DAVID EDDINGS
DEMON WŁADCA KARANDY
KSIĘGA TRZECIA MALLOREONU
SCAN-dal
1
PROLOG
Będący krótką historią Mallorei oraz zamieszkujących ją ludów.
Zaczerpnięte z kronik Angaraku.
Drukarnia Uniwersytetu w Melcene.
Wedle tradycji dziedziczne ziemie Angaraków leżą gdzieś poza południowym
wybrzeżem obecnej Dalazji. Torak, Bóg-Smok Angaraku, użył mocy kamienia nazywanego
Cthrag Yaska dokonując czegoś, co później nazwano pęknięciem świata. Ziemia rozwarła się
wylewając ze swego wnętrza magmę, a powstałą szczelinę wypełniły natychmiast wody
oceanu południowego tworząc Morze Wschodnie. Dopiero po kilkudziesięciu latach świat
uspokoił się, z wolna przybierając obecny wygląd.
W rezultacie tego przełomu Alornowie wraz ze swymi sprzymierzeńcami zostali
zmuszeni do wycofania się na dotychczas nie zbadane obszary zachodniego kontynentu, a
ludy Angaraku wniknęły w dziewicze puszcze i pustynie Mallorei.
Torak został okaleczony i oszpecony, a grolimscy kapłani unicestwieni przez
magiczny kamień, buntujący się przeciwko celom, dla których użył go Bóg. Władzę zaczęło
sprawować wojsko i zanim Grolimowie zdążyli ochłonąć, armia zapanowała niepodzielnie
nad całym Angarakiem. Pozbawieni swego Boga kapłani utworzyli opozycyjne centrum
władzy w Mal Yaska, w pobliżu najwyższego szczytu Gór Karandyjsklch.
Torak zapragnął zapobiec zbliżającej się nieuchronnie wojnie między wojskiem a
duchowieństwem. Nie skierował się jednak ku koszarom wojskowym w Mal Zeth, lecz wraz z
czwartą częścią mieszkańców Angaraku ruszył na północno-zachodni kraniec Mallorei, by
wznieść tam święte miasto Cthol Mishrak. Pochłonięty całkowicie przejmowaniem kontroli
nad Cthrag Yaska nie wziął pod uwagę, że ludzie w większości odwrócili się od spraw
duchowych. Ci, którzy wspierali jego dzieło w Cthol Mishrak, okazali się zbieraniną
histerycznych fanatyków podlegających surowej władzy trzech uczniów Toraka: Zedara,
Ctuchika i Urvona, którzy podtrzymywali prastare tradycje jedynie wśród społeczności Cthol
Mishrak, podczas gdy pozostała ludność Angaraku oddalała się od nich.
Kiedy przeciągające się waśnie pomiędzy duchowieństwem a wojskiem zwróciły
wreszcie uwagę Toraka, wezwał naczelne dowództwo i hierarchię grolimską do Cthol
Mishrak, gdzie wydał rozkazy. Z wyjątkiem Mal Yaska i Mal Zeth wszystkie miasta i okręgi
miały być od tej pory rządzone zarówno przez duchowieństwo, jak i wojskowych. Hierarchia
2
i naczelne dowództwo jednoznacznie określiły dzielące ich różnice i powróciły do swych
enklaw. Ten narzucony rozejm umożliwił generałom poznanie innych ludów
zamieszkujących Malloreę.
Przeszłość niknęła w tajemniczych mitach, lecz niewątpliwie kontynent, na długo
przed pojawieniem się Angaraków, zamieszkiwały trzy ludy: Dalowie na południowym
zachodzie, Karandowie na północy i wreszcie Melcenowie na dalekim wschodzie. Wojskowi
skierowali swą potęgę przeciwko Karandom.
Karandowie byli ludem wojowniczym nie przykładającym większej wagi do
kulturowych subtelności. Zamieszkiwali surowe, nie wykończone miasta, gdzie świnie
włóczyły się po brudnych ulicach. Według starych legend byli spokrewnieni z Morindimami
zamieszkującymi obszary leżące na północ od Gar og Nadrak. Obydwa ludy oddawały cześć
demonom.
Na początku drugiego tysiąclecia bandy dzikich karandyjskich zbójów włócząpych się
wzdłuż wschodniej granicy stały się poważnym problemem, szczególnie gdy armia
Angaraków opuściła Mal Zeth kierując się ku zachodnim krańcom karandyjskiego Królestwa
Pallia, gdzie splądrowała i spaliła miasto Rakand leżące w południowo-zachodniej Palii, a
ocalałych mieszkańców wzięła w jasyr.
W tym samym czasie podjęto jedną z najważniejszych decyzji w historii Angaraków.
Grolimowie przygotowywali się do orgii poświęcenia jeńców, lecz generałowie sprzeciwili
się. Nie spieszyli się do zajęcia Palii, i korzystali z opóźnień w komunikacji na tak wielką
odległość. Uważali, że dużo lepszym rozwiązaniem będzie utrzymanie Palii i uczynienie z
niej podporządkowanego królestwa, niż okupowanie tego wyludnionego obszaru. Grolimowie
poczuli się urażeni, lecz wojskowi okazali się nieubłagani.
W końcu obie strony zgodziły się, by ostateczną decyzję podjął Torak.
Nikogo nie zaskoczył fakt, iż Torak przyjął pomysł naczelnego dowództwa;
nawrócenie Karandów oznaczało niemalże podwojenie liczby wiernych oraz armii, którą
mógłby wykorzystać w konfrontacji z królami Zachodu. „Każdy człowiek zamieszkujący
niezmierzoną Malloreę złoży mi pokłon i będzie mnie czcił”, powiedział swym opornym
misjonarzom i, aby gorliwie wykonywali swe obowiązki, wysłał Urvona do Mal Yaska, żeby
ten osobiście dopilnował nawrócenia Karandów. Urvon ustanowił się głównym kapłanem
świątyni malloreańskiej, choć przepych był obcy ascetycznym Grolimom.
Armia wyruszyła przeciw Katakor, Jenno i Delchin, jak również Palii, lecz misjonarze
znaleźli się w trudnym położeniu, ponieważ karandyjscy magowie przywoływali hordy
demonów, by obronić swój lud. Wreszcie Urvon udał się do Cthol Mishrak, by poradzić się w
3
tej sprawie Toraka. Nie wiadomo dokładnie, co uczynił Torak, lecz wkrótce karandyjscy
magowie dostrzegli, że zaklęcia, jakich używali do kontrolowania demonów, straciły swą
moc. Każdy z nich ryzykował teraz zbyt wiele schodząc do świata ciemności i narażał własne
życie i duszę.
Podbój państwa Karandów absorbował kapłanów i armię przez następne kilka stuleci.
Ostatecznie zdławiono wszelki opór. Karanda stała się lennym państwem, a jej etnicznych
mieszkańców uważano za coś niższego. Podczas pochodu armii wzdłuż Wielkiej Rzeki
Magan napotkano cywilizację stojącą na wysokim poziomie kulturalnym, posługującą się
wysoce zaawansowaną technologią. Po kilku dramatycznych bitwach, w których melceńskie
rydwany wojenne i kawaleria najprzedniejszych słoni unicestwiły całe bataliony,
Angarakowie zaprzestali walki, a generałowie rozpoczęli wstępne rokowania pokojowe. Ku
ich zdziwieniu Melcenowie przystali na znormalizowanie stosunków i zaproponowali handel
końmi, których brakowało Angarakom. Odmówili jednak jakichkolwiek rozmów dotyczących
sprzedaży słoni.
Po zawarciu pokoju armia skierowała się na podbój bezbronnej Dalazji. Mieszkańcy
tej żyznej krainy trudnili się rolnictwem i pasterstwem i znajomość sztuki wojennej była im
raczej obca. W ciągu następnych dziesięciu lat Angarakowie ustanowili tam militarne
protektoraty. Z początku wydawało się, że kapłani Toraka odniosą podobne sukcesy. Dalowie
potulnie przyjęli wszelkie formy angarackich praktyk religijnych. Był to jednak lud do głębi
przesycony mistycyzmem i Grolimowie wkrótce zauważyli, że nie potrafią zachwiać mocą
czarownic, magów, jasnowidzów i proroków. Co więcej, kopie mających złą sławę ewangelii
malloreańskich wciąż potajemnie krążyły wśród Dalów.
Z czasem Grolimom prawdopodobnie udałoby się wykorzenić tajemne wierzenia
dalazjańskie, lecz pewnego dnia wydarzyło się nieszczęście, które na zawsze zmieniło życie
Angaraków. Legendarny czarownik Belgarath wraz z trzema Alornami przechytrzyli straże i
ominąwszy wszelkie środki bezpieczeństwa, nocą wślizgnęli się niepostrzeżenie do żelaznej
wieży Toraka, wyrastającej ze środka Cthol Mishrak, i skradli Cthol Yaska! Mimo pościgu
całej czwórce udało się zbiec na zachód zabierając ze sobą magiczny kamień.
Wiedziony szałem i wściekłością Torak zrównał z ziemią całe miasto, po czym
rozkazał wysłać w pościg Murgów, Thullsów i Nadraków, którzy dotarli aż do zachodnich
wybrzeży Morza Wschodniego. Podczas przeprawy przez ziemie północy straciło życie
przeszło milion ludzi i minęło wiele lat, zanim odrodziło się społeczeństwo i kultura
Angaraków.
Po zniszczeniu Cthol Mishrak i rozproszeniu ludności Bóg-Smok zaszył się w swym
4
niedostępnym siedlisku koncentrując się całkowicie na obmyślaniu planów zniszczenia siły
królestw Zachodu. Nieobecność Toraka dała czas wojsku na ugruntowanie swej władzy nad
Malloreą i podporządkowanymi królestwami.
Przez wieki panował niepewny pokój między Angarakami i Melcenami, od czasu do
czasu zakłócany przez niewielkie wojny, w których obie strony unikały rzucania do bitwy
wszystkich swoich sił. Ostatecznie oba narody przyjęły praktykę wysyłania dzieci
przywódców na wychowanie u przywódców drugiej strony. To doprowadziło w końcu do
porozumienia oraz do powstania grupy kosmopolitycznej młodzieży, która wkrótce weszła w
skład rządów Imperium Malloreańskiego.
Jednym z takich młodzieńców był Kallah, syn wysokiego rangą angarackiego
generała. Wychowany w Melcene powrócił do Mal Zeth, gdzie został najmłodszym
generałem, jaki kiedykolwiek sprawował ten urząd. Powróciwszy do Melcene, poślubił córkę
cesarza melceńskiego i po jego śmierci w roku 3830 sam obwołał się imperatorem. Następnie
mając za sobą całą potęgę melceńskiej armii, wymógł na Angarakach prawa dynastyczne.
Integracja Melcene i Angaraku dokonywała się niezwykle burzliwie, lecz z upływem
czasu cierpliwość melceńska zwyciężyła brutalność Angaraków. W przeciwieństwie do
innych narodów Melcenami rządziła biurokracja, która jednak okazała się daleko bardziej
skuteczna niż angaracka administracja wojskowa. Niekwestionowana przewaga
biurokratycznych rządów utrzymywała się do roku 4400 i do tego czasu zapomniano
całkowicie o tytule Naczelnego Dowódcy, a obydwoma narodami władał cesarz Mallorei.
Dla wykształconych Melcenów czczenie Toraka pozostawało czymś w dużej mierze
niezrozumiałym i co najmniej osobliwym. Przyjęli co prawda formy religijnych praktyk, bo
tak wypadało, lecz Grolimowie nigdy nie potrafili wymóc na nich uległości wobec Boga-
Smoka, jaka zawsze charakteryzowała Angaraków.
W roku 4850 Torak pojawił się u bram Mal Zeth przerywając swoje odosobnienie. Za
żelazną maską ukrywając okaleczoną twarz ogłosił się Kal Torakiem - Królem i Bogiem.
Natychmiast zaczął gromadzić nieprzebrane zastępy wojowników, by zmiażdżyć królestwa
Zachodu i podporządkować sobie cały świat.
Mobilizacja na wielką skalę praktycznie pozbawiła Malloreę mężczyzn. Angarakowie
i Karandowie pomaszerowali na północ przechodząc przez Gar og Nadrak, a Dalowie i
Melceni podążyli do miejsca, w którym powstawała potężna flota, by na pokładach okrętów
przebyć Morze Wschodnie i dotrzeć do leżącego na południu Cthol Murgos. Malloreanie z
północy połączyli się z Nadrakami, Thullsami i Murgami z północy, by wspólnie uderzyć na
królestwa Drasni i Algarii. Druga grupa Malloreańczyków połączyła się z Murgami
5
zamieszkującymi południowe obszary i razem pomaszerowali na północy zachód. Torak
zamierzał zmiażdżyć Zachód biorąc go w kleszcze dwóch potężnych armii.
Nastąpiło jednak coś zupełnie nieoczekiwanego. Wiosną 4875 roku na Morzu
Zachodnim rozpętała się potworna burza, która chwyciła w swe koszmarne macki siły
południowe i pogrzebała je żywcem w nieprzebytych zaspach śniegu. Była to najstrasz-
niejsza burza śnieżna, jaką kiedykolwiek odnotowano w kronikach. Nawałnica przycichła
nieco i w końcu ustała, lecz czternasto-stopowe zaspy śnieżne na zawsze uwięziły niezliczone
rzesze wojowników, których rozkładające się ciała wczesne lato ukazało wśród topniejących
śniegów. Żadna teoria nie wyjaśniała przyczyn kataklizmu. Armia południowa przestała
istnieć. Kilku ocalałych udało się dotrzeć na wschód i opowiedziało historię, której grozę
trudno było objąć umysłem.
Na drodze sił Północy również stawały coraz to nowe przeszkody i dotykały je liczne
nieszczęścia. Armia zdołała jednak dotrzeć do Vo Mimbre i rozpoczęto oblężenie, lecz
wojska Toraka poniosły druzgocącą klęskę pokonane przez połączone armie Zachodu, a
samego Boga ugodziła moc Cthrag Yaska i legł w śpiączce mającej trwać całe wieki. Wierny
uczeń Zedar ukrył ciało swego pana w niedostępnym miejscu.
Minęło wiele lat od tamtych wydarzeń i społeczeństwo malloreańskie podzieliło się
ponownie wracając do pierwotnego stanu rzeczy: Melcene, Karanda, Dalazja i tereny
Angaraków. Władzę objął cesarz Korzeth ratując w ten sposób Imperium.
Korzeth liczył sobie nie więcej niż czternaście wiosen, gdy zasiadł na tronie swego
starego ojca. Złudzone jego młodym wiekiem, nastawione separatystycznie obszary ogłosiły
niezależność. Korzeth zareagował stanowczo, tłumiąc szerzącą się rebelię. Praktycznie resztę
swego życia spędził w siodle rozpoczynając najbardziej krwawą kampanię, jaką znała
historia, lecz kiedy zakończył dzieło, pozostawił następcom silną i zjednoczoną Malloreę. Od
tej pory potomkowie Korzetha dzierżyli silną ręką władzę w Mal Zeth.
Trwało tak do czasu, gdy na tronie zasiadł panujący obecnie cesarz Zakath. Obiecał
być światłym władcą Mallorei i zachodnich królestw Angaraków, lecz niebawem pojawiły się
pierwsze kłopoty.
