IXENA

  • Dokumenty1 316
  • Odsłony256 814
  • Obserwuję204
  • Rozmiar dokumentów2.2 GB
  • Ilość pobrań148 451

Podróż na Księżyc - antologia

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.4 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

IXENA
EBooki
FANTASTYKA

Podróż na Księżyc - antologia.pdf

IXENA EBooki FANTASTYKA Antologie
Użytkownik IXENA wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 225 stron)

POLSKA NOWELA FANTASTYCZNA WYDAWNICTWA „ALFA”, WARSZAWA 1984 R.

Opracowanie graficzne Andrzej Pągowski Noty o autorach Stefan Otceten Redaktor Marek S. Nowowiejski Redaktor techniczny Ewa Guzenda Copyright by Wydawnictwa ALFA, Warszawa 1984 ISBN 83-7001-037-7 (całość) ISBN 83-7001-040-7 (Podróż na Księżyc) Wydawnictwa ALFA, Warszawa 1984 Wyd. I. Nakład 60.000+250 egz. Ark. wyd. 13,5. Ark. druk. 14,0. Druk. Łódzka Drukarnia Dziełowa. Zam. nr 788/1100/84. T-66. Cena 120.-

Przedmowa Księżyc, wierny naszego planety towarzysz, od najdawniejszych czasów zwracał na siebie uwagę mieszkańców ziemi, a duch ludzki ułudnym przeczuciem nakłaniaj się ku wierze, że jako wszędy w przy- rodzie jest życie, to ono znajdować się musi i na sąsiednim nam ciele niebieskim. Wynikiem nieodzownym tej wiary było przypuszczenie na księżycu istot myślących, a mnogie pozostałe ślady dowodzą, że już przed pięciu tysięcy laty mądrzy Egipcjanie lubili się pieścić tą ideą o sąsiadach księżycowych jak najulubieńszym kwiatem poezji. Poeci żadnego narodu i żadnej religii o tym nie wątpili, że są ludzie na księżycu, którzy do nas tęsknią tak jak my do nich, ale świat pro- zaiczny nie wierzył poetom i, po otrzymaniu stanowczej w tej mierze odpowiedzi, udano się do astronomów. Odpowiedź, wbrew ogólnemu życzeniu i oczekiwaniu, wypadła przecząco i w tych słowach: „Księżyc nie ma atmosfery, a bez powietrza nie ma życia.” Nielitościwy ten wyrok nauki zburzył najmilsze rozkołysanej wy- obraźni rojenia. Lecz uczuciowi ludzie nie mogli się wyrzec niepowrotnie owych po- nętnych marzeń o pobratymcach na tym ciele niebieskim, które tak mile przyświeca młodości naszej i jest powiernikiem naszych najskryt- szych myśli, uczuć i czynów. Szczęściem, że nad uczonych pedantów są jeszcze uczeńsi obserwa- torowie i że tymczasem optycy wynaleźli doskonalsze instrumenta. Na dwóch odległych punktach ziemi pracowali jednocześnie dwaj szlachetni astronomowie nad dowiedzeniem ludzkości niezbitymi do- wodami, że księżyc posiada atmosferę, że skład naturalny podobny jest do naszego planety i że można tam przypuszczać zbliżony do na- szego byt organiczny. Tymi uczonymi byli Pan Pompolio de Luppis w Ferrarze i Pan Dö- ller w Pułtawie. 5

Bóg raczył pobłogosławić ich pracy. Już nie ma wątpliwości, że księżyc posiada atmosferę, rzeki, morza, góry, wulkany, a zatem zapewne i wegetację, zwierzęta i ludzi. My sami, którzy ogłaszamy ten opis podróży, odbytej na księżyc przez ziomka i kolegę, już od bardzo dawna wiedzieliśmy, że księżyc ma atmosferę i istoty rozumem obdarzone w niej mieszkające, a wie- dzące, że my istniejemy i do nich tęsknimy, i jeśli wstrzymaliśmy się z ogłoszeniem tej podróży, to tylko dlatego, żeśmy chcieli, żeby tymcza- sem surowa nauka dowiodła możliwości ludzi na księżycu. Teraz dopiero wystąpić możemy z ogłoszeniem wycieczki, odbytej przez lekarza polskiego, jeszcze żyjącego, wcale się nie wystawiając na czynione nam nieraz przez czujnych i nieprzychylnych krytyków za- rzuty, jakobyśmy naszymi podróżami naokoło ziemi, w obłokach i na księżycu urągali si$ z łatwowierności publicznej. Najnowsze wydoskonalenia żeglugi nadpowietrznej dają śmiałym turystom nadzieję bezpośredniego dosięgnienia księżyca i porozumie- nia się bliższego z jego zacnymi mieszkańcami. Pan Gavarni 1 zaręcza, że byle miał powietrze w aparacie do oddychania, będzie się mógł swo- im balonem na inne dostać planety, a najłatwiej na nasz księżyc, odle- gły tylko o mil pięćdziesiąt tysięcy. Przyjąwszy bieg balona, tak jak to już obliczano w podróży Pana Gavarni do Algieru, po trzynaście mil na godzinę, potrzeba by tylko niespełna roku na przeprawę do księży- ca i na przekonanie się, czy istotnie Pan Cyrano de Bergerac i doktor Serafin Boliński na nim przebywali. Warszawa, d. 12 lutego 1857 Dr T. T. 1 Kto przeczytał z uwagą naszą Maskaradę w obłokach czyli podróż nadpo- wietrzną nad morze północne, wyszlą dwa lata temu w „Gazecie Codziennej” i osobno w Wilnie, ten przyzna, żeśmy przewidzieli i przepowiedzieli wynala- zek Pana Gavarni. (Powyższy tekst zaczerpnięto z książki Teodora Tripplina Podróż po księżycu odbyta przez Serafina Balińskiego).

