IXENA

  • Dokumenty1 316
  • Odsłony257 140
  • Obserwuję204
  • Rozmiar dokumentów2.2 GB
  • Ilość pobrań148 592

Shelly Laurenston - Here Kitty, Kitty - (Nikolai Vorislav Angelina Santiago)

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Shelly Laurenston - Here Kitty, Kitty - (Nikolai Vorislav Angelina Santiago).pdf

IXENA EBooki ZMIENNOKSZTAŁTNE I WAMPIRY Shelly Laurenston Magnus Pack
Użytkownik IXENA wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 182 stron)

Prolog Nie widział właściwie ściany dopóki na nią nie wpadł. – Kurcze, Nik, jesteś cały? - jego bracia mogli by zachować się na tyle przyzwoicie, aby nie śmiać się z niego, dopóki nie sprawdzą czy nie spowodował jakichś prawdziwych szkód. Potarł swoje czoło – Tak, wszystko w porządku. Lepiej niż w porządku. Z kobietą, taką jak ta przed swoimi oczami... opanował się. Musiał się opanować. Ogarnęło go nagle nieprzeparte pragnienie aby upolować ją jak czerwonego jelenia. Szedł w jej kierunku. Pachniała psem, ale to nie był jej zapach. Nie, ku jego ogromnego rozczarowaniu, zdał sobie sprawę,że ona jest w pełni człowiekiem. Był pewny, że on musi być kotem, ze sposobem w jaki się poruszała i wszystkim innym. Lampartem albo panterą. Czymś innym niż kolejna nudna samica człowieka. Odchyliła się na sowim krześle, z martini w ręce. Skrzyżowała nogi i jego dwaj bracia zajęczeli. – Ooo kurcze. Kim ona jest?? Jego brat Bannik zakrztusił się. - Jest moja braciszku. Nik zignorował ich, pozwalając im się kłócić mógł skupić się na rozmowie tej kobiety z jej bardzo małą koleżanką. – Super. Chcesz przejść przez życie samotna i zgorzkniała. Nie krępuj się. – Uwierz mi. Pieprzenie Wikinga nie zmieni samotnego i zgorzkniałego życia ani trochę. – Obojętnie. - Komunikat odprawy przepłynął przez terminal i kobieta podniosła głowę aby posłuchać. – Chodź bezczelna dziewucho. Wsadźmy twój tyłek do samolotu. Kobieta wypiła swojego drinka i ostrożnie odstawiła kieliszek na stół. Nikt podszedł do niej za blisko. Wstając odsunęła krzesło, wpadając z trzaskiem wprost na niego. Jej włosy prześliznęły się przez rękę którą trzymał jedno z uszek swojej torby. Momentalnie zobaczył jak te same włosy ciągną się po jego ciele, kiedy on zsuwałaby swoją głowę pomiędzy jego nogi. Nik potrząsnął głową – co do diabła...normalnie posiadał więcej kontroli nad samym sobą niż teraz. Ale jej zapach...cholera, jej zapach prześliznął się wokół jego gardła, pieszcząc jego policzek. Tak pieszczotliwy jak dotyk kochanki, skutecznie pozbawiając go oddechu. Przełknął, patrząc na czubek jej głowy – Przepraszam, kochanie. W końcu na niego popatrzyła. Usłyszał jak ostro nabrała powietrza i jak jej serce przyspieszyło.

Mógł wyczuć zmianę w temperaturze jej ciała. Ciepło które w falach promieniowało od niej. Zabawne było to … że to samo działo się z nim. Kiedy poczuł jej zapach, nie myślał, że będzie taka piękna. Co za śliczna twarz. Cholera, ale nikt nie ma prawa być tak ładniutkim. I te najpiękniejsze, brązowe oczy, jakie widział u kobiety. Ciemne, ciemno brązowe. Intensywne, jak gorzka czekolada. I długie, ciemne, brązowe włosy. Powodowały, że jej oczy stawały się jeszcze bardziej druzgocące. Jej jasno brązowa skóra, prawie błyszcząca, i w dodatku była właścicielką najsłodszego, małego noska. Wypuściła drżący oddech. – Dobrze się czujesz, kochana?? – Uh... Czekał aż powie coś więcej, ale okazała się troszeczkę tępa.2 Podobnie jak jego wujek Billy, którego młodsza siostra zdzieliła w głowę cegłą. Jej przyjaciółka, którą z ledwością zauważył, zarzuciła torbę na ramię. – Przepraszam za to. Musimy iść na samolot. – Nie ma problemu. - Nik uśmiechnął się do pięknej buzi. - Możecie się na mnie rzucać w każdej chwili. Przynajmniej Ona mogła. Jej mała koleżanka nic go nie obchodzi. Chociaż jego bracia, jak zwykle, od razu zainteresowani wszystkim co posiada cipkę. Wpatrywali się w niską kobietę jakby była Happy Meal. – Hej, Ang. Musimy iść. - jej drobna przyjaciółka złapała ją za ramię i pociągnęła. A potem jeszcze szarpnęła. Kobieta zamrugała, rozglądając się dookoła. – Uh..., no tak. Tak. Lepiej się zbierajmy. Uśmiechnęła się do niego delikatnie. - Przepraszam. – Nic się nie stało – chciał powiedzieć coś innego, ale tak naprawdę, co on do cholery mógłby robić z człowiekiem. Pieprzyć ją do końca świata? Nie! Dla niego ludzie byli zakazani. Jak psy, za bardzo się przywiązują do człowieka. Jego gatunek szczęśliwie żył sam. Nie chciał ani nie potrzebował jakiejś kobiety, która spędzałaby każdą noc owinięta wokół niego jak anakonda, w łóżku które mogłoby śmiało pomieścić ich dwoje śpiących osobno. Więc zamiast zginać ją w tej chwili nad stolikiem, zrywać z niej majtki i pieprzyć ją … Nik odszedł. – To było zabawne. - jego młodszy brat Aleksiej, zaśmiał się. – Zamknij się! – Byłem w 100% pewny, że ją tam dorwiesz, starszy bracie.

– Powiedziałem wam, żebyście się do diabła zamknęli. - Telefon Nika zadzwonił. Odczepił go od paska i otworzył. - Tu Nik. – Panie Vorislav, tu Annie. Pański ojciec prosi aby wrócił Pan do domu. Nik zatrzymał się, nie chcąc stracić, słabego już zasięgu w terminalu. - Co? Dlaczego? – Potrzebuje Pana udziału w sprawie z ostatniej chwili. Nie podał mi żadnych szczegółów. – Taaa, co w takim wypadku ze sprawą Kingsley Park. – Poprosił, aby Pańscy bracia zajęli się negocjacjami. Nik popatrzył na swoich krewnych, nie miał żadnych wątpliwości, że osobno mogli pośredniczyć w transakcji ze starym wilkiem, z którym mieli się spotkać. Ale razem?? Razem, ta dwójka, mogła się stać największymi idiotami na ziemi. Zostawić ich samych aby to załatwili, mogło się okazać wielką katastrofą. – Panie Vorislav? Potrzebuje pańskiej odpowiedzi. Jak zawsze, jego ojciec nie zostawił mu wielkiego wyboru. – Przekaż mu, że będę w domu za kilka godzin. – Dobrze, proszę Pana. Annie rozłączyła się, a Nik odwrócił się do swoich braci. – Muszę wracać z powrotem. – Co jest? – Jakiś interes tatusia z ostatniej chwili. Chce aby wasza dwójka załatwiła to tutaj. Jego bracia nonszalancko wzruszyli ramionami. Nie była to reakcja jakiej oczekiwał. – Mamy tylko czasową przepustkę na tym terytorium, więc tego nie spaprajcie. – Co to do diabła ma znaczyć? – To znaczy, trzymajcie swoje przeklęte fiuty w swoich spodniach i skupcie się na interesach. Teraz idźcie. Ominęli go i skierowali się w stronę wyjścia. – Hej, wy!! - Bracia spojrzeli w jego stronę. - Trzymajcie się z dala od kłopotów. Wyszczerzyli się do niego, następnie do siebie. Patrzył za nimi z bardzo złym przeczuciem w dole brzucha. Wzdychając, skierował się do miejsca, gdzie zostawili jeta.3 Przechodząc przez terminal – licząc, że zobaczy jeszcze raz tą gorącą laskę – zobaczył „je”, idące korytarzem. Ale nawet jeżeliby ich nie zobaczył, wyczułby je. Wszędzie rozpoznałby ich zapach. Znał kilka na przestrzeni lat. Chociaż było ich zaledwie koło piętnastu, pokazały mu aby trzymał się z daleka, kiedy go mijały. Za wyjątkiem kobiety idącej na przodzie. Próbowała onieśmielić go spojrzeniem.

