarę. – OmójBoże! – opadła śmiejąc się. – O cholera. - Myślisz, że wejdzie? - Nie wiem. – Dźwięk dzwoneczka wywołał szybko zduszony chichot. – Do diabła. Glory? - Jestem, ale teraz to ja wołam zaklepany. – Glory wybiegła, zanim Cyn lub Tabby mogły zaprotestować. - Chciwa suka. Cyn przejechała szczotką po jej włosach – I kto to mówi. – Podniosła butelkę z utleniaczem i grzebień. – Pochyl głowę i tak trzymaj. Mam parę odrostów do zabicia. Tabby oparła się o krzesło i nagle żałowała, że nie poczekała pięciu minut z proszeniem Cyn o poprawienie jej włosów. To ona mogłaby tam być i sprawdzać tego przystojniaczka, zamiast siedzieć na krześle Cyn i się tlenić.
11 Bunny wszedł to salonu tatuaży przyciągnięty przez widok jasnych włosów w kolorach tęczy i bardzo kobiecych uśmiechów. Rozejrzał się i uśmiechnął. To miejsce było dość fajne. Widać było, że salon tatuaży został urządzony przez kobietę, jednak nie był on hołdem ku czci estrogenu, jakim był Wallflowers. Ściany były koloru jasnej akwamaryny, ukazując wzory. Kobiety powiesiły za ladą ładną, dużą artystyczną pracę, która była poniekąd czymś więcej, niż wzorem. Wyglądała jak gigantyczna, kolorowa para smoków, jeden czerwony, jeden niebieski, owiniętych wokół siebie jak yin-yang, ale był to pewnie tatuaż, który ktoś zażyczył sobie zrobić na plecach. Lada była w całości ze szkła i mieściła w jednej sekcji więcej wzorów, zarówno biało-czarnych jak i kolorowych, oraz biżuterię do przekłucia części ciała. Spojrzał na Księcia Alberta i zadrżał, aby oprzeć się pragnieniu włożenia suspensorium2 , by się lepiej chronić. Wzór w oknach i na ścianach oprawiony był w srebrną ramkę, czyniąc go jeszcze bardziej artystycznym. Dwie wielkie księgi, oprawione w brązową skórę, leżały otwarte na ladzie i ukazywały więcej tatuaży. Podłoga była drewniana, koloru ciemnego hebanu, który mógłby ukryć rozlany atrament. Patrząc dalej wzdłuż korytarza, zauważył cztery boksy zasłonięte kotarami, prawdopodobnie tam pracowały kobiety. Na samym końcu był ostatni zasłonięty obszar oznakowany napisem „Tylko dla personelu”. Kobiety, jeśli były właścicielkami, sprawiły, że to miejsce wyglądało jednocześnie zapraszająco jak i z klasą. Zdał sobie sprawę, że zarówno przychodzące tu kobiety, jak i mężczyźni, czuli się komfortowo. Brązowe krzesła przy oknie wyglądały na miękkie i wygodne, ale nie interesowało go to. To czego pragnął było za zasłoną, w miejscu dla pracowników. Czuł ją i pachniała cudownie. To był ten sam zapach, który odurzył go, gdy otworzył drzwi do Living Art. Tatoo; żywy, soczysty zapach, który zawładnął nim, jak nic innego. Prawie pobiegł na zaplecze, by odnaleźć właścicielkę tego zapachu, kiedy niebiesko-włosa dziewczyna wyszła zza zasłony i zatrzymała go. Razem z nią napłynął zapach trzech kobiet, ale cytrynowy zapach, który do niej należał, był najsilniejszy i nie był tym, którego szukał. Bladoniebieskie loki miała prawie do pasa. Jasnoniebieskie oczy, niemal w takim samym odcieniu jak jej włosy, obserwowały go z mieszaniną pragnienia i słodyczy, co kiedyś zachęciłoby Bunny’ego. Patrzyła na niego tak, jakby był wysoką szklanką napełnioną musem czekoladowym, a ona chciałaby mieć naprawdę długą łyżkę. - Witam w Living Art. Jestem Glory. Mogę ci w czymś pomóc? - Pomachała na niego swoimi rzęsami, ale Bunny nie był zainteresowany. To również było rozczarowujące. Wyglądała jak jedna z bohaterek mang, które tak lubił czytać, z tymi dużymi oczami i włosami, i słodkim, niewinnym uśmieszkiem. Widział siebie jak spędza przyjemny wieczór, bądź dwa, w jej łóżku i dowiaduje się tego, jak bardzo jest niewinna. Ale ten kuszący zapach połaskotał znowu jego nos, wysyłając określoną wiadomość do jego penisa, by uniósł się i zalśnił. Błysk w oku niebieskowłosej dziewczyny mówił, że zauważyła to i 2 Ochronne majtki, noszone przez sportowców.