XVII w. Nie chcę wcale przyznawać sobie tego artykułu, zmieni- łem w nim tylko kilka zastarzałych wyrazów, z resztą zaś przepisałem je dosłownie z rękopismu znalezionego w bi- bliotece jednego z najbogatszych opactw niemieckich. Data tego rękopismu jest w r. 1630. Nic tak nie zdoła po- niżyć naszej pychy, jak te mądre zasady rządu w ludach, które zowiemy barbarzyńskimi dlatego, że je tak wielka od nas przestrzeń dzieli. Widać u nich mądrość bez chełp- liwości, uległość bez przymusu, zamożność bez przepychu, uczciwość bez słabości, słowem: cnotę równie stałą jak po- myślność, którą ona tworzy i utrzymuje między nimi. Nie- stety! Czemuż cnota i szczęście ludzkie znajduje się tylko w krajach nieznanych i nieprzystępnych. (przestroga względem następującej rozmowy - przypisek Stanisława) Żałowałbym podróży mojej tak niebezpiecznej do Indii, gdybym z niej nie odniósł jednej korzyści, która wszystkie moje wynagrodziła cier- pienia; nabyłem bowiem nowych wiadomości, które, jak się spo- dziewam, równie będą pożyteczne dla publiczności, jak były dla mnie. Zostawując innym podróżnym zwyczaj opowiadania wszystkich przy- gód długiej i niebezpiecznej podróży, powiem tu tylko: że kiedy 7

znajdowaliśmy się w wysokości 52° i 14° stopnia szerokości południo- wej, wiatr gwałtowny i południowo-wschodni spędził nasz okręt zupeł- nie z drogi i zaniósłszy do nieznanych brzegów, rozbił o skałę. Ja sam tylko uszedłem zatonienia; pasując się czas jakiś z bałwanami morskimi, dostałem się szczęśliwie na ląd, a postrzegłszy w pewnym oddaleniu dosyć porządną wieś, poszedłem w tę stronę w celu otrzymania pomocy i ratunku. Wkrótce otoczyli mię mieszkańcy, przypatrując mi się z niezmiernym podziwieniem, z którego, wniosłem, że wyspa ta była niedostępną dla cudzoziemców. Zaczęli do mnie wszyscy razem mówić; nie mogąc odpo- wiedzieć, starałem się gestami dać im poznać moje położenie, z których łatwo wnieśli, że z odległych krajów przybywam, żem się rozbił na mo- rzu i te nareszcie proszę ich o pomoc i przytułek. Zdawali się wszyscy użalać nad moim nieszczęściem i wzrokiem litośnym zachęcać wza- jemnie do dania mi pomocy; gdy wtem zbliżył się do mnie ich naczelnik, a wziąwszy za rękę zaprowadził do swego domu, gdzie mię z wszelkimi przyjęto względami i opatrzono w to wszystko, co było potrzebnym do przywrócenia zdrowia i wypocznienia po trudach. Przepędziłem u nich cały miesiąc. Wieś ta stała w przyjemnym bar- dzo położeniu, powietrze było czyste i pogodne; widząc zaś jedność, jaka między mieszkańcami panowała, można by sądzić, że jedną tylko skła- dali rodzinę. Dwie szczególniej rzeczy zastanowiły mnie przez swą uży- teczność. Były to dwa gmachy, z których jeden służył za skład zboża na przypadek nieurodzaju zachowanego, w drugim zaś był szpital przez- naczony dla ubogich miejscowych, utrzymywany kosztem gminy. Uwielbiałem te dwa użyteczne zakłady, które zasłaniały kraj od głodu i przeszkadzały żebractwu, a następnie rozpuście i próżniactwu, niewiele kosztowały gminę, a ich korzyści nieskończenie wynagradzały ciężar umiarkowany, jakim każdego mieszkańca, stosownie do jego zamożnoś- ci, dotykały. Byłem w tym kraju tak nadzwyczajnym przedmiotem, że przysłano rozkaz zaprowadzenia mię do stolicy, w której król przesiadywał. Przez całą drogę widziałem grunta dobrze uprawiane, wszędzie okazywała się zamożność, na wszystkich twarzach widać było radość i swobodę, wszę- dzie postrzegałem otwartość i ludzkość, wszędzie wreszcie okazywała się rządność i porządek, będące oznaką mądrości rządu oświeconego i sta- łego w przyjętych raz zasadach. Po trzytygodniowym tam pobycie przybyłem do stolicy. Miasto to by- ło ogromne, ulice w nim czyste, szerokie i otwarte, domy prywatne wy- godne lecz proste, wspaniałość zaś i okazałość jedynie dla gmachów 8

publicznych zostawioną była. Gmachy te w odmiennym guście od naszej architektury, lecz w prostszym i szlachetniejszym stawiane, wykazywały wielkość geniuszu założyciela. Jeden z tych gmachów przeznaczony był dla młodzieży krajowej wszelkiego stanu. Rząd utrzymywał w niej swoim kosztem biegłych nau- czycieli do nauk i kunsztów, i ci uczniowie, którzy nie byli w stanie płacić za siebie, byli wychowywani z równym staraniem jak ci, którzy płacili. Ta jednakże opłata tak była niską, że rzadko kto uskutecznić jej nie mógł. Nie uczono w tej szkole żadnych cudzoziemskich języków, te tylko nauki i kunszta były w niej objęte, które mogą być użyteczne dla pańs- twa; dlatego też wychodzili z niej zawsze obywatele zdolni z honorem służyć ojczyźnie i artyści doskonali w swoim powołaniu. Nie było w pań- stwie nigdzie ludzi niezdatnych, na urzędach lub w rzemiosłach, którymi się trudnili, nie widać było nigdzie ludzi nieużytecznych dla społeczności przez swą niezdolność lub nieczynność. Praca stała się miłą przez nałóg, ponieważ zaś każdy był wychowany w powołaniu, jakie pełnił, każdy też z ochotą w nim pracował. Rodzice nie mogli rozrządzać powołaniem dzieci; zależało to od gustu ich samych, a do czegóż nie doprowadzi gust dobrze kierowany? Na trzeci dzień po moim przybyciu przedstawiono mnie poważnemu człowiekowi, który mi się zdawał być braminem, ze znajomością i obo- wiązkiem prawa łączącym obowiązki kapłańskie. Postrzegłem w nim wielką chęć do rozmawiania ze mną; jakoż poruczył jednemu z swoich przybocznych, żeby mię uczył języka krajowego. Jest to język najłatwiej- szy do nauczenia się, prosty, bez ozdób i mało ma słów, które nadto nie odmieniają swego zakończenia; we trzy miesiące mogłem już nim dosta- tecznie mówić. Bramin chciał mię naprzód obznajomić z swoją religią i oświadczył, że moja wiara nie jest mu obcą. - Niedawno - rzekł - jeden z ofiarników waszej wiary nie wiem jakim sposobem dostał się do naszej wyspy, chcąc w niej rozsiewać waszą na- ukę. Tak rzadkie widowisko uczyniło lud nasz bacznym na jego mowy, lubo je zaledwie rozumiał. Człowiek ten otoczony zawsze niezmierną liczbą ciekawych, których może brał za zwolenników, przebiegał spokoj- nie nasze państwo, aż nareszcie zaszedłszy do jednej jego części przez dzikich zamieszkałej, nielitościwie przez nich zamordowany został. Ża- łowałem bardzo, że mi się nie zdarzyła sposobność rozmawiania z nim, gdyż poznałem jego dogmanta tylko z opowiadania tych, co go słuchali. 9

