IXENA

  • Dokumenty1 316
  • Odsłony246 775
  • Obserwuję196
  • Rozmiar dokumentów2.2 GB
  • Ilość pobrań143 153

SW - Denning Troy - Mroczne gniazdo III - Wojna rojów

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.7 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

IXENA
EBooki
FANTASTYKA

SW - Denning Troy - Mroczne gniazdo III - Wojna rojów.pdf

IXENA EBooki FANTASTYKA Denning Troy
Użytkownik IXENA wgrał ten materiał 8 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 19 osób, 31 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 116 stron)

Troy Denning Janko5 1 Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów Janko5 2 Mroczne Gniazdo III WOJNA ROJÓW TROY DENNING Przekład ALEKSANDRA JAGIEŁOWICZ

Troy Denning Janko5 3 Tytuł oryginału DARK NEST III. THE SWARM WAR Redaktor serii ZBIGNIEW FONIAK Redakcja stylistyczna MAGDALENA STACHOWICZ Redakcja techniczna ANDRZEJ WITKOWSKI Korekta JOANNA DZIK ELŻBIETA STEGLIŃSKA Ilustracja na okładce CLIFF NIELSEN Skład WYDAWNICTWO AMBER Copyright © 2006 by Lucasfilm, Ltd. & TM. All rights reserved. For the Polish translation Copyright © 2006 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. ISBN 83-241-2656-2 Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów Janko5 4 Davidowi „DJ” Richardsonowi - dobremu przyjacielowi

Troy Denning Janko5 5 B O H A T E R O W I E P O W I E Ś C I Alema Rar rycerz Jedi (Twi’lekanka) Ben Skywalker dziecko (mężczyzna) C-3PO robot protokolarny Cal Omas prezydent Sojuszu Galaktycznego (mężczyzna) Corran Horn mistrz Jedi (mężczyzna) Emala szmugler wojenny (Squib) Gilad Pellaeon urzędujący Najwyższy Dowódca Sojuszu Galaktycznego (mężczyzna) Gorog umysł zbiorowy (Killik) Grees szmugler wojenny (Squib) Han Solo kapitan „Sokoła Millenium" (mężczyzna) Jacen Solo Rycerz Jedi (mężczyzna) Jae Juun agent Wywiadu Sojuszu Galaktycznego (Sullustanin) Jaina Solo rycerz Jedi (kobieta) Kyp Durron mistrz Jedi (mężczyzna) Leia Organa Solo rycerz Jedi, drugi pilot „Sokoła Millenium" (kobieta) Lomi Plo Królowa Gorogów (kobieta... głównie) Lowbacca rycerz Jedi (Wookiee) Luke Skywalker Wielki Mistrz Jedi (mężczyzna) Mara Jade Skywalker mistrz Jedi (kobieta) Nek Bwua'tu admirał (Bothanin) R2-D2 robot astromechaniczny Raynar Thul UnuThul (mężczyzna) Saba Sebatyne mistrz Jedi (Barabelka) Sligh szmugler wojenny (Squib) Tahiri Veila rycerz Jedi (kobieta) Tarfang agent Wywiadu Sojuszu Galaktycznego (Ewok) Tenel Ka rycerz Jedi, królowa matka (kobieta) Tesar Sebatyne rycerz Jedi (Barabel) Unu wola (Killik) Wuluw łącznik, adiutantka (Killiczka) Zekk rycerz Jedi (mężczyzna) Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów Janko5 6 P R O L O G Bomba leżała na wpół zaryta w czerwonym piasku - durastalowa manifestacja bru- talności i bezrozumnego strachu jej twórców. Spadła z orbity, wlokąc za sobą długi ognisty ogon, a potem osiadła na szczycie diuny przy gnieździe. Jej osłony termiczne wciąż się jeszcze żarzyły od tarcia towarzyszącego wejściu w atmosferę, a na przypalo- nej powłoce ledwo było widać wymalowane na boku bomby oznaczenia. Jaina i Zekk nie potrzebowali jednak identyfikatorów, żeby stwierdzić, że mają przed sobą chissań- ską megabroń. Bomba miała gabaryty beldona, a na dziobie wypukłość, która mogła skrywać wszystko: od ładunku penetrującego z baradium po laser wyzwalający głowicę bojową niszczyciela planet. Kiedy wreszcie stało się jasne, że bomba nie wybuchnie - a przynajmniej nie teraz - Jaina ostrożnie wypuściła powietrze z płuc. - Musimy się temu lepiej przyjrzeć - mruknęła. Wraz z Jacenem, Zekkiem i pozostałą trójką Jedi z ekipy stała u wyjścia hangaru strzałostatków lesei, patrząc na bombę leżącą na trzystumetrowym, stromym, piaszczy- stym zboczu. Co kilka sekund z orbity strzelał promień turbolasera, wytapiając w pia- sku krater z różowego szkła, który pomieściłby ronto, i wzbijając dziesięciopiętrowy słup pyłu, który na chwilę przesłaniał im widok. -Musimy wiedzieć, co kombinują Chissowie - zgodził się Zekk. -Tak naprawdę to musimy się stąd wydostać - podsumował Jacen. - A może to tyl- ko ja słyszę zew Mocy? - Nie... - odrzekł Zekk. - .. .my też go czujemy - dokończyła Jaina. Zew pojawił się zaledwie kilka godzin temu, w samym środku ataku stealthX-ów, któremu jednak się nie udało zawrócić sił zadaniowych Chissów. Wołanie pochodziło z kierunku Jądra Galaktyki. Wyraźny, niecierpliwy zew, z każdą chwilą coraz silniejszy, wzywał rycerzy Jedi do natychmiastowego powrotu do Akademii. - Wszyscy to czujemy - dodała Tahiri. Zmarszczyła przecięte blizną czoło i spoj- rzała na Tesara i Lowbaccę. - Przynajmniej tak mi się zdaje. Barabel i Wookie skinęli głowami. - Trudno nie zauważyć - zgodził się Tesar. -Nie powinniśmy nawet tego próbować - powiedział Jacen. - Coś musiało się przydarzyć mojemu wujowi, że nas wzywa. Na wet Lukę Sky- walker nie może czerpać z Mocy tak głęboko bez szkody dla siebie. - Może i nie - zastanowiła się Jaina. - Ale przyjrzyjmy się tej bombie, to naprawdę zajmie kilka minut. Chyba mamy czas. - To pewnie jakiś rodzaj tajnej broni - domyślił się Zekk. - Potrzebujemy robota R- dziewięć... - I parę przyrządów testowych - dokończył Tesar. Wraz z Lowbaccą ruszyli w kie- runku wnętrza prawie pustego hangaru, gdzie kilka tuzinów Killików o różowych pod-

Troy Denning Janko5 7 gardlach i zielono nakrapianych odwłokach krzątało się wokół wysłużonych stealthX- ów eskadry - naprawiając, tankując, ale nie uzbrajając. StealthX-y poprzedniego dnia wystrzeliły wszystkie bomby śledzące, a dziś rano wyczerpały zapasy gazu napędowe- go z całego gniazda. - Zabierzemy bombę i dogonimy was. Jacen szybko zastąpił im drogę. -Nie. Łuski na karku Tesara uniosły się, Lowbacca nastroszył sierść. Spojrzeli groźnie na Jacena, ale nie odezwali się ani słowem. -Pomyślcie tylko... przecież to Chissowie - tłumaczył Jacen. - Może to pułapka. Może ta bomba ma wybuchnąć dopiero wtedy, kiedy będziemy ją badać. Tesar i Lowbacca zaklaskali gardłowo i obejrzeli się na bombę. Jeszcze nie byli Dwumyślnymi, ale Jaina i Zekk wyczuwali ich myśli dość dobrze, aby wiedzieć, że obaj już podporządkowali się Jacenowi. Tahiri też, oczywiście. Nie musiała być part- nerką myśli Jainy i Zekka, aby się domyślać, że też jest pod jego wpływem. Zawsze starała się go dotknąć, a kiedy popatrzył w jej stronę, mrugała gwałtownie. Zekk zagulgotał z urazą z głębi krtani. Jaina odezwała się pierwsza. - Żałuję, że nie myślałeś tak jasno przy Magazynach Thrago. - Nie wiemy, czy nie myślałem jasno - zaprotestował Jacen. - Przynajmniej jeszcze nie wiemy. Zekk zmarszczył brwi. - Nasz wypad miał opóźnić wojnę... - .. .a nie wywołać ją - dokończyła Jaina. Jacen wzruszył ramionami. - Przyszłość zawsze jest niewiadoma. - Odwrócił wzrok i dodał: - Za późno, aby odkręcić to, co się stało po wypadzie. Powinniśmy uszanować wezwanie wujka Luke'a i natychmiast wracać na Coruscant. - I opuścić Iesei? - zapytał Zekk. Jaina i Zekk nie przebywali wśród Iesei na tyle długo, aby włączyć się do ich kolektywnego umysłu... przebywanie z innym gniazdem niż Taatowie wręcz osłabiało ich własną więź. Iesei byli jednak dla nich jak rodzina, związani przez Wolę Kolonii. - Właśnie teraz, kiedy Chissowie szykują się do lądowa- nia? -Nie uratujemy gniazda, zostając tutaj - zaoponował Jacen. - Lepiej wyjechać, póki jeszcze możemy. - Dlaczego tak się spieszysz? - zapytała Jaina. Jedyną reakcją Jacena był wybuch gniewu w Mocy. Jaina usiłowała wyczuć od- powiedź poprzez ich bliźniaczą więź, ale nie wyczuła nic. Tak samo Zekk, choć wciąż dzielił jej myśli i uczucia. Od najazdu na Thrago Jacen odcinał się od nich obojga - być może za to, że byli na niego wściekli, kiedy oddał ten bezsensowny strzał, omal nie przekształcając najazdu w masakrę. A może po prostu coś ukrywał - Jaina i Zekk nie umieli tego określić. Wiedzieli tylko, że odkąd odciął bliźniaczą więź, nie mogą mu już zaufać. - Spieszę się, bo to jest rozsądne - odpowiedział wreszcie Jacen. - Jeśli zostanie- my, najwyżej zabijemy kilka tuzinów Chissów, a co dobrego może z tego wyniknąć? Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów Janko5 8 Jaina i Zekk milczeli. Wiedzieli równie dobrze jak Jacen, że Iesei zostaną wybici do ostatniej larwy. Siły szturmowe Chissów były po prostu zbyt duże i za dobrze wypo- sażone, żeby dało sieje zatrzymać. Pozostawała jeszcze bomba. Jeśli się dowiedzą, co zawiera, mogą uratować bardzo wiele gniazd. - Jacenie, nikt cię tu nie trzyma - powiedział po chwili Zekk. Jaina spojrzała na Tesara. - Dajcie nam minutę. Jeśli Jacen ma rację, że to sztuczka... -.. .szybko się o tym przekonamy - dokończył Tesar. - Idź. Lowbacca potwierdził głębokim pomrukiem, zapewniając, że on i Tesar będą w pobliżu. Jacen otworzył wreszcie bliźniaczą więź, zalewając Moc niepokojem i troską. - Jaino! Nie... - powiedział. Jaina i Zekk zignorowali go. Jacen korzystał z bliźniaczej więzi jedynie wtedy, gdy czegoś chciał, a teraz chciał właśnie, aby zostawili w spokoju bombę i wracali do domu. Odwrócili się, wyskoczyli z bramy hangaru i spadli pięć metrów w dół zbocza. Prawie natychmiast okazało się, że to nie bomba jest pułapką. Dreszcz zagrożenia pod- niósł im włosy na karkach, gdy strumień promieni turbolaserów spadł z orbity, kąsając ich twarze gorącym piaskiem. Zanurkowali w przeciwnych kierunkach i sturlali się po zboczu. Na dole zerwali się na nogi i wspomaganym Mocą skokiem przebyli pięciome- trową kotlinę dzielącą ich od sąsiedniej diuny. Turbolasery podążyły za nimi, napełniając powietrze świeżym zapachem ozonu. Zbocze diuny zmieniło się w kipiącą masę piasku, który fontannami unosił się w po- wietrze i zsuwał z pochyłości złowieszczo szeleszczącymi lawinami. Jaina i Zekk, wal- cząc z grawitacją, rozpoczęli wędrówkę w kierunku bomby, pokonując odległość wspomagani przez Moc. Piasek kłuł ich w oczy, wypełniał nosy i gardła, ale woleli pozostać w kłębiącej się chmurze, żeby skryć się przed czujnikami Chissów i utrudnić im celowanie. Znajdowali się zaledwie w pół drogi od bomby, kiedy poczuli, że Jacen, Tahiri i niedobitki gniazda Iesei podążają za nimi. Intensywność ostrzału zmalała, kiedy chis- sańscy artylerzyści zaczęli rozciągać ogień, co wymuszała wszechobecna mgła. Owady pędziły pod górę na wszystkich sześciu nogach, wywijając antenkami. Wkrótce wy- przedziły Jainę i Zekka. Chwilę później z kłębów piasku wyłoniły się sylwetki Jacena i Tahiri. Oboje pode- szli do Jainy. - To nie pułapka - mruknął Jacen. - Ale i tak to nie był dobry pomysł. - Więc co ty tutaj robisz? - zapytał Zekk zza pleców Jainy. Jacen uniósł dłoń, aby odbić nadlatujący strzał. - Pilnuję was. Wujek Lukę nie byłby zbyt szczęśliwy, gdybym wrócił sam. Jaina zmarszczyła brwi i już chciała zaprotestować, kiedy przez pustynię przeto- czył się ogłuszający ryk. Diuna zapadła się pod ich stopami i Jedi znaleźli się nagle na szybko pędzącym gigantycznym osuwisku. Przez moment Jaina i Zekk myśleli, że to artyleria Chissów wreszcie trafiła w za- kopaną w piachu bombę. A potem usłyszeli odległy ryk silników manewrowych i zro-

Troy Denning Janko5 9 zumieli, że huk był spowodowany przekroczeniem szybkości dźwięku. Jaina machnęła ręką, używając Mocy, aby rozwiać nieco chmurę pyłu. Na tle żółtego nieba rozkwitał czarny pióropusz dymu znaczący wejście do atmosfery ciemnego, trójkątnego chissań- skiego krążownika szturmowego, który zalewał ich teraz ogniem. - Statek zrzutowy! - krzyknęła Jaina. - Przygotować się! - Iesei, kryć się! - dodał Zekk. Chwilę później z pióropusza dymu wytrysnął długi strumień srebrnych błysków. Killikowie wsadzili głowy w piasek i zaczęli kopać, Jedi zaś użyli Mocy, aby się uwol- nić z lawiny. Od razu chwycili w ręce miecze świetlne. Błękitna kaskada promieni laserowych omiotła diunę. Głębokie, stłumione stuki stanowiły łagodny kontrapunkt dla ogłuszającego ryku turbolaserów. Jaina i Zekk wy- czekiwali, zdawałoby się, przez całą wieczność. Nie było sensu uciekać ani się kryć. Broń zrzutowa była tak skonstruowana, aby rozłożyć kobierzec śmierci wokół strefy lądowania statku. Bywało, że zrzucała dwadzieścia promieni na metr kwadratowy. Promienie z dział znalazły ukryty rój Iesei i wokół rozległy się bolesne krzyki. Wśród mgły rozszedł się ciężki, gorzki odór palonej chityny. Kolejne strzały zaczęły świstać wokół Jainy i Zekka, unosząc wysokie na metr gejzery piasku i napełniając powietrze ładunkami elektrostatycznymi. Jedi podnieśli miecze i oddali kontrolę nad nimi Mocy. Wirując jak w tańcu, ruszyli przez diunę, robiąc uniki i odbijając nadlatują- ce promienie w kierunku piasku pod stopami. Zekk przyjął na ostrze strzał z działa, potknął się i upadł na kolana. Jaina jednym skokiem znalazła się u jego boku i odbiła dwa kolejne strzały. Stwierdziła nagle, że nie zdąży odbić trzeciego, który śmignął w kierunku jej głowy. Miecz Zekka poderwał się w górę o centymetry od jej twarzy, przechwytując strzał czubkiem ostrza i odbijając go w innym kierunku. Jaina zrobiła unik przed kolejnym atakiem i zobaczyła Jacena i Tahiri stojących plecami do siebie. Jacen podniósł dłoń nad głowę. Ogień z dział odbijał się od niej, jakby trzymał w ręku tarczę deflektora. Czegoś takiego Jaina i Zekk nigdy wcześniej nie widzieli. I nagle strzelanina ucichła, pozostawiając za sobą wzburzony piasek, kawałki spa- lonej chityny i miotających się, na pół pogrzebanych Killików. Jaina i Zekk zawrócili w kierunku szczytu, ale już wiedzieli, że nie zdążą tam przed statkiem Chissów. Lawina piaskowa przeniosła ich do podnóża diuny, a artyleria znów skoncentrowała się na Jedi. Widocznie Chissowie zauważyli, że większość Iesei nie żyje lub jest ranna. Tesar i Lowbacca wybiegli z hangaru. Tesar prowadził za sobą lewitującego robo- ta R9, Wookiee taszczył na ramieniu plecak pełen sprzętu. - Jemu się to nie podoba - wysyczał Tesar. - Dlaczego Chissowie przysyłają statek zrzutowy zamiast myśliwca? Nie łatwiej jest trafić w bombę pociskiem, niż ją odzyski- wać? - Pocisk udarowy zostawiłby szczątki - wyjaśniła Jaina. - A ze szczątków można się sporo dowiedzieć - dodał Zekk. - Jeśli chcą chronić swój sekret, powinni lepiej pilnować, żeby bomba nie wpadła nam w ręce. Lowbacca mruknął pod nosem, sugerując, że może krążownikowi skończyły się pociski. Zużył ich tysiące, torując sobie drogę do planety. Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów Janko5 10 Statek wstrzymał ogień, schodząc poniżej skutecznej wysokości działania aparatu- ry kontrolującej ostrzał. Jedenastka Chissów wyglądała jak ognisty klin z kompozytu ceramiczno-metalowego osadzona na szczycie słupa dymu o wysokości nie większej niż czterdzieści metrów i o połowę krótszej średnicy podstawy. Jaina i pozostali Jedi parli w górę długimi, wspomaganymi Mocą skokami. Wokół nie było widać ani jedne- go Killika. Albo działa laserowe wybiły wszystkich, albo ci, co przeżyli, woleli pozo- stać w ukryciu. Promienie turbolasera atakowały bez przerwy. Utrudniały Jedi drogę i widoczność, ale nie zdołały ich całkiem powstrzymać. Trudno było namierzyć z orbity ruchome cele, zwłaszcza jeśli unikały one nadlatujących strumieni energii. Grupa dotarła już do połowy zbocza, kiedy ostrzał z turbolaserów nagle się skoń- czył. Jaina i Zekk podejrzewali, że to statek zrzutowy podchodzi właśnie do lądowania, jednak odgłos jego silników nie tylko nie cichł, ale wręcz przybierał na sile. Użyli Mo- cy, aby rozproszyć pył. Statek był znacznie bliżej, niż się zdawało, ale to nie dlatego przerwano ostrzał. Wysoko w górze, ponad rozpływającym się obłokiem dymu, w kierunku krążow- nika sunął maleńki biały trójkąt niszczyciela gwiezdnego. Wokół obu statków rozkwitały małe tarcze ognia turbolaserów. Na horyzoncie dwie smugi ognia znaczyły ślad, gdzie dwa uszkodzone myśliwce wbiły się w atmosfe- rę. - Czy to niszczyciel Sojuszu? - zapytała Tahiri, zbliżając się do Jainy. - Chyba tak - odparł Tesar i podszedł do nich. - Czemu Chissowie mieliby strzelać sami do siebie? - To raczej niemożliwe - zgodziła się Jaina. Wraz z Zekkiem sięgnęli poprzez Moc ku niszczycielowi. Zamiast spodziewanej załogi Sojuszu ze zdumieniem stwierdzili rozmytą obecność gniazda Killików. Poczuli w piersiach znajomy ciężar. - Unu! - szepnął Zekk. Lowbacca mruknął, że nie ma pojęcia, jakim cudem gniazdo Killików znalazło się na pokładzie niszczyciela gwiezdnego Sojuszu Galaktycznego. - Nikt tego nie wie. Ale to nie wróży niczego dobrego. - Jacen zatrzymał się przy boku Jainy. - Może właśnie dlatego wujek Lukę próbuje nas wezwać. - Może - zgodziła się Jaina. Mrok zaczynał jej ciążyć, a tajemnicze przybycie gwiezdnego niszczyciela nagle stało się znacznie mniej ważne. - Ale i tak musimy się dowiedzieć, co to za bomba. - My? - zawołał Jacen. - A może UnuThul? - Wszyscy - z naciskiem odparł Zekk. Jaina i Zekk ruszyli dalej w kierunku szczytu wydmy. Teraz, kiedy ostrzał nie wzbijał coraz to nowych chmur piasku, powietrze zaczęło się oczyszczać. Zobaczyli szkarłatny klin statku zrzutowego opadający na piasek. Jego tarcze dziobowe wciąż jeszcze żarzyły się od tarcia, a wielolufowe działka laserowe podwieszone pod skrzy- dłami syczały i pryskały wyładowaniami elektromagnetycznymi.