12 zaakceptowała. Bunny wycofał się z duszącego zasięgu. – Przepraszam, ale te dwie pozostałe panie, które tu były. Gdzie one są? Kobieta zrobiła minę, rozczarowanie błysnęło w jej rysach. Kokieteria zniknęła. – Cyn i Tabby są na zapleczu. Cyn jest właścicielką salonu. Chciałbyś z nią porozmawiać? Musiał wymyślić coś wiarygodnego. – Właściwie, to myślałem o zrobieniu sobie tatuażu.– Miał już kilka, więc kolejny nie zrobi różnicy. Wydawało się, wiele kobiet lubiło krążyć oczami po spirali triskelionu na jego lewym bicepsie, po mrocznym aniele na jego prawym ramieniu. Na dole swoich pleców miał czarny tatuaż w stylu ksylograficznym, przedstawiający ogoniastego niedźwiedzia z kolorowymi gwiazdami z konstelacji Wielkiej Niedźwiedzicy. - Jaki? Nagle błysnął mu przed oczami obraz tak wyraźny, że aż się przestraszył. – Myślę, że niedźwiedź i wilk. – Wilk? To jest właśnie to, co wyczuwam? Nie wiedział, że jakieś Wilki zamieszkują Halle. Był świadomy tylko jednej nie- Pumy, którą była jego kuzynką Chloe, Lisica. Zamrugała. – Myślę, że da się zrobić. - Niedźwiedź musi być też konkretny. – Nie zamierzał wnikać w szczegóły. Nie, dopóki nie spotka właścicielki tego zapachu. Był pewny, że za zasłoną jest jego partnerka i nie chciał jej spłoszyć. Wilk? Naprawdę? Prawie się zaśmiał. Wydawało się, że kontynuował tradycję rodzinną związaną z nie- Niedźwiedzimi partnerami. Matka Ryan’a i Chloe była Lisicą, a jego wuj Ray również poślubił Lisicę. Matka Bunny’ego była człowiekiem, ale mimo to jego ojciec pozostał nadal krytyczny wobec swojej, w większości ludzkiej, wspólnoty, za poślubienie czarnej kobiety. Jego krewni wiedzieli lepiej i powitali jego mamę z otwartymi ramionami. Walcząc z przeznaczeniem swojego partnera nigdy nie zwyciężysz i zazwyczaj lądujesz w ramionach swojej drugiej połówki, więc po co się zadręczać? - Oh. – Przegryzła wargę. – No więc, głównie zajmuję się piercingiem, ale zobaczę, czy Cyn jest wolna. - Poproszę. Kiwnęła i skierowała się na zaplecze. Mógł słyszeć mruczenie głosów, ale żaden z nich nie zawładnął jego zmysłami. - Ciekawe czy Cyn jest – Wymamrotał – zielona czy różowa? - Różowa. – Odwrócił się, by zobaczyć kobietę ze zdumiewająco ciemnymi włosami o szerokich różowych pasemkach uśmiechającą się zza nich ironicznie. – Jestem Cyn. – Wyciągnęła rękę. – Więc chcesz mieć tatuaż, ważniaczku?
13 Bunny ukrył swój grymas. Do diabła, chciał ujrzeć swoją partnerkę, a różowa Cyn nią nie była. Zapach Cyn był ostrzejszy, mocniejszy. Bardziej limonowy. – Tak, właściwie to chcę. Ta inna młoda pani, czym się zajmuje? Cyn przyjrzała się mu podejrzliwie. – Tabby uczy się robić tatuaże. Bunny kaszlnął. Niee. Nie mógł właśnie usłyszeć, że jego Wilcza partnerka dostała imię po kociakowatym kociaku. Żaden rodzic Wilka nie mógł być tak okrutny. Może była to Gaby lub Darby lub… - Której włosy zaraz wypadną jeśli natychmiast nie zmyjesz z nich utleniacza! Bunny zadrżał, gdy głęboki, południowy akcent wparował pod jego skórę. Jego penis w dwie sekundy stał się z zera do bohatera. O taak. Odnalazł swoją partnerkę. Teraz musi ją tylko oznaczyć. O cholera. O rzesz kurwa mać. Tabby czekała, aż Glory spłucze jej włosy. Mój partner tam jest. Mój partner. A co jest jeszcze dziwniejsze? Niedźwiedź. Mój partner jest Niedźwiedziem. A ja mam pomarańczowe odrosty. Była cholernie blisko hiperwentylacji. Kiedy zaklepywała kolesia dla siebie, nie miała pojęcia, że właśnie go dostała! A teraz miała się z nim pierwszy raz spotkać mając pomarańczowe odrosty. Wyglądała jak przeżuty Skittle. Złapała Glory za ramię. – Powiedz mu, że umarłam. Proszę? Glory uśmiechnęła się szeroko. – Co ci jest? - Pamiętasz te wszystkie wyjące sprawy? - Taaa. - Ten facet, tam? Oczy Glory się powiększyły. – On też jest wyjący? - Ee, nie. Bardziej burczący. Glory zamrugała. Tabby pokręciła głową. – Nieważne. To całe wyłącznie Wilcze partnerstwo istnieje tylko w romantycznych nowelkach? Buzia Glory naprawdę ukazała literę „O”. – Naprawdę? On jest twoim partnerem?