Taur Urgas, szalony władca Murgów i człowiek bez skrupułów dążący do
zaspokojenia swoich ambicji, wszczął spisek przeciwko nowemu cesarzowi. Zakath do końca
nie był pewien, jaki jest plan szaleńca, lecz odkrywszy, że za spiskiem stoi Taur Urgas,
poprzysiągł mu zemstę, która niebawem przerodziła się w okrutną wojnę. Zakath za wszelką
cenę pragnął zniszczyć szalonego władcę.
Pośród wojennych zmagań królowie Zachodu wysłali wojowników przeciwko armii
6
Wschodu. Belgarion, młody władca Zachodu, wnuk czarownika Belgaratha, wyruszył na
północ do Mallorei w towarzystwie Belgaratha i Drasanina imieniem Silk. Belgarion dźwigał
na plecach olbrzymi starożytny Miecz Rivańskiego Króla, którego rękojeść ozdabiał Cthrag
Yaska, tajemniczy kamień zwany Klejnotem Aldura. Młody władca zamierzał uśmiercić
Toraka, wypełniając w ten sposób starą przepowiednię. W tym samym czasie Torak budził się
z wiekowego snu w ruinach swego starożytnego miasta Cthol Mishrak. Odzyskiwał siły, by
stawić czoło człowiekowi wyzywającemu go na śmiertelny pojedynek. W potwornych
zmaganiach Belgarion pokonał Boga-Smoka przebijając go magicznym mieczem i pozostawił
tym samym duchowieństwo Mallorei w stanie kompletnego chaosu.
7
CZĘŚĆ PIERWSZA
Rak Hagga
8
Rozdział l
Pierwsze płatki śniegu opadały cicho w nieruchomym powietrzu na pokład statku.
Mokry i ciężki śnieg otulał reje i takielunek zamieniając wysmołowane liny w grube białe
sznury. Fale bezgłośnie ożywiały czarne, tajemnicze morze. Od strony rufy dochodził
miarowy odgłos bębna, który wybijał tempo malloreańskim wioślarzom. Płatki śniegu
przystrajały barki marynarzy wypełniając każdą fałdkę ich szkarłatnych kubraków. Poruszali
się żwawo w ten śnieżny poranek. Otaczały ich kłęby pary oddechów we wszechobecnej
chłodnej wilgoci, gdy pochylali i prostowali plecy w rytm bębna. Garion i Silk stali przy
relingu, opatuleni szczelnie grubymi płaszczami, starając się przebić wzrokiem mglistobiałą
śnieżną zasłonę okrywającą cały świat.
- Pieski poranek - zauważył niewielki Drasanin o szczurzej twarzy, strzepując z
niechęcią śnieg z ramion.
Garion chrząknął kwaśno.
- Jesteś dzisiaj w radosnym nastroju.
- Nie mam zbyt wielu powodów do radości, Silku. - Garion ponownie utkwił wzrok w
ponurym, czamo-białym poranku.
Czarownik Belgarath wyłonił się z kajuty na rufie, zerknął w górę na gęsto padający
śnieg i naciągnął na głowę kaptur starego, grubego płaszcza. Pokonując ostrożnie śliskie deski
pokładu dołączył do swych towarzyszy.
Silk spojrzał na odzianego w czerwony płaszcz malloreańskiego żołnierza, który
dyskretnie wyszedł na pokład za starym mężczyzną i stał teraz opierając się o reling na rufie
kilka kroków od nich.
- Widzę, że generał Atesca niezmiennie troszczy się o twoje dobre samopoczucie. -
Wskazał na mężczyznę, który nie odstępował na krok Belgaratha od czasu, gdy wypłynęli z
portu w Rak Verkat.
Belgarath rzucił szybkie, pełne oburzenia spojrzenie w kierunku żołnierza.
- Głupota - skwitował krótko. - Sądzi, że gdzie płynę, hę? Nagła myśl zaświtała w
głowie Gariona. Pochylił się lekko i cicho powiedział:
- Wiesz, moglibyśmy się gdzieś wybrać. Mamy tu statek, a statek płynie tam, gdzie go
skierujesz; Mallorea czy wybrzeże w Hagga.
- To interesujące spostrzeżenie, Belgaracie - zgodził się Silk.
- Jest nas czworo, dziadku - zauważył Garion. - Ty, ciocia Pol, ja i Durnik. Jestem
9
pewien, że nie mielibyśmy problemów z przejęciem statku. Wówczas moglibyśmy zmienić
kurs i znaleźć się w połowie drogi do Mallorei, zanim Kal Zakath zda sobie sprawę, że nie
płyniemy do Rak Hagga. - Im więcej o tym myślał, tym bardziej ekscytował go ten pomysł. -
Potem moglibyśmy pożeglować na północ wzdłuż wybrzeży malloreańskich i rzucić kotwicę
w jakiejś lagunie lub w zatoce u wybrzeży Camat. Tylko tydzień drogi od Ashaby. Może
nawet zdołalibyśmy dotrzeć tam przed Zandramas. - Blady uśmiech pojawił się na jego
ustach. - Chciałbym oczekiwać na nią, kiedy tam przybędzie.
- To jest możliwe, Belgaracie - odezwał się Silk. - Mógłbyś tego dokonać?
Belgarath podrapał się po brodzie myśląc głęboko i mrużąc oczy z powodu sypiącego
gęsto śniegu.
- W istocie, jest to możliwe - przyznał i spojrzał na Gariona. - Co według ciebie
powinniśmy zrobić z tymi malloreańskimi żołnierzami i załogą statku, kiedy już dotrzemy do
wybrzeży Camat? Nie zamierzałeś chyba zatopić tej łajby wraz z nimi, co? Tak jak postępuje
Zandramas z niepotrzebnymi już ludźmi?
- Oczywiście, że nie!
- Miło mi to słyszeć, lecz jak zatem zamierzasz powstrzymać ich, by nie pobiegli do
najbliższego garnizonu, gdy tylko ich wypuścimy? Nie wiem jak ciebie, ale mnie nie
podnieca myśl o całym regimencie malloreańskich wojowników depczącym nam po piętach.
Garion spochmurniał.
- Chyba o tym nie pomyślałem - przyznał.
- Tak właśnie sądziłem. Zwykle lepiej dokładnie przemyśleć sprawę, przeanalizować
wszystkie szczegóły, zanim zacznie się działać. W ten sposób unika się wielu kłopotów.
- Zgadza się - rzucił Garion czując lekkie zakłopotanie.
- Wiem, że się niecierpliwisz, Garionie, lecz niecierpliwość to kiepski dodatek do
wnikliwie rozważonego planu.
- Chyba już starczy, dziadku - powiedział kwaśno Garion. - A może właśnie
powinniśmy udać się do Rak Hagga i spotkać się z Zakathem? Dlaczego Cyradis miałaby
skierować nas w ręce Mallorean, zadając sobie wcześniej tyle trudu, by dostarczyć mi Księgę
Wieków? Tu chodzi o coś zupełnie innego i nie jestem pewien, czy powinniśmy próbować
przerwać bieg zdarzeń, zanim dowiemy się czegoś więcej.
Drzwi kajuty otworzyły się nagle i w wejściu pojawił się generał Atesca, dowódca sił
malloreańskich okupujących wyspę Verkat. Od czasu gdy zostali przekazani pod jego opiekę,
zachowywał się uprzejmie i bardzo poprawnie. Wyraźnie rzucało się w oczy, że zależy mu
niezmiernie, by osobiście dostarczyć ich Zakathowi do Rak Hagga. Wysoki, szczupły
10
mężczyzna, przyodziany w jasnopurpurowy mundur udekorowany wieloma orderami, nosił
się dumnie i wyniośle, mimo że złamany niegdyś nos sprawiał, że wyglądem przypominał
raczej ulicznego awanturnika, a nie generała armii imperialnej. Podszedł do nich krocząc
dostojnie po pokrytych na wpół stajałym śniegiem deskach pokładu nie zważając na swe nie-
nagannie wypolerowane buty.
- Dzień dobry, panowie - pozdrowił ich wykonując przy tym sztywny, wojskowy
ukłon. - Ufam, że spaliście dobrze?
- W miarę - odparł Silk
- Zdaje się, że pada śnieg - stwierdził generał rozglądając się dookoła, a ton jego głosu
wskazywał, że mężczyzna sili się na banały jedynie przez grzeczność.
- Zauważyłem - odrzekł Silk. - Ila czasu zabierze nam dotarcie do Rak Hagga?
- Niedługo dopłyniemy do brzegu, wasza wysokość, a stamtąd jakieś dwa dni drogi do
samego miasta.
Silk skinął głową.
- Czy nie domyślasz się, z jakiego powodu cesarz pragnie nas widzieć? - spytał.
- Nic nie mówił - odparł krótko Atesca - a ja stwierdziłem, że niestosownie byłoby
pytać. Rozkazał mi tylko, bym was pojmał i sprowadził do Rak Hagga. Mam was traktować
możliwie najlepiej, o ile tylko nie spróbujecie uciekać. Jeśli uczynilibyście coś takiego, jego
cesarska mość polecił mi przedsięwziąć bardziej stanowcze środki. - Podczas przemowy nie
okazywał żadnych emocji. - Mniemam, iż panowie mi wybaczą - powiedział - lecz muszę
dopilnować teraz pewnych nie cierpiących zwłoki spraw. - Skłonił się grzecznie i odszedł.
- To istna kopalnia informacji, prawda? - zauważył sucho Silk. - Większość Melcenów
wprost uwielbia plotkować, z tego delikwenta trzeba wyduszać każde słowo.
- Melcen? - zdziwił się Garion. - Nie wiedziałem o tym. Silk przytaknął.
- Atesca to melceńskie nazwisko. Kal Zakath posiada pewne szczególne opinie o
arystokracji. Oficerom angarackim wcale się to nie podoba, lecz niewiele mogą na to
poradzić, o ile chcą zachować swe głowy.
W rzeczywistości Gariona nie ciekawiły aż do tego stopnia subtelności malloreańskiej
polityki i powrócił do uprzednio omawianej sprawy.
- Nie do końca zrozumiałem to, co powiedziałeś, dziadku - odezwał się - o naszej
podróży do Rak Hagga.
- Cyradis twierdzi, że musi dokonać pewnego wyboru - odparł starzec - a zanim
będzie mogła to uczynić, muszą zostać spełnione pewne warunki. Podejrzewam, że twoje
spotkanie z Zakathem może stanowić jeden z nich.
11
- Tak naprawdę to nie bardzo jej dowierzasz, co?
- Byłem już świadkiem dziwniejszych rzeczy i zawsze z dużym szacunkiem odnoszę
się do proroków z Kell.
- Nie widziałem w Kodeksie Mrińskim żadnej wzmianki dotyczącej podobnego
spotkania.
- Ja też nie, ale na świecie istnieje więcej źródeł, nie tylko Kodeks Mrin. Musisz
pamiętać, że Cyradis polega na dwustronnych przepowiedniach i jeśli pokrywają się ze sobą,
oznacza to, że mówią prawdę. Co więcej Cyradis zna pewne wyrocznie, które są dostępne
jedynie prorokom. Bez względu na pochodzenie listy zadań, które muszą być wcześniej
wykonane, jestem pewien, że Cyradis nie pozwoli nam dotrzeć do Miejsca, Którego Już Nie
Ma, zanim wszystkie punkty zostaną skreślone z tej listy.
- Nie pozwoli nam? - zadziwił się Silk.
- Nie oceniaj Cyradis zbyt nisko, Silku - ostrzegł Belgarath. - Ta kobieta skupia całą
moc, jaką posiadają Dalowie, co oznacza, że prawdopodobnie potrafi dokonywać rzeczy, o
jakich nam nawet się nie śniło. Spójrzmy na sprawy z praktycznego punktu widzenia. Gdy
rozpoczynaliśmy, byliśmy pół roku w tyle za Zandramas i planowaliśmy wyruszyć niezwykle
monotonnym i czasochłonnym szlakiem prowadzącym przez Cthol Murgos, lecz ciągle
napotykaliśmy jakieś przeszkody.
- I mnie to mówisz? - żachnął się Silk.
- Czy to nie zastanawiające, że po tych wszystkich przeszkodach dotarliśmy do
wschodniej strony kontynentu przed ustalonym terminem i skróciliśmy dystans dzielący nas
od Zandramas do kilku tygodni?
Silk zamrugał gwałtownie i jego oczy zamieniły się w dwie ciemne szparki.
- To daje do myślenia, nieprawdaż? - Stary mężczyzna szczelniej otulił się płaszczem i
rozejrzał dookoła, przyglądając się gęsto opadającym płatkom śniegu. - Wejdźmy do środka -
zaproponował. - Tutaj rzeczywiście nie jest zbyt przyjemnie.
W oddali u wybrzeży Haggi majaczyły niewyraźne bielejące w gęstej śnieżycy niskie
wzgórza. Na granicy wody rozciągały się olbrzymie słone moczary porośnięte brązową
trzciną uginającą się obecnie pod ciężarem mokrego, lepkiego śniegu. Drewniany ciemny
pomost, pokonując bagnisty obszar, wdzierał się w szerokie morskie rozlewisko tak, że bez
kłopotu zeszli z malloreańskiego statku. Przy krańcu pomostu rozpoczynał się biegnący ku
wzgórzom szlak poorany koleinami, które wypełniał teraz śnieg.
Eunuch Sadi spojrzał nieco nieprzytomnym wzrokiem, gdy zjechali z drewnianego
pomostu wprost na grząską ziemię. Pogładził się po ogolonej głowie dłonią o wyjątkowo
12
długich palcach.
- Niczym baśniowe skrzydła - uśmiechnął się.
- Co takiego? - spytał Silk.
- Nigdy nie widziałem śniegu poza jednym wyjątkiem, gdy bawiłem z wizytą w
północnym królestwie. Prawdę mówiąc, po raz pierwszy przebywam pod gołym niebem,
kiedy pada śnieg. Niezłe uczucie, nieprawdaż? Silk spojrzał na niego kwaśno.
- Przy pierwszej sposobności kupię ci sanki - powiedział. Sadi wyglądał na
zdumionego.
- Przepraszam, Kheldarze, ale co to są sanki? Silk westchnął.
- Nieważne, Sadi. Próbowałem żartować.
Na szczycie pierwszego wzniesienia ujrzeli dwanaście powbijanych w ziemię pod
różnymi kątami krzyży stojących nie opodal drogi. Z każdego zwieszał się szkielet w
postrzępionych łachmanach przylepionych do zbielałych kości, z koronami białego puchu
dekorującymi czaszki o pustych oczodołach.
- Zastanawiające jaka jest tego przyczyna, generale - powiedział łagodnie Sadi
wskazując na ponurą dekorację przy drodze.
- Polityka, wasza ekscelencjo - odrzekł lakonicznie Atesca. - Jego cesarska mość chce
zrazić Murgów do ich króla. Mam nadzieję, że uzmysłowi im, że Urgit jest przyczyną
wszelkich nieszczęść.
Sadi potrząsnął powątpiewająco głową.
- Kwestionowałbym tok rozumowania, którym kieruje się ta szczególna polityka -
zaoponował. - Okrucieństwa rzadko przywiązują kogokolwiek do oprawców. Osobiście
zawsze preferowałem przekupstwo.
- Murgowie są przyzwyczajeni do okrutnego traktowania. - Atesca wzruszył
ramionami. - Tylko to naprawdę rozumieją.
- Dlaczego nie zdjęto ich i nie pochowano? - spytał Durnik z pobladłą twarzą i głosem
przepełnionym oburzeniem.