Troy Denning Janko5 11 Nagle wieżyczka pod podwoziem statku obróciła się w kierunku Jedi i na zbocze runął ogień podwójnych działek charric. Wszyscy podnieśli miecze i zaczęli odbijać promienie z powrotem w kierunku statku. W przeciwieństwie do promieni lasera, które niosły ze sobą bardzo niewielki ładunek kinetyczny, promienie charric uderzały z ogromną siłą. Jaina, Zekk i nawet Lowbacca co chwila czuli, jak miecze wyrywają się im z dłoni. Musieli używać Mocy, aby przywołać je z powrotem. Rycerze Jedi wspinali się nadal pojedynczymi skokami, osłaniając się wzajemnie. Choć musieli szukać osłony kraterów i pagórków piasku, ani na chwilę nie zbaczali z wybranego kierunku. Kiedy się okazało, że działka karuzelowe nie wystarczą, aby ich powstrzymać, statek zrzutowy opuścił dziób, aby umożliwić oddanie strzału z działek laserowych. Przez kopułkę kokpitu widać było błękitnoskórego pilota i siedzącego obok w fotelu dowódcy mężczyznę o stalowym spojrzeniu i długiej bliźnie nad prawą brwią. Jagged Fel. Jaina stanęła jak wryta. Była tak poruszona wspomnieniem dawnych uczuć, że po- jedynczy promień z działka charric omal nie prześliznął się przez jej osłonę. To ona zakończyła ten związek, ale nigdy tak naprawdę nie przestała kochać Jaggeda. Kiedy ujrzała go dowodzącego nieprzyjacielskim statkiem, sprzeczne uczucia napłynęły z taką siłą, że przez chwilę miała wrażenie, jakby przepaliły jej się główne bezpieczniki. Spojrzenie Fela spoczęło na Jainie, przez jego kamienną twarz przemknął cień smutku - a może rozczarowania. Powiedział coś do laryngofonu; w tej samej chwili potężne ciało Zekka pełnym impetem uderzyło w Jainę i oboje ciężko upadli na dno szklistego krateru wyrytego przez strzał z turbolasera. Zanim zdążyła zaprotestować, dotarł do niej gniew i strach Zekka. Nagle ogarnęły ją wyrzuty sumienia, że zaufała Felowi. Oboje z Zekkiem zastanawiali się, jak mogła być tak głupia... i dlaczego ich umysły rozłączyły się w tak krytycznym momencie. Zasypał ich piasek, a krater zadrżał pod nimi. Zrozumieli, że to działka laserowe otworzyły ogień. - Przecież miałaś... mieliśmy z tym skończyć! - odezwał się Zekk. - Przecież skończyliśmy - odparła. Dopiero teraz poczuła, jak bardzo Zekk cierpiał przez tę burzę emocji, jaka ogarnęła ją na widok Fela. Teraz była naprawdę zła... na siebie, na Fela, na Zekka. Dlaczego Zekk sądził, że ona będzie w stanie zmusić się do pokochania go? - To wszystko przez zaskoczenie. Zekk spojrzał na nią z ukosa. - Musimy przestać się okłamywać. To nas może zabić. - Ja nie kłamię - warknęła. Odtoczyła się od Zekka, wspięła na szklistą ścianę krateru i wyjrzała ponad jej krawędzią w kierunku statku. Tak jak się spodziewała, z włazu wysypał się oddział chissańskich komandosów. Ubrani w doskonale dopasowane do ciała, zmiennobarwne pancerze kamuflujące ruszyli biegiem w kierunku szczytu diuny, gdzie wciąż spoczy- wała niezdetonowana bomba. Zamiast jednak kabli do podwieszenia czy płyt magne- tycznych, jak spodziewała się Jaina, mieli ze sobą kilka worków z materiałami wybu- chowymi. Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów Janko5 12 Zekk podszedł do Jainy i też wyjrzał na zewnątrz. Przez chwilę zastanawiali się, po co Chissowie zawracają sobie głowę zrzucaniem desantu w celu zdetonowania bom- by. Kilka strzałów z działek laserowych statku wystarczyłoby aż nadto. Nagle zrozumieli. - Ładunki likwidacyjne! - syknął Zekk. Był to chissański odpowiednik detonatora termicznego. Ładunki likwidacyjne nie pozostawiały żadnych materiałów do analizy. Dezintegrowały wszystko. Nie można ich było jednak zastosować w pocisku; podobnie jak detonatory termiczne była to broń piechoty. Trzeba je było podłożyć ręcznie. Jaina wysunęła ostrożnie palec ponad krawędź krateru i skierowała go na jedno z działek bojowych statku. Użyła Mocy, aby zebrać kupkę piasku i wcisnąć do lufy. Broń eksplodowała, zamieniając w parę jedno skrzydło statku i wyrywając spory otwór w kadłubie. Fel wytrzeszczył oczy ze zdumienia. Jaina i Zekk stracili go z pola widzenia, bo statek zrzutowy przechylił się na bok i spadł. Kiedy wylądował na piasku, wydmą wstrząsnęła kolejna seria eksplozji, bo wybuchły pozostałe działa laserowe. Statek ciężko przetoczył się na podwozie i zaczął wyrzucać z siebie kłęby dymu. Serce Jainy ścisnęło się smutkiem. Zekk mruknął: - Nie możemy się o niego martwić, Jaino... - On się o nas nie martwił - zgodziła się Jaina. Jej smutek szybko przemieniał się w gniew... na Zekka, na nią samą, ale przede wszystkim na Fela. Dłonie drżały jej tak mocno, że z trudem utrzymywała w nich miecz świetlny. - Zauważyliśmy to. Teraz, kiedy działa laserowe zamilkły, Jaina wyskoczyła z krateru i poprowadziła szturm na szczyt diuny. Połowa oddziału Chissów zatrzymała się i zaczęła ostrzeliwać zbocze, pozostali zaś przebiegli ostatnie metry i zaczęli otaczać bombę ładunkami li- kwidującymi. Rycerze Jedi parli naprzód, odbijając promienie charrica w kierunku Chissów, któ- rzy zakładali ładunki. Czterech komandosów padło, zanim ich towarzysze zorientowali się, co robią Jedi, ale ci, którzy pozostali, byli zbyt dobrze wyszkoleni, żeby przerwać swoje zajęcie. Zanim Jedi dotarli do szczytu diuny, ładunki już były rozmieszczone, a ocaleni komandosi spróbowali dołączyć do towarzyszy. Dowódca, który pozostał w tyle za oddziałem, zaczął wprowadzać kod aktywacyjny do sygnalizatora wbudowanego we własną zbroję. Jaina skierowała palec w stronę dowódcy i użyła Mocy, żeby oderwać jego dłoń od przycisków. Pozostali Chissowie wycelowali w nią swoje karabinki. Zekk stanął przed Jainą, odbijając promień za promieniem w pokrytą zbroją pierś dowódcy. Siła strzałów rzuciła nim w tył, aż uderzył o wrak statku, roztrzaskując zbro- ję. Teraz Tesar, Lowbacca i Tahiri wpadli pomiędzy ocalałych komandosów. Odbija- jąc na boki ich strzały i wytrącając im broń z rąk, wezwali ich do poddania się.

Troy Denning Janko5 13 Chissowie nie zamierzali się podporządkować. Widocznie mniej bali się śmierci niż przemiany w killickich Dwumyślnych, bo rzucili się do walki wręcz, nie pozosta- wiając Jedi wyboru. Rycerze musieli ciąć mieczami i odrzucać Mocą. Jaina i Zekk po- spieszyli zabezpieczyć detonator - okrążyli plac bitwy i ruszyli w stronę dowódcy, któ- ry leżał nieruchomo obok statku. Gdy znów się obejrzeli, zobaczyli, że z wraku gramoli się, kaszląc, ciemnowłosa postać. Mężczyzna, cały pokryty sadzą, wydawał się tak oszołomiony, że chyba tylko cudem był w stanie się ruszać. - Jag? - jęknęła Jaina. Oboje z Zekkiem podeszli, by mu pomóc, ale Fel tylko ominął ich, pochylił się i wcisnął przycisk na przedramieniu martwego dowódcy. Sygnalizator wyemitował pojedynczy głośny pisk. Fel nawet nie spojrzał w kierunku Jainy i Zekka. Po prostu odwrócił się i rzucił w przeciwną stronę. Jaina i Zekk obejrzeli się na swoich towarzyszy. - Uciekajcie! - wrzasnęła Jaina. Ten okrzyk właściwie nie był konieczny. Pozostali Jedi już odwracali się od zdez- orientowanych komandosów, koziołkując w dół diuny. Jaina i Zekk odnaleźli Jacena i pomaszerowali razem z nim, tak że na dole znaleźli się jednocześnie. - Zaplanowałeś to! - zwróciła się oskarżycielsko do brata. - Co zaplanowałem? - zapytał Jacen. Kilkoma skokami przebył pozostałą odległości, dołączając do Tahiri, Tesara i Lowbacki. Jaina i Zekk wylądowali obok chwilę później. - Ładunki likwidujące! - rzucił Zekk. - Pomogłeś Jagowi! - dodała Jaina. Kiedy dopowiadała te słowa, oboje z Zekkiem skierowali wzrok w stronę bomby, która w tej chwili znajdowała się ponad trzysta me- trów nad nimi. - Nie chciałeś, żebyśmy przejęli broń! - To śmieszne. Próbowałem jedynie ocalić Jagowi życie. - Głos Jacena był spokoj- ny i łagodny. - Myślałem, że mi za to podziękujesz. - Niech ci Jag podziękuje - warknęła Jaina. Oboje z Zekkiem podnieśli ramiona, usiłując przechwycić przez Moc ładunki li- kwidujące. Za późno. Szczyt diuny rozbłysnął jaskrawym białym światłem. Ukryli głowy w ramionach, by chronić oczy. Po pustyni przetoczył się głęboki pomruk eksplo- zji, grunt pod ich stopami zadrżał. Kiedy znów podnieśli głowę, wierzchołek diuny znikł, a bomba razem z nim. Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów Janko5 14 R O Z D Z I A Ł 1 Jezioro Gwiazd uspokoiło się i wyglądało jak czarne zwierciadło, żuki kaddyr uci- chły nie wiadomo dlaczego. Cała Akademia Jedi pogrążyła się w niezręcznej ciszy i Luke zrozumiał, że już czas. Głębokim oddechem zakończył medytację, wyprostował skrzyżowane nogi i opuścił stopy na podłogę pawilonu, bo do tej pory wisiał nad pod- łogą. Mara natychmiast znalazła się u jego boku i ujęła go pod ramię, na wypadek gdy- by trudno mu było ustać. - Jak się czujesz? Całe ciało Luke'a było sztywne i obolałe, głowa go bolała, dłonie drżały. Spróbo- wał stanąć o własnych siłach i stwierdził, że nogi lekko się pod nim uginają. -W porządku - powiedział. Brzuch miał kompletnie pusty. - Może trochę głodny - dodał. - Ja myślę. - Nie wypuszczając ramienia męża, odwróciła się, aby opuścić pawilon medytacji. - Chodź, dostaniesz coś do jedzenia... i odpoczniesz. Luke nie ruszył się z miejsca. - Wytrzymam jeszcze godzinę - postanowił. Przez Moc wyczuwał prawie wszyst- kich członków zakonu Jedi zebranych w sali wykładowej i oczekujących, aby poznać powód wezwania. - Musimy zrobić to teraz. - Luke, wyglądasz tak, jakbyś znów spędził jakiś czas, wisząc w jaskini wampy - odparła Mara. - Musisz wypocząć. - Maro, już czas - upierał się Luke. - Czy Ben też tu jest? - Nie wiem - odrzekła. Ich syn zaczął wreszcie wykazywać pewne zainteresowanie Mocą, ale wciąż za- mykał się przed swoimi rodzicami. Luke i Mara byli tym zmartwieni i zaniepokojeni, ale zdecydowali, że nie będą naciskać. Wrzenie w Mocy, jakie trwało w czasie wojny z Yuuzhan Vongami, sprawiło, że Ben dość nieufnie traktował sposób Jedi na życie. Rodzice wiedzieli, że jeśli kiedykolwiek zechce pójść w ich ślady, będzie musiał zna- leźć własną drogę do tej ścieżki. - Czy Ben naprawdę musi w tym uczestniczyć? - Ton Mary sugerował, jaką od- powiedź chciałaby usłyszeć.

Troy Denning Janko5 15 - Przykro mi, ale chyba tak - powiedział Luke. - Teraz, kiedy Jacen przekonał go, że otwieranie się na Moc jest bezpieczne, Ben będzie musiał podjąć tę samą decyzję co każdy z nas. Tę samą co wszyscy uczniowie. Mara zmarszczyła brwi. - Czy dzieci nie powinny zaczekać, aż będą starsze? - Zapytamy je jeszcze raz, kiedy zostaną adeptami - obiecał Luke. - Nie wiem wprawdzie, czy uratuję zakon Jedi, czy go zniszczę... - A ja wiem - przerwała Mara. - Mistrzowie ciągną zakon każdy w swoją stronę. Musisz zacząć działać, zanim go porwą na strzępy. - Rzeczywiście, na to wygląda - przyznał Luke. Corran Horn i Kyp Durron byli skłóceni na tle antykillickiej polityki Sojuszu Galaktycznego, a wszyscy pozostali zda- wali się narzucać swoje poglądy pozostałym. - Ale niezależnie od tego, czy się uda, czy nie, zakon Jedi się zmieni. Jeśli uczniowie będą chcieli z niego odejść, to niech teraz podejmą decyzję. Mara zamyśliła się na chwilę i westchnęła. -Poproszę nianię, żeby sprowadziła Bena - powiedziała w końcu. Wyjęła komuni- kator i przeszła na drugi koniec pawilonu. - I powiem Kamowi i Tionne, że chcesz też widzieć adeptów. - Dobrze. Dziękuję. Luke nie podnosił wzroku znad czarnej wody. Ostatni tydzień spędził na głębokich medytacjach, wysyłając zew Mocy całemu zakonowi Jedi. Łatwiej byłoby skorzystać z HoloNetu, ale zbyt wielu Jedi - jak na przykład Jaina i jej grupa - znajdowało się w miejscach, gdzie HoloNet nie docierał. Poza tym Luke starał się coś udowodnić, sub- telnie przypominając reszcie zakonu, że wszyscy Jedi odpowiadają przed tą samą wła- dzą. Strategia podziałała. We wszystkich zakątkach galaktyki mistrzowie zawiesili ne- gocjacje, uczniowie wycofali się z walki. Pozostało kilkoro Jedi zabłąkanych na odle- głych planetach bez możliwości transportu oraz paru takich, którzy nie mogli zawiesić swoich działań bez poważnych konsekwencji. Przeważnie jednak posłuchano jego wezwania. Tylko dwoje rycerzy Jedi po prostu zignorowało jego zew. Luke był tym bardziej zdumiony niż urażony. Na ścieżce wiodącej do pawilonu pojawiła się znajoma aura. Luke powitał przyby- sza, nie odwracając się, by spojrzeć. - Witaj, Jacenie. Jacen przystanął u wejścia do pawilonu. - Przepraszam, że przeszkadzam. Luke nie odrywał wzroku od jeziora. - Przyszedłeś wyjaśnić, czemu Jaina i Zekk nie przybyli? - To nie ich wina - odparł Jacen wciąż zza pleców Luke'a. - Mieliśmy pewne... hm... różnice zdań. -Nie usprawiedliwiaj ich, Jacenie - wtrąciła Mara, wyłączając komunikator. - Jeśli ty wyczułeś zew Luke'a, oni też musieli. - Kiedy to nie takie proste - tłumaczył Jacen. - Mogli pomyśleć, że to ja ich próbu- ję oszukać. Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów Janko5 16 Luke wreszcie odwrócił się w jego stronę. - Tesar i Lowbacca nie byli tego zdania. - Wyczuł przez Moc pozostałych rycerzy Jedi, którzy przebywali na Ossusie z Jacenem. - Tahiri też nie. - Cóż mogę powiedzieć? - Jacen rozłożył ręce. - Nie jestem ich bratem. Mara zmarszczyła brwi. - Jacenie, siostra wykorzystała cię jako wymówkę i wszyscy o tym wiemy. - Spoj- rzała na Luke'a. - Niania z Benem już tu idą. Kam mówi, że uczniowie czekają od rana w sali wykładowej. - Dziękuję. - Luke podszedł do żony i do Jacena i gestem wskazał ścieżkę wiodącą w kierunku sali wykładowej. - Chodź z nami, Jacenie, musimy porozmawiać. - Wiem. - Jacen dogonił Luke'a i znalazł się pomiędzy nim a Marą. - Pewnie jesteś wściekły za ten napad na chissańskie magazyny. - Byłem - przyznał Luke. - Ale twoja ciotka przekonała mnie, że jeśli się dałeś w to wplątać, to musiałeś mieć dobre powody. - Byłem więcej niż wplątany - przyznał się Jacen. - To był mój pomysł. - Twój? - powtórzyła zaskoczona Mara. Jacen milczał przez chwilę. Luke czuł, że młody Jedi się z czymś zmaga, jakby czerpał z Mocy, by dodać sobie sił. - Miałem wizję - wykrztusił wreszcie Jacen, zatrzymał się i spojrzał na koronę czerwonych paproci w drzewie dbergo. - Widziałem Chissów przypuszczających atak z zaskoczenia na Killików. - I postanowiłeś sprowokować Chissów, tak dla pewności? -zapytał Luke. - Nie lepiej było ostrzec Killików? Lęk Jacena przeniknął chłodem Moc. -Było coś więcej - rzekł. - Widziałem kontratak Killików. Wojna objęła cały So- jusz Galaktyczny. - I dlatego zaatakowałeś magazyny Chissów - zaryzykowała Mara. - Aby chronić Sojusz Galaktyczny. Jacen skinął głową. - Musiałem zmienić dynamikę sytuacji. Gdyby wojna zaczęła się w ten sposób, nigdy by się nie skończyła. Nigdy. - Spojrzał na Luke'a. - Wujku Luke, widziałem śmierć galaktyki. - Śmierć? - W żołądku Luke'a utworzyła się bryła lodu. Wiedząc, jaki zamęt teraz panuje w zakonie, zaczynał rozumieć, dlaczego Jacen postanowił podjąć tak drastyczne działania. - Chodziło o to, że Chissowie zaatakowali z zaskoczenia? Jacen skinął głową. - Dlatego przekonałem Jainę i pozostałych, aby mi pomogli. Żeby zapobiec ata- kowi. - Rozumiem. - Luke zamilkł, zastanawiając się, co on by zrobił na miejscu Jacena, gdyby znalazł się w jego sytuacji i doznał tak przerażającej wizji. - Rozumiem, dlacze- go poczułeś, że musisz zacząć działać, Jacenie. Ale próba zmiany zdarzeń, które ujrza- łeś w wizji, może być niebezpieczna... nawet dla Jedi z twoim talentem i twoją siłą. To, co widziałeś, było tylko jednym z wielu wariantów przyszłości.