Znał ją. Znał tą ładną buźkę. Dianne Leucrotta. Przywódczyni Klanu Leucrotta. Kiwnęła do niego i dalej szła w dół korytarza. Nik potrząsnął głową. Te hieny były na misji. Mógł to zobaczyć w ich świdrujących, małych oczkach. Na szczęście, hieny były na tyle mądre aby nie zadzierać z jego gatunkiem. Ponieważ jedyne co chciał teraz zrobić, to skierować się do domu i myśleć o parze długich, brązowych nóg. Zamiast zabijać kogoś - nawet hieny – w tak piękny teksański dzień. Chociaż, zastanawiał się, kto do cholery był na tyle głupi aby je wkurwić. Rozdział I Sześć dni później... – Rozumiem teraz dlaczego oni są na Liście – Uh... Czy klaun z rodeo dalej się czai? - Angelina zacisnęła pasek przy swoich butach od Chanel, próbując jednocześnie nie upaść na tyłek. Nie było to łatwe, przynajmniej miała nadzieję, że jej się to uda. – Sądzę, że dalej nie może uwierzyć że go olałam. – Myślę, że muszę się, w tym wypadku, z nim zgodzić. – Sara, szczerze, co to jest za rzecz z Tobą i z kowbojami? – Oni są gorący, koleś!?! :D. – A ty biedna, utknęłaś z małym, słabym Zachiem. - Angie podniosła się, wygładzając swoją jedwabną spódnicę, po raz kolejny elegancka i opanowana – przynajmniej takie stwarzała wrażenie. Wrażenie które osiągnęła ciężką pracą. – Nie powiedziałam, że Zach jest rozczarowujący czy coś...gdybym tylko mogła wcisnąć mu na głowę Stetsona, byłabym bardzo szczęśliwą suczką. – Już teraz jesteś szczęśliwa. Jeszcze więcej szczęścia, a będziesz w stanie permanentnego orgazmu... co doprowadzi mnie do ostateczności. – Wszystko doprowadza Cie do ostateczności. – To prawda. - Pochylając się, wzięła swoją torbę zza lady. Szybciutko zastanowiła się czy wziąć porządny, drewniany baseball, który leżał zaraz obok jej portfela od Louis Vuitton. Była właścicielką „Młota na dziwki” od czasu kiedy zabrała go kolesiowi, który próbował użyć go na niej. Uśmiechnęła się na to wspomnienie. Nigdy nie lekceważ nastolatki w ciuchach od Candies. Zrezygnowała ze swojej zaufanej broni, na rzecz swojego słodkiego, malutkiego Glocka 9mm, wsuniętego do jej torebki. Był to prezent urodzinowy, który otrzymała trzy miesiące temu od Sary i

Miki. Wstała i kiwnęła do swoich dwóch sprzedawczyń. Zamkną jej sklep i zajmą się wszystkim, kiedy jej nie będzie. Normalnie została by do końca dnia, ale musiała się spakować. A było to raczej dramatyczne i intensywne zajęcie dla niej. Ponownie podłączyła słuchawki do swojego telefonu. – Miałaś jakieś wiadomości od Miki? – Nie od czasu kiedy zatrzymała się aby zatankować. Nie wiem co się dzieje, ale jak z nią rozmawiałam, to była niebezpiecznie spokojna. Niezbyt dobry znak. Angie wzdrygnęła się – O boże, to nie może być nic dobrego. – Co ty, kurwa, nie powiesz. Nie. Nie to na pewno nie było nic dobrego. Jednak Sara wcale nie była lepsza. Kiedy ona zaczynała milczeć – wszechświat musiał to zauważyć. – A co z Conallem? Wyzdrowiał? – W porządku. Ale sądzę, że to on jest tym, który ją wkurwił. – Pewnie tak. Ale wcale nie jest to zaskakujące. Mówimy o Miki. Sądzisz, że powiedziała mu, że go kocha? - Angie skierowała się do wyjścia, a jej kosmicznie droga torebka kołysała się swobodnie w ręce. – Żartujesz sobie? Będzie musiał sobie na to zapracować. Angie zatrzymała się i spojrzała na dwóch mężczyzn, którzy przychodzili do jej sklepu co dziennie, od przeszło tygodnia. Pamiętała ich z lotniska, kiedy podrzuciła Miki na samolot. Byli diablo cudni, ale jej bardziej podobał się ten trzeci. Szkoda, ale wyglądało, że nie ma go z nimi. Jeden z nich oglądał apaszki, udając że wcale się na nią nie gapią. Uśmiechnęła się, starając się zachować kamienną twarz. – Ta cyrankowa apaszka wyglądałaby świetnie na tobie. Ten, który trzymał apaszkę w swojej wielkiej łapie, popatrzył najpierw na apaszkę potem z powrotem na nią. Zmarszczył czoło. Zaśmiała się, przechodząc dalej. Ale głupki. Popchnęła drzwi i wyszła. - Mój samolot przylatuje jutro o 14. Lot 960. – Nie martw się. Mam wszystkie dane. Wyjedziemy po ciebie na lotnisko. - Sara westchnęła – Aha. Słuchaj, zanim się spotkamy, chcę żebyś na siebie uważała. Oni namierzyli Miki, ale nie wiem czy ciebie też chcą dopaść czy nie. – Proszę, nie zaczynaj. Znowu. Jestem na terytorium sfory i Marrec zawiezie mnie na lotnisko. Wszystko będzie dobrze. - Skierowała się w stronę swojego Mercedesa. – Angelina, nie ignoruj... – Pa, Sara...Zadzwoń kiedy Miki dotrze. - Rozłączyła się. Jej przyjaciółka stawała się niezłą

wilczycą kiedy jej przyjaciołom coś groziło. Zdalnie otworzyła drzwi samochodu i stanęła, włoski na jej karku stanęły dęba. Obróciła się na pięcie i stanęła twarzą w twarz z jakąś kobietą. Hmm...przynajmniej myślała, że to jest kobieta. Kobieta, którą widziała raz czy dwa, w czasie kolacji na mieście. Angie nie podobało się wtedy jak kobieta się na nią gapiła. I, kurwa, jak nic, nie podobało jej się to teraz. Cokolwiek. Wszystko co w tej chwili ja obchodziło to to, że kobieta nie była ze Sfory. Za mała i banalnie ubrana, żeby być z Dumy. A na pewno nie była w pełni człowiekiem. Czasami chciała być jak Miki, z jej mega szybkim umysłem. Ona mogłaby przeanalizować wszystko w kilka sekund i mieć odpowiednie rozwiązanie. Albo jak Sara. Z jej spokojnym, kontrolowanym zachowaniem – tak długo jak długo nie była w to zamieszana tequila. Angie taka nie była, i specjalista faktycznie przeanalizował jej bójki. Ponieważ nigdy nie reagowała tak jak inni...nigdy! Trzasnęła swoją ciężką torebką w głowę kobiety naprzeciwko. Piszcząc ze zdziwienia, laska popełniła błąd. Nigdy nie widzieli, że Angie nadciąga. Zawsze popełniając ten sam błąd. I żeby to potwierdzić, Angie walnęła ja jeszcze raz. Sprzączka torebki rozcięła kobiecie twarz. Krew tryskając na jej ramię zrujnowała jej torebkę :/. Kobieta upadła, a Angie walnęła ją w tchawicę, jeszcze bardziej dociskając do podłoża. Sapiąc, kobieta walczyła, aby zepchnąć jej nogę, ale Angie zacisnęła zęby i pchnęła jeszcze mocniej. Coś, jakiś ruch albo dźwięk, odwróciło jej uwagę od ofiary, którą miała pod butem. Spojrzała w lewo. Dwóch facetów, tych ze sklepu, kierowało się w jej stronę. Pomyślała, że chcą pomóc jej albo kobiecie, której tchawicę właśnie szczęśliwie miażdżyła. Usłyszała jakiś inny dźwięk, odwróciła się żeby zobaczyć jak jakieś zwierzęta, na pewno nie lwy, ale też nie były to psy, wyskakiwały na pełnym gazie zza drzew naprzeciwko parkingu. Odwracając się aby ostrzec tych facetów, sięgnęła po swojego Glocka. Zobaczyła jak ich ciało się zmienia, futro wyrasta i pojawiają się kły, a oni startują w jej stronę. A jej ostatnia myśl, nim wszystko stało się czarne – Oni są tygrysami? *** Nikolai Vorislav odwrócił się na plecy, pozwalając aby poranne słońce ogrzało jego brzuszek, kiedy on cicho czekał w wysokiej trawie. Czekał, aż jego śniadanie podejdzie do jednego ze stawów jakie miał na swojej posesji. I jak zawsze, śniadanie się pokazało. Powoli odwrócił się, obserwując czy zauważyło go. Nie zauważyło! Zamiast tego, piło prosto ze stawu, kompletnie nieświadome jego obecności. Poczekał jeszcze chwilę... i cicho zaatakował. Jeleń próbował uciec, ale on miał już łapy na jego