14 - TAK! A mam poważne problemy z włosami. – Zrobiła swoją najbardziej błagającą minę. – Więc powiedz mu, że umarłam przez wypalenie utleniaczem. - Tabby! Uniosła błagająco dłonie. – Proooooszę? – Zamrugała, starając się wyglądać na zdesperowaną. Do diabła, prawdopodobnie wyglądała jak desperatka. - Przepraszam. Tabby zadrżała. Ten głęboki, mocny głos otulił ją sprawiając, że myślała o niegrzecznych rzeczach, włączając w to stopioną, ciemną czekoladę i zapalone świece. – Klienci nie mają wstępu na zaplecze! Glory, boże pobłogosław jej serce, rzuciła ręcznik na jej twarz, chowając jej włosy. – Przepraszam, ale musisz poczekać na zewnątrz. – Oczywiście, teraz ręcznik wchłaniał spływającą cały czas wodę. Miała się utopić przez ręcznik. - Wszystko w porządku? – Głos faceta był czystym grzechem, głęboki i nieznacznie chropowaty. – Dlaczego ma głowę zasłoniętą ręcznikiem? - Proszę. Tabby będzie… za chwilę. – Usłyszała jak Glory klasnęła w dłonie i przeciągnęła po swojej koszulce, desperacko chcąc zakręcić wodę. Pluła wodą w mokry już ręcznik. – Dlaczego nie pójdziesz na jakiś obiad ? Może na małe zakupy? Ee, oh! U Franka są najlepsze hamburgery w mieście! – Nareszcie ktoś zakręcił kurek, ratując ją przed wodnistym grobem. Już widziała nekrolog: Kobieta z okropnymi włosami utonęła w ręczniku. Film o jedenastej. Nastąpiło głębokie, szczęśliwe westchnienie. – No dobra, jeśli… Tabby, prawda? Będzie się czuła bardziej swobodnie. Wymawiając jej imię brzmiał tak, jakby zdławił śmiech. Tabby warknęła wiedząc, że usłyszał to, nawet jeśli jej nie widział. Pan Roztopiona Czekoladka kaszlnął. – Kiedy będę mógł wrócić? - Eee.. – Glory była na straconej pozycji. To Cyn zwykle troszczyła się o włosy Tabby. - Spróbuj koło siódmej. – Cyn brzmiała na rozbawioną, suka. – Możesz zabrać ją na kolację. Tabby jest wolna przez resztę wieczoru. Naprawdę? - Ale musi wrócić do pracy jutro o drugiej po południu. Aha i pani kocha steki. – Tabby zajęczała pod ręcznikiem. To niedorzeczne. – Glory, dopilnuj żeby miał nasz adres dobrze? - Ale…
15 - Po prostu to zrób, zaufaj mi. - Dobra szefowo. – Zasłona zaszeleściła, ale zapach Niedźwiedzia pozostał. To Glory musiała przez nią przejść. - Drogie panie, poznanie was było dla mnie przyjemnością. – Zasłona znowu zaszeleściła. Niedźwiedź odszedł. - Oj, skarbie. Masz przejebane. Dosłownie. - Cyn. Ręcznik zniknął z jej głowy. Glory go zabrała, wykręcając wodę nad twarzą Tabby. – Zawsze byłaś chciwą suką. Powinnam pozwolić Cyn zostawić cię z pomarańczowymi odrostami. Tabby prychnęła i przetarła mokre oczy. – Nie martw się Glory. Któregoś dnia twój książę przybędzie. Glory zamrugała tymi swoimi dużymi, niebieskimi oczami, starając się wyglądać niewinnie. Tabby nieraz już widziała to spojrzenie, zawsze potem coś skandalicznego wyszło z ust Glory. – Boże, mam nadzieję. Bo inaczej jaki miałoby to sens? - Jesteś niegrzeczna. Glory uśmiechnęła się słodkim, radosnym uśmiechem. – Wiem. ----------------------------------------------------------------------------- Bunny stał w barze zastanawiając się, dlaczego jest tu, zamiast wrócić z powrotem do salonu tatuaży czekając na swoją partnerkę. Nawet dobrze się jej nie przyjrzał. Jak bardzo było to popieprzone? Czysty impuls nakazał mu przemierzyć miasto. Ryan znowu wyszedł szukając swojej siostry, ale Bunny zdecydował, że potrzebuje trochę czasu dla siebie. Poczuł pragnienie, by się przejść, odkryć miasto, w którym planowała zamieszkać jego kuzynka, może odwiedzić sklep z komiksami, od którego poprzedniego dnia odciągał go Ryan. Do diabła, Jeżeli mu się tu spodoba, to może przeniesie tu swój biznes. Alfa Pum wydawał się tolerować innych zmiennych na swoim terenie, a jego ojciec i tak poszukiwał jakiegoś miejsca dla rodziny Ryana i Chloe. Jeśli Alfa byłby Wilkiem, nawet nie mogliby o tym myśleć. Musieliby unikać Halle i poszukać innego miejsca do zasiedlenia. Wilki nienawidziły mieć innych zmiennych na swoim terenie, nawet Niedźwiedzi, których nie obchodziły tego typu rzeczy. Przez przypadek znalazł się w salonie tatuaży, słysząc dźwięk kobiecego śmiechu stłumionego przez okno. W przelocie ujrzał trzy kobiety i spodziewał się poznać te trzy cudownie panie, może nawet umówić się z nimi na randkę.