Troy Denning Janko5 17 - Ale takim, na jaki nie mogę pozwolić - zaprotestował Jacen. Dotarli do Krętej Ścieżki - wijącej się dróżki z prostokątnych płyt ułożonych uko- śnie względem siebie, aby przechodzień musiał zwolnić i skoncentrować się na widoku ogrodu. Luke pozwolił, by Mara szła pierwsza, a sam towarzyszył Jacenowi, obserwu- jąc z zainteresowaniem, jak jego siostrzeniec instynktownie wybiera najgładszą, moż- liwie najprostszą drogę przez kamienie. - Jacenie, czy wiesz na pewno, że udało ci się zapobiec temu, co widziałeś w swo- jej wizji? - zapytał. Szedł w ślad za siostrzeńcem, pozwalając, aby jego stopy same odnajdywały drogę z jednego kamienia na drugi. - Czy twoje działania nie spowodują czegoś wręcz przeciwnego? Jacen przeoczył jeden kamień i opadłby na miękką podściółkę mchu, ale w porę się zorientował i odzyskał równowagę. Przystanął i odwrócił się, by stanąć twarzą w twarz z Lukiem. - Czy to pytanie retoryczne, mistrzu? - zapytał. - Nie całkiem - odparł Luke. Martwił się tym, że Jacen znowu ustawiał przyszłość, tak jak wtedy, kiedy sięgnął poprzez czas i przemówił do Leii na miejscu katastrofy na Yoggoy. - Muszę być pewien, że wiem wszystko. -Nawet Yoda nie wiedział wszystkiego - przypomniał Jacen z uśmiechem. - Przy- szłość jest przecież w ciągłym ruchu, prawda? - Prawda - rzekł Luke. Obawiając się niebezpiecznych zafalowań w Mocy, zamie- rzał poprosić Jacena, aby nie sięgał znowu w przyszłość. - Ale wolałbym, abyś nie dzia- łał tak... pochopnie. - Musiałem coś zrobić - wytłumaczył Jacen. - A wracając do przyszłości, wujku Luke... czy nie jest tak, że każdy nasz kolejny krok planujemy na ślepo? - Owszem - zgodził się Luke. - Dlatego zazwyczaj staramy się działać mądrze i rozważnie. -Rozumiem. - Jacen spojrzał wzdłuż Krętej Ścieżki, gdzie ponad żywopłotem z drzewa bamb wznosił się stromy dach sali wykładowej. - Więc dlatego wezwałeś cały zakon Jedi na Ossus, żeby zrobić coś rozważnie i mądrze? Luke zmarszczył brwi. -Powiedziałem „zazwyczaj", Jacenie - westchnął melodramatycznie, aby pokazać, że nie jest naprawdę rozgniewany, po czym dodał: - Idź, idź już. Taki pozbawiony sza- cunku smarkaty siostrzeniec, który uwielbia wprawiać starszych w zakłopotanie, to ciężki dopust. - Jasne, mistrzu. Jacen uśmiechnął się i ukłonił, po czym ruszył dalej Krętą Ścieżką, teraz wybiera- jąc możliwie najkrótszą drogę do sali wykładowej. Luke patrzył za nim, zastanawiając się, czy to, co zamierza właśnie uczynić z przyszłością zakonu, będzie mniej śmiałe lub krótkowzroczne niż to, co zrobił jego siostrzeniec, atakując magazyn. - Musisz coś zrobić - podsunęła Mara, która wydawała się śledzić bieg jego myśli. -A to jest najlepszy wybór. - Wiem - odrzekł. - I to mnie martwi. Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów Janko5 18 Luke podążał Ścieżką niespiesznie, wdychając piżmowy zapach ziemi ogrodowej, umyślnie koncentrując myśli na wszystkim, tylko nie na tym, co próbuje powiedzieć. Dobrze wiedział, co musi przekazać rycerzom Jedi - było to dla niego całkiem jasne od chwili, kiedy zorientował się w rozłamie, jaki pojawił się w zakonie. Jeśli zacznie się teraz zastanawiać, może tylko zaciemnić przesłanie. Niech jego słowa popłyną natural- nie, wprost z serca i z nadzieją, że trafią do serc Jedi. Zanim dotarli do wschodniego wejścia sali wykładowej, Luke'a ogarnął znajomy spokój. Wyczuwał Jedi czekających na niego w budynku, spiętych, pełnych niepokoju i nadziei, że mistrz Skywalker zdoła pokonać impas, który niszczy zakon. To było cał- kiem jasne, ale wyczuwał też inne emocje: frustrację, wrogość, nawet gorycz i gniew. Spory, mocne jak nigdy, sięgnęły poziomu osobistego, dochodząc do punktu, w którym niektórzy mistrzowie Jedi ledwie mogli ścierpieć przebywanie ze sobą w tym samym pomieszczeniu. Luke odsunął drzwi i ruszył krótkim korytarzem o drewnianej podłodze. Kiedy do- tarli do przesuwnego skrzydła u jego końca, zgromadzeni w sali Jedi wyczuli ich obec- ność i pomruk w audytorium ucichł. Mara pocałowała Luke'a w policzek. - Dasz sobie radę, Luke - szepnęła. - Wiem - odparł Luke. - Ale miej w gotowości granat ogłuszający. .. na wszelki wypadek. Mara się uśmiechnęła. - Niepotrzebny ci granat. I tak ich ogłuszysz. Odsunęła skrzydło, odsłaniając skromne, ale eleganckie audytorium z filarami z jasnego drewna. Jedi byli zebrani z przodu sali. Kyp Durron i jego poplecznicy skupili się przy lewej ścianie, Corran Horn zaś ze swoją grupą stanął z prawej. Jacen i Ben usiedli pośrodku z małżonkami Solo i Sabą Sebatyne, a uczniowie w niewielkich grup- kach rozsiedli się wzdłuż obu brzegów środkowego sektora. Luke był wstrząśnięty. Jakie małe wydawało się to zgromadzenie! Wliczając w to uczniów i Hana, było tu nieco mniej niż trzysta osób - w sali, którą przewidziano na dwa tysiące. Wszyscy Jedi z Akademii plus personel pomocniczy. Puste ławki stanowi- ły gorzkie przypomnienie, jak niewiele teraz znaczyli Jedi wobec mrocznych sił, które zdawały się skupiać w najbardziej opuszczonych zakątkach galaktyki. Luke zatrzymał się pośrodku podium i odetchnął głęboko. Z dziesięć razy powta- rzał sobie tę przemowę, ale wciąż czuł większe zdenerwowanie niż przed spotkaniem z Darthem Vaderem w Mieście Chmur. Tak wiele zależało od tego, co za chwilę powie ... i od tego, jak Jedi na to zareagują. - Trzydzieści pięć lat standardowych temu - zaczął - stałem się ostatnim strażni- kiem dawnego zakonu, który rozkwitał przez tysiąc pokoleń. W tym okresie żadne zło nie śmiało się przeciwstawić jego potędze, żadna uczciwa istota nigdy nie zakwestio- nowała prawości zakonu. A jednak upadł, obalony przez zdradę lorda Sithów, który włożył maskę przyjaciela i sojusznika. Tylko garstka mistrzów przeżyła, ukrywając się w pustyniach i na bagnach, aby jasne światło zakonu Jedi nigdy nie zgasło.

Troy Denning Janko5 19 Luke zawiesił głos i wymienił spojrzenia z Leią. Jej twarz znaczyły ślady czterech dekad poświęceń i służby galaktyce, ale brązowe oczy wciąż błyszczały młodzieńczym zapałem. W tej chwili lśniła w nich jeszcze ciekawość. Luke nawet jej nie powiedział wcześniej, co zamierza zrobić. Przeniósł wzrok na pozostałych Jedi. - Pod opieką dwóch z tych mistrzów stałem się sprawcą powrotu Jedi, poświęci- łem się rozpaleniu na nowo światła dawnego zakonu. Jesteśmy dziś mniejszą, bledszą latarnią niż ta, która kiedyś oświetlała drogę Starej Republiki, ale staraliśmy się, by i nasze światło płonęło coraz jaśniejszym blaskiem. Luke poczuł w Mocy, jak wyczekiwanie powoli zmienia się w optymizm, lecz po- chwycił również cień troski u swojej siostry. Leia, wprawiona w politycznych gierkach dawna pani premier, w dodatku obdarzona Mocą, wiedziała doskonale, co robi jej brat. Luke usunął obawy z jej umysłu: robił to, co robi, aby ratować zakon, nie żeby się wy- wyższać. - Rozwijaliśmy się - ciągnął - aż do teraz. Spojrzał najpierw w kierunku Corrana i jego popleczników, potem w stronę Kypa i jego grupy. -Teraz grozi nam wewnętrzny wróg, którego sprowadziłem w nasze progi przez niezrozumienie dawnych praktyk. W swojej arogancji sądziłem, że znaleźliśmy lepszą drogę, bardziej dostosowaną do wyzwań, jakim musimy dzisiaj stawić czoło. Myliłem się. W sali rozległ się stłumiony szmer protestu, wokół Kypa i Corrana zaś Moc zafa- lowała poczuciem winy. Luke podniósł dłoń, prosząc o ciszę. - W zakonie, jaki miałem przed sobą, służyliśmy Mocy zgodnie z naszymi sumie- niami. Dobrze uczyliśmy naszych adeptów i wierzyliśmy, że idą za głosem swojego serca. - Mistrz Jedi spojrzał w pełne niepokoju oczy Leii. - To był piękny sen, ale od jakiegoś czasu coraz bardziej rozmijał się z rzeczywistością. Skierował znów wzrok na pozostałych Jedi. - Popełniłem jeden błąd: zapomniałem, że nawet szlachetne istoty mogą nie zga- dzać się między sobą. Każdy sam ocenia sytuację i sam dochodzi do wniosków, i zda- rza się, że są one ze sobą sprzeczne. I każda ze stron z czystym sumieniem może wie- rzyć, że tylko ona ma rację. A wtedy łatwo jest zatracić hierarchię ważności, świado- mość, że są rzeczy istotniejsze niż własne przekonania. Luke wbił wzrok w Kypa, który zdołał wytrzymać to spojrzenie, choć zalał się rumieńcem. - Kiedy Jedi są w niezgodzie ze sobą, są w niezgodzie z Mocą - ciągnął Luke. Przeniósł wzrok na Corrana, który niechętnie spojrzał w dół. - A kiedy Jedi są w niezgodzie z Mocą, nie są w stanie wypełniać swoich obo- wiązków wobec siebie, zakonu i Sojuszu. W sali zapadła całkowita cisza. Luke milczał - nie po to, aby budować napięcie, lecz by każdy Jedi miał czas zastanowić się nad swoją rolą w tym kryzysie. Ben i uczniowie siedzieli zupełnie nieruchomo z głowami spuszczonymi nisko na piersi. Strzelali jednak oczami na boki, poszukując wskazówek, jak zareagować. Za- Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów Janko5 20 wstydzenie Tesara Sebatyne po roli, jaką odegrał w kryzysie, zdradziły spłaszczone łuski na karku, Lowbacca zgarbił ramiona. Tahiri siedziała nieruchomo jak kamień, patrząc wprost przed siebie, sztywnym zachowaniem bez powodzenia próbując ukryć zakłopotanie. Jedynie Leia zdawała się nie przejmować tą delikatną naganą. Złożyła dłonie w namiocik, wpatrując się w Luke'a ze zmarszczonymi brwiami. Jej obecność w Mocy była tak zakamuflowana, że brat nie był w stanie odczytać jej uczuć. Gdy nastrój w sali zaczął ewoluować w kierunku żalu, Luke odezwał się znowu: - Medytowałem bardzo długo i doszedłem do wniosku, że sposób, w jaki zareagu- jemy na kryzys... - ten obecny lub każdy inny... -jest o wiele mniej istotny niż to, że powinniśmy zareagować razem. Nawet jeśli prowadzi nas Moc, jesteśmy tylko śmier- telnikami i popełniamy błędy. Ale błędy same w sobie nigdy nas nie zniszczą. Dopóki będziemy działać razem, zawsze znajdziemy w sobie siłę, aby powstać. Nie starczy nam jednak sił, jeśli będziemy walczyć między sobą. Będziemy zbyt zmęczeni, aby pokonać wrogów, a na to właśnie liczą Lomi Pio i Mroczne Gniazdo. Tylko w ten spo- sób mogliby z nami wygrać. Odetchnął głęboko. - Dlatego proszę teraz każdego z was, aby przemyślał swoje zaangażowanie w sprawy Jedi. Jeśli nie potraficie postawić dobra zakonu ponad wszystko inne i podążać w kierunku obranym przez swoich zwierzchników, proszę, abyście odeszli. Jeśli macie inne obowiązki i musicie dochować lojalności komuś poza zakonem, proszę, abyście odeszli. Jeśli nie potraficie być przede wszystkim rycerzami Jedi, proszę, abyście w ogóle przestali nimi być. Luke powoli wodził spojrzeniem od jednego zdumionego oblicza do następnego. Tylko Leia sprawiała wrażenie przerażonej - ale z tym się liczył. - Przemyślcie wasz wybór bardzo starannie - dodał. - Kiedy będziecie gotowi, niech każdy przyjdzie do mnie i oznajmi, jaką podjął decyzję.

