powrót do spisu opowiadań
Okazja
Jakub Ćwiek
Ilustracje: Jacek Grześkowiak
Okazja czyni złodzieja, tak zawsze mawiał jego ojciec. I choć sam nigdy niczego sobie nie
przywłaszczył, nie potrafił zrozumieć dlaczego niektórzy mają pretensje, Ŝe zostali okradzeni. W koń
ktoś, kto na przykład zostawia kluczyki w stacyjce mercedesa, albo wkłada portfel do koszyka podczas
robienia zakupów, sam jest sobie winien.
Thomas Watt, jeszcze niedawno Tomasz Wawrzycki, całkowicie zgadzał się z poglądami rodzica, tyle
Ŝe w przeciwieństwie do niego lubił łączyć teorię z praktyką. I kto wie, moŜe to właśnie dlatego, a nie z
braku innych ofert, zatrudnił się na lotnisku Kennedy'ego w sortowni bagaŜy. Bo tam okazje rodziły si
co minuta i aŜ szkoda je było marnować.
Oczywiście Thomas nie był głupi i ani myślał podkładać się dla walizki pełnej równo poskładanych
koszulek i gaci. Jego zielona karta wciąŜ jeszcze wisiała na włosku, a w rodzinnych stronach nie za
bardzo mógł się pokazywać. Mimo iŜ miał dopiero dwadzieścia pięć lat, zdąŜył juŜ sporo zmajstrować
kraiku nad Wisłą, podpaść wielu osobom (wśród nich niedoszłemu teściowi, byłemu mistrzowi Polski
boksu wagi cięŜkiej, który jednak wcale nie stał na szczycie listy) i stanowczo zbyt wiele miałby do
stracenia.
Zawsze jednak zdarzały się nieodebrane bagaŜe, o które mógł zagrać z kumplami w karty. I na ogó
wygrywać wszystko, poniewaŜ za kaŜdym razem grali tą samą, znaczoną talią. Maleńkie, ledwie
widoczne kreski nie były robotą Thomasa, on po prostu pierwszy je dostrzegł, a potem zapamiętał kod.
Znaczone karty były tą właśnie okazją, której nie mógł zmarnować.
Przez te dwa lata dorobił się juŜ całkiem ładnego garnituru, paru albumów zdjęciowych, pontonu,
kilku skórzanych walizek i całej rzeszy mniejszych i większych Ŝyciowych umilaczy. Cały czas jednak
uwaŜał, Ŝe to co najwaŜniejsze jeszcze go czeka. Wszak po całym lotnisku krąŜyła legenda o jakim
Rusku czy innym Słowianinie, który mieszkał tu kilka miesięcy i wygrał kiedyś ogromną, wypełnion
diamentami rybę. Oczywiście, zgodnie z tym, co mu opowiadali, dał ją potem jakiemuś Japońcowi, nie
wiedząc nawet, co jest w środku, ale fakt pozostawał faktem. Na lotnisku, w sortowni, moŜna by
zdobyć fortunę, wystarczyło trafić na okazję. I Thomas czekał, rozglądając się uwaŜnie.
***
- Co z tobą, Garry?- zapytał Steve, niski, barczysty murzyn w nieco przyciasnym mundurze ochrony
lotniska.
Zagadnięty, łysy jak kolano Chińczyk, ubrany w pomarańczowy uniform słuŜb technicznych,
uśmiechnął się krzywo, podnosząc głowę znad gazety.
- Nic - odparł, wzruszając ramionami. - Tylko czasem nie potrafię się nadziwić ludzkiej głupocie.
Podniósł gazetę do góry, pokazując towarzyszowi czytany artykuł.
Murzyn przechylił głowę jak sroka i wytęŜając wzrok przeczytał:
- "Zbiorowe samobójstwo czcicieli szatana? Blisko sto dwadzieścia ciał." Nieźle. - Pokiwał głową
uznaniem. - Gdzie to?
- W południowej Afryce - odparł Garry. - Piszą, Ŝe wygląda to tak, jak gdyby zaczęli walczyć ze sob
Poprzebijali się nawzajem mieczami.
- Pewnie coś przyćpali i mieli zwidy.
Garry skinął głową.
- A najlepsze jest to - dodał - Ŝe gdy juŜ się wszyscy powybijali, ktoś przyszedł i obrobił sejf sekty,
gdzie podobno było kilka milionów dolców w obligacjach, takich na okaziciela. Coś jak gotówka, tyle Ŝe w
ogromniastych nominałach.
Steve gwizdnął pod nosem.
- To się nazywa fart - stwierdził.
- Nie - rozległo się gdzieś za jego plecami i po chwili zza pasa transmisyjnego wyłonił się Thomas.
To, mój drogi, nazywa się okazja.
Strona 1 z 7'..:: Carpe Noctem ::..'
2007-09-29http://www.carpenoctem.pl/pages/wokazja.htm
Murzyn wyszczerzył się w uśmiechu.
- Właśnie ciebie nam tu brakowało, magister - stwierdził, ostentacyjnie mrugając do Chińczyka. -
jesteś spec od kultury. MoŜe powiesz nam, nieukom, co kierowało tymi szaleńcami, Ŝe się zatłukli?
Thomas wzruszył ramionami. Poprawił jadącą pasem torbę i przysiadł koło Garrego.
- Pojęcia nie mam, ale musiało to być coś powaŜnego.
Chińczyk prychnął.
- Tyle to wiemy i bez twoich tytułów, magister. Tyle tylko, Ŝe... Ej, popatrzcie na tamtą walizkę, robi
juŜ drugie kółko.
Wszyscy równocześnie spojrzeli we wskazanym kierunku. Drugie okrąŜenie nie znaczyło jeszcze co
prawda, Ŝe nikt juŜ walizki nie odbierze, ale i tak dawało jakąś szansę, Ŝe wieczorny poker nie będzie gr
na zapałki.
LeŜąca na pasie walizka nie wyglądała wcale na najwykwintniejszą w świecie, ale nie naleŜała teŜ
tych najtańszych. Mogła budzić całkiem zrozumiałe nadzieje na elektryczną golarkę czy aparat
fotograficzny. I moŜe jakieś fajne dŜinsy na dodatek.
- Skąd leci?- zapytał Thomas, przyczesując włosy.
- Z Afryki - odparł Steve.
Polak i Chińczyk spojrzeli na niego niemal równocześnie.
- Z południowej? - zapytał Garry, nawet nie próbując ukryć nadziei w głosie.
Murzyn pokręcił głową.
- Z Kairu, niestety, a to cholernie daleko od południowej, nie, magister?
Tomasz potwierdził, nadal jednak nie odrywając wzroku od walizki. Miał przeczucie.
***
To, co wydarzyło się potem, mógł określić tylko jednym słowem: Okazja. Fakt, iŜ właśnie ta walizka
zaklinowała się w miejscu, do którego on, z racji wieku i wrodzonej zręczności, mógł dotrzeć najszybciej,
nie mógł być niczym innym.
- Ja się nią zajmę - zawołał, widząc, Ŝe Steve rusza ku drabince.
Murzyn zatrzymał się i wzruszył ramionami. Jak sobie chcesz, zdawał się mówić ten gest. Mnie nie
zaleŜy.
Thomas błyskawicznie wspiął się na najbliŜszy pas, złapał się rękoma wsporników koryta drugiego i
podciągnął. Po chwili balansował juŜ na górnej taśmie. Przejechał na niej kilka metrów, po czym
wyskoczył, łapiąc za pręt rusztowania. Potem wystarczyło juŜ tylko puścić się jedną ręką , złapa
krawędzi właściwego koryta, podciągnąć się i juŜ był przy torbie.
Gdzieś tam na dole Garry krzyczał coś o małpach i proponował mu banana, ale Thomas nie słucha
Gwałtownie rozpiął paski i szarpnął za zamek. Jego oczom ukazał się szary, pluszowy miś o wielkich
czarnych oczach. Pod nim zaś...
Thomas poczuł, Ŝe robi mu się potwornie gorąco. Błyskawicznie zamknął torbę.
***
- Co ten popapraniec robi?- zaniepokoił się Garry, widząc, jak Thomas podnosi walizkę i staje obiema
nogami na taśmie, pozwalając jej nieść się ku wyjściu. PrzyłoŜył dłonie do ust, układając je na kszta
tuby. - Ej, zostaw ją, to dopiero drugie okrąŜenie, ktoś się moŜe po nią zgłosić!
Steve, równieŜ mocno zaniepokojony, odruchowo złapał za radio, ale Chińczyk powstrzymał go.
- No, co ty, narobisz mu kłopotów, zaraz tu zejdzie.