zadzie, a następnie pod sobą nim jeleń zdążył przebiec 10 metrów. Chwycił kark i zagryzł, aż przestał się rzucać. Z wesołym westchnięciem usadowił się do gorącego posiłku. Kiedy skończył, poszedł popływać w jeziorku, pozwalając żeby woda przepływała przez jego futro, zmywając całą krew. Popatrzył w słońce. Robiło się już późno. Musiał iść, odbyć konferencje telefoniczną, chociaż wolałby zostać na zewnątrz, przez resztę dnia, bawiąc się. Ale wtedy ojciec zażądałby jego głowy. W tym momencie z ledwością tolerował starego drania. Kochał go, ale go nie rozumiał. I szczerze mówiąc, nie chciał rozumieć. Ale musiał zostawić ojca samemu sobie. Szczególnie teraz, kiedy ten pomału przekazywał mu swoją firmę. Poza tym, mamusia zdjęłaby z niego skalp, gdyby rozpoczął jakieś niepotrzebne gówno. Więc poświęcając się dla niedzielnej wideokonferencji, skierował się w stronę domu. Przeszedł cicho przez podwórko, spoglądając na basen. Zwalczył pragnienie aby skoczyć na główkę i zostać w nim przez następne cztery godziny. Zamiast tego potruchtał przez patio, zatrzymując się przed wejściem do domu. Powąchał powietrze i zajęczał. Jego bracia byli w pobliżu. Dlaczego? Zostawił ich w Teksasie ze szczegółowymi instrukcjami, aby nie wracali, nim nie będą mieli podpisanych papierów kupna własności od tego starego wilka, Marreca. Aby mogli wybudować ten głupi park rozrywki, który ich ojciec sobie wymarzył. Powinien wiedzieć lepiej. Próba kupna od wilka jego terytorium to niełatwa rzecz, cholera - prawie niemożliwa. Ale ta transakcja była jego dzieckiem! To on zwrócił uwagę taty na tą nieruchomość. To, co on myślał na ten temat, Nik mógł się tylko domyślać. Nie chciał wchodzić, przez tylne drzwi, do kuchni. Wiedział, że najprawdopodobniej tam ich znajdzie, zżerających jego jedzenie i wykończających jego słodką herbatę. Nie. To nie był dobry pomysł, patrzeć na tą dwójkę bez dawki porannej kawy...we wszystkich, dobrze pojętym interesie będzie, jeżeli każe im trochę poczekać. Więc obszedł dom dookoła, wziął mały rozbieg i wskoczył na balkon na drugim piętrze. Z łatwością przeskoczył balustradę, lądując na marmurowej posadzce. Szturchnięciem psyka otworzył przeszklone drzwi i wszedł do holu. Potrzebował prysznica, a także kawy, przed tym nim zadzwoni. Będąc skupionym na dostaniu swojej dawki kawy, zajęło mu dobre 30 sekund , nim wyłapał dziwny zapach w swoim domu. Zwolnił, ale posuwał się dalej, starając się zlokalizować właściciela tego zapachu. Może jego siostra przyprowadziła jedną ze swoich przyjaciółek. Kimkolwiek była, musiał się z nią spotkać!

Ktokolwiek, kto pachniał tak cholernie dobrze był osobą która koniecznie trzeba poznać. A ten zapach był mu znajomy, to musiał być ktoś kogo już spotkał. Tak intensywny, że aż zaczął mruczeć. Łał... nie robił tego od dawna. Było to super uczucie. Przeszedł obok jednego z nieużywanych pokojów i stanął jak wryty, jego ogon drgał wyczekująco. Cofnął się kilka kroków i odwrócił łeb. To była Ona! Smakowita dupeczka z lotniska. Prześliznął się spojrzeniem po jej ciele. Siedziała na łóżku, z prześcieradłem owiniętym pod ramionami, był pewny że brała udział w jakiejś walce. Ktoś ją obandażował, nie wyglądała źle. Miała kilka siniaków. Parę zadrapań. Wielkiego guza na czole. Ale nic zagrażającego życiu. Mimo to....dlaczego, do diabła, była w jego domu? Gapiła się na niego. Oddychała płytko i Nik, zdał sobie nagle sprawę, że w dalszym ciągu był tygrysem. Nic dziwnego, że wygląda na wystraszoną na śmierć. Zmienił się, pamiętając aby nie poruszać się zbyt szybko i nie wystraszyć jej jeszcze bardziej. Oparł się o drzwi, krzyżując ramiona – Ooo. Witam Skarbie. – O, cholera... - powiedziała miękko. Uśmiechnął się szeroko. Taka ładniutka. Nie. Ładna nie było dla niej odpowiednie. Piękna. Śliczna. Zdumiewająca. Nawet te określenia były słabe. – Ja...ja... - potrząsnęła głową....i wtedy wpadła w panikę. Ześliznęła się z łóżka, potykając się o własne nogi. Wciąż owinięta prześcieradłem, ale zaplątała się w nie, więc zaczęło ono osuwać się na podłogę. Nik ruszył szybko, idąc przez pokój i łapiąc ja w tali nim upadła na podłogę. Zajęczała z bólu, więc trzymał ja delikatnie, powoli klękając, jej plecy przyciskał do swojego przodu. Była tak słaba, że nie mogła stać o własnych siłach. – Oddychaj Skarbie. Oddychaj. Musiał mocno walczyć aby zachować samokontrolę. Nie było to łatwe, kiedy prześcieradło, którego używała jak tarczy, zasłaniał tylko przód jej ciała. Jej gołe plecy opierały się o niego i nim ją podtrzymał, zauważył najseksowniejszy, cholerny tatuaż, na środku jej pleców. Nie miał szans przyjrzeć się dobrze, ale wiedza, że ona ma tatuaż, postawiła go ostro na krawędzi. – Zaraz zwymiotuję. Yyyyy... to od razu zabiło jego libido. – Chodź kochanie. Zaprowadzimy cie do łazienki. Każda sypialnia w domu miała osobną łazienkę, za co nigdy nie był bardziej wdzięczny. Wstał, szybko zabierając ze sobą kobietę. Trzymał ją jedną ręką, kiedy podnosił klapę toalety. Uklęknął

ponownie razem z nią, upewniając się, że jej głowa jest na toaletą. – Wszystko będzie w porządku Skarbie. Uspokój się. Jęcząc , złapała boki toalety i pochyliła się do przodu. Miał już zamiar sięgnąć i zebrać jej włosy, kiedy jej głowa zamachnęła się do tyłu, trzaskając go w nos. Jego bracia wybili mu nos lata temu, ale ta dziwka, dosłownie, go złamała. Słyszał jak kość strzeliła. – Kurwa!!! Puszczając ją, upadł do tyłu. Spojrzał, akurat aby zobaczyć jak gładko podnosi się na nogi, a prześcieradło ześlizguje się po tym słodkim, słodkim ciele,zostawiając ją nagą i tak kurewsko piękną...uhhh. Z chłodem w oczach, jakiego nie widział u żadnego człowieka, chyba że urodził się jako kot, odwróciła się i oderwała górę toalety. - Zaczekaj...- było ostatnią rzeczą jaką powiedział, zanim spuściła na jego głowę ciężką porcelanę. *** Angie wzdrygnęła się. Nigdy nie chciała skrzywdzić nikogo tak ładnego, ale to nie tak, że zostawił jej jakiś wybór. Cholera! Od kiedy tygrysy zostały zamieszane w ten mały dramat? Owinęła się prześcieradłem i wybiegła z łazienki do sąsiedniej sypialni. Nie zauważyła, żadnej ze swoich rzeczy, ale to nie było wcale zaskakujące. Nie spodziewała się, że zostawią jej załadowanego Glocka. Wybiegła do holu, kierując się w przeciwnym kierunku, niż ten w którym kierował się tygrys. Uszła tylko kilka metrów, kiedy pośliznęła się zatrzymując. Dwa inne tygrysy siedziały cicho na końcu korytarza, blisko schodów. Patrzyli na nią, a była pewna że zobaczyła zaskoczenie na ich kocich mordach. Wiedziała, że jeżeli może zauważyć zaskoczenie, to na pewno chociaż w połowie byli ludźmi. Kurwa, wolała raczej radzić sobie z prawdziwymi tygrysami. Nie byłoby żadnych utajonych motywów, poza kolacją. – Cholera! - odwróciła się i pobiegła w drugą stronę. Hol był długi i miał dwa wyjścia. Kurcze, to nie był żadne zwykły dom. To była rezydencja! Bardzo ładna rezydencja! Szkoda, że nie miała czasu, żeby się tym nacieszyć. Pośliznęła się i zatrzymała u szczytu schodów. Dwie kobiety, rozmawiając cicho, siedziały na dolnym stopniu. Popatrzyły na nią, ich oczy zabłyszczały w łagodnym świetle. Nie. One też nie były całkowicie ludźmi. – Kurwa! Szarpnęła się w drugą stronę, ale zobaczyła jak tygrysy pędzą w jej stronę. Wbiegła do pierwszego pokoju jaki znalazła, zatrzaskując drzwi za sobą. Brak zamka. Cholera. Angie desperacko rozglądała się po pokoju. Musi być, gdzieś tu jakaś broń.