Troy Denning Janko5 21 R O Z D Z I A Ł 2 W sali wykładowej zapanowała pełna zdumienia cisza, gdy Leia zeszła z podestu i podążyła za bratem. Jako rycerz Jedi nie miała prawa sprzeciwiać się rozkazom jednego z najstarszych mistrzów zakonu, ale zdawała sobie sprawę z tego, co chce zrobić Lu- ke... może nawet lepiej niż on sam. Kiedy weszła do krótkiego korytarzyka za pode- stem, dogonił ją Han i chwycił za ramię. Zasunął za nimi drzwi. - Zaczekaj! - szepnął. - Nie chcesz o tym porozmawiać, zanim sobie pójdziesz? - Spokojnie, Han, nie porzucam zakonu. - Leia spojrzała w głąb korytarza, gdzie plama złocistego światła zaznaczała wejście do niewielkiej biblioteki obok sali wykła- dowej. W środku wyczuwała obecność brata spokojnie wyczekującego nadchodzącej burzy. - Muszę po prostu przemówić Luke'owi do rozsądku, zanim to wszystko wy- mknie się spod kontroli. - Jesteś pewna? - zapytał Han. - Przecież nawet nie jesteś mistrzem. -Ale jestem jego siostrą - odparowała. - A to mi daje pewne przywileje. Ruszyła korytarzem i weszła do biblioteki bez pukania. Luke siedział na macie w głębi pokoju; przed sobą miał niski stoliczek, a za plecami terminal HoloNetu. Mara stała obok niego, jej oczy lśniły zimnym, nieprzeniknionym blaskiem jak kryształ eum- lar. Na widok Leii uniosła brew. - Chyba nie przyszłaś tu przysiąc posłuszeństwo zakonowi? - O, nie. - Leia przystanęła przed stołem i spojrzała groźnie na Luke'a. - Wiesz, co właśnie zrobiłeś? - Oczywiście - odparł Luke. - To się nazywa Gambit Rubogeański. Wściekłość Leii ustąpiła miejsca zdumieniu. - Przejmujesz kontrolę nad zakonem, używając takich wybiegów? - Musiał przecież coś zrobić - wtrąciła się Mara. - Zakon się rozlatuje. -Ale... Gambit Rubogeański? - zaprotestowała Leia. - Nie mówisz poważnie. - Obawiam się, że jednak tak - odparł Luke. - Chciałbym, aby było inaczej. Leia sięgnęła ku bratu poprzez Moc i stwierdziła, że mówi prawdę. Był przepeł- niony rozczarowaniem - Kypem, Corranem, innymi mistrzami, sobą, nią... Przejęcie osobistej kontroli nad zakonem było ostatnią rzeczą, jakiej sobie życzył, ale Mara miała Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów Janko5 22 rację. Coś trzeba było zrobić i -jak zwykle - wypadło na Luke'a. Leia zastanowiła się nad planem brata. Rozpatrzyła inne możliwe opcje... a raczej ich brak. To ją uspokoiło. -Twoja prowokacja jest za słaba - powiedziała wreszcie. - Większość Jedi w sali chce, abyś ty przejął całą kontrolę. Nie stawią oporu. - Mam nadzieję, że po namyśle zmienią zdanie - rzucił Luke. - Jeśli nie, wtedy bę- dę musiał naprawdę przejąć kontrolę nad zakonem. - Pewnie dla jego własnego dobra. - Dawno nieużywany instynkt polityczny Leii zaczął bić na alarm. - Wiesz, ilu despotów mówiło dokładnie to samo? - Luke nie jest despotą - gorąco zaoponowała Mara. - On nawet nie chce tej kon- troli. - Wiem. - Leia nie spuszczała z brata wzroku. - Ale cały manewr nie staje się przez to ani trochę mniej niebezpieczny. Jeśli gambit zawiedzie, zredukujesz filozofię zakonu do kultu jednostki. - Więc miejmy nadzieję, że moje ultimatum pomoże mistrzom podjąć współpracę. - Spojrzenie Luke'a stwardniało. - Nie pozwolę im rozedrzeć zakonu Jedi na strzępy. - Nawet jeśli miałoby to oznaczać dla ciebie uznanie za króla Jedi? - naciskała Leia. - Tak, Leio... Nawet wtedy. Zaskoczona ostrym tonem brata Leia umilkła niepewnie. Widać było, że Luke już podjął decyzję. Bardzo ją to martwiło. Doszedł do wszystkiego sam, nie próbując sko- rzystać z bogactwa jej doświadczenia politycznego - a fakt, że ona nie umiała wymyślić lepszego planu, martwił ją jeszcze bardziej. Kiedy milczenie stało się już nie do zniesienia, Han podszedł bliżej i stanął na- przeciwko Mary. - Dobra, pogubiłem się. Czy ktoś tu może mi łaskawie wyjaśnić, co to jest, do wszystkich piorunów, Gambit Rubogeański? - To sztuczka dyplomatyczna - wyjaśniła Leia, z ulgą znajdując pretekst, aby prze- rwać kontakt wzrokowy z bratem. - Rozpraszasz uwagę przeciwnika prowokacyjnym oświadczeniem, mając nadzieję, że kiedy się porządnie wścieknie, nie zauważy, co naprawdę robisz. - Innymi słowy podciągasz przynętę i zatrzaskujesz klatkę, tak? - Han skrzywił się pod adresem Luke'a. - Więc chcesz, żeby Jedi stawiali dobro zakonu na pierwszym miejscu? - Właśnie do tego zmierzam - odparł Luke. - Problem w tym, że na razie wszyscy stawiają je na ostatniej pozycji. Corran Horn uważa, że istniejemy po to, aby służyć Sojuszowi, Kyp jest przekonany, że powinniśmy postępować wyłącznie zgodnie z wła- snym sumieniem. Tymczasem Jaina i jej grupa twierdzą, że naszym głównym obo- wiązkiem jest ochrona słabszych przed agresją. - Do tej pory chwytam - zgodził się Han. - Odpadłem z kursu w tej części, gdzie przejmowałeś pełną kontrolę. Jeśli nie chcesz zostać królem Jedi, po co próbujesz wci- snąć te bzdury wszystkim w zakonie? -Luke próbuje zjednoczyć mistrzów przeciwko sobie, Han - wyjaśniła Leia.

Troy Denning Janko5 23 - Taaa, tyle to i ja rozumiem. - Han zmarszczył brwi jeszcze bardziej sceptycznie nastawiony do tego, co się dzieje, niż Leia. -Ale jak powiedziałem, jeśli Luke nie chce być królem, dlaczego próbuje wszystkim wciskać ten kit? - Ponieważ to jedyny sposób, aby mistrzowie uwierzyli, że tego naprawdę chcę - wyjaśnił Luke. - Zagrożenie musi być duże... i realne. Jeśli będę zbyt ostentacyjny, zorientują się, że próbuję ich zmanipulować i nic mi nie wyjdzie. Han zastanawiał się nad tym przez chwilę. - To ma sens, ale i tak jest ryzykowne - mruknął. - Skąd wiesz, że dadzą się złapać na ten Rubaszny Gambit czy jak mu tam? - Han, to są mistrzowie Jedi - przypomniała Mara. - Złapali się, zanim jeszcze Lu- ke skończył mówić. Luke nagle podniósł głowę i spojrzał w kierunku wejścia. -No, na razie kończymy dyskusję. Pierwsza Jedi nadchodzi, żeby mi oznajmić swoją decyzję. - Oczywiście. Już idziemy - westchnęła ze smutkiem Leia. Wzięła Hana za rękę i odwróciła się, żeby wyjść. W drzwiach stała już Danni Qu- ee. Jej niebieskie oczy lśniły od powstrzymywanych łez. Zobaczyła Leię i Hana i za- trzymała się raptownie z niepewną miną. - Przepraszam - cofnęła się o krok. - Przyjdę później. - Nie, nie, Danni - odezwała się Leia. - My już skończyliśmy. - Pociągnęła Hana za sobą w stronę wyjścia, ale Danni zatrzymała ich ruchem ręki. -Nie chciałabym, żebyście wychodzili z mojego powodu. To nie zajmie dużo cza- su, a nie mam do powiedzenia nic prywatnego. - Nie czekając na odpowiedź, zwróciła się do Luke'a: - Mistrzu Skywalkerze, nie sądź, że nie cenię sobie tego wszystkiego, co przyswoiłam sobie od Jedi, tylko dlatego, że tak szybko podjęłam decyzję. Nigdy jed- nak nie byłam prawdziwym członkiem zakonu, a moją przyszłość wiążę z Zonamą Sekot. Wciąż bardzo wiele mogę się od niej nauczyć i skłamałabym, mówiąc, że zakon Jedi stawiam na pierwszym miejscu. Życzę tobie i innym Jedi wszystkiego najlepszego, ale wracam na Zonamę Sekot. - Rozumiem, Danni. - Luke wstał, okrążył stół i ujął jej dłonie. - Byłaś nam bardzo pomocna w najbardziej rozpaczliwych chwilach, ale wszyscy wiedzieliśmy od jakiegoś czasu, że znalazłaś swoje prawdziwe powołanie. Dziękuję ci i niech Moc zawsze będzie z tobą. Danni uśmiechnęła się, otarła wilgotne oczy i uścisnęła Luke'a. - To ja dziękuję, mistrzu Skywalkerze. Odwiedzaj nas, kiedy tylko będziesz mógł. Sekot będzie bardzo zadowolona z twojej wizyty. - Oczywiście - obiecał Luke. - Ja też będę bardzo zadowolony. Danni odsunęła się od Luke'a, uściskała Marę, Leię i Hana i wyszła z biblioteki. Zaledwie znikła za drzwiami, do sali wkroczyła Tenel Ka, królowa matka Hapes. Wysoko uniosła podbródek z dołeczkiem i wyprostowała ramiona, ale wyraz jej oczu bardziej rozczulał niż imponował. Uśmiechnęła się smutno do Leii i spojrzała na Luke'a. - Mistrzu Skywalkerze, doprawdy nie pragnęłabym niczego innego, jak tylko od- dać się całkowicie do dyspozycji Jedi. - Zagryzła dolną wargę, sięgnęła pod szatę Jedi, Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów Janko5 24 którą włożyła na tę okazję, i odczepiła miecz świetlny od paska. - I gdybym miała na względzie jedynie dobro moje i mojej córki, pewnie by tak się stało. Byłby to jednak brak odpowiedzialności. Jestem ostatnią zdrową na ciele władczynią imperium między- gwiezdnego i gdybym oddała tron, moja szlachta rozlałaby morze krwi, walcząc o jego objęcie. - Podała Luke'owi swój miecz świetlny. - Oddaję go z ogromnym żalem, ale nie potrafię jednocześnie wypełniać obowiązków rycerza w zakonie Jedi... i królowej. - Rozumiem. - Luke położył dłoń na mieczu, ale go nie zabrał. - Proszę, zatrzymaj miecz. Zasłużyłaś, aby go nosić, i nie można cię tego pozbawić. Tenel Ka uśmiechnęła się z trudem. - Dziękuję, mistrzu Skywalkerze. Twój gest wiele dla mnie znaczy. - To ja dziękuję tobie, królowo matko - odparł Luke. - Teraz masz inne obowiązki, ale wciąż jeszcze nosisz w sobie to, co czyni prawdziwym rycerzem Jedi. Może pewne- go dnia staniesz się wolna, aby wrócić do zakonu. Zawsze będzie tu dla ciebie miejsce. W uśmiechu Tenel Ka pojawił się cień nadziei. - Myślę, że to możliwe. Uściskała Luke'a, po czym, ku zaskoczeniu Leii, objęła także ją i Hana. -Więcej dla mnie znaczycie, przyjaciele, niż mogę wyrazić. Będę za wami tęskni- ła. - A po co ? - zdziwił się Han. -Nie odchodzisz na zawsze, mała. Będziemy cię od- wiedzać, wiesz? - On ma rację - dodała Leia, rewanżując się królowej matce równie serdecznym uściskiem. - Twój szef ochrony może nie pozwolić na przesyłanie hologramów małej, ale i tak zamierzam zobaczyć twoją córeczkę... nawet gdybym musiała w tym celu po- jechać aż na Hapes. Tenel Ka zesztywniała w ramionach Leii. - To by było... miłe - bąknęła i odsunęła się, przepełniając Moc niepokojem. - Daj- cie mi tylko znać, kiedy zechcecie przyjechać, abym zapewniła wam odpowiednią ochronę. - Oczywiście - powiedziała Leia, starając się nie okazać zdziwienia. - Dziękuję. Tenel Ka uśmiechnęła się niepewnie do Leii i Hana. Skierowała teraz wzrok na Marę i Luke'a. - Żegnajcie. Niech Moc będzie z wami. Królowa Matka obróciła się na pięcie i wybiegła z pokoju tak szybko, że ani Leia, ani nikt inny nie miał czasu życzyć jej tego samego. Han zmarszczył brwi. - Dziwnie się zachowuje. - Coś jest z tym dzieckiem - mruknęła Leia. - Chyba istnieje jakiś powód, dla któ- rego nie pozwala nikomu podejść bliżej do córki. - Może się wstydzi - podsunął Han. - Han! - ofuknęły go jednocześnie Leia i Mara. -A zauważyliście, ona wciąż nic nie mówi o ojcu dziecka? - przypomniał. - Może jest jakiś powód. Może nie jest z niego dumna.

Troy Denning Janko5 25 - Wiecie, Han może mieć rację - zastanowił się Luke. - Może nie tyle się wstydzi, co nie chce, aby galaktyka dopatrzyła się czegoś niewłaściwego. Jak zareaguje szlachta, kiedy się okaże, że dziedziczka Hapes nie jest doskonałą pięknością? Leia jęknęła. - Och, nie... biedna kobieta. - Cieszę się, że pozwoliłeś Tenel Ka zachować miecz - powiedziała Mara. - Może go potrzebować. Wszyscy popatrzyli wzdłuż korytarza w ślad za królową matką, zastanawiając się nad jej samotnym życiem i nad tym, czy będą w stanie jej jakoś pomóc, kiedy w głębi przejścia znów rozległy się kroki. Chwilę później w drzwiach biblioteki pojawił się Corran Horn. - Mistrzu Skywalkerze, czy to dobry moment, aby porozmawiać? - zapytał. - Oczywiście. - Luke znacząco spojrzał w stronę Hana i Leii, po czym wrócił na swoją matę przy stoliku. - Wejdź. Leia pociągnęła Hana w stronę wyjścia. - Przepraszam, Corranie, już idziemy. -Proszę, nie wychodźcie... przynajmniej jeszcze nie teraz -powiedział Corran. - Zawsze mówiłem to reszcie zakonu, a teraz chciałbym, abyście i wy usłyszeli. Leia spojrzała pytająco na Luke'a i skinęła głową. - Skoro tak sobie życzysz... Corran stanął na środku pokoju i założył ręce za plecy. - Mistrzu Skywalkerze, przede wszystkim chciałbym przeprosić za rolę, jaką ode- grałem w tym kryzysie. Teraz widzę, że wyrażając zgodę na żądanie prezydenta Omasa i stając na czele zakonu jako tymczasowy przywódca, grałem w jego drużynie. - To prawda - zgodził się Luke. Corran przełknął ślinę i wbił wzrok w ścianę ponad głową Luke'a. - Zapewniam cię, że uzurpowanie sobie czyjejś władzy nie było nigdy moją inten- cją. Po prostu kiedy się okazało, jak kiepskie stały się relacje Jedi z prezydentem Oma- sem i Sojuszem, poczułem, że coś trzeba zrobić. Dopiero teraz widzę, jaki popełniłem błąd. - Błędy najłatwiej dostrzec, patrząc wstecz - łagodnie zauważył Luke. Corran spojrzał na niego, niepewny, jak mistrz przyjął jego przeprosiny. -Ale dobro zakonu naprawdę zajmuje w moim sercu pierwsze miejsce. - To bardzo dobrze - rzekł Luke. - I dlatego pomyślałem, że najlepiej będzie, jeśli odejdę. - Głos Corrana drżał ze wzruszenia. - Moja obecność będzie rodzić jedynie dalsze podziały. - Rozumiem cię. - Luke oparł łokcie na stoliczku i położył podbródek na splecio- nych palcach. - Czy już nie po raz drugi proponujesz, że porzucisz zakon dla jego do- bra? Corran skinął głową. - Tak, po zniszczeniu Ithory... - Więc niech nie będzie trzeciego razu - wpadł mu w słowo Luke. - Następnym ra- zem mogę nie zechcieć cię powstrzymać. Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów Janko5 26 Corran zmarszczył brwi. - Powstrzymać? - Corranie, to prawda, że byłeś naiwny, sądząc, że Yuuzhanie dotrzymają słowa, ale to oni zniszczyli Ithorę, a nie ty - przypomniał Luke. - A błędy, które doprowadziły Jedi do dzisiejszego kryzysu, w większości popełniłem ja sam. Przestań więc brać na siebie winy całej galaktyki. Uczciwie mówiąc, zachowujesz się cokolwiek pompatycz- nie. Corran wyglądał tak, jakby ktoś odpalił mu granat ogłuszający prosto w twarz. - Pompatycznie? - wykrztusił. Luke skinął głową. - Mam nadzieję, że się nie obrazisz, iż mówię ci to w obecności osób trzecich, ale to ty sam poprosiłeś, by zostały. Corran spojrzał zezem na Hana i Leię. - Oczywiście, że się nie obrażę. - To dobrze - uśmiechnął się Luke. - A więc załatwione? Zostajesz w zakonie, a lojalność wobec Jedi staje się dla ciebie najważniejsza? - Tak - rzekł Corran. - Oczywiście. Luke uśmiechnął się szeroko. - Bardzo się cieszę. Nie możemy sobie pozwolić, aby cię utracić, Corranie. Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, jak cenny jesteś dla zakonu. Jedi mają obowiązek wspierać Sojusz Galaktyczny o wiele energiczniej, niż to robiliśmy do tej pory, a nikt lepiej od ciebie nie reprezentuje tego punktu widzenia. - Eee... dziękuję ci. - Corran stał na środku pokoju z niepewną miną. - To wszystko, Corranie - powiedział wreszcie Luke. - Chyba że masz coś jesz- cze... - Właściwie to tak - zdecydował Corran. - Myślę, że pozostali mistrzowie też po- stanowili zostać. Kiedy z nimi rozmawiałem, prosili mnie, abym ci powiedział, że będą czekać w audytorium. - Tak powiedzieli? - Luke uniósł brew, starając się nie okazywać satysfakcji, którą Leia wyczuwała przez ich bliźniaczą więź. - Chyba powinienem pójść i posłuchać, co mają do powiedzenia. Leia przepuściła go do drzwi, po czym wraz z innymi podążyła za Lukiem do au- dytorium. Pomieszczenie wydawało się jeszcze bardziej puste niż przedtem, bo Kyp, Saba i pozostali mistrzowie zbili się w ciasną gromadkę w pobliżu mównicy, dyskutu- jąc zawzięcie i niezbyt uprzejmie. Tesar, Lowbacca, Tahiri i Tekli siedzieli razem o kilka rzędów dalej, usiłując nie podsłuchiwać zbyt ostentacyjnie. Jacen ulokował się po drugiej stronie, bardziej zainteresowany rozmową z Benem, aniżeli tym, co szepczą między sobą mistrzowie. Reszta członków zakonu odeszła - prawdopodobnie odesłali ich mistrzowie, któ- rzy chcieli mieć kilka chwil na prywatną rozmowę z mistrzem Skywalkerem. Z obecno- ści Tesara, Jacena i jego towarzyszy, których poproszono o pozostanie, należało wnio- skować, że rozmowa będzie dotyczyła Killików. Widocznie plan Luke'a sprawił przy-