Ale Thomas ani myślał schodzić. TuŜ przed samym wyjściem przyklęknął, pochylił głowę i w takiej
pozie (w innych okolicznościach mógłby uchodzić za pogrąŜonego w głębokiej i Ŝarliwej modlitwie)
wjechał w tunel. Zamocowane u wylotu pasy gumy pogładziły go po plecach i na moment pogrąŜył się
ciemności. Gdzieś za jego plecami Garry ponownie coś krzyknął, ale dla Thomasa sortownia juŜ nie
istniała. Jakby była innym, obcym światem.
Kolejny dotyk gumowych palców i juŜ był w lotniskowej hali. Ludzie zgromadzeni przy taśmie
popatrzyli na niego ze zdumieniem i nie kryjąc rozbawienia. Zwłaszcza gdy Thomas poderwał się
klęczek, rozejrzał, po czym nerwowo krzyknął:
- Hej, proszę pana! Pańska walizka.
Jakiś starszy męŜczyzna stojący właśnie przy samych drzwiach obejrzał się z zaciekawieniem, i do
niego właśnie Thomas postanowił się skierować. Wiedział, Ŝe wszyscy na niego patrzą, nie spuszcza
więc oczu ze starszego jegomościa i uśmiechał się przy tym głupkowato. Jednocześnie z kaŜdym krokiem
coraz bardziej przyspieszał.
Kątem oka dostrzegł nagłe poruszenie wśród ochrony lotniska i to, Ŝe kilku funkcjonariuszy ruszyło w
jego stronę, ale nie dał się ponieść nerwom. Podszedł do męŜczyzny i nie bacząc na jego zdumienie,
podał mu walizkę. Tak jak się spodziewał, zdezorientowany staruszek odruchowo wyciągnął rękę.
wystarczyło. Thomas wcisnął mu bagaŜ i odwrócił się w stronę nadciągających ochraniarzy. Posłał
głupkowaty uśmieszek i, jak gdyby nigdy nic, z rękami w kieszeniach ruszył w stronę wejścia na
sortownię.
Ochrona niemal z miejsca przestała się nim interesować. Któryś z funkcjonariuszy nadał coś przez
radio i po chwili wszyscy byli z powrotem na stanowiskach.
Dopiero teraz Thomas odwaŜył się na zerknięcie przez ramię. Czuł się jak Orfeusz wychodzący z
piekła i prowadzący za sobą Eurydykę. Wiedział, Ŝe jedno spojrzenie mogło wszystko popsuć, ale nie
mógł się powstrzymać. A co jeśli staruszek zabrał walizkę, uznając wydarzenie za znak z niebios?
Prawdziwą okazję? Co jeśli...
Ale staruszek stał nadal w tym samym miejscu, ze zdumieniem wpatrując się we wręczony mu baga
Dzięki ci, Panie, pomyślał Thomas, za tego staruszka i jego demencję... a takŜe za chińskie wycieczki!
Rzeczywiście miał powody, by dziękować, gdyŜ zmierzająca ku wyjściu grupa Chińczyków (Wszyscy w
Strona 2 z 7'..:: Carpe Noctem ::..'
2007-09-29http://www.carpenoctem.pl/pages/wokazja.htm
identycznych bluzach z emblematem wielkiego jabłka, większość miała teŜ na piersiach aparaty
fotograficzne) pakowała się wprost na niego. Thomas poczekał, aŜ znajdzie się w środku grupy, po czym
ugiął nogi w kolanach i dał się ponieść tłumowi.
TuŜ przy drzwiach wycieczka wchłonęła staruszka. Tylko na chwilę, ale moment ten wystarczył,
Thomas wyrwał mu walizkę. Dziadek, tak samo jak wcześniej, nie oponował. Wydawał się być nawet
zadowolony, Ŝe nie musi się juŜ zastanawiać, czy to aby na pewno jego i czy z jego pamięcią nie jest
duŜo gorzej, niŜ myślał.
Tymczasem Thomas był juŜ na zewnątrz. Szedł szybkim krokiem w stronę parkingu, zastanawiaj
się, co zrobi z zawartością walizki. Bo Ŝe uda mu się z nią uciec, tego był pewien. Dziś bowiem nasta
jego dzień. Dzień okazji.
***
- Jak to zgubiliście moją walizkę?! - wrzasnął męŜczyzna.
Roger O'Neal, manager lotniska, nerwowo otarł czoło chusteczką i uśmiechnął się przepraszająco.
Był przysadzistym męŜczyzną o wiecznie rozbieganych oczkach i stanowczo za wysokim czole. Z
wyglądu przypominał nieco Danny'ego DeVito, nie miał w sobie jednak nawet odrobiny uroku i wdzię
aktora. Ci, którzy choć trochę go znali, unikali go jak ognia, był on bowiem typem wyjątkowo
antypatycznym, pamiętliwym i chętnie wykorzystującym swe rozliczne znajomości. Człowiekiem, który
bez skrupułów rozprawia się ze składającymi reklamację na jego lotnisko.
Teraz jednak, patrząc w oczy młodego, długowłosego męŜczyzny o twarzy jak z obrazka z
Chrystusem, Roger O'Neal odczuwał strach. I modlił się w duchu, by ta pieprzona walizka znalazła się
to jak najprędzej.
Ktoś zastukał delikatnie w szybę drzwi i po chwili do środka wszedł Steve, a zaraz za nim Garry. Obaj
wyglądali na mocno przestraszonych, ale stary Chińczyk miał na dodatek minę jakby ktoś narobił mu w
portki.
- Panie O'Neal - wyjąkał, miętosząc w ręku czapkę. - My odnośnie tej walizki. Ona nie zaginęła...
została skradziona.
***
Thomas pędził międzystanówką, co chwila zerkając na leŜącą na siedzeniu pasaŜera walizkę. Wprost
nie mógł uwierzyć we własne szczęście. Jednego dnia martwi się, Ŝe nie ma na czynsz, a drugiego
dostaje kilka milionów. Tak na dobry początek.
Nie uwaŜał swojego postępku za coś złego. Owszem, ukradł tę walizkę, ale, był tego pewien
pewnością ludzi chcących za wszelką cenę uśpić sumienie, zabrał ją temu afrykańskiemu złodziejowi,
więc wszystko się wyrównało. Złodziej został okradziony, a temu, który prosił, zostało dane. Jakby
prosto z kart Ewangelii.
Uśmiechnął się i podgłośnił radio. Dziwnym zbiegiem okoliczności Mark Knopfer snuł właśnie sw
muzyczną opowiastkę o pieniądzach za nic i darmowych panienkach. Thomas docisnął pedał gazu i
zaczął śpiewać wraz z radiem.
***
- Thomas Watt - przeczytał siedzący przy monitorze policjant. - Poprzednie nazwisko Tomasz Waw...
Wawrzecki. - W jego ustach brzmiało to raczej jak "Łałszesky" - Polak. Od dwóch i pół roku w USA, ma
pozwolenie na pracę i stara się o obywatelstwo. Wykształcenie wyŜsze. Nie karany. Mamy jego adres i
numery rejestracyjne wozu. To zielony Dodge rocznik osiemdziesiąty drugi.
Policjant skończył czytać i przeniósł wzrok na O'Neala. Zmizerowane oblicze managera sprawiło, i
poczuł się w obowiązku zapewnić, Ŝe złapią drania lada moment.
O'Neal skinął głową.
- Wiem, oficerze. - Spróbował się uśmiechnąć, ale wyszczerzył się tylko nienaturalnie. - Wiem... i
dziękuję.
Zerknął ukradkiem na stojącego pod ścianą męŜczyznę o Chrystusowym obliczu. Spostrzegł, Ŝe na
jego twarzy nie maluje się juŜ wściekłość, a tylko skupienie. Uznał, Ŝe to dobry znak. Poprawił się
krześle i nacisnął przycisk interkomu. Zamówił trzy kawy.
- Mógłby pan jeszcze raz opisać ten samochód? I samego złodzieja. - poprosił właściciel walizki
(O'Neal przypomniał sobie, Ŝe męŜczyzna przedstawił się jako Liefather).
Policjant oczywiście mógł i zrobił to bez zbędnych pytań. Pokazał nawet zdjęcie Thomasa. Gdy
skończył, męŜczyzna podziękował mu i wyszedł, nie obdarzając O'Neala nawet przelotnym spojrzeniem.
Wyraźnie się spieszył.
***
Thomas wracał do samochodu niosąc w rękach wypchane torby i zanosząc się śmiechem. Nie wiedzie
czemu fakt, iŜ miał w samochodzie miliony dolarów, a zabrakło mu kilku centów do drobnych zakupów,
wydawał mu się teraz najzabawniejszą rzeczą pod słońcem. MoŜe dlatego, iŜ był naprawdę szczęśliwy, a
takim niewiele potrzeba. Tylko walizki pełnej obligacji, pomyślał i znowu parsknął śmiechem. Paczka
chipsów z solą wyśliznęła się z jednej z toreb i upadła na ziemię tuŜ obok samochodu. Pochylił się, by j
podnieść, i odruchowo zerknął na przednie siedzenie.