16 Zamiast tego odnalazł swoją przyszłość. - Mogę ci w czymś pomóc? Bunny odwrócił się, by zobaczyć wysokiego, ciemnowłosego faceta w mundurze szeryfa, patrzącego się na niego z twardym wyrazem twarzy. Kiwnął do mężczyzny, ukradkowo pociągając nosem. Puma. – Szeryf Anderson? – Bunny wyciągnął dłoń, kiedy mężczyzna ostrożnie przytaknął. – Alexander Bunsun. Umawiasz się z moją kuzynką, Chloe. Szeryf Anderson wzdrygnął się, ale wyraźnie odprężył. – Nie, właściwie to nie. Nigdy. Jesteśmy z Chloe przyjaciółmi. Bunny zmarszczył brwi. – Nie tak to brzmiało, kiedy z nią rozmawialiśmy. Szeryf westchnął. – Powszechny problem. Uwierz mi, nigdy się nie umawialiśmy. – Pokręcił głową. – Jesteś tu by zobaczyć Chloe? – Przeszedł przez bar i zaprowadził Bunny’ego do stołu. Usiadł i położył kapelusz obok nich na stole. Wyglądało na to, że miał lunch z szeryfem. Teraz zobaczy, czego ten facet będzie próbował i czy jest przebiegły. – Taa. Teraz jej brat kieruje się do Uniwesytetu. – Musi poprosić Ryana, by dowiedział się, co wydarzyło się pomiędzy Chloe i tym szeryfem. Dlaczego Chloe brzmiała tak, jakby się umawiali, a tak wcale nie było? - Lipa, bo ona teraz jest tu. – Anderson wskazał prosto na jasnoczerwony koński ogon podskakujący za ladą. – W poniedziałkowe popołudnia zawsze pracuje. - Oh. – Bunny odwrócił się tyłem do szeryfa, próbując utrzymać pusty wyraz twarzy. – Więc o co chodzi z Tobą nie umawiającym się z moją kuzynką? Anderson się skrzywił. – Długa krótka historia, Chloe i ja jesteśmy przyjaciółmi. Tylko przyjaciółmi. - Na pewno? – Jedna z brwi Bunnego uniosła się pytająco. Anderson wzdrygnął się znowu. – Powiedzmy, że moja żona nie była zachwycona z tego, jaką uwagę skupiałem na Chloe i dała mi o tym znać. Zajęło mi trochę czasu udowadnianie, że Chloe nie znaczy dla mnie tyle, co Sara. Ałć. Miał nadzieję, że partnerka tego faceta dała mu popalić. Zazdrosna partnerka na ścieżce wojennej nie była czymś, co można było zlekceważyć. – Zadzwonię tylko do Ryana i dam mu znać, że Chloe tu jest. – Wyjął telefon, ale się zawahał. – Wiesz coś o kobiecie o imieniu Tabby? Pracuje w salonie tatuażu. – Miała na sobie niewyraźny zapach szeryfa. Wydobycie od szeryfa trochę informacji wydawało się dobrym pomysłem. - Tabby? – Anderson spojrzał na tatuaż triskelionu na ramieniu Bunnego. Rozsiadł się, kąciki jego ust uniosły się w znajomy uśmieszek.
17 Bunny uśmiechnął się. Myśl o jego partnerce sprawiła, że jego serce wypełniło się słońcem. – Taa.- Pochylił się blisko, zaledwie szepcząc słowa. - Jest moją partnerką. - Oh? Oh. – Bunny warknął. Czysta niespodzianka w głosie Andersona była zabarwiona niepokojem. Tylko dlatego, że wiązał się z Wilkiem, a nie z Niedźwiedzicą, nie dało to szeryfowi prawa powiedzenia czegokolwiek. Anderson kiwnął, wyraz jego twarzy zmienił się w ponury. – No to musisz wiedzieć o kilku rzeczach, zanim sprawy między wami nabiorą tempa. Bunny skinął głową. A jak myślisz kretynie, że po co pytałem? – Myślisz, że tutejszy szef będzie miał problem z tym, że będziemy tu mieszkać? Brew Andersona uniosła się. – Mieszkać tutaj? W Halle? Wiem, że przyjedzie rodzina Chloe, ale nie myślałem, że wliczają się w to też jej kuzyni. Bunny wzruszył ramionami. – Tabby tu jest. – Niedźwiedzie nie miały nic przeciwko przeprowadzaniu się tam, gdzie ich partnerzy żyli szczęśliwie, no i Wilki były, no cóż, terytorialne. Istniała szansa na to, że Tabby będzie chciała tu zostać więc przeprowadzka Bunnego do Halle była najlepszą opcją. Ostatnią rzeczą jaką Bunny pragnął, była gderająca Wilczyca w drodze powrotnej do Oregonu. Anderson otworzył swoją buzię, ale zanim odpowiedział nastąpił ogłuszający krzyk. - BUNNY! Szeryf został prawie staranowany przez małego rudzielca pędzącego z zawrotną prędkością prosto do Bunnego. Bunny śmiał się po prostu wstając, gdy Chloe go dosięgła. Rzuciła się w jego ramiona, chichocząc jak uczennica, zawijając nogi dookoła jego talii. Bunny złapał ją, dając jej niedźwiedzi uścisk, przez który dyszała, by postawić ją na dół. - Kiedy przyjechałeś? Gdzie jest Ryan? Mama z tatą też przyjechali? Gdzie są wujek Will z ciocią Barbarą? – Chloe praktycznie podskakiwała w miejscu, jej koński ogon bujał się wesoło. Bunny patrzył na swoją kuzynkę z pobłażliwym uśmiechem, jego serce śpiewało widząc ją szczęśliwą. Tęsknił za tą małą dzieciną. Ale coś było w jej oczach - smutek, którego tam nigdy wcześniej nie widział. Jeśli to przez to, że szeryf złamał Chloe serce, zamierzał zamienić parę prywatnych słówek z tym gościem. – Zatrzymaliśmy się w Holiday Inn, zwiedzamy miasto. Ryan już jedzie żeby cię zobaczyć, ciocia Laura i wuj Steve są w Maryland z mamą i tatą, ale zastanawiają się nad przyjazdem, gdy już wszyscy zadecydujemy, czy tu zostać. Przyjechaliśmy wczoraj. Chloe znowu podskoczyła. – Tak dobrze byłoby mieć znowu blisko całą rodzinę. – Jej uśmiech posmutniał na krótką chwilę, zanim znowu powróciła jej wrodzona jasność. – Więc, co u ciebie nowego? – Szturchnęła Bunnego w ramię.