*** – O mój boże, Nik! Co ta podła jędza ci zrobiła? Nik zmusił się do otworzenia oczu, aby zobaczyć swoją siostrę i kuzynkę, klęczące przy nim. – Pomóżcie mi się podnieść. Każda złapała go za rękę, stawiając go na nogi. Nie mógł ich puścić . Nadal za bardzo się trząsł. – Może powinnyśmy zadzwonić po lekarza? - Reena, jego kuzynka, zapytała kiedy próbowała ręcznikiem zetrzeć krew z jego twarzy i oczu. – Nie, nic mi nie będzie. - cofnął się, powoli wychodząc do sypialni. Spojrzał na swoich braci stojących w drzwiach. - Zmieńcie się! Teraz! Tygrysy spojrzały na siebie. Przez minutę Nik myślał, że będzie ich musiał gonić, ale oni wiedzieli lepiej. Wiedzieli, że wytropił by ich i skopał ich pieprzone tyłki. Zmienili się w ludzi i spojrzeli na niego jak owce. Gapił się na nich – Dlaczego tam jest... - zatrzymał się. Złapał z dwóch stron za nos i nastawił go. Zamknął oczy z bólu. Kiedy je otworzył, jego dwaj bracia próbowali właśnie wymknąć się z pokoju. -Nie zmuszajcie mnie żebym do was podszedł. Zatrzymali się i zawrócili. – Gdzie ona jest? - zawarczał. Jeżeli byłby w pełni człowiekiem, ta chora baba zabiłaby go. Na szczęście jego rodzaj miał twardą głowę. – W twojej sypialni. – Świetnie. - tego jeszcze potrzebował. Jakaś wariatka, która rozwala mu sypialnię. Ominął swoich braci i poszedł w dół holu. Właśnie dotarł do drzwi swojego pokoju, kiedy jego siostra Kisa powiedziała – Czy tam nie trzymasz shotguna dziadka? Spojrzał na drzwi swojej sypialni, i padł na podłogę kiedy drewno eksplodowało. Pojawiła się dziura wielkości piłki do kosza. Kim jest ta walnięta jędza? *** Angie przeładowała broń i wycelowała ponownie. Jej stopy ustawione pewnie, oczy skupione na dziurze, którą przed chwilą zrobiła. Musiała dostać się do samochodu. Albo telefonu. Najlepiej obydwu tych rzeczy naraz. Było źle. Bardzo, bardzo źle. Nawet nie wiedziała, że są zmienne tygrysy. Co robiły tygrysy? O, Chryste, czy to nie były jakieś ludojady czy coś? A co z tym całym gównem Sfora – Duma? Czy były w to zaangażowane wszystkie kotu czy tylko Pumy?

Kurwa! Gdzie do diabła jest Miki, kiedy jej potrzebuję? Angie zdała sobie sprawę, jak cicho nagle się zrobiło. Naprawdę cicho. Starała się usłyszeć cokolwiek, robiąc kilka małych kroczków naprzód. Zatrzymała się nagle, zamykając oczy. Nie wiedziała jak długo stał za nią, ale wiedziała że stoi tam teraz. Mogła go wyczuć. Przytrzymała broń i zamachnęła się aby uderzyć go kolbą. Ale była szybki i silny. Złapał ja w tali, przyciskając do swojego nagiego ciała jedną ręką, a drugą wyrywając broń z jej ręki. Mierzyli się wzrokiem, kiedy wyrzucił Shotguna przez otwarte okno, przez które pewnie dostał się do środka. Mogła poczuć jego twarde mięśnie dociskające się do jej piersi. Jej noga przesunęła się po jednym, z jego cholernie twardych ud. O cholera, jaki on boski. Spiorunował ją wzrokiem – Wystawię ci rachunek za rozwalone drzwi. A potem upuścił ją na podłogę. Rozdział II – Ty chamski skurwysynie! – To ty próbowałaś mnie zabić, w moim własnym domu, a to ja jestem chamski? – Porwałeś mnie! – Kobieto, nic takiego nie zrobiłem. - mówiąc to spojrzał na swoich braci, gapiących się przez jego biedne, zmaltretowane drzwi. W ich oczach zobaczył prawdę. Boże, naprawdę ja porwali. Pieprzeni idioci! – Więc jak wytłumaczysz sprowadzenie mnie tutaj, Buraku? Spojrzał ponownie, na piękność siedzącą na podłodze. Cholera, ależ była ładniutka. Szkoda, że była taką pretensjonalną suką. – Wydaje się, że zaszło tu jakieś nieporozumienie... – Sądzisz, jasnowidzu? Zamknął oczy i policzył to dziesięciu. Musiał zachować spokój. Ale ta baba, naprawdę, szarpała za ogon jego wewnętrznego tygrysa. Kiedy otworzył oczy aby jej spokojnie odpowiedzieć, właśnie skakała w stronę otwartego okna. Z rykiem, który wstrząsnął całym domem, skoczył za nią. Złapał ja w tali, zanim nawet sięgnęła balkonu. To było to czego potrzebował. Żeby ta zwariowana jędza złamała nogę, skacząc z okna na drugim piętrze.

– Ty bękarcieskurwysyniepierdolonydupkuskurwielu! Wywlekł, kopiącą, wrzeszcząca babę ze swojej sypialni, ciągnąc ją do pokoju który należał do jego starej cioci – Abby. Zwariowanej tygrysicy, które wierzyła, że wszyscy knują spisek aby ukraść jej drogocenną biżuterię. Więc kiedy zamieszkała z nim w ostatnich latach swojego życia, nalegała na zamontowanie szafy z porządnym zamkiem. Od momentu kiedy jego zwariowana krewna zmarła, Nik zamknął szafę. Zaraz potem, jak wrzucił tyłek zwariowanej jędzy do środka. Kopała i darła się jeszcze głośniej, ale zignorował ją zatrzaskując kłódkę. Musiał dowiedzieć się, co jego bracia wymyślili, a w dalszym ciągu nie dostał swojej, dziennej dawki kawy. W tym momencie nie był szczęśliwym człowiekiem. *** Angie kopnęła w drzwi jeszcze raz, ale wiedziała już, że wyszedł z pokoju. Poczuła, że wyszedł, mimo tego, że zrobił to bardzo cicho. – Pieprzony hipokryta. - Nikt od dawna tak jej nie zdenerwował. Od czasu kiedy sędzie zarządził, że ma zgłosić się ma terapię kontroli nad gniewem. Jeden malutki incydent z baseballem i czyimiś kolanami w roli głównej, a z niej od razu zrobiono wariatkę. Typowo. Obmacała wszystko w koło i znalazła światło. Włączając je, krzyknęła w zaskoczeniu, odskakując jak najdalej zdołała. Gapił się na nią wypchany wilk. Wolała nie wiedzieć, czy był taki jak Sara, ponieważ zmienni umierając nie mogli zamienić się z powrotem w człowieka. Powstrzymała szloch całkowitej furii. Chciała do domu. Teraz! Szybko wciągając dżinsy, Nik wszedł do kuchni. Kubek świeżej, gorącej kawy znalazł drogę do jego rąk, a jego tyłek klapnął na je4dno z kuchennych krzeseł. – Wypij to, Nik. - Renna zarządziła, nalewając kawę także dla siebie. - Zanim powiesz, albo zrobisz coś, czego wszyscy będziemy żałować, wypij swoją, cholerną kawę. Z niskim pomrukiem, wziął łyka. Świeżo palona. Jego kuzynka i siostra znały go dobrze. Miał w szafce lurowatą kawę. Ale ją trzymał dla znajomych. On preferował kawę czarna jak smoła i tak mocną, że usuwa starą farbę. – Lepiej już? - zapytała się Kisa, w momencie kiedy podawała melona swojemu bliźniakowi – Alekseiowi. Wziął go i zrobił kolejny krok w stronę wyjścia. Tak samo jak Bannik. Idioci. – Nawet nie myście o wyjściu – wziął kolejny łyk kawy. Głowa go bolała. Ludzie, ta kobieta z toalety mogła zrobić śmiertelną broń. Poczuł się na tyle spokojny, żeby nie krzyczeć. - Dlaczego ta kobieta jest w moim domu? Bannik i Aleksei spojrzeli po sobie. Osobno byli jednymi z najbystrzejszych ludzi jakich znał. Drapieżniki ze złotymi sercami. Ale razem... Boże, mogli być naprawdę głupi. – To ta dziewczyna z lotniska – podsunął Alek. Jakby to było wystarczające wyjaśnienie.