Według ich powieści, religia wasza zadziwia przez swą dawność, której początek od stworzenia świata wyprowadzacie, przez ciągłe i ustawne 1 postępy, przez czystość, surowość, użyteczność, a nawet potrzebę swoich prawideł. Lecz szkoda, żem się nie dowiedział o tajemnicach, które w sobie zamyka. ustawne - ustawiczne Na tak otwarte i pochlebne jego zdanie o godności mojej religii uczu- łem żywą chęć oświecić go więcej w tej mierze, lecz nie posiadając dosyć zdolności, przy tym równie mu nieznany jak i wzmiankowany misjonarz, musiałem zaniechać tłumaczenia mu tych prawd, o których może bym go nie zdołał gruntownie objaśnić. Tym łatwiej zaś odstąpiłem mego zamiaru, że nic w jego uczuciach przeciwnego naszym nie widziałem. - Rozum - rzekł - dał mi pojąć, że świat sam z siebie stworzyć się nie mógł. Bóg tylko stworzył go z niczego i nadał mu porządek, układ, ruch i życie. Jako stworzenie tegoż Boga staram się wypełnić jego wolę. Czuję, że chcąc Mu podobać się, powinienem unikać występków a ćwiczyć się w cnotach, że sprawiedliwość Jego musi za dobre nagradzać, a za złe ka- rać; jako dzieło rąk Jego winniśmy Mu miłość, której szlachetniej Mu dowieść nie możemy, jak kochając wzajemnie jedni drugich. Takie jest główne wiary naszej prawidło; z niego to pochodzi, że jedność i pokój w państwie naszym panują oraz że panujący dobrotliwie się z nami obcho- dzą, kiedy my wzajemnie zupełną mamy ufność w szlachetności powo- dów, które im każą samowładnie nami rządzić. Ponieważ miłość bliźniego, o której mówił mi Bramin, jest także pod- stawą naszej religii, rzekłem mu, że. zasady jego nie różniłyby się prawie od naszych. - Jeśli tak jest w istocie - rzekł Bramin - skąd pochodzą między wa- mi rozterki dręczące i uciążliwe procesa, skąd zabójstwa, rozboje, te mordy, które najwięcej uderzają w waszej historii, jak gdyby sława wa- sza zależała od przelania ich pamiątki potomności. Nie dziw się temu - dodał - że tak dokładnie znam wasze obyczaje i zwyczaje; kiedym był jeszcze młody, wpadła mi w ręce przypadkiem jedna z waszych książek, kazałem ją sobie przetłumaczyć Europejczykowi, który podobnym jak ty do nas dostał się przypadkiem. Była to wasza historia powszechna, zawierająca układ, rewolucje, prawa, zwyczaje i rozmaite religie państw 10

waszych. Pragnąc oświecić się, chciwie to dzieło czytałem i wkrótce mó- wiłem o nim królowi, który żądał, abym z niego treść wyciągnął. Ponie- waż geniusz szczęśliwy ze wszystkiego korzystać umie, przeto też i on potrafił wyczerpać z niego użyteczne zamiary, które później w pań- stwach swoich przyprowadził do skutku. Co do mnie, wyznam otwarcie, że książka ta o mało co nie zniszczyła we mnie wszystkich uczuć przez wychowanie nabytych, a które szczęściem dotąd jeszcze dochowałem. Znalazłem w niej bowiem wzniosłe maksymy religii, które nieszczęściem nie miały wpływu na umysły wyższych ani na postępowanie podda- nych. - O, jak wielka - rzekł - różnica między tamtym krajem a naszym, u nas bowiem religia jest najmocniejszą podporą władzy najwyższej. Przez nią królowie nasi uważając siebie za obraz bóstwa biorą sobie za powin- ność karać występki, bronić niewinności i nagradzać cnoty; przez nią to każdy z nas uznając ich władzę za pochodzącą od Boga, być im po- słusznym za chwałę sobie poczytuje. Cóż miałem odpowiedzieć na tak słuszne zarzuty Bramina, które jeszcze bardziej utwierdzał przez tak sprawiedliwe porównanie. Rzekłem mu jednak: - Lepiej byś trzymał 1 o naszej religii i obyczajach, gdyby kraj wasz miał jaki związek z naszym. trzymać - mówić - Broń Boże - przerwał mi Bramin - abym tak dalece szukał wyja- śnienia moich wątpliwości; żaden u nas nie opuszcza swojego kraju ani nawet dla miłości zysku, dla którego najniebezpieczniejsze przedsiębie- rzecie żeglugi. Ludy nasze bowiem dostateczne znajdując bogactwa w produktach własnej ziemi i płodach swojej pracy, w pokoju są przywią- zane do rodzinnej ziemi. Szczególnie zaś dwie przyczyny wstrzymują nas w granicach kraju: pierwsza, że uważamy za hańbiące, a nawet nieuży- teczne te wszystkie wasze starania w nabyciu bogactw, którymi pragnie- cie wznieść się nad resztę obywateli; więcej u nas szacują nędzarza z zasługą niż najbogatszego człowieka bez talentów i cnoty. Dlatego też cała nasza ambicja ogranicza się w tym, aby każdy był w swoim stanie takim, jakim być powinien; żaden blask obcy nas nie łudzi, szukamy człowieka w głębi jego serca, a nie sądzimy o nim z bogactwa lub godno- ści, które, nie mogąc nigdy same przez się uczuć jego moralnych na- prawić, często bardziej je psują. Drugą przyczyną jest położenie wyspy 11