Troy Denning Janko5 27 najmniej, że mistrzowie nabrali chęci do rozmów. Leia wątpiła, czy dojdą do jakiegoś porozumienia, ale rozmowa to dobry początek. Han przyjrzał się zgromadzeniu mistrzów, zeskoczył z podwyższenia i podał rękę Benowi. - Zdaje się, partnerze, że nie pasujemy do tego szacownego grona. Może zajrzymy na „Sokoła" i spróbujemy rozgryźć ten problem wiru warp, o którym ci ostatnio opo- wiadałem? Oczy Bena zaświeciły się z radości. Otworzył już usta, żeby pożegnać się z Jace- nem, kiedy Kenth Hammer z grupy mistrzów zerwał się z miejsca i zawołał: - Kapitanie Solo, chyba wolelibyśmy, żebyś został. Han rzucił zasmucone spojrzenie w kierunku Leii, a ona zrozumiała, że myślą o tym samym: Jaina i Zekk znowu będą stanowić główny temat rozmowy. - Jasne, czemu nie - mruknął. - Skoro sobie życzysz. Ben zmarszczył piegowaty nos. - A co z problemem wiru „Sokoła"? - Nie martw się, mały - uspokoił go Han. - Stabilizatory wirowe same się nie na- prawiają. Zaczeka na nas, aż będziemy gotowi. -Może Obrońca zabierze Bena do domu? - Kenth spojrzał w kierunku mównicy. - Naturalnie, jeśli mistrzowie Skywalkerowie pozwolą. - Oczywiście - odparła Mara. Spojrzała w kierunku mrocznego końca sali. - Nia- niu? Wielki robot Obrońca wyłonił się z cienia, wyciągnął metalową dłoń i spokojnie czekał, aż Ben niechętnie za nią chwyci. Jak tylko para opuściła salę, Kenth spojrzał na Hana. - Dziękuję, że zostałeś, kapitanie Solo. Wiemy, że twoja afiliacja nie jest formalna, ale stanowisz ważną część zakonu, a twoja opinia zawsze wiele znaczyła dla mistrzów. - Zawsze chętnie pomogę - ostrożnie odparł Han. - O co chodzi? - Za chwilę się dowiesz. - Kenth wskazał Hanowi miejsce. Widać było, że mi- strzowie zgodzili się przynajmniej co do jednego: zamierzali stawić czoło wyzwaniu Luke'a jako zjednoczony front. - Najpierw zamierzamy się dowiedzieć, jak mistrz Sky- walker widzi sprawy rodzinne w swojej nowej wizji zaangażowania Jedi w sprawy zakonu. - Nie mówię, że mamy opuszczać ukochane istoty - zastrzegł się Luke, wchodząc pomiędzy Leię i mistrzów. - Ale może się oczywiście zdarzyć, że Jedi będzie musiał spędzać niekiedy dłuższy czas z dala od rodziny. Leia zauważyła, że Luke nie ma zamiaru dopuścić jej do mistrzów. Zeszła więc z podwyższenia i zbliżyła się do Hana. Oboje przysiedli na ławce obok Jacena. Podczas gdy Luke z mistrzami wyjaśniali sobie, co oznaczają słowa „zakon na pierwszym miejscu", Han nachylił się do ucha Jacena. - Tenel Ka opuściła zakon - szepnął. - Pomyślałem, że zechcesz to wiedzieć. - Wiedziałem już przedtem - odparł Jacen. - Wujek Luke chyba nie pozostawił jej wielkiego wyboru, co? Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów Janko5 28 - To tylko formalność, wiedzieliśmy o tym już od jakiegoś czasu - wtrąciła Leia. Jacen i Tenel Ka byli niegdyś blisko ze sobą i Leia nie chciała, aby odejście królowej w jakiś sposób wpłynęło na decyzję Jacena. - Obowiązki Tenel Ka nie pozwalają jej uczestniczyć w pracach zakonu w znaczący sposób. Jacen uśmiechnął się i położył jej dłoń na kolanie. - Mamo, ja się nigdzie nie wybieram. Już postanowiłem, że zostaję. Leię ogarnęła taka ulga, że podejrzewała, iż nawet Han zdołał ją wyczuć, ale za- chowała kamienny wyraz twarzy. -Jeśli sądzisz, że tak będzie najlepiej dla ciebie, skarbie... -powiedziała łagodnie. Jacen zaśmiał się i wzniósł oczy do nieba. - Mamo, twoje uczucia cię zdradzają. - Tak myślisz? - Leia spoważniała nagle i spytała: - Jacenie, co Tenel Ka powie- działa ci o swojej córce? - Allanie? - Obecność Jacena w Mocy nagle jakby się rozpłynęła, a jego ton stał się bardzo ostrożny. - A co z nią? - Chodzi o to, co ukrywa Tenel Ka - wyjaśnił Han. - Wspomnisz tylko o dziecku, a zamyka się jak ostryga w lodowatej wodzie. - A czemu sądzicie, że Tenel Ka mogłaby coś powiedzieć akurat mnie? - zapytał Jacen. - Z pewnością to zrobiła - powiedziała Leia. - Inaczej nie unikałaby tak naszych pytań. Jacen wbił wzrok w podłogę. Leia odniosła wrażenie, że bardzo by chciał powie- dzieć im prawdę, ale nie był pewien, czy ma do tego prawo. Wreszcie podniósł wzrok na Leię. - Jeśli Tenel Ka uważa, że powinna chować dziecko przed holoświatłami, to chyba powinniśmy uwierzyć, że ma ku temu poważne powody. Han spojrzał na Leię ponad ramieniem Jacena i skinął głową. - Luke miał rację. - O co ci chodzi? - wytrzeszczył oczy Jacen. - O Allanę - odparła Leia. - Gdyby ona była w jakiś sposób... dotknięta, Tenel Ka musiałaby ukrywać dziecko. Obsesja Hapan na punkcie idealnej urody przekracza na- wet granice histerii. Nie potrafię sobie wyobrazić, co by zrobili, gdyby się okazało, że ich pretendentka do tronu jest oszpecona. Z oczu Jacena znikł niepokój. - Nie pytajcie o szczegóły, bo ich nie znam. Ze sposobu, w jaki unikał jej wzroku, Jaina mogła podejrzewać, że brat kłamie, ale postanowiła udawać, że nic nie zauważyła. Jacen na pewno wyczuwał, że ich pytania są zbyt natrętne, wymagające, aby zdradził cudzą tajemnicę, a dalsze naciskanie tylko sprawi, że zamknie się w sobie jeszcze bardziej. - Dowiedzieliśmy się tyle, ile się dało - rzekła Leia. - Mam jedynie nadzieję, że Tenel Ka wie, że chcemy jej pomóc.

Troy Denning Janko5 29 - Mamo, Tenel Ka ma więcej pieniędzy niż Lando i tuzin naszych przyjaciół Jedi razem wziętych - przypomniał Jacen. - Jestem pewien, że będzie miała tyle pomocy, ile potrzebuje. - Hej, my się po prostu o nią martwimy - mruknął Han. - Biedna mała... wiem, że jeśli nawet coś jest nie tak, to z winy ojca. Jacen zmarszczył brwi i przez chwilę milczał. -Jestem pewien, tato, że masz rację - powiedział w końcu. -A jeśli to twój sposób, żeby ze mnie wyciągnąć, kto jest ojcem, to nie udało ci się. Han udał urażonego. - Myślisz, że jestem taki wścibski? - Ja wiem, że jesteś - odparł Jacen. - Właśnie wypróbowałeś manewr Zeltrona. Uczyłeś mnie o nim, kiedy miałem dziesięć lat. Han wzruszył ramionami. - Popatrz, a ja myślałem, że nie słuchasz. Uwaga Leii skierowała się na grupę mistrzów, którzy nagle ucichli. Spojrzała w tamtą stronę - Luke siedział na krawędzi podestu, wzywając skinieniem Leię, by pode- szli bliżej. W miarę jak się zbliżali, aura jej brata napełniała się nadzieją. - Mistrzowie uzgodnili, że pierwszą powinnością zakonu w czasie kryzysu jest spójna i jednolita reakcja - poinformował. - Teraz pytanie brzmi: co zrobimy z Killika- mi? -Dlatego właśnie poprosiłam, abyście zostali - zwróciła się Tresina Lobi do Leii i jej towarzyszy. - Wiecie na temat Killików więcej niż my, więc wasza wiedza będzie nam potrzebna do podjęcia decyzji. Luke przytaknął ruchem głowy. - Chciałbym, aby Jacen podzielił się z nami swoją wizją- dodał. - Wizją? - zdziwił się Corran. - To przez tę wizję zorganizowałem atak na magazyny Thrago - wyjaśnił Jacen, stając pomiędzy mistrzami a podwyższeniem. - Widziałem, jak Chissowie atakują Killików z zaskoczenia. Kenth zmarszczył brwi. -Chyba nie przypuszczałeś, że w ten sposób zdołasz zapobiec... - Pozwólcie mu skończyć - przerwał Luke i uniósł dłoń, aby uciszyć mistrza. - Plan Jacena był desperacki, ale niepozbawiony rozsądku, biorąc pod uwagę ówczesne okoliczności... zwłaszcza chaos w naszych szeregach. - Najbardziej w tej wizji przeraziło mnie to - ciągnął Jacen - że Chissowie nie zdo- łali zniszczyć Kolonii. Ujrzałem, jak Killikowie montują kontratak i jak wojna obejmu- je cały Sojusz Galaktyczny. -Zaraz, zaraz... czyja dobrze rozumiem? - odezwał się Corran, marszcząc brwi z lekkim zmieszaniem. - Widziałeś wojnę ogarniającą Sojusz Galaktyczny, więc zaata- kowałeś Chissów, aby temu zapobiec? Jacenie, to zupełne wariactwo! Jacen skinął głową. - Wiem, że to skomplikowane. Ale musiałem poczuć, że zmieniam dynamikę zda- rzeń. Oczywiście Chissowie nadal atakują... Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów Janko5 30 - I Sojusz Galaktyczny znów jest oczywiście wciągany w wojnę - ostro zauważył Kenth. - Nie tylko walczymy w Utegetu, ale mamy jeszcze Chissów, którzy mobilizują się przeciwko nam, ponieważ sądzą, że daliśmy Killikom „Ackbara". Nie sądzę, aby twój atak dał jakiekolwiek efekty poza tym, że przyspieszył wojnę... i mocno skompli- kował wszystko inne. - Przekonał Chissów, że nie mogą zwyciężyć jednym szybkim uderzeniem - wziął Jacena w obronę Han. - Teraz przynajmniej jest pewna szansa na opanowanie tego bagna, zanim eksploduje w pangalaktyczną dezynsekcję. - Han ma rację - dodał Corran. - Poza tym dyskutowanie o naszych dawnych błę- dach, obojętnie, czy istotnie były błędami, czy nie, tego problemu nie rozwiąże. Musi- my się zastanowić, jak powstrzymać wojnę, zanim wymknie się nam spod kontroli. Mistrzowie pokiwali głowami. Milczeli, wbijając wzrok w podłogę; widocznie nie chcieli powtarzać sprzeczki, która groziła rozłamem w zakonie od wielu miesięcy. Cor- ran, Kyp, a nawet Saba rzucali wyczekujące spojrzenia w kierunku Luke'a, wyraźnie oczekując, że przejmie dowodzenie. On jednak zachowywał milczenie, zdecydowany zmusić mistrzów do samodzielnego rozwiązania problemu i osiągnięcia kompromisu. Wreszcie odezwał się Jacen. - Wiem, jak powstrzymać wojnę. Wszyscy - nawet Leia - unieśli brwi. - Czemu nie jestem zaskoczony? - zapytał Kyp i przeciągnął dłonią po niesfornej czuprynie, po drodze drapiąc się w głowę. - No dobra, słuchamy. Zdaje się, że tylko ty masz jakiekolwiek pomysły. Jacen podszedł do Luke'a i stanął u jego boku, na wprost mistrzów. - Zabijemy Raynara Thula. - Co? - wykrzyknęło jednocześnie kilkoro Jedi, między nimi Tesar Sebatyne i inni młodzi rycerze, którzy towarzyszyli Jacenowi w ataku na magazyny Thrago. Nawet Leia zaczęła się zastanawiać, czy słuch jej nie myli. - Czy to także widziałeś w swojej wizji? - zapytał Corran. Patrzył na pozostałych mistrzów, z dezaprobatą kręcąc głową. - Już o tym rozmawialiśmy. - Tak? - zmarszczył brwi Luke. - Wtedy, kiedy ty i Han byliście uwięzieni na Wotebie - poinformowała go Mara. - To był nasz plan rezerwowy. - A teraz powinien stać się głównym - powiedział spokojnie Jacen. - To jedyny sposób, aby zapobiec wojnie. - Mów dalej - poprosił Luke. - Większość owadzich ras cechuje ogromna śmiertelność - zaczął wyjaśniać Jacen. - Tylko jedno jajo na tysiąc może wytworzyć larwę, która stanie się reproduktorem i będzie miała potem własne młode. Kiedy Raynar stał się Dwumyślnym... -Ale zabicie Raynara zniszczy Kolonię! - zasyczał Tesar. - Myślę, że o to właśnie chodzi - odparował Kenth. - W końcu wypowiedzieli wojnę dwóm cywilizacjom galaktycznym. Lowbacca rykiem wyraził swój sprzeciw, twierdząc, że wszystkie problemy są dziełem Mrocznego Gniazda.

Troy Denning Janko5 31 - Jacen najwyraźniej dobrze to sobie przemyślał - odezwał się Luke, unosząc dło- nie, by uciszyć dyskutantów. - Może go wysłuchamy? - Słuchanie Jacena jest niebezpieczne - wtrąciła Tahiri, zerkając na młodego Solo. - Mówi jedno, a myśli co innego. Słowa te były dla małżonków Solo szczególnie bolesne, ponieważ pochodziły z ust Tahiri, którą od śmierci Anakina uważali praktycznie za swoją córkę. Leia chciała już ją upomnieć za brak taktu, ale Luke ją uprzedził. - Wystarczy! - Spojrzał gniewnie najpierw na Tahiri, a następnie na Tesara i Lowbaccę. - To dyskusja między mistrzami, a wy odezwiecie się dopiero wtedy, kiedy poprosimy was o zdanie, i to w sposób cywilizowany. Czy to jasne? Łuski Tesara podniosły się, Lowbacca zjeżył futro, ale przytaknęli w ślad za Tahi- ri. - Tak jest, mistrzu. - Dziękuję. - Luke znów spojrzał na Jacena. - Na czym skończyłeś? - Kiedy Raynar stał się Dwumyślnym, Killikowie zaczęli cenić sobie życie poje- dynczych członków gniazda - ciągnął Jacen. - Ich populacja gwałtownie się powiększy- ła, zaczęli odzierać własne światy ze wszystkiego i wtedy właśnie powstała Kolonia, która niemal natychmiast zaczęła naruszać przestrzeń Chissów. - Ale czy zabicie Raynara zmieni coś od zaraz? - zapytała Saba z pierwszego rzę- du. - Killikowie już się zmienili, a ona nie widzi, jak usunięcie Raynara mogłoby prze- mienić ich z powrotem. - Ta zmiana polega jedynie na wyuczonych zachowaniach. -Jacen miał widocznie gotową odpowiedź. - Raynar jest jedynym elementem ich zbiorowej osobowości, która w sposób naturalny szanuje pojedyncze istnienia. - A więc jeśli usuniemy Raynara, oduczymy ich tego zachowania? - zapytał Kenth. - Właśnie - przytaknął Jacen. - To zdolność Raynara do przekazywania swojej wo- li poprzez Moc wiąże pojedyncze gniazda w Kolonię. Jeśli to zlikwidujemy, gniazda będą musiały przeżyć same. - Albo wrócą do normalnego stanu, albo będą głodować - zauważył Kenth. - Tak czy owak, problem rozwiązuje się sam. - Nie całkiem - zaoponował Corran. - Zapominacie o Mrocznym Gnieździe. Z te- go, co wiemy, należy przypuszczać, że już rządzi Kolonią z ukrycia. Jeśli wyeliminu- jemy Raynara, co powstrzyma Lomi Pio przed przejęciem kontroli? - Będziemy musieli zlikwidować także ją i Alemę Rar - odparł Jacen. - Przepra- szam, myślałem, że to się rozumie samo przez się. Kiedy nikt nie zgłosił sprzeciwu, włączył się Luke. - Wszyscy zatem zgadzamy się co do tego jednego: Mroczne Gniazdo musi zostać zniszczone. - Przyjmując, że jesteśmy w stanie to zrobić - mruknął Han. - Pamiętajcie, że już próbowaliśmy. - Od tego czasu sporo się nauczyliśmy - upierał się Jacen. -Tym razem nam się uda. Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów Janko5 32 - Cieszę się, że jesteś tego taki pewien, Jacenie - powiedział Kyp. - Może dopu- ścisz nas wszystkich do tajemnicy? - Już to zrobiłem - odparł Jacen. - Wyeliminujemy Raynara i jego gniazdo. Tesar i Lowbacca prychnęli, słysząc te słowa, ale ostrzegawcze spojrzenie Luke'a wystarczyło, by ich uciszyć. - Teraz naprawdę się zgubiłem - mruknął Corran. - Jeśli i tak mamy zniszczyć Mroczne Gniazdo, dlaczego nie skończyć na tym, a Raynara tylko przywołać do roz- sądku? - Chciałabym, aby to było możliwe - odparła Leia. - Ale umysł Raynara uległ dez- integracji w czasie katastrofy „Fliera", a Killikowie mają bardzo relatywne pojęcie prawdy. Jeśli połączymy te dwie rzeczy, nie możemy liczyć na racjonalne zachowanie Raynara. Przekonaliśmy go, aby opuścił Qoribu, tylko groźbą, że jeśli tego nie zrobi, wszystkie jego gniazda przejdą na stronę Mroku. - To prawda, mamo - zgodził się Jacen. - Ale prawdziwy problem polega na tym, że nie da się zniszczyć Mrocznego Gniazda, nie zabijając Raynara. Jak długo istnieje Unu, będą istnieć Gorogowie. - To głupie - syknął Tesar. - Wcale nie - odezwała się Cilghal łagodnym, ale stanowczym głosem, kładąc kres dyskusji. - Zaczęłam tak podejrzewać, kiedy Mroczne Gniazdo pojawiło się znowu w mgławicy Utegetu. Corran, Kenth, a nawet Luke wydawali się zaskoczeni. - Dlaczego? - spytał Luke. - Czy pamiętacie naszą dyskusję na temat świadomości i nieświadomości? - zapy- tała Cilghal. Luke skinął głową. - Zdaje się, że ujęłaś to w ten sposób: „Podobnie jak sama Moc, każdy umysł w galaktyce ma dwa aspekty" - powiedział. - Brawo, mistrzu Skywalkerze - pochwaliła Cilghal. - Świadomość obejmuje to, co wiemy o sobie, a nieświadomość zawiera tę część, która pozostaje w ukryciu. - Myślałem, że to podświadomość - wtrącił Corran. - Ja też, dopóki Cilghal mi tego nie wyjaśniła - zgodził się Luke. - Podświadomość jest poziomem umysłu pomiędzy pełną świadomością a jej brakiem. Nieświadomość pozostaje całkowicie ukryta przed częściami umysłu, które znamy. Dobrze, Cilghal? - Mistrzu Skywalkerze, masz doskonałą pamięć - odparła. - Zaczekaj chwilę, Cilghal - wtrącił Kyp. - Mówisz, że Jacen naprawdę ma rację? Że nawet gdyby Mroczne Gniazdo nie istniało, Kolonia by je stworzyła? - Mówię tylko, że teoria Jacena pasuje do tego, co zaobserwowaliśmy - wyjaśniła Cilghal. - Jeśli przyjmiemy, że Kolonia jest kolektywnym umysłem, sensowne jest przypuszczenie, że utworzy ona nieświadomość. A nie możesz zniszczyć nieświadomo- ści, nie niszcząc również świadomego umysłu. Cilghal urwała i skierowała jedno bulwiaste oko w stronę Tesara, Lowbacki i Ta- hiri.