18 Pochylił się i szepnął jej do ucha. Radość z odnalezienia jedynej kobiety, która mogła całkowicie go uzupełnić, wciąż go jarała. – Znalazłem swoją partnerkę. Szczęka jej opadła. – Nie chrzań! Kiedy? Bunny zmagał się z uśmiechem. Entuzjazm jego kuzynki był zaraźliwy. – Dzisiaj. Pracuje w salonie tatuaży. - Living Art? – Kiedy Bunny przytaknął, oczy Chloe rozszerzyły się. – Ma niebieskie włosy? – Bunny pokręcił głową. – Dobra, to nie Glory. Różowe? – Bunny uśmiechnął się szeroko i zaprzeczył. – Nie Cyn. OH! Tabby? Super! Bunny zaczął się śmiać. Nadal nie mógł się przyzwyczaić do imienia swojej partnerki. Planował dobrze się bawić dowiadując się, co do diabła jej rodzice sobie myśleli. - Chloe! Zamówienie! - Już lecę Frank! – Odwróciła się do Bunnego ściskając go szybko. – Zamów sałatkę owocową, pokochasz ją. – Zaśmiała się i pomachała na do widzenia kierując się do kuchni. - Bunny? – Anderson ukrywał uśmiech zza kubka swojej kawy. – Poważnie? Bunny pozdrowił Andersona palcem. Nadal nie był tak całkowicie pewien, czy nie powinien czasem wyrwać rąk dobremu szeryfowi. Jednak coś go martwiło. Spojrzenie w oczach Chloe nie było właściwe. Jego kuzynka zawsze wiedziała kim chciała być i gdzie się znaleźć w swoim życiu, a dzisiaj wyglądała tak, jakby zboczyła z tej drogi. – Ma z czymś problem? Anderson wzruszył ramionami. – Nie jestem pewien, co jest grane. Nic nie mówi, ale myślę, że facet, w którym jest… zadurzona odpycha ją. Hę? Ogłuszony Bunny patrzył się na Andersona. Gdy szeryf kiwnął, prawie opadł na krzesło. Chloe znalazła swojego partnera? Kiedy? Bunny wziął głęboki oddech, ale nie mógł wykryć niczego, oprócz ciągnącego się za Chloe zapachu. Ryanowi się to spodoba. Jego mała siostrzyczka, nadal uczęszczająca do collegu i już skojarzona? Facet padnie z wrażenia – Czemu? Co jest z nim nie tak? Chloe jest słodka jak pączek. Anderson wzruszył ramionami. – Nie wiem. Ale nie martwiłbym się tym za bardzo. – Uśmiechnął się mocno. – Jestem pewien, że pomoże mu znaleźć na to rozwiązanie. A jeśli nie, oderwę mu głowę i podaruję jej by ją sobie nadziała na kij. – I brzmiał tak, jakby rozkoszował się tą możliwością. Ten typ radości na twarzy szeryfa zarezerwowany był zazwyczaj przez dzieci dostające prezenty świąteczne. Bunny parsknął. Jedyny sposób, w jaki Anderson położyłby łapy na partnerze Chloe był taki, że mógłby to zrobić, jeśli tylko Ryan by go do niego dopuścił.
19 Pumy może i były szybkie, ale zdeterminowane Niedźwiedzie, były szybsze. - O-mój-boże, o-mój-boże. – Tabby pociągnęła się za włosy gapiąc się w szafę. Była godzina za piętnaście siódma i jej partner będzie tu lada chwila, nie znała jego imienia i nie miała nic do ubrania. - Mała czarna. – Cyn wepchnęła głowę do sypialni Tabby, szczerząc się na widok stosu dookoła stóp Tabby. – Nie możesz wyglądać źle w małej czarnej. - Dobra. – Panika groziła rozerwaniem Tabby na części. Patrzyła na trzy czarne sukienki wiszące w jej szafie, jej dłoń poruszała się między nimi, jak oszalały motyl. Głowa Glory wepchnęła się z drugiej strony wejścia. – Ta bez rękawów. - Ta? – Chwyciła sukienkę bez rękawów, tę z czerwonym paskiem i dopasowanymi butami. Dwie głowy podskoczyły w uznaniu. Tabby rozebrała się, bardziej niż zwykle przyzwyczajona do ukazywania nagości przed swoimi współlokatorkami. Do diabła, kiedy się do nich przeprowadziła, były zszokowane tym, jak łatwo obchodzi się ze swoją nagością. Glory nawet spytała, czy nie jest lesbijką i nie próbuje skusić je do przejścia na „ciemną stronę”. Zachichotała i powiedziała, że mogłaby się ku temu skłonić, jeśli ciemna strona oznaczałaby czekoladę. Tabby po prostu pokręciła głową i wskoczyła w jakieś ciuchy. Tak długo była Wilczycą, że zapomniała o kilku podstawowych aspektach w byciu człowiekiem, takich jak noszenie majtek. Gdy po tylu latach pierwszy raz skorzystała z toalety, było to interesujące doświadczenie, z którego Pani Anderson nadal się śmiała. Kiedy Cyn z Glory dowiedziały się, czym ona była, trochę się przeraziły. Nie zaakceptowały jej natychmiast. Tak w ogóle, to była jeszcze jedna dziewczyna, Brit, która pracowała w Living Art. Brit odeszła, nie chcąc wierzyć w to, co zobaczyła, kiedy w nocy Tabby, upijając się pierwszy raz w swoim życiu, pozwoliła swojemu Wilkowi wydostać się na środku apartamentu. Kiedy Cyn i Glory, po tym jak minął