naszej zewsząd nieprzystępne, z której równie trudno wydostać się jak do niej się dostać; może bowiem bez tej zawady nie słuchając mądrości, tylko za przyrodzoną idąc skłonnością, przebywaliśmy jak i wy odległe morza i nazbierawszy nieużytecznych .skarbów, przywieźlibyśmy z nimi razem te wszystkie klęski, jakie miłość bogactw między wami rodzi. - Zgadzam się na to - rzekłem mu - że obyczaje nasze mniej są czyste i prostsze od waszych, zasługują po większej części na naganę, ale też musisz wiedzieć, że wady, jakie nam zarzucasz, są podstawą pomyślności państw naszych, utrzymujących się na wysokim szcze- blu bogactw i wielkości. - Znam - rzekł Bramin - stan waszych królestw i ich pomyślności, jeśli tak można nazwać próżny blask, który was w oczach własnych tak bardzo nad nas wynosi. Przypominam sobie teraz wiele drobnych szcze- gółów z waszej historii powszechnej, które mi już nieco wyszły z pamię- ci. Podług niej macie dwa rodzaje rządu: rząd monarchiczny i republi- kański. Rząd monarchiczny jest podług mnie najzdolniejszy zahamować nieugiętą próżność ludzi i umiarkować ich niestałość i płochość. W ta- kim tylko państwie można spokojnie i bezpiecznie używać tej szacownej wolności, która w Rzplitych jest tylko źródłem nieszczęśliwych rewolu- cji; wolność ta nade wszystko daje się odczuć pod rządem króla, który jest przeświadczonym, że chwała jego i szczęście zależą jedynie od cnót i miłości narodu. Takim jest nasz teraźniejszy monarcha; ponieważ on nie oddziela interesu swego od naszego, chciałby też, aby wszystkie jego bogactwa były naszymi, sądzi, że wtedy tylko prawdziwie korzystnie ich używa, kiedy je między naród rozdaje, i nie myli się wcale, ma on bo- wiem w zamianę wdzięczność, która nas zawsze zniewala do oddania mu tego w potrzebie, cośmy z rąk jego otrzymali. Rzadki może jest podobny przykład między wami. Przerwałem w tym miejscu Braminowi mowę, chcąc bronić chwały naszych monarchów. - Są - rzekłem - między nami tacy, co lubo celując odwagą i mę- stwem, prowadzą jedynie wojnę dla przymuszenia nieprzyjaciół do po- koju, a stali w swoich przedsięwzięciach wśród najwspanialszych trium- fów, zawsze go ofiarują. Przyjaciele własnych poddanych, ich tylko szczęście mają na celu i bardziej uważają za podpory swojej władzy ani- żeli za podległych sobie ludzi. - Wiem, jak wielką wagę przywiązujecie do waszej polityki. Jest to 12

wielka nauka, jedyna sprężyna waszych działań, środek, którego używa wasza duma i chciwość. Każdy ten u was, co bez zasługi chce dojść za- szczytu lub bogactw, do niej się ucieka. A tak uczycie się okazywać in- nymi, jak w rzeczy samej jesteście, żeby uwieść tych, którym wiele na tym zależy, aby was zgłębić mogli; nieraz nawet u was poczciwy człowiek musi udawać różne przywary i wady dla podobania się człowiekowi roz- wiązłemu i bezczestnemu, od którego może się spodziewać jakiej łaski i względów. Zawsze do celów waszych krzywą postępujecie drogą, żaden nie chce działać otwarcie, żeby się sam nie zgubił, rugując zaś z społecz- ności dobrą wiarę, wyłączyliście z niej razem słodycz i ufność; nieszczę- ście wasze jest tak wysokie, że nie umiecie rozróżnić cnoty od występku, a prawdy od fałszu, a to ciągłe przekonanie, że każdy pragnie oszukiwać, niszczy między wami do szczętu otwartość i zaufanie. Poznałem z mowy Bramina, że nie był wcale politykiem i życzyłem mu wewnętrznie nieco mniej prostoty obyczajów i naiwności, których śladów nawet w krajach naszych nie przypuszczał. - Dziwno mi - rzekłem - że czytając naszą historię nie uważałeś w niej tych nadzwyczajnych czynów, które nie raz świat zadziwiały, tych nagłych i nieprzewidzianych wypadków, owych gwałtownych w krajach wstrząśnień, co długo przygotowywane w milczeniu, nagle odsłoniły całą obszerność i głębokość polityki, która je utworzyła. Powiem ci nadto, że nie dość odróżniasz roztropność od podstępu, szczerość od niedyskrecji, przezorność od oszustwa, przebiegłość od fałszywości i zręczność od wykrętów. - Nie rozumiem wcale tej różnicy - odpowiedział Bramin - nie zdaje mi się bowiem, żeby cnoty i przywary tak się blisko stykały z sobą, aby je za jedno wziąć można było, ty sam może nawet mieszasz je z sobą, chcąc ustanowić między nimi tak ścisłe granice, z tego zaś, że tak mały między nimi ustanawiasz przedział, wnoszę sobie, że łatwość, z jaką go przesko- czyć można, często was musi do występku prowadzić. Mimo to wszystko - rzekł Bramin - czyliż byś nie mógł dać mi jaśniejszej definicji o tej poli- tyce, którą tak mocno chwalisz i uważasz za jedyną sprężynę najwięk- szych wypadków. Czy ma ona pewne prawidła i niezmienne zasady? Czy się nie odmienia stosownie do czasu, miejsca i okoliczności? Jest-że ona nieomylna, albo czy nie zależy mniej od geniuszu, który nią kieruje, ni- żeli od trafu, który nieraz jej się sprzeciwia i w jednej chwili wszystkie obala układy. - Zdaniem moim - dodał - (a zapewnie i zdaniem wszystkich mędrców 13

świata) najlepszą polityką, jakiej się trzymać możemy w rządzie państw i w całym naszym postępowaniu, jest to prawidło: żeby żadnej nie mieć polityki i postępować jedynie według prawideł roztropności i rozumu. Monarcha, który potrafił zjednać poszanowanie sąsiednich narodów więcej przez swą rzetelność jak przez potęgę, który przez dobroć i spra- wiedliwość pozyskał miłość narodu, monarcha taki łatwo dokona wszystkich przedsięwzięć, nie używając żadnych mniej przydatnych tajemnic. Przechodząc dalej do innych gałęzi rządu. Bramin wyjawił mi swoje zdanie o wojnie i utrzymywaniu wojsk, lecz te wszystkie jego zasady znalazłem zupełnie przeciwnymi naszej opinii. Mówił mi potem o skar- bowości; nauki jego zdały mi się tak ważne, że z. szczególną słuchałem uwagą. - Układ - rzekł - jakiego się trzymamy w naszych finansach, na trzech szczególniej zasadza się częściach: pierwsza ma na celu rozkład stosowny i sprawiedliwy ciężarów, druga łatwy i całkowity pobór, trzecia takie nimi zawiadywanie, aby wydatki nigdy nie przewyższały przycho- dów. Co do pierwszego artykułu: panujący wkładając na nas podatek, podobnie sobie postępuje jak prywatny, co żyjąc jedynie z płodów swojej roli, starannie ją uprawia, lecz uważa, żeby jej sił przez zbytnią chciwość nie wyczerpał i woli wyrzec się raczej nadmiaru płodów, żeby zawsze miał tyle, ile konieczne potrzeby wymagają. Wszystkie prowincje opłaca- ją u nas podatki, lecz żadna nie jest przeciążona, a nawet nie opłaca tyle, ile by mogła opłacać. Sprawiedliwość bowiem, a nawet interes panują- cego wymaga, aby ci, których majątki jedynym dochodów jego są źró- dłem, zostawali w pewnej zamożności. Jeśli muszą dźwigać ten ciężar, nie powinni przecież pod nim upadać, chlubniej zaś jest dla tego, co nakłada, gdy go chętnie wnoszą, nie zaś z niesmakiem i wstrętem. Mi- łość poddanych jest najszacowniejszym dla panującego skarbem. Nie mniej jest ważny i drugi artykuł: wybieramy nasze podatki bez pomocy poborców i celników, równie zawsze chciwych jak nieużytecznych, któ- rzy tak zawsze czerpią w źródle, że je zupełnie wysuszają i którzy pod pozorem zbogacenia swego pana równie go kradną, jak zdzierają i gubią lud nieszczęśliwy. Ostatni artykuł najwięcej z wszystkich ściąga naszą uwagę: staramy się poznać dokładnie coroczne potrzeby i wydatki pu- bliczne, składamy potem w zapasie sumy na ten cel przeznaczone, któ- rych tylko na wydarzające .się potrzeby państwa używamy. Sam król święcie to mądre prawo zachowuje, sądzi bowiem, że to tylko do niego 14