- Chryste, nie! - krzyknął, rzucając zakupy na ziemię i sięgając po kluczyki. Ręce trzęsły mu się jak
przy febrze i dopiero przy trzeciej próbie trafił do zamka. Gwałtownym szarpnięciem otworzył drzwi.
Nie zdawało mu się. Walizka rzeczywiście była rozpięta, a ze szczeliny wystawały głowa i łapki misia.
Pluszak wyglądał jakby próbował wydostać się z walizki. Lub wsunąć do niej z powrotem.
Strona 3 z 7'..:: Carpe Noctem ::..'
2007-09-29http://www.carpenoctem.pl/pages/wokazja.htm
Thomas gwałtownie podniósł klapę... i odetchnął z ulgą. Papiery były na swoim miejscu. Dla pewno
wyciągnął pierwszy lepszy plik i sprawdził czy nikt nie podmienił obligacji na pocięte gazety (Przyszła mu
do głowy bajka o Kopciuszku, w szczególności zaś karoca, która o północy na powrót stać się mia
dynią). Wszystko było w porządku. Pochylił się, by pozbierać zakupy, zastanawiając się przy okazji, czy
moŜliwe było, Ŝe sam zaglądał do walizki, a potem o tym zapomniał. Doszedł do wniosku, Ŝe tak. Był tak
podekscytowany, Ŝe nie moŜna było tego wykluczyć. Na wszelki jednak wypadek następnym razem
weźmie ją ze sobą. I nie będzie się przejmował tym, Ŝe moŜe dziwnie wyglądać chodząc wszędzie z
walizką. Był w końcu bogaty i jako taki miał prawo do dziwactw. Wszyscy bogacze byli dziwni. A raczej...
ekscentryczni.
Uśmiechnął się pod nosem, wrzucił zakupy na tylne siedzenie i wskoczył za kierownicę. Ruszył
piskiem opon.
***
- Przyszedł raz do mnie pewien zamoŜny człowiek - grzmiało radio głosem jakiegoś kaznodziei.
Dumny jak paw i obnoszący się swym bogactwem. Drogi garnitur szyty na miarę, wspaniały płaszcz i
pierścienie na wszystkich palcach. KaŜdy z was widział pewnie kiedyś kogoś takiego. Jeden z tych, co
mijają Ŝebraka na ulicy, nawet nań nie spoglądając. Wydaje im się, Ŝe są panami świata! Bogami! I ten
męŜczyzna, stojąc pod krzyŜem Chrystusa, wyciągnął z kieszeni kopertę z datkiem. A ja go zapytałem,
skąd są te pieniądze. I on odpowiedział. Mówił: "Wie wielebny jak to jest, pierwszy milion trzeba ukraść
a reszta sama przyjdzie". Tak mówił właśnie! To jego słowa! A ja spojrzałem na zafrasowane oblicze
Pana Naszego i zobaczyłem łzy w jego oczach! Tak, łzy! Bo Chrystus płacze nad wami, grzesznicy! To
przez was zawisł na krzyŜu! Wy obłudnicy, kłamcy. Złodzieje! Mówię wam tak, jak powiedziałem temu
bogaczowi. Nie minie was kara! Bo prędzej wielbłąd...
Thomas westchnął cięŜko i wcisnął automatyczne szukanie stacji. Nigdy nie lubił tych telewizyjnych i
radiowych klechów. Handlarze fałszywych cudów, oto czym byli. Ich konta tak obrosły w zera , Ŝe liczby
pewnie nie mieściłyby się juŜ w czeku, a oni mieli jeszcze czelność nazywać innych złodziejami. Podli
oszuści!
Z radia popłynęły kojące dźwięki którejś z piosenek Stinga i Thomas odruchowo zerknął
częstotliwość stacji. Zawsze tak robił; zwykle udawało mu się je zapamiętywać, toteŜ zdumiało go
niezmiernie, Ŝe wybrana stacja miała tą samą częstotliwość co poprzednia. Nie znał się na tym
specjalnie, ale nie trzeba było geniusza, by wiedzieć, Ŝe to niemoŜliwe. CzyŜby więc radio samo si
przestroiło? A moŜe niechcący nacisnął jakiś przycisk i to sprawiło, Ŝe przypadkowo wysłuchał kazania o
kradzieŜy.
Tylko czy aby na pewno przypadkowo? Odruchowo zerknął na walizkę. Dostrzegł, Ŝe pluszowy miś nie
wystawał juŜ z łapkami, poza walizką pozostała tylko główka. Czarne paciorkowe oczka skierowane by
na kierowcę. Patrzyły z politowaniem
- Przestań bredzić - Thomas skarcił się na głos. - Jesteś po prostu zmęczony. A pluszowe misie nie
patrzą.
Pewnie, Ŝe nie, potwierdził głos w jego głowie. Odzywał się zawsze, gdy Thomas był zdenerwowany. I
zawsze brzmiał tak jakby świetnie się bawił. Tak jak niemoŜliwe jest, by same wydostawały się z torby i
przestrajały radio. Pluszowe misie nie znają się na takich rzeczach, prawda, panie magistrze?
- Och, zamknij się! - prawie krzyknął Thomas, po czym podgłośnił radio. Ale nawet Metallica nie by
w stanie zagłuszyć zdania huczącego mu w głowie:
"Nie minie was kara!".
***
Strona 4 z 7'..:: Carpe Noctem ::..'
2007-09-29http://www.carpenoctem.pl/pages/wokazja.htm
Długowłosy nie wyglądał na glinę, ale na pewno sprawiał wraŜenie człowieka, z którym nie warto
zadzierać. Dlatego teŜ Harvey Stocker, dumny właściciel plakietki z napisem "Witamy na stacji Shell",
rzekł:
- Czym moŜemy słuŜyć? - Nie zaŜyczył sobie ponownego pokazania odznaki, Ŝeby spisać jej numer,
tylko grzecznie wyśpiewał odpowiedzi na wszystkie pytania. - Tak, proszę pana - powiedział uśmiechaj
się jak uczniak, mimo iŜ długowłosy nie mógł być od niego duŜo starszy. - Tankował u nas zielony
Dodge, a kierowca był, o ile dobrze kojarzę, podobny do tego opisanego przez pana. Zatankował i zrobi
małe zakupy. Pamiętam, bo był pierwszym klientem na mojej zmianie. O ile dobrze kojarzę, zabrakło mu
drobnych. A potem pojechał dalej na zachód. To było jakieś cztery, pięć godzin temu. Tyle wiem.
Patrzył, jak długowłosy odwraca się i wychodzi, nie zaszczycając go nawet spojrzeniem, nie mówi
juŜ o podziękowaniach. Mimo to Harvey wcale nie czuł się uraŜony. Wcale a wcale. Czuł za to, Ŝe musi
pilnie iść do toalety.
***
W tym samym momencie, czterysta kilometrów dalej Thomas zastanawiał się, czy nie wyrzucić miś
za okno. Działał mu na nerwy. Co na niego zerknął, pluszak znajdował się w nieco innej pozycji, ca
czas jednak wlepiał w niego te swoje czarne, szkliste oczka, a przyjacielski uśmiech nie znikał
rozdziawionego pyszczka. Poza tym, po kaŜdym postoju (Thomas wbrew temu, co postanowił na stacji
"Shell", nie zabierał ze sobą walizki, wychodząc do sklepu czy toalety) radio samo przestawiało się
kanał kaznodziejów, skąd grzmiały przestrogi o nadchodzącej karze.
- Słowo daję, Ŝe cię wywalę. - Thomas sam nie wierzył, Ŝe rozmawia z pluszowym misiem. Naprawd
zaczęło mu odbijać... - Jeśli jeszcze raz dotkniesz mojego radia, poznasz, jak cięŜkie jest Ŝycie
autostopowicza.
Zaśmiał się nerwowo i zerknął na zegarek. Niedługo zacznie się ściemniać i powinien rozejrzeć się
jakimś miejscem do spania. Ale najpierw przydałoby się zamienić kilka obligacji na gotówkę. Nie miał ju
ani grosza. Podzielił się tą refleksją z miśkiem.
- Myślisz, Ŝe znajdę tu jakiś bank otwarty o tej porze? - zapytał, prawą ręką wyciągając spię
banderolą plik. - Ile było do najbliŜszego miasteczka?
Misiek oczywiście nie odpowiedział. Kilka minut później minęli drogowskaz z informacją, Ŝe za dziesi
mil zawitają w Heaven.