Reena usiadła naprzeciwko Nika – Jaka dziewczyna z lotniska? Ban uśmiechnął się – Nasz starszy braciszek wpadł na tą biedną dziewczynę na lotnisku, tylko dlatego, że uważał że jest słodka. – Nie wpadłem na nią – spojrzał na kuzynkę, które była dla niego jak siostra. Jej matka, z nikomu nieznanych przyczyn, unikała córki, od kiedy ta miała ledwo siedem lat. Przestała o nią dbać, karmić ją i wszystko inne. Reena przeszła na ich terytorium i jego matka ją przyjęła, wychowując ją, jak własne dzieci. - To był wypadek! Reena uniosła brew – Jestem pewna. Jesteś znany ze swojej nieporadności. – Zamknij się! – W każdym razie, pojechaliśmy do tego miasta, które tato tak chce i ona tam była. Chodziła pomiędzy tymi wszystkimi wilkami, tak jakby tam rządziła. W pełni człowiek! – Ale to dalej nie wyjaśnia jak znalazła się w moim cholernym domu. – Właśnie do tego zmierzam – Ban podrapał się po bliźnie na brzuchu. Była to cena jaką musiał zapłacić za posiadanie córki. Tygrysice są brutalnymi kochankami. Ban kochał swoją córkę, i Nik bał się o faceta który wkroczy kiedyś w jej dorosłe życie. - Widzisz, ona ma taki mały sklepik ze świetnymi rzeczami. Ja i Alek odwiedzaliśmy go … no wiesz... coś jakby codziennie. W każdym razie, ostatnim razem jak tam byliśmy, ona wyszła wcześniej i kiedy my wyszliśmy na zewnątrz, wyczuliśmy hienę. Co wydało się dziwne, skoro jest to terytorium wilków. Głowa Nika opadła do tyłu, westchnął. - Jestem tym już znudzony. Ban nie zaczął mówić konkretniej, ale za to szybciej – Więc, poszliśmy na parking, zobaczyć czy z nią wszystko okej, a tam ona stoi, mając pod butem tą hienę i miażdżąc jej pieprzoną tchawicę. Zostawilibyśmy to jej, ale cały Klan hien wyszedł zza drzew, i mieli jakby liczebna przewagę nad nią w tym momencie. Więc razem z Alekiem wkroczyliśmy do akcji. Poobijała się trochę, ale to była tak jakby nasza wina. Kiedy przeskakiwaliśmy aby dostać się do hien, uderzyliśmy w nią. – Ale to dalej nie wyjaśnia dlaczego ona jest tutaj! - Nik zawarczał sfrustrowany. – No, nie mogliśmy jej tam, tak po prostu, zostawić. Ewidentnie te wilki nie potrafiły się o nią dobrze zatroszczyć. – To naprawdę rycerskie z waszej strony, ale obydwaj macie zasadniczo duże, aczkolwiek tandetne i lepkie domy, więc nie jestem pewien dlaczego jej suchy tyłek jest u mnie. – No wiesz, ja i Alek wiedzieliśmy, że ona też ci się podoba. Więc podczas drogi powrotnej rzuciliśmy o nią monetą i ty wygrałeś. To było jedyne sprawiedliwe wyjście, wziąć cie pod uwagę podczas gry, skoro ty pierwszy ją zobaczyłeś. Nik gapił się na swoich braci. Modlił się, żeby w całej jego kuchni były kamery i żeby ktoś nagle

wyskoczył na niego krzycząc – ''Zostałeś zrobiony, koleś''. Ale nic takiego się nie wydarzyło. – Wasza dwójka zdaje sobie sprawę, że przewieźliście ją przez granice stanowe? – A jak myślisz, jak inaczej dostalibyśmy się z Teksasu do nas? Podniósł swój kubek, zamierzając cisnąć nim w braci, ale Reena go powstrzymała. – Neandertalczycy, to co Nik ma na myśli, to to że popełniliście przestępstwo federalne. Życie za kratkami mówi wam coś? – Uratowaliśmy ją. Nie widziałem tam żadnych wilków gotowych do pomocy. Według mnie, powinna być nam kurewsko wdzięczna. – Nie jest wdzięczna. Jest szalona. Popatrz co mi zrobiła. - Nik wskazał na swoje, nadal krwawiące czoło. - A gdybyście się zastanawiali, tak to coś boli! – No wiesz, jeżeli jej nie chcesz, to ja ją wezmę. Alek potrząsnął głową – Nie. Powinniśmy znowu o nią zagrać. – Masz rację. Tak będzie sprawiedliwe. – Nigdzie jej nie zabierzecie. Jedyne gdzie się uda, to z powrotem do swoich ludzi. – Um... - Kisa, jak zawsze nieśmiała, chrząknęła. - Właściwie miasta w którym żyje, tam nie ma jej ludzi. – To dlatego, że jest w pełni człowiekiem. Kisa zaprzeczyła, kiwając głową – Akurat, ona uważana jest za członka Sfory. Tylko akurat nie tej. Odchrząknęła jeszcze raz – Wczoraj, jak czyściłam jej rzeczy... – Czyściłaś jej rzeczy? - Słowa same opuściły gardło Nika, zanim się powstrzymał, a jego braci już się śmiali. – Nie martw się braciszku – Powiedział Ban. – Nie widzieliśmy jej nagiej – dokończył Alek. Spojrzał na nich – Nie obchodzi mnie czy ja widzieliście – Obchodziło go! Nik spojrzał na Kisę – Mów dalej. – Więc, trochę pomyszkowałam na jej temat. Wiesz, żeby się dowiedzieć z kim mamy do czynienia. I okazało się, że ona jest częścią Sfory, Aleka dziewczyny. – Ona nie jest moją dziewczyną – odszczeknął Alek. – Jaka dziewczyna? – Nessa Sheridan. Nik nareszcie się uśmiechnął – Słodziutkiej Neesy? Alek popatrzył wściekle na swojego krewniaka – Nie nazywaj jej tak. – Więc tak dowiedziałeś się o tej nieruchomości, która chciał tato. Od swojej słodziutkiej dziewczyny?

– Ona nie jest moją dziewczyną! Minęły już lata od czasu kiedy Nessa Sheridan, przywiozła swój ładniutki, malutki tyłeczek z wizytą. Była jednym z niewielu wilków, które wpuszczono na ich terytorium. Przez cztery lata była przyjaciółką jego brata na studiach i z jakiegoś nieznanego powodu, jego przymilny braciszek nie mógł dostać tego czego najbardziej od niej chciał. Ale jak ktoś nazywa się Vorislav, to nigdy nie odpuszcza. Jego rachunki za telefon muszą być ogromne. Przecież dziewczyna przez długi czas mieszkała w Europie. Ale to stwarzała kurewsko, duży problem – Jeżeli mówimy o Sheridanach, mówimy o Sforze Magnusa. Nigdy nie poznał nikogo więcej z tej sfory, ale pamiętał dosyć dobrze brata i ojca Nessy. I wiedział jaką reputacją cieszy się reszta. Wilki. Harleyowcy. Świry. Kiedy ostatni raz miał coś wspólnego z tym małym gangiem, skasowali oni Dumę Wihell, powodując wybór nowej Alfy. Jakiejś walniętej baby, która spowodowała, że cała społeczność kotów, w nocy dwa razy sprawdzała zamki w drzwiach. Musiała być cholernie przerażająca, a była Alfą dopiero od sześciu miesięcy. – Sfora... - złoty wzrok Reeny skierował się na jej kuzynów – Sfora Magnusa!!! – Dlaczego – Nik zapytał się Kisy – nieoznaczony człowiek jest członkiem jakiejkolwiek Sfory? – Jest najlepsza przyjaciółką Alfy. – Tej walniętej? Alek i Ban uchylili się, jak kubek Nika poleciał w ich stronę. On go nie rzucił, Reena to zrobiła. – Idioci. Czy macie jakiekolwiek pojęcie o tym, co zrobiliście? - widocznie Reena też słyszała o Alfie Sfory. – Nie krzycz na nas. - krzyknął Ban. – Masz racje powinnam raczej skopać wam tyłki. – Stop – warknął Nik. – Um... - Kisa podniosła ręka, tak jakby była z powrotem w podstawówce – Czy ktoś jeszcze zwrócił uwagę, że zrobiło się dziwnie cicho, tam na górze. Wszyscy spojrzeli na sufit. Nik niemal zaskoczony, nie widząc krwi przeciekającej przez ściany. *** Zamek został usunięty, drzwi stanęły otworem. Angie zmrużyła oczy na światło sączące się przez okna. Oparła się o ścianę, krzyżując ramiona przed sobą. Kiedy jej oczy przyzwyczaiły się do światła, przestała prawie oddychać. Cholera, ależ On był piękny. Taki wysoki. Prawie 2 metry. Czarne gęste włosy przetykane kilkoma rudymi i białymi pasemkami. Nie siwymi, dokładnie białymi. Czego nie zauważyła, kiedy wpadła na niego na lotnisku, to białe,