Atesca obdarzył go długim, zdecydowanym spojrzeniem.
- Ekonomia, gospodarzu - odparł. - Pusty krzyż niczego nie dowodzi. Gdybyśmy ich
zdjęli, musielibyśmy wymienić ich na świeżych Murgów. Po jakimś czasie to staje się nudne i
prędzej czy później zaczyna brakować ludzi do ukrzyżowania. Pozostawienie szkieletów
doskonale pokazuje, o co nam chodzi, i oszczędza czas.
Tymczasem Garion starał się jak mógł, by cały czas znajdować się pomiędzy
Ce’Nedrą a ponurą przydrożną lekcją poglądową i oszczędzić jej tym samym odrażającego
13
widowiska. Ona jednak jechała dalej z twarzą, o dziwo, bez wyrazu i obojętnymi, nie
widzącymi oczami. Rzucił szybkie, pytające spojrzenie w kierunku Polgary i dostrzegł lekki
niepokój malujący się na jej twarzy. Został z tyłu i skierował ku niej swego wierzchowca.
- Co się z nią dzieje? - spytał pełnym napięcia szeptem.
- Nie jestem do końca pewna, Garionie - odszepnęła.
- Czy to kolejny atak melancholii? - Poczuł w żołądku fatalne, chorobliwe mdłości.
- Nie sądzę. - Myśląc intensywnie, zmrużyła powieki ciągnąc bezwiednie kaptur
swojej niebieskiej peleryny, by zakryć biały lok pośrodku gęstej grzywy włosów. - Będę ją
miała na oku.
- Co ja mogę zrobić?
- Zostań przy niej i spróbuj z nią porozmawiać. Może jej słowa wyjaśnią nam
cokolwiek.
Ce’Nedra z oporem reagowała na wysiłki Gariona, który starał się zainicjować
rozmowę, a jej odpowiedzi już do końca tego śnieżnego dnia miały niewiele lub nie miały
wcale związku z jego pytaniami czy spostrzeżeniami.
Kiedy krajobraz Haggi zrujnowanej wojną zaczął pogrążać się w wieczornym mroku,
generał Atesca zarządził postój i jego żołnierze zajęli się rozstawianiem kilku dużych,
zdobnych, purpurowych namiotów po zawietrznej stronie osmalonego ogniem kamiennego
muru - pozostałości po spalonej wiosce.
- Powinniśmy zawitać w Rak Hagga jutro późnym popołudniem - poinformował ich. -
Będziecie nocować w tym dużym namiocie w środku obozowiska. Moi ludzie za chwilę
przyniosą wam wieczerzę. A teraz wybaczcie mi... - Skłonił szybko głowę i zawrócił konia,
by nadzorować pracę żołnierzy.
Kiedy wszystko zostało przygotowane, Garion wraz z przyjaciółmi podjechali do
wskazanego przez Atescę namiotu i zsiedli z koni. Silk obserwował, jak strażnicy zajmują
pozycję dokoła ich nowego, czerwonego siedliska.
- Dobrze by było, gdyby podjął jednoznaczną decyzję - powiedział poirytowanym
głosem.
- Nie bardzo wiem, co masz na myśli, książę Kheldarze - odezwała się Velvet. - Kto
powinien się zdecydować?
- Atesca. Jest uosobieniem kurtuazji, ale otacza nas uzbrojonymi po zęby strażnikami.
- Wojownicy mogą się tam znajdować, by nas chronić, Kheldarze - zauważyła. - To
przecież strefa wojny.
- Oczywiście - rzucił sucho. - Krowy też mogłyby latać, gdyby miały skrzydła.
14
- Co za fascynujące spostrzeżenie - zachwyciła się ironicznie.
- Lepiej byłoby, gdybyś nie robiła tego za każdym razem.
- Czego? - popatrzyła na niego szeroko otwartymi, niewinnymi oczyma.
- Nieważne.
Wieczerza przygotowana przez żołnierzy Ateski składała się z wojskowych porcji
podanych w blaszanych miskach. Miała jednak bezsprzeczną zaletę, była gorąca i niezwykle
pożywna. Wnętrze namiotu ogrzewały kosze z węglem, a zwieszające się z sufitu lampy
oliwne wypełniały pomieszczenie złotawą poświatą. Umeblowanie nie odbiegało zbytnio od
wojskowych norm; stoły, łóżka i krzesła dawały się szybko składać i rozkładać, a podłogę i
ściany przyozdobiono malloreańskimi dywanami farbowanymi na intensywnie czerwony
kolor.
Odstawiwszy pustą miskę, Eriond rozejrzał się ciekawie dookoła.
- Zdaje się, że mają słabość do czerwonego koloru, co? - zauważył.
- Sądzę, że kojarzy im się z krwią - oświadczył lodowato Durnik. - A oni lubią krew. -
Obrócił się i spojrzał chłodno na niemego Totha. - Jeśli skończyłeś wieczerzać, wolelibyśmy,
byś odszedł od stołu - powiedział obojętnym głosem.
- To nie było zbyt grzeczne, Durniku - zgromiła go Polgara.
- Nie próbowałem być grzeczny, Pol. Po pierwsze, nie rozumiem, czemu on musi nam
towarzyszyć. Jest zdrajcą. Niech idzie do swoich przyjaciół.
Niemy olbrzym wstał od stołu z wyrazem melancholii na twarzy. Podniósł rękę, jakby
zamierzał uczynić jeden z gestów, za pomocą których komunikował się z kowalem, lecz
Durnik rozmyślnie odwrócił się do niego plecami. Toth westchnął i poczłapał w kąt namiotu,
gdzie usadowił się wygodnie.
- Garionie - odezwała się nagle Ce’Nedra rozglądając się dookoła z widocznym
wyrazem zmartwienia na twarzy. - Gdzie jest moje dziecko?
Popatrzył na nią zdumiony.
- Gdzie jest Geran?! - krzyknęła przeszywającym głosem.
- Ce’Nedro... - zaczął.
- Słyszałam jego płacz. Co z nim zrobiłeś? - Nagle porwała się na nogi i zaczęła
biegać po namiocie odsłaniając kotary oddzielające miejsca do spania i zrywając koce z
łóżek. - Pomóżcie mi! - wrzasnęła. - Pomóżcie mi znaleźć moje maleństwo!
Garion podbiegł do niej szybko i złapał za rękę.
- Ce’Nedro...
- Nie! - krzyknęła do niego. - Ukryłeś go gdzieś! Puść mnie! - Uwolniła się z uchwytu
15
i zaczęła przewracać meble w desperackim poszukiwaniu, zawodząc niezrozumiale.
Garion ponownie spróbował ją powstrzymać, lecz tym razem syknęła wyciągając
palce niczym szpony ku jego oczom.
- Ce’Nedra! Przestań!
Minęła go zwinnie i wypadła z namiotu w ramiona śnieżnej nocy.
Kiedy Garion odsłonił kotarę i wybiegł na zewnątrz, drogę zagrodził mu ubrany w
czerwony płaszcz malloreański żołnierz.
- Ty! Wejdź do środka! - warknął zatrzymując Gariona drzewcem włóczni.
Patrząc ponad ramieniem strażnika ujrzał, jak Ce’Nedra szamoce się z innym
żołnierzem. Bez namysłu wymierzył potężne uderzenie pięścią w twarz powstrzymującego go
dryblasa, który zatoczył się i upadł. Garion skoczył do przodu, lecz nagle poczuł, że z tyłu
schwyciło go z tuzin rąk.
- Zostaw ją! - wrzasnął do strażnika, który z widocznym na twarzy okrucieństwem
wykręcał rękę królowej.
- Wracajcie do namiotu - szczeknął szorstki głos i Garion został powleczony w
kierunku wejścia. Żołnierz, który trzymał Ce’Nedrę, na wpół niósł, na wpół popychał ją w
tym samym kierunku. Garion opanował się z wysiłkiem.
- Tego już za wiele! - krzyknęła Polgara stojąc u wejścia do namiotu. Żołnierze
zatrzymali się spoglądając niepewnie po sobie, nieco przestraszeni stanowczą postawą
kobiety.
- Durniku! - zawołała. - Pomóż Garionowi wprowadzić Ce’Nedrę.
Garion otrząsnął się z powstrzymujących go rąk i wraz z Durnikiem odebrali
żołnierzowi szamoczącą się małą królową, po czym skierowali się do wnętrza namiotu.
- Sadi - powiedziała Polgara, gdy Durnik i Garion weszli do środka prowadząc między
sobą Ce’Nedrę. - Czy masz w twojej torbie oret?
- Oczywiście, lady Polgaro - odparł eunuch - ale czy jesteś pewna, że w rym
przypadku oret będzie odpowiedni? Ja skłaniałbym się raczej do zastosowania naladium.
- Sądzę, że mamy tu do czynienia z czymś poważniejszym niż przypadek zwykłej
histerii, Sadi. Chcę coś na tyle silnego, by mieć pewność, że nie zbudzi się, jak tylko się
odwrócę.
- Jak sobie życzysz, lady Polgaro. - Przemierzył dostojnym krokiem wyłożoną
dywanem podłogę, otworzył czerwoną sakwę i wyjął z niej flakonik ciemnoniebieskiego
płynu. Następnie podszedł do stołu, wziął kubek z wodą i spojrzał pytająco na kobietę.
Zmarszczyła brwi.
16
- Niech będą trzy krople - zdecydowała.
Rzucił ku niej lekko zdumione spojrzenie, po czym ponuro odmierzył zaproponowaną
dawkę.
Po kilku chwilach połączonymi siłami udało im się zmusić Ce’Nedrę do wypicia
zawartości kubka. Przez jakiś czas łkała i szarpała się, lecz jej opór słabł stopniowo, podobnie
zresztą jak płacz. W końcu zamknęła oczy wydając przy tym głębokie westchnienie, a po
chwili jej oddech stał się miarowy.
- Zanieśmy ją do łóżka - powiedziała Polgara prowadząc ich do jednego z zasłoniętych
kotarą pomieszczeń.
Garion wziął na ręce drobniutkie ciało śpiącej żony i podążył za Polgarą.
- Co się z nią dzieje, ciociu Pol? - zapytał, położywszy ją delikatnie na łóżku.
- Nie jestem pewna - odparła Polgara przykrywając Ce’Nedrę szorstkim, żołnierskim
kocem. - Potrzebuję więcej czasu, by postawić diagnozę.
- Co możemy uczynić?
- Niewiele, póki znajdujemy się w drodze - przyznała szczerze. - Będziemy przedłużać
jej sen aż do Rak Hagga. Kiedy znajdziemy się w lepszych warunkach, będę mogła nad tym
popracować. Zostań przy niej. Chcę przez chwilę porozmawiać z Sadim.
Garion usiadł zmartwiony przy posłaniu, delikatnie ujął maleńką dłoń żony, podczas
gdy Polgara wyszła, by porozmawiać z eunuchem o medykamentach znajdujących się w jego
torbie. Wnet wróciła zasłaniając za sobą kotarę.
- Ma większość z tego, co potrzebuję. - poinformowała cicho. - Resztę uda mi się
jakoś zdobyć. - Dotknęła ramienia Gariona i pochyliła się. - Właśnie przyszedł generał Atesca
- szepnęła mu do ucha. - Chce się z tobą widzieć. Nie wdawałabym się w szczegóły
przyczyny ataku Ce’Nedry. Nie jesteśmy pewni, ile wie o nas Zakath, a Atesca z pewnością
zda relację ze wszystkiego, co się tu dzieje, więc uważaj na każde słowo.
Chciał zaprotestować.
- Nic tu nie pomożesz, Garionie, a oni tam cię potrzebują. Ja przy niej zostanę.
- Czy często przytrafiają jej się podobne ataki? - Atesca właśnie zadawał pytanie, gdy
Garion wyłonił się zza kotary.
- Jest bardzo wrażliwa - odrzekł Silk. - Czasem pewne okoliczności wywołują
podobne reakcje. Polgara wie, co czynić w takich wypadkach.
Atesca zwrócił się do Gariona.
- Wasza królewska mość - powiedział chłodnym głosem. - Nie pochwalam faktu, iż
zaatakowałeś moich żołnierzy.
17
- Wszedł mi w drogę, generale - odparł Garion. - Nie sądzę, bym go zbytnio
poturbował.
- Obowiązują pewne zasady, wasza wysokość.
- Zgadza się - potwierdził Garion. - Proszę przekazać moje przeprosiny temu
człowiekowi, lecz poradzić mu także, żeby nie wtrącał się w moje sprawy, szczególnie gdy
dotyczą mojej żony. Doprawdy nie lubię krzywdzić ludzi, ale mogę uczynić wyjątek, gdy
jestem do tego zmuszany.
Z oczu Ateski powiało chłodem, a Garion odwzajemnił to spojrzenie. Przez dłuższą
chwilę mierzyli się wzrokiem.
- Z całym szacunkiem, wasza wysokość - odezwał się w końcu Atesca - nie nadużywaj
więcej mojej gościnności.
- Zgoda, jeśli okoliczności na to pozwolą, generale.
- Powiem moim ludziom, by przygotowali lektykę dla twojej żony - rzekł Atesca. -
Wyruszamy wczesnym rankiem. Skoro królowa jest chora, powinniśmy jak najszybciej
dowieźć ją do Rak Hagga.
- Dziękuję, generale - odparł Garion.
Atesca skłonił się chłodno, po czym odwrócił się i wyszedł.
- Co o tym sądzisz, Belgarionie? - zamruczał Sadi. - Teraz rzeczywiście znajdujemy
się w mocy Ateski.
Garion chrząknął.
- Nie podobało mi się jego stanowisko. - Spojrzał na Belgaratha i dostrzegł na jego
twarzy cień niezadowolenia. - No i co? - spytał.
- Nic nie mówiłem.
- Nie musiałeś. Słyszałem twoje myśli w trakcie naszej podróży.
- A zatem nie muszę tego mówić, prawda?
Następny poranek obudził ich przenikliwym chłodem, lecz przynajmniej przestało
padać. Garion jechał u boku lektyki, na której spoczywała Ce’Nedra. Jego twarz wyraźnie
odzwierciedlała troski i zmartwienia. Szlak, którym podążali, wiódł na północny zachód
przecinając wiele spalonych wsi i zniszczonych miast. Ruiny pokrywała gruba warstwa
mokrego śniegu z zeszłego dnia, a zgliszcza otaczał posępny pierścień krzyży i słupów przy
stosach.
Około południa, gdy dotarli na szczyt wzgórza, ujrzeli szare jak ołów jezioro Hagga
rozciągające się daleko na północ i na wschód. Przy bliższym brzegu wyrastało duże,
otoczone murami miasto.
18
- Rak Hagga - odezwał się Atesca z wyraźną ulgą w głosie. Zjechali ze zbocza i
skierowali się ku miastu. Od strony jeziora wiał rześki wiatr smagający ich twarze i targający
ich płaszcze i końskie grzywy.
- W porządku - rzucił Atesca przez ramię do swych łudzi. - Uformujemy teraz szyk i
postaramy się sprawić wrażenie oddziału żołnierzy. - Odziani w czerwone płaszcze
Malloreanie ustawili konie w dwuszeregu i wyprostowali się w siodłach.
Mury Rak Hagga w wielu miejscach zostały naruszone, szczególnie ich górne części
były poodłupywane i poznaczone śladami po strzałach o stalowych grotach. Ciężka brama
została roztrzaskana w czasie ostatecznego ataku na miasto i teraz z przeżartych rdzą,
żelaznych zawiasów zwieszały się kawałki drewna.