im początkowy szok (i po, jak stwierdziły, przemyciu psiej śliny), zaakceptowały ją bez wahania. Do diabła, nawet się z niej wyśmiewały, kiedy minął im kac. Nadal miały w spiżarni „tak na wszelki wypadek” wielką paczkę Kibbles N’Bits, której suki nie chciały wyrzucić. Gdyby wiedziała, że tak to przyjmą, to uczyniłaby z nich swoją Sforę w oka mgnieniu. Tęskniła za takim związkiem. Za wiedzą, że są gdzieś osoby, na których może polegać bez cienia wątpliwości. Część jej zastanawiała się, czy jej posrany ex kiedykolwiek powiedział swojemu ojcu prawdę, czy po prostu wzruszył ramionami i dał sobie spokój z tym. Z nią. Tabby pokręciła głową i chwyciła za swoją szczotkę, wygładzając włosy. Teraz nie miało to znaczenia. Jej partner może przyjść w każdej minucie. Przejechała dłonią po materiale i
20 zapatrzyła się na siebie w lustrze. Wtedy wyjęła język i zrobiła minę. Była tak zdenerwowana, jej Wilk jęczał. Wsunęła stopy w czerwone wysokie szpilki, chwyciła za swoją ulubioną torebkę i skierowała się do salonu. – No i? Cyn pokręciła palcem. – Obrót. Tabby okręciła się. Glory gwizdnęła. – Do zobaczenia jutro w pracy. Cyn zarechotała i rzuciła jej rolkę prezerwatyw. – Będziesz tego potrzebowała. Tabby przełknęła. – Niedobrze mi. – Miała nudności. Zgięła się i podniosła kondomy, gdy tylko zadzwonił dzwonek do drzwi. Glory otworzyła je, zanim Tabby zdołała ukryć pakunek. – Wejdź! Wkroczył przystojniaczek ze sklepu. Miał na sobie zieloną koszulę, która naprawdę podkreślała jego piwne oczy, ciemne jeansy, które wyglądały jakby zostały nimi pomalowane jego uda i wypastowane czarne buty. Skoro już zdołała się wyprostować, mogła zobaczyć jaki był wysoki. Górował nad nią, głową prawie sięgała do jego górnej wargi. Nawet w tych swoich czterocalowych szpilkach. Na bosaka sięgałaby mu do brody. Jego łysa głowa lśniła, a jego broda była gładko wygolona. Ujrzała tatuaż, który zakreślał jego biceps i aż ją palce zaswędziały, by go dotknąć. W swojej dłoni trzymał żonkile. Moje ulubione. Skąd wiedział? Tabby uśmiechnęła się wiedząc, że jej usta drżały. Nie pamiętała, kiedy ostatnim razem ktoś dał jej kwiaty. – Dla mnie? Podał jej, jego pełne wargi uformowały się w uśmiech. – Witaj Tabby. - Dziękuję. – Sięgnęła po żonkile. Zakaszlał. – Wezmę to. – Wyciągnął rękę i zabrał jej z dłoni prezerwatywy, uśmiechając się szeroko na jej skrzek zakłopotania. – Wszystko w porządku, skarbie. Jestem tylko zadowolony, że jedno z nas jest, um, przygotowane. – Rzucił okiem na kondomy. – Bardzo przygotowane. – Rozwinął je, jedna jego brew uniosła się w niedowierzaniu. – I nastawione optymistycznie. Glory praktycznie zwijała się ze śmiechu. Tabby była czerwona jak burak. Wyrwała mu kondomy wolną ręką warcząc, gdy jeden został w jego wielkiej łapie. Usłyszała jak Cyn sapnęła i parsknęła na nią i już wiedziała, że prawie dusiły się ze śmiechu. Odwróciła się do swoich współlokatorek z uśmiechem. – Nie zapominajcie, że jestem zwierzątkiem domowym. – Przestały, ale ze sposobu w jaki się obie trzymały, Tabby wiedziała, że to tylko kwestia czasu, aż któraś z nich pęknie. Odwróciła się z powrotem do swojego nowego partnera. – A ty, którego imienia nawet nie znam. – Uśmiechnęła się do Pana Czekolady. – Dziękuję za kwiaty. Nazywam się Tabitha Garwood.
21 Pan Grzech wyciągnął swoją łapę, prezerwatywa cudownie zniknęła. – Bunny. – Była ciekawa, czy ją upuścił czy też schował do kieszeni na później. Chwila. – Bunny. – Ostrożnie powtórzyła. - Alexander Bunsun, ale wszyscy mówią na mnie Bunny. – Wyszczerzył się. Zaciągnęła się. Nie, zdecydowanie pachnie Misiem. - Śmiejesz się z mojego imienia? – Ręką zakrył usta, ale mogła powiedzieć, że ze sposobu w jaki jego wargi się wykręciły, nie był wkurzony. Zamrugała. – Tak. Zakaszlał, ale mogła powiedzieć, że próbował się nie roześmiać. – Kolacja? – Wyciągnął swoją rękę. Podarowała mu swój najsłodszy uśmiech i przyjęła ją. – Tak. - Czekaj. – Glory zatrzymała ich z przejętym wyrazem twarzy kładąc dłoń na ramieniu Bunnego. Glory flirtowała jak szalona, ale kiedy chodziło o prawdziwą randkę, mogłaby naprawdę histeryzować. Bunny rzucił do niej. – Zaopiekuję się nią. Masz moje słowo. Glory obserwowała go, a Bunny stał nieruchomo, pozwalając na jej intensywne badanie. Glory rozluźniła się i kiwnęła, patrząc z ulgą. Tabby nie była pewna, czy czuła się tak samo.