okrągłe kłębki za każdym z jego uszu. Wyglądał to trochę dziwnie, a mimo wszystko miała nieprzepartą chęć przeczesania ich palcami, i sprawdzenia czy w dotyku różnią się od reszty. Zauważyła także że z tyłu miał obcięte je krótko, ale przód zostawił troszkę dłuższy, ta że zasłaniały mu oczy. Jego nos, był długi i trochę płaski na końcu, przypominając jej trochę koci pysk. I miał złote oczy z zielonymi refleksami, odbijającymi światło wpadające do pokoju. Jego powieki były lekko skośne, domyśliła się, że musi mieć jakieś azjatyckie korzenie. Na szczęście się ubrał. W luźne dżinsy i stary niebieski T-shirt z granatowym napisem. Nie założył butów na swoje wielkie, kocie stopy. Boże jeżeli to będzie konieczne, będzie mogła złamać mu stopę. Mierzyli się wzrokiem ponad minutę, zanim Angie nie mogła znieść dłużej ciszy. – Więc buraku, wypuścisz mnie w końcu? Czy masz zamiar tak stać i gapić się na mnie cały dzień? Wykrzywił się niezadowolony i odszedł od drzwi. – W porządku. Zabieraj stąd swój kościsty tyłek. Starając się wyglądać elegancko, próbowała wybiec z pokoju, ale jego słowa spowodowały, że wywróciła się na niego. Nie wiedziała o czyim, chudym tyłku mówił, ale na pewno nie był to jej tyłek. Nigdy, w swoim życiu, nie była zachudzona i na szczęście nigdy nie chciała być Angie miała sobie wile do zarzucenia ale na pewno nie miała problemów z własnym wyglądem. Złapał ją za ramię, aby nie upadła, a ona poczuła gorąco które rozgrzało jej skórę. Jego szorstki ton sprzed chwili od razu zniknął. – Wszystko w porządku, Cukiereczku? Wyszarpnęła swoje ramię. Nienawidziła być dotykana. Nigdy. A jego dotyk był wyjątkowo wkurzający. Ale jego głos, z tym cholernym południowym akcentem, przyspieszył jej puls, rozchodząc się po całym jej ciele jak ogień. - W porządku. I nie nazywaj mnie Cukiereczkiem. - przeszła na środek sypialni. - A teraz, gdzie jestem? Wzruszył ramionami, delikatnie usta w wkurzającym uśmiechu. Obszedł łóżko, złapał za telefon, rzucając go do niej. Złapała go jedną ręką, nie wiedząc, co chciał, żeby z nim zrobiła. Czy chciał, żeby zadzwoniła, przekazując żądanie okupu. Czy też wepchnęła go prosto do jego ciasnego tyłka. Prędzej zrobi to drugie, bo na pewno nie zapłaci mu, nawet jednego, cholernego dolara, za jej uwolnienie. – Co niby,kurwa, mam z tym zrobić? – No wiesz, Cukiereczku. To jest telefon. Naprawdę świetny, nowy wynalazek... – Wiem, co to jest, ty skur... - zacisnęła zęby, żeby nie dokończyć przekleństwa. Jeżeli miałaby pozwolić sobie na zwyzywanie go, musiałaby klnąć na niego przez następną

godzinę. Już raz mierzyła czas. – Nie ma zamiaru przekazać nikomu twoich żądań. – Żądań. - zaczął się śmiać – Kto zapłaciłby okup za Ciebie? – Ty oślizgły, mały.... – Dałem ci telefon abyś mogła zadzwonić do przyjaciół, i powiedzieć im aby odebrali dzisiaj twój chudy tyłek. - Widząc jej zmieszaną minę dodał – Uwierz mi. Nie porwałem Cię. Zrobili to moim durni bracia. Myśleli, że postępują słusznie. Osobiście, zostawiłbym tam twoją kościstą dupę. Aby psy się tobą zajęły. Nie prosiła, aby te buraki ja porwały, ale do diabła, nie chciała wysłuchiwać, że nie jest nawet warta, aby ją porwać. Szybko wystukała numer telefonu. Telefon dzwonił, jak ominęła tego prostka i usiadła na kredensie. Spojrzała na swoje stopy, i była mile zaskoczona, że jej pedicure wytrzymał ostatnie wydarzenia. Przy czwartym sygnale usłyszała – Taaa? Matko, Sara i Miki nie dadzą jej z tym, nigdy spokoju. - Hej Sara, to ja. - Okej, pomyślała, niech się zacznie. Ale wszystko co usłyszała, to ciche pociągnięcia nosem. – Angie? - głos Sary był zduszony. Co do cholery? – Taak? Sara Morrighan wybuchła płaczem. Jej przyjaciółki nie płakały...nigdy. Ona płakała raz, ale każdy by się rozpłakał, jakby zazdrosna cheerleaderka, zrzuciła go ze schodów. – Sara, co się do diabła dzieje? – Ja... my... - Płakała tak głośno, że nie mogła nic powiedzieć. Po chwili, do rozmowy włączył się inny głos. - Kto mówi? – Zach, to ja... co się dzieje? – Jezu, Angie. Kurwa! Sara, to Angie. Kochanie, wszystko z nią w porządku – powiedział nie poza rozmową – Przestań płakać – burknął. Angie potrząsnęła głową. Zach. Idealny Pan Współczucie. Dokładnie taki, jakiego potrzebuje jej przyjaciółka. - Marrec zadzwonił do nas dziś rano. - wyjaśnił jej. - Znaleźli twoja torebkę, krew i jakieś rozerwane hieny. Zamknęła oczy. Wcale się nie dziwiąc dlaczego Sara płacze. Myślała, że ona nie żyje. – Nikt do was nie zadzwonił? Nie powiedział, że wszystko jest w porządku? Burak zamrugał, widocznie sądził, że jej znajomi zostali poinformowani. – Nie! – Ze mną wszystko w porządku, Zach. Naprawdę.

– Gdzie jesteś? Co się stało? – Nie ma zielonego pojęcia co się stało. A to, gdzie jestem... - spojrzała na swojego porywacza, aby zobaczyć, że rozłożył się na łóżku. Jedno ramie zwisało z krawędzi, kołysząc się w tę i z powrotem, palcami gładząc dywan, kiedy jego oczy,ewidentnie, wpatrywały się w jej nogi – Hej, buraku. Gdzie ja w ogóle, do diabla, jestem? Spojrzał na nią, przez swoje czarne, długie rzęsy. - Północna Karolina. Angie zagapiła się na niego – Przepraszam. Mógłbyś powtórzyć. - Północna Karolina. Właśnie tu teraz jesteś. – Zach... Jestem...jestem w Północnej Karolinie. – Północnej Karolinie? Jak się tam do cholery dostałaś? – Nie wiem. Ale jestem gotowa, w każdej chwili, wrócić do domu. Zach wymamrotał cicho jakieś przekleństwo. - Okej. Zaraz po ciebie wyruszamy. Sposób w jaki to powiedział... coś było nie tak. Coś co jej nie dotyczyło. Czuła to. – Co się dzieje Zach? - podrapała się w łydkę. Pieprzone karolińskie robale. – Nic. Będziemy u ciebie za kilka godzin. – Zach... – ostrzegła go. - Z naszej trójki, to nie ja jestem ta miłą. Więc chciałabym, abyś mi odpowiedział. Zach westchnął i Angie mogła usłyszeć jak się rusza. Co się do diabla działo? I co ten burak, myśli, że może robić? To nie robak, tylko jego wielkie palce muskały jej skórę na kostce, powodując, że jej całe ciało kurczyło się. Znowu to dotykanie. Odsunęła nogę, przykrywając słuchawkę – Przestań. Zach wrócił. Miała wrażenie, że poszedł do innego pokoju. - Okej, Angie. Jest problem. Hieny próbowały porwać Miki. Bezpośrednio pod jej szkołą. – Wiem. Conall został ranny, ale kiedy rozmawiałam z Sarą, zeszłej nocy, powiedziała, że daje sobie radę. - Sięgnęła w dół i trzasnęła łapę gładzącą jej łydkę. – Taaa. Taaa. Z Conallem wszystko w porządku. Tylko, że staramy się w sforze, aby zapewnić pełną ochronę dla Miki. – Ochronę dla Miki? Po jakiego diabła potrzebna jest jej ochrona? - Była ostatnia osobą, o której myślała, że będzie potrzebować ochrony. A ostatnią osobą, która chciałaby ja chronić, był Zach. – Nie na stałe, tylko na jakiś czas. Na następne..yyy...dziewięć miesięcy czy coś w tym stylu. Angie zamurowało, szeroko otworzyła oczy. Nie zwracała nawet uwagi na ciężką dłoń, krążącą wokół jej kostki.