Troy Denning Janko5 33 - Przepraszam, ale jeśli ta teoria jest poprawna, nie istnieje możliwość zniszczenia Mrocznego Gniazda bez zniszczenia Kolonii. Jedno towarzyszy drugiemu - dodała. - Więc teoria Jacena jest błędna! - syknął Tesar. - To zawsze jest możliwe - zgodziła się Cilghal. -Ale wyjaśnia wszystko, co zaob- serwowaliśmy, a to sprawia, że staje się najlepszą teorią roboczą, jaką mamy. - A więc mamy zabić jednego z nas? - Corran energicznie pokręcił głową. - Nie uwierzę, że to najlepsza z naszych opcji. Jest sprzeczna ze wszystkim, co czuję jako Jedi. Nie jesteśmy zabójcami, nie zdradzamy naszych, nie niszczymy całych cywiliza- cji. - Corranie, o tym też rozmawialiśmy - przypomniała mu Leia. - Właśnie dlatego musimy działać, że Raynar jest Jedi. Stał się zagrożeniem dla galaktyki, a do nas należy powstrzymanie go. - Rozumiem, że jest zagrożeniem - odparł Corran. - Ale jeśli jest tak zdruzgotany, jak twierdzisz, nie możemy próbować go zabić. .. raczej powinniśmy mu pomóc. - Niech Moc będzie z tobą, kiedy będziesz próbował! - warknął Han. - Raynar jest potężniejszy od Luke'a i nie chce naszej pomocy. Luke uniósł brew, nieco zaskoczony oceną Hana, ale tą niepochlebną opinią o swojej mocy wydawał się raczej zdumiony niż obrażony, dlatego nie zaprotestował. - Corranie, zastanów się - dodała Leia. - Jak właściwie zamierzasz pomóc Rayna- rowi? Wiesz, jak trudno jest przetrzymać normalnego Jedi wbrew jego woli, a możli- wości Raynara są przecież o wiele większe. Obawiam się, że tym razem musimy pogo- dzić się z rzeczywistością. - Więc zgadzasz się z Jacenem? - zapytał Corran. - Myślisz, że zabicie Raynara to jedyna możliwość? Pytanie uderzyło Leię niczym kopniak prosto w żołądek. Znała Raynara od dnia, kiedy pojawił się w Akademii Jedi na Yavinie 4 jako zarozumiały potomek Imperium Transportowego Bornaryn; obserwowała, jak dojrzewał i zmieniał się w prostoduszne- go młodzieńca, który na ochotnika towarzyszył Anakinowi w nieszczęsnej wyprawie na Myrkr. Kiedy pomyślała, że naprawdę trzeba będzie nasłać na niego Jedi, jej wargi zadrżały, ale sama widziała, że kiedy flota Killików atakowała Cieśninę Murgo, on nie miał skrupułów, że napada na swoich dawnych przyjaciół. Skinęła głową ze smutkiem. - Tak, Corranie - wyszeptała. - Myślę, że Jacen ma rację. Najlepszym wyjściem jest wyeliminowanie Raynara. Właściwie to nasz obowiązek. Twarz Corrana poczerwieniała. Leia poczuła, że dalsza wymiana zdań może przy- brać burzliwy charakter. - Nasz obowiązek? - wykrzyknął. - A co z Jainą i Zekkiem? - No właśnie, co z nimi? - odparował Han. - Oni też są Dwumyślnymi - zauważył Corran, wciąż spoglądając na Leię. - Bę- dziecie tak samo chętni, aby ich zabić, kiedy zajmą miejsce Raynara? Leia uniosła dłoń w daremnej próbie przywrócenia spokoju, ale zło już się stało. Pytanie Corrana sprawiło, że nawet w niej krew zawrzała, a Han wydawał się bliski apopleksji. Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów Janko5 34 - Oni nie zajmą miejsca Raynara! - warknął. - Tego nie wiecie na pewno - odparł Corran. - Jaina zawsze robi to, co jej się po- doba, a teraz połączyła się z Kolonią. - Spojrzał na Leię. - Powtarzam pytanie: czy po- wiesz dokładnie to samo, kiedy będziemy musieli zająć się Jainą i Zekkiem? -To bezpodstawne przypuszczenia i doskonale o tym wiesz! - oburzyła się. - Chyba jednak nie - wtrącił Kyle Katarn. - Ja na przykład na miejscu Raynara uważałbym twoją odpowiedź za istotną. - Bzdury! - zaprotestował Kyp. - Jaina i Zekk już pokazali, że są przede wszystkim Jedi. To nie ma nic do rzeczy. - Więc dlaczego ich tutaj nie ma? - upierał się Kyle. - Prawdopodobnie dlatego, że starają się zapobiec wojnie - odparował Han. Mówili teraz podniesionymi głosami, rozgniewani, gestykulując coraz bardziej zawzięcie. Corran naciskał na oboje Solo, chcąc wiedzieć, co zrobią, jeśli Jaina i Zekk staną na czele Kolonii w miejsce Raynara, Han i Leia upierali się, że to bezsensowne pytanie, a Kyle, Kyp i pozostali mistrzowie opowiadali się po jednej lub drugiej stronie, zajmując coraz bardziej nieprzejednane stanowisko. Już po kilku minutach stało się jasne, że osiągnęli impas. Leia wyczuła narastającą irytację brata. Jego próba pojednania mistrzów poniosła sromotną klęskę. Nie byli ani o krok bliżej zgody niż przez ten cały czas, kiedy Luke i Han pozostawali uwięzieni na Utegetu. Nawet Leia widziała, że sytuacja tylko się pogarsza. - Dosyć. Dziękuję - odezwał się Luke przyciszonym głosem, ale użył Mocy, aby przekazać słowa do umysłów wszystkich obecnych. Skutek był natychmiastowy - kłót- nia nagle ucichła i oczy całej grupy zwróciły się ku niemu. - Dziękuję za wasze opinie. - Luke wstąpił z powrotem na podest. - Rozważę je bardzo dokładnie i poinformuję was o mojej decyzji. Kyp zmarszczył czoło. - O twojej decyzji? - Tak, Kyp - odparła Mara. Podeszła bliżej i wbiła wzrok w jego twarz. - O jego decyzji. Nie sądzisz, że to będzie najlepsze dla zakonu? Kyp uniósł brew. Obejrzał się na pozostałych mistrzów - wielu z nich jeszcze roz- gorączkowanych niedawną sprzeczką- i powoli dotarło do niego to, co Leia pojęła już wcześniej: Luke przejmował władzę w zakonie. Zanim Kyp zdołał nabrać powietrza w płuca, by odpowiedzieć, Han odwrócił się i ruszył nawą w kierunku wyjścia. Obcasy jego wysokich butów stukały po drewnianej podłodze. Leia ruszyła za nim prawie biegiem. Luke wydawał się zadowolony, że sio- stra i stary przyjaciel opuszczają audytorium - w przeciwieństwie do Saby. - Jedi Solo, dokąd się wybierasz? - zapytała Barabelka. - Idę z Hanem - wyjaśniła Leia. - Chcę zabrać córkę. -A co z zakonem? - zaoponowała Saba. Leia nawet się nie obejrzała. - Z jakim zakonem?

Troy Denning Janko5 35 R O Z D Z I A Ł 3 Starania Yuuzhan Vongów, aby przekształcić Coruscant na obraz i podobieństwo ich dawnego utraconego świata, przyniosły planecie wiele dobrego, a jedną z takich rzeczy były świeże y'luubi. Wyłowione z Jeziora Wyzwolenia nie więcej niż na trzy godziny przed uwędzeniem miały bogaty, dymny aromat, który Mara chłonęła z pełną satysfakcją. Trzymała na języku gąbczaste mięso, pozwalając, aby się samo rozpuściło. Słyszała, że tak właśnie należy je spożywać, aby móc się rozkoszować rozmaitością smaków. Najpierw czuło się dym, potem słodycz, aż wreszcie przechodziła kolej na pikantny posmak, który sprawiał, że ślinka jej ciekła na następny kąsek. - Y'luubi są po prostu wspaniałe, madame Thul - powiedziała Mara do gospodyni. - Jak cały posiłek - zgodził się Luke. - Raz jeszcze dziękujemy, że nalegała pani na spotkanie właśnie tutaj. Aryn Thul - matka Raynara Thula i prezeska zarządu Bornaryn Trading - uśmiechnęła się uprzejmie. - Cieszę się, że wam smakowało. - Wysoka, szczupła, niemal chuda kobieta o si- wych włosach i oczach z durastali nosiła się z wielką godnością i wdziękiem, co paso- wało do sukni z błyszczojedwabiu i naszyjnika z klejnotów Corusca, które wybrała na tę niezobowiązującą kolację. - Słyszałam, że Yuza Bre jest najlepszą restauracją na Coruscant. - Rzeczywiście - zgodziła się Mara. - Podobno rezerwacje robi się na wiele mie- sięcy naprzód. Nie rozumiem, czemu tu dzisiaj tak pusto. - Nie rozumie pani? - zdziwił się Tyko Thul. Wysoki mężczyzna o okrągłej twa- rzy, siwiejących włosach i złocistych oczach był bratem zmarłego męża madame Thul i szefem eksploatacji Bornaryn Trading. Spojrzał na bratową i wymienili aroganckie uśmieszki. - Zdaje się, że Jedi nie są tak wszystkowiedzący, jak każe nam się sądzić. - Nie możemy wyciągać wniosków na podstawie tłoku w restauracji, Tyko. Wąt- pię, żeby nabytki korporacyjne znajdowały się w sferze ich zainteresowań. - Madame Thul spojrzała na Marę. - Od dzisiejszego ranka Yuza Bre jest własnością Bornaryn. Tylko w ten sposób można było zagwarantować, że nasza rozmowa pozostanie poufna. Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów Janko5 36 - Nie trzeba było wykupywać całej restauracji, madame Thul - powiedział Luke z rezerwą. - Jeśli zależało pani na dyskrecji, byłbym zaszczycony, mogąc spotkać się z panią na pokładzie „Tradewyn". Mając świeżo w pamięci sprzeczkę mistrzów na temat ewentualnej eliminacji Raynara, zarówno Mara, jak i Luke uznali, że madame Thul wybrała na swoją kolację dziwny moment. Luke jednak przyjaźnił się z Thulami od czasu, kiedy Raynar był słu- chaczem Akademii na Yavinie 4, a Mara przekonała go, że jeśli nawet madame Thul wie o ich kłótni, odrzucenie zaproszenia byłoby równoznaczne z przyznaniem racji tym, którzy uważają, że jedynym sposobem na rozwiązanie kryzysu killickiego jest zabicie jej syna. Madame Thul zmarszczyła brwi. - Luke, jesteśmy przyjaciółmi od czasu śmierci Bornana - powiedziała swobodnie, choć Mara poprzez Moc wyczuwała w jej głosie gniew... i strach. - Z pewnością znasz mnie dość dobrze, aby wiedzieć, że jeśli zechcę coś z tobą omówić, dopnę swego. - Czy to znaczy, że teraz pani nie chce o niczym rozmawiać? - zapytał Luke. - Oznacza to, że nie jesteś główną przyczyną, dla której kupiłam Yuza Bre. Przy- padkiem jest to ulubiona restauracja prezydenta Omasa. Jak się domyślasz, od tej pory dość trudno będzie mu zrobić rezerwację. - To mi się wydaje dość małostkowe - oceniła Mara. Uważała madame Thul za osobę, która docenia szczerość, więc wyjaśniła wprost: - I raczej nie spowoduje to zmiany jego zdania w sprawie Kolonii. Madame Thul wzruszyła ramionami. Jej błękitne oczy zabłysły przekorą. - Próbowałam dostać się do niego w tej sprawie od wielu miesięcy, ale ten jego je- necki asystent odmawiał ustalenia terminu spotkania. Wydaje mi się, że to taki sam dobry sposób na okazanie mojego niezadowolenia jak każdy inny. - Niewykluczone, że odniesie to pożądany skutek - powiedziała Mara. - Jeśli jed- nak karmienie rodziny Skywalkerów y'luubi ma być również sposobem okazania nieza- dowolenia, z przykrością muszę panią poinformować, że nic z tego. Uśmiechnęła się, licząc na to, że madame Thul odpowie jej przynajmniej zdaw- kowym śmieszkiem. Pani prezes jednak zaprezentowała tylko stalowe, zimne spojrze- nie. - Doprawdy, Maro, nie rozumiem. - Spojrzała na Luke'a. - Czy jest jakiś powód, dla którego powinnam być niezadowolona z Jedi? - Nie nam to oceniać - powiedział Luke. - Z pewnością zdaje sobie pani sprawę, jaka jest rola Jedi w ostatnich tarciach pomiędzy Kolonią a Sojuszem. -Oczywiście - zapewniła madame Thul. - To dzięki wam nasze gniazda trafiły do pułapki w Mgławicy Utegetu. - A zatem tylko może udzielić odpowiedzi na swoje pytanie - rzekła Mara. - Wo- bec kogo jest pani lojalna? Odpowiedział zamiast niej Tyko Thul. - Jesteśmy lojalni wobec tych co zawsze... czyli wobec Bornaryn Trading. Prze- trwaliśmy trzy rządy galaktyczne i ten też przetrwamy.

Troy Denning Janko5 37 - A co z rodziną? - zapytał Luke, zwracając się do madame Thul. - Jestem pewien, że pani lojalność rozciąga się również na Raynara. - Interesy w Kolonii są dla nas bardzo ważne - głos madame Thul stał się lodowaty - i naturalnie Bornaryn zrobi wszystko, co trzeba, aby je chronić... a w tej chwili nasza pozycja jest na tyle dobra, że możemy okazać się skuteczni. - Bornaryn zajął się na przykład rzadkimi paliwami dla statków - dodał Tyko. - Właśnie wczoraj nabyliśmy Xtib. Przy stoliku zapadła pełna napięcia cisza. Xtib była firmą przetwórczą, która pro- dukowała TibannaX, specjalny izotop tibanny stosowany w silnikach stealthX w celu ukrycia ich ogonów jonowych. Po chwili Mara podniosła wzrok i spojrzała w oczy Tyka. - Mam nadzieję, że nie grozi mi pan, dyrektorze Thul. Jakoś mało mamy cierpli- wości ostatnimi czasy. - Czy jest jakiś powód, aby Bornaryn miał grozić Jedi? - zapytał Tyko, nie dając się zbić z tropu. - Z pewnością wiecie o naszych dyskusjach dotyczących Raynara - rzekł Luke, wstając z miejsca. - Gwarantuję wam, że Jedi nigdy nie podejmują takich działań bez ważnych powodów, ale uczynimy też wszystko co w naszej mocy, aby zakończyć tę wojnę. - Dziękuję za szczerość, mistrzu Skywalkerze. - Madame Thul odtajała nieco i po- nownie wskazała mu krzesło. - Nie wiem dlaczego, ale z niechęci brzmiącej w twoim głosie czerpię niejaką pociechę. Zostań i dokończ posiłek. Bardzo proszę. - Obawiam się, że to niemożliwe - rzekł Luke. - Chcielibyśmy się tylko dowiedzieć, skąd pani ma tę informację - dodała Mara, również wstając od stołu. Wewnętrznie kipiała gniewem, nie dlatego, że Bornaryn Tra- ding mógłby stanowić jakiekolwiek zagrożenie dla zasobów gazu tibanna znajdujących się w posiadaniu Jedi. Chodziło o to, że ktoś - prawie na pewno Jedi - zdradził zaufanie Luke'a i zakonu. - Kto wam to powiedział? Madame Thul uniosła brew. - Naprawdę sądzisz, że ci to zdradzę? - Chyba nie ma pani wyboru - wyjaśniła Mara. - To oburzające! - warknął Tyko. Poderwał się z miejsca, ale Mara wycelowała w niego palec i Thul upadł z powro- tem na fotel sparaliżowany uściskiem Mocy. Gundar, goryl o grubym karku, który do tej pory służył również jako kelner, sięgnął po miotacz i ruszył się ze swojego miejsca przy drzwiach kuchni. Luke pogroził palcem potężnemu ochroniarzowi, po czym użył Mocy, aby przy- szpilić go do ściany. - Bardzo poważnie traktuję wszelkie przypadki naruszenia bezpieczeństwa - rzekł. - Nie chciałbym używać Mocy wobec pani. Madame Thul westchnęła i odwróciła wzrok. - Nie bądź dla nich zbyt surowy - poprosiła. - Byli przekonani, że robią dobrze. - Jak zawsze zresztą- wtrąciła Mara. - Kto to był? Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów Janko5 38 - Barabel i jego Wookiee - wyjaśniła madame Thul. - Tesar i... zdaje się Lowbac- ca. Mara wyczuwała poprzez Moc, że madame Thul mówi prawdę, ale i tak trudno jej było w to uwierzyć. Choćby dlatego, że zyskała dowód, jak głęboko podzielony pozo- stał zakon nawet po gambicie Luke'a. - To ma swój sens - zgodził się Luke, równie zasmucony, jak Mara była wstrzą- śnięta. - Miałem nadzieję na coś lepszego. - Jeśli jesteś rozczarowany, poszukaj przyczyny w głosie - podsunęła madame Thul. - Tesar i Wookiee mają dobre serca, mistrzu Skywalkerze, nie zdradziliby twoje- go zaufania, gdyby nie doszli do wniosku, że nie mają innego wyboru. - Albo gdyby nie byli pod kontrolą Kolonii - dodała Mara. Wyjrzała przez transpa- ristalową ścianę restauracji i objęła wzrokiem zielone kłębowisko Skweru Zwycięzców, na którego tle lśniła złociście gigantyczna piramida świątyni Jedi. - Przebywali wśród Killików ponad miesiąc. Troska - a może smutek - Luke'a przepełniała więź Mocy, którą z nim dzieliła Ma- ra, ale kiedy przemówił do madame Thul, jego twarz miała zupełnie obojętny wyraz. - Dziękujemy za gościnność - rzekł. - Y'luubi była rewelacyjna. Jestem pewien, że Yuza Bre będzie świetnie prosperować w rękach Bornarynu. - Naprawdę musicie już iść? - zapytała madame Thul. - Obawiam się, że tak - odparł Luke. - Lepiej, aby Bornaryn Trading i Jedi trzyma- li się od siebie z daleka, dopóki problemy z Kolonią nie zostaną rozwiązane. Madame Thul skinęła głową. - Rozumiem, ale zanim się rozstaniemy, chciałabym ci coś podarować.. . -jak przy- jaciel przyjacielowi. Tyko wytrzeszczył na nią oczy. -Aryn, to chyba nie jest dobry pomysł, możemy wciąż potrze... - Wątpię. - Madame Thul obdarzyła szwagra surowym spojrzeniem. - Przecież to oczywiste, że nie przekonamy mistrza Skywalkera za pomocą robota, więc równie do- brze możemy mu go podarować. Mara zmarszczyła brwi. - Robota? Madame Thul uśmiechnęła się. - Sama zobaczysz. - Spojrzała na ochroniarza. - Sprowadź tu ArO. Gundar uruchomił pilota i w kuchni rozległ się wściekły elektroniczny wrzask. Chwilę później do sali wturlał się muzealny okaz serii R. Jego system napędowy był tak zardzewiały i niesprawny, że robot przypominał starożytne żaglowce halsujące na przeciwnym wietrze. Ktoś podjął nadludzki wysiłek oczyszczenia jego mosiężnej obu- dowy, ale śniedź we wgłębieniach i wzdłuż złączy była wżarta tak głęboko, że wyglą- dała jak farba. - Antyczny robot? - zdziwiła się Mara. - To bardzo szczególny antyk. - Madame Thul odczekała, aż robot dotrze w okoli- ce stołu, po czym wyciągnęła rękę i łagodnie podprowadziła go do swego boku. - Mi-