należy, to tylko może obracać na utrzymanie swego dworu, na swoje zabawy i dary, co pozostanie po zaspokojeniu wszystkich potrzeb pań- stwa i tego wszystkiego, co dobro i interes kraju nakazuje. Bramin, widząc, z jaką go przyjemnością słuchałem, ciągnął dalej swoje opowiadanie, a chcąc mi dać zupełnie dokładne wyobrażenie o polityce swego narodu, zaczął mówić dalej o sposobie wymierzania u nich sprawiedliwości. - Ponieważ - rzekł - panujący nie może sam jej czynić, postanowił zatem ludzi biegłych w prawie, którzy bezpłatnie ją wymierzają. Przed panowaniem teraźniejszego naszego króla wszystkie urzędy nasze były wystawione na aukcję, tych bowiem tylko godnymi uznawano, którzy byli w stanie więcej za nie zapłacić. Talenta, które najczęściej ubogich są udziałem (jak gdyby samo tylko ubóstwo, pobudzając geniusz przez prace, do majątku doprowadzało), talenta nigdy prawie nie otrzymywały urzędu; co gorsza nawet, poszło stąd, że ci, co mieli prawo odmierzania sprawiedliwości, zwykle ją sprzedawali więcej dającemu dla wynagro- dzenia sobie kosztów swego urzędowania. Dziś już nie ma tego naduży- cia, miejsca sądowe przyznawane są osobom najgodniejszym, które swo- jej biegłości dają dowody; nie strony, lecz sam monarcha opłaca sę- dziów, a zarazem oświeca ich; jego czujność i mądrość wynagradza lub karze, powaga ogranicza ich władzę, żeby jej nie nadużywali, a nawet oznacza małą ich liczbę w każdym trybunale; przekonał się bowiem nasz monarcha, że gdzie wielu bardzo sędziów, tam tylko większa niezgod- ność zdań panuje, i sprawy dłużej się wleką ze stratą obu stron, tak tej, co ma słuszność, jak i tej, co niesłusznie działa. Kiedy tak dokładny zaprowadzono wymiar sprawiedliwości we wszy- stkich częściach rządu, poszło zatem koniecznie, że go wprowadzono również i do wszystkich innych szczegółów, które się dotyczą po- myślności lub majątków ludu naszego. Wiesz zapewne - mówił dalej Bramin - że administracja ogólna każdego kraju na cztery główne daje się rozdzielić poddziały; tymi są: wojna, skarbowość, sprawiedliwość i policja. Podobne poniekąd do tych żywiołów, których zgodnym działa- niem utrzymuje się przyrodzenie 1; przyrodzenie - natura, przyroda cztery te wydziały, dobrze urządzone i w dokładnym z sobą zostające związku, utrzymują państwo i przykładają się równie do jego pomyślno- ści i potęgi, jak do chwały i okazałości. Przekonani o prawdzie tego, com 15

powiedział, ustanowiliśmy w każdej prowincji regencję złożoną z czterech osób równie roztropnych jak cnotliwych, równie biegłych jak szczerze kochających swoją ojczyznę. Z tych czterech osób składa się rada prowincjonalna, której przewodniczy Rządca posiadający zaufanie monarchy, mający obowiązek przestrzegania porządku i baczenia, żeby się w nich nie działo nic przeciwnego interesowi monarchy i narodu. Każdy z tych Radców (tak ich bowiem nazywamy) stoi na czele osobnego wydziału; pierwszy zatrudnia się tym wszystkim, co się tyczy wojsk tej jego prowincji, drugi zarządza skarbowością, trzeci czuwa nad wy- miarem sprawiedliwości, czwarty zaś kierunek policji ma sobie powierzony. Żeby zaś ta ich praca zupełnie użyteczną być mogła, powinna odnosić się do wspólnego ogniska, które by wszystkim szcze- gólnym władzom nadawało przyzwoity dla dobra publicznego kierunek; i stąd więc pochodzi, ze takowi rządcy podlegli są czterem ministrom do osoby króla przywiązanym, z których każdy ma ogólny ster jed- nego z tych czterech wydziałów o których mowa. Z nich składa się naj- wyższa rada panującego. Takowym ministrom radcy prowincjonalni zdają zawsze sprawę z tego, co się w ich okręgu dzieje. Takowe raporta przedstawiają ministrowie królowi na radzie, która o nich stanowi i natychmiast stosowne względem nich wydaje przepisy; a tak król może widzieć co dzień jasny obraz obecnego stanu państwa, zaradzić wszelkim nadużyciom, w chwili ich dostrzeżenia, a co lepsza jeszcze, może uniknąć bezrządu, jaki z natłoku spraw przez niedbałość zaległych powstaje. Zdziwiony tak cudownym układem przerwałem milczenie i zapytałem Bramina jakim sposobem król jego mógł utworzyć i wykonać tak wielki zamiar, nade wszystko zaś pod względem skarbowym; musiał bowiem niejednej doznawać w tym przeszkody od tylu osób, które wszędzie starają się wzbogacić, z krzywdą panującego r narodu. - Król pragnący dobra swych poddanych - odpowiedział Bramin - niech tylko trwa silnie w swojej chęci, zawsze dojdzie do swego celu mimo wszelkich przeszkód. Nie ma zaś przyczyny lękać się ani ła- komstwa ani ambicji ze strony swoich ministrów. W liczbie tylu uży- tecznych przymiotów, jakie król nasz posiada, jest jeden szczególniej zdaniem moim najpotrzebniejszy dla panującego, a który mógłby nawet wszystkie inne zastąpić; przymiotem tym jest głęboka przenikliwość. Pan nasz zna dobrze ludzi i nigdy się w ich wyborze nie myli, tak jak biegły artysta, co geniuszu bardziej niż doświadczenia pomocą łatwo 16