Strażnicy stojący przy wrotach zasalutowali zgrabnie, gdy Atesca wjeżdżał do miasta.
Zniszczone kamienne domy świadczyły o zajadłości walk toczących się na ulicach miasta.
Wiele budynków miało zawalone dachy, połamane i osmalone okiennice wpatrujące się w
ulice wybrukowane kamieniami. Grupa ponurych Murgów ciągnących za sobą pobrzękujące
łańcuchy pracowała przy usuwaniu kamieni z brudnych ulic pod czujnymi spojrzeniami
stojących w pewnym oddaleniu malloreańskich żołnierzy.
- Wiecie co? - odezwał się Silk. - Po raz pierwszy widzę, jak Murgowie naprawdę
pracują. Nawet nie przypuszczałem, że wiedzą, jak to się robi.
Kwaterę główną armii malloreańskiej w Cthol Murgos stanowił duży, imponujący
budynek z żółtej cegły usytuowany w pobliżu centrum miasta. Przed nim rozciągał się
szeroki, zaśnieżony plac. Do głównego wejścia prowadziły kamienne schody, a po obu ich
stronach stali rzędem malloreańscy żołnierze.
- Była rezydencja Wojskowego Rządu Murgów w Hagga - zauważył Sadi, gdy zbliżyli
się do budynku.
- Byłeś tu wcześniej? - spytał Silk.
- W młodości - odparł Sadi. - Rak Hagga zawsze uchodziło za centrum handlu
niewolnikami.
Atesca zsiadł z konia i zwrócił się do jednego z oficerów.
- Kapitanie - powiedział - każ swoim ludziom wnieść lektykę królowej i powiedz, by
bardzo uważali.
Gdy pozostali zsiadali z wierzchowców, ludzie kapitana odwiązali lektykę od siodeł
dwóch koni, które ją wiozły, po czym ostrożnie wnieśli ją po schodach odprowadzani
bacznym spojrzeniem generała Ateski.
Wewnątrz w ogromnym holu siedział mężczyzna o skośnych oczach i aroganckim
19
wyglądzie, ubrany w kosztowny, szkarłatny mundur. Pod ścianą stał rząd krzeseł, które
okupowali wyraźnie znudzeni urzędnicy.
- W jakiej sprawie? - zapytał obcesowo oficer za stołem. Na twarzy Ateski nie drgnął
najmniejszy mięsień, gdy w milczeniu wpatrywał się w nieprzyjemnego oficera.
- Pytam, w jakiej sprawie?
- Czy zmienił się regulamin, pułkowniku? - spytał Atesca złudnie łagodnym głosem. -
Czy nie wstajemy już w obecności przełożonego?
- Jestem zbyt zajęty, żeby skakać na równe nogi przed każdym melceńskim
urzędnikiem z dalej położonych okręgów - stwierdził pułkownik.
- Kapitanie - Atesca zwrócił się do swego oficera na pozór obojętnym głosem - jeśli
ten pułkownik w przeciągu dwóch uderzeń serca nie będzie na nogach, będzie pan tak miły i
odetnie mu głowę.
- Tak jest - odpowiedział kapitan sięgając po miecz; zdumiony pułkownik już zrywał
się ze stołka.
- Dużo lepiej - pochwalił Atesca. - A teraz zacznijmy od początku. Czy przypadkiem
pamiętamy, jak się salutuje?
Pułkownik zasalutował przepisowo, choć jego twarz przyoblekła biel podobna do
śniegu.
- Doskonale. Jeszcze zrobimy z ciebie żołnierza. A zatem jedna z osób, które
eskortowałem, notabene wysoko urodzona dama, zachorowała w czasie podróży. Chcę, by
natychmiast przygotowano dla niej ciepły, wygodny pokój.
- Panie - zaprotestował pułkownik. - Nie jestem upoważniony do załatwiania takich
spraw.
- Kapitanie, proszę jeszcze nie chować miecza.
- Ależ generale, podobne decyzje są podejmowane przez dworzan jego cesarskiej
wysokości. Będą oburzeni, jeśli przekroczę swe kompetencje.
- Wyjaśnię to jego cesarskiej mości, pułkowniku - powiedział Alesca. - Sytuacja jest
trochę niecodzienna, lecz jestem pewiem, że jego wysokość zrozumie.
W oczach pułkownika malowało się niezdecydowanie.
- Wykonać, pułkowniku! Natychmiast!
- Niezwłocznie się tym zajmę, generale - odparł pośpiesznie. - Za mną - rzucił do
żołnierzy trzymających lektykę Ce’Nedry.
Garion bezwiednie podążył za nimi, lecz Polgara przytrzymała go stanowczo za ramię.
- Nie, Garionie. Ja z nią pójdę. Nie możesz tu nic pomóc, a sądzę, że Zakath będzie
20
chciał z tobą porozmawiać. Uważaj na to, co będziesz mówił. - Wypowiedziawszy te słowa,
ruszyła korytarzem za lektyką królowej.
- Widzę, że w społeczeństwie malloreańskim nadal występują pewne tarcia - odezwał
się Silk do generała Ateski.
- Angarakowie - mruknął Atesca. - Czasami mają trudności w zetknięciu z
nowoczesnym światem. Proszę mi wybaczyć, książę Kheldarze. Pragnę poinformować jego
wysokość o naszym przybyciu. - Podążył ku wypolerowanym drzwiom na drugim końcu holu
i wrócił, zamieniwszy kilka słów z jednym ze strażników. - Właśnie informują cesarza o
naszym przybyciu - powiedział. - Spodziewam się, że przyjmie nas za kilka minut.
Ujrzeli, jak zbliża się do nich pucułowaty, łysy mężczyzna odziany w skromną, lecz
niewątpliwie kosztowną brązową szatę ozdobioną ciężkim złotym łańcuchem, który zwieszał
mu się z szyi.
- Atesca, drogi przyjacielu - powitał generała. – Doszły mnie słuchy, że stacjonujesz w
Rak Verkat.
- Mam pewną sprawę do cesarza, Bradorze. Co porabiasz w Cthol Murgos?
- Wyczekuję bez końca - odparł pucołowaty mężczyzna. - Od dwóch dni próbuję
dostać się do Kal Zakatha.
- Kto opiekuje się interesami?
- Załatwiłem to tak, że interes kręci się mniej więcej sam - odrzekł Brador. - Raport,
który mam dla jego wysokości, jest na tyle ważny, że zdecydowałem się doręczyć go
osobiście.
- Jakaż to sprawa może być tak przełomowa, że oderwała szefa Biura Spraw
Wewnętrznych od wygód w Mal Zeth?
- Sądzę, że nadszedł czas na naszą cesarską miłość, by wyrwać się od radości życia w
Cthol Murgos i powrócić do stolicy.
- Zważaj na słowa, Bradorze - poradził Atesca z lekkim uśmiechem. - Wychodzą z
ciebie melceńskie uprzedzenia.
- W domu robi się niewesoło, Atesca - stwierdził poważnie Brador. - Naprawdę muszę
porozmawiać z cesarzem. Czy mógłbyś mi w tym pomóc?
- Zobaczę, co da się zrobić.
- Dziękuję, przyjacielu - powiedział Brador ściskając mocno dłoń generała. - Los
imperium może zależeć od tego, czy uda mi się przekonać Zakatha, by powrócił do Mal Zeth.
- Generale Atesca - powiedział podniesionym głosem jeden z uzbrojonych we
włócznie strażników stojących przy polerowanych drzwiach - jego cesarska mość przyjmie
21
teraz ciebie i twoich więźniów.
- Świetnie - odparł Atesca ignorując złowrogo brzmiące słowo „więźniów”. Spojrzał
na Gariona. - Cesarz z pewnością nie może się doczekać waszej mości - zauważył. - Zwykle
na audiencję czeka się tygodniami. Wejdźmy do środka.
22
Rozdział II
Kal Zakath, cesarz niezmierzonej Mallorei, siedział na wyściełanym czerwonym
suknem tronie znajdującym się na końcu surowej komnaty. Mężczyzna miał na sobie
skromną, niczym nie ozdobioną białą szatę. Garion orientował się, że człowiek ten dobiegał
czterdziestki, choć jego wygląd wcale na to nie wskazywał; włosów nie przyprószył jeszcze
ślad siwizny, a na twarzy nie widniała najmniejsza zmarszczka. W oczach tliło się jednak
znużenie; nie błyszczały radośnie, a wręcz przeciwnie, okazywały wyraźny brak zaintere-
sowania życiem. Najzwyklejszy, zwinięty w kłębek łaciaty kot spoczywał mu na kolanach z
zamkniętymi oczyma mrucząc z zadowoleniem. W odróżnieniu od wielkiego władcy stojący
rzędem pod ścianą żołnierze mieli na sobie cenne, stalowe napierśniki obficie zdobione
złotem.
- Panie - zaczął generał Atesca wykonując głęboki ukłon - mam zaszczyt przedstawić
ci jego królewską mość, Belgariona króla Rivy.
Garion pochylił lekko głowę, a Zakath odwzajemnił mu gest powitania.
- Już dawno powinno dojść do tego spotkania, Belgarionie - odezwał się głosem
równie martwym jak spojrzenie jego oczu. - Twoje czyny wstrząsnęły światem.
- Ty również zrobiłeś pewne wrażenie, Zakacie. - Jeszcze przed wyjazdem z Rak
Verkat Garion postanowił sobie, że nie będzie używał absurdalnego malloreańskiego tytułu
„Kal”.
Słaby uśmiech zabłąkał się w kącikach ust Zakatha.
- Aha - powiedział tonem wskazującym na to, że przejrzał Gariona. Skinął głową ku
pozostałym przybyszom i uwagę jego przykuł rozczochrany, niedbale ubrany dziadek
Gariona. - O, ty zapewne jesteś Belgarath - zauważył. - Trochę zaskakuje mnie twój
zwyczajny wygląd. Wszyscy Grolimowie z Mallorei zgodnie twierdzą, że masz sto stóp
wzrostu, a możliwe, że nawet dwieście, rogi i rozwidlony ogon.
- Jestem w przebraniu - odparł zuchwale Belgarath. Zakath zachichotał, choć ten
niemalże mechaniczny dźwięk nie miał wiele wspólnego ze szczerym rozbawieniem.
Rozejrzał się, lekko marszcząc brwi.
- Zdaje się, że nie wszystkie osoby są obecne - powiedział.
- Królowa Ce’Nedra zachorowała w czasie podróży, wasza wysokość - poinformował
go Atesca. - Lady Polgara opiekuje się nią.
- Zachorowała? Czy to coś poważnego?
23
- W tym momencie trudno to stwierdzić, wasza cesarska mość - odparł obłudnie Sadi -
ale uraczyliśmy ją pewnymi lekami i wierzymy w umiejętności lady Polgary.
Zakath spojrzał na Gariona.
- Powinieneś poinformować mnie wcześniej, Belgarionie. Wśród mojej świty mam
pewną dalasańską uzdrowicielkę o wyjątkowych zdolnościach. Natychmiast poślę ją do
komnaty królowej. W tej chwili zdrowie twojej żony jest najważniejsze.
- Dziękuję - odparł Garion ze szczerą wdzięcznością. Zakath pociągnął za sznur od
ukrytego dzwonka i wydał odpowiednie instrukcje służącemu, który pojawił się prawie
natychmiast.
- Siadajcie, proszę - rzekł cesarz. - Nie przykładam zbyt wielkiej wagi do
ceremoniałów. - Kiedy strażnicy pośpiesznie podsuwali im krzesła, śpiąca na kolanach
Zakatha kotka uchyliła lekko powieki i spojrzała złotymi oczyma na nowo przybyłych.
Następnie wstała, wygięła grzbiet w charakterystyczny łuk ziewając przy tym głęboko.
Zeskoczyła ciężko na podłogę mrucząc głośno i ruszyła kołysząc się na boki, by powąchać
palce stóp Erionda. Zakath spoglądał lekko zdumionym wzrokiem, jak ciężarna kotka z
trudem stąpa po dywanie. - Jak widzicie, moja kotka znowu mnie zdradza. - Westchnął z
ironicznym zrezygnowaniem. - Niestety zdarza się to dość często, a ona nigdy nie okazuje
najmniejszego poczucia winy.
Kotka wskoczyła Eriondowi na kolana, ułożyła się wygodnie i zaczęła mruczeć z
zadowoleniem.
- Wyrosłeś, chłopcze - odezwał się Zakath do młodego mężczyzny. - Czy nauczono
cię już ludzkiej mowy?
- Podłapałem kilka słów, Zakacie - odparł Eriond spokojnym głosem.
- Pozostałych znam przynajmniej ze słyszenia - kontynuował Zakath. - Z Durnikiem
spotkaliśmy się na równinach Mishrak ac Thul. Słyszałem oczywiście o margrabinie drasańs-
kiego wywiadu Liselle i księciu Kheldarze, który za wszelką cenę stara się zostać
najbogatszym człowiekiem świata.
Wdzięczne dygnięcie Velvet nie dorównywało wykwintnością majestatycznemu
ukłonowi Silka.
- A tu, oczywiście - ciągnął dalej cesarz - mamy Sadiego, głównego eunucha w pałacu
królowej Salmissry.
Sadi ukłonił się z wdziękiem.
- Muszę przyznać, wasza wysokość, że jesteś niesłychanie dobrze poinformowany -
odezwał się kontraltem. - Rozpoznałeś nas wszystkich, jakbyś czytał otwartą księgę.
24
- Szef mojego wywiadu stara się informować mnie na bieżąco, Sadi. Może nie jest on
równie utalentowany co nieoceniony Javelin, ale orientuje się w większości spraw dziejących
się na świecie. Wspominał nawet o tym olbrzymie stojącym w rogu, ale do tej pory nie udało
mi się poznać jego imienia.
- Nazywa się Toth - pomógł Eriond. - Jest niemową, a więc my musimy być jego
ustami.
- Do tego Dal - zauważył Zakath. - Niezwykle ciekawy zbieg okoliczności.
Garion przypatrywał się z uwagą cesarzowi. Pod płaszczykiem dwornej, układnej
uprzejmości wyczuwał subtelne badanie. Za leniwym powitaniem, nie będącym na pozór
niczym więcej niż kurtuazyjnym sposobem rozluźnienia atmosfery, kryło się coś głębszego.
Odniósł niejasne wrażenie, że Zakath po kolei sprawdza każdego z nich.
Cesarz wyprostował się.
- Otaczasz się interesująco dobranym towarzystwem, Belgarionie - powiedział. -
Znajdujesz się daleko od domu. Ciekaw jestem, jakie są przyczyny twego pobytu w Cthol
Murgos.
- Obawiam się, że to osobista sprawa, Zakacie. Cesarz uniósł delikatnie jedną brew.
- W obecnych okolicznościach, Belgarionie, trudno uznać tę odpowiedź za
satysfakcjonującą. Nie mogę pogodzić się z myślą, że sprzymierzyłeś się z Urgitem.
- Czy uwierzysz mi na słowo, że tak nie jest?
- Nie uwierzę, dopóki nie dowiem się czegoś więcej na temat twojej wizyty w Rak
Urga. Urgit podążył tam nagle, niewątpliwie w twoim towarzystwie, pojawiając się równie
szybko i niespodziewanie na równinach Morcth, gdzie wraz z młodą kobietą wyprowadzili
swoje wojska z zasadzki, którą długo i misternie przygotowywałem. Przyznasz, że to
szczególny zbieg okoliczności.