22 ROZDZIAŁ DRUGI - Tabby? Serio? – Bunny pokręcił głową i pomógł jej wsiąść na motor. – I ty się śmiejesz z mojego imienia? - Przynajmniej mogę obwiniać moich naprawdę porąbanych rodziców. Jaką ty masz wymówkę? - Tabby władczo skinęła na Bunnego, gdy przytrzymywał jej drzwi do Noego. Poprosił Andersona by mu polecił restaurację w okolicy i kierując się jego entuzjastyczną opinią postanowił dać szansę Noe. Zrobił rezerwację i poprosił o miły, prywatny stolik. - Wzięło się to z mojego nazwiska. To ksywka. - To najbardziej gówniana ksywka, jaką zmienny może mieć. – Wymamrotała miękko. – Bunny. Rany. Równie dobrze mogą na ciebie mówić Żarcie. – Gdy czekali, aż kelnerka zaprowadzi ich na miejsce, delikatnie zadrżała. – Tak a propos, kto ci ją dał? I dlaczego nie kazałeś mi ubrać spodni? Bunny uśmiechnął się szeroko wiedząc, że wyglądał drapieżnie. – Cieszyłem się tym. – Jechała z tyłu na jego motorze. Te długie, gładkie nogi były odkryte prawie do granic przyzwoitości. Jej gorące ciało ekscytowało. Tabby przewróciła oczami i poszła za kelnerką. – Na pewno nie jesteś Wilkiem? Bunny zaczął podśpiewywać „Little Red Riding Hood” między wdechami. Ten głęboki, chropowaty głos sprawiał, że przebiegły jej po plecach dreszcze. Ale kiedy dotarł do słów o byciu wszystkim, co wielki, zły wilk mógłby chcieć, Tabby zatrzymała się na chwilkę. Pokręciła głową w jego stronę, rozbawienie rozświetliło jej twarz. – Nie miałeś na myśli wielkiego, złego Niedźwiedzia? Bunny odsunął jej siedzenie z wilczym, szerokim uśmiechem na twarzy. Pozwoliła mu podstawić jej krzesło, kręcąc głową. Limowo- zielone fale otoczyły jej twarz. I cholera, co to była za twarz. Miała egzotyczną urodę kobiety, która miała gdzieś w genach śródziemnomorską krew. Miała złoto- brązową skórę i pełne usta, z dużymi brązowymi oczami i długimi na milę rzęsami, które były doskonałą oprawą jej silnego nosa i zdecydowanego podbródka. Nie była klasyczną pięknością, zwłaszcza z takimi włosami, ale dla Bunnego była pociągająca. Mógł ją prawie posmakować. Była cierpka i słodka na jego języku, jak dojrzałe, złote jabłko. Jak pragnienie, które nigdy nie zniknie. Będzie niezła zabawa. - No więc? Nawiązując do Bunny. Kto, jak, gdzie, kiedy i jak bardzo rozszarpałeś go po wszystkim? Zachichotał próbując ukryć, jak bardzo słowo ‘rozszarpać’ do niego pasowało. Nie miała nawet pojęcia.
23 – Moi kuzyni. Mam piątkę małych szczeniaków. Ryan, Chloe, Keith, Heather i Tiffany są moimi kuzynami. To oni mnie tak nazwali. - Wow. Twoja ciocia musiała ich ukatrupić. - Nie zmuszaj mnie bym zamówił dla ciebie miskę z mlekiem. – Bunny nawet nie drgnął, kiedy Tabby walnęła go w ramię. Za to jej spojrzenie było wypełnione bólem i ukradkiem chciała potrzasnąć dłonią. - Ryan i Chloe są rodzeństwem i dziećmi kuzyna mojego taty, wuja Stevena. Keith, Heather i Tiffany są dziećmi mojej cioci Stacey. Ona i wuj Steven są bliźniakami. - Duża rodzinka. Musi być fajnie. – Przez moment wyglądała na smutną po chwili pokręciła głową. Zastanawiał się o co chodziło. – Masz jakieś siostry albo braci? - Erica. Jest moim młodszym bratem. Tak jak ty myśli, że Bunny jest głupią ksywką. Nie chce mnie tak nazywać. Głównie mówi do mnie Alex. – I wiele to dla niego znaczyło, że tylko najbliżsi mówili do niego po imieniu. Nigdy nie wspomniał o tym kuzynom. Uwielbiali ksywkę, jaką mu dali i, szczerze, był tym rozbawiony. - Dobrze dla niego. - Również nazywa mnie GU. - GU? - Gówniany Umysł. Udławiła się swoją wodą. – Poważnie? Pokiwał i czekał, aż przestanie się śmiać. Zajęło jej to więcej czasu, niż sądził. - No więc. Dlaczego Bunny? Wzruszył ramionami. – Nienawidzę walczyć. Próbowali nakłonić mnie do walki i robiłem wszystko, by nie walczyć. Po jakimś czasie zaczęli nazywać mnie Bunny, bo cytuję „Jestem delikatny, mętny i całkowicie nieszkodliwy”. Zajęło mu lata, by pozbyć się furii, która czasami przepływała przez niego ze złośliwymi impulsami. Medytacja, joga, a nawet unikanie niektórych potraw, pomogło mu utrzymać kontrolę nad gniewem, który był dla niego uciążliwy, gdy był nastolatkiem. Teraz nosił tą ksywkę niczym zaszczytną odznakę, która przypominała mu kim był i gdzie teraz podążał. Ten kierunek aktualnie obejmował siedzącą naprzeciwko niego kobietę, bawiącą się palcem na szklance wody. Nie mógł się już doczekać, kiedy to wszystko się zacznie. - Więc, co robisz w życiu? – Tabby wzięła kęs swojego steku i jęknęła. Na ten dźwięk Bunny prawie doszedł w swoich jeansach. Otworzyła oczy, by zobaczyć jak wpatruje się w jej usta. - Co jest?