Troy Denning Janko5 39 strzu Skywalkerze, pozwól sobie przedstawić Artoo-O, oryginalny prototyp serii robo- tów astromechanicznych R-dwa. Luke'owi opadła szczęka. - Prototyp? - Tak mnie zapewnił mój administrator systemów - wyjaśniła madame Thul. - Po- dobno zawiera oryginalny mózg robota Intellex Cztery. Mam nadzieję, że pomoże roz- wiązać problemy z pamięcią Artoo-Detoo. - Jestem tego pewna! - wykrzyknęła Mara. - Skąd on pochodzi? - Z piwnic kuatskiego muzeum, jak mi się zdaje - powiedziała madame Thul. - Bornaryn przypadkiem jest właścicielem kompletnej listy kodów artefaktów wywiadu imperialnego... który zresztą okazał się całkiem bezużyteczny w poszukiwaniach tego prototypu. - Nie wiem, co powiedzieć - wyjąkał Luke. - Dziękuję! - Dziękuję w zupełności wystarczy - odparła madame Thul. - Mam nadzieję, że ci się przyda. Każdy powinien poznać swoją matkę. - Jestem przekonana, że bardzo nam pomoże - uśmiechnęła się Mara. - Ale dlacze- go pani o tym pomyślała? Przecież problemy z pamięcią Artoo nie są właściwie znane poza zakonem Jedi. Madame Thul odwzajemniła uśmiech. - Tesar i Wookiee - wyjaśniła. - Powiedziałam ci, że mają dobre serca. Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów Janko5 40 R O Z D Z I A Ł 4 Hangar Lizil wydawał się jeszcze bardziej ruchliwy niż ostatnio, kiedy byli tu Han i Leia. Dziesiątki sfatygowanych transporterów zwisały z pokrytych woskiem ścian pod wszelkimi możliwymi kątami, a roje pomarańczowych robotnic Killików przenosiły w mikrograwitacji ładunki wojskowe. Jedynym dostępnym i w miarę dużym miejscem do dokowania był klin w pobliżu górnej części kuli, ale nawet on wydawał się zbyt mały, aby pomieścić transporter klasy Dray, który Solo pożyczyli od Lando dla lepszego ma- skowania. Han przekręcił „Swiffa" na dach i zaczął namierzać puste miejsce. Leia westchnęła głośno, uruchomiła kamery ładownicze i uważnie przyjrzała się ekranowi drugiego pilota. - Czekaj, mamy tylko pół metra luzu. - Aż tyle? - Han, to nie jest „Sokół". - Mnie tego nie musisz mówić - odparł. - Ta balia jest równie sterowna jak astero- ida. - Księżniczka Leia usiłuje chyba zasugerować, że nie ma pan dość wprawy w po- sługiwaniu się tym statkiem, aby zadokować go w tak ograniczonej przestrzeni - pod- sunął C-3PO z tylnej części pokładu pilotów. - Szybkość pańskiej reakcji i koordynacja ręka - oko w ciągu ostatniego dziesięciolecia pogorszyły się o dwanaście procent. - Tylko kiedy ty tu jesteś - warknął Han. - I przestań mi to powtarzać. Mam dobrą pamięć... i dobrą rękę, ty metalowa mordo. - Ja tylko usiłuję powiedzieć, że jest bardzo ciasno - zauważyła Leia. - A ty obie- całeś Lando, że nie porysujesz mu statku. - I myślisz, że on mi uwierzył? - Myślę, że powinniśmy poczekać, aż zwolni się jakiś większe miejsce - odparła. - Nie zasłużymy na zaufanie Kolonii, powodując wypadek. - Nie potrzebujemy ich zaufania. - Han kciukiem wskazał obszerną ładownię „Swiffa". - Kiedy zobaczą tę wielką magnetyczną armatę, którą tam mamy, będą się prosić, żebyśmy przenieśli go do pierwszych rzędów.

Troy Denning Janko5 41 -To nie jest zbyt prawdopodobne, kapitanie Solo - wtrącił C-3PO. - Insektoidy niewiele wiedzą o litości, więc nie przyjdzie im na myśl, aby zaapelować do pańskiego współczucia. - Han miał na myśli to, że będą chętniej z nami załatwiać interesy - wyjaśniła Leia. - A to jeszcze jeden powód, aby czekać. Nie chcemy przedobrzyć. Jaina i Zekk wciąż będą na froncie, kiedy tam dotrzemy. - Czekać? - Han pokręcił głową i dalej opuszczał „Swiffa" na wolne miejsce. Je- den ze stojących obok transporterów, stary republikański wehikuł klasy Courier ze Sienar Systems, wysunął właśnie rampę w kierunku klina, na którym Han chciał posta- wić statek, ale to nie był problem. Łapy „Swiffa" były rozstawione dość szeroko, by ją wyminąć, robotnice Lizil zaś wędrujące w górę i w dół pochyłości przyzwyczajone były do robienia uników przed statkami. - Zanim zwolni się nowe miejsce, może minąć kilka dni. - Nie więcej niż godzina - zauważyła Leia, wskazując w górę poza iluminator. - Ta „Freight Queen" szykuje się do wyjścia. Han podniósł głowę, ale jego wzrok zamiast na „Freight Queen" padł na kalmaryj- skiego „Sailfisha" zadokowanego bezpośrednio pod nimi pośrodku podłogi hangaru. Rampa statku była opuszczona, a na zewnątrz trzymało straż dwóch Flakaksów, którzy jednocześnie mieli na oku tłum obszarpańców rasy Verpine, Vratiksów i Fefze. Tłum zdawał się czekać na audiencję u kapitana „Sailfisha". Widok przyprawił Hana o dresz- cze. Nie lubił oglądać tylu przedstawicieli różnych gatunków owadów zgromadzonych w jednym miejscu... nieodmiennie podejrzewał, że coś kombinują. Zamiast jednak powiedzieć to głośno - wiedział, że Leia i tak uważa go za parano- ika na punkcie owadów - zapytał: - Czy to nie wzmacniacz LongEye widzę na tylnej części tarczy anteny prostowni- kowej? -A skąd ja mam to wiedzieć? - zapytała, przyglądając się statkowi ze zmarszczo- nymi brwiami. - I co mnie to obchodzi? - Wiem, że tylko Lando dodaje ją do wszystkich pakietów czujników na swoich statkach - wyjaśnił Han. - Włącznie z „Sailfishem", który sprzedał Juunowi i Tarfan- gowi. - Tym, który oni potem przehandlowali Squibom? - Tym samym - potwierdził Han. Leia przyjrzała się uważnie „Sailfishowi", teraz najwyraźniej równie nim zaintere- sowana jak Han. Przez lata ich ścieżki wiele razy krzyżowały się ze ścieżkami Squibów - przedsiębiorczego tria, które lubiło działać na granicy każdego kolejnego systemu prawodawstwa, jakiemu podlegali. Ostatnim razem jednak trójka posunęła się za dale- ko, pomagając Killikom przemycić rój owadów komandosów na pokład „Admirała Ackbara". - Jestem pewna, że wywiad Sił Defensywnych byłby bardzo zainteresowany od- powiedzią - stwierdziła wreszcie Leia. - Ciekawe, jaki ma ona związek z tą zbieraniną owadów czekającą na zewnątrz. Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów Janko5 42 -To naprawdę nic aż tak niezwykłego - zauważył C-3PO. - Kiedy weźmiemy pod uwagę, że sześćdziesiąt siedem procent załóg w hangarze to owady, statystycznie się to zgadza. - Sześćdziesiąt siedem procent? - powtórzył Han. Rozejrzał się po hangarze, przy- glądając się uważniej załogom i ich statkom. C-3PO słusznie zauważył, że było tu strasznie dużo insektów, a przynajmniej połowę statków wyprodukowała verpińska firma Slayn & Korpil. - Wcale mi się to nie podoba. - Może to tylko kwestia wojny - podsunęła Leia. - Może Killikowie czują się bez- pieczniej, handlując z owadami? - A to cię nie martwi? - zapytał Han. - Powiedziałam „może" - odparła Leia. - Musimy przyjrzeć się bliżej. - Czy mogę zasugerować, abyśmy to zrobili po zakończeniu dokowania? - zapro- ponował C-3PO. - Zdaje się, że jesteśmy na najlepszej drodze, aby osiąść na dachu jakiegoś statku! Han spojrzał na ekran i stwierdził, że jedna z kamer na łapach ładowniczych poka- zuje płozę zwisającą bezpośrednio nad grzbietowym bąblem obserwacyjnym „Courie- ra". - Spokojnie, elektroniczny móżdżku. - Han odpalił silnik manewrowy i odwrócił „Swiffa" z powrotem do właściwej pozycji. - Ciasno tu, więc stosuję sluissański obrót. - Sluissański obrót? - zawołał C-3PO. -Nie mam w moich bankach pamięci zapisu o takim manewrze. - Za kilka sekund będziesz go miał. Odpalił kolejny silnik, aby spowolnić obroty, i poczuł słaby wstrząs, kiedy kra- wędź płozy musnęła powłokę „Couriera". Robotnice rozpierzchły się, a chwilę później „Swiff" osiadł spokojnie na łapach. Han wbił kotwice i poinstruował roboci mózg stat- ku, aby rozpoczął sekwencję automatycznego wyłączenia, po czym spojrzał na Leię, która nadal siedziała ze wzrokiem utkwionym w iluminator. - Nie wiedziałam, że żuwaczki Washo mogą otwierać się aż tak szeroko - powie- działa z namysłem. - To było wspaniałe dokowanie. - Han rozpiął uprząż i przeszedł na tyły kabiny. Obrócił się powoli i rozpostarł bogate szaty, prezentując długowłosą perukę i białe szkła kontaktowe stanowiące część przebrania. - Wszystko na swoim miejscu? - zapytał. - Bardzo to arkaniańskie - oceniła Leia. - Nie zwracaj tylko uwagi na swoje dłonie, ten mały palec wciąż wygląda na zbyt gruby. - Tak, przebranie byłoby znacznie lepsze, gdyby pan amputował swój serdeczny palec - zgodził się C-3PO. - Zawsze bardziej przekonująco wygląda czteropalczasta dłoń. Obliczam obecne szanse Lizil na rozpoznanie pana na blisko pięćdziesiąt siedem przecinek osiem procenta, plus minus cztery przecinek trzy procenta. - Serio? - zawołał Han. - A może by ciebie przebrać za jednorękiego robota sprzą- tacza? C-3PO pochylił głowę.

Troy Denning Janko5 43 -To raczej nie wydaje się potrzebne - powiedział, oglądając zieloną śniedź pokry- wającą jego powłoki. - Roboty rzadko zwracają uwagę na takie rzeczy, jestem pewien, że mój kostium okaże się absolutnie wystarczający. - Hana też - ucięła Leia, dołączając do nich. Przebrana była za Faleenkę o twarzy pokrytej delikatnymi zielonymi łuskami; długie włosy zdobiły grzebienie. Z obcisłego kombinezonu wyłaniał się na plecach łuskowaty grzebień grzbietowy. - Jak wyglądam? -Dobrze... nawet świetnie. - Han uśmiechnął się lubieżnie, otwarcie podziwiając smukłą sylwetkę Leii będącą skutkiem surowego reżimu szkoleniowego Saby. - Może mamy czas, żeby... - A co z przepustką na wejście do strefy wojny? - przerwała mu Leia. Przepchnęła się obok niego, kręcąc głową. - Teraz już wiem, że sztuczne feromony działają. Han poszedł za nią absolutnie przekonany, że nie reaguje na feromony. Byli mał- żeństwem od prawie trzydziestu lat i nie było jednego dnia, żeby nie pragnął jej aż do bólu. Wydawało się, że pociąg, jaki do niej czuł, wzrasta z każdym dniem, aż pewnego dnia obudził się i stwierdził, że to on utrzymuje w ryzach jego osobowość. Nie było to uczucie, które rozumiał bez trudu - może przyczyna leżała w podziwie dla awanturni- czego ducha żony, a może w miłości, jaką darzył matkę swoich dzieci, w każdym razie był za to niezmiernie wdzięczny. - Proszę bardzo - powiedziała Leia. - Co? - zmarszczył brwi. Od pewnego czasu, za każdym razem, kiedy ktoś odga- dywał jego myśli, ogarniała go obawa, że staje się Dwumyślnym. - Nic nie mówiłem. - Nie na głos. - Leia obejrzała się i obdarzyła go przekornym gadzim uśmieszkiem, który uznał za dość... poruszający. - Ale jestem Jedi, pamiętasz? Wyczułam twoją wdzięczność poprzez Moc. - Eee... jasne - Han był zakłopotany, że dał się przyłapać na sentymentalnych roz- myślaniach... zwłaszcza Leii. - Myślałem tylko, jak jestem wdzięczny, że zechciałaś przyjechać tu ze mną. - Hej, potrafię też poznać, kiedy kłamiesz. - Zewnętrzne kąciki gadzich brwi Leii uniosły się lekko. - A dlaczego miałabym nie przyjechać? Jaina jest również moją cór- ką. - Spokojnie... nie miałem nic złego na myśli - mitygował ją Han. - Chodziło mi o tę historię o znaczeniu Jedi, którą wymyślił Luke. Niełatwo było ci chyba zostawić ich dla mnie. - Luke robi to, co uważa za najlepsze dla zakonu - uniknęła bezpośredniej odpo- wiedzi Leia. - A my musimy się zastanowić, co będzie najlepsze dla Jainy i Zekka. Te dwie sprawy się na razie wzajemnie wykluczają. - Właśnie - zgodził się Han. - Ale mam wrażenie, że Luke i Saba czuliby się znacznie lepiej, gdyby to oni sami wysłali nas po Jainę i Zekka. - Na pewno by to w końcu zrobili. - Leia znów ruszyła w kierunku włazu. - Ale nie wiem, czy mogę poprzeć decyzję Luke'a, który chce stać się Wielkim Mistrzem Jedi. - Daj spokój - odparł Han. - Nie wygląda, aby miał zbyt wielki wybór. Wiesz, że zrobi dobrą robotę. Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów Janko5 44 - Oczywiście - przytaknęła. - Ale co się stanie z zakonem, kiedy Luke'a nie bę- dzie? To wielka siła dla jednostki, a taka siła niszczy. Następny Wielki Mistrz może być bardziej podatny na jej mroczny wpływ niż Luke. - Więc niepotrzebnie się martwisz - mruknął Han. - Widziałaś, co wyprawiają mi- strzowie. Bez Luke'a ten zakon nie przetrwa roku. - Wiem - pokiwała głową. - To też mnie martwi. Dotarli do głównego włazu, gdzie czekali Cakhmaim i Meewalha, również w przebraniach. Noghri robili co mogli, aby człapać niezgrabnie i przekrzywiać głowy jak ciekawskie Ewoki, ale wciąż mieli zbyt wiele gracji w ruchach. Han wsunął do ust syntetyzer głosu, obejrzał się i przemówił do nich głębokim, grzmiącym basem. - Bądźcie trochę bardziej niezdarni - poradził. - Może upuśćcie coś albo się po- tknijcie raz czy dwa. Para Noghri spojrzała na Hana, jakby kazał Ewokom fruwać. - No dobra, róbcie, co możecie - mruknął. Opuścił rampę i od razu zatkało go lepkie, wręcz słodkie powietrze, które wlało się przez otwór włazu. Kakofonia owadzich odgłosów była jeszcze głośniejsza niż ostatnim razem. Tuzin metrowego wzrostu Killików o ostro pomarańczowych podgardlach i błękitnych odwłokach pojawił się na dole rampy. Owady zaczęły wchodzić na górę bez pytania o pozwolenie. Han odstąpił na bok i - zaciskając zęby na ten elementarny brak manier - gestem zaprosił Killików na pokład. Minęli go bez słowa i natychmiast ruszyli na eksplorację „Swiffa", dotykając pierzastymi antenkami każdej niemal powierzchni i z zaintereso- waniem łomocząc żuwaczkami. Han machnął ręką w kierunku rufy. - Tędy, przyjaciele - rzekł, starając się możliwie jak najlepiej udawać pechowego arkaniańskiego technolorda. - Mamy dla was coś naprawdę specjalnego. Trzy Killiczki zadudniły głośno i podeszły bliżej, ale pozostali rozleźli się po ca- łym statku. Han gestem nakazał Cakhmaimowi i Meewalcie mieć na nich oko, a sam poprowadził trójkę odważnych prosto do ładowni. Wiedząc, że owady zechcą zbadać każdy centymetr kwadratowy statku, Solo dopilnował, żeby wszelkie ślady ich praw- dziwej tożsamości znikły w rurze zsypowej, ale Han wciąż czuł na żebrach ściekające powoli kropelki potu. Pamiętał, jak potoczyły się sprawy w Mgławicy Utegetu, więc wydawało się mało prawdopodobne, aby Lizil przychylnie zareagowali na wieść, kim są naprawdę. Zaledwie dotarli do ładowni, Han z ostentacją przycisnął płytkę, która otwierała właz. - Przedstawiam wam Magcannon Max, najlepszy kawałek elektromagnetycznej ar- tylerii, jaki widziała galaktyka - oznajmił. Trójka Killiczek przeszła przez próg, zatrzymała się i wyciągnęła szyje, żeby spoj- rzeć w górę, na pancerną obudowę broni... całe trzy piętra blachy. Han skinął głową Leii, która podeszła do cokołu i zaczęła recytować starannie przygotowaną przemowę reklamową nadąsanym - choć całkiem sztucznym - głosem Faleenki.