potrafi rozeznać narzędzia najprzydatniejsze do jego kunsztu. Ministro- wie, którzy dzisiaj zaufanie jego posiadają, zasługują na nie przez swoje cnoty i zapewne nie wybrałby ich, gdyby mógł w kraju godniejszych swego zaufania znaleźć. Zupełna jedność panuje zawsze między nimi; bo wszyscy jeden cel tylko mają, to jest: dobro ojczyzny; ich gorliwej pracy winno teraźniejsze panowanie swą świetność i chwałę. To, com powie- dział, może cię już dostatecznie przekonać, że polityka nasza nieskoń- czenie wasze przewyższa tak mądrością, jak i prostotą zasad między nami ustanowionych. - Prawda - rzekłem zawstydzony i obrażony nieco - prawda, że urządzenia wasze są wyborne, lecz polityka nasza, wyjąwszy małe nie- które drobności, nie tak dalece od waszej się różni, jak mniemasz. - Jeśli tak jest w istocie - rzekł Bramin - dlaczegóż takich jak u nas nie wydaje ona owoców? Dlaczegóż w ustanowieniu podatków wyrywa- cie drzewo niejako razem z korzeniem, a przez to przywodzicie do ostat- niej nędzy ludy, w których macie zawsze znaleźć zasiłki na potrzeby państwa? Dlaczegóż wystawiacie waszych poddanych na utratę całego mienia, odwlekając przez długie postępowanie wyroki rozsądzające sprawę tego, który słuszności na swoją stronę domaga się, a które jed- nak zwykle sprzyjają niesłuszności, a ta, obawiając się sprawiedliwości, dla siebie ją zakopuje? Dlaczego ustawy policji waszej nie są jednakowe dla wszystkich stopni i stanów; dlaczego spadają tylko na gołębia, a oszczędzają jastrzębia? Dlaczegóż nareszcie okrywacie politykę waszą tylu nieprzejrzanymi zasłonami? Jam ci odkrył naszą zupełnie; gdybyś zaś ty mógł mi równie wykryć wszystkie sprężyny polityki waszych kra- jów, musiałbym bardziej jeszcze nad nieszczęściem ludów waszych ubo- lewać. Te, tak zdaniem waszym, silne polityki sprężyny nie mają tej szczęśliwej między sobą harmonii, która łącząc i wiążąc z sobą rozmaite części jednej całości, nadaje wszystkim jednakowy kierunek i do jednego celu prowadzi. Sprężyny te nie są prawie nigdy u was jednostajne, co jaśniej jeszcze ich słabości i nieużyteczności dowodzi; tym zaś spręży- nom, jakich w rozmaitych szczegółach rządu naszego używamy, tym, mówię, nadają całą siłę zasady naszej polityki, które wyłożyłem; spręży- ny te żadnej nigdy nie doznając zmiany, szczęśliwy zawsze owoc przy- nieść muszą. Macie wprawdzie prawa i maksymy własne, lecz co dzień nowe i zawsze dla szczególnych tylko przypadków stanowicie; zmienia- cie je według okoliczności, traf was tylko oświeca. Zaniedbujecie walą- cych się fundamentów, poprawiacie jedynie tylko nadpsute się ściany; 17 nie trzeba przeto się dziwić, że usiłowania wasze w naprawieniu tych wyłomów wszędzie poczynionych, często prędzej jeszcze upadek jego

sprowadzają. To mówiąc. Bramin ściągnął ku mnie rękę, jak gdyby nie spodziewał się mię już widzieć, i dodał: - Zegnam cię, miły cudzoziemcze! Oby zaw- sze cnota przebywała w twoim sercu, a usta twoje oddychały szczerością!

1785 Bohater powieści, Wojciech Zdarzyński, po odbyciu nauk w Akademii Nowosądeckiej wyjeżdża do Warszawy, gdzie zatrzymuje się w domu wuja. Poznaje nowe mody, uczy się francuskiego i romansuje. Po pewnym czasie, znudzony i rozczarowany życiem w stolicy, daje się namówić na podróż balonem za granicę. [...] Uczyniwszy potrzebne przygotowanie do tej podróży, dnia 21 marca (bo ta jedna tylko data potrzebna jest do mojej historii) o godzi- nie szóstej z rana, trzymając łódź przywiązaną do balonu mocną liną przy ziemi, zaczęliśmy go napełniać gazem tak szczęśliwie, iż w trzy- nastu minutach podniósł się do góry. Gdyby niektóre przyczyny nie były nam na przeszkodzie, zrobili- byśmy byli widowisko dla całej Warszawy. Wszakże w tym wieku, kiedy się każdy szczyci z ludzkości, chętnie jednak patrzy na to, co jest hazar- dem z życia cudzego i im większe widzi niebezpieczeństwo, tym żywszą radość okazuje klaskaniem. 19