24 - Nic. – Bunny zaczął jeść swoje owoce morza . – Dobre. Muszę podziękować Gabe’owi. - No to Bunny, co robisz w życiu? Bunny połknął kolejną porcję dania. – Jestem architektem krajobrazu. Gapiła się na niego. Czekał na pytanie, które zadawała mu większość osób. – Jaka jest różnica między projektantem, a architektem ogrodów? - To znaczy, że mam magistra z architektury krajobrazu. Przez lata pracowałem w korporacji, zarówno fizycznie jak i umysłowo, projektując ogrody. Rozumiem ogrodnictwo w zakresie, w jakim pracuję, a także wiem, jakie przepisy prawa muszą być przestrzegane. Projektuję dla ludzi, którzy posiadają baseny, potrzebują kamionki lub chcą zmienić swój ogród, ale muszę zwracać uwagę na ograniczenia miasta w sprawie drenowania wody. Projektuję struktury i pomagam im zająć się ich utrzymywaniem. Innymi słowy posiadam licencję i jestem akredytowany w stanie Oregon i zazwyczaj pracuję w garniturze. Jego partnerka patrzyła na niego jakby wyrosła mu druga głowa. W końcu Tabby przełknęła. – To jest te Bunsun z „e” czy „u”? Uśmiechnął się. Zaskoczyła go. Nie wyglądała na kogoś, kto miał coś wspólnego z ogrodniczą korporacją. Może pracowała dla któregoś z jego krewnych? Obszar ich działalności obejmował całe Stany Zjednoczone, a on już na początku podłapał jej głęboki, południowy akcent – U. Moi rodzice to Will i Barbara Bunsun. - Jasna cholera - Tabby oparła się i gapiła na niego. – Wiedziałam, że twoje nazwisko brzmi znajomo. Bunny uniósł dłoń. – Zanim zajdziemy za daleko, mam własne pieniądze, nie taty. Opuścił rękę. Myślał nad tym przez chwilę. – Zdecydowałem, że nie chcę pracować już w korporacji. Chcę zacząć pracować na własny rachunek. Tabby w szoku gapiła się na Bunnego. – Bunsun Exteriors. Do diabła. Nie myślałam, że spotkam jednego z Bunsunów tak daleko na północy. - Dziwię się, że o nas słyszałaś. – Większość ludzi interesu nie wiedziało czym było Bunsun Exterior. Jej akcent wskazywał, że musiała dowiedzieć się o nich z innego miejsca, niż Oregon. Mieli oddziały gdzieś na południowym wschodzie, ale były małe. Jego ojciec chciał rozszerzyć działalność na wschodnie wybrzeże, ale na to trzeba było czasu. Twarz Tabby spochmurniała. – Mój wuj pracuje dla twojej firmy. Bingo. Jej południowy akcent świadczył, że musiała pochodzić z Georgii, albo gdzieś z Południowej Karoliny. Może Tennessee? Wszędzie znajdowały się małe oddziały Bunsun, nie takie jak korporacyjne biura na zachodnim wybrzeżu. –Firma ojca – Bunny pochylił się zastanawiając, dlaczego nagle zesztywniała. – Tabby?
25 Wypuściła powietrze - Chyba powinieneś wiedzieć. Jestem Wyrzutkiem. Bunny czekał. Bycie Wyrzutkiem było poważną sprawą dla tych, którzy żyli w Dumie bądź w Sforze. Niedźwiedzie nie będące w jakiejś grupie prawie nie reagowały w podobny sposób. Niedźwiedzie częściej żyły w mniejszych, rodzinnych grupach i, w przeciwieństwie do dzikich niedźwiedzi, mężczyźni nie opuszczali swoich partnerek. – Mogę spytać dlaczego? Przygryzła wargę. Ten drobny przejaw podatności na zranienie obudził w Bunnym każdą cząstkę instynktu opiekuńczego – Spotykałam się z synem Alfy. Micah’em. Był… słodki i miły i lubił ze mną przebywać. Alfa tego nie pochwalał. Myślał, że narobię kłopotów. – Zadrżała. – Może miał rację, może nie. Lubiłam farbować włosy na inny kolor, miałam problemy w szkole, no i miałam tatuaż. Ma tatuaż? Nie mógł znaleźć ani jednego na jej ramionach, nogach lub rękach. Na pewno poszuka go później. - Ale nigdy nie zepsułam czegoś, co należało do drugiej osoby. – kontynuowała – Nigdy nie zraniłam nikogo, kto jako pierwszy mnie nie uderzył i przenigdy niczego nie ukradłam. Wściekłość, z jaką wymawiała to ostatnie sprawiła, że Bunny warknął. – Stałaś się Wyrzutkiem przez kradzież? Wzdrygnęła się. – Tak. Bunny tylko pokręcił głową. – Nie jesteś złodziejką. Rozszerzyła oczy. – Wierzysz mi? - Tak. Zakryła usta dłońmi, te jej brązowe oczy wypełniły się łzami. – O Boże. Jak możesz mi wierzyć? Przecież mnie nie znasz. Bunny przykrył jej dłonie swoimi. – Po prostu. – I tak nie miałoby to dla niego znaczenia, gdyby była złodziejką. Była jego partnerką. Powiedziałby nawet, że niebo jest pomarańczowe, jeśli wywołałoby to u niej uśmiech. – Opowiedz mi co się wydarzyło. – Może się dowie i oczyści jej imię. Tabby wzięła łyk swojej wody. Jej dłonie wyraźnie się trzęsły. – Um, tak jak mówiłam spotykałam się z Micah’em. Zaprosił mnie do siebie, kiedy nie było jego rodziców. Przyszłam i wylądowaliśmy w jego pokoju. Zanim zaszliśmy za daleko wrócili jego rodzice, więc próbowałam wyślizgnąć się z domu. Oczywiście Alfa przyłapał mnie, kiedy próbowałam wyjść, ale zamiast spytać się mnie o to, co tam robiłam stwierdził, że okradałam ich dom. - Że co? – Bunny był oburzony. Jak Alfa mógł założyć coś takiego? Gdzie w tym czasie była Omega?