Thomasa tak rozbawiła ta wiadomość, Ŝe śmiejąc się na moment stracił panowanie nad kierownic
Samochodem zarzuciło, a otwarta klapa walizki opadła z cichym "PLAP". Pluszowy Miś, cały czas
wystający z bagaŜu do połowy, znalazł się nagle w jego środku. I tam teŜ, póki co, pozostał.
***
Loki, połączony "autostradą umysłów" (tak zwykł nazywać tę formę kontaktu) z archaniołem Rafałem
przez cały czas nastawiony był na odbiór komunikatów o połoŜeniu zielonego Dodge'a. Komunikatów,
dodajmy, pojawiających się niezwykle rzadko. Problem bowiem z Rafałem był taki, Ŝe mimo iŜ obieca
pomoc, jak zwykle zajmował się milionem rzeczy na raz i nie od razu przekazywał Lokiemu wiadomo
od StróŜów.
Stąd teŜ czasem naleŜało zapytać osobiście, najlepiej ludzi, bo ci wbrew powszechnej opinii widz
więcej niŜ skupieni na swych podopiecznych aniołowie. Tak jak ten gość na stacji Shella chociaŜby.
Oczywiście, wszystko byłoby prostsze, gdyby ten cały Wawrzecki, czy Watt, miał swojego stróŜa, ale
opiekun jego rodziny pozostał w Polsce, przekonany, Ŝe chłopak jest na tyle bystry, by nie robić głupot.
Okazało się, Ŝe nie był. Okradł wszak Lokiego. Co z tego, Ŝe nie zdawał sobie z tego sprawy?
Prawą ręką namacał zamek schowka na rękawiczki i otworzył go. Lśniący chromem pistolet, który Loki
włoŜył tam zaraz po opuszczeniu samochodowej wypoŜyczalni, leŜał na swoim miejscu. I kusił.
- Spokojnie, stary druhu. - Loki uśmiechnął się lekko. - JuŜ niedługo będziesz miał okazję przemówić
***
- No i jest - stwierdził z zadowoleniem Thomas, zatrzymując się naprzeciwko niewielkiego oddzia
Banku Stanowego. Zaraz jednak radość ustąpiła miejsca przygnębieniu, gdy okazało się, Ŝe bank, jak
przystało na szanującą się placówkę, od kilku godzin był juŜ zamknięty.
Czego się spodziewałeś, durniu - drwił głos w głowie - Ŝe znajdziesz bank otwarty o dziewiątej
wieczorem? No tak, taka myśl, gdy się zastanowić, brzmiała niedorzecznie, ale przecieŜ tyle si
wydarzyło tego dnia rzeczy nieprawdopodobnych, Ŝe i ta zdawała się być całkiem realna. Jak to
mawiają: "Nie dziwi jednoroŜec w magicznej krainie", albo jakoś tak.
- CóŜ, Misiek - Polak powiedział do walizki. - Przyjdzie nam chyba jechać całą noc, aŜ się nie zmęcz
Ale moŜe to i lepiej. Im dalej od Nowego Yorku, tym bardziej rozpływamy się we mgle.
Nagle odniósł wraŜenie, jakby coś w walizce poruszyło się. Błyskawicznie podniósł klapę.
Misiek leŜał rozciągnięty na obligacjach, jedną łapkę trzymając włoŜoną do bocznej kieszonki. Thomas
zerknął do środka i pokręcił głową z niedowierzaniem - znajdował się tam plik dwudziestodolarówek. Jak
na Ŝyczenie.
***
Znalezienie motelu nie stanowiło najmniejszego problemu. Heaven okazało się być na tyle duŜym
miasteczkiem, Ŝe Thomas mógł nawet wybierać spomiędzy kilku propozycji. Wybrał lokum najbliŜ
drogi, budynek wyglądający trochę jak jedno z zapamiętanych z rodzinnego kraju schronisk górskich.
Nie zdziwiło go wcale, Ŝe właściciele motelu nazywają się Markowscy; wręcz przeciwnie, uznał to z
Strona 5 z 7'..:: Carpe Noctem ::..'
2007-09-29http://www.carpenoctem.pl/pages/wokazja.htm
kolejny znak od Fortuny.
Odpuszczając sobie kolację (nagła fala zmęczenia wyparła głód), udał się prosto do pokoju i
zamknąwszy walizkę w szafie (tak Ŝeby nic z niej nie wyszło, pomyślał i zaśmiał się bez przekonania),
rzucił się na łóŜko. Zasnął natychmiast.
***
Pamiętając, Ŝe ma do czynienia ze śmiertelnikiem, od pewnego momentu (dokładniej od północy) Loki
zaczął zwalniać przy kaŜdym motelu i uwaŜnie obserwował parkingi. Nie dopuszczał do siebie myśli,
mógłby przejechać za daleko i dać się tak okpić. I nie chodziło tu juŜ wcale o pieniądze, lecz bosk
ambicję no i oczywiście Kłamczuch. Loki nie przyznałby się do tego nawet przed samym sobą, ale
naprawdę brakowało mu pluszaka. Lubił tę maskotkę, dobrze mu się kojarzyła.
Omal nie przegapił kolejnego motelu, tym razem drewnianego, wyglądającego jak góralska chata.
Loki zlustrował okolicę. Lokal nie miał parkingu, a wśród stojących pod oknami samochodów nie by
Ŝadnego Dodge'a.
- Ruszamy więc da... - Nagle w oknie na pierwszym piętrze coś błysnęło. Krótki rozbłysk świat
zupełnie jakby ktoś zapalił zapalniczkę lub zapałkę.
Loki przyjrzał się oknu uwaŜniej i po chwili uśmiechał się szeroko, szukając miejsca, gdzie mógł
stanąć.
Na parapecie okna na pierwszym piętrze siedział szary Miś.
***
Thomas obudził się kwadrans po ósmej, rześki i wypoczęty. Przeciągał się właśnie, marząc o pysznym
śniadaniu, gdy nagle ktoś odchrząknął.
- Dobrze się bawiłeś? - zapytał ów tajemniczy ktoś, siedzący, jak się okazało, w fotelu naprzeciwko
łóŜka. - Uciekając z moją forsą?
Thomas milczał. Nie wiedział, co ma powiedzieć. Facet w fotelu nie wyglądał na takiego, któremu da
się wcisnąć pierwszy lepszy kit, a nic naprawdę dobrego nie przychodziło mu do głowy. Postanowi
zaryzykować z prawdą.
- Całkiem nieźle - wypowiedziawszy to zdanie, z miejsca zdał sobie sprawę, Ŝe nie zabrzmiało ono
zbyt powaŜnie. I raczej nie poprawiło jego sytuacji. Zaraz więc dodał: - Ale nie dlatego, Ŝe to pańska
forsa, tylko dlatego, Ŝe fajnie jest mieć tyle szmalu.
MęŜczyzna w fotelu skinął głową.
- TeŜ tak uwaŜam - zgodził się. - Ale to w Ŝaden sposób cię nie usprawiedliwia.
Sięgnął ręką za siebie i z kabury przy pasie wydobył pistolet. Wymierzył w przeraŜonego Thomasa.
- Właściwie powinieneś się cieszyć, Ŝe tylko tak się to skończy - powiedział całkiem powaŜnie.
Jeszcze nie tak dawno temu, za taką zniewagę zabijałbym cię przez tydzień, bawiąc się przy tym jak
nigdy. A dziś
Uniósł broń.
Strona 6 z 7'..:: Carpe Noctem ::..'