– Zach, czy ty.... czy ty mówisz, że Miki... – Taa. Ona i Conall...yyy – Zach się zakrztusił... - zbliżyli się chyba do siebie. Zapiszczała. Z nich trzech, to ona, na pewno, była najbardziej dziewczęca. Więc kiedy Twoja najlepsza przyjaciółka zachodzi w ciążę, piszczysz, powodując, że burak odskakuje od Ciebie, łapiąc się za głowę. – Kurwa Zach. Ja pierdolę, robisz sobie ze mnie jaja. - może i była najbardziej dziewczęca, ale wychowali ją harleyowcy. – Nie. Nasz mały Conall zostanie tatusiem. Kurcze, czy będzie miała robotę do wykonania. Sara, w tej sytuacji, będzie całkowicie bezużyteczna. W końcu nienawidzi dzieci. A Miki, będąc sobą, zacznie wszystko analizować, pomijając ważne sprawy, takie jak kupienie dla dziecka wszystkich tych rzeczy. Łóżeczko, jakieś pieluchy, komputer, które będzie mógł, nienamierzony włamać się do superczułej, rządowej bazy danych – w końcu będzie to kolejny Kendrick. Więc Miki będzie potrzebować jej pomocy. Kurcze, Angelina Santiago zostanie ciocią. Ale to również oznacza, że musi skupić się na całym obrazu, w tej sytuacji. Spojrzała na prostackiego kociaka, który wtrącił się w jej życie. Przeturlał się właśnie na plecy i przeciągnął się, obydwa ramiona nad głową, nogi rozciągnął na całą długość. Musiał mieć największe uda, jakie kiedykolwiek widziała u człowieka. Taaa, ta sytuacja, to jedna wielka katastrofa. Nie powinna mu ufać. Nie na poważnie. Ale jej instynkt nigdy się nie mylił. Jedyna moc jaką odziedziczyła po babci. Kiedy poznała Sarę i Marreca, od razu wiedziała, że różnią się od innych, ale że są dobrymi ludźmi. A nim Sary babka, odezwała się chociaż słowem, Angie wyczuła całe zło tej kobiety i jej obłąkanie. Ten sam instynkt, powiedział jej, że temu wielkiemu idiocie można ufać. Przynajmniej mogła mu zaufać ze swoim życiem. – Zach, chcę abyś dla mnie coś zrobił. – Wszystko, Tylko powiedz. – Poczekaj, aż Sfora się zbierze. Chroń Miki. – Angie, nie mogę Cię tam zostawić. Jeżeli nawet nie ma żadnych innych powodów, to chociaż dlatego, że Twoja przyjaciółka urwie mi łeb. – A jeżeli coś się stanie Miki? Zach nie miał na to żadnej odpowiedzi. – Proszę Zach. Zrób to, o co cię proszę. Dam sobie radę. – Nawet nie wiem z kim tam jesteś. – Hej, Buraku. Spojrzał na nią – Nie nazywaj mnie tak.

Nie chciała, ale on nie musiał o tym wiedzieć – Jak się nazywasz? – Nikolai Vorislav, ale nie mówiłbym mu tego. Zignorowała go. - Nikolai Vorislav. - Zimna, grobowa cisza uderzyła w nią ze strony Zacha. Oooo. - Zach? – Daj mi go do telefonu! *** Nik gapił się na jej stopy. Miała najładniejsze palce jakie kiedykolwiek widział u kobiety. A jej skóra. Bóg wie, jak utrzymywała ją tak miękką. Kiedy szedł na górę, aby wypuścić ją z szafy, jego gniew maszerował obok niego. Ale wystarczyło jedno spojrzenie na nią, leżącą jak jakaś cholerna królowa Sheba, a jego fiut prawie wyskoczył z rozporka. Boże, wszystkie te rzeczy jakie mógłby zrobić temu ciału. I tak jak wcześniej, dalej miała na sobie tylko prześcieradło. Nie miała żadnej bielizny, a on umierał chcąc spojrzeć jeszcze raz, na tatuaż na jej plecach. Szczególnie, jeżeli to oznaczała, że mógłby ją zobaczyć zupełnie bez niczego. Wiedział już, jak dobrze wygląda nago. Człowiek, idioto. Ona jest człowiekiem. Wyrzekł się ludzi dawno temu. Za dużo było z nimi kłopotów. Zbyt wymagający. Zbyt...nudni. Ale jak nudna mogłaby być ta kobieta, jeżeli używała części od toalety, jako broni? Nie!, potrzebował aby zniknęła, zanim skończy robiąc coś, czego będzie żałował przez naprawdę długi czas. Patrzyła się na niego przez kilka sekund, zanim potrząsnęła głową mamrocząc pod nosem „Lepiej, aby te cholerne suki były tego warte”. Zasłoniła słuchawkę – Muszę zostać. Nik zamrugał – Gdzie? – Tutaj. Potrząsnął głową odwracając się na brzuch – Nie sądzę, Cukiereczku. Uderzyłaś mnie klapą od WC. Uniosła brew, a on poczuł się trochę komfortowo, na ta reakcję. - A Twoi bracia porwali mnie i przewieźli przez stanową granicę... przez kilka granic. Twój wybór Buraku. Zostaję tutaj przez parę dni, a ty mnie ochraniasz, albo Twoi braci idą tam, gdzie jak widać należą, ucząc się jak wypinać tyłki. A przez to, że pozwolili moim przyjaciółką martwic się przez ostatnie, kilka godzin, wiesz że ja nie ma z tym najmniejszego problemu. Nik zaryczał. Nisko i przerażająco. Ale ona nie zareagowała. Nie ruszyła się z miejsca. Nie skuliła się. Nie zrobił nic poza gapieniem się na niego. Była jak przerażający, domowy kot. Poza tym, że zauważył gęsią skórkę na jej ramionach i odsłoniętej części klatki piersiowej. – Czy to oznacza „tak”? Zamrugał, jego nozdrza się rozszerzyły. Gdyby nie wiedział, byłby przekonany, że jego mruknięcie

ją podnieciło. Okej. Teraz ta kobieta, zaczyna mnie przerażać. – Czy mam jakiś wybór? – Nie – odpowiedziała zimno – a teraz porozmawiaj z nim, i zapewnij go, że ochronisz mnie, i będziesz miły i czarujący. – Albo? – Albo zacznę zaraz podkładać ogień. Był pewny, że mówiła serio. Wiedział, że na pewno by spróbowała. Wyciągnął rękę po telefon, odrzuciła mu go. Przyłożył słuchawkę do ucha. – Hello? – Vorislav? – Taaa. – Zach Sheridan. Uśmiechnął się. - Cześć. Co u Twojej siostry? - Świetnie. Jak tam twoje jaja? Aaa, tak. To to było za zakończenie studiów. Zamieniło się w paskudna bijatykę pomiędzy dwiema rodzinami. Nawet się nie zmienili, tylko od razu zaczęli się okładać do nieprzytomności. A Nik wyraźnie zapamiętał, że Zach Sheridan próbował wepchnąć mu jaja do żołądka przez gardło. Właściwie, to była ostatnia rzecz jaka zapamiętał z tej bijatyki. A jedynymi osobami które się nie biły, byli Alek i Nessa. Po tym wszystkim to właśnie oni zostali dalej przyjaciółmi, chociaż dalekimi. – Więc, powiedz mi dlaczego Twoi braci wywlekli ją z terytorium Wilków. – Nie wiem. Musiałbyś zapytać ich samych. Ale jestem pewny, że miało to coś wspólnego z próbą zaimponowania Twojej siostrze. Nik odwdzięczył się tym samym, kiedy pieprzony pies na niego zawarczał. - Trzymaj swojego brata z dala od mojej siostry. Oh, to może być kurewsko zabawne. - No nie wiem. Mój brat myśli, że Twoja siostra jest słodziutka. – Zastanawiam się, czy ona będzie myśleć, że twój braciszek jest słodki, kiedy zaczną znajdować kawałki jego ciała rozrzucone po całym Wschodnim Wybrzeżu. – Czy zmierzasz do jakiejś puenty szczeniaku? Czy dalej masz zamiar obszczekiwać moje nogi? – Hej – wyszeptała Angelina – czy tak właśnie jesteś miły? – Szzz kochanie. Duzi chłopcy rozmawiają. Po wyrazie jej twarzy, stwierdził, że zaraz zeskoczy z kredensu i porządnie mu przyłoży. Matko, co za mała sztywniara.