- Wygląda to zupełnie inaczej, gdy patrzy się z praktycznego punktu widzenia - odparł
Belgarath. - To ja zadecydowałem, by zabrać Urgita. Dowiedział się, kim jesteśmy, a nie
chciałem, by armia Murgów deptała nam po piętach. Murgowie nie są zbytnio błyskotliwi,
lecz czasami potrafią skutecznie popsuć szyki.
Zakath wyglądał na zdumionego.
- On był waszym więźniem? Belgarath wzruszył ramionami.
- Można to tak ująć.
Cesarz zdobył się na wymuszony uśmiech.
- Gdybyście oddali go w moje ręce, spełniłbym prawie każde wasze życzenie.
Dlaczego puściliście go wolno?
25
DAVID EDDINGS DEMON WŁADCA KARANDY KSIĘGA TRZECIA MALLOREONU SCAN-dal 1
PROLOG Będący krótką historią Mallorei oraz zamieszkujących ją ludów. Zaczerpnięte z kronik Angaraku. Drukarnia Uniwersytetu w Melcene. Wedle tradycji dziedziczne ziemie Angaraków leżą gdzieś poza południowym wybrzeżem obecnej Dalazji. Torak, Bóg-Smok Angaraku, użył mocy kamienia nazywanego Cthrag Yaska dokonując czegoś, co później nazwano pęknięciem świata. Ziemia rozwarła się wylewając ze swego wnętrza magmę, a powstałą szczelinę wypełniły natychmiast wody oceanu południowego tworząc Morze Wschodnie. Dopiero po kilkudziesięciu latach świat uspokoił się, z wolna przybierając obecny wygląd. W rezultacie tego przełomu Alornowie wraz ze swymi sprzymierzeńcami zostali zmuszeni do wycofania się na dotychczas nie zbadane obszary zachodniego kontynentu, a ludy Angaraku wniknęły w dziewicze puszcze i pustynie Mallorei. Torak został okaleczony i oszpecony, a grolimscy kapłani unicestwieni przez magiczny kamień, buntujący się przeciwko celom, dla których użył go Bóg. Władzę zaczęło sprawować wojsko i zanim Grolimowie zdążyli ochłonąć, armia zapanowała niepodzielnie nad całym Angarakiem. Pozbawieni swego Boga kapłani utworzyli opozycyjne centrum władzy w Mal Yaska, w pobliżu najwyższego szczytu Gór Karandyjsklch. Torak zapragnął zapobiec zbliżającej się nieuchronnie wojnie między wojskiem a duchowieństwem. Nie skierował się jednak ku koszarom wojskowym w Mal Zeth, lecz wraz z czwartą częścią mieszkańców Angaraku ruszył na północno-zachodni kraniec Mallorei, by wznieść tam święte miasto Cthol Mishrak. Pochłonięty całkowicie przejmowaniem kontroli nad Cthrag Yaska nie wziął pod uwagę, że ludzie w większości odwrócili się od spraw duchowych. Ci, którzy wspierali jego dzieło w Cthol Mishrak, okazali się zbieraniną histerycznych fanatyków podlegających surowej władzy trzech uczniów Toraka: Zedara, Ctuchika i Urvona, którzy podtrzymywali prastare tradycje jedynie wśród społeczności Cthol Mishrak, podczas gdy pozostała ludność Angaraku oddalała się od nich. Kiedy przeciągające się waśnie pomiędzy duchowieństwem a wojskiem zwróciły wreszcie uwagę Toraka, wezwał naczelne dowództwo i hierarchię grolimską do Cthol Mishrak, gdzie wydał rozkazy. Z wyjątkiem Mal Yaska i Mal Zeth wszystkie miasta i okręgi miały być od tej pory rządzone zarówno przez duchowieństwo, jak i wojskowych. Hierarchia 2
i naczelne dowództwo jednoznacznie określiły dzielące ich różnice i powróciły do swych enklaw. Ten narzucony rozejm umożliwił generałom poznanie innych ludów zamieszkujących Malloreę. Przeszłość niknęła w tajemniczych mitach, lecz niewątpliwie kontynent, na długo przed pojawieniem się Angaraków, zamieszkiwały trzy ludy: Dalowie na południowym zachodzie, Karandowie na północy i wreszcie Melcenowie na dalekim wschodzie. Wojskowi skierowali swą potęgę przeciwko Karandom. Karandowie byli ludem wojowniczym nie przykładającym większej wagi do kulturowych subtelności. Zamieszkiwali surowe, nie wykończone miasta, gdzie świnie włóczyły się po brudnych ulicach. Według starych legend byli spokrewnieni z Morindimami zamieszkującymi obszary leżące na północ od Gar og Nadrak. Obydwa ludy oddawały cześć demonom. Na początku drugiego tysiąclecia bandy dzikich karandyjskich zbójów włócząpych się wzdłuż wschodniej granicy stały się poważnym problemem, szczególnie gdy armia Angaraków opuściła Mal Zeth kierując się ku zachodnim krańcom karandyjskiego Królestwa Pallia, gdzie splądrowała i spaliła miasto Rakand leżące w południowo-zachodniej Palii, a ocalałych mieszkańców wzięła w jasyr. W tym samym czasie podjęto jedną z najważniejszych decyzji w historii Angaraków. Grolimowie przygotowywali się do orgii poświęcenia jeńców, lecz generałowie sprzeciwili się. Nie spieszyli się do zajęcia Palii, i korzystali z opóźnień w komunikacji na tak wielką odległość. Uważali, że dużo lepszym rozwiązaniem będzie utrzymanie Palii i uczynienie z niej podporządkowanego królestwa, niż okupowanie tego wyludnionego obszaru. Grolimowie poczuli się urażeni, lecz wojskowi okazali się nieubłagani. W końcu obie strony zgodziły się, by ostateczną decyzję podjął Torak. Nikogo nie zaskoczył fakt, iż Torak przyjął pomysł naczelnego dowództwa; nawrócenie Karandów oznaczało niemalże podwojenie liczby wiernych oraz armii, którą mógłby wykorzystać w konfrontacji z królami Zachodu. „Każdy człowiek zamieszkujący niezmierzoną Malloreę złoży mi pokłon i będzie mnie czcił”, powiedział swym opornym misjonarzom i, aby gorliwie wykonywali swe obowiązki, wysłał Urvona do Mal Yaska, żeby ten osobiście dopilnował nawrócenia Karandów. Urvon ustanowił się głównym kapłanem świątyni malloreańskiej, choć przepych był obcy ascetycznym Grolimom. Armia wyruszyła przeciw Katakor, Jenno i Delchin, jak również Palii, lecz misjonarze znaleźli się w trudnym położeniu, ponieważ karandyjscy magowie przywoływali hordy demonów, by obronić swój lud. Wreszcie Urvon udał się do Cthol Mishrak, by poradzić się w 3
tej sprawie Toraka. Nie wiadomo dokładnie, co uczynił Torak, lecz wkrótce karandyjscy magowie dostrzegli, że zaklęcia, jakich używali do kontrolowania demonów, straciły swą moc. Każdy z nich ryzykował teraz zbyt wiele schodząc do świata ciemności i narażał własne życie i duszę. Podbój państwa Karandów absorbował kapłanów i armię przez następne kilka stuleci. Ostatecznie zdławiono wszelki opór. Karanda stała się lennym państwem, a jej etnicznych mieszkańców uważano za coś niższego. Podczas pochodu armii wzdłuż Wielkiej Rzeki Magan napotkano cywilizację stojącą na wysokim poziomie kulturalnym, posługującą się wysoce zaawansowaną technologią. Po kilku dramatycznych bitwach, w których melceńskie rydwany wojenne i kawaleria najprzedniejszych słoni unicestwiły całe bataliony, Angarakowie zaprzestali walki, a generałowie rozpoczęli wstępne rokowania pokojowe. Ku ich zdziwieniu Melcenowie przystali na znormalizowanie stosunków i zaproponowali handel końmi, których brakowało Angarakom. Odmówili jednak jakichkolwiek rozmów dotyczących sprzedaży słoni. Po zawarciu pokoju armia skierowała się na podbój bezbronnej Dalazji. Mieszkańcy tej żyznej krainy trudnili się rolnictwem i pasterstwem i znajomość sztuki wojennej była im raczej obca. W ciągu następnych dziesięciu lat Angarakowie ustanowili tam militarne protektoraty. Z początku wydawało się, że kapłani Toraka odniosą podobne sukcesy. Dalowie potulnie przyjęli wszelkie formy angarackich praktyk religijnych. Był to jednak lud do głębi przesycony mistycyzmem i Grolimowie wkrótce zauważyli, że nie potrafią zachwiać mocą czarownic, magów, jasnowidzów i proroków. Co więcej, kopie mających złą sławę ewangelii malloreańskich wciąż potajemnie krążyły wśród Dalów. Z czasem Grolimom prawdopodobnie udałoby się wykorzenić tajemne wierzenia dalazjańskie, lecz pewnego dnia wydarzyło się nieszczęście, które na zawsze zmieniło życie Angaraków. Legendarny czarownik Belgarath wraz z trzema Alornami przechytrzyli straże i ominąwszy wszelkie środki bezpieczeństwa, nocą wślizgnęli się niepostrzeżenie do żelaznej wieży Toraka, wyrastającej ze środka Cthol Mishrak, i skradli Cthol Yaska! Mimo pościgu całej czwórce udało się zbiec na zachód zabierając ze sobą magiczny kamień. Wiedziony szałem i wściekłością Torak zrównał z ziemią całe miasto, po czym rozkazał wysłać w pościg Murgów, Thullsów i Nadraków, którzy dotarli aż do zachodnich wybrzeży Morza Wschodniego. Podczas przeprawy przez ziemie północy straciło życie przeszło milion ludzi i minęło wiele lat, zanim odrodziło się społeczeństwo i kultura Angaraków. Po zniszczeniu Cthol Mishrak i rozproszeniu ludności Bóg-Smok zaszył się w swym 4
niedostępnym siedlisku koncentrując się całkowicie na obmyślaniu planów zniszczenia siły królestw Zachodu. Nieobecność Toraka dała czas wojsku na ugruntowanie swej władzy nad Malloreą i podporządkowanymi królestwami. Przez wieki panował niepewny pokój między Angarakami i Melcenami, od czasu do czasu zakłócany przez niewielkie wojny, w których obie strony unikały rzucania do bitwy wszystkich swoich sił. Ostatecznie oba narody przyjęły praktykę wysyłania dzieci przywódców na wychowanie u przywódców drugiej strony. To doprowadziło w końcu do porozumienia oraz do powstania grupy kosmopolitycznej młodzieży, która wkrótce weszła w skład rządów Imperium Malloreańskiego. Jednym z takich młodzieńców był Kallah, syn wysokiego rangą angarackiego generała. Wychowany w Melcene powrócił do Mal Zeth, gdzie został najmłodszym generałem, jaki kiedykolwiek sprawował ten urząd. Powróciwszy do Melcene, poślubił córkę cesarza melceńskiego i po jego śmierci w roku 3830 sam obwołał się imperatorem. Następnie mając za sobą całą potęgę melceńskiej armii, wymógł na Angarakach prawa dynastyczne. Integracja Melcene i Angaraku dokonywała się niezwykle burzliwie, lecz z upływem czasu cierpliwość melceńska zwyciężyła brutalność Angaraków. W przeciwieństwie do innych narodów Melcenami rządziła biurokracja, która jednak okazała się daleko bardziej skuteczna niż angaracka administracja wojskowa. Niekwestionowana przewaga biurokratycznych rządów utrzymywała się do roku 4400 i do tego czasu zapomniano całkowicie o tytule Naczelnego Dowódcy, a obydwoma narodami władał cesarz Mallorei. Dla wykształconych Melcenów czczenie Toraka pozostawało czymś w dużej mierze niezrozumiałym i co najmniej osobliwym. Przyjęli co prawda formy religijnych praktyk, bo tak wypadało, lecz Grolimowie nigdy nie potrafili wymóc na nich uległości wobec Boga- Smoka, jaka zawsze charakteryzowała Angaraków. W roku 4850 Torak pojawił się u bram Mal Zeth przerywając swoje odosobnienie. Za żelazną maską ukrywając okaleczoną twarz ogłosił się Kal Torakiem - Królem i Bogiem. Natychmiast zaczął gromadzić nieprzebrane zastępy wojowników, by zmiażdżyć królestwa Zachodu i podporządkować sobie cały świat. Mobilizacja na wielką skalę praktycznie pozbawiła Malloreę mężczyzn. Angarakowie i Karandowie pomaszerowali na północ przechodząc przez Gar og Nadrak, a Dalowie i Melceni podążyli do miejsca, w którym powstawała potężna flota, by na pokładach okrętów przebyć Morze Wschodnie i dotrzeć do leżącego na południu Cthol Murgos. Malloreanie z północy połączyli się z Nadrakami, Thullsami i Murgami z północy, by wspólnie uderzyć na królestwa Drasni i Algarii. Druga grupa Malloreańczyków połączyła się z Murgami 5
zamieszkującymi południowe obszary i razem pomaszerowali na północy zachód. Torak zamierzał zmiażdżyć Zachód biorąc go w kleszcze dwóch potężnych armii. Nastąpiło jednak coś zupełnie nieoczekiwanego. Wiosną 4875 roku na Morzu Zachodnim rozpętała się potworna burza, która chwyciła w swe koszmarne macki siły południowe i pogrzebała je żywcem w nieprzebytych zaspach śniegu. Była to najstrasz- niejsza burza śnieżna, jaką kiedykolwiek odnotowano w kronikach. Nawałnica przycichła nieco i w końcu ustała, lecz czternasto-stopowe zaspy śnieżne na zawsze uwięziły niezliczone rzesze wojowników, których rozkładające się ciała wczesne lato ukazało wśród topniejących śniegów. Żadna teoria nie wyjaśniała przyczyn kataklizmu. Armia południowa przestała istnieć. Kilku ocalałych udało się dotrzeć na wschód i opowiedziało historię, której grozę trudno było objąć umysłem. Na drodze sił Północy również stawały coraz to nowe przeszkody i dotykały je liczne nieszczęścia. Armia zdołała jednak dotrzeć do Vo Mimbre i rozpoczęto oblężenie, lecz wojska Toraka poniosły druzgocącą klęskę pokonane przez połączone armie Zachodu, a samego Boga ugodziła moc Cthrag Yaska i legł w śpiączce mającej trwać całe wieki. Wierny uczeń Zedar ukrył ciało swego pana w niedostępnym miejscu. Minęło wiele lat od tamtych wydarzeń i społeczeństwo malloreańskie podzieliło się ponownie wracając do pierwotnego stanu rzeczy: Melcene, Karanda, Dalazja i tereny Angaraków. Władzę objął cesarz Korzeth ratując w ten sposób Imperium. Korzeth liczył sobie nie więcej niż czternaście wiosen, gdy zasiadł na tronie swego starego ojca. Złudzone jego młodym wiekiem, nastawione separatystycznie obszary ogłosiły niezależność. Korzeth zareagował stanowczo, tłumiąc szerzącą się rebelię. Praktycznie resztę swego życia spędził w siodle rozpoczynając najbardziej krwawą kampanię, jaką znała historia, lecz kiedy zakończył dzieło, pozostawił następcom silną i zjednoczoną Malloreę. Od tej pory potomkowie Korzetha dzierżyli silną ręką władzę w Mal Zeth. Trwało tak do czasu, gdy na tronie zasiadł panujący obecnie cesarz Zakath. Obiecał być światłym władcą Mallorei i zachodnich królestw Angaraków, lecz niebawem pojawiły się pierwsze kłopoty. Taur Urgas, szalony władca Murgów i człowiek bez skrupułów dążący do zaspokojenia swoich ambicji, wszczął spisek przeciwko nowemu cesarzowi. Zakath do końca nie był pewien, jaki jest plan szaleńca, lecz odkrywszy, że za spiskiem stoi Taur Urgas, poprzysiągł mu zemstę, która niebawem przerodziła się w okrutną wojnę. Zakath za wszelką cenę pragnął zniszczyć szalonego władcę. Pośród wojennych zmagań królowie Zachodu wysłali wojowników przeciwko armii 6