2007-09-29http://www.carpenoctem.pl/pages/wokazja.htm
powrót do spisu opowiadań Okazja Jakub Ćwiek Ilustracje: Jacek Grześkowiak Okazja czyni złodzieja, tak zawsze mawiał jego ojciec. I choć sam nigdy niczego sobie nie przywłaszczył, nie potrafił zrozumieć dlaczego niektórzy mają pretensje, Ŝe zostali okradzeni. W koń ktoś, kto na przykład zostawia kluczyki w stacyjce mercedesa, albo wkłada portfel do koszyka podczas robienia zakupów, sam jest sobie winien. Thomas Watt, jeszcze niedawno Tomasz Wawrzycki, całkowicie zgadzał się z poglądami rodzica, tyle Ŝe w przeciwieństwie do niego lubił łączyć teorię z praktyką. I kto wie, moŜe to właśnie dlatego, a nie z braku innych ofert, zatrudnił się na lotnisku Kennedy'ego w sortowni bagaŜy. Bo tam okazje rodziły si co minuta i aŜ szkoda je było marnować. Oczywiście Thomas nie był głupi i ani myślał podkładać się dla walizki pełnej równo poskładanych koszulek i gaci. Jego zielona karta wciąŜ jeszcze wisiała na włosku, a w rodzinnych stronach nie za bardzo mógł się pokazywać. Mimo iŜ miał dopiero dwadzieścia pięć lat, zdąŜył juŜ sporo zmajstrować kraiku nad Wisłą, podpaść wielu osobom (wśród nich niedoszłemu teściowi, byłemu mistrzowi Polski boksu wagi cięŜkiej, który jednak wcale nie stał na szczycie listy) i stanowczo zbyt wiele miałby do stracenia. Zawsze jednak zdarzały się nieodebrane bagaŜe, o które mógł zagrać z kumplami w karty. I na ogó wygrywać wszystko, poniewaŜ za kaŜdym razem grali tą samą, znaczoną talią. Maleńkie, ledwie widoczne kreski nie były robotą Thomasa, on po prostu pierwszy je dostrzegł, a potem zapamiętał kod. Znaczone karty były tą właśnie okazją, której nie mógł zmarnować. Przez te dwa lata dorobił się juŜ całkiem ładnego garnituru, paru albumów zdjęciowych, pontonu, kilku skórzanych walizek i całej rzeszy mniejszych i większych Ŝyciowych umilaczy. Cały czas jednak uwaŜał, Ŝe to co najwaŜniejsze jeszcze go czeka. Wszak po całym lotnisku krąŜyła legenda o jakim Rusku czy innym Słowianinie, który mieszkał tu kilka miesięcy i wygrał kiedyś ogromną, wypełnion diamentami rybę. Oczywiście, zgodnie z tym, co mu opowiadali, dał ją potem jakiemuś Japońcowi, nie wiedząc nawet, co jest w środku, ale fakt pozostawał faktem. Na lotnisku, w sortowni, moŜna by zdobyć fortunę, wystarczyło trafić na okazję. I Thomas czekał, rozglądając się uwaŜnie. *** - Co z tobą, Garry?- zapytał Steve, niski, barczysty murzyn w nieco przyciasnym mundurze ochrony lotniska. Zagadnięty, łysy jak kolano Chińczyk, ubrany w pomarańczowy uniform słuŜb technicznych, uśmiechnął się krzywo, podnosząc głowę znad gazety. - Nic - odparł, wzruszając ramionami. - Tylko czasem nie potrafię się nadziwić ludzkiej głupocie. Podniósł gazetę do góry, pokazując towarzyszowi czytany artykuł. Murzyn przechylił głowę jak sroka i wytęŜając wzrok przeczytał: - "Zbiorowe samobójstwo czcicieli szatana? Blisko sto dwadzieścia ciał." Nieźle. - Pokiwał głową uznaniem. - Gdzie to? - W południowej Afryce - odparł Garry. - Piszą, Ŝe wygląda to tak, jak gdyby zaczęli walczyć ze sob Poprzebijali się nawzajem mieczami. - Pewnie coś przyćpali i mieli zwidy. Garry skinął głową. - A najlepsze jest to - dodał - Ŝe gdy juŜ się wszyscy powybijali, ktoś przyszedł i obrobił sejf sekty, gdzie podobno było kilka milionów dolców w obligacjach, takich na okaziciela. Coś jak gotówka, tyle Ŝe w ogromniastych nominałach. Steve gwizdnął pod nosem. - To się nazywa fart - stwierdził. - Nie - rozległo się gdzieś za jego plecami i po chwili zza pasa transmisyjnego wyłonił się Thomas. To, mój drogi, nazywa się okazja. Strona 1 z 7'..:: Carpe Noctem ::..' 2007-09-29http://www.carpenoctem.pl/pages/wokazja.htm
Murzyn wyszczerzył się w uśmiechu. - Właśnie ciebie nam tu brakowało, magister - stwierdził, ostentacyjnie mrugając do Chińczyka. - jesteś spec od kultury. MoŜe powiesz nam, nieukom, co kierowało tymi szaleńcami, Ŝe się zatłukli? Thomas wzruszył ramionami. Poprawił jadącą pasem torbę i przysiadł koło Garrego. - Pojęcia nie mam, ale musiało to być coś powaŜnego. Chińczyk prychnął. - Tyle to wiemy i bez twoich tytułów, magister. Tyle tylko, Ŝe... Ej, popatrzcie na tamtą walizkę, robi juŜ drugie kółko. Wszyscy równocześnie spojrzeli we wskazanym kierunku. Drugie okrąŜenie nie znaczyło jeszcze co prawda, Ŝe nikt juŜ walizki nie odbierze, ale i tak dawało jakąś szansę, Ŝe wieczorny poker nie będzie gr na zapałki. LeŜąca na pasie walizka nie wyglądała wcale na najwykwintniejszą w świecie, ale nie naleŜała teŜ tych najtańszych. Mogła budzić całkiem zrozumiałe nadzieje na elektryczną golarkę czy aparat fotograficzny. I moŜe jakieś fajne dŜinsy na dodatek. - Skąd leci?- zapytał Thomas, przyczesując włosy. - Z Afryki - odparł Steve. Polak i Chińczyk spojrzeli na niego niemal równocześnie. - Z południowej? - zapytał Garry, nawet nie próbując ukryć nadziei w głosie. Murzyn pokręcił głową. - Z Kairu, niestety, a to cholernie daleko od południowej, nie, magister? Tomasz potwierdził, nadal jednak nie odrywając wzroku od walizki. Miał przeczucie. *** To, co wydarzyło się potem, mógł określić tylko jednym słowem: Okazja. Fakt, iŜ właśnie ta walizka zaklinowała się w miejscu, do którego on, z racji wieku i wrodzonej zręczności, mógł dotrzeć najszybciej, nie mógł być niczym innym. - Ja się nią zajmę - zawołał, widząc, Ŝe Steve rusza ku drabince. Murzyn zatrzymał się i wzruszył ramionami. Jak sobie chcesz, zdawał się mówić ten gest. Mnie nie zaleŜy. Thomas błyskawicznie wspiął się na najbliŜszy pas, złapał się rękoma wsporników koryta drugiego i podciągnął. Po chwili balansował juŜ na górnej taśmie. Przejechał na niej kilka metrów, po czym wyskoczył, łapiąc za pręt rusztowania. Potem wystarczyło juŜ tylko puścić się jedną ręką , złapa krawędzi właściwego koryta, podciągnąć się i juŜ był przy torbie. Gdzieś tam na dole Garry krzyczał coś o małpach i proponował mu banana, ale Thomas nie słucha Gwałtownie rozpiął paski i szarpnął za zamek. Jego oczom ukazał się szary, pluszowy miś o wielkich czarnych oczach. Pod nim zaś... Thomas poczuł, Ŝe robi mu się potwornie gorąco. Błyskawicznie zamknął torbę. *** - Co ten popapraniec robi?