– Słuchaj, ty prostacka kotunio, skąd mam wiedzieć, że moja przyjaciółka będzie z Tobą bezpieczna. – Moi bracia uratowali ją, prawda? A nie widzieli tam żadnych wilków. Ale jak tak się martwisz, zapytaj swoją siostrę. – Co to ma znaczyć? – Była tu. Na naszym terytorium. Zatrzymała się u mojej mamy. Jadła nasze jedzenie Polowała na nasze jelenie. Było to kilka lat temu, ale nie wiele się zmieniło. – Nie pierdziel Vorislav. Nie ma takiej opcji, moja siostra nie była na waszym terytorium. Normalnie Nik, skopał by tyłek, każdemu kto oskarża go o kłamstwo. Ponieważ był dumny, ze swojej południowej uczciwości. Ale teraz tylko się uśmiechnął. Nie mógł się powstrzymać. – Nigdy ci o tym nie powiedziała, prawda? - Cisza jaka zapadła była wystarczająca odpowiedzią. Biedna Nessa. Wiedział, że wkrótce dziewczyna odbierze telefon, od swojego wściekłego brata. - Twój malutki człowiek będzie bezpieczny. O nic się nie martw. Boże, jak bardzo chciał, żeby została. Naprawdę chciał, żeby została. – Lepiej ja chroń Vorislav. Hieny są wściekłe, a my nie wiemy dlaczego. – Nie martw się piesku. Nie pozwolę, aby coś jej się stało. - Sięgnął za siebie złapał ją za kostkę. I tak jak myślał, zaraz ją wyrwała. Ale podczas tego uderzyła głową w pozłacaną ramę lustra. - Będę ją chronił także przed nią samą. – Taa. Z tym akurat życzę Ci powodzenia. Odrzucił telefon z powrotem do Angie, uderzając ją w czoło, ponieważ jej ręce zajęte były masowaniem potylicy. – Ała! – Sorry. Złapała telefon zanim ześliznął się jej z kolan. Gapiła się na niego, przykładając słuchawkę do ucha. – Zach? Wszystko ustalone? Okej, i nie daj sobie nic wmówić przez Sare i Miki. Jak będą miały jakiś problem, mogą zadzwonić do mnie. Ale zrób sobie przysługę... nie jedz niczego co ugotuje dla Ciebie Miki. - zakończyła rozmowę. – Proszę, wygląda na to, że mam gościa. – Tak. Masz. – Więc, co najpierw? Głodna? – Jesteś strasznie miły, ale wolałabym najpierw zadbać o ciuchy. – Ale ona są zupełnie niepotrzebne. - Kobieta uderzyła go klapą od WC, a on z nią teraz flirtował. To przecież nie jest normalne, nawet dla zmiennych. Winił za to swojego ojca i jego wadliwe tygrysie geny. Spuściła to swoje morderczo, gorące ciało z kredensu, powoli

przesuwając się w jego stronę. – Koleś – Kucnęła obok niego – może powinniśmy sobie wszystko wyjaśnić. – Koleś? Czy ty właśnie nazwałaś mnie „koleś”? – Zostanę tu tylko tymczasowo, i tylko dlatego, że muszę. A nie dlatego, żebyś mógł się zabawić z dziewczyną z Teksasu. Podniósł się na łokciu. Ta kobieta z łatwością mogła sprawić, że czołgałby się – w dodatku szczęśliwy. - Ale, Cukiereczku, my tu mamy, takie fajne imprezy. Body shots1 mogą być bardzo interesujące. – Ciuchy. Jedzenie. Teraz – Podniosła się. Mmmmmmhhhmmm. Wysoka. - Albo naprawdę zacznę podkładać ogień i na pewno zacznę od Ciebie. Miał nadzieję, że jego fiut się zachowuje, kiedy tak się na nią patrzył. Może raz mógłby złamać swoją zasadę „żadnych ludzi”. Ale tylko dla niej. – Więc rusz ten tyłek buraku – wyszła za drzwi. A to pieprzone prześcieradło zasłaniało widok jej rozkosznego tatuażu – Nie mam kurwa całego dnia. Nie. Pokręcił głową. Nie będzie dla niej pomijał reguł. Rozpoznawał szaleństwo kiedy ją widział. Większość jego rodziny była szalona. A on nie miał zamiaru dodawać jeszcze jednej osoby do tej bandy. Mimo tego, że kobieta była gorąca – a była cholernie gorąca – będzie się tylko martwił, aby przeżyła następne kilka dni. Ale z jej niewyparzoną gęba nie będzie to łatwe. A kiedy \Wilki przyjadą, wyrzuci ze swojego domu jej chudy tyłek. Jej głowa pojawiła się w drzwiach – Przepraszam. Chyba nie wyraziłam się wystarczająco jasno, kiedy powiedziałam rusz swój pierdolony tyłek!! Nik warknął i poszedł za nią. Ooo tak. Kiedy to wszystko się skończy, tak przyłoży swoim braciom, że zapamiętają to do końca życia. Rozdział III – Nie widzę żadnego problemu, Cukiereczku. Angie skrzyżowała ramiona – Po pierwsze. Przestań mnie tak nazywać. Po drugie, nigdy nie zgodzę się założyć tego czegoś, na swoje ciało. Spojrzał na sukienkę, którą trzymał w ręce. - Co Ci się w tym nie podoba? To jest fajna, skromna, dzienna sukienka. Czy on naprawdę sądził, że założy sukienkę po martwej kobiecie. - Byłaby w porządku gdybym

była nudna i po dziewięćdziesiątce. I martwa. – Posłuchaj, zanim znajdziemy dla Ciebie coś innego... Z okrzykiem furii, Angie podeszła do niego. Cofał się, aż uderzył w ścianę. Objęła go w talii, sięgając rękoma do tylnych kieszeni. Uśmiechnęła się. – Co ty do diabła robisz? – To co zawsze. Troszczę się sama o siebie. - Złapała i wyciągnęła jego portfel, odsuwając się od niego.- Cholera. Żebym musiała przechodzić przez całe to gówno, tylko żeby przeżyć jakoś ten dzień. - Szybciutko wyciągnęła jego kartę kredytową. Może i ten facet był burakiem, ale za to cholernie bogatym. Takich kart się nie zamawiało... kurcze, żeby to dostać trzeba było zostać zaproszonym. Super. Odrzuciła mu portfel, upewniając się że trafi w jego twarz. – Gdzie ty się wybierasz? Podeszła do drzwi. – Widocznie muszę zawlec swój latynoski tyłek do jakiegokolwiek, ślicznego miasta jakie macie w okolicy. – Tak ubrana? Mogła usłyszeć śmiech w jego głosie i naszło ją przemożne pragnienie walnięcia go prosto w twarz. – Nawet to prześcieradło jest lepsze niż ta pierdolona sukienka. Doszła prawie do schodów, nim jego ramię objęło ją w talii. Wzdrygnęła się na ten kontakt. Nie, nigdy nie lubiła być dotykana, ale to było zupełnie inne uczucie, a ona nie miała pojęcia dlaczego. Wiedziała tylko, że kurewsko, ją to straszyło. Wyrwała się mu, ale jej stopy poślizgnęły się na prześcieradle. Spadłaby z tych wspaniałych schodów, tłukąc swój tyłek, ale złapał ją, obracając tak, że oparła się o niego, cała zarumieniona. – O nie. Jak chcesz być niezdarna, to tylko we własnym domu. Skrzywiła się. Okej... najpierw mówił coś na temat jej, rzekomo zachudzonego tyłka. A teraz mówi o niej, będącej niezdarną? Ona nigdy nie była niezdarna. One jest tą elegancką. Co do cholery jest w tym facecie, że wywołuje u niej syndrom ofiary losu? – Jeżeli coś ci się stanie, te twoje psy doprowadzą mnie do szału swoim wyciem... a ja nienawidzę tego dźwięku. - Niosąc ją przy sobie, zszedł na dół. – Gdzie do cholery idziemy? – Do mojej sypialni. Starała się wyrwać z jego uścisku, ale z łatwością ją przytrzymał. - Nie sądzę. – Nie pochlebiaj sobie – wszedł do sypialni i opuścił ją na podłogę. Cofnęła się i prawie, musiała się go przytrzymać... aby znowu nie upaść. - Okej, Cukiereczku. Teraz musimy