Wschodu. Belgarion, młody władca Zachodu, wnuk czarownika Belgaratha, wyruszył na północ do Mallorei w towarzystwie Belgaratha i Drasanina imieniem Silk. Belgarion dźwigał na plecach olbrzymi starożytny Miecz Rivańskiego Króla, którego rękojeść ozdabiał Cthrag Yaska, tajemniczy kamień zwany Klejnotem Aldura. Młody władca zamierzał uśmiercić Toraka, wypełniając w ten sposób starą przepowiednię. W tym samym czasie Torak budził się z wiekowego snu w ruinach swego starożytnego miasta Cthol Mishrak. Odzyskiwał siły, by stawić czoło człowiekowi wyzywającemu go na śmiertelny pojedynek. W potwornych zmaganiach Belgarion pokonał Boga-Smoka przebijając go magicznym mieczem i pozostawił tym samym duchowieństwo Mallorei w stanie kompletnego chaosu. 7
CZĘŚĆ PIERWSZA Rak Hagga 8
Rozdział l Pierwsze płatki śniegu opadały cicho w nieruchomym powietrzu na pokład statku. Mokry i ciężki śnieg otulał reje i takielunek zamieniając wysmołowane liny w grube białe sznury. Fale bezgłośnie ożywiały czarne, tajemnicze morze. Od strony rufy dochodził miarowy odgłos bębna, który wybijał tempo malloreańskim wioślarzom. Płatki śniegu przystrajały barki marynarzy wypełniając każdą fałdkę ich szkarłatnych kubraków. Poruszali się żwawo w ten śnieżny poranek. Otaczały ich kłęby pary oddechów we wszechobecnej chłodnej wilgoci, gdy pochylali i prostowali plecy w rytm bębna. Garion i Silk stali przy relingu, opatuleni szczelnie grubymi płaszczami, starając się przebić wzrokiem mglistobiałą śnieżną zasłonę okrywającą cały świat. - Pieski poranek - zauważył niewielki Drasanin o szczurzej twarzy, strzepując z niechęcią śnieg z ramion. Garion chrząknął kwaśno. - Jesteś dzisiaj w radosnym nastroju. - Nie mam zbyt wielu powodów do radości, Silku. - Garion ponownie utkwił wzrok w ponurym, czamo-białym poranku. Czarownik Belgarath wyłonił się z kajuty na rufie, zerknął w górę na gęsto padający śnieg i naciągnął na głowę kaptur starego, grubego płaszcza. Pokonując ostrożnie śliskie deski pokładu dołączył do swych towarzyszy. Silk spojrzał na odzianego w czerwony płaszcz malloreańskiego żołnierza, który dyskretnie wyszedł na pokład za starym mężczyzną i stał teraz opierając się o reling na rufie kilka kroków od nich. - Widzę, że generał Atesca niezmiennie troszczy się o twoje dobre samopoczucie. - Wskazał na mężczyznę, który nie odstępował na krok Belgaratha od czasu, gdy wypłynęli z portu w Rak Verkat. Belgarath rzucił szybkie, pełne oburzenia spojrzenie w kierunku żołnierza. - Głupota - skwitował krótko. - Sądzi, że gdzie płynę, hę? Nagła myśl zaświtała w głowie Gariona. Pochylił się lekko i cicho powiedział: - Wiesz, moglibyśmy się gdzieś wybrać. Mamy tu statek, a statek płynie tam, gdzie go skierujesz; Mallorea czy wybrzeże w Hagga. - To interesujące spostrzeżenie, Belgaracie - zgodził się Silk. - Jest nas czworo, dziadku - zauważył Garion. - Ty, ciocia Pol, ja i Durnik. Jestem 9
pewien, że nie mielibyśmy problemów z przejęciem statku. Wówczas moglibyśmy zmienić kurs i znaleźć się w połowie drogi do Mallorei, zanim Kal Zakath zda sobie sprawę, że nie płyniemy do Rak Hagga. - Im więcej o tym myślał, tym bardziej ekscytował go ten pomysł. - Potem moglibyśmy pożeglować na północ wzdłuż wybrzeży malloreańskich i rzucić kotwicę w jakiejś lagunie lub w zatoce u wybrzeży Camat. Tylko tydzień drogi od Ashaby. Może nawet zdołalibyśmy dotrzeć tam przed Zandramas. - Blady uśmiech pojawił się na jego ustach. - Chciałbym oczekiwać na nią, kiedy tam przybędzie. - To jest możliwe, Belgaracie - odezwał się Silk. - Mógłbyś tego dokonać? Belgarath podrapał się po brodzie myśląc głęboko i mrużąc oczy z powodu sypiącego gęsto śniegu. - W istocie, jest to możliwe - przyznał i spojrzał na Gariona. - Co według ciebie powinniśmy zrobić z tymi malloreańskimi żołnierzami i załogą statku, kiedy już dotrzemy do wybrzeży Camat? Nie zamierzałeś chyba zatopić tej łajby wraz z nimi, co? Tak jak postępuje Zandramas z niepotrzebnymi już ludźmi? - Oczywiście, że nie! - Miło mi to słyszeć, lecz jak zatem zamierzasz powstrzymać ich, by nie pobiegli do najbliższego garnizonu, gdy tylko ich wypuścimy? Nie wiem jak ciebie, ale mnie nie podnieca myśl o całym regimencie malloreańskich wojowników depczącym nam po piętach. Garion spochmurniał. - Chyba o tym nie pomyślałem - przyznał. - Tak właśnie sądziłem. Zwykle lepiej dokładnie przemyśleć sprawę, przeanalizować wszystkie szczegóły, zanim zacznie się działać. W ten sposób unika się wielu kłopotów. - Zgadza się - rzucił Garion czując lekkie zakłopotanie. - Wiem, że się niecierpliwisz, Garionie, lecz niecierpliwość to kiepski dodatek do wnikliwie rozważonego planu. - Chyba już starczy, dziadku - powiedział kwaśno Garion. - A może właśnie powinniśmy udać się do Rak Hagga i spotkać się z Zakathem? Dlaczego Cyradis miałaby skierować nas w ręce Mallorean, zadając sobie wcześniej tyle trudu, by dostarczyć mi Księgę Wieków? Tu chodzi o coś zupełnie innego i nie jestem pewien, czy powinniśmy próbować przerwać bieg zdarzeń, zanim dowiemy się czegoś więcej. Drzwi kajuty otworzyły się nagle i w wejściu pojawił się generał Atesca, dowódca sił malloreańskich okupujących wyspę Verkat. Od czasu gdy zostali przekazani pod jego opiekę, zachowywał się uprzejmie i bardzo poprawnie. Wyraźnie rzucało się w oczy, że zależy mu niezmiernie, by osobiście dostarczyć ich Zakathowi do Rak Hagga. Wysoki, szczupły 10
mężczyzna, przyodziany w jasnopurpurowy mundur udekorowany wieloma orderami, nosił się dumnie i wyniośle, mimo że złamany niegdyś nos sprawiał, że wyglądem przypominał raczej ulicznego awanturnika, a nie generała armii imperialnej. Podszedł do nich krocząc dostojnie po pokrytych na wpół stajałym śniegiem deskach pokładu nie zważając na swe nie- nagannie wypolerowane buty. - Dzień dobry, panowie - pozdrowił ich wykonując przy tym sztywny, wojskowy ukłon. - Ufam, że spaliście dobrze? - W miarę - odparł Silk - Zdaje się, że pada śnieg - stwierdził generał rozglądając się dookoła, a ton jego głosu wskazywał, że mężczyzna sili się na banały jedynie przez grzeczność. - Zauważyłem - odrzekł Silk. - Ila czasu zabierze nam dotarcie do Rak Hagga? - Niedługo dopłyniemy do brzegu, wasza wysokość, a stamtąd jakieś dwa dni drogi do samego miasta. Silk skinął głową. - Czy nie domyślasz się, z jakiego powodu cesarz pragnie nas widzieć? - spytał. - Nic nie mówił - odparł krótko Atesca - a ja stwierdziłem, że niestosownie byłoby pytać. Rozkazał mi tylko, bym was pojmał i sprowadził do Rak Hagga. Mam was traktować możliwie najlepiej, o ile tylko nie spróbujecie uciekać. Jeśli uczynilibyście coś takiego, jego cesarska mość polecił mi przedsięwziąć bardziej stanowcze środki. - Podczas przemowy nie okazywał żadnych emocji. - Mniemam, iż panowie mi wybaczą - powiedział - lecz muszę dopilnować teraz pewnych nie cierpiących zwłoki spraw. - Skłonił się grzecznie i odszedł. - To istna kopalnia informacji, prawda? - zauważył sucho Silk. - Większość Melcenów wprost uwielbia plotkować, z tego delikwenta trzeba wyduszać każde słowo. - Melcen? - zdziwił się Garion. - Nie wiedziałem o tym. Silk przytaknął. - Atesca to melceńskie nazwisko. Kal Zakath posiada pewne szczególne opinie o arystokracji. Oficerom angarackim wcale się to nie podoba, lecz niewiele mogą na to poradzić, o ile chcą zachować swe głowy. W rzeczywistości Gariona nie ciekawiły aż do tego stopnia subtelności malloreańskiej polityki i powrócił do uprzednio omawianej sprawy. - Nie do końca zrozumiałem to, co powiedziałeś, dziadku - odezwał się - o naszej podróży do Rak Hagga. - Cyradis twierdzi, że musi dokonać pewnego wyboru - odparł starzec - a zanim będzie mogła to uczynić, muszą zostać spełnione pewne warunki. Podejrzewam, że twoje spotkanie z Zakathem może stanowić jeden z nich. 11
- Tak naprawdę to nie bardzo jej dowierzasz, co? - Byłem już świadkiem dziwniejszych rzeczy i zawsze z dużym szacunkiem odnoszę się do proroków z Kell. - Nie widziałem w Kodeksie Mrińskim żadnej wzmianki dotyczącej podobnego spotkania. - Ja też nie, ale na świecie istnieje więcej źródeł, nie tylko Kodeks Mrin. Musisz pamiętać, że Cyradis polega na dwustronnych przepowiedniach i jeśli pokrywają się ze sobą, oznacza to, że mówią prawdę. Co więcej Cyradis zna pewne wyrocznie, które są dostępne jedynie prorokom. Bez względu na pochodzenie listy zadań, które muszą być wcześniej wykonane, jestem pewien, że Cyradis nie pozwoli nam dotrzeć do Miejsca, Którego Już Nie Ma, zanim wszystkie punkty zostaną skreślone z tej listy. - Nie pozwoli nam? - zadziwił się Silk. - Nie oceniaj Cyradis zbyt nisko, Silku - ostrzegł Belgarath. - Ta kobieta skupia całą moc, jaką posiadają Dalowie, co oznacza, że prawdopodobnie potrafi dokonywać rzeczy, o jakich nam nawet się nie śniło. Spójrzmy na sprawy z praktycznego punktu widzenia. Gdy rozpoczynaliśmy, byliśmy pół roku w tyle za Zandramas i planowaliśmy wyruszyć niezwykle monotonnym i czasochłonnym szlakiem prowadzącym przez Cthol Murgos, lecz ciągle napotykaliśmy jakieś przeszkody. - I mnie to mówisz? - żachnął się Silk. - Czy to nie zastanawiające, że po tych wszystkich przeszkodach dotarliśmy do wschodniej strony kontynentu przed ustalonym terminem i skróciliśmy dystans dzielący nas od Zandramas do kilku tygodni? Silk zamrugał gwałtownie i jego oczy zamieniły się w dwie ciemne szparki. - To daje do myślenia, nieprawdaż? - Stary mężczyzna szczelniej otulił się płaszczem i rozejrzał dookoła, przyglądając się gęsto opadającym płatkom śniegu. - Wejdźmy do środka - zaproponował. - Tutaj rzeczywiście nie jest zbyt przyjemnie. W oddali u wybrzeży Haggi majaczyły niewyraźne bielejące w gęstej śnieżycy niskie wzgórza. Na granicy wody rozciągały się olbrzymie słone moczary porośnięte brązową trzciną uginającą się obecnie pod ciężarem mokrego, lepkiego śniegu. Drewniany ciemny pomost, pokonując bagnisty obszar, wdzierał się w szerokie morskie rozlewisko tak, że bez kłopotu zeszli z malloreańskiego statku. Przy krańcu pomostu rozpoczynał się biegnący ku wzgórzom szlak poorany koleinami, które wypełniał teraz śnieg. Eunuch Sadi spojrzał nieco nieprzytomnym wzrokiem, gdy zjechali z drewnianego pomostu wprost na grząską ziemię. Pogładził się po ogolonej głowie dłonią o wyjątkowo 12
długich palcach. - Niczym baśniowe skrzydła - uśmiechnął się. - Co takiego? - spytał Silk. - Nigdy nie widziałem śniegu poza jednym wyjątkiem, gdy bawiłem z wizytą w północnym królestwie. Prawdę mówiąc, po raz pierwszy przebywam pod gołym niebem, kiedy pada śnieg. Niezłe uczucie, nieprawdaż? Silk spojrzał na niego kwaśno. - Przy pierwszej sposobności kupię ci sanki - powiedział. Sadi wyglądał na zdumionego. - Przepraszam, Kheldarze, ale co to są sanki? Silk westchnął. - Nieważne, Sadi. Próbowałem żartować. Na szczycie pierwszego wzniesienia ujrzeli dwanaście powbijanych w ziemię pod różnymi kątami krzyży stojących nie opodal drogi. Z każdego zwieszał się szkielet w postrzępionych łachmanach przylepionych do zbielałych kości, z koronami białego puchu dekorującymi czaszki o pustych oczodołach. - Zastanawiające jaka jest tego przyczyna, generale - powiedział łagodnie Sadi wskazując na ponurą dekorację przy drodze. - Polityka, wasza ekscelencjo - odrzekł lakonicznie Atesca. - Jego cesarska mość chce zrazić Murgów do ich króla. Mam nadzieję, że uzmysłowi im, że Urgit jest przyczyną wszelkich nieszczęść. Sadi potrząsnął powątpiewająco głową. - Kwestionowałbym tok rozumowania, którym kieruje się ta szczególna polityka - zaoponował. - Okrucieństwa rzadko przywiązują kogokolwiek do oprawców. Osobiście zawsze preferowałem przekupstwo. - Murgowie są przyzwyczajeni do okrutnego traktowania. - Atesca wzruszył ramionami. - Tylko to naprawdę rozumieją. - Dlaczego nie zdjęto ich i nie pochowano? - spytał Durnik z pobladłą twarzą i głosem przepełnionym oburzeniem. Atesca obdarzył go długim, zdecydowanym spojrzeniem. - Ekonomia, gospodarzu - odparł. - Pusty krzyż niczego nie dowodzi. Gdybyśmy ich zdjęli, musielibyśmy wymienić ich na świeżych Murgów. Po jakimś czasie to staje się nudne i prędzej czy później zaczyna brakować ludzi do ukrzyżowania. Pozostawienie szkieletów doskonale pokazuje, o co nam chodzi, i oszczędza czas. Tymczasem Garion starał się jak mógł, by cały czas znajdować się pomiędzy Ce’Nedrą a ponurą przydrożną lekcją poglądową i oszczędzić jej tym samym odrażającego 13