- zaniepokoił się Garry, widząc, jak Thomas podnosi walizkę i staje obiema nogami na taśmie, pozwalając jej nieść się ku wyjściu. PrzyłoŜył dłonie do ust, układając je na kszta tuby. - Ej, zostaw ją, to dopiero drugie okrąŜenie, ktoś się moŜe po nią zgłosić! Steve, równieŜ mocno zaniepokojony, odruchowo złapał za radio, ale Chińczyk powstrzymał go. - No, co ty, narobisz mu kłopotów, zaraz tu zejdzie. Ale Thomas ani myślał schodzić. TuŜ przed samym wyjściem przyklęknął, pochylił głowę i w takiej pozie (w innych okolicznościach mógłby uchodzić za pogrąŜonego w głębokiej i Ŝarliwej modlitwie) wjechał w tunel. Zamocowane u wylotu pasy gumy pogładziły go po plecach i na moment pogrąŜył się ciemności. Gdzieś za jego plecami Garry ponownie coś krzyknął, ale dla Thomasa sortownia juŜ nie istniała. Jakby była innym, obcym światem. Kolejny dotyk gumowych palców i juŜ był w lotniskowej hali. Ludzie zgromadzeni przy taśmie popatrzyli na niego ze zdumieniem i nie kryjąc rozbawienia. Zwłaszcza gdy Thomas poderwał się klęczek, rozejrzał, po czym nerwowo krzyknął: - Hej, proszę pana! Pańska walizka. Jakiś starszy męŜczyzna stojący właśnie przy samych drzwiach obejrzał się z zaciekawieniem, i do niego właśnie Thomas postanowił się skierować. Wiedział, Ŝe wszyscy na niego patrzą, nie spuszcza więc oczu ze starszego jegomościa i uśmiechał się przy tym głupkowato. Jednocześnie z kaŜdym krokiem coraz bardziej przyspieszał. Kątem oka dostrzegł nagłe poruszenie wśród ochrony lotniska i to, Ŝe kilku funkcjonariuszy ruszyło w jego stronę, ale nie dał się ponieść nerwom. Podszedł do męŜczyzny i nie bacząc na jego zdumienie, podał mu walizkę. Tak jak się spodziewał, zdezorientowany staruszek odruchowo wyciągnął rękę. wystarczyło. Thomas wcisnął mu bagaŜ i odwrócił się w stronę nadciągających ochraniarzy. Posłał głupkowaty uśmieszek i, jak gdyby nigdy nic, z rękami w kieszeniach ruszył w stronę wejścia na sortownię. Ochrona niemal z miejsca przestała się nim interesować. Któryś z funkcjonariuszy nadał coś przez radio i po chwili wszyscy byli z powrotem na stanowiskach. Dopiero teraz Thomas odwaŜył się na zerknięcie przez ramię. Czuł się jak Orfeusz wychodzący z piekła i prowadzący za sobą Eurydykę. Wiedział, Ŝe jedno spojrzenie mogło wszystko popsuć, ale nie mógł się powstrzymać. A co jeśli staruszek zabrał walizkę, uznając wydarzenie za znak z niebios? Prawdziwą okazję? Co jeśli... Ale staruszek stał nadal w tym samym miejscu, ze zdumieniem wpatrując się we wręczony mu baga Dzięki ci, Panie, pomyślał Thomas, za tego staruszka i jego demencję... a takŜe za chińskie wycieczki! Rzeczywiście miał powody, by dziękować, gdyŜ zmierzająca ku wyjściu grupa Chińczyków (Wszyscy w Strona 2 z 7'..:: Carpe Noctem ::..' 2007-09-29http://www.carpenoctem.pl/pages/wokazja.htm
identycznych bluzach z emblematem wielkiego jabłka, większość miała teŜ na piersiach aparaty fotograficzne) pakowała się wprost na niego. Thomas poczekał, aŜ znajdzie się w środku grupy, po czym ugiął nogi w kolanach i dał się ponieść tłumowi. TuŜ przy drzwiach wycieczka wchłonęła staruszka. Tylko na chwilę, ale moment ten wystarczył, Thomas wyrwał mu walizkę. Dziadek, tak samo jak wcześniej, nie oponował. Wydawał się być nawet zadowolony, Ŝe nie musi się juŜ zastanawiać, czy to aby na pewno jego i czy z jego pamięcią nie jest duŜo gorzej, niŜ myślał. Tymczasem Thomas był juŜ na zewnątrz. Szedł szybkim krokiem w stronę parkingu, zastanawiaj się, co zrobi z zawartością walizki. Bo Ŝe uda mu się z nią uciec, tego był pewien. Dziś bowiem nasta jego dzień. Dzień okazji. *** - Jak to zgubiliście moją walizkę?! - wrzasnął męŜczyzna. Roger O'Neal, manager lotniska, nerwowo otarł czoło chusteczką i uśmiechnął się przepraszająco. Był przysadzistym męŜczyzną o wiecznie rozbieganych oczkach i stanowczo za wysokim czole. Z wyglądu przypominał nieco Danny'ego DeVito, nie miał w sobie jednak nawet odrobiny uroku i wdzię aktora. Ci, którzy choć trochę go znali, unikali go jak ognia, był on bowiem typem wyjątkowo antypatycznym, pamiętliwym i chętnie wykorzystującym swe rozliczne znajomości. Człowiekiem, który bez skrupułów rozprawia się ze składającymi reklamację na jego lotnisko. Teraz jednak, patrząc w oczy młodego, długowłosego męŜczyzny o twarzy jak z obrazka z Chrystusem, Roger O'Neal odczuwał strach. I modlił się w duchu, by ta pieprzona walizka znalazła się to jak najprędzej. Ktoś zastukał delikatnie w szybę drzwi i po chwili do środka wszedł Steve, a zaraz za nim Garry. Obaj wyglądali na mocno przestraszonych, ale stary Chińczyk miał na dodatek minę jakby ktoś narobił mu w portki. - Panie O'Neal - wyjąkał, miętosząc w ręku czapkę. - My odnośnie tej walizki. Ona nie zaginęła... została skradziona. *** Thomas pędził międzystanówką, co chwila zerkając na leŜącą na siedzeniu pasaŜera walizkę. Wprost nie mógł uwierzyć we własne szczęście. Jednego dnia martwi się, Ŝe nie ma na czynsz, a drugiego dostaje kilka milionów. Tak na dobry początek. Nie uwaŜał swojego postępku za coś złego. Owszem, ukradł tę walizkę, ale, był tego pewien pewnością ludzi chcących za wszelką cenę uśpić sumienie, zabrał ją temu afrykańskiemu złodziejowi, więc wszystko się wyrównało. Złodziej został okradziony, a temu, który prosił, zostało dane. Jakby prosto z kart Ewangelii. Uśmiechnął się i podgłośnił radio. Dziwnym zbiegiem okoliczności Mark Knopfer snuł właśnie sw muzyczną opowiastkę o pieniądzach za nic i darmowych panienkach. Thomas docisnął pedał gazu i zaczął śpiewać wraz z radiem. *** - Thomas Watt - przeczytał siedzący przy monitorze policjant. - Poprzednie nazwisko Tomasz Waw... Wawrzecki. - W jego ustach brzmiało to raczej jak "Łałszesky" - Polak. Od dwóch i pół roku w USA, ma pozwolenie na pracę i stara się o obywatelstwo. Wykształcenie wyŜsze. Nie karany. Mamy jego adres i numery rejestracyjne wozu. To zielony Dodge rocznik osiemdziesiąty drugi. Policjant skończył czytać i przeniósł wzrok na O'Neala. Zmizerowane oblicze managera sprawiło, i poczuł się w obowiązku zapewnić, Ŝe złapią drania lada moment. O'Neal skinął głową. - Wiem, oficerze. - Spróbował się uśmiechnąć, ale wyszczerzył się tylko nienaturalnie. - Wiem... i dziękuję. Zerknął ukradkiem na stojącego pod ścianą męŜczyznę o Chrystusowym obliczu. Spostrzegł, Ŝe na jego twarzy nie maluje się juŜ wściekłość, a tylko skupienie. Uznał, Ŝe to dobry znak. Poprawił się krześle i nacisnął przycisk interkomu. Zamówił trzy kawy. - Mógłby pan jeszcze raz opisać ten samochód? I samego złodzieja. - poprosił właściciel walizki (O'Neal przypomniał sobie, Ŝe męŜczyzna przedstawił się jako Liefather). Policjant oczywiście mógł i zrobił to bez zbędnych pytań. Pokazał nawet zdjęcie Thomasa. Gdy skończył, męŜczyzna podziękował mu i wyszedł, nie obdarzając O'Neala nawet przelotnym spojrzeniem. Wyraźnie się spieszył. *** Thomas wracał do samochodu niosąc w rękach wypchane torby i zanosząc się śmiechem. Nie wiedzie czemu fakt, iŜ miał w samochodzie miliony dolarów, a zabrakło mu kilku centów do drobnych zakupów, wydawał mu się teraz najzabawniejszą rzeczą pod słońcem. MoŜe dlatego, iŜ był naprawdę szczęśliwy, a takim niewiele potrzeba. Tylko walizki pełnej obligacji, pomyślał i znowu parsknął śmiechem. Paczka chipsów z solą wyśliznęła się z jednej z toreb i upadła na ziemię tuŜ obok samochodu. Pochylił się, by j podnieść, i odruchowo zerknął na przednie siedzenie. - Chryste, nie! - krzyknął, rzucając zakupy na ziemię i sięgając po kluczyki. Ręce trzęsły mu się jak przy febrze i dopiero przy trzeciej próbie trafił do zamka. Gwałtownym szarpnięciem otworzył drzwi. Nie zdawało mu się. Walizka rzeczywiście była rozpięta, a ze szczeliny wystawały głowa i łapki misia. Pluszak wyglądał jakby próbował wydostać się z walizki. Lub wsunąć do niej z powrotem. Strona 3 z 7'..:: Carpe Noctem ::..' 2007-09-29http://www.carpenoctem.pl/pages/wokazja.htm