Troy Denning Janko5 45 -Ekonomiczny Magcannon Max dostarcza mocy ogniowej na poziomie obrony planety w jednym samodzielnym pakiecie. W pełni osłonięta tarczami obudowa i we- wnętrzny zestaw czujników pozwalają tej niegrzecznej dziewczynce odnaleźć bombar- dujący niszczyciel gwiezdny i namierzyć go równie łatwo, jak wybebeszyć. Leia uśmiechnęła się czarująco, po czym skierowała się tanecznym krokiem ku te- leskopowym, gigantycznym lufom broni. Zamiast pójść za nią, Killiczki podeszły do Hana i zaczęły terkotać gardzielami. - Chcą wiedzieć, jak przeniosą broń tej wielkości - przetłumaczył C-3PO. - Czy ona ma swój system napędowy? Han zwrócił się bezpośrednio do owadów. -Nie musicie jej przenosić - wyjaśnił. - To my przetransportujemy ją i zainstaluje- my, gdzie tylko zechcecie... nawet w strefie wojny. - Han zademonstrował królewski, arkaniański uśmiech. - Nasz pakiet usług jest wyjątkowo korzystny. Wszystkie trzy owady odwróciły się i wyszły z ładowni. Han zmarszczył brwi i ruszył za nimi. - I co, bierzecie? Ostatnia Killiczka w szeregu obejrzała się i wbiła w Hana wypukłe zielone ślepia. - Rrrub uur. - Z emfazą pokręciła głową. - Buubb rruuur uub-bu, rbu ubb rur. - O, nie - zawołał C-3PO. - Ona mówi, że Kolonia nie jest w stanie użyć broni sta- cjonarnej. Chissowie zbyt szybko opanowują ich światy. Killiczki ruszyły korytarzem, dudniąc z głębi piersi. - Ale miotacze samopowtarzalne i detonatory termiczne z tajnej skrytki na broń w ścianie za głównym terminalem technicznym mogą okazać się bardzo użyteczne - tłu- maczył dalej C-3PO. - Lizilowie pozostawili na wymianę tuzin kul świetlnych i pięć- dziesiąt jednostek złotej membrozji u stóp rampy. - I to wszystko? - Han ruszył za nimi w kierunku rampy, gdzie Cakhmaim i Mee- walha wnosili już na pokład kule i membrozję, wciąż zbyt zgrabnie się poruszając jak na Ewoków. - Nie przebyliśmy tej całej drogi, aby... Protesty Hana szybko i gwałtownie umilkły, kiedy stwierdził, że nie daje rady się ruszyć, choć chciał podążyć za owadami. W miejscu utrzymywała go niewidzialna ściana Mocy. Leia podeszła i wzięła go pod ramię. - Lordzie Rysto, nie ma potrzeby wymuszać zakupu - rzekła głosem Faleenki. - Je- śli Lizilowie nie chcą działa, kupi je kto inny, musimy go tylko znaleźć. Słowa Leii natychmiast podziałały na Hana kojąco. Pozwolił, aby frustracja za- ćmiła jego zdrowy rozsądek - a to mogło się okazać doprawdy niebezpieczne, biorąc pod uwagę, jak głęboko znaleźli się na terytorium wroga. Han położył rękę na dłoni Leii. - Dzięki, Syrule, masz rację - powiedział. Spojrzał w kierunku kalmariańskiego „Sailfisha" stojącego poniżej, pośrodku hangaru. - I chyba wiem, gdzie zacznę szukać. Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów Janko5 46 R O Z D Z I A Ł 5 Większość zakonu Jedi ścigała piratów albo prowadziła rekonesans dla admirała Bwua'tu w Mgławicy Utegetu; dlatego klub rycerzy na dziesiątym piętrze świątyni Jedi był prawie pusty. Jedynymi obecnymi rycerzami Jedi byli ci, którym Luke wyznaczył tam spotkanie - Tesar, Lowbacca i Tahiri. W klubie panował stęchły zaduch dawno nieprzewietrzanego pomieszczenia. Tesar i Lowbacca czekali w saloniku w pobliżu galerii z przekąskami. Tahiri, w niewielkiej salce ćwiczebnej w odległym końcu kom- pleksu, ćwiczyła walkę mieczem przeciwko wirującym wokół niej trzynastu zdalnia- kom wielkości pięści. Sądząc po dymie widocznym przez transparistalową ścianę, pro- mienie zdalniaków ustawione były na taki poziom, że mogły poparzyć. Luke pochylił się ku Cilghal. która stała obok niego z naręczem czujników i przy- rządów. - Możemy to zrobić w salonie? - Fluktuacje aury możemy wykrywać wszędzie - wyjaśniła, kiwając głową. -Ale wiesz, że to nie da odpowiedzi na twoje prawdziwe pytanie. - Ale pomoże - odparł Luke. - Jeśli ich umysły wciąż są połączone, tym bardziej jest możliwe, że znaleźli się pod kontrolą Raynara. -A jeśli stwierdzimy, że ich umysły działają oddzielnie? - Wówczas będę wiedział, że opowiedzieli madame Thul o naszej dyskusji wy- łącznie z własnej woli - rzekł - i podejmę odpowiednie kroki. Luke poszedł w stronę salonu. Czuł, że Cilghal martwi się jego gniewną reakcją na zdradę młodych rycerzy, ale był absolutnie pewny, że postępuje słusznie. Pozostali mistrzowie nie pozostawili mu wyboru - musiał odgrywać rolę Wielkiego Mistrza i prowadzić zakon tak, jak uważał za stosowne, żądając pełnego posłuchu od wszystkich jego członków. Widząc, że Luke i Cilghal zbliżają się do saloniku, Tesar i Lowbacca wstali od stołu, przy którym siedzieli i zapatrzyli się na oboje mistrzów nieruchomym, owadzim spojrzeniem. Obaj mieli na sobie uroczyste szaty, ale bez pasów i mieczy. Tahiri pozo- stała w salce ćwiczebnej, koncentrując się na formach walki mieczem świetlnym i nie zwracając uwagi na przybycie mistrzów.

Troy Denning Janko5 47 Luke skinął na Cilghal, wskazując miejsce na jej sprzęt na sąsiednim stoliku, po czym sam zasiadł obok i gestem polecił zająć miejsca dwójce rycerzy. Nie wezwał Tahiri, ponieważ madame Thul nie wymieniła jej imienia wśród tych, którzy ostrzegli ją przed planami zabicia Raynara. Pozwolił jej zostać tam, gdzie jest - na razie. W milczeniu obserwował rycerzy Jedi po drugiej stronie stołu. Cilghal kończyła przygotowania. Nic w Mocy nie sugerowało, że Tesar i Lowbacca znajdują się pod kontrolą Kolonii, ale to niewiele znaczyło. Luke podejrzewał, że dopóki Raynar nie spróbuje wyegzekwować Woli Kolonii, nie będzie w stanie wyczuć jego obecności. Lowbacca z zainteresowaniem przyglądał się Cilghal i jej urządzeniom, a jego na- ukowy umysł widocznie bardziej interesował się ich budową, aniżeli przyczyną, dla której został odwołany do świątyni. Tesar z kolei zachowywał się nerwowo, syczał i mlaskał wargami, żeby się nie zaślinić. Wreszcie Cilghal skinęła głową na znak, że jest gotowa. Luke nie fatygował się wyjaśnieniami. Podobnie jak wszyscy Jedi, którzy spędzili więcej niż kilka dni wśród Killików, Lowbacca i Tesar byli poddawani dziesiątkom skanów aktywności aury w ramach badań Cilghal. - Sądzę, że wiecie, po co was tu wezwałem - zaczął Luke. Lowbacca skinął głową i zawarczał, co miało znaczyć, że zapewne ma to coś wspólnego z ich rozmową z Auryn Thul. - Możemy to wyjaśnić - dodał Tesar. - Wątpię - ostro odparł Luke. - Ale proszę, próbujcie. - Nie mieliśmy wyboru - powiedział Tesar. Lowbacca ryknął twierdząco, przypominając, że jego zdaniem zniszczenie Kolonii byłoby niemoralne. - Tak samo jak zabicie przyjaciela - dodał Tesar. - Raynar był naszym towarzy- szem łowów. Zabicie go byłoby złe. - Może i tak - powiedział Luke. - Ale ta decyzja nie należy do was. Lowbacca sprzeciwił się długim, upartym pomrukiem. - Rycerze Jedi służą Mocy - przypomniał mu Luke. - Ale teraz służą jej za pośred- nictwem zakonu Jedi. Widzieliśmy, co się dzieje, kiedy każdy ciągnie w swoją stronę. Popadamy w paraliż, a nasi wrogowie kwitną. Lowbacca burknął, wyrażając opinię, że lepiej być sparaliżowanym, niż zostać za- ciągniętym przez yuugrra na cienką gałąź. Luke zmarszczył brwi. Yuugrry były tępymi drapieżnikami znanymi z tego, że po- rywają z kołysek małych Wookieech, a potem usiłując zgubić pogoń, wchodzą na cien- ką gałąź, która najczęściej się łamie, pogrążając yuugrra, dziecko, a nieraz i pościg w czeluściach puszczy Kashyyyk. - Jeśli nazywacie mnie yuugrrem, nie jestem pewien, czy rozumiem analogię. - Luke z trudem zachowywał spokojny ton głosu; tak mocno czuł się zdradzony przez tę parę, że okazanie zainteresowania ich motywami stanowiło czysty akt silnej woli. - Co to miało znaczyć? - Nie twierdzą, że to ty jesteś yuugrrem - wyjaśniła Tahiri, dołączając do nich. Twarz miała wciąż spoconą, a na jej kombinezonie widać było kilka dziur wypalonych Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów Janko5 48 przez zdalniaki. Przeświecało przez nie pokryte bąblami ciało. - Tylko że idziesz w tamtą stronę, zabierając za sobą cały zakon. Musieliśmy coś zrobić. - My? - zapytał Luke. Oparł się pokusie, aby posłać Tesara po maść z bactą do sta- cji pierwszej pomocy. Nie był to dobry moment, aby okazywać opiekuńczość, a poza tym umysł Tahiri wciąż miał w sobie dość z Yuuzhanki, żeby ból mógł sprawiać jej przyjemność. - Madame Thul nie mówiła o tobie. - Tylko dlatego, że nie powiedzieli mi, co zrobią. - Obrzuciła Tesara i Lowbaccę ponurym spojrzeniem. - Inaczej byłabym tam z nimi. Luke nie ukrywał rozczarowania. - Doceniam twoją uczciwość, ale dalej nie rozumiem. - To nie jest skomplikowane. - Tahiri wepchnęła się pomiędzy Tesara i Lowbaccę, pocierając się o nich ramionami na modłę killicką. - Słuchasz Jacena, jakby to był naj- starszy mistrz, a tymczasem jego radom nie wolno ufać. Ma swoje własne plany. - To nie Jacen złamał obowiązek poufności - zauważył Luke. - On nawet nie wie, co zdecydowałem w sprawie Raynara. - Ale słuchasz Jacena - syknął Tesar. - Temu nie możesz zaprzeczyć. Lowbacca przytaknął pomrukiem i dodał, że zarówno Luke, jak i Mara większą wagę przykładają do opinii Jacena niż kogokolwiek innego. Wydaje im się chyba, cią- gnął, że pięcioletnia tułaczka uczyniła z niego lepszego rycerza Jedi od takich, którzy cały ten okres służyli zakonowi i Sojuszowi. - Doświadczenia Jacena są wyjątkowe - przypomniał im Luke. - Wszyscy to wiemy. Ale nawet dla niego brzmiało to bardziej jak usprawiedliwienie niż prawdziwy powód. Prawda była taka, że cenił sobie opinię siostrzeńca z powodu jego głębokiej wiedzy na temat tradycji stosowania Mocy - ale również dlatego, że Jacen był jedyną osobą, której Ben zaufał na tyle, by dać się poprowadzić. A to musiało przekonać do Jacena rodzinę Skywalkerów - w końcu byli rodzicami Bena. Luke spojrzał na Cilghal, sięgając ku niej poprzez Moc z jednym pytaniem na my- śli. Podniosła błoniastą dłoń i zatrzepotała nią w nieokreślonym geście, co Luke zinter- pretował jako łagodną korelację w aktywności aury trójki rycerzy Jedi - dość dużą, aby sugerować, że więź jeszcze istnieje, ale niewystarczającą, aby osiągnąć typowe dla Dwumyślnych zespolenie. Luke zwrócił wzrok na Tahiri i pozostałych. - Wasze opinie cenię sobie jednak równie wysoko - powiedział. - Jeśli Jacen ma inne plany, niż twierdzi, słucham, co to takiego? Cała trójka rycerzy zaklaskała nerwowo z głębi gardeł. - Jeszcze tego nie odkryliśmy - odezwała się pierwsza Tahiri. - Ale to ma coś wspólnego z atakiem na magazyny Thrago - dodał Tesar. Lowbacca warknął przeciągle, zauważając, że Jaina nie chce latać z bratem od czasu ataku, bo jest przekonana, że Jacen umyślnie prowokuje Chissów. - Jestem pewien, że to prawda - rzekł Luke. - Mnie przedstawił to w ten sposób, że nie było innej możliwości, żeby zapobiec zdradzieckiemu atakowi Chissów, który zo- baczył w swojej wizji.

Troy Denning Janko5 49 Lowbacca i Tesar obrzucili się niepewnymi spojrzeniami, ale Tahiri nadal wpa- trywała się w Luke'a nieruchomymi oczami. - Przypuszczamy, że Jacen kłamał o tej swojej wizji. Luke raptownie uniósł brwi. - Nie wyczuwałem kłamstwa, kiedy mi o tym opowiadał. - A próbowałeś? - Jacen doskonale potrafi ukrywać swoje emocje - dodał Tesar. Lowbacca skinął głową i warknął, że przez większość czasu nawet Jaina nie jest w stanie go wyczuć. - Więc przyłapaliście go na kłamstwie? - zapytał Luke. - To poważne oskarżenie. - Właściwie to nie przyłapaliśmy - mruknęła Tahiri. Lowbacca wymamrotał wyjaśnienie, że po prostu pewne fakty do siebie nie pasu- ją. - Chissowie wciąż ładowali paliwo do magazynu, kiedy zaatakowaliśmy - dodał Tesar. - I było tam z pół tuzina zakonserwowanych fregat na klockach - dokończyła Tahi- ri. - Nawet nie uruchomili głównych reaktorów. - Co chcecie udowodnić? - Luke'a zaczęły już niecierpliwić ich aluzje. Była to ulubiona broń płatnego mordercy, a po Jedi spodziewał się czegoś lepszego. - Czy Ja- cen powiedział wam, że atak z zaskoczenia miał nastąpić natychmiast? Tesar i Lowbacca spojrzeli po sobie, wreszcie Tahiri pokręciła głową. - Nie, wprost tego nie powiedział. - Ale kiedy Chissowie zaatakowali, to była improwizacja - rzekł Tesar. - Nie mieli dość wsparcia. Lowbacca skinął głową z emfazą, dodając, że tajna broń, którą przygotowywali dla Iesei, najwidoczniej była opracowana w pośpiechu. W przeciwnym przypadku zde- tonowałaby od pierwszego razu. -Ten niewypał... i wszystko inne, co mówicie, raczej potwierdza wizję Jacena, a nie obala. Znalazł raport trójki na temat niewypału równie niepokojący, co niekomplet- ny. Jeśli Chissowie tak bardzo chcieli użyć w czasie ostatniej wojny Alpha Red, grożąc unicestwieniem nie tylko wroga, ale całej galaktyki, ta tajemnicza broń była dość po- sępnym zwiastunem. Widać Chissowie rzeczywiście prowadzili przygotowania do wojny. Wymuszenie na nich działania mogło być jedynym sposobem ratowania sytu- acji. - Mówisz, że Jacen postąpił właściwie? -jęknęła Tahiri. - Nawet jeśli Chissowie nie byli gotowi do ataku? - dodał Tesar. Luke skinął głową. - Czasem lepiej uderzyć pierwszemu... zwłaszcza jeśli ten drugi sięga po detonator termiczny. Patrzył po kolei w nieruchome oczy każdego z nich, zastanawiając się, gdzie po- pełnił błąd w nauczaniu. Może był zbyt niepewny w narzucaniu własnego systemu wartości grupie uczniów tak bardzo zróżnicowanej... a może nie zdołał im wskazać dość przykładów moralnych dylematów, aby rozwinąć w nich odpowiedni kręgosłup moralny. Jedno wiedział na pewno - gdzieś kiedyś zawiódł. Nie przygotował ich do Mroczne Gniazdo III – Wojna rojów Janko5 50 niszczycielskich dla ducha okrucieństw wojny przeciwko Yuuzhan Vongom, nie wpoił im twardości, aby mogli znieść siłę Woli Raynara Thula. Po kilku minutach milczenia wstał i spojrzał na trójkę Jedi. - Nie wolno wam obwiniać Jacena o swoje czyny. Nawet jeśli skłamał w kwestii swojej wizji... a ja nie wierzę, by to uczynił... to, co zrobiliście, było niewybaczalne. Idąc z tym do madame Thul, zdradziliście mnie, pozostałych mistrzów i cały zakon Jedi. Rycerze nie byli w najmniejszym nawet stopniu zbici z tropu. Tahiri i Tesar wy- trzymywali spojrzenie Luke'a nieruchomym wzrokiem, w którym lśniło coś pomiędzy gniewem a niedowierzaniem, Lowbacca zaś zadudnił nagle z głębi piersi całkiem po killicku, sugerując, że jest bardziej zagniewany niż zawstydzony. - Jesteś głupcem, że wierzysz Jacenowi! - wysyczał Tesar. - To shenbit w skórze węża, a ty powierzyłeś mu swoje pisklę... Lowbacca zaryczał do Barabela, ostrzegając, że wspomnienie o tym jeszcze bar- dziej rozgniewa Luke'a. - Wspomnienie o czym? - warknął Luke. - Nic, nic - odparła Tahiri. - Nie widzieliśmy tego sami, więc nawet nie wiemy, czy to prawda. - Czy co jest prawdą? - zapytał Luke. Lowbacca spojrzał z ukosa na Tesara, po czym wymamrotał przydługą odpowiedź: podobno Jaina i Zekk przyłapali Jacena na blokowaniu niektórych wspomnień Bena. - Blokowanie wspomnień? - zdumiał się Luke. - Ben widział coś niepokojącego - wyjaśniła Tahiri. - Jaina i Zekk przyłapali Jace- na, jak próbuje sprawić, by chłopiec o tym zapomniał. Luke skrzywił się, a jego gniew powoli przeradzał się we wściekłość. - Jeśli coś zmyślacie... - Nie - upierał się Tesar. - Jaina i Zekk widzieli, jak Jacen pocierał czoło Bena. Po- czuli coś w Mocy. Lowbacca wydał z siebie niski pomruk; podobno Jacen powiedział im, że jest to technika, której nauczył się od Adeptów Białego Nurtu. - Nigdy od nich o czymś takim nie słyszałem - wyznał Luke. - Ciekawe, jakie wspomnienia Jacen próbował zablokować? Tahiri wzruszyła ramionami. - Musisz go sam zapytać... nie jest ostatnio specjalnie wylewny. Luke czuł, że Tahiri mówi prawdę, ale nawet bez użycia Mocy chciał jej wierzyć. Wprawdzie Jacen wrócił ze swojego pięcioletniego wygnania z niezwykłymi umiejęt- nościami, ale też jako całkiem inna, bardziej tajemnicza osobowość. Często unikał lub wprost odmawiał odpowiedzi na pytania dotyczące jego doświadczeń. Zupełnie jakby sądził, że nikt, kto sam nie przeżył takiego odosobnienia, nie ma prawa dzielić mądro- ści, jaką ono przynosiło. - Na pewno spytam Jacena o tę blokadę pamięci - obiecał Luke. -Ale wciąż nie widzę, co to ma wspólnego z waszą zdradą.