Jak tylko kolega mój przeciął linę, która nas utrzymywała przy ziemi, natychmiast balon podniósł się z. nami z taką szybkością, iż w krótkim czasie zniknęła nam z oczu Warszawa. Przez dni kilka byliśmy na powietrzu, mając wiatr, który nas niósł ku zachodowi. Poglądając na ziemię, bojaźń we mnie coraz się bardziej wzmagała. Ale niech mi daruje czytelnik, że mu nie dam dostatecznego opisania dalszej żeglugi naszej. Wolę wyznać prawdę, iż strach odejmował mi tę przytomność, która potrzebna jest do zastanowienia się nad każdą oko- licznością komentującą ciekawość, niżeli chełpiąc się z odwagi pokrzyw- dzić fałszywą powieścią prawdę i oszukiwać albo nudzić nią czytających. Dosyć na tym, iż cokolwiek w podróży swojej Charles Robert d'Arlande, Pilastre de Rosier, Blanchard i inni opisali, wszystko to nam się przytra- fiło. Po różnych odmianach ciepła i zimna, po nieznośnym bólu, który mi się dał uczuć w uszach, osłabiony na siłach i nie mogąc oddychać dla cienkości powietrza, wpadłem na koniec w słabość i utraciłem zmysły. W tym stanie jak długo zostawałem, nic nie wiem, ponieważ nie przysze- dłem do siebie, aż po upadku moim, otrzeźwiony wodą, w której się zanurzyłem. Widząc nowe dla siebie niebezpieczeństwo wywarłem wszystkie siły, abym się ratował. A osłabiony, gdy się już puszczałem w głąb wody, aby mię zalała, szczęściem osobliwszym dostałem dna noga- mi i obaczyłem kolegę mego, który się jeszcze pasował z wodą, nie wie- dząc, jaka była głębokość miejsca. Słoność i niesmak, który uczułem w ustach, dały mi poznać, że woda była morska. Oglądając się na wszystkie strony i nigdzie dla siebie nie widząc ra- tunku, żałować począłem, żem zaraz nie utonął, bo moment życia, który mi zostawał, był dla mnie tym nieznośniejszy, im bardziej stawiał mi przed oczy śmierć, która przychodzić miała. I gdyby kolega nie dodawał mi był serca czyniąc nadzieję, że nas zachowa Opatrzność, odważyłbym się był podobno dobrowolnie szukać dla siebie śmierci. W godzinę po upadku naszym znacznie odstąpiło morze, skąd oba wnieśliśmy sobie, iż ku północy musi być kraj jakiś bliski, który opusz- czając morze wracało nazad do łoża swego. Nie tracąc czasu udaliśmy się ku brzegom, które od północy opasane górami zasłaniały nam dalsze położenie kraju. Słońce, którego wielkość nadzwyczajną postrzegłem, chociaż się już skłaniało ku zachodowi, tak jednak było dla nas przykre, iż ten kraj wziął kolega za Gwineę lub inną jaką krainę pod Ekwatorem. 20

Opatrzność, która nas zachowała od śmierci, miała oraz staranie o dalszym życiu naszym. Kilka gniazd jaj ptaszych, któreśmy znaleźli, były dla nas posiłkiem. Odpocząwszy nieco i mając pokrzepione siły, weszli- śmy na jedną górę przed zachodem słońca, aby stamtąd odkryć położe- nie miejsca i kraj nam nieznajomy. Kolega, mając wzrok bystrzejszy ode mnie, postrzegł odległe równie i pola na kształt winnic porządnie wkoło drzewami obsadzone, a stąd powziął nadzieję, iż kraj ten kwitnący rol- nictwem musi być mieszkalny i obywatele jego nie dzicy. Znużony podróżą i zwątlony na siłach usiadłem pod cieniem drzewa osobliwszego jakiegoś rodzaju, a gdy mię sen zniewalać począł, kolega, poglądając na słońce, które już zachodziło, a z przeciwnej strony po- strzegłszy wielką jakąś planetę na kształt księżyca, ale świetniejszą i da- leko większą, gdy się coraz lepiej przypatrywać począł gwiazdom i innym ciałom niebieskim. - Ach, przyjacielu! - zawołał. - Jeżeli nam Opatrzność pozwoli szczę- śliwie powrócić do ojczyzny, ile pożytków przyniesie Europie ta podróż nasza. Jak wiele domysłów nowych czynić będzie można, zbijając zdania astronomów naszych, którzy z jednego tylko punktu, jakim jest ziemia, patrząc na rozległość świata całego, chcą nam wyperswadować, iż ich mniemania są nieomylne. Ile nowych sekretów natury, które powiększą umiejętność fizyczną! Ile ciekawości do historii naturalnej, które po- mnożą zbiór osobliwych rzeczy! Nigdy Kolumb i Ameryk odkryciem nowych krajów tyle się nie wsławili, ile my tą naszą podróżą. Bo jeżeli się nie mylę, ile tylko wiadomości astronomii zapewniać mię może, kraj ten, w którym zostajemy, jest krajem na księżycu. Struchlałem na te słowa. Widząc jednak rzecz prawie niepodobną do wiary, rozumiałem, iż kolega, po tylu fatygach i niebezpieczeństwach zapaloną mając głowę, gada od rzeczy. Ale poznawszy, iż na wszystkie moje pytania rozsądnie opowiadał: - Jakże, przyjacielu - rzekłem do niego - moglibyśmy przebyć tak wielką odległość, jaka jest między księżycem i ziemią? Powietrze, coraz delikatniejsze im wyżej się wznosi, byłożby zdatne do oddychania płu- com przyuczonym do grubszej atmosfery? - Prawda - odpowiedział - iż astronomowie nasi naznaczają wielką odległość księżyca od ziemi, ale wielu z nich i ci, którzy tu byli 1, upew- niają, iż ta odległość nie jest tak wielka, aby jej przebyć nie można. 1 Cyrano de Bergerac, Wilkins biskup Chesterski (Przyp. aut.) 20

Podróż naszą zaczęliśmy 21 marca w czasie porównania dnia z nocą, kiedy księżyc i słońce, najskuteczniej wywierając swe siły atrakcji 1, Zbliżanie się do siebie ciał bez widocznej przyczyny” (Linde) sprawują naj- większe przybywanie i ubywanie morza. A jeżeli woda, przyciągniona od księżyca, mimo swej ciężkości wznosi się i robi na oceanie górę, daleko bardziej powietrze, leksze od wody, wznosi się do góry i robi ostrokrąg, którego wierzchołek rozciąga się prawie aż do wierzchołka ostrokręgu zrobionego na księżycu dla tej samej przyczyny. Popędzeni wiatrem zachodnim wpadliśmy najprzód w ostrokrąg ziemny, a w nim balon nasz, lekszy od powietrza, wznósłszy się do góry utracił własność dążącą do centru ziemi i nabył własności uciekającej od centru, a tak spadliśmy własnym ciężarem na księżyc. Już trzy godziny, jak miarkować mogłem, upływało po zachodzie słońca, a ziemia, będąc naówczas w pełni 2, tak jasną noc czyniła, iż czy- tać nawet można było. Kolega poglądając częścią ku północy, gdzie były owe równiny, częścią ku zachodowi, gdzie się pokazywały lasy: - Oto - rzecze skazując palcem na pierwsze miejsce - Dolina Newto- na, to Góra Św. Katarzyny, którą astronomowie nasi zmierzyli, iż ma 31 mil wysokości. To miejsce, na którym spoczywamy, jest Góra Nadmor- ska Snu. To - kraj darowany naszemu Kopernikowi, takim prawem, jak Ferdynand Katolik nabył do krajów odkrytych. To... Mało będąc ciekawy wiedzieć, co się roić mogło w głowie astrono- mów naszych, a mniej jeszcze myśląc o tym, co mi kolega rozprawiał, wtenczas kiedy rzecz szła o coś więcej niż o Dolinę Newtona, zasnąłem szczęśliwie, znużony długim niewczasem. [...] Ziemia nasza względem ksieżycanów tak jest świetna planetą jak księżyc względem nas, ziemian, i ma też same odmiany na nowiu, pełni i kwa- drach (przyp. aut.) Nie przyuczony do ręcznej roboty, miałem się z początku za równie nie- szczęśliwego jak Doświadczyński u Nipuanów. Ale z czasem sił. nabierając, też same uwagi, które mu prace jego słodziły, mnie także dodawały serca. „W kraju naszym - myślałem sobie - rolnictwo zostawione wzgardzonemu od nas poddaństwu, tu jest powinnością każdego, aby własnymi rękami uprawiał tę ziemię, która go żywi. Jeżeli mieszkańcy kraju tego nie żyją 22