Thomas gwałtownie podniósł klapę... i odetchnął z ulgą. Papiery były na swoim miejscu. Dla pewno wyciągnął pierwszy lepszy plik i sprawdził czy nikt nie podmienił obligacji na pocięte gazety (Przyszła mu do głowy bajka o Kopciuszku, w szczególności zaś karoca, która o północy na powrót stać się mia dynią). Wszystko było w porządku. Pochylił się, by pozbierać zakupy, zastanawiając się przy okazji, czy moŜliwe było, Ŝe sam zaglądał do walizki, a potem o tym zapomniał. Doszedł do wniosku, Ŝe tak. Był tak podekscytowany, Ŝe nie moŜna było tego wykluczyć. Na wszelki jednak wypadek następnym razem weźmie ją ze sobą. I nie będzie się przejmował tym, Ŝe moŜe dziwnie wyglądać chodząc wszędzie z walizką. Był w końcu bogaty i jako taki miał prawo do dziwactw. Wszyscy bogacze byli dziwni. A raczej... ekscentryczni. Uśmiechnął się pod nosem, wrzucił zakupy na tylne siedzenie i wskoczył za kierownicę. Ruszył piskiem opon. *** - Przyszedł raz do mnie pewien zamoŜny człowiek - grzmiało radio głosem jakiegoś kaznodziei. Dumny jak paw i obnoszący się swym bogactwem. Drogi garnitur szyty na miarę, wspaniały płaszcz i pierścienie na wszystkich palcach. KaŜdy z was widział pewnie kiedyś kogoś takiego. Jeden z tych, co mijają Ŝebraka na ulicy, nawet nań nie spoglądając. Wydaje im się, Ŝe są panami świata! Bogami! I ten męŜczyzna, stojąc pod krzyŜem Chrystusa, wyciągnął z kieszeni kopertę z datkiem. A ja go zapytałem, skąd są te pieniądze. I on odpowiedział. Mówił: "Wie wielebny jak to jest, pierwszy milion trzeba ukraść a reszta sama przyjdzie". Tak mówił właśnie! To jego słowa! A ja spojrzałem na zafrasowane oblicze Pana Naszego i zobaczyłem łzy w jego oczach! Tak, łzy! Bo Chrystus płacze nad wami, grzesznicy! To przez was zawisł na krzyŜu! Wy obłudnicy, kłamcy. Złodzieje! Mówię wam tak, jak powiedziałem temu bogaczowi. Nie minie was kara! Bo prędzej wielbłąd... Thomas westchnął cięŜko i wcisnął automatyczne szukanie stacji. Nigdy nie lubił tych telewizyjnych i radiowych klechów. Handlarze fałszywych cudów, oto czym byli. Ich konta tak obrosły w zera , Ŝe liczby pewnie nie mieściłyby się juŜ w czeku, a oni mieli jeszcze czelność nazywać innych złodziejami. Podli oszuści! Z radia popłynęły kojące dźwięki którejś z piosenek Stinga i Thomas odruchowo zerknął częstotliwość stacji. Zawsze tak robił; zwykle udawało mu się je zapamiętywać, toteŜ zdumiało go niezmiernie, Ŝe wybrana stacja miała tą samą częstotliwość co poprzednia. Nie znał się na tym specjalnie, ale nie trzeba było geniusza, by wiedzieć, Ŝe to niemoŜliwe. CzyŜby więc radio samo si przestroiło? A moŜe niechcący nacisnął jakiś przycisk i to sprawiło, Ŝe przypadkowo wysłuchał kazania o kradzieŜy. Tylko czy aby na pewno przypadkowo? Odruchowo zerknął na walizkę. Dostrzegł, Ŝe pluszowy miś nie wystawał juŜ z łapkami, poza walizką pozostała tylko główka. Czarne paciorkowe oczka skierowane by na kierowcę. Patrzyły z politowaniem - Przestań bredzić - Thomas skarcił się na głos. - Jesteś po prostu zmęczony. A pluszowe misie nie patrzą. Pewnie, Ŝe nie, potwierdził głos w jego głowie. Odzywał się zawsze, gdy Thomas był zdenerwowany. I zawsze brzmiał tak jakby świetnie się bawił. Tak jak niemoŜliwe jest, by same wydostawały się z torby i przestrajały radio. Pluszowe misie nie znają się na takich rzeczach, prawda, panie magistrze? - Och, zamknij się! - prawie krzyknął Thomas, po czym podgłośnił radio. Ale nawet Metallica nie by w stanie zagłuszyć zdania huczącego mu w głowie: "Nie minie was kara!". *** Strona 4 z 7'..:: Carpe Noctem ::..' 2007-09-29http://www.carpenoctem.pl/pages/wokazja.htm
Długowłosy nie wyglądał na glinę, ale na pewno sprawiał wraŜenie człowieka, z którym nie warto zadzierać. Dlatego teŜ Harvey Stocker, dumny właściciel plakietki z napisem "Witamy na stacji Shell", rzekł: - Czym moŜemy słuŜyć? - Nie zaŜyczył sobie ponownego pokazania odznaki, Ŝeby spisać jej numer, tylko grzecznie wyśpiewał odpowiedzi na wszystkie pytania. - Tak, proszę pana - powiedział uśmiechaj się jak uczniak, mimo iŜ długowłosy nie mógł być od niego duŜo starszy. - Tankował u nas zielony Dodge, a kierowca był, o ile dobrze kojarzę, podobny do tego opisanego przez pana. Zatankował i zrobi małe zakupy. Pamiętam, bo był pierwszym klientem na mojej zmianie. O ile dobrze kojarzę, zabrakło mu drobnych. A potem pojechał dalej na zachód. To było jakieś cztery, pięć godzin temu. Tyle wiem. Patrzył, jak długowłosy odwraca się i wychodzi, nie zaszczycając go nawet spojrzeniem, nie mówi juŜ o podziękowaniach. Mimo to Harvey wcale nie czuł się uraŜony. Wcale a wcale. Czuł za to, Ŝe musi pilnie iść do toalety. *** W tym samym momencie, czterysta kilometrów dalej Thomas zastanawiał się, czy nie wyrzucić miś za okno. Działał mu na nerwy. Co na niego zerknął, pluszak znajdował się w nieco innej pozycji, ca czas jednak wlepiał w niego te swoje czarne, szkliste oczka, a przyjacielski uśmiech nie znikał rozdziawionego pyszczka. Poza tym, po kaŜdym postoju (Thomas wbrew temu, co postanowił na stacji "Shell", nie zabierał ze sobą walizki, wychodząc do sklepu czy toalety) radio samo przestawiało się kanał kaznodziejów, skąd grzmiały przestrogi o nadchodzącej karze. - Słowo daję, Ŝe cię wywalę. - Thomas sam nie wierzył, Ŝe rozmawia z pluszowym misiem. Naprawd zaczęło mu odbijać... - Jeśli jeszcze raz dotkniesz mojego radia, poznasz, jak cięŜkie jest Ŝycie autostopowicza. Zaśmiał się nerwowo i zerknął na zegarek. Niedługo zacznie się ściemniać i powinien rozejrzeć się jakimś miejscem do spania. Ale najpierw przydałoby się zamienić kilka obligacji na gotówkę. Nie miał ju ani grosza. Podzielił się tą refleksją z miśkiem. - Myślisz, Ŝe znajdę tu jakiś bank otwarty o tej porze? - zapytał, prawą ręką wyciągając spię banderolą plik. - Ile było do najbliŜszego miasteczka? Misiek oczywiście nie odpowiedział. Kilka minut później minęli drogowskaz z informacją, Ŝe za dziesi mil zawitają w Heaven. Thomasa tak rozbawiła ta wiadomość, Ŝe śmiejąc się na moment stracił panowanie nad kierownic Samochodem zarzuciło, a otwarta klapa walizki opadła z cichym "PLAP". Pluszowy Miś, cały czas wystający z bagaŜu do połowy, znalazł się nagle w jego środku. I tam teŜ, póki co, pozostał. *** Loki, połączony "autostradą umysłów" (tak zwykł nazywać tę formę kontaktu) z archaniołem Rafałem przez cały czas nastawiony był na odbiór komunikatów o połoŜeniu zielonego Dodge'a. Komunikatów, dodajmy, pojawiających się niezwykle rzadko. Problem bowiem z Rafałem był taki, Ŝe mimo iŜ obieca pomoc, jak zwykle zajmował się milionem rzeczy na raz i nie od razu przekazywał Lokiemu wiadomo od StróŜów. Stąd teŜ czasem naleŜało zapytać osobiście, najlepiej ludzi, bo ci wbrew powszechnej opinii widz więcej niŜ skupieni na swych podopiecznych aniołowie. Tak jak ten gość na stacji Shella chociaŜby. Oczywiście, wszystko byłoby prostsze, gdyby ten cały Wawrzecki, czy