widowiska. Ona jednak jechała dalej z twarzą, o dziwo, bez wyrazu i obojętnymi, nie widzącymi oczami. Rzucił szybkie, pytające spojrzenie w kierunku Polgary i dostrzegł lekki niepokój malujący się na jej twarzy. Został z tyłu i skierował ku niej swego wierzchowca. - Co się z nią dzieje? - spytał pełnym napięcia szeptem. - Nie jestem do końca pewna, Garionie - odszepnęła. - Czy to kolejny atak melancholii? - Poczuł w żołądku fatalne, chorobliwe mdłości. - Nie sądzę. - Myśląc intensywnie, zmrużyła powieki ciągnąc bezwiednie kaptur swojej niebieskiej peleryny, by zakryć biały lok pośrodku gęstej grzywy włosów. - Będę ją miała na oku. - Co ja mogę zrobić? - Zostań przy niej i spróbuj z nią porozmawiać. Może jej słowa wyjaśnią nam cokolwiek. Ce’Nedra z oporem reagowała na wysiłki Gariona, który starał się zainicjować rozmowę, a jej odpowiedzi już do końca tego śnieżnego dnia miały niewiele lub nie miały wcale związku z jego pytaniami czy spostrzeżeniami. Kiedy krajobraz Haggi zrujnowanej wojną zaczął pogrążać się w wieczornym mroku, generał Atesca zarządził postój i jego żołnierze zajęli się rozstawianiem kilku dużych, zdobnych, purpurowych namiotów po zawietrznej stronie osmalonego ogniem kamiennego muru - pozostałości po spalonej wiosce. - Powinniśmy zawitać w Rak Hagga jutro późnym popołudniem - poinformował ich. - Będziecie nocować w tym dużym namiocie w środku obozowiska. Moi ludzie za chwilę przyniosą wam wieczerzę. A teraz wybaczcie mi... - Skłonił szybko głowę i zawrócił konia, by nadzorować pracę żołnierzy. Kiedy wszystko zostało przygotowane, Garion wraz z przyjaciółmi podjechali do wskazanego przez Atescę namiotu i zsiedli z koni. Silk obserwował, jak strażnicy zajmują pozycję dokoła ich nowego, czerwonego siedliska. - Dobrze by było, gdyby podjął jednoznaczną decyzję - powiedział poirytowanym głosem. - Nie bardzo wiem, co masz na myśli, książę Kheldarze - odezwała się Velvet. - Kto powinien się zdecydować? - Atesca. Jest uosobieniem kurtuazji, ale otacza nas uzbrojonymi po zęby strażnikami. - Wojownicy mogą się tam znajdować, by nas chronić, Kheldarze - zauważyła. - To przecież strefa wojny. - Oczywiście - rzucił sucho. - Krowy też mogłyby latać, gdyby miały skrzydła. 14
- Co za fascynujące spostrzeżenie - zachwyciła się ironicznie. - Lepiej byłoby, gdybyś nie robiła tego za każdym razem. - Czego? - popatrzyła na niego szeroko otwartymi, niewinnymi oczyma. - Nieważne. Wieczerza przygotowana przez żołnierzy Ateski składała się z wojskowych porcji podanych w blaszanych miskach. Miała jednak bezsprzeczną zaletę, była gorąca i niezwykle pożywna. Wnętrze namiotu ogrzewały kosze z węglem, a zwieszające się z sufitu lampy oliwne wypełniały pomieszczenie złotawą poświatą. Umeblowanie nie odbiegało zbytnio od wojskowych norm; stoły, łóżka i krzesła dawały się szybko składać i rozkładać, a podłogę i ściany przyozdobiono malloreańskimi dywanami farbowanymi na intensywnie czerwony kolor. Odstawiwszy pustą miskę, Eriond rozejrzał się ciekawie dookoła. - Zdaje się, że mają słabość do czerwonego koloru, co? - zauważył. - Sądzę, że kojarzy im się z krwią - oświadczył lodowato Durnik. - A oni lubią krew. - Obrócił się i spojrzał chłodno na niemego Totha. - Jeśli skończyłeś wieczerzać, wolelibyśmy, byś odszedł od stołu - powiedział obojętnym głosem. - To nie było zbyt grzeczne, Durniku - zgromiła go Polgara. - Nie próbowałem być grzeczny, Pol. Po pierwsze, nie rozumiem, czemu on musi nam towarzyszyć. Jest zdrajcą. Niech idzie do swoich przyjaciół. Niemy olbrzym wstał od stołu z wyrazem melancholii na twarzy. Podniósł rękę, jakby zamierzał uczynić jeden z gestów, za pomocą których komunikował się z kowalem, lecz Durnik rozmyślnie odwrócił się do niego plecami. Toth westchnął i poczłapał w kąt namiotu, gdzie usadowił się wygodnie. - Garionie - odezwała się nagle Ce’Nedra rozglądając się dookoła z widocznym wyrazem zmartwienia na twarzy. - Gdzie jest moje dziecko? Popatrzył na nią zdumiony. - Gdzie jest Geran?! - krzyknęła przeszywającym głosem. - Ce’Nedro... - zaczął. - Słyszałam jego płacz. Co z nim zrobiłeś? - Nagle porwała się na nogi i zaczęła biegać po namiocie odsłaniając kotary oddzielające miejsca do spania i zrywając koce z łóżek. - Pomóżcie mi! - wrzasnęła. - Pomóżcie mi znaleźć moje maleństwo! Garion podbiegł do niej szybko i złapał za rękę. - Ce’Nedro... - Nie! - krzyknęła do niego. - Ukryłeś go gdzieś! Puść mnie! - Uwolniła się z uchwytu 15
i zaczęła przewracać meble w desperackim poszukiwaniu, zawodząc niezrozumiale. Garion ponownie spróbował ją powstrzymać, lecz tym razem syknęła wyciągając palce niczym szpony ku jego oczom. - Ce’Nedra! Przestań! Minęła go zwinnie i wypadła z namiotu w ramiona śnieżnej nocy. Kiedy Garion odsłonił kotarę i wybiegł na zewnątrz, drogę zagrodził mu ubrany w czerwony płaszcz malloreański żołnierz. - Ty! Wejdź do środka! - warknął zatrzymując Gariona drzewcem włóczni. Patrząc ponad ramieniem strażnika ujrzał, jak Ce’Nedra szamoce się z innym żołnierzem. Bez namysłu wymierzył potężne uderzenie pięścią w twarz powstrzymującego go dryblasa, który zatoczył się i upadł. Garion skoczył do przodu, lecz nagle poczuł, że z tyłu schwyciło go z tuzin rąk. - Zostaw ją! - wrzasnął do strażnika, który z widocznym na twarzy okrucieństwem wykręcał rękę królowej. - Wracajcie do namiotu - szczeknął szorstki głos i Garion został powleczony w kierunku wejścia. Żołnierz, który trzymał Ce’Nedrę, na wpół niósł, na wpół popychał ją w tym samym kierunku. Garion opanował się z wysiłkiem. - Tego już za wiele! - krzyknęła Polgara stojąc u wejścia do namiotu. Żołnierze zatrzymali się spoglądając niepewnie po sobie, nieco przestraszeni stanowczą postawą kobiety. - Durniku! - zawołała. - Pomóż Garionowi wprowadzić Ce’Nedrę. Garion otrząsnął się z powstrzymujących go rąk i wraz z Durnikiem odebrali żołnierzowi szamoczącą się małą królową, po czym skierowali się do wnętrza namiotu. - Sadi - powiedziała Polgara, gdy Durnik i Garion weszli do środka prowadząc między sobą Ce’Nedrę. - Czy masz w twojej torbie oret? - Oczywiście, lady Polgaro - odparł eunuch - ale czy jesteś pewna, że w rym przypadku oret będzie odpowiedni? Ja skłaniałbym się raczej do zastosowania naladium. - Sądzę, że mamy tu do czynienia z czymś poważniejszym niż przypadek zwykłej histerii, Sadi. Chcę coś na tyle silnego, by mieć pewność, że nie zbudzi się, jak tylko się odwrócę. - Jak sobie życzysz, lady Polgaro. - Przemierzył dostojnym krokiem wyłożoną dywanem podłogę, otworzył czerwoną sakwę i wyjął z niej flakonik ciemnoniebieskiego płynu. Następnie podszedł do stołu, wziął kubek z wodą i spojrzał pytająco na kobietę. Zmarszczyła brwi. 16
- Niech będą trzy krople - zdecydowała. Rzucił ku niej lekko zdumione spojrzenie, po czym ponuro odmierzył zaproponowaną dawkę. Po kilku chwilach połączonymi siłami udało im się zmusić Ce’Nedrę do wypicia zawartości kubka. Przez jakiś czas łkała i szarpała się, lecz jej opór słabł stopniowo, podobnie zresztą jak płacz. W końcu zamknęła oczy wydając przy tym głębokie westchnienie, a po chwili jej oddech stał się miarowy. - Zanieśmy ją do łóżka - powiedziała Polgara prowadząc ich do jednego z zasłoniętych kotarą pomieszczeń. Garion wziął na ręce drobniutkie ciało śpiącej żony i podążył za Polgarą. - Co się z nią dzieje, ciociu Pol? - zapytał, położywszy ją delikatnie na łóżku. - Nie jestem pewna - odparła Polgara przykrywając Ce’Nedrę szorstkim, żołnierskim kocem. - Potrzebuję więcej czasu, by postawić diagnozę. - Co możemy uczynić? - Niewiele, póki znajdujemy się w drodze - przyznała szczerze. - Będziemy przedłużać jej sen aż do Rak Hagga. Kiedy znajdziemy się w lepszych warunkach, będę mogła nad tym popracować. Zostań przy niej. Chcę przez chwilę porozmawiać z Sadim. Garion usiadł zmartwiony przy posłaniu, delikatnie ujął maleńką dłoń żony, podczas gdy Polgara wyszła, by porozmawiać z eunuchem o medykamentach znajdujących się w jego torbie. Wnet wróciła zasłaniając za sobą kotarę. - Ma większość z tego, co potrzebuję. - poinformowała cicho. - Resztę uda mi się jakoś zdobyć. - Dotknęła ramienia Gariona i pochyliła się. - Właśnie przyszedł generał Atesca - szepnęła mu do ucha. - Chce się z tobą widzieć. Nie wdawałabym się w szczegóły przyczyny ataku Ce’Nedry. Nie jesteśmy pewni, ile wie o nas Zakath, a Atesca z pewnością zda relację ze wszystkiego, co się tu dzieje, więc uważaj na każde słowo. Chciał zaprotestować. - Nic tu nie pomożesz, Garionie, a oni tam cię potrzebują. Ja przy niej zostanę. - Czy często przytrafiają jej się podobne ataki? - Atesca właśnie zadawał pytanie, gdy Garion wyłonił się zza kotary. - Jest bardzo wrażliwa - odrzekł Silk. - Czasem pewne okoliczności wywołują podobne reakcje. Polgara wie, co czynić w takich wypadkach. Atesca zwrócił się do Gariona. - Wasza królewska mość - powiedział chłodnym głosem. - Nie pochwalam faktu, iż zaatakowałeś moich żołnierzy. 17
- Wszedł mi w drogę, generale - odparł Garion. - Nie sądzę, bym go zbytnio poturbował. - Obowiązują pewne zasady, wasza wysokość. - Zgadza się - potwierdził Garion. - Proszę przekazać moje przeprosiny temu człowiekowi, lecz poradzić mu także, żeby nie wtrącał się w moje sprawy, szczególnie gdy dotyczą mojej żony. Doprawdy nie lubię krzywdzić ludzi, ale mogę uczynić wyjątek, gdy jestem do tego zmuszany. Z oczu Ateski powiało chłodem, a Garion odwzajemnił to spojrzenie. Przez dłuższą chwilę mierzyli się wzrokiem. - Z całym szacunkiem, wasza wysokość - odezwał się w końcu Atesca - nie nadużywaj więcej mojej gościnności. - Zgoda, jeśli okoliczności na to pozwolą, generale. - Powiem moim ludziom, by przygotowali lektykę dla twojej żony - rzekł Atesca. - Wyruszamy wczesnym rankiem. Skoro królowa jest chora, powinniśmy jak najszybciej dowieźć ją do Rak Hagga. - Dziękuję, generale - odparł Garion. Atesca skłonił się chłodno, po czym odwrócił się i wyszedł. - Co o tym sądzisz, Belgarionie? - zamruczał Sadi. - Teraz rzeczywiście znajdujemy się w mocy Ateski. Garion chrząknął. - Nie podobało mi się jego stanowisko. - Spojrzał na Belgaratha i dostrzegł na jego twarzy cień niezadowolenia. - No i co? - spytał. - Nic nie mówiłem. - Nie musiałeś. Słyszałem twoje myśli w trakcie naszej podróży. - A zatem nie muszę tego mówić, prawda? Następny poranek obudził ich przenikliwym chłodem, lecz przynajmniej przestało padać. Garion jechał u boku lektyki, na której spoczywała Ce’Nedra. Jego twarz wyraźnie odzwierciedlała troski i zmartwienia. Szlak, którym podążali, wiódł na północny zachód przecinając wiele spalonych wsi i zniszczonych miast. Ruiny pokrywała gruba warstwa mokrego śniegu z zeszłego dnia, a zgliszcza otaczał posępny pierścień krzyży i słupów przy stosach. Około południa, gdy dotarli na szczyt wzgórza, ujrzeli szare jak ołów jezioro Hagga rozciągające się daleko na północ i na wschód. Przy bliższym brzegu wyrastało duże, otoczone murami miasto. 18