naszym sposobem, trzeba się poddawać pod pierwszy wyrok, który wszystkich ludzi skazał na pracę aż do potu czoła.” W samej rzeczy mieszkańcy kraju tego, jak dalej poznałem, mieli rol- nictwo za najpierwszą powinność życia społecznego. Sam nawet rządca kraju, sędziwy Satumo, nie lenił się iść czasem za pługiem i ten chleb, który pot czoła jego skrapiał, był najmilszą jałmużną dla nie mogących pracować (bo pod tym imieniem zowią tam ubogich). Sielana (tak się nazywa ten kraj, o którym piszę), nie mając żadnego związku z postronnymi państwami, przestaje na samym tylko handlu wewnętrznym, którym obywatele wspólnie użyczają sobie tych produk- tów, w które jedna okolica więcej obfituje niż druga. Mając wszystko w kraju, co się ściąga do potrzeby i do wygody bez zbytku, nie potrzebują żeglugi, aby topili dostatki swoje i siebie razem z nimi. Metal najdroższy u nich jest ten, który im służy do rolnictwa i obrony majątku. Złoto i inne kruszce, jako nieużyteczne, nie mają żadnego szacunku. Bogac- twami u nich jest zboże i bydlęta, które ich żywią i odziewają, a znakami wyrażającymi te ich bogactwa jest moneta z pierwszego metalu, który niczym się nie różni od naszego żelaza. Sielanie tak co do życia i odzienia, jako i co do nauk o to się tylko sta- rają, co im jest istotnie potrzebnego. Pomieszkaniem ich są domy pro- ste, bez ozdób architektury, ale wygodne i zdrowe. Wsie (ponieważ w całym kraju miasta żadnego nie masz) są osiadłe, w dobrym położeniu i mające wszelkie wygody potrzebne do życia. Pożywienie ich zdrowe, znacznie, ale bez zbytku. Strój prosty, wygodny i poważny, w tym tylko odmienny od naszego, iż nie znają kapot ani kontuszów, mając za rzecz wcale niepożyteczną nosić na sobie dwie suknie razem, gdy jedna z nich dobrze odziewa. Nie używają czapek i niczym nie przykrywają głowy. Kolega mój, zgubiwszy czapkę swoją w morzu, dostał wielkiego kataru i zaraził wiele mieszkańców tą chorobą, której nigdy w tym kraju nie znano. Kobiety sielańskie mało się różnią w swym stroju od mężczyzn. Natu- ra, szczodra w rozdawaniu im wdzięków, zdaje się nie potrzebować sztu- ki, aby ją poprawiała. Te, które nie są urodziwe, ponieważ nie wyciągają tego, aby im mówiono, iż są ładne, przestają na wdziękach, które im dała natura. Nie starając się zbytecznie o piękność ciała, nie znają kalectwa i chorób, którym większa część kobiet naszych podlega. Płeć ich ani jest tak ogorzała od słońca jak wieśniaczek naszych, ani tak biało wybladła jak tych dam, którym sznurówki obejmują wolne odetchnienie, ani tak 23

pąsowa jak tych, które się malują, ale po większej części są smagławe, mając żywe kolory krwie zdrowej, którym żadna farba wyrównać nie potrafi. Nie mają, prawda, tej szczupłości, która u nas jest skutkiem sznurówek, lekarstw i sedenterii 1, ale za to są zdrowe, płodne i zdatne do pracy. sedenteria - siedzący tryb życia Ta, będąc najpierwszą zaletą we wszystkich obywatelach Sielany, tak z czasem i mnie samemu stała się słodką, iż miałem sobie za najmilszą rozrywkę to, co brałem w początkach za skutek niewoli. Praca Sielan około rolnictwa jest umiarkowana. Nie widać między nimi tak padających na ziemię od upału słońca i siły swoje wycień- czających od świtania aż do ciemnej nocy, jak pospolicie widzieć się daje u nas. Każda ręka, dla swojej tylko żywności pracując, ma dosyć czasu, aby odpoczęła. Ustały więc z czasem narzekania nasze i o to tylko usilnie staraliśmy się oba, aby jak najprędzej umieć język krajowy. Zlecono to staranie kilku kobietom, częścią dlatego, iż płeć niewieścia skłonna jest wszędzie z natury do wielomówstwa, częścią, iż przez wrodzoną sobie ciekawość wyczerpać z nas potrafi wszystkie skrytości. Cnota i niewinność obyczajów, którymi się zaszczycają mieszkańcy kraju tego, zasłonią mię od żartów, które z tej okazji może sobie robić czytelnik. Powiem w szczerości, co mi się zdarzyło. Znając dobrze sła- bość naszych ziemianek, jako pochwały, które im płeć nasza daje, są dla nich największą powabą, użyłem tegoż samego sposobu, wychwalając Fanilę, najmłodszą nauczycielkę naszą, z piękności duszy i ciała, a uda- jąc częste wzdychania, abym z niej wyczerpał wiadomość o rządzie i zwyczajach krajowych, oświadczyłem jej, iż ujęty żywością wdzięków, przepędzam niespokojne momenta. Z początku Fanila rumieńcem, który twarz jej oblał, zdawała się pokazywać, iż w jakimkolwiek kraju i plane- cie kobieta jest zawsze kobietą; ale powtórzone pochwały tak potem gniew w niej wzbudziły, jak gdyby który u nas z niedyskretnych męż- czyzn odważył się w oczy to powiedzieć damie nieurodziwej, że jest niepiękną. Gdyśmy już oba dobrze język rozumieć i myśli nasze wyrażać poczęli, kazano się nam stawić przed Saturnem, Ten z zwykłą łagodnością spytał 24