Watt, miał swojego stróŜa, ale opiekun jego rodziny pozostał w Polsce, przekonany, Ŝe chłopak jest na tyle bystry, by nie robić głupot. Okazało się, Ŝe nie był. Okradł wszak Lokiego. Co z tego, Ŝe nie zdawał sobie z tego sprawy? Prawą ręką namacał zamek schowka na rękawiczki i otworzył go. Lśniący chromem pistolet, który Loki włoŜył tam zaraz po opuszczeniu samochodowej wypoŜyczalni, leŜał na swoim miejscu. I kusił. - Spokojnie, stary druhu. - Loki uśmiechnął się lekko. - JuŜ niedługo będziesz miał okazję przemówić *** - No i jest - stwierdził z zadowoleniem Thomas, zatrzymując się naprzeciwko niewielkiego oddzia Banku Stanowego. Zaraz jednak radość ustąpiła miejsca przygnębieniu, gdy okazało się, Ŝe bank, jak przystało na szanującą się placówkę, od kilku godzin był juŜ zamknięty. Czego się spodziewałeś, durniu - drwił głos w głowie - Ŝe znajdziesz bank otwarty o dziewiątej wieczorem? No tak, taka myśl, gdy się zastanowić, brzmiała niedorzecznie, ale przecieŜ tyle si wydarzyło tego dnia rzeczy nieprawdopodobnych, Ŝe i ta zdawała się być całkiem realna. Jak to mawiają: "Nie dziwi jednoroŜec w magicznej krainie", albo jakoś tak. - CóŜ, Misiek - Polak powiedział do walizki. - Przyjdzie nam chyba jechać całą noc, aŜ się nie zmęcz Ale moŜe to i lepiej. Im dalej od Nowego Yorku, tym bardziej rozpływamy się we mgle. Nagle odniósł wraŜenie, jakby coś w walizce poruszyło się. Błyskawicznie podniósł klapę. Misiek leŜał rozciągnięty na obligacjach, jedną łapkę trzymając włoŜoną do bocznej kieszonki. Thomas zerknął do środka i pokręcił głową z niedowierzaniem - znajdował się tam plik dwudziestodolarówek. Jak na Ŝyczenie. *** Znalezienie motelu nie stanowiło najmniejszego problemu. Heaven okazało się być na tyle duŜym miasteczkiem, Ŝe Thomas mógł nawet wybierać spomiędzy kilku propozycji. Wybrał lokum najbliŜ drogi, budynek wyglądający trochę jak jedno z zapamiętanych z rodzinnego kraju schronisk górskich. Nie zdziwiło go wcale, Ŝe właściciele motelu nazywają się Markowscy; wręcz przeciwnie, uznał to z Strona 5 z 7'..:: Carpe Noctem ::..' 2007-09-29http://www.carpenoctem.pl/pages/wokazja.htm
kolejny znak od Fortuny. Odpuszczając sobie kolację (nagła fala zmęczenia wyparła głód), udał się prosto do pokoju i zamknąwszy walizkę w szafie (tak Ŝeby nic z niej nie wyszło, pomyślał i zaśmiał się bez przekonania), rzucił się na łóŜko. Zasnął natychmiast. *** Pamiętając, Ŝe ma do czynienia ze śmiertelnikiem, od pewnego momentu (dokładniej od północy) Loki zaczął zwalniać przy kaŜdym motelu i uwaŜnie obserwował parkingi. Nie dopuszczał do siebie myśli, mógłby przejechać za daleko i dać się tak okpić. I nie chodziło tu juŜ wcale o pieniądze, lecz bosk ambicję no i oczywiście Kłamczuch. Loki nie przyznałby się do tego nawet przed samym sobą, ale naprawdę brakowało mu pluszaka. Lubił tę maskotkę, dobrze mu się kojarzyła. Omal nie przegapił kolejnego motelu, tym razem drewnianego, wyglądającego jak góralska chata. Loki zlustrował okolicę. Lokal nie miał parkingu, a wśród stojących pod oknami samochodów nie by Ŝadnego Dodge'a. - Ruszamy więc da... - Nagle w oknie na pierwszym piętrze coś błysnęło. Krótki rozbłysk świat zupełnie jakby ktoś zapalił zapalniczkę lub zapałkę. Loki przyjrzał się oknu uwaŜniej i po chwili uśmiechał się szeroko, szukając miejsca, gdzie mógł stanąć. Na parapecie okna na pierwszym piętrze siedział szary Miś. *** Thomas obudził się kwadrans po ósmej, rześki i wypoczęty. Przeciągał się właśnie, marząc o pysznym śniadaniu, gdy nagle ktoś odchrząknął. - Dobrze się bawiłeś? - zapytał ów tajemniczy ktoś, siedzący, jak się okazało, w fotelu naprzeciwko łóŜka. - Uciekając z moją forsą? Thomas milczał. Nie wiedział, co ma powiedzieć. Facet w fotelu nie wyglądał na takiego, któremu da się wcisnąć pierwszy lepszy kit, a nic naprawdę dobrego nie przychodziło mu do głowy. Postanowi zaryzykować z prawdą. - Całkiem nieźle - wypowiedziawszy to zdanie, z miejsca zdał sobie sprawę, Ŝe nie zabrzmiało ono zbyt powaŜnie. I raczej nie poprawiło jego sytuacji. Zaraz więc dodał: - Ale nie dlatego, Ŝe to pańska forsa, tylko dlatego, Ŝe fajnie jest mieć tyle szmalu. MęŜczyzna w fotelu skinął głową. - TeŜ tak uwaŜam - zgodził się. - Ale to w Ŝaden sposób cię nie usprawiedliwia. Sięgnął ręką za siebie i z kabury przy pasie wydobył pistolet. Wymierzył w przeraŜonego Thomasa. - Właściwie powinieneś się cieszyć, Ŝe tylko tak się to skończy - powiedział całkiem powaŜnie. Jeszcze nie tak dawno temu, za taką zniewagę zabijałbym cię przez tydzień, bawiąc się przy tym jak nigdy. A dziś Uniósł broń. Strona 6 z 7'..:: Carpe Noctem ::..' 2007-09-29http://www.carpenoctem.pl/pages/wokazja.htm
- Dziś jest inaczej. Pociągnął za spust. Rozległ się suchy trzask, po którym w pokoju zapanowała absolutna cisza. Dwóch męŜczyzn wpatrywało się w siebie, obydwaj zaskoczeni, z tym Ŝe tylko po jednym z nich było to widać. Drugi powoli opuścił broń i uśmiechnął się. - Mam nadzieję, Ŝe to będzie dla ciebie nauczką. - powiedział, jakby wszystko szło po jego myś Wstał obrócił się na pięcie i ruszył do wyjścia. Nagle zatrzymał się w pół kroku i zerknął na pusty parapet. Powiódł wzrokiem po pomieszczeniu. To, czego szukał, leŜało na fotelu, na którym przed chwilą siedział. Szary pluszowy miś. Siedział spokojnie i prosto, a obie łapki miał ukryte za plecami. Uśmiech na twarzy męŜczyzny poszerzył się. - Mogłem się domyśleć - mruknął do siebie. Podszedł do fotela i podniósł Misia. Tak jak się spodziewał, za jego plecami leŜały naboje kaliber dziewięć milimetrów. Zawartość całego magazynka plus jeden. Pluszak znał się na rzeczy. - Tęskniłeś? - zapytał długowłosy męŜczyzna i przyłoŜył misia do ucha. Zaśmiał się z odpowiedzi. *** Dopiero jakiś kwadrans po wyjściu męŜczyzny Thomas odwaŜył się poruszyć. Przeszedł przez pokój, stawiając ostroŜnie krok za krokiem, jakby dopiero nauczył się chodzić. Jeszcze nigdy nie był tak blisko śmierci. DrŜał na całym ciele. Nie oglądając się za siebie wyszedł z pokoju, zamknął go i zaniósł klucz do recepcji. Na swoje szczęście rachunek zapłacił z góry, więc zostało mu juŜ tylko poŜegnać się z rodakami i udać w drogę. Nie miał pojęcia, co będzie teraz porabiał, jednak zbytnio się tym nie przejmował. Bo to nie było tak naprawdę waŜne. Spotkał się ze śmiercią i dzięki, teraz to zrozumiał, aniołowi zaklętemu w pluszowej maskotce, przetrwał. Oto powód do radości. Prawdziwa okazja, by zmienić swoje Ŝycie. W samochodzie znalazł plik obligacji, który dzień wcześniej wyjął, by wymienić go w banku na gotówkę. Było tego z dziesięć tysięcy. Zdaniem Thomasa kwota doskonała na początek. Czegokolwiek... Zaczął od kupienia misia. Koniec Podyskutuj o tym opowiadaniu na naszym forum. Serwis "Carpe Noctem" oficjalnie rozpoczął działalność 1 września 2003 © copyright by "Carpe Noctem" 2003 - 2005 Wszystkie prawa zastrzeŜone webmaster: Przemysław Romański Strona 7 z 7'..:: Carpe Noctem ::..' 2007-09-29http://www.carpenoctem.pl/pages/wokazja.htm