- Rak Hagga - odezwał się Atesca z wyraźną ulgą w głosie. Zjechali ze zbocza i skierowali się ku miastu. Od strony jeziora wiał rześki wiatr smagający ich twarze i targający ich płaszcze i końskie grzywy. - W porządku - rzucił Atesca przez ramię do swych łudzi. - Uformujemy teraz szyk i postaramy się sprawić wrażenie oddziału żołnierzy. - Odziani w czerwone płaszcze Malloreanie ustawili konie w dwuszeregu i wyprostowali się w siodłach. Mury Rak Hagga w wielu miejscach zostały naruszone, szczególnie ich górne części były poodłupywane i poznaczone śladami po strzałach o stalowych grotach. Ciężka brama została roztrzaskana w czasie ostatecznego ataku na miasto i teraz z przeżartych rdzą, żelaznych zawiasów zwieszały się kawałki drewna. Strażnicy stojący przy wrotach zasalutowali zgrabnie, gdy Atesca wjeżdżał do miasta. Zniszczone kamienne domy świadczyły o zajadłości walk toczących się na ulicach miasta. Wiele budynków miało zawalone dachy, połamane i osmalone okiennice wpatrujące się w ulice wybrukowane kamieniami. Grupa ponurych Murgów ciągnących za sobą pobrzękujące łańcuchy pracowała przy usuwaniu kamieni z brudnych ulic pod czujnymi spojrzeniami stojących w pewnym oddaleniu malloreańskich żołnierzy. - Wiecie co? - odezwał się Silk. - Po raz pierwszy widzę, jak Murgowie naprawdę pracują. Nawet nie przypuszczałem, że wiedzą, jak to się robi. Kwaterę główną armii malloreańskiej w Cthol Murgos stanowił duży, imponujący budynek z żółtej cegły usytuowany w pobliżu centrum miasta. Przed nim rozciągał się szeroki, zaśnieżony plac. Do głównego wejścia prowadziły kamienne schody, a po obu ich stronach stali rzędem malloreańscy żołnierze. - Była rezydencja Wojskowego Rządu Murgów w Hagga - zauważył Sadi, gdy zbliżyli się do budynku. - Byłeś tu wcześniej? - spytał Silk. - W młodości - odparł Sadi. - Rak Hagga zawsze uchodziło za centrum handlu niewolnikami. Atesca zsiadł z konia i zwrócił się do jednego z oficerów. - Kapitanie - powiedział - każ swoim ludziom wnieść lektykę królowej i powiedz, by bardzo uważali. Gdy pozostali zsiadali z wierzchowców, ludzie kapitana odwiązali lektykę od siodeł dwóch koni, które ją wiozły, po czym ostrożnie wnieśli ją po schodach odprowadzani bacznym spojrzeniem generała Ateski. Wewnątrz w ogromnym holu siedział mężczyzna o skośnych oczach i aroganckim 19
wyglądzie, ubrany w kosztowny, szkarłatny mundur. Pod ścianą stał rząd krzeseł, które okupowali wyraźnie znudzeni urzędnicy. - W jakiej sprawie? - zapytał obcesowo oficer za stołem. Na twarzy Ateski nie drgnął najmniejszy mięsień, gdy w milczeniu wpatrywał się w nieprzyjemnego oficera. - Pytam, w jakiej sprawie? - Czy zmienił się regulamin, pułkowniku? - spytał Atesca złudnie łagodnym głosem. - Czy nie wstajemy już w obecności przełożonego? - Jestem zbyt zajęty, żeby skakać na równe nogi przed każdym melceńskim urzędnikiem z dalej położonych okręgów - stwierdził pułkownik. - Kapitanie - Atesca zwrócił się do swego oficera na pozór obojętnym głosem - jeśli ten pułkownik w przeciągu dwóch uderzeń serca nie będzie na nogach, będzie pan tak miły i odetnie mu głowę. - Tak jest - odpowiedział kapitan sięgając po miecz; zdumiony pułkownik już zrywał się ze stołka. - Dużo lepiej - pochwalił Atesca. - A teraz zacznijmy od początku. Czy przypadkiem pamiętamy, jak się salutuje? Pułkownik zasalutował przepisowo, choć jego twarz przyoblekła biel podobna do śniegu. - Doskonale. Jeszcze zrobimy z ciebie żołnierza. A zatem jedna z osób, które eskortowałem, notabene wysoko urodzona dama, zachorowała w czasie podróży. Chcę, by natychmiast przygotowano dla niej ciepły, wygodny pokój. - Panie - zaprotestował pułkownik. - Nie jestem upoważniony do załatwiania takich spraw. - Kapitanie, proszę jeszcze nie chować miecza. - Ależ generale, podobne decyzje są podejmowane przez dworzan jego cesarskiej wysokości. Będą oburzeni, jeśli przekroczę swe kompetencje. - Wyjaśnię to jego cesarskiej mości, pułkowniku - powiedział Alesca. - Sytuacja jest trochę niecodzienna, lecz jestem pewiem, że jego wysokość zrozumie. W oczach pułkownika malowało się niezdecydowanie. - Wykonać, pułkowniku! Natychmiast! - Niezwłocznie się tym zajmę, generale - odparł pośpiesznie. - Za mną - rzucił do żołnierzy trzymających lektykę Ce’Nedry. Garion bezwiednie podążył za nimi, lecz Polgara przytrzymała go stanowczo za ramię. - Nie, Garionie. Ja z nią pójdę. Nie możesz tu nic pomóc, a sądzę, że Zakath będzie 20
chciał z tobą porozmawiać. Uważaj na to, co będziesz mówił. - Wypowiedziawszy te słowa, ruszyła korytarzem za lektyką królowej. - Widzę, że w społeczeństwie malloreańskim nadal występują pewne tarcia - odezwał się Silk do generała Ateski. - Angarakowie - mruknął Atesca. - Czasami mają trudności w zetknięciu z nowoczesnym światem. Proszę mi wybaczyć, książę Kheldarze. Pragnę poinformować jego wysokość o naszym przybyciu. - Podążył ku wypolerowanym drzwiom na drugim końcu holu i wrócił, zamieniwszy kilka słów z jednym ze strażników. - Właśnie informują cesarza o naszym przybyciu - powiedział. - Spodziewam się, że przyjmie nas za kilka minut. Ujrzeli, jak zbliża się do nich pucułowaty, łysy mężczyzna odziany w skromną, lecz niewątpliwie kosztowną brązową szatę ozdobioną ciężkim złotym łańcuchem, który zwieszał mu się z szyi. - Atesca, drogi przyjacielu - powitał generała. – Doszły mnie słuchy, że stacjonujesz w Rak Verkat. - Mam pewną sprawę do cesarza, Bradorze. Co porabiasz w Cthol Murgos? - Wyczekuję bez końca - odparł pucołowaty mężczyzna. - Od dwóch dni próbuję dostać się do Kal Zakatha. - Kto opiekuje się interesami? - Załatwiłem to tak, że interes kręci się mniej więcej sam - odrzekł Brador. - Raport, który mam dla jego wysokości, jest na tyle ważny, że zdecydowałem się doręczyć go osobiście. - Jakaż to sprawa może być tak przełomowa, że oderwała szefa Biura Spraw Wewnętrznych od wygód w Mal Zeth? - Sądzę, że nadszedł czas na naszą cesarską miłość, by wyrwać się od radości życia w Cthol Murgos i powrócić do stolicy. - Zważaj na słowa, Bradorze - poradził Atesca z lekkim uśmiechem. - Wychodzą z ciebie melceńskie uprzedzenia. - W domu robi się niewesoło, Atesca - stwierdził poważnie Brador. - Naprawdę muszę porozmawiać z cesarzem. Czy mógłbyś mi w tym pomóc? - Zobaczę, co da się zrobić. - Dziękuję, przyjacielu - powiedział Brador ściskając mocno dłoń generała. - Los imperium może zależeć od tego, czy uda mi się przekonać Zakatha, by powrócił do Mal Zeth. - Generale Atesca - powiedział podniesionym głosem jeden z uzbrojonych we włócznie strażników stojących przy polerowanych drzwiach - jego cesarska mość przyjmie 21
teraz ciebie i twoich więźniów. - Świetnie - odparł Atesca ignorując złowrogo brzmiące słowo „więźniów”. Spojrzał na Gariona. - Cesarz z pewnością nie może się doczekać waszej mości - zauważył. - Zwykle na audiencję czeka się tygodniami. Wejdźmy do środka. 22
Rozdział II Kal Zakath, cesarz niezmierzonej Mallorei, siedział na wyściełanym czerwonym suknem tronie znajdującym się na końcu surowej komnaty. Mężczyzna miał na sobie skromną, niczym nie ozdobioną białą szatę. Garion orientował się, że człowiek ten dobiegał czterdziestki, choć jego wygląd wcale na to nie wskazywał; włosów nie przyprószył jeszcze ślad siwizny, a na twarzy nie widniała najmniejsza zmarszczka. W oczach tliło się jednak znużenie; nie błyszczały radośnie, a wręcz przeciwnie, okazywały wyraźny brak zaintere- sowania życiem. Najzwyklejszy, zwinięty w kłębek łaciaty kot spoczywał mu na kolanach z zamkniętymi oczyma mrucząc z zadowoleniem. W odróżnieniu od wielkiego władcy stojący rzędem pod ścianą żołnierze mieli na sobie cenne, stalowe napierśniki obficie zdobione złotem. - Panie - zaczął generał Atesca wykonując głęboki ukłon - mam zaszczyt przedstawić ci jego królewską mość, Belgariona króla Rivy. Garion pochylił lekko głowę, a Zakath odwzajemnił mu gest powitania. - Już dawno powinno dojść do tego spotkania, Belgarionie - odezwał się głosem równie martwym jak spojrzenie jego oczu. - Twoje czyny wstrząsnęły światem. - Ty również zrobiłeś pewne wrażenie, Zakacie. - Jeszcze przed wyjazdem z Rak Verkat Garion postanowił sobie, że nie będzie używał absurdalnego malloreańskiego tytułu „Kal”. Słaby uśmiech zabłąkał się w kącikach ust Zakatha. - Aha - powiedział tonem wskazującym na to, że przejrzał Gariona. Skinął głową ku pozostałym przybyszom i uwagę jego przykuł rozczochrany, niedbale ubrany dziadek Gariona. - O, ty zapewne jesteś Belgarath - zauważył. - Trochę zaskakuje mnie twój zwyczajny wygląd. Wszyscy Grolimowie z Mallorei zgodnie twierdzą, że masz sto stóp wzrostu, a możliwe, że nawet dwieście, rogi i rozwidlony ogon. - Jestem w przebraniu - odparł zuchwale Belgarath. Zakath zachichotał, choć ten niemalże mechaniczny dźwięk nie miał wiele wspólnego ze szczerym rozbawieniem. Rozejrzał się, lekko marszcząc brwi. - Zdaje się, że nie wszystkie osoby są obecne - powiedział. - Królowa Ce’Nedra zachorowała w czasie podróży, wasza wysokość - poinformował go Atesca. - Lady Polgara opiekuje się nią. - Zachorowała? Czy to coś poważnego? 23
- W tym momencie trudno to stwierdzić, wasza cesarska mość - odparł obłudnie Sadi - ale uraczyliśmy ją pewnymi lekami i wierzymy w umiejętności lady Polgary. Zakath spojrzał na Gariona. - Powinieneś poinformować mnie wcześniej, Belgarionie. Wśród mojej świty mam pewną dalasańską uzdrowicielkę o wyjątkowych zdolnościach. Natychmiast poślę ją do komnaty królowej. W tej chwili zdrowie twojej żony jest najważniejsze. - Dziękuję - odparł Garion ze szczerą wdzięcznością. Zakath pociągnął za sznur od ukrytego dzwonka i wydał odpowiednie instrukcje służącemu, który pojawił się prawie natychmiast. - Siadajcie, proszę - rzekł cesarz. - Nie przykładam zbyt wielkiej wagi do ceremoniałów. - Kiedy strażnicy pośpiesznie podsuwali im krzesła, śpiąca na kolanach Zakatha kotka uchyliła lekko powieki i spojrzała złotymi oczyma na nowo przybyłych. Następnie wstała, wygięła grzbiet w charakterystyczny łuk ziewając przy tym głęboko. Zeskoczyła ciężko na podłogę mrucząc głośno i ruszyła kołysząc się na boki, by powąchać palce stóp Erionda. Zakath spoglądał lekko zdumionym wzrokiem, jak ciężarna kotka z trudem stąpa po dywanie. - Jak widzicie, moja kotka znowu mnie zdradza. - Westchnął z ironicznym zrezygnowaniem. - Niestety zdarza się to dość często, a ona nigdy nie okazuje najmniejszego poczucia winy. Kotka wskoczyła Eriondowi na kolana, ułożyła się wygodnie i zaczęła mruczeć z zadowoleniem. - Wyrosłeś, chłopcze - odezwał się Zakath do młodego mężczyzny. - Czy nauczono cię już ludzkiej mowy? - Podłapałem kilka słów, Zakacie - odparł Eriond spokojnym głosem. - Pozostałych znam przynajmniej ze słyszenia - kontynuował Zakath. - Z Durnikiem spotkaliśmy się na równinach Mishrak ac Thul. Słyszałem oczywiście o margrabinie drasańs- kiego wywiadu Liselle i księciu Kheldarze, który za wszelką cenę stara się zostać najbogatszym człowiekiem świata. Wdzięczne dygnięcie Velvet nie dorównywało wykwintnością majestatycznemu ukłonowi Silka. - A tu, oczywiście - ciągnął dalej cesarz - mamy Sadiego, głównego eunucha w pałacu królowej Salmissry. Sadi ukłonił się z wdziękiem. - Muszę przyznać, wasza wysokość, że jesteś niesłychanie dobrze poinformowany - odezwał się kontraltem. - Rozpoznałeś nas wszystkich, jakbyś czytał otwartą księgę. 24
- Szef mojego wywiadu stara się informować mnie na bieżąco, Sadi. Może nie jest on równie utalentowany co nieoceniony Javelin, ale orientuje się w większości spraw dziejących się na świecie. Wspominał nawet o tym olbrzymie stojącym w rogu, ale do tej pory nie udało mi się poznać jego imienia. - Nazywa się Toth - pomógł Eriond. - Jest niemową, a więc my musimy być jego ustami. - Do tego Dal - zauważył Zakath. - Niezwykle ciekawy zbieg okoliczności. Garion przypatrywał się z uwagą cesarzowi. Pod płaszczykiem dwornej, układnej uprzejmości wyczuwał subtelne badanie. Za leniwym powitaniem, nie będącym na pozór niczym więcej niż kurtuazyjnym sposobem rozluźnienia atmosfery, kryło się coś głębszego. Odniósł niejasne wrażenie, że Zakath po kolei sprawdza każdego z nich. Cesarz wyprostował się. - Otaczasz się interesująco dobranym towarzystwem, Belgarionie - powiedział. - Znajdujesz się daleko od domu. Ciekaw jestem, jakie są przyczyny twego pobytu w Cthol Murgos. - Obawiam się, że to osobista sprawa, Zakacie. Cesarz uniósł delikatnie jedną brew. - W obecnych okolicznościach, Belgarionie, trudno uznać tę odpowiedź za satysfakcjonującą. Nie mogę pogodzić się z myślą, że sprzymierzyłeś się z Urgitem. - Czy uwierzysz mi na słowo, że tak nie jest? - Nie uwierzę, dopóki nie dowiem się czegoś więcej na temat twojej wizyty w Rak Urga. Urgit podążył tam nagle, niewątpliwie w twoim towarzystwie, pojawiając się równie szybko i niespodziewanie na równinach Morcth, gdzie wraz z młodą kobietą wyprowadzili swoje wojska z zasadzki, którą długo i misternie przygotowywałem. Przyznasz, że to szczególny zbieg okoliczności. - Wygląda to zupełnie inaczej, gdy patrzy się z praktycznego punktu widzenia - odparł Belgarath. - To ja zadecydowałem, by zabrać Urgita. Dowiedział się, kim jesteśmy, a nie chciałem, by armia Murgów deptała nam po piętach. Murgowie nie są zbytnio błyskotliwi, lecz czasami potrafią skutecznie popsuć szyki. Zakath wyglądał na zdumionego. - On był waszym więźniem? Belgarath wzruszył ramionami. - Można to tak ująć. Cesarz zdobył się na wymuszony uśmiech. - Gdybyście oddali go w moje ręce, spełniłbym prawie każde wasze życzenie. Dlaczego puściliście go wolno? 25